Morsmordre :: County of London :: Dalsze dzielnice :: Port of London :: Doki :: Parszywy Pasażer
Syreni obraz
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★
[bylobrzydkobedzieladnie]
Syreni obraz
Ku brzegom angielskim już ruszać nam pora, i smak waszych ust, hiszpańskie dziewczyny, w noc ciemną i złą nam będzie się śnił... Zabłysną nam bielą skał zęby pod Dover i znów noc w kubryku wśród legend i bajd...
W tawernie już od wejścia czuć przejmujący swąd nade wszystko męskiego potu, a w drugiej kolejności - męskiego moczu. Silny zapach alkoholi drażniąco przesyca powietrze, skądinąd wyczuć można również nuty aromatów zgniłych ryb. Huk pijackich przyśpiewek dominuje nad wszechobecnym gwarem - prawie nie słychać przechwalającego się przy szynku mężczyzny, który opowiada o swojej ostatniej batalii, w której rzekomo wypatroszył morskiego smoka, mało kto zwraca uwagę na marynarzy tłukących się po mordach po przeciwległej ścianie. Zrezygnowany barman dekadencko przeciera brudną szklankę brudną szmatą, spode łba łypiąc na drzwi, które właśnie otworzyłeś...
W tawernie już od wejścia czuć przejmujący swąd nade wszystko męskiego potu, a w drugiej kolejności - męskiego moczu. Silny zapach alkoholi drażniąco przesyca powietrze, skądinąd wyczuć można również nuty aromatów zgniłych ryb. Huk pijackich przyśpiewek dominuje nad wszechobecnym gwarem - prawie nie słychać przechwalającego się przy szynku mężczyzny, który opowiada o swojej ostatniej batalii, w której rzekomo wypatroszył morskiego smoka, mało kto zwraca uwagę na marynarzy tłukących się po mordach po przeciwległej ścianie. Zrezygnowany barman dekadencko przeciera brudną szklankę brudną szmatą, spode łba łypiąc na drzwi, które właśnie otworzyłeś...
Możliwość gry w czarodziejskie oczko, darta, kościanego pokera
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:27, w całości zmieniany 1 raz
Próbowała trzymać nerwy na wodzy, choć nie należało to do najłatwiejszych zadań. Odebrała wieloletnie szkolenie, by radzić sobie w takich sytuacjach możliwie jak najlepiej - był to jednak jeden z pierwszych przypadków, gdzie sprawy skomplikowały się aż tak bardzo. Nie mogła przewidzieć, że w drogę wejdzie jej jeden z aurorów, ba, że postanowi przesłuchać zarówno ją, jak i przebywającego z nią marynarza. Drżała na myśl, co Gerard może powiedzieć albo w jaki sposób zareaguje, gdy Tonks zacznie naciskać. Zacznie się bronić? Uciekać...? Była przekonana, że stróż prawa niepokoił ich z powodu przeszłości lub powiązań żeglarza - nie przeszło jej nawet przez myśl, by za tą niedogodnością stała przybrane na ten wieczór rysy twarzy.
Uniosła do góry brwi, gdy balansujący na granicy mężczyzna wypalił ze swymi jakże dosadnymi pytaniami. Musiała mu to przyznać, nie owijał w bawełnę.
- Jaki towar? Mocniejszy od czego? Piwa? Nie wiem, o czym mówisz, marnujesz tylko swój czas - odpowiedziała powoli, dość spokojnie jak na zaistniałe okoliczności; nie sięgnęła po kufel z zakupionym alkoholem, nie ruszyła się z zajmowanego przez siebie miejsca, nawet nie drgnęła. Bez problemu odczytała absurdalną sugestię Tonksa, nie była jednak tym, za kogo ją wziął. Przeniosła wzrok na twarz Gerarda, gdy ten postanowił wtrącić się do ich niezbyt owocnej wymiany zdań. Ściągnęła usta w wąską kreskę w reakcji na piękną damę, nie skomentowała jednak tego komplementu w żaden sposób. Merlin jeden wiedział, co chodziło pijaczkowi po głowie i jak wyobrażał sobie dalszy przebieg tego spotkania. Spodziewał się wyjątkowej nagrody za swe informacje? Tym jednak nie zamierzała się martwić, przynajmniej nie teraz. Michael usilnie próbował pokrzyżować jej plany, choć mógł dosiąść się do kogokolwiek innego - w Parszywym Pasażerze bawiło się tego wieczoru wielu czarodziejów spod ciemnej gwiazdy, gdyby zechciał, może i znalazłby tu prawdziwych przemytników czy sprzedawców nielegalnych substancji odurzających. Pech chciał, że wybrał akurat ich stolik.
Wydęła usta w odpowiedzi na niezdrową ciekawość Tonksa. Nadal groził jej różdżką, zaś nikt spośród siedzących nieopodal klientów Pasażera nie kwapił się, żeby mu w tym przeszkodzić. - Chciałam się tylko dowiedzieć, jak było na morzu, panie władzo - odezwała się znowu. Przechyliła przy tym nieco głowę, wwierciła w twarz rozmówcy przepełnione niechęcią spojrzenie zmrużonych oczu. - Zaś Gerard dopiero co zszedł na ląd, na pewno ma wiele ciekawych opowieści, którymi mógłby mnie uraczyć. - Pozwoliła sobie na krótki, nieszczególnie wesoły uśmiech.
Obawiała się, że Tonks nie da im spokoju. Że dalej będzie naciskał, drążył temat, a może nawet zabierze ich ze sobą. Nie wiedziała jednak nic o żadnym dostawcy, którego najwidoczniej szukał. Dlaczego auror zajmował się jakimś sprzedawcą narkotyków...? Nie miała również ochoty pomagać mu w pociągnięciu Gerarda za język; tego wieczoru miał być tylko jej.
Uniosła do góry brwi, gdy balansujący na granicy mężczyzna wypalił ze swymi jakże dosadnymi pytaniami. Musiała mu to przyznać, nie owijał w bawełnę.
- Jaki towar? Mocniejszy od czego? Piwa? Nie wiem, o czym mówisz, marnujesz tylko swój czas - odpowiedziała powoli, dość spokojnie jak na zaistniałe okoliczności; nie sięgnęła po kufel z zakupionym alkoholem, nie ruszyła się z zajmowanego przez siebie miejsca, nawet nie drgnęła. Bez problemu odczytała absurdalną sugestię Tonksa, nie była jednak tym, za kogo ją wziął. Przeniosła wzrok na twarz Gerarda, gdy ten postanowił wtrącić się do ich niezbyt owocnej wymiany zdań. Ściągnęła usta w wąską kreskę w reakcji na piękną damę, nie skomentowała jednak tego komplementu w żaden sposób. Merlin jeden wiedział, co chodziło pijaczkowi po głowie i jak wyobrażał sobie dalszy przebieg tego spotkania. Spodziewał się wyjątkowej nagrody za swe informacje? Tym jednak nie zamierzała się martwić, przynajmniej nie teraz. Michael usilnie próbował pokrzyżować jej plany, choć mógł dosiąść się do kogokolwiek innego - w Parszywym Pasażerze bawiło się tego wieczoru wielu czarodziejów spod ciemnej gwiazdy, gdyby zechciał, może i znalazłby tu prawdziwych przemytników czy sprzedawców nielegalnych substancji odurzających. Pech chciał, że wybrał akurat ich stolik.
Wydęła usta w odpowiedzi na niezdrową ciekawość Tonksa. Nadal groził jej różdżką, zaś nikt spośród siedzących nieopodal klientów Pasażera nie kwapił się, żeby mu w tym przeszkodzić. - Chciałam się tylko dowiedzieć, jak było na morzu, panie władzo - odezwała się znowu. Przechyliła przy tym nieco głowę, wwierciła w twarz rozmówcy przepełnione niechęcią spojrzenie zmrużonych oczu. - Zaś Gerard dopiero co zszedł na ląd, na pewno ma wiele ciekawych opowieści, którymi mógłby mnie uraczyć. - Pozwoliła sobie na krótki, nieszczególnie wesoły uśmiech.
Obawiała się, że Tonks nie da im spokoju. Że dalej będzie naciskał, drążył temat, a może nawet zabierze ich ze sobą. Nie wiedziała jednak nic o żadnym dostawcy, którego najwidoczniej szukał. Dlaczego auror zajmował się jakimś sprzedawcą narkotyków...? Nie miała również ochoty pomagać mu w pociągnięciu Gerarda za język; tego wieczoru miał być tylko jej.
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Michael przypatrywał się rudowłosej podejrzanej, która wydawała mu się coraz sprytniejsza i bardziej bezczelna. W odróżnieniu od pijanego marynarza była trzeźwa, a na pytania odpowiadała spokojnie i inteligentnie.
Gerarda mógł dorwać zawsze - przypatrywał się mu zresztą od jakiegoś czasu i na razie mógł mu zarzucić tylko dealowanie diablim zielem. Wyczuł za to, że marynarz pragnie od życia czegoś więcej, ale nie za bardzo wie, jak się za to zabrać. Czyżby Badyl i jego rudowłosa współpracownica mieli być dla pijaczka przepustką do poważniejszych interesów?
W przeciwieństwie do Maeve, nie podejrzewał samego Gerarda o nic poważnego. Może informacje z wiedźmiej straży mogłyby mu znacząco pomóc, ale problem w tym, że dostanie je dopiero po zakończeniu śledztwa Maeve. O ile będzie miał szczęście. Najwyraźniej w biurokracyjnym chaosie Ministerstwa ktoś przeoczył, że strażniczka i auror pracują w tym samym miejscu i to nad bardzo podobnymi sprawami - a może nawet tę samą sprawą?
W każdym razie, marynarz nigdzie stąd nie zniknie, a znaną z rysopisu kobietę Tonks widział po raz pierwszy. I może ostatni, skoro wzbudził jej podejrzenia. Nie mógł zatem przeoczyć tej okazji i spuścić kobiety z oka. Tym bardziej, że tak jawna niechęć i bezczelność wobec aurorów zwykle wskazywała na to, że delikwent ma coś do ukrycia. Coś na tyle poważnego, by czuć się względnie bezpiecznie i pozwolić sobie na bezczelność.
-Opowieści morskiej treści, hm? - uśmiechnął się sardonicznie. -Chętnie też ich posłucham. Zrobimy tak, Gerard. - spojrzał prosto w oczy marynarza, świadomie kreując kontrast pomiędzy przyjacielskimi słowami i poważną miną. Chciał zastraszyć Gerarda, pozbyć się go na chwilę, a w tym czasie przycisnąć kobietę. Najchętniej wyprowadzi ją stąd na zewnątrz, ale najpierw sprawdzi jak pójdzie mu rozmowa z nią sam na sam. Grożenie jej różdżką przy zbyt głośnym pijaczku nie zadziała na dłuższą metę i nie było zbyt wygodne. Na szczęście, doskonale wiedział, gdzie może odesłać marynarza, nie tracąc go z oczu. W końcu współpracował z barmanem i właścicielem Pasażera od października - najpierw go zastraszył, a potem doszli do porozumienia, w którym Tonksa nie interesowały szemrane interesy samego właściciela, zaś ten pozwalał aurorowi węszyć w swoim lokalu. Zajęcie pijaczka przy barze będzie tylko drobną przysługą, wpisującą się w zakres ich niepisanej umowy.
-Idź do barmana po piwo dla mnie i jeszcze jedno dla "pięknej pani", nie będziemy cię słuchać o suchym gardle. I weź co tylko zapragniesz dla siebie, ja stawiam. Może coś mocniejszego? - zaproponował, a raczej nakazał.
-Jak dasz nam chwilkę i wypijemy razem, to zostawię was w spokoju na resztę nocy. A jak nie, to...posiedzimy tu pewnie dłużej, o suchym pysku. - zagroził sugestywnie i ponaglił marynarza wzrokiem. Jeśli ten zmył się posłusznie, to Tonks wbił następnie wzrok w nieznajomą. Miał do niej kilka(naście) pytań.
zastraszanie II (+30) rzucam na pozbycie się Gerarda
Gerarda mógł dorwać zawsze - przypatrywał się mu zresztą od jakiegoś czasu i na razie mógł mu zarzucić tylko dealowanie diablim zielem. Wyczuł za to, że marynarz pragnie od życia czegoś więcej, ale nie za bardzo wie, jak się za to zabrać. Czyżby Badyl i jego rudowłosa współpracownica mieli być dla pijaczka przepustką do poważniejszych interesów?
W przeciwieństwie do Maeve, nie podejrzewał samego Gerarda o nic poważnego. Może informacje z wiedźmiej straży mogłyby mu znacząco pomóc, ale problem w tym, że dostanie je dopiero po zakończeniu śledztwa Maeve. O ile będzie miał szczęście. Najwyraźniej w biurokracyjnym chaosie Ministerstwa ktoś przeoczył, że strażniczka i auror pracują w tym samym miejscu i to nad bardzo podobnymi sprawami - a może nawet tę samą sprawą?
W każdym razie, marynarz nigdzie stąd nie zniknie, a znaną z rysopisu kobietę Tonks widział po raz pierwszy. I może ostatni, skoro wzbudził jej podejrzenia. Nie mógł zatem przeoczyć tej okazji i spuścić kobiety z oka. Tym bardziej, że tak jawna niechęć i bezczelność wobec aurorów zwykle wskazywała na to, że delikwent ma coś do ukrycia. Coś na tyle poważnego, by czuć się względnie bezpiecznie i pozwolić sobie na bezczelność.
-Opowieści morskiej treści, hm? - uśmiechnął się sardonicznie. -Chętnie też ich posłucham. Zrobimy tak, Gerard. - spojrzał prosto w oczy marynarza, świadomie kreując kontrast pomiędzy przyjacielskimi słowami i poważną miną. Chciał zastraszyć Gerarda, pozbyć się go na chwilę, a w tym czasie przycisnąć kobietę. Najchętniej wyprowadzi ją stąd na zewnątrz, ale najpierw sprawdzi jak pójdzie mu rozmowa z nią sam na sam. Grożenie jej różdżką przy zbyt głośnym pijaczku nie zadziała na dłuższą metę i nie było zbyt wygodne. Na szczęście, doskonale wiedział, gdzie może odesłać marynarza, nie tracąc go z oczu. W końcu współpracował z barmanem i właścicielem Pasażera od października - najpierw go zastraszył, a potem doszli do porozumienia, w którym Tonksa nie interesowały szemrane interesy samego właściciela, zaś ten pozwalał aurorowi węszyć w swoim lokalu. Zajęcie pijaczka przy barze będzie tylko drobną przysługą, wpisującą się w zakres ich niepisanej umowy.
-Idź do barmana po piwo dla mnie i jeszcze jedno dla "pięknej pani", nie będziemy cię słuchać o suchym gardle. I weź co tylko zapragniesz dla siebie, ja stawiam. Może coś mocniejszego? - zaproponował, a raczej nakazał.
-Jak dasz nam chwilkę i wypijemy razem, to zostawię was w spokoju na resztę nocy. A jak nie, to...posiedzimy tu pewnie dłużej, o suchym pysku. - zagroził sugestywnie i ponaglił marynarza wzrokiem. Jeśli ten zmył się posłusznie, to Tonks wbił następnie wzrok w nieznajomą. Miał do niej kilka(naście) pytań.
zastraszanie II (+30) rzucam na pozbycie się Gerarda
Can I not save one
from the pitiless wave?
The member 'Michael Tonks' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 61
'k100' : 61
Nie podobała jej się zaistniała sytuacja, a co gorsza - nic nie mogła z nią zrobić. Tonks najwyraźniej nie zamierzał odpuścić. Nie zrażał się brakiem odpowiedzi na swe pytania, ani tonem, w jakim przyszło im prowadzić tę wymianę zdań. Maeve nie zamierzała mu pomagać, również dlatego, że nie wiedziała, o czym mówi. Może dowiedziałaby się więcej, gdyby zostawił ją sam na sam z Gerardem i pozwolił pociągnąć żeglarza za język. Lecz jak długo przeszkadzał w prowadzeniu śledztwa, tak długo oboje błądzili we mgle. Nie rozumiała, dlaczego auror nie skierował się ze swym problemem do wiedźmiej straży - czyżby poszukiwania dostawcy nie były zadaniem służbowym? Możliwe. Parszywy Pasażer nie był jednak odpowiednim miejscem na tego typu dywagacje, zwłaszcza w chwili, gdy mężczyzna wciąż groził jej różdżką.
Miała ochotę przewrócić oczami, gdy Michael podchwycił temat morskich opowieści. Zamiast tego wbiła w jego pociągłą twarz uważne spojrzenie zmrużonych groźnie oczu; dlaczego wysyłał Gerarda po alkohol? Przecież to do niego miał interes, to z nim chciał rozmawiać. Przez krótką chwilę łudziła się, że nie posłucha, że zostanie z nimi przy stoliku. Nie musieli jednak czekać długo, a niezbyt rozgarnięty, dodatkowo otumaniony krążącym w żyłach alkoholem marynarz ruszył w kierunku kontuaru. Najwidoczniej uwierzył w podszytą groźbą obietnicę Tonksa.
Posłała odchodzącemu tchórzowi gniewne spojrzenie, lecz szybko powróciła wzrokiem do barczystego aurora; nie chciała go spuszczać z oka na długo. Gorączkowo rozważała wszelkie za i przeciw. Czy powinna sprzedać mu przekonującą wersję wydarzeń, by w ten sposób nakłonić go do odejścia? Nie, nie sądziła, by miał ich zostawić samych, nawet gdyby wyśpiewali mu wszystko, co tylko chciał usłyszeć. Powoli pochyliła się do przodu, za nic mając wciąż skierowaną ku niej różdżkę; nie miała wiele czasu, jeśli chciała zdążyć przed powrotem Gerarda.
- Sprytne, Tonks - przyznała cicho, z ironią. Dookoła wciąż panował hałas; klienci tawerny śpiewali, śmiali się i raczyli paskudnymi przekleństwami. To powinno wystarczyć, by zagłuszyć jej słowa. - Ale gramy do tej samej bramki, radziłabym ci więc zostawić nas w spokoju. Muszę go przesłuchać. - Podchwyciła spojrzenie siedzącego przed nią czarodzieja, jak gdyby mogła zmusić go w ten sposób do wyczytania całej prawdy z jej oczu. - Albo wyprowadź mnie na zewnątrz, to ci to udowodnię. Byle szybko, nie mam całej nocy na picie z wami tego taniego alkoholu, który tu sprzedają - dodała tym samym tonem głosu. Niewiele ryzykowała. Mógł uwierzyć i zniknąć z Pasażera, lub dalej obstawać przy błędnym założeniu, że rozmawia z... no właśnie, kim? Ćpunką? Handlarką? To nie było ważne. Prędzej czy później i tak musiał poznać prawdę.
Miała ochotę przewrócić oczami, gdy Michael podchwycił temat morskich opowieści. Zamiast tego wbiła w jego pociągłą twarz uważne spojrzenie zmrużonych groźnie oczu; dlaczego wysyłał Gerarda po alkohol? Przecież to do niego miał interes, to z nim chciał rozmawiać. Przez krótką chwilę łudziła się, że nie posłucha, że zostanie z nimi przy stoliku. Nie musieli jednak czekać długo, a niezbyt rozgarnięty, dodatkowo otumaniony krążącym w żyłach alkoholem marynarz ruszył w kierunku kontuaru. Najwidoczniej uwierzył w podszytą groźbą obietnicę Tonksa.
Posłała odchodzącemu tchórzowi gniewne spojrzenie, lecz szybko powróciła wzrokiem do barczystego aurora; nie chciała go spuszczać z oka na długo. Gorączkowo rozważała wszelkie za i przeciw. Czy powinna sprzedać mu przekonującą wersję wydarzeń, by w ten sposób nakłonić go do odejścia? Nie, nie sądziła, by miał ich zostawić samych, nawet gdyby wyśpiewali mu wszystko, co tylko chciał usłyszeć. Powoli pochyliła się do przodu, za nic mając wciąż skierowaną ku niej różdżkę; nie miała wiele czasu, jeśli chciała zdążyć przed powrotem Gerarda.
- Sprytne, Tonks - przyznała cicho, z ironią. Dookoła wciąż panował hałas; klienci tawerny śpiewali, śmiali się i raczyli paskudnymi przekleństwami. To powinno wystarczyć, by zagłuszyć jej słowa. - Ale gramy do tej samej bramki, radziłabym ci więc zostawić nas w spokoju. Muszę go przesłuchać. - Podchwyciła spojrzenie siedzącego przed nią czarodzieja, jak gdyby mogła zmusić go w ten sposób do wyczytania całej prawdy z jej oczu. - Albo wyprowadź mnie na zewnątrz, to ci to udowodnię. Byle szybko, nie mam całej nocy na picie z wami tego taniego alkoholu, który tu sprzedają - dodała tym samym tonem głosu. Niewiele ryzykowała. Mógł uwierzyć i zniknąć z Pasażera, lub dalej obstawać przy błędnym założeniu, że rozmawia z... no właśnie, kim? Ćpunką? Handlarką? To nie było ważne. Prędzej czy później i tak musiał poznać prawdę.
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Michael podążył wzrokiem za zataczającym się marynarzem i uśmiechnął się pod nosem. Lubił zastraszać pijaczków, bo - pomimo ich nieprzewidywalności - jego podejście prawie zawsze działało. Wypraktykował je już w młodości i cieszył się, że nadal się sprawdza. Właściwie ta cała sprawa byłaby nawet zabawna, gdyby nie to, że nadal nie wykrył odpowiedzialnych za trupa, znalezionego w porcie jeszcze w październiku.
Wbił w nieznajomą triumfalne spojrzenie, otworzył usta, aby rozpocząć przesłuchanie i... opadła mu szczęka.
Tonks?
Przecież się nie przedstawiał. Nie był na tyle szalony, aby przedstawiać się tutaj. Działalność aurora w Pasażerze była dość brawurowa, ale nie był na tyle lekkomyślny, aby szafować swoim nazwiskiem. Czasami zazdrościł siostrze daru metamorfagii - Justine mogłaby tu przyjść anonimowo. Powinna mu nawet pomagać w śledztwie, bo w końcu razem znaleźli ciało w październiku, ale nie pozwalały jej na to obowiązki i status kursantki.
-Skąd...? mnie znasz? - chciał spytać idiotycznie i urwał, powoli zaczynając rozumieć. Chciała go przesłuchać? Kim mogła być - aurorką, policjantką, kimś z wiedźmiej straży? Pewnie to ostatnie. Nie rozpoznawał jej twarzy, ale nie znał przecież z widzenia wszystkich z Ministerstwa. Wymowne spojrzenie kazało mu zgadnąć, że może mieć do czynienia z metamorfomagiem, ale oczu tym bardziej nie był w stanie rozpoznać. Kilkoro metamorfomagów pojawiło się na spotkaniu z Bones, ale wszyscy stali wtedy w ciemności, w deszczu. Nie przedstawiali się sobie, a w pamięć zapadła mu tylko Priscilla Morgan, z powodu antymugolskiej sceny jaką urządziła na szkockich wzgórzach. Cholera, miał nadzieję, że to nie ona.
-Co robisz na moim śledztwie i czemu masz twarz podejrzanej o używanie czarnej magii do zastraszania mugoli? - syknął mrużąc oczy i z pewną pretensją. Jeśli to on zawalił, chciałby podejść do sprawy z większą skruchą, ale... dlaczego Ministerstwo wysłało ich w to samo miejsce ani nie uprzedziło go, że wysyła tu kogoś jeszcze? Przecież meldował, że regularnie kręci się po Pasażerze. A może rudowłosa faktycznie była podejrzana, jakimś cudem znała jego nazwisko i usiłowała go przechytrzyć, udając, że pracuje dla Ministerstwa? Skołowany, nie był pewien w co wierzyć. Nie chciał też opuszczać z nią knajpy, jeszcze nie. Jeśi faktycznie pracowała dla Ministerstwa i musiała przesłuchać Gerarda, to musiała mieć jakiś powód. A on musiał go poznać - może nie doceniał intelektu marynarza i pijaczek faktycznie jest zamieszany w jakieś grubsze przekręty? Na razie wywnioskował, że diler o pseudonimie "Badyl" i jego szajka używają czarnej magii do zastraszania mugolskich handlarzy narkotyków - odbierając je za bezcen, sprzedają je czarodziejom jako "czyste" środki i doprowadzili już do jednego przypadkowego przedawkowania. Nie miał pojęcia, w jakie jeszcze nielegalne interesy są umoczeni, ale musiał ich znaleźć i to szybko. To żenujące, błądzić we mgle od października.
Wbił w nieznajomą triumfalne spojrzenie, otworzył usta, aby rozpocząć przesłuchanie i... opadła mu szczęka.
Tonks?
Przecież się nie przedstawiał. Nie był na tyle szalony, aby przedstawiać się tutaj. Działalność aurora w Pasażerze była dość brawurowa, ale nie był na tyle lekkomyślny, aby szafować swoim nazwiskiem. Czasami zazdrościł siostrze daru metamorfagii - Justine mogłaby tu przyjść anonimowo. Powinna mu nawet pomagać w śledztwie, bo w końcu razem znaleźli ciało w październiku, ale nie pozwalały jej na to obowiązki i status kursantki.
-Skąd...? mnie znasz? - chciał spytać idiotycznie i urwał, powoli zaczynając rozumieć. Chciała go przesłuchać? Kim mogła być - aurorką, policjantką, kimś z wiedźmiej straży? Pewnie to ostatnie. Nie rozpoznawał jej twarzy, ale nie znał przecież z widzenia wszystkich z Ministerstwa. Wymowne spojrzenie kazało mu zgadnąć, że może mieć do czynienia z metamorfomagiem, ale oczu tym bardziej nie był w stanie rozpoznać. Kilkoro metamorfomagów pojawiło się na spotkaniu z Bones, ale wszyscy stali wtedy w ciemności, w deszczu. Nie przedstawiali się sobie, a w pamięć zapadła mu tylko Priscilla Morgan, z powodu antymugolskiej sceny jaką urządziła na szkockich wzgórzach. Cholera, miał nadzieję, że to nie ona.
-Co robisz na moim śledztwie i czemu masz twarz podejrzanej o używanie czarnej magii do zastraszania mugoli? - syknął mrużąc oczy i z pewną pretensją. Jeśli to on zawalił, chciałby podejść do sprawy z większą skruchą, ale... dlaczego Ministerstwo wysłało ich w to samo miejsce ani nie uprzedziło go, że wysyła tu kogoś jeszcze? Przecież meldował, że regularnie kręci się po Pasażerze. A może rudowłosa faktycznie była podejrzana, jakimś cudem znała jego nazwisko i usiłowała go przechytrzyć, udając, że pracuje dla Ministerstwa? Skołowany, nie był pewien w co wierzyć. Nie chciał też opuszczać z nią knajpy, jeszcze nie. Jeśi faktycznie pracowała dla Ministerstwa i musiała przesłuchać Gerarda, to musiała mieć jakiś powód. A on musiał go poznać - może nie doceniał intelektu marynarza i pijaczek faktycznie jest zamieszany w jakieś grubsze przekręty? Na razie wywnioskował, że diler o pseudonimie "Badyl" i jego szajka używają czarnej magii do zastraszania mugolskich handlarzy narkotyków - odbierając je za bezcen, sprzedają je czarodziejom jako "czyste" środki i doprowadzili już do jednego przypadkowego przedawkowania. Nie miał pojęcia, w jakie jeszcze nielegalne interesy są umoczeni, ale musiał ich znaleźć i to szybko. To żenujące, błądzić we mgle od października.
Can I not save one
from the pitiless wave?
Przekrzywiła głowę w reakcji na zaskoczenie tak wyraźnie malujące się na twarzy aurora. Skąd...? No właśnie, skąd mogła go znać, skąd wiedziała, jakie nosi nazwisko. To powinno dać mu do myślenia, nakłonić do refleksji. Miała nadzieję, że Michael ma na tyle oleju w głowie, by nie zareagować zbyt pochopnie - wszak wciąż celował w nią różdżką. Nie wyprostowała się, nie wsparła pleców o oparcie, woląc nadal pochylać się w kierunku rozmówcy. Słowa, które wypowiedziała i które miała wypowiedzieć były tylko i wyłącznie dla jego uszu. I jeśli wcześniej spoglądała na niego z gniewem, to teraz w jej oczach odbijała się prawdziwa furia; co ona robiła na jego śledztwie...? Prychnęła, wykrzywiła usta w paskudnym grymasie i wwierciła w Tonksa nachalne, wyraźnie niechętne spojrzenie. - Chyba ktoś tu się pomylił. To moje śledztwo i to ty wchodzisz mi w paradę - syknęła jadowicie, bezwiednie składając dłonie w pięści, wbijając paznokcie we własną skórę. - Zajmuję się tym od kilku długich miesięcy, dlatego uciekaj, zanim wszystko kompletnie popsujesz. I tak zrobiłeś już swoje. Gerard pewnie myśli, że zaczepiłeś nas z mojego powodu. Że doprowadziłam cię do niego. - Miała ochotę nim potrząsnąć, uświadomić aurorowi, jak głupio się zachował i jak bardzo jego obecność była jej nie na rękę. Nie zastanawiała się nad tym, jakich informacji potrzebował i czy mogłaby mu w jakiś sposób pomóc. Była na to zbyt zdenerwowana. - A czyją twarz miałam twoim zdaniem przybrać? Handlarki kwiatami? - sarknęła, spoglądając na niego z powątpiewaniem. Skoro chciała wniknąć do społeczności opryszków, przemytników i handlarzy nielegalnymi artefaktami, nie mogła udawać kogokolwiek. Niestety, wiązało się to z pewnym ryzykiem, choć nigdy jeszcze nie przytrafiło jej się, by inny stróż prawa próbował ją w trakcie takiego spotkania przesłuchać. - Zostaw nas w spokoju albo wyjdźmy stąd razem, to udowodnię ci, jak bardzo się pomyliłeś - powtórzyła raz jeszcze, z naciskiem. Zerknęła przez ramię w kierunku kontuaru, by sprawdzić, czy Gerard nadal kupuje alkohol, czy może raczej wraca do ich stolika. Nie mieli wiele czasu na działanie. Łudziła się, że Tonks usłucha jej prośby i nie będzie musiała wychodzić z Pasażera, lecz była gotowa odmienić się i pokazać swą prawdziwą twarz, byle tylko się go pozbyć.
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Zakłopotanie mieszało się w nim z podejrzliwością i... narastającą irytacją. Wersja wydarzeń dziewczyny brzmiała prawdopodobnie, a pewność w jej głosie kazała sądzić, że faktycznie miał do czynienia z kimś z Wiedźmiej Straży. Prawdziwy przestępca nie wymyśliłby takiej bajeczki.
Zarazem traktowała go z taką (może słuszną) złością, że zdenerwowanie zaczęło udzielać się także jemu. Pracowali dla jednego pracodawcy, zwalczali podobne przestępstwa i powinni grać do jednej bramki. Tymczasem, traktowała go jak rywala, intruza.
-Twoje śledztwo? Ja prowadzę tu swoje od października, jeśli ktoś się pomylił to ci w Ministerstwie. - syknął, głupio wchodząc w prześciganie się, kto prowadzi swoje śledztwo dłużej. Będąc w terenie, nie utrzymywał przecież kontaktów z Wiedźmią Strażą dopóki nie przydzielono go do ich sprawy (lub ich do jego), to nie on był odpowiedzialny za kontakty między departamentami. Jego szefowie uznali, że może pociągnąć to śledztwo sam, bez posiłków od strażników. Nie spodziewał się, że w tym samym czasie ktoś z Wiedźmiej może działać tu zupełnie niezależnie.
-A nad czym tu pracujesz? - spytał odruchowo, autentycznie zaciekawiony. Przez złość i zaskoczenie zaczęły przebijać się pytania i wnioski. Oboje znaleźli się w tym samym miejscu, w tym samym czasie, pracując dla Ministerstwa...
-...bo może możemy sobie pomóc. - nachylił się ku niej, nieco pojednawczo. Ostra wymiana zdań sprawiła, że nie mógł się zupełnie rozchmurzyć, ale docierało do niego, że to prawie niemożliwe, by ich sprawy się nie zazębiały. Szajka przestępców w porcie wydawała się być połączona. Z tego co zdążył ustalić, trzeba było tylko znaleźć kogoś, kto zna podejrzanych. Na razie nie miał z tym wiele szczęścia, ale może znajomej-nieznajomej się powiodło?
Tak czy siak, nie mógł ani jej zostawić, ani wejść we współpracę całkowicie w ciemno. Nadal nosiła twarz podejrzanej i nadal się nie przedstawiła.
Obejrzał się przez ramię, by upewnić się, że nikt ich nie słyszy i że Gerard nie idzie jeszcze w ich stronę. Barman nalewał mu już drugie piwo, a miał wrócić z trzema. Mieli jeszcze moment, choć krótki.
-Podaj nazwisko i sprawę, a zostawię cię w spokoju. Albo pomogę. I ochrzanię tych w biurze. - zaproponował, nie odrywając od kobiety stanowczego spojrzenia. Jeśli to wszystko to faktycznie komedia pomyłek, to musiał to naprawić, czy jej się to podobało czy nie.
Zarazem traktowała go z taką (może słuszną) złością, że zdenerwowanie zaczęło udzielać się także jemu. Pracowali dla jednego pracodawcy, zwalczali podobne przestępstwa i powinni grać do jednej bramki. Tymczasem, traktowała go jak rywala, intruza.
-Twoje śledztwo? Ja prowadzę tu swoje od października, jeśli ktoś się pomylił to ci w Ministerstwie. - syknął, głupio wchodząc w prześciganie się, kto prowadzi swoje śledztwo dłużej. Będąc w terenie, nie utrzymywał przecież kontaktów z Wiedźmią Strażą dopóki nie przydzielono go do ich sprawy (lub ich do jego), to nie on był odpowiedzialny za kontakty między departamentami. Jego szefowie uznali, że może pociągnąć to śledztwo sam, bez posiłków od strażników. Nie spodziewał się, że w tym samym czasie ktoś z Wiedźmiej może działać tu zupełnie niezależnie.
-A nad czym tu pracujesz? - spytał odruchowo, autentycznie zaciekawiony. Przez złość i zaskoczenie zaczęły przebijać się pytania i wnioski. Oboje znaleźli się w tym samym miejscu, w tym samym czasie, pracując dla Ministerstwa...
-...bo może możemy sobie pomóc. - nachylił się ku niej, nieco pojednawczo. Ostra wymiana zdań sprawiła, że nie mógł się zupełnie rozchmurzyć, ale docierało do niego, że to prawie niemożliwe, by ich sprawy się nie zazębiały. Szajka przestępców w porcie wydawała się być połączona. Z tego co zdążył ustalić, trzeba było tylko znaleźć kogoś, kto zna podejrzanych. Na razie nie miał z tym wiele szczęścia, ale może znajomej-nieznajomej się powiodło?
Tak czy siak, nie mógł ani jej zostawić, ani wejść we współpracę całkowicie w ciemno. Nadal nosiła twarz podejrzanej i nadal się nie przedstawiła.
Obejrzał się przez ramię, by upewnić się, że nikt ich nie słyszy i że Gerard nie idzie jeszcze w ich stronę. Barman nalewał mu już drugie piwo, a miał wrócić z trzema. Mieli jeszcze moment, choć krótki.
-Podaj nazwisko i sprawę, a zostawię cię w spokoju. Albo pomogę. I ochrzanię tych w biurze. - zaproponował, nie odrywając od kobiety stanowczego spojrzenia. Jeśli to wszystko to faktycznie komedia pomyłek, to musiał to naprawić, czy jej się to podobało czy nie.
Can I not save one
from the pitiless wave?
Najlepiej dla nich obojga byłoby, gdyby po prostu zniknął. Pokiwał krótko głową, wstał od stołu i opuścił Parszywego Pasażera, dając wiarę jej słowom. Lecz czy wtedy nie zachowałby się lekkomyślnie? Niezależnie od tego, co myślała o aurorach, nie powinna się dziwić, że Tonks odznaczał się podejrzliwością, czujnością. Nawet jeśli wybrał nie tę osobę, którą trzeba i powinien przepytywać kogoś zupełnie innego. - Wspaniale - odparła bez chwili zwłoki, prawie wchodząc mu w słowo. Ci w ministerstwie, znaczy kto dokładnie? Aurorzy? Strażnicy? Nie dbała o to. Fakt pozostawał faktem, ktoś zawalił, zaś jej najłatwiej w tej chwili było obarczać winą za to Michaela.
Ściągała usta w wąską kreskę i wciąż mrużyła gniewnie oczy, nie przestając mu się przyglądać. Co prawda wciąż jej groził, lecz odnosiła wrażenie, że coś w nim pękło. Wiara w to, że mógłby zrobić z różdżki użytek, wyraźnie osłabła; wszak próbował się porozumieć, nie skreślał historyjki o śledztwie i wchodzeniu sobie w drogę. Mimo to nie była pewna, czy chce z nim w ogóle o tym rozmawiać. Z drugiej strony - miała niewielki wybór, jeśli nie chciała zmarnować tego wieczoru. Westchnęła mimowolnie, rozważając wszelkie za i przeciw, zerkając przez ramię w stronę kontuaru; złość wciąż pulsowała w piersi Maeve, przyprawiając ją o szybsze bicie serca.
- Nie tutaj - odpowiedziała stanowczo. Niczego nie obiecywała, nie chciała jednak odmawiać. Wyjaśnienie tej sprawy byłoby im na rękę, lecz nie wyobrażała sobie ochrzaniania kogokolwiek. Tak czy inaczej, to nie było odpowiednie miejsce na takie dyskusje. Nie miała zamiaru jeszcze bardziej ryzykować i wyjawiać w Parszywym Pasażerze swych prawdziwych personaliów. I tak wystarczająco długo gawędzili na tematy, których poruszać nie powinni; łudziła się, że panujący w lokalu hałas pozwoli zachować im anonimowość. - Wyprowadź mnie na zewnątrz - dodała jeszcze cicho, po czym wyprostowała się w krześle, i przybrała na usta kpiący uśmieszek. - No nie daj się prosić, nie poczęstujesz damy papierosem? - powiedziała już głośniej, posyłając mu znaczące spojrzenie. Mogła zignorować wycelowaną w nią różdżkę, wstać i ruszyć ku drzwiom sama, by zmusić go do pójścia w jej ślady, jednak w ten sposób kusiłaby go do posłania zaklęcia wprost między jej łopatki.
Ściągała usta w wąską kreskę i wciąż mrużyła gniewnie oczy, nie przestając mu się przyglądać. Co prawda wciąż jej groził, lecz odnosiła wrażenie, że coś w nim pękło. Wiara w to, że mógłby zrobić z różdżki użytek, wyraźnie osłabła; wszak próbował się porozumieć, nie skreślał historyjki o śledztwie i wchodzeniu sobie w drogę. Mimo to nie była pewna, czy chce z nim w ogóle o tym rozmawiać. Z drugiej strony - miała niewielki wybór, jeśli nie chciała zmarnować tego wieczoru. Westchnęła mimowolnie, rozważając wszelkie za i przeciw, zerkając przez ramię w stronę kontuaru; złość wciąż pulsowała w piersi Maeve, przyprawiając ją o szybsze bicie serca.
- Nie tutaj - odpowiedziała stanowczo. Niczego nie obiecywała, nie chciała jednak odmawiać. Wyjaśnienie tej sprawy byłoby im na rękę, lecz nie wyobrażała sobie ochrzaniania kogokolwiek. Tak czy inaczej, to nie było odpowiednie miejsce na takie dyskusje. Nie miała zamiaru jeszcze bardziej ryzykować i wyjawiać w Parszywym Pasażerze swych prawdziwych personaliów. I tak wystarczająco długo gawędzili na tematy, których poruszać nie powinni; łudziła się, że panujący w lokalu hałas pozwoli zachować im anonimowość. - Wyprowadź mnie na zewnątrz - dodała jeszcze cicho, po czym wyprostowała się w krześle, i przybrała na usta kpiący uśmieszek. - No nie daj się prosić, nie poczęstujesz damy papierosem? - powiedziała już głośniej, posyłając mu znaczące spojrzenie. Mogła zignorować wycelowaną w nią różdżkę, wstać i ruszyć ku drzwiom sama, by zmusić go do pójścia w jej ślady, jednak w ten sposób kusiłaby go do posłania zaklęcia wprost między jej łopatki.
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Michael również zapędzał się w swojej irytacji, choć skierowanej głównie przeciw biurokracji, a nie strażniczce. Kilka lat temu ochrzaniłby ich jako doświadczony i pewny siebie auror. Teraz nadal był doświadczony (i tylko z tego powodu został z powrotem przyjęty do pracy i zachował stołek), ale w obecnym klimacie politycznym nie mógł robić awantur w Ministerstwie. Był tylko mugolakiem. W dodatku nielegalnie zbierającym materiały dla Bones, więc nie mógł zwracać na siebie uwagi. Pewnie będzie musiał zacisnąć zęby. Jednak świadomość, że niechcący zaryzykował śledztwo swoje i wiedźmiej straży, była trudna do przełknięcia dla jego dumy. Z jednej strony miał nadzieję, że pomyłka zostanie zamieciona pod dywan i nikomu nie podpadnie... ale z drugiej strony był zbyt ambitny i obowiązkowy, by tak po prostu zostawić tą sprawę.
Musiał szczerze porozmawiać z nieznajomą, ale miała rację - nie tutaj. Obejrzał się przez ramię na bawiącego przy barze Gerarda. Pijaczek próbował zabrać na tacę (oho, gentleman!) trzy piwa, muszą ewakuować się szybko zanim zauważy ich nieobecność.
Spojrzał porozumiewawczo na kobietę i skinął lekko głową. Opuścił różdżkę, lecz nadal trzymał ją w ręce - pod połą płaszcza.
-Fajki nie są tanie, ale niech będzie. - podjąwszy grę pozorów, wyprostował się i uśmiechnął do kobiety w karykaturze portowego flirtu. Ugh.
Wyszli z karczmy szybkim krokiem, a na zewnątrz Mike wziął głęboki wdech powietrza i przybrał z powrotem normalną minę, wyraźnie rozlużniony. W Pasażerze pozorował pewność siebie i próbował asekurować się znajomością z barmanem, ale wiedział przecież, że nigdy nie będzie do końca bezpieczny ani dyskretny w takim miejscu. W odróżnieniu od swojej siostry i nieznajomej wiedźmiej strażniczki (...na pamięć Dumbledore'a, miał nadzieję, że kobieta przed nim to nie Just...ale poznałby własną siostrę, prawda?) nie mógł wspomagać się darem metamorfagii, więc poruszanie się po porcie wymagało od niego pewnej gry aktorskiej oraz groźnej miny.
-Zwijajmy się i wszystko mi opowiedz. Twój Gerard nie ucieknie, chwilę będzie pił nasze trzy piwa. - mruknął, odchodząc szybkim krokiem, na wypadek gdyby pijaczek jednak wypadł za nimi.
/zt x2
Musiał szczerze porozmawiać z nieznajomą, ale miała rację - nie tutaj. Obejrzał się przez ramię na bawiącego przy barze Gerarda. Pijaczek próbował zabrać na tacę (oho, gentleman!) trzy piwa, muszą ewakuować się szybko zanim zauważy ich nieobecność.
Spojrzał porozumiewawczo na kobietę i skinął lekko głową. Opuścił różdżkę, lecz nadal trzymał ją w ręce - pod połą płaszcza.
-Fajki nie są tanie, ale niech będzie. - podjąwszy grę pozorów, wyprostował się i uśmiechnął do kobiety w karykaturze portowego flirtu. Ugh.
Wyszli z karczmy szybkim krokiem, a na zewnątrz Mike wziął głęboki wdech powietrza i przybrał z powrotem normalną minę, wyraźnie rozlużniony. W Pasażerze pozorował pewność siebie i próbował asekurować się znajomością z barmanem, ale wiedział przecież, że nigdy nie będzie do końca bezpieczny ani dyskretny w takim miejscu. W odróżnieniu od swojej siostry i nieznajomej wiedźmiej strażniczki (...na pamięć Dumbledore'a, miał nadzieję, że kobieta przed nim to nie Just...ale poznałby własną siostrę, prawda?) nie mógł wspomagać się darem metamorfagii, więc poruszanie się po porcie wymagało od niego pewnej gry aktorskiej oraz groźnej miny.
-Zwijajmy się i wszystko mi opowiedz. Twój Gerard nie ucieknie, chwilę będzie pił nasze trzy piwa. - mruknął, odchodząc szybkim krokiem, na wypadek gdyby pijaczek jednak wypadł za nimi.
/zt x2
Can I not save one
from the pitiless wave?
Przed kilkoma laty częściej odwiedzała bar w magicznej części londyńskich doków, Parszywego Pasażera, cieszącego się niezbyt dobrą sławą - całkiem zasłużenie. Rozwadniali tu piwo, barman oszukiwał przy wydawaniu reszty i łatwiej było tu dostać w mordę niż rzucić zaklęcie Lumos, w kącie zaś zazwyczaj kilku pijanych marynarzy raczyło innych gości przybytku niespecjalnie zachwycającymi wykonaniami morskich szant. Parszywy Pasażer miał jednak swoje zalety - można było być tu spokojnym o swoją anonimowość, dlatego gdy los splatał jej ścieżkę z pewnym burkliwym żeglarzem, lubiła z nim to miejsce odwiedzać, by wydrzeć kilka chwil (a raczej całą noc) przyjemności. Odkąd pozwoliła mu - można było chyba tak powiedzieć - przekraczać próg swojego domu, potrzeba odwiedzin Parszywego Pasażera niemalże zniknęła. Prawie. Z nieznanych Sigrun przyczyn na piętrze pokój na piętrze w tym cuchnącym miejscu wynajmowała jej przyrodnia siostra (minęło kilka miesięcy, a wciąż nie mogła przywyknąć do nazywania Sybilli w ten sposób, tak dziwnie to brzmiało) i to właśnie ją miała zamiar odwiedzić w drugiej połowie stycznia, gdy gruba pierzyna śniegu wciąż okrywała Anglię. Kłąb czarnej mgły wdarł się do pustego korytarza na piętrze przez uchyloną okiennicę; po chwili przed pokojem numer cztery zmaterializowała się łowczyni wilkołaków. Zapukała do drzwi. Otwarły się dopiero po dłuższej chwili, wychynęła zza nich jedynie głowa zniecierpliwionej Sybilli, syczącej, że ma ważną - co oznaczało majętną - klientkę i to nie jest odpowiedni moment, po czym zamknęła je i przekręciła klucz. Rookwood, przewróciwszy oczyma, odwróciła się leniwie i ruszyła korytarzem w dól, podejmując decyzję, że zaczeka na siostrę na parterze; wieczór był jeszcze młody, o tej porze, w środku tygodnia, nie powinno być zbyt wielu irytujących gości. Zeszła nieśpiesznie po schodach, zwiastując swoje przybycie stukaniem obcasów, zsunęła z ramion skórzany płaszcz, odsłaniając szatę z ciemnozielonego materiału, sięgała polowy uda i odsłaniała nogi - ale nie nagie, Rookwood nic nie robiła sobie z konwenansów i nosiła przylegające do skóry spodnie. Splecione w warkocz włosy przełożyła przez prawe ramię, leniwym krokiem podchodząc do wolnego stolika pod oknem; płaszcz rzuciła na wolne krzesło, po czym skierowała się w stronę baru, by zamówić szklankę ognistej whisky Ogdena. Przystanęła jednak w połowie kroku, gdy zamiast starszego, bezzębnego barmana ujrzała młodą, ładną brunetkę. Kojarzyła tę twarz, jedynie przez kilka pierwszych chwil nie mogła przypomnieć sobie skąd. Sigrun miła pewność, że już się kiedyś spotkały. Pytanie brzmiało tylko: gdzie? Czy obsługiwała już kiedyś łowczynię wilkołaków, podając whisky, czy sherry, a ta w stanie upojenia alkoholowego, bądź zajęta swoim towarzyszem, nie zarejestrowała obecności barmanki? Jasne brwi zmarszczyły się w zastanowieniu, gdy uniosła dłoń, by wsunąć blond kosmyk za ucho - na palcu lśnił srebrny pierścień, który przed kilkoma tygodniami w podarku przyniósł jej niuchacz.
Powiedzmy.
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Powrót pani Boyle z krajowych wojaży mógł oznaczać kłopoty. Przedłużający się wyjazd rozleniwił nieco pracowników. Wciąż nie naprawiono wszystkich szkód wyrządzonych podczas awantury sprzed dwóch dni. Gdzieś w szparach miedzy drewnianymi deskami znaleźć można było jeszcze ostatnie krople zaschniętej krwi, którą podgryzały ze smakiem korniki. Phils nie miała czasu załatwić kogoś, kto naprawiłby uszkodzony tamtej nocy obraz kuszącej syreny, ale przynajmniej poradzili sobie z dostawami. Billy złapał jakieś parszywe choróbsko i oznajmił, że w tym tygodniu jego noga tu nie stanie, a przez to Phils i pozostali barmani musieli pracować jeszcze więcej. Dorothea lubiła wpadać bez zapowiedzi. Była świetnym zarządcą i sprawiedliwą szefową, ale potrafiła też krzyknąć i okazać wielką surowość. Niektórym nie chciało się pracować w wiecznym syfie i hałasie, niektórzy nigdy nie oswajali się z magia tego miejsca. Właścicielka jej ufała, Filipa nie pozwoliłaby sobie nigdy na sprawienie jej zawodu. Z każdym rokiem odkrywała, jak wiele je łączyło. Tawerna przestawała być tylko stałym przystankiem, do którego zmierzała prawie każdego dnia. Tawerna stała się rodziną – była nią tutejsza ekipa i te żeglarskie łby, które lubiła targać dla przyjemności. Jej głos umiał zgrać się z pijaczym bełkotem, jej krzyk nie niknął już między wesołymi pieśniami – słuchali, chociaż niestety zdarzały się i wyjątki. Stali bywalcy znali tę twarz i te nogi, a Phils uwielbiała to wykorzystywać. Czy nie tego nauczyła ją pani Boyle? Czy nie przemieniła kruchego nieudacznika w silną wojowniczkę? Zbyt wiele jej zawdzięczała.
Dlatego dziś, gdy zbyt wyraźnie czuła, że szefowa się zbliża, zmobilizowała towarzystwo do pracy. Krzątający się gdzieś po kątach barmani łatali podziurawione skrawki knajpy, jakby wierzyli, że to mogło cokolwiek zmienić. Tu nigdy nie będzie czysto, ale nikt z tutejszych gości nie oczekiwał wypucowanego szkiełka i świeżego zapachu. Liczyło się ciepło buchające z wielkiego komina, niekończące się beczki z rumem i pieśń mogąca zagłuszyć podejrzane podszepty. Tego dnia tancerka nie wyginała ciała ku skołtunionej brodzie zbereźnego pirata. Panował dziwny spokój, za którym po ostatnich zadymach Phils zdążyła zatęsknić. Od mokrej szmaty dłonie nie przestawały jej się marszczyć. Pachniały zgnilizną i co rusz szorowała je jak oszalała.
Między skrzynią wypełnioną brudnymi kuflami, a stojącym gdzieś pod barem wiadrem z topiącą się żałośnie szczotą ujrzała kobietę. Kobietę, której nie chciała już nigdy więcej spotykać. Momentalnie zacisnęła usta i z trzaskiem porzuciła skrzynię na najbliższym kawałku blatu. Niedługo trwało, nim upewniła się, że to jednak ona. Ta wstrętna zołza, która ją ukradła. Przylazła teraz prosto do Filipowego gniazda. Tu barmanka czuła się silniejsza, tu wokół miała dyskretnych sojuszników. Wiedziała, co powinna zrobić i co mówić, aby poderwać ich zady z przeciążonych ławek. Gdy Philippa prosiła o pomoc, niewielu odmawiało. Nie chodziło jednak o to, by wpędzić niewdzięczną złodziejkę w pułapkę wielu pięści. To mimo wszystko wciąż sprawa między nimi. Niby głupia, niby zdążyła już zapomnieć o swojej błyskotce, ale przybycie nieznajomej zdołało ożywić blade zarysy tamtego deszczowego dnia. Gównianego dnia, w którym ktoś postanowił boleśnie ugodzić jej dumę.
Stanęła przed nią. Dłonie ułożyła na biodrach i patrzyła tak przez chwilę. Dostrzegła na jej palcu swoją własność. Cmoknęła, przy tym lekko kręcąc głową. Czy jasnowłosa złodziejka zapamiętała Philippę?
– Masz coś mojego – wymruczała, być może wzbudzając przy tym zainteresowanie paru rozrechotanych paszczy.
Dlatego dziś, gdy zbyt wyraźnie czuła, że szefowa się zbliża, zmobilizowała towarzystwo do pracy. Krzątający się gdzieś po kątach barmani łatali podziurawione skrawki knajpy, jakby wierzyli, że to mogło cokolwiek zmienić. Tu nigdy nie będzie czysto, ale nikt z tutejszych gości nie oczekiwał wypucowanego szkiełka i świeżego zapachu. Liczyło się ciepło buchające z wielkiego komina, niekończące się beczki z rumem i pieśń mogąca zagłuszyć podejrzane podszepty. Tego dnia tancerka nie wyginała ciała ku skołtunionej brodzie zbereźnego pirata. Panował dziwny spokój, za którym po ostatnich zadymach Phils zdążyła zatęsknić. Od mokrej szmaty dłonie nie przestawały jej się marszczyć. Pachniały zgnilizną i co rusz szorowała je jak oszalała.
Między skrzynią wypełnioną brudnymi kuflami, a stojącym gdzieś pod barem wiadrem z topiącą się żałośnie szczotą ujrzała kobietę. Kobietę, której nie chciała już nigdy więcej spotykać. Momentalnie zacisnęła usta i z trzaskiem porzuciła skrzynię na najbliższym kawałku blatu. Niedługo trwało, nim upewniła się, że to jednak ona. Ta wstrętna zołza, która ją ukradła. Przylazła teraz prosto do Filipowego gniazda. Tu barmanka czuła się silniejsza, tu wokół miała dyskretnych sojuszników. Wiedziała, co powinna zrobić i co mówić, aby poderwać ich zady z przeciążonych ławek. Gdy Philippa prosiła o pomoc, niewielu odmawiało. Nie chodziło jednak o to, by wpędzić niewdzięczną złodziejkę w pułapkę wielu pięści. To mimo wszystko wciąż sprawa między nimi. Niby głupia, niby zdążyła już zapomnieć o swojej błyskotce, ale przybycie nieznajomej zdołało ożywić blade zarysy tamtego deszczowego dnia. Gównianego dnia, w którym ktoś postanowił boleśnie ugodzić jej dumę.
Stanęła przed nią. Dłonie ułożyła na biodrach i patrzyła tak przez chwilę. Dostrzegła na jej palcu swoją własność. Cmoknęła, przy tym lekko kręcąc głową. Czy jasnowłosa złodziejka zapamiętała Philippę?
– Masz coś mojego – wymruczała, być może wzbudzając przy tym zainteresowanie paru rozrechotanych paszczy.
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Nie rozpoznała tej ładnej twarzyczki od razu. Chwilę musiała pogrzebać w pamięci, by wyłowić tamtych kilka minut na klatce schodowej w jednej z kamienic mieszkalnych w magicznym porcie. Ich spotkanie trwało naprawdę krótko, nic dziwnego, że nie zapamiętała Philippy tak dobrze jak ona jej. Sigrun zalazła wtedy brunetce za skórę, nie oddając srebrnego pierścionka, skradzionego barmance przez niuchacza. Moss miała wyjątkowe nieszczęście, że trafiła wtedy akurat na Rookwood.
- Doprawdy? - Jasne brwi zmarszczyły się lekko, pomiędzy nimi powstała drobna zmarszczka, gdy przywołała na twarz wyraz teatralnego, głębokiego zdziwienia, jakby nie miała pojęcia o czym mówi barmanka Parszywego Pasażera. Kilka chwil przyglądała się jej, jakby oczekując odpowiedzi i wyjaśnienia - cóż takiego miała? Prędko jednak znużyło blondynkę udawanie nieświadomej. Odrzuciła głowę i zaśmiała się perliście, w teatralnym geście unosząc dłoń, by wsunąć kosmyk pszenicznych włosów za ucho, doskonale wiedząc, że kryształek w pierścionku odbije blask świec i zalśni lekko; chciała wzbudzić tym w barmance irytację, uwielbiała się droczyć i wyzłośliwiać. - To już chyba nie należy do ciebie, dostałam to w prezencie, nie pamiętasz? - spytała, skupiwszy na ładnej twarzyczce panny Moss roziskrzone spojrzenie brązowych oczu, przechyliła lekko głowę, przyglądając się jej z lekkim pobłażaniem, jakby miała do czynienia z kapryśną nastolatką. Niuchacz sam do niej przybiegł, sam wlazł w jej ręce, zabranie mu pierścionka nie było dla łowczyni trudnym zadaniem. To nie ona go ukradła - ale ona go znalazła. To, co znalezione, nie było przecież kradzione, czyż nie?
Na mężczyzn, którzy przysłuchiwali się ich wymianie zdań, nie zwróciła najmniejszej uwagi. Większość z nich pewnie była zwyczajnie ciekawa, czy czarownice rzucą się do wydrapania sobie oczu - bo uznawało to za znakomitą rozrywkę - inni być może naprawdę byli gotowi Philippie pomóc, ale nie obawiała się ich. To ona nosiła na przedramieniu Mroczny Znak, to ona sięgała po potęgę - dawno już przestała się bać, czuła się silna, wystarczy kilka zaklęć, a posadzka Parszywego Pasażera spłynie krwią.
- Jeśli ci jednak tak na nim zależy... - powiedziała, umyślnie przeciągając samogłoski - ... to możemy o niego zagrać. Co ty na to? - zasugerowała, krótkim ruchem głowy wskazując na swój stolik, przy którym zostawiła płaszcz. - Oczko, dart, kościany poker? Możesz wybrać - dodała łaskawie, unosząc dłoń i poruszając figlarnie palcami, by znów zamachać Moss srebrnym pierścionkiem przed oczyma. Barmanka nie zmusi jej do oddania pierścionka bez wyraźnego powodu. Nie uczyni tego też żaden z obecnych w pubie mężczyzn. Jeśli tylko zechce, zdematerializuje się w sekundę, uniknie każdego zaklęcia.
- Doprawdy? - Jasne brwi zmarszczyły się lekko, pomiędzy nimi powstała drobna zmarszczka, gdy przywołała na twarz wyraz teatralnego, głębokiego zdziwienia, jakby nie miała pojęcia o czym mówi barmanka Parszywego Pasażera. Kilka chwil przyglądała się jej, jakby oczekując odpowiedzi i wyjaśnienia - cóż takiego miała? Prędko jednak znużyło blondynkę udawanie nieświadomej. Odrzuciła głowę i zaśmiała się perliście, w teatralnym geście unosząc dłoń, by wsunąć kosmyk pszenicznych włosów za ucho, doskonale wiedząc, że kryształek w pierścionku odbije blask świec i zalśni lekko; chciała wzbudzić tym w barmance irytację, uwielbiała się droczyć i wyzłośliwiać. - To już chyba nie należy do ciebie, dostałam to w prezencie, nie pamiętasz? - spytała, skupiwszy na ładnej twarzyczce panny Moss roziskrzone spojrzenie brązowych oczu, przechyliła lekko głowę, przyglądając się jej z lekkim pobłażaniem, jakby miała do czynienia z kapryśną nastolatką. Niuchacz sam do niej przybiegł, sam wlazł w jej ręce, zabranie mu pierścionka nie było dla łowczyni trudnym zadaniem. To nie ona go ukradła - ale ona go znalazła. To, co znalezione, nie było przecież kradzione, czyż nie?
Na mężczyzn, którzy przysłuchiwali się ich wymianie zdań, nie zwróciła najmniejszej uwagi. Większość z nich pewnie była zwyczajnie ciekawa, czy czarownice rzucą się do wydrapania sobie oczu - bo uznawało to za znakomitą rozrywkę - inni być może naprawdę byli gotowi Philippie pomóc, ale nie obawiała się ich. To ona nosiła na przedramieniu Mroczny Znak, to ona sięgała po potęgę - dawno już przestała się bać, czuła się silna, wystarczy kilka zaklęć, a posadzka Parszywego Pasażera spłynie krwią.
- Jeśli ci jednak tak na nim zależy... - powiedziała, umyślnie przeciągając samogłoski - ... to możemy o niego zagrać. Co ty na to? - zasugerowała, krótkim ruchem głowy wskazując na swój stolik, przy którym zostawiła płaszcz. - Oczko, dart, kościany poker? Możesz wybrać - dodała łaskawie, unosząc dłoń i poruszając figlarnie palcami, by znów zamachać Moss srebrnym pierścionkiem przed oczyma. Barmanka nie zmusi jej do oddania pierścionka bez wyraźnego powodu. Nie uczyni tego też żaden z obecnych w pubie mężczyzn. Jeśli tylko zechce, zdematerializuje się w sekundę, uniknie każdego zaklęcia.
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Zatem blondwłosa zołza nie wyszła ze swojej roli. Jej zachowanie nie było podyktowane chwilowymi złośliwościami, bo i dziś jej postawa przypominała tamtą grudniową. Nie rezygnowała z pokracznych prób wybielania się, udawania słodko nieświadomej i niewinnej. A może chciała w ogóle wyprzeć się tamtego spotkania i wstrętnej kradzieży? Philippa wcale nie chciała tego słuchać. Już się zaczynała przygotowywać do złapania jej za te kudły i wywalenia za drzwi. Nikt nie zwróciłby uwagi na taką sytuację, w końcu to Parszywy Pasażer – tu non stop ktoś wylatywał przez drzwi i to wcale niekoniecznie o własnych siłach. Otwarcie próbowała ją prowokować, wznosząc dłoń z pierścieniem ku swej twarzy, jakby co najmniej postanowiła przyjąć pozę odpowiednią dla okładki najnowszej Czarownicy. Piękna, dumna i przyozdobiona biżuterią. Niby nędzny kawałek kamienia, a jednak Moss przez te tygodnie nie zdążyła pogodzić się z jego utratą.
– Przestań się bawić w tę gierkę. Obydwie wiemy, jak było naprawdę – powiedziała ostro, trwając w tej bojowej, napiętej postawie. Drobna i niezbyt wysoka barmanka nie mogła wzbudzić w niej grozy, ale niewiele potrzebowała czasu, aby dopaść ją swoimi pazurami. Sprytnie skrytą w uniformie różdżką również mogła dość szybko wbić się między żebra tej parszywej blondyny.
Wzniosła charakterystycznie brew ku górze, słysząc o takiej formie załatwienia owej sprawy. Czy ona właśnie zaproponowała grę? Nie spodziewałaby się tego. Chociaż również i wtedy, tamtego pechowego dnia do głowy nie przyszłoby jej, że może stracić błyskotkę przez osobę, która tak naprawdę pomogła jej poradzić sobie z tym niuchaczem. Niuchaczem, który dziś wylegiwał się w miłym legowisku w jej nędznym saloniku. Coś jednak zyskała, a teraz mogła wykorzystać swoje umiejętności, by wyszarpać jej z palca swoją biżuterię.
– Ciekawa propozycja – mruknęła najpierw, lekko rozluźniając palce odklejone od własnej tali. Przez chwilę się na nie zagapiła, jakby w zamyśleniu. Mogła wybrać. Niespecjalnie miała ochotę bawić się dziś w cokolwiek, ale może chwilowa przerwa od roboty okaże się zbawienna? – Niech będzie oczko, załatwmy to od razu – oznajmiła, wierząc, że te najprostsze metody mogą okazać się skuteczne i… szybkie. Wolałaby, gdyby nie utknęły na kilka godzin przy jakiejś wolnej, wymagającej partyjce. Jeszcze nieznajoma czarownica wpadnie znów na pomysł wykręcenia się od tego wszystkiego. Sprawę należało załatwić błyskawicznie. Zresztą Moss pewna była, że świetnie sobie poradzi, a ta złodziejka wyleci stąd w podskokach. Musiała zadbać o to, by każdy z barmanów zapamiętał jej twarz. Ta pani zasłużyła na największe pomyje w dziejach Pasażera – łatwo było dopilnować, by się tak stało. Choć… jeśli sprawnie odzyska pierścień, może wpadnie w dobry humor i zapomni o całej sprawie.
Z kieszonki ukrytej w czarnym materiale spódnicy wyjęła talię kart. – Siadaj – oznajmiła krótko, wskazując na pierwszy lepszy stolik. Gdzieś mignęła jej ciekawska buzia Penelopy, ale zignorowała ją. Pilnowała swojej… rywalki. Potasowała karty i wsunęła się na krzesło naprzeciwko niej. Zaraz wszystko było gotowe i mogły zagrać. Nie chciała jednak oddać jej pierwszeństwa. Wyciągnęła pierwszą kartę.
– Przestań się bawić w tę gierkę. Obydwie wiemy, jak było naprawdę – powiedziała ostro, trwając w tej bojowej, napiętej postawie. Drobna i niezbyt wysoka barmanka nie mogła wzbudzić w niej grozy, ale niewiele potrzebowała czasu, aby dopaść ją swoimi pazurami. Sprytnie skrytą w uniformie różdżką również mogła dość szybko wbić się między żebra tej parszywej blondyny.
Wzniosła charakterystycznie brew ku górze, słysząc o takiej formie załatwienia owej sprawy. Czy ona właśnie zaproponowała grę? Nie spodziewałaby się tego. Chociaż również i wtedy, tamtego pechowego dnia do głowy nie przyszłoby jej, że może stracić błyskotkę przez osobę, która tak naprawdę pomogła jej poradzić sobie z tym niuchaczem. Niuchaczem, który dziś wylegiwał się w miłym legowisku w jej nędznym saloniku. Coś jednak zyskała, a teraz mogła wykorzystać swoje umiejętności, by wyszarpać jej z palca swoją biżuterię.
– Ciekawa propozycja – mruknęła najpierw, lekko rozluźniając palce odklejone od własnej tali. Przez chwilę się na nie zagapiła, jakby w zamyśleniu. Mogła wybrać. Niespecjalnie miała ochotę bawić się dziś w cokolwiek, ale może chwilowa przerwa od roboty okaże się zbawienna? – Niech będzie oczko, załatwmy to od razu – oznajmiła, wierząc, że te najprostsze metody mogą okazać się skuteczne i… szybkie. Wolałaby, gdyby nie utknęły na kilka godzin przy jakiejś wolnej, wymagającej partyjce. Jeszcze nieznajoma czarownica wpadnie znów na pomysł wykręcenia się od tego wszystkiego. Sprawę należało załatwić błyskawicznie. Zresztą Moss pewna była, że świetnie sobie poradzi, a ta złodziejka wyleci stąd w podskokach. Musiała zadbać o to, by każdy z barmanów zapamiętał jej twarz. Ta pani zasłużyła na największe pomyje w dziejach Pasażera – łatwo było dopilnować, by się tak stało. Choć… jeśli sprawnie odzyska pierścień, może wpadnie w dobry humor i zapomni o całej sprawie.
Z kieszonki ukrytej w czarnym materiale spódnicy wyjęła talię kart. – Siadaj – oznajmiła krótko, wskazując na pierwszy lepszy stolik. Gdzieś mignęła jej ciekawska buzia Penelopy, ale zignorowała ją. Pilnowała swojej… rywalki. Potasowała karty i wsunęła się na krzesło naprzeciwko niej. Zaraz wszystko było gotowe i mogły zagrać. Nie chciała jednak oddać jej pierwszeństwa. Wyciągnęła pierwszą kartę.
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
The member 'Philippa Moss' has done the following action : Rzut kością
'k6' : 6
'k6' : 6
- Dokładnie tak. Niuchacz przyniósł go wprost w moje ręce - odparła rozbawiona; bardzo lakoniczny opis sytuacji nie zawierał w sobie kłamstwa, ale i nie oddawał całej prawdy, która w obiektywnej ocenie stała po stronie Moss. Każdy inny czarodziej i czarownica w podobnej sytuacji zwróciłby pierścionek właścicielce; blondynka nie miała jednak w sobie ani odrobiny przyzwoitości, co udowadniała dalej, kpiąc i szydząc z barmanki w jej progach. Tym także nie przejmowała się wcale. Jeszcze kilka lat wcześniej wolałaby nie robić sobie wroga z kogoś takiego; kogoś, kto mógł ją otruć, nastawić innych przeciwko niej, kto mógł jej jednocześnie pomóc, sprzedać informacje, załatwić co trzeba. Nie była jednak już tą słabą, niewiele znaczącą czarownicą ze zbyt ognistym temperamentem i ciętym językiem - dorosła, zdobyła władzę i pozycję, posiadła moc, o jakich wcześniej jedynie śniła. Czuła się górą, chodziła z wysoko uniesioną brodą, niczym pani każdej sytuacji. Nawet teraz miała pewność, że gdyby tylko chciała ta drobna barmaneczka zatańczyłaby tak jak jej zagra. Wystarczyło celnie rzucone Imperio. Póki co - Sigrun szczerze wręcz bawiła postawa brunetki, tak butnej i święcie przekonanej, że jest w stanie nieznajomej zagrozić choć w najmniejszym stopniu. Pozwalała jej metaforycznie tupać pantofelkiem i ciskać się, pewna, że gdyby tylko Moss spróbowała zaatakować zmiotłaby ją z posadzki Parszywego Pasażera w mgnieniu oka.
- Niech będzie oczko - przytaknęła, wzruszając ramieniem; wolałaby najpierw dostać szklankę sherry, którą zamierzała zamówić. Rookwood nie spodobało jej się krótkie siadaj rzucone przez Moss, zabrzmiało zbyt władczo, za stanowczo - barmanka nie miała prawa, by jej rozkazywać, je posiadał już wyłącznie On. Czarny Pan, któremu pragnęła być posłuszna - bo to właśnie dzięki niemu znalazła się tak wysoko.
Przewróciwszy oczyma podeszła do wybranego przez Moss stolika, zajęła krzesło, założyła nogę na nogę i zapaliła papierosa, którego wyjęła z paczki trzymanej w kieszeni. Przypatrywała się uważnie temu jak barmanka tasowała karty, zamierzając przypilnować, by nie oszukiwała.
- Dlaczego aż tak ci na nim zależy? Zaręczynowy? - spytała niezmiennie tonem niewiniątka, jak gdyby była jej koleżanką i gawędziły przy filiżance kawy; zerknęła na błyskotkę, wyglądała dość zwyczajnie, nie rzucała się w oczy. Fakt, czy naprawdę otrzymała go od narzeczonego, czy może kupiła go sama nie miał większego znaczenia, nie zmieniłby zachowania Rookwood - a przynajmniej nie na lepsze. Świadomość, że był cenną, sentymentalną pamiątką nie skłoniłaby czarownicy do zwrócenia go właścicielce. Zerknęła na wyrzuconego asa. Jeśli tak dalej pójdzie, gra zakończy się bardzo szybko. Przytrzymała papierosa w ustach i sięgnęła po karty, aby także rzucić jedną.
- Niech będzie oczko - przytaknęła, wzruszając ramieniem; wolałaby najpierw dostać szklankę sherry, którą zamierzała zamówić. Rookwood nie spodobało jej się krótkie siadaj rzucone przez Moss, zabrzmiało zbyt władczo, za stanowczo - barmanka nie miała prawa, by jej rozkazywać, je posiadał już wyłącznie On. Czarny Pan, któremu pragnęła być posłuszna - bo to właśnie dzięki niemu znalazła się tak wysoko.
Przewróciwszy oczyma podeszła do wybranego przez Moss stolika, zajęła krzesło, założyła nogę na nogę i zapaliła papierosa, którego wyjęła z paczki trzymanej w kieszeni. Przypatrywała się uważnie temu jak barmanka tasowała karty, zamierzając przypilnować, by nie oszukiwała.
- Dlaczego aż tak ci na nim zależy? Zaręczynowy? - spytała niezmiennie tonem niewiniątka, jak gdyby była jej koleżanką i gawędziły przy filiżance kawy; zerknęła na błyskotkę, wyglądała dość zwyczajnie, nie rzucała się w oczy. Fakt, czy naprawdę otrzymała go od narzeczonego, czy może kupiła go sama nie miał większego znaczenia, nie zmieniłby zachowania Rookwood - a przynajmniej nie na lepsze. Świadomość, że był cenną, sentymentalną pamiątką nie skłoniłaby czarownicy do zwrócenia go właścicielce. Zerknęła na wyrzuconego asa. Jeśli tak dalej pójdzie, gra zakończy się bardzo szybko. Przytrzymała papierosa w ustach i sięgnęła po karty, aby także rzucić jedną.
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Syreni obraz
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: County of London :: Dalsze dzielnice :: Port of London :: Doki :: Parszywy Pasażer