Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Norfolk
Kasyno
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Rycerzy Walpurgii i +10 dla Śmierciożerców.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:36, w całości zmieniany 4 razy
- Nie wiem jak sprawy mają się w redakcji Walczącego Maga - rozpoczynam zgryźliwie, choć z uśmiechem na twarzy, byś również zrozumiał, że nie mam na celu poczynienia Ci jakiejkolwiek obrazy. - Ale większość poważnych ambasadorów woli jednak nie upijać się na posiedzeniach w celu zachowania dobrego imienia. Zdziwiłbyś się co tacy ludzie mają do powiedzenia.
Unoszę do góry brew w geście zarówno lekkiego zdziwienia jak i rozbawienia i pozwalam sobie nawet na lekki śmiech, wyobrażając sobie zapijających się w trupa poważnych eseistów. Choć zakładam, że artykuły takie jak ten o glonach nie mogły powstać na trzeźwo - nie wiem czy ktokolwiek jest w stanie wymyślić takie bzdury sam z siebie. Jeśli tak, to chyba nie chciałbym go spotkać. Mnie samemu także zdarzyło się doświadczyć kilku nieprzyjemnych sytuacji z alkoholem w Departamencie Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów - niektórzy z funkcjonariuszy MKczu po zaledwie kilku kieliszkach tracili głowę całkowicie. Kto by pomyślał jak wiele zdziałać może odpowiednia dawka alkoholu, nawet na najważniejszych urzędnikach państwowych?
- Również zdażyło mi się smakować wódki, tak się składa, że Rosję odwiedziłem kilka razy. Między innymi niecały miesiąc temu, choć wtedy miałem na głowie nieco inne rzeczy niż smakowanie lokalnych alkoholi - mówię, kompletnie pomijając fakt, że jeszcze kilka chwil temu moją wypowiedź można było uznać za złośliwość.
Nie umyka mi, że nie przepraszasz za obrazę w stosunku do Fawleyów, wiem jednak, że nie jesteś przepraszającym typem, a ja sam nie czuję się w obowiązku bronić lordów Cumberland jak lew. Zwłaszcza po tym jak zachowują się ostatnio - wychodzenie naprzeciw mugolom zdecydowanie nie pomaga mi w lepszym ich postrzeganiu.
- Szczerze mówiąc, nie wiem. Może to zwykły blef? Nie znam osobiście żadnego lorda Christiana Anthony'ego Fawleya, a przynajmniej nie przypominam sobie bym go spotkał - odpowiadam, po raz kolejny już dziś przewracając oczyma.
Możesz odebrać to jako kolejny dowód o prowokacji i zakłamaniu mediów - w końcu kto jak kto, ale akurat Nott powinien znać wszystkich w towarzystwie. W końcu to moja najdroższa ciotka Adelaide organizowała Sabaty, bądź też jak to określił kiedyś mój przyjaciel, Sam, bale. Słowo Sabat zbyt bardzo spłynęło najwyraźniej błękitną krwią. Krzywię się nieco na wspomnienie o mojej narzeczonej, bo z całej siły odpycham od siebie tą myśl. Może nie samą myśl o ożenku, lecz z pewnością to z kim się żenię próbuję usilnie wypchnąć z pamięci.
- Na moje nieszczęście znam ją aż zbyt dobrze - rzucam, wzdychając cicho na samo wspomnienie lat spędzonych w Hogwarcie. - Zapewniam Cię, że jest zarówno mądra i urodziwa, w tym wypadku wolałbym poślubić już jakąkolwiek głupią trzpiotkę.
Nie kłamię. To dla mnie jasne, że Elizabeth łączy w sobie wszystkie te przymioty i nie mogę mieć do niej pretensji o nic - zwłaszcza, że mnie zupełnie nie przeszkadza jej zawód. Wiem jednak, że to małżeństwo to przekleństwo dla nas obu, gdyby zaś przyszłoby mi żenić się z jakąś głupiutką panienką przynajmniej ona mogłaby być z tego względnie zadowolona.
- Nie sądzę - dodaję, lecz z uśmiechem na twarzy.
Nie mam w gruncie rzeczy nic przeciwko przegranej, magiczne klątwy z nią związane są w większości przynajmniej... Ciekawe. Zastanawiam się czy pasować czy wystawiać kolejną kartę, gdyż powoli zbliżam się już do wyniku. Po chwili stwierdzam jednak, że w sumie to jest mi to obojętne i po prostu dokładam kolejną z moich figur.
'k6' : 2
-Psują pierwsze wrażenie po godzinach pracy? - zakpił, przypominając sobie własne, przykre doświadczenia z wybitnymi prozaikami, którzy tuż po szczycie z porzuconą maską profesjonalizmu byli zwykłymi bucami, kompletnie niewartymi narażania się na bliższą znajomość. Folgowanie swoim żądzom, zwłaszcza tym niewinnym stało się modną praktyką podczas gwarnych przyjęć, wydawanych często i świętowanych hucznie, z byle jakiego powodu. Podpisanie umowy z wydawnictwem, opublikowanie nowego rozdziału, przeprowadzenie wywiadu z zagranicznym ekspertem, pojawienie się w obcych mediach, jako gość honorowy, a nawet zupełnie zwyczajne umówienie wywiadu z Ministrem Magii. Drobne przyjemności miały rzekomo wynagrodzić stres i napięcie podczas pracy, aczkolwiek Magnus dostrzegał w powtarzających się motywach wyłącznie dziką chęć zabawy, bez ograniczeń i skrupułów. Pod tym względem czarodzieje nie różnili się od siebie; nieraz widział poważanego szefa departamentu w stanie wskazującym na mocne upojenie alkoholowe. Nie przypuszczał, że akurat z Nottem przyjdzie mu dyskutować o preferencjach tyczących się trunków, ich cykliczne konwersacje przeważnie orbitowały wokół tematów stricte zawodowych, lecz jego doświadczenie skwitował skinięciem głowy i dyskretnym uśmiechem. Alastair nie wyglądał mu na zucha, mocującego się z rosyjską wódką, która i jego z łatwością potrafiła rozłożyć, ale może...
-Zatrzymałeś się tam, by pozwiedzać? Kształcące podróże, wspaniale komponujące się z wszechstronnym wykształceniem panicza z dobrego domu? - spytał, tylko nieznacznie żartując, zainteresowany tym pomysłem. Rowle sam żałował, że nie wyrwał się z rodzinnego domu, kiedy jeszcze miał taką okazję, ale to już była przeszłość, a tej konkretnej nienawidził wspominać - czyli rozumiem, że tym razem to nie był wyjazd służbowy - wysnuł oczywisty wniosek, przechylając szklaneczkę z szmaragdowym trunkiem i dopijając nalewkę do końca. Ostry smak przyjemnie przepalał gardło, podrażnione soczystym zapachem cygar i tytoniu.
-Wobec tego, ten cały Fawley musi być w towarzystwie persona non grata - stwierdził, bawiąc się kosmykami włosów, opadających na jego ramiona. Błyszczące, ale nieco szorstkie, już odrobinę za długie - stanowczo powinien odwiedzić golibrodę i fryzjera - w niczym jednak nie przypominały jej włosów. I nie mogły ich zastąpić - skoro ty o nim nie słyszałeś, to prawdopodobnie nie istnieje - zaśmiał się z własnego (nieco drętwego) dowcipu, idealnie opisującego każdego z wszędobylskich i obeznanych salonowo Nottów. Ten konkretny jak widać miał jednak słaby punkt, również umiejscowiony w kategorii towarzyskiej. Potrafił go zrozumieć, również był przeciwny małżeństwu, lecz nauczony poprzednimi wypadkami, nie spoczął, póki nie postawił na swoim. Nie chciał zachęcać Alastaira do buntu, lecz... mógł wysłuchać, nie oceniając.
-Przynajmniej nie spędzisz swego życia z kimś, kto jest ci obcy. Może jeszcze docenisz tę decyzję, Alastairze. W każdym przypadku, możesz zwrócić się do mnie - rzekł, nie dodając klauzuli o znalezieniu leku na nieszczęśliwe małżeństwo. Fantomowo zapiekły go stare blizny (czy minął już rok?), ale on przecież czuł się absolutnie dobrze z lady Rowle u boku i z nią, jeszcze bliżej.
-Zdaje się, że twój pesymizm cię zgubił - parsknął, już rozbawiony, skupiony całkowicie na wykładanym kartom. Dziesiątką, przebicie puli o kilka punktów, równanie przegranej. Magnus był zadowolony, wygrał zakład, zdobył to, czego chciał i nie skończył z niespodziewanym dodatkiem do prezencji, jaki miał wkrótce uświetnić aparycję Alastaira. Gęsta breja przylepiona do przystojnej twarzy Notta na pewno przyciągała uwagę, tak jak i różany zapach, chociaż przyrzeczony mężczyzna nie miał już z tych wabików żadnego pożytku. Magnus zachował kamienne oblicze, nie komentując ni słowem wyglądu Alastaira - prześlę ci sowę - rzekł, w ramach pożegnania, wyjątkowo z siebie zadowolony, po czym teleportował się z cichym trzaskiem, ciekaw, czy Nott długo będzie go za to przeklinać.
|zt
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
- Widzisz, nie zawsze. Ostatnio wybrałem się tam z moimi kuzynami, Burke. Z pewnością wiesz doskonale czym się zajmują - rzadkie alchemiczne składniki, oczywiście - mówię, kładąc odpowiedni nacisk na ostatnie słowa.
Wiesz doskonale, że to czego szukaliśmy w Rosji niewiele ma wspólnego z alchemią. Choć w istocie udało się nam - a raczej Quentinowi i Wynnonie, bo ja nie potrafię odróżnić kwiatka od rzadkiej ingrediencji - odnaleźć kilka składników do eliksirów.
W Twoim żarcie nie dostrzegam nic śmiesznego, bowiem moja rodzina chlubi się swoim obyciem. To już mamy we krwi. A przynajmniej inni.
- Albo to, albo po prostu nie istnieje - dodaję, upijając łyk z własnego kielicha.
Widzę ten dziwny wyraz na Twojej twarzy i wiem, że choć jesteś konserwatystą masz swoje własne zdanie. Nigdy nie zachęciłbyś mnie do buntu… Z pewnością nie bezpośrednio.
- Uwierz mi, drogi przyjacielu, że w tym wypadku chętniej poślubiłbym kogoś kogo nie znam. Myślę, że pod wieloma względami byłoby to dużo… Prostsze - odpowiadam, zdając sobie sprawę z tego, że nie orientujesz się przecież w mojej sytuacji.
O tak, kobieta, którą ledwo znam byłaby marzeniem. Żadnych oczekiwań, żadnego niszczenia cudzego szczęścia. Tylko błoga niewiedza. Kiwam głową, kiedy wspominasz o zwróceniu się do Ciebie. I tak bym tego nie zrobił, ale liczą się dobre chęci, czyż nie? Spoglądam na wyciągniętą przez siebie dziesiątkę, lecz nie jestem nawet zszokowany przegraną. Jak powiedziałem Evelyn, Szczęście raczej za mną nie przepada.
- Sądzę, że pesymizm nie ma tu nic do rzeczy - rzucam, jeszcze raz tego wieczoru przewracając oczyma.
Gęsta, różana breja nie jest nawet najgorszą z kar jaka mogła mnie spotkać. Muszę jednak przyznać, że ten zapach wydaje się sztuczny, z pewnością nie tak intensywny jak kwiaty z ogrodu Rosierów. Przypominam sobie ich woń, duszącą i wszechobecną, przypominam sobie wiatr muskający moją twarz, ostatnie chwile wolności. Chociaż także wypełnione przemyśleniami.
Zachowujesz kamienne oblicze, lecz gdyby wzrok mógł zabić z pewnością leżałbyś trupem - sztyletuję Cię moim spojrzeniem, patrząc na Ciebie nieco z góry, choć to ja tutaj mam kleistą maź na twarzy. Kiedy rzucasz mi na pożegnanie krótką wiadomość po czym znikasz, uznaję, że nie jesteś godzien przekleństw, wzruszam ramionami i idę w Twoje ślady, z głośnym trzaskiem teleportując się do domu. Mam nadzieję, że nie zastanę tam ani Percivala ani Inary. Wygląda na to, że dzień, a także resztę nocy spędzę w swoim pokoju przy książkach.
z.t
Tu także w wyniku rozładowania magii zapanował istny chaos - moc magiczna była niestabilna, niebezpieczna. Choć za dnia Ministerstwo nie dopuszczało nikogo w pobliże okolic, w których magia szalała najbardziej, ministerialne próby zaprowadzania porządku kończyły się klęską. Nie minęło parę dni, gdy czarodzieje zaczęli zastanawiać się, czy aby na pewno Ministerstwo chce, aby magia została doprowadzona do porządku - postanowili więc wziąć to w swoje ręce.
Odkąd Ministerstwo Magii oznaczyło to miejsce jako niebezpieczne, pojawienie się w nim mogło grozić aresztowaniem przez Oddział Kontroli Magicznej. Do czasu uspokojenia się magii nie można rozgrywać tu wątków innych niż te polegające na jej naprawie.
Magiczne anomalie, które zaburzyły równowagę i wywróciły świat czarodziejów do góry nogami, przyczyniły się do zamknięcia kasyna, które było do tej pory tłumnie odwiedzane przez wszystkich amatorów gier kościanych, pokera i black jacka. Bogato wyposażony bar od początku maja stał się zmorą. Rozlany do szklanek i kieliszków alkohol rozpalał się w ułamku sekundy. Wysoka temperatura przyczyniała się do pękania szkła, a rozpryskujące trunki wzniecały uciążliwe drobne pożary. Początkowo wydawało się, że wadliwe butelki należy wymienić, lecz nie przyniosło to zamierzonych skutków. Nowa dostawa alkoholu jedynie potwierdziła, że problem tkwi w miejscu, a świeże trunki nie tylko płonęły po otwarciu, lecz także wybuchały niespodziewanie, ostatecznie doprowadzając do wielkiego, nieokiełznanego pożaru. Ku zaskoczeniu wszystkich nie zmieniał niczego w popiół, choć ranił dotkliwie wszystkich, którzy usiłowali go ugasić. Języki różnokolorowego ognia tańczyły w pobliżu baru, zagrażając życiu i zdrowiu klientów. Ministerstwo nie miało najmniejszych wątpliwości, że lokal należy zamknąć.
Kapryśny ogień umykał czarodziejom, którzy próbowali go ugasić, płomienie rozprzestrzeniały się szybko, znikały i pojawiały się w innym miejscu, raniąc i parząc z zaskoczenia intruzów. Były nie do opanowania.
Wymaganie: Poprawnie rzucone zaklęcie Fontesio.
Niepowodzenie wiąże się z utratą 30 punktów żywotności w wyniku poparzeń.
Przed rozpoczęciem kolejnego etapu należy odczekać co najmniej 24h. W tym czasie do lokacji może przybyć kolejna (wyłącznie jedna) grupa chcąca ją przejąć, by naprawić magię na sposób inny, niż miała być naprawiona dotychczas.
Walka odbywa się zgodnie z forumową mechaniką oraz z arbitrażem mistrza gry do momentu, w którym któraś z grup zdecyduje się na ucieczkę bądź nie będzie w stanie prowadzić dalszej walki.
Wymaganie: ST ujarzmienia magii jest równe 150, a sposób obliczania otrzymanego wyniku zależny jest od wybranej metody naprawiania magii.
Uwaga - jeżeli postać posiada zerowy poziom biegłości organizacji, mnoży statystykę nie razy 0, a razy ½. W przypadku liczb nieparzystych wynik zaokrągla się do góry.
W metodzie neutralnej każdy gracz uzyskuje wynik o wartości k100+Z; wyniki obu graczy sumuje się i tę sumę należy przyrównać do wymaganego ST.
W metodzie Rycerzy Walpurgii każdy gracz uzyskuje wynik o wartości k100+(CM * poziom biegłości organizacji); wyniki obu graczy sumuje się i tę sumę należy przyrównać do wymaganego ST.
W metodzie Zakonu Feniksa każdy gracz uzyskuje wynik o wartości k100+(OPCM * poziom biegłości organizacji); wyniki obu graczy sumuje się i tę sumę należy przyrównać do wymaganego ST.
Ustabilizowanie zaburzonej w tym miejscu magii, wywołało początkowo lekkie drżenie, a w końcu nagłe i niespodziewane wybuchy wszystkich źródeł światła. Lampy olejne rozpryskiwały, podobnie jak świece, plamiąc gorącym, ciekłym woskiem wszystko, co znalazło się w ich obrębie, iskry i drobinki żaru rozsypywały się po podłodze.
Wymaganie: Próba okiełznania magii i uspokojenia przedmiotów przejęciem nad nimi kontroli, potrzebne jest do tego zrozumienie działania magii. ST powodzenia wynosi 50, do rzutu należy doliczyć bonus biegłości: numerologia.
Nieuchronienie się przed lecącymi z olbrzymią siłą w kierunku czarodziei odłamkami szkła, ognia, gorącego wosku, poskutkują utratą 210 punktów zdrowia. Obrażenia cięte będą głębokie i poważne, do tego dojdą obszerne oparzenia i ogromny ból, które uniemożliwią dalszą rozgrywkę. Aby akcja mogła zakończyć się pomyślnie i magia została w tym miejscu uregulowana, przynajmniej jednemu czarodziejowi musi się poszczęścić.
Romantyczny spacer w świetle płonącego srebrem księżyca - ach, nie istniała słodsza wizja wieczoru, zwłaszcza, jeśli miał on minąć w doborowym towarzystwie. Deirdre prawie nie mogła doczekać się spotkania z Ramseyem, lecz tęskniła nie tyle za możliwością spędzenia czasu z drogim przyjacielem, co za rzuconym wyzwaniem. Wiedziała już, że pierwszomajowa anomalia nie była przypadkiem - czarodziejski świat runął w otchłań czarnej magii, tonąc w jej bezkresnych odmętach. Przerażało ją to - nie była głupia, znała konsekwencje nieokiełznanej, mrocznej mocy - i cieszyło jednocześnie. Owszem, wiele osób ucierpiało, włączając tych, którzy pokornie służyli jedynej słusznej sile, zniszczono także ważne budowle, szlacheckie dziedzictwa i historyczne klejnoty, lecz na ich popiołach zbudują coś doskonalszego. Trwalszego. Chaos nie szkodził, ba, w pewnych aspektach pomagał. Grindelwald tajemniczo zniknął, Wilhelmina zaczynała gnić w celi, Ministerstwo działało jeszcze bardziej nieporadnie, niż zwykle: należało wykorzystać sytuację do własnych celów, do wyciągnięcia z kapryśnej magii tego, co w niej najpiękniejsze.
Przeczuwała, gdzie zaprosi ją Mulciber, i nie myliła się. Mieli spróbować podołać zadaniu, zasugerowanemu w liście od Czarnego Pana. To, co wyczyniały służby Kontroli Magicznej, zakrawało na farsę, lecz nie pojawili się przecież tutaj wzruszeni ich nieudolnością, pragnąc ochrony niewinnych obywateli - drzemiącą w tym miejscu moc należało zużytkować do wzmocnienia siły Rycerzy Walpurgii. Nie było to proste, Deirdre przeczuwała, że ogrodzone lokacje skrywają w sobie niszczycielską moc o nieznanym natężeniu, ale im groźniejsza się wydawała, tym więcej osiągną, pacyfikując ją przy użyciu czarnej magii.
Wbrew rozwiązłemu tonowi listów, wskazującemu na znaczne rozluźnienie Deirdre, pozwalającej sobie nawet na czułe żarty, tej ciepłej nocy brunetka wcale nie prezentowała się przychylniej. Szła obok Mulcibera w milczeniu, lecz jej twarz, skryta pod materiałem kaptura, wyjątkowo nie przypominała znudzonej maski. Uśmiechała się lekko, spokojnie, przemierzając kolejne uliczki, doprowadzające ich finalnie przed zamknięte kasyno. Opustoszałe, pozostawione zarówno przez nieumiejętnych służbistów jak i przez niedawnych gości, przepuszczających w nim ostatnie galeony.
- Kto nie ma szczęścia w miłości - ma szczęście w kartach? - zagadnęła miękkim szeptem, wymijając Ramseya, gdy znaleźli się już blisko budynku. Czy to dlatego to właśnie jej towarzystwo wybrał tej majowej nocy? Jeśli przysłowie miało w sobie choć odrobinę prawdy, mogli wrócić dziś do domów zadowoleni. Niczego jednak nie była teraz pewna, ani swych uczuć ani czarodziejskich umiejętności, wymykających się spod kontroli. Niezależnie od finału upojnej nocy, miała się dzisiaj wiele nauczyć - a od zawsze ceniła doświadczenia, nawet (zwłaszcza?) te bolesne. Deirdre zacisnęła mocniej dłoń na różdżce, po czym pierwsza weszła przez wyłamane, boczne drzwi do środka kasyna - od razu zostając wręcz uderzona w twarz gorącym podmuchem. W środku panował szatański armagedon, płomienie sunęły po podłodze w dziwacznych kierunkach, raz po raz pojawiając się w coraz to nowszych miejscach. Jeśli chcieli cokolwiek zdziałać w tym piekle - musieli je najpierw powstrzymać. - Fontesio - mruknęła, unosząc różdżkę w kierunku najbliższej fali ognia.
seven deadly sins
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
#1 'k100' : 97
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
List Deirdre go zaskoczył, ale nie wnikał, dlaczego skierowała się z pytaniami właśnie do niego, mając z wiadomych powodów znacznie bliżej siebie większą część rycerskiego grona. Była zdolna, zdeterminowana i z każdym kolejnym spotkaniem coraz potężniejsza. Była jedną z tych, którym można było pozwolić na przejęcie inicjatywy bez obawy, że coś zepsuje, choć była tylko kobietą. Nie tylko kusząco piękna, lecz przede wszystkim inteligentna i niezależna. Nie wiedział czego była to zasługa i skąd brała się w niej ta niezwykła, stale przybywająca siła, lecz z przyjemnością rzucił jej wyzwanie. Kto by pomyślał, że przyjdzie im stanąć ramię w ramię walcząc w słusznym celu, dbając o swoje własne dobre, o wspólną sprawę. I nie było nic istotniejszego niż wola Czarnego Pana i zadania, które im powierzono, a które oni mieli wykonać należycie.
Pod kasyno dotarli w milczeniu, lecz przecież oboje czuli się w tym okryciu najlepiej. Oboje byli uważnymi obserwatorami, którzy za maską obojętności potrafili skryć największe rozterki, potrzeby, namiętności i gniew. Nie czuł się w obowiązku zagajania ją rozmową, a tym bardziej zabawiania swoim towarzystwem, jak zresztą nigdy wobec nikogo; nie była żadnym wyjątkiem odkąd tylko się poznali, lecz i jej zdawało się to wyjątkowo nie przeszkadzać. Znalazł się tu w określonym celu i zamierzał osiągnąć zamierzony cel, przyjemności należało odłożyć na później, po skończonej pracy, po sukcesie, który mogli wspólnie świętować lekkim uśmiechem i lampką wybornego wina. Skupiony na budynku kroczył lekko, stawiając zdecydowane kroki, w kierunku źródła magicznych problemów, o których się dowiedział kilka dni wcześniej. Długa peleryna lekko falowała pod wpływem szybkiego marszu, lecz ciężki kaptur zaciągnięty na głowę nie zsunął się ani o cal. Puścił ją przodem, choć pewnie i bez tego ruszyłaby pierwsza, odważnie, zdecydowanie bezmyślnie wprost do środka magicznych zaburzeń.
Oh, très bien..
— Tak mawiają — odparł, ruszając za nią; jeśli tak, nie powinni mieć tej nocy większych problemów z osiągnięciem celu. Choć niezwykła intuicja z pewnością dość ściśle związana z darem, który posiadał pozwalała mu ogrywać rywali w karty nie stawiał na nią w tym przypadku. Jego wewnętrzne oko było takim samym nadprzyrodzonym talentem jak magia, która kipiała w tym miejscu. na ich szczęście czarna, ciężka i niezwykle niebezpieczna; mogli ją okiełznać, byli dostatecznie silni.
Już za progiem powitał ich szalejący wewnątrz ogień; mógłby przysiąc, że czuł potworny gorąc w miejscach poparzonych Szatańską Pożogą, odczuwalny bardziej niż gdziekolwiek indziej. Ciepło buchnęło w nich z impetem, podążając za lekkim przeciągiem, który wywołali swoim wtargnięciem. Zareagowała od razu, lecz i on wyciągnął przed siebie różdżkę gotów zareagować. Nie było to potrzebne, poradziła sobie znakomicie.
— Wolisz pokera, czy black jacka? — spytał, przystając obok niej. Rozejrzał się po kasynie, wyglądało tak, jakby sponiewierało je trzęsienie ziemi i huragan jednocześnie. Pod stopami skrzypiało rozbite szkło, buty lepiły się do słodkiego alkoholu rozlanego po podłodze, a wokół unosił się ostry i drażniący zapach spirytusu. Wszystko popadło w ruinę, a szkoda — lubił takie miejsca. — Ja wolę pokera. — Zrobił kilka kroków w przód, czując jak powietrze tężeje. Miał wrażenie, że drgało, pęczniało od energii, która kipiała z tego miejsca, zupełnie tak jakby miała lada moment wybuchnąć. Spojrzał na swą towarzyszkę, Deirdre, jedyną Śmierciożerczynię i uśmiechnął się subtelnie. Tak naprawdę ich umiejętności, perfekcyjnie dopasowane różdżki i szczęście mogły nie mieć dziś zastosowania. To miejsce żyło własnym życiem i wszystko co tu się miało wydarzyć mogło być przyczyną anomalii, również ich czary, ich moc, która miała zapanować nad rozszalałym kasynem. Wziął głęboko wdech, nim uniósł różdżkę wyżej, zabierając się za naprawę tego miejsca. Skupił się na tym, co chciał osiągnąć, wiedział jak to zrobić, potrafił; Czarny Pan dał jasne instrukcje, a on wiernie, fanatycznie zamierzał wypełnić jego wolę. Jedyne czego mu brakowało to pomyślności; niech dopisze, niech czarna magia złączy się ze sobą i niech zapieczętuje trwale to miejsce.
| Naprawiamy sposobem Rycerzy
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
'k100' : 20
Żar wybuchał gorącymi płomieniami aż pod sufit, podpalając ciemne, dębowe deski, barwiąc czerwienią spody ciężkich kotar i wypełniając powietrze nieznośnym gorącem. Całe wnętrze, niegdyś z pewnością niezwykle gustowne, zdawało się zamienić w przedsionek piekła, tętniący zapowiedzią szatańskiej pożogi. Trudnej do pokonania; Deirdre powątpiewała, czy uda się opanować ten chaos jednym zaklęciem, ale różdżka wyjątkowo ją usłuchała - wystarczył krótki ruch nadgarstka, by potężny strumień wody zalał praktycznie całe piętro. Nieznośny skwar ucichł z nieprzyjemnym sykiem a w powietrze uniosły się kłęby pary, gęstej niczym szara mgła. Bardziej wyczuła niż zauważyła, że Ramsey przystaje obok niej.
- A więc kolejna rzecz, którą lubimy obydwoje - odpowiedziała uprzejmie; nie była wielką fanką gier w karty, raczej atmosfery kasyn, ale kto wie, może spotkają się kiedyś na przyjacielskim wieczorku, sącząc alkohol i wspominając udane okiełznanie magii - lub jego bolesną próbę. Wiedziała, jak kapryśna potrafi być magia, wzbudzona majowym szaleństwem, i czuła wobec niej pewną pokorę. Skupiła się jednak na wiadomościach, przekazanych w liście od Czarnego Pana. Wierzyła, że uda się jej opanować, to, co jątrzyło się tutaj czarnomagicznym szaleństwem. Wzorem Ramseya uniosła różdżkę, skupiając się na tym, co czuła w powietrzu, co poruszało wrażliwe struny magii, co spinało ścięgna wiodącej ręki, dłoni, zbierającej w sobie magię tego miejsca. Chciała to podporządkować, ułożyć, wzmacniając jednocześnie mroczną moc, czającą się w dogasających płomieniach.
Ramsey: 20 + (2*36) = 92
92/150
seven deadly sins
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
'k100' : 47
Czuł ją, tę anomalię, czuł jak magia pulsuje pod ich stopami, jak wypełnia ściany, unosi się w powietrzu, pęcznieje powoli, by w końcu eksplodować. Nie mogli do tego dopuścić. Wykorzystując to, co potrafili i czego nauczył ich Czarny Pan stabilizowali to miejsce. W końcu nasycone energią powietrze zaczęło drgać. Wibracje stawały się powoli coraz bardziej wyczuwalne; w końcu spojrzał na swą towarzyszkę, nie opuszczając różdżki ani na moment. Nie wiedział, co za moment nastąpi, ale był na to przygotowany. Stał twardo i stabilnie, mocno zaciskając palce lewej dłoni na swojej różdżce, kiedy ze wszystkich stron nagle oślepiło ich światło. Świece rozprysły się, gubiąc po drodze ogień, lampy pękły, odłamki szkła i gorącego woski poleciały we wszystkie strony, w tym i na nich. Odruchowo zasłonił się prawą ręką, kryjąc twarz w cieniu peleryny, by uniknąć ewentualnych drobnych uszkodzeń. Lubił swój wzrok, ostatnio bardzo go docenił i nie zamierzał go znowu tracić.
Wszystko w środku się rozszalało. Niebezpieczeństwo, które jak sądził minęło, znów wzrosło i mogło zaprzepaścić całą ich pracę.
— Cofnij się — rozkazał jej stanowczo, rozglądając się wokół. Musieli to powstrzymać, on musiał. Minęły sekundy, gdy postanowił podjąć się tego wyzwania. Wiedział jak to działa, znał się na tym przecież. Musiał przejąć kontrolę nad otoczeniem, rozszalałymi przedmiotami, nad magią. Zawsze tego chciał, zawsze do tego dążył. Wyciągnął różdżkę przed siebie, nieco wyżej niż wcześniej i zrobił wszystko, by uspokoić całe to szaleństwo.
|Naprawianie magii:
Ramsey: 20 + (2*36) = 92
Deirdre: 47 + (36*1) = 83
83 +92 = 175/150
Numerologia p. V (bonus +80)
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
'k100' : 43
Od tej pory to ustabilizowane za pomocą czarnej magii miejsce staje się terenem sprzyjającym rzucaniem czarów przez wszystkich Rycerzy Walpurgii. Sukces zagwarantował wszystkim poplecznikom Czarnego Pana bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Rycerzy Walpurgii i +10 dla Śmierciożerców podczas kolejnych gier w tej lokacji.
- Wspaniale - podsumowała krótko i właściwie beznamiętnie, gdyby nie lekki uśmiech, ciągle błąkający na jej wargach. Nie musiała bić mu brawa ani składać gratulacji, by mógł odczytać z czarnych oczu, że była pod wrażeniem. Nigdy nie zgłębiała sztuki numerologii - a może powinna; po raz pierwszy była bezpośrednim świadkiem wykorzystania jej w praktyce i zasiało to w niej ziarno zainteresowania. Otrzepała ramiona z drobin szkła, przenosząc spojrzenie z pobojowiska na stojącego przed nią Ramseya.
Nie chciała jeszcze wracać do pustego domu.
- Noc jest jeszcze młoda - powiedziała, oddychając głęboko tym gęstym od czarnej magii powietrzem: czuła ją w każdej drobince, w gorzkim posmaku, drażniącym język. To miejsce należało już do nich, a moc drzemiąca w anomalii została okiełznana i skumulowana tak, by służyć ich Panu. - I zamierzam skorzystać z jej uroków - nie proponowała, czy pójdzie z nią, wiedziała, że może mieć swoje obowiązki i bardziej upojne plany na duszny wieczór, ale nie broniła możliwości towarzyszenia jej przez następne chwile. Spojrzała na niego przelotnie, pytająco, po czym odwróciła się plecami, kierując się w stronę drzwi - jeszcze przed progiem przystanęła, wyciągając z włosów większe odłamki zniszczonych lamp: czy już zawsze roztrzaskane szkło będzie wzbudzało w niej przyjemne wspomnienia?
| ztx2, przechodzimy tu
seven deadly sins
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Norfolk