Kuchnia
Strona 1 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
Kuchnia
Bardzo przytulna francuska kuchnia nawiązująca do wiejskiego klimatu wygląda bardzo naturalnie. Wszystko ma swoje miejsce w pozornym nieładzie. Gdzieniegdzie przebijają się staroświeckie elementy, nie brak drewna i poskręcanych sosnowych umocnień. Kolorystyka nawiązuje do uroczej i bogatej natury prowincji. Na przykład, można zobaczyć następujące kolory: fioletowy kolor jak pola lawendy, żółty i zielony jak letnie słońca. W kuchni znajduje się też wiele innych elementów dekoracyjnych i atrybutów związanych z wiejskim życiem.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
Ostatnio zmieniony przez Raiden Carter dnia 29.07.18 13:27, w całości zmieniany 3 razy
Trochę zdezorientowana zmianami nastroju Cartera wytarła się do sucha, ogarnęła kilkoma zaklęciami łazienkę i rozwiesiła swoje ubrania by przeschły, nie mogła wejść do domu rodziców w męskim zestawie ubrań, nie zadziałałoby to na jej korzyść. Zarzuciwszy na siebie jego koszulę i ścisnąwszy spodnie w pasie swoją apaszką ruszyła do kuchni Czuła się co najmniej dziwnie w tym zestawieniu, szczególnie jeśli dodało do tego potargane, wilgotne włosy i brak makijażu. Była kobietą, która nie wychodziła z domu bez perfekcyjnie ułożonych włosów, dopasowanego stroju i szminki. Patrząc na siebie w lustrze w holu zmarszczyła lekko brwi. Spodziewała się chyba ujrzeć kogoś innego, ale w odbiciu była tylko ona, po prostu zupełnie inaczej ubrana i pozbawiona tej sztucznej otoczki. Usiłowała się uśmiechnąć, ale w jakiś sposób zobaczenie siebie w tym innym wydaniu tylko dobiło ją myślą o tym, jak bardzo zmieni się jej życie. Nawet jeśli miało to być na lepsze, wiele miała stracić. Westchnęła cicho i weszła do kuchni.
Stanęła w drzwiach i rzuciła Carterowi, który już się uwijał, zdziwione spojrzenie. Wszystko co robił wydawało się straszliwie skomplikowane, ale wolała nic nie mówić. I tak miał ją już za księżniczkę, nie musiał wiedzieć, że nie pozwolono jej nawet raz w życiu przyrządzić sobie herbaty. Czuła wstyd z tego powodu, ale niewiele mogła na to poradzić, matka uważała, że Artis powinna zarządzać służbą, a nie wykonywać jej obowiązki. Każda jej wycieczka do kuchni była karana. Najwyraźniej jednak Raiden czuł się tam jak ryba w wodzie. Obserwowała go z mieszaniną niepewności i podziwu. W końcu uznała, że czas się odezwać.
- Masz może majonez? I marynowane pieczarki? - brzmiało to, jakby trochę przepraszała, że żyje. Oparła się łokciami o blat by jeszcze chwilę na niego popatrzeć, podniosła się jednak po chwili i niepewnie sięgnęła po pierwszy z brzegu nóż, Nawet nie wiedziała czym kroi się chleb. Skrzaty nie dzieliły się swoją wiedzą za chętnie, Rozejrzała się po kuchni w poszukiwaniu czegoś co mogła wykorzystać. Ludzie robili to codziennie, bez problemów, ona też mogła. Potrafiła się posługiwać ostrymi narzędziami na ludziach, jedzenie raczej nie powinno stawiać większych oporów,
Stanęła w drzwiach i rzuciła Carterowi, który już się uwijał, zdziwione spojrzenie. Wszystko co robił wydawało się straszliwie skomplikowane, ale wolała nic nie mówić. I tak miał ją już za księżniczkę, nie musiał wiedzieć, że nie pozwolono jej nawet raz w życiu przyrządzić sobie herbaty. Czuła wstyd z tego powodu, ale niewiele mogła na to poradzić, matka uważała, że Artis powinna zarządzać służbą, a nie wykonywać jej obowiązki. Każda jej wycieczka do kuchni była karana. Najwyraźniej jednak Raiden czuł się tam jak ryba w wodzie. Obserwowała go z mieszaniną niepewności i podziwu. W końcu uznała, że czas się odezwać.
- Masz może majonez? I marynowane pieczarki? - brzmiało to, jakby trochę przepraszała, że żyje. Oparła się łokciami o blat by jeszcze chwilę na niego popatrzeć, podniosła się jednak po chwili i niepewnie sięgnęła po pierwszy z brzegu nóż, Nawet nie wiedziała czym kroi się chleb. Skrzaty nie dzieliły się swoją wiedzą za chętnie, Rozejrzała się po kuchni w poszukiwaniu czegoś co mogła wykorzystać. Ludzie robili to codziennie, bez problemów, ona też mogła. Potrafiła się posługiwać ostrymi narzędziami na ludziach, jedzenie raczej nie powinno stawiać większych oporów,
Artis Finnleigh
Zawód : Auror
Wiek : 25
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Panna
I'm gonna trust you, babe
I'm gonna look in your eyes
And if you say, "Be alright"
I'll follow you into the light
I'm gonna look in your eyes
And if you say, "Be alright"
I'll follow you into the light
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zbiegł ze schodów na parter dziwnie lekki, przy czym niemal tanecznym krokiem udał się do kuchni, gdzie zaczął wszystko przygotowywać. Czego szukał? W sumie sam jeszcze nie wiedział. Musiał zobaczyć co było w tym domu. O. Proszę. Nawet był szafran, rozmaryn. Jakieś grzyby, które przypominać mogły zasuszone mini drzewa po wybuchu jądrowym, ale nie obchodziło go to. Złapał i je. Nastawił wodę na herbatę i nie zauważył nawet kiedy dołączyła do niego Macmillan. Zdecydowanie za dobrze się tam czuł i chociaż jego spojrzenie przemknęło przez zegar nie zarejestrował godziny jedenastej. Gdyby tak było zdecydowanie by przestał sobie ufać, jeśli chodziło o wiarygodne odmierzanie czasu.
- Majonez? - powtórzył z niesmakiem. - Pieczarki jak już świeże i... Hej, hej, panna - spowolnił ją, widząc jak Artis złapała za nóż. - Wiem, że dopiero się poznaliśmy, ale nie chcę ginąć w ten sposób - powiedział poważnie, chociaż widać było gołym okiem, że grał, podnosząc ręce w poddańczym geście. Zaraz jednak wyciągnął rękę, by złapać ją za nadgarstek i obrócić w taki sposób, że nie mogła się poruszyć przytulona do niego plecami. Znowu. - Przepraszam - powiedział, wiedząc doskonale, że zrozumie za co to było. Odchylił jej głowę, by znaleźć jej usta i przygryzł lekko jej dolną wargę. Równocześnie jego dłoń sprytnie powędrowała w stronę trzymanego przez nią noża. Wykorzystując jej dezorientację, odebrał go jej, po czym odsunął się ze zwycięskim uśmiechem. - Daj to, zanim sobie urżniesz palucha. Trzymaj - powiedział i podał jej widelec. Zaraz dorzucił do tego miskę, położył na wyspie parę jajek, sól, pieprz i wskazał je dłonią. - Ty Tarzan, ja Jane. Czyli ja tu rządzę, a ty dzikuj z bełtaniem. - Widząc niepewną minę, która mówiła, że nie wie za co się zabrać, zapatrzył się na produkty i zaczął nad czymś myśleć. Czego tu brakowało? O! Już wiedział! - To ci się spodoba - dodał, po czym poszedł do jadalni po radio. Postawił na parapecie, nastawił na odpowiednią stację, z której poleciała odpowiednia muzyka. Zerknął przez ramię na blondynkę i kiwał głową w rytm, zanim zajął się na powrót robieniem dostatecznie dobrego śniadania. - To dzisiaj jak wróci Sophia... - zaczął, ruszając biodrami lekko przy siekaniu wspomnianych wcześniej pieczarek. - To jej o nas powiem. Co ty na to?
- Majonez? - powtórzył z niesmakiem. - Pieczarki jak już świeże i... Hej, hej, panna - spowolnił ją, widząc jak Artis złapała za nóż. - Wiem, że dopiero się poznaliśmy, ale nie chcę ginąć w ten sposób - powiedział poważnie, chociaż widać było gołym okiem, że grał, podnosząc ręce w poddańczym geście. Zaraz jednak wyciągnął rękę, by złapać ją za nadgarstek i obrócić w taki sposób, że nie mogła się poruszyć przytulona do niego plecami. Znowu. - Przepraszam - powiedział, wiedząc doskonale, że zrozumie za co to było. Odchylił jej głowę, by znaleźć jej usta i przygryzł lekko jej dolną wargę. Równocześnie jego dłoń sprytnie powędrowała w stronę trzymanego przez nią noża. Wykorzystując jej dezorientację, odebrał go jej, po czym odsunął się ze zwycięskim uśmiechem. - Daj to, zanim sobie urżniesz palucha. Trzymaj - powiedział i podał jej widelec. Zaraz dorzucił do tego miskę, położył na wyspie parę jajek, sól, pieprz i wskazał je dłonią. - Ty Tarzan, ja Jane. Czyli ja tu rządzę, a ty dzikuj z bełtaniem. - Widząc niepewną minę, która mówiła, że nie wie za co się zabrać, zapatrzył się na produkty i zaczął nad czymś myśleć. Czego tu brakowało? O! Już wiedział! - To ci się spodoba - dodał, po czym poszedł do jadalni po radio. Postawił na parapecie, nastawił na odpowiednią stację, z której poleciała odpowiednia muzyka. Zerknął przez ramię na blondynkę i kiwał głową w rytm, zanim zajął się na powrót robieniem dostatecznie dobrego śniadania. - To dzisiaj jak wróci Sophia... - zaczął, ruszając biodrami lekko przy siekaniu wspomnianych wcześniej pieczarek. - To jej o nas powiem. Co ty na to?
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
Ze smutkiem zarejestrowała brak majonezu. Pieczarki jednak dawały jej jakąś nadzieję, nawet jeśli miały być niemarynowane. Kiwnęła więc głową na tą propozycję. Jej plany zmasakrowania jakiegoś niewinnego chleba zostały jednak zniweczone, mimo, że pogroziła mu owym nożem. Została zamknięta w ciepłym uścisku i otoczona znajomym już zapachem. Usiłowała grać twardą, ale jej biedne ciężarne serce dawało się zmiękczać zbyt łatwo, nie protestowała więc gdy w ramach dywersji znów mogła poczuć smak jego ust. Zrozumiała swój błąd niemal od razu, gdy jej rola została zdegradowana do bełtania jajek. To też było dla niej niepewną robotą, choć z eliksirów oceny miała całkiem dobre. Nikt nigdy nie kazał jej jednak rozbijać jajek. Postanowiła zrobić to jak najlepiej, chcąc udowodnić swoją przydatność.
Stwierdzenie, że była skupiona na swojej pracy byłoby niedopowiedzeniem. Ona właściwie nie oddychała przy rozbijaniu jajek i wlewaniu ich zawartości do miski. Nie szło jej bardzo źle, choć chwilę myślała nad najlepszym sposobem na to. Na chwilę zatrzymała się by rzucić Carterowi rozbawione spojrzenie gdy ten rozpoczął swoje tańce, ale postanowiła się przyłączyć sama ruszając lekko biodrami w tych za dużych, workowatych jeansach. Ostatecznie zostały jej tylko dwa jajka, istniały małe szanse by je zepsuła, Cóż przeliczyła się. Ostatnie z nich wylądowało na blacie w chwili, w której usłyszała decyzję Raidena. Rzuciła mu niepewne spojrzenie i zaczęła zbierać bałagan. Uznała jednak, że Sophia nie stanowi największego problemu i raczej z czasem zaakceptuje sytuację. Przełknęła ślinę i w końcu odpowiedziała:
- Tak będzie najlepiej. Nie znaczy to jednak, że nie będę obawiała się avady przez najbliższe dni - zastrzegła, wyrzucając skorupki do śmietnika, który zdążyła już wcześniej zlokalizować. Jej zadania szły do przodu, choć po kuchni poruszała się z gracją ledwo opierzonego kurczaka. Odłożyła ścierkę na miejsce i zagryzła wargę patrząc na to co na razie zrobiła.
- Wiesz... Ja tak właściwie nigdy nic nie ugotowałam i... - zaczęła cicho, niemal bezgłośnie - Niekoniecznie wiem jak przyprawiać- nie patrzyła na niego, dłonie zaciskając na brzegu blatu. Wiedziała jak głupio to brzmi i świadczy o niej samej i była przerażona tym, że w końcu Carter zrozumie co ma przed sobą i ile ona będzie musiała się nauczyć, skoro jej życie arystokratki dobiegało końca.
Stwierdzenie, że była skupiona na swojej pracy byłoby niedopowiedzeniem. Ona właściwie nie oddychała przy rozbijaniu jajek i wlewaniu ich zawartości do miski. Nie szło jej bardzo źle, choć chwilę myślała nad najlepszym sposobem na to. Na chwilę zatrzymała się by rzucić Carterowi rozbawione spojrzenie gdy ten rozpoczął swoje tańce, ale postanowiła się przyłączyć sama ruszając lekko biodrami w tych za dużych, workowatych jeansach. Ostatecznie zostały jej tylko dwa jajka, istniały małe szanse by je zepsuła, Cóż przeliczyła się. Ostatnie z nich wylądowało na blacie w chwili, w której usłyszała decyzję Raidena. Rzuciła mu niepewne spojrzenie i zaczęła zbierać bałagan. Uznała jednak, że Sophia nie stanowi największego problemu i raczej z czasem zaakceptuje sytuację. Przełknęła ślinę i w końcu odpowiedziała:
- Tak będzie najlepiej. Nie znaczy to jednak, że nie będę obawiała się avady przez najbliższe dni - zastrzegła, wyrzucając skorupki do śmietnika, który zdążyła już wcześniej zlokalizować. Jej zadania szły do przodu, choć po kuchni poruszała się z gracją ledwo opierzonego kurczaka. Odłożyła ścierkę na miejsce i zagryzła wargę patrząc na to co na razie zrobiła.
- Wiesz... Ja tak właściwie nigdy nic nie ugotowałam i... - zaczęła cicho, niemal bezgłośnie - Niekoniecznie wiem jak przyprawiać- nie patrzyła na niego, dłonie zaciskając na brzegu blatu. Wiedziała jak głupio to brzmi i świadczy o niej samej i była przerażona tym, że w końcu Carter zrozumie co ma przed sobą i ile ona będzie musiała się nauczyć, skoro jej życie arystokratki dobiegało końca.
Artis Finnleigh
Zawód : Auror
Wiek : 25
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Panna
I'm gonna trust you, babe
I'm gonna look in your eyes
And if you say, "Be alright"
I'll follow you into the light
I'm gonna look in your eyes
And if you say, "Be alright"
I'll follow you into the light
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Raiden zerkał raz po raz na Artis, która w wielkim skupieniu próbowała sprostać swojemu zadaniu. Ze zmarszczonymi brwiami, wyciągniętym czubkiem języka w prawym kąciku ust prezentowała się niezwykle zabawnie. Jeszcze chwila a na jej czole pojawiłyby się kropelki potu, gdy z precyzją chciała wbić jajko do miski. Nie mógł powiedzieć, że nie było to zabawne chociaż odrobinę, ale przynajmniej nie powiedziała mu, że nigdy się tego nie dotknie. Musiała mieć odwagę, żeby w ogóle zaproponować pomoc. W końcu mogła usiąść i czekać na śniadanie. Nie byłoby to takie złe - miała do tego pełne prawo, ale gotowanie razem było o wiele przyjemniejsze.
- Dużo czasu spędzaliśmy w tej kuchni, gdy byliśmy mali z Sophią - zaczął, nie wiedząc w sumie dlaczego. Może chciał jej pokazać, że dotąd nieznany dla niej teren był przyjazny. - Nasi rodzice byli zafiksowani na punkcie gotowania i mało kiedy mieliśmy w ciągu tygodnia te same dania na śniadanie, obiad i kolację.
Może nie chciała tego słuchać, ale postanowił jej o tym wspomnieć mimo to. Czuł, że to powinien być początek wspólnej drogi przez życie. Im lepiej się poznawali, tym łatwiej powinni mieć w przyszłości, a dziecko miało dorastać w normalnej rodzinie. Nie rozbitej przez niedomówienia czy błędy rodziców. Carter tak to właśnie widział i nie miał zamiaru rezygnować z tej wizji - celu. Odwrócił się, słysząc odgłos upadającego jajka.
- Zostaw to - powiedział, machając ręką, ale Macmillan już się zajmowała problemem. Westchnął, patrząc na nią z pewną dozą rozczulenia i troski, gdy zaaferowana głupim jajkiem sprzątała je z blatu jakby co najmniej spadła jej złota filiżanka. - W sumie nie muszę jej mówić, że chodzi o ciebie. Może powinna oswoić się wpierw z myślą, że u nas w domu pojawi się ktoś jeszcze.
Patrzył jak wyrzuca śmieci, niosąc skorupki jakby co najmniej były drogocennymi kamieniami. Gdy ponownie się odezwała, uśmiechnął się, po czym lekko roześmiał, ale nie śmiał się z Artis, a jedynie z dziwnego zawstydzenia, które ją ogarnęło, gdy przyznała się do braku kontaktu z kuchnią.
- Chodź. Pokażę ci - rzucił, przerzucając sobie ścierkę przez ramię i podchodząc do Artis. Stanął za nią i złapał jej prawy nadgarstek, po czym skierował jej dłoń na pojemnik z solą. Oparł brodę na jej ramieniu. - Najpierw bierzesz szczyptę tego - zaczął, patrząc czy zrozumiała co to znaczyło szczyptę. - Wkładasz trzy palce i łapiesz nimi... No, właśnie. O to chodzi. Dodaj jeszcze jedną.
Znowu nie mógł się powstrzymać i powędrował lewą ręką do jej biodra, powoli wsuwając ją pod materiał koszuli. - Yhym. Dobrze. Teraz dalej. To czarne to pieprz - kontynuował naukę, nie przerywając równocześnie jej rozpraszania. - Weź go trochę mniej niż soli. - Przejechał palcami po dole jej brzucha, by ruszyć w górę do piersi. - Tyle starczy i na razie mamy gotowe.
Nauka się skończyła, chociaż Raiden w ogóle się nie ruszył z miejsca.
- Dużo czasu spędzaliśmy w tej kuchni, gdy byliśmy mali z Sophią - zaczął, nie wiedząc w sumie dlaczego. Może chciał jej pokazać, że dotąd nieznany dla niej teren był przyjazny. - Nasi rodzice byli zafiksowani na punkcie gotowania i mało kiedy mieliśmy w ciągu tygodnia te same dania na śniadanie, obiad i kolację.
Może nie chciała tego słuchać, ale postanowił jej o tym wspomnieć mimo to. Czuł, że to powinien być początek wspólnej drogi przez życie. Im lepiej się poznawali, tym łatwiej powinni mieć w przyszłości, a dziecko miało dorastać w normalnej rodzinie. Nie rozbitej przez niedomówienia czy błędy rodziców. Carter tak to właśnie widział i nie miał zamiaru rezygnować z tej wizji - celu. Odwrócił się, słysząc odgłos upadającego jajka.
- Zostaw to - powiedział, machając ręką, ale Macmillan już się zajmowała problemem. Westchnął, patrząc na nią z pewną dozą rozczulenia i troski, gdy zaaferowana głupim jajkiem sprzątała je z blatu jakby co najmniej spadła jej złota filiżanka. - W sumie nie muszę jej mówić, że chodzi o ciebie. Może powinna oswoić się wpierw z myślą, że u nas w domu pojawi się ktoś jeszcze.
Patrzył jak wyrzuca śmieci, niosąc skorupki jakby co najmniej były drogocennymi kamieniami. Gdy ponownie się odezwała, uśmiechnął się, po czym lekko roześmiał, ale nie śmiał się z Artis, a jedynie z dziwnego zawstydzenia, które ją ogarnęło, gdy przyznała się do braku kontaktu z kuchnią.
- Chodź. Pokażę ci - rzucił, przerzucając sobie ścierkę przez ramię i podchodząc do Artis. Stanął za nią i złapał jej prawy nadgarstek, po czym skierował jej dłoń na pojemnik z solą. Oparł brodę na jej ramieniu. - Najpierw bierzesz szczyptę tego - zaczął, patrząc czy zrozumiała co to znaczyło szczyptę. - Wkładasz trzy palce i łapiesz nimi... No, właśnie. O to chodzi. Dodaj jeszcze jedną.
Znowu nie mógł się powstrzymać i powędrował lewą ręką do jej biodra, powoli wsuwając ją pod materiał koszuli. - Yhym. Dobrze. Teraz dalej. To czarne to pieprz - kontynuował naukę, nie przerywając równocześnie jej rozpraszania. - Weź go trochę mniej niż soli. - Przejechał palcami po dole jej brzucha, by ruszyć w górę do piersi. - Tyle starczy i na razie mamy gotowe.
Nauka się skończyła, chociaż Raiden w ogóle się nie ruszył z miejsca.
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
Bardzo starała się skupić, chociaż od chwili kiedy poczuła jego brodę na ramieniu i palce na skórze wiedziała, że to zadanie niemal niewykonalne. Mimo to liczyła, że na przyszłość mniej więcej będzie wiedziała ile soli i ile pieprzu na te głupie jajka. Nie była orłem z eliksirów, ale miała dobrą pamięć. Cechowała ją również determinacja, w każdym niemal aspekcie życia, którego można się nauczyć. Poza śpiewem, do tego najpierw trzeba mieć słuch muzyczny. Gotowanie jednak wydawało się osiągalne, nawet jeśli miało iść małymi kroczkami. Miała jednak na to czas, co najmniej rok, zanim maleństwo z jej brzucha zacznie potrzebować posiłków. Do tego czasu mogła powolutku zdobywać wiedzę i praktykować, a do testów miała aż dwa obiekty. Zdawała sobie sprawę z tego, że nieuniknionym będzie nauka prowadzenia domu, nawet jeśli nie zamierzała w pełni rezygnować z pracy, a wrócić do niej po jakimś czasie. Ignorowanie Cartera rozpraszającego jej koncentrację miało chyba stać się częścią codzienności, dlatego potraktowała to jako utrudnienie. Jednak kiedy instrukcje się skończyły, jego ręce pozostały na miejscu. Obróciła się do niego z rozbawioną miną.
- Mam dobrą koncentrację - powiedziała z szerokim uśmiechem, zarzucając mu ręce na szyję - I nadal jestem głodna, jeeeeść - oznajmiła z niby smutną miną. Roześmiała się i pocałowała go krótko. Odsunęła się jednak za chwilę i delikatnie trąciła Raidena w stronę jego zadań kuchennych.
- Żeby Sophia miała się o czym dowiedzieć i kogo zabijać musisz najpierw pomóc mi przeżyć - dodała i zajęła się rozbełtywaniem swoich jajek. To wiedziała jak zrobić, jakiś przepis eliksiru kiedyś tego wymagał, chociaż nie bełtała wtedy jajek, a coś wyjątkowo obrzydliwego. Przypomniała sobie co wcześniej mówił o kuchni i zmarszczyła brwi, ale uznała, że nic nie zaszkodzi jeśli wyjaśni mu powody swojej nieznajomości sztuki kulinarnej.
- Ja nie mogłam wchodzić do kuchni. Po prostu nie wolno było i tyle, jedyne co mogłam to ocenić czy dania są takie jak trzeba, gdy już ją opuszczały. Moja matka narzuciła wiele zasad, które mnie obowiązywały. W pewnym wieku musiałam przestać grać w quidditcha, byłam pałkarzem. Według niej powinnam tańczyć, co niekoniecznie mnie interesowało, ale nauczyłam się - nie patrzyła na niego skupiona na jajkach.
- Mam dobrą koncentrację - powiedziała z szerokim uśmiechem, zarzucając mu ręce na szyję - I nadal jestem głodna, jeeeeść - oznajmiła z niby smutną miną. Roześmiała się i pocałowała go krótko. Odsunęła się jednak za chwilę i delikatnie trąciła Raidena w stronę jego zadań kuchennych.
- Żeby Sophia miała się o czym dowiedzieć i kogo zabijać musisz najpierw pomóc mi przeżyć - dodała i zajęła się rozbełtywaniem swoich jajek. To wiedziała jak zrobić, jakiś przepis eliksiru kiedyś tego wymagał, chociaż nie bełtała wtedy jajek, a coś wyjątkowo obrzydliwego. Przypomniała sobie co wcześniej mówił o kuchni i zmarszczyła brwi, ale uznała, że nic nie zaszkodzi jeśli wyjaśni mu powody swojej nieznajomości sztuki kulinarnej.
- Ja nie mogłam wchodzić do kuchni. Po prostu nie wolno było i tyle, jedyne co mogłam to ocenić czy dania są takie jak trzeba, gdy już ją opuszczały. Moja matka narzuciła wiele zasad, które mnie obowiązywały. W pewnym wieku musiałam przestać grać w quidditcha, byłam pałkarzem. Według niej powinnam tańczyć, co niekoniecznie mnie interesowało, ale nauczyłam się - nie patrzyła na niego skupiona na jajkach.
Artis Finnleigh
Zawód : Auror
Wiek : 25
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Panna
I'm gonna trust you, babe
I'm gonna look in your eyes
And if you say, "Be alright"
I'll follow you into the light
I'm gonna look in your eyes
And if you say, "Be alright"
I'll follow you into the light
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Westchnął jakby zobaczył anioła i pewnie tak się też czuł. Co ciekawe po prostu chciałby tak zostać, jednak Artis nie zamierzała mu na to pozwalać. Wydawało mu się, że tak naprawdę to będzie tylko ten jeden dzień. Kilka godzin spędzonych wspólnie tak jak za pierwszym razem, a potem Macmillan znowu ucieknie, zostawiając mu jakiś liścik z wyjaśnieniami. Gorzej. Z podziękowaniami. Szkoda że nie zostawiła jeszcze pieniędzy to poczułby się jak wykorzystana prostytutka. Ciągle zapominał, że tak jak było teraz, miało zostać na dłużej. Jeśli nie na zawsze. Mógłby tak żyć. Byłoby to zdecydowanie przyjemne i co najważniejsze - poczułby się w końcu dobrze w swoim własnym kraju, nie tęskniąc za Nowym Kontynentem.
- No, to muszę się bardziej postarać - odpowiedział, patrząc na nią też z uśmiechem i całując ją delikatnie w czubek nosa. Zjechał już dłońmi na jej talię i przez chwilę pozwalał, by bujali się w rytm muzyki. Mruczał sobie znaną melodię, patrząc się na jej ciepłą twarz. Nieprzystępna pani auror ze szlacheckiego rodu. No, proszę. A jednak była zwyczajną kobietą z niezwykłymi doświadczeniami. Odchylił głowę w tył i przewrócił oczami, mówiąc głośne Ah! na jej wspomnienie o jedzeniu. - Powiem jej jedynie o sytuacji. Nie powiem jej, że chodzi o ciebie w takim razie - odparł, ponosząc ręce w poddańczym geście i wracając do przerwanego zadania. - Myślę, że wystarczającym szokiem będzie dla niej dowiedzenie się, że jej kochany braciszek zamierza sprowadzić kobietę do domu i to jeszcze ciężarną.
Nie przerywając wewnętrznego koncertu, majtał się delikatnie na prawo i lewo, krojąc, mieszając, podrzucając. Jeśli już miał tę ciężarną w domu, chociaż jeszcze nie na stałe, nie mógł pozwolić jej umierać. I jeść jakichś pierwszych lepszych rzeczy! Jeszcze czego... Absolutnie wykluczone! Właśnie przygotowywał kolejną niespodziankę dzisiejszego dnia, gdy Artis też zaczęła mówić o kuchni. Ale w zupełnie innym tonie niż on. Uniósł brwi na jej słowa, składając je w jedną całość. W końcu obrócił się do niej z kabanosem w ręku, ugryzł go i z pełnymi ustami rzucił:
- Jesteś niedorozwojem.
Wytrwał sekundę zdziwionego spojrzenia blondynki, zaraz wzruszył ramionami i odchrząknął, patrząc na nią szeroko otwartymi oczami z miną oznaczającą, że po raz kolejny dała mu się zmanipulować. Roześmiał się i cisnął w jej kierunku resztką kabanosa.
- Trzymaj. A teraz powiedz mi jeszcze... - mówił, odbierając od niej rozbełtane idealnie składniki. - Dobra. Starczy. Jesteś mistrzem bełtania. A teraz oddawaj. No, więc... Mówiłem o tym, że trzeba ustalić kiedy mam na ciebie czekać. No, wiesz... Kiedy powiemy Sophii razem, że chodzi o ciebie, a nie o jakąś pannę Smith spod budki z piwem.
- No, to muszę się bardziej postarać - odpowiedział, patrząc na nią też z uśmiechem i całując ją delikatnie w czubek nosa. Zjechał już dłońmi na jej talię i przez chwilę pozwalał, by bujali się w rytm muzyki. Mruczał sobie znaną melodię, patrząc się na jej ciepłą twarz. Nieprzystępna pani auror ze szlacheckiego rodu. No, proszę. A jednak była zwyczajną kobietą z niezwykłymi doświadczeniami. Odchylił głowę w tył i przewrócił oczami, mówiąc głośne Ah! na jej wspomnienie o jedzeniu. - Powiem jej jedynie o sytuacji. Nie powiem jej, że chodzi o ciebie w takim razie - odparł, ponosząc ręce w poddańczym geście i wracając do przerwanego zadania. - Myślę, że wystarczającym szokiem będzie dla niej dowiedzenie się, że jej kochany braciszek zamierza sprowadzić kobietę do domu i to jeszcze ciężarną.
Nie przerywając wewnętrznego koncertu, majtał się delikatnie na prawo i lewo, krojąc, mieszając, podrzucając. Jeśli już miał tę ciężarną w domu, chociaż jeszcze nie na stałe, nie mógł pozwolić jej umierać. I jeść jakichś pierwszych lepszych rzeczy! Jeszcze czego... Absolutnie wykluczone! Właśnie przygotowywał kolejną niespodziankę dzisiejszego dnia, gdy Artis też zaczęła mówić o kuchni. Ale w zupełnie innym tonie niż on. Uniósł brwi na jej słowa, składając je w jedną całość. W końcu obrócił się do niej z kabanosem w ręku, ugryzł go i z pełnymi ustami rzucił:
- Jesteś niedorozwojem.
Wytrwał sekundę zdziwionego spojrzenia blondynki, zaraz wzruszył ramionami i odchrząknął, patrząc na nią szeroko otwartymi oczami z miną oznaczającą, że po raz kolejny dała mu się zmanipulować. Roześmiał się i cisnął w jej kierunku resztką kabanosa.
- Trzymaj. A teraz powiedz mi jeszcze... - mówił, odbierając od niej rozbełtane idealnie składniki. - Dobra. Starczy. Jesteś mistrzem bełtania. A teraz oddawaj. No, więc... Mówiłem o tym, że trzeba ustalić kiedy mam na ciebie czekać. No, wiesz... Kiedy powiemy Sophii razem, że chodzi o ciebie, a nie o jakąś pannę Smith spod budki z piwem.
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
Chwilę zajęło jej zdecydowanie, czy powinna zamordować ojca swojego dziecka czy może tylko mu porządnie przywalić. Zanim zdążyła zrobić którąkolwiek z tych rzeczy poleciał w jej stronę kawałek kabanosa, a towarzyszył mu śmiech przebrzydłego Cartera. Rzuciła kawałkowi mięsa zdziwione spojrzenie, zanim zdecydowała się spróbować. Idea jedzenia czegoś po kimś była dziwna, ale to był jej najmniejszy problem. To coś było smaczne! Kolejne zdziwione spojrzenie zostało rzucone w kierunku przyszłego tatuśka, ale zaraz zmieniło się w takie bardziej dumne. Umiała zrobić chociaż jedną rzecz! Była pewna, że istniała cała księga zaklęć pomagająca w gotowaniu i nagle poczuła silną potrzebę odnalezienia jej. Czekała ją wizyta w bibliotece w najbliższym czasie.
- Powiem rodzicom dzisiaj. Kiedy postanowią mnie wyrzucić z domu to już inna kwestia. Nie znam się na tym i nie bardzo wiem ile to trwa - zajadając kabanosa wydawała się mniej przejęta tą przerażającą wizją. Może po prostu się świetnie trzymała, a może starała się nie pokazywać strachu by nie martwić Cartera. Potrafiła świetnie ukrywać emocje, nie musiała się więc martwić, że ten odkryje to maleńkie kłamstewko.
- Może jutro, może pojutrze. Tak, czy siak będzie trzeba jej powiedzieć, że to ja w chwili kiedy się wprowadzę. Jest szansa, że jeśli powiesz jej najpierw o samej sytuacji a potem mnie zobaczy to będzie mniej chętna rzucać avadę - były spore szanse, że ma rację. Znając Sophię już jakiś czas była w jakimś stopniu w stanie określić jej reakcje, chociaż nie była przy niej nigdy kiedy ta mogła zareagować gwałtownie. Co śmieszne, nawet nie rozpatrywała sytuacji, w której ktokolwiek po prostu się cieszył. A przecież mogło tak być. Nie, w kwestii jej rodziny, ale młodsza Carter mogła nie mieć problemu. Może nawet czepiałaby się Raidena by ten się ustatkował, gdyby ich relacje nie były tak delikatnej natury. Wymruczała coś pod nosem z irytacją, co brzmiało jak "Smith spod budki z piwem, doprawdy". Uznała jednak, że nie ma co się złościć o żart. Może kiedyś uzna go za śmieszny.
- Właściwie, poza tym, że muszę wpaść do pracy, to po tym pysznym posiłku powinnam pójść się przebrać i to załatwić - powiedziała ostrożnie. Zauważyła, że Carter zesztywniał, podeszła więc i przytuliła się do jego pleców nie przeszkadzając w przygotowaniach.
- A potem wrócę. I już się mnie nie pozbędziesz - wyszeptała ni to groźbę, ni obietnicę.
- Powiem rodzicom dzisiaj. Kiedy postanowią mnie wyrzucić z domu to już inna kwestia. Nie znam się na tym i nie bardzo wiem ile to trwa - zajadając kabanosa wydawała się mniej przejęta tą przerażającą wizją. Może po prostu się świetnie trzymała, a może starała się nie pokazywać strachu by nie martwić Cartera. Potrafiła świetnie ukrywać emocje, nie musiała się więc martwić, że ten odkryje to maleńkie kłamstewko.
- Może jutro, może pojutrze. Tak, czy siak będzie trzeba jej powiedzieć, że to ja w chwili kiedy się wprowadzę. Jest szansa, że jeśli powiesz jej najpierw o samej sytuacji a potem mnie zobaczy to będzie mniej chętna rzucać avadę - były spore szanse, że ma rację. Znając Sophię już jakiś czas była w jakimś stopniu w stanie określić jej reakcje, chociaż nie była przy niej nigdy kiedy ta mogła zareagować gwałtownie. Co śmieszne, nawet nie rozpatrywała sytuacji, w której ktokolwiek po prostu się cieszył. A przecież mogło tak być. Nie, w kwestii jej rodziny, ale młodsza Carter mogła nie mieć problemu. Może nawet czepiałaby się Raidena by ten się ustatkował, gdyby ich relacje nie były tak delikatnej natury. Wymruczała coś pod nosem z irytacją, co brzmiało jak "Smith spod budki z piwem, doprawdy". Uznała jednak, że nie ma co się złościć o żart. Może kiedyś uzna go za śmieszny.
- Właściwie, poza tym, że muszę wpaść do pracy, to po tym pysznym posiłku powinnam pójść się przebrać i to załatwić - powiedziała ostrożnie. Zauważyła, że Carter zesztywniał, podeszła więc i przytuliła się do jego pleców nie przeszkadzając w przygotowaniach.
- A potem wrócę. I już się mnie nie pozbędziesz - wyszeptała ni to groźbę, ni obietnicę.
Artis Finnleigh
Zawód : Auror
Wiek : 25
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Panna
I'm gonna trust you, babe
I'm gonna look in your eyes
And if you say, "Be alright"
I'll follow you into the light
I'm gonna look in your eyes
And if you say, "Be alright"
I'll follow you into the light
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Żuł jeszcze jakiś moment nadgryzionego kabanosa, niezbyt przejmując się tym, że Artis nie rozumiała czegoś tak prostego jak dzielenie się jedzeniem. Jeśli było się Carterem walka o byt była narzucona od urodzenia. Raiden nie bił się oczywiście z Sophią, ale miał kuzynów, którzy raczej nie zamierzali dawać forów. Spotkania Sproutów, Skamanderów i Carterów były długodystansową tradycją i raczej nie miały zniknąć tak szybko. A przynajmniej pan policjant nie zamierzał z niej rezygnować. Powoli trzecie pokolenie zaczynało się tworzyć na czele z Nate'm, a teraz jego mini wersją w brzuchu Artis. Jeszcze trochę i reszta jego rodziny miała się powiększyć. Wolałby, żeby Sophia nie brała w tym udziału. A przynajmniej jeszcze nie.
- Odważnie - odparł, nie odwracając się, a jedynie rzucając jej szybkie spojrzenie zza ramienia. - Mnie nie pytaj. Nie wychowywałem się w pałacu z Guccim pod tyłkiem, więc nie odpowiem ci na to pytanie tym bardziej. - Wzruszył ramionami, nadając tej wypowiedzi dość luźny ton, chociaż wiedział, że nie był to prosty temat. Artis też wydawała się tym nie przejmować, ale wydawać się a czuć były to dwie różne kwestie. A on wiedział to nie tylko ze swojej pracy czy jak to się mówiło... Autopsji. Mimo to nie zamierzał zagłębiać się w to i drążyć w czymś, co mogło zepsuć im miły dzień. Dzień, który dopiero się rozpoczynał, ale razem ze słowami Macmillan oznaczało, że dla niej nie miało być tak dobrze pod wieczór. Dla niego nie wiadomo... Sophia... Raczej nie powinna była być specjalnie zła. Początkowo na pewno będzie w szoku, ale później musiało być lepiej. Znał ją. Była jego siostrą i nie złościła się wiecznie. - Dobra - odparł tylko. - Poradzimy sobie przecież. Przed tobą nieco gorsze wyzwanie, ale zrobisz to szybko i jakoś to ogarniemy. Co nie? - spytał, nie oczekując odpowiedzi, nieco przerażony myślą, że Artis naprawdę miała stanąć przed tymi ludźmi. A co jeśli jednak jej nie będą chcieli wypuścić? Przecież równie dobrze mogliby ją trzymać pod kluczem i skąd miałby wiedzieć co się z nią dzieje? Lub istniały o wiele gorsze metody na to, by prawda o tym co się stało nigdy nie wyszła na jaw. Im dłużej nad tym myślał, tym jego umysł przedstawiał o wiele gorsze wizje nadchodzących dni lub reszty tego już trwającego. Oparł się o przeciwne brzegi zlewu, sztywniejąc. Odetchnął ciężko, chcąc, żeby to wszystko się już skończyło i mogli nie patrząc na nikogo, żyć koło siebie. Ocknął się dopiero, czując ciepło Artis gdy przytuliła się do jego pleców jakby doskonale wiedziała kiedy zareagować. Uśmiechnął się lekko na jej słowa, po czym dotknął jej dłoni, zaciskając na chwilę je w swojej. - Wrócicie. I to w jednym kawałku - zawyrokował tym samym tonem i sięgnął po talerz z półki. Przerzucił na niego dość spory omlet, na inny położył parę tostów, gdzieś tam zapodział się dżem i jeszcze parę bibelotów, które postawił na wyspę. - No, dobra. Możesz jeść. Do stołu podano - zarządził. Podstawił dwa taborety po dwóch stronach i wskazał ruchem głowy Artis jeden z nich. Zamyślił się na chwilę, obserwując jak blondynka zajmowała miejsce i patrzyła uważnie na jedzenie. - Słuchaj, Artis... - zaczął. - Wiesz, że nie przepadamy za bardzo za sobą z twoim kuzynem. Milesem... - urwał, nie wiedząc jak jej to powiedzieć. Odchrząknął. Czuł się idiotycznie. - Nie byłaś jakoś... No, wiesz... Obiecana mu jakoś?
- Odważnie - odparł, nie odwracając się, a jedynie rzucając jej szybkie spojrzenie zza ramienia. - Mnie nie pytaj. Nie wychowywałem się w pałacu z Guccim pod tyłkiem, więc nie odpowiem ci na to pytanie tym bardziej. - Wzruszył ramionami, nadając tej wypowiedzi dość luźny ton, chociaż wiedział, że nie był to prosty temat. Artis też wydawała się tym nie przejmować, ale wydawać się a czuć były to dwie różne kwestie. A on wiedział to nie tylko ze swojej pracy czy jak to się mówiło... Autopsji. Mimo to nie zamierzał zagłębiać się w to i drążyć w czymś, co mogło zepsuć im miły dzień. Dzień, który dopiero się rozpoczynał, ale razem ze słowami Macmillan oznaczało, że dla niej nie miało być tak dobrze pod wieczór. Dla niego nie wiadomo... Sophia... Raczej nie powinna była być specjalnie zła. Początkowo na pewno będzie w szoku, ale później musiało być lepiej. Znał ją. Była jego siostrą i nie złościła się wiecznie. - Dobra - odparł tylko. - Poradzimy sobie przecież. Przed tobą nieco gorsze wyzwanie, ale zrobisz to szybko i jakoś to ogarniemy. Co nie? - spytał, nie oczekując odpowiedzi, nieco przerażony myślą, że Artis naprawdę miała stanąć przed tymi ludźmi. A co jeśli jednak jej nie będą chcieli wypuścić? Przecież równie dobrze mogliby ją trzymać pod kluczem i skąd miałby wiedzieć co się z nią dzieje? Lub istniały o wiele gorsze metody na to, by prawda o tym co się stało nigdy nie wyszła na jaw. Im dłużej nad tym myślał, tym jego umysł przedstawiał o wiele gorsze wizje nadchodzących dni lub reszty tego już trwającego. Oparł się o przeciwne brzegi zlewu, sztywniejąc. Odetchnął ciężko, chcąc, żeby to wszystko się już skończyło i mogli nie patrząc na nikogo, żyć koło siebie. Ocknął się dopiero, czując ciepło Artis gdy przytuliła się do jego pleców jakby doskonale wiedziała kiedy zareagować. Uśmiechnął się lekko na jej słowa, po czym dotknął jej dłoni, zaciskając na chwilę je w swojej. - Wrócicie. I to w jednym kawałku - zawyrokował tym samym tonem i sięgnął po talerz z półki. Przerzucił na niego dość spory omlet, na inny położył parę tostów, gdzieś tam zapodział się dżem i jeszcze parę bibelotów, które postawił na wyspę. - No, dobra. Możesz jeść. Do stołu podano - zarządził. Podstawił dwa taborety po dwóch stronach i wskazał ruchem głowy Artis jeden z nich. Zamyślił się na chwilę, obserwując jak blondynka zajmowała miejsce i patrzyła uważnie na jedzenie. - Słuchaj, Artis... - zaczął. - Wiesz, że nie przepadamy za bardzo za sobą z twoim kuzynem. Milesem... - urwał, nie wiedząc jak jej to powiedzieć. Odchrząknął. Czuł się idiotycznie. - Nie byłaś jakoś... No, wiesz... Obiecana mu jakoś?
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
Zapach jedzenia sprawiał, że niemal zaczęła podskakiwać, tak głodna była. Może stres, nieprzespana noc i fakt, że większość poranka musiała przebywać z dala od produktów spożywczych miał na to duży wpływ, ale patrzyła na swoje śniadanie jakby nigdy nie widziała czegoś tak cudownego. Nie umknęła jej uwadze ilość tego wszystkiego na jej talerzu, ale pojęła już, że utraciła na najbliższe miesiące możliwość kontrolowania pochłoniętych kalorii. Czasami w ogóle nie jadła, ale bywało i tak, że jej żołądek tracił dno. Tak głodna na pewno była drugim przypadkiem.
Już miała umieścić pierwszy kęs omleta w ustach, ale jej widelec zatrzymał się w połowie drogi. Nie wiedziała dokąd to zmierza, a kiedy się dowiedziała, niemal parsknęła śmiechem. Potrafiła się jednak opanować dlatego jedynie uniosła jedną brew.
- Jeszcze nie dotarliśmy do etapu szerzenia kazirodztwa, nawet jeśli nie jest to moja najbliższa rodzina - kąciki jej ust drgały w rozbawieniu - Nie, ale może ten Prewett, na którego liczyli tyle lat, będzie skory zrobić z Tobą porządek. Zatłucze Cię gazetą - śmiała się już otwarcie, chociaż kiedy zastanowiła się nad tym poważnie, była gotowa stwierdzić, że podejrzenia Cartera o ewentualną agresję Milesa mogą być niebezpodstawne.
- Nie mogę powiedzieć, że Miles nie będzie próbował Cię zabić. I to bardziej z powodu tego jak bardzo Ciebie nie znosi, nie dlatego, że mnie tak bardzo kocha. Ale trzeba wziąć pod uwagę, że i tak będzie musiał zerwać ze mną kontakty. Raczej odpuści - zawyrokowała po chwili namysłu - Tym bardziej, że dowie się jak już nas zobaczy razem. A mój plan jest taki, że dopóki nie pojawi się brzuch, to raczej kryjemy się z tym, co się dzieje. Im dłużej prasa nie dowie się gdzie sypiam i dlaczego, tym dłużej będę miała spokój - w jej głowie ten plan miał szansę zadziałać. Zrozumiała jednak lukę, której nie wyjaśniła.
- Nie musimy kryć się ze znajomością. Po prostu nie informujmy o tym osób, które nie potrafią być cicho - dodała i uśmiechnęła się uspokajająco, wolną ręką pogładziła jego policzek.
- Damy radę, Carter. Jesteśmy twardzielami.
Już miała umieścić pierwszy kęs omleta w ustach, ale jej widelec zatrzymał się w połowie drogi. Nie wiedziała dokąd to zmierza, a kiedy się dowiedziała, niemal parsknęła śmiechem. Potrafiła się jednak opanować dlatego jedynie uniosła jedną brew.
- Jeszcze nie dotarliśmy do etapu szerzenia kazirodztwa, nawet jeśli nie jest to moja najbliższa rodzina - kąciki jej ust drgały w rozbawieniu - Nie, ale może ten Prewett, na którego liczyli tyle lat, będzie skory zrobić z Tobą porządek. Zatłucze Cię gazetą - śmiała się już otwarcie, chociaż kiedy zastanowiła się nad tym poważnie, była gotowa stwierdzić, że podejrzenia Cartera o ewentualną agresję Milesa mogą być niebezpodstawne.
- Nie mogę powiedzieć, że Miles nie będzie próbował Cię zabić. I to bardziej z powodu tego jak bardzo Ciebie nie znosi, nie dlatego, że mnie tak bardzo kocha. Ale trzeba wziąć pod uwagę, że i tak będzie musiał zerwać ze mną kontakty. Raczej odpuści - zawyrokowała po chwili namysłu - Tym bardziej, że dowie się jak już nas zobaczy razem. A mój plan jest taki, że dopóki nie pojawi się brzuch, to raczej kryjemy się z tym, co się dzieje. Im dłużej prasa nie dowie się gdzie sypiam i dlaczego, tym dłużej będę miała spokój - w jej głowie ten plan miał szansę zadziałać. Zrozumiała jednak lukę, której nie wyjaśniła.
- Nie musimy kryć się ze znajomością. Po prostu nie informujmy o tym osób, które nie potrafią być cicho - dodała i uśmiechnęła się uspokajająco, wolną ręką pogładziła jego policzek.
- Damy radę, Carter. Jesteśmy twardzielami.
Artis Finnleigh
Zawód : Auror
Wiek : 25
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Panna
I'm gonna trust you, babe
I'm gonna look in your eyes
And if you say, "Be alright"
I'll follow you into the light
I'm gonna look in your eyes
And if you say, "Be alright"
I'll follow you into the light
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Był głodny, ale jakoś wolał sobie jeść dalej kabanosy, chociaż nie sięgnął po żadnego z nich. Dał się pochłonąć myślom i temu, co miało nadejść. I najwyraźniej przejął wszystkie negatywne myśli od Artis sprzed akcji w łazience, a ona stała się nim. Spojrzał na nią z uniesionymi brwiami, obserwując jak zaczęła się śmiać. I to tak perfidnie i głośno, że nie wiedział czy nie dostała jakiegoś ataku. A może tak właśnie wyglądała ciąża? Cholera. Pogubił się, jednak zaraz dostał odpowiedź. I to tak prostą, że aż chciał się upewnić czy to dalej Artis, a nie podmieniona sobowtórka.
- Ja tam nie wiem - odparł, wzruszając ramionami. - Dziwni jesteście, a kazirodztwo to w tym świecie nic nowego z tego co wiem. A wiem... No, cóż. Więcej niż bym chciał - dodał szczerze, wykrzywiając twarz w grymasie zniesmaczenia. Praca policjanta taka już była. Trzeba było się liczyć, że niekiedy wypływało w biurze coś, o czym nikt nie powinien się dowiedzieć. A potem chciało się to wyrzucić z myśli czym prędzej, ale na złość tam siedziało. - Prewett? - spytał, udając, że się zastanawia, a wychodziło mu to naprawdę świetnie. - Z takim rywalem wolałbym nie zadzierać, więc jak przyjdzie, zwyczajnie cię mu oddam. W końcu nie będzie musiał odbębniać małżeńskiego obowiązku, co nie? - zagaił, patrząc na nią uważnie, a jej kolejna fala śmiechu wcale nie wytrąciła go z tej poważnej postawy. - Niech sobie próbuje - parsknął, prostując się i odwracając się, by wziąć piwo stojące w rogu na podłodze. Cała skrzynka musiała tam zawsze być. Przydawała się i to częściej niż można było myśleć. Sophia nie piła, a przynajmniej nie od czasu tego dziwacznego wpadnięcia z tą swoją koleżanką w środku nocy. - Chętnie bym się jeszcze spotkał z twoim kuzynkiem, chociaż niekoniecznie we własnym domu.
Pstryknął, by kapsel odpadł, po czym wziął łyka alkoholu, wpatrując się przez chwilę w ścianę naprzeciwko.
- Jeśli chcesz możemy wyjechać, żeby było ci prościej - odpowiedział po chwili ciszy, gdy trawił jej słowa. Osobiście nie chciał się z tym ukrywać, ale jeśli miało to zapewnić lepsze poczucie Artis, mógł się na to zgodzić. Pokiwał głową na jej dalsze wyjaśnienia. - Niech i tak będzie. A już chciałem wybiec na drogę i zacząć krzyczeć, że zostałem ojcem - dodał, podchodząc do niej i opierając się przedramionami na blacie wyspy tuż przed blondynką. Nie był daleki w tym od prawdy. Uśmiechnął się do niej z pełnym policzkiem, w którym tkwił kabanos. - Czyli ukrywamy się do jakiegoś czwartego miesiąca, a potem co? Lub pytanie jest jeszcze inne - jak ogarniemy pracę? Bo nie wyobrażam sobie, żebyś latała po wioskach i zgrywała karatekę. A ludzie będą pytać. Jakieś pomysły czy zamierzasz mówić, że to Duch Święty?
- Ja tam nie wiem - odparł, wzruszając ramionami. - Dziwni jesteście, a kazirodztwo to w tym świecie nic nowego z tego co wiem. A wiem... No, cóż. Więcej niż bym chciał - dodał szczerze, wykrzywiając twarz w grymasie zniesmaczenia. Praca policjanta taka już była. Trzeba było się liczyć, że niekiedy wypływało w biurze coś, o czym nikt nie powinien się dowiedzieć. A potem chciało się to wyrzucić z myśli czym prędzej, ale na złość tam siedziało. - Prewett? - spytał, udając, że się zastanawia, a wychodziło mu to naprawdę świetnie. - Z takim rywalem wolałbym nie zadzierać, więc jak przyjdzie, zwyczajnie cię mu oddam. W końcu nie będzie musiał odbębniać małżeńskiego obowiązku, co nie? - zagaił, patrząc na nią uważnie, a jej kolejna fala śmiechu wcale nie wytrąciła go z tej poważnej postawy. - Niech sobie próbuje - parsknął, prostując się i odwracając się, by wziąć piwo stojące w rogu na podłodze. Cała skrzynka musiała tam zawsze być. Przydawała się i to częściej niż można było myśleć. Sophia nie piła, a przynajmniej nie od czasu tego dziwacznego wpadnięcia z tą swoją koleżanką w środku nocy. - Chętnie bym się jeszcze spotkał z twoim kuzynkiem, chociaż niekoniecznie we własnym domu.
Pstryknął, by kapsel odpadł, po czym wziął łyka alkoholu, wpatrując się przez chwilę w ścianę naprzeciwko.
- Jeśli chcesz możemy wyjechać, żeby było ci prościej - odpowiedział po chwili ciszy, gdy trawił jej słowa. Osobiście nie chciał się z tym ukrywać, ale jeśli miało to zapewnić lepsze poczucie Artis, mógł się na to zgodzić. Pokiwał głową na jej dalsze wyjaśnienia. - Niech i tak będzie. A już chciałem wybiec na drogę i zacząć krzyczeć, że zostałem ojcem - dodał, podchodząc do niej i opierając się przedramionami na blacie wyspy tuż przed blondynką. Nie był daleki w tym od prawdy. Uśmiechnął się do niej z pełnym policzkiem, w którym tkwił kabanos. - Czyli ukrywamy się do jakiegoś czwartego miesiąca, a potem co? Lub pytanie jest jeszcze inne - jak ogarniemy pracę? Bo nie wyobrażam sobie, żebyś latała po wioskach i zgrywała karatekę. A ludzie będą pytać. Jakieś pomysły czy zamierzasz mówić, że to Duch Święty?
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
Zmarszczyła brwi myśląc jak wyjaśnić mu swój punkt widzenia. Uznała ostatecznie, że po prostu będzie mówić licząc, ze on zrozumie. Nie bardzo potrafiła znaleźć odpowiednie słowa.
- Nie chodzi o ukrycie mnie. Chodzi o to, by jak najmniej zaszkodzić Tobie i Sophii. Nazwisko na łamach gazety utrudnia pracę wystarczająco, zdjęcie, jeszcze gorzej. Bycie rozpoznawanym to nie jest coś wygodnego w naszym zawodzie - były to logiczne argumenty, wiedziała o tym. Ale musiała sama przed sobą przyznać, że to nie jest wszystko. Milczała jednak chwilę zanim dokończyła.
- Poza tym, poza utratą rodziny, domu, nazwiska, pieniędzy i tytułu, nie jest to kolejność priorytetów, moje życie zostanie przewrócone na drugą stronę. Na pewno Rogers usunie mnie z aktywnej służby znów do papierków, zresztą sama o to poproszę. Chciałabym, by chociaż przez tą chwilę nikt nie traktował mnie jak jajka, chociaż dopóki nie będzie widać. Dlatego nie mam problemu z ich wiedzą o nas. Wolałabym, by część o dziecku nie była rozgłaszana. Potrzebuję czasu na ułożenie chociaż części życia zanim znów znajdę się na językach. Bo tak będzie - nienawiść to było zbyt mało by opisać stosunek Artis do brukowca zwanego Czarownicą. Niestety miała stać się jego gwiazdą, mogła tylko liczyć, że jakiś szlachecki ślub przyćmi skandal rodziny Macmillanów, ale wątpiła by to wystarczyło.
- Po prostu powiem szefowi. Rogers jest dobrym i na ogół inteligentnym człowiekiem. Zrozumie i zachowa się odpowiednio - odpowiedziała na jego pytanie z łagodnym uśmiechem pełnym żelaznej pewności - Kiedy już będzie widać, po prostu pójdziemy na przód. Nie będziemy się bawić w wielką tajemnicę. Po prostu nie krzyczmy - pochyliła się by cmoknąć go w czoło. Wiedziała, że było to dla niego trudne i niezrozumiałe, ale liczyła, że przyjmie to dobrze. Sama chętnie pochwaliłaby się wszystkim, obawiała się jednak płynącej z tego fali krytyki. Dla większości ludzi zaprzepaszczanie pieniędzy, pozycji i tego wszystkiego dla dziecka i mężczyzny nie wystarczało. Reszta to niepoprawne romantyczki i nieliczni ludzie, którzy nie dbali o majątek.
- Nie chodzi o ukrycie mnie. Chodzi o to, by jak najmniej zaszkodzić Tobie i Sophii. Nazwisko na łamach gazety utrudnia pracę wystarczająco, zdjęcie, jeszcze gorzej. Bycie rozpoznawanym to nie jest coś wygodnego w naszym zawodzie - były to logiczne argumenty, wiedziała o tym. Ale musiała sama przed sobą przyznać, że to nie jest wszystko. Milczała jednak chwilę zanim dokończyła.
- Poza tym, poza utratą rodziny, domu, nazwiska, pieniędzy i tytułu, nie jest to kolejność priorytetów, moje życie zostanie przewrócone na drugą stronę. Na pewno Rogers usunie mnie z aktywnej służby znów do papierków, zresztą sama o to poproszę. Chciałabym, by chociaż przez tą chwilę nikt nie traktował mnie jak jajka, chociaż dopóki nie będzie widać. Dlatego nie mam problemu z ich wiedzą o nas. Wolałabym, by część o dziecku nie była rozgłaszana. Potrzebuję czasu na ułożenie chociaż części życia zanim znów znajdę się na językach. Bo tak będzie - nienawiść to było zbyt mało by opisać stosunek Artis do brukowca zwanego Czarownicą. Niestety miała stać się jego gwiazdą, mogła tylko liczyć, że jakiś szlachecki ślub przyćmi skandal rodziny Macmillanów, ale wątpiła by to wystarczyło.
- Po prostu powiem szefowi. Rogers jest dobrym i na ogół inteligentnym człowiekiem. Zrozumie i zachowa się odpowiednio - odpowiedziała na jego pytanie z łagodnym uśmiechem pełnym żelaznej pewności - Kiedy już będzie widać, po prostu pójdziemy na przód. Nie będziemy się bawić w wielką tajemnicę. Po prostu nie krzyczmy - pochyliła się by cmoknąć go w czoło. Wiedziała, że było to dla niego trudne i niezrozumiałe, ale liczyła, że przyjmie to dobrze. Sama chętnie pochwaliłaby się wszystkim, obawiała się jednak płynącej z tego fali krytyki. Dla większości ludzi zaprzepaszczanie pieniędzy, pozycji i tego wszystkiego dla dziecka i mężczyzny nie wystarczało. Reszta to niepoprawne romantyczki i nieliczni ludzie, którzy nie dbali o majątek.
Artis Finnleigh
Zawód : Auror
Wiek : 25
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Panna
I'm gonna trust you, babe
I'm gonna look in your eyes
And if you say, "Be alright"
I'll follow you into the light
I'm gonna look in your eyes
And if you say, "Be alright"
I'll follow you into the light
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- I tak przecież to nastąpi, ale niech będzie - odparł, wzruszając ramionami. No, dobrze. Rozumiał jej punkt widzenia, ale on widział to w ten sposób, że jedynie opóźniali to co miało nastąpić. Chociaż nie pomyślał początkowo o tym, że ciąża Artis będzie śledzona przez pismaków. To tak jakby nie należała już do ich dwójki, a do wszystkich czytelników. Z tego punktu widzenia to było dobre rozwiązanie. Skinął głową, chociaż absolutnie nie dlatego, że usłyszałby swoje imię i nazwisko na łamach gazety. - I co? Myślisz, że nie prezentowałbym się odpowiednio dobrze na pierwszej stronie? - spytał, szczerząc się złośliwie. - Uwiódł szlachciankę! Co za dramatyczny tytuł, ale wszystkie by ci zazdrościły - dodał, widząc tę nieprzekonaną minę blondynki. Artis dłubiąc widelcem, jednak nie dała mu żartować dalej, kontynuując swoją poprzednią wypowiedź.
- To przecież będzie tylko tymczasowe - zaczął, wracając do poważnej wersji siebie samego. Zdawał sobie sprawę, że zdegradowanie do biurka było najgorszym co mogło się przytrafić w ich pracy. Tak naprawdę całe dnie przeglądało się dokumenty, spisywało, uzupełniało rubryki. A reszta twoich kolegów i koleżanek z pracy świetnie się bawiła w terenie. Można było się wkurzyć. On nigdy tego nie zaznał, ale rozmawiał ze zdegradowanymi. Gorycz. Sama gorycz i zero radości. - Później znowu wrócisz do aktywnej służby, teraz po prostu nie będziesz tego robiła tylko dla siebie - mówił to o czym oczywiście wiedziała, ale mówienie o tym na głos, a w myślach to było zupełnie co innego. - Wiesz, że nie pomyślałem o tym, że... - Machnął ręką i mówił dalej. - Muszę być naprawdę dobry, że sprowadziłem cię na drogę bezprawia. Rozumiem cię. Zróbmy tak, ale pamiętaj, że to nie jest samowolka tylko wszystko ustalamy wspólnie. Oj i krzyczeć to już będą za nas.
Urwał, zagryzając dolną wargę na chwilę. Poczuł pocałunek na czole, jednak nie przestał się zastanawiać. Artis wróciła do jedzenia, a on upił kolejny łyk piwa, mrużąc oczy i myśląc o tym co miało nadejść. Musiał to sobie wszystko poukładać. Na razie jedynymi osobami, które miały wiedzieć o mini Carterze w najbliżej przyszłości była Sophia, rodzina Macmillan, Rogers i pewnie Cillian, bo swojemu najlepszemu przyjacielowi nie mógł nie powiedzieć. Nie widział zresztą innej opcji. Nie musiał mówić podobnie jak w przypadku siostry, kto był matką, ale czemu to wszystko było takie skomplikowane? No, tak. Najwidoczniej tak właśnie się dzieje, gdy wpadasz z osobą o wyższym statusie krwi. W pewnym momencie Raiden podniósł się i podszedł jeszcze bliżej do blondynki, by przykucnąć.
- Tatuś cię kocha, maluchu - mruknął cicho, patrząc na jeszcze płaski brzuch Artis. - Szkoda, że jeszcze cię tu nie ma - dodał jeszcze ciszej. Zerknął na Macmillan i ujął jej twarz w obie dłonie, by złożyć na jej ustach głęboki pocałunek. - Było warto.
- To przecież będzie tylko tymczasowe - zaczął, wracając do poważnej wersji siebie samego. Zdawał sobie sprawę, że zdegradowanie do biurka było najgorszym co mogło się przytrafić w ich pracy. Tak naprawdę całe dnie przeglądało się dokumenty, spisywało, uzupełniało rubryki. A reszta twoich kolegów i koleżanek z pracy świetnie się bawiła w terenie. Można było się wkurzyć. On nigdy tego nie zaznał, ale rozmawiał ze zdegradowanymi. Gorycz. Sama gorycz i zero radości. - Później znowu wrócisz do aktywnej służby, teraz po prostu nie będziesz tego robiła tylko dla siebie - mówił to o czym oczywiście wiedziała, ale mówienie o tym na głos, a w myślach to było zupełnie co innego. - Wiesz, że nie pomyślałem o tym, że... - Machnął ręką i mówił dalej. - Muszę być naprawdę dobry, że sprowadziłem cię na drogę bezprawia. Rozumiem cię. Zróbmy tak, ale pamiętaj, że to nie jest samowolka tylko wszystko ustalamy wspólnie. Oj i krzyczeć to już będą za nas.
Urwał, zagryzając dolną wargę na chwilę. Poczuł pocałunek na czole, jednak nie przestał się zastanawiać. Artis wróciła do jedzenia, a on upił kolejny łyk piwa, mrużąc oczy i myśląc o tym co miało nadejść. Musiał to sobie wszystko poukładać. Na razie jedynymi osobami, które miały wiedzieć o mini Carterze w najbliżej przyszłości była Sophia, rodzina Macmillan, Rogers i pewnie Cillian, bo swojemu najlepszemu przyjacielowi nie mógł nie powiedzieć. Nie widział zresztą innej opcji. Nie musiał mówić podobnie jak w przypadku siostry, kto był matką, ale czemu to wszystko było takie skomplikowane? No, tak. Najwidoczniej tak właśnie się dzieje, gdy wpadasz z osobą o wyższym statusie krwi. W pewnym momencie Raiden podniósł się i podszedł jeszcze bliżej do blondynki, by przykucnąć.
- Tatuś cię kocha, maluchu - mruknął cicho, patrząc na jeszcze płaski brzuch Artis. - Szkoda, że jeszcze cię tu nie ma - dodał jeszcze ciszej. Zerknął na Macmillan i ujął jej twarz w obie dłonie, by złożyć na jej ustach głęboki pocałunek. - Było warto.
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
| Odpisz bo wtedy mamy równo 60 postów ;p
Były jeszcze małe momenty, kiedy miała wrażenie, że to sen. Czasem uważała, że dobry, czasem, że zły. Miała tak pomieszane uczucia, że niemal niemożliwym było się w nich nie gubić, brakowało też drogowskazów. Z jednej strony była pełna poczucia winy dla tego, jak zostanie potraktowana jej rodzina, z drugiej, cieszyła się z tego, co zapowiadała jej przyszłość z Carterem i fasolką w jej brzuchu. Do tego jeszcze dochodziła niepewność co do tego, czy będzie dobrą matka. I czy da radę z tym całym bałaganem, który się wokół niej wytworzy. Wiedziała że ma wsparcie, ale mimo to nikt z jej otoczenia nie mógł wiedzieć co ona przeżywa, a jej emocje wzmocnione jeszcze przez stres i szalejące hormony robiły jej w głowie niezły bałagan. Tym, co jak na razie okazało się skuteczne, było skupienie na osiąganiu kolejnych celów. Odhaczaniu zadań z listy, która robiła się coraz dłuższa. Ponadto Carter był tak pewny, tak spokojny, że stał się jej punktem odniesienia, do którego zawsze mogła wrócić i który nigdzie się nie wybierał.
Poczuła jak łzy napływają jej do oczu i spływają po policzkach lądując w omlecie. Pokręciła głową z rozczulonym uśmiechem, nie przerywając tego sam na sam z jego własną mini wersją. Zamknęła oczy przyjmując ten nieco słony pocałunek i dając się ponieść szczęściu płynącemu z Raidena.
- Było - odpowiedziała cicho, szczerze w to wierząc. Co by się nie działo, jej pewność o tym, że ciąża to nie przekleństwo była niezachwiana. Przytuliła się do jego szorstkiego policzka i chwilę tak trwali, kiedy w końcu się odsunęła, łzy już wyschły, jedynie jej oczy były lekko czerwone.
- Nadal jestem głodna - szepnęła rozluźniając się - I muszę rzeczywiście pójść do pracy - dodała z lekkim uśmiechem. Zajęła się swoim jedzeniem, pochłaniając je niemal w minutę. Zadowolona siedziała jeszcze chwilkę, ale rzeczywiście czas zaczynał ją gonić. Nigdy się nie spóźniała i nie zamierzała tego zmieniać, a czekało ją jeszcze zakradnięcie się do własnego pokoju, spakowanie rzeczy i przebranie się z tych wczorajszych. Poszła do łazienki by je odzyskać i przebrała się. Wyglądała okropnie, ale zdecydowanie mniej zwracała na siebie uwagę niż w częściach garderoby Cartera. Weszła znów do kuchni czując się nie do końca sobą w tych ubraniach, jakby podjęcie tych wszystkich decyzji już ją zmieniło. Odetchnęła głęboko i wtuliła się w klatkę piersiową Raidena.
- Wrócę. Biedniejsza i zdegradowana, ale wrócę - powiedziała z determinacją wypisaną na twarzy. Patrzyła na niego jeszcze przez chwilę zanim pocałowała go ostatni raz przed wyjściem, chwilę później już jej nie było.
zt.
Były jeszcze małe momenty, kiedy miała wrażenie, że to sen. Czasem uważała, że dobry, czasem, że zły. Miała tak pomieszane uczucia, że niemal niemożliwym było się w nich nie gubić, brakowało też drogowskazów. Z jednej strony była pełna poczucia winy dla tego, jak zostanie potraktowana jej rodzina, z drugiej, cieszyła się z tego, co zapowiadała jej przyszłość z Carterem i fasolką w jej brzuchu. Do tego jeszcze dochodziła niepewność co do tego, czy będzie dobrą matka. I czy da radę z tym całym bałaganem, który się wokół niej wytworzy. Wiedziała że ma wsparcie, ale mimo to nikt z jej otoczenia nie mógł wiedzieć co ona przeżywa, a jej emocje wzmocnione jeszcze przez stres i szalejące hormony robiły jej w głowie niezły bałagan. Tym, co jak na razie okazało się skuteczne, było skupienie na osiąganiu kolejnych celów. Odhaczaniu zadań z listy, która robiła się coraz dłuższa. Ponadto Carter był tak pewny, tak spokojny, że stał się jej punktem odniesienia, do którego zawsze mogła wrócić i który nigdzie się nie wybierał.
Poczuła jak łzy napływają jej do oczu i spływają po policzkach lądując w omlecie. Pokręciła głową z rozczulonym uśmiechem, nie przerywając tego sam na sam z jego własną mini wersją. Zamknęła oczy przyjmując ten nieco słony pocałunek i dając się ponieść szczęściu płynącemu z Raidena.
- Było - odpowiedziała cicho, szczerze w to wierząc. Co by się nie działo, jej pewność o tym, że ciąża to nie przekleństwo była niezachwiana. Przytuliła się do jego szorstkiego policzka i chwilę tak trwali, kiedy w końcu się odsunęła, łzy już wyschły, jedynie jej oczy były lekko czerwone.
- Nadal jestem głodna - szepnęła rozluźniając się - I muszę rzeczywiście pójść do pracy - dodała z lekkim uśmiechem. Zajęła się swoim jedzeniem, pochłaniając je niemal w minutę. Zadowolona siedziała jeszcze chwilkę, ale rzeczywiście czas zaczynał ją gonić. Nigdy się nie spóźniała i nie zamierzała tego zmieniać, a czekało ją jeszcze zakradnięcie się do własnego pokoju, spakowanie rzeczy i przebranie się z tych wczorajszych. Poszła do łazienki by je odzyskać i przebrała się. Wyglądała okropnie, ale zdecydowanie mniej zwracała na siebie uwagę niż w częściach garderoby Cartera. Weszła znów do kuchni czując się nie do końca sobą w tych ubraniach, jakby podjęcie tych wszystkich decyzji już ją zmieniło. Odetchnęła głęboko i wtuliła się w klatkę piersiową Raidena.
- Wrócę. Biedniejsza i zdegradowana, ale wrócę - powiedziała z determinacją wypisaną na twarzy. Patrzyła na niego jeszcze przez chwilę zanim pocałowała go ostatni raz przed wyjściem, chwilę później już jej nie było.
zt.
Artis Finnleigh
Zawód : Auror
Wiek : 25
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Panna
I'm gonna trust you, babe
I'm gonna look in your eyes
And if you say, "Be alright"
I'll follow you into the light
I'm gonna look in your eyes
And if you say, "Be alright"
I'll follow you into the light
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
| Odpisuję, dobijmy do 60!
- Znowu ryczysz? Co to ma być? - spytał z uśmiechem, patrząc na zalaną łzami Artis. Pokręcił głową i przytulił ją do siebie, wiedząc, że chyba będzie musiał się przyzwyczaić do tego wahania nastrojów. Co prawda coś tam pamiętał z ciąży mamy z Sophią, ale kiedy to było? Czuł jakby minęły od tego milenia. Patrzył na nią jak szybko wyczyściła talerz, unosząc brwi szczerze zaskoczony prędkością, którą osiągnęła. Sam rzadko kiedy tak potrafił, a ona nie zgubiła ani jednego kęsa. Potem wstała i pobiegła na górę się przebrać. W międzyczasie Raiden posprzątał w kuchni, dopił piwko, chociaż jeszcze nie minęła dwunasta i zmienił stację radiową na tę bardziej odpowiadając jego aktualnemu humorowi. Czyli pospieszny jazz albo lepiej jakiś początkowy rock n' roll z pogranicza starego, dobrego bluesa. Chyba wystarczyło mu na dzisiaj... Wszystkiego. Szczególnie, że Artis powoli wychodziła, a to oznaczało kolejny dzień w pojedynkę. Kolejny i pierwszy, bo wcześniej mu to nie przeszkadzało, a teraz świadomość, że Macmillan miała opuścić Beckenham i nie wiadomo kiedy wrócić wydawało się bardzo abstrakcyjne. Czekał na nią przy wyjściu, obserwując jak lekko schodziła na dół, chociaż jej mina nie była jakaś zbyt pewna. No, cóż. Oboje mieli przed sobą ważne rozmowy z ważnymi ludźmi. Po raz ostatni podeszła, by się przytulić, a Carter uśmiechnął się pod nosem. Potem oboje przeszli do wyjścia, gdzie stali jeszcze przez chwilę.
- Wróć lepiej, bo będę cię szukał - rzucił, otwierając jej drzwi i patrząc z łobuzerskim uśmiechem. Odprowadził ją spojrzeniem, a potem odetchnął głęboko, wracając do domu, który naprawdę wydał mu się w tym momencie pusty. - Skończę w piekle - mruknął, zanim wszedł po schodach, by pójść do sypialni.
|zt
- Znowu ryczysz? Co to ma być? - spytał z uśmiechem, patrząc na zalaną łzami Artis. Pokręcił głową i przytulił ją do siebie, wiedząc, że chyba będzie musiał się przyzwyczaić do tego wahania nastrojów. Co prawda coś tam pamiętał z ciąży mamy z Sophią, ale kiedy to było? Czuł jakby minęły od tego milenia. Patrzył na nią jak szybko wyczyściła talerz, unosząc brwi szczerze zaskoczony prędkością, którą osiągnęła. Sam rzadko kiedy tak potrafił, a ona nie zgubiła ani jednego kęsa. Potem wstała i pobiegła na górę się przebrać. W międzyczasie Raiden posprzątał w kuchni, dopił piwko, chociaż jeszcze nie minęła dwunasta i zmienił stację radiową na tę bardziej odpowiadając jego aktualnemu humorowi. Czyli pospieszny jazz albo lepiej jakiś początkowy rock n' roll z pogranicza starego, dobrego bluesa. Chyba wystarczyło mu na dzisiaj... Wszystkiego. Szczególnie, że Artis powoli wychodziła, a to oznaczało kolejny dzień w pojedynkę. Kolejny i pierwszy, bo wcześniej mu to nie przeszkadzało, a teraz świadomość, że Macmillan miała opuścić Beckenham i nie wiadomo kiedy wrócić wydawało się bardzo abstrakcyjne. Czekał na nią przy wyjściu, obserwując jak lekko schodziła na dół, chociaż jej mina nie była jakaś zbyt pewna. No, cóż. Oboje mieli przed sobą ważne rozmowy z ważnymi ludźmi. Po raz ostatni podeszła, by się przytulić, a Carter uśmiechnął się pod nosem. Potem oboje przeszli do wyjścia, gdzie stali jeszcze przez chwilę.
- Wróć lepiej, bo będę cię szukał - rzucił, otwierając jej drzwi i patrząc z łobuzerskim uśmiechem. Odprowadził ją spojrzeniem, a potem odetchnął głęboko, wracając do domu, który naprawdę wydał mu się w tym momencie pusty. - Skończę w piekle - mruknął, zanim wszedł po schodach, by pójść do sypialni.
|zt
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
Strona 1 z 4 • 1, 2, 3, 4
Kuchnia
Szybka odpowiedź