Kuchnia
Strona 2 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Kuchnia
Bardzo przytulna francuska kuchnia nawiązująca do wiejskiego klimatu wygląda bardzo naturalnie. Wszystko ma swoje miejsce w pozornym nieładzie. Gdzieniegdzie przebijają się staroświeckie elementy, nie brak drewna i poskręcanych sosnowych umocnień. Kolorystyka nawiązuje do uroczej i bogatej natury prowincji. Na przykład, można zobaczyć następujące kolory: fioletowy kolor jak pola lawendy, żółty i zielony jak letnie słońca. W kuchni znajduje się też wiele innych elementów dekoracyjnych i atrybutów związanych z wiejskim życiem.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
Ostatnio zmieniony przez Raiden Carter dnia 29.07.18 13:27, w całości zmieniany 3 razy
| 04.04
Sophia, zmęczona całym dniem spędzonym w pracy, wróciła do domu bliżej wieczora. Chociaż była głodna, nie potrafiła zdobyć się na nic więcej niż przygotowanie sobie koślawych kanapek z dżemem. Przyczyna większej niż zwykle krzywości kanapek była dość prosta – podczas dzisiejszej akcji Sophia oberwała zaklęciem, które zraniło ją w rękę. I chociaż rana została już potraktowana odpowiednimi zaklęciami leczącymi, kończyna była nieco zesztywniała i bolała przy gwałtowniejszych ruchach. W końcu jednak zrobiła te kanapki, robiąc też trochę na zapas dla Raidena i Artis, gdyby tak zgłodnieli. Nawet nie była pewna, czy byli teraz w domu; wnętrza wydawały jej się puste i ciche.
Usiadła przy stole, wpatrując się w niebo, na którym zachodziło słońce. Odczuwała coraz większy niepokój w związku z ostatnimi wydarzeniami. Tajemnicze marcowe zgony i zaginięcia, dotykające zarówno czarodziejów, jak i mugoli, wyniki referendum... Sophia była w szoku, kiedy kilka dni temu przeczytała nowe wydanie „Proroka codziennego”. Nie mogła uwierzyć w to, co czyta, a umysł podsunął jej natychmiast teorię spiskową o tym, że wyniki mogły zostać sfałszowane. Po tym, co w ostatnich miesiącach robiło ministerstwo, o dziwo nie wydawało jej się to zbyt zaskakujące. I to jeszcze bardziej ją przerażało.
Chciała o tym z kimś porozmawiać, ale w Biurze nie mogła tego zrobić. Po czymś takim nie można było być pewnym, komu można ufać i czy czasami ściany nie mają uszu, dlatego wykonywała swoje obowiązki tak, jak do tej pory, jednocześnie zastanawiając się, co dalej, co jeszcze musi się wydarzyć, żeby ludzie w końcu przejrzeli na oczy i zobaczyli, czym w ciągu zaledwie kilku miesięcy stało się ministerstwo.
Tak pogrążyła się w myślach, że zapomniała nawet o swoich kanapkach. Do tego stopnia, że kiedy w pewnym momencie zmęczenie wzięło górę i opadła na blat, nawet nie poczuła, że wysmarowała sobie twarz dżemem. Już w pracy niemal zasypiała nad raportami, które wypełniała po akcji, więc w końcu musiała przysnąć w najmniej oczekiwanym momencie, a cisza i spokój dodatkowo temu sprzyjały.
Sophia, zmęczona całym dniem spędzonym w pracy, wróciła do domu bliżej wieczora. Chociaż była głodna, nie potrafiła zdobyć się na nic więcej niż przygotowanie sobie koślawych kanapek z dżemem. Przyczyna większej niż zwykle krzywości kanapek była dość prosta – podczas dzisiejszej akcji Sophia oberwała zaklęciem, które zraniło ją w rękę. I chociaż rana została już potraktowana odpowiednimi zaklęciami leczącymi, kończyna była nieco zesztywniała i bolała przy gwałtowniejszych ruchach. W końcu jednak zrobiła te kanapki, robiąc też trochę na zapas dla Raidena i Artis, gdyby tak zgłodnieli. Nawet nie była pewna, czy byli teraz w domu; wnętrza wydawały jej się puste i ciche.
Usiadła przy stole, wpatrując się w niebo, na którym zachodziło słońce. Odczuwała coraz większy niepokój w związku z ostatnimi wydarzeniami. Tajemnicze marcowe zgony i zaginięcia, dotykające zarówno czarodziejów, jak i mugoli, wyniki referendum... Sophia była w szoku, kiedy kilka dni temu przeczytała nowe wydanie „Proroka codziennego”. Nie mogła uwierzyć w to, co czyta, a umysł podsunął jej natychmiast teorię spiskową o tym, że wyniki mogły zostać sfałszowane. Po tym, co w ostatnich miesiącach robiło ministerstwo, o dziwo nie wydawało jej się to zbyt zaskakujące. I to jeszcze bardziej ją przerażało.
Chciała o tym z kimś porozmawiać, ale w Biurze nie mogła tego zrobić. Po czymś takim nie można było być pewnym, komu można ufać i czy czasami ściany nie mają uszu, dlatego wykonywała swoje obowiązki tak, jak do tej pory, jednocześnie zastanawiając się, co dalej, co jeszcze musi się wydarzyć, żeby ludzie w końcu przejrzeli na oczy i zobaczyli, czym w ciągu zaledwie kilku miesięcy stało się ministerstwo.
Tak pogrążyła się w myślach, że zapomniała nawet o swoich kanapkach. Do tego stopnia, że kiedy w pewnym momencie zmęczenie wzięło górę i opadła na blat, nawet nie poczuła, że wysmarowała sobie twarz dżemem. Już w pracy niemal zasypiała nad raportami, które wypełniała po akcji, więc w końcu musiała przysnąć w najmniej oczekiwanym momencie, a cisza i spokój dodatkowo temu sprzyjały.
Raiden wrócił jakieś dwie godziny po siostrze. Musiał jeszcze wpaść w jedno miejsce, korzystając z faktu, że Artis też siedziała do późna w pracy i spisywała jakieś raporty. Na pewno nie spodobałoby się jej, że szwendał się po podejrzanych miejscach, wyciągając informacje od jakichś typów spod ciemnej gwiazdy. Nie musiała się zamartwiać, ale nie mógł jej do tego przekonać. Sophia na pewno była bardziej oswojona z tym, że jej brat w taki właśnie sposób pracuje. I to po godzinach pracy. Nigdy nie stała z zegarkiem w ręku, gdy wracał ani nie wyrzygiwała mu tego, że kolejną już nockę z rzędu jego łóżko było nietknięte. Żyli obok siebie, chociaż Raiden wiedział, że małe rudowłose maleństwo martwiło się o starszego brata, jednak nic nie mówiła. A przynajmniej nie często. Żyjąc w rodzinie pełnej podobnego ryzyka, znali realia, a także okrucieństwo świata, z którym się zmagali. Prowadząc taki tryb życia, nie posiadając żony ani dziecka, Carter mógł oddać całego siebie tej sprawie. Chciał tego, bo kto jeśli nie on miał to zrobić? Był to pewnego rodzaju rodzinny biznes, polowanie na tych złych i ratowanie ludzi. Świetnie sobie z tym radził i musiał przyznać, że nigdy by nie zrezygnował z bycia policjantem. Bo dawało mu to satysfakcję i napędzało do dalszej pracy. Każde uratowane życie, każde rozwiązane morderstwo, każdy schwytany przestępca było powolnym, ale skutecznym oczyszczaniem świata. I jeśli miał być tym cieciem zamiatającym co pięć minut, miał zamiar w tym wytrwać.
Wszystko było takie proste w Chicago. Nawet w pierwszych miesiącach pracy w Londynie. Teraz nie wiedział już po czyjej jest stronie. Czy pracował wciąż dla tych dobrych, czy był częścią drugiej strony? Chciał, musiał wierzyć, że prawa nie da się naruszyć. Etyki, moralności, filarów, które tworzyły nie tylko jego rodzinę, ale również i jego samego. Był to ostatni bastion, który został po rodzicach. Wiedział, że nie chcieliby, by ich dzieci musiały walczyć o coś takiego. Nie dlatego, że nie potrafiły, ale właśnie dlatego że powinna to być podstawa podstaw. Najwyraźniej świat postanowił zmienić te zasady, a to powodowało jedno - katastrofy. Fale mordów, porwań... To były znaki, które wszyscy widzieli, ale nie chcieli na nie reagować. Do cholery... Gdy tylko o tym myślał, denerwował się. I robił się głodny.
Wszedł do domu i zrzucając na poręcz schodów płaszcz, a potem marynarkę, wszedł do kuchni. Zatrzymał się, patrząc na śpiącą Sophię z twarzą w kanapkach. Zaśmiał się i pokręcił głową, podchodząc do niej, by próbować ją podnieść i zanieść do jej sypialni. W końcu zasługiwała na sen w bardziej dogodnych warunkach.
Wszystko było takie proste w Chicago. Nawet w pierwszych miesiącach pracy w Londynie. Teraz nie wiedział już po czyjej jest stronie. Czy pracował wciąż dla tych dobrych, czy był częścią drugiej strony? Chciał, musiał wierzyć, że prawa nie da się naruszyć. Etyki, moralności, filarów, które tworzyły nie tylko jego rodzinę, ale również i jego samego. Był to ostatni bastion, który został po rodzicach. Wiedział, że nie chcieliby, by ich dzieci musiały walczyć o coś takiego. Nie dlatego, że nie potrafiły, ale właśnie dlatego że powinna to być podstawa podstaw. Najwyraźniej świat postanowił zmienić te zasady, a to powodowało jedno - katastrofy. Fale mordów, porwań... To były znaki, które wszyscy widzieli, ale nie chcieli na nie reagować. Do cholery... Gdy tylko o tym myślał, denerwował się. I robił się głodny.
Wszedł do domu i zrzucając na poręcz schodów płaszcz, a potem marynarkę, wszedł do kuchni. Zatrzymał się, patrząc na śpiącą Sophię z twarzą w kanapkach. Zaśmiał się i pokręcił głową, podchodząc do niej, by próbować ją podnieść i zanieść do jej sypialni. W końcu zasługiwała na sen w bardziej dogodnych warunkach.
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
Sophia nawet nie wiedziała, kiedy zmęczenie wzięło górę i zmusiło ją do snu... i to z twarzą w kanapkach! Doprawdy, dziwne miejsce do spania, ale co się dziwić, skoro w ostatnich dniach była pochłonięta pracą i nie miała wiele czasu na odpoczynek. Kładła się spać późno, by świtem opuszczać dom. W końcu musiało to dać takie, a nie inne skutki, jak zasypianie w dziwnych miejscach i okolicznościach. Na przykład w połowie jedzenia kolacji.
Kiedy jednak poczuła dotyk dłoni Raidena próbującego podnieść ją z miejsca, podskoczyła gwałtownie i krzyknęła. Złote oczy otworzyły się raptownie, a ciało poruszyło się w ramionach podtrzymującego ją brata. Na twarzy widniały ślady dżemu truskawkowego, który w mdłym świetle kilku świec rozświetlających niewielką kuchnię przywodził na myśl krew. Wyglądało to zapewne dość makabrycznie, chociaż Sophia w pierwszej chwili w ogóle nie zwróciła na to uwagi. Być może to paranoja ostatnich nerwowych dni, ale Sophia w tych pierwszych sekundach naprawdę się wystraszyła, i dopiero po chwili dotarło do niej, że jest w kuchni, a osobą, która ją podniosła, jest nie kto inny, jak jej brat.
- Raiden? – zapytała, oswabadzając się łagodnie z jego uścisku. – Och, ale mnie wystraszyłeś! Już myślałam... nieważne.
Zdecydowanie za dużo myślała ostatnio o tych dziwnych wydarzeniach. Spojrzała na brata, który zapewne dopiero co wrócił z pracy i znalazł ją drzemiącą na stole.. w kanapkach? Spojrzenie aurorki spoczęło na talerzu, gdzie leżały rozbebeszone kanapki. Dopiero potem sięgnęła dłoni do swojej twarzy, ścierając z niej coś czerwonego. Przez ułamek sekundy się wystraszyła, ale potem polizała swój palec, wyczuwając charakterystyczny smak truskawek.
- Zasnęłam. Nawet nie zauważyłam, kiedy – westchnęła, czyszcząc swoją twarz z resztek dżemu i masła. Czuła się trochę głupio, że została nakryta na spaniu w kanapkach. – Dobrze, że mnie obudziłeś.
Nie chciała, żeby pomyślał sobie nie wiadomo co i zaczął się zamartwiać.
- Co tam w pracy? – zapytała więc, próbując odwrócić jego uwagę od tego, w jakich okolicznościach zastał ją po powrocie do domu.
Kiedy jednak poczuła dotyk dłoni Raidena próbującego podnieść ją z miejsca, podskoczyła gwałtownie i krzyknęła. Złote oczy otworzyły się raptownie, a ciało poruszyło się w ramionach podtrzymującego ją brata. Na twarzy widniały ślady dżemu truskawkowego, który w mdłym świetle kilku świec rozświetlających niewielką kuchnię przywodził na myśl krew. Wyglądało to zapewne dość makabrycznie, chociaż Sophia w pierwszej chwili w ogóle nie zwróciła na to uwagi. Być może to paranoja ostatnich nerwowych dni, ale Sophia w tych pierwszych sekundach naprawdę się wystraszyła, i dopiero po chwili dotarło do niej, że jest w kuchni, a osobą, która ją podniosła, jest nie kto inny, jak jej brat.
- Raiden? – zapytała, oswabadzając się łagodnie z jego uścisku. – Och, ale mnie wystraszyłeś! Już myślałam... nieważne.
Zdecydowanie za dużo myślała ostatnio o tych dziwnych wydarzeniach. Spojrzała na brata, który zapewne dopiero co wrócił z pracy i znalazł ją drzemiącą na stole.. w kanapkach? Spojrzenie aurorki spoczęło na talerzu, gdzie leżały rozbebeszone kanapki. Dopiero potem sięgnęła dłoni do swojej twarzy, ścierając z niej coś czerwonego. Przez ułamek sekundy się wystraszyła, ale potem polizała swój palec, wyczuwając charakterystyczny smak truskawek.
- Zasnęłam. Nawet nie zauważyłam, kiedy – westchnęła, czyszcząc swoją twarz z resztek dżemu i masła. Czuła się trochę głupio, że została nakryta na spaniu w kanapkach. – Dobrze, że mnie obudziłeś.
Nie chciała, żeby pomyślał sobie nie wiadomo co i zaczął się zamartwiać.
- Co tam w pracy? – zapytała więc, próbując odwrócić jego uwagę od tego, w jakich okolicznościach zastał ją po powrocie do domu.
Nie chciał jej wystraszyć. A przynajmniej nie w tym momencie, kiedy wyraźnie zmorzyło ją zmęczenie i przegrała. Domyślał się, że jej młode ciałko nie było przystosowane do trzymania się długo bez snu. Dlatego też nie chciał jej budzić i zanieść ją do łóżka najdelikatniej. Jak widać nie udało mu się to. Doskonale pamiętał chwilę, w której trzymał ją zwiniętą w ramionach jak małą dziewczynkę. Malutką siostrzyczkę, którą zresztą była. Za pierwszym razem miał siedem lat, gdy rodzice wrócili ze szpitala z bobasem. Siedząc porządnie w fotelu, mógł potrzymać tego mini człowieka, nie mogąc wytrzymać z ekscytacji. Serce biło mu jak oszalałe. Jakie to było dziwne, że właśnie to wspomnienie zapadło mu tak bardzo w pamięci, że nawet jako trzydziestolatek odtwarzał je z tak wielką skrupulatnością. Ostatnim razem kładł ją do łóżka w Chicago, gdy zasnęła, czekając z kolacją na jego powrót z pracy. Pamiętał to wszystko. I pamiętał, że od zawsze i do końca świata miał kochać swoją malutką siostrzyczkę.
Gdy podskoczyła i krzyknęła, drgnął, ale bardziej teatralnie niż z przejęcia. Próbował się nie roześmiać tym całym zajściem, ale wygląd siostry i jej reakcja mu na to nie pozwoliła.
- Co ty robisz, kurczaku? - spytał ze śmiechem, zdejmując jej kawałek chleba z włosów. - Właśnie widzę, że była tutaj kanapkowa impreza. I to beze mnie! - dodał, po czym obszedł wyspę i podsunął sobie wysoki taboret po drugiej stronie. Usiadł, przyciągając nowy talerz z kanapkami. Obserwował siostrę jak próbowała sobie poradzić z dżemem i jedzeniem, które ją zaatakowało. Nie mógł się nie uśmiechać. Zaraz jednak płynnie i sprytnie zmieniła temat, który Raiden podchwycił. W końcu był stróżem prawa, ale mina od razu mu zbrzydła. - Dostałem sprawę zaginięcia z Aspenem. Z tego co wiem cała policja takie dostała. Ta fala morderstw już nie może być jedynie sprawą wściekłego gangu. One tak nie postępują. Zaczęła się wojna, Sofi... Tylko cholera nie wiem z kim... - przerwał na chwilę, czując, że kanapka przestała mu smakować. - A jak u ciebie? Pewnie też macie urwanie głowy, co?
Gdy podskoczyła i krzyknęła, drgnął, ale bardziej teatralnie niż z przejęcia. Próbował się nie roześmiać tym całym zajściem, ale wygląd siostry i jej reakcja mu na to nie pozwoliła.
- Co ty robisz, kurczaku? - spytał ze śmiechem, zdejmując jej kawałek chleba z włosów. - Właśnie widzę, że była tutaj kanapkowa impreza. I to beze mnie! - dodał, po czym obszedł wyspę i podsunął sobie wysoki taboret po drugiej stronie. Usiadł, przyciągając nowy talerz z kanapkami. Obserwował siostrę jak próbowała sobie poradzić z dżemem i jedzeniem, które ją zaatakowało. Nie mógł się nie uśmiechać. Zaraz jednak płynnie i sprytnie zmieniła temat, który Raiden podchwycił. W końcu był stróżem prawa, ale mina od razu mu zbrzydła. - Dostałem sprawę zaginięcia z Aspenem. Z tego co wiem cała policja takie dostała. Ta fala morderstw już nie może być jedynie sprawą wściekłego gangu. One tak nie postępują. Zaczęła się wojna, Sofi... Tylko cholera nie wiem z kim... - przerwał na chwilę, czując, że kanapka przestała mu smakować. - A jak u ciebie? Pewnie też macie urwanie głowy, co?
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
Może gdyby Sophia spała mocniej, mniej czujnym snem, to nawet by nie poczuła, kiedy próbował ją podnieść i przenieść do jej sypialni. Ale nie była już dzieckiem, które można było w taki sposób nosić po domu i pewnie nawet by nie poczuła. Aurorska czujność zmusiła ją do natychmiastowego przebudzenia się po podniesieniu, ale szybko poczuła ulgę, że to po prostu Raiden, który, zastawszy ją śpiącą przy stole, najprawdopodobniej chciał zanieść ją do sypialni.
- Ostatnie dni... Były dosyć pracowite – przyznała. Kto jak kto, ale on na pewno o tym wiedział. Musiał również to odczuć, w końcu nie tylko aurorzy mieli ręce pełne roboty po marcu, kiedy to zaczęły się te tajemnicze zgony. Martwi czarodzieje i mugole, znajdowani bez głów, niekiedy ze śladami po czarnej magii... Westchnęła cicho, doprowadzając się do porządku. Jej twarz wyglądała, jakby przez sen stoczyła niemałą bitwę z kanapkami. Była jednak wciąż głodna, więc po chwili usiadła znowu i powróciła do jedzenia, patrząc, jak Raiden również usiadł, biorąc część z kanapek, które wcześniej przygotowała dla niego.
- Też zajmujemy się tymi sprawami – przytaknęła, kiedy Raiden się odezwał. Spodziewała się, że te dochodzenia, które nie nosiły bezpośrednich znamion użycia czarnej magii, były kierowane do magicznej policji. Podobnie jednak jak jej brat, miała bardzo złe przeczucia i czuła, że to coś więcej, niż tylko przypadkowe sprawy. – Myślę... że to wszystko jest ze sobą powiązane. Tyle ofiar w tak krótkim czasie... – Poczuła, jak przez jej plecy przemknął zimny dreszcz. Może to naprawdę początek kolejnej wojny? Szczegółów poprzedniej nie pamiętała zbyt dobrze, bo była dzieckiem, ale wydawało jej się, że pamięta strach, targający zarówno społeczeństwem mugoli, jak i czarodziejów, chociaż każde z tych społeczności mierzyło się z innymi konfliktami w podobnym czasie. Był to okres, kiedy skończył się ten czas beztroskich zabaw z dziećmi mugoli, kiedy wszystkie dziecinne konflikty odeszły w niepamięć w obliczu zagrożenia, które nadciągnęło nad ich kraj. Czyżby szykowała się powtórka? Oby nie. Sophia już wolałaby wierzyć, że to tylko jakaś grupka fanatyków, których Biuro Aurorów wkrótce przyskrzyni i umieści na resztę życia w Azkabanie.
- Boję się, Raidenie – powiedziała nagle. – Boję się, że możesz mieć rację, chociaż wolałabym wierzyć, że się mylisz, że niedługo zamkniemy tych zwyrodnialców i to wszystko zakończy się tak, jak się zaczęło.
Z tego wszystkiego, pod wpływem tak poważnych tematów zupełnie zapomniała o swoich kanapkach, zresztą i tak teraz czuła się, jakby przeżuwała papier. Z jednej strony żałowała zaczęcia tematu pracy, ale z drugiej podświadomie chciała z kimś o tym porozmawiać, z kimś, z kim mogła o tym mówić, ponieważ osoba ta też była zaangażowana w śledztwa.
- Ostatnie dni... Były dosyć pracowite – przyznała. Kto jak kto, ale on na pewno o tym wiedział. Musiał również to odczuć, w końcu nie tylko aurorzy mieli ręce pełne roboty po marcu, kiedy to zaczęły się te tajemnicze zgony. Martwi czarodzieje i mugole, znajdowani bez głów, niekiedy ze śladami po czarnej magii... Westchnęła cicho, doprowadzając się do porządku. Jej twarz wyglądała, jakby przez sen stoczyła niemałą bitwę z kanapkami. Była jednak wciąż głodna, więc po chwili usiadła znowu i powróciła do jedzenia, patrząc, jak Raiden również usiadł, biorąc część z kanapek, które wcześniej przygotowała dla niego.
- Też zajmujemy się tymi sprawami – przytaknęła, kiedy Raiden się odezwał. Spodziewała się, że te dochodzenia, które nie nosiły bezpośrednich znamion użycia czarnej magii, były kierowane do magicznej policji. Podobnie jednak jak jej brat, miała bardzo złe przeczucia i czuła, że to coś więcej, niż tylko przypadkowe sprawy. – Myślę... że to wszystko jest ze sobą powiązane. Tyle ofiar w tak krótkim czasie... – Poczuła, jak przez jej plecy przemknął zimny dreszcz. Może to naprawdę początek kolejnej wojny? Szczegółów poprzedniej nie pamiętała zbyt dobrze, bo była dzieckiem, ale wydawało jej się, że pamięta strach, targający zarówno społeczeństwem mugoli, jak i czarodziejów, chociaż każde z tych społeczności mierzyło się z innymi konfliktami w podobnym czasie. Był to okres, kiedy skończył się ten czas beztroskich zabaw z dziećmi mugoli, kiedy wszystkie dziecinne konflikty odeszły w niepamięć w obliczu zagrożenia, które nadciągnęło nad ich kraj. Czyżby szykowała się powtórka? Oby nie. Sophia już wolałaby wierzyć, że to tylko jakaś grupka fanatyków, których Biuro Aurorów wkrótce przyskrzyni i umieści na resztę życia w Azkabanie.
- Boję się, Raidenie – powiedziała nagle. – Boję się, że możesz mieć rację, chociaż wolałabym wierzyć, że się mylisz, że niedługo zamkniemy tych zwyrodnialców i to wszystko zakończy się tak, jak się zaczęło.
Z tego wszystkiego, pod wpływem tak poważnych tematów zupełnie zapomniała o swoich kanapkach, zresztą i tak teraz czuła się, jakby przeżuwała papier. Z jednej strony żałowała zaczęcia tematu pracy, ale z drugiej podświadomie chciała z kimś o tym porozmawiać, z kimś, z kim mogła o tym mówić, ponieważ osoba ta też była zaangażowana w śledztwa.
To był właśnie problem Raidena. Sophia była już kobietą. Przecież była w wieku Artis, a on dalej widział w niej dziewczynkę, którą najchętniej na świecie nie wypuszczałby z domu i nosił na rękach lub patrzył jak spokojnie spała. Chociaż nie z twarzą w kanapkach jak teraz. I chociaż wydawało się, że panuje pomiędzy nimi luźniejsza atmosfera, byli niepewni. Niepewni przyszłości, pracy, relacji, które ich łączyły. Bo budowali je od początku z trudem, ale szło im coraz lepiej. Zupełnie jakby ostatnie wydarzenia ich zbliżyły do siebie. Może nie rozmawiali za dużo, nie wyrzygiwali sobie tego braku czasu, bo brakowało go im nawet dla siebie samych. Obowiązki i morale rodziny Carterów nie pozwalały im na spokojny sen, gdy wiedzieli, że po ulicach krążą morderczy przestępcy. I to w liczbie większej niż jeden. Wizja krwiożerczych psychopatów zdecydowanie nie napawała Raidena optymizmem. W sumie może poszedłby po pracy do Ministerstwa Magii, by odebrać stamtąd Artis? Nie wiedział czy teleportacja w jej stanie była wskazana, a czułby się spokojniej, gdyby miał pewność, że nic jej nie jest.
Skinął głową na słowa siostry. Dwie panie auror i jeden glina pod jednym dachem akurat rozumieli to doskonale. Byli w dodatku osobami, które poświęcały się swojej pracy nie odwalając fuszerki. Chociaż wiedza, że blondynka zasiada za biurkiem była pokrzepiająca. Nie chciał, żeby Sophia też ryzykowała, chciał minimalizować ryzyko, ale nie byłaby sobą, gdyby jej tego zabronił. Broń, Merlinie! Kochał tego małego rudzielca za to właśnie kim była. Za jej upór i szlachetność. Może właśnie takie osoby spotykają największe cierpienia na ironię całego świata... Nie zasłużyła sobie na to wszystko. Był beznadziejnym bratem.
- Też tak myślę - odpowiedział. - Ten wzór się powtarza. Nie wiem czy słyszałaś o zamordowanych jednorożcach w rezerwatach i jeszcze w Zakazanym Lesie. Dekapitacje, morderstwa w dziwnych okolicznościach, zaginięcia... Nie wydarzyło się to jednego dnia czy tygodnia. Miało miejsce w różnych miejscach, w różnych dniach i porach. Nie. To nie była jedna osoba. Jedna osoba nie mogłaby dokonać tego wszystkiego. To mi przypomina pewną sprawę, która zaprowadziła nas do Chile... - urwał, przygryzając wargę i zerkając na siostrę. Wolał podarować sobie opis krwawych obrazów, które tam zastali w antycznej świątyni Azteków. To było jak tamta dziwna czarnomagiczna sekta. Cholernie niebezpieczne, a co gorsza... Czuł, że walka była nieunikniona.
Boję się.
Spojrzał na Sophię, pierwszy raz słysząc od długiego czasu te słowa. Nie chciał, żeby się bała. Przecież miała jego - starszego brata, który powinien ją strzec przed całym złem. Ale nie potrafił.
- Nie chcę kłamać, Sof. Chciałbym mieć nadzieję, że tego unikniemy, ale ta ilość jest powalająca. Do tego to referendum... Ah! To nie może być przypadek! Czy nikt tego nie dostrzega?! Dlaczego nikt tego nie widzi, Sophi?! - niemal krzyknął, podnosząc się i obserwując z rządzą uzyskania odpowiedzi od młodszej Carter. Na chwilę zapadła cisza, którą przerwał cichszym głosem:
- Wybacz, Sof. Już wiem dlaczego rodzice oddali za to życie. Ale jeśli istnieje choć cień szansy, że się nam uda, to zrobię to.
Obejrzał się do niej i uśmiechnął pod nosem.
- Masz jeszcze dżem na policzku.
Skinął głową na słowa siostry. Dwie panie auror i jeden glina pod jednym dachem akurat rozumieli to doskonale. Byli w dodatku osobami, które poświęcały się swojej pracy nie odwalając fuszerki. Chociaż wiedza, że blondynka zasiada za biurkiem była pokrzepiająca. Nie chciał, żeby Sophia też ryzykowała, chciał minimalizować ryzyko, ale nie byłaby sobą, gdyby jej tego zabronił. Broń, Merlinie! Kochał tego małego rudzielca za to właśnie kim była. Za jej upór i szlachetność. Może właśnie takie osoby spotykają największe cierpienia na ironię całego świata... Nie zasłużyła sobie na to wszystko. Był beznadziejnym bratem.
- Też tak myślę - odpowiedział. - Ten wzór się powtarza. Nie wiem czy słyszałaś o zamordowanych jednorożcach w rezerwatach i jeszcze w Zakazanym Lesie. Dekapitacje, morderstwa w dziwnych okolicznościach, zaginięcia... Nie wydarzyło się to jednego dnia czy tygodnia. Miało miejsce w różnych miejscach, w różnych dniach i porach. Nie. To nie była jedna osoba. Jedna osoba nie mogłaby dokonać tego wszystkiego. To mi przypomina pewną sprawę, która zaprowadziła nas do Chile... - urwał, przygryzając wargę i zerkając na siostrę. Wolał podarować sobie opis krwawych obrazów, które tam zastali w antycznej świątyni Azteków. To było jak tamta dziwna czarnomagiczna sekta. Cholernie niebezpieczne, a co gorsza... Czuł, że walka była nieunikniona.
Boję się.
Spojrzał na Sophię, pierwszy raz słysząc od długiego czasu te słowa. Nie chciał, żeby się bała. Przecież miała jego - starszego brata, który powinien ją strzec przed całym złem. Ale nie potrafił.
- Nie chcę kłamać, Sof. Chciałbym mieć nadzieję, że tego unikniemy, ale ta ilość jest powalająca. Do tego to referendum... Ah! To nie może być przypadek! Czy nikt tego nie dostrzega?! Dlaczego nikt tego nie widzi, Sophi?! - niemal krzyknął, podnosząc się i obserwując z rządzą uzyskania odpowiedzi od młodszej Carter. Na chwilę zapadła cisza, którą przerwał cichszym głosem:
- Wybacz, Sof. Już wiem dlaczego rodzice oddali za to życie. Ale jeśli istnieje choć cień szansy, że się nam uda, to zrobię to.
Obejrzał się do niej i uśmiechnął pod nosem.
- Masz jeszcze dżem na policzku.
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
Rzeczywiście, i Sophia mogła to zauważyć, że po początkowym dystansie, jaki istniał w ich stosunkach po jego powrocie do kraju, coś zaczęło się poprawiać. Ich relacje znowu zaczynały przypominać to, co istniało między nimi w Chicago zanim zginął James. Może to kwestia tego, że teraz, jeśli chodzi o taką najbliższą rodzinę, mieli już tylko siebie? Stracili rodziców, sami także mogli zginąć podczas jakiejś akcji. Nie powinni tracić czasu na kłótnie i dawne żale, zresztą, Sophia nie potrafiłaby gniewać się na niego długo, skoro widziała, jak się starał, żeby wrócić do jej łask i odbudować to, co było między nimi kiedyś. Tym sposobem te nieliczne chwile, kiedy oboje znajdowali się w domu w tym samym czasie, stawały się coraz mniej niezręczne, aż w końcu mogli przyznać, że odnosili się do siebie zupełnie normalnie.
Nie ulegało wątpliwości, że zarówno Biuro Aurorów, jak i całe ministerstwo przechodziły ciężkie czasy. Referendum, dziwne sprawy, które spadły na nich w marcu... Sytuacja stawała się coraz bardziej napięta i Sophia czuła, że niewiele brakuje, żeby w końcu rozpętał się chaos.
- Słyszałam. Sama też otrzymałam wezwanie do sprawy zabitego jednorożca. Ktoś najprawdopodobniej chciał jego krwi – przyznała niechętnie, wzdrygając się na myśl o tym, kto mógł być takim zwyrodnialcem, by pozbawić życia tak czyste stworzenie, tym bardziej, że wypicie krwi zabitego jednorożca podobno sprowadzało na czarodzieja przekleństwo. – Też tak myślę, Raidenie. Zresztą, wolałabym nie myśleć, że jeden człowiek byłby zdolny do tylu brutalnych aktów w tak krótkim odstępie czasu i w tak różnych miejscach. – Mimo to istniał pewien wzorzec, musiał istnieć. Bo dlaczego teraz? I dlaczego w taki sposób? Mało prawdopodobne, żeby kilka osób zupełnie niezależnie od siebie wpadło na pomysł obcinania głów mugolom czy zabijania jednorożców.
- Też się nad tym zastanawiałam, odkąd przeczytałam o wynikach... Myślisz, że to mogło być... ustawione? – zapytała, ściszając głos. Byli w swoim domu, ale instynktownie czuła, że właśnie wyraziła na głos bardzo kontrowersyjny pogląd. Chciała jednak wiedzieć, czy i jej brat miał jakieś podejrzenia; Sophia nie wierzyła, że większość społeczeństwa (gdzie, jakby nie patrzeć, liczebnie przeważali czarodzieje mieszanego pochodzenia) zagłosowałaby za takimi reformami, które godziły w osoby mające powiązania ze światem mugoli.
Słysząc słowa o rodzicach, mimowolnie zadrżała. Czy to możliwe, że ich tajemnicza śmierć też była powiązana z tym, co się teraz działo? Ich ojciec był w końcu znany z postępowych poglądów, które w dzisiejszych czasach na pewno nie przysporzyłyby mu sympatii.
Zmiana tematu sprawiła jednak, że na jej twarzy na chwilę znowu pojawił się uśmiech. Tylko na krótką chwilę. Starła dżem, spojrzała w okno i po chwili znowu posmutniała, kiedy przypomniała sobie, o czym właśnie rozmawiali i co działo się w ich świecie.
Nie ulegało wątpliwości, że zarówno Biuro Aurorów, jak i całe ministerstwo przechodziły ciężkie czasy. Referendum, dziwne sprawy, które spadły na nich w marcu... Sytuacja stawała się coraz bardziej napięta i Sophia czuła, że niewiele brakuje, żeby w końcu rozpętał się chaos.
- Słyszałam. Sama też otrzymałam wezwanie do sprawy zabitego jednorożca. Ktoś najprawdopodobniej chciał jego krwi – przyznała niechętnie, wzdrygając się na myśl o tym, kto mógł być takim zwyrodnialcem, by pozbawić życia tak czyste stworzenie, tym bardziej, że wypicie krwi zabitego jednorożca podobno sprowadzało na czarodzieja przekleństwo. – Też tak myślę, Raidenie. Zresztą, wolałabym nie myśleć, że jeden człowiek byłby zdolny do tylu brutalnych aktów w tak krótkim odstępie czasu i w tak różnych miejscach. – Mimo to istniał pewien wzorzec, musiał istnieć. Bo dlaczego teraz? I dlaczego w taki sposób? Mało prawdopodobne, żeby kilka osób zupełnie niezależnie od siebie wpadło na pomysł obcinania głów mugolom czy zabijania jednorożców.
- Też się nad tym zastanawiałam, odkąd przeczytałam o wynikach... Myślisz, że to mogło być... ustawione? – zapytała, ściszając głos. Byli w swoim domu, ale instynktownie czuła, że właśnie wyraziła na głos bardzo kontrowersyjny pogląd. Chciała jednak wiedzieć, czy i jej brat miał jakieś podejrzenia; Sophia nie wierzyła, że większość społeczeństwa (gdzie, jakby nie patrzeć, liczebnie przeważali czarodzieje mieszanego pochodzenia) zagłosowałaby za takimi reformami, które godziły w osoby mające powiązania ze światem mugoli.
Słysząc słowa o rodzicach, mimowolnie zadrżała. Czy to możliwe, że ich tajemnicza śmierć też była powiązana z tym, co się teraz działo? Ich ojciec był w końcu znany z postępowych poglądów, które w dzisiejszych czasach na pewno nie przysporzyłyby mu sympatii.
Zmiana tematu sprawiła jednak, że na jej twarzy na chwilę znowu pojawił się uśmiech. Tylko na krótką chwilę. Starła dżem, spojrzała w okno i po chwili znowu posmutniała, kiedy przypomniała sobie, o czym właśnie rozmawiali i co działo się w ich świecie.
Też się nad tym zastanawiałam, odkąd przeczytałam o wynikach... Myślisz, że to mogło być... ustawione?
Spojrzał na Sophię, która już znała jego odpowiedź. Oboje ją znali. Była przecież taka oczywista.
- Za dużo jest faktów, których nie można zignorować - zaczął, kręcąc się po kuchni zupełnie jakby chodzenie pomagało mu w myśleniu. Może po części tak było. Nie wiedział. Dawno z nikim nie rozmawiał. Jedynie kłócił się z Artis... - Poczynając od tego, że pozwolono temu mordercy siedzieć na stołku dyrektora Hogwartu przez to całe referendum po morderstwa... Jestem gliną ty aurorem. Przyglądamy się podobnym rzeczom w naszej pracy, musimy łączyć fakty, a te wiążą się dla mnie jak kropki, które wystarczy połączyć kreską, by układały całość. To nie może być przypadek. Wydaje mi się czy tylko my widzimy jasno, a reszta ludzi jest w jakimś potwornym amoku? A odpowiadając na twoje pytanie... To tak. O tym że ktoś sfałszował wyniki nie ma wątpliwości. A pytanie jak i po co jeszcze nie otrzymało pełnej odpowiedzi. To okropne, że żyjemy w kraju gdzie powinna panować demokracja, a najwidoczniej plucie obywatelom w twarz przychodzi naszym politykiem z taką łatwością, że nawet nie boją się tego robić publicznie. To, referendum jak i wszystko co dzieje się teraz zaraz po nim było jedynie przykrywką. Chyba nie uważasz, że masa czarodziejów całej wielkiej Brytanii chciałoby, by ktoś kontrolował ich życie? Teraz mugole, a później co? Półkrwi? Zaraz będą wyciągać na ulicę naszych znajomych tylko dlatego, że nie urodzili się w czarodziejskich rodzinach. Nie wiem czy wiesz, ale Ministerstwo przeprowadza przesłuchania wszystkich mugoli mieszkających w okolicach Londynu... Nie wiem co tam z nimi robią, bo dzieje się to poza nasza kontrolą, ale... To jest niezgodne z prawem i na to pozwalamy. Nie wiemy co się dzieje z naszymi bliskimi, ludzie znikają, a Ministerstwo woli bawić się jakąś... Gierkę, która i tak jest już góry ustalona! Cholera... - urwał, patrząc na Sophię. - Wiem, że pewnie nie chcesz tego słuchać...
Przejechał dłonią po twarzy, próbując jakoś się uspokoić, ale to w nim siedziało. Śmierć Cilliana, morderstwo rodziców, porwania i kolejne znalezione ciała. A podejrzanych dalej jak nie było tak nie było. Czuł frustrację i nie mógł jej skierować na inne tory. Miał poważne sprawy w przeszłości, ale nigdy nie tyle na raz. Twarze z akt przewijały mu się przed oczami i czasem budził się w nocy, czując, że ich zawiódł. Że z dnia na dzień zmniejsza się szansa na odnalezienie ich żywych. Ale póki nie było ciał... Miał nadzieję. Ponownie odetchnął i oparł się dłońmi o blat, stojąc tyłem do siostry. Próbował się uspokoić. Wiedział, że musiał.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Spojrzał na Sophię, która już znała jego odpowiedź. Oboje ją znali. Była przecież taka oczywista.
- Za dużo jest faktów, których nie można zignorować - zaczął, kręcąc się po kuchni zupełnie jakby chodzenie pomagało mu w myśleniu. Może po części tak było. Nie wiedział. Dawno z nikim nie rozmawiał. Jedynie kłócił się z Artis... - Poczynając od tego, że pozwolono temu mordercy siedzieć na stołku dyrektora Hogwartu przez to całe referendum po morderstwa... Jestem gliną ty aurorem. Przyglądamy się podobnym rzeczom w naszej pracy, musimy łączyć fakty, a te wiążą się dla mnie jak kropki, które wystarczy połączyć kreską, by układały całość. To nie może być przypadek. Wydaje mi się czy tylko my widzimy jasno, a reszta ludzi jest w jakimś potwornym amoku? A odpowiadając na twoje pytanie... To tak. O tym że ktoś sfałszował wyniki nie ma wątpliwości. A pytanie jak i po co jeszcze nie otrzymało pełnej odpowiedzi. To okropne, że żyjemy w kraju gdzie powinna panować demokracja, a najwidoczniej plucie obywatelom w twarz przychodzi naszym politykiem z taką łatwością, że nawet nie boją się tego robić publicznie. To, referendum jak i wszystko co dzieje się teraz zaraz po nim było jedynie przykrywką. Chyba nie uważasz, że masa czarodziejów całej wielkiej Brytanii chciałoby, by ktoś kontrolował ich życie? Teraz mugole, a później co? Półkrwi? Zaraz będą wyciągać na ulicę naszych znajomych tylko dlatego, że nie urodzili się w czarodziejskich rodzinach. Nie wiem czy wiesz, ale Ministerstwo przeprowadza przesłuchania wszystkich mugoli mieszkających w okolicach Londynu... Nie wiem co tam z nimi robią, bo dzieje się to poza nasza kontrolą, ale... To jest niezgodne z prawem i na to pozwalamy. Nie wiemy co się dzieje z naszymi bliskimi, ludzie znikają, a Ministerstwo woli bawić się jakąś... Gierkę, która i tak jest już góry ustalona! Cholera... - urwał, patrząc na Sophię. - Wiem, że pewnie nie chcesz tego słuchać...
Przejechał dłonią po twarzy, próbując jakoś się uspokoić, ale to w nim siedziało. Śmierć Cilliana, morderstwo rodziców, porwania i kolejne znalezione ciała. A podejrzanych dalej jak nie było tak nie było. Czuł frustrację i nie mógł jej skierować na inne tory. Miał poważne sprawy w przeszłości, ale nigdy nie tyle na raz. Twarze z akt przewijały mu się przed oczami i czasem budził się w nocy, czując, że ich zawiódł. Że z dnia na dzień zmniejsza się szansa na odnalezienie ich żywych. Ale póki nie było ciał... Miał nadzieję. Ponownie odetchnął i oparł się dłońmi o blat, stojąc tyłem do siostry. Próbował się uspokoić. Wiedział, że musiał.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
Ostatnio zmieniony przez Raiden Carter dnia 01.01.17 14:31, w całości zmieniany 1 raz
Wpatrywała się w Raidena czujnym wzrokiem przez cały czas, kiedy wygłaszał swój monolog. Nie przerywała mu, starając się skupić na jego słowach najlepiej jak potrafiła, biorąc pod uwagę jej ogólne zmęczenie. Zdawała sobie sprawę, że mógł mieć dużo racji. Trzeba byłoby być naprawdę niedomyślnym, żeby nie zauważyć, że coś się zmieniło, i to na przestrzeni zaledwie kilku miesięcy. Od momentu, kiedy ukończyła kurs i zaczęła pracę w ministerstwie nie minął nawet rok, ale i tak mogła wyraźnie zauważyć różnice między wtedy a teraz. Pytanie tylko, kto za tym stał? Kto stał za marcowymi zgonami i zaginięciami, za wynikami referendum i postawą ministerstwa? Czy to wszystko było ściśle powiązane, czy może ktoś po prostu wykorzystał zamęt w ministerstwie, by zacząć siać panikę? I kto mógłby sfałszować wyniki? Sama minister lub ktoś na jej rozkaz, czy może przedstawiciel któregoś z najbardziej konserwatywnych rodów czystej krwi, którym represje wobec mugolaków mogły być bardzo na rękę? Bo przecież nie tacy jak ona czy Raiden, którzy głosowali przeciwko reformom, i na pewno nie byli w tym osamotnieni.
- Wolałabym, żeby to nie była prawda. Boję się tego – odezwała się cicho, zadzierając głowę nieznacznie do góry, by spojrzeć mu w oczy. – Ale niestety, tak dużo faktów przemawia za tym, że możesz mieć rację, i że jeśli to będzie dalej toczyć się w obecnym kierunku, to pewnego dnia możemy doczekać i takich zmian... Zupełnego upadku dotychczasowych wartości, świata, którym rządzą uprzedzenia... I to rządzą naprawdę, mając realny wpływ na tych, których dotyczą.
Skrzywiła się. Carterowie zawsze wychowywali ją na osóbkę prawą i uczciwą, która wiedziała, co jest dobre, a co złe. To, co się działo, nie było dobre. Wiedziała też, że ich świat zawsze był pełen uprzedzeń, ale zwykłe, pospolite wyzwiska od szlam i tym podobnych, jakie można było usłyszeć już na korytarzach Hogwartu, ale także w dorosłym życiu, nie mogły się równać z faktycznymi prześladowaniami osób z mugolskich rodzin.
- Pewnie i tak nie możemy nic z tym zrobić. Nie mamy nic do powiedzenia, możemy tylko patrzeć, jak te zmiany stopniowo zostają wprowadzane – powiedziała; sama mogła tylko wykonywać swoje obowiązki, próbując chociaż w ten sposób postępować właściwie, pomagając w łapaniu i zamykaniu złych czarodziejów. Ale co, jeśli pewnego dnia to nie ich każą im łapać? Już teraz ministerstwo rozwiązało niektóre działy, które miały za zadanie ukrywać magiczne wypadki i czyścić pamięć mugolom poszkodowanym wskutek magii. Pewnego dnia mogą pójść o krok dalej i przykładowo dać wolną rękę czarodziejom o jawnie antymugolskim nastawieniu. I co wtedy?
Westchnęła i zbliżyła się do brata, lekko się w niego wtulając, jak wtedy, kiedy byli młodsi a ona, będąc jeszcze dzieckiem, uważała Raidena za swojego bohatera, wzór do naśladowania. Teraz oboje byli już dorośli, ale potrzebowała kogoś bliskiego w czasach, które wydawały się nadciągać.
- Wolałabym, żeby to nie była prawda. Boję się tego – odezwała się cicho, zadzierając głowę nieznacznie do góry, by spojrzeć mu w oczy. – Ale niestety, tak dużo faktów przemawia za tym, że możesz mieć rację, i że jeśli to będzie dalej toczyć się w obecnym kierunku, to pewnego dnia możemy doczekać i takich zmian... Zupełnego upadku dotychczasowych wartości, świata, którym rządzą uprzedzenia... I to rządzą naprawdę, mając realny wpływ na tych, których dotyczą.
Skrzywiła się. Carterowie zawsze wychowywali ją na osóbkę prawą i uczciwą, która wiedziała, co jest dobre, a co złe. To, co się działo, nie było dobre. Wiedziała też, że ich świat zawsze był pełen uprzedzeń, ale zwykłe, pospolite wyzwiska od szlam i tym podobnych, jakie można było usłyszeć już na korytarzach Hogwartu, ale także w dorosłym życiu, nie mogły się równać z faktycznymi prześladowaniami osób z mugolskich rodzin.
- Pewnie i tak nie możemy nic z tym zrobić. Nie mamy nic do powiedzenia, możemy tylko patrzeć, jak te zmiany stopniowo zostają wprowadzane – powiedziała; sama mogła tylko wykonywać swoje obowiązki, próbując chociaż w ten sposób postępować właściwie, pomagając w łapaniu i zamykaniu złych czarodziejów. Ale co, jeśli pewnego dnia to nie ich każą im łapać? Już teraz ministerstwo rozwiązało niektóre działy, które miały za zadanie ukrywać magiczne wypadki i czyścić pamięć mugolom poszkodowanym wskutek magii. Pewnego dnia mogą pójść o krok dalej i przykładowo dać wolną rękę czarodziejom o jawnie antymugolskim nastawieniu. I co wtedy?
Westchnęła i zbliżyła się do brata, lekko się w niego wtulając, jak wtedy, kiedy byli młodsi a ona, będąc jeszcze dzieckiem, uważała Raidena za swojego bohatera, wzór do naśladowania. Teraz oboje byli już dorośli, ale potrzebowała kogoś bliskiego w czasach, które wydawały się nadciągać.
Lubił politykę. Rozmowy o niej, czytanie w wiarygodnych gazetach wiadomości, które jej dotyczyły. Żył w niej jak każdy. Inni jednak woleli iść na łatwiznę i kompletnie ignorować tak ważną rzecz. To od społeczeństwa w dużej mierze zależało, co się wydarzy. Jeśli podburzyliby się poprzez sfałszowane wyniki referendum i poszli na Ministerstwo... Raiden wolałby uniknąć konfliktu, bo za każdym szły ofiary i to po obu stronach. Do tego walka we własnym kraju... Coś na kształt wojny domowej nie było rozwiązaniem, a mogło się na to zanosić. Walki z własnym rodakami, brat przeciwko bratu, rodzice kontra ich dzieci i na odwrót... Do tego na pewno by doszło, gdyby któraś ze stron postanowiła uderzyć. Na razie władza wywierała silny nacisk na swoich obywateli, a taki nacisk musiał w końcu wywołać odpowiedź. Nie można było zbyt długo naginać karku. Pytanie tylko kiedy miało się to wydarzyć? Ludzie poczują, że zostali oszukani, gdy politycy powołujący się na prawo ustanowione w demokratyczny sposób wejdą do ich domów. Ale wtedy już będzie za późno. Słuchając słów Sophii, Raiden słyszał swoich rodziców. Chcących, walczących o lepszy świat dla swoich dzieci. Teraz to oni jednak musieli walczyć z systemem. Musieli sobie z tym radzić, by w przyszłości ich dzieci mogły być bezpieczne. Carter już wcześniej miał dla kogo walczyć o lepsze jutro, ale teraz miał pod swoją ochroną trójkę osób. Była to ogromna odpowiedzialność, ale wiedział, że wszystko co robi, robi to dla nich. Do tego jeszcze wpadał od czasu do czasu do Tamuny i małego Alastora. Starał się im pomagać i wspierać ich w tym trudnym czasie.
Czując ciepło, bijące od ciała młodszej siostry Raidena ogarnęła błogość i miłość, którą do siebie czuli. Zupełnie jak kiedyś. Jakby w ogóle się nie rozstawali. Otulił ją ramionami i stali tak przez dłuższą chwilę w zupełnej ciszy. Potrzebowali tego. Spokoju i prawdziwego pojednania. Policjant wiedział, że zaczynało być dobrze. On też tego potrzebował, chociaż może zachowywał się na faceta, którego nic nie rusza. Ale ich motto rodzinne było jak wyryte na jego sercu.
- Koniec tych smutasów! - rzucił już o wiele lżejszym tonem, przytulając policzek do jej włosów. - Powiedz mi co u ciebie? Spotykasz się z kimś? Mam kogoś zbić? Jak tam relacje ze znajomymi?
Tak naprawdę nic nie wiedział o teraźniejszym życiu swojej siostry. Nie rozmawiali, ale chciał się dowiedzieć. Chciał ją na nowo poznać.
Czując ciepło, bijące od ciała młodszej siostry Raidena ogarnęła błogość i miłość, którą do siebie czuli. Zupełnie jak kiedyś. Jakby w ogóle się nie rozstawali. Otulił ją ramionami i stali tak przez dłuższą chwilę w zupełnej ciszy. Potrzebowali tego. Spokoju i prawdziwego pojednania. Policjant wiedział, że zaczynało być dobrze. On też tego potrzebował, chociaż może zachowywał się na faceta, którego nic nie rusza. Ale ich motto rodzinne było jak wyryte na jego sercu.
- Koniec tych smutasów! - rzucił już o wiele lżejszym tonem, przytulając policzek do jej włosów. - Powiedz mi co u ciebie? Spotykasz się z kimś? Mam kogoś zbić? Jak tam relacje ze znajomymi?
Tak naprawdę nic nie wiedział o teraźniejszym życiu swojej siostry. Nie rozmawiali, ale chciał się dowiedzieć. Chciał ją na nowo poznać.
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
Sophia także uważała, że konflikt nie byłby dobry dla żadnej ze stron. Najlepiej, gdyby sytuację dało rozwiązać się pokojowo, ale przy takim stanowisku ministerstwa i jego nagłej radykalizacji poglądów i działań było to trudne. Sophia i Raiden też nie mogliby nic zrobić. Gdyby zaczęli głośno manifestować swoje niezadowolenie, straciliby pracę, a może nawet skończyłoby się to dla nich jeszcze gorzej. Dla własnego dobra w pracy musieli przybierać na twarz maski i wykonywać swoje obowiązki tak, jak zawsze, i tylko w domu mogli porozmawiać szczerze o swoich niepokojach.
Tak jak teraz, gdy stali na przeciwko siebie w kuchni, w której jeszcze pół roku temu krzątała się ich matka, załamując ręce nad późnymi powrotami Sophii. Mimo to zawsze rozumiała córkę i jej ambicje, nawet jeśli czasami wracała z pracy poobijana. Patrząc na jej dawne królestwo, nie umiała uwierzyć, że minęło już kilka miesięcy od tamtego... wypadku, bo co do tego, że to wcale nie był taki zwykły wypadek, nie miała już chyba żadnych wątpliwości. Carterowie byli niewygodni i musieli zginąć. Sophia jednak tęskniła za nimi każdego dnia, boleśnie świadoma pustki, jaka zapadła w tym domu, kiedy nagle ich zabrakło. I chociaż teraz nie była tutaj sama, jak w pierwszych dniach po ich śmierci, miała Raidena i od dwóch tygodni także Artis, tęskniła.
Nagle jednak Raiden zupełnie zmienił temat. Z jednej strony była mu wdzięczna za oderwanie od ponurych tematów krążących wokół polityki i niedawnych złych zmian, a z drugiej, poczuła się lekko zbita z pantałyku, gdy nagle zadał jej tak lekkie, codzienne i normalne pytania.
Takie, jakie powinny padać w normalnych rozmowach rodzeństw nie martwiących się o przyszłość. Chociaż pytanie, czy się z kimś spotykała, i tak było dość niezręczne. Miłość jej życia od ponad trzech lat była martwa, a po nim nie pojawił się nikt inny. Sophia, skupiona na kursie aurorskim, a później pracy, nie prowadziła bujnego życia towarzyskiego i nie rozglądała się za mężczyznami, chociaż pewnie nadszedł czas, żeby pozwolić przeszłości odejść i zacząć wszystko na nowo.
- Nie mam nikogo, Raidenie. Spójrz na mnie, czy wyglądam na kogoś, kto ma czas na randki? – westchnęła, wskazując na swoją zmęczoną twarz z podkrążonymi oczami, na której jeszcze kilkanaście minut temu znajdował się dżem z kanapek. – A jeśli chodzi o znajomych... Rzadko spotykam się z kimś spoza biura. Jakiś czas temu wpadłam odwiedzić Sally i to wszystko. Marzec naprawdę nie sprzyjał budowaniu znajomości.
Westchnęła, znowu biorąc do ręki kanapkę. Może teraz będzie smakować lepiej, mimo że połowa dżemu wcześniej znalazła się na jej policzku?
- A ty, braciszku? Mam nadzieję, że chociaż u ciebie sprawy mają się lepiej.
Mrugnęła do niego; wiedziała, że jeśli chodzi o randki, chwilowo absorbowała go pewna młoda, wyklęta przez rodzinę aurorka, która pomieszkiwała w ich domu. Nie wiedziała jednak, jak miały się sprawy z innymi znajomościami.
Tak jak teraz, gdy stali na przeciwko siebie w kuchni, w której jeszcze pół roku temu krzątała się ich matka, załamując ręce nad późnymi powrotami Sophii. Mimo to zawsze rozumiała córkę i jej ambicje, nawet jeśli czasami wracała z pracy poobijana. Patrząc na jej dawne królestwo, nie umiała uwierzyć, że minęło już kilka miesięcy od tamtego... wypadku, bo co do tego, że to wcale nie był taki zwykły wypadek, nie miała już chyba żadnych wątpliwości. Carterowie byli niewygodni i musieli zginąć. Sophia jednak tęskniła za nimi każdego dnia, boleśnie świadoma pustki, jaka zapadła w tym domu, kiedy nagle ich zabrakło. I chociaż teraz nie była tutaj sama, jak w pierwszych dniach po ich śmierci, miała Raidena i od dwóch tygodni także Artis, tęskniła.
Nagle jednak Raiden zupełnie zmienił temat. Z jednej strony była mu wdzięczna za oderwanie od ponurych tematów krążących wokół polityki i niedawnych złych zmian, a z drugiej, poczuła się lekko zbita z pantałyku, gdy nagle zadał jej tak lekkie, codzienne i normalne pytania.
Takie, jakie powinny padać w normalnych rozmowach rodzeństw nie martwiących się o przyszłość. Chociaż pytanie, czy się z kimś spotykała, i tak było dość niezręczne. Miłość jej życia od ponad trzech lat była martwa, a po nim nie pojawił się nikt inny. Sophia, skupiona na kursie aurorskim, a później pracy, nie prowadziła bujnego życia towarzyskiego i nie rozglądała się za mężczyznami, chociaż pewnie nadszedł czas, żeby pozwolić przeszłości odejść i zacząć wszystko na nowo.
- Nie mam nikogo, Raidenie. Spójrz na mnie, czy wyglądam na kogoś, kto ma czas na randki? – westchnęła, wskazując na swoją zmęczoną twarz z podkrążonymi oczami, na której jeszcze kilkanaście minut temu znajdował się dżem z kanapek. – A jeśli chodzi o znajomych... Rzadko spotykam się z kimś spoza biura. Jakiś czas temu wpadłam odwiedzić Sally i to wszystko. Marzec naprawdę nie sprzyjał budowaniu znajomości.
Westchnęła, znowu biorąc do ręki kanapkę. Może teraz będzie smakować lepiej, mimo że połowa dżemu wcześniej znalazła się na jej policzku?
- A ty, braciszku? Mam nadzieję, że chociaż u ciebie sprawy mają się lepiej.
Mrugnęła do niego; wiedziała, że jeśli chodzi o randki, chwilowo absorbowała go pewna młoda, wyklęta przez rodzinę aurorka, która pomieszkiwała w ich domu. Nie wiedziała jednak, jak miały się sprawy z innymi znajomościami.
Raiden nie krył się z tym co myśli. To nie był ten typ człowieka, który boi się swoich idei. Ale na pewno nikt nie zwolniłby policjanta za to, że twierdzi, że promugolskie poglądy popchną w przód zacofane czarodziejskie społeczeństwo. Nie był jedyną taką postacią, a do tego był cholernie dobrym gliniarzem. Nie krzyczał też na cały głos o sfałszowanych wynikach. Nie był głupcem, a co więcej nie był fanatykiem. Wiedział, że gdyby zaczął się burzyć i podburzać innych straciłby pracę. Jego najbliżsi musieliby sobie radzić z tym, że obłożono by go karą niezdolnością do wykonywania zawodu. I wtedy jak inaczej zapewniłby im przetrwanie? Nie. Raiden uwielbiał swoją pracę, ale nie był skończonym idiotą. Nie zamierzał wstępować do żadnych bojówek walczących z władzą, wiedząc, że to nie pomoże szarym obywatelom. Może na chwilę, ale kto miał ich chronić, jeśli wszyscy zamierzaliby się przeciwstawić sobie nawzajem? Lud i tak był już wystarczająco podburzony, a otwarty konflikt był tylko kwestią czasu. Niestety... Był zwolennikiem opowiadania się otwarcie za tym w co się wierzy, ale nie w walce, w której na pewno miało ponieść wiele osób ofiary. Wiedział, że nie da się uratować wszystkich, ale trzeba było minimalizować ryzyko. A teraz miał zamiar to zrobić łapiąc każdej sukinsyna odpowiedzialnego za te wszystkie morderstwa i zaginięcia.
Raiden nie pamiętał kiedy ostatni raz mógł się przytulić do ich mamy. Poczuć jej ciepło. Najgorsze w tym wszystkim było to, że czasem budził się i nie mógł sobie przypomnieć, co powiedziała mu zanim wyjechał. Zupełnie jakby bał się że razem z tym wspomnienie, zniknie również cała jej osoba. A ojciec... Szokiem było zobaczenie Johna Cartera na cmentarzu. Rozmowa z nim. Słuchanie tego samego tonu. Mówienie mu, żeby ich zostawił. Żeby trzymał się od Sofi z daleka. Temu sukinsynowi wydawało się, że było trudno. Ale to co czuł Raiden... To było nieznośne. Nie do wytrzymania. Było to bolesne i dlatego też chciał przerwać natłok tych wszystkich myśli i podjął się tematu, który miał złagodzić to wszystko. Zdawał sobie sprawę, że Sophia dalej cierpiała po stracie Jamesa, ale nie mogła ciągle stać w miejscu. Jak on kiedyś. Teraz to się zmieniło i może nie było to całkiem zamierzone, cieszył się z takiego obrotu sprawy. Uśmiechnął się na słowa siostry,
- A kto mówił o randkach? - rzucił nieco łobuzersko, trącając ją w czubek nosa. Zaraz jednak zmarszczył brwi na chwilę. - Sally? - powtórzył za nią, oczywiście nie pamiętając tego dziwnego spotkania w środku nocy na schodach. Jego uwaga jednak została znowu oderwana, gdy rudowłosa najwidoczniej w o wiele lepszym nastroju puściła do niego oczko. Uśmiechnął się szeroko i przejechał dłonią przez włosy. Zerknął też w międzyczasie do spiżarni, gdzie na ziemi stało jego ulubione piwo. Podwinął rękawy koszuli i dopiero wtedy, popijając alkohol, stanął po drugiej stronie wyspy, by patrzeć na jedzącą Sofi.
- Lepiej? - spytał głucho, przenosząc spojrzenie po kuchni. Po śmierci Cilliana ciężko było wrócić do poprzedniego stanu, ale Raiden nie zamierzał pokazywać siostrze, że go to bolało. Musiał się skupić na tym co było tu i teraz. - Dostałem sprawę z Aspenem i umieściłem informatora w trudno dostępnym miejscu. Gliniarze i kryminaliści to jedyni znajomi jakich ma twój brat - odpowiedział nieco prześmiewczo, ale wiedział, że wspomnienie Sprouta powinno uspokoić rudą. W końcu wiedziała jak silne więzi łączyły tę dwójkę kuzynów. - A ty jak się dogadujesz z Artis? - rzucił niezobowiązująco, chociaż był ciekawy jak obie kobiety, najlepsze przyjaciółki odnalazły się w tej sytuacji. Żadna nic o tym nie mówiła, więc postanowił sam podbić z tematem.
Raiden nie pamiętał kiedy ostatni raz mógł się przytulić do ich mamy. Poczuć jej ciepło. Najgorsze w tym wszystkim było to, że czasem budził się i nie mógł sobie przypomnieć, co powiedziała mu zanim wyjechał. Zupełnie jakby bał się że razem z tym wspomnienie, zniknie również cała jej osoba. A ojciec... Szokiem było zobaczenie Johna Cartera na cmentarzu. Rozmowa z nim. Słuchanie tego samego tonu. Mówienie mu, żeby ich zostawił. Żeby trzymał się od Sofi z daleka. Temu sukinsynowi wydawało się, że było trudno. Ale to co czuł Raiden... To było nieznośne. Nie do wytrzymania. Było to bolesne i dlatego też chciał przerwać natłok tych wszystkich myśli i podjął się tematu, który miał złagodzić to wszystko. Zdawał sobie sprawę, że Sophia dalej cierpiała po stracie Jamesa, ale nie mogła ciągle stać w miejscu. Jak on kiedyś. Teraz to się zmieniło i może nie było to całkiem zamierzone, cieszył się z takiego obrotu sprawy. Uśmiechnął się na słowa siostry,
- A kto mówił o randkach? - rzucił nieco łobuzersko, trącając ją w czubek nosa. Zaraz jednak zmarszczył brwi na chwilę. - Sally? - powtórzył za nią, oczywiście nie pamiętając tego dziwnego spotkania w środku nocy na schodach. Jego uwaga jednak została znowu oderwana, gdy rudowłosa najwidoczniej w o wiele lepszym nastroju puściła do niego oczko. Uśmiechnął się szeroko i przejechał dłonią przez włosy. Zerknął też w międzyczasie do spiżarni, gdzie na ziemi stało jego ulubione piwo. Podwinął rękawy koszuli i dopiero wtedy, popijając alkohol, stanął po drugiej stronie wyspy, by patrzeć na jedzącą Sofi.
- Lepiej? - spytał głucho, przenosząc spojrzenie po kuchni. Po śmierci Cilliana ciężko było wrócić do poprzedniego stanu, ale Raiden nie zamierzał pokazywać siostrze, że go to bolało. Musiał się skupić na tym co było tu i teraz. - Dostałem sprawę z Aspenem i umieściłem informatora w trudno dostępnym miejscu. Gliniarze i kryminaliści to jedyni znajomi jakich ma twój brat - odpowiedział nieco prześmiewczo, ale wiedział, że wspomnienie Sprouta powinno uspokoić rudą. W końcu wiedziała jak silne więzi łączyły tę dwójkę kuzynów. - A ty jak się dogadujesz z Artis? - rzucił niezobowiązująco, chociaż był ciekawy jak obie kobiety, najlepsze przyjaciółki odnalazły się w tej sytuacji. Żadna nic o tym nie mówiła, więc postanowił sam podbić z tematem.
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
Oboje byli w podobnej sytuacji. Wiedzieli, że źle się dzieje, ale nie mogli z tym nic zrobić w obawie przed konsekwencjami. W najlepszym przypadku mogliby stracić pracę. W najgorszym... Cóż, pewnego dnia mogli odnaleźć się martwi gdzieś za miastem jak ich rodzice. Kto wie, co mogłoby się wydarzyć w tak niepewnych czasach? Sophia może i bywała impulsywna (szczególnie w młodości), ale nie była też głupia i wiedziała, że w pewnych sytuacjach lepiej zamilknąć i w ciszy robić swoje niż obnosić się otwarcie z kontrowersyjnymi poglądami.
Chociaż Sophia łudziła się, że pozostawiła przeszłość za sobą, czasem wciąż uciekała myślami do chwil spędzonych z Jamesem. Od czasu do czasu otwierała starą szkatułkę ukrytą na dnie szafy, gdzie znajdowały się jej pamiątki z przeszłości i dłonią sięgała do pudełeczka, w którym był zamknięty pierścionek zaręczynowy niegdyś podarowany jej przez Jamesa. Zdjęła go po jego śmierci, nie potrafiąc go już nosić, ale nie potrafiła też zdobyć się na to, żeby go sprzedać. Czasami obracała go w palcach, wspominając przyjemne chwile planowania wspólnej przeszłości z mężczyzną, którego obdarzyła uczuciem. Przyszłości, która nigdy nie nadeszła, bo parę miesięcy po podarowaniu jej tego pierścionka James zginął w drodze powrotnej z pracy, a Sophia właśnie wtedy postanowiła wrócić do dawnych marzeń o zostaniu aurorem. Można więc powiedzieć, że ta przeszłość ukształtowała to, kim była obecnie, a Raiden pewnie nawet nie wiedział o tym małym rytuale siostry ani o pudełeczku na dnie jej szafy. Czasami jednak i ona pragnęła, żeby w jej życiu znowu pojawił się ktoś wyjątkowy. Ktoś, kto pozostanie na dłużej, bo nie chciała kolejny raz przeżywać tak bolesnej straty, ani być przyczyną czyjegoś cierpienia, a to przy jej pracy nie było zupełnie nieprawdopodobne. Czasami nie dziwiła się, że wielu aurorów decydowało się na samotność. W końcu nie tak dawno temu zginął jej współpracownik, pozostawiając żonę i dziecko.
Kiedy Raiden trącił ją lekko w nos, zachichotała i wzruszyła ramionami, na chwilę odrywając się o tych wszystkich złych myśli.
- Może opacznie cię zrozumiałam – powiedziała, wzdychając. – Sally to moja przyjaciółka z Hogwartu i nasza daleka kuzynka. Była tu ze mną na początku lutego, niechcący urządziłyśmy ci pobudkę w nocy.
Raiden wyglądał, jakby tego nie pamiętał. Najwyraźniej był wtedy zbyt zaspany.
Dostrzegając jego spojrzenie po kolejnym pytaniu, zdała sobie sprawę, że prawdopodobnie i on pomyślał przez chwilę o Cillianie, który był jego bliskim przyjacielem. Westchnęła, przez chwilę żałując swojego nietaktu, ale po chwili Raiden zaczął mówić dalej o sprawie prowadzonej z Aspenem; Sophia oczywiście znała ich wspólnego kuzyna, więc uśmiechnęła się lekko na wzmiankę o nim, ale na pytanie o Artis zmieszała się, bo nie do końca wiedziała, co mu odpowiedzieć. Ich stosunki można było określić mianem zawiłych, w końcu nie minęło wiele czasu, odkąd druga aurorka zamieszkała z nimi po zaskakującej wieści, jaką przekazała Raidenowi i jej.
- To... skomplikowane. Ale wydaje mi się, że obie próbujemy się jakoś odnaleźć w tym nowym stanie rzeczy – powiedziała w końcu. Żadnej z nich nie było teraz łatwo, szczególnie Artis, bo to jej życie drastycznie się zmieniło, to ona straciła względy rodziny i zostałaby sama na świecie gdyby nie Carterowie. – To smutne, że jej rodzina nie potrafi jej zaakceptować i kompletnie ich nie obchodzi, co się z nią teraz dzieje.
Sophii trudno było sobie to wyobrazić w przypadku ich rodziców. Nawet gdy Raiden wyjechał na lata, matka i ojciec tęsknili za nim i byli z niego dumni, nawet jeśli jego wyjazd oznaczał nie widzenie się przez bardzo długi czas.
Nagle jednak przypomniała sobie coś, o czym powinna mu powiedzieć już dawno, ale przez to zamieszanie ze śmiercią Cilliana, nowymi dochodzeniami i późnymi powrotami do domu ciągle o tym zapominała. W końcu ostatnio rzadko mieli czas, żeby porozmawiać tak jak teraz.
- Wiesz, Raidenie... Niedawno odwiedził mnie... ktoś – zaczęła po chwili namysłu. – Ten ktoś wyglądał jak sobowtór naszego ojca i przedstawił się jako John Carter. Wiesz coś o nim?
Może Raiden będzie wiedzieć coś więcej o tym tajemniczym mężczyźnie, który przedstawił się jako bliźniak ich zmarłego ojca?
Chociaż Sophia łudziła się, że pozostawiła przeszłość za sobą, czasem wciąż uciekała myślami do chwil spędzonych z Jamesem. Od czasu do czasu otwierała starą szkatułkę ukrytą na dnie szafy, gdzie znajdowały się jej pamiątki z przeszłości i dłonią sięgała do pudełeczka, w którym był zamknięty pierścionek zaręczynowy niegdyś podarowany jej przez Jamesa. Zdjęła go po jego śmierci, nie potrafiąc go już nosić, ale nie potrafiła też zdobyć się na to, żeby go sprzedać. Czasami obracała go w palcach, wspominając przyjemne chwile planowania wspólnej przeszłości z mężczyzną, którego obdarzyła uczuciem. Przyszłości, która nigdy nie nadeszła, bo parę miesięcy po podarowaniu jej tego pierścionka James zginął w drodze powrotnej z pracy, a Sophia właśnie wtedy postanowiła wrócić do dawnych marzeń o zostaniu aurorem. Można więc powiedzieć, że ta przeszłość ukształtowała to, kim była obecnie, a Raiden pewnie nawet nie wiedział o tym małym rytuale siostry ani o pudełeczku na dnie jej szafy. Czasami jednak i ona pragnęła, żeby w jej życiu znowu pojawił się ktoś wyjątkowy. Ktoś, kto pozostanie na dłużej, bo nie chciała kolejny raz przeżywać tak bolesnej straty, ani być przyczyną czyjegoś cierpienia, a to przy jej pracy nie było zupełnie nieprawdopodobne. Czasami nie dziwiła się, że wielu aurorów decydowało się na samotność. W końcu nie tak dawno temu zginął jej współpracownik, pozostawiając żonę i dziecko.
Kiedy Raiden trącił ją lekko w nos, zachichotała i wzruszyła ramionami, na chwilę odrywając się o tych wszystkich złych myśli.
- Może opacznie cię zrozumiałam – powiedziała, wzdychając. – Sally to moja przyjaciółka z Hogwartu i nasza daleka kuzynka. Była tu ze mną na początku lutego, niechcący urządziłyśmy ci pobudkę w nocy.
Raiden wyglądał, jakby tego nie pamiętał. Najwyraźniej był wtedy zbyt zaspany.
Dostrzegając jego spojrzenie po kolejnym pytaniu, zdała sobie sprawę, że prawdopodobnie i on pomyślał przez chwilę o Cillianie, który był jego bliskim przyjacielem. Westchnęła, przez chwilę żałując swojego nietaktu, ale po chwili Raiden zaczął mówić dalej o sprawie prowadzonej z Aspenem; Sophia oczywiście znała ich wspólnego kuzyna, więc uśmiechnęła się lekko na wzmiankę o nim, ale na pytanie o Artis zmieszała się, bo nie do końca wiedziała, co mu odpowiedzieć. Ich stosunki można było określić mianem zawiłych, w końcu nie minęło wiele czasu, odkąd druga aurorka zamieszkała z nimi po zaskakującej wieści, jaką przekazała Raidenowi i jej.
- To... skomplikowane. Ale wydaje mi się, że obie próbujemy się jakoś odnaleźć w tym nowym stanie rzeczy – powiedziała w końcu. Żadnej z nich nie było teraz łatwo, szczególnie Artis, bo to jej życie drastycznie się zmieniło, to ona straciła względy rodziny i zostałaby sama na świecie gdyby nie Carterowie. – To smutne, że jej rodzina nie potrafi jej zaakceptować i kompletnie ich nie obchodzi, co się z nią teraz dzieje.
Sophii trudno było sobie to wyobrazić w przypadku ich rodziców. Nawet gdy Raiden wyjechał na lata, matka i ojciec tęsknili za nim i byli z niego dumni, nawet jeśli jego wyjazd oznaczał nie widzenie się przez bardzo długi czas.
Nagle jednak przypomniała sobie coś, o czym powinna mu powiedzieć już dawno, ale przez to zamieszanie ze śmiercią Cilliana, nowymi dochodzeniami i późnymi powrotami do domu ciągle o tym zapominała. W końcu ostatnio rzadko mieli czas, żeby porozmawiać tak jak teraz.
- Wiesz, Raidenie... Niedawno odwiedził mnie... ktoś – zaczęła po chwili namysłu. – Ten ktoś wyglądał jak sobowtór naszego ojca i przedstawił się jako John Carter. Wiesz coś o nim?
Może Raiden będzie wiedzieć coś więcej o tym tajemniczym mężczyźnie, który przedstawił się jako bliźniak ich zmarłego ojca?
- Powinnaś wyjść kiedyś do ludzi i ruszyć dalej - rzucił, obserwując jak się zaśmiała. Oboje wiedzieli, że dobrze go zrozumiałą, a Raiden chciał jej jedynie dać pretekst do żartu. Nie przewidział tylko, że to poruszy jej wspomnienia i zanim się zorientował, żeby ugryźć się w język było już za późno. - Sophi, przepraszam - mruknął, wiedząc ile dla niej znaczył James. Zdawał sobie z tego całkowicie sprawę, ale nie mogła popadać w przeszłość, gdy miała przed sobą całą przyszłość. Była jego siostrą i nie chciał, by pozostała do końca życia sama, rozpamiętując to co miała i to co mogło być. Nikt nie wiedział, co się wydarzy, ale nie można było wiązać się jedynie ze wspomnieniami. Obojgu zależało na sobie wzajemnie i zapewne mogło być to w pewien sposób dotykające, jeśli Sophia widziała, że w życiu jej brata tak wiele się zmieniło w krótkim czasie. Nikt się tego nie spodziewał, ale kto powiedział, że ona nie może przeżyć tego też? Może nie tego samego, bo Carter nie byłby zadowolony, ale w życiu było wiele niespodzianek. Wierzył, że jedna z nich jest właśnie dla Sophii. Nie dziś, nie jutro, mimo wszystko w przyszłości tkwiło szczęście, nie w przeszłości. Oczywiście że w niej kryły się też radosne, dobre wspomnienia jak chociażby z rodzicami, jednak chodziło o tu i teraz.
- Babskie sprawy... - mruknął w odpowiedzi, wiedząc, że za nic w świecie nie orientował się o co chodziło w tych relacjach. Kobiety potrafiły z największych przyjaciółek w jeden dzień stać się zatwardziałymi wrogami, a faceci? Jeden dostałby w ryj, drugi by oddał i skończyliby w pubie wspólnie obalając kolejne piwa. Raiden zaczął wyciągać parę składników na lekką kolację dla siostry i Artis, wiedząc, że kanapki były stosunkowo za małym prowiantem. I kto powiedział, że życie nie jest skomplikowane? Wierzył jednak w to, że obie panie auror miały na tyle oleju w głowie, by się dogadać. Może miało im iść to ciężej niż sądziły, ale musiały sobie z tym poradzić. W końcu nie było innego wyjścia i Raiden też żadnego innego nie widział. Nie chciał. Znowu zesztywniał na milisekundę, słysząc jak Sophia wspomniała o Macmillanach. Wbijając spojrzenie w blat wyspy między nimi, rzucił dość twardo:
- Teraz my jesteśmy jej rodziną i musimy się w tym odnaleźć. Wszyscy.
Tak wyglądała i miała wyglądać ich przyszłość. Musieli się dogadać ponad wszystko. Te dwie panny i mały bobas rosnący w brzuchu Artis byli jego jedynym światem w tym momencie i tylko na nich mu zależało. Zamierzał je chronić przed całym złem, bo wyłącznie oni się liczyli. Nie sądził jednak że przyjdzie mu kiedykolwiek chronić najbliższych przed resztą rodziny. Zmarszczył brwi, pozbywając się wszelkiego wcześniejszego ciepła, które miał w sobie, gdy usłyszał to imię. Ręka siekająca marchew zatrzymała się gwałtownie. - Kazałem mu się trzymać z daleka - warknął po dłuższej chwili ciszy, nie przestając jednak przygotowywać kolacji. - Jeśli kiedykolwiek tu jeszcze przyjdzie, nie masz go wpuszczać. Słyszałaś? - spytał lub właściwie oczekiwał na potwierdzenie swojego zakazu od siostry. Nie wiedziała jak bardzo go to bolało, sama była tym zszokowana, ale ona przynajmniej mogła pożegnać się z ojcem. On swoją okazję przegapił... Nie chciał rozmawiać o Johnie Carterze.
- Babskie sprawy... - mruknął w odpowiedzi, wiedząc, że za nic w świecie nie orientował się o co chodziło w tych relacjach. Kobiety potrafiły z największych przyjaciółek w jeden dzień stać się zatwardziałymi wrogami, a faceci? Jeden dostałby w ryj, drugi by oddał i skończyliby w pubie wspólnie obalając kolejne piwa. Raiden zaczął wyciągać parę składników na lekką kolację dla siostry i Artis, wiedząc, że kanapki były stosunkowo za małym prowiantem. I kto powiedział, że życie nie jest skomplikowane? Wierzył jednak w to, że obie panie auror miały na tyle oleju w głowie, by się dogadać. Może miało im iść to ciężej niż sądziły, ale musiały sobie z tym poradzić. W końcu nie było innego wyjścia i Raiden też żadnego innego nie widział. Nie chciał. Znowu zesztywniał na milisekundę, słysząc jak Sophia wspomniała o Macmillanach. Wbijając spojrzenie w blat wyspy między nimi, rzucił dość twardo:
- Teraz my jesteśmy jej rodziną i musimy się w tym odnaleźć. Wszyscy.
Tak wyglądała i miała wyglądać ich przyszłość. Musieli się dogadać ponad wszystko. Te dwie panny i mały bobas rosnący w brzuchu Artis byli jego jedynym światem w tym momencie i tylko na nich mu zależało. Zamierzał je chronić przed całym złem, bo wyłącznie oni się liczyli. Nie sądził jednak że przyjdzie mu kiedykolwiek chronić najbliższych przed resztą rodziny. Zmarszczył brwi, pozbywając się wszelkiego wcześniejszego ciepła, które miał w sobie, gdy usłyszał to imię. Ręka siekająca marchew zatrzymała się gwałtownie. - Kazałem mu się trzymać z daleka - warknął po dłuższej chwili ciszy, nie przestając jednak przygotowywać kolacji. - Jeśli kiedykolwiek tu jeszcze przyjdzie, nie masz go wpuszczać. Słyszałaś? - spytał lub właściwie oczekiwał na potwierdzenie swojego zakazu od siostry. Nie wiedziała jak bardzo go to bolało, sama była tym zszokowana, ale ona przynajmniej mogła pożegnać się z ojcem. On swoją okazję przegapił... Nie chciał rozmawiać o Johnie Carterze.
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
Nie gniewała się na niego. Dawno już minął ten czas, kiedy żywiła do niego urazę o to, że nie chciał pomóc w sprawie Jamesa. Kiedy już po ich kłótni opuściła Amerykę i wróciła do Anglii, z czasem dotarło do niej, że naprawdę nie mógł nic zrobić i obwinianie go o to było niesprawiedliwe, nawet jeśli osoby przypisane do sprawy ją zlekceważyły i osoby, która zabiła Jamesa, nie udało się odnaleźć.
- W porządku. Nic się nie dzieje – uspokoiła go, lekko wyciągając dłoń w jego stronę. Na pewno było lepiej niż kiedyś, nawet jeśli wciąż coś ją blokowało, jak nie przeszłość, to myśli o przyszłości, o pracy, która takich rzeczy nie ułatwiała. Ale Raiden na pewno zdawał sobie z tego sprawę, jego praca nie odbiegała aż tak mocno od jej.
- Jakoś sobie radzimy – zapewniła jeszcze. Nie chciała odtrącać Artis, jej przyjaźń wiele dla niej znaczyła, nawet jeśli ostatnio została wystawiona na próbę. Obie musiały nauczyć się żyć w nowej rzeczywistości, a w obecnych czasach kłótnie nie miały żadnego sensu. Już wystarczyło, że magiczny świat zaczynał się niepokojąco dzielić. Nawet ich rodzinne motto, o którym kiedyś opowiadał jej ojciec, mówiło: „Zjednoczeni stoimy, podzieleni upadamy” i Sophia coraz bardziej pojmowała wagę tych słów, usłyszanych, kiedy była dzieckiem i kiedy tata opowiadał jej rodzinne historie. Teraz byli rodziną, nawet jeśli związek Raidena i Artis nie był czymś oficjalnym. Sophia czuła jednak, jak bardzo jej bratu zależało na tej kobiecie i nie potrafiła go za to potępiać. Jedynymi osobami, które mogłaby w tej sytuacji potępiać, byli rodzice Artis, którzy wypędzili ją z domu. A jeśli chodzi o ich relacje, wierzyła że wkrótce wszystko wróci do normy, choć Artis pewnie potrzebowała czasu, żeby nauczyć się żyć w takich warunkach, wśród zwykłych ludzi, bez dworskiego przepychu. Sophia rozumiała to, bo gdyby ona urodziła się w takiej rodzinie, pewnie też trudno byłoby jej się przestawić. A może nawet byłaby wtedy zupełnie inną osobą, ukształtowaną przez inną rodzinę i inne warunki?
Kiedy jednak wspomniała o Johnie Carterze, atmosfera zauważalnie zgęstniała. Sophia poruszyła się niespokojnie, a jej złote oczy ponownie utkwiły się w sylwetce brata.
- Już się spotkaliście? – zapytała, zastanawiając się, czy John złożył wizytę również jej bratu. I on nic na ten temat nie wspomniał. Nie chciał jej martwić, czy też zapominał o tym w natłoku innych spraw? Po reakcji brata mogła jednak wywnioskować jedno – Raiden nie był dobrze nastawiony do ich domniemanego wuja. – Dobrze, słyszałam. Kiedy się tu pojawił, przez chwilę myślałam... że patrzę na ducha. Albo że to jakaś sprytna sztuczka. Nawet nie wpuściłam go do domu, nie ufałam mu na tyle. Rozmawialiśmy na progu, a potem odszedł. Mówił, że chciał mnie zobaczyć.
Ale ostatecznie tęsknota za ojcem i chęć poznania jakiejś nieznanej rodzinnej tajemnicy zaważyła na tym, że Sophia wciąż myślała o Carterze. I mimo reakcji brata, postanowiła, że spróbuje go odnaleźć pod adresem, który podał, skoro nawet Raiden nie chciał nic na ten temat zdradzić. Oczywiście nie wspomniała o tym ani słowem, chociaż ciekawiła ją ta reakcja. Nawet jeśli sama nie ufała w pełni Johnowi i nie była pewna, co dokładnie o nim myśleć. Albo mówił jej wtedy prawdę, albo był naprawdę sprytnym oszustem.
- W porządku. Nic się nie dzieje – uspokoiła go, lekko wyciągając dłoń w jego stronę. Na pewno było lepiej niż kiedyś, nawet jeśli wciąż coś ją blokowało, jak nie przeszłość, to myśli o przyszłości, o pracy, która takich rzeczy nie ułatwiała. Ale Raiden na pewno zdawał sobie z tego sprawę, jego praca nie odbiegała aż tak mocno od jej.
- Jakoś sobie radzimy – zapewniła jeszcze. Nie chciała odtrącać Artis, jej przyjaźń wiele dla niej znaczyła, nawet jeśli ostatnio została wystawiona na próbę. Obie musiały nauczyć się żyć w nowej rzeczywistości, a w obecnych czasach kłótnie nie miały żadnego sensu. Już wystarczyło, że magiczny świat zaczynał się niepokojąco dzielić. Nawet ich rodzinne motto, o którym kiedyś opowiadał jej ojciec, mówiło: „Zjednoczeni stoimy, podzieleni upadamy” i Sophia coraz bardziej pojmowała wagę tych słów, usłyszanych, kiedy była dzieckiem i kiedy tata opowiadał jej rodzinne historie. Teraz byli rodziną, nawet jeśli związek Raidena i Artis nie był czymś oficjalnym. Sophia czuła jednak, jak bardzo jej bratu zależało na tej kobiecie i nie potrafiła go za to potępiać. Jedynymi osobami, które mogłaby w tej sytuacji potępiać, byli rodzice Artis, którzy wypędzili ją z domu. A jeśli chodzi o ich relacje, wierzyła że wkrótce wszystko wróci do normy, choć Artis pewnie potrzebowała czasu, żeby nauczyć się żyć w takich warunkach, wśród zwykłych ludzi, bez dworskiego przepychu. Sophia rozumiała to, bo gdyby ona urodziła się w takiej rodzinie, pewnie też trudno byłoby jej się przestawić. A może nawet byłaby wtedy zupełnie inną osobą, ukształtowaną przez inną rodzinę i inne warunki?
Kiedy jednak wspomniała o Johnie Carterze, atmosfera zauważalnie zgęstniała. Sophia poruszyła się niespokojnie, a jej złote oczy ponownie utkwiły się w sylwetce brata.
- Już się spotkaliście? – zapytała, zastanawiając się, czy John złożył wizytę również jej bratu. I on nic na ten temat nie wspomniał. Nie chciał jej martwić, czy też zapominał o tym w natłoku innych spraw? Po reakcji brata mogła jednak wywnioskować jedno – Raiden nie był dobrze nastawiony do ich domniemanego wuja. – Dobrze, słyszałam. Kiedy się tu pojawił, przez chwilę myślałam... że patrzę na ducha. Albo że to jakaś sprytna sztuczka. Nawet nie wpuściłam go do domu, nie ufałam mu na tyle. Rozmawialiśmy na progu, a potem odszedł. Mówił, że chciał mnie zobaczyć.
Ale ostatecznie tęsknota za ojcem i chęć poznania jakiejś nieznanej rodzinnej tajemnicy zaważyła na tym, że Sophia wciąż myślała o Carterze. I mimo reakcji brata, postanowiła, że spróbuje go odnaleźć pod adresem, który podał, skoro nawet Raiden nie chciał nic na ten temat zdradzić. Oczywiście nie wspomniała o tym ani słowem, chociaż ciekawiła ją ta reakcja. Nawet jeśli sama nie ufała w pełni Johnowi i nie była pewna, co dokładnie o nim myśleć. Albo mówił jej wtedy prawdę, albo był naprawdę sprytnym oszustem.
Strona 2 z 4 • 1, 2, 3, 4
Kuchnia
Szybka odpowiedź