Sala główna
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★
[bylobrzydkobedzieladnie]
Sala główna
Wnętrze "Białej Wiwerny" nie odbiega od wyglądu przeciętnej, niezbyt szanowanej knajpy. Sala główna, która znajduje się na parterze kamienicy, na pierwszy rzut oka wydaje się niezbyt pokaźna, lecz to tylko złudzenie - po przekroczeniu progu widać jedynie jej niewielką część, tę, w której znajdują się dobrze zaopatrzony bar oraz schody prowadzące na piętro. Odnogi izby prowadzą do kilku odrębnych skupisk stolików, gdzie można w spokoju przeprowadzać niezbyt legalne interesy czy rozmawiać w kameralnej, prywatnej atmosferze. Cały lokal oświetlany jest światłem licznych magicznych świec, zaś podniszczone blaty są regularnie czyszczone przez kilka zatrudnionych tam dziewczyn, toteż "Biała Wywerna" nie odstrasza potencjalnych klientów swym stanem, a przynajmniej nie wszystkich.
Możliwość gry w kościanego pokera
- Odprowadzę - stwierdził krótko i raczej takim tonem, który nie przewidywał sprzeciwu. Możliwe, że Thomas nie wierzył w „jaśniejsze części Londynu”. Możliwe, że był ciekaw, gdzie mieszka jego nowa zleceniodawczyni. Możliwe, że miał w głowie coś jeszcze innego. Inara musiałaby go o to zapytać, a jak nauczył ją już ten wieczór - stawianie Thomasowi pytań wcale nie oznaczało, że otrzyma się na nie odpowiedzi.
Użyczył jej swojego ramienia, zupełnie jakby to była sobotnia przechadzka po parku, a nie Nokturn. Thomas potrafił być dobrze wychowany, kiedy chciał. Inna sprawa, że chciał tego bardzo rzadko.
- Przebieraj nogami, moja droga - rzucił jej krótko, nawet z cieniem uśmiechu. Ruszyli w mrok.
/zt
Użyczył jej swojego ramienia, zupełnie jakby to była sobotnia przechadzka po parku, a nie Nokturn. Thomas potrafił być dobrze wychowany, kiedy chciał. Inna sprawa, że chciał tego bardzo rzadko.
- Przebieraj nogami, moja droga - rzucił jej krótko, nawet z cieniem uśmiechu. Ruszyli w mrok.
/zt
Gość
Gość
Jej ramionami wstrząsa drwiący śmiech, gdy po raz kolejny to właśnie jej karty okazują się nieść zwycięstwo. Rzuca je przed siebie nonszalanckim gestem i uśmiecha się drapieżnie.
- Panowie, to chyba nie jest wasz wieczór. - wzdycha z teatralnym przejęciem, a potem bez sekundy wahania zgarnia ze środka stołu wygrane fanty. Nie ma tego wiele: zegarek w posrebrzanej kopercie, złoty pierścionek (bez wątpienia kradziony, ale trudno orzec czy z palca małżonki czy innej pechowej niewiasty), kilka sykli i knutów. Rita jednak nie gra dziś dla zysku, ale dla czystej zabawy. Bawi ją łatwość z jaką przychodzi jej oszustwo. Rozbraja absolutna nieumiejętność towarzyszy do zachowania pokerowej twarzy. To w jej mniemaniu równie banalne co gra w gargulki, choć nie ma co ukrywać, że towarzysze nie są tak zadowoleni z całej tej sytuacji. Co gorsze - zaczynają zerkać na nią podejrzliwie, a to dla niej wyraźny sygnał, że czas kończyć farsę. Uśmiecha się do nich uroczo, upychając wygraną w przepastnych kieszeniach swojej czarnej spódnicy. Na stole zostawia jednak kilka monet, a potem z typowym dla siebie kocim wdziękiem podnosi się z krzesła.
- Otrzyjcie łzy, ponoć kto nie ma szczęścia w kartach ma szczęście w miłości. - drąży słodkim tonem, jednocześnie kokieteryjnym ruchem odrzucając włosy na plecy. - Wypijcie moje zdrowie, panowie. - rzuca na odchodne mając cichą nadzieję, że pieniądze na kolejkę osłodzą im nieco ból przegranej i załagodzą niechętne spojrzenia. Karczemna burda to ostatnie na co ma teraz ochotę. Noc jest przecież ciągle młoda, a ona dopiero co pojawiła się w Wywernie.
Lawiruje między stolikami kierując się w stronę baru. Skinięciem głowy pozdrawia znajomą kelnerkę, posyła krzywy uśmiech stałemu bywalcowi lokalu, który od godziny kołysze się nad pustą szklanką. Gdzieś w międzyczasie wciska w kącik ust papierosa, z którego sączy się już wąska stróżka zielonkawego dymu. Tytoń i szałwia wypełniają jej płuca, gdy wskakuje na krzesło obok baru.
- Polej Ognistej. - rzuca, wydmuchując przy tym chmurę dymu. Zarzuca nogę na nogę, prostuje się dumnie i czekając na napitek, obrzuca wnętrze lokalu władczym spojrzeniem. W jej pozie są spokój i pewność, którymi niewielu może się tutaj pochwalić. Bo Rita jest u siebie. Niekoronowana królowa Nokturnu. Ale to nie znaczy, że traci czujność. Zawsze ma w sobie jakiś cień niepokoju, który kryje się w bezdennej czerni jej tęczówek. Mimo doskonałego nastroju, który towarzyszy jej od chwili przekroczenia progu tego przybytku, raz po raz zadaje sobie pytanie: kto z nich chciałby mnie zabić? Lista zawsze jest długa.
Szklanka pojawia się obok jej dłoni. Ujmuje szło w palce i kręci nim lekko, oceniając zawartość. Wylicza w myślach trucizny, które mogą ją w tej chwili zabić, a potem jednym haustem wypija alkohol. Nie krzywi się, choć wcześniejszy uśmiech zniknął już z jej ust. Oczy ma lekko zmrużone, wargi zaciśnięte. Gestem prosi o dolewkę i porzuca obserwację sali, skupiając się na karcie, którą wyjęła z rękawa koszuli. Dama Pik, oczywiście. Trudno, by mogła sobie wybrać inną za talizman. W kąciku jej ust czai się przez chwilę kolejny drwiący grymas, ale szybko go opanowuje. Ma cichutką nadzieję, że nie przyjdzie jej dziś upijać się w samotności. Na szczęście w miejscach takich jak to łatwo o mniej lub bardziej znajome towarzystwo...
- Panowie, to chyba nie jest wasz wieczór. - wzdycha z teatralnym przejęciem, a potem bez sekundy wahania zgarnia ze środka stołu wygrane fanty. Nie ma tego wiele: zegarek w posrebrzanej kopercie, złoty pierścionek (bez wątpienia kradziony, ale trudno orzec czy z palca małżonki czy innej pechowej niewiasty), kilka sykli i knutów. Rita jednak nie gra dziś dla zysku, ale dla czystej zabawy. Bawi ją łatwość z jaką przychodzi jej oszustwo. Rozbraja absolutna nieumiejętność towarzyszy do zachowania pokerowej twarzy. To w jej mniemaniu równie banalne co gra w gargulki, choć nie ma co ukrywać, że towarzysze nie są tak zadowoleni z całej tej sytuacji. Co gorsze - zaczynają zerkać na nią podejrzliwie, a to dla niej wyraźny sygnał, że czas kończyć farsę. Uśmiecha się do nich uroczo, upychając wygraną w przepastnych kieszeniach swojej czarnej spódnicy. Na stole zostawia jednak kilka monet, a potem z typowym dla siebie kocim wdziękiem podnosi się z krzesła.
- Otrzyjcie łzy, ponoć kto nie ma szczęścia w kartach ma szczęście w miłości. - drąży słodkim tonem, jednocześnie kokieteryjnym ruchem odrzucając włosy na plecy. - Wypijcie moje zdrowie, panowie. - rzuca na odchodne mając cichą nadzieję, że pieniądze na kolejkę osłodzą im nieco ból przegranej i załagodzą niechętne spojrzenia. Karczemna burda to ostatnie na co ma teraz ochotę. Noc jest przecież ciągle młoda, a ona dopiero co pojawiła się w Wywernie.
Lawiruje między stolikami kierując się w stronę baru. Skinięciem głowy pozdrawia znajomą kelnerkę, posyła krzywy uśmiech stałemu bywalcowi lokalu, który od godziny kołysze się nad pustą szklanką. Gdzieś w międzyczasie wciska w kącik ust papierosa, z którego sączy się już wąska stróżka zielonkawego dymu. Tytoń i szałwia wypełniają jej płuca, gdy wskakuje na krzesło obok baru.
- Polej Ognistej. - rzuca, wydmuchując przy tym chmurę dymu. Zarzuca nogę na nogę, prostuje się dumnie i czekając na napitek, obrzuca wnętrze lokalu władczym spojrzeniem. W jej pozie są spokój i pewność, którymi niewielu może się tutaj pochwalić. Bo Rita jest u siebie. Niekoronowana królowa Nokturnu. Ale to nie znaczy, że traci czujność. Zawsze ma w sobie jakiś cień niepokoju, który kryje się w bezdennej czerni jej tęczówek. Mimo doskonałego nastroju, który towarzyszy jej od chwili przekroczenia progu tego przybytku, raz po raz zadaje sobie pytanie: kto z nich chciałby mnie zabić? Lista zawsze jest długa.
Szklanka pojawia się obok jej dłoni. Ujmuje szło w palce i kręci nim lekko, oceniając zawartość. Wylicza w myślach trucizny, które mogą ją w tej chwili zabić, a potem jednym haustem wypija alkohol. Nie krzywi się, choć wcześniejszy uśmiech zniknął już z jej ust. Oczy ma lekko zmrużone, wargi zaciśnięte. Gestem prosi o dolewkę i porzuca obserwację sali, skupiając się na karcie, którą wyjęła z rękawa koszuli. Dama Pik, oczywiście. Trudno, by mogła sobie wybrać inną za talizman. W kąciku jej ust czai się przez chwilę kolejny drwiący grymas, ale szybko go opanowuje. Ma cichutką nadzieję, że nie przyjdzie jej dziś upijać się w samotności. Na szczęście w miejscach takich jak to łatwo o mniej lub bardziej znajome towarzystwo...
She wears strength and darkness equally well
The girl has always been half goddess, half hell.
The girl has always been half goddess, half hell.
Rita Sheridan
Zawód : Trucicielka, lichwiarka, hazardzistka
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
The black heart angels calling
With kisses on my mouth
There's poison in the water
The words are falling out
With kisses on my mouth
There's poison in the water
The words are falling out
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Ulewny deszcz, spływał z przykrytego burymi chmurami nieba. Świat otulony kotarą dezorientującej ciemności. Wiatr zelżał. Powietrze, stało się rześkie. Pachniało przepięknie. Świeżością, delikatnością, odradzającym się życiem. Wielotygodniowa susza, dała się we znaki wszystkim istotom żywym. Potrzebowały oddechu, motywującego bodźca. Woda, zmyła ostatnie drobiny kurzu, uwidaczniając soczystą zieleń traw, liści oraz kwiatów. Do wrażliwych nozdrzy docierała również charakterystyczna woń konnej stadniny. Wyładowania elektryczne, pomrukiwały w oddali. Przemierzała bezkres krętej, błotnistej dróżki, oddalając się od pokaźnej, zamglonej rezydencji. Przemoknięta, przemarznięta, okrywała dłońmi szczupłe, odsłonięte przedramiona. Buty na cienkim podwyższeniu, zatapiały się w wilgotnym piasku, utrudniając chodzenie. Nogawki spodni były wilgotne, nieprzyjemne. Rozczochrane włosy przyklejały się do twarzy, tworząc opłakaną, mizerną całość. Z metalicznych oczu, ściekały słone krople, mieszające się ze spadającymi z nieba. Ciężkie, cierpiętnicze kroki. Nie wiedzieć czemu, zrzucała na siebie ciążące brzemię. Pokutna podróż stała się uporczywa. Świst powietrza, lekkie zawirowanie. Kobieta zniknęła z powierzchni. Postanowiła już nigdy tam nie wrócić...
Śmiertelny Nokturn, tajemniczy, niebezpieczny, przerażający teren. Skupiający w ciemnych zakamarkach, odzwierciedlenia wszelkiego zła, okrucieństwa oraz destrukcji. Wąska, zdegradowana ulica, skąpana w strugach zimnego deszczu. Podłużne kałuże w popękanych zagłębieniach. Docierało tam lekkie, pomarańczowe światło ulicznych lamp. Panowała ciężka, napięta atmosfera. Słyszalne stały się krzyki pijackiego półświatka. Zakapturzone postaci, przemykały pomiędzy budynkami - bezszelestnie, tajnie. Ląduje z gracją w bocznym zakamarku. Chłód, uderza niepostrzeżenie. Wnika w każdą, przemoknięta komórkę ciała. Lekko drżącymi dłońmi, szukała w torebce chusteczki oraz paczki magicznych papierosów. Włożyła jednego z nich w blade, pozbawione koloru usta, podpalając go koniuszkiem różdżki. Ziołowy dym, zbyt szybko przedostał się do wnętrza płuc, powodując duszący, nieprzyjemny kaszel. Wierzchem dłoni, wytarła wilgotne oczy, pozostawiając ciemne smugi. Twarz opuchnięta, zaczerwieniona. Wychodząc z ukrycia, wolną ręką, wyciągnęła z torebki butelkę wschodniego, zapewne niezbyt dobrego wina. Bez zastanowienia, wrzuciła ją w najbliższy kosz. Pociągała nosem, cicho pochlipując. Przemierzając kolejne metry, zatrzymała się przed dobrze znanym miejscem. Biała Wywerna - ulokowana na parterze kamienicy. Miejsce, idealnie odzwierciedlające aurę mrocznej, kamiennej wstęgi. Popychając, ciężkie, drewniane drzwi weszła do środka, skupiając na sobie wzrok większości zgromadzonych. Nie obyło się bez typowych, komentarzy, które pewnie zignorowało. Brakowało jej anonimowości, w postaci szczelnej, długiej peleryny. Wyglądała na zagubioną. Nie zachęcała wyglądem, sponiewieranym przez pogodę za oknem. Przeciskając się między ciasno pozostawionymi stolikami, ktoś bezwstydnie dotknął dolnej części jej ciała, zanosząc się okrutnym, obleśnym rechotem. Kobieta zatrzymała się. Czerwone ogniki zawładnęły metalicznymi tęczówkami. Odwracając się, zrobiła zamach - wymierzyła pijakowi siarczysty policzek, mówiąc głosem przesiąkniętym jadem, złośliwością, bólem, który kłębił się w odrzuconym sercu: - Łapy przy sobie psie! - zmierzała w stronę baru. Wzbudziła szacunek? Usiadła nieco z boku. Barman postawił przed nią szklaneczkę bursztynowego płynu. Zobaczył kwaśną, załamaną minę. Zgarbioną, skuloną sylwetkę, mimo chwilowego aktu odwagi. Skrzące oczy, powstrzymujące się od wylania kolejnych strug słonej wody. Paraliżujące uczucie rozrywało wnętrze. Nie zwróciła uwagi na otoczenie, ginąc pod kotarą szarawego dymu.
Śmiertelny Nokturn, tajemniczy, niebezpieczny, przerażający teren. Skupiający w ciemnych zakamarkach, odzwierciedlenia wszelkiego zła, okrucieństwa oraz destrukcji. Wąska, zdegradowana ulica, skąpana w strugach zimnego deszczu. Podłużne kałuże w popękanych zagłębieniach. Docierało tam lekkie, pomarańczowe światło ulicznych lamp. Panowała ciężka, napięta atmosfera. Słyszalne stały się krzyki pijackiego półświatka. Zakapturzone postaci, przemykały pomiędzy budynkami - bezszelestnie, tajnie. Ląduje z gracją w bocznym zakamarku. Chłód, uderza niepostrzeżenie. Wnika w każdą, przemoknięta komórkę ciała. Lekko drżącymi dłońmi, szukała w torebce chusteczki oraz paczki magicznych papierosów. Włożyła jednego z nich w blade, pozbawione koloru usta, podpalając go koniuszkiem różdżki. Ziołowy dym, zbyt szybko przedostał się do wnętrza płuc, powodując duszący, nieprzyjemny kaszel. Wierzchem dłoni, wytarła wilgotne oczy, pozostawiając ciemne smugi. Twarz opuchnięta, zaczerwieniona. Wychodząc z ukrycia, wolną ręką, wyciągnęła z torebki butelkę wschodniego, zapewne niezbyt dobrego wina. Bez zastanowienia, wrzuciła ją w najbliższy kosz. Pociągała nosem, cicho pochlipując. Przemierzając kolejne metry, zatrzymała się przed dobrze znanym miejscem. Biała Wywerna - ulokowana na parterze kamienicy. Miejsce, idealnie odzwierciedlające aurę mrocznej, kamiennej wstęgi. Popychając, ciężkie, drewniane drzwi weszła do środka, skupiając na sobie wzrok większości zgromadzonych. Nie obyło się bez typowych, komentarzy, które pewnie zignorowało. Brakowało jej anonimowości, w postaci szczelnej, długiej peleryny. Wyglądała na zagubioną. Nie zachęcała wyglądem, sponiewieranym przez pogodę za oknem. Przeciskając się między ciasno pozostawionymi stolikami, ktoś bezwstydnie dotknął dolnej części jej ciała, zanosząc się okrutnym, obleśnym rechotem. Kobieta zatrzymała się. Czerwone ogniki zawładnęły metalicznymi tęczówkami. Odwracając się, zrobiła zamach - wymierzyła pijakowi siarczysty policzek, mówiąc głosem przesiąkniętym jadem, złośliwością, bólem, który kłębił się w odrzuconym sercu: - Łapy przy sobie psie! - zmierzała w stronę baru. Wzbudziła szacunek? Usiadła nieco z boku. Barman postawił przed nią szklaneczkę bursztynowego płynu. Zobaczył kwaśną, załamaną minę. Zgarbioną, skuloną sylwetkę, mimo chwilowego aktu odwagi. Skrzące oczy, powstrzymujące się od wylania kolejnych strug słonej wody. Paraliżujące uczucie rozrywało wnętrze. Nie zwróciła uwagi na otoczenie, ginąc pod kotarą szarawego dymu.
Wszystko czego się obawiamy kiedyś nas spotka.
Milburga Dolohov
Zawód : łowczyni wilkołaków, muzyk, towarzyszka eskapad poszukiwawczych
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Podobno zło triumfuje, podczas gdy dobrzy ludzie nic nie robią.
Ale to nie prawda. Zło zawsze triumfuje!
Ale to nie prawda. Zło zawsze triumfuje!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Druga kolejka znika równie szybko co pierwsza; alkohol rozpływa się po jej ciele kojącym ciepłem i rozmywa gorycz, która przez chwilę niemal ją dusiła. Głośno odstawia szklankę na bar i odpala kolejnego papierosa, pocierając nim o kant dłoni. Zaciąga się głęboko, a jednocześnie jej podkreślone ciemnymi kreskami oczy wracają do obserwacji sali. Wypatruje jakiejś znajomej twarzy. Towarzystwa, które byłoby na tyle zajmujące, by oderwać ją od tych ponurych spraw, które ostatnio ma na głowie. Tego wieczoru Wywerna zdaje się ją jednak zawodzić. Nie ma tu nikogo wartego uwagi. Wydmuchuje chmurkę dymu i rozważa w głowie swoje kolejne kroki. Nie chce się dziś upijać w samotności, jest zdecydowanie zbyt blisko krawędzi, a upadki z niej zawsze są bolesne dla jej dumy. Mogłaby znów skończyć szukając Grahama w ciemnych uliczkach Nokturnu, gdzie nie mógł się przed nią ukryć, bo znała go zbyt dobrze. A on znów zbyłby ją swoją milczącą pogardą, pełen żalu za rzeczy, których nie zrobiła. Potem pijana mogłaby się dotoczyć do Cassandry, gdzie dostałaby miejsce do spania i lekarstwo na kaca. Ale nie chciała sprawiać przyjaciółce niepotrzebnych kłopotów.
Gdzie Wright? Gdzie Pająk, Baheire i cała reszta jej Nokturnowych kolegów od kieliszka? Dlaczego nie ma ich akurat wtedy, gdy mogliby się faktycznie przydać? Rita prycha cicho pod nosem, a szary dym spowija ją niczym szal. Decyduje się na opuszczenie lokalu i spacer do Borgina&Burke'sa. Kupi sobie trochę pyłku na poprawę humoru i pójdzie wcześniej spać. A może jak będzie miała szczęście uda jej się wpaść na samego pana Burke? To jest kusząca perspektywa. Nim jednak zeskoczy z krzesła, do baru wkracza ona. Nie widziały się od dłuższego czasu, ale to nie sama obecność Dolohov zaskakuję Ritę, ale stan w jakim się ona znajduje. Ciemne brwi wędrują w górę, nim Sheridan udaje się zapanować nad wyrazem twarzy. Obserwuje wędrówkę Milburgi przez główną salę, czując dziwny niepokój. Kobieta siada kilka krzeseł dalej, niemal na wyciągnięcie ręki, ale pogrążona w swoich emocjach najwyraźniej nie dostrzega dawnej przyjaciółki. Rita nie waha się długo. Gasi papierosa i ześlizguje się z krzesła. Robi trzy długie kroki, wspina się na miejsce obok Mil i gestem przywołuje barmana.
- Dwie. - rzuca krótko, by chwilę później podsunąć szklankę niemal pod sam nos towarzyszki. Mierzy ją uważnym spojrzeniem, a w ciemności jej tęczówek jest coś jakby... zmartwienie? Kiedy po raz ostatni komuś udało się wyciągnąć z niej, aż tyle emocji? - Ciężki wieczór? - pyta retorycznie nim uniesie szklankę w niemym toaście. - Będziemy kogoś truć, Mila? Jak za dawnych czasów? - unosi jeden kącik ust w ponurym grymasie. Dziwnie nieśmiało muska palcami ramie przyjaciółki, jakby nie był pewna czy takie gesty wciąż coś dla nich znaczą. Minęło przecież tyle czasu, tyle się zmieniło... Ale nie umie przejść obojętnie obok smutku Dolohov, zostawienie jej na pastwę tych wszystkich ludzi nawet przez sekundę nie wchodzi w grę. Kiedyś umiała jej pomóc, czy pamięta jeszcze jak to robić?
/przepraszam! nie pojawiło mi się powiadomienie o tym poście /
Gdzie Wright? Gdzie Pająk, Baheire i cała reszta jej Nokturnowych kolegów od kieliszka? Dlaczego nie ma ich akurat wtedy, gdy mogliby się faktycznie przydać? Rita prycha cicho pod nosem, a szary dym spowija ją niczym szal. Decyduje się na opuszczenie lokalu i spacer do Borgina&Burke'sa. Kupi sobie trochę pyłku na poprawę humoru i pójdzie wcześniej spać. A może jak będzie miała szczęście uda jej się wpaść na samego pana Burke? To jest kusząca perspektywa. Nim jednak zeskoczy z krzesła, do baru wkracza ona. Nie widziały się od dłuższego czasu, ale to nie sama obecność Dolohov zaskakuję Ritę, ale stan w jakim się ona znajduje. Ciemne brwi wędrują w górę, nim Sheridan udaje się zapanować nad wyrazem twarzy. Obserwuje wędrówkę Milburgi przez główną salę, czując dziwny niepokój. Kobieta siada kilka krzeseł dalej, niemal na wyciągnięcie ręki, ale pogrążona w swoich emocjach najwyraźniej nie dostrzega dawnej przyjaciółki. Rita nie waha się długo. Gasi papierosa i ześlizguje się z krzesła. Robi trzy długie kroki, wspina się na miejsce obok Mil i gestem przywołuje barmana.
- Dwie. - rzuca krótko, by chwilę później podsunąć szklankę niemal pod sam nos towarzyszki. Mierzy ją uważnym spojrzeniem, a w ciemności jej tęczówek jest coś jakby... zmartwienie? Kiedy po raz ostatni komuś udało się wyciągnąć z niej, aż tyle emocji? - Ciężki wieczór? - pyta retorycznie nim uniesie szklankę w niemym toaście. - Będziemy kogoś truć, Mila? Jak za dawnych czasów? - unosi jeden kącik ust w ponurym grymasie. Dziwnie nieśmiało muska palcami ramie przyjaciółki, jakby nie był pewna czy takie gesty wciąż coś dla nich znaczą. Minęło przecież tyle czasu, tyle się zmieniło... Ale nie umie przejść obojętnie obok smutku Dolohov, zostawienie jej na pastwę tych wszystkich ludzi nawet przez sekundę nie wchodzi w grę. Kiedyś umiała jej pomóc, czy pamięta jeszcze jak to robić?
/przepraszam! nie pojawiło mi się powiadomienie o tym poście /
She wears strength and darkness equally well
The girl has always been half goddess, half hell.
The girl has always been half goddess, half hell.
Rita Sheridan
Zawód : Trucicielka, lichwiarka, hazardzistka
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
The black heart angels calling
With kisses on my mouth
There's poison in the water
The words are falling out
With kisses on my mouth
There's poison in the water
The words are falling out
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Klimatyczne miejsce, ucieczka od destruktywnych, demolujących wnętrze problemów. Piwniczne pomieszczenie o ciepłym, żółtawym oświetleniu. Tysiące rozgrzanych świec, pozostawiających białe, woskowe zacieki. Stare, drewniane stoliki, ławki, przyjmujące niejednego, tajemniczego gościa. Zapewne opowiadał im swą mroczną, odległą, interesującą historię. Spowiadał, rozgrzeszał swoje życie. Wesoło brzękające szkło, zapach rozlewanego alkoholu, odurzających specyfików, dużej liczby zgromadzonych. Różnorodne, niespotykane twarze, tutejszych, szemranych mieszkańców. Lubiła zapuszczać się w mistyczne tereny Nokturnu. Błądzić szarawymi, ciasnymi uliczkami. Przykryta czarną peleryną, ocierać się o wilgotne, ceglane ściany. Odwiedzać inspirujące sklepy, pełne orientalnych towarów. Wyszukiwać przydatnych, często czarnomagicznych przedmiotów. Włączać się w szemrane interesy. Spotykać znajomych z niepewną przyszłością.
Wzrok, skupiał się na cienkim zadrapaniu, przeciwległej ściany. Ciało, doznawało kojącego ciepła, rozgrzewając pojedyncze członki. Rozczochrane na wszystkie strony włosy, poprawiała zwinnymi, przygładzającymi ruchami dłoni. Chciała ulepszyć żałosny, mizerny wizerunek. Niedopałek, dogasał na drewnianym blacie. Bolała ją głowa w sposób pulsacyjny, bardzo nieprzyjemny. Wzdychała ciężko, na każdą, przeszywającą wnętrze myśl, ubiegłego zdarzenia. Czuje rozżalenie, rozczarowanie, nienawiść? Nieme, niewypowiedziane pretensje. Zarzuty, którymi obarcza nieobecnego. Daleko w podświadomości, obwinia go o wszelkie, napotkane zło. Niepowodzenia, porażki, przeciwności losu. Zagubienie. Nieumiejętność wzięcia spraw w swoje ręce. Poukładania wszystkich spraw. Godnego, adekwatnego do wieku egzystowania. Czyżby czekała na jego decyzję? Wybór, w którym postawi na odwieczną kompankę niedoli? Czyżby, potrzebowała kogoś, z kim mogłaby podzielić się niefortunnym losem?
Szklaneczka, bursztynowego płynu, podjeżdża pod zaciśniętą dłoń brunetki. Ktoś, usadza się na wysokim krześle nieopodal. Odważnie, pewnie. Okrywa przestrzeń zapachem ziołowego tytoniu, alkoholu, ciężkich, aromatycznych perfum, działających tak kojąco. Kobieta, podnosi głowę, koncentrując zmęczone, wilgotne oczy na profilu towarzyszki. Wszystkie komórki, przemarzniętego ciała, wykręcają się w dreszczu. Tęczówki rozszerzają niepostrzeżenie. Zdobyła się na ciche, mamroczące stwierdzenie:- Rita... - nie widziana przez długi czasu. Najlepsza, szkolna towarzyszka. Przyjaciółka od zadań specjalnych. Osoba, na której mogła polegać. Powierzyć wszelkie strapienia, przemyślenia troski. Czyżby odczuwała nutę tęsknoty? Czy po tak długim czasie, powinna ujawniać swoje słabości? Pytania przybyłej są niewygodne. Powodują nieprzyjemny grymas, wykrzywiający bladą twarz. Obraca szklankę, pomiędzy szczupłymi palcami, aby następnie opróżnić ją niemalże do dna. Unosi brwi do góry, wykrzywia usta w brzydki, cyniczny półuśmiech mówiąc – Truć, zabijać torturować... - przerywa, wychylając resztki trunku. Lokując spojrzenie w ciemnych tęczówkach kobiety. Widać w nich smutek, oznakę bólu. - …mordować, wykręcać członki. Pojedynczo. Krok, po kroku. - delikatny dotyk przyjaciółki, działa kojąco. Brakowało jej zwykłej, ludzkiej empatii. Doceniała niepewny krok w jej stronę. Czy mogła powierzyć jej swoje rozterki, zaufać na nowo?
Wzrok, skupiał się na cienkim zadrapaniu, przeciwległej ściany. Ciało, doznawało kojącego ciepła, rozgrzewając pojedyncze członki. Rozczochrane na wszystkie strony włosy, poprawiała zwinnymi, przygładzającymi ruchami dłoni. Chciała ulepszyć żałosny, mizerny wizerunek. Niedopałek, dogasał na drewnianym blacie. Bolała ją głowa w sposób pulsacyjny, bardzo nieprzyjemny. Wzdychała ciężko, na każdą, przeszywającą wnętrze myśl, ubiegłego zdarzenia. Czuje rozżalenie, rozczarowanie, nienawiść? Nieme, niewypowiedziane pretensje. Zarzuty, którymi obarcza nieobecnego. Daleko w podświadomości, obwinia go o wszelkie, napotkane zło. Niepowodzenia, porażki, przeciwności losu. Zagubienie. Nieumiejętność wzięcia spraw w swoje ręce. Poukładania wszystkich spraw. Godnego, adekwatnego do wieku egzystowania. Czyżby czekała na jego decyzję? Wybór, w którym postawi na odwieczną kompankę niedoli? Czyżby, potrzebowała kogoś, z kim mogłaby podzielić się niefortunnym losem?
Szklaneczka, bursztynowego płynu, podjeżdża pod zaciśniętą dłoń brunetki. Ktoś, usadza się na wysokim krześle nieopodal. Odważnie, pewnie. Okrywa przestrzeń zapachem ziołowego tytoniu, alkoholu, ciężkich, aromatycznych perfum, działających tak kojąco. Kobieta, podnosi głowę, koncentrując zmęczone, wilgotne oczy na profilu towarzyszki. Wszystkie komórki, przemarzniętego ciała, wykręcają się w dreszczu. Tęczówki rozszerzają niepostrzeżenie. Zdobyła się na ciche, mamroczące stwierdzenie:- Rita... - nie widziana przez długi czasu. Najlepsza, szkolna towarzyszka. Przyjaciółka od zadań specjalnych. Osoba, na której mogła polegać. Powierzyć wszelkie strapienia, przemyślenia troski. Czyżby odczuwała nutę tęsknoty? Czy po tak długim czasie, powinna ujawniać swoje słabości? Pytania przybyłej są niewygodne. Powodują nieprzyjemny grymas, wykrzywiający bladą twarz. Obraca szklankę, pomiędzy szczupłymi palcami, aby następnie opróżnić ją niemalże do dna. Unosi brwi do góry, wykrzywia usta w brzydki, cyniczny półuśmiech mówiąc – Truć, zabijać torturować... - przerywa, wychylając resztki trunku. Lokując spojrzenie w ciemnych tęczówkach kobiety. Widać w nich smutek, oznakę bólu. - …mordować, wykręcać członki. Pojedynczo. Krok, po kroku. - delikatny dotyk przyjaciółki, działa kojąco. Brakowało jej zwykłej, ludzkiej empatii. Doceniała niepewny krok w jej stronę. Czy mogła powierzyć jej swoje rozterki, zaufać na nowo?
Wszystko czego się obawiamy kiedyś nas spotka.
Milburga Dolohov
Zawód : łowczyni wilkołaków, muzyk, towarzyszka eskapad poszukiwawczych
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Podobno zło triumfuje, podczas gdy dobrzy ludzie nic nie robią.
Ale to nie prawda. Zło zawsze triumfuje!
Ale to nie prawda. Zło zawsze triumfuje!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Przygląda się Milburdze z uwagą. Nie patrzy jednak tak jak zwykła to robić - to nie jest to lodowate, kalkulujące wejrzenie ulicznej cwaniary, która w każdym człowieku szuka zysku. Obecność tak dawno niewidzianej twarzy, wzbudza w niej nostalgiczne deja vu. Ciemne oczy są więc uważne, ale na pewno nie zimne. Jest w nich jakaś ostrożność, jakaś niepewność. Obie czują się wszak nieswojo, wracając tak niespodziewanie do dawno porzuconych ról. Powierniczek, przyjaciółek, partnerek w zbrodni. Kiedyś wydawało im się, że nic ich nie poróżni i nie rozdzieli. Że rzucą świat na kolana, tylko dlatego, że są młode, sprytne i ambitne. Życie zweryfikowało wszystkie te plany, zostawiając Ritę z pierwszą, ale nie ostatnią raną w jej jakże małym i czarnym sercu.
Pewnym ruchem przechyla szklankę i wypija jej zawartość. Alkohol ucisza nieco jej wątpliwości i koi targające nią niepokoje. Przed laty wydawało jej się, że nigdy nie wybaczy Dolohow tego, że przedłożyła cholernego Riddla nad nią. Ale od tego czasu tyle się zmieniło! I choć na samo wspomnienie tego zawodu - tej nagle odebranej nadziei na to, że zawsze będą mogły na siebie liczyć - boleśnie skręca jej się żołądek... To nie czuje żalu ani złości, które planowała pielęgnować latami. Kim była by oceniać decyzje Dolohow? Kim była by wypominać jej przeszłość? Co było, a nie jest... Odstawia szklankę na bar z głośnym stuknięciem i z większą pewnością zaciska palce na ramieniu towarzyszki. Gest ma być niemym zapewnieniem: jestem tu, wspieram Cię. Nieważne co było lub będzie.
- To zdecydowanie brzmi jak coś czemu mogłabym poświęcić wolny wieczór. - uśmiecha się i jest to uśmiech groźny. Wróżący najgorsze katusze sprawcy tego bałaganu, którym była teraz Milburga. Bo, że jest to pewien konkretny mężczyzna jest niemal pewna. Pewne rzeczy się wszak nie zmieniają...
Z postawy Rity znikają ostatnie oznaki niepewności. Po pierwsze dlatego, że jest już pewna swojej decyzji i gotowa w pełni poświęcić uwagę przyjaciółce ze szkolnych lat. Drugi powód to miejsce, w którym się znajdują. To wciąż Nokturn, tutaj nie można wyglądać na potencjalną ofiarę, bo to jak proszenie się o kłopoty. Więc Rita znów zakłada nogę na nogę i zadziera głowę z wdziękiem arystokratki. Obrzuca sale szybkim spojrzeniem, władczym i oczywistym w przekazie - nikt komu życie miłe nie powinien się do nich zbliżać.
- No to opowiedz mi, moja droga. - mówi cicho, wyciągając z paczki kolejnego papierosa. - Kogo i za co poślemy wprost do Tartaru? - zaciągając się dymem, znajduje jeszcze czas, by szybkim gestem zwrócić uwagę barmana. Nie godzi się wszak, by damy musiały zbyt długo czekać na drinki.
Pewnym ruchem przechyla szklankę i wypija jej zawartość. Alkohol ucisza nieco jej wątpliwości i koi targające nią niepokoje. Przed laty wydawało jej się, że nigdy nie wybaczy Dolohow tego, że przedłożyła cholernego Riddla nad nią. Ale od tego czasu tyle się zmieniło! I choć na samo wspomnienie tego zawodu - tej nagle odebranej nadziei na to, że zawsze będą mogły na siebie liczyć - boleśnie skręca jej się żołądek... To nie czuje żalu ani złości, które planowała pielęgnować latami. Kim była by oceniać decyzje Dolohow? Kim była by wypominać jej przeszłość? Co było, a nie jest... Odstawia szklankę na bar z głośnym stuknięciem i z większą pewnością zaciska palce na ramieniu towarzyszki. Gest ma być niemym zapewnieniem: jestem tu, wspieram Cię. Nieważne co było lub będzie.
- To zdecydowanie brzmi jak coś czemu mogłabym poświęcić wolny wieczór. - uśmiecha się i jest to uśmiech groźny. Wróżący najgorsze katusze sprawcy tego bałaganu, którym była teraz Milburga. Bo, że jest to pewien konkretny mężczyzna jest niemal pewna. Pewne rzeczy się wszak nie zmieniają...
Z postawy Rity znikają ostatnie oznaki niepewności. Po pierwsze dlatego, że jest już pewna swojej decyzji i gotowa w pełni poświęcić uwagę przyjaciółce ze szkolnych lat. Drugi powód to miejsce, w którym się znajdują. To wciąż Nokturn, tutaj nie można wyglądać na potencjalną ofiarę, bo to jak proszenie się o kłopoty. Więc Rita znów zakłada nogę na nogę i zadziera głowę z wdziękiem arystokratki. Obrzuca sale szybkim spojrzeniem, władczym i oczywistym w przekazie - nikt komu życie miłe nie powinien się do nich zbliżać.
- No to opowiedz mi, moja droga. - mówi cicho, wyciągając z paczki kolejnego papierosa. - Kogo i za co poślemy wprost do Tartaru? - zaciągając się dymem, znajduje jeszcze czas, by szybkim gestem zwrócić uwagę barmana. Nie godzi się wszak, by damy musiały zbyt długo czekać na drinki.
She wears strength and darkness equally well
The girl has always been half goddess, half hell.
The girl has always been half goddess, half hell.
Rita Sheridan
Zawód : Trucicielka, lichwiarka, hazardzistka
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
The black heart angels calling
With kisses on my mouth
There's poison in the water
The words are falling out
With kisses on my mouth
There's poison in the water
The words are falling out
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
|po sesji z Dei, przed sesją z Pols
Z trudem łapał oddech, ale walczył z czasem do samego końca, przemykając cieniami Nokturnu najszybciej, jak tylko potrafił. Nie miał już nawet kilku sekund na doprowadzenie się do względnego ładu - wbiegł do Wywerny dosłownie w ostatniej chwili; szef rzucił mu jedynie niezbyt przychylne spojrzenie zza mocno wysłużonego kontuaru, ostentacyjnie spoglądając na swój zegarek. Staruszek wymamrotał też coś pod nosem (niewątpliwie jakiś uroczy epitet - przez te wszystkie lata stracone w największej spelunie czarodziejskiego półświatka w Londynie zdążył się już z takowymi osłuchać i posługiwał się mową kwiecistą niczym weteran Tower).
Po ostatniej serii spóźnień miał na pieńku z właścicielem lokum, a naprawdę nie mógł sobie pozwolić na luksus nawet jednego nieprzepracowanego dnia – za coś trzeba było jednak żyć; aurorzy natomiast jakoś nie kwapili się do dawania mu jałmużny. Dlatego też po prostu spuścił wzrok, powstrzymując się od rzucenia jakiegoś komentarza. Zostawił pelerynę na zapleczu, przemył ręce w pokrytej grubą warstwą brudu umywalce i mógł już zabierać się do pracy.
Nic nie wskazywało na to, że ta zmiana będzie wyjątkowa. Zaczął od standardowej rundki po salach, wyrabiając trzysta procent normy, bowiem jego dwie koleżanki po fachu nie pojawiły się dzisiaj w Wywernie. Nie trudno się domyślić, iż z powodu nadkruszonego składu w zespole panowała nerwowa atmosfera. Nie miał czasu na wyglancowanie blatów, więc po prostu dość pobieżnie przetarł wolne stoliki, byle tylko zeskrobać lepiące się do ubrań plamy po alkoholu. Z różdżką w ręku i ścierką przerzuconą przez lewe ramię zręcznie lawirował pomiędzy wszelakiego rodzaju przeszkodami, unosząc przed sobą w powietrzu kilkanaście pustych kieliszków oraz kufli. Chwilę później powolnym ruchem ostrożnie opuścił je na miejsce przeznaczone na brudne naczynia, po czym ruszył w stronę baru, bowiem szef skinął na niego głową. Jak zawsze emanując serdecznością, właściciel wyburczał coś pod nosem (zrozumienie czegokolwiek było sztuką wymagającą choć kilku miesięcy ćwiczeń – brakowało mu przynajmniej połowy tuzina zębów). Tremaine, ryzykując bliższą styczność z drobinkami śliny podstarzałego jegomościa, nachylił się nieco, skupiając się na wyławianiu słów-kluczy.
Ważni goście. Trzeba wyprosić (bo chyba nie wykosić?) wszystkich z lokalu. Zachować milczenie. Zachciankę (raczej zachciankę, szlachcianki tutaj przecież nie bywają). Spełnić każdą zachciankę? Tylko najlepsze wino (w wolnym tłumaczeniu – nierozcieńczone). Przygotować miejsca.
Felix słuchał tego z rosnącym zdumieniem, zastanawiając się, czy staruszkowi coś się nie pomyliło. Zamknięcie całej Wywerny z powodu przybycia kilku... kilkunastu osób? Kim były te tajemnicze persony? Tremaine miał wrażenie, że nawet Ministra Magii nie ugoszczono by tutaj w taki sposób.
Z pewnością mocno zafrapowały go słowa szefa, ale nie miał czasu na rozmyślanie, o co może chodzić – musiał zabrać się za wykonanie pierwszego polecenia. Wypraszanie typów spod ciemnej gwiazdy to niezbyt wdzięczne zadanie, więc na wszelki wypadek umieścił różdżkę w kieszeni w taki sposób, by lekko z niej wystawała – coby w każdej chwili mógł po nią sięgnąć.
Uznał, że nie będzie zanadto się rozwodzić, żeby nie zaplątać się w sieci kłamstw. Dlatego też po prostu podchodził do stolików i wypranym z emocji, acz uprzejmym tonem powtarzał tę samą formułkę. W końcu dotarł również do dwóch ciemnowłosych kobiet, przerywając im konwersację.
- Bardzo panie przepraszam za zaistniałą sytuację, ale niestety jesteśmy zmuszeni zamknąć dzisiaj Białą Wywernę wcześniej. Proszę o opuszczenie lokalu – przestał już liczyć, który raz w przeciągu ostatnich kilkunastu minut wypowiedział te dwa zdania. I nie chciał nawet myśleć, ile razy będzie jeszcze musiał to zrobić.
Z trudem łapał oddech, ale walczył z czasem do samego końca, przemykając cieniami Nokturnu najszybciej, jak tylko potrafił. Nie miał już nawet kilku sekund na doprowadzenie się do względnego ładu - wbiegł do Wywerny dosłownie w ostatniej chwili; szef rzucił mu jedynie niezbyt przychylne spojrzenie zza mocno wysłużonego kontuaru, ostentacyjnie spoglądając na swój zegarek. Staruszek wymamrotał też coś pod nosem (niewątpliwie jakiś uroczy epitet - przez te wszystkie lata stracone w największej spelunie czarodziejskiego półświatka w Londynie zdążył się już z takowymi osłuchać i posługiwał się mową kwiecistą niczym weteran Tower).
Po ostatniej serii spóźnień miał na pieńku z właścicielem lokum, a naprawdę nie mógł sobie pozwolić na luksus nawet jednego nieprzepracowanego dnia – za coś trzeba było jednak żyć; aurorzy natomiast jakoś nie kwapili się do dawania mu jałmużny. Dlatego też po prostu spuścił wzrok, powstrzymując się od rzucenia jakiegoś komentarza. Zostawił pelerynę na zapleczu, przemył ręce w pokrytej grubą warstwą brudu umywalce i mógł już zabierać się do pracy.
Nic nie wskazywało na to, że ta zmiana będzie wyjątkowa. Zaczął od standardowej rundki po salach, wyrabiając trzysta procent normy, bowiem jego dwie koleżanki po fachu nie pojawiły się dzisiaj w Wywernie. Nie trudno się domyślić, iż z powodu nadkruszonego składu w zespole panowała nerwowa atmosfera. Nie miał czasu na wyglancowanie blatów, więc po prostu dość pobieżnie przetarł wolne stoliki, byle tylko zeskrobać lepiące się do ubrań plamy po alkoholu. Z różdżką w ręku i ścierką przerzuconą przez lewe ramię zręcznie lawirował pomiędzy wszelakiego rodzaju przeszkodami, unosząc przed sobą w powietrzu kilkanaście pustych kieliszków oraz kufli. Chwilę później powolnym ruchem ostrożnie opuścił je na miejsce przeznaczone na brudne naczynia, po czym ruszył w stronę baru, bowiem szef skinął na niego głową. Jak zawsze emanując serdecznością, właściciel wyburczał coś pod nosem (zrozumienie czegokolwiek było sztuką wymagającą choć kilku miesięcy ćwiczeń – brakowało mu przynajmniej połowy tuzina zębów). Tremaine, ryzykując bliższą styczność z drobinkami śliny podstarzałego jegomościa, nachylił się nieco, skupiając się na wyławianiu słów-kluczy.
Ważni goście. Trzeba wyprosić (bo chyba nie wykosić?) wszystkich z lokalu. Zachować milczenie. Zachciankę (raczej zachciankę, szlachcianki tutaj przecież nie bywają). Spełnić każdą zachciankę? Tylko najlepsze wino (w wolnym tłumaczeniu – nierozcieńczone). Przygotować miejsca.
Felix słuchał tego z rosnącym zdumieniem, zastanawiając się, czy staruszkowi coś się nie pomyliło. Zamknięcie całej Wywerny z powodu przybycia kilku... kilkunastu osób? Kim były te tajemnicze persony? Tremaine miał wrażenie, że nawet Ministra Magii nie ugoszczono by tutaj w taki sposób.
Z pewnością mocno zafrapowały go słowa szefa, ale nie miał czasu na rozmyślanie, o co może chodzić – musiał zabrać się za wykonanie pierwszego polecenia. Wypraszanie typów spod ciemnej gwiazdy to niezbyt wdzięczne zadanie, więc na wszelki wypadek umieścił różdżkę w kieszeni w taki sposób, by lekko z niej wystawała – coby w każdej chwili mógł po nią sięgnąć.
Uznał, że nie będzie zanadto się rozwodzić, żeby nie zaplątać się w sieci kłamstw. Dlatego też po prostu podchodził do stolików i wypranym z emocji, acz uprzejmym tonem powtarzał tę samą formułkę. W końcu dotarł również do dwóch ciemnowłosych kobiet, przerywając im konwersację.
- Bardzo panie przepraszam za zaistniałą sytuację, ale niestety jesteśmy zmuszeni zamknąć dzisiaj Białą Wywernę wcześniej. Proszę o opuszczenie lokalu – przestał już liczyć, który raz w przeciągu ostatnich kilkunastu minut wypowiedział te dwa zdania. I nie chciał nawet myśleć, ile razy będzie jeszcze musiał to zrobić.
what matters most is how well you walk through the f i r e.
Felix Tremaine
Zawód : goni mnie przeszłość
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
w środku pękają struny
chwil, pulsuje rzeka
czerwienią moich win,
gonię sam siebie i znów
zamiera świat.
chwil, pulsuje rzeka
czerwienią moich win,
gonię sam siebie i znów
zamiera świat.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Przed wejściem lokalu pojawił się wysoki dryblas - wykidajło, którego zadaniem było kontrolować gości pragnących dostać się do środka. Tego wieczoru do środka mogło wejść tylko kilkunastu wybranych.
Toma jeszcze nie było - zapewne swoim zwyczajem pojawi się jako ostatni.
Toma jeszcze nie było - zapewne swoim zwyczajem pojawi się jako ostatni.
Prosto z wyścigu pognałem do szatni, by tam ostudzić swe emocje i przygotować się do spotkania Rycerzy. Mogę tylko na to wydarzenie zrzucać odpowiedzialność mojego nie-skoncentrowania na wyścigach konnych. Po niespełna godzinie byłem już odświeżony i przebrany w nowe szaty, odpowiednio przygotowany na to, by iść na zebranie. Wyszedłem do tłumów i po jakimś czasie ukradłem pannę Bulstrode, by pod pretekstem przyjacielskiej pogawędki podczas wieczornego oglądania spadających gwiazd. Przekazałem jej, że jeżeli ma ochotę, to zaraz idę na spotkanie o którym tyle ostatnio rozmawialiśmy. Trzeba jedynie wspomnieć rozmowy, które prowadzimy z Isoldą od początku lata. Zawsze była interesującą kuzynką mego kuzyna, natomiast odkąd zaczęliśmy wymieniać intensywniejszą pocztę, przekonałem się, że ma głowę na właściwym miejscu.
Dawno nie myślałem jednak o tym, co będzie przedmiotem dzisiejszego spotkania. Ponieważ jednak dostałem zaproszenie, nie widziałem innej możliwości, jak ta, że właśnie się na nim pojawiam. Z Isoldą u boku, Isoldą, która swoimi ciekawskimi oczętami śledzi każdą twarz, która przewija sie nam przed nosem. Jestem zadowolony z tego, że przyszedłem już z drugim nabytkiem, bo trzeba pamiętać, że moim pierwszym był Fobos.
Pojawiliśmy się nieopodal Białej Wywerny, rozmawialiśmy niedużo. Nie chciałem jej pouczać, była wszak wychowaną kobietą. Przypomniałem jej jednak, żeby nie odzywała się nieproszona i w razie wątpliwości, lepiej żeby mnie spytała. Przecież wolałbym, żeby nie zrobiła mi wstydu przed wszystkimi.
Jak najbardziej, nie miałem pojęcia, że jej narzeczony (czy ja wiem, że ona ma narzeczonego?) też raczy się tutaj pojawić.
- Spotkanie powinno zacząć się już niebawem - informuję ją, stojąc prosto, wręcz sztywno, i obserwując wchodzących. Na pewno postanowiłem się jeszcze napić wina, wpierw musiałem jednak dostrzec w drzwiach Milburgę. Powód mych mąk ogromnych.
Dawno nie myślałem jednak o tym, co będzie przedmiotem dzisiejszego spotkania. Ponieważ jednak dostałem zaproszenie, nie widziałem innej możliwości, jak ta, że właśnie się na nim pojawiam. Z Isoldą u boku, Isoldą, która swoimi ciekawskimi oczętami śledzi każdą twarz, która przewija sie nam przed nosem. Jestem zadowolony z tego, że przyszedłem już z drugim nabytkiem, bo trzeba pamiętać, że moim pierwszym był Fobos.
Pojawiliśmy się nieopodal Białej Wywerny, rozmawialiśmy niedużo. Nie chciałem jej pouczać, była wszak wychowaną kobietą. Przypomniałem jej jednak, żeby nie odzywała się nieproszona i w razie wątpliwości, lepiej żeby mnie spytała. Przecież wolałbym, żeby nie zrobiła mi wstydu przed wszystkimi.
Jak najbardziej, nie miałem pojęcia, że jej narzeczony (czy ja wiem, że ona ma narzeczonego?) też raczy się tutaj pojawić.
- Spotkanie powinno zacząć się już niebawem - informuję ją, stojąc prosto, wręcz sztywno, i obserwując wchodzących. Na pewno postanowiłem się jeszcze napić wina, wpierw musiałem jednak dostrzec w drzwiach Milburgę. Powód mych mąk ogromnych.
Gdy dostał list, od razu wiedział, że tego dnia będzie musiał mieć wolne. Tego by jeszcze brakowało, żeby nie pojawił się na spotkaniu ze względu na jakieś obowiązki w pracy. Mogłoby go to pozbawić stanowiska i wpakować w niemałe kłopoty. A tego sobie nie życzył. Zresztą, o czym rozmyślał. Spotkanie z samym Tomem Riddlem, każde spotkanie z nim, było niesamowitym przeżyciem i dla samego choćby przeżycia, William nie mógł sobie odpuścić. Były też inne kwestie, spotkanie z współrycerzami, o ile można ich tak nazwać, i Samanthą, na którą cieszył się chyba najbardziej. Widział w niej osobę, którą chciał aby była jego córka. Chociaż może bez linkotropi. Miał się pojawić też Deimos Carrow, który jest synem dobrego znajomego Williama, i który wspomniał mu o Rycerzach, tym samym przyczyniając się do wstąpienia mężczyzny w te szeregi.
W Tomie Riddlu było coś, co przyciągało i jednocześnie wywierało ogromne wrażenie i zmuszało do szacunku. Jedno, bądź co bądź czystokrwistego, z odpowednim już wiekiem zmuszało do schylania głowy i pewnego rodzaju braku poczucia, że naprawdę jest się godnym przebywania w jego towarzystwie. Co było takiego w Tomie, że tak działał na ludzi? William nie potrafił tego wytłumaczyć.
Na Nokturnie pojawił się wczęsniej, niż miało rozpoczać się spotkanie. Spóźnienie nie wchodziło w grę, swoją drogą myślał, że będzie pierwszy, a jak się okazało, Carrow był już na miejscu w towarzystwie pięknej damy. William wszedł do Wywerny i od razu skierował swe kroki do Deimosa.
– Panno Bulstrode – przywtał ją kłaniając się nisko. – Panie Carrow, byłem niemalże pewien, że pojawię się pierwszy, ale jak się okazało, wyprzedził mnie pan. Ale to dobrze, miło pana spotkać w jakże miłym towarzystwie.
Ponownie jego oczy spoczęły na twarzy młodej czarownicy, która jak mniemał miała wkroczyć w ich jakże skromne progi. Cieszył się, że Rycerze powiększą się o kolejną osobę.
– Wszyscy powinni się już zebrać, spotkanie powinno się niebawem rozpocząć – powtórzył słowa wypowiedziane przez Deimosa, rzecz jasna kompletnie tego nieświadom.
W Tomie Riddlu było coś, co przyciągało i jednocześnie wywierało ogromne wrażenie i zmuszało do szacunku. Jedno, bądź co bądź czystokrwistego, z odpowednim już wiekiem zmuszało do schylania głowy i pewnego rodzaju braku poczucia, że naprawdę jest się godnym przebywania w jego towarzystwie. Co było takiego w Tomie, że tak działał na ludzi? William nie potrafił tego wytłumaczyć.
Na Nokturnie pojawił się wczęsniej, niż miało rozpoczać się spotkanie. Spóźnienie nie wchodziło w grę, swoją drogą myślał, że będzie pierwszy, a jak się okazało, Carrow był już na miejscu w towarzystwie pięknej damy. William wszedł do Wywerny i od razu skierował swe kroki do Deimosa.
– Panno Bulstrode – przywtał ją kłaniając się nisko. – Panie Carrow, byłem niemalże pewien, że pojawię się pierwszy, ale jak się okazało, wyprzedził mnie pan. Ale to dobrze, miło pana spotkać w jakże miłym towarzystwie.
Ponownie jego oczy spoczęły na twarzy młodej czarownicy, która jak mniemał miała wkroczyć w ich jakże skromne progi. Cieszył się, że Rycerze powiększą się o kolejną osobę.
– Wszyscy powinni się już zebrać, spotkanie powinno się niebawem rozpocząć – powtórzył słowa wypowiedziane przez Deimosa, rzecz jasna kompletnie tego nieświadom.
Gość
Gość
Uciekał. I uciekałby resztę życia, gdyby mógł. Choć spoglądając na ostatnie bogate w emocje, krew i łzy dni, nie wiedział jak dużo czasu mu zostało, skoro życie oferowało mu wszystko na raz, skoro przeżywał te kilka dni za cały następny rok. Dlatego, gdy ją zobaczył, z trudem powstrzymał chęć, by odwrócić się i odejść. Ulotnić się, po prostu zniknąć – na ten wieczór być nikim, nie przeżywać upokorzeń arystokraty, nie ścierać z rumianych policzków siostry łez czy nie spotykać się twarzą w twarz ze swoją przyszłością o słodkich karminowych usteczkach i czarnej, krótko przyciętej, prostej fryzurze i uważnym spojrzeniu, które z pewnością dostrzegło zmieszanie na jego twarzy, gdy ją zobaczył. Na moment ich spojrzenia się spotkały, lecz on wyjątkowo speszony, odwrócił je na Evelyn, która usiadła przy stoliku mając najszczerszą nadzieję, że rozproszy jego dezorientację jedną ze swoich szyderczych uwag. Może wówczas poczułby się jakby był swój, bo póki co jego życie toczyło się tak, jakby należało do kogoś innego, jakby wymykało mu się z bezwładnych dłoni. Nienawidził tego uczucia. Nigdy nie zwiastowało niczego dobrego. Nie było niczym dobrym.
Jednak nadal znajdowała się po drugiej stronie stolika. Niewzruszona i nieświadoma. Czy wiedziała? Czy rodzice już ją poinformowali o narzeczeństwie nie zdradzając nazwiska wybranka? Zapomniał nawet o obecności Milburgii, którą spotkał w drodze na umówione miejsce, a nawet czujnej Evelyn, która tylko czekała na jego choć najmniejsze poślizgnięcie czy Juliusa siadającego tuż obok niego. Nie dodawał mu otuchy – był kimś obcym, a wręcz nieistotnym w prywatnym rachunku, który prowadził Caesar błąkający wyjątkowo uważnym wzrokiem po zebranych starając się nie zawiesić go chociaż milisukendę dłużejna niej niż na innych zebranych. Przywitał ich krótkim, obdartym z uprzejmości acz melodyjnym Dobry Wieczór, aby ostatecznie po chwili ciszy (niezwykle dla niego niezręcznej i dłużącej się w nieskończoność) zwrócić się właśnie do niej:
-Nie spodziewałem się Ciebie tutaj spotkać– suche, neutralne stwierdzenie, całkowicie obojętne, aczkolwiek jego wzrok był jednoznaczny, wyrzucający jej w twarz jednym prostym pytaniem-ostrzeżeniem. Czy Parys wiedział? Nie chciał powoływać się na jej brata w trosce o jej bezpieczeństwo przy wszystkich zgromadzonych, ale obiecał sobie, że wspomni o nim przy następnej okazji, gdy będą sami. A miał nadzieję, że ten moment nie nadejdzie.
Chciał, by to był sen. Sen o słodkiej kruchej Izoldzie rozsypującej się niczym porcelanowa lalka ciśnięta o podłogę przed jego obliczem. Czego tutaj szukała? Dlaczego wystawiała siebie na takie niebezpieczeństwo?
Dlaczego to działo się kolejny raz?
Jednak nadal znajdowała się po drugiej stronie stolika. Niewzruszona i nieświadoma. Czy wiedziała? Czy rodzice już ją poinformowali o narzeczeństwie nie zdradzając nazwiska wybranka? Zapomniał nawet o obecności Milburgii, którą spotkał w drodze na umówione miejsce, a nawet czujnej Evelyn, która tylko czekała na jego choć najmniejsze poślizgnięcie czy Juliusa siadającego tuż obok niego. Nie dodawał mu otuchy – był kimś obcym, a wręcz nieistotnym w prywatnym rachunku, który prowadził Caesar błąkający wyjątkowo uważnym wzrokiem po zebranych starając się nie zawiesić go chociaż milisukendę dłużejna niej niż na innych zebranych. Przywitał ich krótkim, obdartym z uprzejmości acz melodyjnym Dobry Wieczór, aby ostatecznie po chwili ciszy (niezwykle dla niego niezręcznej i dłużącej się w nieskończoność) zwrócić się właśnie do niej:
-Nie spodziewałem się Ciebie tutaj spotkać– suche, neutralne stwierdzenie, całkowicie obojętne, aczkolwiek jego wzrok był jednoznaczny, wyrzucający jej w twarz jednym prostym pytaniem-ostrzeżeniem. Czy Parys wiedział? Nie chciał powoływać się na jej brata w trosce o jej bezpieczeństwo przy wszystkich zgromadzonych, ale obiecał sobie, że wspomni o nim przy następnej okazji, gdy będą sami. A miał nadzieję, że ten moment nie nadejdzie.
Chciał, by to był sen. Sen o słodkiej kruchej Izoldzie rozsypującej się niczym porcelanowa lalka ciśnięta o podłogę przed jego obliczem. Czego tutaj szukała? Dlaczego wystawiała siebie na takie niebezpieczeństwo?
Dlaczego to działo się kolejny raz?
Caesar Lestrange
Zawód : sutener oraz brygadzista
Wiek : 30 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
pięć palców co po strunach chodzą
zegną się jak żelazo w ogniu
w owoc granatu martwy splot
zegną się jak żelazo w ogniu
w owoc granatu martwy splot
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Festiwal lata, wspaniałe widowisko nie tylko dla szlachty trwało w najlepsze, sprawiając, że na tych kilka dni, zwykłe szare ulice magicznego Londynu znacznie opustoszały. Tego dnia nie było inaczej. Nie, żeby Grahamowi to jakkolwiek przeszkadzało. Wedle jego opinii, niektórzy czarodzieje mogliby wcale stamtąd nie wracać. Część z nich musiała, jeśli nie chcieli spóźnić się na pierwsze w tym miesiącu spotkanie z Riddlem. Biała Wywerna, miejsce całego zamieszania, przepełnione wachlarzem dobrych i złych wspomnień. Twarzami, które pojawiały się tak szybko jak i znikały. W czasach kiedy dorabiał tu przy barze, Wywerna była tylko niewielkim przybytkiem, który czasy świetności miał jeszcze przed sobą. Nie musiał być jasnowidzem, by to stwierdzić. Tylko charakter klienteli ściągającej do baru pozostawał niezmiennie taki sam. Tego dnia nie uświadczyłoby się jednak na miejscu duszy, która nie należałaby do tajnego zgrupowania, zwanego poetycko Rycerzami Walpurgii. W otrzymanym liście nie została podana godzina spotkania, to nie było konieczne. Wszyscy wiedzieli, kiedy winni byłi stawić się na wyznaczone miejsce. Jednak jak na jego gust, listy niewinną sówką wydawały się mało wyszukane, jak na wzniosłość tego mrocznego stowarzyszenia, bo organizacją nie mógłby tego jeszcze nazwać. W ich szeregach znajdowało się zbyt dużo słabych ogniw, które więcej mogły zaszkodzić niż wnieść czegokolwiek użytecznego. Zimne spojrzenie spod kruczoczarnych brwi pobiegło w kierunku zgromadzonych w pobliżu przedstawicieli rycerzy. Jeśli zdziwił go widok młodej, niebywale atrakcyjnej, o niebanalnej urodzie, a zarazem nizutki młodej kobietki, z dużym prawdopodobieństwem wywodzącej się również ze szlachty, u boku Carrowa, to w żadnym wypadku nie da tego po sobie poznać. Czyżby Carrow wychodził na prowadzenie w kwestii wtajemniczania nowicjuszy? A więc był na zwycięskiej pozycji. On od dawna nie przyprowadził nikogo nowego. Można powiedzieć, że od czasów Rosiera, który okazał się bardziej wartościowy niż pół tuzina przyprowadzanych kandydatów przez resztę zielonych zapaleńców. Skinął niezauważalnie głową obojgu, co miało zastąpić wszelkie kurtuazyjne powitania, które wydawały mu się zbędne. Nie żeby był ubogi w wiedzę na ich temat. Jego matka zawsze była i jest szalenie szlachecko prowadzącą się damą, pomimo dwóch małżeństw poniżej stanu w swojej karierze, nie wyrzekła się swoich przyzwyczajeń i które starała się wpajać zarówno jemu jak i Francesce. Baudelaire’owi, z którym miał zarówno najmniej i najwięcej wspólnego, poświęcił najmniej uwagi. W końcu obaj szczycili się statusem czystej krwi, z tą różnicą, że jego ród utracił owe szlachectwo, a tamci nigdy szczególnie nie zajmowali jego myśli. Skierował swe kroki do tak dobrze znanego sobie baru. Szklanka ognistej stanowiła dla niego bardziej interesujące towarzystwo w oczekiwaniu na króla wieczoru. Nie mógł jednak spędzić całego wieczoru przy barze. Nie przyszedł tu dla siebie. Gdy skierował swoje kroki ku stolikowi, dostrzegł, że miejsc zaczynało coraz prędzej ubywać. Mijając Lestrange’a, dostrzegł, że wąsacz przeszywa dziewczynę, jakby chciał ją zjeść tu, przy tym stole, nie bacząc na świadków. Skinął Nottowi głową, pannie Burke posłał przeciągłe spojrzenie, aż wreszcie dotarł do pustego krzesła obok Milburgi, które zajął. – Wybacz mi moją śmiałość, droga Milburgo, ale śmiem twierdzić, że polarne powietrze znad Syberii lepiej wpływało na Twoją urodę niż tutejsze upały. – Rzekł kurtuazyjnym szeptem, tak by nikt poza panną Dolohov, i być może siedzącą krzesło dalej osobą, nie mógł tego usłyszeć.
Graham Mulciber
Zawód : auror
Wiek : 29
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
Because some roads you shouldn't go down. Because maps used to say, "There be dragons here." Now they don't. But that don't mean the dragons aren't there.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Ludzie kierowani są przez różne popędy. Niektórzy szukają chwilowych podniet i bliskości innych ciał. Inni potęgi czy władzy. Są też skupieni tylko na bogactwie - ci zawsze wydają mi się najmniejsi. Galeony są jedynie drogą, nigdy nie powinny być celem samym w sobie.
Może łatwo mi mówić.
Ja pragnę wiedzy. Łaknę jej pożądliwie, czasem za bardzo, bez opamiętania - chcę więcej i więcej, wciąż niezaspokojona, wciąż dręczona niepewnością. Dlatego szukam nowych dróg, kolejnych odpowiedzi, ale jak na razie każdy ze sposobów, każda ze ścieżek prowadzi prędzej czy później do zamkniętych drzwi, do ściany od której się odbijam, nie mogąc jej w żaden sposób ominąć czy przeskoczyć. Brakuje mi źródeł. Brakuje mi środków. Nie materialnych - pieniądze nigdy nie były przeszkodą. Dochodzę jednak do momentu, w którym nie można kupić już nic więcej. Nikogo więcej. Pojawiają się krzywe spojrzenia, pojawiają się osądy. Krzywe spojrzenia. Kwestionowanie moralności. Pojawiają się granice, które jestem gotowa przekroczyć - ale nie mogę, brak mi możliwości.
Stagnacja mnie męczy. Rozstraja, drażni, nie pozwala skoncentrować na tysiącu drobiazgów, prowadzących do nikąd.
Więc kiedy pojawia się możliwość, kiedy otwierają się nowe drzwi, nie mam żadnych wątpliwości. Mam już dość ograniczeń, dość odrzucania postępu na rzecz gładkich słówek, czystych rączek i tej wszechobecnej poprawności. Postęp wymaga poświęceń. A ja mam już dość stania obok i czekania aż ktoś inny weźmie sprawy w swoje ręce. Chcę działać. Dlatego kiedy Carrow pokazał mi drogę, nie wahałam się ani sekundy. Rycerze Walpurgii.
Deimos nie musi się niepokoić moim zachowaniem, znam swoje miejsce. W końcu zostałam wychowana na przyszłą żonę Wielkiego Mężczyzny, wiem jak brylować na salonach by przynieść partnerowi jedynie pochwały. Elegancka, cicha, obserwująca każdy ruch i każdego z kolejnych przybyłych. Zaskakujące twarze, znajome twarze, obce twarze, każda zakryta maską pozornej obojętności, każda oczekująca przyjścia jednego człowieka. I zastanawiam się - czy On naprawdę potrafi aż tyle? Ale nie bój się Deimosie, nie będę pytać. Na jedno moje słowo przypada sto wysłuchanych. I nigdy, nigdy nie odzywam się nieproszona.
W końcu nazwisko do czegoś zobowiązuje, czyż nie? Przyszedłeś tutaj z panną Bulstrode, nie przypadkową panienką z ulicy, i nawet jeśli tylko przez jeden wieczór, będę ci partnerką idealną. Chociaż tak mogę odwdzięczyć się za wprowadzenie mnie do środka. Niebawem się zacznie, potakuję, tak, to powód lekkiej ekscytacji.
- Panie Baudelaire - kłaniam się, oddając szacunek, podobnie jak skinęłam głową każdemu innemu z Rycerzy, szczególnie tym znanym. Nawet Caesarowi, który ostatnimi czasy zachowuje się szczególnie osobliwie. Nie jestem głupia i domyślam się z czego to wynika, co się za tym kryje. Ale nie naciskam, nie pytam, nigdzie mi się nie śpieszy. Skoro to, co nas połączy ma trwać do końca życia, mamy czas - Nie spodziewałam się zobaczyć ciebie - odpowiadam w podobnym tonie. I nie, Parys nie wie, odpowiadam skoro porozumiewamy się teraz w tak niewerbalny sposób. Parys nie wie, bo nie musi wiedzieć o każdym moim kroku. Parys nie wie - bo po tym co razem przeszliśmy nie ma prawa zabraniać mi czegoś tylko dlatego, że może okazać się niebezpieczne.
Ty też nie Caesarze, przynajmniej nie w tym momencie.
Może łatwo mi mówić.
Ja pragnę wiedzy. Łaknę jej pożądliwie, czasem za bardzo, bez opamiętania - chcę więcej i więcej, wciąż niezaspokojona, wciąż dręczona niepewnością. Dlatego szukam nowych dróg, kolejnych odpowiedzi, ale jak na razie każdy ze sposobów, każda ze ścieżek prowadzi prędzej czy później do zamkniętych drzwi, do ściany od której się odbijam, nie mogąc jej w żaden sposób ominąć czy przeskoczyć. Brakuje mi źródeł. Brakuje mi środków. Nie materialnych - pieniądze nigdy nie były przeszkodą. Dochodzę jednak do momentu, w którym nie można kupić już nic więcej. Nikogo więcej. Pojawiają się krzywe spojrzenia, pojawiają się osądy. Krzywe spojrzenia. Kwestionowanie moralności. Pojawiają się granice, które jestem gotowa przekroczyć - ale nie mogę, brak mi możliwości.
Stagnacja mnie męczy. Rozstraja, drażni, nie pozwala skoncentrować na tysiącu drobiazgów, prowadzących do nikąd.
Więc kiedy pojawia się możliwość, kiedy otwierają się nowe drzwi, nie mam żadnych wątpliwości. Mam już dość ograniczeń, dość odrzucania postępu na rzecz gładkich słówek, czystych rączek i tej wszechobecnej poprawności. Postęp wymaga poświęceń. A ja mam już dość stania obok i czekania aż ktoś inny weźmie sprawy w swoje ręce. Chcę działać. Dlatego kiedy Carrow pokazał mi drogę, nie wahałam się ani sekundy. Rycerze Walpurgii.
Deimos nie musi się niepokoić moim zachowaniem, znam swoje miejsce. W końcu zostałam wychowana na przyszłą żonę Wielkiego Mężczyzny, wiem jak brylować na salonach by przynieść partnerowi jedynie pochwały. Elegancka, cicha, obserwująca każdy ruch i każdego z kolejnych przybyłych. Zaskakujące twarze, znajome twarze, obce twarze, każda zakryta maską pozornej obojętności, każda oczekująca przyjścia jednego człowieka. I zastanawiam się - czy On naprawdę potrafi aż tyle? Ale nie bój się Deimosie, nie będę pytać. Na jedno moje słowo przypada sto wysłuchanych. I nigdy, nigdy nie odzywam się nieproszona.
W końcu nazwisko do czegoś zobowiązuje, czyż nie? Przyszedłeś tutaj z panną Bulstrode, nie przypadkową panienką z ulicy, i nawet jeśli tylko przez jeden wieczór, będę ci partnerką idealną. Chociaż tak mogę odwdzięczyć się za wprowadzenie mnie do środka. Niebawem się zacznie, potakuję, tak, to powód lekkiej ekscytacji.
- Panie Baudelaire - kłaniam się, oddając szacunek, podobnie jak skinęłam głową każdemu innemu z Rycerzy, szczególnie tym znanym. Nawet Caesarowi, który ostatnimi czasy zachowuje się szczególnie osobliwie. Nie jestem głupia i domyślam się z czego to wynika, co się za tym kryje. Ale nie naciskam, nie pytam, nigdzie mi się nie śpieszy. Skoro to, co nas połączy ma trwać do końca życia, mamy czas - Nie spodziewałam się zobaczyć ciebie - odpowiadam w podobnym tonie. I nie, Parys nie wie, odpowiadam skoro porozumiewamy się teraz w tak niewerbalny sposób. Parys nie wie, bo nie musi wiedzieć o każdym moim kroku. Parys nie wie - bo po tym co razem przeszliśmy nie ma prawa zabraniać mi czegoś tylko dlatego, że może okazać się niebezpieczne.
Ty też nie Caesarze, przynajmniej nie w tym momencie.
Festiwal, od kilku dni, zachwycał bogatym repertuarem. Niezliczona liczba czarodziei z różnych środowisk, postanowiła zaszczycić rozległe rozdroża zacną, miłościwą obecnością. Wiek, nie miał znaczenia. Każdy, zgromadzony mógł cieszyć się z przygotowanych atrakcji. Niesamowita, tegoroczna, organizacja, przebiła wszelkie edycje. Lekka, brytyjska, sierpniowa pogoda, dopieszczała aksamitnym urokiem, kolejne dni wysublimowanego spotkania. Nie była fanką takowych rozrywek. Lato, pora roku, która w żadnym stopniu, nie doprowadzała do, wymalowanego na czerwonych wargach szczęścia. Wolała unikać piekącego, nadającego koloryt skóry słońca. Suchego powietrza. Ciepłego, ulewnego deszczu, towarzyszącego niebezpiecznym wyładowaniom elektrycznym. Wolała, znaleźć zupełnie inne, oddalone o tysiące kilometrów miejsce. Przeżyć kolejną, ekscytującą przygodę. Oddać całe, drzemiące we wnętrzu zaangażowanie, zapał, chęć poznania. Tęskniła za rozległą, przejrzystą przestrzenią.
Opuszczając szare, kamienne murale kamienicy, teleportowała się na teren festiwalu. Pierwsza, szczytna wizyta. Wylądowała zgrabnie na delikatnym, piasku. Zapach morza, przyjemnie drażnił nozdrza. Przez chwilę, stała nieruchomo, przypatrując się niezbadanej głębinie. Wiatr, wiejący z północy, rozwiewał hebanowe włosy. Bawił się zwiewnym materiałem sukienki w tym samym kolorze. Była zamierzonym zagraniem. Podkreślała atuty. W jednej, nietypowej chwili wpasowywała kobietę w finezyjny świat. Pięknie dograny, mocny makijaż dopełniał efektu. Wyglądała na silną, dominującą jednostkę, pragnącą znaleźć się na wyżynach hierarchii. Miała wywierać jak najlepsze wrażenie. Brać czynny udział w spotkaniu. Pokazać, kto tak naprawdę się liczy, wyeksponować kobiecą siłę. Trafiła na drugą część wyścigu. Jeźdźcy mknęli niepostrzeżenie, skupieni na wygranej. Konie, dobrze znanej maści, ich majestatyczna, zgrabna sylwetka, zachwycała nienaganną prezencją. Nie była w stanie dostrzec wszystkich uczestników. Wmieszana w ogrom, wiwatującego tłumu, starała się wyłapać pojedyncze twarze. Marszczyła brwi ze skupieniem. Ramiona skrzyżowała na piersiach. Niecierpliwiła się. Była przejęta nadchodzącym spotkaniem. Otaczał ją lekki niepokój, powodujący częstsze nabieranie powietrza. Wyścig był niesamowity! Metaliczne oczy nie nadążały, za zmieniającym się liderem. W pewnym momencie, żałowała, że nie była jedną z uczestniczek. Oddaliła się jeszcze przed końcem, czekając na Panicza Lestrange w wyznaczonym miejscu. Nie umknął uwadze mizerny wygląd. Zmęczenie po wyczerpującym wyścigu, zdobiło dobrze znaną twarz. Co więcej, zauważyła widoczny ślad bijatyki. Nie była zbytnio zdziwiona. Kiwając głową z niezadowoleniem, bez słowa, przybliżyła się do mężczyzny. Przykładając dłoń do jego twarzy, starła piaskowy pył. W tym samym czasie odwróciła się do drugiego, nieznajomego towarzysza. On również podzielał los poprzednika? - Chyba się nie znamy. - utkwiła badawczy, ostry wzrok, prześlizgując się po sylwetce towarzysza. - Milburga Dolohov – nie umiała zebrać się na uprzejmości. Wyciągnęła dłoń w geście przywitania, aby zabrać ją pospiesznie. Ponownie oplotła ramiona, czekając na jakiekolwiek wyjaśnienia z ich strony. Ciekawe czy Tom już się pojawił?
Ponownie witała się z Białą Wywerną. Miejscem skrywającym tajemnice oraz niezliczone historie. Niesamowity klimat, gra świateł bijąca od woskowych świec. Charakterystyczny zapach, ciągły ogrom zgromadzonych. Czyż, nie jest to idealne miejsce? Adrenalina skoczyła do góry, przekraczając próg zarezerwowanej sali. Lekko drżące dłonie, nie potrafiły odpalić magicznego papierosa, który obecnie, z wyuczoną gracją, tlił się pomiędzy zgrabnymi palcami. Pomieszczenie, zapełniało się w ogromnym tempie. Ilość popleczników, wzrosła o pokaźną ilość. Nie potrafiła rozpoznać wszystkich zgromadzonych. Kroczyła wyniośle, z dumnie podniesioną głową. Odgrywała swoją rolę. Usta zaciśnięte, idealna prezencja. Tego dnia, pokazywała drugie oblicze. Kiwała głową osobom, które znała. Przemieszczali się do stolika, najbliżej środka sali. Badawczy wzrok napotkał na niechciany profil. Ulokowany z bocznej strony baru. Zajęty zabawianiem kolejnej, młodziutkiej, zapewne szlacheckiej damy. Czyżby miewał skłonności do nieletnich? Wyglądała na lekko zagubioną. Dolohov, wiedziała z kim miała do czynienia. Dlaczego przyprowadził ją w ów miejsce? Co na to Lestrange? Zmierzyła go, od stóp do głów, wzrokiem pełnym nienawiści, pogardy, nieuleczonego bólu, dominacji i wywyższenia. Niech podziwia to, co stracił z największą łatwością. Wypuszczając dym teatralnie, powoli, udała się w stronę stolika, odpowiadając na skinienie towarzyszy. Brygadzista, w tym samym czasie, odchodził od stolika w kierunku Panny Burke. Brunetka westchnęła ciężko nie będąc zadowolona z jej obecności. Ich relacje nie były wyjaśnione. Dziewczyna, zapewne po raz kolejny utwierdzi się w swych, wyssanych z palca przekonaniach. Będzie skazana na nienawistne spojrzenia. Postanowiła, zignorować ów sytuację. Zakładając nogę na nogę, rozsiadając wygodnie, wciągając w płuca dym papierosowy, zaczęła zachłannie poszukiwać postaci Riddlea. Pragnęła, aby spotkanie już się zaczęło. Chciała usłyszeć głos, poznać plany, zaangażować się w nowe projekty. Zawładnąć światem! - Nie bez powodu, nazywają mnie Królową Lodu. - ciepły oddech owinął jej szyje. Patrzyła na wprost. Po raz kolejny, atakowała wzrokiem Panicza Carrow, aby po chwili przenieść go na twarz Mulcibera. - Swoją drogą, ty też nie wyglądasz najlepiej. - stwierdziła sucho, gasząc papierosa o blat stolika. Przysuwając szklaneczkę z nieswoim trunkiem, wzięła pokaźny łyk.
Opuszczając szare, kamienne murale kamienicy, teleportowała się na teren festiwalu. Pierwsza, szczytna wizyta. Wylądowała zgrabnie na delikatnym, piasku. Zapach morza, przyjemnie drażnił nozdrza. Przez chwilę, stała nieruchomo, przypatrując się niezbadanej głębinie. Wiatr, wiejący z północy, rozwiewał hebanowe włosy. Bawił się zwiewnym materiałem sukienki w tym samym kolorze. Była zamierzonym zagraniem. Podkreślała atuty. W jednej, nietypowej chwili wpasowywała kobietę w finezyjny świat. Pięknie dograny, mocny makijaż dopełniał efektu. Wyglądała na silną, dominującą jednostkę, pragnącą znaleźć się na wyżynach hierarchii. Miała wywierać jak najlepsze wrażenie. Brać czynny udział w spotkaniu. Pokazać, kto tak naprawdę się liczy, wyeksponować kobiecą siłę. Trafiła na drugą część wyścigu. Jeźdźcy mknęli niepostrzeżenie, skupieni na wygranej. Konie, dobrze znanej maści, ich majestatyczna, zgrabna sylwetka, zachwycała nienaganną prezencją. Nie była w stanie dostrzec wszystkich uczestników. Wmieszana w ogrom, wiwatującego tłumu, starała się wyłapać pojedyncze twarze. Marszczyła brwi ze skupieniem. Ramiona skrzyżowała na piersiach. Niecierpliwiła się. Była przejęta nadchodzącym spotkaniem. Otaczał ją lekki niepokój, powodujący częstsze nabieranie powietrza. Wyścig był niesamowity! Metaliczne oczy nie nadążały, za zmieniającym się liderem. W pewnym momencie, żałowała, że nie była jedną z uczestniczek. Oddaliła się jeszcze przed końcem, czekając na Panicza Lestrange w wyznaczonym miejscu. Nie umknął uwadze mizerny wygląd. Zmęczenie po wyczerpującym wyścigu, zdobiło dobrze znaną twarz. Co więcej, zauważyła widoczny ślad bijatyki. Nie była zbytnio zdziwiona. Kiwając głową z niezadowoleniem, bez słowa, przybliżyła się do mężczyzny. Przykładając dłoń do jego twarzy, starła piaskowy pył. W tym samym czasie odwróciła się do drugiego, nieznajomego towarzysza. On również podzielał los poprzednika? - Chyba się nie znamy. - utkwiła badawczy, ostry wzrok, prześlizgując się po sylwetce towarzysza. - Milburga Dolohov – nie umiała zebrać się na uprzejmości. Wyciągnęła dłoń w geście przywitania, aby zabrać ją pospiesznie. Ponownie oplotła ramiona, czekając na jakiekolwiek wyjaśnienia z ich strony. Ciekawe czy Tom już się pojawił?
Ponownie witała się z Białą Wywerną. Miejscem skrywającym tajemnice oraz niezliczone historie. Niesamowity klimat, gra świateł bijąca od woskowych świec. Charakterystyczny zapach, ciągły ogrom zgromadzonych. Czyż, nie jest to idealne miejsce? Adrenalina skoczyła do góry, przekraczając próg zarezerwowanej sali. Lekko drżące dłonie, nie potrafiły odpalić magicznego papierosa, który obecnie, z wyuczoną gracją, tlił się pomiędzy zgrabnymi palcami. Pomieszczenie, zapełniało się w ogromnym tempie. Ilość popleczników, wzrosła o pokaźną ilość. Nie potrafiła rozpoznać wszystkich zgromadzonych. Kroczyła wyniośle, z dumnie podniesioną głową. Odgrywała swoją rolę. Usta zaciśnięte, idealna prezencja. Tego dnia, pokazywała drugie oblicze. Kiwała głową osobom, które znała. Przemieszczali się do stolika, najbliżej środka sali. Badawczy wzrok napotkał na niechciany profil. Ulokowany z bocznej strony baru. Zajęty zabawianiem kolejnej, młodziutkiej, zapewne szlacheckiej damy. Czyżby miewał skłonności do nieletnich? Wyglądała na lekko zagubioną. Dolohov, wiedziała z kim miała do czynienia. Dlaczego przyprowadził ją w ów miejsce? Co na to Lestrange? Zmierzyła go, od stóp do głów, wzrokiem pełnym nienawiści, pogardy, nieuleczonego bólu, dominacji i wywyższenia. Niech podziwia to, co stracił z największą łatwością. Wypuszczając dym teatralnie, powoli, udała się w stronę stolika, odpowiadając na skinienie towarzyszy. Brygadzista, w tym samym czasie, odchodził od stolika w kierunku Panny Burke. Brunetka westchnęła ciężko nie będąc zadowolona z jej obecności. Ich relacje nie były wyjaśnione. Dziewczyna, zapewne po raz kolejny utwierdzi się w swych, wyssanych z palca przekonaniach. Będzie skazana na nienawistne spojrzenia. Postanowiła, zignorować ów sytuację. Zakładając nogę na nogę, rozsiadając wygodnie, wciągając w płuca dym papierosowy, zaczęła zachłannie poszukiwać postaci Riddlea. Pragnęła, aby spotkanie już się zaczęło. Chciała usłyszeć głos, poznać plany, zaangażować się w nowe projekty. Zawładnąć światem! - Nie bez powodu, nazywają mnie Królową Lodu. - ciepły oddech owinął jej szyje. Patrzyła na wprost. Po raz kolejny, atakowała wzrokiem Panicza Carrow, aby po chwili przenieść go na twarz Mulcibera. - Swoją drogą, ty też nie wyglądasz najlepiej. - stwierdziła sucho, gasząc papierosa o blat stolika. Przysuwając szklaneczkę z nieswoim trunkiem, wzięła pokaźny łyk.
Wszystko czego się obawiamy kiedyś nas spotka.
Milburga Dolohov
Zawód : łowczyni wilkołaków, muzyk, towarzyszka eskapad poszukiwawczych
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Podobno zło triumfuje, podczas gdy dobrzy ludzie nic nie robią.
Ale to nie prawda. Zło zawsze triumfuje!
Ale to nie prawda. Zło zawsze triumfuje!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Baudelarie, ty gnido. Podlizujesz się mi, jakbyśmy byli królami pozorów. Ty jesteś, z tą swoją francuską twarzą, mnie jednak w to nie mieszaj, jestem tylko twardogłowym wielbicielem koni, którego słabości widywałeś, a którymi ja się nie chcę nikomu chwalić. Mam do ciebie uprzedzenie, bo wiesz o mnie za dużo. Sam powiedziałem ci o interesach Riddla, czego teraz żałuję. Spoglądać na ciebie nie chcę, skoro jednak już przybłąkałeś się w moje okolice, posyłam ci półuśmiech. Nie będę żartował z tego, że jestem tu pierwszy, nie mam ochoty na żarty.
Izoldo, jesteś najlepszą towarzyszką, jaką mogłem sobie wymarzyć. Nie mówisz nieproszona, ale też szczerzysz zębów, chcąc zostać przyjaciółką każdego napotkanego. Jesteś ciekawa, ale nie ciekawska. Jesteś moją ozdobą, której nie wolno dotykać nikomu, nikt mi ciebie nie odbierze, jesteś moją i tylko moją zdobyczą.
Dlatego musisz mnie słuchać, pomagać dobrym słowem, bo nie mam pod ręką ni Fobosa, ni ojca i już nie wiem co myśleć. Poradź mi i dopomóż, zgubiłem się bowiem bez przewodnika. I oto weszła Milburga, spójrz tylko w jej stronę, piękna czyż nie? Jak sądzisz Isoldo, czy jeszcze kiedykolwiek będę miał sposobność zamienienia z nią kilku słów? Może przejdziemy się w jej stronę, chociaż nie, nie róbmy tego, jeszcze pomyśli sobie, że skłamałem obiecując jej, że już nigdy się nie spotkamy. I tak, ma rację. Bo naciągałem fakty, sądząc, że możemy już na zawsze się od siebie odsunąć - weźmy na ten przykład spotkanie Rycerzy. Byłem naiwnym głupcem, jeżeli wydawało mi się, że podczas tych obrad nie będę miał z nią do czynienia. Zaraz przecież Riddle powie coś, z czym mój brat by się nie zgodził, więc ja się odezwę, Milburga zaś stanie po stronie Toma, chociażby oświadczył, że od dziś będziemy zajmować się otaczaniem opieki nad małymi porzuconymi koteczkami. Byleby się ze mną nie zgodzić, prychnąć i wyjść na tym lepiej. Przewidywałem wszystkie scenariusze, lecz ten mi umknął. Moje nietypowe zachowanie: brak jakiejkolwiek interakcji pomiędzy nami. Ludzie zaczną mówić. Zwykłem wszak spotykać się z nią nawet przed miejscami wyznaczonymi, tam rozpoczynać rozmowę, która kontynuowaliśmy aż do przybycia Toma. Po kłótniach na forum, zawsze szliśmy tą samą drogą, chociaż z innymi odczuciami, lubiliśmy swoje towarzystwo, lubiliśmy dyskutować po wszystkim aż do rana. Dziś nie podchodzę do niej, ale to nie jest wina Twoja, Isoldo. Tak należy. Nie wolno mi już szukać uciechy w ramionach innych kobiet, nie chcę być przecież kimś kto pierwszy okryje narzeczoną hańbą.
Czuję jednak, zapach dymu dochodzi aż do moich nozdrzy. Widzę jak zbliża palce do ust i żałuję, że nie jestem papierosem. Kiedy zgniata go o blat stołu, czuję jakby zgniatała mnie. I cieszę się, że zgodziła się na moje warunki.
Widzisz jak na mnie patrzy? Powiedz mi, kiedy w końcu przestanie, bo ja odwracam wzrok i skupiam go na swym kuzynie. - Ja przyprowadziłem pannę Bulstrode - oświadczam, nie zauważając, że może to komukolwiek przeszkadzać. Jestem niewzruszonym narzeczonym, poza tym, nie wiem nawet, że mój kuzyn zamierza ci się oświadczać. Zgodziłbym się jednak z jego wyborem, kładąc na to trzy konie, a sama wiesz jak je cenię. - Chce zostać członkiem naszej społeczności, co popieram - dodaję, co na pewno zdziwiło wielu zebranych, gdyż jak wiadomo powszechnie, według mnie kobiety nie powinny mieć do czynienia z polityką, nie powinny się kształcić, najlepiej zaś żeby zajmowały się swoimi kobiecymi sprawami. Było jednak w tym szaleństwie dużo mądrości. Zauważyłem, że Isolda ma ogromny wpływ na opinię innych kobiet. Można było jej poglądy i moc perswazji wykorzystać w dobrej wierze. Poza tym, czerpałem niewypowiedzianą radość z przebywania w towarzystwie kobiet, a Isolda mogła zostać moją ozdobą przynajmniej na dzisiejszy wieczór.
Izoldo, jesteś najlepszą towarzyszką, jaką mogłem sobie wymarzyć. Nie mówisz nieproszona, ale też szczerzysz zębów, chcąc zostać przyjaciółką każdego napotkanego. Jesteś ciekawa, ale nie ciekawska. Jesteś moją ozdobą, której nie wolno dotykać nikomu, nikt mi ciebie nie odbierze, jesteś moją i tylko moją zdobyczą.
Dlatego musisz mnie słuchać, pomagać dobrym słowem, bo nie mam pod ręką ni Fobosa, ni ojca i już nie wiem co myśleć. Poradź mi i dopomóż, zgubiłem się bowiem bez przewodnika. I oto weszła Milburga, spójrz tylko w jej stronę, piękna czyż nie? Jak sądzisz Isoldo, czy jeszcze kiedykolwiek będę miał sposobność zamienienia z nią kilku słów? Może przejdziemy się w jej stronę, chociaż nie, nie róbmy tego, jeszcze pomyśli sobie, że skłamałem obiecując jej, że już nigdy się nie spotkamy. I tak, ma rację. Bo naciągałem fakty, sądząc, że możemy już na zawsze się od siebie odsunąć - weźmy na ten przykład spotkanie Rycerzy. Byłem naiwnym głupcem, jeżeli wydawało mi się, że podczas tych obrad nie będę miał z nią do czynienia. Zaraz przecież Riddle powie coś, z czym mój brat by się nie zgodził, więc ja się odezwę, Milburga zaś stanie po stronie Toma, chociażby oświadczył, że od dziś będziemy zajmować się otaczaniem opieki nad małymi porzuconymi koteczkami. Byleby się ze mną nie zgodzić, prychnąć i wyjść na tym lepiej. Przewidywałem wszystkie scenariusze, lecz ten mi umknął. Moje nietypowe zachowanie: brak jakiejkolwiek interakcji pomiędzy nami. Ludzie zaczną mówić. Zwykłem wszak spotykać się z nią nawet przed miejscami wyznaczonymi, tam rozpoczynać rozmowę, która kontynuowaliśmy aż do przybycia Toma. Po kłótniach na forum, zawsze szliśmy tą samą drogą, chociaż z innymi odczuciami, lubiliśmy swoje towarzystwo, lubiliśmy dyskutować po wszystkim aż do rana. Dziś nie podchodzę do niej, ale to nie jest wina Twoja, Isoldo. Tak należy. Nie wolno mi już szukać uciechy w ramionach innych kobiet, nie chcę być przecież kimś kto pierwszy okryje narzeczoną hańbą.
Czuję jednak, zapach dymu dochodzi aż do moich nozdrzy. Widzę jak zbliża palce do ust i żałuję, że nie jestem papierosem. Kiedy zgniata go o blat stołu, czuję jakby zgniatała mnie. I cieszę się, że zgodziła się na moje warunki.
Widzisz jak na mnie patrzy? Powiedz mi, kiedy w końcu przestanie, bo ja odwracam wzrok i skupiam go na swym kuzynie. - Ja przyprowadziłem pannę Bulstrode - oświadczam, nie zauważając, że może to komukolwiek przeszkadzać. Jestem niewzruszonym narzeczonym, poza tym, nie wiem nawet, że mój kuzyn zamierza ci się oświadczać. Zgodziłbym się jednak z jego wyborem, kładąc na to trzy konie, a sama wiesz jak je cenię. - Chce zostać członkiem naszej społeczności, co popieram - dodaję, co na pewno zdziwiło wielu zebranych, gdyż jak wiadomo powszechnie, według mnie kobiety nie powinny mieć do czynienia z polityką, nie powinny się kształcić, najlepiej zaś żeby zajmowały się swoimi kobiecymi sprawami. Było jednak w tym szaleństwie dużo mądrości. Zauważyłem, że Isolda ma ogromny wpływ na opinię innych kobiet. Można było jej poglądy i moc perswazji wykorzystać w dobrej wierze. Poza tym, czerpałem niewypowiedzianą radość z przebywania w towarzystwie kobiet, a Isolda mogła zostać moją ozdobą przynajmniej na dzisiejszy wieczór.
Sala główna
Szybka odpowiedź