Balkony
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
Balkony
Znajdują się nad główną przestrzenią atrium i roztacza się stąd doskonały widok na jego główną przestrzeń z przykuwającymi uwagę Fontanną Magicznego Braterstwa i przejściem w stronę alei otoczonej kominkami. Można się tutaj dostać schodami, do których wejście znajduje się za rzędem kolumn podtrzymujących balkon. Miejsce służy jako zaciszny kąt do obserwacji lub odpoczynku, jeśli ktoś ma na to czas, choć wolna przestrzeń jest stosunkowo niewielka. Dalej znajdują się drzwi prowadzące do niewielkich biur i innych pomieszczeń, zazwyczaj nieużywanych i często służących po prostu za składziki na różne niepotrzebne już przedmioty, które kiedyś mogą się jeszcze przydać.
/10 marzec
Ostatnie numery Proroka Codziennego wprawiały go w niemałą konsternację. List pani Minister, wieść o referendum, w końcu niepokojące wyniki badań społecznych... Sam nie wiedział co o tym wszystkim sądzić! Prawie osiemdziesiąt procent czarodziejów faktycznie obawiało się mugoli? Nie chciało mu się w to wierzyć... Jaka zaściankowość! Jaka nietolerancja! Nie dało się mieć ciaśniejszego umysłu niż ci wszyscy fanatycy czystej krwi! I że niby Wielka Brytania nie ciągnie żadnych korzyści ze współpracy z Międzynarodową Konfederacją Czarodziejów? Bzdura! Właśnie dzięki owej współpracy jego ojciec mógł handlować z czarodziejami z innych krajów, on sam odwiedził w styczniu Rumunię przyglądając się pracy tamtejszych opiekunów smoków i przywiózł serce Rogogona, na którym zresztą niedawno pracował. Dzięki temu mógł swobodnie poruszać się po świecie, mógł odkrywać to co jeszcze nieodkryte i przede wszystkim zdobywać wiedzę na najróżniejsze tematy. Ciarki przechodziły mu po plecach jak tylko pomyślał o tym, że wkrótce ustanie swobodny przepływ informacji, że Ministerstwo zamknie ich na Wyspach Brytyjskich...
I chociaż w pierwszej chwili chciał zbojkotować referendum, to ostatecznie doszedł do wniosku, że winien się na nim pojawić. Do Ministerstwa przybył siecią Fiuu - nie znosił podróżowania w ten sposób, więc jak tylko wyłonił się z płomieni to w momencie pozieleniał. Pospiesznie oddał różdżkę do sprawdzenia, a gdy na nowo znalazła się w dłoni właściciela, ruszył wgłąb atrium, uważając by niespodziewanie nie puścić pawia na czyjeś plecy albo buty. Choć pomieszczenie należało do tych raczej monumentalnych to i tak miał wrażenie, że wewnątrz jest duszno, a w powietrzu unosi się aura poddenerwowania... Jakoś nie miał ochoty przebywać tu dłużej niż to konieczne - odebrał więc kartę do głosowania i udał się z nią w kierunku balkonów widokowych, gdzie miał nadzieję odnaleźć trochę spokoju. Ale zamiast tego znalazł coś całkiem innego. Coś, albo raczej kogoś - Cece Sykes, magomedyczka dzięki której pozbył się świerzba... Wypadałoby się przywitać, prawda?
- Pani doktor! - zawołał, machnąwszy jedną ręką, po czym pognał w kierunku brunetki, witając ją szerokim uśmiechem - Proszę spojrzeć. - podwinął rękawy szaty, ukazując ręce aż do łokci - w tym momencie znaczyły je tylko pojedyncze, wciąż gojące się plamki - Nie ma śladu! Ten eliksir - cudo, a ta maść - fenomenalna!
Ostatnie numery Proroka Codziennego wprawiały go w niemałą konsternację. List pani Minister, wieść o referendum, w końcu niepokojące wyniki badań społecznych... Sam nie wiedział co o tym wszystkim sądzić! Prawie osiemdziesiąt procent czarodziejów faktycznie obawiało się mugoli? Nie chciało mu się w to wierzyć... Jaka zaściankowość! Jaka nietolerancja! Nie dało się mieć ciaśniejszego umysłu niż ci wszyscy fanatycy czystej krwi! I że niby Wielka Brytania nie ciągnie żadnych korzyści ze współpracy z Międzynarodową Konfederacją Czarodziejów? Bzdura! Właśnie dzięki owej współpracy jego ojciec mógł handlować z czarodziejami z innych krajów, on sam odwiedził w styczniu Rumunię przyglądając się pracy tamtejszych opiekunów smoków i przywiózł serce Rogogona, na którym zresztą niedawno pracował. Dzięki temu mógł swobodnie poruszać się po świecie, mógł odkrywać to co jeszcze nieodkryte i przede wszystkim zdobywać wiedzę na najróżniejsze tematy. Ciarki przechodziły mu po plecach jak tylko pomyślał o tym, że wkrótce ustanie swobodny przepływ informacji, że Ministerstwo zamknie ich na Wyspach Brytyjskich...
I chociaż w pierwszej chwili chciał zbojkotować referendum, to ostatecznie doszedł do wniosku, że winien się na nim pojawić. Do Ministerstwa przybył siecią Fiuu - nie znosił podróżowania w ten sposób, więc jak tylko wyłonił się z płomieni to w momencie pozieleniał. Pospiesznie oddał różdżkę do sprawdzenia, a gdy na nowo znalazła się w dłoni właściciela, ruszył wgłąb atrium, uważając by niespodziewanie nie puścić pawia na czyjeś plecy albo buty. Choć pomieszczenie należało do tych raczej monumentalnych to i tak miał wrażenie, że wewnątrz jest duszno, a w powietrzu unosi się aura poddenerwowania... Jakoś nie miał ochoty przebywać tu dłużej niż to konieczne - odebrał więc kartę do głosowania i udał się z nią w kierunku balkonów widokowych, gdzie miał nadzieję odnaleźć trochę spokoju. Ale zamiast tego znalazł coś całkiem innego. Coś, albo raczej kogoś - Cece Sykes, magomedyczka dzięki której pozbył się świerzba... Wypadałoby się przywitać, prawda?
- Pani doktor! - zawołał, machnąwszy jedną ręką, po czym pognał w kierunku brunetki, witając ją szerokim uśmiechem - Proszę spojrzeć. - podwinął rękawy szaty, ukazując ręce aż do łokci - w tym momencie znaczyły je tylko pojedyncze, wciąż gojące się plamki - Nie ma śladu! Ten eliksir - cudo, a ta maść - fenomenalna!
Every great wizard in history has started out as nothing more than what we are now, students.
If they can do it,
why not us?
If they can do it,
why not us?
Myślenie o konieczności zagłosowania w referendum sprawiało, że wnętrzności Cece zwijały się w niezwykle silnym, boleśnie męczącym splocie. Nie było jej niedobrze. Raczej miała wrażenie, że coś ciężkiego zalęgło jej się w brzuchu, co z kolei doprowadziło do tego, iż odczuwała denerwujący dyskomfort. Nie znosiła udzielać się społecznie w ten sposób i chociaż to może wydawać się niezwykle naiwne, wolała powierzać decyzje w takich sprawach komuś innemu, licząc na to, że społeczeństwo jeszcze nie zidiociało i podziela jej poglądy. Jak większość ludzi sądziła, że te wyrażane przez nią są jedynymi właściwymi i najlepszymi. Nie dziwne, że czuła się niezwykle nie na miejscu, gdy wychodziła z kominka w Ministerstwie Magii. Otrzepując szatę z popiołu, myślała tylko o tym, w jakim kraju i czasach przyszło jej żyć. Policja antymugolska? Wystąpienie z Międzynarodowej Konfederacji Czarodziejów? Chociaż zazwyczaj potrafiła machnąć ręką na wypełnianie kart do głosowania, tak teraz zmusiła się, aby zaznaczyć dzisiejszego dnia odpowiednie kwadraciki, czując, że jeśli tego nie zrobi, może przyłożyć rękę do największego pogromu mugoli w historii magicznej społęczności. Tylko ona wiedziała jak bardzo denerwowała ją taka możliwość. Mimikę twarzy miała na tyle stateczną, aby wyglądać na niezwykle znudzoną tym całym zamieszaniem, chociaż wewnątrz niej nieustannie wrzało. Co się działo z tym krajem? Może niedługo sama miała być ścigana za nie posiadanie szlachetnie urodzonych przodków? Czy nie do tego to wszystko zmierzało?
W zamyśleniu odebrała różdżkę od sprawdzającego ją czarodzieja i niemalże natychmiast po zaopatrzeniu się w arkusik do głosowania, zniknęła na balkonach. Czuła się tutaj o wiele bardziej komfortowo niż tam na dole, w otoczeniu bardziej lub mniej znajomych twarzy. Cisza i spokój wspomagały skupienie się na zakreślaniu odpowiednich pól, chociaż dla Cece wcale nie było to trudne. Ba, wątpiła czy można było ułożyć banalniejsze referendum. Chociaż już dawno pozbyła się powodu, dla którego miałaby tutaj jeszcze siedzieć (no może poza koniecznością oddania wypełnionej karty), nie ruszała się z miejsca. Tkwiła oparta o balustradę, zapatrzona w poruszające się w dole postacie w ciemnych pelerynach. Szukała spokoju w cichym trzasku aportujących się w kominkach czarodziejów. Zamknęła nawet oczy, pogrążona we własnych myślach, ale nagle drgnęła silnie. Jej rozluźniona twarz spięła się nieoczekiwanie, ale zaraz rozjaśnił ją szczery uśmiech. Dostrzegła, że woła ją nie kto inny jak młody Ollivander. Wydawało jej się, że opuścił jej oddział zaledwie wczoraj i niemalże zdziwiła się widząc jak dobrze wyglądają ranki na jego ciele. Porzuciła tę irracjonalną myśl tak szybko jak było to możliwe, powracając tym samym do rzeczywistości.
- Miło Cię widzieć, Titusie - powitała go, przyglądając się jeszcze jego przedramionom. Przesunęła po nich palcami, badając strukturę krostek, ale nie wyczuła niczego niepokojącego. Cofnęła szybko palce. - Ciesze się, że tak uważasz. - zaśmiała się krótko i zaskakująco beztrosko jak na dręczące ją moralne rozterki. Rzuciła okiem na całą jego sylwetkę, taksując go przez moment spojrzeniem. - Faktycznie, dobrze wyglądasz. - wydała wyrok, wreszcie zaglądając mu w oczy, naprawdę zadowolona z tego niewielkiego sukcesu medycyny.
- Widzę, że wszystko jeszcze przed Tobą - odezwała się, wskazując ruchem dłoni na kartę do głosowania, którą Titus wciąż trzymał w dłoni. W jej uśmiech wkradła się spora doza smutku, adekwatna do tematów poruszanych w referendum. - Trudna decyzja? - zagadała jeszcze, zginając swój własny arkusik na pół, ciekawa jego poglądów na poruszane w głosowaniu kwestie. Najwyraźniej uznała, że jeśli odpowiedź okaże się zbyt osobista, Ollivander zwyczajnie odmówi jej udzielenia.
W zamyśleniu odebrała różdżkę od sprawdzającego ją czarodzieja i niemalże natychmiast po zaopatrzeniu się w arkusik do głosowania, zniknęła na balkonach. Czuła się tutaj o wiele bardziej komfortowo niż tam na dole, w otoczeniu bardziej lub mniej znajomych twarzy. Cisza i spokój wspomagały skupienie się na zakreślaniu odpowiednich pól, chociaż dla Cece wcale nie było to trudne. Ba, wątpiła czy można było ułożyć banalniejsze referendum. Chociaż już dawno pozbyła się powodu, dla którego miałaby tutaj jeszcze siedzieć (no może poza koniecznością oddania wypełnionej karty), nie ruszała się z miejsca. Tkwiła oparta o balustradę, zapatrzona w poruszające się w dole postacie w ciemnych pelerynach. Szukała spokoju w cichym trzasku aportujących się w kominkach czarodziejów. Zamknęła nawet oczy, pogrążona we własnych myślach, ale nagle drgnęła silnie. Jej rozluźniona twarz spięła się nieoczekiwanie, ale zaraz rozjaśnił ją szczery uśmiech. Dostrzegła, że woła ją nie kto inny jak młody Ollivander. Wydawało jej się, że opuścił jej oddział zaledwie wczoraj i niemalże zdziwiła się widząc jak dobrze wyglądają ranki na jego ciele. Porzuciła tę irracjonalną myśl tak szybko jak było to możliwe, powracając tym samym do rzeczywistości.
- Miło Cię widzieć, Titusie - powitała go, przyglądając się jeszcze jego przedramionom. Przesunęła po nich palcami, badając strukturę krostek, ale nie wyczuła niczego niepokojącego. Cofnęła szybko palce. - Ciesze się, że tak uważasz. - zaśmiała się krótko i zaskakująco beztrosko jak na dręczące ją moralne rozterki. Rzuciła okiem na całą jego sylwetkę, taksując go przez moment spojrzeniem. - Faktycznie, dobrze wyglądasz. - wydała wyrok, wreszcie zaglądając mu w oczy, naprawdę zadowolona z tego niewielkiego sukcesu medycyny.
- Widzę, że wszystko jeszcze przed Tobą - odezwała się, wskazując ruchem dłoni na kartę do głosowania, którą Titus wciąż trzymał w dłoni. W jej uśmiech wkradła się spora doza smutku, adekwatna do tematów poruszanych w referendum. - Trudna decyzja? - zagadała jeszcze, zginając swój własny arkusik na pół, ciekawa jego poglądów na poruszane w głosowaniu kwestie. Najwyraźniej uznała, że jeśli odpowiedź okaże się zbyt osobista, Ollivander zwyczajnie odmówi jej udzielenia.
DANCE, ballerina, DANCE AND DO YOUR PIROUETTE
IN RHYTHM WITH YOUR ACHIN' HEART
DANCE, ballerina, DANCE YOU MUSTN'T ONCE FORGET
A DANCER HAS TO DANCE THE PART
IN RHYTHM WITH YOUR ACHIN' HEART
DANCE, ballerina, DANCE YOU MUSTN'T ONCE FORGET
A DANCER HAS TO DANCE THE PART
Cece Sykes
Zawód : uzdrowicielka, oddz. urazów magizoologicznych
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
To możliwość spełnienia marzeń sprawia, że życie jest tak fascynujące.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Mnie również. - pokiwał głową, a kiedy przesunęła palcami po jego skórze poczuł przyjemny dreszcz biegnący po kręgosłupie. Róż wślizgnął się na jego policzki, ale uznał, że w razie czego zgoni to na zaduch panujący wewnątrz wielkiego pomieszczenia. Opuścił rękawy szaty, przy okazji wygładzając jej poły, mnąc w uścisku niezapełnioną kartę z pytaniami.
- Również wyglądasz olśniewająco... - stwierdził zanim zdążył ugryźć się w język. Usta wykrzywiły się w delikatnym, nieco płochym uśmiechu i tak jak i Cece, wbił spojrzenie w jej hipnotyzujące oczęta otoczone firaną ciemnych rzęs. Zaraz jednak zerknął na swoją kartę.
- Taaak. - stwierdził, westchnął głęboko - Nie, nie trudna po prostu... wciąż się zastanawiam czy to ma jakiś sens? - wzruszył ramionami. Zbliżył się nieznacznie do Cece, tak by tylko ona usłyszała jego kolejne słowa - Myślisz, że Ministerstwo faktycznie weźmie pod uwagę głos ludu? Że to nie tylko taka przykrywka, a i tak zrobią co chcą? - szepnął. Może nie powinien dzielić się takimi przemyśleniami z kimś kogo praktycznie nie znał, ale jakoś tak od początku ufał Cece. Przez chwilę milczał jedynie przyglądając się pannie Sykes, by ostatecznie odsunąć się o krok - Zresztą nieważne. - machnął ręką - Tak czy siak czekają nas czasy pełnie nienawiści. Wiesz... aż mnie czasem nachodzi ochota rzucić to wszystko i wyjechać do Afryki żeby zamieszkać z tubylcami i uczyć się od szamanów. - roześmiał się krótko. Przeciągnął papier między palcami, tym samym nieznacznie go rozprostowując, opuszczając nań spojrzenie. Jeszcze raz wbił ślepia w zapisane na kartce pytania.
- Tak sobie pomyślałem... - zawahał się, nerwowo zwijając w rulon dopiero co rozprostowany arkusz - Może jak już oddamy nasze głosy to chciałabyś pójść ze mną na kawę albo na herbatę, albo w sumie na cokolwiek innego. Znaczy... tak w ramach podzięki za pomoc ze świerzbem. - rzucił w końcu, ale nie uniósł spojrzenia, wciąż wlepiając je we własne dłonie.
- Również wyglądasz olśniewająco... - stwierdził zanim zdążył ugryźć się w język. Usta wykrzywiły się w delikatnym, nieco płochym uśmiechu i tak jak i Cece, wbił spojrzenie w jej hipnotyzujące oczęta otoczone firaną ciemnych rzęs. Zaraz jednak zerknął na swoją kartę.
- Taaak. - stwierdził, westchnął głęboko - Nie, nie trudna po prostu... wciąż się zastanawiam czy to ma jakiś sens? - wzruszył ramionami. Zbliżył się nieznacznie do Cece, tak by tylko ona usłyszała jego kolejne słowa - Myślisz, że Ministerstwo faktycznie weźmie pod uwagę głos ludu? Że to nie tylko taka przykrywka, a i tak zrobią co chcą? - szepnął. Może nie powinien dzielić się takimi przemyśleniami z kimś kogo praktycznie nie znał, ale jakoś tak od początku ufał Cece. Przez chwilę milczał jedynie przyglądając się pannie Sykes, by ostatecznie odsunąć się o krok - Zresztą nieważne. - machnął ręką - Tak czy siak czekają nas czasy pełnie nienawiści. Wiesz... aż mnie czasem nachodzi ochota rzucić to wszystko i wyjechać do Afryki żeby zamieszkać z tubylcami i uczyć się od szamanów. - roześmiał się krótko. Przeciągnął papier między palcami, tym samym nieznacznie go rozprostowując, opuszczając nań spojrzenie. Jeszcze raz wbił ślepia w zapisane na kartce pytania.
- Tak sobie pomyślałem... - zawahał się, nerwowo zwijając w rulon dopiero co rozprostowany arkusz - Może jak już oddamy nasze głosy to chciałabyś pójść ze mną na kawę albo na herbatę, albo w sumie na cokolwiek innego. Znaczy... tak w ramach podzięki za pomoc ze świerzbem. - rzucił w końcu, ale nie uniósł spojrzenia, wciąż wlepiając je we własne dłonie.
Every great wizard in history has started out as nothing more than what we are now, students.
If they can do it,
why not us?
If they can do it,
why not us?
| 10 marca
Chciała jak najszybciej pozbyć się powinności, która nakazywała jej poddać się głosowaniu. Jej różdżka zdążyła być sprawdzona, potwierdzając jej czarodziejską tożsamość, a Inara mogła na powrót schować ją w kieszonkę rękawa. Pytania referendum wydawały się czarnowłosej o tyle dziwne, że wisiała przez moment nad kartką, starając się odnaleźć w pytaniach ukrytą przestrzeń. Nie była specjalistką w dokumentach, ale alchemiczne receptury nauczyły ją, że czasami jedno słowo może nieść ze sobą więcej znaczeń, niż przeciętny czarodziej chciałby wiedzieć. Ostatecznie udzieliła odpowiedzi, obserwując przez krótką chwilę, jak atrament wsiąka w cienką powierzchnię pergaminu. Oderwała się od kartki, wrzuciła do ciemności urny i wymijając zgromadzone sylwetki, powędrowała nieco wyżej, pokonując kręte schody i zatrzymując się dopiero na balkonach. Dostrzegała rozmawiające między sobą postaci, ale nie szukała nikogo szczególnego. Oparą się o barierkę, splatając dłonie przed sobą, by natrafić wzrokiem na połyskujące zielenią oczko pierścionka zaręczynowego. Nawet jeśli nie chciała, na jej wargach pojawił się mimowolny uśmiech, gaszący wszelkie myśli, które jeszcze przed momentem plątały się w jej głowie. Wspomnienie paryskiego wieczoru na nowo wtargnęło do wspomnień, zajmując jej lica szkarłatem. Dopiero chłód dłoni pozwolił jej poskromić malujące się na jej twarzy emocje. W takich chwilach mogła się cieszyć, że pozostawała bezkompromisowym zmarźlakiem. Odetchnęła głęboko, wypuszczając powietrze przez nos, mając nadzieję, że płomienie na policzkach straciły swój intensywny odcień, a pozostałości przypisze pozostałościom po spacerze.
Ślub.
Potrząsnęła głową, wywołując burzę opadających na ramiona kosmków. Nawet, jeśli wiedziała co czuje, to...czuła ciężkie do opanowania kołatanie serca, na samą myśl...całości. Było w tym więcej procedur, podpisów i odpowiedzi i...wszystkiego. Znowu. Oparła brodę na wierzchu dłoni, obserwując spod półprzymkniętych powiek czarodziejską społeczność kręcącą się przy Fontannie. Odetchnęła cicho, by w końcu przekręcić głowę na bok, akuratnie, by napotkać znajomą jej sylwetkę Raphaela. Drgnęła zaskoczona, że pozwoliła się tak łatwo podejść, nie dostrzegając, że ktokolwiek zbliżył się do niej na tyle blisko. Uniosła brodę wyżej, by uchwycić intensywny błękit tęczówek uzdrowiciela. Brat Percivala. Jej przyszły szwagier.
- Nie zauważyłam cię, wybacz - odezwała się w końcu, odwracając się ku mężczyźnie całym ciałem. Wciąż opierała się grube barierki, które chroniły przed spektakularnym upadkiem w dół.
Chciała jak najszybciej pozbyć się powinności, która nakazywała jej poddać się głosowaniu. Jej różdżka zdążyła być sprawdzona, potwierdzając jej czarodziejską tożsamość, a Inara mogła na powrót schować ją w kieszonkę rękawa. Pytania referendum wydawały się czarnowłosej o tyle dziwne, że wisiała przez moment nad kartką, starając się odnaleźć w pytaniach ukrytą przestrzeń. Nie była specjalistką w dokumentach, ale alchemiczne receptury nauczyły ją, że czasami jedno słowo może nieść ze sobą więcej znaczeń, niż przeciętny czarodziej chciałby wiedzieć. Ostatecznie udzieliła odpowiedzi, obserwując przez krótką chwilę, jak atrament wsiąka w cienką powierzchnię pergaminu. Oderwała się od kartki, wrzuciła do ciemności urny i wymijając zgromadzone sylwetki, powędrowała nieco wyżej, pokonując kręte schody i zatrzymując się dopiero na balkonach. Dostrzegała rozmawiające między sobą postaci, ale nie szukała nikogo szczególnego. Oparą się o barierkę, splatając dłonie przed sobą, by natrafić wzrokiem na połyskujące zielenią oczko pierścionka zaręczynowego. Nawet jeśli nie chciała, na jej wargach pojawił się mimowolny uśmiech, gaszący wszelkie myśli, które jeszcze przed momentem plątały się w jej głowie. Wspomnienie paryskiego wieczoru na nowo wtargnęło do wspomnień, zajmując jej lica szkarłatem. Dopiero chłód dłoni pozwolił jej poskromić malujące się na jej twarzy emocje. W takich chwilach mogła się cieszyć, że pozostawała bezkompromisowym zmarźlakiem. Odetchnęła głęboko, wypuszczając powietrze przez nos, mając nadzieję, że płomienie na policzkach straciły swój intensywny odcień, a pozostałości przypisze pozostałościom po spacerze.
Ślub.
Potrząsnęła głową, wywołując burzę opadających na ramiona kosmków. Nawet, jeśli wiedziała co czuje, to...czuła ciężkie do opanowania kołatanie serca, na samą myśl...całości. Było w tym więcej procedur, podpisów i odpowiedzi i...wszystkiego. Znowu. Oparła brodę na wierzchu dłoni, obserwując spod półprzymkniętych powiek czarodziejską społeczność kręcącą się przy Fontannie. Odetchnęła cicho, by w końcu przekręcić głowę na bok, akuratnie, by napotkać znajomą jej sylwetkę Raphaela. Drgnęła zaskoczona, że pozwoliła się tak łatwo podejść, nie dostrzegając, że ktokolwiek zbliżył się do niej na tyle blisko. Uniosła brodę wyżej, by uchwycić intensywny błękit tęczówek uzdrowiciela. Brat Percivala. Jej przyszły szwagier.
- Nie zauważyłam cię, wybacz - odezwała się w końcu, odwracając się ku mężczyźnie całym ciałem. Wciąż opierała się grube barierki, które chroniły przed spektakularnym upadkiem w dół.
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
Był zaskoczony zwołaniem tego całego referendum. Przecież wcześniej Ministerstwo nie miało większych problemów z samosądem. Raphael wykazywał się więc stonowanym entuzjazmem w kwestii tego wydarzenia. Jednak do wypełnienia swojego obowiązku podszedł z całą obywatelską odpowiedzialnością. Nie chciał się od tego w jakikolwiek sposób wymigiwać. W dodatku miał dziś wyjątkowo wolne w pracy, więc dlaczego tego nie wykorzystać?
Rozważał zapytanie kogoś o towarzyszenie mu, ale ostatecznie zrezygnował. Ile miał lat, aby prosić kogoś o prowadzenie za rączkę? Poza tym, kogo miał poprosić? Lestrange'a, który żył w swoim świecie muzyki, daleki od polityki? Percivala, mającego na głowie inne problemy niż dziwne gierki władz? A może Ullę? O nie, musiałby mieć nie po kolei w głowie, żeby zwrócić się do niej o dotrzymanie towarzystwo. Nie był aż takim masochistą i na pewno się topił, żeby chwytać się takiej brzytwy. Zresztą przywykł już do przebywania w dużej mierze w swoim własnym towarzystwie. Niby do uzdrowiciela cały czas przychodzili pacjenci, ale ich twarze tworzyły bezbarwny korowód, paradę, która przemijała tak szybko jak się pojawiała. Codziennie inni, niby przyjaźni, niby uśmiechnięci, regularnie przychodzący, a mimo to wciąż obcy.
Otrząsnął się jednak z tych smętnych myśli, skupiając się przede wszystkim na teraźniejszości. Było to doskonałe lekarstwo, co prawda placebo, ale na krótką metę sprawdzało się znakomicie. Pozwoliło mu to gładko przebrnąć przez całą papierologiczną procedurę referendum. Miał to szczęście, że w świętym Mungu było chyba jeszcze gorzej pod tym względem. Pytania, którym zdążył się już wcześniej przyjrzeć, koniec końców nie sprawiły mu kłopotu. Przygotował się przecież odpowiednio wcześniej, jak zwykle. Czar prysł, gdy kartka zniknęła w urnie. Nie miał nic więcej zaplanowane na dzisiejszy dzień. Oznaczało to powrót do mieszkania, w którym po raz kolejny zamknie się, aby bić z myślami. Zdecydowanie mu się to nie uśmiechało, dlatego wracając stawiał nieśpieszne kroki, wybierając dodatkowo okrężną trasę. Nie spodziewał się jednak, że uda mu się w tym czasie trafić na osobą, z którą może (albo powinien?) zamienić kilka słów. Narzeczona Percivala, niemożliwe. Zaobrączkowanie starszego brata wydawało mu się czymś nierealnym, a tymczasem pierścionek już skrzył się na palcu Inary. Uśmiechnął się do niej, zadowolony, że nie zaalarmował jej wcześniej swoim przybyciem. Oparł się biodrem o balustradę, kątem oka spoglądając na ciągle biegających w te i z powrotem ludzi na dole.
- To ja powinienem przeprosić, lady. Nie wypada tak napadać na damę. - Szczerze nie wiedział czy może po prostu mówić jej po imieniu. Chyba jeszcze nigdy nie miał do czynienia z nią kompletnie sam na sam, będzie musiał się do tego przyzwyczaić. Tak samo jak do jej widoku u boku brata, co wydawało mu się zupełnie nienaturalne.
Rozważał zapytanie kogoś o towarzyszenie mu, ale ostatecznie zrezygnował. Ile miał lat, aby prosić kogoś o prowadzenie za rączkę? Poza tym, kogo miał poprosić? Lestrange'a, który żył w swoim świecie muzyki, daleki od polityki? Percivala, mającego na głowie inne problemy niż dziwne gierki władz? A może Ullę? O nie, musiałby mieć nie po kolei w głowie, żeby zwrócić się do niej o dotrzymanie towarzystwo. Nie był aż takim masochistą i na pewno się topił, żeby chwytać się takiej brzytwy. Zresztą przywykł już do przebywania w dużej mierze w swoim własnym towarzystwie. Niby do uzdrowiciela cały czas przychodzili pacjenci, ale ich twarze tworzyły bezbarwny korowód, paradę, która przemijała tak szybko jak się pojawiała. Codziennie inni, niby przyjaźni, niby uśmiechnięci, regularnie przychodzący, a mimo to wciąż obcy.
Otrząsnął się jednak z tych smętnych myśli, skupiając się przede wszystkim na teraźniejszości. Było to doskonałe lekarstwo, co prawda placebo, ale na krótką metę sprawdzało się znakomicie. Pozwoliło mu to gładko przebrnąć przez całą papierologiczną procedurę referendum. Miał to szczęście, że w świętym Mungu było chyba jeszcze gorzej pod tym względem. Pytania, którym zdążył się już wcześniej przyjrzeć, koniec końców nie sprawiły mu kłopotu. Przygotował się przecież odpowiednio wcześniej, jak zwykle. Czar prysł, gdy kartka zniknęła w urnie. Nie miał nic więcej zaplanowane na dzisiejszy dzień. Oznaczało to powrót do mieszkania, w którym po raz kolejny zamknie się, aby bić z myślami. Zdecydowanie mu się to nie uśmiechało, dlatego wracając stawiał nieśpieszne kroki, wybierając dodatkowo okrężną trasę. Nie spodziewał się jednak, że uda mu się w tym czasie trafić na osobą, z którą może (albo powinien?) zamienić kilka słów. Narzeczona Percivala, niemożliwe. Zaobrączkowanie starszego brata wydawało mu się czymś nierealnym, a tymczasem pierścionek już skrzył się na palcu Inary. Uśmiechnął się do niej, zadowolony, że nie zaalarmował jej wcześniej swoim przybyciem. Oparł się biodrem o balustradę, kątem oka spoglądając na ciągle biegających w te i z powrotem ludzi na dole.
- To ja powinienem przeprosić, lady. Nie wypada tak napadać na damę. - Szczerze nie wiedział czy może po prostu mówić jej po imieniu. Chyba jeszcze nigdy nie miał do czynienia z nią kompletnie sam na sam, będzie musiał się do tego przyzwyczaić. Tak samo jak do jej widoku u boku brata, co wydawało mu się zupełnie nienaturalne.
Gość
Gość
Róż, który znalazł drogę na policzki młodego Ollivandera skojarzył się Cece z oznaką podniecenia tak nieoczekiwanym spotkaniem i nie doszukiwała się w nim niczego więcej. Sama była mile zaskoczona obecnością kogoś, do kogo mogła się bez obaw odezwać, a chociaż on, tak jak wielu czarodziejów, kojarzył jej się z oddziałem szpitalnym, nie było to nieprzyjemne skojarzenie. Wizytę Titusa, Sykes zapamiętała jako umilenie niezwykle nieciekawego popołudnia. Plus dla niego.
- Dziękuję - uśmiechnęła się w podziękowaniu, czując jak w okolicach żołądka rozlewa jej się przyjemne ciepło. Pewnie nawet lekko się zaróżowiła, ale może ukryła to kiedy przysunęła dłoń do warg w oznace zamyślenia. Kilka srebrnych pierścionków zalśniło na jej szczupłych palcach, gdy musnęła paznokciem dolną wargę. Spuściła spojrzenie chyba w tym samym momencie co jej rozmówca, ostatkami silnej woli powstrzymując westchnienie. Uniosła nieco brwi po jego słowach, nachylając się ku niemu konspiracyjnie, aby złowić jego słowa we wszechobecnym rozgardiaszu. - Nie wiem… - przyznała się i uświadomiwszy sobie jak wiele jest w jego słowach prawdziwych wątpliwości, przygryzła dolną wargę przez moment wyglądając na naprawdę zagubioną. Splotła dłonie w ciasnym uścisku, najwyraźniej chcąc w tym geście odnaleźć pocieszenie. - chciałabym wierzyć w to, iż biorą pod uwagę nasze zdanie. Chociaż czy jesteśmy przekonani o tym, że mamy podobne poglądy na te kwestie co Ministerstwo? Ile ludzi, tyle opinii i to co nam wydaje się właściwe, niekoniecznie może okazać się takie dla pozostałych. Może wcale nie musieliby manipulować wynikami... - podzieliła się z nim swoimi obawami, ale nagle się spłoszyła. Wokół było tak wiele uszu, że naprawdę ucieszyła się, kiedy uciął temat. Zawtórowała mu, gdy się roześmiał, zazdroszcząc mu snucia takich planów. Ona sama była na tyle silnie związana ze swoim zawodem, że ciężko byłoby jej nawet myśleć o porzuceniu św. Munga. - Wtedy weź mnie ze sobą - poprosiła na przekór swoim przekonaniom, poddając się chwilowemu bujaniu w obłokach. - zostanę zastępcą szamana i będę warzyła szalone dekokty z kaktusów i piasku. - czy Cece w ogóle wiedziała cokolwiek o roślinach afrykańskich? Wątpliwe, ale było to zarazem tym zabawniejsze im bardziej bezsensowne. Szaman pewnie pogoniłby ją gdzie asfodelus rośnie, uznając ją za zupełne beztalencie!
Przyjrzała się Titusowi badawczo po jego słowach, czując się chyba równie zawstydzona tą propozycją jak on sam. Zerknęła w stronę kręcących się poniżej nich czarnych postaci, szukając odpowiednich słów. - Z miłą chęcią - zaczęła, odnajdując wzrokiem drogę do oblicza Ollivandera. - o ile nie będzie to podziękowanie. Składałam przysięgę lekarską, pomoc chorym i cierpiącym jest moim obowiązkiem. - uśmiechnęła się ciepło, obserwując jego reakcję.
- Dziękuję - uśmiechnęła się w podziękowaniu, czując jak w okolicach żołądka rozlewa jej się przyjemne ciepło. Pewnie nawet lekko się zaróżowiła, ale może ukryła to kiedy przysunęła dłoń do warg w oznace zamyślenia. Kilka srebrnych pierścionków zalśniło na jej szczupłych palcach, gdy musnęła paznokciem dolną wargę. Spuściła spojrzenie chyba w tym samym momencie co jej rozmówca, ostatkami silnej woli powstrzymując westchnienie. Uniosła nieco brwi po jego słowach, nachylając się ku niemu konspiracyjnie, aby złowić jego słowa we wszechobecnym rozgardiaszu. - Nie wiem… - przyznała się i uświadomiwszy sobie jak wiele jest w jego słowach prawdziwych wątpliwości, przygryzła dolną wargę przez moment wyglądając na naprawdę zagubioną. Splotła dłonie w ciasnym uścisku, najwyraźniej chcąc w tym geście odnaleźć pocieszenie. - chciałabym wierzyć w to, iż biorą pod uwagę nasze zdanie. Chociaż czy jesteśmy przekonani o tym, że mamy podobne poglądy na te kwestie co Ministerstwo? Ile ludzi, tyle opinii i to co nam wydaje się właściwe, niekoniecznie może okazać się takie dla pozostałych. Może wcale nie musieliby manipulować wynikami... - podzieliła się z nim swoimi obawami, ale nagle się spłoszyła. Wokół było tak wiele uszu, że naprawdę ucieszyła się, kiedy uciął temat. Zawtórowała mu, gdy się roześmiał, zazdroszcząc mu snucia takich planów. Ona sama była na tyle silnie związana ze swoim zawodem, że ciężko byłoby jej nawet myśleć o porzuceniu św. Munga. - Wtedy weź mnie ze sobą - poprosiła na przekór swoim przekonaniom, poddając się chwilowemu bujaniu w obłokach. - zostanę zastępcą szamana i będę warzyła szalone dekokty z kaktusów i piasku. - czy Cece w ogóle wiedziała cokolwiek o roślinach afrykańskich? Wątpliwe, ale było to zarazem tym zabawniejsze im bardziej bezsensowne. Szaman pewnie pogoniłby ją gdzie asfodelus rośnie, uznając ją za zupełne beztalencie!
Przyjrzała się Titusowi badawczo po jego słowach, czując się chyba równie zawstydzona tą propozycją jak on sam. Zerknęła w stronę kręcących się poniżej nich czarnych postaci, szukając odpowiednich słów. - Z miłą chęcią - zaczęła, odnajdując wzrokiem drogę do oblicza Ollivandera. - o ile nie będzie to podziękowanie. Składałam przysięgę lekarską, pomoc chorym i cierpiącym jest moim obowiązkiem. - uśmiechnęła się ciepło, obserwując jego reakcję.
DANCE, ballerina, DANCE AND DO YOUR PIROUETTE
IN RHYTHM WITH YOUR ACHIN' HEART
DANCE, ballerina, DANCE YOU MUSTN'T ONCE FORGET
A DANCER HAS TO DANCE THE PART
IN RHYTHM WITH YOUR ACHIN' HEART
DANCE, ballerina, DANCE YOU MUSTN'T ONCE FORGET
A DANCER HAS TO DANCE THE PART
Cece Sykes
Zawód : uzdrowicielka, oddz. urazów magizoologicznych
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
To możliwość spełnienia marzeń sprawia, że życie jest tak fascynujące.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zdawało się, że z wysokości miało się lepszy widok na krążący tłum. Tylko ilość dostrzeżonych osób nie miała znaczenia, gdy nie widziała kim byli, gdy odległość kryła z ich twarzy emocje, gdy niedoskonałość wzroku osłaniała rysujące się w oczach iskry, które zdradzały prawdę. Może dlatego bardziej skupiała się na własnych myślach, niż otoczeniu. Przygryzła wargę i z podobnym wyrazem odwróciła się, by napotkać niezapowiedziane towarzystwo. Pamiętała, że Raphael był w jej wieku i gdyby nie jej nauka we Francji, całkiem możliwe, że znaleźliby się na jednym roku. Czy jej teraźniejszość potoczyłaby się inaczej, gdyby takie momentu zmieniły się? Nie miała jeszcze możliwości dłuższej rozmowy z młodszym Nottem i pozwoliła przemknąć myśli w zastanowieniu...jak bardzo byli do siebie podobni bracia. Julius...wydawał się z nich najbardziej chłodny. Ale było w każdym coś, swoisty rodzaj dumy, wyczuwalna w gestach i słowach, czasem nawet w sposobie poruszania. Nikt nie mógłby zaprzeczyć, że mieli w sobie błękitna krew. Percivala postrzegała jeszcze inaczej. Przez swój własny pryzmy doświadczeń.
- Napadać? - wygięła kąciki ust, a rozbawienie sięgnęło ciemnych oczu - Twierdzisz lordzie, że powinnam się obawiać? - przechyliła głowę, by utkwić wzrok w mężczyźnie. Może rzeczywiście każdy z Nottów miał coś z łowcy?
Oczy miał zupełnie inne niż brat i siostra, ale równie przyciągające uwagę. Przejrzyste, czyste i chłodne, chociaż tkwił w nich jakiś smutek, którego nie umiała zidentyfikować. Po prostu był. Skrywany za taflą dwóch błękitów. Na język cisnęło się pytanie o tę rysę, ale - nie znali się wystarczając by mogła postawić wszystko na jedną kartę. Mogła się mylić, a własna intuicja mogła kusić ją zwykłym wyobrażeniem.
- Nie przypominam sobie, żebym chciała uciekać. Tak jest z napadami, prawda? - dokończyła pierwotną myśl, nadal pozostawiając na wargach wyraz rozbawienia - I..jeśli mogę prosić i nie jest to żaden kłopot... - wyprostowała się w przelocie zsuwając wzrok z twarzy niżej, by wrócić do oczu - Mówi mi po imieniu - uśmiechnęła się. Kolejny mężczyzna, do którego musiała nieco zadzierać głowę, by móc utrzymać właściwe sobie spojrzenie. Splotła dłonie przed sobą, czując pod palcami chłodną fakturę pierścionka, który zapewne był mocno widoczny na drobnej dłoni. A przynajmniej dla tych, którzy znali jego znaczenie. A Raphael wiedział, sadząc po pierwszym wejrzeniu na jej dłoń. W niejasny sposób odczuwała cisnące się spotkaniem zakłopotanie, ale rozluźniła ramiona. Czy i on podobnie traktował Inarę, jako tę, która odbierała mu brata? To nie musiała być prawda. Przegoniła myśl, która umknęła pod kolejnym uśmiechem. Chciała go poznać. W końcu niedługo sama miała nosić nazwisko Nott.
- Napadać? - wygięła kąciki ust, a rozbawienie sięgnęło ciemnych oczu - Twierdzisz lordzie, że powinnam się obawiać? - przechyliła głowę, by utkwić wzrok w mężczyźnie. Może rzeczywiście każdy z Nottów miał coś z łowcy?
Oczy miał zupełnie inne niż brat i siostra, ale równie przyciągające uwagę. Przejrzyste, czyste i chłodne, chociaż tkwił w nich jakiś smutek, którego nie umiała zidentyfikować. Po prostu był. Skrywany za taflą dwóch błękitów. Na język cisnęło się pytanie o tę rysę, ale - nie znali się wystarczając by mogła postawić wszystko na jedną kartę. Mogła się mylić, a własna intuicja mogła kusić ją zwykłym wyobrażeniem.
- Nie przypominam sobie, żebym chciała uciekać. Tak jest z napadami, prawda? - dokończyła pierwotną myśl, nadal pozostawiając na wargach wyraz rozbawienia - I..jeśli mogę prosić i nie jest to żaden kłopot... - wyprostowała się w przelocie zsuwając wzrok z twarzy niżej, by wrócić do oczu - Mówi mi po imieniu - uśmiechnęła się. Kolejny mężczyzna, do którego musiała nieco zadzierać głowę, by móc utrzymać właściwe sobie spojrzenie. Splotła dłonie przed sobą, czując pod palcami chłodną fakturę pierścionka, który zapewne był mocno widoczny na drobnej dłoni. A przynajmniej dla tych, którzy znali jego znaczenie. A Raphael wiedział, sadząc po pierwszym wejrzeniu na jej dłoń. W niejasny sposób odczuwała cisnące się spotkaniem zakłopotanie, ale rozluźniła ramiona. Czy i on podobnie traktował Inarę, jako tę, która odbierała mu brata? To nie musiała być prawda. Przegoniła myśl, która umknęła pod kolejnym uśmiechem. Chciała go poznać. W końcu niedługo sama miała nosić nazwisko Nott.
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
Słuchał jej z uwagą - miała rację. Sam przecież wychował się wśród arystokracji i wiedział z czym to się je, wiedział jakie poglądy głoszą niektóre z rodów i gdyby mógł wybierać nie chciałby mieć z nimi nic wspólnego. Miał wrażenie, że jego świat zatrzymał się gdzieś w wiekach średnich i brakowało tylko by szlachcianki zaczęły sobie skubać czoła, a autentycznie czułby się jak podczas podróży w czasie.
- Masz rację... - pokiwał głową, jednak nie kontynuował tematu, zajmując się nieco przyjemniejszymi sprawami. Znacznie przyjemniejszymi! Wyszczerzył się w uśmiechu gdy wyraziła chęć podróży, nawet jeśli były to tylko naiwne, wręcz dziecięce marzenia.
- Oczywiście! W Miętusie zawsze znajdzie się miejsce! - pokiwał łepetyną zanim zdążył ugryźć się w język. Na Merlina! Nikt nie powinien dowiedzieć się o jego szanownym, pastelowo zielonym skarbie, który koczował spokojnie pod ruderą Botta czekając na swoją pierwszą podróż gdzieś daleko poza horyzont! Jego oczęta na moment rozszerzyły się w wyrazie lekkiego zdumienia, jednak szybko podłapał temat kaktusów, mając nadzieję, że Cece nie będzie zadawać niewygodnych pytań.
- Południowoamerykańscy Indianie robią z kaktusów napój bogów, kto wie? Może podzieliliby się z tobą recepturą? To byłby odlot! - wyciągnął usta w kolejnym uśmiechu - sam chętnie spróbowałby owej niesamowitej mikstury, która podobno (jak się Titus naczytał w książkach) zabierała w podróż do świata nieistniejącego, do świata przodków i duchów, do świata powidoków, barwnych halucynacji i wszechobecnego szaleństwa. Do krainy snu na jawie. Do miejsca, gdzie znikał cały świat, który znasz, gdzie nie istniała rzeczywistość, gdzie nie istniał czas, ani nawet żadna materia. Ayahuasca... napój pochodzący od bogów!
Uniósł na nią spojrzenie, kiedy przystała na propozycję, a jeśli nie chciała mu towarzyszyć w ramach podziękowań to czy mógł nazwać owy wypad... randką? Jak tylko wpadło mu to do głowy to poczuł wyrzuty sumienia, pomyślał o Lotcie, która chyba była jego dziewczyną (jeszcze) i przez krótką chwilę zastanawiał się czy byłaby zazdrosna? On był kiedy powiedziała mu, że będzie mieszkać z jakimś innym gościem, który w dodatku był całkiem fajnym kolesiem... Nie mógł jednak powstrzymać ust - ich kąciki nieznacznie się uniosły, więc czym prędzej odgonił od siebie te myśli, całkowicie skupiając się na pannie Sykes.
- Fantastycznie! W takim razie nie ma na co czekać, jest mnóstwo przyjemniejszych miejsc niż Ministerstwo. - pokiwał głową. Delikatnie machnął jedną ręką, tym oto gestem puszczając ją przodem, prosto w kierunku urn, gdzie mieli oddać swoje głosy.
- Masz rację... - pokiwał głową, jednak nie kontynuował tematu, zajmując się nieco przyjemniejszymi sprawami. Znacznie przyjemniejszymi! Wyszczerzył się w uśmiechu gdy wyraziła chęć podróży, nawet jeśli były to tylko naiwne, wręcz dziecięce marzenia.
- Oczywiście! W Miętusie zawsze znajdzie się miejsce! - pokiwał łepetyną zanim zdążył ugryźć się w język. Na Merlina! Nikt nie powinien dowiedzieć się o jego szanownym, pastelowo zielonym skarbie, który koczował spokojnie pod ruderą Botta czekając na swoją pierwszą podróż gdzieś daleko poza horyzont! Jego oczęta na moment rozszerzyły się w wyrazie lekkiego zdumienia, jednak szybko podłapał temat kaktusów, mając nadzieję, że Cece nie będzie zadawać niewygodnych pytań.
- Południowoamerykańscy Indianie robią z kaktusów napój bogów, kto wie? Może podzieliliby się z tobą recepturą? To byłby odlot! - wyciągnął usta w kolejnym uśmiechu - sam chętnie spróbowałby owej niesamowitej mikstury, która podobno (jak się Titus naczytał w książkach) zabierała w podróż do świata nieistniejącego, do świata przodków i duchów, do świata powidoków, barwnych halucynacji i wszechobecnego szaleństwa. Do krainy snu na jawie. Do miejsca, gdzie znikał cały świat, który znasz, gdzie nie istniała rzeczywistość, gdzie nie istniał czas, ani nawet żadna materia. Ayahuasca... napój pochodzący od bogów!
Uniósł na nią spojrzenie, kiedy przystała na propozycję, a jeśli nie chciała mu towarzyszyć w ramach podziękowań to czy mógł nazwać owy wypad... randką? Jak tylko wpadło mu to do głowy to poczuł wyrzuty sumienia, pomyślał o Lotcie, która chyba była jego dziewczyną (jeszcze) i przez krótką chwilę zastanawiał się czy byłaby zazdrosna? On był kiedy powiedziała mu, że będzie mieszkać z jakimś innym gościem, który w dodatku był całkiem fajnym kolesiem... Nie mógł jednak powstrzymać ust - ich kąciki nieznacznie się uniosły, więc czym prędzej odgonił od siebie te myśli, całkowicie skupiając się na pannie Sykes.
- Fantastycznie! W takim razie nie ma na co czekać, jest mnóstwo przyjemniejszych miejsc niż Ministerstwo. - pokiwał głową. Delikatnie machnął jedną ręką, tym oto gestem puszczając ją przodem, prosto w kierunku urn, gdzie mieli oddać swoje głosy.
Every great wizard in history has started out as nothing more than what we are now, students.
If they can do it,
why not us?
If they can do it,
why not us?
- W Miętusie? - zapytała odruchowo, unosząc ku górze brwi w wyrazie nie tylko zaskoczenia, ale i zaintrygowania. Pewnie, gdyby tylko była kotem, zamiast tego zestrzygłaby zabawnie uszami i poruszyła wąsami. Nie pytajcie skąd brały jej się takie skojarzenia. W każdym razie, Cece nie do końca była pewna czy Miętus był nazwą miotły, jakiegoś szalonego, mugolskiego pojazdu czy Merlin raczy wiedzieć czego jeszcze, także siłą rzeczy poczuła się zaintrygowana nieznanym. No i nie sądziła, że jej pytanie okaże się niewygodne, dopóki tak na dobrą sprawę nie przyjrzała się lepiej Titusowi. Mimo tego, nie wycofała pytania. Ciekawość kiedyś doprowadzi do jej zguby i gdyby tylko Cece mogła zgadywać, pewnie wskazałaby tę domniemaną chwilę, w której warzyłaby ów kaktusowo - piaskowy dekokt. Co się stanie, gdy doleje do tego odrobinę soku z importowanego ciemiernika? „Co by było gdyby (…)” to nie zawsze odpowiedni sposób działania i medyk powinien wiedzieć o tym wystarczająco wiele, aby powściągać podobne zapędy. Tyle, że życie wśród krwi i chorób potrafi niezwykle szybko stać się nurzące, o ironio.
Roześmiała się serdecznie, a chociaż popijanie nieznanych jej eliksirów nigdy nie przeszłoby jej przez myśl, gdyby miała sama wybrać się do Afryki, teraz zmieniła zdanie. Z Titusem na pewno byłoby to zabawne, a nie ma przecież nic żałośniejszego od zmęczonej codziennością pani doktor. Przynajmniej zdaniem Cece.
- Napój bogów, który… który właściwie jak działa? - nie potrafiła wycofać tego pytania, gdy już uformowało się w jej myśli. Pierwsze jej skojarzenie zakręciło wąski łuk wokół alkoholu, ale to oczywiście nie był do końca trafny strzał. Mimo, że dopiero co przestała ściągać brwi, ponowiła ten gest, ale jedynie na krótką chwilę. Porzuciła rozmyślania na rzecz działania.
- Widzę, że jesteś prawdziwym człowiekiem czynu - zauważyła oczywistość, śmiejąc się cicho, ale była zbyt ukontentowana tą propozycją i tempem jej realizacji, aby skupiać się dłużej na tym aspekcie. Mnąc w palcach blankiet do głosowania, rzuciła ostatnie spojrzenie w stronę czarnej chmary postaci poniżej balkonów, nim podążyła we wskazanym jej kierunku. Pozbyła się swojego arkusza wsuwając go niespiesznie przez cienką szczelinę, obserwując jak łapczywie połyka ją i miesza wraz z dziesiątkami, jeśli nie setkami innych. Następnie zaczekała aż w jej ślad pójdzie młody Ollivander, aby następnie zdobyć się na niezwykle śmiały i nieprzemyślany gest. Otoczyła jego łokieć własnym ramieniem, uśmiechając się wesoło. Czuła silną potrzebę spoufalenia się, aby przełamać resztki staroświeckiego myślenia i porzucić ewentualne zawstydzenie. Głupio czułaby się, gdyby szła niczym bezosobowe widmo u jego boku. Zresztą, jej zachowanie nie niosło za sobą nawet grama podtekstu, a jej wyraz twarzy z łatwością zdradzał czystą wesołość… no i może odrobinę obawy, iż mógłby odtrącić jej gest. - Titusie, rozumiem, że znasz jakiś przytulny przybytek? - postanowiła zdać się na niego. Skoro to on zapraszał, nie było w tym ani grama niezwykłości.
Roześmiała się serdecznie, a chociaż popijanie nieznanych jej eliksirów nigdy nie przeszłoby jej przez myśl, gdyby miała sama wybrać się do Afryki, teraz zmieniła zdanie. Z Titusem na pewno byłoby to zabawne, a nie ma przecież nic żałośniejszego od zmęczonej codziennością pani doktor. Przynajmniej zdaniem Cece.
- Napój bogów, który… który właściwie jak działa? - nie potrafiła wycofać tego pytania, gdy już uformowało się w jej myśli. Pierwsze jej skojarzenie zakręciło wąski łuk wokół alkoholu, ale to oczywiście nie był do końca trafny strzał. Mimo, że dopiero co przestała ściągać brwi, ponowiła ten gest, ale jedynie na krótką chwilę. Porzuciła rozmyślania na rzecz działania.
- Widzę, że jesteś prawdziwym człowiekiem czynu - zauważyła oczywistość, śmiejąc się cicho, ale była zbyt ukontentowana tą propozycją i tempem jej realizacji, aby skupiać się dłużej na tym aspekcie. Mnąc w palcach blankiet do głosowania, rzuciła ostatnie spojrzenie w stronę czarnej chmary postaci poniżej balkonów, nim podążyła we wskazanym jej kierunku. Pozbyła się swojego arkusza wsuwając go niespiesznie przez cienką szczelinę, obserwując jak łapczywie połyka ją i miesza wraz z dziesiątkami, jeśli nie setkami innych. Następnie zaczekała aż w jej ślad pójdzie młody Ollivander, aby następnie zdobyć się na niezwykle śmiały i nieprzemyślany gest. Otoczyła jego łokieć własnym ramieniem, uśmiechając się wesoło. Czuła silną potrzebę spoufalenia się, aby przełamać resztki staroświeckiego myślenia i porzucić ewentualne zawstydzenie. Głupio czułaby się, gdyby szła niczym bezosobowe widmo u jego boku. Zresztą, jej zachowanie nie niosło za sobą nawet grama podtekstu, a jej wyraz twarzy z łatwością zdradzał czystą wesołość… no i może odrobinę obawy, iż mógłby odtrącić jej gest. - Titusie, rozumiem, że znasz jakiś przytulny przybytek? - postanowiła zdać się na niego. Skoro to on zapraszał, nie było w tym ani grama niezwykłości.
DANCE, ballerina, DANCE AND DO YOUR PIROUETTE
IN RHYTHM WITH YOUR ACHIN' HEART
DANCE, ballerina, DANCE YOU MUSTN'T ONCE FORGET
A DANCER HAS TO DANCE THE PART
IN RHYTHM WITH YOUR ACHIN' HEART
DANCE, ballerina, DANCE YOU MUSTN'T ONCE FORGET
A DANCER HAS TO DANCE THE PART
Cece Sykes
Zawód : uzdrowicielka, oddz. urazów magizoologicznych
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
To możliwość spełnienia marzeń sprawia, że życie jest tak fascynujące.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Machnął ręką ignorując pytanie o Miętusa. I tak już za dużo powiedział! I tak za dużo osób wiedziało o owej machinie - wstępnie miał wiedzieć tylko Bott, ostatecznie Titus powiedział także Lyrze, Charlotte i... pewnie jeszcze kilku innym osobom. Ostrożność to z pewnością nie było jego drugie imię i wkrótce sam Ollivander pożałuje, że nie potrafi trzymać języka za zębami... Rozpromienił się natomiast gdy zapytała o napój bogów.
- Ha! Podobno nie ma drugiego takiego trunku, który zabierze cię w świat przodków i duchów, gdzie nie istnieje czas i przestrzeń. Podobno to podróż wgłąb swojego własnego ja, wgłąb swoich największych pragnień, wgłąb podświadomości... Czytałem o tym jak uczyłem się zielarstwa do egzaminów. - parsknął śmiechem. Przejrzał wówczas mnóstwo książek, mniej lub bardziej związanych z tematem, ba! Poświęcił nawet cały wieczór na przeczytanie eseju o rumianku, który właściwie do niczego mu się nie przydał, ale przynajmniej wiedział co zrobić jak kogoś rozbolał brzuch. Wierzcie lub nie - przez kolejny miesiąc znajomi Titusa pili tylko napar z tego jednego suszu, dodatkowo słuchając niekończących się wykładów na temat zbawiennych właściwości owego zioła. Ubaw po pachy!
- Komu w drogę temu czas. - kiwnął łbem. Ruszył zaraz za nią, a gdy zatrzymał się przy urnach to czym prędzej nakreślił odpowiedzi na swojej wymiętej karcie i wepchnął ją do wnętrza, już za moment odsuwając się na bok, by zrobić miejsce innym zgromadzonym. I tedy poczuł jej dotyk gdzieś w okolicach łokcia, co z początku odbiło się w jego oczach prawdziwym zdumieniem, które jednak już za moment przerodziło się w czystą radość. Ugiął rękę, by było jej wygodniej, po czym ruszył przed siebie, w kierunku wyjścia z Ministerstwa. Któregokolwiek.
- Byłaś kiedyś w Roztańczonym Czarcie? To chyba całkiem przytulny przybytek...
/ztx2?
- Ha! Podobno nie ma drugiego takiego trunku, który zabierze cię w świat przodków i duchów, gdzie nie istnieje czas i przestrzeń. Podobno to podróż wgłąb swojego własnego ja, wgłąb swoich największych pragnień, wgłąb podświadomości... Czytałem o tym jak uczyłem się zielarstwa do egzaminów. - parsknął śmiechem. Przejrzał wówczas mnóstwo książek, mniej lub bardziej związanych z tematem, ba! Poświęcił nawet cały wieczór na przeczytanie eseju o rumianku, który właściwie do niczego mu się nie przydał, ale przynajmniej wiedział co zrobić jak kogoś rozbolał brzuch. Wierzcie lub nie - przez kolejny miesiąc znajomi Titusa pili tylko napar z tego jednego suszu, dodatkowo słuchając niekończących się wykładów na temat zbawiennych właściwości owego zioła. Ubaw po pachy!
- Komu w drogę temu czas. - kiwnął łbem. Ruszył zaraz za nią, a gdy zatrzymał się przy urnach to czym prędzej nakreślił odpowiedzi na swojej wymiętej karcie i wepchnął ją do wnętrza, już za moment odsuwając się na bok, by zrobić miejsce innym zgromadzonym. I tedy poczuł jej dotyk gdzieś w okolicach łokcia, co z początku odbiło się w jego oczach prawdziwym zdumieniem, które jednak już za moment przerodziło się w czystą radość. Ugiął rękę, by było jej wygodniej, po czym ruszył przed siebie, w kierunku wyjścia z Ministerstwa. Któregokolwiek.
- Byłaś kiedyś w Roztańczonym Czarcie? To chyba całkiem przytulny przybytek...
/ztx2?
Every great wizard in history has started out as nothing more than what we are now, students.
If they can do it,
why not us?
If they can do it,
why not us?
Drobna rączka w cienkiej, wełnianej, malinowej rękawiczce przesuwała się ostrożnie po kolejnych szczeblach zabezpieczającej balkony balustrady, wykorzystując solidne, kamienne słupki jako pomagającą utrzymać równowagę podporę. Poruszająca się cicho sylwetka co jakiś czas przystawała, wspinając się wysoko na palce i z trudem wystawiając jasny, zadziornie zadarty nos ponad poziomą część bariery. Żywe, intensywnie zielone oczy przemykały uważnie po szemrzącym potoku czarodziejów na dole, jakby czegoś szukając; bladoróżowe wargi zaciskały się z nadzieją, a między brwiami pojawiała się pionowa zmarszczka, żeby po chwili przerodzić się w wyraźny wyraz rozczarowania i pogłębiającej się obawy. Cichy teatrzyk powtarzał się co kilkanaście sekund, ale czegokolwiek szukała w tłumie właścicielka malinowych rękawiczek, w żaden sposób nie mogła tego odnaleźć.
Zaaferowana poszukiwaniami, nie zauważyła, że na jej drodze ktoś stoi; zrobiła kolejnych kilka kroków, wyciągnęła się do góry, przechyliła i… straciła wreszcie równowagę, wpadając wprost w zajętą rozmową Inarę. Szczupłe rączki uczepiły się kobiecego płaszcza, a blada twarzyczka ukryła się na moment w miękkim materiale, zanim dziewczynka stanęła pewniej na nóżkach, odsuwając się z przestrachem i zadzierając głowę w górę. Miała najwyżej cztery, góra pięć lat, ładną buzię i burzę ciemnych loczków, częściowo schowanych pod wełnianym beretem, kolorystycznie pasującym do rękawiczek. Jej płaszczyk i buciki raczej nie wyglądały na drogie, a grube rajtuzki nosiły na sobie liczne ślady starannego cerowania. – Przepraszam, nie zauważyłam pani – pisnęła cichutko, ledwie przebijając się przez szum poruszających się piętro niżej czarodziejów. – Szukałam mojej mamy – dodała po chwili, głosem odrobinę wyższym niż przed chwilą. Właściwie wiedziała, że powinna była szukać raczej na dole, niż na górze, ale wciąż ruszający się tłum mocno ją przerażał; nakładające się na siebie głosy i szelest szat kojarzyły jej się z rojem brzęczących os, które mogłyby ją pożreć albo wśród których mogłaby zgubić się tak, że nigdy już by się nie odnalazła. Nie chciała zostać tu na zawsze. – Nie widziała pani mojej mamy? – zapytała płaczliwie, ale i z nadzieją, nieco niezdarnie poprawiając jeden ze spiralnych, wpadających jej do zielonego oka kosmyków.
Zaaferowana poszukiwaniami, nie zauważyła, że na jej drodze ktoś stoi; zrobiła kolejnych kilka kroków, wyciągnęła się do góry, przechyliła i… straciła wreszcie równowagę, wpadając wprost w zajętą rozmową Inarę. Szczupłe rączki uczepiły się kobiecego płaszcza, a blada twarzyczka ukryła się na moment w miękkim materiale, zanim dziewczynka stanęła pewniej na nóżkach, odsuwając się z przestrachem i zadzierając głowę w górę. Miała najwyżej cztery, góra pięć lat, ładną buzię i burzę ciemnych loczków, częściowo schowanych pod wełnianym beretem, kolorystycznie pasującym do rękawiczek. Jej płaszczyk i buciki raczej nie wyglądały na drogie, a grube rajtuzki nosiły na sobie liczne ślady starannego cerowania. – Przepraszam, nie zauważyłam pani – pisnęła cichutko, ledwie przebijając się przez szum poruszających się piętro niżej czarodziejów. – Szukałam mojej mamy – dodała po chwili, głosem odrobinę wyższym niż przed chwilą. Właściwie wiedziała, że powinna była szukać raczej na dole, niż na górze, ale wciąż ruszający się tłum mocno ją przerażał; nakładające się na siebie głosy i szelest szat kojarzyły jej się z rojem brzęczących os, które mogłyby ją pożreć albo wśród których mogłaby zgubić się tak, że nigdy już by się nie odnalazła. Nie chciała zostać tu na zawsze. – Nie widziała pani mojej mamy? – zapytała płaczliwie, ale i z nadzieją, nieco niezdarnie poprawiając jeden ze spiralnych, wpadających jej do zielonego oka kosmyków.
I show not your face but your heart's desire
Nie każdy zdawał sobie sprawę, jak piękne potrafiło być to małe. Inara - sama należąc do istot obdarzonych niebyt słusznym wzrostem, mocniej zwracała uwagę na tych najmniejszych. A może tego uczył ją ojciec? Patrzeć tam, gdzie nie sięga wzrok. I nie tylko w górę, poza horyzont, w przestrzeń powietrza, które gnało tańcem we włosach. Patrzyła więc tam, gdzie nie każdy szlachcic miał ochotę zerkać.
Mimo, że tuż przed nią stał zajmujący ją rozmową arystokrata, Inara niemal jak magiczny radar - wypatrzyła parę rękawiczek, które uczepione balustrady przesuwały się wraz drobniutką właścicielką. Ruch dostrzegała podświadomie, rejestrując śliczną barwę materiału, który krył maleńkie, dziecięce rączki. Ale dopiero dotyk oderwał ją od rozmówcy, a swoją uwagę skierowała w dół na uroczą burzę loków i buzię, która niemal bezwiednie wywołała na ustach Inary uśmiech.
Nim zdążyła nachylić się, dziewczynka odsunęła się, a czarnowłosa bez zastanowienia kucnęła, by mieć jasną zieleń dziecięcych oczu - przed sobą. Wiedziała, że nieustanne patrzenie w górę potrafi być męczące.
- Nic się nie stało skarbie - odsunęła dłonią materiał płaszcza, który przysłaniał jej sylwetkę - mi też się to zdarza - dodała po chwili, zaplatając przed sobą obie dłonie. Mówiła łagodnie i dosyć cicho, wystarczająco jednak, by usłyszało ją dziecko - Twoja mama - też swoją zgubiłam kiedyś - niespokojniej uderzenie inarowego serca zakłóciło rytmikę wybijanej do tej pory melodii. Jednoczesne ciepło i chłodna aura owiały klatkę piersiową, by zaraz wrócić do małej istotki - Jeżeli mi powiesz, jak wyglądała, to obiecuję poszukać jej razem z tobą - patrzyła na dziewczynkę z powagą nie próbując nawet okłamywać. Dzieci miały niesamowitą, naturalną wręcz umiejętność wyczuwania, gdy się je oszukiwało, bądź ignorowało. Ani jednego, ani drugiego nie chciała okazywać. I znowu - sama nie lubiła, gdy z podobna ignorancją zawracano się do niej.
Ostrożnie wyciągnęła lewą dłoń, by najpierw zsunąć własną, skórzaną rękawiczkę, a potem z nieukrywaną czułością poprawić kosmyk, który zawzięcie plątał się przy bladym, dziecięcym policzku. Nie była pewna, czy mogła pozwolić sobie na podobny gest, ale rozlewające się w sercu ciepło, zignorowało rysowane etykietą granice - jestem Inara - zakończyła wypowiedź umalowanym czerwienią warg uśmiechem.
Mimo, że tuż przed nią stał zajmujący ją rozmową arystokrata, Inara niemal jak magiczny radar - wypatrzyła parę rękawiczek, które uczepione balustrady przesuwały się wraz drobniutką właścicielką. Ruch dostrzegała podświadomie, rejestrując śliczną barwę materiału, który krył maleńkie, dziecięce rączki. Ale dopiero dotyk oderwał ją od rozmówcy, a swoją uwagę skierowała w dół na uroczą burzę loków i buzię, która niemal bezwiednie wywołała na ustach Inary uśmiech.
Nim zdążyła nachylić się, dziewczynka odsunęła się, a czarnowłosa bez zastanowienia kucnęła, by mieć jasną zieleń dziecięcych oczu - przed sobą. Wiedziała, że nieustanne patrzenie w górę potrafi być męczące.
- Nic się nie stało skarbie - odsunęła dłonią materiał płaszcza, który przysłaniał jej sylwetkę - mi też się to zdarza - dodała po chwili, zaplatając przed sobą obie dłonie. Mówiła łagodnie i dosyć cicho, wystarczająco jednak, by usłyszało ją dziecko - Twoja mama - też swoją zgubiłam kiedyś - niespokojniej uderzenie inarowego serca zakłóciło rytmikę wybijanej do tej pory melodii. Jednoczesne ciepło i chłodna aura owiały klatkę piersiową, by zaraz wrócić do małej istotki - Jeżeli mi powiesz, jak wyglądała, to obiecuję poszukać jej razem z tobą - patrzyła na dziewczynkę z powagą nie próbując nawet okłamywać. Dzieci miały niesamowitą, naturalną wręcz umiejętność wyczuwania, gdy się je oszukiwało, bądź ignorowało. Ani jednego, ani drugiego nie chciała okazywać. I znowu - sama nie lubiła, gdy z podobna ignorancją zawracano się do niej.
Ostrożnie wyciągnęła lewą dłoń, by najpierw zsunąć własną, skórzaną rękawiczkę, a potem z nieukrywaną czułością poprawić kosmyk, który zawzięcie plątał się przy bladym, dziecięcym policzku. Nie była pewna, czy mogła pozwolić sobie na podobny gest, ale rozlewające się w sercu ciepło, zignorowało rysowane etykietą granice - jestem Inara - zakończyła wypowiedź umalowanym czerwienią warg uśmiechem.
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
Duże, okrągłe oczy otworzyły się szerzej, gdy Inara przykucnęła przy dziewczynce, zrównując się z nią wzrostem. Jasnoróżowe, drobne wargi rozchyliły się lekko, w niemym wyrazie zaskoczenia czy może nieśmiałości, i przez kilkanaście sekund nie wydobyło się spomiędzy nich żadne słowo. Dziecko milczało, mrugając jedynie powiekami, niespokojne spojrzenie zatrzymując na twarzy kobiety. Ciemne brwi zbiegły się nieznacznie, jakby w wyrazie niepewności; dopiero niepozorny gest, kosmyk włosów odsunięty z czoła ciepłą dłonią, sprawił, że dziewczynka odetchnęła lekko, przestając nerwowo wykręcać drobne palce i przygryzać wewnętrzną stronę policzka. Pokiwała energicznie głową, gdzieś w międzyczasie decydując się zaufać słowom nieznajomej jej czarownicy. – Ma ciemne włosy, takie jak ja. I różową czapkę, też taką samą. Babcia zrobiła je nam na drutach – powiedziała, pokazując ukrytym pod wełnianą tkaniną paluszkiem na krawędź malinowego beretu. – Byłam z nią o tam – skinęła w stronę tłoczących się poniżej ludzi – i miałam trzymać się blisko, ale odwróciłam się na chwilę, żeby wrzucić pieniążka do fontanny i mama nagle zniknęła. – Głos załamał jej się na końcowych sylabach, wykonując stromą pętlę w dół i w górę, a dolna warga zadrżała lekko. – Wspięłam się na górę, bo myślałam, że będę lepiej widzieć – dodała po chwili defensywnie, jakby próbowała usprawiedliwić się z tego, że była niegrzeczna.
Mimo widocznego przestrachu, było jasne, że posłany przez Inarę uśmiech podniósł ją nieco na duchu. Odwzajemniła go nieśmiało, robiąc malutki krok do przodu i niwelując nieco dystans, który początkowo sama narzuciła. – Ma pani bardzo ładne imię – powiedziała z dziecięcą, stuprocentową szczerością, podszytą autentycznym zachwytem. – Ja mam na imię Dorothy – dodała odrobinę ciszej, znów przygryzając wewnętrzną stronę policzka. – Widzi gdzieś pani moją mamę? Będzie bardzo zła, jeśli szybko jej nie znajdę. Musiała zwolnić się z pracy, żeby tu dzisiaj przyjść. A jeszcze moja babcia się rozchorowała i nie mogłam z nią zostać – paplała dalej, najwyraźniej przełamując początkową małomówność; a może był to jej sposób na walkę ze zdenerwowaniem.
Mimo widocznego przestrachu, było jasne, że posłany przez Inarę uśmiech podniósł ją nieco na duchu. Odwzajemniła go nieśmiało, robiąc malutki krok do przodu i niwelując nieco dystans, który początkowo sama narzuciła. – Ma pani bardzo ładne imię – powiedziała z dziecięcą, stuprocentową szczerością, podszytą autentycznym zachwytem. – Ja mam na imię Dorothy – dodała odrobinę ciszej, znów przygryzając wewnętrzną stronę policzka. – Widzi gdzieś pani moją mamę? Będzie bardzo zła, jeśli szybko jej nie znajdę. Musiała zwolnić się z pracy, żeby tu dzisiaj przyjść. A jeszcze moja babcia się rozchorowała i nie mogłam z nią zostać – paplała dalej, najwyraźniej przełamując początkową małomówność; a może był to jej sposób na walkę ze zdenerwowaniem.
I show not your face but your heart's desire
Nie umknęło jej zaskoczone spojrzenie jasnych, dziecięcych źrenic, gdy zrównała się z dziewczynką. Nie mogła się dziwić. Tłum był wystarczająco rozpraszający dla samej Inary, a co mówić o zgubionej kilkulatce? Możliwe, ze nie miała wiele do czynienia z małymi czarownicami, ale po pierwsze - pamiętała siebie w podobnym wieku, po drugie, nie chciała przejście obojętnie, ślepa na rysujący się przed nią smutek. Zetknęła tylko zapobiegawczo na towarzyszącego jej szlachcica, ale i ten został zajęty rozmową. Alchemiczka odetchnęła cicho i wróciła do swej małej towarzyszki - Och, masz bardzo zdolną babcię. Ja takich nie potrafiłabym zrobić - przyznała i potwierdziła kiwnięciem, że rozumie - i mądra, że wybrała taki śliczny kolor. Na pewno nie da się go pomylić z innym i szybko wypatrzymy - dodała, przechylając głowę i zaraz kierując wzrok we wskazane miejsce. Fontanna była na tyle charakterystyczna, że łatwo było do niej trafić - Tu jest tak dużo ludzi, że nawet ja weszłam na górę, żebym się nie zgubiła. To bardzo mądre, że tu przyszłaś - nie musiała się starać, by ciepły uśmiech wciąż pełgał na jej ustach. Przychodziło to tak naturalnie, jak mruganie.
- Dziękuję - uniosła wyżej brwi, baczniej przyglądając się małej - Bardzo miło mi cie poznać Dorothy. Wiesz? Słyszałam kiedyś bajkę, w której dzielna bohaterką była dziewczynka o tym imieniu - czy przypadkiem słyszała ją kiedyś z ust Margie? - Ona trafiła do dziwnej krainy, której nie znała. Trochę też się zgubiła, ale była bardzo dzielna i spotkała przyjaciół, którzy jej pomogli. Przypominasz mi ją - zakończyła cicho, trochę konspiracyjnie, starając się, by myśli dziecka skierowały się ku jej słowom, a nie malującej się trosce - Jestem też pewna, że mam bardzo się ucieszy, że cię zobaczy. Na pewno się martwi, ale to dlatego, że cię kocha - nie zapytała, dlaczego nie mógł się zająć nią tato - Złapiesz mnie za rękę? - zapytała i powoli podniosła się do pionu. Widok rzeczywiście był lepszy i pośród ciżby krzątających się w dole ludzi, dostrzegła - własnie przy fontannie sylwetkę, które nosiła na głowie nakrycie, idealnie pasujące nie tylko barwą do opisu małej, zbyt charakterystycznej by można było pomylić z kimś innym - Myślę, że powinnyśmy zejść na dół, tam gdzie wrzucałaś pieniążek do wody - Inara nachyliła się ponownie, niezmiennie, nie gasząc uśmiechu. Chciała, by dziewczynka jej zaufała - Idziemy?.
- Dziękuję - uniosła wyżej brwi, baczniej przyglądając się małej - Bardzo miło mi cie poznać Dorothy. Wiesz? Słyszałam kiedyś bajkę, w której dzielna bohaterką była dziewczynka o tym imieniu - czy przypadkiem słyszała ją kiedyś z ust Margie? - Ona trafiła do dziwnej krainy, której nie znała. Trochę też się zgubiła, ale była bardzo dzielna i spotkała przyjaciół, którzy jej pomogli. Przypominasz mi ją - zakończyła cicho, trochę konspiracyjnie, starając się, by myśli dziecka skierowały się ku jej słowom, a nie malującej się trosce - Jestem też pewna, że mam bardzo się ucieszy, że cię zobaczy. Na pewno się martwi, ale to dlatego, że cię kocha - nie zapytała, dlaczego nie mógł się zająć nią tato - Złapiesz mnie za rękę? - zapytała i powoli podniosła się do pionu. Widok rzeczywiście był lepszy i pośród ciżby krzątających się w dole ludzi, dostrzegła - własnie przy fontannie sylwetkę, które nosiła na głowie nakrycie, idealnie pasujące nie tylko barwą do opisu małej, zbyt charakterystycznej by można było pomylić z kimś innym - Myślę, że powinnyśmy zejść na dół, tam gdzie wrzucałaś pieniążek do wody - Inara nachyliła się ponownie, niezmiennie, nie gasząc uśmiechu. Chciała, by dziewczynka jej zaufała - Idziemy?.
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
Balkony
Szybka odpowiedź