Poczekalnia
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Poczekalnia
Po wyjściu z windy, tuż po lewej stronie znajduje się poczekalnia z ciasno ustawionymi ławkami, na których, po przedstawieniu celu wizyty i odebraniu przepustki, mogą oczekiwać przybyli goście. Niektórzy trafiają tu w charakterze świadka lub też chcą złożyć donos, inni znów liczą na przyjęcie przez urzędników. Czas oczekiwania bywa różny, lecz nierzadko można dostrzec tu zirytowane miny petentów.
Przez wielkie okna do pomieszczenia wpływa duża ilość świtała, rzucającego mieniące się refleksy na zaczarowane obrazy. To właśnie one stanowią pewne urozmaicenie dłużących się minut - w ramach desperacji można podjąć się rozmowy z uwiecznionymi postaciami, nikt jednak nie gwarantuje, na jakie tory zejdzie dyskusja; mówi się, że malowidła mają dość nietypowe usposobienie.
Przez wielkie okna do pomieszczenia wpływa duża ilość świtała, rzucającego mieniące się refleksy na zaczarowane obrazy. To właśnie one stanowią pewne urozmaicenie dłużących się minut - w ramach desperacji można podjąć się rozmowy z uwiecznionymi postaciami, nikt jednak nie gwarantuje, na jakie tory zejdzie dyskusja; mówi się, że malowidła mają dość nietypowe usposobienie.
To było dla niego najważniejsze i priorytetowe. Skoro wiedział, że fizycznie nic im nie dolega, mógł się uspokoić i zacząć myśleć o reszcie. Nie, żeby traktował Artis jako pojemnik dla wychowania dziecka. Nigdy tak nie pomyślał! Ale mimo wszystko stan jej zdrowia był dla niego niesamowicie kluczowy i wiedział, że oszalałby, gdyby coś było nie tak. Wcześniej nie unikali swojego towarzystwa, chociaż w domu z oczywistych przyczyny ostatnio nie potrafili za długo ze sobą wytrzymać. Buforem była Sophia, która przekazywała bratu kilka zdań o tym jak czuje się Finnleigh, co robiła, czy nic jej nie jest. I chociaż było to niesamowicie pomocne w ciągu tych dni milczenia, to Raidenowi nie wystarczało. Czuł, że po prostu powoli zapada się w sobie i nawet w pracy szło mu gorzej. Tracił zapał, zasypiał i chodził rozdrażniony. Nawet wyjście na piwo z Penny'm nie pomagało. Nic nie pomagało, jeśli było między nimi źle i odbijało się to wyraźnie na Carterze. Dobrze, że przynajmniej wczoraj doprowadził sprawę do końca.
- Ostatnio w ogóle z niego nie wychodzę - odparł, zerkając nad nią spod lekko pochylonej głowy, gdy badał spojrzeniem jej ukryty pod ubraniem brzuch. Zupełnie jakby zamierzał tym samym skontrolować czy wszystko było w porządku. Zupełnie jakby samym spojrzeniem potrafił ochronić tego małego przyszłego rozrabiakę. Najwidoczniej Artis nie zamierzała specjalnie komentować tego, że ciągle przesiadywał w pracy, chociaż pytanie o to co robił w Ministerstwie Magii było dość... Dziwne. Nie myślał jednak o sensie jej słów, gdy widział, że coś było nie tak. Słyszał o Potterach. Wiedział, że byli aurorami i to było bardziej niż pewne, że znali się z Artis i Sophią. Sam czuł się podle, gdy odebrano mu najlepszego przyjaciela. Dalej czuł tę stratę i najwyraźniej jego kobiety również ją teraz dostały. Podwójną. Całą trójka aurorów osierociła małe dzieci, a Raiden poczuł uścisk w żołądku. W końcu ostatnio gdy tu był, stał z Alastorem na rękach. Czy kruchość życia potrafiła mieć bardziej brutalne oblicze niż wtedy? - Tęsknię za tobą - mruknął nagle, zupełnie odrzucając ten dziwny tryb rozmowy, w który weszli, nie zamierzając mu się poddawać, chociaż dystans, który przybierali i maski, które musieli zakładać w pracy były okropnie wyczerpujące. Carter pomimo pracy w policji nie potrafił udawać w sprawach prywatnych. Zawsze mówił i robił to na co miał ochotę. Teraz musiał się z tym ukrywać i gdy się odezwał, dostrzegł jak Artis rozejrzała się lekko po poczekalni jakby sprawdzając czy nikt go nie usłyszał. Wiedział, że nie powinien był, ale skoro się spotkali, nie zamierzał udawać, że wszystko jest w porządku i rozejść się bez wyjaśnienia czegokolwiek.
- Ostatnio w ogóle z niego nie wychodzę - odparł, zerkając nad nią spod lekko pochylonej głowy, gdy badał spojrzeniem jej ukryty pod ubraniem brzuch. Zupełnie jakby zamierzał tym samym skontrolować czy wszystko było w porządku. Zupełnie jakby samym spojrzeniem potrafił ochronić tego małego przyszłego rozrabiakę. Najwidoczniej Artis nie zamierzała specjalnie komentować tego, że ciągle przesiadywał w pracy, chociaż pytanie o to co robił w Ministerstwie Magii było dość... Dziwne. Nie myślał jednak o sensie jej słów, gdy widział, że coś było nie tak. Słyszał o Potterach. Wiedział, że byli aurorami i to było bardziej niż pewne, że znali się z Artis i Sophią. Sam czuł się podle, gdy odebrano mu najlepszego przyjaciela. Dalej czuł tę stratę i najwyraźniej jego kobiety również ją teraz dostały. Podwójną. Całą trójka aurorów osierociła małe dzieci, a Raiden poczuł uścisk w żołądku. W końcu ostatnio gdy tu był, stał z Alastorem na rękach. Czy kruchość życia potrafiła mieć bardziej brutalne oblicze niż wtedy? - Tęsknię za tobą - mruknął nagle, zupełnie odrzucając ten dziwny tryb rozmowy, w który weszli, nie zamierzając mu się poddawać, chociaż dystans, który przybierali i maski, które musieli zakładać w pracy były okropnie wyczerpujące. Carter pomimo pracy w policji nie potrafił udawać w sprawach prywatnych. Zawsze mówił i robił to na co miał ochotę. Teraz musiał się z tym ukrywać i gdy się odezwał, dostrzegł jak Artis rozejrzała się lekko po poczekalni jakby sprawdzając czy nikt go nie usłyszał. Wiedział, że nie powinien był, ale skoro się spotkali, nie zamierzał udawać, że wszystko jest w porządku i rozejść się bez wyjaśnienia czegokolwiek.
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
Po jej zachowaniu nie było widać, by Carter powiedział coś ważnego, ale że on ją już znał, łatwiej było mu przejrzeć jej maskę. Oczy zdradzały jak bardzo poruszyły ją te słowa. Tylko silna wola powstrzymywała ją od zrobienia czegoś głupiego, niezbyt skutecznie. Uniosła na moment rękę jakby chciała go dotknąć, ale zaraz opuściła ją wiedząc, że nie powinna. Zacisnęła usta i spojrzała na niego smutno, w tym spojrzeniu były zawarte przeprosiny.
- My też - odpowiedziała cicho. I rzeczywiście tak musiało być, bo działo się z nią tylko gorzej od ich kłótni. Mniej panowała nad sobą, czuła się bardziej apatyczna i zmęczona. Było tak jeszcze zanim usłyszała złe wieści, teraz była chodzącą katastrofą.
- Nie powinnam była się tak wściekać. Zrobisz jak uważasz, a ja muszę uporać się ze swoimi problemami - mówiła tak cicho, że nie było możliwości by ktoś poza Carterem ją usłyszał - Chyba zaczyna mnie to wszystko przerastać - sama była zaskoczona tym, jak łatwo przyznała się do słabości. Najchętniej zamknęłaby oczy i udawała, że nic się nie dzieje. Że nikt nie znalazł ostatnio hobby mordowania aurorów, że nikt nie porywa ludzi i nie następuje idiotyczny podział społeczeństwa. Wiedziała co stało się Sophii przez jej pochodzenie. Ona była bezpieczna tak długo jak nikt nie wiedział, że została wydziedziczona. Ile mogła mieć jeszcze czasu zanim ktoś spróbuje pozbawić ją stanowiska? Odrzuciła te myśli wiedząc, że nic i tak nie zmieni. Już dawno postanowiła cieszyć się spokojem ile będzie się dało, a potem walczyć o odzyskanie go ile tylko będzie miała sił.
Carter wiedział co ona do niego czuje, nie wiedział za to jak bardzo jest jej potrzebny. Nikt nie potrafił jej tak uspokoić, rozśmieszyć, czy nawet zdenerwować. Stanowił dla niej kotwicę od kiedy straciła stały grunt pod nogami i ostatnie dni gdy omijali się szerokim łukiem były jednymi z cięższych. Nienawidziła siebie za słowa, które wypowiedziała, ale nie wiedziała co powiedzieć, by i on to wiedział.
- My też - odpowiedziała cicho. I rzeczywiście tak musiało być, bo działo się z nią tylko gorzej od ich kłótni. Mniej panowała nad sobą, czuła się bardziej apatyczna i zmęczona. Było tak jeszcze zanim usłyszała złe wieści, teraz była chodzącą katastrofą.
- Nie powinnam była się tak wściekać. Zrobisz jak uważasz, a ja muszę uporać się ze swoimi problemami - mówiła tak cicho, że nie było możliwości by ktoś poza Carterem ją usłyszał - Chyba zaczyna mnie to wszystko przerastać - sama była zaskoczona tym, jak łatwo przyznała się do słabości. Najchętniej zamknęłaby oczy i udawała, że nic się nie dzieje. Że nikt nie znalazł ostatnio hobby mordowania aurorów, że nikt nie porywa ludzi i nie następuje idiotyczny podział społeczeństwa. Wiedziała co stało się Sophii przez jej pochodzenie. Ona była bezpieczna tak długo jak nikt nie wiedział, że została wydziedziczona. Ile mogła mieć jeszcze czasu zanim ktoś spróbuje pozbawić ją stanowiska? Odrzuciła te myśli wiedząc, że nic i tak nie zmieni. Już dawno postanowiła cieszyć się spokojem ile będzie się dało, a potem walczyć o odzyskanie go ile tylko będzie miała sił.
Carter wiedział co ona do niego czuje, nie wiedział za to jak bardzo jest jej potrzebny. Nikt nie potrafił jej tak uspokoić, rozśmieszyć, czy nawet zdenerwować. Stanowił dla niej kotwicę od kiedy straciła stały grunt pod nogami i ostatnie dni gdy omijali się szerokim łukiem były jednymi z cięższych. Nienawidziła siebie za słowa, które wypowiedziała, ale nie wiedziała co powiedzieć, by i on to wiedział.
Artis Finnleigh
Zawód : Auror
Wiek : 25
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Panna
I'm gonna trust you, babe
I'm gonna look in your eyes
And if you say, "Be alright"
I'll follow you into the light
I'm gonna look in your eyes
And if you say, "Be alright"
I'll follow you into the light
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
To było tak beznadziejne, że nie można było nie przyznać Raidenowi racji. Nawet nie mógł jej przytulić, a o dotknięciu jej też nie było mowy, chociaż wydawało się to komiczne, wcale takie nie było. Nigdy nie musiał uważać ze swoimi związkami, ale wiedział, że ten związek nie był taki jak jego poprzednie. Początkowo można było powiedzieć, że to przez ciążę, co było w sumie racją. Ale wcale nie na dłuższą metę i Carter miał się o tym przekonać. Znał reakcje Artis na w sumie każdą możliwą emocję, która ją opanowywała. Gdy się śmiała, płakała, była zła czy wzruszona. Zaskakujące, że to wszystko przeżyli już w ciągu tych kilku miesięcy. I to wcale nie takich pełnych. Ale po prostu już zdążył rozpoznać co czuła, chociaż nie mogła mu tego powiedzieć czy nawet go dotknąć. Działało to w obie strony. Dostrzegł w jej spojrzeniu to, co wtedy gdy dał Finnleigh pierścień z kamieniem księżycowym, a potem wielką falę uczucia w pokoju na piętrze, gdy go jej pokazał. Teraz też było to samo, chociaż mogła mu to okazać jedynie spojrzeniem. Zauważył ruch ręki i również to jak ją cofnęła praktycznie po sekundzie od podjęcia decyzji. Gdyby nie ci wszyscy ludzie od razu by przygarnął ją do siebie, ale... No, właśnie. Ci wszyscy cholerni ludzie...
My też.
Bardzo chciał, by wszystko wróciło do normy. By mogli dalej żyć obok siebie, ale bez tych wszystkich kłótni, bo zadziwiająco beznadziejnie szło im w dogadywaniu się. Gdy chodziło o mini Cartera, było zupełnie inaczej. Potrafili współpracować. A gdy Artis powiedziała o niej i bobasie jako o jednym, całkowicie rozmiękł. Wydawało mu się, że będzie go to rozczulać już zawsze. I wcale przez to nie czuł się słaby, a wręcz przeciwnie. Spojrzał na nią ponownie z lekkim uśmiechem ulgi i równocześnie czegoś jeszcze, chociaż nie można było to jeszcze zinterpretować. - Nie mówmy o tym. To był mój błąd - odparł na jej pierwsze słowa, wiedząc, że nie musiała go przepraszać. Nigdy nie musiała. Zaraz jednak dodał:
- Wiesz, że jestem obok.
W jego oczach było zrozumienie. Sam przecież radził sobie z kompletnymi zaskoczeniami, uderzeniami od życia raz i drugi. Bagaż, brzemię, które dostał było ogromne i równocześnie tak kontrastujące, że trudno było to pojąć. A co dopiero żyć z tym. Ale Raidenowi się udawało, więc nie zamierzał się poddawać. Zawsze było warto się podnosić i nie popadać w represje. Pracowali w tej samej branży, więc wiedział jeszcze lepiej co czuła. Też dostał sprawę o zaginięciach, parę spraw morderstw, jeszcze parę o zamieszkach... Było ciężko, dlatego musieli jeszcze bardziej trzymać się razem, a nie kłócić, tracąc sojusze i siebie wzajemnie. Obserwował jej zmęczoną twarz, gdy wpadł mu pewien pomysł do głowy. - Masz chwilę czasu? - spytał. - Bo znam świetną knajpkę na Piccadilly Circus i czułbym się lepiej poza tymi wszystkimi spojrzeniami - dodał nieco luźniej, uśmiechając się do niej na zachętę. Naprawdę chciał z nią stąd wyjść, porozmawiać, zjeść. Po prostu spędzić z nią trochę czasu, bo wspomnienia o ich dniu w magicznym porcie jedynie podsyciło apetyt na bycie z Finnleigh.
My też.
Bardzo chciał, by wszystko wróciło do normy. By mogli dalej żyć obok siebie, ale bez tych wszystkich kłótni, bo zadziwiająco beznadziejnie szło im w dogadywaniu się. Gdy chodziło o mini Cartera, było zupełnie inaczej. Potrafili współpracować. A gdy Artis powiedziała o niej i bobasie jako o jednym, całkowicie rozmiękł. Wydawało mu się, że będzie go to rozczulać już zawsze. I wcale przez to nie czuł się słaby, a wręcz przeciwnie. Spojrzał na nią ponownie z lekkim uśmiechem ulgi i równocześnie czegoś jeszcze, chociaż nie można było to jeszcze zinterpretować. - Nie mówmy o tym. To był mój błąd - odparł na jej pierwsze słowa, wiedząc, że nie musiała go przepraszać. Nigdy nie musiała. Zaraz jednak dodał:
- Wiesz, że jestem obok.
W jego oczach było zrozumienie. Sam przecież radził sobie z kompletnymi zaskoczeniami, uderzeniami od życia raz i drugi. Bagaż, brzemię, które dostał było ogromne i równocześnie tak kontrastujące, że trudno było to pojąć. A co dopiero żyć z tym. Ale Raidenowi się udawało, więc nie zamierzał się poddawać. Zawsze było warto się podnosić i nie popadać w represje. Pracowali w tej samej branży, więc wiedział jeszcze lepiej co czuła. Też dostał sprawę o zaginięciach, parę spraw morderstw, jeszcze parę o zamieszkach... Było ciężko, dlatego musieli jeszcze bardziej trzymać się razem, a nie kłócić, tracąc sojusze i siebie wzajemnie. Obserwował jej zmęczoną twarz, gdy wpadł mu pewien pomysł do głowy. - Masz chwilę czasu? - spytał. - Bo znam świetną knajpkę na Piccadilly Circus i czułbym się lepiej poza tymi wszystkimi spojrzeniami - dodał nieco luźniej, uśmiechając się do niej na zachętę. Naprawdę chciał z nią stąd wyjść, porozmawiać, zjeść. Po prostu spędzić z nią trochę czasu, bo wspomnienia o ich dniu w magicznym porcie jedynie podsyciło apetyt na bycie z Finnleigh.
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
Wiesz, że jestem obok.
Wydusiła z siebie lekki uśmiech, wiedziała. Mimo, że ich życia skrzyżowały się nie tak dawno, już wiele razy udowodnił, że jest w stanie sprostać wszystkiemu i że wspiera ją, obojętnie co się działo. Nadal czuła się z tym niepewnie, nieprzywykła do takiej otwartości i poświęcenia. Uczyła się od niego i Sophii jak wygląda szczera i bliska relacja z drugim człowiekiem. Chwilę zajęło jej, zanim zobaczyła jak oschła wobec niej była zawsze jej rodzina. Od dawna wiedziała, że nie pasowała do ich wyobrażeń, ale teraz doszła do wniosku że ma znacznie więcej z Longbottomów niż z jakiegokolwiek Macmillana. Nie czuła się dumna z tego powodu, ale w jakiś sposób mniej zraniona.
Uniosła lekko brodę by spojrzeć Raidenowi w oczy i skinęła głową. Nie było dobrze, wciąż się bała, wciąż opłakiwała śmierć dobrych ludzi, ale wiedziała, że da radę sobie z tym poradzić. Carter stał murem za jej plecami i dzięki jakiejś tajemniczej sile zawsze wiedział kiedy się pojawić, co powiedzieć i nie zapominał zaproponować jedzenia. Im dłużej z nim mieszkała tym większym smakoszem się stawała.
- Myślę, że nic się nie stanie jeśli zniknę na jakiś czas - odpowiedziała spokojnie, a choć wciąż uśmiechnięta, grymas ten powoli zmywał się z jej twarzy jakby mięśnie nie potrafiły go utrzymać. Pogodzenie się z Raidenem przyniosło ogromną ulgę, ale inne sfery życia pozostawały tak samo zmącone.
- Mam nadzieję, że mają dobrą herbatę - dodała, nie chcąc znów oddać się otępieniu. Carter był jej kotwicą i wiedziała, że lepiej dla niej by było jej nie puszczać. Powoli ruszyli w stronę wyjścia z Ministerstwa zachowując odpowiedni dystans i zupełny brak kontaktu cielesnego, jak na współpracowników przystało. Finnleigh była nawet odpowiednio spięta, choć wynikało to przede wszystkim z faktu jak nienaturalna była przestrzeń między nimi. Ich sekret wciąż był bezpieczny, zapewne do momentu gdy nie będą w stanie ukryć jej brzucha pod luźnymi ubraniami.
/zt x2
Wydusiła z siebie lekki uśmiech, wiedziała. Mimo, że ich życia skrzyżowały się nie tak dawno, już wiele razy udowodnił, że jest w stanie sprostać wszystkiemu i że wspiera ją, obojętnie co się działo. Nadal czuła się z tym niepewnie, nieprzywykła do takiej otwartości i poświęcenia. Uczyła się od niego i Sophii jak wygląda szczera i bliska relacja z drugim człowiekiem. Chwilę zajęło jej, zanim zobaczyła jak oschła wobec niej była zawsze jej rodzina. Od dawna wiedziała, że nie pasowała do ich wyobrażeń, ale teraz doszła do wniosku że ma znacznie więcej z Longbottomów niż z jakiegokolwiek Macmillana. Nie czuła się dumna z tego powodu, ale w jakiś sposób mniej zraniona.
Uniosła lekko brodę by spojrzeć Raidenowi w oczy i skinęła głową. Nie było dobrze, wciąż się bała, wciąż opłakiwała śmierć dobrych ludzi, ale wiedziała, że da radę sobie z tym poradzić. Carter stał murem za jej plecami i dzięki jakiejś tajemniczej sile zawsze wiedział kiedy się pojawić, co powiedzieć i nie zapominał zaproponować jedzenia. Im dłużej z nim mieszkała tym większym smakoszem się stawała.
- Myślę, że nic się nie stanie jeśli zniknę na jakiś czas - odpowiedziała spokojnie, a choć wciąż uśmiechnięta, grymas ten powoli zmywał się z jej twarzy jakby mięśnie nie potrafiły go utrzymać. Pogodzenie się z Raidenem przyniosło ogromną ulgę, ale inne sfery życia pozostawały tak samo zmącone.
- Mam nadzieję, że mają dobrą herbatę - dodała, nie chcąc znów oddać się otępieniu. Carter był jej kotwicą i wiedziała, że lepiej dla niej by było jej nie puszczać. Powoli ruszyli w stronę wyjścia z Ministerstwa zachowując odpowiedni dystans i zupełny brak kontaktu cielesnego, jak na współpracowników przystało. Finnleigh była nawet odpowiednio spięta, choć wynikało to przede wszystkim z faktu jak nienaturalna była przestrzeń między nimi. Ich sekret wciąż był bezpieczny, zapewne do momentu gdy nie będą w stanie ukryć jej brzucha pod luźnymi ubraniami.
/zt x2
Artis Finnleigh
Zawód : Auror
Wiek : 25
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Panna
I'm gonna trust you, babe
I'm gonna look in your eyes
And if you say, "Be alright"
I'll follow you into the light
I'm gonna look in your eyes
And if you say, "Be alright"
I'll follow you into the light
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Lucinda doskonale potrafiła go zrozumieć. Tu nie chodziło o jak najszybsze rozwiązanie sprawy na swoje widzi mi się. Ludzkie życie wisiało na włosku, a on przysiągł zdrowia i życia bronić. A jednak… nie widział tego co mu pokazywała. Nie słuchał tego co chciała mu przekazać. Oczekiwał krótkiej konwersacji najlepiej ze wskazaniem miejsca rzuconej klątwy, ale ona nie była jasnowidzem. Gdyby to była klątwa mogłaby mu powiedzieć jakie zaklęcia zostały rzucone, czego mogła dotyczyć i ile jeszcze czasu miała zraniona dziewczyna. Mogłaby mu to powiedzieć, ale nie była w takich sprawach ignorantką i jeżeli nie była o czymś przekonana, a to coś stanowiło o życiu drugiej osoby… nie mogła tego zrobić. Mógł widzieć w niej ignorantkę, mógł widzieć pozbawioną świadomości szlachciankę, która od czasu o czasu postanawia pobawić się w szalonego podróżnika. Słyszała to w jego głosie i wcale się tym nie przejęła. Już dawno mógłby porzucić myśli o klątwie i zająć się kolejnym śladem. Jednak to nie było już w jej kwestii. Miała ochotę warknąć, że bycie takim bucem nie pomoże mu w znalezieniu tej dziewczynki żywej, ale czuła w kościach, że to nie kwestia charakteru, a zawodowej skuteczności. - Od kiedy pośpiech jest ważniejszy od rozsądku? - spojrzała na niego twardo mrużąc oczy. Nie chciała być niemiła. Nigdy nie była, ale ta sytuacja zaczynała wyprowadzać ją z równowagi chociaż nie widziała tego w ten sposób. Nie była zadufaną w sobie szlachcianką krzywiącą się na każde niepochlebne słowo do niej skierowane. Przyszła tutaj dzisiaj z zamiarem pomocy i nadal chciała pomóc… gdyby tylko mogła. Jednak w jej rozumowaniu pomoc miała być daleka od szkody, a jej gdybanie, naciąganie faktów, szukanie czegoś na siłę… mogłoby zaszkodzić nie tylko tej dziewczynce, ale także całej sprawie. Cokolwiek by myślał nie miała zamiaru opowiadać mu tego co chciał usłyszeć nawet jeśli był do tego przyzwyczajony. - Farsa? - powtórzyła kręcąc głową. - Nie wiem już co jest większą farsą. - mruknęła kiedy wieczko skrzyni zamknęło się z trzaskiem. I chociaż teraz wierzyła, że działa z rozsądkiem to po powrocie do domu, kiedy zacznie całą sytuację analizować będzie żałowała, że nie miała na to więcej czasu. Chociaż teraz była pewna, że nie ma do czynienia z klątwą tak później będzie pluć sobie w brodę, że może jednak w tym wszystkim coś jej umknęło. Gdyby była jednak pewna, że tak jest… bez zastanowienia by mu o tym powiedziała. Nie zważając na to, że mężczyzna w ogóle jej nie słucha. Nie zastanawiając się nad tym jak duży ciężar pomyłki przyjdzie jej nosić. Odwróciła się w stronę mężczyzny chowając różdżkę do wewnętrznej kieszeni szaty. - Traci Pan czas… - zaczęła, ale czując, że to tylko jej płonna nadzieja zamknęła usta i skinęła głową. - Proszę wysłać sowę do lorda Edgara Burke'a w takim razie. - powiedziała sama nie wierząc, że to powiedziała. - Mam szczerą nadzieje, że się mylę… - dodała i skinęła mu głową ruszają w stronę drzwi. Już zaczęła żałować, że w ogóle zgodziła się w tym uczestniczyć. Już zaczęła myśleć o tej biednej kobiecie. Miała nadzieje, że postąpiła słusznie.
z.t
z.t
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
- Odkąd rozsądek donikąd nie prowadzi - żachnął ze złością, nie dostrzegając sensu w tych rozważaniach - bo cóż rozsądek miał za znaczenie, kiedy rozsądku w tej rozmowie nie było. Rozsądek - był powściągliwy, spokojny i cierpliwy, a tutaj trzeba było działania, szybkiego, zdecydowanego i ostatecznego. Pewnego - takiego, które jasno przekreśli szanse na zamordowanie tej dziewczyny czarnoksiężnika, który zostawił po sobie jeden jedyny ślad: ten felerny sztylet. Klucz do zagadki - szyfr, który musiał wpierw rozpoznać. A którego Lucinda rozpoznać nie chciała lub nie potrafiła. Zirytowały go ostre słowa wypowiedziane przez panienkę, sprawiała wrażenie, jakby wiedziała, o czym mówiła - a przecież była tylko niedoświadczoną szlachcianką. Brendan nie znał jej zbyt dobrze - nie wiedział, kim była i nie mógł wiedzieć, na ile - albo czy w ogóle - zadzierała nosa jako arystokratka, idąc jednak stereotypem nazwiska ocenił ją z góry tak, jak oceniał po nazwisku wszystkich. - Nie wiesz - powtórzył po niej chłodno, wwiercając się w jej ostre spojrzenie własnym, nie mniej niepochlebnym. - Zaskoczyłabyś mnie bardziej, gdybyś wiedziała - przyznał, bo między Morganą a prawdą panienka zdawała się nie wiedzieć nic, a już na pewno - nic przydatnego. Być może nakładał na nią zbyt dużą presję, ale tego nie widział; był nauczony pod presją pracować - i robił to praktycznie całe życie. Nawet na trudne zadania czas był ograniczony, zwłaszcza wszędzie tam, gdzie ważyły się losy ludzkiego istnienia. Naprawdę - czy biuro aurorów nie było w stanie zatrudnić lepszych specjalistów? Nie tylko bardziej doświadczonych, ale i doroślejszych - duchem i ciałem, panienka Selwyn zdawała się nie rozumieć wagi toczącej się sprawy. Zdawała się nie rozumieć, jak ważny jest czas. Bo - naturalnie - był ważniejszy od rozsądku. Jeśli istniał choć cień szansy, że złapie tego zwyrodnialca, mógł zaryzykować i złapać niewinnego - który przecież swoją niewinność i tak by udowodnił.
Westchnął, może dziewczę wychowane na salonach nie przywykło, by ktoś mu otwarcie mówił, co sądzi o jego pracy. Nieprzyzwyczajone do ostrych słów krytyki i dalekie od rzeczywistości, takie właśnie zwykle były szlachciątka, a szlacheckie panienki w szczególności. Wziął kuferek do rąk, doskonale wiedząc, że miała rację - tracił czas, a słowne przepychanki tego nie zmienią. Nie miał czasu się przekomarzać, musiał zacząć faktycznie działać. Wtedy jednak dotarły do niego kolejne słowa - wyjątkowo okrutne, doprawdy? Burke? Pomijał tytulaturę z oczywistego powodu, czuł wstręt do tego człowieka - nawet jeśli nigdy go nie spotkał. Wstręt za samo to, kim był i za samo to, że nie sprzeciwiał się temu, kim był. I choć mógł być wyjątkowo zdolnym czarodziejem, choć mógł mieć doświadczenie o wiele większe od Lucindy... coś wewnątrz niego miało opór, by zwrócić się do tego człowieka o pomoc. Ale - czy nie zwracał jej przed chwilą uwagę na to, że liczy się tylko czas? Może jednak - warto spróbować? Skrzywił się - ale skinął jej głową, nim odszedł wgłąb korytarzy.
Mimo wszystko - spróbowała.
/zt
Westchnął, może dziewczę wychowane na salonach nie przywykło, by ktoś mu otwarcie mówił, co sądzi o jego pracy. Nieprzyzwyczajone do ostrych słów krytyki i dalekie od rzeczywistości, takie właśnie zwykle były szlachciątka, a szlacheckie panienki w szczególności. Wziął kuferek do rąk, doskonale wiedząc, że miała rację - tracił czas, a słowne przepychanki tego nie zmienią. Nie miał czasu się przekomarzać, musiał zacząć faktycznie działać. Wtedy jednak dotarły do niego kolejne słowa - wyjątkowo okrutne, doprawdy? Burke? Pomijał tytulaturę z oczywistego powodu, czuł wstręt do tego człowieka - nawet jeśli nigdy go nie spotkał. Wstręt za samo to, kim był i za samo to, że nie sprzeciwiał się temu, kim był. I choć mógł być wyjątkowo zdolnym czarodziejem, choć mógł mieć doświadczenie o wiele większe od Lucindy... coś wewnątrz niego miało opór, by zwrócić się do tego człowieka o pomoc. Ale - czy nie zwracał jej przed chwilą uwagę na to, że liczy się tylko czas? Może jednak - warto spróbować? Skrzywił się - ale skinął jej głową, nim odszedł wgłąb korytarzy.
Mimo wszystko - spróbowała.
/zt
we penetrated deeper and deeper into the heart of darkness
Brendan Weasley
Zawód : auror, szkoleniowiec
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
don't you ever tame your demons, always keep them on a leash
OPCM : 30 +8
UROKI : 25
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 30 +3
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Nie wiedziała kiedy mijały jej dni, całkowicie oddając się zajęciom. Musiała się czymś zajmować, żeby nie myśleć o nim. Od września… nie, nie unikała go. Robiła jedynie to, co chciał. Choć i to nie było prawdą. Nie umiała odpuścić i żadne słowa które by powiedział nie były w stanie tego sprawić.
Usunęła jednak swoje rzeczy z jego mieszkania, nadal nie potrafiąc zebrać się, by zejść z głowy Kierana i Jackie. A może zwyczajnie bała się samotności?
W listopadzie nie miała już swoich rzeczy u niego, wyczerpała wszystkie preteksty, by wchodząc po nie, zostawić coś, co przygotowała z mniejszym, lub większym sukcesem. Była lojalna, jak pies, który niegdyś był jej patronusem. Ale leżąc w Mungu wpadła na pomysł. I niezmiennie od miesiąca, podrzucała jedzenie nie do jego domu, a do jego szafki w Biurze Aurorów. Nie podpisywała go, nie pisała krótkich liścików, które powiedziałby mu kto jest sprawcą całego zamieszania. A jednak i tak się domyślił. I gdy stanął przed nią gniewnie marszcząc brwi i próbując oddać to, co sama mu dawała odwróciła się na pięcie odchodząc w kierunku sali treningowej. Wydymając usta w złości - ale tego nie mógł już zobaczyć.
Cały miesiąc od czasu, gdy wypisano ją ze szpitala spędzała zdecydowanie więcej czasu właśnie tam. Czasem dlatego, że upadła jako pierwsza, a Brendan wprowadzał rodzaj rywalizacji. Kto pierwszy upadnie, zostaje dłużej. Upadała ona, przez większość dni. Na wiele różnych sposobów i gdy miesiąc chylił się ku końcowi, nadal była zdziwiona, że można uderzyć ciałem o posadzkę w wielu różnych kombinacjach - a jak sądziła, nie poznała jeszcze wszystkich. Sumiennie i bez marudzenia wracała na salę, czy zostawała dłużej zdając sobie sprawę z tego, że nie było drogi na skróty. Miała świadomość własnych umiejętności magicznych i braków w swojej fizyczności. Nie miało znaczenia, że mogła zmienić się w dwumetrowego olbrzyma o wielkich łapskach, skoro nie miała siły, by nimi uderzyć odpowiednio. Najpierw musiała wzmocnić ciało i zyskać siłę. A to był mimo wszystko żmudny proces.
Wypluła z siebie haust powietrza wraz z krwią, gdy Hope uderzył ją pięścią w brzuch. Wyciągnął ją wysoko w górę. Spadła, uderzając o posadzkę po raz kolejny obserwując sufit sali treningowej. Oddychała ciężko, czując jak całe jej ciało przechodzi ból. Uniosła dłoń i uderzyła nią o posadzkę. Kolejny raz, leżała na ziemi. I mogła próbować zgonić wszystko na brak nogi, ale wiedziała że nie tylko ona jest wszystkiemu winna. Zawodziło ją jej własne ciało, przez brak umiejętności, których jeszcze nie wytrenowała. Męska dłoń znalazła się nad nią, wyciągnięta by pomóc. Złapała ją w nadgarstku swoją prawą, pozwalając by pomógł jej się podnieść. Stanęła naprzeciw niego, zadzierając lekko głowę do góry by na niego spojrzeć w momencie w którym on sam uniósł dłoń i poklepał ją kilka razy po głowie. Sprawiając, że na twarzy Just pojawiła się lekko skrzywiona mina pełna niezrozumienia i niezadowolenia.
- Co do… - nie zdążyła nawet zacząć kiedy postawny mężczyzna, młodszy od niej zaśmiał się lekko i cofnął o krok zabierając dłoń.
- Idzie ci coraz lepiej. - pochwalił ją, skinając lekko głową. Uniosła obie brwi do góry, układając dłonie na biodrach. Dziwnie było słuchać pochwał od kogoś młodszego. Chociaż Brendan był młodszy od niej. Z jego ust jednak przeważnie w jej kierunku mknęło krótkie i treściwe beznadziejnie, przeplatane czasem z bardziej rozbudowanym za wolno. Ale Weasley, był jej nauczycielem. Przynajmniej tutaj. A Hope, był jednym z kursantów, tak jak ona.
- Upadnie chyba. - mruknęła, przechodząc kilka kroków kulejąc. Sięgnęła po butelkę wody i pociągnęła z niej kilka porządnych łyków. Ernest Hope zaśmiał się ponownie, sam sięgając po swoją butelkę. Czuła na sobie jego spojrzenie, ale nie uniosła go ponownie. - Zbierajmy się, zaraz metody. - stwierdziła, zmierzając w kierunku wyjścia z sali. Dzisiaj tematem zajęć miało być podsumowanie i prześledzenie ich kolejnych kroków w sprawach, które na początku miesiąca rozdał im auror prowadzący zajęcia. Tym razem, każdy dostał swoją własną. W porównaniu ze wcześniejszymi, ta była bardziej rozbudowana a sam prowadzący zaangażował we wszystko pracowników biurowych Biura Aurorów. Ci posiadali historię - niektórzy nawet po kilka dla różnych spraw. I odpowiadali na zadawane pytania, mając też ze sobą notki dotyczą wszystkiego, o co mogliby zapytać. Najlepiej w samym zadaniu jako aktorka odnalazła się Linda, która kierowała personelem sprawującym pieczę nad archiwum. Just zdawało się, że wręcz z niezdrowym entuzjazmem podeszła do zadania i prawie każdy z jej grupy, spotkał się z nią chociaż raz, by wypytać o zadanie. Ci statyści mogli jednak udzielać informacji jedynie, jeśli zapytali o nie wprost. Nikt nigdy nie powiedział więcej, niż powinien i Tonks nie do końca rozumiała w jaki sposób wiedzieli ile informacji im dostarczyć i co odpowiedzieć na dane pytanie. Pchnęła drzwi do sali, zajmując miejsce na jednym z krzeseł. Trzymała już w dłoni swoją teczkę, całość posiadała jej notatki i końcowe wnioski, które przedstawiła, gdy została o to poproszona.
Poprawnie. Brzmiał wyrok. Dowiedziała się, że początkowo poszła złym tropem, pomijając ten, który powinien najmocniej wzbudzić jej podejrzenia. Szczęśliwe dla niej samej, cofnęła się jeszcze zanim całkowicie zapadła się w zakamarki wątku, za którym podążała najpierw. Coś jej nie pasowało do końca, jej uwagę zwrócił jeden nic nie znaczący fakt, który jednak nie zgrywał się z całością. I to on pchnął ją do początku. Miała tym razem szczęście - i to chyba irytowało ją trochę - bo to nie szczęście powinno pomagać jej rozwiązywać sprawy, a logika.
Jednak nie była z siebie zadowolona. Poprawnie, jej nie zadowalało. Chciała być dobra i skuteczna. Po pierwszych miesiącach które okazały się sukcesem w listopadzie zdecydowanie nie świeciła. Ale zdarzały się takie chwile, ważne było to w jaki sposób zachowywały się dalej. Co robiło się później, czy też w momencie w którym ścieżka zaczynała się robić trudniejsza.
A ona sie nie poddawała, wstawała za każdym razem - niezależnie od tego, czy była to podłoga sali treningowej, czy ulica, gdy walczyła z jednym z wrogów.
Wyszła z zajęć z miną nie wyrażającą wiele. W szafce zostawiła teczkę i zadanie na kolejny miesiąc, wkładając płaszcz i rękawiczki. Do ich zajęć należało też odwiedzanie miejsc pomniejszych zgłoszeń i towarzyszenie bardziej doświadczonym aurorom w rutynowych akcjach. Od samego początku uczono ich pracy w terenie, prawdopodobnie nie chcąc wrzucić ich w życie za późno. Just myślała też, że sytuacja zmusza ich, do większego wykorzystania stażystów. Nawet, jeśli niechętnie, po pożarze Biuo Aurorów miało braki. I jakoś musiało je załatać. Dzisiaj miała towarzyszyć starszemu aurorowi, który miał sprawdzić ślad handlarzy śnieżką. Ruszyła w jego kierunku. McLorry był burkliwy i milczący. Nie przepadał za nią, chociaż Tonks starała się zachowywać neutralne odczucia w jego kierunku. Nie zrobiła nic, by zajść mu za skórę, a nawet pomogła ponad miesiąc temu, rzucając dobre i celne zaklęcie petryfikujące na uciekającego szmuglera czarnomagicznymi przedmiotami. To jednak nie sprawiło, że stał się dla niej milszy.
- Idziemy. - burknął, popychając drzwi i kierując się do wyjścia z Ministerstwa. Tonks zatrzymała się na kilka krótkich sekund na schodach, spoglądając w ciemne niebo nad głową. Noc dopiero się zaczynała, a pogoda nie zachęcała do spacerów. Narzuciła na głowę kaptur i westchnęła w myślach do siebie. To miała być długa noc, mogła jedynie mieć nadzieję, że dzisiaj skutki dzisiejszych ich działań choć odrobinę zadowolą mężczyznę, któremu miała asystować. Choć zdawał się bardziej przypominać kogoś, kto uważał, że posiadanie jej przy boku to swoista kara, za jakieś zbrodnie przeciw komuś postawionemu wyżej, który w ten sposób postanowił uprzykrzyć mu życie. Podążyła za nim, doganiając go w kilku krokach. W milczeniu stawiała kolejne kroki wędrując obok niego. Obserwować i uczyć się od tych, którzy wiedzieli więcej i robili to dłużej. To był jej cel. Chociaż towarzystwo akurat tego jegomościa z chęcią wymieniłaby na inne.
Życie jednak nie było koncertem życzeń. Tonks nauczyła się, że należy tańczyć tak, jak jej zagrają, licząc na to, że tym razem trafi w takt, wygrywanej melodii.
| zt
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
|25 lutego?
Moje samodzielne poszukiwania osoby odpowiedzialnej za klątwę nie przyniosły zamierzonego rezultatu. Pomału zaczynały kończyć mi się pomysły. Wiedziałem, że jest to ktoś silny, znający się oczywiście na czarnej magii i bardzo mnie nielubiący. A przy tym niezwiązany z Rycerzami Walpurgii. To ostatnie najbardziej zawężało mój krąg poszukiwań, który i tak okazał się niestety być zdecydowanie za szeroki. Wykorzystałem większość moich kontaktów, zadałem pytania wszędzie tam, gdzie zadać je mogłem, niestety na próżno. Tonąłem w pytaniach, wątpliwościach i braku jakichkolwiek odpowiedzi. Tropy prowadzące donikąd, urwane ścieżki, które jedynie rozniecały nadzieję, by nie doprowadzić mnie nigdzie i wreszcie fałszywe oskarżenia, które wcale nie sprawiły, że potencjalni winni wskazali mi jakiekolwiek przydatne ślady. Narastała we mnie frustracja, tonący zaś brzytwy się chwyta. Więc to właśnie zrobiłem. Ministerstwo Magii nie było nigdy moim ulubionym miejscem, choć przed wieloma laty tutaj pracowałem. A może właśnie dlatego za nim nie przepadałem. Kwatera Główna Aurorów budziła we mnie jeszcze mniej przyjemne skojarzenia, ale to właśnie tu musiałem szukać pomocy. Jakby na to nie spojrzeć, padłem ofiarą czarnoksiężnika, byłem członkiem magicznej społeczności i zasługiwałem na taką samą ochronę jak każdy. A Ministerstwo miało wszystkie niezbędne narzędzia, by parających się czarną magią przestępców odszukać i zamknąć. Nie chciałem, żeby osobę, która zadała sobie tyle trudu, by mnie dopaść, spotkało więzienie. Miałem własną definicję wymierzania sprawiedliwości i zamierzałem z niej skorzystać, ale aurorzy stanowili świetne narzędzie, by pomóc mi odkryć jakikolwiek ślad. Tym się przecież zajmowali, a biorąc pod uwagę, ile czasu poświęcali na angażowanie się w Zakon Feniksa, mieli za mało pracy łapiąc byłych popleczników Grindelwalda. Usiadłem na jednej z drewnianych ławek, racząc każdego, kto chciał zająć miejsce nieopodal nieprzyjemnym spojrzeniem, które natychmiast zniechęcało potencjalnych śmiałków i czekałem aż jakiś wolny auror się po pana zjawi. Jedno musiałem przyznać, auror naprawdę był wolny. Czekałem cierpliwie przez kwadrans, pół godziny, aż wreszcie zirytowany brakiem jakiegokolwiek zainteresowania zgłoszeniem, z którym przyszedłem, wstałem podchodząc do pierwszego człowieka, jaki wyszedł z Kwatery Aurorów.
- Czy mogę wreszcie złożyć zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa, czy mam jednak przyjść kiedy indziej? - Zagrodziłem drogę spieszącemu w nieznanym kierunku mężczyźnie. Nie siląc się na uśmiech ani miłe dzień dobry. Nie zwróciłem uwagi na to, kogo zatrzymywałem. Liczyłem się z faktem, że będzie to ktoś mniej lub bardziej znajomy. Tym bardziej nie miałem ochoty wcale sięgać po pomoc aurorów. Jeśli jednak chciałem odnaleźć jakikolwiek trop, musiałem zagryźć zęby i skorzystać z pomocy, jaką tylko tutaj mogłem uzyskać. Miałem przynajmniej pewność, że na kogokolwiek bym nie trafił, nie zdąży ostrzec runisty o moich poszukiwaniach, nie będzie miał w tym żadnego interesu. Coś, z czym na Nokturnie, prowadząc samotne śledztwo, musiałem się liczyć. W tym miejscu musiałem uważać na zupełnie inne kwestie, ale jeżeli miało mi to pomóc, byłem gotowy odrobinę zaryzykować. W najgorszym wypadku nie dowiem się niczego, w najlepszym, dopadnę osobę odpowiedzialną za klątwę. Jeżeli będę musiał przy tym pozagryzać odrobinę zęby, jakoś to przeżyję.
Moje samodzielne poszukiwania osoby odpowiedzialnej za klątwę nie przyniosły zamierzonego rezultatu. Pomału zaczynały kończyć mi się pomysły. Wiedziałem, że jest to ktoś silny, znający się oczywiście na czarnej magii i bardzo mnie nielubiący. A przy tym niezwiązany z Rycerzami Walpurgii. To ostatnie najbardziej zawężało mój krąg poszukiwań, który i tak okazał się niestety być zdecydowanie za szeroki. Wykorzystałem większość moich kontaktów, zadałem pytania wszędzie tam, gdzie zadać je mogłem, niestety na próżno. Tonąłem w pytaniach, wątpliwościach i braku jakichkolwiek odpowiedzi. Tropy prowadzące donikąd, urwane ścieżki, które jedynie rozniecały nadzieję, by nie doprowadzić mnie nigdzie i wreszcie fałszywe oskarżenia, które wcale nie sprawiły, że potencjalni winni wskazali mi jakiekolwiek przydatne ślady. Narastała we mnie frustracja, tonący zaś brzytwy się chwyta. Więc to właśnie zrobiłem. Ministerstwo Magii nie było nigdy moim ulubionym miejscem, choć przed wieloma laty tutaj pracowałem. A może właśnie dlatego za nim nie przepadałem. Kwatera Główna Aurorów budziła we mnie jeszcze mniej przyjemne skojarzenia, ale to właśnie tu musiałem szukać pomocy. Jakby na to nie spojrzeć, padłem ofiarą czarnoksiężnika, byłem członkiem magicznej społeczności i zasługiwałem na taką samą ochronę jak każdy. A Ministerstwo miało wszystkie niezbędne narzędzia, by parających się czarną magią przestępców odszukać i zamknąć. Nie chciałem, żeby osobę, która zadała sobie tyle trudu, by mnie dopaść, spotkało więzienie. Miałem własną definicję wymierzania sprawiedliwości i zamierzałem z niej skorzystać, ale aurorzy stanowili świetne narzędzie, by pomóc mi odkryć jakikolwiek ślad. Tym się przecież zajmowali, a biorąc pod uwagę, ile czasu poświęcali na angażowanie się w Zakon Feniksa, mieli za mało pracy łapiąc byłych popleczników Grindelwalda. Usiadłem na jednej z drewnianych ławek, racząc każdego, kto chciał zająć miejsce nieopodal nieprzyjemnym spojrzeniem, które natychmiast zniechęcało potencjalnych śmiałków i czekałem aż jakiś wolny auror się po pana zjawi. Jedno musiałem przyznać, auror naprawdę był wolny. Czekałem cierpliwie przez kwadrans, pół godziny, aż wreszcie zirytowany brakiem jakiegokolwiek zainteresowania zgłoszeniem, z którym przyszedłem, wstałem podchodząc do pierwszego człowieka, jaki wyszedł z Kwatery Aurorów.
- Czy mogę wreszcie złożyć zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa, czy mam jednak przyjść kiedy indziej? - Zagrodziłem drogę spieszącemu w nieznanym kierunku mężczyźnie. Nie siląc się na uśmiech ani miłe dzień dobry. Nie zwróciłem uwagi na to, kogo zatrzymywałem. Liczyłem się z faktem, że będzie to ktoś mniej lub bardziej znajomy. Tym bardziej nie miałem ochoty wcale sięgać po pomoc aurorów. Jeśli jednak chciałem odnaleźć jakikolwiek trop, musiałem zagryźć zęby i skorzystać z pomocy, jaką tylko tutaj mogłem uzyskać. Miałem przynajmniej pewność, że na kogokolwiek bym nie trafił, nie zdąży ostrzec runisty o moich poszukiwaniach, nie będzie miał w tym żadnego interesu. Coś, z czym na Nokturnie, prowadząc samotne śledztwo, musiałem się liczyć. W tym miejscu musiałem uważać na zupełnie inne kwestie, ale jeżeli miało mi to pomóc, byłem gotowy odrobinę zaryzykować. W najgorszym wypadku nie dowiem się niczego, w najlepszym, dopadnę osobę odpowiedzialną za klątwę. Jeżeli będę musiał przy tym pozagryzać odrobinę zęby, jakoś to przeżyję.
Beware that, when fighting monsters, you yourself do not become a monster... for when you gaze long into the abyss. The abyss gazes also into you.
Ignotus Mulciber
Zawód : pośrednik nielegalnych transakcji
Wiek : 53
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
You’ll find my crown on the head of a creature
And my name on the lips of the dead
And my name on the lips of the dead
OPCM : 15 +1
UROKI : 15 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +3
ZWINNOŚĆ : 3
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
|oke
Wypełnianie raportów, uzupełnianie akt, formularzy niezbędnych do autoryzowania akcji, drobna papierologia, którą należało zepchnąć na sekretarki - było to coś dzięki czemu potrafił wrócić do równowagi. Mechaniczna, często powtarzalna praca o utartych schematach odrywała od myśli, pozwalała na miękki reset samego siebie gdzieś miedzy kolejną akcją w terenie, a przesłuchaniem światka, podejrzanego, ofiary lub kogokolwiek innego mogącego mieć związek z toczonym w danej chwili czarnomagicznym śledztwem, postępowaniem. Przynajmniej kiedyś. Dziś siedziba Biura była jednym wielkim szambem w którym nie potrafił się odnaleźć i właściwie wcale nie chciał nawet próbować. Atmosfera pracy była bardziej nerwowa niż podczas szeroko zakrojonych obław. Strata kolejnego dowódcy bolała tym bardziej Skamandera będącego jednym z uczestników wzgórzowej narady. To tam dał wyraz wiary w możliwości organizacyjne Longbottoma oraz Bones, negował podszepty o możliwości zdrady. Nie dopuszczał nawet takiej możliwości. Nie z ich otoczenia. Nie spośród kogokolwiek zaangażowanego. Konsekwencje jakie poniosła Bones za realizacje założeń planu mówiły jednak same za siebie. Mieli kretowiska na własnym podwórku. Departament był więc stracony. Pomysł Bones i Longbotoma dotyczący więzienia jawić zaczął mu się jako bezsensowny. Każdego zamieszanego pokroju Mulcibera powinni potraktować tak, jak potraktowali Averego, a nie zamykać, pilnować - to jak wysiadywanie mikstury buchorożca.
Przymknął oczy kiwając głową na boki otrząsając się z nadmiaru myśli. Sięgnął po ciężki, zimowy płaszcz spoczywający do tej pory na oparciu wysłużonego krzesła. Do wewnętrznej kieszeni włożył notkę z adresem na który planował jeszcze przed wieczorem zajść. Poprawił dopasowanie szorstkiego materiału na długości ramion. Jeszcze przed opuszczeniem Biura zostawił na biurku sekretarki raporty i inne oczekiwane od niego sprawunki. Zignorował, a właściwie bardziej udał, że nie widzi na jej twarzy zaniepokojenia i tego, że zdawała się chcieć go o coś prosić. Zamierzał wyrwać się z tego miejsca i zmyślą tą przekroczył próg swojego wydziału by po chwili cieszyć się, że zostawia za plecami ten bałagan. Nie spodziewał się, że chwilę po tym momentalnie wyrośnie przed nim przeszkoda.
- Proszę zgłosić się do sekretariatu to zostanie panu przydzielony, ktoś kto pana wysłucha - wyrecytował na westchnięciu niechęci do nadgorliwego petenta w pierwszej chwili nie poświęcając mu chwili uwagi. Dopiero gdy chciał go zwyczajnie wyminąć podniósł spojrzenie na nieco wyższego, starszego czarodzieja. Oczywiście, że go rozpoznał. Od momentu oskarżenia Bones był jedną z bardziej rozpoznawalnych osobistości Biura, a może raczej całego DPP. Skamander miał wrażenie, że wzdłuż kręgosłupa otarło się coś nieprzyjemnego, śliskiego, budzącego dreszcz odrazy - Masz tupet, Mulciber, że śmiesz się tu w ogóle pojawiać - wysyczał kiedy ta sama odraza zdołała zastąpić zaskoczenie wykrzywiając usta, marszcząc nos, chmurząc jasne brwi. Auror spoglądał na dłonie Ignotiusa by z przezorności sprawdzić czy w palce nie ma zaplątanej różdżki lub innego przedmiotu. Przelał swoją uwagę ostrożnie za jego plecy zastanawiając się czy przyszedł w towarzystwie ale zapowiadało się, że był sam. Zmrużył powieki tak, jakby dzięki temu miał zyskać na przenikliwości - Czego tu szukasz - bo przecież nie było mowy o tym, że faktycznie chciał zgłosić przestępstwo. Thony nie mógł wziąć tego na poważnie w jakiejkolwiek konfiguracji. Dziś śmierciożercy mieli zgłaszać przestępstwa, a jutro chorzy zabiorą się za leczenie uzdrowicieli..? Świat staną na głowie, lecz nie przesadzajmy.
Wypełnianie raportów, uzupełnianie akt, formularzy niezbędnych do autoryzowania akcji, drobna papierologia, którą należało zepchnąć na sekretarki - było to coś dzięki czemu potrafił wrócić do równowagi. Mechaniczna, często powtarzalna praca o utartych schematach odrywała od myśli, pozwalała na miękki reset samego siebie gdzieś miedzy kolejną akcją w terenie, a przesłuchaniem światka, podejrzanego, ofiary lub kogokolwiek innego mogącego mieć związek z toczonym w danej chwili czarnomagicznym śledztwem, postępowaniem. Przynajmniej kiedyś. Dziś siedziba Biura była jednym wielkim szambem w którym nie potrafił się odnaleźć i właściwie wcale nie chciał nawet próbować. Atmosfera pracy była bardziej nerwowa niż podczas szeroko zakrojonych obław. Strata kolejnego dowódcy bolała tym bardziej Skamandera będącego jednym z uczestników wzgórzowej narady. To tam dał wyraz wiary w możliwości organizacyjne Longbottoma oraz Bones, negował podszepty o możliwości zdrady. Nie dopuszczał nawet takiej możliwości. Nie z ich otoczenia. Nie spośród kogokolwiek zaangażowanego. Konsekwencje jakie poniosła Bones za realizacje założeń planu mówiły jednak same za siebie. Mieli kretowiska na własnym podwórku. Departament był więc stracony. Pomysł Bones i Longbotoma dotyczący więzienia jawić zaczął mu się jako bezsensowny. Każdego zamieszanego pokroju Mulcibera powinni potraktować tak, jak potraktowali Averego, a nie zamykać, pilnować - to jak wysiadywanie mikstury buchorożca.
Przymknął oczy kiwając głową na boki otrząsając się z nadmiaru myśli. Sięgnął po ciężki, zimowy płaszcz spoczywający do tej pory na oparciu wysłużonego krzesła. Do wewnętrznej kieszeni włożył notkę z adresem na który planował jeszcze przed wieczorem zajść. Poprawił dopasowanie szorstkiego materiału na długości ramion. Jeszcze przed opuszczeniem Biura zostawił na biurku sekretarki raporty i inne oczekiwane od niego sprawunki. Zignorował, a właściwie bardziej udał, że nie widzi na jej twarzy zaniepokojenia i tego, że zdawała się chcieć go o coś prosić. Zamierzał wyrwać się z tego miejsca i zmyślą tą przekroczył próg swojego wydziału by po chwili cieszyć się, że zostawia za plecami ten bałagan. Nie spodziewał się, że chwilę po tym momentalnie wyrośnie przed nim przeszkoda.
- Proszę zgłosić się do sekretariatu to zostanie panu przydzielony, ktoś kto pana wysłucha - wyrecytował na westchnięciu niechęci do nadgorliwego petenta w pierwszej chwili nie poświęcając mu chwili uwagi. Dopiero gdy chciał go zwyczajnie wyminąć podniósł spojrzenie na nieco wyższego, starszego czarodzieja. Oczywiście, że go rozpoznał. Od momentu oskarżenia Bones był jedną z bardziej rozpoznawalnych osobistości Biura, a może raczej całego DPP. Skamander miał wrażenie, że wzdłuż kręgosłupa otarło się coś nieprzyjemnego, śliskiego, budzącego dreszcz odrazy - Masz tupet, Mulciber, że śmiesz się tu w ogóle pojawiać - wysyczał kiedy ta sama odraza zdołała zastąpić zaskoczenie wykrzywiając usta, marszcząc nos, chmurząc jasne brwi. Auror spoglądał na dłonie Ignotiusa by z przezorności sprawdzić czy w palce nie ma zaplątanej różdżki lub innego przedmiotu. Przelał swoją uwagę ostrożnie za jego plecy zastanawiając się czy przyszedł w towarzystwie ale zapowiadało się, że był sam. Zmrużył powieki tak, jakby dzięki temu miał zyskać na przenikliwości - Czego tu szukasz - bo przecież nie było mowy o tym, że faktycznie chciał zgłosić przestępstwo. Thony nie mógł wziąć tego na poważnie w jakiejkolwiek konfiguracji. Dziś śmierciożercy mieli zgłaszać przestępstwa, a jutro chorzy zabiorą się za leczenie uzdrowicieli..? Świat staną na głowie, lecz nie przesadzajmy.
Find your wings
Coś w magazynie z zepsutymi rzeczami było zdecydowanie nie tak. Zegar, który niegdyś wisiał na jednej ze ścian Ministerstwa Magii już lata temu przestał wskazywać poprawną godzinę. Podobno raz czy dwa razy ktoś próbował go naprawić, ale ten, jak na złość, wiecznie śpieszył się o trzy godziny i trzynaście minut. Leżał więc, zapomniany, w jednej z szuflad, nie przeszkadzając nikomu i bezustannie wskazując wybrany przez siebie czas. Cóż, skoro każdy może żyć jak chce, kim oni byli, by kazać zegarowi wieść zupełnie zwyczajne życie? W szafie przynajmniej nikomu nie przeszkadzał.
Dziś jednak, zupełnie niespodziewanie, zaczął przepalać szafki i drgać niespokojnie, jakby coś w niego wstąpiło. Upiór? Kto wie. W każdym razie, Dudley został wyznaczony jako osoba, która ma znaleźć specjalistę. Zegar definitywnie trzeba było uspokoić.
W pierwszej chwili szukał łamacza klątw, ale ci byli w terenie, bądź tak zajęci, że jakiś-tam-zegar z magazynu nieszczególnie ich obchodził. Przygryzając nerwowo wargi, chłopak ruszył więc na poziom drugi w poszukiwaniu jakiegoś aurora. W końcu to wszystko cuchnęło czarną magią, a to niby oni byli od niej specjalistami!
Wszedł do poczekalni, uważnie szukając jakiejś w miarę znajomej twarzy. Kojarzył większość aurorów. To w końcu była elita Ministerstwa, a przynajmniej była nią do niedawna, nim ich departament zszedł na psy. Trudno było nie zwracać na nich uwagi. Jasnowłosego Skamandera zauważył od razu, pędząc do niego niemal na jednej nodze. Słyszał o nim wiele niepochlebnych rzeczy, ale zegarem trzeba było się zająć szybko, nim przypadkiem znów dojdzie do pożaru Ministerstwa.
Już po chwili stał niemal pomiędzy Anthonym a Ignotusem, oddychając nieco szybciej, niż zazwyczaj.
– Bardzo przepraszam, że panu przeszkadzam – powiedział, skinając głowę przed Ignotusem. – …ale tego pana aurora czeka pilna praca. – Odwrócił wzrok ku Skamanderowi: – Auror pilnie potrzebny w magazynie rzeczy zepsutych. Musimy tam prędko iść, to się może źle skończyć – mówił poważnym tonem, zbyt poważnie biorąc swoje zadanie. Zegar może i stanowił potencjalne zagrożenie pożarem, ale przecież w tym miejscu zdarzały się straszniejsze rzeczy.
Dziś jednak, zupełnie niespodziewanie, zaczął przepalać szafki i drgać niespokojnie, jakby coś w niego wstąpiło. Upiór? Kto wie. W każdym razie, Dudley został wyznaczony jako osoba, która ma znaleźć specjalistę. Zegar definitywnie trzeba było uspokoić.
W pierwszej chwili szukał łamacza klątw, ale ci byli w terenie, bądź tak zajęci, że jakiś-tam-zegar z magazynu nieszczególnie ich obchodził. Przygryzając nerwowo wargi, chłopak ruszył więc na poziom drugi w poszukiwaniu jakiegoś aurora. W końcu to wszystko cuchnęło czarną magią, a to niby oni byli od niej specjalistami!
Wszedł do poczekalni, uważnie szukając jakiejś w miarę znajomej twarzy. Kojarzył większość aurorów. To w końcu była elita Ministerstwa, a przynajmniej była nią do niedawna, nim ich departament zszedł na psy. Trudno było nie zwracać na nich uwagi. Jasnowłosego Skamandera zauważył od razu, pędząc do niego niemal na jednej nodze. Słyszał o nim wiele niepochlebnych rzeczy, ale zegarem trzeba było się zająć szybko, nim przypadkiem znów dojdzie do pożaru Ministerstwa.
Już po chwili stał niemal pomiędzy Anthonym a Ignotusem, oddychając nieco szybciej, niż zazwyczaj.
– Bardzo przepraszam, że panu przeszkadzam – powiedział, skinając głowę przed Ignotusem. – …ale tego pana aurora czeka pilna praca. – Odwrócił wzrok ku Skamanderowi: – Auror pilnie potrzebny w magazynie rzeczy zepsutych. Musimy tam prędko iść, to się może źle skończyć – mówił poważnym tonem, zbyt poważnie biorąc swoje zadanie. Zegar może i stanowił potencjalne zagrożenie pożarem, ale przecież w tym miejscu zdarzały się straszniejsze rzeczy.
.. kiedy idę popływać, nie lubię się torturować, wchodząc do zimnej wody stopniowo. Nurkuję od razu i jest to paskudny skok, ale po nim cała reszta to pestka.
Dudley Sheridan
Zawód : Młodszy archiwista i genealog ds. rejestracji w MM
Wiek : 20 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Nie masz obowiązków wobec nikogo z wyjątkiem siebie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wszystko wewnątrz niego napinało się wraz z przeciągającą się ciszą: mięśnie, wnętrzności, nerwy. Te ostatnie cudem trzymane w ryzach sprawiały, że nie wyciągnął różdżki, a całą swoją postawą wręcz krzyczał, że gotowy był stoczyć tu i teraz ze starym Mulciberem pojedynek. Pełne niepokoju gesty sekretarki Biura w tym momencie przybrały na sile na tyle, że nieco niepewnie wysunęła się ze swojego stanowiska. Szepnęła coś na ucho złapanemu przy okazji w locie stażyście. Prawdopodobnie chciała by ten wezwał tu jakiegoś starszego rangą aurora by zaradził coś na coraz to bardziej zaogniającą się sytuację. Do tego czasu, wybijając nerwowy rytm obcasami o marmurową podłogę korytarza, zbliżała się będąc gotową mniej lub bardziej nieporadnie spróbować rozładować atmosferę. Nim jednak jej się udało zaingerować to między Skamanderem, a Mulciberem pojawił się Dudley kompletnie nie zdający sobie sprawy z tego, że wślizgnął się między młot, a kowadło. Anthony nie poruszając głową przeciągnął zielone tęczówki na Sheridana po to by po kilku sekundach wyceny zignorować egzystencję młodego czarodzieja uznając go za coś więcej niż kurz, lecz za nic więcej niż niewielki kamyk w bucie. Gotowy był go na tą chwilę wymazać z rzeczywistości udając, że wcale go nie widzi, czy nie słyszy.
- Yhym...panie Skamander, ta sprawa wydaje się być chyba faktycznie ważna. Może przed opuszczeniem Ministerstwa zdąży pan znaleźć chwilę by rzucić okiem na ten magazyn. Przyjęciem zgłoszenia zajmie się już inny auror, to w końcu bardziej czasochłonne, dobrze? Tak więc, odwidzenia panu, a pana zaś proszę za mną... - niska blondynka z zakłopotaniem pożegnała Sklamandera, a następnie zaczęła prowadzić Mulcibera w głąb Biura pozostawiając Anthonego w korytarzu w towarzystwie młodego czarodzieja.
- Co takiego może się źle skończyć w tym magazynie, że potrzebny jest tam auror? - łypnął na młodego wciąż czując pod skórą wzburzenie jakim obdarzył go widok Mulcibera w Departamencie w roli poszkodowanego. Miał ochotę prychnąć. Najwyraźniej wyjątkowo do serca wziął sobie przyjętą rolę. Zamiast tego przelał swoją uwagę na pracownika personelu technicznego oczekując jakichś szczegółów. Jeżeli ten zaczął się przemieszczać to zrównał z nim krok wsłuchując się, jak przypuszczał, w jakiś sensowny powód dla którego go potrzebował.
- Yhym...panie Skamander, ta sprawa wydaje się być chyba faktycznie ważna. Może przed opuszczeniem Ministerstwa zdąży pan znaleźć chwilę by rzucić okiem na ten magazyn. Przyjęciem zgłoszenia zajmie się już inny auror, to w końcu bardziej czasochłonne, dobrze? Tak więc, odwidzenia panu, a pana zaś proszę za mną... - niska blondynka z zakłopotaniem pożegnała Sklamandera, a następnie zaczęła prowadzić Mulcibera w głąb Biura pozostawiając Anthonego w korytarzu w towarzystwie młodego czarodzieja.
- Co takiego może się źle skończyć w tym magazynie, że potrzebny jest tam auror? - łypnął na młodego wciąż czując pod skórą wzburzenie jakim obdarzył go widok Mulcibera w Departamencie w roli poszkodowanego. Miał ochotę prychnąć. Najwyraźniej wyjątkowo do serca wziął sobie przyjętą rolę. Zamiast tego przelał swoją uwagę na pracownika personelu technicznego oczekując jakichś szczegółów. Jeżeli ten zaczął się przemieszczać to zrównał z nim krok wsłuchując się, jak przypuszczał, w jakiś sensowny powód dla którego go potrzebował.
Find your wings
Obserwował całą sytuację jakby z dystansu. Nie miał pojęcia, jak wygląda relacja między Mulciberem, a Skamanderem, a Anthony’ego znał tylko z widzenia i „słyszenia”. Na całe szczęście, trafił akurat na moment przybycia stażystki, dzięki czemu nie musiał podejmować próby rozdzielenia tych dwóch mężczyzn. A biorąc pod uwagę, co ostatnio „Walczący Mag” pisał o Ignotusie, Dudley prawdopodobnie wsparłby właśnie jego, gdyby wiedział, z kim ma do czynienia. Przecież to był biedny człowiek, pokrzywdzony przez Biuro Aurorów! Anthony, niezależnie od piastowanego stanowiska, powinien się przed nim płaszczyć, a nie próbować się z nim kłócić.
W każdym razie, stażystka zaprosiła petenta do pomieszczenia obok i Skamander został skazany – przynajmniej tymczasowo – na towarzystwo młodego Sheridana. Dudley nie miał jednak najmniejszego zamiaru, aby z aurorem się zaprzyjaźniać. To biuro w jego oczach nie miało najlepszej możliwej opinii, nawet jeśli wciąż praca na tym stanowisku wiązała się z pewnym prestiżem. Właściwie Dudley wolał sprzątać korytarze, niż być w jakikolwiek sposób powiązany z łapaniem i wsadzaniem za kratki niewinnych, porządnych czarodziejów. Hmm… ciekawe, czy Ministerstwo miało jakiś wydział do zwalczania mugoli? W takim to by chętnie pracował! Potrafił czarować, więc na pewno byłby pomocny.
– Zegar oszalał! – wyjaśnił krótko, ruszając i dając mężczyźnie znać, by ruszył za nim. – To znaczy… no… już dawno oszalał, zawsze wskazywał złą godzinę. Ale teraz zaczął wszystko przepalać! Jest rozgrzany, ale się nie topi! Już dwie szafki nam zniszczył. Szybko, bo jeszcze znów się spali nam budynek! – pogonił aurora.
Wziął głęboki oddech, aby dodać:
– Szef go zamknął w metalowym pudełku… szczypcami… ale on jest naprawdę gorący, a to nie jest mocny metal. Może się stopić.
Prowadził Skamandera przez korytarz w dół szybkim krokiem. Magazyn znajdował się piętro niżej, więc nie mieli wcale wiele do przejścia, ale Dudley stracił już wiele czasu na szukaniu łamacza klątw. Kto wie, co teraz wyprawia zaklęty zegar. Może już zaczął przepalać podłogę? Personel techniczny nie miał przecież czasu, aby stać nad nim i się na niego gapić. Byli zbyt zagonieni. Budynek Ministerstwa był olbrzymi, a ich było tylko kilkunastu.
W każdym razie, stażystka zaprosiła petenta do pomieszczenia obok i Skamander został skazany – przynajmniej tymczasowo – na towarzystwo młodego Sheridana. Dudley nie miał jednak najmniejszego zamiaru, aby z aurorem się zaprzyjaźniać. To biuro w jego oczach nie miało najlepszej możliwej opinii, nawet jeśli wciąż praca na tym stanowisku wiązała się z pewnym prestiżem. Właściwie Dudley wolał sprzątać korytarze, niż być w jakikolwiek sposób powiązany z łapaniem i wsadzaniem za kratki niewinnych, porządnych czarodziejów. Hmm… ciekawe, czy Ministerstwo miało jakiś wydział do zwalczania mugoli? W takim to by chętnie pracował! Potrafił czarować, więc na pewno byłby pomocny.
– Zegar oszalał! – wyjaśnił krótko, ruszając i dając mężczyźnie znać, by ruszył za nim. – To znaczy… no… już dawno oszalał, zawsze wskazywał złą godzinę. Ale teraz zaczął wszystko przepalać! Jest rozgrzany, ale się nie topi! Już dwie szafki nam zniszczył. Szybko, bo jeszcze znów się spali nam budynek! – pogonił aurora.
Wziął głęboki oddech, aby dodać:
– Szef go zamknął w metalowym pudełku… szczypcami… ale on jest naprawdę gorący, a to nie jest mocny metal. Może się stopić.
Prowadził Skamandera przez korytarz w dół szybkim krokiem. Magazyn znajdował się piętro niżej, więc nie mieli wcale wiele do przejścia, ale Dudley stracił już wiele czasu na szukaniu łamacza klątw. Kto wie, co teraz wyprawia zaklęty zegar. Może już zaczął przepalać podłogę? Personel techniczny nie miał przecież czasu, aby stać nad nim i się na niego gapić. Byli zbyt zagonieni. Budynek Ministerstwa był olbrzymi, a ich było tylko kilkunastu.
.. kiedy idę popływać, nie lubię się torturować, wchodząc do zimnej wody stopniowo. Nurkuję od razu i jest to paskudny skok, ale po nim cała reszta to pestka.
Dudley Sheridan
Zawód : Młodszy archiwista i genealog ds. rejestracji w MM
Wiek : 20 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Nie masz obowiązków wobec nikogo z wyjątkiem siebie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Co - obmyła go fala mentalnej konsternacji wywołującej na jego twarzy chwilowe zmieszanie. Zegar. Był potrzebny do zapanowania nad jakimś zegarem. On. Auror. Nie żeby mu bardzo przeszkadzał fakt, że ostatnimi czasy wszyscy zapominali o właściwej roli Departamentu Przestrzegania Prawa ale powoli brnęło to za daleko. Rozumiał jeszcze kiedy to z agentów terenowych starano zrobić z nich administracyjne biurwy zasypując masą nowych procedur, czy też odsyłając do zadań które równie dobrze można byłoby powierzyć magicznemu policjantowi, jednak...poważnie? Miał na zawołanie jakiegoś małoletniego pryszcza stać się w sekundę magicznym zegarmistrzem, który przy okazji jest również kwalifikowanym znawcą run? Hahaha, haha, ha... Nie.
- Słuchaj...młody - nie miał pojęcia jak się do niego zwracać. Jego wina. Mógł się przedstawić. W zasadzie powinien - Kto cie wysłał z tym problemem właśnie tu? Czego ode mnie oczekujesz? Mam pochuchać na żażące się pudełko? naprawić wam szafkę byście mogli spalić kolejną? Nie zrozum mnie źle, nie chcę byś tracił zapał ale nie jestem numerologiem, kwalifikowanym znawcą artefaktów, run, czy też zegarmistrzem. To Departament Magicznych Wypadków i Katastrof powinien zająć się sprawą. Wiedzą o tym co się wyprawia w magazynie skoro problem trwa nie od chwili? Oni posiadają ludzi którzy mogą pomóc realnie, a nie doraźnie - Co on mógł zrobić? Rzucić kilka uroków chłodzących? Znaleźć inne pudełko i parę nieużywanych szczypiec...? - I co to w ogóle znaczy już dawno oszalał. Jak coś takiego może trwać dłuższy czas i nikogo nie zaspokoić? To twoim zdaniem normalne? Kto jest twoim przełożonym - raziła go liczba uchybień dochodzących do jego uszu i gdyby różdżka była scyzorykiem to w tym momencie leżąc w kieszeni jego szaty - otworzyłaby się. Naturalnie, pomimo tej besztającej retoryki i szorstkiej dociekliwości wyciągniętej rodem z sali przesłuchań przemieszczał się w stronę tego nieszczęsnego magazynu krok w krok za młodym czarodziejem. Nie był z tych, którzy ignorowali podobne przesłanki. Pomimo iż prawdopodobnie nie będzie mógł zrobić wiele to może chociaż zrobi cokolwiek co pozwoli dotrzeć na miejsce służbom które poradzą sobie z sytuacją.
- Słuchaj...młody - nie miał pojęcia jak się do niego zwracać. Jego wina. Mógł się przedstawić. W zasadzie powinien - Kto cie wysłał z tym problemem właśnie tu? Czego ode mnie oczekujesz? Mam pochuchać na żażące się pudełko? naprawić wam szafkę byście mogli spalić kolejną? Nie zrozum mnie źle, nie chcę byś tracił zapał ale nie jestem numerologiem, kwalifikowanym znawcą artefaktów, run, czy też zegarmistrzem. To Departament Magicznych Wypadków i Katastrof powinien zająć się sprawą. Wiedzą o tym co się wyprawia w magazynie skoro problem trwa nie od chwili? Oni posiadają ludzi którzy mogą pomóc realnie, a nie doraźnie - Co on mógł zrobić? Rzucić kilka uroków chłodzących? Znaleźć inne pudełko i parę nieużywanych szczypiec...? - I co to w ogóle znaczy już dawno oszalał. Jak coś takiego może trwać dłuższy czas i nikogo nie zaspokoić? To twoim zdaniem normalne? Kto jest twoim przełożonym - raziła go liczba uchybień dochodzących do jego uszu i gdyby różdżka była scyzorykiem to w tym momencie leżąc w kieszeni jego szaty - otworzyłaby się. Naturalnie, pomimo tej besztającej retoryki i szorstkiej dociekliwości wyciągniętej rodem z sali przesłuchań przemieszczał się w stronę tego nieszczęsnego magazynu krok w krok za młodym czarodziejem. Nie był z tych, którzy ignorowali podobne przesłanki. Pomimo iż prawdopodobnie nie będzie mógł zrobić wiele to może chociaż zrobi cokolwiek co pozwoli dotrzeć na miejsce służbom które poradzą sobie z sytuacją.
Find your wings
Nie miał zamiaru przejmować się tym, czy towarzyszącemu mu aurorowi towarzyszy fala konsternacji, czy nie. Miał zadanie do wykonania i już!
– No mówię przecież! – mruknął tylko, słysząc „co”, mężczyzny i poganiając go ruchem dłoni. Musieli się śpieszyć!
Skupiony na swoim zadaniu chłopak, zdziwił się dość poważnie, gdy Skamander rozpoczął swój wykład. Jak auror, członek najbardziej niepoważanego w tym momencie biura, nie powinien próbować dyskutować! I… i… w ogóle! Poza tym miał chronić świat przed działaniem czarnoksiężników, a ten przedmiot już z daleka cuchnął czarną magią! Tak przynajmniej powiedział ten, no. Kierownik zmiany. A on chyba się znał na swoim zawodzie.
– No kierownik, a kto! – odpowiedział, nieco obudzony, że Anthony w ten sposób się do niego zwraca. – Mówił: idź to łamaczy klątw albo departamentu przestrzegania prawa i wołaj pierwszą napotkaną osobę, bo Ministerstwo nam się znów spali. Łamacze byli zajęci bądź w terenie, więc poszedłem tam! Iii… tam czarna magia drzemie, a to pan przecież ma się z nią rozprawiać, no! Ci od artefaktów to chyba zwykłymi rzeczami się zajmują!
Pokręcił głową. Ech, ten człowiek, nie rozumiał co Dudley miał na myśli.
– Nie, nie, wcześniej po prostu wskazywał złą godzinę! Chłopaki mówili, że kilka razy chcieli go naprawiać, ale on zawsze upierał się, że jednak będzie wskazywał późniejszy czas. Dlatego do nas trafił. Może to było jakie odliczanie… do katastrofy? – zaproponował Dudley. – Dziwna sprawa, naprawdę dziwna – stwierdził.
Po chwili znaleźli się przed drzwiami magazynu. Dudley popchnął je, wprowadzając Skamandera do wysokiego, podłużnego pomieszczenia, pełnego wysokich mebli sięgających sufitu. W niektórych miejscach brakowało szuflad, ale w większości mimo wszystko były, niektóre – opisane, nawet z rokiem. Według podanych dat, przedmioty zebrane w magazynie leżały tu czasem 20, czasem 30 lub 40 lat. Zegar zaś, według wiedzy Sheridana, leżał w szufladzie tylko od 1955 roku. Wcale nie tak długo!
Podprowadził Skamandera do pudełka, które właściwie już z daleka buchało ciepłem. Podniósł leżące niedaleko narzędzie, za jego pomocą podważając wieko. Zegar leżał wewnątrz. Czarny, naścienny, z rzymskimi liczbami na tarczy, wyglądał całkowicie zwyczajnie. Problem polegał na tym, że wystarczyło się nad nim pochylić, aby w twarz uderzyło niezwykle ciepłe, niemal parzące skórę, powietrze.
– No więc… to jest on… co z nim możemy zrobić? – spytał, trochę mniej pewnie. Po przemowie mężczyzny naprawdę zaczął się zastanawiać, czy Anthony ma kompetencje, by cokolwiek tu zdziałać.
– No mówię przecież! – mruknął tylko, słysząc „co”, mężczyzny i poganiając go ruchem dłoni. Musieli się śpieszyć!
Skupiony na swoim zadaniu chłopak, zdziwił się dość poważnie, gdy Skamander rozpoczął swój wykład. Jak auror, członek najbardziej niepoważanego w tym momencie biura, nie powinien próbować dyskutować! I… i… w ogóle! Poza tym miał chronić świat przed działaniem czarnoksiężników, a ten przedmiot już z daleka cuchnął czarną magią! Tak przynajmniej powiedział ten, no. Kierownik zmiany. A on chyba się znał na swoim zawodzie.
– No kierownik, a kto! – odpowiedział, nieco obudzony, że Anthony w ten sposób się do niego zwraca. – Mówił: idź to łamaczy klątw albo departamentu przestrzegania prawa i wołaj pierwszą napotkaną osobę, bo Ministerstwo nam się znów spali. Łamacze byli zajęci bądź w terenie, więc poszedłem tam! Iii… tam czarna magia drzemie, a to pan przecież ma się z nią rozprawiać, no! Ci od artefaktów to chyba zwykłymi rzeczami się zajmują!
Pokręcił głową. Ech, ten człowiek, nie rozumiał co Dudley miał na myśli.
– Nie, nie, wcześniej po prostu wskazywał złą godzinę! Chłopaki mówili, że kilka razy chcieli go naprawiać, ale on zawsze upierał się, że jednak będzie wskazywał późniejszy czas. Dlatego do nas trafił. Może to było jakie odliczanie… do katastrofy? – zaproponował Dudley. – Dziwna sprawa, naprawdę dziwna – stwierdził.
Po chwili znaleźli się przed drzwiami magazynu. Dudley popchnął je, wprowadzając Skamandera do wysokiego, podłużnego pomieszczenia, pełnego wysokich mebli sięgających sufitu. W niektórych miejscach brakowało szuflad, ale w większości mimo wszystko były, niektóre – opisane, nawet z rokiem. Według podanych dat, przedmioty zebrane w magazynie leżały tu czasem 20, czasem 30 lub 40 lat. Zegar zaś, według wiedzy Sheridana, leżał w szufladzie tylko od 1955 roku. Wcale nie tak długo!
Podprowadził Skamandera do pudełka, które właściwie już z daleka buchało ciepłem. Podniósł leżące niedaleko narzędzie, za jego pomocą podważając wieko. Zegar leżał wewnątrz. Czarny, naścienny, z rzymskimi liczbami na tarczy, wyglądał całkowicie zwyczajnie. Problem polegał na tym, że wystarczyło się nad nim pochylić, aby w twarz uderzyło niezwykle ciepłe, niemal parzące skórę, powietrze.
– No więc… to jest on… co z nim możemy zrobić? – spytał, trochę mniej pewnie. Po przemowie mężczyzny naprawdę zaczął się zastanawiać, czy Anthony ma kompetencje, by cokolwiek tu zdziałać.
.. kiedy idę popływać, nie lubię się torturować, wchodząc do zimnej wody stopniowo. Nurkuję od razu i jest to paskudny skok, ale po nim cała reszta to pestka.
Dudley Sheridan
Zawód : Młodszy archiwista i genealog ds. rejestracji w MM
Wiek : 20 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Nie masz obowiązków wobec nikogo z wyjątkiem siebie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Uderzające było to, jak młody czarodziej potrafił być bezpośredni w tym jak się zwracał do starszych i obcych. No przecież mówi! Skamander nie mógł nie poczuć potrzeby utemperowania zuchwałego zachowania młodego czarodzieja, który najwyraźniej nie do końca zdawał sobie sprawę z tego, że ministrane korytarze nie mają nic wspólnego ze szkolnymi. Jeszcze ten szereg nieprawidłowości i bylejactwa pracy przełożonego, jak i samego Sheridana bił po oczach. Poniekąd prawdą było, że kto pracuje w ministerstwie ten się w cyrku nie śmieje, jednak w dobrym guście było zachowanie jakichkolwiek pozorów profesjonalizmu.
- Nie wiesz jak się nazywa twój przełożony? A wiesz przynajmniej jak sam się nazywasz? - łypnął na niego wyczekująco z krztą irytacji w głosie. Może już się starzał ale wydawało mu się, że w przeszłości stażyści posiadali w sobie więcej pokory oraz wychowania. Nic jednak nie trwa wiecznie i zasada ta najwyraźniej nie dotyczy jedynie politycznej stabilizacji, czy pokoju - Zwykłymi rzeczami...? To ci ciekawe, że czara goryczy, czy ręka glorii jest w twoim pojmowaniu czymś zwykłym. Chcesz mi powiedzieć o tym coś więcej - nieme "czy powinienem się tym zainteresować" zawisło w powietrzu, kiedy to karcił spojrzeniem młodego czarodzieja. Westchnął zaraz - Rozprawiam się z czarnoksiężnikami, ich działalnością, ludźmi. Jeżeli trafiają w nasze ręce przedmioty to je zabezpieczamy jeżeli nie mamy pewności co do ich bezpiecznego transportowania wzywając odpowiednio łamacza klątw lub znawcę artefaktów współpracującego z Biurem lub Departamentem Katastrof - wyjaśnił już spokojnie, cierpliwie. Brak wiedzy nie dało się nadrobić samym besztaniem, Tony wiedząc to zwyczajnie starał się je uzupełnić - Jesteś na stażu, prawda? Jeżeli planujesz się utrzymać wypadałoby znać faktyczne kompetencje poszczególnych departamentów oraz ich działów wchodzących w skład organu jakim jest Ministerstwo Magii, jakby nie było, wpływające na życie magicznego społeczeństwa. Jeżeli wiedzy tej brakuje twojemu przełożonemu lub nie przekazuje ci jej w sposób należyty fakt ten powinieneś zgłosić. Nie może być to coś na co przymyka się oko bo może to doprowadzić w najlepszym wypadku do przedłużania i utrudniania procedur, a w najgorszym do tragedii - pouczył będąc jak najbardziej poważnym. Teraz Anthony był teoretycznie po pracy, co prawda planował nadgodziny pod postacią odwiedzenia laboratoium, lecz faktycznie mógł odłożyć to na później i rzucić okiem na problem Doudleya interweniując i nadrabiając niekompetencję jego i jego przełożonego. Nie zmieniało to jednak faktu, że głuchego telefonu można było uniknąć co mogłoby się okazać kluczowe gdyby magazyn staną w płomieniach. Szczęśliwie czy nie wychodziło na to, że problem okazał się przez młodego pracownika wyolbrzymiony.
Brew nie mogła mu nie drgnąć kiedy to doszło do niego, że przechowywany jest tu od dwóch lat przedmiot który najwyraźniej nie został zbadany i kilkukrotnie próbowano go naprawiać by służył do potrzeb użytkowych pracowników. Brak. Słów.
- Raczej go nie przeniesiemy - umyślnie zwrócił uwagę na tą oczywistość po tym, jak zabrał znad medalionu otwartą dłoń którą badał żarliwość przedmiotu. Nie zamierzał się jednak w tym momencie pastwić nad młodym - W pierwszej kolejności wyjmij pozostałe szuflady z szafki. Ma w niej pozostać tylko ta z zegarem. Odsuń inne szafki przynajmniej na odległość czterech-pięciu kroków. Żadna szafka nie może się stykać z tą. Próbowaliście oddziaływać na ten przedmiot jakimiś zaklęciami? - by móc cokolwiek zrobić musiał zebrać na początek jakiekolwiek informacje. Zaczął też wdrażać podstawową procedurę zachowania ostrożności. W następnej chwili wyciągnął różdżkę wyczarowując Hexa Revelio
- Nie wiesz jak się nazywa twój przełożony? A wiesz przynajmniej jak sam się nazywasz? - łypnął na niego wyczekująco z krztą irytacji w głosie. Może już się starzał ale wydawało mu się, że w przeszłości stażyści posiadali w sobie więcej pokory oraz wychowania. Nic jednak nie trwa wiecznie i zasada ta najwyraźniej nie dotyczy jedynie politycznej stabilizacji, czy pokoju - Zwykłymi rzeczami...? To ci ciekawe, że czara goryczy, czy ręka glorii jest w twoim pojmowaniu czymś zwykłym. Chcesz mi powiedzieć o tym coś więcej - nieme "czy powinienem się tym zainteresować" zawisło w powietrzu, kiedy to karcił spojrzeniem młodego czarodzieja. Westchnął zaraz - Rozprawiam się z czarnoksiężnikami, ich działalnością, ludźmi. Jeżeli trafiają w nasze ręce przedmioty to je zabezpieczamy jeżeli nie mamy pewności co do ich bezpiecznego transportowania wzywając odpowiednio łamacza klątw lub znawcę artefaktów współpracującego z Biurem lub Departamentem Katastrof - wyjaśnił już spokojnie, cierpliwie. Brak wiedzy nie dało się nadrobić samym besztaniem, Tony wiedząc to zwyczajnie starał się je uzupełnić - Jesteś na stażu, prawda? Jeżeli planujesz się utrzymać wypadałoby znać faktyczne kompetencje poszczególnych departamentów oraz ich działów wchodzących w skład organu jakim jest Ministerstwo Magii, jakby nie było, wpływające na życie magicznego społeczeństwa. Jeżeli wiedzy tej brakuje twojemu przełożonemu lub nie przekazuje ci jej w sposób należyty fakt ten powinieneś zgłosić. Nie może być to coś na co przymyka się oko bo może to doprowadzić w najlepszym wypadku do przedłużania i utrudniania procedur, a w najgorszym do tragedii - pouczył będąc jak najbardziej poważnym. Teraz Anthony był teoretycznie po pracy, co prawda planował nadgodziny pod postacią odwiedzenia laboratoium, lecz faktycznie mógł odłożyć to na później i rzucić okiem na problem Doudleya interweniując i nadrabiając niekompetencję jego i jego przełożonego. Nie zmieniało to jednak faktu, że głuchego telefonu można było uniknąć co mogłoby się okazać kluczowe gdyby magazyn staną w płomieniach. Szczęśliwie czy nie wychodziło na to, że problem okazał się przez młodego pracownika wyolbrzymiony.
Brew nie mogła mu nie drgnąć kiedy to doszło do niego, że przechowywany jest tu od dwóch lat przedmiot który najwyraźniej nie został zbadany i kilkukrotnie próbowano go naprawiać by służył do potrzeb użytkowych pracowników. Brak. Słów.
- Raczej go nie przeniesiemy - umyślnie zwrócił uwagę na tą oczywistość po tym, jak zabrał znad medalionu otwartą dłoń którą badał żarliwość przedmiotu. Nie zamierzał się jednak w tym momencie pastwić nad młodym - W pierwszej kolejności wyjmij pozostałe szuflady z szafki. Ma w niej pozostać tylko ta z zegarem. Odsuń inne szafki przynajmniej na odległość czterech-pięciu kroków. Żadna szafka nie może się stykać z tą. Próbowaliście oddziaływać na ten przedmiot jakimiś zaklęciami? - by móc cokolwiek zrobić musiał zebrać na początek jakiekolwiek informacje. Zaczął też wdrażać podstawową procedurę zachowania ostrożności. W następnej chwili wyciągnął różdżkę wyczarowując Hexa Revelio
Find your wings
Poczekalnia
Szybka odpowiedź