Sala główna
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★
[bylobrzydkobedzieladnie]
Sala główna
Wnętrze "Białej Wiwerny" nie odbiega od wyglądu przeciętnej, niezbyt szanowanej knajpy. Sala główna, która znajduje się na parterze kamienicy, na pierwszy rzut oka wydaje się niezbyt pokaźna, lecz to tylko złudzenie - po przekroczeniu progu widać jedynie jej niewielką część, tę, w której znajdują się dobrze zaopatrzony bar oraz schody prowadzące na piętro. Odnogi izby prowadzą do kilku odrębnych skupisk stolików, gdzie można w spokoju przeprowadzać niezbyt legalne interesy czy rozmawiać w kameralnej, prywatnej atmosferze. Cały lokal oświetlany jest światłem licznych magicznych świec, zaś podniszczone blaty są regularnie czyszczone przez kilka zatrudnionych tam dziewczyn, toteż "Biała Wywerna" nie odstrasza potencjalnych klientów swym stanem, a przynajmniej nie wszystkich.
Możliwość gry w kościanego pokera
Akcja powoduje reakcje - wiedziałem to nie od dziś. Ale nie raz tylko odpowiednio szybka relacja była w stanie zdać się na cokolwiek. Rzuciłem się więc do drzwi - wyjścia - w nadziei, że nie powziąłem działań zbyt późno. Wybiegłem, choć nie mogłem być pewien, że jestem bezpieczny; tak długo jak jęzory ogania rozpościerającego się za moimi plecami były odczuwalne w postaci ciepłej fali uderzającej w moje ciało, tak długo nie byłem bezpieczny.
Jedno spojrzenie w kierunku biegnącej przede mną kobiety i szybkie postanowienie nie poruszania się w tym samym kierunku. Skręciłem ostro w prawo, nie rozmyślając dłużej nad tym w którą stronę było udać się najrozsądniej. Gdzieś wewnętrznie czułem, że bieg w tą samą stronę daje łatwe pole do pościgu - o ile taki by nastąpił. Wątpiłem w to; atakująca nas grupa straciła swoje najmocniejsze ogniwo, można więc było zakładać, że i morale spadły. Ale nic nie było pewnym. Gdyby więc pościg się rozpoczął, a aurorzy zaczęli nas gonić, wtedy puściliby się za jednym, lub podzielili - w obu przypadkach zdawało mi się to mieć więcej sensu. Jeden za wolność wielu; lub mniejsza ilość przeciwników - innych opcji nie mieliśmy. Może zdążyłbym rozmyć się za rogiem w ciemnościach nocy, nim którykolwiek z nich w ogóle zauważyłby że właśnie tam znikam?
Napiąłem mięśnie, zmusiłem do jeszcze większego wysiłku. Musiałem się stąd ulotnić. Nie mogłem pozwolić sobie na złapanie. Nie teraz. Nie dzisiaj. Nie tutaj, kiedy dopiero miałem dowiedzieć się czym tak naprawdę jest prawdziwa potęga. Gdzieś wewnątrz mnie buzowała adrenalina, która mieszała się w dziwacznie upajającą mieszankę swoistego rodzaju podniecenia i przepełnioną podziwem dla Czarnego Pana.
A więc obrałem ścieżkę, ruszyłem w prawo przebierając nogą za nogą. Biegnąc przed siebie i nie oglądając się na innych. Nic dla mnie nie znaczyli. Byliśmy kompanami w walce, tylko tyle.
Jedno spojrzenie w kierunku biegnącej przede mną kobiety i szybkie postanowienie nie poruszania się w tym samym kierunku. Skręciłem ostro w prawo, nie rozmyślając dłużej nad tym w którą stronę było udać się najrozsądniej. Gdzieś wewnętrznie czułem, że bieg w tą samą stronę daje łatwe pole do pościgu - o ile taki by nastąpił. Wątpiłem w to; atakująca nas grupa straciła swoje najmocniejsze ogniwo, można więc było zakładać, że i morale spadły. Ale nic nie było pewnym. Gdyby więc pościg się rozpoczął, a aurorzy zaczęli nas gonić, wtedy puściliby się za jednym, lub podzielili - w obu przypadkach zdawało mi się to mieć więcej sensu. Jeden za wolność wielu; lub mniejsza ilość przeciwników - innych opcji nie mieliśmy. Może zdążyłbym rozmyć się za rogiem w ciemnościach nocy, nim którykolwiek z nich w ogóle zauważyłby że właśnie tam znikam?
Napiąłem mięśnie, zmusiłem do jeszcze większego wysiłku. Musiałem się stąd ulotnić. Nie mogłem pozwolić sobie na złapanie. Nie teraz. Nie dzisiaj. Nie tutaj, kiedy dopiero miałem dowiedzieć się czym tak naprawdę jest prawdziwa potęga. Gdzieś wewnątrz mnie buzowała adrenalina, która mieszała się w dziwacznie upajającą mieszankę swoistego rodzaju podniecenia i przepełnioną podziwem dla Czarnego Pana.
A więc obrałem ścieżkę, ruszyłem w prawo przebierając nogą za nogą. Biegnąc przed siebie i nie oglądając się na innych. Nic dla mnie nie znaczyli. Byliśmy kompanami w walce, tylko tyle.
Just wait and see, what am I capable of
Apollinare Sauveterre
Zawód : artysta, krytyk, dyrektor Galerii Sztuki
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Sztuka zawsze, nieustannie zajmuje się dwiema sprawami: wiecznie rozmyśla o śmierci i dzięki temu wiecznie tworzy życie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Apollinare Sauveterre' has done the following action : rzut kością
'k100' : 83
'k100' : 83
Biegł w stronę wyjścia, nie spoglądając za siebie. Wierzył, że jego brat biegnie tuż za nim, w końcu w przeciwieństwie do Edgara miał dwie sprawne nogi i nie spędził ostatnich dni w szpitalu. Już znajdował się naprawdę blisko otwartych drzwi, kiedy jednak postanowił się obejrzeć, a to co zobaczył zmroziło mu krew w żyłach. Był przekonany, że Quentin jest tuż za nim - nie, że zatrzymał go jeden z aurorów i teraz dosięgnął go jęzor ognia. W naturalnym odruchu chciał zawrócić się na pięcie i mu pomóc, ale zaraz potem przypomniał sobie o swoim stanie - czy naprawdę był w stanie mu pomóc? Czy po raz kolejny naraziłby go na niebezpieczeństwo? Zerknął na wyjście z walącego się budynku, lecz ostatecznie został w środku. Nigdy by sobie nie wybaczył, gdyby nie spróbował mu pomóc. Już sam fakt zastanawiania się nad tym spowodował falę wyrzutów sumienia, które jednak w tym momencie zepchnął gdzieś w głąb świadomości. Wyciągnął różdżkę i wycelował nią w Quentina, niemalże modląc się do Merlina, by tym razem zaklęcie zadziałało bez zarzutu. - Abesio - powiedział, kiedy do jego nozdrzy dostał się duszący zapach dymu. Chciał teleportować Quentina bliżej drzwi. Nie wiedział jak wygląda sytuacja przy oknie, a tu mogliby sobie pomóc, nawet jeżeli wokół było mnóstwo aurorów. Może Edgar powinien się nimi przejąć, jednak w tym momencie całkiem zapomniał o ich istnieniu, skupiając się na próbie pomocy bratu. Wiedział, że Quentin wolałby, żeby Edgar jak najszybciej stąd zniknął, ale wiedział również, że on zrobiłby dla niego dokładnie to samo i zrozumie jego decyzję.
Edgar Burke
Zawód : nestor, B&B, łamacz klątw
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Gdybym był babą, rozpłakałbym się rzewnie nad swym losem, ale jestem Burkiem, więc trzymam fason.
OPCM : 25 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +1
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Edgar Burke' has done the following action : rzut kością
'k100' : 55
'k100' : 55
Aspen zdecydował się ruszyć w kierunku drzwi i być może właśnie to uratowało mu życie - przecisnął się wśród tłumu pędzących osób, wysunął na przód korowodu i zaraz mógł oddychać już chłodniejszym, nocnym powietrzem. Gorąc wciąż kąsał go w plecy i zalewał go falami ukropu, ale mógł swobodnie ruszyć naprzód. Tuż obok niego znalazła się Mia, która również zdołała opuścić Wywernę - i to jeszcze zanim zaczęła walić się ściana, na której znajdowało się wejście do przybytku, zawalając przy tym znaczną część przejścia. Policjant i młoda aurorka mogli dostrzec wszystkich czarodziejów pędzących uliczką prostopadłą do tej, na której się znaleźli, a także Apollinare, którzy biegł w prawo.
Apollinare i Daphne, którzy już przed chwilą zdołali wydostać się z budynku, zdecydowali się kontynuować ucieczkę - każde z nich w inną stronę. Daphne wyrwała naprzód, pozostawiając wszystkich w tyle. A także Wywernę, której dach pożerały już płomienie, powodując, że belki zapadały się do środka.
Apollinare, zdecydowawszy się na ucieczkę w prawo, mógł po pewnym czasie dostrzec, że na jednej z uliczek po jego prawej stronie leży na brzuchu mężczyzna płonący żywym ogniem - musiał podjąć próbę ucieczki z Wywerny przez okno. Nagły zryw Rycerza dostrzegł jednak jeden z aurorów i zdecydował się ruszyć za nim w pogoń - wyjął różdżkę, szykując się do ataku.
Giovanna odniosła sukces - deportowała się i zostawiła daleko za sobą walącą się i trawioną przez ogień Białą Wywernę.
Edgar, najpewniej zatracony w ferworze walki i chaosie, osiągnął nie ten efekt, który zamierzał - jego zaklęcie jednak okazało się w pełni udane i deportował się poza teren trawionej ogniem Wywerny zanim płomienie Pożogi zdążyły dotkliwiej go pokąsać.
Droga Marianny i jednego z aurorów została zagrodzona; nie byli w stanie przedostać się do drzwi ani opuścić Białej Wywerny. Jako jedni z nielicznych zostali w środku i mogli dostrzec, jak wnętrze przybytku ulega brutalnemu zniszczeniu; jedna ze ścian waliła się, pociągając za sobą też dach i co jakiś czas na podłogę osuwały się ciężkie, drewniane belki i krzywo ociosane kamienie. Całe pomieszczenie trawił ogień, który sprawiał, że kłębił się też w nim dym - ten zaczął kąsać Mariannę w twarz, drażnić oczy, wdzierać się do ust i nosa, utrudniać oddychanie i zmuszać do kaszlu. W pomieszczeniu było widać coraz mniej - przez wysokie zadymienie Marianna nie mogła dostrzec także niczego, co działo się poza Wywerną, nawet mimo tego, że drzwi wejściowe nieprzerwanie stały otworem. Aż wreszcie coś łupnęło, huknęło, załomotało - wyjście częściowo zapadło się, tym samym sprawiając, że tylko jedna osoba jednocześnie byłaby w stanie przez nie wyjść. W tej samej chwili uzdrowicielkę dosięgnęły płomienie, które trawiły już całe pomieszczenie; kobieta zaczęła płonąć, czując, jak jej skóra marszczy się, niemalże nadtapia, dotkliwie rani, sprawiając olbrzymi ból.
Raiden zdecydował się na ucieczkę przez okno - droga do niego wiodła jednak przez całą szerokość pomieszczenia, w którym szalał niekontrolowany ogień. Carter biegł z całych sił, wykazując się wielką odwagą; jednak nawet najszybszy sprint nie pozwala na ucieczkę przed niepowstrzymanym żywiołem. W momencie, w którym Raiden dobiegł do ognia, płonął - szalony ogień, którego nie da się zgasić prostym zaklęciem, całkiem zajął jego szatę i nie tyle kąsał, co wgrywał się w jego skórę - szarpał ją, wręcz roztapiał, popielił włosy, sprawiał niewyobrażalny ból. Trudno stwierdzić, co pozwoliło Raidenowi mimo wszystko przecisnąć się przez okno: może niepojęte szczęście, nerwy twardsze niż ze stali, a może buchająca jeszcze mocniej niż Pożoga adrenalina. Po przejściu przez okienko Raiden wypadł z niego i mocno, boleśnie upadł na ziemię, uderzając o nią brzuszną stroną ciała - kontakt z zimnym od nocy brukiem nieco ugasił płomień przeżerający się przez klatkę piersiową i twarz policjanta, ale jego plecy dalej buchały potężnym ogniem, upodobniając mężczyznę do żywej pochodni. Tracił siły - i tak fakt, że do tej pory nie utracił przytomności wskazywał na jego wielką wytrzymałość, choć świadomość z każdą chwilą wykradała się z jego umysłu: obraz przed oczami czerniał, rozmywał się, a Raiden mógł słyszeć tylko własny ciężki oddech i przytłumione, choć donośne i szaleńcze bicie serca walczącego o życie. Mimo że nie mógł tego ani ujrzeć, ani usłyszeć, ani poczuć, ogień Pożogi trawił już ścianę budynku i wypływał z otwartego okna. Jeżeli Raiden nie chciał żegnać się z życiem, powinien coś zrobić - nawet jeśli podniesienie się mogło graniczyć (z powodu licznych obrażeń, bólu i osłabienia) z niemożliwością.
Quentinowi nie udało się rzucić zaklęcia skutkującego teleportacją - obecna sytuacja nie sprzyjała skupieniu. Porażka wydawała się wyrokiem śmierci; całe pomieszczenie wypełniał już dym, a Quentin i towarzyszący mu auror znaleźli się w samym środku buchającego ognia. Ten zajął ich szaty, spopielił włosy, ranił, być może nawet topił skórę. Być może na Burke osunęła się jakaś belka - nie wiedział już, co działo się wokół, ale odczuł na klatce piersiowej ucisk i ból zbyt wielki, by opisać to słowami. Nie mógł oddychać - także dlatego, że jego płuca zaczynał wypełniać dym. W momencie, gdy Quentin tracił już przytomność, niejako płonąc żywcem (niewyobrażalny ból gorszy od śmierci osiągnął już apogeum, stał się tak straszny, że zaczął zanikać - czy tak wyglądało umieranie?), poczuł, jak coś mocno dotyka jego nogi. A potem zatonął w nicości i wszystko było mu już obojętne.
| Wydarzenia opisane w tym poście dzieją się chronologicznie - miejcie na to uwadze w momencie, w którym będziecie opisywać, jakich zajść są świadkiem wasze postaci oraz co mogą zauważyć. Pamiętajcie o tym, że wasze postacie nie widzą tego, co ma miejsce za ich plecami - chyba że opiszecie, że odwracają się, żeby się obejrzeć; to może mieć jednak wpływ na tempo i skuteczność waszej ucieczki.
Rzut kością: link.
Edgar, wybrane przez ciebie zaklęcie ma nieco inny efekt, niż przewidziałeś to w poście - jest uproszczoną teleportacją, a teleportacja działa wyłącznie na osobę, która teleportacji dokonuje (masło maślane, ale mam nadzieję, że rozumiesz!). Teleportacja sama w sobie umożliwia przenoszenie innych dopiero wtedy, gdy jest łączna, i to wyłącznie w momencie, w którym osoba teleportująca się dotyka osobę, która ma przenieść się razem z nią. Aby w przyszłości nie było niejasności, uściślimy opis zaklęcia w trakcie dokonywania zmian w spisie.
Daphne, jeśli zdecydujesz się na dalszą ucieczkę, nie musisz rzucać kością na powodzenie - możesz założyć sukces. Przed tobą jeszcze długa ucieczka korytami nokturnowych ulic; gdy wreszcie nic nie będzie ci grozić, dopadnie cię zmęczenie. Możesz wtedy zakończyć swoją grę na wydarzeniu. Jeżeli jednak zdecydujesz się na jakąkolwiek inną akcję, wciąż bierzesz udział w wydarzeniu.
Quentin, informacje odnośnie swojej postaci otrzymasz pod koniec wydarzenia. Możesz napisać w tej kolejce posta, ale nie masz takiego obowiązku.I nie, nie musisz planować pogrzebu.
Giovanna, to koniec twojego udziału w wydarzeniu - udało ci się opuścić Wywernę bez większych szkód. Możesz swobodnie prowadzić wątki z późniejszą datą. Przez parę dni dokuczać będzie ci nieznaczny ból pleców, którymi uderzyłaś o ścianę.
Jest to ostatnia kolejka, w której obowiązuje bonus +10 do rzutów dla Rycerzy Walpurgii.
Kary do rzutów (interesuje was informacja poza nawiasem):
Aspen: -2 do czarowania, -7 do poruszania się (-17 do czarowania, -22 do poruszania się)
Edgar: -5 do czarowania, -10 do poruszania się
Marianna: -25 (-40)
Mia: brak (-15)
Raiden: -53 (-63)
Na odpis macie 72h.
Mapka: link.
Apollinare i Daphne, którzy już przed chwilą zdołali wydostać się z budynku, zdecydowali się kontynuować ucieczkę - każde z nich w inną stronę. Daphne wyrwała naprzód, pozostawiając wszystkich w tyle. A także Wywernę, której dach pożerały już płomienie, powodując, że belki zapadały się do środka.
Apollinare, zdecydowawszy się na ucieczkę w prawo, mógł po pewnym czasie dostrzec, że na jednej z uliczek po jego prawej stronie leży na brzuchu mężczyzna płonący żywym ogniem - musiał podjąć próbę ucieczki z Wywerny przez okno. Nagły zryw Rycerza dostrzegł jednak jeden z aurorów i zdecydował się ruszyć za nim w pogoń - wyjął różdżkę, szykując się do ataku.
Giovanna odniosła sukces - deportowała się i zostawiła daleko za sobą walącą się i trawioną przez ogień Białą Wywernę.
Edgar, najpewniej zatracony w ferworze walki i chaosie, osiągnął nie ten efekt, który zamierzał - jego zaklęcie jednak okazało się w pełni udane i deportował się poza teren trawionej ogniem Wywerny zanim płomienie Pożogi zdążyły dotkliwiej go pokąsać.
Droga Marianny i jednego z aurorów została zagrodzona; nie byli w stanie przedostać się do drzwi ani opuścić Białej Wywerny. Jako jedni z nielicznych zostali w środku i mogli dostrzec, jak wnętrze przybytku ulega brutalnemu zniszczeniu; jedna ze ścian waliła się, pociągając za sobą też dach i co jakiś czas na podłogę osuwały się ciężkie, drewniane belki i krzywo ociosane kamienie. Całe pomieszczenie trawił ogień, który sprawiał, że kłębił się też w nim dym - ten zaczął kąsać Mariannę w twarz, drażnić oczy, wdzierać się do ust i nosa, utrudniać oddychanie i zmuszać do kaszlu. W pomieszczeniu było widać coraz mniej - przez wysokie zadymienie Marianna nie mogła dostrzec także niczego, co działo się poza Wywerną, nawet mimo tego, że drzwi wejściowe nieprzerwanie stały otworem. Aż wreszcie coś łupnęło, huknęło, załomotało - wyjście częściowo zapadło się, tym samym sprawiając, że tylko jedna osoba jednocześnie byłaby w stanie przez nie wyjść. W tej samej chwili uzdrowicielkę dosięgnęły płomienie, które trawiły już całe pomieszczenie; kobieta zaczęła płonąć, czując, jak jej skóra marszczy się, niemalże nadtapia, dotkliwie rani, sprawiając olbrzymi ból.
Raiden zdecydował się na ucieczkę przez okno - droga do niego wiodła jednak przez całą szerokość pomieszczenia, w którym szalał niekontrolowany ogień. Carter biegł z całych sił, wykazując się wielką odwagą; jednak nawet najszybszy sprint nie pozwala na ucieczkę przed niepowstrzymanym żywiołem. W momencie, w którym Raiden dobiegł do ognia, płonął - szalony ogień, którego nie da się zgasić prostym zaklęciem, całkiem zajął jego szatę i nie tyle kąsał, co wgrywał się w jego skórę - szarpał ją, wręcz roztapiał, popielił włosy, sprawiał niewyobrażalny ból. Trudno stwierdzić, co pozwoliło Raidenowi mimo wszystko przecisnąć się przez okno: może niepojęte szczęście, nerwy twardsze niż ze stali, a może buchająca jeszcze mocniej niż Pożoga adrenalina. Po przejściu przez okienko Raiden wypadł z niego i mocno, boleśnie upadł na ziemię, uderzając o nią brzuszną stroną ciała - kontakt z zimnym od nocy brukiem nieco ugasił płomień przeżerający się przez klatkę piersiową i twarz policjanta, ale jego plecy dalej buchały potężnym ogniem, upodobniając mężczyznę do żywej pochodni. Tracił siły - i tak fakt, że do tej pory nie utracił przytomności wskazywał na jego wielką wytrzymałość, choć świadomość z każdą chwilą wykradała się z jego umysłu: obraz przed oczami czerniał, rozmywał się, a Raiden mógł słyszeć tylko własny ciężki oddech i przytłumione, choć donośne i szaleńcze bicie serca walczącego o życie. Mimo że nie mógł tego ani ujrzeć, ani usłyszeć, ani poczuć, ogień Pożogi trawił już ścianę budynku i wypływał z otwartego okna. Jeżeli Raiden nie chciał żegnać się z życiem, powinien coś zrobić - nawet jeśli podniesienie się mogło graniczyć (z powodu licznych obrażeń, bólu i osłabienia) z niemożliwością.
Quentinowi nie udało się rzucić zaklęcia skutkującego teleportacją - obecna sytuacja nie sprzyjała skupieniu. Porażka wydawała się wyrokiem śmierci; całe pomieszczenie wypełniał już dym, a Quentin i towarzyszący mu auror znaleźli się w samym środku buchającego ognia. Ten zajął ich szaty, spopielił włosy, ranił, być może nawet topił skórę. Być może na Burke osunęła się jakaś belka - nie wiedział już, co działo się wokół, ale odczuł na klatce piersiowej ucisk i ból zbyt wielki, by opisać to słowami. Nie mógł oddychać - także dlatego, że jego płuca zaczynał wypełniać dym. W momencie, gdy Quentin tracił już przytomność, niejako płonąc żywcem (niewyobrażalny ból gorszy od śmierci osiągnął już apogeum, stał się tak straszny, że zaczął zanikać - czy tak wyglądało umieranie?), poczuł, jak coś mocno dotyka jego nogi. A potem zatonął w nicości i wszystko było mu już obojętne.
| Wydarzenia opisane w tym poście dzieją się chronologicznie - miejcie na to uwadze w momencie, w którym będziecie opisywać, jakich zajść są świadkiem wasze postaci oraz co mogą zauważyć. Pamiętajcie o tym, że wasze postacie nie widzą tego, co ma miejsce za ich plecami - chyba że opiszecie, że odwracają się, żeby się obejrzeć; to może mieć jednak wpływ na tempo i skuteczność waszej ucieczki.
Rzut kością: link.
Edgar, wybrane przez ciebie zaklęcie ma nieco inny efekt, niż przewidziałeś to w poście - jest uproszczoną teleportacją, a teleportacja działa wyłącznie na osobę, która teleportacji dokonuje (masło maślane, ale mam nadzieję, że rozumiesz!). Teleportacja sama w sobie umożliwia przenoszenie innych dopiero wtedy, gdy jest łączna, i to wyłącznie w momencie, w którym osoba teleportująca się dotyka osobę, która ma przenieść się razem z nią. Aby w przyszłości nie było niejasności, uściślimy opis zaklęcia w trakcie dokonywania zmian w spisie.
Daphne, jeśli zdecydujesz się na dalszą ucieczkę, nie musisz rzucać kością na powodzenie - możesz założyć sukces. Przed tobą jeszcze długa ucieczka korytami nokturnowych ulic; gdy wreszcie nic nie będzie ci grozić, dopadnie cię zmęczenie. Możesz wtedy zakończyć swoją grę na wydarzeniu. Jeżeli jednak zdecydujesz się na jakąkolwiek inną akcję, wciąż bierzesz udział w wydarzeniu.
Quentin, informacje odnośnie swojej postaci otrzymasz pod koniec wydarzenia. Możesz napisać w tej kolejce posta, ale nie masz takiego obowiązku.
Giovanna, to koniec twojego udziału w wydarzeniu - udało ci się opuścić Wywernę bez większych szkód. Możesz swobodnie prowadzić wątki z późniejszą datą. Przez parę dni dokuczać będzie ci nieznaczny ból pleców, którymi uderzyłaś o ścianę.
Jest to ostatnia kolejka, w której obowiązuje bonus +10 do rzutów dla Rycerzy Walpurgii.
Kary do rzutów (interesuje was informacja poza nawiasem):
Aspen: -2 do czarowania, -7 do poruszania się (-17 do czarowania, -22 do poruszania się)
Edgar: -5 do czarowania, -10 do poruszania się
Marianna: -25 (-40)
Mia: brak (-15)
Raiden: -53 (-63)
Na odpis macie 72h.
Mapka: link.
Czuła potworny gorąc za swoimi plecami. Szatańska pożoga buchała okrutnym gorącem z Wywerny, a hałas jaki towarzyszył zawalającej się konstrucji, trawionej przez tę nieopanowaną siłę, był potworny. Bała się spojrzeć za siebie, bała się tego co tam ujrzy. Jeśli Quentin Burke tam zginie, będzie to jej wina - w całości jej wina, gdyż to ona uciekła z jego różdżką.
Była marną przyjaciółką. Potworną wręcz, że go tam zostawiła na pewną śmierć, jednakże... W Daphne dawno już przegniły struny człowieczeństwa. Jej duszę pochłonęła ciemność.
A ponadto zawładnął nią instynkt samozachowawczy. On nie pozwolił jej się wrócić Burkowi na ratunek, zmuszał do biegnięcia tak szybko, jak tylko potrafiła z dłonią trzymającą kaptur, by nie spadł jej z głowy. Biegła, czując cudowny chłód nocy i pozostawiając za sobą płonącą, walącą się z jej winy Wywernę. Biegła labiryntem uliczek, aż zagrożenia nie pozostawiła za sobą daleko w tyle.
Nie wiedziała, czy Quentin przeżył. Wierzyła, że tak. Jednocześnie nie wiedziała jak spojrzy mu w oczy.
Była pewna jednego - musiała dotrzeć do domu, co uczyniła, pomimo okutnego zmęczenia.
/ zt
Była marną przyjaciółką. Potworną wręcz, że go tam zostawiła na pewną śmierć, jednakże... W Daphne dawno już przegniły struny człowieczeństwa. Jej duszę pochłonęła ciemność.
A ponadto zawładnął nią instynkt samozachowawczy. On nie pozwolił jej się wrócić Burkowi na ratunek, zmuszał do biegnięcia tak szybko, jak tylko potrafiła z dłonią trzymającą kaptur, by nie spadł jej z głowy. Biegła, czując cudowny chłód nocy i pozostawiając za sobą płonącą, walącą się z jej winy Wywernę. Biegła labiryntem uliczek, aż zagrożenia nie pozostawiła za sobą daleko w tyle.
Nie wiedziała, czy Quentin przeżył. Wierzyła, że tak. Jednocześnie nie wiedziała jak spojrzy mu w oczy.
Była pewna jednego - musiała dotrzeć do domu, co uczyniła, pomimo okutnego zmęczenia.
/ zt
here in the forest, dark and deep,
I offer you eternal sleep
I offer you eternal sleep
Daphne Rowle
Zawód : Niewymowna, alchemiczka i trucicielka
Wiek : 28
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
jeśli przeżyje choć jeden wilk,
owce nigdy nie będą bezpieczne
owce nigdy nie będą bezpieczne
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Wszystko działo się tak szybko. Marianna biegła do przodu, chciała jak najszybciej wydostać się z walącego się miejsca, niemal całe życie stawało jej przed oczyma, bała się, że nie przeżyje tego piekła. Wszystko się waliło, paliło, spadały belki, wypadały cegły już miała przedostawać się przez drzwi, gdy coś porządnie walnęło i pół przejścia się zawaliło. Została ona i auror, jedyny taki pojedynek w życiu i albo go wygra albo…
Ogień zaczął trawić jej szatę, ledwo oddychała przez dym jaki dostawał się do jej płuc. Czuła ogromny ból, jakby płonęła żywcem, bo tak właśnie było. To musiał być okropny widok i zapach spalonych tkanek, ale teraz w głowie miała tylko jeden cel. Chciała przedostać się przez wejście, uciec z tego miejsca i przeżyć. A chęć przeżycia jest zawsze najsilniejsza. Dlatego ruszyła się najszybciej jak mogła, aby wyprzedzić aurora i wydostać się z tego miejsca. Już nic innego się dla niej nie liczyło.
Ogień zaczął trawić jej szatę, ledwo oddychała przez dym jaki dostawał się do jej płuc. Czuła ogromny ból, jakby płonęła żywcem, bo tak właśnie było. To musiał być okropny widok i zapach spalonych tkanek, ale teraz w głowie miała tylko jeden cel. Chciała przedostać się przez wejście, uciec z tego miejsca i przeżyć. A chęć przeżycia jest zawsze najsilniejsza. Dlatego ruszyła się najszybciej jak mogła, aby wyprzedzić aurora i wydostać się z tego miejsca. Już nic innego się dla niej nie liczyło.
A ty? Czy ty? Już rozumiesz też
Czy chcemy czy nie, czeka na nas śmierć
Po tym co się tu stało każdy chyba wie
Pod drzewem dziś to wszystko zacznie się
Czy chcemy czy nie, czeka na nas śmierć
Po tym co się tu stało każdy chyba wie
Pod drzewem dziś to wszystko zacznie się
Marianna Goshawk
Zawód : Uzdrowicielka rodziny Burke, pomocnica Cassandry
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Jam jest Myśląca Tiara,Los wam wyznaczę na starcie!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Marianna Goshawk' has done the following action : rzut kością
'k100' : 26
'k100' : 26
Przebijał się przez gorące płomienie, zastanawiając się czy kiedykolwiek wydostanie się z tego piekła. Słyszał wielokrotnie o ludziach, którzy potem umierali długie tygodnie. Tygodnie zmieniające się w miesiące. Sam nie wiedział, co się działo dookoła niego. Nie istniała już dla niego sala i inni ludzie. Chodziło tylko, by wydostać się na zewnątrz. Odurzenie, które go ogarniało było coraz dłuższe i to właśnie wtedy kiedy walczył o powietrze i życie. Walczył zbyt ciężko i wiedział o tym. Mężczyzna nie powinien zawsze walczyć. Jeśli tonie lub dusi się, powinien być sprytny i zachować resztki sił na ostateczny, finałowy, śmiertelny pojedynek. Ale to chyba nie miało tak wyglądać. Był głuchy. Słyszał jedynie własne serce, chociaż czuł wszystko. Za każdym razem żar, który w niego uderzał stawał się coraz większy. Bolało. Chciał by przestało. Sam nie wiedział, kiedy znalazł się na zewnątrz ani jakim cudem. Potem wszystko ucichło. Wszystko działo się wewnątrz jego umysłu. Płomień jego oczu zgasł tak nagle, jakby ktoś nacisnął wyłącznik. Czuł jedynie tak silnie pulsującą krew w mózgu, że niemal rozsadzała jego głowę. Ale to było uspokajające. To było bezbolesne. To była ulga. Mógł myśleć. Mógł też tu umrzeć, chociaż żałował tylko jednego. Że nie wrócił do domu szybciej i nie zobaczył się z rodzicami, zanim umarli. A Sophia? I ten cholerny John. Nie miał już sił... Leżał na plecach, ponieważ nie był głupcem. Jeśli tak leżysz możesz się unosić. Robił tak wiele razy gdy był chłopcem. Wiedział jak to się robi. Ostatki sił poświęcił na taką właśnie walkę i wszystko co musiał robić to unosić się. Co za głupiec. Cholera. Jeśli jeszcze nie zdechł tu jak ostatni pies, co było bardzo dosłowne, zamierzał coś z tym zrobić. Próbował jakkolwiek oddalić się od buchających płomieni. Nie mógł wydobyć z siebie żadnego głosu, dłonie jakby odmówiły posłuszeństwa. Tylko umysł wciąż był obecny. Istniało coś, co pomogłoby mu się podnieść? Nie mógł. Nie mógł przystać na swoją śmierć. Nie tutaj. Nie teraz. Nie w ten sposób. Chciał krzyczeć. Darł się na siebie w myślach. Rusz się. Porusz czymś. Wydaj jakiś odgłos. Nie mógł na to przystać. O nie, nie, nie. Proszę nie. Niech ktoś tu przyjdzie. Pomocy. Nie mógł tak leżeć w nieskończoność. Nie mógł. Nikt nie mógł. To niemożliwe. Nie mógł się poruszać, ale jakoś starał się podnieść i iść dalej. Był tak przestraszony, że nie mógł myśleć, ale myślał. O proszę, proszę nie. Nie, nie. To nie ja. Pomocy. To nie mogę być ja. O proszę, o proszę. Nie, nie, nie proszę, nie. Proszę. Nie ja. Czy miał jeszcze siłę? Wciąż starał się oddalić od buchającego ognia. Jak najdalej...
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
The member 'Raiden Carter' has done the following action : rzut kością
'k100' : 54
'k100' : 54
Nogi jej drżały, a oddech szarpał się z każdym, kolejnych, chwytanym oddechem. Dym wdzierał się do płuc, a smród spalenizny boleśnie wzmagał kaszel i torsje. Bolało ją całe ciało, ale posłuchało jej woli i w końcu przekroczyła walącą się linię budynku. Czuła na plecach przeraźliwe gorąco, ale zachłanne jęzory żywioły nie sięgnęły jej (jeszcze?) i z całych sił próbowała ustać na nogach. Nie przewrócić się, nie upaść, nie dać się pożreć pożodze, która rozlewała się niby płynna lawa. Niezatrzymywana, niszcząca, wchłaniająca wszystko, co złapała w płonące szpony. Była potworem - bez świadomości, bez ograniczeń, przeraźliwie niebezpieczna, a Mia odpychała od siebie szalejącą myśl, że i ją za chwilę może wchłonąć, że jej ciało zapłonie, roztopi się i nie pozostawi po sobie nic.
Przed sobą dostrzegał Aspena, a w oddali majaczące sylwetki uciekających. Im dalej w nokturnowy korytarz uliczek, tym - wbrew najśmielszym oczekiwaniom doświadczenia - było bezpieczniej.
Obróciła się przez ramię, stając w końcu twarzą w stronę walącego się wejścia. Serce łomotało jej przeraźliwie, a adrenalina pulsowała w żyłach, spinając mięśnie i wciąż nie pozwalając jej upaść. Wiedziała, że gdy wszystko ucichnie - niemoc uderzy ja ze zdwojoną mocą. Jeśli...przeżyje. I chociaż wszystko wyło w niej rozpaczliwie, ta druga, uparta strona jej żywota i ta nieszczęsna wada, która kazała jej udowadniać światu? że wybrała dobrze, zatrzymała próbę ruszenia w chaotyczny bieg ku ciemności. Wycofywała się, krok za krokiem, oddalając się od upadającego przybytku, ale...rysowane na zawsze, siejące zniszczenie płomienie - nie mogła pozostawić bez odzewu. Nie, gdy dostrzegała dwie, majaczące na tle płomieni sylwetki. I nawet jeśli nigdy, nikomu nie przyznałaby się do tego - bała się, a strach wiercił w jej sercu kolejne, jątrzące się dziury.
Ból pulsował także w dłoni, w której zaciskała różdżkę tak mocno, że rozorała sobie paznokciami skórę dłoni. W głowie nadal szalał obraz przeraźliwie pustych, wypełnionych potęgą i tak bardzo obcych źrenic Voldemorta. Nie chciała tego pamiętać, a wspomnienie wierzgało, jak zaklęcie, petryfikując jakiekolwiek inne wizje. Nawet tą, upadającego ciała Rogersa.
- Nebula exstiguere - ochrypły głos wydarł się z jej gardła, gdy wskazała wejście walącego się budynku. Nie wierzyła, żeby - nawet udane zaklęcie - ugasiło szalejący żywioł, ale wystarczyła wyrwa, przejścia , które da szansę - i uwiezionym w ogniu, i tym, którzy już uciekali. Razem z nią.
Przed sobą dostrzegał Aspena, a w oddali majaczące sylwetki uciekających. Im dalej w nokturnowy korytarz uliczek, tym - wbrew najśmielszym oczekiwaniom doświadczenia - było bezpieczniej.
Obróciła się przez ramię, stając w końcu twarzą w stronę walącego się wejścia. Serce łomotało jej przeraźliwie, a adrenalina pulsowała w żyłach, spinając mięśnie i wciąż nie pozwalając jej upaść. Wiedziała, że gdy wszystko ucichnie - niemoc uderzy ja ze zdwojoną mocą. Jeśli...przeżyje. I chociaż wszystko wyło w niej rozpaczliwie, ta druga, uparta strona jej żywota i ta nieszczęsna wada, która kazała jej udowadniać światu? że wybrała dobrze, zatrzymała próbę ruszenia w chaotyczny bieg ku ciemności. Wycofywała się, krok za krokiem, oddalając się od upadającego przybytku, ale...rysowane na zawsze, siejące zniszczenie płomienie - nie mogła pozostawić bez odzewu. Nie, gdy dostrzegała dwie, majaczące na tle płomieni sylwetki. I nawet jeśli nigdy, nikomu nie przyznałaby się do tego - bała się, a strach wiercił w jej sercu kolejne, jątrzące się dziury.
Ból pulsował także w dłoni, w której zaciskała różdżkę tak mocno, że rozorała sobie paznokciami skórę dłoni. W głowie nadal szalał obraz przeraźliwie pustych, wypełnionych potęgą i tak bardzo obcych źrenic Voldemorta. Nie chciała tego pamiętać, a wspomnienie wierzgało, jak zaklęcie, petryfikując jakiekolwiek inne wizje. Nawet tą, upadającego ciała Rogersa.
- Nebula exstiguere - ochrypły głos wydarł się z jej gardła, gdy wskazała wejście walącego się budynku. Nie wierzyła, żeby - nawet udane zaklęcie - ugasiło szalejący żywioł, ale wystarczyła wyrwa, przejścia , które da szansę - i uwiezionym w ogniu, i tym, którzy już uciekali. Razem z nią.
Mia Mulciber
Zawód : byłam
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
And I find it kinda funny, I find it kinda sad
That dreams in which I'm dying are the best I've ever had.
That dreams in which I'm dying are the best I've ever had.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Mia Mulciber' has done the following action : rzut kością
'k100' : 5
'k100' : 5
W swoim życiu obserwowałem pożogę tylko raz wcześniej. Jej ogień był nieokiełznany i trawił na swojej drodze wszystko - a samo zaklęcie skomplikowane i kapryśnie. Sam fakt, że Czarny Pan rzucił ją bez większych trudności sprawiał, że wzrastał mój szacunek ku niemu, choć widziałem go tylko raz - dzisiaj, w Wywernie, to chciałem spotkać go ponownie.
Biegnąc przed siebie zastanawiałem się nad próbą. Dokonałem już pierwszego z mordów nadal czując jego pozostałości w swoim ciele pełnym ponurej ekstazy, poczucia władzy, gdy odebrałem komuś życie. Musiałem stąd uciec, by dokończyć zadanie, otrzymać możliwość kroczenia u boku tak wielkiego czarodzieja.
Wychyliłem się więc mocniej do przodu. Dłonie zaciskając mocniej. Nie zamierzałem się odwracać, przynajmniej nie teraz. Zatrzymanie się byłoby błędem. Po mojej lewej dostrzegłem palącego się mężczyznę, ale moje kroki nie zwolniły nawet na moment. Aurorów nadal było więcej. Zatrzymując się mógłbym uwikłać się w pojedynek nierówny. Zdecydowałem bronić się i walczyć tylko w ostateczności w tym momencie stawiając wszystko na ucieczkę.
Biegnąc przed siebie zastanawiałem się nad próbą. Dokonałem już pierwszego z mordów nadal czując jego pozostałości w swoim ciele pełnym ponurej ekstazy, poczucia władzy, gdy odebrałem komuś życie. Musiałem stąd uciec, by dokończyć zadanie, otrzymać możliwość kroczenia u boku tak wielkiego czarodzieja.
Wychyliłem się więc mocniej do przodu. Dłonie zaciskając mocniej. Nie zamierzałem się odwracać, przynajmniej nie teraz. Zatrzymanie się byłoby błędem. Po mojej lewej dostrzegłem palącego się mężczyznę, ale moje kroki nie zwolniły nawet na moment. Aurorów nadal było więcej. Zatrzymując się mógłbym uwikłać się w pojedynek nierówny. Zdecydowałem bronić się i walczyć tylko w ostateczności w tym momencie stawiając wszystko na ucieczkę.
Just wait and see, what am I capable of
Apollinare Sauveterre
Zawód : artysta, krytyk, dyrektor Galerii Sztuki
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Sztuka zawsze, nieustannie zajmuje się dwiema sprawami: wiecznie rozmyśla o śmierci i dzięki temu wiecznie tworzy życie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Apollinare Sauveterre' has done the following action : rzut kością
'k100' : 26
'k100' : 26
Udało się. Jakimś niesamowitym cudem umknęli z tego piekła. Niestety, nie wszyscy jednak zdążyli umknąć z budynku. Mia podjęła świetną decyzje chcąc uratować pozostawionych za sobą ludzi. Oby im się udało. Aktualnie to, czy byli to aurorzy, czy przeciwnicy nie ma znaczenia. potrzebują aurorów, tak samo jak potrzebują i informacji, które mogą im zapewnić czarnoksiężnicy.
Dlatego też nie mogą pozwolić wymknąć tym, którzy mieli więcej szczęścia i już poczęli działania mające na celu ucieczkę. Zauważył przed sobą dwie postaci, ale to właśnie sobą uciekająca w jedną z uliczek szczególnie go zainteresowała. Freddy podążał za nim. Z jednej strony mogli się rozdzielić i każdy z nich mógłby obrać sobie inny cel, ale z drugiej strony, czy szanse złapania jednego z czarnoksiężników nie wzrosłyby jeśli skupiliby się na jednym z nich?
Musiał działać. Im dłużej stał tu, starając się podjąć racjonalną decyzje, tym więcej cennego czasu tracił. Nie myśląc więcej najszybciej jak tylko mógł i pozwalało mu na to jego ciało, rzucił się w pogoń za goniącym zbiega Freddym.
Dlatego też nie mogą pozwolić wymknąć tym, którzy mieli więcej szczęścia i już poczęli działania mające na celu ucieczkę. Zauważył przed sobą dwie postaci, ale to właśnie sobą uciekająca w jedną z uliczek szczególnie go zainteresowała. Freddy podążał za nim. Z jednej strony mogli się rozdzielić i każdy z nich mógłby obrać sobie inny cel, ale z drugiej strony, czy szanse złapania jednego z czarnoksiężników nie wzrosłyby jeśli skupiliby się na jednym z nich?
Musiał działać. Im dłużej stał tu, starając się podjąć racjonalną decyzje, tym więcej cennego czasu tracił. Nie myśląc więcej najszybciej jak tylko mógł i pozwalało mu na to jego ciało, rzucił się w pogoń za goniącym zbiega Freddym.
Aspen Sprout
Zawód : Funkcjonariusz policji
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
"Every Night & every Morn
Some to Misery are Born
Every Morn & every Night
Some are Born to sweet delight"
Some to Misery are Born
Every Morn & every Night
Some are Born to sweet delight"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Sala główna
Szybka odpowiedź