Korytarz
Strona 3 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Korytarz
Całe szczęście!, ten nadzwyczaj paskudny okres, podczas którego większość pomieszczeń była na tyle przepełniona pacjentami, że łóżka stawiano właśnie na korytarzach, już się skończył. Pozostały po nim jednak dosyć wyraźne ślady w postaci powycieranej gdzieniegdzie drewnianej podłogi, zarysowań i obdrapań na ścianach w miejscach, gdzie kończą się powierzchnie pomalowane farbą olejną, a zaczynają te pociągnięte tylko najzwyklejszą, białą farbą łuszczącą się pomiędzy drzwiami prowadzącymi do poszczególnych sal. Dźwięk kroków niesie się tutaj głośnym echem, a stukot wszelkiego rodzaju próbek, pojemniczków na maści czy eliksiry praktycznie nie milknie. Jeśli nie chcesz, by złapał Cię ból głowy, lepiej zwyczajnie jak najszybciej przenieś się w inne miejsce.
Zaśmiał się i pokręcił głową. Oj tak, reparo nie od dziś było jego ulubionym zaklęciem, nie na co ukrywać. Zawsze mu wychodziło, kwestia wieloletniej praktyki wynikającej z jego bycia-ofermą oraz z wojen z Jud, w trakcie których oboje nie raz rzucali czym popadło. Tylko on w ścianę, czy podłogę żeby się wyżyć. Jakkolwiek wściekły by nie był, gdyby faktycznie zrobił jej fizyczną krzywdę, pewnie poczułby się jak ostatni śmieć.
- Cela mam świetnego i powinnaś się z tego cieszyć. - stwierdził wesoło i wzruszył ramionami.
I pogładził jej włosy, bo miał ochotę mieć ją jak najbliżej, chyba trochę czytał jej w myślach albo po prostu czuł to samo. Tak, czy inaczej nie było szans, żeby zrobił cokolwiek w szpitalu. Zbyt wiele osób dookoła, to by było zdecydowanie zbyt żenujące. Wolał więc po prostu zepsuć nastrój i czekać.
- To na prawdę ciężki kawałek chleba. Powinnaś mnie bardziej doceniać. - stwierdził i westchnął ciężko, choć nie umiał się nie uśmiechać. Nic na to nie poradzi, że jego twarz jest tak zaprojektowana, żeby się uśmiechać i nie umie tego nie robić po prostu.
Przyglądał jej się uważnie, widział jej speszenie i uniósł brwi. Choć Skamanderowie mają chyba awanturę we krwi, więc czemu się dziwił?
- Zły o wypadek? Każdemu się zdarza, jemu na pewno też od czasu do czasu. - wzruszył ramionami. Choć co on tam wie? Nie naciskał już więcej. Nie zamierzał jej zmuszać do mówienia. Wszystko było świeże, ledwie ją odzyskiwał, chciał zaczekać, aż Jud po prostu sama zacznie mówić. Po prostu o sobie, bo dziwnie mu było z tym, jak mało wie o tym, co się z nią działo, kiedy on paplał już chyba o wszystkim.
- Cela mam świetnego i powinnaś się z tego cieszyć. - stwierdził wesoło i wzruszył ramionami.
I pogładził jej włosy, bo miał ochotę mieć ją jak najbliżej, chyba trochę czytał jej w myślach albo po prostu czuł to samo. Tak, czy inaczej nie było szans, żeby zrobił cokolwiek w szpitalu. Zbyt wiele osób dookoła, to by było zdecydowanie zbyt żenujące. Wolał więc po prostu zepsuć nastrój i czekać.
- To na prawdę ciężki kawałek chleba. Powinnaś mnie bardziej doceniać. - stwierdził i westchnął ciężko, choć nie umiał się nie uśmiechać. Nic na to nie poradzi, że jego twarz jest tak zaprojektowana, żeby się uśmiechać i nie umie tego nie robić po prostu.
Przyglądał jej się uważnie, widział jej speszenie i uniósł brwi. Choć Skamanderowie mają chyba awanturę we krwi, więc czemu się dziwił?
- Zły o wypadek? Każdemu się zdarza, jemu na pewno też od czasu do czasu. - wzruszył ramionami. Choć co on tam wie? Nie naciskał już więcej. Nie zamierzał jej zmuszać do mówienia. Wszystko było świeże, ledwie ją odzyskiwał, chciał zaczekać, aż Jud po prostu sama zacznie mówić. Po prostu o sobie, bo dziwnie mu było z tym, jak mało wie o tym, co się z nią działo, kiedy on paplał już chyba o wszystkim.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Przyjdzie w końcu taki dzień w którym Jude z nim wygra? Tak bez kłótni i rzucania doniczkami? W tak pozornie zwyczajnej i spokojnej rozmowie podczas której on się nie odgryzie a ona będzie się cieszyła jak mała dziewczynka. Dzień w którym sam Bertie Bott nie będzie wiedział co powiedzieć!
Czuła, że on też tego chce ale chyba po raz pierwszy odkąd go znała miał więcej zdrowego rozsądku niż Jude. Dla niej nie miało znaczenia, że są w szpitalu. Czasem łatwiej było dać się ponieść zwierzęcemu pierwiastkowi. Czy byłby to pierwszy raz w którym ktoś przyłapał ją ledwo żywą i nagą leżącą pod obcym człowiekiem? Ale przecież Bertie nie był obcy. Kiedyś miał być a może i nawet wciąż był miłością jej życia. Nie mogła zrobić tego od tak dla własnej satysfakcji. Co jest Skamander? Czyżbyś wielkimi krokami zbliżała się do normalności? Zachciało ci się życia w domku z piernika?
Podniosła się i przysunęła się tak by siedzieć obok niego. Oparła brodę o jego ramię. - Doceniam -odpowiedział prawie szepcząc mu do ucha. - Przecież pozwalam się odwiedzać.- zbliżyła się jeszcze trochę by móc pocałować jego policzek i opadła ponownie na poduszki.
- Nie Bertie - kiwnęła przecząco głową. - To ja zgromadziłam wszelkie pokłady rodzinnego pecha - uśmiechnęła się sama do siebie wciąż nie puszczając ręki Botta. - Przed wypadkiem byłam z innym mężczyzną - usłyszała nagle swój własny głos. Musiała wiedzieć co zrobi i jak zareaguje. Miała mu przecież wyjawić jeszcze gorsze tajemnice.- W sąsiednim pokoju w Kotle komuś wybuchnął kościołek. Pamiętam, że chciałam stamtąd uciec a potem obudziłam się już w szpitalu. Sam ma powody do gniewu–koniec opowieści. Judith nie uciekała spojrzenie w stronę sufitu czy brudnych ścian. Śledziła każdą zmianę na twarzy Botta. - Kiedyś byś się i tak dowiedział - siliła się na obojętny ton. Przecież to nie było w sumie nic strasznego. Wtedy na schodach powiedziała mu, że po nim miała też innych a on twierdził, że ciężko byłoby o taką rzecz która przekreśliłaby ją w jego oczach. Mimo to wysunęła dłoń z jego dłoni i położyła ją na kołdrze. Musiała mu to powiedzieć. Na własnej skórze przekonać się czy podda się zasadą moralnych jakie żądzą ich światem. Potem będzie tylko gorzej.
Czuła, że on też tego chce ale chyba po raz pierwszy odkąd go znała miał więcej zdrowego rozsądku niż Jude. Dla niej nie miało znaczenia, że są w szpitalu. Czasem łatwiej było dać się ponieść zwierzęcemu pierwiastkowi. Czy byłby to pierwszy raz w którym ktoś przyłapał ją ledwo żywą i nagą leżącą pod obcym człowiekiem? Ale przecież Bertie nie był obcy. Kiedyś miał być a może i nawet wciąż był miłością jej życia. Nie mogła zrobić tego od tak dla własnej satysfakcji. Co jest Skamander? Czyżbyś wielkimi krokami zbliżała się do normalności? Zachciało ci się życia w domku z piernika?
Podniosła się i przysunęła się tak by siedzieć obok niego. Oparła brodę o jego ramię. - Doceniam -odpowiedział prawie szepcząc mu do ucha. - Przecież pozwalam się odwiedzać.- zbliżyła się jeszcze trochę by móc pocałować jego policzek i opadła ponownie na poduszki.
- Nie Bertie - kiwnęła przecząco głową. - To ja zgromadziłam wszelkie pokłady rodzinnego pecha - uśmiechnęła się sama do siebie wciąż nie puszczając ręki Botta. - Przed wypadkiem byłam z innym mężczyzną - usłyszała nagle swój własny głos. Musiała wiedzieć co zrobi i jak zareaguje. Miała mu przecież wyjawić jeszcze gorsze tajemnice.- W sąsiednim pokoju w Kotle komuś wybuchnął kościołek. Pamiętam, że chciałam stamtąd uciec a potem obudziłam się już w szpitalu. Sam ma powody do gniewu–koniec opowieści. Judith nie uciekała spojrzenie w stronę sufitu czy brudnych ścian. Śledziła każdą zmianę na twarzy Botta. - Kiedyś byś się i tak dowiedział - siliła się na obojętny ton. Przecież to nie było w sumie nic strasznego. Wtedy na schodach powiedziała mu, że po nim miała też innych a on twierdził, że ciężko byłoby o taką rzecz która przekreśliłaby ją w jego oczach. Mimo to wysunęła dłoń z jego dłoni i położyła ją na kołdrze. Musiała mu to powiedzieć. Na własnej skórze przekonać się czy podda się zasadą moralnych jakie żądzą ich światem. Potem będzie tylko gorzej.
Nie miał prawa się wściekać. Nie miał prawa się czepiać. Nie byli wtedy razem. Uciekała przed nim i tak na prawdę nie mieli ze sobą nic wspólnego. Nie miał prawa mieć do niej żal o coś, co było zanim się pogodzili - to tak, jakby ona miała nie darować mu Polly, czy dziewczyn, jakie były przedtem. Mało kiedy, bardzo mało kiedy, ale zdarzały mu się i przelotne romanse. Ale kiedy myślał o Jud w podobnej sytuacji, coś go skręcało.
Skinął głową. Nie ukrywał, że mu się to nie podoba. Kiedy mówiła o jakichś abstrakcyjnych innych, nie traktował tego podobnie, kiedy mówiła o konkretnej sytuacji sprzed chwili, coś się w nim zagotowało i nagle ci inni nie byli już abstrakcyjni. Nie wstawał jednak. Oparł się o ścianę i spojrzał na nią.
Nie mógł sobie wyobrazić, że tak po prostu była z kimś innym.
Nie powinien się wściekać? A może powinien? Nie powinna być taka. Powinna szanować swoje ciało, powinna patrzeć z góry na podobnych idiotów szukających odrobiny rozrywki na jedną noc. Chciał widzieć ją taką nawet, jeśli to nie działało w ten sposób.
I miał ochotę stąd wyjść, ale wiedział, że jeśli to zrobi, ona uzna, że się poddał, że zrezygnował, że jej nie chce. Oto, ile warte są jego kocham cię, pryskają kiedy okazuje się, że jego miłość nie jest księżniczką z bajki, a życie nie układa się zgodnie z jego scenariuszem. A nie chciał jej porzucać. Nie zamierzał.
Miał ochotę zapytać o dane i odwiedzić tamtego kogoś. Choć nie miał prawa. Jak to się dzieje, że fakt, iż za późno do niej dotarł odbiera mu tak wiele praw?
- W takim razie nie dziwię się Samowi. - powiedział, może trochę zbyt chłodno. Bardzo się starał nie dać się ponieść emocjom. Dobrze, że się dowiedział. Że nie robiła z niego idioty. Że była szczera. Ale jakoś przyćmiewało to fakt, że po prostu poszła do jakiegoś obskurnego pokoju w Kotle z obcym facetem.
Nie odzywał się, żeby nie powiedzieć za wiele. Potrzebował chwili. Trochę czasu. Uspokoić myśli.[/i]
Skinął głową. Nie ukrywał, że mu się to nie podoba. Kiedy mówiła o jakichś abstrakcyjnych innych, nie traktował tego podobnie, kiedy mówiła o konkretnej sytuacji sprzed chwili, coś się w nim zagotowało i nagle ci inni nie byli już abstrakcyjni. Nie wstawał jednak. Oparł się o ścianę i spojrzał na nią.
Nie mógł sobie wyobrazić, że tak po prostu była z kimś innym.
Nie powinien się wściekać? A może powinien? Nie powinna być taka. Powinna szanować swoje ciało, powinna patrzeć z góry na podobnych idiotów szukających odrobiny rozrywki na jedną noc. Chciał widzieć ją taką nawet, jeśli to nie działało w ten sposób.
I miał ochotę stąd wyjść, ale wiedział, że jeśli to zrobi, ona uzna, że się poddał, że zrezygnował, że jej nie chce. Oto, ile warte są jego kocham cię, pryskają kiedy okazuje się, że jego miłość nie jest księżniczką z bajki, a życie nie układa się zgodnie z jego scenariuszem. A nie chciał jej porzucać. Nie zamierzał.
Miał ochotę zapytać o dane i odwiedzić tamtego kogoś. Choć nie miał prawa. Jak to się dzieje, że fakt, iż za późno do niej dotarł odbiera mu tak wiele praw?
- W takim razie nie dziwię się Samowi. - powiedział, może trochę zbyt chłodno. Bardzo się starał nie dać się ponieść emocjom. Dobrze, że się dowiedział. Że nie robiła z niego idioty. Że była szczera. Ale jakoś przyćmiewało to fakt, że po prostu poszła do jakiegoś obskurnego pokoju w Kotle z obcym facetem.
Nie odzywał się, żeby nie powiedzieć za wiele. Potrzebował chwili. Trochę czasu. Uspokoić myśli.[/i]
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Czekała. Czekała aż zacznie na nią krzyczeć i wyjdzie trzaskając drzwiami. Może poczułaby ulgę bo wszystko skończyłoby się jeszcze na samym początku. Zaczęła odliczać sekundy powoli przenosząc wzrok na wyjście. Ale on tylko oparł się o ścianę i nic nie mówił. Będzie ją torturował ciszą? Kiedy przyznał rację Sakamnderowi drgnęła lekko. - W końcu stoicie po tej samej stronie barykady - Nie, to nieprawda. Przecież zawsze mieli jeden wspólny cel. Mała i krucha Judith miała być bezpieczna i szczęśliwa. Widziała, że jest zły. Miał prawo jeśli nie jako chłopak to przynajmniej jako przyjaciel. Wolałaby jednak, że wylał swoje emocje na nią a nie dusił to w sobie. -Bertie-zaczęła cicho ale nie miała pojęcia co właściwie powinna powiedzieć, co chciał usłyszeć. - krzycz jeśli chcesz - słychać było, że jest niespokojna. Nawet nie próbowała silić się na obojętny ton głosu czy znudzone spojrzenie. Niech krzyczy, przecież i tak nie usłyszy z jego ust czegoś nowego. Już raz nazwał ją dziwką i to dla tego, że chwyciła Matta za rękę. Czekała aż wyjdzie ale on wciąż siedział na swoim miejscu. Powoli zaczęła mieć nadzieję, że może jej wybaczy i zrozumie. - Możesz wyjść jeśli chcesz…ja…ja to zrozumiem - kącik jej ust drgnął lekko w słabym uśmiechu. Chciała dać mu możliwość odejścia..tak byłoby chyba sprawiedliwie. Znalazła w końcu jego oczy, chciała mu obiecać, że to się nigdy więcej nie powtórzy. Teraz miał się liczyć już tylko on ale język ugrzązł jej w gardle. Może wiedziała, że nie da rady spełnić tej obietnicy i gdy przyjdzie pełnia będzie szukała ukojenia nawet w najbardziej prymitywnych rozrywkach. Podniosła się z miejsca tak by móc usiąść tuż obok niego. - Powiedz coś Bertie, proszę - szeptała niemal błagalnie odruchowo sięgnęła po jego dłoń. Nie, nie pozwoli mu odejść. On musi jej wybaczyć choć przecież nie miał prawa być na nią zły. Nie byli razem, zdaniem Jude dalej są tylko przyjaciółmi ale on musiał jej wybaczyć.
Zdaniem Botta teraz jest między nimi coś znacznie więcej, niż przyjaźń i Jud pewnie o tym wie. Nie od dziś czytała z niego jak ze książki, a i on nigdy zbytnio nie krył się z emocjami. Jak i teraz był wściekły, zazdrosny, trochę obrzydzony. Nie chciał, ale myślał, był ciekaw. Ilu takich było?
- Nie byliśmy ze sobą. - powiedział krótko. Nie miał prawa dyrygować jej ciałem w takiej chwili. Choć jako przyjaciel zdecydowanie wolałby, żeby bardziej je szanowała. Odetchnął ciężko. - Ale jeśli to się powtórzy, zniknę z twojego życia.
Pod jednym względem się zgadzali. Nie wybaczyłby zdrady. Nie zamierzał pozwalać robić z siebie idiotę. Mógł za nią ganiać, kochał ją i zależało mu na niej, ale nie był desperatom, nie zależało mu na jakimkolwiek związku. Chciał czegoś prawdziwego. Uczciwego. Szczerego. Jeśli Jude zrobi coś takiego, Bott był pewien, że mimo iż byłoby to ciężkie, wróciłby do życia bez niej. W końcu mu się poukłada. Już zaczynało się układać.
Choć wolał o tym nie myśleć, bo przecież dla niej to też była inna sytuacja. Była singielką. Nikogo tam nie oszukiwała. Krzywdziła jedynie siebie. Ufał jej.
- Jesteś więcej warta, niż jakiś śmieć wyłowiony w Dziurawym. Nawet, gdyby nam nie wyszło, Jud. Nie rób sobie czegoś takiego. Nie dla mnie, czy dla Sama, nie jesteś ścierką, żeby byle gnida mogła cię zgarnąć. - spojrzał na nią w końcu i pogładził jej policzek. Była zbyt wiele warta. Nie tylko cenna dla niego, ale cenna sama w sobie, jako Judith Skamander. Coś w nim zgrzytało, kiedy pomyślał, że byle kto mógłby ją mieć. To było... po prostu nie na miejscu w wyjątkowo obleśny sposób.
- Nie byliśmy ze sobą. - powiedział krótko. Nie miał prawa dyrygować jej ciałem w takiej chwili. Choć jako przyjaciel zdecydowanie wolałby, żeby bardziej je szanowała. Odetchnął ciężko. - Ale jeśli to się powtórzy, zniknę z twojego życia.
Pod jednym względem się zgadzali. Nie wybaczyłby zdrady. Nie zamierzał pozwalać robić z siebie idiotę. Mógł za nią ganiać, kochał ją i zależało mu na niej, ale nie był desperatom, nie zależało mu na jakimkolwiek związku. Chciał czegoś prawdziwego. Uczciwego. Szczerego. Jeśli Jude zrobi coś takiego, Bott był pewien, że mimo iż byłoby to ciężkie, wróciłby do życia bez niej. W końcu mu się poukłada. Już zaczynało się układać.
Choć wolał o tym nie myśleć, bo przecież dla niej to też była inna sytuacja. Była singielką. Nikogo tam nie oszukiwała. Krzywdziła jedynie siebie. Ufał jej.
- Jesteś więcej warta, niż jakiś śmieć wyłowiony w Dziurawym. Nawet, gdyby nam nie wyszło, Jud. Nie rób sobie czegoś takiego. Nie dla mnie, czy dla Sama, nie jesteś ścierką, żeby byle gnida mogła cię zgarnąć. - spojrzał na nią w końcu i pogładził jej policzek. Była zbyt wiele warta. Nie tylko cenna dla niego, ale cenna sama w sobie, jako Judith Skamander. Coś w nim zgrzytało, kiedy pomyślał, że byle kto mógłby ją mieć. To było... po prostu nie na miejscu w wyjątkowo obleśny sposób.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
To wydawało się takie przerażająco ludzkie. Każdy skurcz mięśnia zdradzał jakąś emocje. To co najbardziej ją zabolało to obrzydzenie. Widziała to już, widziała i u niego ale i tak czuła jak coś ciężkiego przygniata jej płuca i nie pozwala nabrać oddechu. Nigdy więcej nie chciała widzieć tego uczucia na jego twarzy. Dla niego mogłaby być znów czysta i dobra…. Dla niego mogła spróbować zapomnieć…
- Teraz jesteśmy? - cichy, przytłumiony głos wydobył się jej ust. Ton nie wskazywał na to czy było to pytane czy stwierdzenie. Pojęcie „bycia razem” wydawało się tak przeraźliwie abstrakcyjne. Związek powinien się kończyć założeniem rodziny a oni przecież nigdy nie będą takiej mieć. - Nie powtórzy się. Dla ciebie się zmienię. - marna próba szantażu. Nie ważne co twierdziła jeszcze przed chwilą. Obiecała mu, że nie poszuka ukojenia w ramionach innego mężczyzny ale musi być przy niej… bez względu na wszystko. Nieważne co powie i co zrobi musi być przy niej bo inaczej jaki to wszystko ma sens? - Żadnego picia, palenia ani innych facetów. Będę grzeczna - obiecywała, mogłaby mu jeszcze tysiące podobnych obietnic złożyć byleby tylko przestać być na nią zły. Oparła się o jego ramię mając nadzieję, że jej nie odtrąci. To by ją załamało…ale Bertie jest dobry i wyrozumiały.
W duchu uśmiechnęła się sama do siebie. Nie zrozumiałby gdyby mu teraz próbowała wyjaśniać, że to ona wykorzystywała tych biednych mężczyzn którzy dali się złapać na ładną buzie. To nie była kwestia chwilowej przyjemności…tylko zmuszenia się do tego by dalej żyć. Więc dobrze, niech ją przekonuje, że jest więcej warta. Niech próbuje przemówić do dziewczyny którą kiedyś znał. Może jeszcze gdzieś tam jest. -Jesteś dla mnie bardzo dobry-spojrzała mu w oczy a gdy poczuła jego dłoń na swoim policzku chciała go nawet pocałować. Na szczęście w porę zorientowała się, że to może być…nie na miejscu. Miała nadzieję, że Bertie właśnie to chciał usłyszeć, że jest mu wdzięczna za wyrozumiałość i branie poprawki na to że nie byli wtedy „razem”. Miał jej wdzięczność i obietnice, pozostało już tylko jedno. - Kocham cię Bertie, wiesz o tym - niech tylko przy niej zostanie.
- Teraz jesteśmy? - cichy, przytłumiony głos wydobył się jej ust. Ton nie wskazywał na to czy było to pytane czy stwierdzenie. Pojęcie „bycia razem” wydawało się tak przeraźliwie abstrakcyjne. Związek powinien się kończyć założeniem rodziny a oni przecież nigdy nie będą takiej mieć. - Nie powtórzy się. Dla ciebie się zmienię. - marna próba szantażu. Nie ważne co twierdziła jeszcze przed chwilą. Obiecała mu, że nie poszuka ukojenia w ramionach innego mężczyzny ale musi być przy niej… bez względu na wszystko. Nieważne co powie i co zrobi musi być przy niej bo inaczej jaki to wszystko ma sens? - Żadnego picia, palenia ani innych facetów. Będę grzeczna - obiecywała, mogłaby mu jeszcze tysiące podobnych obietnic złożyć byleby tylko przestać być na nią zły. Oparła się o jego ramię mając nadzieję, że jej nie odtrąci. To by ją załamało…ale Bertie jest dobry i wyrozumiały.
W duchu uśmiechnęła się sama do siebie. Nie zrozumiałby gdyby mu teraz próbowała wyjaśniać, że to ona wykorzystywała tych biednych mężczyzn którzy dali się złapać na ładną buzie. To nie była kwestia chwilowej przyjemności…tylko zmuszenia się do tego by dalej żyć. Więc dobrze, niech ją przekonuje, że jest więcej warta. Niech próbuje przemówić do dziewczyny którą kiedyś znał. Może jeszcze gdzieś tam jest. -Jesteś dla mnie bardzo dobry-spojrzała mu w oczy a gdy poczuła jego dłoń na swoim policzku chciała go nawet pocałować. Na szczęście w porę zorientowała się, że to może być…nie na miejscu. Miała nadzieję, że Bertie właśnie to chciał usłyszeć, że jest mu wdzięczna za wyrozumiałość i branie poprawki na to że nie byli wtedy „razem”. Miał jej wdzięczność i obietnice, pozostało już tylko jedno. - Kocham cię Bertie, wiesz o tym - niech tylko przy niej zostanie.
Jeśli to się powtórzy, zniknie z jej życia. Chętnie dorwałby osoby, z którymi robiła to w ten sposób. Wcale nie miałby jej za złe związku, jej faceta pewnie by nie lubił, ale nie targałyby nim podobne emocje. Ale gdyby tylko wiedział kim są osoby z którymi Judy widywała się w ten sposób, chętnie złożyłby im wizytę.
- A nie?
Odpowiedział jej pytaniem na pytanie. To trudna do określenia sytuacja. Czy wrócili do siebie tylko po przerwie większej, niż zwykle, czy na nowo zaczynają być. Czy są już, czy to początek, którego lepiej nie dookreślać? Bertiemu jednak jakoś trudno było myśleć o Jud nie jako o swojej.
- Hej, pić ci nie zabraniam. Wtedy chyba sam bym nie mógł. - uśmiechnął się w końcu łagodnie. Nie ma nic złego w piwie, czy kieliszku od czasu do czasu. Czasem można z nimi nawet przesadzić, Bertie lubi przesadzać! Byle się nic złego przez to nie działo.
- Też cię kocham, gnomie. Ale póki co idę. Wrócę jutro.
Ucałował ją w czoło, bo nie chciał, żeby pomyślała, że ją porzuca. Ale dziś chciał już pójść. Potrzebował się wyładować.
zt x 2
- A nie?
Odpowiedział jej pytaniem na pytanie. To trudna do określenia sytuacja. Czy wrócili do siebie tylko po przerwie większej, niż zwykle, czy na nowo zaczynają być. Czy są już, czy to początek, którego lepiej nie dookreślać? Bertiemu jednak jakoś trudno było myśleć o Jud nie jako o swojej.
- Hej, pić ci nie zabraniam. Wtedy chyba sam bym nie mógł. - uśmiechnął się w końcu łagodnie. Nie ma nic złego w piwie, czy kieliszku od czasu do czasu. Czasem można z nimi nawet przesadzić, Bertie lubi przesadzać! Byle się nic złego przez to nie działo.
- Też cię kocham, gnomie. Ale póki co idę. Wrócę jutro.
Ucałował ją w czoło, bo nie chciał, żeby pomyślała, że ją porzuca. Ale dziś chciał już pójść. Potrzebował się wyładować.
zt x 2
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Początek kwietnia
Sprawa wyglądała dość dramatycznie. Dobry przyjaciel Louvela zapragnął bawić się we wprawnego alchemika, nie do końca rozumiejąc całą naukę warzenia eliksirów. Ze szkoły pamiętał tyle co nic - to nie był jego ulubiony przedmiot, a szkoda - mimo to uznając, że to nic skomplikowanego. Dolać wody do kociołka, zagotować, wrzucić trochę ziół, trochę składników zwierzęcych i gotowe. Nietrudno domyślić się, jak to się skończyło dla samozwańczego mistrza wywarów - wybuch kociołka, zniszczona doszczętnie ściana oraz kawałek sufitu, który spadł na tegoż nieszczęśnika. Jego siostra szybko wezwała magiczne pogotowie, które zabrało szlachcica do szpitala. Rowle miał co prawda zawalony cały dzień żmudną pracą - co za ironia, że jeden z czarodziejów dostał od ducha właśnie kociołkiem nabijając mu na szczęście jedynie guza - lecz nie mógł zostawić przyjaciela w potrzebie. Bez względu na głupotę, jaką się wykazał. Dlatego zamiast gnać z gmachu Ministerstwa prosto do Lyme Park, dostał się kominkiem do Świętego Munga. Niestety niekoniecznie był zaznajomiony w korytarzach budynku, dlatego trochę zabłądził.
Poprawił opadające nieznośnie na czoło włosy, irytując się coraz mocniej. Nie na nie, lecz na brak konkretnych informacji. Według recepcjonistek aktualnie w szpitalu leżało co najmniej trzech lordów Burke - zastanawiające - i żadna nie była w stanie określić o którego chodzi, chociaż paradoksalnie przytoczył im całą historię z wybuchem. Dlatego Louvel biegał po piętrach niemal zaglądając do każdej sali, aż wreszcie dał za wygraną. Jak na złość na korytarzach nie widział ani jednego żywego ducha. Zabawne. Nie dla niego. Zrezygnowany opadł na krzesła znajdujących się w jednym z korytarzy. Zatopił twarz w dłoniach nie wiedząc nawet, że swoim ubiorem zwraca na siebie uwagę. Dystyngowany, staromodny ubiór był najlepszym wabikiem na zaufanie istot nieżyjących. To sprawiało, że wyglądał jakby zjawił się tutaj z innej epoki - nawet bardziej niż większość arystokratów. Póki co i tak nie miał czyjej uwagi przyciągać.
Dopóki nie rozległy się czyjeś kroki. Zobaczywszy kobietę - bardzo ładną zresztą - w kitlu, kroczącą wzdłuż ściany, aż wyskoczył wpierw do góry, następnie do przodu w jej kierunku. Uśmiechnął się nie chcąc jej wystraszyć, lecz bujna broda mogła trochę maskować jego uprzejmość.
- Dzień dobry pani. Przepraszam, że przeszkadzam, lecz od dobrych kilkudziesięciu minut szukam mojego przyjaciela, lorda Burke. Podobno miał wypadek z kociołkiem w roli głównej; nieszczęśnikowi opadł ukruszony sufit na głowę oraz rzekomo został odtransportowany tutaj. Jak mniemam powinienem szukać oddziału urazów przedmiotowych, lecz to tylko moje spekulacje, bowiem żadna z recepcjonistek nie potrafiła mi wskazać jednoznacznie gdzie powinienem iść. Aż zawitałem tutaj. Może pani byłaby tak miła i spróbowała mi wyjaśnić jak tam trafić? - rozgadał się, jak to miał w zwyczaju. Uważał jednak, że bez konkretnego nakreślenia całej sprawy kobieta mogłaby wykazać się niewiedzą, a tej już nie mógł zdzierżyć. Na szczęście negatywne emocje zamknął w sobie, pozostawiając przyjemną dla oka aparycję.
Sprawa wyglądała dość dramatycznie. Dobry przyjaciel Louvela zapragnął bawić się we wprawnego alchemika, nie do końca rozumiejąc całą naukę warzenia eliksirów. Ze szkoły pamiętał tyle co nic - to nie był jego ulubiony przedmiot, a szkoda - mimo to uznając, że to nic skomplikowanego. Dolać wody do kociołka, zagotować, wrzucić trochę ziół, trochę składników zwierzęcych i gotowe. Nietrudno domyślić się, jak to się skończyło dla samozwańczego mistrza wywarów - wybuch kociołka, zniszczona doszczętnie ściana oraz kawałek sufitu, który spadł na tegoż nieszczęśnika. Jego siostra szybko wezwała magiczne pogotowie, które zabrało szlachcica do szpitala. Rowle miał co prawda zawalony cały dzień żmudną pracą - co za ironia, że jeden z czarodziejów dostał od ducha właśnie kociołkiem nabijając mu na szczęście jedynie guza - lecz nie mógł zostawić przyjaciela w potrzebie. Bez względu na głupotę, jaką się wykazał. Dlatego zamiast gnać z gmachu Ministerstwa prosto do Lyme Park, dostał się kominkiem do Świętego Munga. Niestety niekoniecznie był zaznajomiony w korytarzach budynku, dlatego trochę zabłądził.
Poprawił opadające nieznośnie na czoło włosy, irytując się coraz mocniej. Nie na nie, lecz na brak konkretnych informacji. Według recepcjonistek aktualnie w szpitalu leżało co najmniej trzech lordów Burke - zastanawiające - i żadna nie była w stanie określić o którego chodzi, chociaż paradoksalnie przytoczył im całą historię z wybuchem. Dlatego Louvel biegał po piętrach niemal zaglądając do każdej sali, aż wreszcie dał za wygraną. Jak na złość na korytarzach nie widział ani jednego żywego ducha. Zabawne. Nie dla niego. Zrezygnowany opadł na krzesła znajdujących się w jednym z korytarzy. Zatopił twarz w dłoniach nie wiedząc nawet, że swoim ubiorem zwraca na siebie uwagę. Dystyngowany, staromodny ubiór był najlepszym wabikiem na zaufanie istot nieżyjących. To sprawiało, że wyglądał jakby zjawił się tutaj z innej epoki - nawet bardziej niż większość arystokratów. Póki co i tak nie miał czyjej uwagi przyciągać.
Dopóki nie rozległy się czyjeś kroki. Zobaczywszy kobietę - bardzo ładną zresztą - w kitlu, kroczącą wzdłuż ściany, aż wyskoczył wpierw do góry, następnie do przodu w jej kierunku. Uśmiechnął się nie chcąc jej wystraszyć, lecz bujna broda mogła trochę maskować jego uprzejmość.
- Dzień dobry pani. Przepraszam, że przeszkadzam, lecz od dobrych kilkudziesięciu minut szukam mojego przyjaciela, lorda Burke. Podobno miał wypadek z kociołkiem w roli głównej; nieszczęśnikowi opadł ukruszony sufit na głowę oraz rzekomo został odtransportowany tutaj. Jak mniemam powinienem szukać oddziału urazów przedmiotowych, lecz to tylko moje spekulacje, bowiem żadna z recepcjonistek nie potrafiła mi wskazać jednoznacznie gdzie powinienem iść. Aż zawitałem tutaj. Może pani byłaby tak miła i spróbowała mi wyjaśnić jak tam trafić? - rozgadał się, jak to miał w zwyczaju. Uważał jednak, że bez konkretnego nakreślenia całej sprawy kobieta mogłaby wykazać się niewiedzą, a tej już nie mógł zdzierżyć. Na szczęście negatywne emocje zamknął w sobie, pozostawiając przyjemną dla oka aparycję.
When you're standing on the crossroads that you cannot comprehend - just remember that death is not the end
- Jak to we wszystkich bajkach bywa żyli długo i szczęśliwie -powiedziała, tym samym kończąc swoją opowieść. Na jej twarzy pojawił się delikatny uśmiech, a ona przez chwilę patrzyła w ciszy na drobne ciałko leżące na łóżku. Jej słuchacz nie zareagował na opowieść, nie mogła tego jednak wymagać przez wzgląd na stan zdrowia. Wielokrotnie spotykała się z osobami o podobnej kondycji, niemających kontaktu ze światem zewnętrznym. Przeważnie byli to jednak starsi, dzisiaj miała przed sobą młodego chłopczyka. Nie umiała wyjaśnić, co dokładnie się mu stało - nie była lekarzem, a wytłumaczenia jej kolegów z Mungu były dość oszczędne. Ostatecznie zaakceptowała swój brak wiedzy, bo może tak jest lepiej?
Chwilę trwała na swoim miejscu, wpatrując się w porcelanową twarz dziecka, która już od pierwszego wejrzenia zachwyciła ją. Dostrzegała w niej coś niezwykłego, czego nie spotyka się na co dzień, choć na przekór jej sądom, w oczach jej znajomej niczym się nie wyróżniał. Belle ujęły te kruczoczarne loczki spoczywające na małym czole i ta blada karnacja. Nigdy nie miała okazji patrzeć w jego oczy, lecz potrafiła je sobie wyobrazić jako takie, którą potrafią przewiercić duszę człowieka na wylot. Kiedyś starała się go sobie wyobrazić jako starszego już mężczyznę - jakiekolwiek były wyniki wiedziała, iż w tym momencie tak wyobraża sobie oblicze dziecka, które sama podświadomie pragnęła, jak każda zresztą kobieta.
W końcu postanowiła oderwać się od łóżka dziecka, chcąc do końca zrealizować swój mały plan i posiedzieć z kilkoma innymi pacjentami. Cicho pożegnała się z chłopcem, poprawiła biały kitel na ramionach, chwyciła małą torebkę i ruszyła w stronę swojego nowego słuchacza, znajdującego się jednak na zupełnie innym piętrze. Poruszała się dość szybko, ale przy tym starała się zachowywać w tym jakąś grację. Z twarzy zniknął uśmiech, pozostawiając dość bez emocjonalny wyraz. Wsłuchiwała się w odgłos własnych kroków, roznoszących się echem po korytarzu. Starała się odnaleźć w tym muzykę, określony utwór, który można zapisać za pomocą nut. I była bliska odnalezienia określonego wariantu, gdy wtem mężczyzna, którego w pierwszym momencie nawet nie zauważyła, zatrzymał ją dość uprzejmym pytaniem. Szybko rzuciła okiem na jego ogólny wygląd, by po chwili skupić się już tylko na twarzy, wciąż przed oczami mając jednak cały zarys jego postaci. Zazwyczaj tak robiła, by móc niejako ocenić swojego rozmówcę - ten na pierwszy rzut oka wyglądał jak żywcem wyjęty z portretu jakiegoś szlachcica z zamierzchłych czasów. Może był aktorem? Na tę myśl jej serce drgnęło przez chwilę, jak zawsze przy możliwym kontakcie z osobą, mającą związek z tą ukochaną i jednocześnie znienawidzoną przez nią dziedziną sztuki - aktorstwem. Dodatkowo i jego "rozmowność" mogła świadczyć o tym, lecz to dopasowanie było już tylko sposobem na utwierdzenie się w tym przekonaniu. To musiał być aktor, bo po co ubierałby się w taki sposób? Nic nie wiedziała o żadnym balu przebierańców, a była jedną z osób orientujących się w tej tematyce. Jak na razie jednak nie tego tamten od niej wymagał, a zlokalizowania konkretnej osoby na oddziale. Zaraz po skończonej przemowie mężczyzny zaczęła pamięcią wracać do początku jej dzisiejszego dnia w pracy.
- Burke w szpitalu? Ale który? Było ich kilku, lecz jego interesuje ten konkretny... Może chodzi o tego, z którego jeden z doktorów się śmiał? Wspominał coś o eksplozji i amatorze eliksirów pozującego na wielkiego mistrza. Tak, to mógł być ten mężczyzna! - po jej głowie z prędkością światła przewijały się podobne myśli, które ostatecznie naprowadziły na odpowiednią osobę. Gdy tylko wpadła na odpowiednie rozwiązanie, kiwnęła głową.
- Tak, pański kolega znajduje się na oddziale wypadków przedmiotowych. Niestety nie wiem dokładnie w której sali, lecz myślę, że z odnalezieniem tej właściwiej nie będzie problemu... Mniemam, iż to jedna z pierwszych sal. Jeśli chodzi o samo dojście... Cóż, może łatwiej będzie jak to panu zobrazuję.
Na te słowa sięgnęła do małej torebki, w której wyciągnęła kawałek pergaminu i pióro, które, na szczęście, nie wymagało atramentu. Podeszła do ściany i zaczęła na niej szkicować misterną mapę budynku, a raczej jego części. Przy tym starała się dodawać odpowiednie podpisy - nie wiedziała, czy ma do czynienia z osobą o dobrej pamięci, wolała więc dodać kilka podpisów. Dość szybko uwinęła się ze swoim zadaniem, po czym zwróciła się do mężczyzny, pokazując mu mapę.
- Znajduje się pan na niewłaściwym piętrze, bo na drugim. Wystarczy zejść schodami na końcu korytarza na dół, a potem podążać według wskazówek na mapie. Droga jest dość prosta, nie powinien pan zabłądzić.
Wręczyła mu kawałek pergaminu, po czym gotowa już była odejść z zamiarem kontynuowania swojej podróży do pacjenta.
Chwilę trwała na swoim miejscu, wpatrując się w porcelanową twarz dziecka, która już od pierwszego wejrzenia zachwyciła ją. Dostrzegała w niej coś niezwykłego, czego nie spotyka się na co dzień, choć na przekór jej sądom, w oczach jej znajomej niczym się nie wyróżniał. Belle ujęły te kruczoczarne loczki spoczywające na małym czole i ta blada karnacja. Nigdy nie miała okazji patrzeć w jego oczy, lecz potrafiła je sobie wyobrazić jako takie, którą potrafią przewiercić duszę człowieka na wylot. Kiedyś starała się go sobie wyobrazić jako starszego już mężczyznę - jakiekolwiek były wyniki wiedziała, iż w tym momencie tak wyobraża sobie oblicze dziecka, które sama podświadomie pragnęła, jak każda zresztą kobieta.
W końcu postanowiła oderwać się od łóżka dziecka, chcąc do końca zrealizować swój mały plan i posiedzieć z kilkoma innymi pacjentami. Cicho pożegnała się z chłopcem, poprawiła biały kitel na ramionach, chwyciła małą torebkę i ruszyła w stronę swojego nowego słuchacza, znajdującego się jednak na zupełnie innym piętrze. Poruszała się dość szybko, ale przy tym starała się zachowywać w tym jakąś grację. Z twarzy zniknął uśmiech, pozostawiając dość bez emocjonalny wyraz. Wsłuchiwała się w odgłos własnych kroków, roznoszących się echem po korytarzu. Starała się odnaleźć w tym muzykę, określony utwór, który można zapisać za pomocą nut. I była bliska odnalezienia określonego wariantu, gdy wtem mężczyzna, którego w pierwszym momencie nawet nie zauważyła, zatrzymał ją dość uprzejmym pytaniem. Szybko rzuciła okiem na jego ogólny wygląd, by po chwili skupić się już tylko na twarzy, wciąż przed oczami mając jednak cały zarys jego postaci. Zazwyczaj tak robiła, by móc niejako ocenić swojego rozmówcę - ten na pierwszy rzut oka wyglądał jak żywcem wyjęty z portretu jakiegoś szlachcica z zamierzchłych czasów. Może był aktorem? Na tę myśl jej serce drgnęło przez chwilę, jak zawsze przy możliwym kontakcie z osobą, mającą związek z tą ukochaną i jednocześnie znienawidzoną przez nią dziedziną sztuki - aktorstwem. Dodatkowo i jego "rozmowność" mogła świadczyć o tym, lecz to dopasowanie było już tylko sposobem na utwierdzenie się w tym przekonaniu. To musiał być aktor, bo po co ubierałby się w taki sposób? Nic nie wiedziała o żadnym balu przebierańców, a była jedną z osób orientujących się w tej tematyce. Jak na razie jednak nie tego tamten od niej wymagał, a zlokalizowania konkretnej osoby na oddziale. Zaraz po skończonej przemowie mężczyzny zaczęła pamięcią wracać do początku jej dzisiejszego dnia w pracy.
- Burke w szpitalu? Ale który? Było ich kilku, lecz jego interesuje ten konkretny... Może chodzi o tego, z którego jeden z doktorów się śmiał? Wspominał coś o eksplozji i amatorze eliksirów pozującego na wielkiego mistrza. Tak, to mógł być ten mężczyzna! - po jej głowie z prędkością światła przewijały się podobne myśli, które ostatecznie naprowadziły na odpowiednią osobę. Gdy tylko wpadła na odpowiednie rozwiązanie, kiwnęła głową.
- Tak, pański kolega znajduje się na oddziale wypadków przedmiotowych. Niestety nie wiem dokładnie w której sali, lecz myślę, że z odnalezieniem tej właściwiej nie będzie problemu... Mniemam, iż to jedna z pierwszych sal. Jeśli chodzi o samo dojście... Cóż, może łatwiej będzie jak to panu zobrazuję.
Na te słowa sięgnęła do małej torebki, w której wyciągnęła kawałek pergaminu i pióro, które, na szczęście, nie wymagało atramentu. Podeszła do ściany i zaczęła na niej szkicować misterną mapę budynku, a raczej jego części. Przy tym starała się dodawać odpowiednie podpisy - nie wiedziała, czy ma do czynienia z osobą o dobrej pamięci, wolała więc dodać kilka podpisów. Dość szybko uwinęła się ze swoim zadaniem, po czym zwróciła się do mężczyzny, pokazując mu mapę.
- Znajduje się pan na niewłaściwym piętrze, bo na drugim. Wystarczy zejść schodami na końcu korytarza na dół, a potem podążać według wskazówek na mapie. Droga jest dość prosta, nie powinien pan zabłądzić.
Wręczyła mu kawałek pergaminu, po czym gotowa już była odejść z zamiarem kontynuowania swojej podróży do pacjenta.
Wymyśliłam Cięnocą przy blasku świec, nauczyłam się ciebie po prostu chcieć.
Błądzenie po omacku zwiedzając cały szpital było dość kłopotliwe. I nadzwyczaj irytujące. Louvel powoli opadał z sił - jednakże opatrzność postanowiła mu zesłać na drodze kogoś, kto mógłby mieć wreszcie pojęcie na które piętro należało go wysłać. Bez najmniejszych wątpliwości w chwili obecnej znajdował się na tym niewłaściwym. Nie zdając sobie z tego sprawy postanowił właśnie na tym, na którym się teraz znajdował, odnaleźć pomoc. Długo nie odrywał rąk od twarzy podejmując trudną decyzję, że kolejny raz zajrzy do każdej jednej sali w poszukiwaniu swojego przyjaciela. Nie omieszka również złożyć skargi na niekompetentną placówkę, w której nikt nie potrafił udzielić mu rzetelnych informacji. Papierologia ewidentnie szwankowała, co było karygodne przy tak wielkim budynku oraz tak dużym przemiału poszkodowanych czarodziejów. Koniecznie powinni coś z tym zrobić, chociaż tak naprawdę nie było to zmartwieniem Rowle'a - przynajmniej do dziś - stąd nie zamierzał poświęcać tej sprawie więcej niż powinien. Najprawdopodobniej przy kolejnej styczności z Mungiem będzie sobie pluł w swoją przydługą brodę, że nie zareagował w porę. Najwłaściwiej jak tylko mógł.
To nie miało znaczenia w tym konkretnym momencie, kiedy na horyzoncie zamajaczyła nieznana, ale możliwie będąca pomocą sylwetka. Utkwił w niej roziskrzony od irytacji wzrok, lecz mowa jego ciała w przeciwieństwie do spojrzenia pozostała łagodna, bezkonfliktowa. Wszakże nie chciał odstraszyć swojej zdobyczy, skoro nareszcie miał okazję zamienić z kimś parę słów. Zupełnie bezpodstawnie wierzył, że owa kobieta była lepiej zorientowana w strukturze tego budynku od niego samego. Każdy lubił sprawiać pozory, każdy lubił grać, chociaż Louvelowi daleko było do aktora. Trochę się brzydził tą profesją, paradoksalnie z chęcią chodząc do teatru czy opery - mimo to pozostawał w swojej sferze komfortu dotyczącej tradycji arystokratycznej. I tej zdradzać nie mógł - nie chciał. Oburzyłby się na to przyrównanie, nie do końca węsząc podstęp. Aktorski podstęp, który miał miejsce, a którego nie był jeszcze świadom.
Na pierwszy rzut oka zwyczajna rozmowa nowopoznanych ludzi. Nieznających nawet własnych personaliów. Stali obok siebie, słuchając nawzajem własnych słów. Grali, lecz Lou chyba najmniej. Pragnął pokazać się z jak najlepszej strony, być miłym, skoro miał posiąść konkretne informacje, wreszcie przestając się gubić w labiryncie schodów oraz biurokracji. Nie zwrócił uwagi na swój strój, za to na niewłaściwe tytułowanie jego osoby już owszem. Może wzięła go za kogoś innego niż jest? A może nie posiadała obycia na salonach? Nie wiedział gdzie tkwiła przyczyna, pozostając taktownie milczącym w tej sprawie.
- Tak, byłbym dozgonnie wdzięczny. Błądzę po tych krętych korytarzach już którąś godzinę. Nie wiem ile macie tu pięter, lecz naprawdę bez porządnej mapy ani rusz. Nie planowaliście takowej zawiesić gdzieś przy wejściu? To by znacząco ułatwiło sprawę dla odwiedzających. I dla informatorów - powiedział więcej, niż od niego wymagano. Powiódł wzrokiem za gestami kobiety, bez niepokoju oczekując, aż ta nakreśli mu kilka prostokątów oraz strzałek z opisami. Nic nadzwyczajnego - seria bohomazów. To właśnie one przykuły całą uwagę mężczyzny, ze zdziwieniem wpatrując się w świstek pergaminu. Jego niedowierzanie wzrastało wraz z każdą kolejną literką powodując, że zupełnie zignorował dalszą wypowiedź, jak się okazało, nie tak nieznajomej osobniczki.
- Monica? - spytał nieprzytomnie, kierując zdezorientowany wzrok na jej twarz. Poczuł się dziwnie - od skrępowania aż po kolejną falę irytacji, po drodze zahaczając o inne negatywne emocje. Wyjaśnienia do niego nie dotarły, wielkie znaki zapytania oraz wykrzykniki wypełniły jego umysł zatruwając go jedną myślą - jak to możliwe?
To nie miało znaczenia w tym konkretnym momencie, kiedy na horyzoncie zamajaczyła nieznana, ale możliwie będąca pomocą sylwetka. Utkwił w niej roziskrzony od irytacji wzrok, lecz mowa jego ciała w przeciwieństwie do spojrzenia pozostała łagodna, bezkonfliktowa. Wszakże nie chciał odstraszyć swojej zdobyczy, skoro nareszcie miał okazję zamienić z kimś parę słów. Zupełnie bezpodstawnie wierzył, że owa kobieta była lepiej zorientowana w strukturze tego budynku od niego samego. Każdy lubił sprawiać pozory, każdy lubił grać, chociaż Louvelowi daleko było do aktora. Trochę się brzydził tą profesją, paradoksalnie z chęcią chodząc do teatru czy opery - mimo to pozostawał w swojej sferze komfortu dotyczącej tradycji arystokratycznej. I tej zdradzać nie mógł - nie chciał. Oburzyłby się na to przyrównanie, nie do końca węsząc podstęp. Aktorski podstęp, który miał miejsce, a którego nie był jeszcze świadom.
Na pierwszy rzut oka zwyczajna rozmowa nowopoznanych ludzi. Nieznających nawet własnych personaliów. Stali obok siebie, słuchając nawzajem własnych słów. Grali, lecz Lou chyba najmniej. Pragnął pokazać się z jak najlepszej strony, być miłym, skoro miał posiąść konkretne informacje, wreszcie przestając się gubić w labiryncie schodów oraz biurokracji. Nie zwrócił uwagi na swój strój, za to na niewłaściwe tytułowanie jego osoby już owszem. Może wzięła go za kogoś innego niż jest? A może nie posiadała obycia na salonach? Nie wiedział gdzie tkwiła przyczyna, pozostając taktownie milczącym w tej sprawie.
- Tak, byłbym dozgonnie wdzięczny. Błądzę po tych krętych korytarzach już którąś godzinę. Nie wiem ile macie tu pięter, lecz naprawdę bez porządnej mapy ani rusz. Nie planowaliście takowej zawiesić gdzieś przy wejściu? To by znacząco ułatwiło sprawę dla odwiedzających. I dla informatorów - powiedział więcej, niż od niego wymagano. Powiódł wzrokiem za gestami kobiety, bez niepokoju oczekując, aż ta nakreśli mu kilka prostokątów oraz strzałek z opisami. Nic nadzwyczajnego - seria bohomazów. To właśnie one przykuły całą uwagę mężczyzny, ze zdziwieniem wpatrując się w świstek pergaminu. Jego niedowierzanie wzrastało wraz z każdą kolejną literką powodując, że zupełnie zignorował dalszą wypowiedź, jak się okazało, nie tak nieznajomej osobniczki.
- Monica? - spytał nieprzytomnie, kierując zdezorientowany wzrok na jej twarz. Poczuł się dziwnie - od skrępowania aż po kolejną falę irytacji, po drodze zahaczając o inne negatywne emocje. Wyjaśnienia do niego nie dotarły, wielkie znaki zapytania oraz wykrzykniki wypełniły jego umysł zatruwając go jedną myślą - jak to możliwe?
When you're standing on the crossroads that you cannot comprehend - just remember that death is not the end
Zazwyczaj czujna na otoczenia, w tej chwili nie przejmowała się kwestią prawidłowego tytułowania rozmówcy czy innymi kwestiami związanymi ze szlachecką etykietą. Było to poniekąd spowodowane pobytem u małego pacjenta, myśleniem o kolejnym słuchaczu... Również i szaty mężczyzny zmyliły ją na tyle, iż nawet nie pomyślałaby o nim, jako o osobie wysoko urodzonej. Wciąż kurczowo trzymała się przeświadczenia, iż rozmawia z artystą jej pokroju i gdyby tylko nie zależało jej na szybkim dostaniu się do celu podróży, z przyjemnością zamieniłaby z nim kilka słów na temat wzajemnej pasji.
- Przykro mi, lecz podobne udogodnienia dla odwiedzających, nie należą do moich obowiązków. - odpowiedziała, nie przestając szkicować mapy dla nieznajomego. - Możliwe jest jednak zgłoszenie takowej propozycji administracji, ja również mogę przy okazji napomknąć o zaistniałym problemie. Nie jest pan pierwszym, który zbłądził w tych korytarzach.
Zdawała sobie sprawę z wielkości budynku, niczym dziwnym były dla niej osoby, nie potrafiące się w nim odnaleźć. Sama Belle również z początku miała z tym nie lada kłopoty, a te zaczęły się już przed samym podjęciem się wolontariatu. W końcu to dzięki jej zagubieniu postanowiła robić to, czym zajmuje się obecnie. Dość szybko też nauczyła się poruszać po wszystkich piętrach, co jakiś czas mogąc pomagać tym, którzy tego nie potrafili. Dzisiejsza sytuacja więc nie była dla niej niczym dziwnym ani nowym; jedynie kolejne zajęcie, którym mogła wzbogacić sobie czas podczas pracy.
Po wręczeniu mapy nie spodziewała się już niczego więcej, jak podziękowania. Była gotowa odwrócić się od mężczyzny i odejść, kontynuując swoją podróż do starszej pani, z pewnością ją oczekującej. Obdarzona w dobrą, kobieca intuicję, kobieta zawsze wiedziała kiedy Belle się u niej zjawi, by opowiedzieć jej kolejną opowieść. Najwyraźniej jednak dzisiaj będzie musiała poczekać, o ile i tego się nie domyśliła.
Słysząc imię padające z ust mężczyzny znieruchomiała, przenosząc na niego spojrzenie brązowych oczu. Wyraźne zaskoczenie malowało się na jej twarzy, nie ukazując jednak tego, co działo się w jej w środku. Monica... Jedno z wielu jej imion, które jeszcze nigdy nie zostało przez nikogo wypowiedziane; zawsze pojawiało się w formie pisemnej, kreślone dość ładną jak na jej gust, kaligrafią. I takie miało pozostać, nigdy nie miało się stać dźwiękiem, które w tej chwili dźwięczało w jej głowie niczym echo. Na zewnątrz zdziwiona, w środku dogłębnie zszokowana spotkaniem, które nigdy nie miało mieć miejsca. Nie spodziewała się takiej chwili, nie była na nią w żaden sposób przygotowana. Jedynie raz myślała, co by było gdyby, lecz wydawało się być to tak śmieszne i nieprawdopodobne, iż zbagatelizowała cały problem. Teraz musiała szybko coś wymyślić, znaleźć rozwiązanie z zaistniałej sytuacji i to możliwie jak najlepszym sposobem. Tylko jaki on był? Miała wiele pomysłów, nie potrafiła jednak wskazać tego idealnego. Wiedziała jednak, iż kłamstwo, którego się dopuściła, nie może wyjść na światło dzienne, przynajmniej nie w tym momencie. Pozostawało dalej brnąć w nieprawdę, lecz nie była pewna, w którą. Mogła przedstawić się jako Monica i zachowywać tak, jak ona; mogła udawać iż jest to jakaś pomyłka. To ostatnie jednak nie wydawało się odpowiednie, zważywszy na wyraźną na jej twarzy reakcję. Pozostawała opcja numer jeden.
- Louvel? - imię, które wypłynęło z jej ust, wypowiedziane zostało nieco zaskoczonym, ale przy tym delikatnym głosem. Starała się, by ten nie różnił się od tego dotychczas, a przynajmniej nie w bardzo znaczący sposób. Belle musiała szybko "zmienić maskę", przypominając sobie wszystko, co do tej pory mężczyźnie wyznała. Póki co nie było trudno jej grać - zaskoczenie było jak najbardziej prawdziwe.
- Nie spodziewałam się, iż w takich okolicznościach dojdzie do naszego spotkania... - powiedziała powoli po chwili przerwy.
- Przykro mi, lecz podobne udogodnienia dla odwiedzających, nie należą do moich obowiązków. - odpowiedziała, nie przestając szkicować mapy dla nieznajomego. - Możliwe jest jednak zgłoszenie takowej propozycji administracji, ja również mogę przy okazji napomknąć o zaistniałym problemie. Nie jest pan pierwszym, który zbłądził w tych korytarzach.
Zdawała sobie sprawę z wielkości budynku, niczym dziwnym były dla niej osoby, nie potrafiące się w nim odnaleźć. Sama Belle również z początku miała z tym nie lada kłopoty, a te zaczęły się już przed samym podjęciem się wolontariatu. W końcu to dzięki jej zagubieniu postanowiła robić to, czym zajmuje się obecnie. Dość szybko też nauczyła się poruszać po wszystkich piętrach, co jakiś czas mogąc pomagać tym, którzy tego nie potrafili. Dzisiejsza sytuacja więc nie była dla niej niczym dziwnym ani nowym; jedynie kolejne zajęcie, którym mogła wzbogacić sobie czas podczas pracy.
Po wręczeniu mapy nie spodziewała się już niczego więcej, jak podziękowania. Była gotowa odwrócić się od mężczyzny i odejść, kontynuując swoją podróż do starszej pani, z pewnością ją oczekującej. Obdarzona w dobrą, kobieca intuicję, kobieta zawsze wiedziała kiedy Belle się u niej zjawi, by opowiedzieć jej kolejną opowieść. Najwyraźniej jednak dzisiaj będzie musiała poczekać, o ile i tego się nie domyśliła.
Słysząc imię padające z ust mężczyzny znieruchomiała, przenosząc na niego spojrzenie brązowych oczu. Wyraźne zaskoczenie malowało się na jej twarzy, nie ukazując jednak tego, co działo się w jej w środku. Monica... Jedno z wielu jej imion, które jeszcze nigdy nie zostało przez nikogo wypowiedziane; zawsze pojawiało się w formie pisemnej, kreślone dość ładną jak na jej gust, kaligrafią. I takie miało pozostać, nigdy nie miało się stać dźwiękiem, które w tej chwili dźwięczało w jej głowie niczym echo. Na zewnątrz zdziwiona, w środku dogłębnie zszokowana spotkaniem, które nigdy nie miało mieć miejsca. Nie spodziewała się takiej chwili, nie była na nią w żaden sposób przygotowana. Jedynie raz myślała, co by było gdyby, lecz wydawało się być to tak śmieszne i nieprawdopodobne, iż zbagatelizowała cały problem. Teraz musiała szybko coś wymyślić, znaleźć rozwiązanie z zaistniałej sytuacji i to możliwie jak najlepszym sposobem. Tylko jaki on był? Miała wiele pomysłów, nie potrafiła jednak wskazać tego idealnego. Wiedziała jednak, iż kłamstwo, którego się dopuściła, nie może wyjść na światło dzienne, przynajmniej nie w tym momencie. Pozostawało dalej brnąć w nieprawdę, lecz nie była pewna, w którą. Mogła przedstawić się jako Monica i zachowywać tak, jak ona; mogła udawać iż jest to jakaś pomyłka. To ostatnie jednak nie wydawało się odpowiednie, zważywszy na wyraźną na jej twarzy reakcję. Pozostawała opcja numer jeden.
- Louvel? - imię, które wypłynęło z jej ust, wypowiedziane zostało nieco zaskoczonym, ale przy tym delikatnym głosem. Starała się, by ten nie różnił się od tego dotychczas, a przynajmniej nie w bardzo znaczący sposób. Belle musiała szybko "zmienić maskę", przypominając sobie wszystko, co do tej pory mężczyźnie wyznała. Póki co nie było trudno jej grać - zaskoczenie było jak najbardziej prawdziwe.
- Nie spodziewałam się, iż w takich okolicznościach dojdzie do naszego spotkania... - powiedziała powoli po chwili przerwy.
Wymyśliłam Cięnocą przy blasku świec, nauczyłam się ciebie po prostu chcieć.
Oczywiście, że nie należały do jej obowiązków. Louvel o tym nie wiedział - przekonany, że ma do czynienia z pracownicą szpitala - nie podejrzewał, że mogło być inaczej. Wydawało mu się, że prędko ją ocenił. I przede wszystkim poprawnie. Dlatego na jego twarzy pojawiło się szczere zdumienie kiedy usłyszał jej odpowiedź na swoją sugestię. Nie pracowała tutaj? To co robiła? Konkretne zbycie tematu trochę go uraziło, lecz z drugiej strony starał się powściągnąć swoje emocje. Łatwo wpadał w gniew, lecz nawet gdyby nie potrafił zdusić narastającej irytacji, to i tak nie miałoby to żadnego przełożenia na tę kobietę. Była o b c a, nie wiedząc jak bardzo się mylił. Jak bliska mu była nawet o tym nie wiedząc. Nie zdając sobie sprawy, że miał właśnie Monicę na wyciągnięcie ręki. Mógł dotknąć jej ramienia, odgarnąć jej włosy - mógł zrobić naprawdę wiele, żeby poczuć jej materialność zamiast szorstkiej faktury pergaminu. Trwał w niewiedzy oraz zadziwiającym milczeniu. Jak nie on.
Drgnął wreszcie, posyłając kobiecie posępne spojrzenie.
- Tak właśnie uczynię, żeby nie ignorować realnych potrzeb. Ktoś musi zawalczyć o wiedzę odwiedzających, skoro nikomu innemu nie leży ich dobro na sumieniu - odparł wreszcie, nagle zmieniając zdanie. Nagle poczuwając się do obowiązku poinformowania całą administrację, poruszenia nieba i ziemi w celu dopięcia swego oraz ułatwienia innym poruszanie się po krętych korytarzach Świętego Munga. Louvel nigdy nie jawił się jako społeczny działacz robiący cokolwiek bezinteresownie, lecz mimo wszystko nagle zapragnął się nim stać. Nie tyle dla własnej satysfakcji, co dla wyrażenia oburzenia spowodowanego brakiem adekwatnej do sytuacji reakcji. Nie pojmował, że się zwyczajnie pomylił.
Gdyby nie to pismo, nie ta kreska przecinająca kawałek papieru… na pewno podziękowałby za pomoc udając się w swoją stronę. Jednak odkrycie - jakiego nieświadomie dokonał - uderzyło go z całą mocą w twarz skutecznie paraliżując ruchy. Wsiąknął w podłogę, zapuścił w niej korzenie. Obserwował każdy skrawek twarzy Monici rozumiejąc, że jest równie zaskoczona co on. Maska, którą zamierzała założyć, nie zadziałała od razu. Zrozumienie przebiło się przez rozum Louvela. Wymówiła nawet jego imię - lecz w jej głosie brzmiało ono pusto, nienaturalnie - nie pasowało do niego. Jak gdyby było obce. Starał się odnaleźć spojrzeniem cokolwiek, co mogłoby go naprowadzić na właściwe tory rozumienia tego niecodziennego spotkania.
Chciałby powiedzieć, że mnóstwo razy wyobrażał sobie niniejsze spotkanie - nie wyobrażał sobie wcale. Wierząc w ducha kobiety zaklętego w stonowanej papeterii. Nie podejrzewał, że on żyje naprawdę, że posiada materialne ciało, że ma głos. I że zawsze był tak blisko, jednocześnie będąc przesadnie daleko. Dlatego zapanowała długa przerwa pełna zażenowanego milczenia.
- Odmłodniałaś - zauważył jedynie. Sucho, wręcz szorstko. Zupełnie ignorując jej słowa. Wpatrywał się w nią z zaciętym wyrazem twarzy, ponownie zapominając o posiadaniu języka. Jakby chciał ją tym milczeniem oraz wiszącym między nimi niewerbalnym oskarżeniem ukarać. Nie będąc pewnym, czy w ogóle przejęła się tym niespodziewanym spotkaniem. Oprócz zaskoczenia nie widział w niej nic. Zupełnie nic.
Drgnął wreszcie, posyłając kobiecie posępne spojrzenie.
- Tak właśnie uczynię, żeby nie ignorować realnych potrzeb. Ktoś musi zawalczyć o wiedzę odwiedzających, skoro nikomu innemu nie leży ich dobro na sumieniu - odparł wreszcie, nagle zmieniając zdanie. Nagle poczuwając się do obowiązku poinformowania całą administrację, poruszenia nieba i ziemi w celu dopięcia swego oraz ułatwienia innym poruszanie się po krętych korytarzach Świętego Munga. Louvel nigdy nie jawił się jako społeczny działacz robiący cokolwiek bezinteresownie, lecz mimo wszystko nagle zapragnął się nim stać. Nie tyle dla własnej satysfakcji, co dla wyrażenia oburzenia spowodowanego brakiem adekwatnej do sytuacji reakcji. Nie pojmował, że się zwyczajnie pomylił.
Gdyby nie to pismo, nie ta kreska przecinająca kawałek papieru… na pewno podziękowałby za pomoc udając się w swoją stronę. Jednak odkrycie - jakiego nieświadomie dokonał - uderzyło go z całą mocą w twarz skutecznie paraliżując ruchy. Wsiąknął w podłogę, zapuścił w niej korzenie. Obserwował każdy skrawek twarzy Monici rozumiejąc, że jest równie zaskoczona co on. Maska, którą zamierzała założyć, nie zadziałała od razu. Zrozumienie przebiło się przez rozum Louvela. Wymówiła nawet jego imię - lecz w jej głosie brzmiało ono pusto, nienaturalnie - nie pasowało do niego. Jak gdyby było obce. Starał się odnaleźć spojrzeniem cokolwiek, co mogłoby go naprowadzić na właściwe tory rozumienia tego niecodziennego spotkania.
Chciałby powiedzieć, że mnóstwo razy wyobrażał sobie niniejsze spotkanie - nie wyobrażał sobie wcale. Wierząc w ducha kobiety zaklętego w stonowanej papeterii. Nie podejrzewał, że on żyje naprawdę, że posiada materialne ciało, że ma głos. I że zawsze był tak blisko, jednocześnie będąc przesadnie daleko. Dlatego zapanowała długa przerwa pełna zażenowanego milczenia.
- Odmłodniałaś - zauważył jedynie. Sucho, wręcz szorstko. Zupełnie ignorując jej słowa. Wpatrywał się w nią z zaciętym wyrazem twarzy, ponownie zapominając o posiadaniu języka. Jakby chciał ją tym milczeniem oraz wiszącym między nimi niewerbalnym oskarżeniem ukarać. Nie będąc pewnym, czy w ogóle przejęła się tym niespodziewanym spotkaniem. Oprócz zaskoczenia nie widział w niej nic. Zupełnie nic.
When you're standing on the crossroads that you cannot comprehend - just remember that death is not the end
Kiedy na początku zaczęła odpowiadać na listy mężczyzny, nie zastanawiała się nad tym co robi. Po prostu wyczuwała okazję do poćwiczenia swoich umiejętności aktorskich, a jeszcze bardziej pragnęła wymyślić historię i zobaczyć co z tego wyjdzie, bowiem wszystkie dni, podczas których do siebie pisali, składały się na odpowiedni materiał do książki, której chęć napisania, co jakiś czas przewijała jej się przez myśli. Wykorzystała więc tamtego, znajdując ogromną przyjemność w wymianie korespondencji. Można powiedzieć, iż zabawiła się jego cierpieniem, czego jednak wówczas nie dostrzegała. Nawet teraz nie docierało do niej to, co tak naprawdę zrobiła. Jedyne co wiedziała to to, że nie spodziewała się, iż będzie się to ciągnąć tak długo. Nie miała zamiaru tego robić, z początku zamierzała bardzo szybko zakończyć całą farsę, lecz nie zrobiła tego. Wciąż odpisywała, wymyślając coraz to nowe fakty z życia nieistniejącej Monici - kobiety dobrej, kochającej i skrzywdzonej przez los tak samo, jak stojący przed nią lord. Sprawiało jej to poniekąd przyjemność, ale nie przez złośliwość i bezduszność. Powód był prosty - Belle nieświadomie poczuła, że o wiele przyjemniej jest być tamtą kobietą, że ta maska jest jedną z lepszych, które wytworzyła.
Z uwagą przyglądała się twarzy mężczyzny, czując jak wokół jej szyi zaciska się niewidzialna pętla. Miała nadzieję, że zareaguje w zupełnie inny sposób, co na jej nieszczęście się nie zdarzyło. Czuła się jak w jednym ze swoich najgorszych koszmarów - była bliska zdemaskowania, a do tego przez osobę, którą (jakkolwiek okrutnie to brzmiało) chciała dalej oszukiwać! W czym jednak tkwił cały problem? Zdziwienie było jak najbardziej prawdziwe, nie wątpiła też w swój talent. Dlaczego zatem jej próba się nie powiodła? Wątpiła, iż powodem jest młody wygląd, bowiem było wielu wyglądających młodziej niż byli w rzeczywistości. A może jednak to w tym tkwił problem? Stopniowo narastała w niej frustracja, którą wciąż powstrzymywała. Umiała panować nad emocjami, tylko jeden raz w swoim życiu nie udało jej się zapanować nad sobą i do tej pory za to płaciła.
Oddychała powoli, postanowiła podjąć jeszcze jedną próbę.
- Czyż grzechem jest wyglądać na młodszą niż się jest w rzeczywistości? - spytała ze spokojem, zastępując zaskoczenie delikatnym uśmiechem, mającym nadać jej nieco łagodny wyraz twarzy. Tym samym podjęła jeszcze jedną próbę. I tym samym miała szczerą nadzieję, że ta się powiedzie.
Z uwagą przyglądała się twarzy mężczyzny, czując jak wokół jej szyi zaciska się niewidzialna pętla. Miała nadzieję, że zareaguje w zupełnie inny sposób, co na jej nieszczęście się nie zdarzyło. Czuła się jak w jednym ze swoich najgorszych koszmarów - była bliska zdemaskowania, a do tego przez osobę, którą (jakkolwiek okrutnie to brzmiało) chciała dalej oszukiwać! W czym jednak tkwił cały problem? Zdziwienie było jak najbardziej prawdziwe, nie wątpiła też w swój talent. Dlaczego zatem jej próba się nie powiodła? Wątpiła, iż powodem jest młody wygląd, bowiem było wielu wyglądających młodziej niż byli w rzeczywistości. A może jednak to w tym tkwił problem? Stopniowo narastała w niej frustracja, którą wciąż powstrzymywała. Umiała panować nad emocjami, tylko jeden raz w swoim życiu nie udało jej się zapanować nad sobą i do tej pory za to płaciła.
Oddychała powoli, postanowiła podjąć jeszcze jedną próbę.
- Czyż grzechem jest wyglądać na młodszą niż się jest w rzeczywistości? - spytała ze spokojem, zastępując zaskoczenie delikatnym uśmiechem, mającym nadać jej nieco łagodny wyraz twarzy. Tym samym podjęła jeszcze jedną próbę. I tym samym miała szczerą nadzieję, że ta się powiedzie.
Wymyśliłam Cięnocą przy blasku świec, nauczyłam się ciebie po prostu chcieć.
Zawsze to on ganiał za duchami - przeszłości, teraźniejszości, przyszłości. Były jego pracą, jego sensem istnienia. Dziś duch dosięgnął i jego. Oblepił swoimi mackami, ściskał za gardło, za serce - to jeszcze je posiadał? - nie pozwalając na swobodny oddech w obliczu bolesnej prawdy. Nie bał się. Wrzała w nim złość, jawne poczucie niesprawiedliwości. Zupełnie, jakby był młodym, naiwnym lordem z głową wypchaną marzeniami. Wszakże już dawno zrozumiał, że świat składa się głównie z niesprawiedliwości oraz niedoskonałości. Teraz czuł się oszukany, chociaż nie powinien. Powinien być przygotowany na cios mogący nadejść z każdej strony. Wyidealizował osobę Monici, zaprojektował ją we własnej głowie nie mając nawet pojęcia jak wielką krzywdę sobie tym czynił. W jego oczach była duchem zaklętym w pergaminie, lecz jednocześnie pozostawała perfekcyjną iluzją. Teraz stała tutaj przed nim, reagując na niego z nie mniejszym zdziwieniem niż on zareagował na nią. Wszystko wskazywało na to, że oboje odrzucali od świadomości wizje, w których dochodzi do spotkania w życiu realnym. Los po raz kolejny pokazał jak mocno lubił płatać figle. Postawił ich na swojej drodze, przerywając nić intymnych zwierzeń - papier przecież potrafił przyjąć wszystko. Mimika, spojrzenie - to wszystko już zdawało się mieć rysy, pęknięcia nieprzystające idealnemu oszustwu. Wyglądało na to, że Louvel w tym dwuosobowym składzie aktorów był jednocześnie tym najbardziej prawdziwym.
Nie potrafił odpowiedzieć sobie na pytanie co takiego nie odpowiadało mu w Monice. Może to, że nie tak ją sobie wyobrażał? Na dobrą sprawę nie miał żadnych podstaw do wątpliwości. Zdarzali się ludzie wyglądający na młodszych niż byli w rzeczywistości - nie powinno go to tak mocno drażnić, jej wytłumaczenie było logiczne. Normalnie. Nie odbiegało od normy. Mimo tego nie odebrał jej słów za oczywistość, dobrą monetę, wręcz przeciwnie. Rysy pogłębiały się, pęknięcia trzeszczały w fasadach, złość nie zmieniała swojego nurtu w krwioobiegu. Marszczył czoło, rzucał roziskrzone, niespokojne spojrzenia to kobiecie, to pustej przestrzeni wokół nich. Niezbyt elegancko schował ręce w szerokie kieszenie spodni chcąc za wszelką cenę ukryć ich delikatne, lecz widoczne drżenie.
- Nie, skąd - odparł zdawkowo, starając się utrzymać swoje emocje na wodzy. - Jak tam twoje dziecko, Monico? - spytał pozornie neutralnym, spokojnym tonem. Nadał spojrzeniu lekkości, mniejszej ostrości. Starał się wprowadzić tę dziwną atmosferę w niezobowiązującą pogawędkę. O pogodzie, o własnych, nic nieznaczących życiach. Jednocześnie wbijając z premedytacją szpilę między żebra rozmówczyni, dążąc do starcia z jej twarzy uśmiechu oraz zmuszenia do innych, p r a w d z i w y c h uczuć. Czy je posiadała? I gdzie ich to zaprowadzi?
Nie potrafił odpowiedzieć sobie na pytanie co takiego nie odpowiadało mu w Monice. Może to, że nie tak ją sobie wyobrażał? Na dobrą sprawę nie miał żadnych podstaw do wątpliwości. Zdarzali się ludzie wyglądający na młodszych niż byli w rzeczywistości - nie powinno go to tak mocno drażnić, jej wytłumaczenie było logiczne. Normalnie. Nie odbiegało od normy. Mimo tego nie odebrał jej słów za oczywistość, dobrą monetę, wręcz przeciwnie. Rysy pogłębiały się, pęknięcia trzeszczały w fasadach, złość nie zmieniała swojego nurtu w krwioobiegu. Marszczył czoło, rzucał roziskrzone, niespokojne spojrzenia to kobiecie, to pustej przestrzeni wokół nich. Niezbyt elegancko schował ręce w szerokie kieszenie spodni chcąc za wszelką cenę ukryć ich delikatne, lecz widoczne drżenie.
- Nie, skąd - odparł zdawkowo, starając się utrzymać swoje emocje na wodzy. - Jak tam twoje dziecko, Monico? - spytał pozornie neutralnym, spokojnym tonem. Nadał spojrzeniu lekkości, mniejszej ostrości. Starał się wprowadzić tę dziwną atmosferę w niezobowiązującą pogawędkę. O pogodzie, o własnych, nic nieznaczących życiach. Jednocześnie wbijając z premedytacją szpilę między żebra rozmówczyni, dążąc do starcia z jej twarzy uśmiechu oraz zmuszenia do innych, p r a w d z i w y c h uczuć. Czy je posiadała? I gdzie ich to zaprowadzi?
When you're standing on the crossroads that you cannot comprehend - just remember that death is not the end
Skrycie była z siebie dumna. Nie z powodu wymyślonego wcześniej kłamstwa, którym karmiła stojącego przed nią mężczyznę, lecz przez spokój jaki udało jej się zachować wobec obecnej sytuacji. A była ona niezwykle stresująca, tak wiele mogło się teraz nie udać. W końcu nie była skryta za listami, do których mogła wrócić, chwilę się zastanowić nad układaną przez tak długi czas historią - teraz wymagano od niej szybkich reakcji, zgodnych z zarysem postaci. A już najgorsze byłoby, gdyby w tym wszystkich zapomniała swojej roli - nie byłoby już możliwości na poprawienie tej sceny, a jedynie rozwiązanie akcji i konsekwencje związane z jej występkiem. Istniało też ryzyko, iż nagle na korytarzu pojawi się jedna z tych osób, które ją znały. Mogły z czystej uprzejmości przywitać się z nią po imieniu - wówczas trudno byłoby jej się z tego wytłumaczyć. Naturalnie mogła wymyślić różne wymówki, ale czyż nie byłoby to już zbyt podejrzane, zważywszy na okoliczności?
Ah, jakże łatwiej byłoby, gdyby to spotkanie było przez nich ustalone. Nie byłoby tyle niewiadomych; starałaby się o jak najmniejszy stopień ryzyka podczas niego. Cóż, nie można jednak cofnąć czasu, a przedstawienie musi trwać. Skupiła się więc na obecnych wydarzeniach, starając się przestawić swoje myślenie na sposób, w który robiłaby to Monica. Nie mogła zastanawiać się nad tym, co może się wydarzyć, gdyż były to tylko domysły. Nie była jasnowidzem, by przewidywać kolejne czyny rozmówcy. Z każdą kolejną chwilą jednak Belle zaczynała sądzić, iż nawet jej najdroższa przyjaciółka, mająca dar widzenia przyszłości, nie byłaby w stanie przepowiedzieć kolejnych słów, które padły z ust Louvela.
Pod ciężarem tego pytania, kobieta cofnęła się do tyłu. Jej oczy rozszerzyły się, a wargi lekko rozchyliły, wyrażając szok. Patrzyła chwilę na niego, starając się znaleźć jakiekolwiek wytłumaczenie dla tego, co przed chwilą usłyszała. Naturalnie emocje te były jedynie jej grą, przy czym jednak udało jej się zaskoczyć samej siebie, bowiem okazało się dość łatwe. Wystarczyło jedynie zmienić jedno słowo na imię, którego już dawno nie słyszała; wmówić sobie, iż mówił nie o wyimaginowanym dziecku, a realnej osobie, która zaginęła kilka lat temu. Jakże łatwo było przerysować uczucia, które kiedyś były prawdziwe.
- Ale... przecież wiesz, że moje dziecko... - przerwała, zaciskając gwałtownie usta. Spuściła wzrok, zagryzając wargę. Czekała na jego reakcję.
Ah, jakże łatwiej byłoby, gdyby to spotkanie było przez nich ustalone. Nie byłoby tyle niewiadomych; starałaby się o jak najmniejszy stopień ryzyka podczas niego. Cóż, nie można jednak cofnąć czasu, a przedstawienie musi trwać. Skupiła się więc na obecnych wydarzeniach, starając się przestawić swoje myślenie na sposób, w który robiłaby to Monica. Nie mogła zastanawiać się nad tym, co może się wydarzyć, gdyż były to tylko domysły. Nie była jasnowidzem, by przewidywać kolejne czyny rozmówcy. Z każdą kolejną chwilą jednak Belle zaczynała sądzić, iż nawet jej najdroższa przyjaciółka, mająca dar widzenia przyszłości, nie byłaby w stanie przepowiedzieć kolejnych słów, które padły z ust Louvela.
Pod ciężarem tego pytania, kobieta cofnęła się do tyłu. Jej oczy rozszerzyły się, a wargi lekko rozchyliły, wyrażając szok. Patrzyła chwilę na niego, starając się znaleźć jakiekolwiek wytłumaczenie dla tego, co przed chwilą usłyszała. Naturalnie emocje te były jedynie jej grą, przy czym jednak udało jej się zaskoczyć samej siebie, bowiem okazało się dość łatwe. Wystarczyło jedynie zmienić jedno słowo na imię, którego już dawno nie słyszała; wmówić sobie, iż mówił nie o wyimaginowanym dziecku, a realnej osobie, która zaginęła kilka lat temu. Jakże łatwo było przerysować uczucia, które kiedyś były prawdziwe.
- Ale... przecież wiesz, że moje dziecko... - przerwała, zaciskając gwałtownie usta. Spuściła wzrok, zagryzając wargę. Czekała na jego reakcję.
Wymyśliłam Cięnocą przy blasku świec, nauczyłam się ciebie po prostu chcieć.
Strona 3 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Korytarz
Szybka odpowiedź