Sala główna
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★
[bylobrzydkobedzieladnie]
Sala główna
Wnętrze "Białej Wiwerny" nie odbiega od wyglądu przeciętnej, niezbyt szanowanej knajpy. Sala główna, która znajduje się na parterze kamienicy, na pierwszy rzut oka wydaje się niezbyt pokaźna, lecz to tylko złudzenie - po przekroczeniu progu widać jedynie jej niewielką część, tę, w której znajdują się dobrze zaopatrzony bar oraz schody prowadzące na piętro. Odnogi izby prowadzą do kilku odrębnych skupisk stolików, gdzie można w spokoju przeprowadzać niezbyt legalne interesy czy rozmawiać w kameralnej, prywatnej atmosferze. Cały lokal oświetlany jest światłem licznych magicznych świec, zaś podniszczone blaty są regularnie czyszczone przez kilka zatrudnionych tam dziewczyn, toteż "Biała Wywerna" nie odstrasza potencjalnych klientów swym stanem, a przynajmniej nie wszystkich.
Możliwość gry w kościanego pokera
Kąciki ust delikatnie powędrowały na ułamek sekundy wyżej, lecz gdy wizja siedzenia w łazience i szorowania szat w wannie stała się bardziej niż okropna - szybko zszedł mu z twarzy. Nie czuł ani grama urazy. Był naukowcem - fakty przyjmował więc z typowym dla tej grupy spokojem oraz zrozumieniem. Jedynie szarpnął nim niepokój na myśl, że miałby zlecić podobne zadanie Maszy do której jednak wolał nie podchodzić. Nie kiedy ta była w stanie błogosławionym i przejawiała wyjątkowo niebezpieczne zachowania. A przynajmniej mogła - już samo to zniechęcało. Hesper zaś nie mógł z oczywistych powodów prosić o coś podobnego. Da sobie radę samemu. W końcu wielkim alchemikiem był. A przynajmniej w niedalekiej przyszłości miał się nim stać.
- Tak. Nie będę miał problemu z użyciem odpowiednich ingrediencji, jednak zastanawiam się czy istnieją jakieś specjalne ziołowe kompozycje lub odrzucające zapachy które mogłyby podziałać korzystnie - wyjaśnił dokładniej. Nie specjalnie znał się na wilkołakach tak, jak łowczyni przed nim siedząca. dlatego też w tym momencie korzystał z tego jak wielką skarbnicą wiedzy dla niego była. W końcu, kto pyta nie błądzi, a właściwie - nie pada ofiarom wilkołaków, prawda?
Odnotował informację o estragonie. Może będzie go do czasu tej wyprawy jadł? Doprawiał potrawy, napary...Może w drodze na nokturn przystanie przy jakimś zielarskim przybytku? Kto wie? Nie rozmyślał nad tym teraz słuchając o listownej zapowiedzi czarownicy mającej miec miejsce w niedalekiej przyszłości. Skinął głową i z zadowoleniem się uśmiechnął w chwili w której się z nią zegnał.
- Z tobą również, Rookwood - nie mógł tego zaprzeczyć. Bardzo dobrze współpracowało mu się z czarownica która w kwestiach biznesowych w pełni zyskała jego zaufanie. W końcu to nie pierwszy i nie ostatni raz kiedy ze zgodą przypieczętowywali umowę. Valerij opuścił przybytek z przeświadczeniem, że wszystkie wymienione pod dachem Wywerny zapewnienia zostaną spełnione. Poprawił wierzch swojej szaty kierując swoje kroki w stronę dobrze mu znanego sklepu zielarskiego. Miał tego dnia jeszcze wiele do zrobienia.
|zt
- Tak. Nie będę miał problemu z użyciem odpowiednich ingrediencji, jednak zastanawiam się czy istnieją jakieś specjalne ziołowe kompozycje lub odrzucające zapachy które mogłyby podziałać korzystnie - wyjaśnił dokładniej. Nie specjalnie znał się na wilkołakach tak, jak łowczyni przed nim siedząca. dlatego też w tym momencie korzystał z tego jak wielką skarbnicą wiedzy dla niego była. W końcu, kto pyta nie błądzi, a właściwie - nie pada ofiarom wilkołaków, prawda?
Odnotował informację o estragonie. Może będzie go do czasu tej wyprawy jadł? Doprawiał potrawy, napary...Może w drodze na nokturn przystanie przy jakimś zielarskim przybytku? Kto wie? Nie rozmyślał nad tym teraz słuchając o listownej zapowiedzi czarownicy mającej miec miejsce w niedalekiej przyszłości. Skinął głową i z zadowoleniem się uśmiechnął w chwili w której się z nią zegnał.
- Z tobą również, Rookwood - nie mógł tego zaprzeczyć. Bardzo dobrze współpracowało mu się z czarownica która w kwestiach biznesowych w pełni zyskała jego zaufanie. W końcu to nie pierwszy i nie ostatni raz kiedy ze zgodą przypieczętowywali umowę. Valerij opuścił przybytek z przeświadczeniem, że wszystkie wymienione pod dachem Wywerny zapewnienia zostaną spełnione. Poprawił wierzch swojej szaty kierując swoje kroki w stronę dobrze mu znanego sklepu zielarskiego. Miał tego dnia jeszcze wiele do zrobienia.
|zt
15.01
Wszedł do Wywerny dziarskim krojem. Szybko strzepnął śnieg z kaptura, a kroki kierowały go prosto do baru. Już od dwóch tygodni nie widział w Londynie oznak anomalicznej czarnej magii, a spokój w mieście napełniał go niepokojem. Chaos podwajał jego zyski, napędzał klientów, gwarantował bezkarność. Chociaż majowy wybuch napełnił go strachem i o mało nie kosztował go życia, to przez te kilka miesięcy zdążył przywyknąć do anomalii. Teraz... teraz mógł się wreszcie bez przeszkód teleportować, ale nie wiedział nic więcej. Co właściwie się stało i czy stróże prawa znów zrobią się nadaktywni?
Wykonał właśnie ostatnie ze swojej kolejki dorywczych zleceń. Miał też kilka stałych i nawet dobrze płatnych, ale wiedział, że powinien poszukać innych szybkich robót aby mieć czym zająć czas i zapełnić sakiewkę. Rozsądek proponował mu rozpytanie się za klientami - jego znajomi z Wywerny często mieli znajomych, którzy potrzebowali usług. Kaprys nakazał mu jednak udać się najpierw w stronę baru, po kieliszek wódki na rozgrzewkę.
Zanim doszedł do baru, zobaczył przy jednym ze stolików burzę kręconych włosów, okalających kobiecą twarzyczkę. Zerkał na każdą kobietę, którą mijał, a na ładniejszych zatrzymywał wzrok - ta, jak na standardy Nokturnu, była naprawdę piękna. Porcelanowa cera, zadarty nosek, pełne usta, porządny płaszcz... przypominała mu panienki z dobrych domów, które spotykał dawniej, w innym życiu. Na pewno nie na Nokturnie.
W normalnej sytuacji gwizdnąłby cicho, ale był przecież dobrze wychowany. Oszacował szybko dziewczynę wzrokiem, próbując ocenić jej stan majątkowy, a potem doszedł do wniosku, że wygląda, jakby potrzebowała pomocy. Siedziała całkiem pewnie, choć wyglądała, jakby zgubiła się w tej okolicy. Może już była z kimś umówiona? Jeśli tak, to miał zaledwie kilka minut aby przekonać ją do swoich usług. Umocnił się na Nokturnie już na tyle, że nie miał zahamowań przed podkradaniem zleceń dalszym znajomym. Nie mogli mu nic zrobić, w każdym razie nic poważnego. Na świecie obowiązywała przecież konkurencja, a Daniel był gotów opuścić cenę dla uroczej ślicznotki.
-Zgubiłaś się? - zapytał nieco szorstko, stając nad stolikiem damulki. Nachylił się lekko i dodał ciszej, uprzejmiej i słyszalnie tylko dla niej: -A może potrzebujesz pomocy? Śmiało, w tej dzielnicy i karczmie znajdziesz, czego szukasz... jeśli wiesz, kogo spytać. - mrugnął, uśmiechając się krzywo.
Wszedł do Wywerny dziarskim krojem. Szybko strzepnął śnieg z kaptura, a kroki kierowały go prosto do baru. Już od dwóch tygodni nie widział w Londynie oznak anomalicznej czarnej magii, a spokój w mieście napełniał go niepokojem. Chaos podwajał jego zyski, napędzał klientów, gwarantował bezkarność. Chociaż majowy wybuch napełnił go strachem i o mało nie kosztował go życia, to przez te kilka miesięcy zdążył przywyknąć do anomalii. Teraz... teraz mógł się wreszcie bez przeszkód teleportować, ale nie wiedział nic więcej. Co właściwie się stało i czy stróże prawa znów zrobią się nadaktywni?
Wykonał właśnie ostatnie ze swojej kolejki dorywczych zleceń. Miał też kilka stałych i nawet dobrze płatnych, ale wiedział, że powinien poszukać innych szybkich robót aby mieć czym zająć czas i zapełnić sakiewkę. Rozsądek proponował mu rozpytanie się za klientami - jego znajomi z Wywerny często mieli znajomych, którzy potrzebowali usług. Kaprys nakazał mu jednak udać się najpierw w stronę baru, po kieliszek wódki na rozgrzewkę.
Zanim doszedł do baru, zobaczył przy jednym ze stolików burzę kręconych włosów, okalających kobiecą twarzyczkę. Zerkał na każdą kobietę, którą mijał, a na ładniejszych zatrzymywał wzrok - ta, jak na standardy Nokturnu, była naprawdę piękna. Porcelanowa cera, zadarty nosek, pełne usta, porządny płaszcz... przypominała mu panienki z dobrych domów, które spotykał dawniej, w innym życiu. Na pewno nie na Nokturnie.
W normalnej sytuacji gwizdnąłby cicho, ale był przecież dobrze wychowany. Oszacował szybko dziewczynę wzrokiem, próbując ocenić jej stan majątkowy, a potem doszedł do wniosku, że wygląda, jakby potrzebowała pomocy. Siedziała całkiem pewnie, choć wyglądała, jakby zgubiła się w tej okolicy. Może już była z kimś umówiona? Jeśli tak, to miał zaledwie kilka minut aby przekonać ją do swoich usług. Umocnił się na Nokturnie już na tyle, że nie miał zahamowań przed podkradaniem zleceń dalszym znajomym. Nie mogli mu nic zrobić, w każdym razie nic poważnego. Na świecie obowiązywała przecież konkurencja, a Daniel był gotów opuścić cenę dla uroczej ślicznotki.
-Zgubiłaś się? - zapytał nieco szorstko, stając nad stolikiem damulki. Nachylił się lekko i dodał ciszej, uprzejmiej i słyszalnie tylko dla niej: -A może potrzebujesz pomocy? Śmiało, w tej dzielnicy i karczmie znajdziesz, czego szukasz... jeśli wiesz, kogo spytać. - mrugnął, uśmiechając się krzywo.
Self-made man
Ostatnio zmieniony przez Daniel Wroński dnia 19.01.20 8:01, w całości zmieniany 1 raz
Brak anomalii otwierał dla Lyanny wiele nowych możliwości, dlatego ich zniknięcie wyszło jej na korzyść, choć zdawała sobie też sprawę, że był to sukces ich wrogów, którzy zdołali wedrzeć się do Azkabanu. Którego rycerze, w tym ona, nie zdołali należycie zabezpieczyć. Tak czy inaczej, choć nie mówiła tego głośno, odzyskanie możliwości teleportacji i swobodnego posługiwania się magią bardzo jej odpowiadało. Przez ostatnie miesiące musiała mocno zaciskać pasa i brała znacznie mniej zleceń, gdyż kaprysy anomalii podczas nakładania lub zdejmowania klątw mogły stanowić ogromne niebezpieczeństwo ciężkich obrażeń lub utraty życia. Anomalie czyniły zaklinanie i łamanie klątw dużo groźniejszym niż zwykle. Ale teraz, gdy magia znów działała jak należy, mogła nadrobić zaległości. Dzięki lepszemu poznaniu czarnej magii już nie tylko łamała klątwy, ale też je nakładała, co wychodziło jej coraz lepiej i skuteczniej, a także stanowiło szansę na dodatkowy, bardzo opłacalny zarobek.
Nakładanie klątw ekscytowało ją coraz bardziej, pozwalało coraz silniej zgłębiać tę mroczną magię. Początkowo zanurzała się w niej powoli i ostrożnie, teraz smakowała jej coraz odważniej, odkrywając w tym fascynację i ciekawość, a także czerpiąc z tego siłę. Czarna magia pozwalała jej bowiem czuć się mocniejszą, pewniejszą i potężniejszą, niż mogła się czuć zanim ją poznała. A przecież zawsze pragnęła być kimś więcej niż panienką półkrwi wzgardzoną nawet przez własną rodzinę. Nie miała zatem rodziny ani przyjaciół, była zdana wyłącznie na siebie i podchodziła do ludzi pragmatycznie i interesownie, wiedząc że i oni traktowali tak ją. Czerpała też siłę i pewność z przynależności do rycerzy, ze służby Czarnemu Panu, choć jeszcze rok temu nie wyobrażała sobie służenia komukolwiek, odeszła przecież nawet z ministerstwa, bo nie odpowiadało jej bycie pod rozkazami seksistowskich urzędasów, którzy umniejszali jej zdolności, bo była tylko kobietą, w dodatku młodą i wyjątkowo atrakcyjną, co w oczach niektórych umniejszało jej kompetencje. Ale teraz było inaczej, chciała być częścią czegoś większego i pomóc zawalczyć o świat, w którym czysta krew nadal stanowiłaby największą wartość, a panoszące się bezczelnie szlamy zostałyby zepchnięte tam, gdzie ich miejsce – na samo dno.
Siedziała w Białej Wywernie przy jednym ze stolików, czekając na klienta, który miał jej zlecić nałożenie klątwy. Czekała na niego, by poznać szczegóły zlecenia, a także przyjąć zadatek mający pokryć koszty przygotowań. Rzecz jasna nie była to jej pierwsza wizyta w tym miejscu, bywała na Nokturnie już nie raz, wiedziała jak się zachowywać i większość bywalców zostawiała ją w spokoju, tym bardziej, że w pewnych kręgach była znana jako utalentowana runistka, niewykluczone że szeptano też o jej oddaniu wyższej sprawie, co zapewniało jej bezpieczeństwo.
Wyglądała tak, jak lubiła najbardziej, od stóp do głów ubrana na czarno, dość mrocznie w starodawną suknię i długi do ziemi płaszcz. Czerń ubioru kontrastowała z jasną skórą, a rysy twarzy przywodziły na myśl porcelanową lalkę. Jej włosy były ciemne, gęste i długie, falami opadały na szczupłe plecy, a chuda dłoń obejmowała naczynie wypełnione ognistą.
Kiedyś rzeczywiście była panienką z dobrego domu, z dobrej czystokrwistej rodziny, choć za sprawą swej zakłamanej matki jej własny status został zbrukany, przez co ojciec i reszta Zabinich nigdy nie traktowali jej jak równą sobie, była traktowana tak, jak zwykle traktowało się bękarty, choć niezaprzeczalnym był fakt, że była córką Vincenta Zabini. Ale posiadanie córki półkrwi było dla niego wielką hańbą i zawsze dawał jej odczuć, jak wielką zrobił jej łaskę, że nie oddał jej do sierocińca ani nie utopił w Tamizie, a zatrzymał i wychował. Ale pierwszego maja zginął, ona przeżyła i od tamtego czasu nie podtrzymywała żadnych więzi z rodziną, nawet z bratem kontakt się rozluźnił, gdy wyjechał na długo za granicę.
Mogła się spodziewać, że w miejscu takim jak to do młodej kobiety siedzącej samotnie przy stoliku ktoś podejdzie. Nie byłby to pierwszy raz i może tylko za pierwszym, dawno temu, była przelękniona, ale teraz już się nie bała. Spojrzała na mężczyznę czujnym, taksującym wzrokiem, mogąc przysiąc że było w nim coś znajomego, ale co, tego nie potrafiła sprecyzować.
- Nie zgubiłam się i nie, nie potrzebuję pomocy, ale dziękuję za propozycję, będę o niej pamiętać, jeśli kiedyś rzeczywiście uznam, że pomoc jest mi potrzebna – odpowiedziała spokojnie, a kącik jej pełnych ust odrobinę uniósł się w górę. Wątpiła, by to był jej klient; nieznajomy najwyraźniej uznał, że samotna ślicznotka na pewno potrzebuje pomocy. W takich przypadkach uroda nie działała na jej korzyść, bo wielu automatycznie uważało ją za słabą, delikatną i potrzebującą opieki. Ale bywały momenty, kiedy dla osiągnięcia jakiejś korzyści rzeczywiście przybierała taką maskę i udawała słabeusza, by nie budzić podejrzeń i wywinąć się z tarapatów. Parę razy uniknęła ich właśnie dlatego, że wyglądała zbyt niepozornie i niewinnie, by podejrzewać ją o jakiekolwiek plugawe praktyki. Im dłużej obracała się w tym środowisku, tym lepsze były jej umiejętności kłamania, udawania i przybierania różnych masek.
Nakładanie klątw ekscytowało ją coraz bardziej, pozwalało coraz silniej zgłębiać tę mroczną magię. Początkowo zanurzała się w niej powoli i ostrożnie, teraz smakowała jej coraz odważniej, odkrywając w tym fascynację i ciekawość, a także czerpiąc z tego siłę. Czarna magia pozwalała jej bowiem czuć się mocniejszą, pewniejszą i potężniejszą, niż mogła się czuć zanim ją poznała. A przecież zawsze pragnęła być kimś więcej niż panienką półkrwi wzgardzoną nawet przez własną rodzinę. Nie miała zatem rodziny ani przyjaciół, była zdana wyłącznie na siebie i podchodziła do ludzi pragmatycznie i interesownie, wiedząc że i oni traktowali tak ją. Czerpała też siłę i pewność z przynależności do rycerzy, ze służby Czarnemu Panu, choć jeszcze rok temu nie wyobrażała sobie służenia komukolwiek, odeszła przecież nawet z ministerstwa, bo nie odpowiadało jej bycie pod rozkazami seksistowskich urzędasów, którzy umniejszali jej zdolności, bo była tylko kobietą, w dodatku młodą i wyjątkowo atrakcyjną, co w oczach niektórych umniejszało jej kompetencje. Ale teraz było inaczej, chciała być częścią czegoś większego i pomóc zawalczyć o świat, w którym czysta krew nadal stanowiłaby największą wartość, a panoszące się bezczelnie szlamy zostałyby zepchnięte tam, gdzie ich miejsce – na samo dno.
Siedziała w Białej Wywernie przy jednym ze stolików, czekając na klienta, który miał jej zlecić nałożenie klątwy. Czekała na niego, by poznać szczegóły zlecenia, a także przyjąć zadatek mający pokryć koszty przygotowań. Rzecz jasna nie była to jej pierwsza wizyta w tym miejscu, bywała na Nokturnie już nie raz, wiedziała jak się zachowywać i większość bywalców zostawiała ją w spokoju, tym bardziej, że w pewnych kręgach była znana jako utalentowana runistka, niewykluczone że szeptano też o jej oddaniu wyższej sprawie, co zapewniało jej bezpieczeństwo.
Wyglądała tak, jak lubiła najbardziej, od stóp do głów ubrana na czarno, dość mrocznie w starodawną suknię i długi do ziemi płaszcz. Czerń ubioru kontrastowała z jasną skórą, a rysy twarzy przywodziły na myśl porcelanową lalkę. Jej włosy były ciemne, gęste i długie, falami opadały na szczupłe plecy, a chuda dłoń obejmowała naczynie wypełnione ognistą.
Kiedyś rzeczywiście była panienką z dobrego domu, z dobrej czystokrwistej rodziny, choć za sprawą swej zakłamanej matki jej własny status został zbrukany, przez co ojciec i reszta Zabinich nigdy nie traktowali jej jak równą sobie, była traktowana tak, jak zwykle traktowało się bękarty, choć niezaprzeczalnym był fakt, że była córką Vincenta Zabini. Ale posiadanie córki półkrwi było dla niego wielką hańbą i zawsze dawał jej odczuć, jak wielką zrobił jej łaskę, że nie oddał jej do sierocińca ani nie utopił w Tamizie, a zatrzymał i wychował. Ale pierwszego maja zginął, ona przeżyła i od tamtego czasu nie podtrzymywała żadnych więzi z rodziną, nawet z bratem kontakt się rozluźnił, gdy wyjechał na długo za granicę.
Mogła się spodziewać, że w miejscu takim jak to do młodej kobiety siedzącej samotnie przy stoliku ktoś podejdzie. Nie byłby to pierwszy raz i może tylko za pierwszym, dawno temu, była przelękniona, ale teraz już się nie bała. Spojrzała na mężczyznę czujnym, taksującym wzrokiem, mogąc przysiąc że było w nim coś znajomego, ale co, tego nie potrafiła sprecyzować.
- Nie zgubiłam się i nie, nie potrzebuję pomocy, ale dziękuję za propozycję, będę o niej pamiętać, jeśli kiedyś rzeczywiście uznam, że pomoc jest mi potrzebna – odpowiedziała spokojnie, a kącik jej pełnych ust odrobinę uniósł się w górę. Wątpiła, by to był jej klient; nieznajomy najwyraźniej uznał, że samotna ślicznotka na pewno potrzebuje pomocy. W takich przypadkach uroda nie działała na jej korzyść, bo wielu automatycznie uważało ją za słabą, delikatną i potrzebującą opieki. Ale bywały momenty, kiedy dla osiągnięcia jakiejś korzyści rzeczywiście przybierała taką maskę i udawała słabeusza, by nie budzić podejrzeń i wywinąć się z tarapatów. Parę razy uniknęła ich właśnie dlatego, że wyglądała zbyt niepozornie i niewinnie, by podejrzewać ją o jakiekolwiek plugawe praktyki. Im dłużej obracała się w tym środowisku, tym lepsze były jej umiejętności kłamania, udawania i przybierania różnych masek.
Daniel na razie widział przed sobą tylko kobietę o urodzie porcelanowej laleczki - blada cera ładnie kontrastowała z elegancką, ciemną suknią; bujne loki wiły się wokół twarzyczki o symetrycznych rysach, a wielkie oczy i pełne usta domagały się jego uwagi. Zaabsorbowany swoim męskim punktem widzenia nie domyślał się nawet, że dama może wcale nie potrzebuje jego pomocy i nie zadał sobie trudu, by skojarzyć ją z ulicznymi szeptami o zdolnej nakładaczce klątw, która zaczęła pojawiać się na Nokturnie.
Nie wiedział nawet, jak wiele łączy go ze śliczną damą - że oboje trafili na Nokturn w poszukiwaniu niezależności, spełnienia i szacunku. Że oboje skrzętnie ukrywali swoje pochodzenie oraz to, co działo się za zamkniętymi drzwiami ich zimnych, luksusowych domów.
Że zetknęli się już kiedyś - dawno temu, w innym życiu.
-Nie? - uniósł lekko brwi, a jego usta wygięły się w nieco łobuzerskim uśmiechu. -To jest Nokturn, panienko. Może i trudno zgubić się w tej... karczmie, ale za drzwiami czają się ludzie, gotowi okraść każdą damę. I to w najlepszym wypadku może skończyć się na porwaniu. - nie byłby sobą, gdyby nie powymądrzał się nieco przed urodziwą dziewczyną. Życiową radę mógł jej sprzedać nawet gratis. -Chyba, że ma się przewodnika. - pragmatycznie zareklamował swoje usługi, ale nagle - gdy już się wygadał - zorientował się, że spokój dziewczyny wybitnie nie pasuje do jej obecności na Nokturnie (powinna się mieć na baczności, czyż nie?), a jej uśmieszek zupełnie zbił go z tropu. Przyjrzał się damulce uważniej, ciekaw, czy jest żoną brata któregoś ze stałych bywalców tej karczmy, albo inną znajomą znajomego, którą mógł już zobaczyć w okolicy. Jej twarz - gdy skupił się już na rysach twarzy, a nie ogólnej ponętności - wydawała mu się dziwnie znajoma, ale wcale nie z Nokturnu. Zmarszczył lekko brwi, usiłując przyporządkować twarz do okazji i wtedy uderzyło go wspomnienie z zakamarków pamięci; z czasów, o których wolał nie pamiętać.
-Zabini? - wyrwało mu się, a uśmiech mimowolnie spełzł mu z twarzy. Jak... jak ona miała na imię? Lila, Layla? Przecież pamiętał, przecież kiedyś mu się podobała... -Lyanna? - przypomniał sobie z ulgą, choć samo spotkanie napełniło go niezrozumiałym niepokojem. Przypomniało mu zimny dom na przedmieściach Londynu, groźną minę ojca, przyciszone rozmowy o nielegalnych interesach. Dwoje zadufanych w sobie mężczyzn, pogrążonych w rozmowie, oraz dwoje nastolatków, pogrążonych w niezręcznej ciszy. Widywał ją też na korytarzach Hogwartu oraz we wspólnym pokoju Ślizgonów, ale to chwile w domu Wrońskich najbardziej zapadły mu w pamięć. Tylko ona, dzięki temu, że towarzyszyła swojemu ojcu, miała okazję oglądać Daniela za zamkniętymi drzwiami, w środowisku domowym. Czy widziała, że spuszczał wtedy głowę, uciekał spojrzeniem i nie miał w sobie nic z tej nonszalancji, która otaczała go w Hogwarcie? Pamiętał, że bał się wtedy, że Lyanna czegoś się domyśli, że rozpuści po Hogwarcie prawdziwe plotki. Ale najwyraźniej milczała, a potem zaczęła przychodzić coraz rzadziej i rzadziej. Zabini nadal pojawiał się w ich domu, ale sam lub z synem.
-Wybacz, nie rozpoznałem cię. Co tu robisz? Twój ojciec ma się dobrze? - rzucił lekko, usiłując zamaskować speszenie własną pomyłką. Jeśli stary Zabini robił szemrane interesy ze starym Wrońskim to może rozszerzył działalność i chciał przenieść się na Nokturn? Czy to on wysłał córkę do Białej Wywerny? Dan zacisnął lekko zęby, bo coś w ojcu, wysyłającym dziecko w niebezpieczne miejsce, jakoś go zirytowało. Może dlatego, że podobne podejście pasowało do jego własnego "ojca". Zawsze wykorzystywać, często łajać, nigdy nie chwalić.
Nie wiedział nawet, jak wiele łączy go ze śliczną damą - że oboje trafili na Nokturn w poszukiwaniu niezależności, spełnienia i szacunku. Że oboje skrzętnie ukrywali swoje pochodzenie oraz to, co działo się za zamkniętymi drzwiami ich zimnych, luksusowych domów.
Że zetknęli się już kiedyś - dawno temu, w innym życiu.
-Nie? - uniósł lekko brwi, a jego usta wygięły się w nieco łobuzerskim uśmiechu. -To jest Nokturn, panienko. Może i trudno zgubić się w tej... karczmie, ale za drzwiami czają się ludzie, gotowi okraść każdą damę. I to w najlepszym wypadku może skończyć się na porwaniu. - nie byłby sobą, gdyby nie powymądrzał się nieco przed urodziwą dziewczyną. Życiową radę mógł jej sprzedać nawet gratis. -Chyba, że ma się przewodnika. - pragmatycznie zareklamował swoje usługi, ale nagle - gdy już się wygadał - zorientował się, że spokój dziewczyny wybitnie nie pasuje do jej obecności na Nokturnie (powinna się mieć na baczności, czyż nie?), a jej uśmieszek zupełnie zbił go z tropu. Przyjrzał się damulce uważniej, ciekaw, czy jest żoną brata któregoś ze stałych bywalców tej karczmy, albo inną znajomą znajomego, którą mógł już zobaczyć w okolicy. Jej twarz - gdy skupił się już na rysach twarzy, a nie ogólnej ponętności - wydawała mu się dziwnie znajoma, ale wcale nie z Nokturnu. Zmarszczył lekko brwi, usiłując przyporządkować twarz do okazji i wtedy uderzyło go wspomnienie z zakamarków pamięci; z czasów, o których wolał nie pamiętać.
-Zabini? - wyrwało mu się, a uśmiech mimowolnie spełzł mu z twarzy. Jak... jak ona miała na imię? Lila, Layla? Przecież pamiętał, przecież kiedyś mu się podobała... -Lyanna? - przypomniał sobie z ulgą, choć samo spotkanie napełniło go niezrozumiałym niepokojem. Przypomniało mu zimny dom na przedmieściach Londynu, groźną minę ojca, przyciszone rozmowy o nielegalnych interesach. Dwoje zadufanych w sobie mężczyzn, pogrążonych w rozmowie, oraz dwoje nastolatków, pogrążonych w niezręcznej ciszy. Widywał ją też na korytarzach Hogwartu oraz we wspólnym pokoju Ślizgonów, ale to chwile w domu Wrońskich najbardziej zapadły mu w pamięć. Tylko ona, dzięki temu, że towarzyszyła swojemu ojcu, miała okazję oglądać Daniela za zamkniętymi drzwiami, w środowisku domowym. Czy widziała, że spuszczał wtedy głowę, uciekał spojrzeniem i nie miał w sobie nic z tej nonszalancji, która otaczała go w Hogwarcie? Pamiętał, że bał się wtedy, że Lyanna czegoś się domyśli, że rozpuści po Hogwarcie prawdziwe plotki. Ale najwyraźniej milczała, a potem zaczęła przychodzić coraz rzadziej i rzadziej. Zabini nadal pojawiał się w ich domu, ale sam lub z synem.
-Wybacz, nie rozpoznałem cię. Co tu robisz? Twój ojciec ma się dobrze? - rzucił lekko, usiłując zamaskować speszenie własną pomyłką. Jeśli stary Zabini robił szemrane interesy ze starym Wrońskim to może rozszerzył działalność i chciał przenieść się na Nokturn? Czy to on wysłał córkę do Białej Wywerny? Dan zacisnął lekko zęby, bo coś w ojcu, wysyłającym dziecko w niebezpieczne miejsce, jakoś go zirytowało. Może dlatego, że podobne podejście pasowało do jego własnego "ojca". Zawsze wykorzystywać, często łajać, nigdy nie chwalić.
Self-made man
Lyanna zdawała sobie sprawę z tego, jak działała na mężczyzn. Oprócz skalanego statusu krwi po swojej matce odziedziczyła także urodę. Podobno, bowiem nigdy nie widziała matki nawet na zdjęciach, ojciec wszystkie spalił. Ale biorąc pod uwagę, że im była starsza tym więcej krzywych spojrzeń jej rzucał, domyślała się że wyglądała jak młodsza kopia kobiety, która niegdyś go uwiodła i oszukała. Była piękna, ale dla mężczyzn traciła swój urok gdy dowiadywali się, że mimo noszenia czystokrwistego nazwiska nie była czystej krwi. Nie chwaliła się tym, wstydziła się swojego statusu, ale za sprawą złośliwych kuzynów plotki krążyły i zbyt wielu ludzi znało prawdę. Była czarną owcą Zabinich, o czym rodzina nie dawała jej zapomnieć, dlatego odcięła się od krewnych z wyjątkiem brata, który jednak przebywał za granicą. Pod jego nieobecność była na świecie sama jak palec, dlatego musiała potrafić sobie radzić sama. Nie potrzebowała niczyjej opieki, choć gdyby nie przynależność do rycerzy Walpurgii, pewnie nie mogłaby tu siedzieć tak spokojnie. To głównie protekcja organizacji sprawiała, że nie była niepokojona.
- Wiem, że to jest Nokturn i wiem, co może grozić przypadkowym, zbłąkanym niewiastom, ale ja nie jestem jedną z nich. Nie jestem damą w opałach – powiedziała, nie przestając mu się przyglądać, naprawdę było w nim coś dziwnie znajomego, choć minęły lata, odkąd widziała tę twarz ostatni raz. – Zabłądzenie raczej mi nie grozi – dodała, zamierzając rozwiać jego złudzenia, jeśli liczył na łatwą ofiarę, która przestraszy się jego słów. – I potrafię się obronić sama. – Jej znajomość obronnej magii była naprawdę niezła, a i z czarną radziła sobie coraz lepiej. Ktoś próbujący ją napaść musiałby liczyć się z tym, że ta ślicznotka nie była bezbronna, a mogła boleśnie ukąsić, jeśli tylko chciała. Na Nokturnie nie popłacała taktyka z udawaniem słabeusza, tutaj należało być silnym i opanowanym. Ktoś miotający się i niepewny od razu przyciągał uwagę.
Widocznie nie tylko ją nawiedziła ta przelotna refleksja, że skądś go znała. Mężczyzna przyglądał jej się, a na jego twarzy pojawił się błysk zrozumienia chwilę wcześniej niż u niej. Cóż, mężczyźni często zwracali większą uwagę na kobiety i zapamiętywali atrakcyjne twarze.
- To ja – potwierdziła. Zdała sobie sprawę, że wcześniejsze wrażenie nie było mylne, spotkała go, choć dawno temu. Był w Hogwarcie dwa roczniki wyżej od niej, a gdy była młodsza, ojciec kilka razy zabrał ją ze sobą do domu Wrońskich, gdy załatwiał jakieś interesy z ojcem mężczyzny znajdującego się na wprost niej. Nigdy nie mówił o tym wiele, ale domyślała się, że to jakieś niekoniecznie czyste sprawki. Tych wizyt nie było wiele, bo na ogół ojciec wolał zabierać do znajomych jej brata, swego pierworodnego i co najważniejsze, czystokrwistego syna. Z Lyanny nigdy nie był dumny, nie chwalił się nią. Wiedział, że nigdy nie odda jej nikomu na żonę, bo nawet uroda nie mogła zrównoważyć braku czystej krwi.
Nie wiedziała zbyt wiele o Danielu, ale miała wrażenie, że i on nie był tym ukochanym dzieckiem swego ojca, nie zachowywał się przy nim tak, jak w szkole. Nie była tego do końca świadoma, ale tak naprawdę oboje byli wyrzutkami. On bękart, ona mieszaniec. Dwójka ludzi niepożądanych przez własnych krewnych za coś, na co nie mieli wpływu. Nawet jeśli czegoś się domyślała, nie opowiadała o tym w szkole, nie była typem plotkary. Sama miała swoje sekrety i ucierpiała, gdy „życzliwi” krewni szepnęli potencjalnym kolegom, że jej krew nie była czysta, przez co nigdy nie znalazła w szkole prawdziwych przyjaciół, bo choć z czasem zapracowała na pewną pozycję wśród Ślizgonów, ci o czystej krwi nigdy nie traktowali jej jak równej sobie. Nie były jej zatem pisane ani przyjaźnie, ani związki. Była skazana na samotność, w co wierzyła i już lata temu się z tym pogodziła, zaczynając traktować ludzi tak jak oni traktowali ją, przez pryzmat korzyści, jaka dana znajomość może jej przynieść.
- Też początkowo cię nie rozpoznałam, uznałam cię za kolejnego kretyna który próbuje mnie zaczepiać. Minęło wiele lat – odezwała się już milszym tonem niż na samym początku; ostatni raz widziała go, gdy jeszcze oboje chodzili do Hogwartu. Czyli dobre dziesięć lat temu. Nie był już nastolatkiem, wydoroślał i zmienił się. Gdyby nie to, że była spostrzegawcza, być może nie skojarzyłaby jego twarzy wcale. – Ojciec nie żyje – dodała bez cienia żalu. Nigdy go nie kochała, tak jak i on nie kochał jej. Jego śmierć spłynęła po niej niczym woda po piórach kaczki. Może nawet się trochę ucieszyła, że była wolna, choć sama też o mały włos nie zginęłaby pierwszego maja. – Brat jest za granicą. A ja... załatwiam tutaj pewne interesy. A ty? Co ciebie sprowadziło na Nokturn?
Może wsiąknął w szemrane środowisko ojca i uznał, że to miejsce zagwarantuje mu ciekawe wrażenia i łatwy zarobek? Ona właśnie dlatego tu była, dla wrażeń, pieniędzy, ale i nauki. Najwięcej o czarnej magii i zaklinaniu dowiedziała się tutaj.
- Wiem, że to jest Nokturn i wiem, co może grozić przypadkowym, zbłąkanym niewiastom, ale ja nie jestem jedną z nich. Nie jestem damą w opałach – powiedziała, nie przestając mu się przyglądać, naprawdę było w nim coś dziwnie znajomego, choć minęły lata, odkąd widziała tę twarz ostatni raz. – Zabłądzenie raczej mi nie grozi – dodała, zamierzając rozwiać jego złudzenia, jeśli liczył na łatwą ofiarę, która przestraszy się jego słów. – I potrafię się obronić sama. – Jej znajomość obronnej magii była naprawdę niezła, a i z czarną radziła sobie coraz lepiej. Ktoś próbujący ją napaść musiałby liczyć się z tym, że ta ślicznotka nie była bezbronna, a mogła boleśnie ukąsić, jeśli tylko chciała. Na Nokturnie nie popłacała taktyka z udawaniem słabeusza, tutaj należało być silnym i opanowanym. Ktoś miotający się i niepewny od razu przyciągał uwagę.
Widocznie nie tylko ją nawiedziła ta przelotna refleksja, że skądś go znała. Mężczyzna przyglądał jej się, a na jego twarzy pojawił się błysk zrozumienia chwilę wcześniej niż u niej. Cóż, mężczyźni często zwracali większą uwagę na kobiety i zapamiętywali atrakcyjne twarze.
- To ja – potwierdziła. Zdała sobie sprawę, że wcześniejsze wrażenie nie było mylne, spotkała go, choć dawno temu. Był w Hogwarcie dwa roczniki wyżej od niej, a gdy była młodsza, ojciec kilka razy zabrał ją ze sobą do domu Wrońskich, gdy załatwiał jakieś interesy z ojcem mężczyzny znajdującego się na wprost niej. Nigdy nie mówił o tym wiele, ale domyślała się, że to jakieś niekoniecznie czyste sprawki. Tych wizyt nie było wiele, bo na ogół ojciec wolał zabierać do znajomych jej brata, swego pierworodnego i co najważniejsze, czystokrwistego syna. Z Lyanny nigdy nie był dumny, nie chwalił się nią. Wiedział, że nigdy nie odda jej nikomu na żonę, bo nawet uroda nie mogła zrównoważyć braku czystej krwi.
Nie wiedziała zbyt wiele o Danielu, ale miała wrażenie, że i on nie był tym ukochanym dzieckiem swego ojca, nie zachowywał się przy nim tak, jak w szkole. Nie była tego do końca świadoma, ale tak naprawdę oboje byli wyrzutkami. On bękart, ona mieszaniec. Dwójka ludzi niepożądanych przez własnych krewnych za coś, na co nie mieli wpływu. Nawet jeśli czegoś się domyślała, nie opowiadała o tym w szkole, nie była typem plotkary. Sama miała swoje sekrety i ucierpiała, gdy „życzliwi” krewni szepnęli potencjalnym kolegom, że jej krew nie była czysta, przez co nigdy nie znalazła w szkole prawdziwych przyjaciół, bo choć z czasem zapracowała na pewną pozycję wśród Ślizgonów, ci o czystej krwi nigdy nie traktowali jej jak równej sobie. Nie były jej zatem pisane ani przyjaźnie, ani związki. Była skazana na samotność, w co wierzyła i już lata temu się z tym pogodziła, zaczynając traktować ludzi tak jak oni traktowali ją, przez pryzmat korzyści, jaka dana znajomość może jej przynieść.
- Też początkowo cię nie rozpoznałam, uznałam cię za kolejnego kretyna który próbuje mnie zaczepiać. Minęło wiele lat – odezwała się już milszym tonem niż na samym początku; ostatni raz widziała go, gdy jeszcze oboje chodzili do Hogwartu. Czyli dobre dziesięć lat temu. Nie był już nastolatkiem, wydoroślał i zmienił się. Gdyby nie to, że była spostrzegawcza, być może nie skojarzyłaby jego twarzy wcale. – Ojciec nie żyje – dodała bez cienia żalu. Nigdy go nie kochała, tak jak i on nie kochał jej. Jego śmierć spłynęła po niej niczym woda po piórach kaczki. Może nawet się trochę ucieszyła, że była wolna, choć sama też o mały włos nie zginęłaby pierwszego maja. – Brat jest za granicą. A ja... załatwiam tutaj pewne interesy. A ty? Co ciebie sprowadziło na Nokturn?
Może wsiąknął w szemrane środowisko ojca i uznał, że to miejsce zagwarantuje mu ciekawe wrażenia i łatwy zarobek? Ona właśnie dlatego tu była, dla wrażeń, pieniędzy, ale i nauki. Najwięcej o czarnej magii i zaklinaniu dowiedziała się tutaj.
Uniósł lekko brwi, nie mogąc powstrzymać kpiącego uśmiechu. Jeśli nie była damą w opałach, to dlaczego ubierała się jak dama? Jeśli - tak jak mówiła - wiedziała, jak zachować się na Nokturnie, to musiała wiedzieć, że przyciągnie uwagę. W najlepszym wypadku, nieco natrętnych typów, takich jak on. W najgorszym... cóż.
Lata na Nokturnie nauczyły go pewnej mizoginii, jeśli nie w czynach, to w poglądach. Wychował się zresztą w domu, w którym całą władzę dzierżył mężczyzna - matka weszła w małżeństwo jako uboga krewna, a potem przyjęła postawę biernej ofiary, której mąż wciąż wypominał zdradę. Jego kolejnym domem był Slytherin, gdzie liczyły się przebiegłość i czysta krew, a obecnym - Nokturn, gdzie trzeba było okazywać pewność siebie i siłę. W żadnym z tych środowisk nie było miejsca na niuanse i dlatego Daniel nie wpadł na to, że Lyanna nosi swoją piękną suknię z dumą, że potrafi dać sobie radę sama i dodatkowo cieszy się protekcją Rycerzy, że wielkomiejski wygląd podkreśla jej profesjonalizm jako wykształconej łamaczki klątw. Pewnie nadal nie dałby się przekonać, gdyby nie to, że rozpoznał znajomą ze swojej przeszłości.
-Ponad osiem lat... albo więcej, bo im byłaś starsza, tym rzadziej pojawiałaś się w naszym domu. - przypomniał sobie, nie mogąc pohamować lekkiego i szczerego tym razem uśmiechu. Słusznie nazwała go kretynem. Narzucanie się nieznajomym kobietom było wszak częścią jego interesów i nie miało nic wspólnego z dobrym wychowaniem, które wyniósł z domu przywiązanych do tradycji Wrońskich.
Nie miał pojęcia, jak podobne było ich dzieciństwo i że ojciec również wstydził się Lyanny. Podejrzewał raczej, że chętniej chwalił się podlotkiem, niż piękną panną na wydaniu. Swego czasu zastanawiał się, czy Lyanna będzie wśród kandydatek na żonę któregoś z Wrońskich (wiekiem pasowałaby do Daniela, choć ojciec faworyzował młodszego Wrońskiego na tyle, że mógł wybrać mu starszą od niego narzeczoną). Zabini był w końcu powiązany z Wrońskim różnymi interesami, a związek młodych wpisywałby się w czystokrwiste ideały obydwu rodzin. Ale ten temat nigdy się nie pojawił - ani wtedy, gdy ojciec zaczynał szukać Danielowi narzeczonej, ani później. Dan zawsze podejrzewał, że ma to coś wspólnego z nim - może stary Wroński uznał, że bękart nie zasługuje na naprawdę piękną partnerkę? A może przy wódce powiedział o jedno słowo za dużo staremu Zabiniemu, zdradzając rodzinną hańbę? Danielowi podobało się wtedy wiele dziewczyn, więc starał się nie myśleć o tym za wiele, ale teraz na nowo uderzyły go wątpliwości z tamtych lat. Niegdyś widywali się przy rodzinnym stole, a teraz na Nokturnie - co za ironia losu.
-Nie miałem wtedy wąsów. - przypomniał sobie z rozbawieniem. Uważał, że wyglądał z zarostem o wiele lepiej, a na pewno poważniej i dojrzalej. Zapuścił wąsy już jako dwudziestolatek, bo nie mógł prezentować się na Nokturnie jak wyrostek.
-Za to ty prawie się nie zmieniłaś. - skomplementował z uznaniem. Nie była już nastolatką, ale czas się jej nie imał - gdyby nie wiedział, na którym roku była w Hogwarcie, to wziąłby ją za dwudziestolatkę.
Przyjrzał się jej uważnie, gdy wspomniała o ojcu. Nie zauważył na jej twarzy żalu. Pamiętał też, że zawsze wydawała się przy starym Zabini jakaś... wycofana. A może tylko mu się zdawało?
-Dawno? - podpytał badawczo. Jeśli nie żył już kilka lat, miała sporo czasu, by się z tym pogodzić.
-Też prowadzę tutaj interesy. I mieszkam. - uśmiechnął się wilczo, odchylając się na krześle. -Dlatego oferowałem ci swoje usługi, dorabiam czasem jako przewodnik dla tych, którzy nie znają tych okolic. Ale to tylko najbardziej błaha z moich specjalności, mogę ci pomóc prawie ze wszystkim... albo, w najgorszym razie, skontaktować z kimś, kto pomoże. Jakie interesy cię tu sprowadzają? - zerknął w stronę baru i pokazał barmanowi, by przyniósł im dwa piwa. Był tutaj już znany, więc mógł omijać kolejkę w ten sposób.
-Wypijmy za nasze interesy, niczym nasi ojcowie. Bez obaw, na pewno słyszałem lub widziałem już coś gorszego niż to, czym ty się zajmujesz. - zażartował. O ile Lyanna najpierw zaciekawiła go swoją obecnością, to teraz naprawdę go zaintrygowała.
Lata na Nokturnie nauczyły go pewnej mizoginii, jeśli nie w czynach, to w poglądach. Wychował się zresztą w domu, w którym całą władzę dzierżył mężczyzna - matka weszła w małżeństwo jako uboga krewna, a potem przyjęła postawę biernej ofiary, której mąż wciąż wypominał zdradę. Jego kolejnym domem był Slytherin, gdzie liczyły się przebiegłość i czysta krew, a obecnym - Nokturn, gdzie trzeba było okazywać pewność siebie i siłę. W żadnym z tych środowisk nie było miejsca na niuanse i dlatego Daniel nie wpadł na to, że Lyanna nosi swoją piękną suknię z dumą, że potrafi dać sobie radę sama i dodatkowo cieszy się protekcją Rycerzy, że wielkomiejski wygląd podkreśla jej profesjonalizm jako wykształconej łamaczki klątw. Pewnie nadal nie dałby się przekonać, gdyby nie to, że rozpoznał znajomą ze swojej przeszłości.
-Ponad osiem lat... albo więcej, bo im byłaś starsza, tym rzadziej pojawiałaś się w naszym domu. - przypomniał sobie, nie mogąc pohamować lekkiego i szczerego tym razem uśmiechu. Słusznie nazwała go kretynem. Narzucanie się nieznajomym kobietom było wszak częścią jego interesów i nie miało nic wspólnego z dobrym wychowaniem, które wyniósł z domu przywiązanych do tradycji Wrońskich.
Nie miał pojęcia, jak podobne było ich dzieciństwo i że ojciec również wstydził się Lyanny. Podejrzewał raczej, że chętniej chwalił się podlotkiem, niż piękną panną na wydaniu. Swego czasu zastanawiał się, czy Lyanna będzie wśród kandydatek na żonę któregoś z Wrońskich (wiekiem pasowałaby do Daniela, choć ojciec faworyzował młodszego Wrońskiego na tyle, że mógł wybrać mu starszą od niego narzeczoną). Zabini był w końcu powiązany z Wrońskim różnymi interesami, a związek młodych wpisywałby się w czystokrwiste ideały obydwu rodzin. Ale ten temat nigdy się nie pojawił - ani wtedy, gdy ojciec zaczynał szukać Danielowi narzeczonej, ani później. Dan zawsze podejrzewał, że ma to coś wspólnego z nim - może stary Wroński uznał, że bękart nie zasługuje na naprawdę piękną partnerkę? A może przy wódce powiedział o jedno słowo za dużo staremu Zabiniemu, zdradzając rodzinną hańbę? Danielowi podobało się wtedy wiele dziewczyn, więc starał się nie myśleć o tym za wiele, ale teraz na nowo uderzyły go wątpliwości z tamtych lat. Niegdyś widywali się przy rodzinnym stole, a teraz na Nokturnie - co za ironia losu.
-Nie miałem wtedy wąsów. - przypomniał sobie z rozbawieniem. Uważał, że wyglądał z zarostem o wiele lepiej, a na pewno poważniej i dojrzalej. Zapuścił wąsy już jako dwudziestolatek, bo nie mógł prezentować się na Nokturnie jak wyrostek.
-Za to ty prawie się nie zmieniłaś. - skomplementował z uznaniem. Nie była już nastolatką, ale czas się jej nie imał - gdyby nie wiedział, na którym roku była w Hogwarcie, to wziąłby ją za dwudziestolatkę.
Przyjrzał się jej uważnie, gdy wspomniała o ojcu. Nie zauważył na jej twarzy żalu. Pamiętał też, że zawsze wydawała się przy starym Zabini jakaś... wycofana. A może tylko mu się zdawało?
-Dawno? - podpytał badawczo. Jeśli nie żył już kilka lat, miała sporo czasu, by się z tym pogodzić.
-Też prowadzę tutaj interesy. I mieszkam. - uśmiechnął się wilczo, odchylając się na krześle. -Dlatego oferowałem ci swoje usługi, dorabiam czasem jako przewodnik dla tych, którzy nie znają tych okolic. Ale to tylko najbardziej błaha z moich specjalności, mogę ci pomóc prawie ze wszystkim... albo, w najgorszym razie, skontaktować z kimś, kto pomoże. Jakie interesy cię tu sprowadzają? - zerknął w stronę baru i pokazał barmanowi, by przyniósł im dwa piwa. Był tutaj już znany, więc mógł omijać kolejkę w ten sposób.
-Wypijmy za nasze interesy, niczym nasi ojcowie. Bez obaw, na pewno słyszałem lub widziałem już coś gorszego niż to, czym ty się zajmujesz. - zażartował. O ile Lyanna najpierw zaciekawiła go swoją obecnością, to teraz naprawdę go zaintrygowała.
Lyanna ubierała się tak, jak przystoi na kobietę z rodziny czystokrwistej, ale daleko jej było do prezencji szlachcianek. Jej stroje nigdy nie mogły dorównać strojom prawdziwych dam, poza tym wątpiła, by na salonach jakakolwiek panna chciała prezentować się tak ponuro jak teraz prezentowała się ona w tej sukni, której krój prawdopodobnie był modny dobrych kilkanaście, jak nie więcej lat temu. Oczywiście gdy w ramach poszukiwania artefaktów wyruszała poza miasto, w bardziej dzikie strony nie wybierała sukni, a praktyczne spodnie, wygodne buty i płaszcz chroniący przed warunkami pogodowymi. Wszystko w ulubionej czerni. Niemniej jednak Lyanna była osobą gustującą w rzeczach dobrych, nie lubiła bylejakości i to, że była bywalczynią Nokturnu, nie oznaczało że musiała wyglądać jak totalny obdartus. Nie, Lyanna Zabini zawsze mierzyła wysoko, zawsze aspirowała do grona tych lepszych, nie gorszych. Stąd schludna, choć ponura prezencja godna kobiety z rodziny Zabini.
I ona pochodziła z rodziny tradycyjnej, w której rządził mężczyzna, ale udało jej się spod jego władzy wyrwać i teraz sama o sobie stanowiła. Na tyle, na ile mogła, bo z chwilą przystania do rycerzy nie była już samotną jednostką, a częścią czegoś większego i musiała wypełniać rozkazy wyżej postawionych, być do dyspozycji Czarnego Pana i jego najwierniejszych popleczników. Nie była już tą zahukaną dziewczynką tłamszoną przez gardzącego nią ojca, im dłużej żyła samotnie, bez ojca i bez brata, tym szybciej się uczyła – nie tylko niezbędnych umiejętności magicznych, ale też samowystarczalności. Dawno minął czas, kiedy obawiała się wejść na Nokturn bez brata. Teraz wkraczała tu bez niczyjej opieki, wiedząc że to dla niej dobre miejsce, zwłaszcza odkąd jej serce i umysł zostały nieodwracalnie skalane czarną magią, w której zatapiała się coraz bardziej.
Nadal jednak mieszkała w tym „porządnym” Londynie, nie będąc mieszkanką Nokturnu, a tylko jego gościem.
- Możliwe, że więcej. W każdym razie pamiętam cię mgliście z Hogwartu. Słusznie mi się zdaje, że przez pewien czas grałeś w domowej drużynie quidditcha? – zapytała; sama przez parę lat była szukającą Ślizgonów, póki na siódmym roku nie zrezygnowała. Wtedy już gra trochę ją znudziła, no i miała dużo nauki w związku ze zbliżającymi się owutemami, dlatego ustąpiła pola młodszym i sama skupiła się na rzeczach ważniejszych niż uganianie się za zniczem. Obecnie jej umiejętności bardzo mocno się zastały, bo choć nadal od czasu do czasu interesowała się rozgrywkami, nie grała od prawie dziewięciu lat.
Ojciec Lyanny nigdy nie próbował wydać jej za mąż, bo doskonale wiedział, że gdyby oddał któremuś ze znajomych córkę o nie do końca czystej krwi, doprowadziłoby to do konfliktu, którego pragnął uniknąć. Nie chwalił się jej statusem, ale plotki krążyły, zaś kłamstwo miało bardzo krótkie nogi. Gdyby miała czystą krew już dawno byłaby żoną syna jakiegoś znajomego ojca. Ale już sam fakt tego, że jej zdradziecka, kłamliwa matka była półkrwi, wystarczył żeby ją samą też uznawać za czarownicę półkrwi mimo czystego statusu ojca, co przekreślało dla niej szanse na zamążpójście. Czy żałowała? Może kiedyś, bo teraz już nie. Nie potrzebowała mężczyzny, umiała poradzić sobie bez niego. Nigdy nie przekaże dalej zbrukanego statusu, nie skaże swoich dzieci na bycie wyrzutkami. Wystarczy że ona żyła z tym piętnem przez tyle lat. Wyrzutek. Czarna owca. Zakała rodziny. Plugawy mieszaniec. Ojciec nigdy jej nie pokochał, nigdy nie zaakceptował, co położyło się głębokim cieniem na jej życiu i być może miało swój udział w tym, gdzie znajdowała się teraz.
On też z jakiegoś powodu wylądował na Nokturnie, chociaż nie bywał tu tylko margines, a także czarodzieje z dobrych rodzin, którzy maczali palce w różnych dziwnych interesach, a to było najlepsze miejsce do zgłębiania czarnej magii, pozyskiwania nielegalnych przedmiotów czy poszukiwania kogoś, kto uwarzy truciznę lub nałoży klątwę. Jego też mogła tu sprowadzać tego typu sprawka.
- Racja, nie miałeś. Może dlatego w pierwszej chwili cię nie rozpoznawałam. Po skończeniu szkoły nie przykładałam większej wagi do znajomości z tamtych lat. – Wąsy postarzały pamiętane ze szkoły rysy, dodawały mu bardziej groźnego wyrazu. A Lyanna rzeczywiście nie zmieniła się wiele, choć stała się jeszcze piękniejsza niż wtedy, gdy miała szesnaście lat, ale rysy jej twarzy wciąż pozostawały świeże i młode, zaś figura smukła. Ale minęły lata i praktycznie nie miała kontaktu z dawnymi szkolnymi znajomymi. Żadna znajomość nie przetrwała próby czasu, Zabini nie miała przyjaciół. Czasem jednak, tak jak dziś, po latach napotykała kogoś znajomego z murów Hogwartu.
- Pierwszego maja. Anomalie – wyjaśniła odnośnie ojca. – Mnie udało się przeżyć, a on zginął. – Skłamałaby, gdyby powiedziała, że jej go brakuje. Nigdy nie brakowało. Lepiej jej było bez niego. Teraz już była całkowitą sierotą, i poza bratem nie miała na świecie nikogo bliskiego.
Przyglądała mu się badawczo, mogąc jedynie się zastanawiać, jakie życiowe decyzje zaprowadziły go w to miejsce. Przez dziesięć lat mogło dziać się z nim dosłownie wszystko, dlatego nie mogła go lekceważyć, bo on również mógł znać czarną magię, może nawet lepiej od niej.
- Będę zatem pamiętać – dodała już bez ironii i uszczypliwości z początku rozmowy, uśmiechając się już bardziej szczerze. Cóż, dobre relacje z mieszkańcem Nokturnu nie zawadzą, bo nawet jeśli umiała się po nim poruszać, to czasem mogła potrzebować pomocy w innej materii. Nie znała dnia ani godziny, kiedy jakiś kontakt mógł jej się przydać, tym bardziej że budowała swoją sieć powiązań w tym miejscu. Im więcej ich znajdzie, tym pewniejsza będzie jej pozycja, tym więcej będzie mogła zdziałać, dlatego myślała o tym spotkaniu z dawnym znajomym dość pragmatycznie, przez pryzmat tego, że kiedyś w przyszłości rzeczywiście mógł jej się przydać. – Zajmuję się klątwami – odpowiedziała dość tajemniczo, nie zdradzając tak od razu, czy je łamie, czy nakłada. Kącik jej ust znowu uniósł się w górę, nie odsłaniała wszystkich kart tak od razu, choć jeśli słyszał jakieś plotki odbijające się w zaułkach Nokturnu, mógł wiedzieć, że zarabiała zarówno jako łamaczka, jak i zaklinaczka, i po zakończeniu anomalii znowu się uaktywniła. – Nokturn to dobre miejsce dla runistów. Otwiera znacznie ciekawsze możliwości niż ministerstwo. – Zwłaszcza dla kogoś, dla kogo granice moralne nie stanowiły takiej przeszkody jak dla innych. A Lyanna coraz odważniej te granice przekraczała. Stopniowo pozbywała się skrupułów, i choć nie czerpała żadnej perwersyjnej przyjemności z krzywdzenia innych, nie miała wyrzutów sumienia z powodu nakładania klątw. Nie myślała o potencjalnych ofiarach, odpowiedzialność za nie spoczywała w rękach tego, kto przekazywał dalej zaklęte przez nią przedmioty. – Ty pewnie też mogłeś wybrać ministerstwo, a wybrałeś Nokturn. Przyznam, że mnie to ciekawi, ale rozumiem, że każdy ma prawo do swoich sekretów. – Ona też je miała. Podziękowała jednak skinieniem głowy za piwo i przyjęła napitek, to będzie dobra oprawa dla ich rozmowy, spotkania po latach. Jej klient nadal się nie pojawiał, więc mogli rozmawiać.
I ona pochodziła z rodziny tradycyjnej, w której rządził mężczyzna, ale udało jej się spod jego władzy wyrwać i teraz sama o sobie stanowiła. Na tyle, na ile mogła, bo z chwilą przystania do rycerzy nie była już samotną jednostką, a częścią czegoś większego i musiała wypełniać rozkazy wyżej postawionych, być do dyspozycji Czarnego Pana i jego najwierniejszych popleczników. Nie była już tą zahukaną dziewczynką tłamszoną przez gardzącego nią ojca, im dłużej żyła samotnie, bez ojca i bez brata, tym szybciej się uczyła – nie tylko niezbędnych umiejętności magicznych, ale też samowystarczalności. Dawno minął czas, kiedy obawiała się wejść na Nokturn bez brata. Teraz wkraczała tu bez niczyjej opieki, wiedząc że to dla niej dobre miejsce, zwłaszcza odkąd jej serce i umysł zostały nieodwracalnie skalane czarną magią, w której zatapiała się coraz bardziej.
Nadal jednak mieszkała w tym „porządnym” Londynie, nie będąc mieszkanką Nokturnu, a tylko jego gościem.
- Możliwe, że więcej. W każdym razie pamiętam cię mgliście z Hogwartu. Słusznie mi się zdaje, że przez pewien czas grałeś w domowej drużynie quidditcha? – zapytała; sama przez parę lat była szukającą Ślizgonów, póki na siódmym roku nie zrezygnowała. Wtedy już gra trochę ją znudziła, no i miała dużo nauki w związku ze zbliżającymi się owutemami, dlatego ustąpiła pola młodszym i sama skupiła się na rzeczach ważniejszych niż uganianie się za zniczem. Obecnie jej umiejętności bardzo mocno się zastały, bo choć nadal od czasu do czasu interesowała się rozgrywkami, nie grała od prawie dziewięciu lat.
Ojciec Lyanny nigdy nie próbował wydać jej za mąż, bo doskonale wiedział, że gdyby oddał któremuś ze znajomych córkę o nie do końca czystej krwi, doprowadziłoby to do konfliktu, którego pragnął uniknąć. Nie chwalił się jej statusem, ale plotki krążyły, zaś kłamstwo miało bardzo krótkie nogi. Gdyby miała czystą krew już dawno byłaby żoną syna jakiegoś znajomego ojca. Ale już sam fakt tego, że jej zdradziecka, kłamliwa matka była półkrwi, wystarczył żeby ją samą też uznawać za czarownicę półkrwi mimo czystego statusu ojca, co przekreślało dla niej szanse na zamążpójście. Czy żałowała? Może kiedyś, bo teraz już nie. Nie potrzebowała mężczyzny, umiała poradzić sobie bez niego. Nigdy nie przekaże dalej zbrukanego statusu, nie skaże swoich dzieci na bycie wyrzutkami. Wystarczy że ona żyła z tym piętnem przez tyle lat. Wyrzutek. Czarna owca. Zakała rodziny. Plugawy mieszaniec. Ojciec nigdy jej nie pokochał, nigdy nie zaakceptował, co położyło się głębokim cieniem na jej życiu i być może miało swój udział w tym, gdzie znajdowała się teraz.
On też z jakiegoś powodu wylądował na Nokturnie, chociaż nie bywał tu tylko margines, a także czarodzieje z dobrych rodzin, którzy maczali palce w różnych dziwnych interesach, a to było najlepsze miejsce do zgłębiania czarnej magii, pozyskiwania nielegalnych przedmiotów czy poszukiwania kogoś, kto uwarzy truciznę lub nałoży klątwę. Jego też mogła tu sprowadzać tego typu sprawka.
- Racja, nie miałeś. Może dlatego w pierwszej chwili cię nie rozpoznawałam. Po skończeniu szkoły nie przykładałam większej wagi do znajomości z tamtych lat. – Wąsy postarzały pamiętane ze szkoły rysy, dodawały mu bardziej groźnego wyrazu. A Lyanna rzeczywiście nie zmieniła się wiele, choć stała się jeszcze piękniejsza niż wtedy, gdy miała szesnaście lat, ale rysy jej twarzy wciąż pozostawały świeże i młode, zaś figura smukła. Ale minęły lata i praktycznie nie miała kontaktu z dawnymi szkolnymi znajomymi. Żadna znajomość nie przetrwała próby czasu, Zabini nie miała przyjaciół. Czasem jednak, tak jak dziś, po latach napotykała kogoś znajomego z murów Hogwartu.
- Pierwszego maja. Anomalie – wyjaśniła odnośnie ojca. – Mnie udało się przeżyć, a on zginął. – Skłamałaby, gdyby powiedziała, że jej go brakuje. Nigdy nie brakowało. Lepiej jej było bez niego. Teraz już była całkowitą sierotą, i poza bratem nie miała na świecie nikogo bliskiego.
Przyglądała mu się badawczo, mogąc jedynie się zastanawiać, jakie życiowe decyzje zaprowadziły go w to miejsce. Przez dziesięć lat mogło dziać się z nim dosłownie wszystko, dlatego nie mogła go lekceważyć, bo on również mógł znać czarną magię, może nawet lepiej od niej.
- Będę zatem pamiętać – dodała już bez ironii i uszczypliwości z początku rozmowy, uśmiechając się już bardziej szczerze. Cóż, dobre relacje z mieszkańcem Nokturnu nie zawadzą, bo nawet jeśli umiała się po nim poruszać, to czasem mogła potrzebować pomocy w innej materii. Nie znała dnia ani godziny, kiedy jakiś kontakt mógł jej się przydać, tym bardziej że budowała swoją sieć powiązań w tym miejscu. Im więcej ich znajdzie, tym pewniejsza będzie jej pozycja, tym więcej będzie mogła zdziałać, dlatego myślała o tym spotkaniu z dawnym znajomym dość pragmatycznie, przez pryzmat tego, że kiedyś w przyszłości rzeczywiście mógł jej się przydać. – Zajmuję się klątwami – odpowiedziała dość tajemniczo, nie zdradzając tak od razu, czy je łamie, czy nakłada. Kącik jej ust znowu uniósł się w górę, nie odsłaniała wszystkich kart tak od razu, choć jeśli słyszał jakieś plotki odbijające się w zaułkach Nokturnu, mógł wiedzieć, że zarabiała zarówno jako łamaczka, jak i zaklinaczka, i po zakończeniu anomalii znowu się uaktywniła. – Nokturn to dobre miejsce dla runistów. Otwiera znacznie ciekawsze możliwości niż ministerstwo. – Zwłaszcza dla kogoś, dla kogo granice moralne nie stanowiły takiej przeszkody jak dla innych. A Lyanna coraz odważniej te granice przekraczała. Stopniowo pozbywała się skrupułów, i choć nie czerpała żadnej perwersyjnej przyjemności z krzywdzenia innych, nie miała wyrzutów sumienia z powodu nakładania klątw. Nie myślała o potencjalnych ofiarach, odpowiedzialność za nie spoczywała w rękach tego, kto przekazywał dalej zaklęte przez nią przedmioty. – Ty pewnie też mogłeś wybrać ministerstwo, a wybrałeś Nokturn. Przyznam, że mnie to ciekawi, ale rozumiem, że każdy ma prawo do swoich sekretów. – Ona też je miała. Podziękowała jednak skinieniem głowy za piwo i przyjęła napitek, to będzie dobra oprawa dla ich rozmowy, spotkania po latach. Jej klient nadal się nie pojawiał, więc mogli rozmawiać.
-Pałkarz. - przytaknął krótko, uśmiechając się mimowolnie. Większość rzeczy w szkole robił dla poklasku, ale Quidditch sprawiał mu prawdziwą przyjemność. Niekoniecznie jako sport sam w sobie, ale jako okazja do demonstracji siły, do rywalizacji, do wygrywania. Wroński nie należał do osób, które potrafią przegrywać i cieszyć się grą samą w sobie. Właśnie dlatego nie mógłby być profesjonalnym graczem w Quidditcha, chociaż niegdyś marzył o takiej karierze, jak większość małych chłopców. Lepiej sprawdzał się jednak w profesjach, które wymagały zadaniowości - czyli w realizacji podejrzanych zleceń, na przykład.
-Ja też nie. - przyznał odnośnie znajomych z Hogwartu. Wraz z częścią z nich udał się na kurs aurorski, a wydalenie było na tyle upokarzające, że nie chciał utrzymywać kontaktu z nikim, kto przypominał mu o tamtym okresie w życiu. Gdy wstyd ostygł, Dan był już zadomowiony na Nokturnie, a tutaj nie wypadało przyznawać się do przeszłości związanej z Ministerstwem i aurorami. Utrzymywał kontakty jedynie z tymi kolegami ze Slytherinu, którzy mogli mu zlecić coś ciekawego.
Zastygł lekko na wspomnienie anomalii - noc pierwszego maja nadal kojarzyła mu się z palącą raną w boku, dusznościami i krwią w ustach. I z nią, z wysłanniczką przeznaczenia, dzięki której nadal chodził po ziemi.
-Może istnieje powód, dla którego przeżyliśmy akurat my, Lyanno... - odezwał się miękko, przedstawiając poglądy zupełnie niepodobne do brutala z Nokturnu (no, ale w końcu Lyanna nie wiedziała, że bywał brutalny). Matka nieustannie często mu polskie baśnie, w których wszystko miało konkretną przyczynę, w których żadne cierpienia ani niespodzianki nie przychodziły bez powodu. Rozsądny Daniel wiedział, że życie tak nie działa, ale w głębi swej romantycznej, słowiańskiej duszy, chciał wierzyć w te "bzdury". Pomagały mu się pogodzić z tym, że ma dług do spłacenia u nieznajomej kobiety, że własna siła nie obroniła go przed potężnym wybuchem czarnej magii, że pomimo podłej pracy ma coś jeszcze do zrobienia na tym świecie. Zawiesił spojrzenie na na Lyannie, ciekaw, czy i ona borykała się z dziwnymi myślami po śmierci ojca, po własnym przetrwaniu. On zawsze podchodził do życia oportunistycznie i trochę beztrosko, ale po bliskim zetknięciu się ze śmiercią nawiedzały go czasem różne dziwne myśli o sensie życia - myśli, których nie potrafił się pozbyć.
Przynajmniej Lyanna pomogła mu oderwać od nich uwagę. Nachylił się z ciekawością, gdy opowiadała o klątwach, a jego oczy rozbłysły. Może jednak to spotkanie nie będzie stracone pod kątem biznesowym?
-To świetnie się składa, Lyanno, tutaj naprawdę można dobrze... zarobić. Myślałem, że znam wszystkich runistów na Nokturnie, a tu taka niespodzianka. - lustrował kobietę wzrokiem, próbując ocenić, czy kierują nią naukowa ciekawość i pragnienie adrenaliny, czy też zajmuje się równie nielegalnymi sprawkami, co jego ojciec. -Mój ojciec również zajmował się klątwami i runami, to chyba w ich sprawie spotykał się z twoim... popatrz, jak historia zatacza koło. - naprawdę chciał pozostać pragmatyczny, ale jego myśli wciąż wracały do wiary w przeznaczenie, którą zaszczepiła mu matka.
-Mnie również ciekawi twój wybór Nokturnu.- przyznał, żałując, że nie są jeszcze ze sobą na tyle blisko, by mogli porozmawiać o swoich skrupułach. Albo ich braku, który znacząco ułatwiał prowadzenie interesów na Nokturnie. -Z mojej strony to... pragmatyczny wybór, można tutaj lepiej zarobić, jeśli wie się jak. - wyjaśnił oględnie i upił łyk piwa. Chętnie wzniósłby toast za współpracę swoją i pannę Zabini, ale jeszcze nie wiedział, czy byłaby zainteresowana jakimś partnerstwem, ani na kogo tutaj czekała. Domyślał się, że nie siedziała tutaj tylko po to, aby obserwować zatęchłą ulicę.
-Nie wiem, na kogo i dlaczego tutaj czekasz, ale jeśli zamierzasz regularnie bywać na Nokturnie, to przyda ci się ktoś, kto bezpiecznie przetransportuje dla ciebie... artefakty. - albo raczej przeklęte przedmioty, jeśli intuicja go nie myliła. -Albo "ponegocjuje" z klientami, bo wierz mi, sporo z nich irytująco spóźnia się z wypłatą, a ładna buzia działa tutaj na twoją niekorzyść. - przedstawił sprawę brutalnie szczerze.
-Wpadnij wtedy pod Śmiertelny Nokturn 7, mieszkanie 13. - podsumował zniżonym głosem. Chciał dodać, że ma zniżki dla ślicznych pań, ale Lyanna nie doceniłaby chyba takiego żartu.
-Ja też nie. - przyznał odnośnie znajomych z Hogwartu. Wraz z częścią z nich udał się na kurs aurorski, a wydalenie było na tyle upokarzające, że nie chciał utrzymywać kontaktu z nikim, kto przypominał mu o tamtym okresie w życiu. Gdy wstyd ostygł, Dan był już zadomowiony na Nokturnie, a tutaj nie wypadało przyznawać się do przeszłości związanej z Ministerstwem i aurorami. Utrzymywał kontakty jedynie z tymi kolegami ze Slytherinu, którzy mogli mu zlecić coś ciekawego.
Zastygł lekko na wspomnienie anomalii - noc pierwszego maja nadal kojarzyła mu się z palącą raną w boku, dusznościami i krwią w ustach. I z nią, z wysłanniczką przeznaczenia, dzięki której nadal chodził po ziemi.
-Może istnieje powód, dla którego przeżyliśmy akurat my, Lyanno... - odezwał się miękko, przedstawiając poglądy zupełnie niepodobne do brutala z Nokturnu (no, ale w końcu Lyanna nie wiedziała, że bywał brutalny). Matka nieustannie często mu polskie baśnie, w których wszystko miało konkretną przyczynę, w których żadne cierpienia ani niespodzianki nie przychodziły bez powodu. Rozsądny Daniel wiedział, że życie tak nie działa, ale w głębi swej romantycznej, słowiańskiej duszy, chciał wierzyć w te "bzdury". Pomagały mu się pogodzić z tym, że ma dług do spłacenia u nieznajomej kobiety, że własna siła nie obroniła go przed potężnym wybuchem czarnej magii, że pomimo podłej pracy ma coś jeszcze do zrobienia na tym świecie. Zawiesił spojrzenie na na Lyannie, ciekaw, czy i ona borykała się z dziwnymi myślami po śmierci ojca, po własnym przetrwaniu. On zawsze podchodził do życia oportunistycznie i trochę beztrosko, ale po bliskim zetknięciu się ze śmiercią nawiedzały go czasem różne dziwne myśli o sensie życia - myśli, których nie potrafił się pozbyć.
Przynajmniej Lyanna pomogła mu oderwać od nich uwagę. Nachylił się z ciekawością, gdy opowiadała o klątwach, a jego oczy rozbłysły. Może jednak to spotkanie nie będzie stracone pod kątem biznesowym?
-To świetnie się składa, Lyanno, tutaj naprawdę można dobrze... zarobić. Myślałem, że znam wszystkich runistów na Nokturnie, a tu taka niespodzianka. - lustrował kobietę wzrokiem, próbując ocenić, czy kierują nią naukowa ciekawość i pragnienie adrenaliny, czy też zajmuje się równie nielegalnymi sprawkami, co jego ojciec. -Mój ojciec również zajmował się klątwami i runami, to chyba w ich sprawie spotykał się z twoim... popatrz, jak historia zatacza koło. - naprawdę chciał pozostać pragmatyczny, ale jego myśli wciąż wracały do wiary w przeznaczenie, którą zaszczepiła mu matka.
-Mnie również ciekawi twój wybór Nokturnu.- przyznał, żałując, że nie są jeszcze ze sobą na tyle blisko, by mogli porozmawiać o swoich skrupułach. Albo ich braku, który znacząco ułatwiał prowadzenie interesów na Nokturnie. -Z mojej strony to... pragmatyczny wybór, można tutaj lepiej zarobić, jeśli wie się jak. - wyjaśnił oględnie i upił łyk piwa. Chętnie wzniósłby toast za współpracę swoją i pannę Zabini, ale jeszcze nie wiedział, czy byłaby zainteresowana jakimś partnerstwem, ani na kogo tutaj czekała. Domyślał się, że nie siedziała tutaj tylko po to, aby obserwować zatęchłą ulicę.
-Nie wiem, na kogo i dlaczego tutaj czekasz, ale jeśli zamierzasz regularnie bywać na Nokturnie, to przyda ci się ktoś, kto bezpiecznie przetransportuje dla ciebie... artefakty. - albo raczej przeklęte przedmioty, jeśli intuicja go nie myliła. -Albo "ponegocjuje" z klientami, bo wierz mi, sporo z nich irytująco spóźnia się z wypłatą, a ładna buzia działa tutaj na twoją niekorzyść. - przedstawił sprawę brutalnie szczerze.
-Wpadnij wtedy pod Śmiertelny Nokturn 7, mieszkanie 13. - podsumował zniżonym głosem. Chciał dodać, że ma zniżki dla ślicznych pań, ale Lyanna nie doceniłaby chyba takiego żartu.
- Szukająca – odrzekła. – I w takim razie słusznie mi się wydawało.
Jej powody dołączenia do drużyny były różne. Z jednej strony wtedy naprawdę ją to kręciło, więc postanowiła spróbować swoich sił na sprawdzianach i była dość dobra, by ją wzięli, z drugiej był to też element jej walki o akceptację, o swoją pozycję w ślizgońskiej hierarchii. Chciała być może nie tyle lubiana, co po prostu szanowana, a komuś, kto mimo czystokrwistego nazwiska posiadał skazę na pochodzeniu, było dużo trudniej wywalczyć sobie ten podstawowy szacunek niż tym, których status krwi nie pozostawiał żadnych wątpliwości.
Szkolne znajomości urwały się po szkole, jedynie czasem przelotnie napotykała kogoś znajomego z tamtych lat. Podtrzymywanie kontaktów nie było jej mocną stroną, chyba że z jakąś znajomością wiązały się konkretne interesy. Tego też nauczył ją ojciec, a także siedem lat w Slytherinie. Dbać przede wszystkim o własne interesy, które były ważniejsze niż jakieś sentymenty. Nie łudziła się, że ktokolwiek myślał w innym wymiarze o niej, by ktokolwiek interesował się nią w innej sytuacji niż wtedy, gdy była potrzebna. Wyrzutkom nie były pisane prawdziwe przyjaźnie, oddanie i rzucanie się za sobą w ogień. Wyrzutki musiały radzić sobie same i nie być zależne od nikogo, od żadnych relacji. Wyrzutki nie mogły robić sobie nadziei, że kogokolwiek obchodzą. Jej los nie obchodził nawet jej własnego ojca. Gdyby tak to ona umarła, przeszedłby nad tym do porządku dziennego i może nawet by się ucieszył, że pozbył się problemu. Tak samo zadziałało to w drugą stronę. Lyanna po pogrzebie nawet ani razu nie odwiedziła grobu ojca, nie poświęcała mu wielu myśli, choć czasem rzeczywiście zastanawiało ją to, że arogancki, pewny siebie Vincent Zabini zginął, a jego córka-pomyłka żyła. Może rzeczywiście pisane jej było na tym świecie coś większego, miała odegrać swoją rolę w tym, co się działo. Ale nie poświęcała temu wielu myśli, nie roztrząsała tego długo. Tak miało być i wcale nie wyszła na tym źle.
- Widocznie życie jeszcze ma wobec mnie swoje plany, skoro to ja tu jestem, a on gryzie ziemię – powiedziała, a przez jej twarz przemknął przelotny cień, przewrotna radość z uwolnienia się. Jej słowa nie brzmiały też jak słowa grzecznej panienki z dobrej rodziny, która nie powinna mieć śmiałości wypowiedzieć podobnych słów o swoim ojcu. Ale nie zamierzała udawać rozpaczy, której nie czuła. Nie w tym momencie, kiedy nie miała interesu w udawaniu takich uczuć.
- Cóż, najwyraźniej jednak nie wszystkich – zauważyła. Zabini była młoda, dopiero budowała swoją renomę, a utrudnienia powodowane przez anomalie tego nie ułatwiały. – W okresie anomalii nie działałam tyle, ile bym chciała, ale teraz znów odzyskuję swobodę podejmowania kolejnych wyzwań. A mój ojciec... Cóż, poza byciem handlarzem ingrediencji pasjonował się rzadkimi artefaktami. – Za młodu nie wnikała w jego interesy z Wrońskim ani innymi, ale bardzo możliwe, że tak właśnie było. Stary Zabini był jak sroka, uwielbiał kolekcjonować, czasem na pewno potrzebował kogoś, kto coś dla niego odczaruje... lub przeklnie. Takie podstępne działanie było bardzo w jego stylu. A Lyanna, mimo całej niechęci do ojca, pod pewnymi względami była do niego podobna. I ona miała słabość do rzeczy dobrych, a także do gromadzenia rzadkich, intrygujących przedmiotów. Żeby było ją na nie stać, musiała rozszerzyć swoją działalność także na zaklinanie.
- I dla mnie był to pragmatyczny wybór. Ciekawsze perspektywy, brak ograniczeń narzucanych przez ministerstwo. Lepsze, bardziej intratne zlecenia – wymieniła, ale na tym nie kończyła się lista. Pojawiała się na Nokturnie także przez wzgląd na swoją przynależność, ale nie była pewna, czy dawny znajomy godzien jest tego, by o tym usłyszeć. Nie widzieli się całe lata, ale kto wie, może kiedyś okaże się, że byłby użyteczny sprawie? – Ale nie działam tylko tu. Przyjmuję wszystko, co wyda mi się interesujące, o ile kogoś stać na to, by zapłacić za moje usługi, bo nie oferuję ich byle komu.
Nie brała byle czego. Ceniła się. Odrzucała zlecenia zbyt nudne, chyba że akurat pilnie potrzebowała galeonów. Kontaktowali się z nią czarodzieje mieszkający w całej Anglii, ale głównie ci powiązani jakoś z tym ponurym, nie do końca czystym światkiem, niekoniecznie z Nokturnem, ale też nie będący kryształowymi obywatelami. A już na pewno nie szlamami ani ich wielbicielami. Byli to ludzie, którzy poszukiwali kogoś, kto nie jest spętany ograniczeniami ciążącymi na łamaczach pracujących w ministerstwie. Kto jest gotów zaryzykować i pobrudzić sobie ręce. Ale oczywiście nie obywało się bez walki ze stereotypami i z seksizmem. Nie tylko w szkole musiała udowadniać swoją wartość. Musiała robić to cały czas. Na Nokturnie, wśród rycerzy, wobec ludzi którzy poszukiwali runisty i przeżywali zawód, widząc młodą, atrakcyjną kobietę, która nie pasowała do wizerunku czarnoksiężniczki.
Jej klient się spóźniał. Gdyby nie to, że miała towarzysza, pewnie szybko by się stąd zabrała, nie miała w zwyczaju czekać zbyt długo, chyba że wyjątkowo opłacało jej się na kogoś poczekać.
- Zawsze możemy nad tym pomyśleć w przyszłości. Zależy, jak potoczyłaby się nasza... współpraca – rzekła. Gdyby nie ta dawna znajomość, ten ulotny podszept intuicji, że mimo wszystko wiele ich łączy, pewnie by go spławiła. Lubiła być niezależna, ale musiała przyznać mu rację, jej piękna twarz czasem nie działała na korzyść przy współpracy z nowymi klientami, którzy nie zawsze traktowali ją poważnie. Był przypadek, gdy musiała sięgnąć po czarną magię, by pokazać że wcale nie żartuje i nie jest tylko bezbronną, nieporadną lalką, którą można łatwo oszukać. – Pytanie tylko, co ty byś z tego miał? Raczej nie wierzę w niczyją bezinteresowność – odezwała się, przekrzywiając głowę lekko na bok, pewna że liczył na coś w zamian. Na tym to polegało na Nokturnie, nic tutaj nie było za darmo, każda relacja była podszyta wzajemnym interesem. Ale taki kontakt by się przydał, zawsze dobrze było je mieć, zwłaszcza w takim miejscu. Lepiej było żyć dobrze z rozmaitymi opryszkami, zawsze mogli się przydać. Ale dobre, pewne układy nie rodziły się z jednej rozmowy, a ze współpracy rozciągniętej w czasie. Zabini nie ufała nikomu tylko na słowo, nie dawała się nabierać na gładkie słowne deklaracje. Najważniejsze były czyny, nie słowa, ale możliwe, że ich ścieżki jeszcze się przetną i rzeczywistość zweryfikuje zarówno tę odnowioną po latach znajomość, jak i piękne obietnice pomocy w transportowaniu artefaktów lub zastraszaniu zalegających z zapłatą klientów. Niemniej jednak widziała, że był bardziej zaintrygowany odkąd tak tajemniczo wspomniała o klątwach. Może sam liczył na jakiś dobry interes w związku ze znajomością z runistką. Znowu się napiła, na wszelki wypadek zapamiętując adres, który jej podał.
Jej powody dołączenia do drużyny były różne. Z jednej strony wtedy naprawdę ją to kręciło, więc postanowiła spróbować swoich sił na sprawdzianach i była dość dobra, by ją wzięli, z drugiej był to też element jej walki o akceptację, o swoją pozycję w ślizgońskiej hierarchii. Chciała być może nie tyle lubiana, co po prostu szanowana, a komuś, kto mimo czystokrwistego nazwiska posiadał skazę na pochodzeniu, było dużo trudniej wywalczyć sobie ten podstawowy szacunek niż tym, których status krwi nie pozostawiał żadnych wątpliwości.
Szkolne znajomości urwały się po szkole, jedynie czasem przelotnie napotykała kogoś znajomego z tamtych lat. Podtrzymywanie kontaktów nie było jej mocną stroną, chyba że z jakąś znajomością wiązały się konkretne interesy. Tego też nauczył ją ojciec, a także siedem lat w Slytherinie. Dbać przede wszystkim o własne interesy, które były ważniejsze niż jakieś sentymenty. Nie łudziła się, że ktokolwiek myślał w innym wymiarze o niej, by ktokolwiek interesował się nią w innej sytuacji niż wtedy, gdy była potrzebna. Wyrzutkom nie były pisane prawdziwe przyjaźnie, oddanie i rzucanie się za sobą w ogień. Wyrzutki musiały radzić sobie same i nie być zależne od nikogo, od żadnych relacji. Wyrzutki nie mogły robić sobie nadziei, że kogokolwiek obchodzą. Jej los nie obchodził nawet jej własnego ojca. Gdyby tak to ona umarła, przeszedłby nad tym do porządku dziennego i może nawet by się ucieszył, że pozbył się problemu. Tak samo zadziałało to w drugą stronę. Lyanna po pogrzebie nawet ani razu nie odwiedziła grobu ojca, nie poświęcała mu wielu myśli, choć czasem rzeczywiście zastanawiało ją to, że arogancki, pewny siebie Vincent Zabini zginął, a jego córka-pomyłka żyła. Może rzeczywiście pisane jej było na tym świecie coś większego, miała odegrać swoją rolę w tym, co się działo. Ale nie poświęcała temu wielu myśli, nie roztrząsała tego długo. Tak miało być i wcale nie wyszła na tym źle.
- Widocznie życie jeszcze ma wobec mnie swoje plany, skoro to ja tu jestem, a on gryzie ziemię – powiedziała, a przez jej twarz przemknął przelotny cień, przewrotna radość z uwolnienia się. Jej słowa nie brzmiały też jak słowa grzecznej panienki z dobrej rodziny, która nie powinna mieć śmiałości wypowiedzieć podobnych słów o swoim ojcu. Ale nie zamierzała udawać rozpaczy, której nie czuła. Nie w tym momencie, kiedy nie miała interesu w udawaniu takich uczuć.
- Cóż, najwyraźniej jednak nie wszystkich – zauważyła. Zabini była młoda, dopiero budowała swoją renomę, a utrudnienia powodowane przez anomalie tego nie ułatwiały. – W okresie anomalii nie działałam tyle, ile bym chciała, ale teraz znów odzyskuję swobodę podejmowania kolejnych wyzwań. A mój ojciec... Cóż, poza byciem handlarzem ingrediencji pasjonował się rzadkimi artefaktami. – Za młodu nie wnikała w jego interesy z Wrońskim ani innymi, ale bardzo możliwe, że tak właśnie było. Stary Zabini był jak sroka, uwielbiał kolekcjonować, czasem na pewno potrzebował kogoś, kto coś dla niego odczaruje... lub przeklnie. Takie podstępne działanie było bardzo w jego stylu. A Lyanna, mimo całej niechęci do ojca, pod pewnymi względami była do niego podobna. I ona miała słabość do rzeczy dobrych, a także do gromadzenia rzadkich, intrygujących przedmiotów. Żeby było ją na nie stać, musiała rozszerzyć swoją działalność także na zaklinanie.
- I dla mnie był to pragmatyczny wybór. Ciekawsze perspektywy, brak ograniczeń narzucanych przez ministerstwo. Lepsze, bardziej intratne zlecenia – wymieniła, ale na tym nie kończyła się lista. Pojawiała się na Nokturnie także przez wzgląd na swoją przynależność, ale nie była pewna, czy dawny znajomy godzien jest tego, by o tym usłyszeć. Nie widzieli się całe lata, ale kto wie, może kiedyś okaże się, że byłby użyteczny sprawie? – Ale nie działam tylko tu. Przyjmuję wszystko, co wyda mi się interesujące, o ile kogoś stać na to, by zapłacić za moje usługi, bo nie oferuję ich byle komu.
Nie brała byle czego. Ceniła się. Odrzucała zlecenia zbyt nudne, chyba że akurat pilnie potrzebowała galeonów. Kontaktowali się z nią czarodzieje mieszkający w całej Anglii, ale głównie ci powiązani jakoś z tym ponurym, nie do końca czystym światkiem, niekoniecznie z Nokturnem, ale też nie będący kryształowymi obywatelami. A już na pewno nie szlamami ani ich wielbicielami. Byli to ludzie, którzy poszukiwali kogoś, kto nie jest spętany ograniczeniami ciążącymi na łamaczach pracujących w ministerstwie. Kto jest gotów zaryzykować i pobrudzić sobie ręce. Ale oczywiście nie obywało się bez walki ze stereotypami i z seksizmem. Nie tylko w szkole musiała udowadniać swoją wartość. Musiała robić to cały czas. Na Nokturnie, wśród rycerzy, wobec ludzi którzy poszukiwali runisty i przeżywali zawód, widząc młodą, atrakcyjną kobietę, która nie pasowała do wizerunku czarnoksiężniczki.
Jej klient się spóźniał. Gdyby nie to, że miała towarzysza, pewnie szybko by się stąd zabrała, nie miała w zwyczaju czekać zbyt długo, chyba że wyjątkowo opłacało jej się na kogoś poczekać.
- Zawsze możemy nad tym pomyśleć w przyszłości. Zależy, jak potoczyłaby się nasza... współpraca – rzekła. Gdyby nie ta dawna znajomość, ten ulotny podszept intuicji, że mimo wszystko wiele ich łączy, pewnie by go spławiła. Lubiła być niezależna, ale musiała przyznać mu rację, jej piękna twarz czasem nie działała na korzyść przy współpracy z nowymi klientami, którzy nie zawsze traktowali ją poważnie. Był przypadek, gdy musiała sięgnąć po czarną magię, by pokazać że wcale nie żartuje i nie jest tylko bezbronną, nieporadną lalką, którą można łatwo oszukać. – Pytanie tylko, co ty byś z tego miał? Raczej nie wierzę w niczyją bezinteresowność – odezwała się, przekrzywiając głowę lekko na bok, pewna że liczył na coś w zamian. Na tym to polegało na Nokturnie, nic tutaj nie było za darmo, każda relacja była podszyta wzajemnym interesem. Ale taki kontakt by się przydał, zawsze dobrze było je mieć, zwłaszcza w takim miejscu. Lepiej było żyć dobrze z rozmaitymi opryszkami, zawsze mogli się przydać. Ale dobre, pewne układy nie rodziły się z jednej rozmowy, a ze współpracy rozciągniętej w czasie. Zabini nie ufała nikomu tylko na słowo, nie dawała się nabierać na gładkie słowne deklaracje. Najważniejsze były czyny, nie słowa, ale możliwe, że ich ścieżki jeszcze się przetną i rzeczywistość zweryfikuje zarówno tę odnowioną po latach znajomość, jak i piękne obietnice pomocy w transportowaniu artefaktów lub zastraszaniu zalegających z zapłatą klientów. Niemniej jednak widziała, że był bardziej zaintrygowany odkąd tak tajemniczo wspomniała o klątwach. Może sam liczył na jakiś dobry interes w związku ze znajomością z runistką. Znowu się napiła, na wszelki wypadek zapamiętując adres, który jej podał.
-Podobno pozycja w drużynie odzwierciedla nastawienie do życia. - mruknął, podkręcając wąsa i zerkając na Lyannę łobuzersko. Nie do końca wierzył w takie gadanie, ale lubił dochodzić do celu siłą, a częścią jego pracy było chronienie klientów, którzy sami nie posunęliby się do sięgnięcia po pałkę.
-Czegoś szukasz, Lyanno? - zażartował, ale jego lekki ton ukrywał powagę i autentyczną ciekawość. Nie spodziewał się tutaj panny z dobrego domu, nie spodziewał się po niej takiego opanowania i zainteresowania Nokturnem, a już na pewno nie spodziewał się tak dziwnego stosunku do śmierci ojca.
Ale czy na pewno? Teraz, gdy sięgał pamięcią wstecz, przypominał sobie, że Lyanna zwykle siedziała u nich w domu ze spuszczoną głową, rzadko patrząc w oczy starego Zabiniego i wypowiadając każde słowo z rozwagą. Wtedy nie przywiązywał do tego uwagi, bo nie znał Zabini poza kontekstem tamtych wizyt, a sam zachowywał się w domu identycznie jak ona, porzucając maskę pewności siebie. Dopiero jej obecny styl bycia oraz ton, jakim wypowiadała się o zmarłym ojcu, dały mu do myślenia. Zachował jednak przemyślenia dla siebie, nie znali się jeszcze na tyle dobrze, by plotkować o swoich rodzicach.
-Niezbadane są ścieżki przeznaczenia. - mruknął tylko. Może przeznaczenie zetknie go jeszcze z Lyanną i pozwoli mu zrozumieć tą intrygującą kobietę, ale na razie nie przejmował się przewrotnym losem, lecz własnym zarobkiem. Patrzył na starą znajomą i atrakcyjną kobietę, ale również na potencjalną nową klientkę. Współpraca z nią była łakomym kąskiem i Wroński domyślał się, że jeśli nie on, to kto inny weźmie nową bywalczynię Nokturnu pod swoje skrzydła. Może i liczyła tutaj na przejrzyste interesy i niezależność, ale szybko przekona się, że w tym miejscu lepiej mieć protekcję aby wszystko układało się bez niespodzianek. Chciał przedstawić jej wstępną ofertę zanim zrobi to kto inny.
Jej zainteresowanie artefaktami brzmiało obiecująco, a gdyby jeszcze nakładała klątwy, to idealnie pasowałaby do tego miejsca.
-Znam wielu kapitanów, którzy zawijają do portu z rzadkimi artefaktami. Niejednokrotnie potrzebują zaufanych runistów aby zabezpieczyć przedmioty lub zaplanować kolejne wyprawy. Mógłbym cię polecić. - kusił z łobuzerskim uśmiechem. Lyanna, tak jak on, wiedziała zapewne, że na Nokturnie nic nie jest bezinteresowne, ale bawiła go ta gra pozorów.
Słuchał dalej o jej zleceniach i zainteresowaniach, próbując wyobrazić sobie jej etykę zawodową, stawki, oraz jakiego rodzaju pracy się podejmowała. Ministerstwo zapewniało bezpieczny etat i porządne pensje - czy panną Zabini kierowały po prostu ciekawość potrzeba adrenaliny, czy połakomiła się na mniej legalne i bardziej intratne źródła zarobku? Prawdę mówiąc, mógł pracować z osobą o każdym podejściu. Dała mu do zrozumienia, że nie jest tania i to mu wystarczyło. Już minęły czasy, gdy chwytał się każdej brudnej roboty na Nokturnie. Teraz wybierał zleceniodawców, którzy nie śmierdzieli groszem. Dodatkową zaletą było darzenie ich sympatią.
Uśmiechnął się wilczo, gdy przeszła do negocjacji i wbiła w niego wyczekujące spojrzenie. Lubił bezpośrednich klientów i bardzo lubił bezpośrednie kobiety.
-A nie mogę bezinteresownie pomóc starej znajomej? - puścił Lyannie perskie oko, jeszcze przez moment przeciągając tę grę w kotka i myszkę. Potem spoważniał, prostując się odruchowo.
-Powiedzmy, że dostosowuję swoje... profity do zleceniodawcy i okoliczności. Możliwe nawet, że ledwo zauważysz, że zyskuję na swojej pomocy. - zaczął miękko, żeby nie zniechęcić kobiety. -Zwykle wystarczy mi mały procent z prowadzonej transakcji, w wielu przypadkach byłbym w stanie wynegocjować dla ciebie tak dobrą cenę, że zyskałabyś nawet po odliczeniu mojej stawki. Mam tutaj wielu znajomych i wiele... środków perswazji. Jeśli sama masz dobre znajomości i potrzebujesz tylko drobnej przysługi, mogę pomóc ci tylko w zamian za polecenie mnie innym. Dbam tutaj o swoją reputację, możesz zresztą rozpytać w Wywernie albo podpytać... kogokolwiek, na kogo tutaj czekasz. Twoje sekrety i stawki są u mnie bezpieczne, a sam potrafię zagwarantować bezpieczeństwo zarówno tobie, jak i artefaktom, które zbierasz. Nie wiem, czy musiałaś się kiedyś użerać z pośrednikiem, który miał ci przekazać jakiś przedmiot i po drodze zdążył się poparzyć albo złapać klątwę oślich uszu - znasz mojego ojca, więc wiesz, że u Wrońskich taka wpadka byłaby niedopuszczalna. - zareklamował się. Niegdyś nienawidził uczyć się o starożytnych runach, które kojarzyły mu się z domowym rygorem. Pewna ekspertyza oraz zdolności w zakresie obrony przed czarną magią wyróźniały go jednak spośród innych oferujących swe usługi rzezimieszków. Z nim klienci mieli gwarancję, że przeklęte przedmioty dotrą na miejsce w nienaruszonym stanie, nie zagrażając nikomu po drodze - nikomu, poza wyznaczoną ofiarą klątwy. Jeśli zaś Lyanna nie miała zamiaru nikogo przeklinać, to mógł użyć swojego doświadczenia do transportu lub zabezpieczenia cennych artefaktów, którymi tak się interesowała.
-Przez długie lata pracowałem dla Borgina i Burke'a, nadal z nimi współpracuję, ale teraz działam głównie jako wolny strzelec.
-Czegoś szukasz, Lyanno? - zażartował, ale jego lekki ton ukrywał powagę i autentyczną ciekawość. Nie spodziewał się tutaj panny z dobrego domu, nie spodziewał się po niej takiego opanowania i zainteresowania Nokturnem, a już na pewno nie spodziewał się tak dziwnego stosunku do śmierci ojca.
Ale czy na pewno? Teraz, gdy sięgał pamięcią wstecz, przypominał sobie, że Lyanna zwykle siedziała u nich w domu ze spuszczoną głową, rzadko patrząc w oczy starego Zabiniego i wypowiadając każde słowo z rozwagą. Wtedy nie przywiązywał do tego uwagi, bo nie znał Zabini poza kontekstem tamtych wizyt, a sam zachowywał się w domu identycznie jak ona, porzucając maskę pewności siebie. Dopiero jej obecny styl bycia oraz ton, jakim wypowiadała się o zmarłym ojcu, dały mu do myślenia. Zachował jednak przemyślenia dla siebie, nie znali się jeszcze na tyle dobrze, by plotkować o swoich rodzicach.
-Niezbadane są ścieżki przeznaczenia. - mruknął tylko. Może przeznaczenie zetknie go jeszcze z Lyanną i pozwoli mu zrozumieć tą intrygującą kobietę, ale na razie nie przejmował się przewrotnym losem, lecz własnym zarobkiem. Patrzył na starą znajomą i atrakcyjną kobietę, ale również na potencjalną nową klientkę. Współpraca z nią była łakomym kąskiem i Wroński domyślał się, że jeśli nie on, to kto inny weźmie nową bywalczynię Nokturnu pod swoje skrzydła. Może i liczyła tutaj na przejrzyste interesy i niezależność, ale szybko przekona się, że w tym miejscu lepiej mieć protekcję aby wszystko układało się bez niespodzianek. Chciał przedstawić jej wstępną ofertę zanim zrobi to kto inny.
Jej zainteresowanie artefaktami brzmiało obiecująco, a gdyby jeszcze nakładała klątwy, to idealnie pasowałaby do tego miejsca.
-Znam wielu kapitanów, którzy zawijają do portu z rzadkimi artefaktami. Niejednokrotnie potrzebują zaufanych runistów aby zabezpieczyć przedmioty lub zaplanować kolejne wyprawy. Mógłbym cię polecić. - kusił z łobuzerskim uśmiechem. Lyanna, tak jak on, wiedziała zapewne, że na Nokturnie nic nie jest bezinteresowne, ale bawiła go ta gra pozorów.
Słuchał dalej o jej zleceniach i zainteresowaniach, próbując wyobrazić sobie jej etykę zawodową, stawki, oraz jakiego rodzaju pracy się podejmowała. Ministerstwo zapewniało bezpieczny etat i porządne pensje - czy panną Zabini kierowały po prostu ciekawość potrzeba adrenaliny, czy połakomiła się na mniej legalne i bardziej intratne źródła zarobku? Prawdę mówiąc, mógł pracować z osobą o każdym podejściu. Dała mu do zrozumienia, że nie jest tania i to mu wystarczyło. Już minęły czasy, gdy chwytał się każdej brudnej roboty na Nokturnie. Teraz wybierał zleceniodawców, którzy nie śmierdzieli groszem. Dodatkową zaletą było darzenie ich sympatią.
Uśmiechnął się wilczo, gdy przeszła do negocjacji i wbiła w niego wyczekujące spojrzenie. Lubił bezpośrednich klientów i bardzo lubił bezpośrednie kobiety.
-A nie mogę bezinteresownie pomóc starej znajomej? - puścił Lyannie perskie oko, jeszcze przez moment przeciągając tę grę w kotka i myszkę. Potem spoważniał, prostując się odruchowo.
-Powiedzmy, że dostosowuję swoje... profity do zleceniodawcy i okoliczności. Możliwe nawet, że ledwo zauważysz, że zyskuję na swojej pomocy. - zaczął miękko, żeby nie zniechęcić kobiety. -Zwykle wystarczy mi mały procent z prowadzonej transakcji, w wielu przypadkach byłbym w stanie wynegocjować dla ciebie tak dobrą cenę, że zyskałabyś nawet po odliczeniu mojej stawki. Mam tutaj wielu znajomych i wiele... środków perswazji. Jeśli sama masz dobre znajomości i potrzebujesz tylko drobnej przysługi, mogę pomóc ci tylko w zamian za polecenie mnie innym. Dbam tutaj o swoją reputację, możesz zresztą rozpytać w Wywernie albo podpytać... kogokolwiek, na kogo tutaj czekasz. Twoje sekrety i stawki są u mnie bezpieczne, a sam potrafię zagwarantować bezpieczeństwo zarówno tobie, jak i artefaktom, które zbierasz. Nie wiem, czy musiałaś się kiedyś użerać z pośrednikiem, który miał ci przekazać jakiś przedmiot i po drodze zdążył się poparzyć albo złapać klątwę oślich uszu - znasz mojego ojca, więc wiesz, że u Wrońskich taka wpadka byłaby niedopuszczalna. - zareklamował się. Niegdyś nienawidził uczyć się o starożytnych runach, które kojarzyły mu się z domowym rygorem. Pewna ekspertyza oraz zdolności w zakresie obrony przed czarną magią wyróźniały go jednak spośród innych oferujących swe usługi rzezimieszków. Z nim klienci mieli gwarancję, że przeklęte przedmioty dotrą na miejsce w nienaruszonym stanie, nie zagrażając nikomu po drodze - nikomu, poza wyznaczoną ofiarą klątwy. Jeśli zaś Lyanna nie miała zamiaru nikogo przeklinać, to mógł użyć swojego doświadczenia do transportu lub zabezpieczenia cennych artefaktów, którymi tak się interesowała.
-Przez długie lata pracowałem dla Borgina i Burke'a, nadal z nimi współpracuję, ale teraz działam głównie jako wolny strzelec.
Zadając to pytanie nie minął się wiele z prawdą, Lyanna zawsze była osobą, która czegoś szukała. Najpierw akceptacji ojca, później rówieśników. Gdy nie udało jej się tego zdobyć tak, jak by tego pragnęła, porzuciła naiwne marzenia i zaczęła rozglądać się za innymi obiektami pożądania. Za wiedzą, za ciekawymi doznaniami. Za potęgą, której łaknęła, i której poszukiwanie doprowadziło ją najpierw do zainteresowania czarną magią, a później w szeregi Czarnego Pana. Chciała być silna i potężna, budzić respekt i szacunek, oddzielić się od zbrukanego statusu i stać się kimś więcej. Nie chciała dłużej spuszczać głowy i schodzić z drogi ojcu i innym, którzy nią pogardzali. Uśmiechnęła się tajemniczo, nie wiadomo czy do Daniela, czy do swoich marzeń.
- Każdy z nas czegoś szuka. W przeciwnym razie czy znaleźlibyśmy się właśnie tutaj? – zastanowiła się. Nie znali się na tyle dobrze, a że była z natury skryta, nie miała w zwyczaju dzielić się swoimi pragnieniami głośno.
Możliwe, że mógł nawet nie wiedzieć o tej skazie na jej pochodzeniu. Nie każdy o tym wiedział, nie chwaliła się tym nigdy, a nazwisko Zabini oficjalnie pozostawało czystokrwiste. Mógł myśleć, że rzeczywiście była panienką z dobrego domu, która zbłądziła lub szukała guza. Pamiętając ją z tych dawnych lat nie mógłby się spodziewać ujrzeć jej na Nokturnie, ale Zabini zmieniła się, nie była też już tłamszona przez ojca i mogła zacząć rozwijać skrzydła podcinane przez tyle lat. Śmierć ojca była pozytywnym zrządzeniem losu, ostatecznym wyzwoleniem, nawet jeśli już wcześniej stopniowo odcinała ostatnie wiążące ją z nim nitki, stawała się coraz bardziej odrębna.
Wbrew temu co mógł myśleć Daniel, Lyanna miała protekcję i nie była tutaj taka zupełnie sama. Należała do rycerzy Walpurgii, służyła Czarnemu Panu i w związku z tym cieszyła się pewnymi przywilejami. Mężczyzna na pewno miał okazję słyszeć o niektórych działaniach organizacji, ale nie mógł wiedzieć, że należała do niej Lyanna, no chyba że był jednym z nowych sojuszników, o których istnieniu jeszcze nie wiedziała.
- To brzmi jak coś bardzo interesującego – rzekła. – I wobec tego nie pogniewam się, jeśli szepniesz komuś o mnie słówko czy dwa.
Oczywiście wiedziała, że będzie mieć to swoją cenę. Ona też nie pomagała nikomu bezinteresownie i za darmo, chyba że były to sprawy rycerzy. Każdy tutaj musiał się cenić, żeby mieć z czego żyć. Jednostki słabe, miękkie i pozbawione stanowczości nie miałyby szans przetrwania. Wielu słabeuszy zapłaciło wysoką cenę za zapuszczanie się w te rejony. Być może części niektórych z nich służyły jej później do nakładania klątw.
- Jeśli będziesz potrzebować runisty, twoja sowa na pewno mnie odnajdzie. Po znajomości mogę odrobinę zejść z ceny, jeśli zaoferujesz mi coś odpowiednio ciekawego – zaoferowała, unosząc lekko jedną brew. Tak właśnie siedząc przy tym stole w Białej Wywernie zaczynali negocjować warunki potencjalnej współpracy, z której nie musiało nic wypalić, ale mogło. Dopiero czyny ją zweryfikują i pokażą, czy będzie możliwa taka współpraca, i czy będzie opłacalna dla obu stron. I czy w ogóle będą mogli sobie zaufać; Lyanna nie była naiwna, więc brała pewną poprawkę na te słowa, liczyła się z tym, że mężczyzna może ją oszukać i wystawić. Bywanie tutaj i obcowanie z różnymi ludźmi nauczyło ją, że niektórzy lubią kombinować i obiecywać, a później nie dotrzymują słowa. Byłaby bardzo głupia, gdyby tak po prostu gładko mu zaufała i potraktowała tę rozmowę jako coś pewnego i wiążącego. Zbyt wiele lat się nie widzieli i właściwie byli dla siebie niemal obcy. Niczego nie byli sobie winni. Ale może z tej rozmowy miała szansę narodzić się jakaś trwalsza współpraca, bo rzeczywiście mogli sobie nawzajem pomóc i czerpać z tego wzajemne profity.
Tak czy inaczej w ministerstwie dusiła się, czuła się ograniczona i poważnie niedoceniana. Przepisy wiązały jej ręce i uniemożliwiały przekraczanie pewnych granic. To nie było dla niej, nie potrafiła się w tej rzeczywistości odnaleźć, więc kilka miesięcy po skończeniu kursu i zdobyciu uprawnień odeszła. Jej niezależny duch pragnął działania na własną rękę, wedle własnych zasad, bez dyszących w kark spasionych urzędników. Ciągnęło ją do podróży, choć aktualnie służba dla Czarnego Pana zatrzymała ją w kraju i nie miała okazji opuszczać Anglii na dłużej niż kilka dni. Ale i tak czuła się bardziej wolna niż kiedyś, bo choć musiała służyć, otwierały się też przed nią nowe możliwości i mogła posmakować magii, o jakiej kilka lat temu nawet nie śniła.
- Jestem pewna, że jeszcze się kiedyś spotkamy – odezwała się nagle. Świat Nokturnu potrafił być bardzo mały. – I wtedy przekonamy się, co wyjdzie z tych wszystkich pięknych obietnic i czy układ, o którym rozmawiamy, okaże się przyszłościowy. Nie wykluczam niczego. Jestem pewna, że oboje możemy się sobie nawzajem przydać, skoro już wiemy o tym, że oboje sięgnęliśmy po ten zakazany owoc, jakim z punktu widzenia naszych dawnych żyć jest już samo bywanie tutaj. Nie mówiąc o tym, co zapewne oboje tutaj robimy... – Napiła się alkoholu i uśmiechnęła się tajemniczo. Żadne z nich nie było dobre, nie byli też kryształowo uczciwymi obywatelami. Odkąd z jej ust spłynęła pierwsza czarnomagiczna inkantacja jej dusza została nieodwracalnie zatruta, a ona sama musiała żyć ze świadomością tego, że za swoje uczynki właściwie każdego dnia może zostać schwytana przez aurorów. Choć teraz, skoro ministerstwo było po ich stronie, nie bała się tego tak bardzo, jak kiedyś.
- Każdy z nas czegoś szuka. W przeciwnym razie czy znaleźlibyśmy się właśnie tutaj? – zastanowiła się. Nie znali się na tyle dobrze, a że była z natury skryta, nie miała w zwyczaju dzielić się swoimi pragnieniami głośno.
Możliwe, że mógł nawet nie wiedzieć o tej skazie na jej pochodzeniu. Nie każdy o tym wiedział, nie chwaliła się tym nigdy, a nazwisko Zabini oficjalnie pozostawało czystokrwiste. Mógł myśleć, że rzeczywiście była panienką z dobrego domu, która zbłądziła lub szukała guza. Pamiętając ją z tych dawnych lat nie mógłby się spodziewać ujrzeć jej na Nokturnie, ale Zabini zmieniła się, nie była też już tłamszona przez ojca i mogła zacząć rozwijać skrzydła podcinane przez tyle lat. Śmierć ojca była pozytywnym zrządzeniem losu, ostatecznym wyzwoleniem, nawet jeśli już wcześniej stopniowo odcinała ostatnie wiążące ją z nim nitki, stawała się coraz bardziej odrębna.
Wbrew temu co mógł myśleć Daniel, Lyanna miała protekcję i nie była tutaj taka zupełnie sama. Należała do rycerzy Walpurgii, służyła Czarnemu Panu i w związku z tym cieszyła się pewnymi przywilejami. Mężczyzna na pewno miał okazję słyszeć o niektórych działaniach organizacji, ale nie mógł wiedzieć, że należała do niej Lyanna, no chyba że był jednym z nowych sojuszników, o których istnieniu jeszcze nie wiedziała.
- To brzmi jak coś bardzo interesującego – rzekła. – I wobec tego nie pogniewam się, jeśli szepniesz komuś o mnie słówko czy dwa.
Oczywiście wiedziała, że będzie mieć to swoją cenę. Ona też nie pomagała nikomu bezinteresownie i za darmo, chyba że były to sprawy rycerzy. Każdy tutaj musiał się cenić, żeby mieć z czego żyć. Jednostki słabe, miękkie i pozbawione stanowczości nie miałyby szans przetrwania. Wielu słabeuszy zapłaciło wysoką cenę za zapuszczanie się w te rejony. Być może części niektórych z nich służyły jej później do nakładania klątw.
- Jeśli będziesz potrzebować runisty, twoja sowa na pewno mnie odnajdzie. Po znajomości mogę odrobinę zejść z ceny, jeśli zaoferujesz mi coś odpowiednio ciekawego – zaoferowała, unosząc lekko jedną brew. Tak właśnie siedząc przy tym stole w Białej Wywernie zaczynali negocjować warunki potencjalnej współpracy, z której nie musiało nic wypalić, ale mogło. Dopiero czyny ją zweryfikują i pokażą, czy będzie możliwa taka współpraca, i czy będzie opłacalna dla obu stron. I czy w ogóle będą mogli sobie zaufać; Lyanna nie była naiwna, więc brała pewną poprawkę na te słowa, liczyła się z tym, że mężczyzna może ją oszukać i wystawić. Bywanie tutaj i obcowanie z różnymi ludźmi nauczyło ją, że niektórzy lubią kombinować i obiecywać, a później nie dotrzymują słowa. Byłaby bardzo głupia, gdyby tak po prostu gładko mu zaufała i potraktowała tę rozmowę jako coś pewnego i wiążącego. Zbyt wiele lat się nie widzieli i właściwie byli dla siebie niemal obcy. Niczego nie byli sobie winni. Ale może z tej rozmowy miała szansę narodzić się jakaś trwalsza współpraca, bo rzeczywiście mogli sobie nawzajem pomóc i czerpać z tego wzajemne profity.
Tak czy inaczej w ministerstwie dusiła się, czuła się ograniczona i poważnie niedoceniana. Przepisy wiązały jej ręce i uniemożliwiały przekraczanie pewnych granic. To nie było dla niej, nie potrafiła się w tej rzeczywistości odnaleźć, więc kilka miesięcy po skończeniu kursu i zdobyciu uprawnień odeszła. Jej niezależny duch pragnął działania na własną rękę, wedle własnych zasad, bez dyszących w kark spasionych urzędników. Ciągnęło ją do podróży, choć aktualnie służba dla Czarnego Pana zatrzymała ją w kraju i nie miała okazji opuszczać Anglii na dłużej niż kilka dni. Ale i tak czuła się bardziej wolna niż kiedyś, bo choć musiała służyć, otwierały się też przed nią nowe możliwości i mogła posmakować magii, o jakiej kilka lat temu nawet nie śniła.
- Jestem pewna, że jeszcze się kiedyś spotkamy – odezwała się nagle. Świat Nokturnu potrafił być bardzo mały. – I wtedy przekonamy się, co wyjdzie z tych wszystkich pięknych obietnic i czy układ, o którym rozmawiamy, okaże się przyszłościowy. Nie wykluczam niczego. Jestem pewna, że oboje możemy się sobie nawzajem przydać, skoro już wiemy o tym, że oboje sięgnęliśmy po ten zakazany owoc, jakim z punktu widzenia naszych dawnych żyć jest już samo bywanie tutaj. Nie mówiąc o tym, co zapewne oboje tutaj robimy... – Napiła się alkoholu i uśmiechnęła się tajemniczo. Żadne z nich nie było dobre, nie byli też kryształowo uczciwymi obywatelami. Odkąd z jej ust spłynęła pierwsza czarnomagiczna inkantacja jej dusza została nieodwracalnie zatruta, a ona sama musiała żyć ze świadomością tego, że za swoje uczynki właściwie każdego dnia może zostać schwytana przez aurorów. Choć teraz, skoro ministerstwo było po ich stronie, nie bała się tego tak bardzo, jak kiedyś.
Wbił w Lyannę przenikliwe spojrzenie, zastanawiając się, czego szuka tutaj otwarcie, a do czego boi się przyznać - przed nim lub przed samą sobą. Nokturn nie oferował tylko szybkich interesów, ale także szybkie romanse, dostęp do zakazanej magii i poczucie władzy. Przed laty Zabini wydawała mu się tylko grzeczną i wycofaną panną z szanowanej rodziny (zgodnie z przypuszczeniami Lyanny, nie miał pojęcia o skazie na jej pochodzeniu - tak jak ona nie wiedziała o hańbie jego matki), więc ciekawiło go to nowe oblicze, które przed nim odsłoniła. Nie pasowała ani do tamtego wyobrażenia o córce Zabiniego, ani do stałych bywalczyń Nokturnu - przewijały się tutaj różne kobiety, ale gorzej wykształcone, mniej eleganckie, mniej niezależne. Zazwyczaj akompaniowały mieszkającym tu mężczyznom, ale Lyanna wydawała się tak samodzielna, że nawet jego propozycję protekcji przyjęła z pewną rezerwą. Nie wiedział w końcu, że należała do potężnej organizacji, że to Rycerze i Czarny Pan zapewniali jej swobodę w poruszaniu się po Nokturnie.
Uśmiechnął się szeroko na jej propozycję i wyciągnął dłoń, gotów uścisnąć dłoń kobiety w geście nieformalnej umowy. Z rozbawieniem pomyślał o tym, że gdyby wciąż mieszkał w rodzinnym domu, to pewnie spotykałby Lyannę na jakiś niezręcznych kolacjach (o ile, po śmierci ojca, bywała jeszcze w towarzystwie czystokrwistych, konserwatywnych rodzin) i całował ją w dłonie. Bardziej męski gest, pieczętujący ich oddanie interesom bardziej pasował do ich nowej relacji. Wroński zapamiętał też, że Zabini ożywiła się na wspomnienie jego koneksji i z łatwością zapewniła o zniżce. Czyżby reputacja liczyła się dla niej bardziej niż pieniądze? Dobrze będzie znać jej priorytety.
-Umowa stoi, Lyanno. Wspomnę o Tobie, komu trzeba i sam odezwę się w razie potrzeby. Ty zaś wiesz, gdzie mnie szukać i jak się ze mną skontaktować. - potwierdził. Zauważył pewną rezerwę, z jaką kobieta podchodziła do ich obietnic - czyżby z natury nie ufała ludziom, czy po prostu była ostrożna w interesach? Nie zamierzał jednak jej zwodzić ani oszukiwać. Dbał o swoją renomę i zaufanie klientów, a każde nowe zlecenie u czarodzieja (lub czarodziejki) o szanowanym nazwisku było na wagę złota. Nie mógł ograniczać się do stałych klientów, starych znajomości i odpłatnych przysług dla opryszków z Nokturnu. Musiał wciąż rozszerzać zakres swoich usług, tym bardziej teraz - gdy zniknięcie anomalii okradło go z łatwych zleceń.
-Jestem pewien, że historia naszego…zwrotu od dawnych żyć jest równie ciekawa, jak nasza praca. - uśmiechnął się, zastanawiając się, czy zejść na tematy osobiste. Kątem oka dostrzegł jednak, jak otwierają się drzwi do Wywerny. Nowy przybysz zaczął iść w stronę ich stolika, a Daniel pojął, że to pewnie na niego czekała tu Lyanna.
-Wygląda na to, że przyszedł twój klient. Nie będę przeszkadzał, więc… do zobaczenia. Liczę, że spotkamy się wkrótce i to nie tylko w zawodowym kontekście. - dopił swoje piwo i wstał od stołu. Z przyjemnością odnowi znajomość i skoczy z nią na kolejne piwo, ale to decyzja Lyanny, czy chce zadawać się z mieszkańcem Nokturnu.
Odszedł do baru, gdzie zaczepił go stary znajomy. Daniel wdał się w rozmowę z kumplem, kątem oka obserwując jednak, czy Lyanna radzi sobie w rozmowie ze swoim klientem i czy ten zachowuje się w porządku wobec pięknej damy.
/zt
Uśmiechnął się szeroko na jej propozycję i wyciągnął dłoń, gotów uścisnąć dłoń kobiety w geście nieformalnej umowy. Z rozbawieniem pomyślał o tym, że gdyby wciąż mieszkał w rodzinnym domu, to pewnie spotykałby Lyannę na jakiś niezręcznych kolacjach (o ile, po śmierci ojca, bywała jeszcze w towarzystwie czystokrwistych, konserwatywnych rodzin) i całował ją w dłonie. Bardziej męski gest, pieczętujący ich oddanie interesom bardziej pasował do ich nowej relacji. Wroński zapamiętał też, że Zabini ożywiła się na wspomnienie jego koneksji i z łatwością zapewniła o zniżce. Czyżby reputacja liczyła się dla niej bardziej niż pieniądze? Dobrze będzie znać jej priorytety.
-Umowa stoi, Lyanno. Wspomnę o Tobie, komu trzeba i sam odezwę się w razie potrzeby. Ty zaś wiesz, gdzie mnie szukać i jak się ze mną skontaktować. - potwierdził. Zauważył pewną rezerwę, z jaką kobieta podchodziła do ich obietnic - czyżby z natury nie ufała ludziom, czy po prostu była ostrożna w interesach? Nie zamierzał jednak jej zwodzić ani oszukiwać. Dbał o swoją renomę i zaufanie klientów, a każde nowe zlecenie u czarodzieja (lub czarodziejki) o szanowanym nazwisku było na wagę złota. Nie mógł ograniczać się do stałych klientów, starych znajomości i odpłatnych przysług dla opryszków z Nokturnu. Musiał wciąż rozszerzać zakres swoich usług, tym bardziej teraz - gdy zniknięcie anomalii okradło go z łatwych zleceń.
-Jestem pewien, że historia naszego…zwrotu od dawnych żyć jest równie ciekawa, jak nasza praca. - uśmiechnął się, zastanawiając się, czy zejść na tematy osobiste. Kątem oka dostrzegł jednak, jak otwierają się drzwi do Wywerny. Nowy przybysz zaczął iść w stronę ich stolika, a Daniel pojął, że to pewnie na niego czekała tu Lyanna.
-Wygląda na to, że przyszedł twój klient. Nie będę przeszkadzał, więc… do zobaczenia. Liczę, że spotkamy się wkrótce i to nie tylko w zawodowym kontekście. - dopił swoje piwo i wstał od stołu. Z przyjemnością odnowi znajomość i skoczy z nią na kolejne piwo, ale to decyzja Lyanny, czy chce zadawać się z mieszkańcem Nokturnu.
Odszedł do baru, gdzie zaczepił go stary znajomy. Daniel wdał się w rozmowę z kumplem, kątem oka obserwując jednak, czy Lyanna radzi sobie w rozmowie ze swoim klientem i czy ten zachowuje się w porządku wobec pięknej damy.
/zt
Self-made man
Nie szukała tu romansów, zdecydowanie – ale dostępu do zakazanej magii i poczucia pewnej władzy już tak. To właśnie ją tu przyciągało, to że mogła swobodniej zgłębiać czarną magię, a także nie ograniczać się jedynie do łamania klątw. Nie była też dodatkiem do żadnego mężczyzny, ani ojca, ani nikogo innego. Była samodzielną, autonomiczną jednostką, ale, choć Daniel nie mógł tego wiedzieć, oddała swoje życie i różdżkę większej sprawie. Nie było odwrotu, zresztą wcale nie chciałaby z tego rezygnować. Jej życie stało się ciekawsze, pełniejsze odkąd dołączyła do rycerzy. Dzięki temu coraz bardziej odcinała się od tej dawnej Lyanny, stłamszonej przez ojca, i stawała się coraz silniejszą czarownicą systematycznie poszerzającą swe umiejętności.
Po chwili zawahania podała mu dłoń, także pieczętując ten nowy początek ich znajomości, w której nie byli już dziećmi swoich ojców, a samodzielnymi, dorosłymi jednostkami starającymi się przetrwać w tym brutalnym świecie. A łatwiej było przetrwać, współpracując. Nawet samotnicza Lyanna wiedziała, że dobrze było mieć w takim miejscu jak Nokturn sojuszników, i przez wzgląd na dawną znajomość była skłonna dopuścić do siebie myśl o daniu Danielowi szansy, by mógł zapracować na jej zaufanie. Nie obdarzała nim hojnie, była z natury ostrożna i nieufna. Trudno było być ufną wobec ludzi, kiedy nawet na własną rodzinę nigdy nie mogła liczyć, może poza bratem. Większość Zabinich wolałaby pewnie, żeby nigdy nie zaistniała. Inni z kolei często nie traktowali jej poważnie, bo była tylko kobietą. Zaufanie było procesem, który budowało się przez dłuższy czas i musiało być podparte solidnymi fundamentami.
- Wiem – potwierdziła. W magicznym świecie kontakt nie był problemem, sowa z pewnością znajdzie adresata. Podejrzewała że jeszcze nie raz się spotkają, przypadkiem lub nie. – I też tak myślę – dodała, ale nie miała się już dziś dowiedzieć, jak w jego przypadku wyglądał ten zwrot, bo wyglądało na to, że nadszedł jej spóźniony klient.
Zabini pożegnała więc dawnego znajomego i zajęła się rozmową z czarodziejem, który mimo sceptycyzmu wobec jej aparycji w końcu postanowił wyłożyć jej swoje oczekiwania i polecenie nałożenia klątwy na pewien przedmiot. Lyanna wysłuchała go, kątem oka dostrzegając, że Daniel nadal był obecny w lokalu, skupiła się jednak całkowicie na rozmowie z czarodziejem, który przedstawił jej kolejne zlecenie, a później, już po wszystkim, opuściła Nokturn z zamiarem udania się do domu i zajęcia się przygotowaniem bazy pod klątwę oraz jej późniejszym nałożeniem.
| zt.
Po chwili zawahania podała mu dłoń, także pieczętując ten nowy początek ich znajomości, w której nie byli już dziećmi swoich ojców, a samodzielnymi, dorosłymi jednostkami starającymi się przetrwać w tym brutalnym świecie. A łatwiej było przetrwać, współpracując. Nawet samotnicza Lyanna wiedziała, że dobrze było mieć w takim miejscu jak Nokturn sojuszników, i przez wzgląd na dawną znajomość była skłonna dopuścić do siebie myśl o daniu Danielowi szansy, by mógł zapracować na jej zaufanie. Nie obdarzała nim hojnie, była z natury ostrożna i nieufna. Trudno było być ufną wobec ludzi, kiedy nawet na własną rodzinę nigdy nie mogła liczyć, może poza bratem. Większość Zabinich wolałaby pewnie, żeby nigdy nie zaistniała. Inni z kolei często nie traktowali jej poważnie, bo była tylko kobietą. Zaufanie było procesem, który budowało się przez dłuższy czas i musiało być podparte solidnymi fundamentami.
- Wiem – potwierdziła. W magicznym świecie kontakt nie był problemem, sowa z pewnością znajdzie adresata. Podejrzewała że jeszcze nie raz się spotkają, przypadkiem lub nie. – I też tak myślę – dodała, ale nie miała się już dziś dowiedzieć, jak w jego przypadku wyglądał ten zwrot, bo wyglądało na to, że nadszedł jej spóźniony klient.
Zabini pożegnała więc dawnego znajomego i zajęła się rozmową z czarodziejem, który mimo sceptycyzmu wobec jej aparycji w końcu postanowił wyłożyć jej swoje oczekiwania i polecenie nałożenia klątwy na pewien przedmiot. Lyanna wysłuchała go, kątem oka dostrzegając, że Daniel nadal był obecny w lokalu, skupiła się jednak całkowicie na rozmowie z czarodziejem, który przedstawił jej kolejne zlecenie, a później, już po wszystkim, opuściła Nokturn z zamiarem udania się do domu i zajęcia się przygotowaniem bazy pod klątwę oraz jej późniejszym nałożeniem.
| zt.
link do przemiany + wizerunek Daisy
Coraz śmielej i pewniej czuła się w nowej skórze. Jednocześnie, było to też dla niej w jakiś sposób nowe doświadczenie. Wcześniej nie przygotowywała się aż tak dokładnie. Zmieniła się, ale zdradzały ją oczy i gesty. Wszystko to, nad czym nie pracowała i czego nie pilnowała. Teraz jednak wszystko było inaczej. Zaczęła jeszcze zanim ten rok się rozpoczął. Najpierw od oczywistych rzeczy, od hamowania własnych odruchów, tych, które były dla niej najbardziej charakterystyczne, które zdradzały ją najmocniej. Łapała momenty - wcześniej niekontrolowane - kiedy unosiła dłonie, żeby założyć włosy za uszy, czasem w okazie zdenerwowania, czasem po prostu przyzwyczajenia. Zmieniła go, starała się wyplenić całkowicie, a gdy dłoń zdradziecko wędrowała do góry udało jej się go zmienić płynne. Nauczyć ciało nowych ruchów i zachowań. Teraz, jako Daisy, drapała się po policzku. Zawsze przed wejściem w nową skórę biała kąpiel używając innego mydła. Załatwiła też nowe perfumy, całkowicie odmienne. Bardziej wytrawne, niż te, których używała normalnie. Sam fakt, że była w stanie zmienić tęczówki i struny głosowe dawało już wiele, ale nie było wszystkim. Musiała zmienić sposób wysławiania się i akcentowania wyrazów, składania zdań. Wszystko było ważne i uświadomił jej to Skamander. Odwiedziła dziadka, który zdradził jej też kilka sekretów, a możliwość skorzystania z szafy Daisy działała na jej korzyść. Dzisiaj, ubrana w materiałowe spodnie i zgniłozieloną koszulę wciągnięta w nie przechodziła bez brukowane uliczki prosto w kierunku Białej Wywerny. Oddychała ze spokojem, choć czuła na ramionach mroźne drobinki szalejącej w ciele adrenaliny. Pchnęła drzwi lokalu wzrokiem przesuwając po wnętrzu, na ten moment postanawiając zostać w głównej sali. Zamówiła przy barze piwo, by później z wyuczoną pewnością przejść kawałek i zasiąść przy jednym ze stolików. Wiedziała, że kilka spojrzeń zawisło na niej, jednak ignorowała je skutecznie nie spoglądając na nikogo konkretnego. Uniosła kufel do ust, przesuwając ciemnymi tęczówkami po otoczeniu, czasem zawieszając wzrok na jednostkach, które znajdował się we wnętrzu, jedynie na kilka sekund - nie więcej. Mijały kolejne minuty, plan był prosty. Przynajmniej na dziś. Napić się i zniknąć. Poobserwować, niby czekając na kogoś, kto się nie zjawił. Cień zamajaczył nad nią. Uniosła, niby leniwie wzrok.
- Nie jestem zainteresowana. - mruknęła przeciągle, mrużąc lekko egzotyczne oczy. Spojrzenie odważnie przesunęło się po sylwetce taksująco, od góry do dołu. Uniosła szklankę, upijając z niej trochę, nie ściągając spojrzenia z twarzy jednostki.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
W Białej Wywernie przyszło zjawiać mu się o wiele rzadziej odkąd zakupił własny lokal, który w najważniejszym, alkoholowym aspekcie, nie różnił się nader bardzo od Mantykory. Poza świeższymi wnętrzami, o które przecież sam wraz z innymi Rycerzami zadbał, miał jednak dodatkowy plus – znacznie bardziej kameralne miejsca, dzięki czemu można było porozmawiać w ciszy i z dala od ciekawskich oczu. Sala główna karczmy była przestronniejsza, pozbawiona skrytych zakątków i tym samym prywatność praktycznie nie istniała, a mimo pełnego dostępu do gabinetu czy rozległych piwnic nie chciał swym usługodawcom pokazywać, iż właśnie on zarządzał owym lokalem. Cenił sobie anonimowość; imię oraz profesja były wystarczające do załatwiania interesów.
Zakończywszy przedwcześnie swe spotkanie nie zamierzał od razu wracać do mieszkania, albowiem nie przywykł pozostawiać praktycznie pełnego szkła. Gość okazał się na tyle irytujący w swym niezdecydowaniu, że zamiast rozkoszować się trunkiem i targować cenę to zmarnował większość czasu kreując w miarę sensowne odpowiedzi na debilne pytania. Nie przywyknął robić za nauczyciela, a tym bardziej tłumaczyć się ze swych metod – czego rzecz jasna nie uczynił – dlatego nim przeszli do meritum sprawy grzecznie mężczyznę pożegnał. Wychodził z założenia, że pewne, mniej legalne, interesy załatwia się sprawnie i konkretnie, lecz jak widać niektórzy lubili mieć wszystko wyłożone na tacy niczym podczas cholernej nauki. Dawno nie zmarnował czasu równie mocno, więc z pewnością kolejka dobrze mu zrobi.
Opróżniając szkło nie rozglądał się zbytnio po obecnych twarzach. Nie miał ochoty na towarzystwo, podobnie jak na słowne zaczepki, a o podobne na Nokturnie nie było nader ciężko. W końcu czystka nie wyplewiła robactwa z owej dzielnicy – z oczywistego powodu – i wciąż nietrudno było o zbędny konflikt, którego wielu szukało tutaj z byle powodu, ot dla czystej rozrywki. Czasami sam, szczególnie gdy miał gorszy nastrój, lubił wyżyć się na jakimś moczymordzie i wtem atakował go paskudnymi zaklęciami tudzież podrzucał zaklęty przedmiot. Walki na gołe pieści zwykle unikał, nie miał zbytnich umiejętności – musiał nad tym popracować, miał przecież nieopodal siebie dobrego nauczyciela. Sierpowy Goyla powalał równie szybko i bezboleśnie jak Pięść Hagrida.
Zsunąwszy się ze stołka rzucił kilka monet tuż obok pustej szklanki, a następnie udał się w kierunku wyjścia. W momencie gdy zaciągał na głowę kaptur szaty, jego uwagę, na dosłownie krótką chwilę, przyciągnęła sylwetka dziewczyny, której wcześniej nie miał okazji widzieć w ów miejscu. Nim zdążył minąć jej stolik jego uszu doszły dość nietypowe słowa i choć chciał, to nie mógł pozostawić ich by rozmyły się w powietrzu bez stosownej riposty. -Ciekawe, bo ja też nie.- rzucił zatrzymując się w miejscu, by finalnie obrócić się w jej kierunku i oprzeć dłonie o blat. -Nie uważasz księżniczko, że jest zbyt późno na zaczepianie obcych mężczyzn? Czy to akurat dla Ciebie trafna pora?- uniósł wymownie brew, a jego wargi wygięły się w kpiącym wyrazie.
Zakończywszy przedwcześnie swe spotkanie nie zamierzał od razu wracać do mieszkania, albowiem nie przywykł pozostawiać praktycznie pełnego szkła. Gość okazał się na tyle irytujący w swym niezdecydowaniu, że zamiast rozkoszować się trunkiem i targować cenę to zmarnował większość czasu kreując w miarę sensowne odpowiedzi na debilne pytania. Nie przywyknął robić za nauczyciela, a tym bardziej tłumaczyć się ze swych metod – czego rzecz jasna nie uczynił – dlatego nim przeszli do meritum sprawy grzecznie mężczyznę pożegnał. Wychodził z założenia, że pewne, mniej legalne, interesy załatwia się sprawnie i konkretnie, lecz jak widać niektórzy lubili mieć wszystko wyłożone na tacy niczym podczas cholernej nauki. Dawno nie zmarnował czasu równie mocno, więc z pewnością kolejka dobrze mu zrobi.
Opróżniając szkło nie rozglądał się zbytnio po obecnych twarzach. Nie miał ochoty na towarzystwo, podobnie jak na słowne zaczepki, a o podobne na Nokturnie nie było nader ciężko. W końcu czystka nie wyplewiła robactwa z owej dzielnicy – z oczywistego powodu – i wciąż nietrudno było o zbędny konflikt, którego wielu szukało tutaj z byle powodu, ot dla czystej rozrywki. Czasami sam, szczególnie gdy miał gorszy nastrój, lubił wyżyć się na jakimś moczymordzie i wtem atakował go paskudnymi zaklęciami tudzież podrzucał zaklęty przedmiot. Walki na gołe pieści zwykle unikał, nie miał zbytnich umiejętności – musiał nad tym popracować, miał przecież nieopodal siebie dobrego nauczyciela. Sierpowy Goyla powalał równie szybko i bezboleśnie jak Pięść Hagrida.
Zsunąwszy się ze stołka rzucił kilka monet tuż obok pustej szklanki, a następnie udał się w kierunku wyjścia. W momencie gdy zaciągał na głowę kaptur szaty, jego uwagę, na dosłownie krótką chwilę, przyciągnęła sylwetka dziewczyny, której wcześniej nie miał okazji widzieć w ów miejscu. Nim zdążył minąć jej stolik jego uszu doszły dość nietypowe słowa i choć chciał, to nie mógł pozostawić ich by rozmyły się w powietrzu bez stosownej riposty. -Ciekawe, bo ja też nie.- rzucił zatrzymując się w miejscu, by finalnie obrócić się w jej kierunku i oprzeć dłonie o blat. -Nie uważasz księżniczko, że jest zbyt późno na zaczepianie obcych mężczyzn? Czy to akurat dla Ciebie trafna pora?- uniósł wymownie brew, a jego wargi wygięły się w kpiącym wyrazie.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Sala główna
Szybka odpowiedź