Sala główna
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★
[bylobrzydkobedzieladnie]
Sala główna
Wnętrze "Białej Wiwerny" nie odbiega od wyglądu przeciętnej, niezbyt szanowanej knajpy. Sala główna, która znajduje się na parterze kamienicy, na pierwszy rzut oka wydaje się niezbyt pokaźna, lecz to tylko złudzenie - po przekroczeniu progu widać jedynie jej niewielką część, tę, w której znajdują się dobrze zaopatrzony bar oraz schody prowadzące na piętro. Odnogi izby prowadzą do kilku odrębnych skupisk stolików, gdzie można w spokoju przeprowadzać niezbyt legalne interesy czy rozmawiać w kameralnej, prywatnej atmosferze. Cały lokal oświetlany jest światłem licznych magicznych świec, zaś podniszczone blaty są regularnie czyszczone przez kilka zatrudnionych tam dziewczyn, toteż "Biała Wywerna" nie odstrasza potencjalnych klientów swym stanem, a przynajmniej nie wszystkich.
Możliwość gry w kościanego pokera
The member 'Sigrun Rookwood' has done the following action : Rzut kością
'Anomalie - CZ' :
'Anomalie - CZ' :
Znajdowanie łagodniejszych zamienników weszło Lyannie w krew. W jej domu nie mówiło się o czarnej magii głośno i dosadnie, ojciec, mający fioła na punkcie bezpieczeństwa i dyskrecji, ukrywał brzydkie, dosadne określenia pod płaszczykiem eufemizmów, ale po sposobie, w jaki je wypowiadał, domyślała się, że miał na myśli tą drugą stronę swojego podwójnego życia, tą bardziej mroczną, o której niechętnie opowiadał swojej córce-pomyłce. Pozował na przykładnego obywatela, właściciela własnego interesu polegającego na handlu ingrediencjami. Choć regularnie zapuszczał się na Nokturn, zwykle przebywał w gronie sobie podobnych szanowanych czystokrwistych, często właścicieli innych interesów lub wysoko postawionych pracowników ministerstwa. Sama Lyanna też nie spędzała całego życia na Nokturnie, pojawiała się tu gdy istniała taka potrzeba, dlatego i jej weszło w krew niemówienie o czarnej magii głośno. Do tego, że się nią interesuje, nie przyznawała się praktycznie nikomu. Poza Rycerzami Walpurgii niewielu o tym wiedziało i nikt nie podejrzewał, że osoba o tak ładnej powierzchowności może mieć na koncie mroczne sprawki.
- Czasem zapominam, że jestem na Nokturnie i tutaj nie muszę się z tym ukrywać – rzekła, wyczuwając kpinę w głosie Rookwood, która jawiła jej się jako dużo bardziej dosadna. – Trudno się pozbyć dawnych nawyków i przyzwyczajeń wyrobionych podczas życia w tamtej części miasta. Ale i ty do niedawna w niej żyłaś, prawda?
Lyanna po opuszczeniu Nokturnu mogła prowadzić normalne życie. Zastanawiała się, jak to wyglądało w przypadku Rookwood, która uciekła z Azkabanu i w swojej dawnej pracy była już spalona. Nie mogła tam wrócić, bo pewnie istnieli tacy, którzy o niej pamiętali, nawet jeśli akta przestały istnieć. Zapewne musiała się ukrywać, działać niezależnie. I choć Lyanna była już przyzwyczajona do działania niezależnie zamiast jako część ministerstwa, to nie marzyła o paleniu za sobą wszystkich mostów, mimo że ojca nigdy nie kochała i nawet za nim nie tęskniła. Lubiła jednak wolność i możliwość chodzenia tam, gdzie chce, bez obawy, że jakiś bohaterski auror spróbuje ją schwytać.
Było coś dziwnie relaksującego w tym mazaniu po ścianach. Przez dłuższą chwilę mogła się na tym skupić, patrząc, jak ciemna farba pokrywa coraz większą powierzchnię. Na pewno nie będzie to arcydzieło, ale lokal nie musiał być piękny. Podejrzewała, że nikt tu nawet nie zwróci uwagi na krzywe malowanie ścian, które pewnie i tak szybko pokryją się brudem i papierosowym dymem; tak ciemny kolor miał pewnie za zadanie choć częściowo go maskować.
- I skończymy – zapewniła. Musiały skończyć pracę w miarę szybko, bo potem musiały jeszcze porozstawiać sprzęty, które niedługo dotrą. Dlatego wzięła się do pracy szybko, nie robiąc przerw ani nie starając się malować bardzo dokładnie, tyle tylko, żeby ściana była w całości pokryta farbą. I po pewnym czasie była; Lyanna mogła się odsunąć, podziwiając swoje „dzieło”. – Prawie jak kiedyś – podsumowała.
- Czasem zapominam, że jestem na Nokturnie i tutaj nie muszę się z tym ukrywać – rzekła, wyczuwając kpinę w głosie Rookwood, która jawiła jej się jako dużo bardziej dosadna. – Trudno się pozbyć dawnych nawyków i przyzwyczajeń wyrobionych podczas życia w tamtej części miasta. Ale i ty do niedawna w niej żyłaś, prawda?
Lyanna po opuszczeniu Nokturnu mogła prowadzić normalne życie. Zastanawiała się, jak to wyglądało w przypadku Rookwood, która uciekła z Azkabanu i w swojej dawnej pracy była już spalona. Nie mogła tam wrócić, bo pewnie istnieli tacy, którzy o niej pamiętali, nawet jeśli akta przestały istnieć. Zapewne musiała się ukrywać, działać niezależnie. I choć Lyanna była już przyzwyczajona do działania niezależnie zamiast jako część ministerstwa, to nie marzyła o paleniu za sobą wszystkich mostów, mimo że ojca nigdy nie kochała i nawet za nim nie tęskniła. Lubiła jednak wolność i możliwość chodzenia tam, gdzie chce, bez obawy, że jakiś bohaterski auror spróbuje ją schwytać.
Było coś dziwnie relaksującego w tym mazaniu po ścianach. Przez dłuższą chwilę mogła się na tym skupić, patrząc, jak ciemna farba pokrywa coraz większą powierzchnię. Na pewno nie będzie to arcydzieło, ale lokal nie musiał być piękny. Podejrzewała, że nikt tu nawet nie zwróci uwagi na krzywe malowanie ścian, które pewnie i tak szybko pokryją się brudem i papierosowym dymem; tak ciemny kolor miał pewnie za zadanie choć częściowo go maskować.
- I skończymy – zapewniła. Musiały skończyć pracę w miarę szybko, bo potem musiały jeszcze porozstawiać sprzęty, które niedługo dotrą. Dlatego wzięła się do pracy szybko, nie robiąc przerw ani nie starając się malować bardzo dokładnie, tyle tylko, żeby ściana była w całości pokryta farbą. I po pewnym czasie była; Lyanna mogła się odsunąć, podziwiając swoje „dzieło”. – Prawie jak kiedyś – podsumowała.
W rodzinnym domu Rookwood, w hrabstwie York, skąd pochodzili jej przodkowie, nie bawiono się w eufemizmy, nie oblekano słów w delikatniejsze zamienniki, bo to świadczyło o strachu przed tym, czego człek się podejmuje. Aby nazywać rzeczy po imieniu, nalezało mieć odwagę, a jej Normundowi, ojcu Sigrun, nie brakowało. Był dosadny i w domu mówił szczerze, prosto z mostu, nazywał rzeczy, tak jak należało. Tam, gdzie należało zachować milczenie i zważać na słowa, czynił to; nie był głupcem, aby przyciągać do siebie uwagę aurorów. Zarówno synowie, jak i jedyna córka nauczyli się tego właśnie od niego. Nie było w nich lęku przed czarną magią, lecz szacunek do jej mocy i zagrożeń, jakie za sobą niosła.
- Niedługo nikt nie będzie się musiał z niczym ukrywać[b] - stwierdziła z dziwnym samozadowoleniem. - [b]Powiedzmy - odpowiedziała jej lakonicznie; nie miała zamiaru Zabini się zwierzać z tego gdzie i ile spędzała czasu. Posiadała wiele masek, dzięki którym mogła pojawiać się tam, gdzie miała ochotę. Od lat dzieliła swe życie pomiędzy Nokturn, a to, w którym była stróżem społeczeństwa, chroniąc je przed bestiami, jakimi były bestie.
W pewnym sensie - to się nie zmieni. Lykantropów nie miała już łapać z ramienia Ministerstwa, lecz na zlecenie lorda Avery'ego, co poniekąd w jej przypadku było dużo lepszym rozwiązaniem. Nieograniczona prawem i procedurami będzie miała dużo większą szansę się wykazać. O tym także nie miała zamiaru Lyannie opowiadać. Ledwo się znały, a Sigrun, pomimo wspólnej sprawy, nie ufała jej za grosz. Właściwie - mało komu ufała na tyle, aby opowiadać o swym życiu. Im mniej o tobie wiedzą, tym bezpieczniejszy jesteś.
Z zadowoleniem obserwowała jak pędzel wyrywa się z jej dłoni i zaczyna nakładać farbę na tynk; nie wymagało to żadnej twórczej inwencji, wystarczyło, by je pomazial. Skoro udało się z jednym, to poszła po drugi i na niego także rzuciła zaklęcie, już niewerbalnie. Facere, pomyślała.
Prawie jak kiedyś.
- Nie sądziłam, że taka dziewczyneczka jak ty bywa w podobnych miejscach - odezwała się znów nieco kpiąco; Zabini, choć piękna, wyglądała na dużo młodszą i bardzo niepozorną istotę, której obecność do takich mordowni jak Biała Wywerna bynajmniej nie pasowała.
Sama wzięła się za odmalowanie cegieł, z których wzniesiono kamienny bar, co wymagało większej precyzji i wolała nie powierzać tego tak prostemu zaklęciu - choć najpewniej poprawić te błędy nakazałaby zaklętym Imperiusem pracownikom.
- Niedługo nikt nie będzie się musiał z niczym ukrywać[b] - stwierdziła z dziwnym samozadowoleniem. - [b]Powiedzmy - odpowiedziała jej lakonicznie; nie miała zamiaru Zabini się zwierzać z tego gdzie i ile spędzała czasu. Posiadała wiele masek, dzięki którym mogła pojawiać się tam, gdzie miała ochotę. Od lat dzieliła swe życie pomiędzy Nokturn, a to, w którym była stróżem społeczeństwa, chroniąc je przed bestiami, jakimi były bestie.
W pewnym sensie - to się nie zmieni. Lykantropów nie miała już łapać z ramienia Ministerstwa, lecz na zlecenie lorda Avery'ego, co poniekąd w jej przypadku było dużo lepszym rozwiązaniem. Nieograniczona prawem i procedurami będzie miała dużo większą szansę się wykazać. O tym także nie miała zamiaru Lyannie opowiadać. Ledwo się znały, a Sigrun, pomimo wspólnej sprawy, nie ufała jej za grosz. Właściwie - mało komu ufała na tyle, aby opowiadać o swym życiu. Im mniej o tobie wiedzą, tym bezpieczniejszy jesteś.
Z zadowoleniem obserwowała jak pędzel wyrywa się z jej dłoni i zaczyna nakładać farbę na tynk; nie wymagało to żadnej twórczej inwencji, wystarczyło, by je pomazial. Skoro udało się z jednym, to poszła po drugi i na niego także rzuciła zaklęcie, już niewerbalnie. Facere, pomyślała.
Prawie jak kiedyś.
- Nie sądziłam, że taka dziewczyneczka jak ty bywa w podobnych miejscach - odezwała się znów nieco kpiąco; Zabini, choć piękna, wyglądała na dużo młodszą i bardzo niepozorną istotę, której obecność do takich mordowni jak Biała Wywerna bynajmniej nie pasowała.
Sama wzięła się za odmalowanie cegieł, z których wzniesiono kamienny bar, co wymagało większej precyzji i wolała nie powierzać tego tak prostemu zaklęciu - choć najpewniej poprawić te błędy nakazałaby zaklętym Imperiusem pracownikom.
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Sigrun Rookwood' has done the following action : Rzut kością
'Anomalie - CZ' :
'Anomalie - CZ' :
Ojciec Lyanny zawsze próbował pozować na kogoś więcej, kim jest. Chętnie robił interesy z osobami z wyższych sfer, był arogancki i przekonany o swojej wyjątkowości, ale jednocześnie niemal paranoicznie ostrożny, jeśli chodziło o sprawy, które mogły go wpakować za kratki. Tak naprawdę Vincent Zabini nigdy nie był odważny, był tchórzem, który tylko udawał chojraka, a kolana miękły mu ze strachu na myśl o konsekwencjach. Prowadził podwójne życie i zaczytywał się w czarnomagicznych woluminach, marząc o potędze oraz węsząc dodatkowe korzyści z handlowania nielegalnymi składnikami i przedmiotami, ale Lyanna z czasem w głębi duszy zaczęła rozumieć, że jego pozorna siła i pycha to tylko fasada, a władzę najłatwiej manifestowało mu się wobec słabszych – na przykład wobec córki, którą gardził. Aż w końcu pewnego dnia dał się zabić anomalii i nic nie pozostało z tej fasady.
Lyanna też bała się konsekwencji, dlatego była ostrożna. I podobnie jak Sigrun nie ufała każdemu, nawet tym, z którymi połączyła ją wspólna sprawa. Minęło zbyt mało czasu, by potrafiła się otworzyć i pokonać nieufność, nawet jeśli ich wszystkich łączyła jedna idea, na rzecz której działali. Lyanna już w szkole miała naturę samotnika, trzymała się z boku. Z powodu statusu krwi (nawet jeśli będącego tylko plotką, bo nie chwaliła się tym wszem i wobec, głęboko wstydząc się tej niedoskonałości), nie była zbyt popularna wśród Ślizgonów, choć niektórzy z czasem docenili jej umiejętności i sami przychodzili prosząc ją o pomoc w nauce. Hogwart nauczył ją jednak, żeby nigdy nie ufać całkowicie i nie być bezinteresowną ani nie dawać się wykorzystywać.
I może rzeczywiście miał kiedyś nadejść dzień, kiedy nie będą musieli ukrywać się z magią. Po głosie Sigrun wyczuła, że kobieta z pewnością na to czekała i kusiła ją taka wizja. Lyannę też; uważała, że to mugole powinni bać się czarodziejów i żyć w ich cieniu, nie odwrotnie. Niestety to magiczna społeczność została zepchnięta na margines, zmuszona do ukrywania się, a każdy kto próbował to zmienić był karcony. Ale teraz ministerstwo spłonęło i nikt tak wnikliwie nie pilnował zasad tajności.
- Od dawna czekałam na świat, w którym nie będę musiała kryć się z tym, że jestem czarownicą i ustępować liczniejszym, ale słabszym od nas – powiedziała, również smakując tej wizji.
Nie zadawała Sigrun pytań, z jej milczenia od razu rozumiejąc, że nie chce opowiadać o swoim życiu ani tym, jak udało jej się je ułożyć po schwytaniu i spaleniu wcześniejszych mostów. Zrozumiała to i po prostu skupiła się na pracy, przez dłuższy czas milcząc. Malując własnoręcznie miała dobry pretekst do milczenia.
- Pozory czasem lubią mylić. Bywałam tu – powiedziała, wyczuwając kpinę. Była w Wywernie może kilka razy, najczęściej z bratem, który pewniej poruszał się po tym środowisku i pewnego dnia wprowadził w nie siostrę. Było to już po powrocie z Norwegii, więc miała już podstawowe umiejętności z zakresu czarnej magii. Choć jej uroda bywała przydatna, ponieważ nikt jej nie podejrzewał o nic niewłaściwego, to czasem bywała przekleństwem, kiedy ludzie widzieli w niej tylko śliczną buźkę, a nie umiejętności, i była oceniana przez pryzmat wyglądu. Na Nokturnie musiała zresztą ukrywać twarz, by być traktowaną poważnie i nie prowokować reakcji napalonych, podchmielonych mężczyzn. Ślicznotek o gładkich buziach nikt nie traktował poważnie, przynajmniej dopóki nie pokazywała, co potrafi. A żeby zasłużyć na prawdziwy respekt, musiała umieć jeszcze więcej.
- Od kilku lat nie pracuję dla ministerstwa, a Nokturn oferuje ciekawe możliwości dla łamacza klątw – odpowiedziała lakonicznie, zabierając się za kolejną ścianę. Czasem przychodziła rozejrzeć się za artefaktami, sprzedać kilka ingrediencji czy nabyć jakiś przedmiot niedostępny nigdzie indziej. Poza tym rycerze wiedzieli o tym, że łamała klątwy, więc nie zdradzała teraz żadnej wielkiej tajemnicy.
Znów umilkła, wracając do pracy. Malowanie z pewnością nie miało zostać jej ulubionym zajęciem, ale ktoś musiał to zrobić, a skoro nie udało im się nikogo zaimperiusować... Była gotowa odkupić swoje winy i samej złapać pędzel w dłoń, skoro przerosło ją tamto zaklęcie.
Lyanna też bała się konsekwencji, dlatego była ostrożna. I podobnie jak Sigrun nie ufała każdemu, nawet tym, z którymi połączyła ją wspólna sprawa. Minęło zbyt mało czasu, by potrafiła się otworzyć i pokonać nieufność, nawet jeśli ich wszystkich łączyła jedna idea, na rzecz której działali. Lyanna już w szkole miała naturę samotnika, trzymała się z boku. Z powodu statusu krwi (nawet jeśli będącego tylko plotką, bo nie chwaliła się tym wszem i wobec, głęboko wstydząc się tej niedoskonałości), nie była zbyt popularna wśród Ślizgonów, choć niektórzy z czasem docenili jej umiejętności i sami przychodzili prosząc ją o pomoc w nauce. Hogwart nauczył ją jednak, żeby nigdy nie ufać całkowicie i nie być bezinteresowną ani nie dawać się wykorzystywać.
I może rzeczywiście miał kiedyś nadejść dzień, kiedy nie będą musieli ukrywać się z magią. Po głosie Sigrun wyczuła, że kobieta z pewnością na to czekała i kusiła ją taka wizja. Lyannę też; uważała, że to mugole powinni bać się czarodziejów i żyć w ich cieniu, nie odwrotnie. Niestety to magiczna społeczność została zepchnięta na margines, zmuszona do ukrywania się, a każdy kto próbował to zmienić był karcony. Ale teraz ministerstwo spłonęło i nikt tak wnikliwie nie pilnował zasad tajności.
- Od dawna czekałam na świat, w którym nie będę musiała kryć się z tym, że jestem czarownicą i ustępować liczniejszym, ale słabszym od nas – powiedziała, również smakując tej wizji.
Nie zadawała Sigrun pytań, z jej milczenia od razu rozumiejąc, że nie chce opowiadać o swoim życiu ani tym, jak udało jej się je ułożyć po schwytaniu i spaleniu wcześniejszych mostów. Zrozumiała to i po prostu skupiła się na pracy, przez dłuższy czas milcząc. Malując własnoręcznie miała dobry pretekst do milczenia.
- Pozory czasem lubią mylić. Bywałam tu – powiedziała, wyczuwając kpinę. Była w Wywernie może kilka razy, najczęściej z bratem, który pewniej poruszał się po tym środowisku i pewnego dnia wprowadził w nie siostrę. Było to już po powrocie z Norwegii, więc miała już podstawowe umiejętności z zakresu czarnej magii. Choć jej uroda bywała przydatna, ponieważ nikt jej nie podejrzewał o nic niewłaściwego, to czasem bywała przekleństwem, kiedy ludzie widzieli w niej tylko śliczną buźkę, a nie umiejętności, i była oceniana przez pryzmat wyglądu. Na Nokturnie musiała zresztą ukrywać twarz, by być traktowaną poważnie i nie prowokować reakcji napalonych, podchmielonych mężczyzn. Ślicznotek o gładkich buziach nikt nie traktował poważnie, przynajmniej dopóki nie pokazywała, co potrafi. A żeby zasłużyć na prawdziwy respekt, musiała umieć jeszcze więcej.
- Od kilku lat nie pracuję dla ministerstwa, a Nokturn oferuje ciekawe możliwości dla łamacza klątw – odpowiedziała lakonicznie, zabierając się za kolejną ścianę. Czasem przychodziła rozejrzeć się za artefaktami, sprzedać kilka ingrediencji czy nabyć jakiś przedmiot niedostępny nigdzie indziej. Poza tym rycerze wiedzieli o tym, że łamała klątwy, więc nie zdradzała teraz żadnej wielkiej tajemnicy.
Znów umilkła, wracając do pracy. Malowanie z pewnością nie miało zostać jej ulubionym zajęciem, ale ktoś musiał to zrobić, a skoro nie udało im się nikogo zaimperiusować... Była gotowa odkupić swoje winy i samej złapać pędzel w dłoń, skoro przerosło ją tamto zaklęcie.
- No widzisz, nie spodziewałabym się - mruknęła Sigrun; Zabini wyglądała na niezbyt bystrą laleczkę, lecz najwyraźniej miała więcej oleju w głowie, niż początkowo sądziła. Tyle dobrze, że opowiedziała się po odpowiedniej stronie i rwała do działania. Nawet jeśli wygłaszała jeszcze na głos dziwaczne banały i zamiast robić, to się starała - zahartuje się przy nich. Rycerze Walpurgii nie byli ludźmi skorymi do pobłażania. - Ministerstwo chociaż dobrze płaciło - burknęła jeszcze; na szczęście lord Avery pragnął płacić jej więcej.
Kilka pędzli, które zaczarowała zaklęciem Facere poszło w ruch; pokrywały farbą blade tynki równomiernie, Rookwood kontrolowała je co jakiś czas, pilnując, aby nie narobiły więcej szkody, niż pożytku. Mimo wszystko proste zaklęcie zmusiło je do pracy wyłącznie mechanicznej, pozbawionej twórczej inwencji, musiała mieć je więc pod kontrolą. Sama w tym czasie zajmowała się wzniesionym z cegły barem, który wymagał dużo większej precyzji. Mijały kolejne minuty, kwadranse, w końcu godzina. Rookwood pogrążyła się we własnych myślach, była dziwnie milcząca podczas pracy, którą wykonywała niemal mechanicznie. Odkąd powróciła z Azkabanu zdarzało się jej to nadzwyczaj często; zawsze miewała dziwaczne okresy, podczas których robiła się osowiała i markotna, lecz teraz - cały ten nastrój przybrał na sile, wysysając z Sigrun siły życiowe. Walczyła z tym, starała się przeć do przodu, musiała to zrobić; nie mogła zamknąć się we własnych czterech ścianach, choć teraz właśnie na to miała największą ochotę.
- No, będzie - burknęła, wstając z kolan, gdy wszystkie ściany sali głównej pokryły się ciemnobrązową farbą. - Niebawem przyniosą meble - wyjaśniła Zabini, że to jeszcze nie koniec pracy - niestety.
Czekając na pracowników zapaliła papierosa; wkrótce potem zaczęli wchodzić do sali i wychodzić, nosząc w rękach, bądź lewitując zaklęciem liczne stoły, krzesła i kilka kredensów i regałów, które miały stanąć przy ścianie za barem. Ustawili wszystko pod ścianą; miny mieli niezbyt przytomne, większość wciąż pozostawała pod zaklęciem Imperio.
- To do roboty - westchnęła ciężko Sigrun, wciskając niedopałek do słoika na pety, po czym zabrała się do rozstawiania sprzętów na swoje miejsca; uważając jednak, aby nie dotknęły świeżopomalowanej ściany.
Kilka pędzli, które zaczarowała zaklęciem Facere poszło w ruch; pokrywały farbą blade tynki równomiernie, Rookwood kontrolowała je co jakiś czas, pilnując, aby nie narobiły więcej szkody, niż pożytku. Mimo wszystko proste zaklęcie zmusiło je do pracy wyłącznie mechanicznej, pozbawionej twórczej inwencji, musiała mieć je więc pod kontrolą. Sama w tym czasie zajmowała się wzniesionym z cegły barem, który wymagał dużo większej precyzji. Mijały kolejne minuty, kwadranse, w końcu godzina. Rookwood pogrążyła się we własnych myślach, była dziwnie milcząca podczas pracy, którą wykonywała niemal mechanicznie. Odkąd powróciła z Azkabanu zdarzało się jej to nadzwyczaj często; zawsze miewała dziwaczne okresy, podczas których robiła się osowiała i markotna, lecz teraz - cały ten nastrój przybrał na sile, wysysając z Sigrun siły życiowe. Walczyła z tym, starała się przeć do przodu, musiała to zrobić; nie mogła zamknąć się we własnych czterech ścianach, choć teraz właśnie na to miała największą ochotę.
- No, będzie - burknęła, wstając z kolan, gdy wszystkie ściany sali głównej pokryły się ciemnobrązową farbą. - Niebawem przyniosą meble - wyjaśniła Zabini, że to jeszcze nie koniec pracy - niestety.
Czekając na pracowników zapaliła papierosa; wkrótce potem zaczęli wchodzić do sali i wychodzić, nosząc w rękach, bądź lewitując zaklęciem liczne stoły, krzesła i kilka kredensów i regałów, które miały stanąć przy ścianie za barem. Ustawili wszystko pod ścianą; miny mieli niezbyt przytomne, większość wciąż pozostawała pod zaklęciem Imperio.
- To do roboty - westchnęła ciężko Sigrun, wciskając niedopałek do słoika na pety, po czym zabrała się do rozstawiania sprzętów na swoje miejsca; uważając jednak, aby nie dotknęły świeżopomalowanej ściany.
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Czasem lepiej było nie budzić podejrzeń, choć bywały chwile, kiedy irytowało ją bycie postrzeganą jako niezbyt bystra laleczka. Podejrzewała, że długo potrwa, zanim zdobędzie jakieś poważanie wśród rycerzy. Na spotkaniu niestety nie popisała się wylewnością i przez większość czasu słuchała w milczeniu, bo nie lubiła wypowiadać się na tematy, o których nie miała pojęcia (a w misjach nie uczestniczyła), ani składać obietnic, których mogła nie dotrzymać. Przy takich ludziach lepiej nie rzucać słów na wiatr. Choć w tym przypadku wiedziała, że od rycerzy nie ma odwrotu, że będzie musiała zawsze już wypełniać polecenia i być na każde wezwanie organizacji, gdy tylko będzie potrzebna. Spotkanie było dla niej takim pierwszym przedsmakiem, pokazaniem jej, że sprawa jest naprawdę poważna, a ci, którzy zawiedli, nie są mile widziani. Przypadek tych, którzy ponieśli porażkę podczas misji, mógł stanowić dla niej przestrogę i jasny przekaz: musiała robić więcej, starać się bardziej niż oni. Nie wiedziała, co stanie się z Blythe i innymi, ale przypuszczała, że nic przyjemnego. To byli ludzie zdolni do wszystkiego, a ona się do nich przyłączyła, choć zapewne minie jeszcze trochę czasu, zanim się do nowej rzeczywistości w pełni przystosuje.
Sigrun wyglądała na o wiele lepiej w niej zakorzenioną, zwłaszcza że przeżyła Azkaban. Lyanna jeszcze nie zasłużyła się niczym poza dostarczeniem w odpowiednie miejsce świstoklika i zabraniem Burke’a do uzdrowiciela, oraz bardzo nieudolną próbą rzucenia Imperiusa, o czym wiedziała tylko Sigrun, bo nikomu nie zamierzała się tym chwalić. Nie ulegało jednak wątpliwości, że jeszcze będzie mieć okazję, by coś zrobić, i to może szybciej niż myślała. Będzie na jej nadejście gotowa, bo musiała być.
Teraz skupiała się na chwili obecnej. Nie myślała o tym, że to głupie i trywialne zadanie – ktoś musiał je wykonać, dlatego tu była i pracowała, malując ściany wraz z Sigrun. Po tej lakonicznej wymianie zdań zamilkła, pracując przez większość czasu w ciszy, odzywając się tylko od czasu do czasu. Dokończyła malowanie, akurat krótko przed tym, jak przyniesiono meble. Kiedy te znalazły się w pomieszczeniu, zajęła się pomocą w ich rozstawianiu, uważając na ściany. Dopiero, kiedy wszystko było już na swoim miejscu, można było uznać pracę za zakończoną. Zmęczona, ale usatysfakcjonowała skinęła w stronę Rookwood, a potem opuściła lokal.
| zt. x 2
Sigrun wyglądała na o wiele lepiej w niej zakorzenioną, zwłaszcza że przeżyła Azkaban. Lyanna jeszcze nie zasłużyła się niczym poza dostarczeniem w odpowiednie miejsce świstoklika i zabraniem Burke’a do uzdrowiciela, oraz bardzo nieudolną próbą rzucenia Imperiusa, o czym wiedziała tylko Sigrun, bo nikomu nie zamierzała się tym chwalić. Nie ulegało jednak wątpliwości, że jeszcze będzie mieć okazję, by coś zrobić, i to może szybciej niż myślała. Będzie na jej nadejście gotowa, bo musiała być.
Teraz skupiała się na chwili obecnej. Nie myślała o tym, że to głupie i trywialne zadanie – ktoś musiał je wykonać, dlatego tu była i pracowała, malując ściany wraz z Sigrun. Po tej lakonicznej wymianie zdań zamilkła, pracując przez większość czasu w ciszy, odzywając się tylko od czasu do czasu. Dokończyła malowanie, akurat krótko przed tym, jak przyniesiono meble. Kiedy te znalazły się w pomieszczeniu, zajęła się pomocą w ich rozstawianiu, uważając na ściany. Dopiero, kiedy wszystko było już na swoim miejscu, można było uznać pracę za zakończoną. Zmęczona, ale usatysfakcjonowała skinęła w stronę Rookwood, a potem opuściła lokal.
| zt. x 2
| 17 lipca
Prace nad Białą Wywerną praktycznie dobiegały końca, co z pewnością należało do pozytywnych aspektów owego miesiąca. Nie mieli wiele czasu na naprawę, odbudowa stanowiła priorytet, z którego niestety wielu robiło sobie istne jaja. Macnair szanował rozkazy i w starał się je w pełni wykonywać, dlatego robił co mógł, aby przywrócić budynkowi dawną przydatność przeradzając go ze zgliszczy na nowe miejsce spotkań.
-Niebywałe, że jednak przybyłeś.- zerknął na Magnusa unosząc nieznacznie brew. Nie spodziewał się, iż lord zamierzał ubrudzić sobie delikatne rączki dość przyziemną – jak na szlacheckie rody – robotą i tym samym przyczynić się do finalnego efektu. Rozstawienie mebli oraz sprzętu nie należało do zadań najtrudniejszych, jednak z pewnością wymagały czasu i cierpliwości, dlatego szatyn postanowił zjawić się u progu wczesnym świtem spodziewając się, iż Rowle przyjdzie nieco później, ale z pewnością punktualnie. Macnair zwykle przychodził zdecydowanie wcześniej, bowiem dzierżył w sobie ogromne pokłady szacunku wobec czyjegoś czasu.
- Volitavi.- wypowiedział skierowawszy różdżkę na szkło ustawione w rogu sali, które chciał ustawić w przeznaczonym dla nich miejscu. Nie było sensu samemu przenosić takiej ilości przedmiotów, toteż pomagał sobie ów prostym zaklęciem. Mógł odpuścić w obawie przed anomaliami, jednak wolał takowym stawiać czoła poznając ich siłę, niżeli każdorazowo chować drewno w wewnętrznej kieszeni płaszcza. -Pozostaje wymalowanie tamtej ściany.- rzucił wskazując dłonią owe miejsce. -Stoły, krzesła.- dodał zerkając na meble, które należało rozstawić. Był tutaj wcześniej toteż nie widział nader dużego problemu w fakcie, iż zaznaczył Magnusowi co jeszcze należało dokończyć. Sam nie uciekał od wysiłku, choć zdecydowanie bardziej podobał mu się widok czarodziejów brudzących sobie dłonie za jego ingerencją.
-Jak paskudne było bycie czaplą?- uniósł brew zerkając na niego z ukosa, gdy chwycił blat stołu, a następnie unosząc go skierował się w boczną część sali. Tamte wydarzenia z pewnością nie były dla ofiar ducha przyjemne i choć zdawało się, iż zostały za nimi to zawsze pozostawała jakaś obawa, iż duch na nowo postanowi ich odwiedzić.
Prace nad Białą Wywerną praktycznie dobiegały końca, co z pewnością należało do pozytywnych aspektów owego miesiąca. Nie mieli wiele czasu na naprawę, odbudowa stanowiła priorytet, z którego niestety wielu robiło sobie istne jaja. Macnair szanował rozkazy i w starał się je w pełni wykonywać, dlatego robił co mógł, aby przywrócić budynkowi dawną przydatność przeradzając go ze zgliszczy na nowe miejsce spotkań.
-Niebywałe, że jednak przybyłeś.- zerknął na Magnusa unosząc nieznacznie brew. Nie spodziewał się, iż lord zamierzał ubrudzić sobie delikatne rączki dość przyziemną – jak na szlacheckie rody – robotą i tym samym przyczynić się do finalnego efektu. Rozstawienie mebli oraz sprzętu nie należało do zadań najtrudniejszych, jednak z pewnością wymagały czasu i cierpliwości, dlatego szatyn postanowił zjawić się u progu wczesnym świtem spodziewając się, iż Rowle przyjdzie nieco później, ale z pewnością punktualnie. Macnair zwykle przychodził zdecydowanie wcześniej, bowiem dzierżył w sobie ogromne pokłady szacunku wobec czyjegoś czasu.
- Volitavi.- wypowiedział skierowawszy różdżkę na szkło ustawione w rogu sali, które chciał ustawić w przeznaczonym dla nich miejscu. Nie było sensu samemu przenosić takiej ilości przedmiotów, toteż pomagał sobie ów prostym zaklęciem. Mógł odpuścić w obawie przed anomaliami, jednak wolał takowym stawiać czoła poznając ich siłę, niżeli każdorazowo chować drewno w wewnętrznej kieszeni płaszcza. -Pozostaje wymalowanie tamtej ściany.- rzucił wskazując dłonią owe miejsce. -Stoły, krzesła.- dodał zerkając na meble, które należało rozstawić. Był tutaj wcześniej toteż nie widział nader dużego problemu w fakcie, iż zaznaczył Magnusowi co jeszcze należało dokończyć. Sam nie uciekał od wysiłku, choć zdecydowanie bardziej podobał mu się widok czarodziejów brudzących sobie dłonie za jego ingerencją.
-Jak paskudne było bycie czaplą?- uniósł brew zerkając na niego z ukosa, gdy chwycił blat stołu, a następnie unosząc go skierował się w boczną część sali. Tamte wydarzenia z pewnością nie były dla ofiar ducha przyjemne i choć zdawało się, iż zostały za nimi to zawsze pozostawała jakaś obawa, iż duch na nowo postanowi ich odwiedzić.
Ostatnio zmieniony przez Drew Macnair dnia 04.07.18 23:19, w całości zmieniany 1 raz
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
The member 'Drew Macnair' has done the following action : Rzut kością
'Anomalie - CZ' :
'Anomalie - CZ' :
Pamiętał poluzowane belki. Wiedział, że trzecie okno od wschodu w głównej sali nadal nie zostało poprawnie uszczelnione, a przedostatni stopień schodów prowadzących na obskurne piętro okropnie trzeszczy. Zdewastowana Wywerna gościła Rowle'a w swych skromnych progach niemal tak często, jak redakcja Walczącego Maga - i tu, i tam miał sporo pracy do zrobienia, aczkolwiek nie śmiał porównywać sarkastycznej reproterskiej kontry z fizyczną wykończeniówką. Zdecydowanie ważniejszą, Czarny Pan nie lubił czekać, a Magnus nie zwykł odkładać swych obowiązków na ostatnią chwilę.
-Niebywałe, że wątpiłeś - odparował, starannie zamykając za sobą drzwi i zamiatając z podłogi grubą warstwę kurzu swą elegancką szatą. Z Macanirem nie miał wiele wspólnego: mianowniki nie chciały się zgadzać, więc Rowle odpuścił szukania kolejnej wielokrotności. W odległej galaktyce, z pewnością się zrównają, acz bladym świtem w obskurnym (jeszcze) pokoju, przyświecała im tylko jedna wspólna gwiazda. Bijąca po oczach tak bardzo, że zagoniłaby Magnusa do prac cięższych niż wytężenie mięśni i poprzestawianie kilku ciężkich mebli tak, by siedzenia dla gości ulokować pod ścianami, a na środku pozostawić przestrzeń. Czuły sarkazm Drew nieco go wzruszył, więc nie ryzykował nawet udawany oburzeniem. Czyż nie był wielkim lordem z równie napompowanym ego? Tytuł nobiliotował, łatka przeszkadzała, zatem rozsądnie nie kaprysił - może za drwiny wepchnie go do kałuży, lecz dokona się to dopiero po fakcie wspólnego interesu.
-Poradzisz sobie sam z tym stołem, Macnair? - spytał z troską, wyraźnie okraszoną kpiną. Kiedy chwycił za masywny mebel przestało być mu do śmiechu - ława okazała się ciężka jak skurwysn, ale wycofanie się w takim momencie byłoby jak strzał w kolano. Rowle zaparł się i stęknął cicho, ale ostatecznie (i nieco chwiejnie) zataszczył stół pod okno wychodzące na podwórko. Sześć krzeseł dookoła, za jednym razem mógł postawić cztery - niech będzie.
-Wcale - odparł zdawkowo, właściwie przeżył przygodę, której nie żałował. Najadł się strachu i frustracji, lecz podsumowanie wychodziło dodatnie. Ze sporym zapasem przewagi nad złymi stronami nieoczekiwanej transmutacji - czaple mają dużo więcej wdzięku niż gęsi - któż choć raz nie padł ofiarą nieszczęsnego zaklęcia - podziobanie Zabini też było tego warte - wzruszył ramionami, zupełnie nie po lordowsku. Głupia, potraktowała go jak przedmiot i nawet, jeśli - teoretycznie - mu pomogła, Rowle odbił to sobie po swojemu.
-Jaki kolor wybierasz? - zagadnął, gdy zatargali już wszystkie stoły, naturalnie każdy sam, bo zabranie się do tego we dwójkę oddarłoby ich z pożądanej męskości. Wbrew pozorom to było ważne pytanie, niesnasnki między rodami wciąż się nakręcały, a względnie neutralna biel pasowała raczej do szpitala, a nie pubu. Magnus opcjonował za boazerią, aczkolwiek wbicie gwoździa przekraczało jego możliwości - a nuż Drew go czymś zaskoczy?
-Niebywałe, że wątpiłeś - odparował, starannie zamykając za sobą drzwi i zamiatając z podłogi grubą warstwę kurzu swą elegancką szatą. Z Macanirem nie miał wiele wspólnego: mianowniki nie chciały się zgadzać, więc Rowle odpuścił szukania kolejnej wielokrotności. W odległej galaktyce, z pewnością się zrównają, acz bladym świtem w obskurnym (jeszcze) pokoju, przyświecała im tylko jedna wspólna gwiazda. Bijąca po oczach tak bardzo, że zagoniłaby Magnusa do prac cięższych niż wytężenie mięśni i poprzestawianie kilku ciężkich mebli tak, by siedzenia dla gości ulokować pod ścianami, a na środku pozostawić przestrzeń. Czuły sarkazm Drew nieco go wzruszył, więc nie ryzykował nawet udawany oburzeniem. Czyż nie był wielkim lordem z równie napompowanym ego? Tytuł nobiliotował, łatka przeszkadzała, zatem rozsądnie nie kaprysił - może za drwiny wepchnie go do kałuży, lecz dokona się to dopiero po fakcie wspólnego interesu.
-Poradzisz sobie sam z tym stołem, Macnair? - spytał z troską, wyraźnie okraszoną kpiną. Kiedy chwycił za masywny mebel przestało być mu do śmiechu - ława okazała się ciężka jak skurwysn, ale wycofanie się w takim momencie byłoby jak strzał w kolano. Rowle zaparł się i stęknął cicho, ale ostatecznie (i nieco chwiejnie) zataszczył stół pod okno wychodzące na podwórko. Sześć krzeseł dookoła, za jednym razem mógł postawić cztery - niech będzie.
-Wcale - odparł zdawkowo, właściwie przeżył przygodę, której nie żałował. Najadł się strachu i frustracji, lecz podsumowanie wychodziło dodatnie. Ze sporym zapasem przewagi nad złymi stronami nieoczekiwanej transmutacji - czaple mają dużo więcej wdzięku niż gęsi - któż choć raz nie padł ofiarą nieszczęsnego zaklęcia - podziobanie Zabini też było tego warte - wzruszył ramionami, zupełnie nie po lordowsku. Głupia, potraktowała go jak przedmiot i nawet, jeśli - teoretycznie - mu pomogła, Rowle odbił to sobie po swojemu.
-Jaki kolor wybierasz? - zagadnął, gdy zatargali już wszystkie stoły, naturalnie każdy sam, bo zabranie się do tego we dwójkę oddarłoby ich z pożądanej męskości. Wbrew pozorom to było ważne pytanie, niesnasnki między rodami wciąż się nakręcały, a względnie neutralna biel pasowała raczej do szpitala, a nie pubu. Magnus opcjonował za boazerią, aczkolwiek wbicie gwoździa przekraczało jego możliwości - a nuż Drew go czymś zaskoczy?
Magnus Rowle
Zawód : reporter Walczącego Maga
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
O mój słodki Salazarze, o mój słodki
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Dostojne ciuszki Magnusa pozostawił bez komentarza, choć cisnęły mu się słowa, iż pokaz mody był w innym miejscu. Ciężko mu było pojąć przyzwyczajenie odnośnie wiecznie eleganckiego wyglądu często po prostu niepasującego do sytuacji, z resztą takowe było jednym z wielu, które kompletnie do niego nie trafiły. -Obawiałem się, że przez strojenie się przed lustrem zejdzie Ci do południa.- rzucił posyłając mu ironiczny uśmiech. Niejednokrotnie mieli już ze sobą styczność, więc wychodził z założenia, że Rowle przekonał się o jego kpiącym podejściu do wielu aspektów i nie zagotuje się bez powodu zagęszczając przy tym względnie luźną atmosferę. Przebywanie w ciszy było dla Macnaira jeszcze większą torturą jak pusta butelka ognistej – w końcu zawsze w rezerwie miał wypełnioną po brzegi piersiówkę.
-Niech Cię nie zmyli moja dość kiepska praca łopatą.- pokręcił głową uśmiechając się przy tym na wspomnienie, kiedy kopiąc dół w poszukiwaniu szczątek należących do ducha o mało nie zrobił sobie lima pod okiem. Wbrew pozorom nie miał żadnego problemu z dystansem do siebie. Oparłszy ręce o drugi stół zerknął kątem oka na Magnusa wyginając przy tym wargi w litościwym wyrazie – zdecydowanie ten widok wart był wspólnej pracy – choć wiedział, że czarodziej porwał się na masywniejszy i zarazem cięższy mebel. Nie zamierzał jednak mu tego uzmysławiać. -Nie ma w pobliżu uzdrowiciela, więc oszczędź moją osobę względem wysysania sił jeśli łaska.- zwiesił na nim krótkie spojrzenie, a następnie powrócił do odpowiedniego ustawiania krzeseł ciesząc się w duchu, iż wszystkie ławy stały już na swoim miejscu. Rowle zdawał się nieco sprawniejszy od niego, więc wolał oszczędzić sobie kompromitacji.
Powrót do ostatnich wydarzeń na pierwszy rzut oka mógł być dla szatyna prostszy, choć towarzysz nie sprawiał wrażenia nader przejętego. Drew nie mógł podzielać jego wrażeń, stąd ciekawość wzięła górę, a odpowiedź tylko zachęciła do dalszych pytań. -Dla ponownego podziobania Zabini dałbyś przemienić się? Nie znasz lepszych taktyk na podryw?- uniósł nieznacznie brew nieco zdziwiony jego słowami, choć wiedział, iż z grubsza była to czysta ironia – może traktowana jako warte przeżycia doświadczenie? -Jestem przekonany, iż masz lepszy gust względem kolorów Magnusie.- skwitował krótko nie mając kompletnie żadnej praktyki w dekorowaniu tudzież łączeniu barw, stąd wolał nie brać na swe barki owej odpowiedzialności. Czarny pasował do wszystkiego i tego się trzymał.
-Niech Cię nie zmyli moja dość kiepska praca łopatą.- pokręcił głową uśmiechając się przy tym na wspomnienie, kiedy kopiąc dół w poszukiwaniu szczątek należących do ducha o mało nie zrobił sobie lima pod okiem. Wbrew pozorom nie miał żadnego problemu z dystansem do siebie. Oparłszy ręce o drugi stół zerknął kątem oka na Magnusa wyginając przy tym wargi w litościwym wyrazie – zdecydowanie ten widok wart był wspólnej pracy – choć wiedział, że czarodziej porwał się na masywniejszy i zarazem cięższy mebel. Nie zamierzał jednak mu tego uzmysławiać. -Nie ma w pobliżu uzdrowiciela, więc oszczędź moją osobę względem wysysania sił jeśli łaska.- zwiesił na nim krótkie spojrzenie, a następnie powrócił do odpowiedniego ustawiania krzeseł ciesząc się w duchu, iż wszystkie ławy stały już na swoim miejscu. Rowle zdawał się nieco sprawniejszy od niego, więc wolał oszczędzić sobie kompromitacji.
Powrót do ostatnich wydarzeń na pierwszy rzut oka mógł być dla szatyna prostszy, choć towarzysz nie sprawiał wrażenia nader przejętego. Drew nie mógł podzielać jego wrażeń, stąd ciekawość wzięła górę, a odpowiedź tylko zachęciła do dalszych pytań. -Dla ponownego podziobania Zabini dałbyś przemienić się? Nie znasz lepszych taktyk na podryw?- uniósł nieznacznie brew nieco zdziwiony jego słowami, choć wiedział, iż z grubsza była to czysta ironia – może traktowana jako warte przeżycia doświadczenie? -Jestem przekonany, iż masz lepszy gust względem kolorów Magnusie.- skwitował krótko nie mając kompletnie żadnej praktyki w dekorowaniu tudzież łączeniu barw, stąd wolał nie brać na swe barki owej odpowiedzialności. Czarny pasował do wszystkiego i tego się trzymał.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Specjalnie wstałem przed wschodem słońca - odciął się natychmiast, niczym nie ustępując przed zgryźliwością swego kompana. Jeśli chciał się przepychać, bardzo proszę, lecz musiał liczyć się z porażką. Oraz impulsywnością Magnusa, dla którego granica kpiących dowcipów za często rozmywała się tuż przed poważną zniewagą. Rowle miał Macnaira za ryzykanta (a może tylko alkoholika?), więc przypuszczał, że robi mu tym dobrze, ale póki sam się nie nudził - ujadający śmiałkowie nie trafiali się rzadko - hojnie obdarzał mężczyznę jego przyjemnością. Niefrasobliwie zsunął z ramion pelerynę w odcieniu soczystego fioletu i podwinął do łokci rękawy koszuli, nieco burząc swój strojny wizerunek.
-Chcesz mi powiedzieć, że migałeś się od pracy? - zapytał ostro, odwracając się do niego i mierząc surowym spojrzeniem. Uniósł brew, na poły z niedowierzaniem, na poły z nieżyczliwą drwiną (ten grymas wychodził mu coraz lepiej), zakleszczając palce na nierówo ociosanym kancie stołu. Siłowanie się z przeważającym na jedną stronę ciężarem było niezłym ćwiczeniem, także przeciw złości, bo kiedy odstawił mebel i wyprostował plecy, uzmysłowił sobie, że zdołał już ochłonąć. Drew miał parszywe szczęście, choć jego rzucony żartobliwie pomysł mógł faktycznie stać się pokarmem, podobnie jak i on. Na głos prychnął, ujawniając estradowe rozbawienie nierozważną propozycją - pierwsza lepsza kelnereczka z Mantykory oddałyby mi jej dwa razy tyle - rzucił lekceważąco, nie przeszkadzając sobie w dosuwaniu krzeseł i kilku ław. Ciekawe, czy cios w męską dumę zmusi Macnaira do wytoczenia cięższego arsenału - prowokowanie wesołka weszło mu w krew i Rowle niemalże instynktownie dobierał najbardziej ironiczne opcje.
-Co za dużo, to niezdrowo - poczył go cierpliwie, ignroując głupiutki tekst o podrywie. Za wysokie progi, na twoje nogi Macnair, zagalopowałeś się byku, ale łaskawie puszczę to w niepamięć.
-Tak sądzisz? Przekażę twoją aprobatę garedrobianej, która co dzień szykuje mi ubranie - błyskawicznie wykorzystał nadarzającą się okazję - do zrobienia z siebie kaleki? ujawnienia szlacheckiej nieporadności? czy odkrycia autoironicznych złóż humoru? - mimo wszystko sięgając po sporych rozmiarów malarskie-coś, przypominające cylindryczną fiolkę na długim kiju - może was zapoznać? Jeszcze nie jest dla ciebie za późno - dodał z powagą, aczkolwiek wiedział, że gdyby spotkanie doszłoby do skutku, musiałby wręczyć miłej Madeline natychmiastowe wypowiedzenie. Z wiadomych względów, wad miał wiele, ale nie wysyłał swoich służek, aby się kurwiły z nawet-nie-przyjaciółmi.
-Chcesz mi powiedzieć, że migałeś się od pracy? - zapytał ostro, odwracając się do niego i mierząc surowym spojrzeniem. Uniósł brew, na poły z niedowierzaniem, na poły z nieżyczliwą drwiną (ten grymas wychodził mu coraz lepiej), zakleszczając palce na nierówo ociosanym kancie stołu. Siłowanie się z przeważającym na jedną stronę ciężarem było niezłym ćwiczeniem, także przeciw złości, bo kiedy odstawił mebel i wyprostował plecy, uzmysłowił sobie, że zdołał już ochłonąć. Drew miał parszywe szczęście, choć jego rzucony żartobliwie pomysł mógł faktycznie stać się pokarmem, podobnie jak i on. Na głos prychnął, ujawniając estradowe rozbawienie nierozważną propozycją - pierwsza lepsza kelnereczka z Mantykory oddałyby mi jej dwa razy tyle - rzucił lekceważąco, nie przeszkadzając sobie w dosuwaniu krzeseł i kilku ław. Ciekawe, czy cios w męską dumę zmusi Macnaira do wytoczenia cięższego arsenału - prowokowanie wesołka weszło mu w krew i Rowle niemalże instynktownie dobierał najbardziej ironiczne opcje.
-Co za dużo, to niezdrowo - poczył go cierpliwie, ignroując głupiutki tekst o podrywie. Za wysokie progi, na twoje nogi Macnair, zagalopowałeś się byku, ale łaskawie puszczę to w niepamięć.
-Tak sądzisz? Przekażę twoją aprobatę garedrobianej, która co dzień szykuje mi ubranie - błyskawicznie wykorzystał nadarzającą się okazję - do zrobienia z siebie kaleki? ujawnienia szlacheckiej nieporadności? czy odkrycia autoironicznych złóż humoru? - mimo wszystko sięgając po sporych rozmiarów malarskie-coś, przypominające cylindryczną fiolkę na długim kiju - może was zapoznać? Jeszcze nie jest dla ciebie za późno - dodał z powagą, aczkolwiek wiedział, że gdyby spotkanie doszłoby do skutku, musiałby wręczyć miłej Madeline natychmiastowe wypowiedzenie. Z wiadomych względów, wad miał wiele, ale nie wysyłał swoich służek, aby się kurwiły z nawet-nie-przyjaciółmi.
Magnus Rowle
Zawód : reporter Walczącego Maga
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
O mój słodki Salazarze, o mój słodki
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zaśmiał się pod nosem na odpowiedź Magnusa, bo choć doskonale zdawał sobie sprawę, iż ten po prostu odbił piłeczkę to nie zamierzał owego wyperswadowywać i z pokorą skinąć głową.
Towarzystwo Macnaira nie było dla wszystkich, nie każdy miał do siebie nader dużo dystansu oraz pokładów cierpliwości, aby wytrzymać z nim chociażby przymusowe pół godziny, lecz kiedy przebiło się przez ów barierę to przymiotnik związany z alkoholem z pewnością pojawiał się nieco niżej na długiej liście jego charakteryzacji. Sam zainteresowany niekoniecznie wnikliwie analizował zdanie na swój temat, bowiem kompletnie go to nie obchodziło – wychodził z założenia, że szczere podejście wychodziło dopiero w chwili pokazania swoich umiejętności oraz osiągnięć, a nie szarmanckiego języka tudzież fałszywej maski skrywającej prawdziwą twarz. Ludzie byli doskonałymi kłamcami, nawet jeśli usilnie się tego wypierali lub po prostu nie potrafili tego robić wydając się w pierwszej chwili po beznadziejnej próbie zatuszowania prawdy.
Nie śmiałby migać się od rozkazów Czarnego Pana i choć w teorii takowym nie było załatwienie sprawy z duchem, to doskonale wiedział, iż należało dbać o sprawę Śmierciożerców i angażować się w chwilach zagrożenia. Początkowe wątpliwości już dawno odeszły w nicość niosąc za sobą kolejne, coraz solidniejsze fundamenty lojalności oraz pragnienia bycia ważnym elementem sprawy. -Nie. Lepiej radzę sobie z różdżką niżeli łopatą jak przystało na czarodzieja, wspominałem o tym.- stwierdził nieco zdziwiony faktem, jak Rowle mógł w ogóle coś takiego powiedzieć i tym samym podważyć jego poważne i zaangażowane podejście do Rycerzy Walpurgii – a zdecydowanie nie wyglądał jakoby żartował. W końcu razem byli w elektrowni, razem ryzykowali i wypełniali rozkazy, szatyn nie podważyłby determinacji żadnego z nich.
-Kamień z serca. Uważaj tylko na szlamy. Nie zdziwiłbym się szczególnie gdyby ich energia okazała się skażona.- uniósł brew rzucając krótkie spojrzenie Magnusowi podczas ustawiania kolejnych krzeseł. Nigdy nie był w stanie nabrać respektu do czarodziejów, w których żyłach płynęła brudna krew i był przekonany, że podobni wkrótce trafią tam gdzie ich miejsce.
Szkoda, że towarzysz nie powiedział tego głośno, Macnair z chęcią by się odniósł do jego uwagi. W imię służby, w drodze do władzy Czarnego Pana wykonałby każdy rozkaz Magnusa, ale jako dumnego lorda, który najchętniej miałby ludzi od podcierania tyłka to jedynie wyśmiałby go prosto w twarz. Za to nie trawił szlacheckich rodów – za ich butę, brak szacunku i osiągnięcia poparte przekupionym słowem, a nie czynem. Nie traktował Rowla na równi z nimi wszystkimi, bo mimo swego egocentryzmu wydawał się całkiem w porządku gościem, jednak podobnie jak Drew czasem byłoby lepiej gdyby zapomniał o języku w gębie.
-Co z nią nie tak, że aż oczy Ci się zaświeciły na wspomnienie podziobania tej dziewczyny?- spytał pół serio pół żartem. Nie znał Zabini – w pierwszej chwili nawet jej nie poznał i zatrzasnął drzwi przed nosem, kiedy stała wraz ze stadem czapli. Cóż wziął ją za wariatkę, choć buźkę miała niczego sobie.
Zaśmiał się na jego słowa odnośnie garderobianej, albowiem nie wyobrażał sobie mieć w domu kogokolwiek zaburzającego spokój i ustaloną przez niego harmonię. Samotność była wyjątkowa. -W czarnym mi do twarzy. Ponadto nie mam szczególnych wymagań, a garderoba pozwala mi pozostawać anonimowym, niewyróżniającym się niczym czarodziejem. Wszystko ma swoje zalety.- dodał, a następnie chwycił drugi pędzel, by wraz z kompanem zbliżyć się do finału prac związanych z remontem Białej Wywerny.
Towarzystwo Macnaira nie było dla wszystkich, nie każdy miał do siebie nader dużo dystansu oraz pokładów cierpliwości, aby wytrzymać z nim chociażby przymusowe pół godziny, lecz kiedy przebiło się przez ów barierę to przymiotnik związany z alkoholem z pewnością pojawiał się nieco niżej na długiej liście jego charakteryzacji. Sam zainteresowany niekoniecznie wnikliwie analizował zdanie na swój temat, bowiem kompletnie go to nie obchodziło – wychodził z założenia, że szczere podejście wychodziło dopiero w chwili pokazania swoich umiejętności oraz osiągnięć, a nie szarmanckiego języka tudzież fałszywej maski skrywającej prawdziwą twarz. Ludzie byli doskonałymi kłamcami, nawet jeśli usilnie się tego wypierali lub po prostu nie potrafili tego robić wydając się w pierwszej chwili po beznadziejnej próbie zatuszowania prawdy.
Nie śmiałby migać się od rozkazów Czarnego Pana i choć w teorii takowym nie było załatwienie sprawy z duchem, to doskonale wiedział, iż należało dbać o sprawę Śmierciożerców i angażować się w chwilach zagrożenia. Początkowe wątpliwości już dawno odeszły w nicość niosąc za sobą kolejne, coraz solidniejsze fundamenty lojalności oraz pragnienia bycia ważnym elementem sprawy. -Nie. Lepiej radzę sobie z różdżką niżeli łopatą jak przystało na czarodzieja, wspominałem o tym.- stwierdził nieco zdziwiony faktem, jak Rowle mógł w ogóle coś takiego powiedzieć i tym samym podważyć jego poważne i zaangażowane podejście do Rycerzy Walpurgii – a zdecydowanie nie wyglądał jakoby żartował. W końcu razem byli w elektrowni, razem ryzykowali i wypełniali rozkazy, szatyn nie podważyłby determinacji żadnego z nich.
-Kamień z serca. Uważaj tylko na szlamy. Nie zdziwiłbym się szczególnie gdyby ich energia okazała się skażona.- uniósł brew rzucając krótkie spojrzenie Magnusowi podczas ustawiania kolejnych krzeseł. Nigdy nie był w stanie nabrać respektu do czarodziejów, w których żyłach płynęła brudna krew i był przekonany, że podobni wkrótce trafią tam gdzie ich miejsce.
Szkoda, że towarzysz nie powiedział tego głośno, Macnair z chęcią by się odniósł do jego uwagi. W imię służby, w drodze do władzy Czarnego Pana wykonałby każdy rozkaz Magnusa, ale jako dumnego lorda, który najchętniej miałby ludzi od podcierania tyłka to jedynie wyśmiałby go prosto w twarz. Za to nie trawił szlacheckich rodów – za ich butę, brak szacunku i osiągnięcia poparte przekupionym słowem, a nie czynem. Nie traktował Rowla na równi z nimi wszystkimi, bo mimo swego egocentryzmu wydawał się całkiem w porządku gościem, jednak podobnie jak Drew czasem byłoby lepiej gdyby zapomniał o języku w gębie.
-Co z nią nie tak, że aż oczy Ci się zaświeciły na wspomnienie podziobania tej dziewczyny?- spytał pół serio pół żartem. Nie znał Zabini – w pierwszej chwili nawet jej nie poznał i zatrzasnął drzwi przed nosem, kiedy stała wraz ze stadem czapli. Cóż wziął ją za wariatkę, choć buźkę miała niczego sobie.
Zaśmiał się na jego słowa odnośnie garderobianej, albowiem nie wyobrażał sobie mieć w domu kogokolwiek zaburzającego spokój i ustaloną przez niego harmonię. Samotność była wyjątkowa. -W czarnym mi do twarzy. Ponadto nie mam szczególnych wymagań, a garderoba pozwala mi pozostawać anonimowym, niewyróżniającym się niczym czarodziejem. Wszystko ma swoje zalety.- dodał, a następnie chwycił drugi pędzel, by wraz z kompanem zbliżyć się do finału prac związanych z remontem Białej Wywerny.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Mógł zaproponować opicie swego zwycięstwa - skutecznie zamknąć Macnairowi usta czymś innym niż butelka do tej pory brzmiało jak zadanie awykonalne, a przynajmniej dość wymagające. Mimochodem uniósł lewy kącik ust nieco w górę, krzywe zadowolenie podkreślało absurd sytuacji, wpisanej w koło prowokacyjnych zagrywek. Rowle przepadał za gimnastyką i zauważył, że Drew również przejawia do niej niezrozumiałą słabość, więc chętnie zapraszał go na wspólne boisko, gdzie przeliczali siły na zamiary. Do tej pory, równomiernie, choć przewaga nieznacznie przechyliła się na jego stronę.
-Sugerujesz coś? - spytał miękko, choć w głębi przyjemnego, ciepłego głosu czyhało niejasne ostrzeżenie. Kuguchar potrafił w sekundzie wysunąć pazury z poduszeczek łap i w mgnieniu oka prziestoczyć się z kociaka we wściekłą bestię. Magnus wdał się w rodowego ducha (w zdrowym ciele...) i już ostrzył sobie kły - kiedy nie możesz polegać na sobie, różdżka jest bezużyteczna - stwierdził chłodno, dopisywał mu apetyt, więc nie krygował się przed zaspokajaniem wilczego głodu odrobiny sensacji. Magia uszlechetniała, wiele czynności czyniła prostszymi i przyjemniejszymi, lecz ta logiczna hierarchia i ukoronowanie czarodziejskich mocy, nie usprawiedliwiała ułomności. Pierwszy raz w życiu trzymał w rękach kij inny niż od miotły - a i ten ściskał niechętnie - pierwszy raz faktycznie pracował fizycznie, przypłacając wysiłek wysuszonymi dłońmi, pęcharzami oraz potem, ściekającym po zgarbionych plecach. Mógł. Nie narzekał. Nie szukał wymówek.
-Pomyśl, co przystoi mężczyźnie - rzucił kwaśno; przytyk kompletnie odpłynął od zamierzonego portu żartu, skręcając w niepokojącą stronę awantury, równie brudnej i fizycznej, jak kopanie rowów. Rowle aż za dobrze znał swój temperament, zamiast zejść z tonu, pokusił się, aby mieć ostatnie słowo, jakby należało mu się z tytułu urodzenia (i tak dalej, wymienienie szeregu przywilejów).
-Chłoszczyść - wypowiedział władczo, kierując różdżkę w kąt sali, gdzie przed momentem zatargał największy z masywnych stołów. Niedojdy zajmujące się Wywerną nie wywiązywały się ze swoich obowiązków - arystokrata musiał więc po nich posprzątać.
-Do tego się nadają - skorygował, innych ich zastosowań nie dostrzegał. Mugole nadawali się jeszcze na podnóżki, lecz szlamy były zakałą gatunku i najchętniej wybiłby je do nogi. Uprzednio zabierając tyle, ile się dało, począwszy od wyrwania złotych (i tandetnych) zębów, na energii witalnej skończywszy.
-Sięgnęła po perfumy, które chciałem podarować żonie - wypalił, nie zamierzając dzielić się z Drew historią ich znajomości. Ani tym bardziej upokarzającym spacerem, jaki urządziła sobie Zabini, trzymając go pod pachą, czego ani dziobaniem, ani wiciem nie był w stanie zakończyć.
-Miękkie, kobiece dłonie mają takich sporo - przytaknął, reagując jedynie na to, na co chciał zareagować. Badał Drew, który wyglądał na nieco zaniedbanego, ale jednak bawidamka. Kobiety łączyły wszystkich mężczyzn (za wyjątkiem tych chorych), więc miłym akcentem rozpoczął ciągnięcie za język. Zgadzał się, że praca szła znacznie szybciej w akompaniamencie dyskusji, nawet tak błahej, jak dywagacje nad preferncją kolorów, na przykład włosów, te były ważne - bywasz w Wenus? - rzucił, zanurzając wałek w wiadrze z farbą, dociskając mocno do ściany i przesuwając nim równomiernie po powierzchni. Starał się, ręce oczywiście prędko drętwiały, ale starał się mężnie nic sobie z tego nie robić.
-Sugerujesz coś? - spytał miękko, choć w głębi przyjemnego, ciepłego głosu czyhało niejasne ostrzeżenie. Kuguchar potrafił w sekundzie wysunąć pazury z poduszeczek łap i w mgnieniu oka prziestoczyć się z kociaka we wściekłą bestię. Magnus wdał się w rodowego ducha (w zdrowym ciele...) i już ostrzył sobie kły - kiedy nie możesz polegać na sobie, różdżka jest bezużyteczna - stwierdził chłodno, dopisywał mu apetyt, więc nie krygował się przed zaspokajaniem wilczego głodu odrobiny sensacji. Magia uszlechetniała, wiele czynności czyniła prostszymi i przyjemniejszymi, lecz ta logiczna hierarchia i ukoronowanie czarodziejskich mocy, nie usprawiedliwiała ułomności. Pierwszy raz w życiu trzymał w rękach kij inny niż od miotły - a i ten ściskał niechętnie - pierwszy raz faktycznie pracował fizycznie, przypłacając wysiłek wysuszonymi dłońmi, pęcharzami oraz potem, ściekającym po zgarbionych plecach. Mógł. Nie narzekał. Nie szukał wymówek.
-Pomyśl, co przystoi mężczyźnie - rzucił kwaśno; przytyk kompletnie odpłynął od zamierzonego portu żartu, skręcając w niepokojącą stronę awantury, równie brudnej i fizycznej, jak kopanie rowów. Rowle aż za dobrze znał swój temperament, zamiast zejść z tonu, pokusił się, aby mieć ostatnie słowo, jakby należało mu się z tytułu urodzenia (i tak dalej, wymienienie szeregu przywilejów).
-Chłoszczyść - wypowiedział władczo, kierując różdżkę w kąt sali, gdzie przed momentem zatargał największy z masywnych stołów. Niedojdy zajmujące się Wywerną nie wywiązywały się ze swoich obowiązków - arystokrata musiał więc po nich posprzątać.
-Do tego się nadają - skorygował, innych ich zastosowań nie dostrzegał. Mugole nadawali się jeszcze na podnóżki, lecz szlamy były zakałą gatunku i najchętniej wybiłby je do nogi. Uprzednio zabierając tyle, ile się dało, począwszy od wyrwania złotych (i tandetnych) zębów, na energii witalnej skończywszy.
-Sięgnęła po perfumy, które chciałem podarować żonie - wypalił, nie zamierzając dzielić się z Drew historią ich znajomości. Ani tym bardziej upokarzającym spacerem, jaki urządziła sobie Zabini, trzymając go pod pachą, czego ani dziobaniem, ani wiciem nie był w stanie zakończyć.
-Miękkie, kobiece dłonie mają takich sporo - przytaknął, reagując jedynie na to, na co chciał zareagować. Badał Drew, który wyglądał na nieco zaniedbanego, ale jednak bawidamka. Kobiety łączyły wszystkich mężczyzn (za wyjątkiem tych chorych), więc miłym akcentem rozpoczął ciągnięcie za język. Zgadzał się, że praca szła znacznie szybciej w akompaniamencie dyskusji, nawet tak błahej, jak dywagacje nad preferncją kolorów, na przykład włosów, te były ważne - bywasz w Wenus? - rzucił, zanurzając wałek w wiadrze z farbą, dociskając mocno do ściany i przesuwając nim równomiernie po powierzchni. Starał się, ręce oczywiście prędko drętwiały, ale starał się mężnie nic sobie z tego nie robić.
Magnus Rowle
Zawód : reporter Walczącego Maga
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
O mój słodki Salazarze, o mój słodki
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Magnus Rowle' has done the following action : Rzut kością
'Anomalie - CZ' :
'Anomalie - CZ' :
Sala główna
Szybka odpowiedź