Poczekalnia
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Poczekalnia
Po wyjściu z windy, tuż po lewej stronie znajduje się poczekalnia z ciasno ustawionymi ławkami, na których, po przedstawieniu celu wizyty i odebraniu przepustki, mogą oczekiwać przybyli goście. Niektórzy trafiają tu w charakterze świadka lub też chcą złożyć donos, inni znów liczą na przyjęcie przez urzędników. Czas oczekiwania bywa różny, lecz nierzadko można dostrzec tu zirytowane miny petentów.
Przez wielkie okna do pomieszczenia wpływa duża ilość świtała, rzucającego mieniące się refleksy na zaczarowane obrazy. To właśnie one stanowią pewne urozmaicenie dłużących się minut - w ramach desperacji można podjąć się rozmowy z uwiecznionymi postaciami, nikt jednak nie gwarantuje, na jakie tory zejdzie dyskusja; mówi się, że malowidła mają dość nietypowe usposobienie.
Przez wielkie okna do pomieszczenia wpływa duża ilość świtała, rzucającego mieniące się refleksy na zaczarowane obrazy. To właśnie one stanowią pewne urozmaicenie dłużących się minut - w ramach desperacji można podjąć się rozmowy z uwiecznionymi postaciami, nikt jednak nie gwarantuje, na jakie tory zejdzie dyskusja; mówi się, że malowidła mają dość nietypowe usposobienie.
Dudley się śpieszył. Miał do wykonania poważną pracę. Jedną z najpoważniejszych, jaka przydarzyła mu się w ciągu niemal rocznej pracy w Ministestwie. Nie miał czasu ani ochoty na grę pozorów. TRZEBA BYŁO RATOWAĆ BUDYNEK. Nie ważne, że kosztem mógłby być zły wizerunek. Szczególnie, że stał przed nim przecież tylko auror. Członek biura zepchniętego na dalszy plan, ze splamionym honorem, które nie powinno się buntować, gdy ktokolwiek prosił ich o pomoc. Przecież i tak nic prawie nie robili!
– To pan chyba nie wie, jak się nazywają kierownicy! – odpowiedział mądrze. – Edwin Browny jest dziś kierownikiem – dodał, kompletnie nie rozumiejąc, skąd Anthony wysnuł tak krzywdzący wniosek.
Westchnął, poirytowany, słysząc tłumaczenia mężczyzny.
– Nawet, jeśli tak – zaczął – to i tak kierownik kazał mi pójść na wasze piętro. W PRZECIWIEŃSTWIE do niektórych biur, u nas wykonuje się rozkazy i przestrzega zasad, więc tak zrobiłem – wyjaśnił, absolutnie przekonany, że właśnie zgasił aurora. – A mój przełożony to mój przełożony i nikomu nic do tego – dodał.
Nie żeby nie wiedział, że ci ludzie to idioci. Wiedział. Wykonywanie zadań przełożonych wydawało mu się jednak najprostszą drogą do jakiegokolwiek awansu i to właśnie miał zamiar robić, przynajmniej dopóki pracował jako pomocnik techniczny. I Skamanderowi nic do tego.
Na całe szczęście, po swoim jakże (nie)inteligentnym monologu, Skamander zabrał się w końcu do pracy. Dudley odetchnął z ulgą. Już myślał, że będzie musiał iść do pana Browny po radę! A wolał tego uniknąć. Naprawdę, wolał. Z tym człowiekiem nie dało się rozmawiać. Każdy temat zbywał krótkim zdaniem, by następnie opowiadać o swojej żonie i czwórce (zdaniem Sheridana, obleśnych) dzieci. Najmłodsze właśnie ząbkowało i kierownik przeżywał każdego dnia zmiany w uzębieniu swojego syna.
Z krótkim „mhm” zaczął wykonywać polecenia Anthony’ego, trochę irytując się, że Skamander sam się za to nie weźmie. Przecież po to został wezwany! Prędko jednak się zreflektował. Był w końcu technicznym, a wyciąganie szafek raczej mieściło się w tym słowie. Chcąc nie chcąc, musiał przyznać przed sobą, że zawodowo to on ma większe kompetencje to tego… cóż, jakże trudnego, zaania.
– Gotowe – oznajmił.
Czar rzucony przez Anhtony’ego pozwalał mu wykryć nałożoną na przedmiot klątwę. Nie był jednak w stanie powiedzieć niczego więcej.
– To pan chyba nie wie, jak się nazywają kierownicy! – odpowiedział mądrze. – Edwin Browny jest dziś kierownikiem – dodał, kompletnie nie rozumiejąc, skąd Anthony wysnuł tak krzywdzący wniosek.
Westchnął, poirytowany, słysząc tłumaczenia mężczyzny.
– Nawet, jeśli tak – zaczął – to i tak kierownik kazał mi pójść na wasze piętro. W PRZECIWIEŃSTWIE do niektórych biur, u nas wykonuje się rozkazy i przestrzega zasad, więc tak zrobiłem – wyjaśnił, absolutnie przekonany, że właśnie zgasił aurora. – A mój przełożony to mój przełożony i nikomu nic do tego – dodał.
Nie żeby nie wiedział, że ci ludzie to idioci. Wiedział. Wykonywanie zadań przełożonych wydawało mu się jednak najprostszą drogą do jakiegokolwiek awansu i to właśnie miał zamiar robić, przynajmniej dopóki pracował jako pomocnik techniczny. I Skamanderowi nic do tego.
Na całe szczęście, po swoim jakże (nie)inteligentnym monologu, Skamander zabrał się w końcu do pracy. Dudley odetchnął z ulgą. Już myślał, że będzie musiał iść do pana Browny po radę! A wolał tego uniknąć. Naprawdę, wolał. Z tym człowiekiem nie dało się rozmawiać. Każdy temat zbywał krótkim zdaniem, by następnie opowiadać o swojej żonie i czwórce (zdaniem Sheridana, obleśnych) dzieci. Najmłodsze właśnie ząbkowało i kierownik przeżywał każdego dnia zmiany w uzębieniu swojego syna.
Z krótkim „mhm” zaczął wykonywać polecenia Anthony’ego, trochę irytując się, że Skamander sam się za to nie weźmie. Przecież po to został wezwany! Prędko jednak się zreflektował. Był w końcu technicznym, a wyciąganie szafek raczej mieściło się w tym słowie. Chcąc nie chcąc, musiał przyznać przed sobą, że zawodowo to on ma większe kompetencje to tego… cóż, jakże trudnego, zaania.
– Gotowe – oznajmił.
Czar rzucony przez Anhtony’ego pozwalał mu wykryć nałożoną na przedmiot klątwę. Nie był jednak w stanie powiedzieć niczego więcej.
.. kiedy idę popływać, nie lubię się torturować, wchodząc do zimnej wody stopniowo. Nurkuję od razu i jest to paskudny skok, ale po nim cała reszta to pestka.
Dudley Sheridan
Zawód : Młodszy archiwista i genealog ds. rejestracji w MM
Wiek : 20 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Nie masz obowiązków wobec nikogo z wyjątkiem siebie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Jeżeli miała go zaboleć niewiedza na temat kierownictwa personelu technicznego to go nie zabolała. Westchną jedynie w duchu odnotowując w pamięci dane przełożonego Sheridana, który ewidentnie posiadał braki w swoich kompetencjach chociaż sądząc po tym, jakich miał podwładnych może wcale nie był to przypadek - nie ważne czy głupi, ważne, że posłuszny. Jak w tym kraju miało cokolwiek się układać? Nie mogło. Spojrzał na młodego czarodzieja z rozgoryczeniem i aż go ściskało wewnętrznie na myśl, że tacy ludzie mieli by w przyszłości zastąpić obecną kadrę kierowniczą. Bezrefleksyjni, odporni na rady, na samodzielne myślenie i jeszcze byli z tego dumni.
- Dlatego właśnie wzywacie aurora bo czarnomagiczny przedmiot, którym się bawiliście jak zegarkiem, a który może znów spopielić setki czarodziei oraz obrócić w pył gmach nowo powstałego ministerstwa? Faktycznie, godne pochwały - przyznał ze szczerością nie wyglądając na zbytnio przejętego opinią kogoś pokroju Dudleya. Przybrał wręcz pozę człowieka znużonego po wielokroć powtarzanym żartem. Wewnętrznie miał jednak dziką ochotę miotnąć w Sheridana fulgoro i pójść do domu skąd mógłby przyglądać się jak czarnomagiczne płomienie pochłaniają twór Malfoya - jednego z pachołków Czarnego Pana - z jego jeszcze większą liczbą zwolenników na pokładzie. W imię zasad. Nie powiedział jednak nic wiedząc, że dyskusja z Dudleyem zmierzałaby donikąd. Starał się więc zignorować jego drażniącą każdy zmysł postawę skupiając się na problemie.
Nie był runistą by móc wycenić charakter klątwy, lecz przedmiot bez wątpienia był przeklęty. Pozostało im więc jedynie go, jak i teren wokół niego zabezpieczyć biorąc pod uwagę również to w jaki sposób owa klątwa się ujawniała - odsunąć wszystkie inne łatwopalne przedmioty oraz te które mogły wpływać na niego swoją magią.
- Będzie trzeba zawiadomić Departament Katastrof by przysłali tu runistę, który zdejmie klątwę - tak było najrozsądniej. Runiści współpracujący z Biurem Aurorów to w dużej mierze byli wolni strzelcy przebywający często gęsto poza gmachem Ministerstwa. Departament Katastrof powinien mieć kogoś na miejscu - Do tego czasu powinniśmy zapobiegawczo oddziaływać na szafkę caeruleusio by jakoś kontrolować temperaturę artefaktu. Zacznij ale pamiętaj o tym by nie celować bezpośrednio w zegarek. Nie wiemy ciągle nic o naturze klątwy i nie chcemy jej aktywności wzmóc - w tym samym czasie on zaczął wywoływać patronusa, który miał powiadomić o zagrożeniu kogoś kompetentnego.
- Dlatego właśnie wzywacie aurora bo czarnomagiczny przedmiot, którym się bawiliście jak zegarkiem, a który może znów spopielić setki czarodziei oraz obrócić w pył gmach nowo powstałego ministerstwa? Faktycznie, godne pochwały - przyznał ze szczerością nie wyglądając na zbytnio przejętego opinią kogoś pokroju Dudleya. Przybrał wręcz pozę człowieka znużonego po wielokroć powtarzanym żartem. Wewnętrznie miał jednak dziką ochotę miotnąć w Sheridana fulgoro i pójść do domu skąd mógłby przyglądać się jak czarnomagiczne płomienie pochłaniają twór Malfoya - jednego z pachołków Czarnego Pana - z jego jeszcze większą liczbą zwolenników na pokładzie. W imię zasad. Nie powiedział jednak nic wiedząc, że dyskusja z Dudleyem zmierzałaby donikąd. Starał się więc zignorować jego drażniącą każdy zmysł postawę skupiając się na problemie.
Nie był runistą by móc wycenić charakter klątwy, lecz przedmiot bez wątpienia był przeklęty. Pozostało im więc jedynie go, jak i teren wokół niego zabezpieczyć biorąc pod uwagę również to w jaki sposób owa klątwa się ujawniała - odsunąć wszystkie inne łatwopalne przedmioty oraz te które mogły wpływać na niego swoją magią.
- Będzie trzeba zawiadomić Departament Katastrof by przysłali tu runistę, który zdejmie klątwę - tak było najrozsądniej. Runiści współpracujący z Biurem Aurorów to w dużej mierze byli wolni strzelcy przebywający często gęsto poza gmachem Ministerstwa. Departament Katastrof powinien mieć kogoś na miejscu - Do tego czasu powinniśmy zapobiegawczo oddziaływać na szafkę caeruleusio by jakoś kontrolować temperaturę artefaktu. Zacznij ale pamiętaj o tym by nie celować bezpośrednio w zegarek. Nie wiemy ciągle nic o naturze klątwy i nie chcemy jej aktywności wzmóc - w tym samym czasie on zaczął wywoływać patronusa, który miał powiadomić o zagrożeniu kogoś kompetentnego.
Find your wings
Dudley obrzucił Skamandera znaczącym, protekcjonalnym spojrzeniem. Ci aurorzy, tacy zadufani w sobie! Nic dziwnego, że popadli w niełaskę szanownego pana ministra! Naprawdę, ktoś powinien ich zastąpić, a nie. Mogli nawet niewybaczalne zaklęcia rzucać i nikt z tym nic nie robił. Nikt nie powinien mieć takiej władzy. No, może poza samym ministrem, ale to rozumie się samo przez się. On od tego właśnie był.
Ciągnąć dyskusji jednak nie miał zamiaru. Była bezcelowa. Poza tym mieli pilniejszą sprawę do zrobienia. Trzeba było zaopiekować się tym zegarem i nie dopuścić, by komukolwiek stała się krzywda. To był priorytet, którym należało się zająć, w imieniu dobra własnego i innych.
Dudley pokiwał głową. Mimo wszystko, rzucenie uroku wydawało się dobrym pomysłem. Sheridan wyciągnął różdżkę, wykonując polecenie aurora. Zaklęcie otoczyło zegar, nie ruszając go jednak. Wyglądało na to, że działa poprawnie. Gorąc nie bił aż tak bardzo, choć sam zaczarowany przedmiot raczej nie obniżył swojej temperatury.
– To… ja… może pójdę po przełożonego, by wiedział, co tu się dzieje – zadecydował w końcu Dudley. Zerknął na aurora, aby sprawdzić, czy mężczyzna nie ma nic przeciwko, po czym ruszył do wyjścia z pomieszczenia.
Oby tylko Skamander niczego nie zniszczył! I oby miał racje. Jeśli okaże się, że wzywał ludzi z innego wydziału bez potrzeby… och, Dudley już dopilnuje, by to nie skończyło się dla niego najlepiej. Miał jednak nadzieję, że mimo wszystko, auror wie co robi. Kolejna pożoga w Ministerstwie mogłaby okazać się katastrofalna dla budżetu.
Tylko teraz gdzie jest Browny? Nie w kanciapie, pewnie gdzieś pracuje. Na Merlina! Przyjdzie mu znów latać po całym ministerstwie. Przydałyby się jakieś wewnętrzne sowy, albo co… To znacznie ułatwiłoby wszystkim pracę.
W końcu znalazł przełożonego na trzecim piętrze – akurat sprzątał korytarz – i prędko wyjaśnił mu sytuację, aby następnie poprowadzić mężczyznę prosto do pomieszczenia z zepsutym zegarem, gdzie poza Skamanderem czekał już przedstawiciel adekwatnego wydziału.
| zt x2
Ciągnąć dyskusji jednak nie miał zamiaru. Była bezcelowa. Poza tym mieli pilniejszą sprawę do zrobienia. Trzeba było zaopiekować się tym zegarem i nie dopuścić, by komukolwiek stała się krzywda. To był priorytet, którym należało się zająć, w imieniu dobra własnego i innych.
Dudley pokiwał głową. Mimo wszystko, rzucenie uroku wydawało się dobrym pomysłem. Sheridan wyciągnął różdżkę, wykonując polecenie aurora. Zaklęcie otoczyło zegar, nie ruszając go jednak. Wyglądało na to, że działa poprawnie. Gorąc nie bił aż tak bardzo, choć sam zaczarowany przedmiot raczej nie obniżył swojej temperatury.
– To… ja… może pójdę po przełożonego, by wiedział, co tu się dzieje – zadecydował w końcu Dudley. Zerknął na aurora, aby sprawdzić, czy mężczyzna nie ma nic przeciwko, po czym ruszył do wyjścia z pomieszczenia.
Oby tylko Skamander niczego nie zniszczył! I oby miał racje. Jeśli okaże się, że wzywał ludzi z innego wydziału bez potrzeby… och, Dudley już dopilnuje, by to nie skończyło się dla niego najlepiej. Miał jednak nadzieję, że mimo wszystko, auror wie co robi. Kolejna pożoga w Ministerstwie mogłaby okazać się katastrofalna dla budżetu.
Tylko teraz gdzie jest Browny? Nie w kanciapie, pewnie gdzieś pracuje. Na Merlina! Przyjdzie mu znów latać po całym ministerstwie. Przydałyby się jakieś wewnętrzne sowy, albo co… To znacznie ułatwiłoby wszystkim pracę.
W końcu znalazł przełożonego na trzecim piętrze – akurat sprzątał korytarz – i prędko wyjaśnił mu sytuację, aby następnie poprowadzić mężczyznę prosto do pomieszczenia z zepsutym zegarem, gdzie poza Skamanderem czekał już przedstawiciel adekwatnego wydziału.
| zt x2
.. kiedy idę popływać, nie lubię się torturować, wchodząc do zimnej wody stopniowo. Nurkuję od razu i jest to paskudny skok, ale po nim cała reszta to pestka.
Dudley Sheridan
Zawód : Młodszy archiwista i genealog ds. rejestracji w MM
Wiek : 20 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Nie masz obowiązków wobec nikogo z wyjątkiem siebie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
| 2 kwietnia
Dudley stawił się na drugim piętrze drugiego dnia kwietnia. Pierwszego nie pracował, więc przybył przed pracą, aby po prostu dopełnić obowiązku. Czuł, że to dobry pomysł. Choć noc z końca marca była dla wielu straszna, on miał wrażenie, że w końcu ktoś zabrał się za sprawę niemagicznych tak, jak powinien. Przecież to mugole i ich geny były winne wszelkim chorobom i problemom, prawda? Wystarczy spojrzeć na jego matkę. Gdyby pochodziła z magicznego rodu, pewnie dalej by żyła, tak, jak jego ojciec.
Doskonale wiedział, że matula miałaby inne zdanie, ale ją zaślepiało pochodzenie. Wywodząca się z mugolskiej rodziny kobieta po prostu nie mogła myśleć inaczej. Poza tym, nie była mężczyzną, a każdy wie, że tylko panowie są w stanie podejmować tak ważne decyzje. Wystarczyło spojrzeć na Frances, och, słodką Frances – śliczna i zdolna, niewątpliwie inteligentna alchemiczka, a jednak wiodła życie spokojne i raczej nudne, jak na kobietę przystało. Panie po prostu były stworzone do spokojnego żywota. To mężczyźni musieli podejmować trudne decyzje, dlatego Dudley przymykał oko na poglądy matki. Gdyby on był na jej miejscu, wstydziłby się niemagicznych rodziców. Z resztą, samej matuli też się wstydził.
Podszedł do rejestracji, nie mając zamiaru kłamać. Być może i matka była mugolskiego pochodzenia, ale jego ojciec był znanym czarodziejem czystej krwi. Nie mogą mu nic przecież zrobić z takim tatkiem, prawda? Poza tym, nawet jeśli, winna będzie jego matka, nie on sam. Cóż poradzi, że ta lekkomyślna kobieta postanowiła urodzić dziecko z taką krwią?
Oddał różdżkę do rejestracji, mając nadzieję, że sprawa pójdzie szybko i gładko. W końcu zaraz musiał być w pracy, gdzie czekała go tona obowiązków. Wszak gdyby nie tacy jak on Ministerstwo tonęłoby w bałaganie. Dudley miał jednak nadzieję, że uda mu się w tym miesiącu napisać list do przedstawicieli innych departamentów. Mógłby na przykład rejestrować różdżki. Znał historię magii i genologię wielu rodów, dlatego wydawało mu się, że byłby doskonałym kandydatem na takie stanowisko.
| zt
Dudley stawił się na drugim piętrze drugiego dnia kwietnia. Pierwszego nie pracował, więc przybył przed pracą, aby po prostu dopełnić obowiązku. Czuł, że to dobry pomysł. Choć noc z końca marca była dla wielu straszna, on miał wrażenie, że w końcu ktoś zabrał się za sprawę niemagicznych tak, jak powinien. Przecież to mugole i ich geny były winne wszelkim chorobom i problemom, prawda? Wystarczy spojrzeć na jego matkę. Gdyby pochodziła z magicznego rodu, pewnie dalej by żyła, tak, jak jego ojciec.
Doskonale wiedział, że matula miałaby inne zdanie, ale ją zaślepiało pochodzenie. Wywodząca się z mugolskiej rodziny kobieta po prostu nie mogła myśleć inaczej. Poza tym, nie była mężczyzną, a każdy wie, że tylko panowie są w stanie podejmować tak ważne decyzje. Wystarczyło spojrzeć na Frances, och, słodką Frances – śliczna i zdolna, niewątpliwie inteligentna alchemiczka, a jednak wiodła życie spokojne i raczej nudne, jak na kobietę przystało. Panie po prostu były stworzone do spokojnego żywota. To mężczyźni musieli podejmować trudne decyzje, dlatego Dudley przymykał oko na poglądy matki. Gdyby on był na jej miejscu, wstydziłby się niemagicznych rodziców. Z resztą, samej matuli też się wstydził.
Podszedł do rejestracji, nie mając zamiaru kłamać. Być może i matka była mugolskiego pochodzenia, ale jego ojciec był znanym czarodziejem czystej krwi. Nie mogą mu nic przecież zrobić z takim tatkiem, prawda? Poza tym, nawet jeśli, winna będzie jego matka, nie on sam. Cóż poradzi, że ta lekkomyślna kobieta postanowiła urodzić dziecko z taką krwią?
Oddał różdżkę do rejestracji, mając nadzieję, że sprawa pójdzie szybko i gładko. W końcu zaraz musiał być w pracy, gdzie czekała go tona obowiązków. Wszak gdyby nie tacy jak on Ministerstwo tonęłoby w bałaganie. Dudley miał jednak nadzieję, że uda mu się w tym miesiącu napisać list do przedstawicieli innych departamentów. Mógłby na przykład rejestrować różdżki. Znał historię magii i genologię wielu rodów, dlatego wydawało mu się, że byłby doskonałym kandydatem na takie stanowisko.
| zt
.. kiedy idę popływać, nie lubię się torturować, wchodząc do zimnej wody stopniowo. Nurkuję od razu i jest to paskudny skok, ale po nim cała reszta to pestka.
Dudley Sheridan
Zawód : Młodszy archiwista i genealog ds. rejestracji w MM
Wiek : 20 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Nie masz obowiązków wobec nikogo z wyjątkiem siebie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
3 IV
Od jego powrotu z Francji do rodzimej Wielkiej Brytanii zdążyło już upłynąć kilka miesięcy, a mimo to wciąż czuł się zagubiony, niczym dziecko błądzące we mgle. W jego głowie zalęgła się obawa, że być może ta nieporadność stała się już dla niego stanem permanentnym. Cały ten jego wewnętrzny niepokój wzrósł jeszcze bardziej, gdy Londyn stał się strefą wolną od mugoli. Zaledwie jedna noc wystarczyła, aby stolica została oczyszczona i najbardziej przerażał go właśnie ten rozmach, z jakim tego dokonano. Gdy inni w popłochu uciekali, on pozostał w swoim mieszkaniu na najwyższym piętrze kamienicy, próbując pozostać głuchym na bliższe i dalsze odgłosy krwawych starć. Sam nie musiał obawiać się tego, że zostanie nagle siłą wyprowadzony przez kogoś z domowego zacisza na ulicę, gdzie będzie go czekał tylko marny koniec.
Nie był ślepy, już wcześniej wiedział, że radykalne poglądy zaczynają przeważać, zdobywając coraz większe uznanie, lecz nie spodziewał się takiego obrotu spraw. Trzymał się z daleka od polityki, nie angażował w problemy społeczne, ale nagle obudził się w zupełnie innej rzeczywistości i musiał nauczyć się na nowo w niej egzystować. Pragnął dla siebie przede wszystkim spokoju, chciał również wierzyć, że bliskie jego sercu osoby są bezpieczne pomimo wzmocnienia reżimu obecnej władzy. W duchu składał modły do wszelkich bóstw i niebios, aby jego siostra nie próbowała się wychylać, podejmując działania pod wpływem impulsu, zaślepiona brawurą.
W ostatecznym rozrachunku burzliwa noc nie wpłynęła drastycznie na jego życie, a przynajmniej nie pozbawiła go kolejnych członków rodziny ani pracy. List od lady Avery jednak nieco go otrzeźwił, gdy bez ogródek zażądała od niej zarejestrowania różdżki nim stawi się w pracy. Nie mógł zignorować tego polecenia, jeśli chciał nadal być częścią artystycznego świata, a sztuka była czymś, co jeszcze dawało mu odrobinę przyjemności w życiu. I tak pracę udało mu się zdobyć dopiero po udowodnieniu czystości krwi przed samą pracodawczynią, więc przynajmniej miał już przygotowane wszystkie dokumenty, które potwierdzałyby odpowiedni status.
Udanie się do Ministerstwa Magii nie było wielkim wyczynem, właściwie większość czarodziejów, która przybywała do ośrodka czarodziejskiej władzy była kierowana przez pracowników z atrium do wind do Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów na poziomie drugim. Blythe stanął w jednej z długich kolejek, ściskając kurczowo w dłoni różdżkę z drewna brezylkowego i łuską smoka. Gdzieś z przodu szlochała cicho czarownica w średnim wieku, a po wyjściu z pomieszczenia w towarzystwie jednego z funkcjonariuszy jej płacz przemienił się w rozpaczliwie wycie. Za nim niski jegomość klął pod nosem, że w ogóle musi czekać w jakiejś kolejce z ludźmi niewiadomego pochodzenia. W końcu przyszła kolej na Valeriana, który zasiadł na krześle oddalonym o kilka metrów od biurka, za którym zasiadał w pojedynkę stary, pomarszczony rejestrator. Aktówkę z rąk Blythe’a i jego różdżkę odebrał wysoki funkcjonariusz, by zaraz całą dokumentację oddać do wglądu urzędnikowi. Ten zajrzał w papiery, drugi mężczyzna z kolei spoglądał na różdżkę i z pomocą zaklęcia sprawdził, jaki to czar był z niej rzucany jako ostatni. Pytania, które do niego kierowano, odnosiły się członków rodziny, zwłaszcza tej dalszej, jakby chciano sprawdzić, czy rzeczywiście posiada wiedzą o swoich pradziadkach. Kilka minut zajęło uzupełnienie rejestratorowi jakiegoś formularza, potem nakazano Valerianowi powstać, podejść do biurka i złożyć podpis na oświadczeniu, z którym zapoznał się pobieżnie. Odetchnął z ulgą dopiero w chwili, kiedy oddano mu wreszcie różdżkę i pozwolono opuścić pokój bez asysty przyglądającego mu się groźnie funkcjonariusza.
| z tematu
Od jego powrotu z Francji do rodzimej Wielkiej Brytanii zdążyło już upłynąć kilka miesięcy, a mimo to wciąż czuł się zagubiony, niczym dziecko błądzące we mgle. W jego głowie zalęgła się obawa, że być może ta nieporadność stała się już dla niego stanem permanentnym. Cały ten jego wewnętrzny niepokój wzrósł jeszcze bardziej, gdy Londyn stał się strefą wolną od mugoli. Zaledwie jedna noc wystarczyła, aby stolica została oczyszczona i najbardziej przerażał go właśnie ten rozmach, z jakim tego dokonano. Gdy inni w popłochu uciekali, on pozostał w swoim mieszkaniu na najwyższym piętrze kamienicy, próbując pozostać głuchym na bliższe i dalsze odgłosy krwawych starć. Sam nie musiał obawiać się tego, że zostanie nagle siłą wyprowadzony przez kogoś z domowego zacisza na ulicę, gdzie będzie go czekał tylko marny koniec.
Nie był ślepy, już wcześniej wiedział, że radykalne poglądy zaczynają przeważać, zdobywając coraz większe uznanie, lecz nie spodziewał się takiego obrotu spraw. Trzymał się z daleka od polityki, nie angażował w problemy społeczne, ale nagle obudził się w zupełnie innej rzeczywistości i musiał nauczyć się na nowo w niej egzystować. Pragnął dla siebie przede wszystkim spokoju, chciał również wierzyć, że bliskie jego sercu osoby są bezpieczne pomimo wzmocnienia reżimu obecnej władzy. W duchu składał modły do wszelkich bóstw i niebios, aby jego siostra nie próbowała się wychylać, podejmując działania pod wpływem impulsu, zaślepiona brawurą.
W ostatecznym rozrachunku burzliwa noc nie wpłynęła drastycznie na jego życie, a przynajmniej nie pozbawiła go kolejnych członków rodziny ani pracy. List od lady Avery jednak nieco go otrzeźwił, gdy bez ogródek zażądała od niej zarejestrowania różdżki nim stawi się w pracy. Nie mógł zignorować tego polecenia, jeśli chciał nadal być częścią artystycznego świata, a sztuka była czymś, co jeszcze dawało mu odrobinę przyjemności w życiu. I tak pracę udało mu się zdobyć dopiero po udowodnieniu czystości krwi przed samą pracodawczynią, więc przynajmniej miał już przygotowane wszystkie dokumenty, które potwierdzałyby odpowiedni status.
Udanie się do Ministerstwa Magii nie było wielkim wyczynem, właściwie większość czarodziejów, która przybywała do ośrodka czarodziejskiej władzy była kierowana przez pracowników z atrium do wind do Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów na poziomie drugim. Blythe stanął w jednej z długich kolejek, ściskając kurczowo w dłoni różdżkę z drewna brezylkowego i łuską smoka. Gdzieś z przodu szlochała cicho czarownica w średnim wieku, a po wyjściu z pomieszczenia w towarzystwie jednego z funkcjonariuszy jej płacz przemienił się w rozpaczliwie wycie. Za nim niski jegomość klął pod nosem, że w ogóle musi czekać w jakiejś kolejce z ludźmi niewiadomego pochodzenia. W końcu przyszła kolej na Valeriana, który zasiadł na krześle oddalonym o kilka metrów od biurka, za którym zasiadał w pojedynkę stary, pomarszczony rejestrator. Aktówkę z rąk Blythe’a i jego różdżkę odebrał wysoki funkcjonariusz, by zaraz całą dokumentację oddać do wglądu urzędnikowi. Ten zajrzał w papiery, drugi mężczyzna z kolei spoglądał na różdżkę i z pomocą zaklęcia sprawdził, jaki to czar był z niej rzucany jako ostatni. Pytania, które do niego kierowano, odnosiły się członków rodziny, zwłaszcza tej dalszej, jakby chciano sprawdzić, czy rzeczywiście posiada wiedzą o swoich pradziadkach. Kilka minut zajęło uzupełnienie rejestratorowi jakiegoś formularza, potem nakazano Valerianowi powstać, podejść do biurka i złożyć podpis na oświadczeniu, z którym zapoznał się pobieżnie. Odetchnął z ulgą dopiero w chwili, kiedy oddano mu wreszcie różdżkę i pozwolono opuścić pokój bez asysty przyglądającego mu się groźnie funkcjonariusza.
| z tematu
Art, like morality, consists in drawing the line somewhere
4 kwietnia
To co stało się na koniec marca nadal szumiało niezrozumieniem w głowie Tangwystl. Nie rozumiała i właściwie nie potrafiła zrozumieć. To wszystko było zwyczajnie złe i wiedziała o tym dokładnie. Ale nie była w stanie nic zrobić. Nie zrezygnowała z posiadanej pracy nie chcąc ściągnąć na siebie podejrzeń. Pracowanie dla tych ludzi nie było tym, czego chciała, lub co było dla niej jakoś bardzo odpowiednie. Ale po pierwsze potrzebowała dochodów. Po drugie, jak szybko zrozumiała potrzebowała zarejestrowanej różdżki. Musiała mieć możliwość poruszania się po Londynie, zwłaszcza, że jej ojciec musiał pozostawać z Mungu. Postępująca choroba nie patrzyła na okoliczności. Nie zatrzymywała się i nie czekała, tylko postępowała coraz bardziej. Hagrid zdawała sobie sprawę, że jej czas z ojcem kurczył się nieubłaganie. Nie były jednego wyroku, jednej określonej daty do której zmierzała, ale wiedziała jaki koniec czeka. A on nalegał za każdym razem by bardziej wyszła do ludzi. By spróbowała do kogoś się zbliżyć, znaleźć przyjaciół może jakiś cel inny niż łamanie klątw. I choć próbowała, nie zawsze jej to wychodziło. Ale jednego była pewna, potrzebowała zarejestrować różdżkę.
Dlatego nie czekała długo, ruszając do kolejki w Ministerstwie gdy tylko dowiedziała się o całej sprawie. Trochę się denerwowała. Właściwie denerwowała się bardzo nie wiedząc, czy na tę okazję powinna się ubrać jakoś specjalnie, czy też właściwie nie a tak zwyczajnie wystarczy. Więc postanowiła wstrzymać się od łączenia kolorów o których wcześniej mówił jej Anthony. Zdecydowała się na sukienkę, białą, bo ta zdawała się bezpieczna w jakiś sposób. Neutralna. Mniej krzykliwa. Włosy które wymykały się spod kontroli tym razem próbowała spiąć w koński ogon, który obwiązała równie białą wstążką. Patrzyła na siebie w lustrze niepewnie, ale nie mając nikogo kto powiedziałby co było nie tak jedynie wzruszyła do siebie ramionami i już wyszła, by niedługo później zadzierać głowę patrząc na budynek Ministerstwa. Była w nim wcześniej tyle razy, ale nigdy nie czuła się tak jak teraz. Wchodząc, miała wrażenie że każdy na nią patrzy. Nerwowo pocierała nos stresując się, jakby miała kłamać, a przecież wcale po to nie przyszła. W końcu przyszła jej kolej. Stanęła przed komisją wstrzymując oddech, licząc że wszystko pójdzie po prostu dobrze.
Niepotrzebnie się jednak stresowała. Chociaż urzędnik przyglądał się zarówno jej, jak i różdżce uważnie, to po niedługim czasie mogła odejść wraz z rejestracją, która pozwalała jej teraz bać się trochę mniej.
|zt
To co stało się na koniec marca nadal szumiało niezrozumieniem w głowie Tangwystl. Nie rozumiała i właściwie nie potrafiła zrozumieć. To wszystko było zwyczajnie złe i wiedziała o tym dokładnie. Ale nie była w stanie nic zrobić. Nie zrezygnowała z posiadanej pracy nie chcąc ściągnąć na siebie podejrzeń. Pracowanie dla tych ludzi nie było tym, czego chciała, lub co było dla niej jakoś bardzo odpowiednie. Ale po pierwsze potrzebowała dochodów. Po drugie, jak szybko zrozumiała potrzebowała zarejestrowanej różdżki. Musiała mieć możliwość poruszania się po Londynie, zwłaszcza, że jej ojciec musiał pozostawać z Mungu. Postępująca choroba nie patrzyła na okoliczności. Nie zatrzymywała się i nie czekała, tylko postępowała coraz bardziej. Hagrid zdawała sobie sprawę, że jej czas z ojcem kurczył się nieubłaganie. Nie były jednego wyroku, jednej określonej daty do której zmierzała, ale wiedziała jaki koniec czeka. A on nalegał za każdym razem by bardziej wyszła do ludzi. By spróbowała do kogoś się zbliżyć, znaleźć przyjaciół może jakiś cel inny niż łamanie klątw. I choć próbowała, nie zawsze jej to wychodziło. Ale jednego była pewna, potrzebowała zarejestrować różdżkę.
Dlatego nie czekała długo, ruszając do kolejki w Ministerstwie gdy tylko dowiedziała się o całej sprawie. Trochę się denerwowała. Właściwie denerwowała się bardzo nie wiedząc, czy na tę okazję powinna się ubrać jakoś specjalnie, czy też właściwie nie a tak zwyczajnie wystarczy. Więc postanowiła wstrzymać się od łączenia kolorów o których wcześniej mówił jej Anthony. Zdecydowała się na sukienkę, białą, bo ta zdawała się bezpieczna w jakiś sposób. Neutralna. Mniej krzykliwa. Włosy które wymykały się spod kontroli tym razem próbowała spiąć w koński ogon, który obwiązała równie białą wstążką. Patrzyła na siebie w lustrze niepewnie, ale nie mając nikogo kto powiedziałby co było nie tak jedynie wzruszyła do siebie ramionami i już wyszła, by niedługo później zadzierać głowę patrząc na budynek Ministerstwa. Była w nim wcześniej tyle razy, ale nigdy nie czuła się tak jak teraz. Wchodząc, miała wrażenie że każdy na nią patrzy. Nerwowo pocierała nos stresując się, jakby miała kłamać, a przecież wcale po to nie przyszła. W końcu przyszła jej kolej. Stanęła przed komisją wstrzymując oddech, licząc że wszystko pójdzie po prostu dobrze.
Niepotrzebnie się jednak stresowała. Chociaż urzędnik przyglądał się zarówno jej, jak i różdżce uważnie, to po niedługim czasie mogła odejść wraz z rejestracją, która pozwalała jej teraz bać się trochę mniej.
|zt
Tangwystl Hagrid
Zawód : Łamacz Klątw, tester nowych zaklęć
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
And it's to cold outside
for angels to fly
for angels to fly
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Za wątpliwą przyjemność uważała marnowanie czasu na przymusowe wycieczki do miejsca, którego nie cierpiała z całego serca od bardzo dawna, ale wiedziała, że nie miała za bardzo innego wyjścia, by trzymać się chociaż resztek normalności. Za pierwszym razem nawet nie wystała do połowy kolejki, bardzo szybko tracąc cierpliwość i czując, że jest daleka od panowania nad emocjami, zdecydowała się na opuszczenie długiej kolejki pod pretekstem duszności i zawrotów głowy, aby przypadkiem ktoś nie posądził jej o próbę oszustwa. To jednak okazało się zbędne i sam fakt tak długiego oczekiwania wyjaśnił się niewiele po wyjściu czarownicy – przy stanowisku zapanowało małe zamieszanie wywołane kłótliwym petentem. Za drugim razem chciała nawet posunąć się o krok dalej i użyć na najsłabszym ogniwie na początku kolejki pięknego uśmiechu, w ten sposób sprytnie skracając czas stania do absolutnego minimum, jednak okazało się to niekonieczne – bo trafiając na niedaleki moment zamknięcia rejestracji miała przed sobą zaledwie pięć osób. Chociaż wprawdzie nie czekała długo, nieco problematyczną okazała się sama rejestracja. Chcąc czy nie, nad roztaczaną aurą nie miała żadnej kontroli i kontroli tej nie miał też sam urzędnik, który wyraźnie nie mógł skupić się na podsuniętych przez nią papierach. Chociaż wcale jej to nie dziwiło, nie zamierzała tracić więcej czasu niż to konieczne, i po zmianie niedysponowanego człowieka, spędziła w ministerstwie może jeszcze piętnaście minut.
Sama rejestracja nie była problematyczna; pochodząc z czystokrwistej rodziny uważała to za absurdalną formalność, którą na szczęście miała za sobą.
zt
don't want to give you up, there's never time enough (...) I'm running out of luck, promises
ain't enough.
ain't enough.
Solene Baudelaire
Zawód : krawcowa, projektantka
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
She smelled like white roses and felt as fragile and satiny as her dress.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Początki kwietnia nie okazały się łaskawe dla nikogo. Nie kontaktowała się z Giovanną w sprawie rejestracji, wiedząc, że szybciej i sprawniej będzie jeśli zrobią to osobno. O ile podejrzewała, że za sprawą kontaktów starsza Borgia dostanie poręczenie lub coś w podobnym guście, i mogłaby dostać też podobne dla niej, o tyle miała świadomość, że poruszanie się po Londynie bez rejestracji było dość ryzykowne. Chociaż nie miała się czym martwić zważywszy na czystą krew, nie życzyła sobie zupełnie przypadkowej kontroli, nieporozumień i zwykłego zawracania głowy. Problemów miała pod dostatkiem; począwszy od tego, że port stawał się z każdym dniem coraz bardziej niebezpiecznym miejscem dla interesów, po to, że ów interesy komplikowały się i uprzedzając nieprzyjemne konsekwencje i fakty, musiała natychmiastowo odnaleźć inne bezpieczne miejsce dla statków i towarów nawet na przeczekanie.
W związku z tym wolała nie zwlekać, w punkcie rejestracji zjawiając się jak najszybciej dała radę. Na tę okoliczność zarezerwowała sobie nawet cały – jedyny – wolny dzień, nie mając pojęcia ile dane będzie jej tkwić w ministerialnych murach. Ku ogólnemu zdziwieniu samo wystanie w poczekalni pełnej czarodziejów różnej krwi nie potrwało długo, bo może godzinę, a samą rejestrację uważała za formalność. Niestety formalność trwającą zdecydowanie za długo, gdy pech chciał, że w dniu dzisiejszym przyjmująca zgłoszenia osoba była niezwykle dociekliwa i skrupulatna w swojej pracy. Z anielską cierpliwością zniosła jednak całość przesłuchania, odpowiadając jak najbardziej wyczerpująco na zadawane pytania, a po wszystkim opuściła teren ministerstwa jak najszybciej się dało.
zt
My blood is a flood of rubies, precious stones
it keeps my veins hot, the fire
found a home in me
it keeps my veins hot, the fire
found a home in me
4 IV
Przekraczając próg Ministerstwa Magii, miała mieszane odczucia względem narzuconego obowiązku rejestracji różdżki. Wahała się między zniechęceniem wobec takiej kontroli, a myśli, że coś musiało spowodować podjęcie takich kroków i raczej nie mogło to być nic błahego. W ostatnim czasie zdecydowanie nie śledziła, najnowszych wydarzeń, skupiając się na czymś zupełnie innym. Osobiście nie obawiała się całego procesu, bo jeśli wierząc temu, co już usłyszała mimochodem, wszystko powinno przebiec szybko i sprawnie. Rodzina Blythe od długich lat utrzymywała czystość krwi, a sama Belvina została wychowana w przeświadczeniu, że nie należy tej krwi mieszać z kimś, kto miał w rodzinie mugoli lub – co gorsza – sam nim był. Z wiekiem jej surowość w tej kwestii zmalała, ale nie zmieniało to faktu, że mogła pochwalić się pochodzeniem, które nie powinno wzbudzić zastrzeżeń nawet najbardziej zaciekłego urzędnika.
Cierpliwie oczekiwała na swoją kolej, wodząc wzrokiem po czarodziejach zebranych w poczekalni. Większość wydawała się bardziej zdenerwowana niż ona, wiercąc się niespokojnie i najpewniej szargając nerwy nawet najbardziej opanowanych osób. Odruchowo zamknęła palce na różdżce, ale rdzeń z rogu kozłaga, tym razem pozostawał bezczynny, nie ostrzegając przed żadnym zagrożeniem. Spodziewała się czegokolwiek innego?
Dłużące się minuty, potęgowały niechęć wobec wymogu, ale nie miała żadnego innego wyjścia, jeśli chciała zachować pracę. Dyrektor szpitala jasno uświadomił wszystkich pracowników, że bez potwierdzonej rejestracji, nie mają czego szukać na szpitalnych korytarzach. Dlatego dzielnie tkwiła w kolejce, by z pewną ulgą po długim oczekiwaniu stanąć przed komisją. Rzeczowe pytania, nie sprawiły problemu i nie zmuszały do nawet chwili zawahania, aby zastanowić się nad najlepszą odpowiedzią, która pomoże przebrnąć przez cały proces. Dokumenty zostały zaakceptowane, różdżka po wcześniejszym odebraniu, wróciła do niej znów, co przyjęła z wyjątkową ulgą. Mając potwierdzenie, że to koniec, ledwo powstrzymała uśmiech, kryjący się jedynie w kącikach ust. Opuściła Ministerstwo Magii, bez wahania i oglądania się za siebie. Miała nadzieje, że przez długi czas nie przyjdzie jej znów pojawić się w tym miejscu.
| zt
Przekraczając próg Ministerstwa Magii, miała mieszane odczucia względem narzuconego obowiązku rejestracji różdżki. Wahała się między zniechęceniem wobec takiej kontroli, a myśli, że coś musiało spowodować podjęcie takich kroków i raczej nie mogło to być nic błahego. W ostatnim czasie zdecydowanie nie śledziła, najnowszych wydarzeń, skupiając się na czymś zupełnie innym. Osobiście nie obawiała się całego procesu, bo jeśli wierząc temu, co już usłyszała mimochodem, wszystko powinno przebiec szybko i sprawnie. Rodzina Blythe od długich lat utrzymywała czystość krwi, a sama Belvina została wychowana w przeświadczeniu, że nie należy tej krwi mieszać z kimś, kto miał w rodzinie mugoli lub – co gorsza – sam nim był. Z wiekiem jej surowość w tej kwestii zmalała, ale nie zmieniało to faktu, że mogła pochwalić się pochodzeniem, które nie powinno wzbudzić zastrzeżeń nawet najbardziej zaciekłego urzędnika.
Cierpliwie oczekiwała na swoją kolej, wodząc wzrokiem po czarodziejach zebranych w poczekalni. Większość wydawała się bardziej zdenerwowana niż ona, wiercąc się niespokojnie i najpewniej szargając nerwy nawet najbardziej opanowanych osób. Odruchowo zamknęła palce na różdżce, ale rdzeń z rogu kozłaga, tym razem pozostawał bezczynny, nie ostrzegając przed żadnym zagrożeniem. Spodziewała się czegokolwiek innego?
Dłużące się minuty, potęgowały niechęć wobec wymogu, ale nie miała żadnego innego wyjścia, jeśli chciała zachować pracę. Dyrektor szpitala jasno uświadomił wszystkich pracowników, że bez potwierdzonej rejestracji, nie mają czego szukać na szpitalnych korytarzach. Dlatego dzielnie tkwiła w kolejce, by z pewną ulgą po długim oczekiwaniu stanąć przed komisją. Rzeczowe pytania, nie sprawiły problemu i nie zmuszały do nawet chwili zawahania, aby zastanowić się nad najlepszą odpowiedzią, która pomoże przebrnąć przez cały proces. Dokumenty zostały zaakceptowane, różdżka po wcześniejszym odebraniu, wróciła do niej znów, co przyjęła z wyjątkową ulgą. Mając potwierdzenie, że to koniec, ledwo powstrzymała uśmiech, kryjący się jedynie w kącikach ust. Opuściła Ministerstwo Magii, bez wahania i oglądania się za siebie. Miała nadzieje, że przez długi czas nie przyjdzie jej znów pojawić się w tym miejscu.
| zt
Belvina Blythe
Zawód : Uzdrowicielka na urazach pozaklęciowych, prywatny uzdrowiciel
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Nasze miejsce jest tutaj
W nocy
Bez nikogo
W nocy
Bez nikogo
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
| 5 kwietnia
Prawdopodobnie nie powinien decydować się na tak ryzykowny ruch, zważywszy na jego potencjalnie niezagrożony los, zdeterminowany przez wolną od aresztowań kartotekę czy nieprzynależenie do Zakonu Feniksa. Wątpliwe pochodzenie i wykonywane na co dzień zajęcie zdołały jednak przekonać go o słuszności (w oczach Scaletty również konieczności) podejmowanego czynu; nie chciał ujawniać swojej prawdziwej tożsamości czy miejsca zamieszkania; nie pragnął również otwarcie opowiadać o swoim bezrobociu, tym bardziej nie wspomniawszy o swoich zapędach kieszonkowca. Być może ryzykował więcej, aniżeli było to warte; być może powinien zarejestrować różdżkę przy użyciu prawdziwych danych, bądź w ogóle zdecydować się na nielegalne przebywanie w stolicy. Rozważał w końcu każdą z tych opcji, analizując wady i zalety każdej z nich; niezmiernie długo zwlekał też z ostatecznym podjęciem decyzji. Cholernie mocno obawiał się hipotetycznych kłopotów. Bał się ewentualnego wykrycia kłamstwa, bał się związanych z nim konsekwencji; stąd też niełatwo przyszła mu ta dzisiejsza obecność w ministerstwie. Jeszcze przed przestąpieniem progu drzwi wejściowych spalił szybko papierosa; spodziewał się długich kolejek, a w konsekwencji stresującego okresu oczekiwania. Wszystkie łgarstwa nawymyślał już wcześniej, podrobiwszy przy tym konieczne dokumenty. O skutecznym kłamstwie też co nieco wiedział; liczył tylko na sprzyjające szczęście, objawione w roztargnieniu któregoś z urzędników lub na zwyczajny brak podejrzliwości z ich strony. Sam nie darzył ludzi zaufaniem, ani też nie zdawał się wzbudzać go wśród innych; dziś jego wyraz twarzy miał być łagodniejszy, a usposobienie spokojne. Planował pozostać zupełnie obojętnym względem zaistniałej sytuacji, zapomniawszy o tym, że jego nowe imię i nazwisko zostało zaczerpniętym z powieści, a o kwalifikacjach zielarza mógł jedynie pomarzyć, znając jedynie parę, mniej lub bardziej legalnych roślin. Ryzykował wiele, ale w obliczu możliwych przyszłych komplikacji, było to warte zachodu. Przynajmniej w jego oczach wyglądało to tak sensownie, zwłaszcza kiedy pragmatycznie analizował całe to przedsięwzięcie. Do wiarygodności miał też przysłużyć się jego wizerunek - tym razem wyjątkowo elegancki, coby to staruszek zasiadający w komisji prędzej mógł dostrzec w nim porządnego czarodzieja czystej krwi, nijak przypominającego tych nieodpowiedzialnych młodzieńców. Stawił się przed komisją, podając mężczyźnie drobiazgowo przygotowane papiery.
Wszystko miało się dopiero okazać.
ST=70 (postać jest półkrwi - przynajmniej jedno z rodziców jest krwi mugolskiej); bonus +30 (kłamstwo II)
Prawdopodobnie nie powinien decydować się na tak ryzykowny ruch, zważywszy na jego potencjalnie niezagrożony los, zdeterminowany przez wolną od aresztowań kartotekę czy nieprzynależenie do Zakonu Feniksa. Wątpliwe pochodzenie i wykonywane na co dzień zajęcie zdołały jednak przekonać go o słuszności (w oczach Scaletty również konieczności) podejmowanego czynu; nie chciał ujawniać swojej prawdziwej tożsamości czy miejsca zamieszkania; nie pragnął również otwarcie opowiadać o swoim bezrobociu, tym bardziej nie wspomniawszy o swoich zapędach kieszonkowca. Być może ryzykował więcej, aniżeli było to warte; być może powinien zarejestrować różdżkę przy użyciu prawdziwych danych, bądź w ogóle zdecydować się na nielegalne przebywanie w stolicy. Rozważał w końcu każdą z tych opcji, analizując wady i zalety każdej z nich; niezmiernie długo zwlekał też z ostatecznym podjęciem decyzji. Cholernie mocno obawiał się hipotetycznych kłopotów. Bał się ewentualnego wykrycia kłamstwa, bał się związanych z nim konsekwencji; stąd też niełatwo przyszła mu ta dzisiejsza obecność w ministerstwie. Jeszcze przed przestąpieniem progu drzwi wejściowych spalił szybko papierosa; spodziewał się długich kolejek, a w konsekwencji stresującego okresu oczekiwania. Wszystkie łgarstwa nawymyślał już wcześniej, podrobiwszy przy tym konieczne dokumenty. O skutecznym kłamstwie też co nieco wiedział; liczył tylko na sprzyjające szczęście, objawione w roztargnieniu któregoś z urzędników lub na zwyczajny brak podejrzliwości z ich strony. Sam nie darzył ludzi zaufaniem, ani też nie zdawał się wzbudzać go wśród innych; dziś jego wyraz twarzy miał być łagodniejszy, a usposobienie spokojne. Planował pozostać zupełnie obojętnym względem zaistniałej sytuacji, zapomniawszy o tym, że jego nowe imię i nazwisko zostało zaczerpniętym z powieści, a o kwalifikacjach zielarza mógł jedynie pomarzyć, znając jedynie parę, mniej lub bardziej legalnych roślin. Ryzykował wiele, ale w obliczu możliwych przyszłych komplikacji, było to warte zachodu. Przynajmniej w jego oczach wyglądało to tak sensownie, zwłaszcza kiedy pragmatycznie analizował całe to przedsięwzięcie. Do wiarygodności miał też przysłużyć się jego wizerunek - tym razem wyjątkowo elegancki, coby to staruszek zasiadający w komisji prędzej mógł dostrzec w nim porządnego czarodzieja czystej krwi, nijak przypominającego tych nieodpowiedzialnych młodzieńców. Stawił się przed komisją, podając mężczyźnie drobiazgowo przygotowane papiery.
Wszystko miało się dopiero okazać.
ST=70 (postać jest półkrwi - przynajmniej jedno z rodziców jest krwi mugolskiej); bonus +30 (kłamstwo II)
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
The member 'Michael Scaletta' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 2
'k100' : 2
link do przemiany(całkowita przemiana łącznie z tęczówkami i głosem) wizerunek Daisy
Musiała wejść w nową rolę. Przechodziła w kierunku Ministerstwa, jako Justine Tonks, tylko jako Daisy Mullpepper. Miała dwadzieścia siedem lat, urodziła się w maju, dokładnie osiemnastego w roku tysiąc dziewięćset trzydziestym - ale to wiedziała Justine. Daisy straciła pamięć. Anomalie wyrzuciły w wiosce pod Londynem, jednak niefortunny upadek spowodował uderzenie w potylicę. Obudziła się w łóżku nieznanej kobiety, czarownicy, która zajęła się jej raną, jednak nie była w stanie zwrócić wspomnień. Nie pamiętała kim jest, ani jak się nazywa. Dowiedziała się, tego niedawno. Kiedy to starsza kobieta, która postanowiła się nią zająć poprosiła o pomoc syna znajomej, który pracował w Biurze Aurorów. To on przyniósł jej zgłoszenie zaginięcia na którym widniała jej podobizna. Miała krewnych w Londynie, których nie pamiętała, zapragnęła jednak poznać ich mimo wszystko. Wędrowała więc ulicami, rozglądając się po nich tak, jakby widziała je pierwszy raz. Z tą samą ciekawością wchodziła do Ministerstwa, było to przecież miejsce w którym wcześniej pracowała. Przesuwała wzrokiem po ścianach, odgrywając lekkie zdenerwowanie, ale i zaciekawienie. Ciemne tęczówki zawieszały się na mijanych jednostkach, wszystkie traktując jak obce. Obcasy butów odbijały się na korytarzu, gdy szła, a może bardziej sunęła, nadając kroku więcej powabu i kobiecości.
Wraca więc - Daisy - do Londynu, by spotkać się z dziadkiem, i zarejestrować różdżkę. A potem by wyruszyć na wycieczkę w której odkryje więcej siebie. Tą część, którą zapomniała i które jej odebrały anomalie. Kim była? Jaka? Nie wiedziała, ale postanowiła się tego dowiedzieć. Straciła kilka miesięcy życia. Nie zamierzała stracić więcej.
Na razie jednak, musiała wypić eliksir. Na jednym z rozwidleń korytarzy zatrzymała się, rozglądając na boki, udając, że skupia się na ogłoszeniu, które przywieszono do tablicy. Z torebki wyciągnęła fiolkę i przechyliła ją, pustą wrzucając do jednego z kubłów. Dostatecznie daleko usytuowanych, by nie można było powiązać tego z kimkolwiek. Poczuła, jak rozprzestrzenia się po niej szczęście. Musi się udać. Później ustawia się w kolejce. Oczekując na moment w którym może podejść do jednego z urzędników. Głęboki wdech, po których podchodzi, uśmiechając się ładnie i składając na jego ręce wypełnione dokumenty.
| wypijam Felix Felicis, podaję się za inną osobę
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
| 5 kwietnia (Michael Scaletta)
Prawdopodobnie Michael naprawdę nie powinien był decydować się na tak ryzykowny ruch, bo tego dnia wyjątkowo nie miał szczęścia. Czy to ze względu na niepewność, czy strach towarzyszący wizycie w ministerstwie, ukrycie zdenerwowania przychodziło mu z trudem, i już przy przyjmowaniu od niego wniosku starszy czarodziej z komisji rzucił mu podejrzliwe spojrzenie. A później było tylko gorzej; zauważywszy nazwisko wpisane na formularzu, przypomniał sobie o istnieniu rodziny Morganów ze strony swojej babki - i zaczął skrupulatnie wypytywać Michaela o stopień pokrewieństwa z licznymi kuzynkami i ciotkami, których imiona Scaletta słyszał po raz pierwszy w życiu. Okazało się też, że prywatnie urzędnik był zapalonym amatorem ziołowych naparów - dostrzegłszy więc wymyślony zawód czarodzieja, zagadnął go z ciekawością o jego doświadczenia z piołunową herbatą. Na koniec zabrał dokumenty oraz różdżkę przeznaczoną do rejestracji i zniknął - ale jeżeli przez moment Michaelowi mogłoby się wydawać, że oszustwo finalnie ujdzie mu płazem, to nie mógłby się bardziej pomylić.
Urzędnik wrócił, jednak nie sam - towarzyszył mu oddział magicznej policji, który bardzo szybko obezwładnił pozbawionego różdżki Scalettę, bez względu na to, czy ten próbował ucieczki czy też nie; ostatnim, co zobaczył, nim uderzyły w niego zaklęcia unieruchamiające, był łuszczący się sufit - a kiedy się ocknął, nad sobą miał ciemność. Dookoła niego panowała cisza, przerywana jedynie cichym popiskiwaniem (w którym rozpoznał dźwięk, jaki wydawały szczury) oraz nieprzyjemnym skrobaniem gdzieś za ścianą. W powietrzu śmierdziało wilgocią i przepoconym ciałem, przemieszanymi z zwietrzałą wonią moczu. Michael leżał na zimnej posadzce, w celi pogrążonej w półmroku, której jedynym wyposażeniem był siennik (brudniejszy niż sama podłoga) i drewniany stolik bez jednej nogi. Okratowane drzwi po drugiej stronie pomieszczenia były zamknięte na cztery spusty, a Scaletta był sam - nie mając pojęcia, ile dokładnie czasu minęło od chwili feralnej wizyty w ministerstwie. Mógł jedynie podejrzewać, że co najmniej kilka godzin, bo plecy i kark miał zesztywniałe, a ręce zsiniałe od chłodu.
| Michael, kontynuujesz wątek tutaj, na napisanie posta masz 48 godzin. Nie masz przy sobie różdżki, a na sobie masz ubrania, w których przyszedłeś do ministerstwa. Do czasu zakończenia wątku, nie powinieneś rozpoczynać rozgrywek chronologicznie późniejszych - jeżeli ci na tym zależy, możemy zmienić datę nieudanej próby rejestracji na późniejszą. Wątek mistrzuje Percival, w razie pytań - zapraszam. <3
Prawdopodobnie Michael naprawdę nie powinien był decydować się na tak ryzykowny ruch, bo tego dnia wyjątkowo nie miał szczęścia. Czy to ze względu na niepewność, czy strach towarzyszący wizycie w ministerstwie, ukrycie zdenerwowania przychodziło mu z trudem, i już przy przyjmowaniu od niego wniosku starszy czarodziej z komisji rzucił mu podejrzliwe spojrzenie. A później było tylko gorzej; zauważywszy nazwisko wpisane na formularzu, przypomniał sobie o istnieniu rodziny Morganów ze strony swojej babki - i zaczął skrupulatnie wypytywać Michaela o stopień pokrewieństwa z licznymi kuzynkami i ciotkami, których imiona Scaletta słyszał po raz pierwszy w życiu. Okazało się też, że prywatnie urzędnik był zapalonym amatorem ziołowych naparów - dostrzegłszy więc wymyślony zawód czarodzieja, zagadnął go z ciekawością o jego doświadczenia z piołunową herbatą. Na koniec zabrał dokumenty oraz różdżkę przeznaczoną do rejestracji i zniknął - ale jeżeli przez moment Michaelowi mogłoby się wydawać, że oszustwo finalnie ujdzie mu płazem, to nie mógłby się bardziej pomylić.
Urzędnik wrócił, jednak nie sam - towarzyszył mu oddział magicznej policji, który bardzo szybko obezwładnił pozbawionego różdżki Scalettę, bez względu na to, czy ten próbował ucieczki czy też nie; ostatnim, co zobaczył, nim uderzyły w niego zaklęcia unieruchamiające, był łuszczący się sufit - a kiedy się ocknął, nad sobą miał ciemność. Dookoła niego panowała cisza, przerywana jedynie cichym popiskiwaniem (w którym rozpoznał dźwięk, jaki wydawały szczury) oraz nieprzyjemnym skrobaniem gdzieś za ścianą. W powietrzu śmierdziało wilgocią i przepoconym ciałem, przemieszanymi z zwietrzałą wonią moczu. Michael leżał na zimnej posadzce, w celi pogrążonej w półmroku, której jedynym wyposażeniem był siennik (brudniejszy niż sama podłoga) i drewniany stolik bez jednej nogi. Okratowane drzwi po drugiej stronie pomieszczenia były zamknięte na cztery spusty, a Scaletta był sam - nie mając pojęcia, ile dokładnie czasu minęło od chwili feralnej wizyty w ministerstwie. Mógł jedynie podejrzewać, że co najmniej kilka godzin, bo plecy i kark miał zesztywniałe, a ręce zsiniałe od chłodu.
| Michael, kontynuujesz wątek tutaj, na napisanie posta masz 48 godzin. Nie masz przy sobie różdżki, a na sobie masz ubrania, w których przyszedłeś do ministerstwa. Do czasu zakończenia wątku, nie powinieneś rozpoczynać rozgrywek chronologicznie późniejszych - jeżeli ci na tym zależy, możemy zmienić datę nieudanej próby rejestracji na późniejszą. Wątek mistrzuje Percival, w razie pytań - zapraszam. <3
12 V
Miał ten sam garnitur, który włożył na ślub Anthony'ego, klasycznie skrojony, zbyt formalny i zupełnie do niego nie pasujący; wszedł w czyjeś buty, w buty osoby, którą sobie wymyślił, przebrał się za człowieka biznesu, za syna pana Boyle'a, powracającego do Londynu na statku przywożącym zamorski towar. Portowy handlarz, nowobogacki, czystokrwisty, całkowicie popierający działania aktualnego rządu.
Znał imiona każdego ze swych rzekomych przodków, istniejących przecież naprawdę; wujostwo było dla niego jak najbliższa rodzina, cała ta mistyfikacja nie przyszła mu łatwo, bo gdyby wyszła na jaw, naraziłby też ich, ale uznał, iż pod swoje kłamstwo musi mieć solidne fundamenty, bazujące na uwiarygadniającej jego historię prawdzie.
Jeszcze przed budynkiem Ministerstwa zażył dawkę eliksiru, pozbywając się buteleczki; dopiero wtedy udał się do ministerialnych wind - na poziom II, ustawiając się w kolejce. Zabijał czas, pozornie obojętnym wzrokiem rozglądając się po wnętrzu - starał się zwrócić uwagę na to, do których pomieszczeń trafiają wypełnione formularze, gdy petenci odchodzą od stanowisk.
W końcu przyszedł czas i na niego.
Starając się wyglądać na pewnego siebie, odpowiedział na każde pytanie bez zająknięcia, modulując głos w taki sposób, by dało się słyszeć, że angielskim posługuje się niezbyt często, podróżując przez większość czasu. Zawahał się tylko raz, oddając swoją różdżkę, lecz uprzejmy, powściągliwy uśmiech szybko powrócił na jego twarz.
Czekał na to, aż sprawdzą wszystkie papiery; niepokój, choć tłumiony, nie opuszczał go ani na chwilę.
kłamię - st 70, podaję się za czystokrwistego;
zażyte wężowe usta (stat. 28, moc +10); mam przy sobie także koci wzrok (stat. 28, moc +15)
kłamstwo (II)
Miał ten sam garnitur, który włożył na ślub Anthony'ego, klasycznie skrojony, zbyt formalny i zupełnie do niego nie pasujący; wszedł w czyjeś buty, w buty osoby, którą sobie wymyślił, przebrał się za człowieka biznesu, za syna pana Boyle'a, powracającego do Londynu na statku przywożącym zamorski towar. Portowy handlarz, nowobogacki, czystokrwisty, całkowicie popierający działania aktualnego rządu.
Znał imiona każdego ze swych rzekomych przodków, istniejących przecież naprawdę; wujostwo było dla niego jak najbliższa rodzina, cała ta mistyfikacja nie przyszła mu łatwo, bo gdyby wyszła na jaw, naraziłby też ich, ale uznał, iż pod swoje kłamstwo musi mieć solidne fundamenty, bazujące na uwiarygadniającej jego historię prawdzie.
Jeszcze przed budynkiem Ministerstwa zażył dawkę eliksiru, pozbywając się buteleczki; dopiero wtedy udał się do ministerialnych wind - na poziom II, ustawiając się w kolejce. Zabijał czas, pozornie obojętnym wzrokiem rozglądając się po wnętrzu - starał się zwrócić uwagę na to, do których pomieszczeń trafiają wypełnione formularze, gdy petenci odchodzą od stanowisk.
W końcu przyszedł czas i na niego.
Starając się wyglądać na pewnego siebie, odpowiedział na każde pytanie bez zająknięcia, modulując głos w taki sposób, by dało się słyszeć, że angielskim posługuje się niezbyt często, podróżując przez większość czasu. Zawahał się tylko raz, oddając swoją różdżkę, lecz uprzejmy, powściągliwy uśmiech szybko powrócił na jego twarz.
Czekał na to, aż sprawdzą wszystkie papiery; niepokój, choć tłumiony, nie opuszczał go ani na chwilę.
kłamię - st 70, podaję się za czystokrwistego;
zażyte wężowe usta (stat. 28, moc +10); mam przy sobie także koci wzrok (stat. 28, moc +15)
kłamstwo (II)
from underneath the rubble,
sing the rebel song
sing the rebel song
Keat Burroughs
Zawód : rebeliant
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
some days, I feel everything at once, other - nothing at all. I don't know what's worse: drowning beneath the waves or dying from the thirst.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Keat Burroughs' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 70
'k100' : 70
Poczekalnia
Szybka odpowiedź