Wydarzenia


Ekipa forum
Balkony
AutorWiadomość
Balkony [odnośnik]26.09.16 23:59
First topic message reminder :

Balkony

Znajdują się nad główną przestrzenią atrium i roztacza się stąd doskonały widok na jego główną przestrzeń z przykuwającymi uwagę Fontanną Magicznego Braterstwa i przejściem w stronę alei otoczonej kominkami. Można się tutaj dostać schodami, do których wejście znajduje się za rzędem kolumn podtrzymujących balkon. Miejsce służy jako zaciszny kąt do obserwacji lub odpoczynku, jeśli ktoś ma na to czas, choć wolna przestrzeń jest stosunkowo niewielka. Dalej znajdują się drzwi prowadzące do niewielkich biur i innych pomieszczeń, zazwyczaj nieużywanych i często służących po prostu za składziki na różne niepotrzebne już przedmioty, które kiedyś mogą się jeszcze przydać.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Balkony - Page 2 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Balkony [odnośnik]12.08.17 11:51
Chociaż Dorothy wciąż była – w oczywisty sposób – zagubiona i lekko zdezorientowana, łagodne traktowanie ze strony Inary dodało jej nieco pewności siebie. Z drobnej sylwetki zniknęły widoczne oznaki nieufności i nadmiernej ostrożności, a szczupłe ramionka rozluźniły się nieznacznie; słysząc pochwałę dotyczącą malinowej czapeczki, uśmiechnęła się nieśmiało, pokazując dwa rzędy białych ząbków oraz parę dołeczków w policzkach. – To ja wybrałam kolor włóczki! – poprawiła z dumą, prostując się automatycznie, zupełnie, jakby chciała wyglądać na wyższą. W końcu była przecież taka rozgarnięta i mądra!
Na wspomnienie o bajce, para zielonych oczu zapaliła się jaśniej, a w intensywnych tęczówkach błysnęło zainteresowanie. – Opowie mi pani? – zapytała, w zabawny, charakterystyczny dla dzieci sposób przeciągając samogłoski, co nadało pytaniu błagalnego wydźwięku. – Nie słyszałam jeszcze tej bajki – dodała, składając malutkie rączki razem i kręcąc czubkiem trzewika niewidzialne kółeczka gładkiej posadzce. Nie kwestionowała już słów kobiety, a gdy Inara poprosiła, by podała jej rękę, zrobiła to bez zawahania, wsuwając chude paluszki w dłoń czarownicy. Jednocześnie przysunęła się bliżej, prawie przytulając się do krawędzi szaty. – Wiem, że się martwi – dodała po chwili, smutniejąc tylko odrobinę. – Ciągle powtarza, że mamy tylko siebie i musimy na siebie uważać – wyjaśniła, zadzierając główkę do góry i odnajdując spojrzeniem twarz swojej nowej znajomej.
Kiedy padło krótkie idziemy?, pokiwała energicznie głową, podążając posłusznie za Inarą; po początkowej nieufności nie został już nawet ślad.


I show not your face but your heart's desire
Ain Eingarp
Ain Eingarp
Zawód : Wielość
Wiek : nieskończoność
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
I show not your face but your heart's desire.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Balkony - Page 2 3baJg9W
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f47-sowia-poczta https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/f55-mieszkania http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Balkony [odnośnik]18.08.17 14:34
Lekkie trącenie ramienia zasygnalizowało, ze jej wcześniejszy towarzysz odchodził. Obdarzył Inarę gentlemańskim pocałunkiem złożonym na wierzchu dłoni, by chwile później zniknąć w towarzystwie innego arystokraty. Inara została pozostawiona z małą dziewczynką, ale w najmniejszym stopniu nie przeszkadzało jej to. Drobna osóbka była równie zajmująca, co jej czarujący uśmiech z dołeczkami w policzkach. I z każdą upływająca chwilą zdawało się, że dziecina czuje się pewniej, a błąkający się wcześniej w oczach strach - minął. Na ustach - za to - coraz jaśniej i częściej pojawiał się mniej lub bardziej nieśmiały uśmiech. Alechmiczka, nawet gdyby chciała, nie potrafiłaby przejść obok obojętnie, a zaciskająca się gdzieś w piersi obręcz, rozlewała przyjemne ciepło - Mama i babcia, muszą być z ciebie bardzo dumne - Carrow by była. Szalenie - poruszyła nieznacznie palcami i schowała rękawiczki, które do tej pory trzymała w ręku. Zamyśliła się wpatrując w roziskrzoną buzię dziecka.
- Nie wiem, czy umiem tak pięknie opowiadać, ale...myślę, że mogłabym znaleźć dla ciebie tę bajkę. Moja przyjaciółka zilustrowała tę historię i wyobraź sobie, jak pięknie wyglądają kartki, w których wyskakuje do ciebie puchaty królik - zawiesiła głos i przekręciła głowę, spoglądając ponad balustrady - Ale może zanim zejdziemy na dół, zdążę ci odrobinę opowiedzieć. A resztę przeczyta ci mama. Zgoda? - zaplotła palca na drobniutkiej rączce dziewczynki, pewnie, by przypadkiem nie przewrócić się i nie umknęła w tłumie. Mimowolnie, sięgnęła drugą dłonią do nakrycia głowy i poprawiła, przesuwający się na bok kapelusik - Dorośli tak mają, Jeśli kogoś bardzo kochają, to się martwią - dopowiedziała, by powoli wyminąć kącik, w którym stały. Dotarcie do fontanny na dole mogło im zająć chwilę czasu, ale zakładała, że mama dziewczynki nie oddali się, dopóki nie odnajdzie zagubionego dziecka. Taka natura rodzicieli. Przynajmniej...większości. Nikły cień zatlił się w źrenicach czarnowłosej, ale szybko umknął, gdy spojrzała w dół, na maleńką istotkę, która wędrowała obok. Pokonanie schodów, było trudniejsze, bo wielu czarodziei pokonywało je, by zniknąć po oddanym głosie w referendum. Na dole za to przerzedziło się i kobieta w berecie koloru malinowego już z daleka dostrzegła ukochaną zgubę - Widzisz? I mama się znalazła - zdążyła wyszeptać do dziewczynki, nim ta ruszyła na spotkanie biegnącej ku nim kobiety.

zt



The knife that has pierced my heart,
I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped

Inara Carrow
Inara Carrow
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowa
I might only have one match
but I can make an explosion
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Balkony - Page 2 7893d0df08b53155187ac4c38e6136a0
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1023-inara-carrow https://www.morsmordre.net/t1405-tu-jest-smok-ale-sowa https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f236-nottinghamshire-ashfield-manor https://www.morsmordre.net/t3433-skrytka-bankowa-nr-99#59656 https://www.morsmordre.net/t1598-inara-carrow
Re: Balkony [odnośnik]27.06.19 17:31
8.12

Z żalem odkryłem, że mój kubek jest pusty, kawa zniknęła nie wiadomo kiedy, lecz w tym momencie najchętniej napełniłbym go czymś zupełnie innym. Mocniejszym. Palącym w gardło. Zajmując miejsce przy stole naprzeciwko podejrzanego, patrząc prosto w jego parszywe, nieszczere oczy, zaczynałem żałować, że nie noszę przy sobie zaczarowanej piersiówki. Czasami by się przydała. Wstałem z krzesła, robiąc kilka kroków po niewielkiej, niemal klaustrofobicznej sali przesłuchań, by w końcu wesprzeć się ramieniem o ścianę i spleść ramiona na piersi.
Może wyjaśnisz skąd znalazło się u ciebie to wszystko? – drążył niestrudzenie Emmerson, auror kilka lat starszy ode mnie, z którym współpracowałem najczęściej od dłuższego czasu. Machnął wielką, jakby wyciosaną z dębu dłonią, na kilka lewitujących w powietrzu przedmiotów – amulet, na którym ciążyła straszliwa klątwa, mogąca człowieka zabić w kilka minut, księga traktująca o przekleństwach, krwawa pieczęć; wszystko to było splugawione obrzydliwą, czarną magią, wyczuwałem to niemal w powietrzu.
– Ktoś mi podrzucił.
Ile razy słyszałem to już w swoim życiu? Nie potrafiłbym zliczyć. Im wszystkim podrzucano te księgi, zaklęte przedmioty, czarnomagiczne artefakty. W chwili, gdy łapałem ich za rękę podczas rzucania plugawego zaklęcia, kłamali, że to nie ich ręka – albo działali pod wpływem zaklęcia Imperio. Czułem się zmęczony tymi banalnymi kłamstwami, byłem już niemal pewien, że ten sukinsyn, przypominający mi szczura z tymi swoimi wysuniętymi zębami i rozbieganymi oczkami, dostanie bardzo długi wyrok. Żałowałem jedynie, że nie w Azkabanie, bo za to, co zrobił, zasługiwał na to, by spędzić resztę życia przy dementorach.
Ciężej na żołądku było mi z tym, co miało stać się potem, już za kilka godzin, gdy będziemy musieli wezwać do Biura rodziców Anny – jego ofiary. Mugolaczki liczącej nie więcej niż dziesięć lat. Nie była nawet pełnoletnia, nie zasmakowała jeszcze życia, to dziecko było jeszcze, a on wszystko jej odebrał. Przekazywanie takich wieści nie było łatwe, nigdy chyba to tego nie przywyknąłem, bo zbyt dobrze zdawałem sobie sprawę z tego jakie to uczucie.
Zirytowany bezcelową dyskusją, żałując, że nie mogliśmy po prostu wlać sukinsynowi do gardła Veritaserum, wyszedłem z Sali przesłuchań, czując, że potrzebuję świeżego powietrza. Miałem wrażenie, że się w tych ścianach, wzniesionych za pieniądze Malfoya, duszę. Nie zauważyłem kiedy opuściłem Biuro Aurorów i swój Departament w ogóle, nagle znalazłem się w Atrium, zmierzając w stronę kominka i zatrzymałem się w pół kroku, kiedy gdzieś na zewnątrz zagrzmiało potężnie. Wyjście na zewnątrz nie było wcale lepszym pomysłem.
Wspiąłem się więc po schodach na balkony, Emmerson obejdzie się beze mnie przez dwa kwadranse; lubiłem tu czasami przyjść, oprzeć się o balustradę, tak jak teraz, by w milczeniu zapalić papierosa, poobserwować fontannę Magicznego Braterstwa i tłumy ludzi, nieustannie kręcących się wokół niej.


when injustice
becomes law
resistance
becomes duty



Cedric Dearborn
Cedric Dearborn
Zawód : Rebeliant
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
anger makes you stupid

stupid gets you killed
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Balkony - Page 2 Hss7
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t7241-cedric-dearborn https://www.morsmordre.net/t7249-nike#195067 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f238-oaza-chata-nr-30 https://www.morsmordre.net/t7248-skrytka-bankowa-nr-1776#195061 https://www.morsmordre.net/t7247-cedric-dearborn#195054
Re: Balkony [odnośnik]18.07.19 19:48
Miał w sobie tak wiele, że gdyby tylko dał upust swoim emocjom zalałby nimi całe atrium, a ci wszyscy, którzy znajdowali się pod nimi utonęliby w jego troskach, smutku, gniewie, nienawiści i zwyczajnie ludzkiej tęsknocie za tym, co kochał najbardziej. Detektyw jakich mało, auror stale depczący po piętach, czarodziej o sporych zdolnościach i większym sercu niż bystrym umyśle; zaślepiony emocjami, wspomnieniami, bolączkami, które cząstka po cząstce zmieniały się w obsesję, z której tylko krok dzielił go do obłędu. Znał wielu aurorów i wielu z nich chciało mu się dobrać do skóry. Niektórzy poprzestawali na braku dowodów, chociaż przeczucie ich nie myliło, inni próbowali działań, które na niewiele się zdały. A wciąż spośród nich wszystkich to jego pamiętał najlepiej. Ciemne oczy, w których szalała chęć zemsty, gniew, nienawiść, chore poczucie sprawiedliwości. Nie wydawał się interesujący kiedy spotkał go po raz pierwszy, wydawał się całkiem nijaki, nie wyróżniający — aż do chwili, kiedy się nie odezwał, kiedy to siła emocji płynęła wraz z każdą wypowiadaną głoską. Nie wiedział, dlaczego stał się tak interesujący, co było w nim tak fascynującego — czy akty, których się dopuszczał, czy powody, które wprowadzały je w życie.
Zauważył go niemalże od razu i nie mógł oprzeć się pokusie, by nie stanąć z nim ramię w ramię, zgarnąć dla siebie jego przestrzeń, owiać powietrze zapachem cytrynowych landrynek, które ssał, kierując się w stronę wind, w przeciwną niż on początkowo, bo na swoje piętro, do Departamentu Tajemnic. Wolnym krokiem szedł schodami, napawając się cichym, ledwie słyszalnym w całym tym ministerialnym chaosie i gwarze stukocie męskich obcasów. Malfoy szybko zgromadził odpowiednie środki i łaskawie, jako nowy minister odbudował to, co oni sami zniszczyli. Pamiętał ogień, który trawił salę świstoklików, pamiętał potężną Szatańską Pożogę, która przyjęła postać wężów przedzierających się przez ściany gmachu. Krzyk palonych ofiar dźwięczał mu wciąż w uszach cicho, jak subtelna melodia, która utrzymywała jego ruch w tym samym rytmie. Paleni pracownicy urzędu świstoklików byli ostatnim, co widział w starym i rządzonym jeszcze przez Ignatiusa Tufta ministerstwie. Kwaśny cukierek przemknął po języku, z prawej strony na lewą, kiedy był u szczytu schodów. Wolno zbliżył się do balustrady, by przybrać pozycję dokładnie taką samą jak on, choć na jego twarzy malował się spokój, całkowita beztroska. Jasne, zimne oczy przemykały po ludziach na dole, śpieszącym się dokądś, może donikąd. Nie obchodzili go ani teraz ani wcześniej, kiedy był na dole, przeglądając mijane twarze bez zainteresowania i bez szczególnego celu.
— Ciężki dzień?— spytał, jakby nigdy nic, jakby byli przyjaciółmi, kolegami z pracy, znajomymi z wydziału. Nie byli żadnymi z nich. — Chyba nie macie ostatnio zbyt wiele pracy. Niedługo możecie nie mieć żadnej — dodał cicho i zajął się znów swoją cytrynową landrynką, tym razem jednak odwracając głowę w kierunku Cedrica. Uśmiechnął się do niego szeroko, kapryśnie. Dostrzegał na jego twarzy jakieś napięcie, zdenerwowanie. Był ciekaw, czy to może kolejna sprawa, której nie mogą domknąć, czy raczej trop prowadzący do nikąd. Ostatnimi czasy nie mogli poszczycić się żadnymi wielkimi akcjami, słyszał tu, w ministerstwie, że rola aurorów zmalała, a ich obowiązki ograniczały się do łapania zwyczajnych czarnoksiężników i wciąż uciekających przed sprawiedliwością popleczników martwego Grindelwalda. Ciekawe, czy Cedric podejrzewał, co się z nim stało; jak by zareagował gdyby wiedział, że go dopadli, że Czarny Pan łaskawie odebrał mu życie? — Jak śledztwo? Znalazłeś go już, czy... ciągle szukasz?— spytał, poważniejąc. Uniósł przy tym brwi w wyraźnym i nieco teatralnym zaciekawieniu. Z pewnością wiedział o kogo pytał, o mordercę swojej żony. Może miał jakieś przemyślenia, którymi chciałby się z nim podzielić po takim czasie.



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
Balkony - Page 2 966c10c89e0184b0eef076dce7f1f36cfb5daf71
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber
Re: Balkony [odnośnik]28.07.19 23:38
Patrzyłem na tłum czarodziejów i czarownic, kręcących się po Atrium, zazwyczaj znikali w szmaragdowych płomieniach proszku Fiuu, lecz z powodu awarii jej sieci, byli skazani na inne formy transportu. Patrzyłem, ale tak naprawdę nikogo nie widziałem. Puste, niewidzące spojrzenie prześlizgiwało się po ludzkich sylwetkach pozbawionych twarzy i tożsamości. Ktoś wspinał się po schodach na balkony, nie zwróciłem na to jednak od razu uwagi, pewien, że anonimowy pracownik Ministerstwa postanowił, jak ja, zapalić i pomyśleć w spokoju. Słyszałem kroki, nie drgnąłem jednak, dopóki nie stanął tuż obok mnie. Zbyt blisko, by uznać to za przypadek. Potrzebował papierosa? Zaskoczony uniosłem wzrok, gotów sięgnąć po papierośnicę, zamiast obcej twarzy, ujrzałem tę, którą znałem aż za dobrze. W chwilach, gdy człowiek myśli, że gorzej być dziś nie może, los zawsze uciera mu nosa, by udowodnić, że owszem, może.
Ramsey Mulciber. Człowiek (czy aby na pewno? Tacy jak on, w moim mniemaniu, nie mieli w sobie odrobiny człowieczeństwa), który przed laty przysiągł mi cierpienie – i słowa tego dotrzymał. Człowiek, który jak podejrzewałem, zamordował moją żonę i maleńką córkę, stawał obok mnie i pytał o mój dzień, niczym serdeczny przyjaciel. Kurwa.
Tak, miałem ciężki dzień. Ciężki dzień, ciężki tydzień, ciężki miesiąc, ciężkie ostatnie dziesięć lat. Zmęczenie odbijało się na mojej twarzy, w cieniach pod oczyma i opuszczonych kącikach ust. Miałem, do jasnej cholery, ciężki dzień, a nagła, niespodziewana obecność Mulcibera tuż obok sprawiła, że będzie jeszcze trudniejszy do zniesienia. Miałem ochotę wygłosić cyniczną uwagę o cudzie życia i radości z odbudowy Ministerstwa Magii, nowego rządu i wprowadzanego przez niego ładu, odpuściłem, nauczony doświadczeniem, by przy tym sukinsynie zważać na każde słowo.
Zapragnąłem zetrzeć mu z ust ten szeroki uśmieszek, gdy zwrócił twarz w moją stronę. Instynktownie nachyliłem się ku niemu, zmuszając mięśnie twarzy do podobnego uśmiechu.
Spałbyś spokojniej, gdybyśmy nie mieli pracy, co?
To nawet nie było pytanie, raczej stwierdzenie faktu. Odpowiedzi się przecież spodziewałem. Nie bał się. W jego oczach, w jego postawie, w jego ruchach zawsze była dziwna pewność, która przypominała mi kota, przekonanego, że zawsze spadnie na cztery łapy. On, tak jak ten kot, zawsze mi umykał, choćby przez najwęższą dziurę w płocie. Jakby miał kręgosłup z elastycznego tworzywa, nie kości.
O którym śledztwie mówisz? – Udałem zdziwienie, między moimi brwami pojawiła się płytka zmarszczka, w rzekomym wyrazie zaskoczenia. Doskonale wiedziałem, co miał na myśli. Poczułem, że moje mięśnie sztywnieją, wyprostowałem się, wspierając dłoń o balustradę. – Praca Biura Aurorów wciąż mocno zaprząta twoje myśli, Mulciber? – Na jego powagę odpowiedziałem lekkim, prawie beztroskim tonem, podobnym do jego własnego jeszcze sprzed chwili. Uśmiechnąłem się kącikiem ust, spojrzałem na niego z góry, tak jak spogląda dorosły na niesforne dziecko. – Obawiasz się kogoś? Zadbam o twoje bezpieczeństwo, o nic nie musisz się martwić.
Za kratami, za które w przyszłości cię wtrącę, nic ci już nie zagrozi, Mulciber. Poza dementorem. Może nie dziś, może nie jutro i nie za miesiąc. Pewnego dnia na pewno.


when injustice
becomes law
resistance
becomes duty



Cedric Dearborn
Cedric Dearborn
Zawód : Rebeliant
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
anger makes you stupid

stupid gets you killed
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Balkony - Page 2 Hss7
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t7241-cedric-dearborn https://www.morsmordre.net/t7249-nike#195067 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f238-oaza-chata-nr-30 https://www.morsmordre.net/t7248-skrytka-bankowa-nr-1776#195061 https://www.morsmordre.net/t7247-cedric-dearborn#195054
Re: Balkony [odnośnik]07.08.19 12:21
Kwaśny smak rozchodził się po ustach przyjemnie i pomimo drobnej cierpkości była w tym też pewna doza słodyczy. Zdawało się to jakieś adekwatne do sytuacji, w jakiej się znalazł, dlatego wyciągnął papierową torebkę z cukierkami i podsunął ją Cedricowi, niemo częstując. Może kwaśne cukierki pomogą mu popracować nad mimiką. Wtedy też spojrzał na niego, kiedy pochylał się w jego stronę, odpowiadając mu podobnym tonem i z podobnym uśmiechem na twarzy. To było o wiele przyjemniejsze niż widok złości. Złość była prawdziwa, szczera, a on próbował grać. Jeśli bawiło go to spotkanie równie mocno, co jego — było lepiej niż przypuszczał. Mogli w końcu bawić się obaj.
— Skąd, umarłbym z nudów — zaprzeczył całkiem szczerze, pozwalając, by jego uśmiech nabrał naturalniejszego wyrazu i poszerzył się nieznacznie, jakby był szczerze zadowolony z takiego obrotu rozmowy. — Co byśmy bez was robili, hm? Kto broniłby porządku i spokoju wśród obywateli, chronił nas przed złoczyńcami i obiecywał świat wyzbyty plugastwa? — Uniósł brew, przyglądając mu się przez chwilę i poważniejąc, lecz raczej z powodu własnych rozważań, niż jego słów. — Doceniamy waszą pracę, naprawdę.— Pokiwał głową i pozwolił, by cukierek przemknął po języku z jednego policzka, pod drugi. Twarz znów zwrócił na ludzi na dole; spokojnych i niczym nie zestresowanych, choć równie dobrze tak, jak wtedy mógłby ich wszystkich strawić teraz ogień Szatańskiej Pożogi. Czy tamto też wyglądało podobnie? Płomienie zaatakowały niczego nie spodziewających się ludzi, zapracowanych, ciężko sunących po ciemnych korytarzach? Dziś to było znacznie mniej opłacalne. Większość istotnych stanowisk w ministerstwie było już obsadzonych przez Malfoya, niezależnie od tego jakie posiadali kwalifikacje — byli o wiele lepszymi kandydatami niż Ci, którzy zajmowali je wcześniej. Władza ministra umacniała się z każdym dniem, a wraz z jego — potęga Voldemorta, który roztoczył nad Wielką Brytanią swój cień.
— Och, wybacz, myślałem, że sprawa wciąż jest w toku — zreflektował się, patrząc przed siebie. Dobrze pamiętał kobietę, którą ujrzał w jednej ze swoich wizji. Łagodną, piękną, o szklistych oczach. To było wiele lat temu, obraz się zatarł, ale auror, który stał przy nim skutecznie podtrzymywał go przy życiu. I to głównie dzięki niemu pamiętał zbrodnię, której był świadkiem, z najdrobniejszymi szczegółami. Pamiętał też dobrze to, co miało dla niego ogromne znacznie. Zmysł powonienia był tym, który był najistotniejszy i najprawdziwszy. — Pachniała wiśniami, prawda?— Przynajmniej właśnie ten zapach kojarzył mu się z tamtą wizją. I krew. Krew też była w kolorze wiśni. —  Gratuluję zamknięcia. Niech winowajca gnije w Azkabanie — dodał nieco patetycznym tonem wznoszonego toastu, choć nie miał przy sobie ani szampana, ani nawet kubka kawy.
Wzruszył ramionami — niezbyt zaprzątała w gruncie rzeczy, ale ten gest pasował do roli, jaką mu przypisał auror — roli niesfornego dziecka, które odpowiada od niechcenia, niezbyt jednoznacznie i wystarczająco.
— Dlaczego miałaby? Nie ma w niej nic szczególnie interesującego. — Aurorzy od lat próbowali go dopaść, jeden z nich odważył się nawet zawitać w jego mieszkaniu, aby sprezentować mu akt oskarżenia niepodparty żadnymi dowodami, większość z zarzutów była faktycznie wyssana z palca — i przez to najbardziej zabawna, bo spośród wszystkich zbrodni, które w życiu popełnił chcieli go skazać za głupoty. Cedric wydawał się czuć dość swobodnie w jego obecności. Podniósł na niego oczy, nie dźwigając się z pochylonej nad barierką pozycji i uśmiechnął szeroko i wdzięcznie. — Wiele to dla mnie znaczy, Cedricu. — Wyprostował się dopiero po dłuższej chwili, mierzenia się z nim spojrzeniem. Patrzył przeciągle, nie mrugając powiekami ani przez chwilę, aż w końcu zbliżył się do niego i zniżył ton do konspiracyjnego szeptu, wskazując ręką czarodzieja w charakterystycznej, turkusowo-fioletowej szacie na dole. — Widzisz go? To Percival Thorne, pracownik patrolu egzekucyjnego. Myślę, że mi zagraża. A skoro zamierzasz dbać o moje bezpieczeństwo, zrób coś z tym.— Klepnął go w ramię po przyjacielsku, nie mogąc się doczekać, kiedy pęknie.



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
Balkony - Page 2 966c10c89e0184b0eef076dce7f1f36cfb5daf71
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber
Re: Balkony [odnośnik]11.10.19 20:10
Wolałem nie myśleć co by się stało (czy może raczej co się stanie?), gdyby zabrakło Biura Aurorów, Biura Magicznej Policji, gdyby Departament Przestrzegania Prawa Czarodziejów przestał istnieć. Nic nie trzymałoby już tych bram chaosu na które nieustannie napierało z dużą mocą plugastwo. Przez ostatnie lata nie udawało się ich trzymać zamkniętych na klucz. Robal jeden po drugim wypełzał na angielską ziemię, ciemność rozprzestrzeniała się w zastraszającym tempie, pochłaniając kolejne ludzkie dusze.
Chyba inni umarliby z nudów. Zakazany owoc kusi najmocniej – stwierdziłem lodowatym tonem.
Czy morderstwa niewinnych bawiłyby go równie mocno bez świadomości grożącego za niego wyroku? Tego, że się ich dopuszczał byłem pewien. Przynajmniej dwóch. Mojej żony i córki. Nigdy się tego nie wyparł. Wracał do tego prawie za każdym razem, gdy los krzyżował nasze drogi. Teraz znów wyciągnął tę sprawę na wierzch, by zaigrać na moich nerwach. Na korytarzach Ministerstwa Magii był absolutnie bezkarny i doskonale o tym wiedział.
Nie sądziłem jedynie, że wspomni o czymś tak intymnym.
To fakt. Pachniała wiśniami. Jej szyja, jej nadgarstki, jej jasne włosy spływające lokami na plecy. Zawsze kojarzyłem ten zapach z latem i beztroską. Momentalnie znów poczułem ten zapach jak gdyby leżała obok mnie, pogrążona w spokojnym śnie.
Nie pamiętam kiedy ostatni raz tak mocno powstrzymywałem się od zamachnięcia pięścią i wymierzenia ciosu. Zęby zacisnąłem tak mocno, że żyła na skroni zapulsowała wyraźnie. Z wciąż nieukojonego po śmierci żony żalu, poczucia winy i złości na chwilę zapomniałem języka w gębie. Nigdy nie spotkałem tak bezczelnego człowieka jak on. Wspominając moją żonę śmiał mi się w twarz. Przyznawał się tym samym do winy, którą go obarczałem. Skąd mógł wiedzieć jakich perfum używała, czym pachniała? Co jeszcze wiedział? Niech mówi, pomyślałem. Niech powie jeszcze więcej. Każde słowo, które padało z jego ust było dla mnie dowodem. Wspomnienie naszych spotkań, rozmów, stanie się powodem uznania winy.
Gdy w nim wyląduje z całą pewnością pierwszy się o tym dowiesz – odpowiedziałem w końcu, porzucając jednocześnie udawanie, że nie wiem co miał na myśli. Dowie się pierwszy, bo to on w nim wyląduje. Tego dodawać nie musiałem, byłem pewien, że zrozumie. Bardzo chciałem nazwać go głupcem, ale skurwysyn głupi nie był. Sprytny i przebiegły jak wąż zawsze wiedział jak się wywinąć. Co i jak powiedzieć, by jedynie zatańczyć na krawędzi, ale nie spaść z liny.
Niechętnie, leniwie wręcz przeniosłem spojrzenie na czarodzieja na dole, którego wskazywał.
Rozumiem więc, że podejrzewasz go o konszachty z czarną magią, tak? – spytałem. – Mam zarazem rozumieć, że wiesz czym jest? Potrafisz ją wyczuć, że obawiasz się o swoje bezpieczeństwo? – drążyłem dalej, łapiąc go za słówka, z czego pewnie zaraz wybrnie. Gdy poklepał mnie przyjacielsko po ramieniu moja druga ręka wystrzeliła w górę, palce zacisnęły się wokół jego nadgarstka. – Kto narusza nietykalność cielesną funkcjonariusza publicznego podczas pełnienia obowiązków służbowych podlega karze, zdajesz sobie z tego sprawę?
Merlin jeden wiedział jak bardzo kusiło mnie, by Mulciberowi tę rękę boleśnie wykręcić, ale świadom jak prędko wykorzystałby to przeciwko mnie jedynie odtrąciłem z obrzydzeniem jego rękę.
Złóż zawiadomienie w Biurze. Tyle śledztw zajmuje twoje myśli. Zapewne znasz procedury – zakpiłem z niego. Ani myślałem zająć się Percivalem Thorne, wskazanym przez Mulcibera wyłącznie po to, aby ze mnie zakpić.


when injustice
becomes law
resistance
becomes duty



Cedric Dearborn
Cedric Dearborn
Zawód : Rebeliant
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
anger makes you stupid

stupid gets you killed
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Balkony - Page 2 Hss7
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t7241-cedric-dearborn https://www.morsmordre.net/t7249-nike#195067 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f238-oaza-chata-nr-30 https://www.morsmordre.net/t7248-skrytka-bankowa-nr-1776#195061 https://www.morsmordre.net/t7247-cedric-dearborn#195054
Re: Balkony [odnośnik]27.10.19 9:52
W jego odpowiedzi było coś zabawnego; może to ta gra słów, może przesłanie, które niosło się gdzieś pomiędzy pojedynczymi słowami. Uśmiechnął się więc szeroko, pozwalając sobie na radośnie rozbawiony wyraz twarzy, nie mogąc mu tym samym nie przytaknąć trafności w wypowiedzianym twierdzeniu. Umarliby; oni, inni, z całą pewnością. Skazani na nudę zwyrodnialca, mordercy, który właśnie w ten sposób radziłby sobie z własną nudą i poczuciem bezczynności.
— Zabawne — przyznał, nie wskazując tak naprawdę co tak zabawnego w tym dostrzegł. Był jednak pewien, że Diggory sam z łatwością odkryłby, co krążyło mu po głowie. Nie próbował się z tym kryć. Bezczelnie przesuwał granice przyzwoitości, jakby ta prosta linia miała jakiekolwiek znaczenie. Czuł się bezkarny, nie tylko tu, w Ministerstwie. Aurorzy dotąd deptali mu po piętach, ale nie mogli zrobić nic, by go schwytać i zamknąć w Azkabanie, dziś nieistniejącym, czy nawet Tower. Ta myśl łechtała go jeszcze silniej, dbałą, by jego nabrzmiałe ego pęczniało, jak mydlana bańka za każdym razem. Zdawałoby się, że mógł nie pamiętać, skąd wynikała ta niechęć pomiędzy nimi. Cedric od zawsze działał mu na nerwy. Irytował go swoją zaciekłością i poczuciem sprawiedliwości. Irytował go tym, że na każdym kroku, w każdym słowie i każdej wyrażonej myśli czynił ze swojego ojca herosa, którym nie był. Trudno mu było spojrzeć prawdzie w oczy, stary Diggory musiał być jedynie kolejnym bezradnym czarodziejem, któremu wydawało się, że jest w stanie zmienić świat i wyplenić całe zło. Nie podołał, udowadniając tylko jak niewiele Mulciber się mylił. I co do Cedrica też nie mógł się mylić; podzieli los swojego ojca, tonąc — choć już nie w ideałach, a chęci zemsty, która prędzej, czy później pociągnie go na skraj szaleństwa. I właśnie do tego dążył. Nęcił go i kusił, małymi kroczkami cofając się w ciemność, chcąc zawieść go za nos prosto w paszczę mrocznej bestii, która go pochłonie. Ale był twardy, był oporny; panował nad sobą, nawet dziś, tu i teraz. Nie dając mu tak wielkiej satysfakcji jakiej oczekiwał, podchodząc do niego na balkon. Gniew i frustracja dawały się we znaki. Dostrzegał to, choć znacznie lepiej wyczuwał to, stojąc tuż obok niego, jakby powietrze pomiędzy nimi elektryzowało się od nienawiści, która rosła w nim po wypowiedzeniu kilku słów. Wiedział, że trafił tam, gdzie zamierzał, ale nie otrzymał w odpowiedzi gwałtownej reakcji.
Przechylił głowę i spojrzał na niego pogodnie, obserwując jego pełen napięcia profil. Ale może to i lepiej. Gdyby próbował przerzucić go przez balkon, szybko zostałby wyrzucony z biura, a zabawa byłaby mniej satysfakcjonująca.
— W twoich słowach słyszę pewność i zdecydowanie. Niesamowite. I godne pozazdroszczenia. Wierzę, że go w końcu dopadniesz i spotka go zasłużona kara. Nie ma nic boleśniejszego niż utrata ukochanej osoby. Czy osób. Rodziny— powiedział, siląc się na poważny ton, choć drżenie w jego głosie zdradzało nieustępujące rozbawienie. Nie miał pojęcia co to znaczy. Nigdy nie był związany tak mocno, by podzielać jego uczucia. Sądził, że sam nie czuł, wyzbyty z tak prymitywnych emocji. Dzięki temu mógł więcej. I sięgał po więcej. — Nie mam rodziny — dodał tak, jakby z trudem wzniósł się na wyżyny szczerości. — Powiedz mi, jak to jest. Przeżywać taką żałobę. Jak sobie z tym poradziłeś?— Wiedział, że nie poradził. Jego zapalczywość była godna podziwu, podobnie jak odwaga i upór w dążeniu do celu. Był jednym z niewielu aurorów, którymi się interesował; wiedział też, że z wzajemnością. Może przez to, że przez lata stworzyli trudny do zamknięcia w jakichkolwiek ramach związek ta rozmowa sprawiała mu tyle radości.
— Oczywiście, że wiem — przyznał bez ogródek, prostując się, i unosząc brew, przenosząc wzrok na dół, na wskazanego czarodzieja. Znał dobrze zaklęcia z zakresu czarnej magii, dość dobrze radził sobie też z broną przed nią, ale tym nie zamierzał się przed nim szczycić.—Przyglądam się anomaliom, jestem badaczem. No i mam nosa do tych spraw — dodał nieskromnie, zadzierając wyżej brodę. — Jestem całkowicie pewien, że gdybyś go przesłuchał szybko, by zmiękł i przyznał się do wszystkiego. — Ten niewinny człowiek wkrótce padnie ofiarą jednego z niewybaczalnych zaklęć; tego był już pewien. Dla zabawy, dla uciechy i dla zabicia nudy. Chciał zobaczyć, jak Cedric mierzy się z nim, z bólem musząc przyznać mu rację, co do jego przeczuć. — Wkrótce komuś stanie się krzywda, tak czuję. Byłoby głupio, gdyby auror zlekceważył takie ostrzeżenie, a stałoby się coś złego.
Kiedy jego palce zacisnęły się na nadgarstku, poczuł w sobie ukłucie satysfakcji. Spojrzał poważnie i nieprzychylnie na Diggory'ego, ale kąciki ust nieznacznie i ledwo zauważalnie uniosły się.
— Zabierz łapę — upomniał go surowo, unosząc brew.



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
Balkony - Page 2 966c10c89e0184b0eef076dce7f1f36cfb5daf71
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber
Re: Balkony [odnośnik]25.11.19 22:36
Zabawne?
Nie sądzę. – Lodowate zaprzeczenie stanowiło jednocześnie potwierdzenie tego, że domyślałem się tego, co miał na myśli. Musiałem przyznać, że był trudnym rozmówcą. Doskonale dobierał słowa, tańcząc na granicy niedopowiedzeń i kłamstw, czynił aluzje, których krawędź ciągle wymykała się spod palców jak zbyt śliski materiał, nie pozwalając, by zdemaskować prawdę. Pewnie myślał, że jest graczem nie do pokonania w tej słownej potyczce. Nawet jednak najprzebieglejszy wąż w końcu popełni błąd. Jeśli nie sam, to sam go do niego popchnę. To działało niczym domino. Jedno potknięcie ciągnęło za sobą następne, aż wreszcie ten misterny splot runie.
Dlatego tak bardzo interesują cię moi? Ojciec, żona? – Jego wyznanie nie robiło na mnie najmniejszego wrażenia. Poważny ton nie maskował rozbawienia w głosie. – Niesamowite jest  to jak wiele o tym wiesz. Jak mocno zaprząta to twoją głowę. Wspomnienia wracają? – Dręczą cię wyrzuty sumienia, Mulciber? W to nie wierzyłem. Byłem raczej przekonany, że tacy zwyrodnialcy jak on powracają pamięcią do chwil morderstw, do zbrodni, odtwarzają je w pamięci, by znów napawać się poczuciem kontroli i władzy nad drugim człowiekiem. To dawało im satysfakcję. Przypuszczałem, że sprawa mojej żony, ze względu na mnie, musi być prawdziwie wyjątkowa, gdy wciąż miał okazję czerpać z niej cierpienie – zadając je mi, kiedy wciąż i wciąż do tego wracał. – Jest tylko jedna rzecz, która w tym pomaga, Mulciber, tylko jedna. Pewność, że w końcu goCiebiedopadnę i spotka go zasłużona kara. Nie ma nic straszniejszego od towarzystwa dementorów w zimnej, ciasnej celi każdego dnia i każdej nocy, bez duszy i celu, bez niczego, aż do końca… to chyba nie jest nawet życie, raczej marnej egzystencji. – To nie było kłamstwo. Pragnienie zemsty, potrzeba znalezienia winnego i odkupienia własnej winy utrzymywała mnie przy życiu i zdrowych zmysłach. Determinowało zdecydowane czyny. Nie ukrywałem tego, że wciąż go podejrzewam go o tę zbrodnię, przecież to wiedział. Tak jak i to, że nie spocznę, dopóki naprawdę nie poniesie zasłużonej kary.
–  Tylko się przyglądasz. Oczywiście. Gdybym więc przyłożył różdżkę do twojej skroni i użył zaklęcia Mallus nic by mi ono nie powiedziało, nieprawdaż? – Na jego uniesienie brwi odpowiedziałem tym samym. Nie ukrywałem przy tym, co myślę o tym, co plótł: bzdury i kłamstwa. Być może nienawiść wykrzywiała mój osąd, ale to człowiek miał trupy w szafie. Do tego akurat miałem nosa ja. Dopóki nie dawał mi wyraźnej, prawnej podstawy, by takiego zaklęcia użyć, nie mogłem tego uczynić. Sam jednak Merlin tylko wiedział jak wiele razy i bardzo kusiło mnie, aby uczynić to wbrew jego woli i zdobyć niezbity dowód na jego winę.
Masz  nosa do tych spraw. Cudzej krzywdy – mówiłem powoli, przeciągając przy tym samogłoski, jakbym się nad tym zastanawiał. Nie spuszczałem z niego oka, badając każdą najdrobniejszą zmianę, która zachodziła w licznych, drobnych mięśniach twarzy, doszukując się najmniejszej oznaki kłamstwa. – To dopiero zastanawiające – zakpiłem. Nie masz do nich nosa, Mulciber, po prostu wtykasz go w nie, sam przykładasz do nich rękę, dałbym sobie uciąć za to rękę. – Powiedz mi: to trzecie oko, kobieca intuicja, szósty zmysł? – Nie wierzyłem w ani jedno jego słowo. Zastanawiałem się jedynie, czy ten skurwiel będzie na tyle parszywy, aby naprawdę złożyć doniesienie o możliwości popełnienia przestępstwa w Biurze Aurorów.
Mulciber nie musiał mnie upominać. Opamiętałem się sam. Cofnąłem dłoń. Z krzywym uśmiechem uniosłem obie ręce zaznaczając, że trzymam je przecież przy sobie.
Mów dalej. Znasz już szczegóły? Znowu? – zaproponowałem, próbując go zachęcić do mówienia, był bardzo rozmowny. Chyba wiedział, co miałem na myśli. Wracałem do sytuacji sprzed lat, kiedy wykpił śmierć mojego ojca. Do dziś nie potrafiłem zrozumieć dlaczego tak uczepił się go jak rzep psiego ogona, jakby czuł do niego personalną urazę. Nie byłem skory do bójek, wtedy jednak rzuciłem się na Ślizgona z pięściami, uderzałem na oślep. Przyrzekł mi wtedy, że będę cierpiał, że utracę to co pokocham. Obietnicę swoją spełnił. Odebrał mi żonę i dziecko. Dziś szydził z tego i kpił w żywe oczy, a ja pozostawałem bezradny w obliczu jego pozycji w Ministerstwie Magii i braku dowodów, bezsilność i frustracja rozrywały mnie od wewnątrz, gdy spoglądałem mu w oczy. Szare i zimne.
Znów składał mi obietnicę?


when injustice
becomes law
resistance
becomes duty



Cedric Dearborn
Cedric Dearborn
Zawód : Rebeliant
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
anger makes you stupid

stupid gets you killed
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Balkony - Page 2 Hss7
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t7241-cedric-dearborn https://www.morsmordre.net/t7249-nike#195067 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f238-oaza-chata-nr-30 https://www.morsmordre.net/t7248-skrytka-bankowa-nr-1776#195061 https://www.morsmordre.net/t7247-cedric-dearborn#195054
Re: Balkony [odnośnik]05.12.19 19:51
Niezrażony jego odpowiedzią uśmiechnął się perfidnie, a może uprzejmie — tylko nie pasował do niego ten wyraz. Ze spokojem mu się przyglądał. Pozostawał twardy, tak twardy jak tylko mógł być mężczyzna targany emocjami, który za wszelką cenę próbuje zachować zimną krew. Udawało mu się. Godne podziwu. Pracował nad sobą, pilnował się. Tylko przy nim, czy po prostu dojrzał do tego, by oczyścić umysł z tych wszystkich zbędnych uczuć? By wyzbyć się słabości? Zaczynał czuć rozczarowanie jego postawą. Spodziewał się walki, awantury, agresji — a zastał twardego przeciwnika, który nie chciał sprawić mu tej przyjemności, jakby odczuwana przez niego satysfakcja była największą z ujm na aurorskim honorze.
— Mamy odmienne poczucie humoru, obaj wiemy to nie od dziś — skwitował, poważniejąc i uspokajając go zarazem, lecz Dearborn nie potrzebował uspokojenia. Potrzebował zachęty, bodźca, który odpiąłby mu smycz i puścił w las, w dziką i szaloną gonitwę za zwierzyną. Ale jego czas się kończył, tak jak wszystkich jego przyjaciół z biura. Wkrótce zostaną zamknięci w ciasnych klatkach, jak szczury. Dokładnie tam, gdzie było ich miejsce. Był spokojny bo wiedział, że nic mu nie grozi ani z różdżki Cedrica ani jego przełożonych. Jego arogancja nie pozwalała mu też myśleć inaczej niż o sukcesie w podobnym starciu. Ale może kiedyś do tego dojdzie. Może spotkają się na ciemnej alei, błyskawicznie rozpoznając wzajemnie i przyjdzie im w końcu stoczyć ze sobą godny rywali pojedynek. — Nieszczególnie zaprząta. Ale masz rację, wracają kiedy na ciebie patrzę. Za każdym razem — przyznał znów z uśmiechem, jakby cofał się wspomnieniami do tamtego dnia, kiedy spotkał go po raz pierwszy. Wtedy nie wydawało mu się to takie zabawne, ale ironia zdawała się lubić Mulcibera. Kiedy upadł na ziemię zwalony z nóg porządnym, imponującym ciosem prosto w nos i ujrzał niespodziewanie jego przyszłość zadrwił z niego, tak, jak potrafił najlepiej. Wiedział już, że przepowiednia się spełni. Nie mógł oszukać przeznaczenia, nie mógł mu umknąć, nie znając wytyczonych przez niego ścieżek. Ale nigdy nie przypuszczał, że gdy dorosną i przekroczą próg, w którym zaczną mianować siebie mężczyznami wspomni jego słowa i uzna go za winnego wszystkiego, co go spotkało. Potraktował to jak uśmiech losu, nigdy nie wyprowadzając go z błędu. Bawiła go myśl, że uznaje go z winnego największej w jego życiu zbrodni. Sycił się myślą, że nawet teraz, kiedy stoją obok siebie i pierzą do siebie zawistnymi spojrzeniami w jego oczach urósł do mordercy swojej rodziny, nawet jeśli ta wcale go nie obchodziła. Podsycał jego żądzę zemsty — bo mógł. i nie zamierzał nigdy przestać.
— W to akurat nie wątpię. Z twoją determinacją... — Choć i tak długo mu to zajęło. Skoro stojąc tu, sugerował wciąż to samo, obwiniając go o dwie okropne śmierci, był wciąż daleko od rozwiązania swojej tajemnicy. — Słyszałem, że Azkaban, który powstał dzięki ministrowi jest nie mniej przerażający niż poprzedni. Ale pewnie nigdy się nie dowiem, czy tak jest naprawdę.— Nie zamierzał odwiedzać murów ani Tower ani tym bardziej Azkabanu. Wycieczki krajoznawcze w te rejony nieszczególnie go interesowały, a to, co przeszedł w czerwcu na kilka miesięcy pozostawiło na nim piętno, którego nie chciał powtarzać. Dementorzy dziś byli na usługach Czarnego Pana, ale o tym Dearborn wiedzieć nie mógł.
— Chciałbyś spróbować?– No dalej, sięgnij po różdżkę. — Z cudzą krzywdą sprawa ma się ciekawie. Kiedy nie doświadcza się własnej, łatwo ją wyczuć.— A jeszcze łatwiej ją zadać. Tak, nie mylił się. I sprawiało mu to cholerną przyjemność. Patrzeć na cierpienie, na strach, na ból, nienawiść i wszystkie inne emocje, które szargały ludźmi. Było w tym znacznie więcej przyjemności i satysfakcji niż w szybkim umieraniu. Ono zdawało się mieć w sobie mnóstwo miłosierdzia. — Wybierz sobie to, co pasuje ci najbardziej do zagadki— Było mu wszystko jedno, nie zamierzał serwować mu gotowych odpowiedzi na tacy. Lubił go prowokować i drażnić, ale jeśli chciał się czegoś dowiedzieć, musiał wysilić nieco bardziej. No dalej, Cedric, nie zawiedź mnie.
Nie przeniósł wzroku na uniesione dłonie, a swoją uwolnioną schował do kieszeni. Zadarłszy brodę wyżej, spoglądając na niego z arogancją zadumał się na moment, nim zdecydował udzielić mu odpowiedzi. — Gdybym znał szczegóły mogłoby to być co najmniej dziwne. Zupełnie jakbym to planował. To tylko takie niewinne przeczucie.



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
Balkony - Page 2 966c10c89e0184b0eef076dce7f1f36cfb5daf71
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber
Re: Balkony [odnośnik]15.04.20 21:26
Nie powiedziałbym, że mamy odmienne poczucie humoru. Różnica nie tkwiła w tym, że mnie bawiły dowcipy o goblinach, a jego łajnobomby. Obaj wiemy, Mulciber, że na tym balkonie tylko jedna osoba miała jakikolwiek kręgosłup moralny i z całą pewnością nie jesteś nią ty. Zacisnąłem usta, nie skomentowałem jego odpowiedzi, panowałem nad sobą coraz lepiej. Nie chodziło o to, by nie dać mu tej satysfakcji. Raz już przecież przekroczyłem granicę. Dałem ponieść się emocjom, gdy stanąłem twarzą w twarz z mordercą mojego ojca. O mało co nie straciłem wtedy pracy.
A bez niej, bez Biura Aurorów, nie miałem szans, by wymierzyć sprawiedliwość zabójcy mojej żony i córki – on stał naprzeciw mnie, śmiał mi się w twarz, ja zaś miałem związane ręce. Nie chciałem krępować ich kolejnymi kajdanami. Gdybym poluzował tę smycz, którą nałożyłem sobie sam, to nie wiem, czy bym się powstrzymał – czy wiedziałbym kiedy powiedzieć sobie dość.
Milczałem dalej, bo właśnie byłem tego bliski. Nie tylko jego wspomnienia wracały z odmętów niepamięci. Widziałem to, co z nimi zrobił. Patrzyłem na to zbyt długo, a choć widok ten zabił wszystko, co było we mnie żywe, to nie potrafiłem odwrócić wzroku od ich ciał. Rozmawialiśmy o Azkabanie i nagle to ja się w nim znalazłem. A może tkwiłem w nim cały czas? Uwięziony w przeszłości i dzikim pragnieniu zemsty. Uwięziony w piekle - bo piekło wcale nie jest gorące. Jest lodowate przez poczucie przerażenia, bezsilności i poczucie winy. Zimno przenika przez skórę aż do kości i paraliżuje. Nie pozwala zasnąć i nie pozwala odetchnąć choćby na chwilę.
Kto wie co szykuje dla nas los? – spytałem retorycznie, wymijająco, bo chciałem wierzyć, że to ja będę kowalem reszty twojego losu – wiedziałem przynajmniej jak zakończyć się powinien.
Chciałbyś spróbować? Chyba tylko Merlin wiedział jak bardzo pragnąłem spróbować. O tym, że wielokrotnie i to od bardzo dawna myślałem o tym, żeby to zrobić. Niekiedy w mojej głowie tkałem scenariusze, w których pociągam za sznurki tak, by móc zrobić. Czasami traciłem cierpliwość na tyle, aby obiecać sobie, że następnym razem przymknę oko na procedury, nawet jeśli będzie miało mnie to kosztować naganę. Albo gorzej.
Sądziłeś Mulciber, że mnie spłoszysz? Zawstydzisz tym pytaniem?
Tak – odpowiedziałem bez zawahania. Szczerze i zdecydowanie. Uśmiechnąłem się kącikiem ust wyciągając różdżkę z kieszeni. Chyba tego chciałeś. Nie wymierzyłem ją jednak w Niewymownego. Zaraz podniósłby alarm, że atakuję go w biały dzień na środku korytarza Ministerstwa Magii. Niewinnie obracałem ją w palcach prawej dłoni, z końcem wycelowanym w sufit. – Mogę? – spytałem zaczepnie. Mój uśmiech stał się cyniczny i gorzki. Oczywiście, że mi na to nie pozwoli. Tylko się ze mną droczył i pewnie sądził, że się nie odważę. Najchętniej przystawiłbym ci różdżkę do skroni od razu, Mulciber. Nie tylko do skroni. – Nietrudno się coś wyczuwa, gdy masz to pod nosem – zakpiłem gniewnie, jednocześnie powstrzymując się od tego, by nie przewrócić oczyma. Myślę, że cię to bawi, Mulciber. Cudza krzywda. Nawet, kiedy nie zadajesz jej własnymi zaklęciami. Wyobrażam sobie ciebie z Walczącym Magiem w dłoniach, czytającego o morderstwach i torturach, których doświadczyli niegodni według tego szmatławca – mugole i rzekomi zdrajcy krwi. Wyobrażam sobie, że uśmiechasz się wtedy parszywie i z rozkoszą napawając się tą wizją.
To jest dopiero obrzydliwie chore.
Dojdę do tego – oświadczam pobłażliwym tonem. W środku znów zaczynam wrzeć. Wymyślanie odpowiedzi, które pasowały do luk zagadki nie prowadziły do jej rozwiązania. Interesowały mnie wyłącznie fakty. Trudno było mi przyznać samemu przed sobą jak ogromną odczuwałem frustrację, kiedy kolejne elementy układanki bynajmniej do siebie nie pasowały. Łapałem się na tym, że niekiedy próbowałem je wcisnąć tam na siłę. Tak jak próbował mi to zasugerować.
Wychodziłem wtedy zapalić. Odetchnąć. Oczyścić umysł, wyciszyć emocje, podejść do sprawy jeszcze raz. Na zimno, obiektywnie, spojrzeć na to wszystko z boku.
Tak jak teraz. Chciałem się zresetować, ale złośliwy los chciał, bym trafił na niego. Ciągle natrafiałem na tego człowieka w najbardziej nieodpowiednich chwilach. Los z jakiegoś powodu wciąż krzyżował nam ścieżki. Pragnąłem wierzyć, że powodem tym było jego skazanie – w przyszłości. Oby jak najbliższej.
Jeśli nie zamierzasz się dzielić planami na przyszłość ze starym druhem, ani też – spojrzałem na różdżkę wciąż trzymaną w dłoni – spełnić jego życzenia, to najwyższa pora na mnie. Mam co robić. Nie martw się o mnie, Mulciber. Na twoim miejscu martwiłbym się o siebie. – Groźba wypowiedziana tonem, którego zwykle używa się do przyjacielskich porad. My jednak nie jesteśmy przyjaciółmi i nigdy nimi nie będziemy. Nie zamierzałem udawać, ze będzie inaczej – tak infantylna rozrywka była w jego stylu. Nie moim.


when injustice
becomes law
resistance
becomes duty



Cedric Dearborn
Cedric Dearborn
Zawód : Rebeliant
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
anger makes you stupid

stupid gets you killed
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Balkony - Page 2 Hss7
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t7241-cedric-dearborn https://www.morsmordre.net/t7249-nike#195067 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f238-oaza-chata-nr-30 https://www.morsmordre.net/t7248-skrytka-bankowa-nr-1776#195061 https://www.morsmordre.net/t7247-cedric-dearborn#195054
Re: Balkony [odnośnik]25.05.20 13:58
Przez tą jedną chwilę, gdy wspomniał o losie, kilka różnych uśmiechów zatańczyło na twarzy Mulcibera, jakby targało nim wiele emocji na raz. Czy je czuł, czy tylko udawał, trudno jednak jednoznacznie stwierdzić. Nie powstrzymał się jednak przed tym, by wyraz widocznie rozpromienił jego oblicze. Oczy skupione na twarzy aurora nie drgnęły nawet, podobnie jak skamieniałe powieki, nie mrugnąwszy ani razu. Przyszłość miała wiele tajemnic, ale odkrywał je wszystkie z wielką pasją, wierząc, że wygarnięta wiedza pozwoli oszukać przeznaczenie.
— Cokolwiek szykuje, przyjąć to trzeba — mruknął w podobnym tonie, a lewa brew mu drgnęła nieznacznie.
Kiedy auror sięgnął po różdżkę, leniwie spłynął wzrokiem na nią, zatrzymując na niej wzrok. Nie znał się na tym, nie był w stanie wyczytać nic z wydobytego kawałka drewna. Ale ten ruch wiele o Cedricowi powiedział. Uniósł więc znów na niego spojrzenie, nieco wyżej zadzierając brodę, jakby tym sposobem chciał spytać: i co teraz?. Chwilę jednak milczał, wchodząc z nim w cichą walkę na spojrzenia.
— Oczywiście. Śmiało — prowokował dalej. Przecież tego właśnie chciał — by zrobił ten pierwszy krok, a zaraz po nim kolejny. Nie obawiał się konsekwencji ani tego, co mógłby zrobić. Z ryzykiem był za pan brat, zbyt dobrze wiedział, że człowiek, który miał wiele do stracenia toczy ze sobą wewnętrzny spór o to, czy je podjąć, czy nie. I jeśli stawka była zbyt wysoka, najczęściej się wycofywał. I Dearborn też się wycofa. Nie mógł mu zrobić nic, tu, na korytarzach Ministerstwa Magii, gdy wokół pełno było ludzi. Może decyzja okazałaby się łatwiejsza w ciemnych zakamarkach Nokturnu, gdzie nikt nigdy mógłby nie dowiedzieć się o tym, co zrobił. Nie naraziłby się na społeczny ostracyzm, który z pewnością miał w poważaniu, ale też nie zamknął żadnej drogi przed sobą. A był mądrym facetem. I coraz lepiej kontrolował własne emocje. Uczył się i to było dla Mulcibera największą wskazówką. Jakby każde ich spotkanie sprawiało, że obaj poznawali się coraz lepiej, analizowali się na tyle, by móc udoskonalić samych siebie przed kolejnym.
Gdzie ono nastąpi? Liczył, że następnym razem przyjdzie im obu sięgnąć po różdżki.
I czy nie tak właśnie było? Czy nie zaczytywał się w kolejnych doniesieniach o trupach i ofiarach przy kubku mocnej herbaty, z uśmiechem i satysfakcją dowiadując się o wielkich dokonaniach ludzi, którzy w końcu mieli coraz więcej odwagi, by pozbyć się wrogów?
— Na co czekasz?— ponaglił go więc, głosem nieco uszczypliwym. Spoważniał też nieznacznie. — No, dalej, Dearborn. Strach cię obleciał? Boisz się przełożonego? — Naiwne zaczepki nie mogły się na nic zdać, wiedział to, ale i to nie sprawiło, że zrezygnował z tak prostych i banalnych przyjemności. Nie bał się. Może liczył, że jednak się skusi, czuł lekki dreszczyk podniecenia.
W końcu jednak odsunął się, robiąc mu miejsce, aby przeszedł bez trudu. Półtora kroku w bok, na tyle dużo, by nie musiał uciekać do męskich przepychanek z rodu tych groźnych, podsyconych groźbą. Przechylił głowę, zerkając na niego krzywo. Zaczepnie, jak jeden z tych chłopaków w szkole, którzy zgrywali nieszkodliwych, ale w ich oczach było widać, że niezłe z nich ziółka. Uśmiechnął się przyjemnie, na do widzenia, bo właśnie takiego Cedric powinien go pamiętać przez najbliższe godziny — pogodnego, beztroskiego i bezkarnego.
— Z pewnością. Jakbym to ja był na twoim miejscu to zrobiłbym to już dawno. W końcu to rodzina. Ale na szczęście nie ma takiego prawdopodobieństwa.— Nie potrzebował rodziny ani bliskich, by zabić dla nich. Zrobiłby to nawet z przyjemności, bez powodu — zemsta była kiepskim powodem. Przyczyniała się do popełniania zbyt wielu błędów. Rodziła się z emocji, budowała kolejne, które fałszowały obraz rzeczywistości.
— Oczywiście, dziękuję.— Skinął mu głową i wsunął też drugą rękę do kieszeni, pozwalając mu odejść. Nie zatrzymywał go. Z pewnością prześledzi jego drogę z balkonu na dół. — Z pewnością zadbam o siebie najlepiej jak potrafię.



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
Balkony - Page 2 966c10c89e0184b0eef076dce7f1f36cfb5daf71
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber
Re: Balkony [odnośnik]08.09.20 23:01
Bzdura. Jedynie głupcy pokornie przyjmowali to, co szykował dla nich los, nie próbując przeciąć nici przeznaczenia. Zresztą nie wierzyłem we wszystkie te słowa o losie, przeznaczeniu i nieuniknionym. To dobre dla kogoś, kto woli oddawać ciężko zarobione galeony wróżkom, by spojrzała w kryształową kulę i przepowiedziała rychłe zamążpójście. Wolałem myśleć, że człowiek jest kowalem swojego losu. Nawet wtedy, gdy sam uderzyłem w swój los zbyt mocno i na oślep, kalecząc go nieodwracalnie i czyniąc już na zawsze wybrakowanym.
Przez kilka chwil, które wydawały mi się wiecznością, tak bardzo się rozwlekły, walczyłem z samym sobą i Mulciberem jednocześnie. Ten nie odpuszczał, świadom, że to była właśnie ta chwila, w której może wytrącić mnie z równowagi i pozbawić gruntu pod nogami. Zbyt dobrze wiedział, że gdybym posłuchał i siebie, i jego, dziwnie zgodnych, nakazujących unieść różdżkę do jego skroni i rzucić zaklęcie, uzyskać potwierdzenie tego, czego domyślałem się już od dawna, to stracę właściwie wszystko. Był zbyt dobrze ustawiony w Ministerstwie Magii. Niewymowny, Departament Tajemnic, był kimś ważnym. Nie domyślałem się jeszcze jego koneksji z nowym Ministrem Magii, nie miałem pojęcia, lecz nowa władza była na rękę takim konserwatystom jak on. Gdybym więc popełnił ten błąd, rzucił zaklęcie, zaryzykował - to Mulciber uczyniłby wszystko, abym stracił pracę. Tego byłem pewien. A wtedy straciłbym nie tylko źródło zarobku, ale i wszelkie narzędzia, niezbędne do tego, abym w końcu mógł wsadzić go za kraty. Jeśli nie te w Azkabanie, to inne. Bądź w legalny sposób pozbyć się go raz na zawsze.
Strach cię obleciał?
To nie strach, choć nie lekceważyłem przeciwnika. Raczej świadomość tego, że to głupie zaklęcie nie jest warte tego, bym stracił wszystko inne. Chłodna kalkulacja, głos rozsądku powstrzymał mnie przed tym głupstwem, Wziąłem głębszy oddech, próbując uspokoić nerwy, choć byłem świadom, że musi odczuwać cholerną satysfakcję widzą mnie w takim stanie.
Cholera, wszystko poszło nie tak jak powinno.
- Co się odwlecze, to nie uciecze, Mucliber - powiedziałem, starając się brzmieć spokojnie, lecz nie do końca zapanowałem nad tonem głosu, w którym wyczuwalna wciąż była złość.
Gdybym był na twoim miejscu, zrobiłbym to już dawno.
Te słowa wbiły mi się we wnętrzności jak ostrza Lamino, zabolały, choć zachowałem kamienną twarz, a przynajmniej ze wszystkich sił starałem się to zrobić. Bo w tych słowach tkwiła prawda. Minęło już kilka lat, a ja nawet nie zbliżyłem się do tego, aby skurwysyna choćby uczynić podejrzanym w tej sprawie.
- Nigdy nie byłbyś na moim miejscu - powiedziałem jedynie głucho. Mulciber nie zasługiwał na to. Na kogoś takiego jak Allya. Na szczęście trzymania nowonarodzonego dziecka w swoich ramionach.
Podziękowania były nieszczere, lecz nie miałem najmniejszych wątpliwości co do tego, że to właśnie uczyni. Będzie martwił się o siebie. Wyłącznie o siebie. Chociaż właściwie nie, to zbyt wiele powiedziane, ten człowiek był już zbyt arogancki i pewny siebie, aby się martwić. Widziałem to w jego oczach. Tę niezachwianą wiarę, że jest i pozostanie bezkarny, że może pozwolić sobie na wszystko. Potwornie mnie to irytowało. Wytrącało z równowagi. Chciałem w końcu zachwiać tą pewnością, zbić go z pantałyku, zobaczyć w szarych oczach najbledszy cień niepewności. Ale nie dzisiaj - dziś znów czułem się przegrany i odchodziłem z niczym. Wściekły, z opuszczoną różdżką, z poczuciem niesprawiedliwości i bezsilności.
- Nie wątpię. Chyba tylko to potrafisz - odrzekłem zimno.
Nie wierzyłem w to, że człowiek pokroju Mulcibera potrafiłby się zatroszczyć o kogoś więcej, niż on sam i jego własna skóra. Posłałem mu znad ramienia ostatnie, chłodne spojrzenie i ruszyłem schodami w dół, czując na plecach jego wzrok, palący jakby samymi oczyma ciskał we mnie zaklęciami - i na pewno nie było to Ignitio, czy Commotio, uroki zadające dużo bólu, ale zapewne w porównaniu z tym, co potrafi, to były jedynie niewinne łaskotki.


| zt x2 :pwease:


when injustice
becomes law
resistance
becomes duty



Cedric Dearborn
Cedric Dearborn
Zawód : Rebeliant
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
anger makes you stupid

stupid gets you killed
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Balkony - Page 2 Hss7
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t7241-cedric-dearborn https://www.morsmordre.net/t7249-nike#195067 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f238-oaza-chata-nr-30 https://www.morsmordre.net/t7248-skrytka-bankowa-nr-1776#195061 https://www.morsmordre.net/t7247-cedric-dearborn#195054
Re: Balkony [odnośnik]08.12.20 19:34
01.07.1957

Wybiło południe a z nim chwila przerwy na lunch. Jednak nie każdy potrzebował zjeść, żeby nabrać się sił. Opierając się łokciami o poręcz Rigel Black obserwował, jak powoli przemieszczają się pracownicy Ministerstwa Magii i różni goście — każdy zajęty swoimi sprawami. Było to widok, który naprawdę hipnotyzował i sprawiał, że chłopak mógł w końcu wyłączyć myślenie i odpocząć. Kiedy w pewnym momencie poczuł pieczenie w oczach, zasłonił twarz, by pozwolić im odpocząć w ciemności, a mimo to wciąż widział rzędy liter z kolejnej listy, którą musiał zaktualizować. To była krecia robota i na dodatek miał nieprzyjemne wrażenie, że siedzi w tym sam. Nie widział innych stażystów i nie wiedział, czy najzwyczajniej w świecie ich nie było, czy mieli jeszcze gorzej, siedząc przykuci łańcuchem do biurka w jakimś ciemnym kącie jednego z tych bardziej strzeżonych pomieszczeń, licząc piasek w klepsydrach.
Dziś czekała go jeszcze dostawa rzeczy zbyt niestabilnych, żeby dało się je bezpiecznie transportować do Ministerstwa przy pomocy magii oraz kolejna męcząca walka ze stertami dokumentów, których nawet nie miał prawa czytać, a nawet jakby czytał, to pewnie nie wiedziałby, o co w nich chodzi.
“Przedmiot X w miejscu Y wykazuje cechy bliskie Z” - takich cytatów było nieskończenie wiele na ciągnących się przez dziesiątki stóp rulonach pergaminu. Każdy z nich wypisany drobnym, przechylonym na prawo ciasnym pismem, którego nie dało się rozczytać bez lupy. A i z lupą nie zawsze się udawało.
I jak tu cokolwiek uporządkować?
Powoli zaczynał rozumieć, dlaczego jest tak mało Niewymownych. Przecież, żeby nim zostać, trzeba przejść przez prawdziwą szkołę życia, prawdziwe psychiczne tortury i łamanie umysłu metafizycznym kołem, robiąc nie wiadomo co, nie wiadomo dla kogo i po co, ale na wczoraj. W takich chwilach jak ta, Black ubolewał jakąś częścią siebie, że nie poszedł do policji. Tam wszystko wydawało się o niebo prostsze — masz swój cel, bij go, aż nie padnie. Ale nie! Zachciało się odpowiedzi na trudne pytania konstrukcji życia i wszechświata.
Ciekawe, czy kiedykolwiek to mi się opłaci.


HOW MUCH CAN YOU TAKE BEFORE YOU SNAP?


Ostatnio zmieniony przez Rigel Black dnia 10.12.20 12:15, w całości zmieniany 1 raz
Rigel Black
Rigel Black
Zawód : Stażysta w Departamencie Tajemnic, naukowiec
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wszystko to co mam, to ta nadzieja, że życie mnie poskleja
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8887-rigel-black https://www.morsmordre.net/t9011-apt#270971 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f184-grimmauld-place-12 https://www.morsmordre.net/t9012-skrytka-bankowa-nr-2091#270977 https://www.morsmordre.net/t9026-rigel-a-black#271647
Re: Balkony [odnośnik]09.12.20 16:12
| 01.07

Pierwszy dzień nowego miesiąca ogarnięty był chaosem i już nie tylko przez wzgląd na papierologię, błędy urzędnicze czy najzwyczajniej w świecie – przez lenistwo niektórych współpracowników. Przede wszystkim chaos wiązał się z licznymi doniesieniami o poszkodowanych i wypuszczonych na wolność stworzeniach. Do takiej sytuacji, rzecz jasna, doprowadziły wydarzenia, jakie nawiedziły czerwiec i raczej nikt nie chciał się tym zajmować. O ile Forsythia była w stanie zająć się każdą z tych spraw, tak brano poprawkę na jej, wciąż wrażliwe, podejście do śmierci, w związku z jej bratem – choć stawała na nogi, radziła sobie coraz lepiej, była w końcu osoba, którą tak naprawdę ciężko było złamać. Choć myślała parę miesięcy temu, że to wszystko nie miało sensu i koniec był bliski, tak teraz stąpała twardo, pewniej. Jasne, nie wszystko było usłane różami, lecz radziła sobie – wspinała się przez te wszystkie przeszkody, jakie rzucało jej życie. Dzięki temu miała stalowe nerwy do wielu petentów i chaosu ogarniającego Ministerstwo.
Gdy wybiła kolejna godzina pracy i przekazała dokumenty do innego departamentu, postanowiła udać się na krótką przerwę, skoro wcześniejszej jej nie wykorzystała, poświęcając się absolutnie pracy. Mijając się z przeróżnymi pracownikami, obserwowała ich uważnie, poznając twarze te z rodziny, jak i te będące zaledwie przyjaciółmi lub znajomymi. Czy chciała tego, czy nie, część jej życia kręciła się w wokół Ministerstwa, będąc nierozerwalnym składnikiem. Wciągnęła głośno powietrze, obracając głowę za ostrym zapachem perfum jednego z pracowników, a zaraz potem jej oczy spostrzegły kolejną znajomą sylwetkę. Choć podsłuchiwanie rozmów kawałek dalej było bardzo frapujące, tak Forsythia zdecydowała się podejść do kuzyna. – Riiiigeeell – przeciągnęła jego imię, podchodząc bardzo blisko, może aż za blisko i kładąc leniwie dłoń na jego ramieniu, potem przesuwając po barkach i w ten sposób, prawie że uwieszając się na kuzynie. – Wyglądasz jakby cię dementor dopadł, co się stało? – zapytała troskliwie, przyglądając się uważnie jego skupionej twarzy. Podejrzewała, o co mogło chodzić, departament tajemnic był… specyficzny, a tamtejsi stażyści mieli znacznie więcej na głowie, wiedząc tyle co nic, bo wszystko skrzętnie przed nimi ukrywano. Uczyli się na oślep – wyobrażała sobie tę frustrację, zresztą ojciec sam kiedyś jej wspominał, że powinna rozważyć zmianę kariery na taki szlak. Jednak do tego potrzeba byłoby porzucić zbyt wiele zainteresowań, jakie dawały jej najprawdziwszą satysfakcję. Rozejrzała się wokół, a potem zerknęła w dół na ministerialne mrowisko i westchnęła ciężko. – Pomóc ci? – uśmiechnęła się lekko, może nawet frywolnie, jakby rozmawiała z Aquilą.


I wciąż nie starczało, i ciągle było brak
Ciągle bolało, że ciągle jest tak

Forsythia Crabbe
Forsythia Crabbe
Zawód : Magizoolog w Ministerstwie Magii
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
l'appel du vide
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8816-forsythia-a-crabbe https://www.morsmordre.net/t8824-maypole#262975 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f299-brook-street-72 https://www.morsmordre.net/t8821-skrytka-bankowa-nr-2082#262964 https://www.morsmordre.net/t8822-forsythia-crabbe#262969

Strona 2 z 3 Previous  1, 2, 3  Next

Balkony
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach