Zegar
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
Zegar
Znajduje się w jednej z bardziej uczęszczanych części atrium mniej więcej w połowie drogi między Fontanną Magicznego Braterstwa a windami. Został tutaj umieszczony już dawno temu, zapewne po to, by ograniczać spóźnienia co bardziej niefrasobliwych urzędników. Wiekowy, ze starannie wyrysowanymi cyframi i ciężkimi, obracającymi się z mozołem wskazówkami przykuwa uwagę, szczególnie ludzi, którzy się spieszą. Przybywając odpowiednio wcześnie ma się jeszcze czas na niezobowiązujące pogaduszki z pracownikami innych departamentów, bo o dziwo, okolice zegara są lubianym miejscem takich krótkich spotkań. Czasami ma się wrażenie, że wskazówki poruszają się irytująco wolno, szczególnie, kiedy dłużej patrzy się w tamtym kierunku. Tak naprawdę jest to tylko złudzenie; czas, nawet jeśli sprawia wrażenie nieznośnie wydłużającego się, zawsze płynie tak samo.
10 marca
Travis był trochę wyłączony z wydarzeń mających miejsce w świecie magicznej socjety. Skoncentrowany w dużej mierze na problemach w Peak District - a niekiedy na pewnej młodej lady zaprzątającej mu głowę od pewnego czasu - pomijał wyraźne sygnały świadczące o tym, że coś się dzieje. I to coś niedobrego. Świat brnął w złą stronę, lecz jednocześnie Greengrass nie czuł się za to odpowiedzialny. Brakowało mu poczucia przynależności do tych politycznych… przepychanek? Czy mógł to określić właśnie takim mianem? Nie zastanawiał się nigdy nad tym, żyjąc swoim życiem, ustalonym przezeń rytmem. Dopiero kiedy artykuł w Proroku Codziennym do spółki z ojcem oraz dziadkiem uderzył w niego z całym impetem - ocknął się. Nie był tym faktem bardzo uszczęśliwiony, ponieważ docierały wtedy do niego slogany pełne agresji wykrzykiwane przez lorda Abbotta, ale naprawdę bardzo starał się odcinać od tego społecznego bałaganu. Niestety, na referendum musiał się zjawić.
Bardzo niechętnie udał się do Ministerstwa Magii, a gdy tylko przekroczył próg tego przybytku, zrobiło mu się słabo. Od goniących za czymś ludzi, od ożywionych rozmów lub wręcz przeciwnie, od potajemnych szeptów do pary z nieprzyjaznymi spojrzeniami rzucanymi na prawo i lewo. Westchnął ciężko, przejechał dłonią po włosach - a to uczynił z wyraźnym niezadowoleniem wypisanym na twarzy. Owszem, panowały tutaj kolejki, ale jak zawsze i jak wszędzie - nie zorientował się, że właśnie stoi w tej niewłaściwej. Klnąc szpetnie pod nosem odszedł na kilka metrów aż zobaczył zegar, pod którym to też stanął. Zadarł głowę do góry orientując się, że zmarnował w tym miejscu już przeszło godzinę. Powziął próbę głębokich wdechów oraz wydechów powietrza, a to wszystko po to, żeby uspokoić zszargane przez biurokrację nerwy.
Travis był trochę wyłączony z wydarzeń mających miejsce w świecie magicznej socjety. Skoncentrowany w dużej mierze na problemach w Peak District - a niekiedy na pewnej młodej lady zaprzątającej mu głowę od pewnego czasu - pomijał wyraźne sygnały świadczące o tym, że coś się dzieje. I to coś niedobrego. Świat brnął w złą stronę, lecz jednocześnie Greengrass nie czuł się za to odpowiedzialny. Brakowało mu poczucia przynależności do tych politycznych… przepychanek? Czy mógł to określić właśnie takim mianem? Nie zastanawiał się nigdy nad tym, żyjąc swoim życiem, ustalonym przezeń rytmem. Dopiero kiedy artykuł w Proroku Codziennym do spółki z ojcem oraz dziadkiem uderzył w niego z całym impetem - ocknął się. Nie był tym faktem bardzo uszczęśliwiony, ponieważ docierały wtedy do niego slogany pełne agresji wykrzykiwane przez lorda Abbotta, ale naprawdę bardzo starał się odcinać od tego społecznego bałaganu. Niestety, na referendum musiał się zjawić.
Bardzo niechętnie udał się do Ministerstwa Magii, a gdy tylko przekroczył próg tego przybytku, zrobiło mu się słabo. Od goniących za czymś ludzi, od ożywionych rozmów lub wręcz przeciwnie, od potajemnych szeptów do pary z nieprzyjaznymi spojrzeniami rzucanymi na prawo i lewo. Westchnął ciężko, przejechał dłonią po włosach - a to uczynił z wyraźnym niezadowoleniem wypisanym na twarzy. Owszem, panowały tutaj kolejki, ale jak zawsze i jak wszędzie - nie zorientował się, że właśnie stoi w tej niewłaściwej. Klnąc szpetnie pod nosem odszedł na kilka metrów aż zobaczył zegar, pod którym to też stanął. Zadarł głowę do góry orientując się, że zmarnował w tym miejscu już przeszło godzinę. Powziął próbę głębokich wdechów oraz wydechów powietrza, a to wszystko po to, żeby uspokoić zszargane przez biurokrację nerwy.
WHEN OUR WORDS COLLIDE
| 10 marca
Evelyn nigdy nie interesowała się szczególnie polityką. W zasadzie największą styczność z ministerstwem miała w momencie robienia kursu alchemicznego, ale nawet wtedy niespecjalnie interesowały ją intrygi na szczeblach władzy ani inne rzeczy nie dotyczące bezpośrednio jej rodziny. Po skończeniu kursu praktycznie już nie bywała w tym zatłoczonym gmaszysku, gdzie wręcz roiło się od ludzi o kiepskim pochodzeniu, którzy na dodatek często nie znali swojego miejsca i nie respektowali wyższości najstarszych rodów. Wolała zajmować się swoim życiem, subtelną sztuką alchemii zdecydowanie bardziej interesującą dla niej niż wydarzenia w świecie zwykłych ludzi.
Ale czasami przychodziły takie dni, kiedy nawet lubiący izolację Slughornowie musieli wynurzyć się ze swoich ponurych, przesyconych wonią mikstur posiadłości i zstąpić w zgiełk szarej codzienności. Evelyn nie miała ochoty uczestniczyć w referendum i zdecydowanie wolałaby zaszyć się w swojej pracowni, ale jako szlachcianka musiała szanować zasady i dawać dobry przykład. Traktowała to jako pustą formalność, bo w zasadzie nie obchodziło jej, co zrobi ministerstwo, byle tylko nie ośmieliło się wtykać nosa w sprawy jej rodziny. Co ją obchodzili jacyś mugole? Przez większość czasu zdawała się nie myśleć o ich istnieniu, nie przeszkadzało jej, że gdzieś tam żyją sobie swoim życiem, byle nie musiała się z nimi stykać. Ale wizja świata, w której nie trzeba było ukrywać swojej magicznej natury brzmiała cokolwiek kusząco. Dziwiło ją tylko to, że szlamolubne do tej pory ministerstwo tak nagle zmieniło front i zaczęło szerzyć antymugolskie postawy do tej pory charakterystyczne raczej dla tych bardziej konserwatywnych spośród szlachetnych rodów. Czyżby to była nieudolna próba zdobycia ich poparcia?
Prychnęła cicho pod nosem, przedzierając się przez gęsty tłum czarodziejów. Nie znosiła takiego ścisku, miała wrażenie, że ludzie napierają ze wszystkich stron i brakowało jej wolnej przestrzeni. Była drobna, więc co chwila ktoś ją potrącał lub deptał jej po stopach, jakiś zażywny, opasły mężczyzna zawadził ją ramieniem tak mocno, że poleciała raptownie do przodu i przewróciłaby się, gdyby nie to, że zatrzymała się na czyichś plecach.
- Och, przepraszam! – wymamrotała. Jeśli był pospolitym szlamą, na nic więcej nie mógł liczyć. Już miała odwrócić się i odejść, kiedy nagle zobaczyła twarz mężczyzny... I natychmiast poczuła się głupio. Travis Greengrass z konkurencyjnego rezerwatu smoków, w żadnym wypadku nie szlama. I zapewne uznał ją za niezdarną, kiedy tak na niego wleciała.
- Pana też wezwały tutaj przykre obowiązki? – zapytała po krótkim wahaniu, by zatuszować wcześniejsze zmieszanie, zresztą niekulturalnie byłoby tak po prostu odejść w sytuacji, kiedy natrafiła na kogoś, kogo znała i kto pochodził z rodu będącego w dobrych stosunkach ze Slughornami. – Kto by pomyślał, że ministerstwo wymyśli coś takiego.
Evelyn nigdy nie interesowała się szczególnie polityką. W zasadzie największą styczność z ministerstwem miała w momencie robienia kursu alchemicznego, ale nawet wtedy niespecjalnie interesowały ją intrygi na szczeblach władzy ani inne rzeczy nie dotyczące bezpośrednio jej rodziny. Po skończeniu kursu praktycznie już nie bywała w tym zatłoczonym gmaszysku, gdzie wręcz roiło się od ludzi o kiepskim pochodzeniu, którzy na dodatek często nie znali swojego miejsca i nie respektowali wyższości najstarszych rodów. Wolała zajmować się swoim życiem, subtelną sztuką alchemii zdecydowanie bardziej interesującą dla niej niż wydarzenia w świecie zwykłych ludzi.
Ale czasami przychodziły takie dni, kiedy nawet lubiący izolację Slughornowie musieli wynurzyć się ze swoich ponurych, przesyconych wonią mikstur posiadłości i zstąpić w zgiełk szarej codzienności. Evelyn nie miała ochoty uczestniczyć w referendum i zdecydowanie wolałaby zaszyć się w swojej pracowni, ale jako szlachcianka musiała szanować zasady i dawać dobry przykład. Traktowała to jako pustą formalność, bo w zasadzie nie obchodziło jej, co zrobi ministerstwo, byle tylko nie ośmieliło się wtykać nosa w sprawy jej rodziny. Co ją obchodzili jacyś mugole? Przez większość czasu zdawała się nie myśleć o ich istnieniu, nie przeszkadzało jej, że gdzieś tam żyją sobie swoim życiem, byle nie musiała się z nimi stykać. Ale wizja świata, w której nie trzeba było ukrywać swojej magicznej natury brzmiała cokolwiek kusząco. Dziwiło ją tylko to, że szlamolubne do tej pory ministerstwo tak nagle zmieniło front i zaczęło szerzyć antymugolskie postawy do tej pory charakterystyczne raczej dla tych bardziej konserwatywnych spośród szlachetnych rodów. Czyżby to była nieudolna próba zdobycia ich poparcia?
Prychnęła cicho pod nosem, przedzierając się przez gęsty tłum czarodziejów. Nie znosiła takiego ścisku, miała wrażenie, że ludzie napierają ze wszystkich stron i brakowało jej wolnej przestrzeni. Była drobna, więc co chwila ktoś ją potrącał lub deptał jej po stopach, jakiś zażywny, opasły mężczyzna zawadził ją ramieniem tak mocno, że poleciała raptownie do przodu i przewróciłaby się, gdyby nie to, że zatrzymała się na czyichś plecach.
- Och, przepraszam! – wymamrotała. Jeśli był pospolitym szlamą, na nic więcej nie mógł liczyć. Już miała odwrócić się i odejść, kiedy nagle zobaczyła twarz mężczyzny... I natychmiast poczuła się głupio. Travis Greengrass z konkurencyjnego rezerwatu smoków, w żadnym wypadku nie szlama. I zapewne uznał ją za niezdarną, kiedy tak na niego wleciała.
- Pana też wezwały tutaj przykre obowiązki? – zapytała po krótkim wahaniu, by zatuszować wcześniejsze zmieszanie, zresztą niekulturalnie byłoby tak po prostu odejść w sytuacji, kiedy natrafiła na kogoś, kogo znała i kto pochodził z rodu będącego w dobrych stosunkach ze Slughornami. – Kto by pomyślał, że ministerstwo wymyśli coś takiego.
Felix, qui potuit rerum cognoscere causas.
Evelyn Slughorn
Zawód : Dama, alchemiczka w rezerwacie smoków
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Szczęśliwy, kto zdołał poznać przyczyny wszechrzeczy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Nie był szlamą, lecz i tak poczuł się wyrwany z dziwnego otępienia tym zderzeniem. Oderwał zadartą głowę od tarczy zegara, a spojrzenie zwrócił na winowajcę całego zajścia. Winowajczynię, jak się zaraz okazało. W dodatku nawet znaną. Daleka krewna, która obcowała z przeklętym Rosierem pracując w Kent. Bez względu na obawy, jakie mógł mieć względem niej, przywołał na twarz jeden ze swoich sympatycznych uśmiechów. Koniec końców Evelyn była urodziwą kobietą, a do nich Travis miał słabość, więc nie był na nią zły. Raczej rozejrzał się za sprawcą - podejrzewając, że jakiś niewychowany czarodziej ją popchnął wprost na niego - lecz ten zdążył w międzyczasie odejść wpasowując się w kolejną falę idących mniej lub bardziej na oślep ludzi. Greengrass pozwolił sobie westchnąć ze zrezygnowaniem, ale za chwilę znów wyglądał jak jeszcze przed ułamkami sekund.
- Nic nie szkodzi - odpowiedział, żeby sprawy stało się zadość. Przez moment miał nawet lepszy humor, lecz niestety zaraz przypomniał sobie o celu wizyty w Ministerstwie. To po raz kolejny wywołało w nim grymas niezadowolenia. - Skoro przeżyłem smoki, przeżyję też zderzenie z drobną niewiastą - dodał, chcąc chyba im obu polepszyć humory, przynajmniej na ulotną chwilę. Rozejrzał się jeszcze po nieokreślonej niczym masie szarych obywateli, a zaraz włączył się już do regularnej rozmowy.
- Niestety tak. Te warunki są uwłaczające, zwłaszcza dla tak delikatnych istot jak szlachcianki. Powinni inaczej rozwiązać problem głosowania skoro już porwali się na tak zaskakujące kroki. - Travis bez ogródek wyjawiał swoje zdanie, to było fundamentem jego istnienia, tak jak istnienia jego rodu. Lord Abbott też na pewno by się z nim zgodził. - Czy wszystko w porządku, lady? Poza tym, że to nieprzyjemny moment dla nas wszystkich? - spytał odnośnie tego gbura, który nie wysilił się nawet na przeprosiny. Nie pałał dużą sympatią do zwolenników Rosiera, lecz przede wszystkim był człowiekiem empatycznym - sumienie by go zeżarło, gdyby nie zadał tego pytania.
- Nic nie szkodzi - odpowiedział, żeby sprawy stało się zadość. Przez moment miał nawet lepszy humor, lecz niestety zaraz przypomniał sobie o celu wizyty w Ministerstwie. To po raz kolejny wywołało w nim grymas niezadowolenia. - Skoro przeżyłem smoki, przeżyję też zderzenie z drobną niewiastą - dodał, chcąc chyba im obu polepszyć humory, przynajmniej na ulotną chwilę. Rozejrzał się jeszcze po nieokreślonej niczym masie szarych obywateli, a zaraz włączył się już do regularnej rozmowy.
- Niestety tak. Te warunki są uwłaczające, zwłaszcza dla tak delikatnych istot jak szlachcianki. Powinni inaczej rozwiązać problem głosowania skoro już porwali się na tak zaskakujące kroki. - Travis bez ogródek wyjawiał swoje zdanie, to było fundamentem jego istnienia, tak jak istnienia jego rodu. Lord Abbott też na pewno by się z nim zgodził. - Czy wszystko w porządku, lady? Poza tym, że to nieprzyjemny moment dla nas wszystkich? - spytał odnośnie tego gbura, który nie wysilił się nawet na przeprosiny. Nie pałał dużą sympatią do zwolenników Rosiera, lecz przede wszystkim był człowiekiem empatycznym - sumienie by go zeżarło, gdyby nie zadał tego pytania.
WHEN OUR WORDS COLLIDE
Evelyn nie znała dokładnego podłoża konfliktu Greengrassa z Tristanem, więc, chociaż była lojalna swojej rodzinie, nie darzyła tego mężczyzny otwartą niechęcią. Nie miała w zwyczaju pakować się w nieswoje spory, o których w dodatku mało wiedziała. Nie interesowało ją zbytnio również to, że pracował dla konkurencji, ostatecznie oba rezerwaty spełniały podobną misję, chroniąc znajdujące się na ich terenach smoki. Można powiedzieć, że miała do niego dosyć neutralny stosunek, ale w obecnych okolicznościach, kiedy czuła się tutaj tak niezręcznie, osamotniona w tłumie czarodziejów spoza szlacheckiego stanu, jego obecność okazała się bardzo pożądana. Nawet jeśli chwilę temu została na niego niemal wepchnięta przez pozbawionego kultury prostaka, który nawet nie przeprosił młódki za to zajście.
- Niektórzy czarodzieje jak widać nie potrafią się zachować. Chyba że to nieodłączna cecha takich wydarzeń, jak to, ale nie pamiętam żadnego wcześniejszego referendum – łypnęła posępnie w stronę miejsca, gdzie były oddawane głosy. Zapewne nie tylko Evelyn pragnęła jak najszybciej spełnić swoją powinność i wrócić do domu. Miała dużo ciekawsze zajęcia niż długie stanie w kolejce czy bycie popychaną przez jakichś prymitywów. Eliksiry same się nie uwarzą.
Wróciła jednak spojrzeniem do Travisa i uśmiechnęła się do niego lekko.
- Też tak myślę – zgodziła się natychmiast, uznając, że ministerstwo powinno wydzielić osobną przestrzeń dla szlachciców, by zapewnić im odpowiedni komfort i nie dopuszczać do tego, by młode dziewczęta były niemal tratowane w atrium. – I wydaje mi się też, że Slughornowie słusznie dystansują się od działań ministerstwa, nawet jeśli od czasu do czasu to rzeczywiście zauważa, że nasz świat chyba zmierza w nieodpowiednim kierunku. – Bo chyba zmierzał, skoro nawet jej ojciec zauważał, że teraz było zupełnie inaczej niż za jego czasów i czysta krew coraz mniej się liczyła w niektórych kręgach.
- Pomijając te drobne niezręczności, które, mam nadzieję, wkrótce miną, powodzi mi się całkiem dobrze, dziękuję. Praca w rezerwacie jest wymagająca, ale ciekawa i... – urwała nagle, uświadamiając sobie, że rezerwat Rosierów to trochę grząski grunt, więc zmieniła temat. – A jak się mają pańscy smoczy podopieczni, lordzie Greengrass? – zapytała, bo naprawdę interesowały ją smoki i lubiła o nich słuchać.
- Niektórzy czarodzieje jak widać nie potrafią się zachować. Chyba że to nieodłączna cecha takich wydarzeń, jak to, ale nie pamiętam żadnego wcześniejszego referendum – łypnęła posępnie w stronę miejsca, gdzie były oddawane głosy. Zapewne nie tylko Evelyn pragnęła jak najszybciej spełnić swoją powinność i wrócić do domu. Miała dużo ciekawsze zajęcia niż długie stanie w kolejce czy bycie popychaną przez jakichś prymitywów. Eliksiry same się nie uwarzą.
Wróciła jednak spojrzeniem do Travisa i uśmiechnęła się do niego lekko.
- Też tak myślę – zgodziła się natychmiast, uznając, że ministerstwo powinno wydzielić osobną przestrzeń dla szlachciców, by zapewnić im odpowiedni komfort i nie dopuszczać do tego, by młode dziewczęta były niemal tratowane w atrium. – I wydaje mi się też, że Slughornowie słusznie dystansują się od działań ministerstwa, nawet jeśli od czasu do czasu to rzeczywiście zauważa, że nasz świat chyba zmierza w nieodpowiednim kierunku. – Bo chyba zmierzał, skoro nawet jej ojciec zauważał, że teraz było zupełnie inaczej niż za jego czasów i czysta krew coraz mniej się liczyła w niektórych kręgach.
- Pomijając te drobne niezręczności, które, mam nadzieję, wkrótce miną, powodzi mi się całkiem dobrze, dziękuję. Praca w rezerwacie jest wymagająca, ale ciekawa i... – urwała nagle, uświadamiając sobie, że rezerwat Rosierów to trochę grząski grunt, więc zmieniła temat. – A jak się mają pańscy smoczy podopieczni, lordzie Greengrass? – zapytała, bo naprawdę interesowały ją smoki i lubiła o nich słuchać.
Felix, qui potuit rerum cognoscere causas.
Evelyn Slughorn
Zawód : Dama, alchemiczka w rezerwacie smoków
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Szczęśliwy, kto zdołał poznać przyczyny wszechrzeczy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Travis - nie wiedział jak Tristan - nie dzielił się szczegółami tego konfliktu. Prawdopodobnie dlatego, że sam do końca go nie znał. W Rosierze było coś, co go denerwowało, wręcz odpychało. Coś, co sprawiało, że chciał być lepszy. Taka samcza chęć rywalizacji, nastroszenia piórek. Być może było to spowodowane faktem, że ci dwaj byli do siebie w gruncie rzeczy bardzo podobni. I obaj zajmowali się smokami, tylko w innych rezerwatach. Greengrass czuł się trochę zagrożony - odczuwał nieprzyjemny ścisk w żołądku na myśl, że to Kent mogłoby być uważane za lepsze miejsce dla tych niebezpiecznych stworzeń. Był bardzo przywiązany do Peak District, spuścizny rodowej i dbał o jej rozwój, nawet jeżeli trochę nieudolnie. Tak czy inaczej nie było to niczym, czym czuł potrzebę się dzielić z postronnymi osobami.
- Niestety do Ministerstwa w takie dni może wejść każdy. A niestety ci mniej inteligentni czy bardziej niewychowani chętniej zabierają głos uważając, że mają realny wpływ na politykę państwa. Ci drudzy natomiast uważają, że ich zdanie niczego nie zmieni, co powoduje, że mamy właśnie takie kwiatki - wypowiedział się dość surowo na temat przebywających w atrium czarodziei. Niestety tak uważał - w miejscach publicznych można natrafić na przeróżnych typów wbrew własnej woli. Prawda jest też taka, że był mocno zdenerwowany tymi wszechobecnymi tłumami oraz brakiem poszanowania dla dam. To o nich właśnie wspomniał, ponieważ mężczyźni - nawet arystokraci - jakoś sobie poradzą z podobnymi niedogodnościami, lecz delikatne kobiety powinny mieć możliwość odcięcia się od tak karygodnych przepychanek.
- Być może to właśnie błąd. Gdyby wszyscy równie mocno angażowali się w pracę Ministerstwa, moglibyśmy uniknąć podobnych kwiatków. - Niestety Travis zawsze pozostanie w opozycji do takich poglądów i bez znaczenia jest kto je wypowiada. Na Godryka, był Greengrassem! Kto jak nie oni mają walczyć o lepsze jutro? Wbrew przepisom, chorym ustawom?
- Bardzo mnie to cieszy. - Zmienił ton na nieco łagodniejszy, ponownie się uśmiechnął. Rozmowa o konkurencyjnym rezerwacie nie była solą w jego oku dopóki nie pojawiały się w niej personalia nielubianego Rosiera. - Prawda? Smoki są fascynujące - przytaknął entuzjastycznie, zamiast się dąsać. - Wspaniale - odparł, lecz gdyby zapytała go o tym w poprzednim miesiącu, musiałby skorzystać ze sztuki kłamania. - Jeden z nich był chory, a nie miał żadnych typowych dla smoków objawów. Na szczęście doszedł do zdrowia, nikt nawet nie wie dlaczego i co się stało. Zastanawiające, prawda? - dokończył, zamyślając się na chwilę nad tym dziwnym stanem rzeczy.
- Niestety do Ministerstwa w takie dni może wejść każdy. A niestety ci mniej inteligentni czy bardziej niewychowani chętniej zabierają głos uważając, że mają realny wpływ na politykę państwa. Ci drudzy natomiast uważają, że ich zdanie niczego nie zmieni, co powoduje, że mamy właśnie takie kwiatki - wypowiedział się dość surowo na temat przebywających w atrium czarodziei. Niestety tak uważał - w miejscach publicznych można natrafić na przeróżnych typów wbrew własnej woli. Prawda jest też taka, że był mocno zdenerwowany tymi wszechobecnymi tłumami oraz brakiem poszanowania dla dam. To o nich właśnie wspomniał, ponieważ mężczyźni - nawet arystokraci - jakoś sobie poradzą z podobnymi niedogodnościami, lecz delikatne kobiety powinny mieć możliwość odcięcia się od tak karygodnych przepychanek.
- Być może to właśnie błąd. Gdyby wszyscy równie mocno angażowali się w pracę Ministerstwa, moglibyśmy uniknąć podobnych kwiatków. - Niestety Travis zawsze pozostanie w opozycji do takich poglądów i bez znaczenia jest kto je wypowiada. Na Godryka, był Greengrassem! Kto jak nie oni mają walczyć o lepsze jutro? Wbrew przepisom, chorym ustawom?
- Bardzo mnie to cieszy. - Zmienił ton na nieco łagodniejszy, ponownie się uśmiechnął. Rozmowa o konkurencyjnym rezerwacie nie była solą w jego oku dopóki nie pojawiały się w niej personalia nielubianego Rosiera. - Prawda? Smoki są fascynujące - przytaknął entuzjastycznie, zamiast się dąsać. - Wspaniale - odparł, lecz gdyby zapytała go o tym w poprzednim miesiącu, musiałby skorzystać ze sztuki kłamania. - Jeden z nich był chory, a nie miał żadnych typowych dla smoków objawów. Na szczęście doszedł do zdrowia, nikt nawet nie wie dlaczego i co się stało. Zastanawiające, prawda? - dokończył, zamyślając się na chwilę nad tym dziwnym stanem rzeczy.
WHEN OUR WORDS COLLIDE
Gdyby nie pokrewieństwo z Rosierami, Evelyn być może też wylądowałaby w Peak District, położonym znacznie bliżej od jej rodzinnego Westmorland i należącego do rodu zaprzyjaźnionego ze Slughornami. A może nawet nigdy nie zainteresowałaby się smokami, gdyby nie to, że rodzina ze strony matki pokazała jej swoją rodową spuściznę i zainteresowała ją nią, tak jak ojciec zainteresował ją eliksirami? Tym sposobem Evelyn, oprócz zajmowaniem się alchemią niezależnie, spędzała sporo czasu w rezerwacie, pomagając tamtejszym alchemikom i starając się zdobyć ich zaufanie, żeby pozwolono jej na większą samodzielność. Była przecież Slughornem, przygotowywano ją do warzenia eliksirów ledwie nauczyła się stawiać pierwsze kroki. Jej talent był jej dumą, spuścizną rodową, o którą dbała z niezwykłą starannością.
- O tak, zaiste – potwierdziła. – Ludzie głupi zazwyczaj mają najwięcej do powiedzenia. – A Evelyn przecież gardziła ludźmi pozbawionymi nawet zalążka inteligencji. Byli nawet gorsi niż szlamy w tej swojej ignorancji i przekonaniu, że i tak mają rację, nawet jeśli ich argumenty często były zupełnie oderwane od rzeczywistości. Evelyn często wolała się nie odzywać, niż przyznawać się otwarcie do tego, że zupełnie nic o czymś nie wie.
- Mój ród mógłby zdziałać wiele dobrego – zgodziła się, chociaż może brzmiało to nieco butnie, ale wiedziała, że Slughornowie byli mądrzy i rozważni, może właśnie dlatego woleli trzymać się z boku, niż użerać się z ignorantami za nic mającymi ich głos rozsądku? Ojciec Evelyn wyrażał się o ministerstwie dość krytycznie, i Evelyn w wielu kwestiach się z nim zgadzała. – Ale wolimy unikać ignorantów, którzy wiedzą lepiej – skrzywiła się lekko, patrząc na przepychający się i pokrzykujący motłoch. – Czasami to daremny trud. Wystarczy spojrzeć na to, co się tutaj dzieje.
„Lepsze jutro” Evelyn chyba nie do końca odpowiadałoby wyobrażeniom ogółu społeczeństwa, ani nawet ministerstwa. Pragnęła świata, w którym czystość krwi odgrywałaby istotną rolę i wywyższałaby najstarsze rody ponad zwykłych czarodziejów oraz szlamy, świata, w którym szanowano by ją i jej podobnych już za samo pochodzenie, ale nie była aż tak radykalna, żeby marzyć o wytępieniu mugoli. Gardziła nimi za to, że zmusili świat magii do ukrycia się, ale nie przeszkadzało jej, że gdzieś sobie żyją, o ile nie zakłócali spokoju prawdziwych czarodziejów.
- Są. Dlatego cieszy mnie niezwykle, że mogę pracować w rezerwacie – potwierdziła. Nie zajmowała się smokami bezpośrednio, była tylko alchemikiem, ale liczył się sam fakt, że była w tak niezwykłym miejscu! – Dobrze słyszeć, że pański podopieczny już wyzdrowiał. Nikt w rezerwacie nie zdołał odkryć przyczyny jego choroby? – Nieco ją to zmartwiło, bo smoki były tak potężnymi stworzeniami, że niewiele rzeczy mogło im zaszkodzić. Więc musiało to być coś poważnego.
- O tak, zaiste – potwierdziła. – Ludzie głupi zazwyczaj mają najwięcej do powiedzenia. – A Evelyn przecież gardziła ludźmi pozbawionymi nawet zalążka inteligencji. Byli nawet gorsi niż szlamy w tej swojej ignorancji i przekonaniu, że i tak mają rację, nawet jeśli ich argumenty często były zupełnie oderwane od rzeczywistości. Evelyn często wolała się nie odzywać, niż przyznawać się otwarcie do tego, że zupełnie nic o czymś nie wie.
- Mój ród mógłby zdziałać wiele dobrego – zgodziła się, chociaż może brzmiało to nieco butnie, ale wiedziała, że Slughornowie byli mądrzy i rozważni, może właśnie dlatego woleli trzymać się z boku, niż użerać się z ignorantami za nic mającymi ich głos rozsądku? Ojciec Evelyn wyrażał się o ministerstwie dość krytycznie, i Evelyn w wielu kwestiach się z nim zgadzała. – Ale wolimy unikać ignorantów, którzy wiedzą lepiej – skrzywiła się lekko, patrząc na przepychający się i pokrzykujący motłoch. – Czasami to daremny trud. Wystarczy spojrzeć na to, co się tutaj dzieje.
„Lepsze jutro” Evelyn chyba nie do końca odpowiadałoby wyobrażeniom ogółu społeczeństwa, ani nawet ministerstwa. Pragnęła świata, w którym czystość krwi odgrywałaby istotną rolę i wywyższałaby najstarsze rody ponad zwykłych czarodziejów oraz szlamy, świata, w którym szanowano by ją i jej podobnych już za samo pochodzenie, ale nie była aż tak radykalna, żeby marzyć o wytępieniu mugoli. Gardziła nimi za to, że zmusili świat magii do ukrycia się, ale nie przeszkadzało jej, że gdzieś sobie żyją, o ile nie zakłócali spokoju prawdziwych czarodziejów.
- Są. Dlatego cieszy mnie niezwykle, że mogę pracować w rezerwacie – potwierdziła. Nie zajmowała się smokami bezpośrednio, była tylko alchemikiem, ale liczył się sam fakt, że była w tak niezwykłym miejscu! – Dobrze słyszeć, że pański podopieczny już wyzdrowiał. Nikt w rezerwacie nie zdołał odkryć przyczyny jego choroby? – Nieco ją to zmartwiło, bo smoki były tak potężnymi stworzeniami, że niewiele rzeczy mogło im zaszkodzić. Więc musiało to być coś poważnego.
Felix, qui potuit rerum cognoscere causas.
Evelyn Slughorn
Zawód : Dama, alchemiczka w rezerwacie smoków
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Szczęśliwy, kto zdołał poznać przyczyny wszechrzeczy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Dla Travisa smoki były wszystkim, co spowodowane było oczywistym chłonięciem tej atmosfery już od maleńkości. Każdy z rodów miał pewnego rodzaju spuściznę, którą pielęgnował. Niektórzy się od niej odwracali - jak nieżyjący już Noah chociażby - lecz nie każdy stawał się takim ignorantem. Evelyn także należała do grona osób dbających o rodzinne tradycje, dlatego też mogła zrozumieć Greengrassa, że był przeczulony na tym punkcie. To zaś sprawiało, że nietrudno było o rywalizację w obrębie pasji uważaną w dodatku za coś własnego, bez względu na absurdalność wydźwięku tychże słów. Z pewnością Slughornówna nie byłaby zadowolona widząc zagrożenie dla swoich alchemicznych działań z rąk innego czarodzieja. W pewnym sensie jej dokonania były wizytówką rodu, i właśnie on czuł się identycznie. Tym bardziej bolały wszystkie porażki.
Bezgłośnie przytaknął jej słowom, kiwając nieznacznie głową. Temat uważał już za wyczerpany, a skoro oboje się zgadzali ze swoimi opiniami, nie było większego sensu brnąć w dalsze oczywistości. Bardziej zainteresowały go jej dalsze słowa. Nie odmawiał Slughornom niczego - ani przywilejów, ani mądrości, ani innych pozytywnych przymiotów którymi mógłby się poszczycić. Niestety on - jako postronny obserwator - uważał, że niestety zbyt mało z nich korzystali dla dobra czarodziejskiej społeczności. I w tym jednym aspekcie nie mógł się zgodzić ze swoją rozmówczynią.
- Niestety bierność nie prowadzi do niczego dobrego. Mądrość nieprzekazywana dalej zwyczajnie usycha. A nuż choćby jedno ziarno zostało zasiane - odparł, nie atakując jednak nikogo. Swoją wypowiedź zwieńczył nawet przyjaznym uśmiechem. Nie prowadził krucjaty na siłę, lecz też nie szczędził słów prawdy, ponieważ tak został wychowany. Wolał szczerość nad przymilanie się.
Bez konkretnej wizji świata magicznego w myślach, wysłuchał uprzejmie jej kolejnych wypowiedzi. Cieszył się, że spotyka na swojej drodze pasjonatów smoków. To wzbudzało w nim zadowolenie, zaraz jednak przykryte troską na wspomnienie podopiecznego.
- Nie. Był zwyczajnie markotny, nie chciał jeść. Wyglądał jednak bardzo dobrze. Smoczy medycy nie wykryli u niego niczego niepokojącego. I nagle przed kilkoma dniami ożywił się na nowo. Ta sprawa trochę mnie dręczy i ciekawi - odpowiedział, znów się na moment zamyślając. Jakby zapomniał o referendum, tłumie wokół i koncentracji na oddaniu głosu, nie rozmyślania po raz wtóry o tej samej, nieodgadnionej gadziej przypadłości.
Bezgłośnie przytaknął jej słowom, kiwając nieznacznie głową. Temat uważał już za wyczerpany, a skoro oboje się zgadzali ze swoimi opiniami, nie było większego sensu brnąć w dalsze oczywistości. Bardziej zainteresowały go jej dalsze słowa. Nie odmawiał Slughornom niczego - ani przywilejów, ani mądrości, ani innych pozytywnych przymiotów którymi mógłby się poszczycić. Niestety on - jako postronny obserwator - uważał, że niestety zbyt mało z nich korzystali dla dobra czarodziejskiej społeczności. I w tym jednym aspekcie nie mógł się zgodzić ze swoją rozmówczynią.
- Niestety bierność nie prowadzi do niczego dobrego. Mądrość nieprzekazywana dalej zwyczajnie usycha. A nuż choćby jedno ziarno zostało zasiane - odparł, nie atakując jednak nikogo. Swoją wypowiedź zwieńczył nawet przyjaznym uśmiechem. Nie prowadził krucjaty na siłę, lecz też nie szczędził słów prawdy, ponieważ tak został wychowany. Wolał szczerość nad przymilanie się.
Bez konkretnej wizji świata magicznego w myślach, wysłuchał uprzejmie jej kolejnych wypowiedzi. Cieszył się, że spotyka na swojej drodze pasjonatów smoków. To wzbudzało w nim zadowolenie, zaraz jednak przykryte troską na wspomnienie podopiecznego.
- Nie. Był zwyczajnie markotny, nie chciał jeść. Wyglądał jednak bardzo dobrze. Smoczy medycy nie wykryli u niego niczego niepokojącego. I nagle przed kilkoma dniami ożywił się na nowo. Ta sprawa trochę mnie dręczy i ciekawi - odpowiedział, znów się na moment zamyślając. Jakby zapomniał o referendum, tłumie wokół i koncentracji na oddaniu głosu, nie rozmyślania po raz wtóry o tej samej, nieodgadnionej gadziej przypadłości.
WHEN OUR WORDS COLLIDE
Dla Evelyn rodzina i pochodzenie stanowiły wartość bardzo wysoką. Nie wyobrażała sobie, że mogłaby to odrzucić. Nigdy nie rozumiała panien (oraz mężczyzn), którzy porzucali swoje rodziny i sprzeniewierzali się rodowym wartościom, często czyniąc to w imię górnolotnych frazesów o prawdziwej miłości ponad wszelkimi podziałami. Która przecież mogła się szybko wypalić, bo jak czarownica lub czarodziej mogli spędzać życie u boku szlam lub mugoli? Bez magii, bez tradycji i szacunku otoczenia, oszukując wszystkich wokół? Evelyn na pewno tego nie zrobi. Zawód rodziny i wyklęcie z jej grona byłoby dla niej chyba najgorszą możliwą karą.
Niestety jednak nie mogła nic zrobić, żeby sprawić, że rodzina wyjdzie z cienia i spróbuje faktycznie coś zmienić. Była tylko młódką, w dodatku kobietą. Jej zdanie na pewno nie było decydujące w żadnej kwestii. Już dawno musiała się z tym pogodzić, że w ich świecie to mężczyźni oraz ludzie starsi są tymi bardziej szanowanymi. Nie młode dziewczęta, które i tak przy pierwszej sposobności zostaną oddane jako żony mężczyznom z innego rodu. Ale może to ta obecna sytuacja i podejrzane zmiany w ministerstwie i jego poglądach sprawią, że rodzina Evelyn poważniej się tym zainteresuje? W końcu to mogło wpłynąć też na ich życie. Nie wiadomo, czy dobrze czy źle, ale każde nagłe zmiany niepokoiły. Evelyn także, dlatego mimo pozornego spokoju, wcale nie czuła się tu dobrze, dlatego zachowywała się w taki, a nie inny sposób.
- Może masz rację. Szkoda tylko, że nie mamy na nic wpływu. A już na pewno ja go nie mam, choćbym bardzo chciała – powiedziała, patrząc na niego uważnie. Nie miała mu jednak za złe tych słów. Przynajmniej był szczery, chociaż nie bezczelny. Na bezczelność i lekceważenie na pewno nie zareagowałaby zbyt pozytywnie.
Smocze zachowania były czymś bardzo intrygującym i ciekawym dla Evelyn. Chociaż były dzikimi, nieokiełznanymi zwierzętami, nie można było zaprzeczyć, że były też bardzo inteligentne, a to, jak dokładnie wyglądał ich świat i w jaki sposób w nim funkcjonowały, nadal nie było całkowicie jasne nawet dla tych czarodziejów, którzy z nimi pracowali. Nie wiadomo też, czy przypadek, o którym opowiadał Travis, był jakąś dziwną chorobą, czy może raczej kaprysem stworzenia, które mogło w taki sposób reagować na jakiś czynnik, na przykład zamknięcie w rezerwacie i wiążące się z tym pewne ograniczenia jego swobody?
Podzieliła się tym spostrzeżeniem z mężczyzną.
- Jak długo ten smok przebywa w rezerwacie? Czy jest możliwość, żeby w taki sposób reagował na izolację lub obecność czarodziejów? – zapytała więc.
Jednocześnie zerknęła na miejsce, gdzie oddawano głosy. Kolejka do urn wydawała się jakby mniejsza.
Niestety jednak nie mogła nic zrobić, żeby sprawić, że rodzina wyjdzie z cienia i spróbuje faktycznie coś zmienić. Była tylko młódką, w dodatku kobietą. Jej zdanie na pewno nie było decydujące w żadnej kwestii. Już dawno musiała się z tym pogodzić, że w ich świecie to mężczyźni oraz ludzie starsi są tymi bardziej szanowanymi. Nie młode dziewczęta, które i tak przy pierwszej sposobności zostaną oddane jako żony mężczyznom z innego rodu. Ale może to ta obecna sytuacja i podejrzane zmiany w ministerstwie i jego poglądach sprawią, że rodzina Evelyn poważniej się tym zainteresuje? W końcu to mogło wpłynąć też na ich życie. Nie wiadomo, czy dobrze czy źle, ale każde nagłe zmiany niepokoiły. Evelyn także, dlatego mimo pozornego spokoju, wcale nie czuła się tu dobrze, dlatego zachowywała się w taki, a nie inny sposób.
- Może masz rację. Szkoda tylko, że nie mamy na nic wpływu. A już na pewno ja go nie mam, choćbym bardzo chciała – powiedziała, patrząc na niego uważnie. Nie miała mu jednak za złe tych słów. Przynajmniej był szczery, chociaż nie bezczelny. Na bezczelność i lekceważenie na pewno nie zareagowałaby zbyt pozytywnie.
Smocze zachowania były czymś bardzo intrygującym i ciekawym dla Evelyn. Chociaż były dzikimi, nieokiełznanymi zwierzętami, nie można było zaprzeczyć, że były też bardzo inteligentne, a to, jak dokładnie wyglądał ich świat i w jaki sposób w nim funkcjonowały, nadal nie było całkowicie jasne nawet dla tych czarodziejów, którzy z nimi pracowali. Nie wiadomo też, czy przypadek, o którym opowiadał Travis, był jakąś dziwną chorobą, czy może raczej kaprysem stworzenia, które mogło w taki sposób reagować na jakiś czynnik, na przykład zamknięcie w rezerwacie i wiążące się z tym pewne ograniczenia jego swobody?
Podzieliła się tym spostrzeżeniem z mężczyzną.
- Jak długo ten smok przebywa w rezerwacie? Czy jest możliwość, żeby w taki sposób reagował na izolację lub obecność czarodziejów? – zapytała więc.
Jednocześnie zerknęła na miejsce, gdzie oddawano głosy. Kolejka do urn wydawała się jakby mniejsza.
Felix, qui potuit rerum cognoscere causas.
Evelyn Slughorn
Zawód : Dama, alchemiczka w rezerwacie smoków
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Szczęśliwy, kto zdołał poznać przyczyny wszechrzeczy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Doskonale rozumiał, że nic się nie zmieni z dnia na dzień - na pewno nie jeśli chodzi o poglądy innych osób. W tym arystokratycznych rodów. Slughornowie z natury nie mieszali się w politykę, woląc pozostać w cieniu, a rozmowa z Evelyn niczego by nie zmieniła. Nawet jeśli ma podobne zdanie na ten temat co Travis. Czasy były jakie były, większość szlachciców zatrzymała się z rozwojem znacznie wcześniej niż reszta społeczeństwa. To, co dla Greengrassów było całkiem normalne - jak na przykład kobieta Ministrem Magii - tak dla innych niekoniecznie. Płeć piękna była wręcz spychana na margines, z jasno określonymi zadaniami do wykonania za życia. Mężczyzna nie wyznawał tych samych wartości; owszem, szanował tradycję, nie sprzeciwiał się jej, ale jako jeden z przedstawicieli swojego rodu nie mógł - i nie chciał - utknąć w średniowieczu. Jego celem było podążanie do przodu, wręcz wyznaczania nowych szlaków. Stanowił typowy przykład idealisty oraz nonkonformisty, przynajmniej w sprawach stricte politycznych, może trochę społecznych. Co sprawiło, że słowa jego towarzyszki, pomimo bolesnego znamienia, były prawdziwe. Westchnął więc przejechawszy ręką po włosach. Również zerknął w stronę kolejki.
- Też żałuję - odparł posyłając jej blady uśmiech. Wolał nie myśleć ilu głupców mogło mieć wpływ na funkcjonowanie magicznego świata. Niechybnie przeraziłaby go podobna informacja - z pewnością bowiem wielu. Mieli władzę lub działali w zgromadzeniu równych sobie, w rezultacie forsując swoje zdanie na każdy temat.
Zastanowił się chwilę nad słowami Evelyn. Potarł w zamyśleniu brodę próbując odszukać w odmętach pamięci konkretnych dat - niestety na próżno.
- Nie wiem dokładnie, z pewnością jest tu już kilka miesięcy jak nie lepiej. Tym bardziej dziwne było jego zachowanie. Niby zagrożenie minęło, wolałbym jednak znaleźć przyczynę, co by tego błędu więcej nie powielać - stwierdził trochę smutno. - Oddawałaś już głos, czy dopiero jesteś przed? - Z tego wszystkiego zrobił się roztargniony. Nie mógł sobie przypomnieć czy Slughorn mówiła coś na ten temat lub czy widział ją przy urnach. Za bardzo zdenerwowała go ta swołocz.
- Też żałuję - odparł posyłając jej blady uśmiech. Wolał nie myśleć ilu głupców mogło mieć wpływ na funkcjonowanie magicznego świata. Niechybnie przeraziłaby go podobna informacja - z pewnością bowiem wielu. Mieli władzę lub działali w zgromadzeniu równych sobie, w rezultacie forsując swoje zdanie na każdy temat.
Zastanowił się chwilę nad słowami Evelyn. Potarł w zamyśleniu brodę próbując odszukać w odmętach pamięci konkretnych dat - niestety na próżno.
- Nie wiem dokładnie, z pewnością jest tu już kilka miesięcy jak nie lepiej. Tym bardziej dziwne było jego zachowanie. Niby zagrożenie minęło, wolałbym jednak znaleźć przyczynę, co by tego błędu więcej nie powielać - stwierdził trochę smutno. - Oddawałaś już głos, czy dopiero jesteś przed? - Z tego wszystkiego zrobił się roztargniony. Nie mógł sobie przypomnieć czy Slughorn mówiła coś na ten temat lub czy widział ją przy urnach. Za bardzo zdenerwowała go ta swołocz.
WHEN OUR WORDS COLLIDE
W przypadku Evelyn sprawa nie była taka prosta. Wywodziła się z konserwatywnego rodu i w dodatku była kobietą. Nikt w rodzinie nie umniejszał jej wiedzy i umiejętności, ale od wydarzeń politycznych starano się ją trzymać w miarę możliwości z daleka. Ale dzisiejszego dnia nawet oni, Slughornowie, musieli tutaj przybyć. Evelyn nawet rozejrzała się, czy nie ma tu gdzieś jej siostry, ale w takim tłumie i przy swoim niewysokim wzroście nie potrafiła jej nigdzie dostrzec. A szkoda, bo chociaż Isabelle bywała w ministerstwie dużo częściej, niż ona, Evelyn martwiła się o jej samopoczucie. Zdumiewające, że przez nieszczęśliwy wypadek starszej Slughornówny ich role nieco się odwróciły, ale, jakby nie patrzeć, Isabelle straciła trzy lata swojego życia i teraz próbowała na nowo je odzyskać. Evelyn nawet nie chciała sobie wyobrażać, co by było, gdyby było na odwrót, gdyby to ona dotknęła tamtego przeklętego naszyjnika.
Ale na szczęście rozmowa o smokach wybawiła ją od takich ponurych rozmyślań.
- Mam nadzieję, że uda się odkryć, co mogło być tego przyczyną – powiedziała. – Jeśli chcesz, mogę spróbować poszukać jakichś informacji w rezerwacie Rosierów – zaoferowała się, tym bardziej, że ją samą również to ciekawiło. Może nie była smokologiem, a tylko alchemikiem, ale naprawdę interesowały ją te stworzenia.
- Jeszcze nie, ale mam zamiar zaraz to uczynić – powiedziała. Kolejka przy urnach wydawała się mniejsza, więc mogli skierować się w tamtą stronę. Chwilę później Evelyn oddała swój głos, z ulgą wrzucając pergamin do wnętrza jednej z urn. Przykry obowiązek spełniony, można było wracać do posiadłości. – Mam nadzieję, że następnym razem spotkamy się w przyjemniejszych okolicznościach – zwróciła się jeszcze do Greengrassa. – Może kiedyś uda mi się odwiedzić wasz rezerwat?
Jeśli nie, zapewne przydarzą się inne okazje do spotkań. Uśmiechnęła się do niego nieznacznie, dziękując mu za dotrzymanie jej towarzystwa, po czym pożegnali się i każde wróciło do własnych spraw.
| zt. x 2
Ale na szczęście rozmowa o smokach wybawiła ją od takich ponurych rozmyślań.
- Mam nadzieję, że uda się odkryć, co mogło być tego przyczyną – powiedziała. – Jeśli chcesz, mogę spróbować poszukać jakichś informacji w rezerwacie Rosierów – zaoferowała się, tym bardziej, że ją samą również to ciekawiło. Może nie była smokologiem, a tylko alchemikiem, ale naprawdę interesowały ją te stworzenia.
- Jeszcze nie, ale mam zamiar zaraz to uczynić – powiedziała. Kolejka przy urnach wydawała się mniejsza, więc mogli skierować się w tamtą stronę. Chwilę później Evelyn oddała swój głos, z ulgą wrzucając pergamin do wnętrza jednej z urn. Przykry obowiązek spełniony, można było wracać do posiadłości. – Mam nadzieję, że następnym razem spotkamy się w przyjemniejszych okolicznościach – zwróciła się jeszcze do Greengrassa. – Może kiedyś uda mi się odwiedzić wasz rezerwat?
Jeśli nie, zapewne przydarzą się inne okazje do spotkań. Uśmiechnęła się do niego nieznacznie, dziękując mu za dotrzymanie jej towarzystwa, po czym pożegnali się i każde wróciło do własnych spraw.
| zt. x 2
Felix, qui potuit rerum cognoscere causas.
Evelyn Slughorn
Zawód : Dama, alchemiczka w rezerwacie smoków
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Szczęśliwy, kto zdołał poznać przyczyny wszechrzeczy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Poziom ósmy w Ministerstwie Magii dosłownie zalewały tłumy ludzi. Wszyscy jakby gdzieś się spieszyli i przepychali, ale jedna osoba jakby należała do innego świata niż ta cała fala poruszonych czarodziejów. Rodrick patrzył spod przymrużonych oczu na wielką tarczę bujającego się monotonnie zegara. Wodził wzrokiem za jego ruchami, badając spojrzeniem wskazówki jak i kaligraficzne cyfry mówiące tłumom o odpowiedniej godzinie. A co jeśli by się zatrzymał? Tak po prostu przestał chodzić? Czy wybuchłaby panika? Bo jeden przedmiot doznał uszczerbku? Ludzie byli naprawdę podatni i wszystkie ruchy, które wykonywali były zależne właśnie od tego zegara. Może nie zdawali sobie z tego sprawy, ale rzucali w jego kierunku setkę ukradkowych spojrzeń, kontrolując czy się gdzieś nie spóźnili i czy czas nie ucieka im przez palce. Zależni od czegoś tak trywialnego jak zegar... Najwidoczniej tego potrzebowali. Sądząc, że coś kontrolują, a to właśnie oni byli pod kontrolą. I to martwego przedmiotu.
Baudelaire podciągnął nosem i poruszył charakterystycznie wąsami, zdając sobie sprawę, że to referendum było traceniem czasu. Oczywiście że nie chciał tych wszystkich zmian, bo tylko szaleniec chciałby, żeby kolejna policja zaglądała mu do domu. Był poważnym biznesmenem i chciał mieć święty spokój. Dodatkowo wielu jego klientów należało do mugolskiej części magicznego świata, jednak miało na tyle pieniędzy, by sobie na niego pozwolić. Oczywiście że były to zdecydowane wyjątki, ale każdy klient był dla niego ważny. Przecież miał do utrzymania swoją rodzinę, która powiększyła się o Odette i najwidoczniej jeszcze jakiś czas miała z nimi mieszkać. Nie wiedział gdzie znajdowała się ta panna, która przyprawiała go o ból głowy, ale na pewno nie kręciła się nigdzie blisko. Zapewne jeszcze smacznie spała. Emmie również. Rodrick uśmiechnął się delikatnie na wspomnienie swojej jedynej córki.
Gość
Gość
Czy mogło istnieć większe nieszczęście dla życia politycznego niż taka Majesty Carrow idąca głosować w ważnej sprawie na referendum? Tutaj nie chodziło nawet o to, że była kobietą i nie znała się na tych sprawach - bo to z pewnością byłoby krzywdzące dla kobiet, które znały się na tych sprawach wyjątkowo dobrze - ze swoim charakterem i podejściem do życia, nawet jako mężczyzna nie miałaby bladego pojęcia, co się w świecie działo. I dlatego przyszła tutaj jak za karę - zapomniała nawet wcześniej zapytać ojca co o tym myśli. I co ona powinna myśleć. Mogła się ze swoimi rodzicielami nie zgadzać w wielu sprawach, ale w takich sytuacjach zdawała się ich doświadczenie... No i tak było wyjątkowo wygodnie. Z pewnością jej rodzina nie mówiła o polityce wiele, w końcu Carrowowie starali się od takich rzeczy odcinać, ale na pewno ktoś coś kiedyś w rodzinnym domu o tym wspominał. Albo przynajmniej brat. Ojciec chrzestny. Bratanica. Jej narzeczony. Wynonna. Morgoth. No ktokolwiek. Gdziekolwiek. Majesty klęła na siebie w myślach, że zawsze wyłączała swoją uwagę, gdy ktoś tylko wchodził na tematy polityczne. Z drugiej strony nikt żyła za krótko by wiedzieć, że ktoś może ją kiedyś zapytać o zdanie w jakimś istotnym temacie.
Dlatego przeciskała się przez tłum czarodziejów nieznanej krwi - z jednej strony lekko zażenowana tym, że nawet oni, tacy najbardziej plugawi, mogą się w wypowiadać w tych samych tematach co ona sama i ich głos jest równy jej wypowiedzi. I nie brała pod uwagę tego, że mogliby mieć wiekszą wiedzę od niej - co z pewnością nie byłoby zbyt trudne - ale dla niej takie coś było nie do przyjęcia. Nie rozumiała też tej całej nagonki na Grindelwalda. Nie wnikała w żadne programy polityczne, postulaty czy propagandy, ale z pewnością w jednym się z nim zgadzała - czarodzieje powinni wyjść z ukrycia.
I gdy tak starała się jak najszybciej dotrzeć do miejsca składania głosów, niespodziewanie ktoś - w euforii, lub też jej braku - pchnął ją na kogoś innego. Klasyczne zachowanie tłumu. Ewentualnie niewychowanego motłochu. Carrow w duchu zaczęła pytać się kogoś wyżej, dlaczego każe jej to robić.
- Najmocniej przepraszam, sir - odparła kulturalnie, ale na pewno już nie tak kulturalnym tonem, jakby sobie życzyły jej guwernantki czy matka. Mężczyzna, na którego wpadła, kogoś jej przypominał. Z kimś go kojarzyła. Tylko pytanie, z kim. I nawet zawiesiła na nim na chwilę wzrok.
Dlatego przeciskała się przez tłum czarodziejów nieznanej krwi - z jednej strony lekko zażenowana tym, że nawet oni, tacy najbardziej plugawi, mogą się w wypowiadać w tych samych tematach co ona sama i ich głos jest równy jej wypowiedzi. I nie brała pod uwagę tego, że mogliby mieć wiekszą wiedzę od niej - co z pewnością nie byłoby zbyt trudne - ale dla niej takie coś było nie do przyjęcia. Nie rozumiała też tej całej nagonki na Grindelwalda. Nie wnikała w żadne programy polityczne, postulaty czy propagandy, ale z pewnością w jednym się z nim zgadzała - czarodzieje powinni wyjść z ukrycia.
I gdy tak starała się jak najszybciej dotrzeć do miejsca składania głosów, niespodziewanie ktoś - w euforii, lub też jej braku - pchnął ją na kogoś innego. Klasyczne zachowanie tłumu. Ewentualnie niewychowanego motłochu. Carrow w duchu zaczęła pytać się kogoś wyżej, dlaczego każe jej to robić.
- Najmocniej przepraszam, sir - odparła kulturalnie, ale na pewno już nie tak kulturalnym tonem, jakby sobie życzyły jej guwernantki czy matka. Mężczyzna, na którego wpadła, kogoś jej przypominał. Z kimś go kojarzyła. Tylko pytanie, z kim. I nawet zawiesiła na nim na chwilę wzrok.
Like how a single word can make a heart open
i might only have one match
but I can make an explosion
Majesty Carrow
Zawód : Jeździec zawodowy, instruktor jazdy konnej
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Come back from the future
For we didn't fall
Can the broken sky unleash
One more sunrise for the dawn
For we didn't fall
Can the broken sky unleash
One more sunrise for the dawn
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Nic się nie stało - odpowiedział od razu Rodrick, wytrącony z głębokiej zadumy. I chociaż w pierwszej chwili miała ogarnąć go złość, ta szybko uleciała, gdy zobaczył przed sobą młodą dziewczynę, która mogła być w wieku lub niewiele starsza od jego Emmie. A to pomimo wszystko wystarczyło, by pan Baudelaire znowu włączył się w tryb ojcowski. Najwidoczniej do tego był stworzony. By móc sprawować opiekę nad tą drobną, eteryczną osóbką. W końcu nie dane było mu się doczekać pierwszego dziecka, które niestety nie przeżyło, a ta rana pozostawała w nim znacznie dłużej niż ktokolwiek mógłby przypuszczać. Czasami zastanawiał się jak by wyglądało, jakim było człowiekiem, co by osiągnęło, jakie miało zainteresowania... Po prostu myślał o człowieku, którego nigdy nie poznał i którego nigdy też nie pozna. Było to niezwykle dotkliwe i nawet Clementine w pełni nie zasklepiła tej rany, chociaż udało się jej w znacznym stopniu odbudować złamanego ojca. A Rodrick spełniał się w tym i nie zamienił z nikim nigdy miejscem, nawet a w sumie to szczególnie znając konsekwencje. Dlatego też widząc młodych ludzi, myślał o swoich dzieciak, które zawsze nosił w sercu. - Wszystko w porządku? - spytał, szukając potwierdzenia w oczach owej panny, która niefortunnie go potrąciła. Nie znał jej, a przynajmniej nie skojarzył. Spotykał wielu ludzi, głównie starszych wiekiem, dlatego nie można było mieć mu tego za złe. Zaraz jednak ktoś znowu się wepchnął na jego ramię, na co Rodrick od razu złapał tamtego za fraki i przyciągnął do siebie, po czym syknął Uważaj i puścił. Nie znosił braku kultury! I to nie tylko u młodszych pokoleń. Najgorsze było patrzenie na starszych czarodziejów, nie potrafiących się zachować. - Niewiarygodne... - mruknął do siebie.
Gość
Gość
Majesty nie miała pojęcia co mógł czuć świeżo napotkany przez nią człowiek. Posiadała ogrom rodzeństwa, a jej ród był dość potężny i... Mało uczuciowy? Zdecydowanie dominowały w jej rodzinie uczucie bliższe obojętności lub zamienianiu wszystkiego w żart niż przykładowo rozmyślaniu nad tym co by było gdyby. Wyznawanie uczuć wobec własnych rzeczy? To zdanie z pewnością mieściło w sobie wiele abstrakcji, przynajmniej dla samej Majesty.
- Nie, sir, wszystko w porządku. Nieco tu dzisiaj tłoczno... - odparła dość kąśliwie, oczywiście nie w stronę samego Rodericka, a bardziej ogółu niewychowanych ludzi, którzy nie potrafili przez godzinę swojego życia włączyć minimum empatii i zdolności do poruszania się wśród innych ludzi. Majesty - jako szlachcianka - była przygotowywana do działania w większych zbiorowiskach, ale... Tyczyło się to równie dobrze wychowanej szlachty, a nie motłochu.
Zakryła usta dłonią i cichą zachichotała, gdy jej rozmówca starał się przemówić jakiemuś niezbyt wychowanego osobnikowi do rozumu, oczywiście używając siły, która w wielu sytuacjach była dla Mai rozwiązaniem lepszym i ciekawszym niż zwykła nagana słowna. Może właśnie dlatego ten obcy czarodziej wzbudził w niej pozytywne emocje?
- Niech się pan nie irytuje, to i tak nigdy nie działa. Ludzie dalej będą robić to, co tylko będą chcieli - odparła, autentycznie starając się odwieść nowopoznanego czarodzieja od dalszych irytacji. Musieli to jakoś przetrwać i jak najszybciej się stąd ewakuować. Oddać głos w tym niezrozumiałym referendum i wrócić do swoich codziennych spraw. - Majesty Carrow. Jestem wdzięczna, że nie potraktował mnie pan w podobny sposób - powiedziała z rozbawieniem, naprawdę ciesząc się z tego, że nikt jej do tej pory nie zganił, chociaż wpadła już na kilka osób - nie z własnej woli oczywiście.
- Nie, sir, wszystko w porządku. Nieco tu dzisiaj tłoczno... - odparła dość kąśliwie, oczywiście nie w stronę samego Rodericka, a bardziej ogółu niewychowanych ludzi, którzy nie potrafili przez godzinę swojego życia włączyć minimum empatii i zdolności do poruszania się wśród innych ludzi. Majesty - jako szlachcianka - była przygotowywana do działania w większych zbiorowiskach, ale... Tyczyło się to równie dobrze wychowanej szlachty, a nie motłochu.
Zakryła usta dłonią i cichą zachichotała, gdy jej rozmówca starał się przemówić jakiemuś niezbyt wychowanego osobnikowi do rozumu, oczywiście używając siły, która w wielu sytuacjach była dla Mai rozwiązaniem lepszym i ciekawszym niż zwykła nagana słowna. Może właśnie dlatego ten obcy czarodziej wzbudził w niej pozytywne emocje?
- Niech się pan nie irytuje, to i tak nigdy nie działa. Ludzie dalej będą robić to, co tylko będą chcieli - odparła, autentycznie starając się odwieść nowopoznanego czarodzieja od dalszych irytacji. Musieli to jakoś przetrwać i jak najszybciej się stąd ewakuować. Oddać głos w tym niezrozumiałym referendum i wrócić do swoich codziennych spraw. - Majesty Carrow. Jestem wdzięczna, że nie potraktował mnie pan w podobny sposób - powiedziała z rozbawieniem, naprawdę ciesząc się z tego, że nikt jej do tej pory nie zganił, chociaż wpadła już na kilka osób - nie z własnej woli oczywiście.
Like how a single word can make a heart open
i might only have one match
but I can make an explosion
Majesty Carrow
Zawód : Jeździec zawodowy, instruktor jazdy konnej
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Come back from the future
For we didn't fall
Can the broken sky unleash
One more sunrise for the dawn
For we didn't fall
Can the broken sky unleash
One more sunrise for the dawn
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 1 z 2 • 1, 2
Zegar
Szybka odpowiedź