Zegar
Strona 2 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Zegar
Znajduje się w jednej z bardziej uczęszczanych części atrium mniej więcej w połowie drogi między Fontanną Magicznego Braterstwa a windami. Został tutaj umieszczony już dawno temu, zapewne po to, by ograniczać spóźnienia co bardziej niefrasobliwych urzędników. Wiekowy, ze starannie wyrysowanymi cyframi i ciężkimi, obracającymi się z mozołem wskazówkami przykuwa uwagę, szczególnie ludzi, którzy się spieszą. Przybywając odpowiednio wcześnie ma się jeszcze czas na niezobowiązujące pogaduszki z pracownikami innych departamentów, bo o dziwo, okolice zegara są lubianym miejscem takich krótkich spotkań. Czasami ma się wrażenie, że wskazówki poruszają się irytująco wolno, szczególnie, kiedy dłużej patrzy się w tamtym kierunku. Tak naprawdę jest to tylko złudzenie; czas, nawet jeśli sprawia wrażenie nieznośnie wydłużającego się, zawsze płynie tak samo.
Charyzma Rodricka kryła głęboko ukryty gniew i skłonność do dość bezwzględnych czynów, jeśli chodziło o jego córkę. Nie był jednak okrutnym człowiekiem, chociaż na pewno zdarzało mu się uchodzić za takiego, gdy wchodzący do jego domu młodzi mężczyźni zbyt często zerkali w stronę Clementine. Jednak taki właśnie był i nie miał się już zmienić. Na pewno nie wyobrażał sobie dnia, gdy córki zabraknie w jego okolicy. Był z nią silniej związany niż ona z nim i nie był pewny czy rudowłosa mimoza zdawała sobie z tego sprawę.
- Ta hołota nie wie co to dobre wychowanie - warknął, jednak jego ton nie dotyczył osoby Majesty, a ogólnego dążenia ludzkości do bycia kompletnie pozbawioną etykiety. Nie mógł tego znieść. Sam zachowywał odpowiednie zasady, wymagał więc ich od innych, co dla niego było wręcz oczywiste. Niestety świat schodził na psy i nie mógł tego powstrzymać.
- Rodrick Baudelaire i żaden szanujący się człowiek nie potraktowałby drugiej osoby w ten sposób - odpowiedział, wiedząc już, że miał do czynienia z osobą z rodu szlacheckiego. Miał do nich zawsze wielki szacunek, chociaż osoby z młodego pokolenia dość często wzbudzały w nim mieszane uczucia. Może związane to było z ich dość nowoczesnym podejściem do życia... Sam nie wiedział. Jako żyjąca skamielina starych wartości i silnych fundamentów nie potrafił się z nimi utożsamiać i sam w sumie nie chciał. - Lady już głosowała? - spytał, przyjmując za oczywiste tytułowanie młodej panny.
- Ta hołota nie wie co to dobre wychowanie - warknął, jednak jego ton nie dotyczył osoby Majesty, a ogólnego dążenia ludzkości do bycia kompletnie pozbawioną etykiety. Nie mógł tego znieść. Sam zachowywał odpowiednie zasady, wymagał więc ich od innych, co dla niego było wręcz oczywiste. Niestety świat schodził na psy i nie mógł tego powstrzymać.
- Rodrick Baudelaire i żaden szanujący się człowiek nie potraktowałby drugiej osoby w ten sposób - odpowiedział, wiedząc już, że miał do czynienia z osobą z rodu szlacheckiego. Miał do nich zawsze wielki szacunek, chociaż osoby z młodego pokolenia dość często wzbudzały w nim mieszane uczucia. Może związane to było z ich dość nowoczesnym podejściem do życia... Sam nie wiedział. Jako żyjąca skamielina starych wartości i silnych fundamentów nie potrafił się z nimi utożsamiać i sam w sumie nie chciał. - Lady już głosowała? - spytał, przyjmując za oczywiste tytułowanie młodej panny.
Gość
Gość
Asellusowi naprawdę przez większość czasu brakowało polowań. Nie znosił siedzieć w Ministerstwie Magii i sprawdzać raporty z których wynikało jedynie tyle, że podejrzani są dalej podejrzani i muszą być pod ścisłą obserwacją. Wystarczyło, żeby ktoś z nich zniknął na kilka godzin w ciągu pełni, a w ciągu miesiąca powstawała tona dokumentów na jego temat. I to nie żart, gdyby Asellus miał to wszystko ułożyć w jednym pomieszczeniu to nie wiadomo czy wystarczyłoby miejsca w Grimauld Place.
Jednak w międzyczasie pomiędzy przeglądaniem papierów, przeglądaniem papierów, a czekaniem na pełnie trzeba było jeszcze coś robić. Zazwyczaj obijał się i spacerował po Ministerstwie Magii myśląc, że to wszystko powinno być jego i nikt bardziej nie zasłużył na część władzy niż on. Może powinien zostać nawet szefem łowców wilkołaków? Chociaż to trochę nudna praca. Trzeba było pomyśleć o czymś innym. Problem polegał na tym, że on od zawsze chciał być łowcą. A teraz gdy to mu zaczęło się nudzić nie miał żadnego alternatywnego planu. Zwłaszcza, że musi myśleć o przedłużeniu linii rodu, bo nestor zaczyna się niecierpliwić. A z obecną narzeczoną może być... Ciężko. Nie ukrywał nigdy, że nie pała do niej sympatią. I wzajemnie. Ale oboje chyba już się z tym pogodzili.
W swoim zamyśleniu była też metoda na zabicie nudy. Zwłaszcza, że właśnie wpadł na kogoś. - Och, uważaj jak chodzisz - wydusił z siebie ledwo szorstkim głosem, bo miał już dość tych wszystkich ludzi. Zdążył jeszcze prychnąć zanim podniósł wzrok na osobę, która miała tyle nietaktu, żeby go trącić. - Lady Avery... - uśmiechnął się złośliwie. - A może powinienem używać jeszcze starego nazwiska... W końcu z pewnych rzeczy się nie wyrasta, prawda? - dopowiedział z nieustającym złośliwym uśmiechem mając na myśli ich ostatnią rozmowę na temat mugoli.
Jednak w międzyczasie pomiędzy przeglądaniem papierów, przeglądaniem papierów, a czekaniem na pełnie trzeba było jeszcze coś robić. Zazwyczaj obijał się i spacerował po Ministerstwie Magii myśląc, że to wszystko powinno być jego i nikt bardziej nie zasłużył na część władzy niż on. Może powinien zostać nawet szefem łowców wilkołaków? Chociaż to trochę nudna praca. Trzeba było pomyśleć o czymś innym. Problem polegał na tym, że on od zawsze chciał być łowcą. A teraz gdy to mu zaczęło się nudzić nie miał żadnego alternatywnego planu. Zwłaszcza, że musi myśleć o przedłużeniu linii rodu, bo nestor zaczyna się niecierpliwić. A z obecną narzeczoną może być... Ciężko. Nie ukrywał nigdy, że nie pała do niej sympatią. I wzajemnie. Ale oboje chyba już się z tym pogodzili.
W swoim zamyśleniu była też metoda na zabicie nudy. Zwłaszcza, że właśnie wpadł na kogoś. - Och, uważaj jak chodzisz - wydusił z siebie ledwo szorstkim głosem, bo miał już dość tych wszystkich ludzi. Zdążył jeszcze prychnąć zanim podniósł wzrok na osobę, która miała tyle nietaktu, żeby go trącić. - Lady Avery... - uśmiechnął się złośliwie. - A może powinienem używać jeszcze starego nazwiska... W końcu z pewnych rzeczy się nie wyrasta, prawda? - dopowiedział z nieustającym złośliwym uśmiechem mając na myśli ich ostatnią rozmowę na temat mugoli.
Asellus Black
Zawód : łowca wilkołaków
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Słońce świeci, ptaszek kwili
Może byśmy się zabili?
Może byśmy się zabili?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
|5 kwietnia
Ministerstwo Magii, chyba nigdy nie wydawało mi się tak obce jak teraz. Te same chłodne, ciemne korytarze, które przyszło mi przemierzać tak wiele razy, dziś zdawały się nieznane dla mych oczu, zupełnie tak jakby to była moja pierwsza wizyta w tym gmachu. Stukot obcasów odbijał się głuchym echem, z każdym stawianym przeze mnie krokiem. Nastroje były podłe, czarodzieje których mijałam ledwo pomrukiwali coś na kształt powitania, niektórzy nawet się na nie nie sili, spuszczając niżej głowę. Zacisnęłam zęby, nieco mocniej przyciskając dokumenty związane z jednym z wielu zabójstw, jakie miały miejsce w ostatnim czasie, do klatki piersiowej. Nie zamierzałam się przed nimi kajać, nie byłam w żaden sposób winna zachodzącym zmianom. Cholerne referendum. Cholerna Wilhelmina. Mogłam się domyślać, że tak to właśnie będzie wyglądać. To nas będą obwiniać. Właściwie czemu tu się dziwić, większość szlachty popiera taki stan rzeczy. Pocieszeniem był fakt (marnym bo marnym ale jednak), że już niedługo większość z nich będzie miała okazję na rzucanie nienawistnych spojrzeń czy cichych pomruków niezadowolenia pod naszym adresem. Prawdopodobnie przebyłabym całą trasę, z punktu a do punktu b z głową w chmurach, gdybym właśnie nie dobiła do czegoś, a raczej kogoś. Dokumenty wysunęły mi się z rąk i głuchym trzaskiem wylądowały na marmurowej podłodze, pozwalając by kilka kartek wysunęło się na publiczny widok. Szczęście w nieszczęściu, nie było tu dzisiaj zbyt wiele ludzi. Niemal natychmiast rzuciłam się do jej zebrania, chwilowo ignorując pomruki tajemniczego jegomościa, dotyczące poprawnego obcowania z tłumem ludzi. Zastygłam jednak na parę sekund, kiedy zadałam sobie sprawę z tego, kim jest właściciel ów oschłego, męskiego głosu. Zacisnęłam smukłe palce na miękkiej oprawie teczki, z cichym świstem wydmuchując powietrze z płuc. Te spotkania nigdy nie należały do przyjemnych. Podniosłam się do pionu, żałując, że w ogóle postanowiłam wyściubić nos z kwatery. - Lord Black. - Przywitałam go w równie przyjaznym tonie głosu, co on mnie. Dalsza część wypowiedzi Asellusa, przyprawiła moją twarz o szeroki uśmiech, a nawet ciche parsknięcie. - Jak widać, nie. Jest lord tak samo bezczelny i... dziecinny, jak przed laty. Można by się pokusić o stwierdzenie, że czas dla lorda jest niezwykle łaskawy. - Odparłam kpiąco, przenosząc spojrzenie z jego sylwetki, na czarne tęczówki. Ten dzień, nie będzie już gorszy.
Ministerstwo Magii, chyba nigdy nie wydawało mi się tak obce jak teraz. Te same chłodne, ciemne korytarze, które przyszło mi przemierzać tak wiele razy, dziś zdawały się nieznane dla mych oczu, zupełnie tak jakby to była moja pierwsza wizyta w tym gmachu. Stukot obcasów odbijał się głuchym echem, z każdym stawianym przeze mnie krokiem. Nastroje były podłe, czarodzieje których mijałam ledwo pomrukiwali coś na kształt powitania, niektórzy nawet się na nie nie sili, spuszczając niżej głowę. Zacisnęłam zęby, nieco mocniej przyciskając dokumenty związane z jednym z wielu zabójstw, jakie miały miejsce w ostatnim czasie, do klatki piersiowej. Nie zamierzałam się przed nimi kajać, nie byłam w żaden sposób winna zachodzącym zmianom. Cholerne referendum. Cholerna Wilhelmina. Mogłam się domyślać, że tak to właśnie będzie wyglądać. To nas będą obwiniać. Właściwie czemu tu się dziwić, większość szlachty popiera taki stan rzeczy. Pocieszeniem był fakt (marnym bo marnym ale jednak), że już niedługo większość z nich będzie miała okazję na rzucanie nienawistnych spojrzeń czy cichych pomruków niezadowolenia pod naszym adresem. Prawdopodobnie przebyłabym całą trasę, z punktu a do punktu b z głową w chmurach, gdybym właśnie nie dobiła do czegoś, a raczej kogoś. Dokumenty wysunęły mi się z rąk i głuchym trzaskiem wylądowały na marmurowej podłodze, pozwalając by kilka kartek wysunęło się na publiczny widok. Szczęście w nieszczęściu, nie było tu dzisiaj zbyt wiele ludzi. Niemal natychmiast rzuciłam się do jej zebrania, chwilowo ignorując pomruki tajemniczego jegomościa, dotyczące poprawnego obcowania z tłumem ludzi. Zastygłam jednak na parę sekund, kiedy zadałam sobie sprawę z tego, kim jest właściciel ów oschłego, męskiego głosu. Zacisnęłam smukłe palce na miękkiej oprawie teczki, z cichym świstem wydmuchując powietrze z płuc. Te spotkania nigdy nie należały do przyjemnych. Podniosłam się do pionu, żałując, że w ogóle postanowiłam wyściubić nos z kwatery. - Lord Black. - Przywitałam go w równie przyjaznym tonie głosu, co on mnie. Dalsza część wypowiedzi Asellusa, przyprawiła moją twarz o szeroki uśmiech, a nawet ciche parsknięcie. - Jak widać, nie. Jest lord tak samo bezczelny i... dziecinny, jak przed laty. Można by się pokusić o stwierdzenie, że czas dla lorda jest niezwykle łaskawy. - Odparłam kpiąco, przenosząc spojrzenie z jego sylwetki, na czarne tęczówki. Ten dzień, nie będzie już gorszy.
And on purpose,
I choose you.
.
I choose you.
.
Lilith Greengrass
Zawód : Auror
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Don't mistake my kindness for weakness,
I'll choke you with the same hands I fed you with.
I'll choke you with the same hands I fed you with.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Żeby uznać dzień co najmniej za dobry lub chociaż niezły musiałby wstać z samego rana i teleportować się na półwysep Iberyjski. Zdecydowanie chciałby mieć święty spokój od tego kraju, który wiecznie był ponury. Wystarczyło, że jego życie od jakiegoś czasu było tak ponure, że aż sam miał tego dość. I jeśli jeszcze samego siebie rozumiał i akceptował to te wszystkie zmiany, które zachodziły w jego życiu były... niechciane. Tak bardzo niechciane, że miał ochotę posłać całą swoją rodzinę na wycieczkę do górskich trolli, gdzie z chęcią patrzyłby jak rozrywane są ich ciała. Kto w ogóle wymyślić coś takiego jak małżeństwo?
Jeżeli zaś chodzi o samo Atrium w Ministerstwie Magii... Zazwyczaj było tutaj za dużo ludzi. I nie chodziło tylko o pracowników. Nie rozumiał dlaczego wszyscy goście Ministerstwa nie mogą po prostu dostać jednego piętra na którym mieliby odrębny kontakt z Ministerstwem. Nie musiałby wtedy patrzeć na większość tego plebsu. Bo szlachecko urodzeni czarodzieje nie chodzili do Ministerstwa. Przecież nigdy nie robili nic złego. A jeżeli ktoś tak uważał to ginął w niewyjasnionych okolicznościach. Czując jednak zmieniające się otoczenie pod wpływem niejakiej Lilith Avery zaklął głośno. Ostatnią rzeczą jaką lubił w pracy były rozmowy z tymi wszystkimi idiotami. Zwłaszcza z tymi, których znał. - Bezczelny i dzieciny? Och... Nie sądziłem, że Pani emocje co do mnie aż tak gwałtownie się zmieniły. - uśmiechnął się bezczelnie przypominając sobie co kilkanaście lat temu zrobił w Hogwarcie. - Jednakże mój wyjątkowo dobry stan zawdzięczam tym, że żywię się nienawiścią do mugoli. Musi Pani spróbować, wyjątkowo dobrze działa na cerę. - dodał po chwili drapiąc się po swoim zaroście. - A myślę, że cały ród Averych odetchnąłby z ulgą znając Pani nowe stanowisko. - zaśmiał się prześmiewczo, hehehe, masło maślane, z sytuacji, która teraz miała miejsce w jej związku.
Jeżeli zaś chodzi o samo Atrium w Ministerstwie Magii... Zazwyczaj było tutaj za dużo ludzi. I nie chodziło tylko o pracowników. Nie rozumiał dlaczego wszyscy goście Ministerstwa nie mogą po prostu dostać jednego piętra na którym mieliby odrębny kontakt z Ministerstwem. Nie musiałby wtedy patrzeć na większość tego plebsu. Bo szlachecko urodzeni czarodzieje nie chodzili do Ministerstwa. Przecież nigdy nie robili nic złego. A jeżeli ktoś tak uważał to ginął w niewyjasnionych okolicznościach. Czując jednak zmieniające się otoczenie pod wpływem niejakiej Lilith Avery zaklął głośno. Ostatnią rzeczą jaką lubił w pracy były rozmowy z tymi wszystkimi idiotami. Zwłaszcza z tymi, których znał. - Bezczelny i dzieciny? Och... Nie sądziłem, że Pani emocje co do mnie aż tak gwałtownie się zmieniły. - uśmiechnął się bezczelnie przypominając sobie co kilkanaście lat temu zrobił w Hogwarcie. - Jednakże mój wyjątkowo dobry stan zawdzięczam tym, że żywię się nienawiścią do mugoli. Musi Pani spróbować, wyjątkowo dobrze działa na cerę. - dodał po chwili drapiąc się po swoim zaroście. - A myślę, że cały ród Averych odetchnąłby z ulgą znając Pani nowe stanowisko. - zaśmiał się prześmiewczo, hehehe, masło maślane, z sytuacji, która teraz miała miejsce w jej związku.
Asellus Black
Zawód : łowca wilkołaków
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Słońce świeci, ptaszek kwili
Może byśmy się zabili?
Może byśmy się zabili?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
To było właśnie jedno z tych spotkań, przy których naprawdę bałam się, że dostanę szczękościsku. Kolejne słowa wiły się na końcu mojego języka, by finalnie tam skonać, nigdy nie dotarłszy do uszu rozmówcy. Nie byłam zbyt dobrą aktorką, opanowanie negatywnych emocji, to również pojęcie mi obce. Tylko więc czekać, aż nasza uprzejma wymiana zdań doprowadzi do wybryków metamorfomagicznych. Kolejne słowa - szpilki, wypływały z jego ust a kpiący uśmiech świadczył o czerpanej z całej sytuacji, satysfakcji. - Musi mieć lord niezwykle nudne życie, skoro tak interesuje się moją osobą oraz poglądami mojego nowej rodziny. - Odbiłam piłeczkę, utrzymując kpiący ton głosu. Wiedziałam jednak, że na tym się nie skończy, zresztą, sama nie bardzo garnęłam się do ucięcia tej dziecinady. - Proszę się jednak nie obawiać, zostałam przyjęta ciepło a moje małżeństwo ma się doskonale. Głupotą z mojej strony byłoby, gdybym przez własny kaprys, świadomie, pogorszyła stosunki z poszczególnymi członkami rodu. Nie mam zamiaru również sabotować własnego związku, więc jeśli to lorda uspokaja, obiecuję, że dołożę wszelkich starań by nie zawieść niczyich oczekiwań oraz godnie reprezentować swoje nowe nazwisko. - Kretyn, co najmniej jakbym kiedykolwiek machała chorągiewkami z napisem "Mugole do boju". Fakt, poglądy mieliśmy różne, biorąc pod uwagę ostatni czas - skrajnie różne. Nie zamierzałam jednak zaprzepaszczać tego, na co tak długo pracowałam. Zbyt wiele wyrzeczeń kosztowało mnie (i kosztować będzie) uczucie do Perseusa. - Och, a skoro już o małżeństwie mowa, pozwolę sobie zapytać, czy planuje lord w końcu zmienić swój stan cywilny? Proszę się nie sugerować dotychczasowym, ulgowym traktowaniem. Zegar tyka coraz głośniej. Jeszcze, nie daj Merlinie, musiałby się lord zadowolić jakimś ochłapkiem o krwi czystej, i co wtedy? - Może jednak nie byłam taką najgorszą aktorką, skoro udało mi się posłać spojrzenie pełne pożałowania, a słowa wymawiać z nienagannym przejęciem. Z tego punktu nie było już odwrotu, dolałam sporej ilość oliwy do ognia - z chęcią więc zobaczę jak płonie (oby tylko ten ogień mnie nie strawił).
And on purpose,
I choose you.
.
I choose you.
.
Lilith Greengrass
Zawód : Auror
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Don't mistake my kindness for weakness,
I'll choke you with the same hands I fed you with.
I'll choke you with the same hands I fed you with.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
O Asellusie można było powiedzieć wiele złego. Mocno odnosił się ze swoim stanowiskiem wobec szlam, bywał bezpośredni i uszczypliwy. Nie zaliczano go do grona osób, które potrafią współczuć ludziom jeśli cierpią. Kierował się bowiem przekonaniem, że bezwzględność uchroni go przed popełnianiem błędów. Każdego dnia stawał się coraz bardziej zdystansowany i chłodny. Oczywiście nikt nie szukał tego przyczyn. Udawało mu się odpychać od siebie ludzi na tyle, żeby nie wkładali nosa w nie swoje sprawy. Dlatego tak bardzo cieszył się widząc zgorszenie na twarzach przypadkowych osób. Zwłaszcza tych, którzy mieli nieprzyjemność podjąć z nim jakąkolwiek konwersację.
- Oczywiście, lady Avery. My, samotni szlachcice, nie mamy nic w życiu do roboty poza pielęgnowaniem porządku w rodach szlacheckich. - szyderczo odpowiedział Asellus zadzierając głowę. Nie rozumiał jak to się stało, że Lilith Greengrass została członkinią poniekąd jego rodziny. - Chcę jednak przypomnieć, że z rodem Avery mnie również łączy pokrewieństwo, więc nie rozumiem skąd to zdziwienie w temacie troski. - uśmiechnął się po chwili. Czyżby Lilith zapomniała, że on też po części ma geny Averych? Prawdę mówiąc to stali się swego rodzaju kuzynostwem. Jaki ten los jest przewrotny.
- Droga lady... Boisz się wprost powiedzieć w czym rzecz? Oboje wiemy, że ostatnie referendum skutecznie podzieliło rody szlacheckie. Wszyscy zdają sobie sprawę po której stronie stoi ród Averych, a po której ród Greengrassów. Ciesze się jednak słyszeć, że zamierzasz godnie reprezentować ród Averych. Czy to oznacza, że w ostatnim referendum głosowałaś przeciwko mugolom? - zapytał wprost z uśmiechem nie schodzącym mu z ust. Oczywiście musiała zapomnieć o tym, żeby sprawdzić wszystkie gałęzie rodu Averych. Wiedziałaby wtedy, że jego obecność wśród rodzinnych spędów będzie nieunikniona.
- Cóż... W świetle wydarzeń mam nadzieję, że to nie jest kolejna nieudolna próba zaproszenia mnie na spotkanie w Hogsmeade. - spojrzał na nią z rozbawieniem wymalowanym na twarzy. To był cudowny dowcip. - A jeżeli chodzi o mój faktyczny stan cywilny wydaje mi się, że nestor podjął już decyzję. Zdziwiony jestem, że Pani o tym nie wie. Ale skoro nie dotarły do Pani tak ważne informację śmiem twierdzić, że nie jest Pani... potencjalną parą uszu zasługującą na takie wieści. - wybronił się w iście zacnym stylu. Co jak co, ale na propozycje matrymonialne nie mógł narzekać. Tylko od niego zależało to czy któraś się spełni. Do momentu kiedy nestor nie podjął takiej, a nie innej decyzji.
- Oczywiście, lady Avery. My, samotni szlachcice, nie mamy nic w życiu do roboty poza pielęgnowaniem porządku w rodach szlacheckich. - szyderczo odpowiedział Asellus zadzierając głowę. Nie rozumiał jak to się stało, że Lilith Greengrass została członkinią poniekąd jego rodziny. - Chcę jednak przypomnieć, że z rodem Avery mnie również łączy pokrewieństwo, więc nie rozumiem skąd to zdziwienie w temacie troski. - uśmiechnął się po chwili. Czyżby Lilith zapomniała, że on też po części ma geny Averych? Prawdę mówiąc to stali się swego rodzaju kuzynostwem. Jaki ten los jest przewrotny.
- Droga lady... Boisz się wprost powiedzieć w czym rzecz? Oboje wiemy, że ostatnie referendum skutecznie podzieliło rody szlacheckie. Wszyscy zdają sobie sprawę po której stronie stoi ród Averych, a po której ród Greengrassów. Ciesze się jednak słyszeć, że zamierzasz godnie reprezentować ród Averych. Czy to oznacza, że w ostatnim referendum głosowałaś przeciwko mugolom? - zapytał wprost z uśmiechem nie schodzącym mu z ust. Oczywiście musiała zapomnieć o tym, żeby sprawdzić wszystkie gałęzie rodu Averych. Wiedziałaby wtedy, że jego obecność wśród rodzinnych spędów będzie nieunikniona.
- Cóż... W świetle wydarzeń mam nadzieję, że to nie jest kolejna nieudolna próba zaproszenia mnie na spotkanie w Hogsmeade. - spojrzał na nią z rozbawieniem wymalowanym na twarzy. To był cudowny dowcip. - A jeżeli chodzi o mój faktyczny stan cywilny wydaje mi się, że nestor podjął już decyzję. Zdziwiony jestem, że Pani o tym nie wie. Ale skoro nie dotarły do Pani tak ważne informację śmiem twierdzić, że nie jest Pani... potencjalną parą uszu zasługującą na takie wieści. - wybronił się w iście zacnym stylu. Co jak co, ale na propozycje matrymonialne nie mógł narzekać. Tylko od niego zależało to czy któraś się spełni. Do momentu kiedy nestor nie podjął takiej, a nie innej decyzji.
Asellus Black
Zawód : łowca wilkołaków
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Słońce świeci, ptaszek kwili
Może byśmy się zabili?
Może byśmy się zabili?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Skończę niczym buldog, to już pewne. Szczękościski będą na porządku dziennym, a Perseus do końca życia będzie musiał mnie z nim ratować. Może powinnam zacząć interesować się animagią? Wtedy budziłabym mniej podejrzeń, w swoim buldożym wcieleniu. Obstawałam jednak przy wymuszonym uśmiechu i spojrzeniu pełnym pożałowania, no bo cóż innego można było lordowi Blackowi zaproponować, niż współczucie? Nic. Komuś takiemu, można było jedynie współczuć, i to wielu rzeczy. Kiedy napomknął więc o przynależności do rodu Averych, grymas na mojej twarzy ustąpił ogólnemu zdziwieniu, w chwili gdy jedna z brwi powędrowała ku górze. - Ależ naturalnie, pamięć mnie jeszcze nie zawodzi. Pragnę jednak przypomnieć, że więzy krwi to nie wszystko, a ponieważ wzrok również mam dobry, dodam tylko tyle, że na ostatnich przyjęciach w Shropshire, lorda nie widziałam. - Odparłam lekko, nieco mocniej przyciskając akta do piersi. Jeśli na początku towarzyszyło mi uczucie stresu, tak teraz zaczynałam czuć się całą sytuacją rozbawiona. Miał tupet by stać przede moją osobą i zgrywać złotego kuzyna. Doprawdy źle dobrane karty, Asellusie.
Na wspomnienie referendum, oraz faktu, że ludzie których kocham stanęli po przeciwnych stronach barykady, mój żołądek fiknął kozła. Zmrużyłam delikatnie oczy, a uśmiech zniknął z mych ust równie szybko, co się na nich pojawił. Popełniasz błąd, zwracając się do mnie w ten sposób. - Wraz z wiekiem oprócz uroku, ubywa Ci klasy As. - Warknęłam w jego kierunku, kończąc całą tą farsę. Znaliśmy się nie od dziś, a cała ta otoczka wymuszonych, sztucznych form grzecznościowych, miała na celu wzajemne podniesienie ciśnienia. - Odpowiedzi jakie zaznaczyłam nie powinny Cię interesować, ród Greengrassów również. Jeśli więc przez myśl Twoją przemknęło, że staną po innej stronie barykady niż to zrobili, najwidoczniej przespałeś lekcje historii lub masz kłopoty z pamięcią, skoro zaledwie dziesięć lat od ukończenia Hogwartu zapominasz o rzeczach oczywistych. - Wyrzuciłam z siebie niemal jednym tchem, pozbawiona wszelkich chęci, do zachowania jakikolwiek pozorów. Był dupkiem, chyba największym jakiego znałam. Pyszny uśmieszek, kpiący ton głosu, wzrok pełen pogardy. Przykre, że poza nazwiskiem, nie reprezentował sobą niczego godnego a pierś swą mimo to wypinał do przodu dumnie niczym paw. Teatralnie wywróciłam oczami, słysząc wzmiankę na temat Hogsmeade. - Będziesz się tym szczycił do końca swych dni? Naprawdę nie stać Cię na nic lepszego? Czy to po prostu osiągnięcie Twojego życia? Bo jeśli tak, to najmocniej przepraszam. Napawaj się wyblakłym wspomnieniem zwycięstwa, sprzed ponad dekady. - Fuknęłam lekceważąco, by parę chwil później parsknąć śmiechem. - Naprawdę, muszę przyznać, że bawisz mnie niesamowicie. Co prawda również irytujesz jak nikt, wściubiając nos w nieswoje sprawy, ale ów fakt zdaje się niknąć, przy salwach śmiechu jakimi staram się nie wybuchać. - Pokręciłam głową, nadal rozbawiona. - A nie wpadłeś na pomysł, że może po prostu moje życie nie kręci się wokół plotek? Naprawdę, wierz mi, swój wolny czas przeznaczam na przyjemności, a swego umysłu staram się nie zaśmiecać zbędnymi informacjami. Jeśli już jednak zdarzyło nam się spotkać w tych jakże sprzyjających warunkach, z czystej grzeczności postanowiłam zapytać jak sprawy się mają u Ciebie.Niestety nie śledzę Twego życia tak dokładnie, jak Ty mojego, więc muszę takich rzeczy dowiadywać się u źródła. - Znów mogłam powrócić do spojrzenia pełnego pożałowania.
Na wspomnienie referendum, oraz faktu, że ludzie których kocham stanęli po przeciwnych stronach barykady, mój żołądek fiknął kozła. Zmrużyłam delikatnie oczy, a uśmiech zniknął z mych ust równie szybko, co się na nich pojawił. Popełniasz błąd, zwracając się do mnie w ten sposób. - Wraz z wiekiem oprócz uroku, ubywa Ci klasy As. - Warknęłam w jego kierunku, kończąc całą tą farsę. Znaliśmy się nie od dziś, a cała ta otoczka wymuszonych, sztucznych form grzecznościowych, miała na celu wzajemne podniesienie ciśnienia. - Odpowiedzi jakie zaznaczyłam nie powinny Cię interesować, ród Greengrassów również. Jeśli więc przez myśl Twoją przemknęło, że staną po innej stronie barykady niż to zrobili, najwidoczniej przespałeś lekcje historii lub masz kłopoty z pamięcią, skoro zaledwie dziesięć lat od ukończenia Hogwartu zapominasz o rzeczach oczywistych. - Wyrzuciłam z siebie niemal jednym tchem, pozbawiona wszelkich chęci, do zachowania jakikolwiek pozorów. Był dupkiem, chyba największym jakiego znałam. Pyszny uśmieszek, kpiący ton głosu, wzrok pełen pogardy. Przykre, że poza nazwiskiem, nie reprezentował sobą niczego godnego a pierś swą mimo to wypinał do przodu dumnie niczym paw. Teatralnie wywróciłam oczami, słysząc wzmiankę na temat Hogsmeade. - Będziesz się tym szczycił do końca swych dni? Naprawdę nie stać Cię na nic lepszego? Czy to po prostu osiągnięcie Twojego życia? Bo jeśli tak, to najmocniej przepraszam. Napawaj się wyblakłym wspomnieniem zwycięstwa, sprzed ponad dekady. - Fuknęłam lekceważąco, by parę chwil później parsknąć śmiechem. - Naprawdę, muszę przyznać, że bawisz mnie niesamowicie. Co prawda również irytujesz jak nikt, wściubiając nos w nieswoje sprawy, ale ów fakt zdaje się niknąć, przy salwach śmiechu jakimi staram się nie wybuchać. - Pokręciłam głową, nadal rozbawiona. - A nie wpadłeś na pomysł, że może po prostu moje życie nie kręci się wokół plotek? Naprawdę, wierz mi, swój wolny czas przeznaczam na przyjemności, a swego umysłu staram się nie zaśmiecać zbędnymi informacjami. Jeśli już jednak zdarzyło nam się spotkać w tych jakże sprzyjających warunkach, z czystej grzeczności postanowiłam zapytać jak sprawy się mają u Ciebie.Niestety nie śledzę Twego życia tak dokładnie, jak Ty mojego, więc muszę takich rzeczy dowiadywać się u źródła. - Znów mogłam powrócić do spojrzenia pełnego pożałowania.
And on purpose,
I choose you.
.
I choose you.
.
Lilith Greengrass
Zawód : Auror
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Don't mistake my kindness for weakness,
I'll choke you with the same hands I fed you with.
I'll choke you with the same hands I fed you with.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
2 kwietnia
Nie była pewna czy powinna tutaj przychodzić. Nie mogła zapomnieć słów swoich bliskich, które ciągle pojawiały się w jej głowie jak natrętna mucha. Oczywiście, że się martwiła – nie była głupia i wiedziała, że sytuacja w Londynie prezentowała się naprawdę źle. Cały wczorajszy dzień zastanawiała się czy jest sens rejestrować różdżkę i tym samym wchodzić w sam środek tego bałaganu. Wtedy rozmyślała co by było gdyby tego jednak nie zrobiła i ostatecznie doszła do wniosku, że to posunięcie byłoby jeszcze głupsze. Po pierwsze, niezarejestrowanie różdżki równałoby się ze złamaniem prawa, a szczególnie teraz nie chciała mieć z nim na pieńku. Po drugie, musiałaby wówczas zrezygnować z pracy, a ktoś musiał ją wykonywać. To, że nieciekawi ludzie doszli do władzy nie znaczyło, że praca ministerstwa ma być sparaliżowana. Zresztą uważała się za świetną amnezjatorkę, a poza tym nie mogła sobie pozwolić na stratę pieniędzy. Dlatego dzielnie przyszła z samego rana do dobrze znanego gmachu, stając w jeszcze-nie-tak-długiej kolejce do rejestracji. Znała to miejsce wystarczająco dobrze, żeby wiedzieć, że takie sprawy należy załatwiać skoro świt. Uzbroiła się w cierpliwość, chociaż to co działo się dookoła przyprawiało ją o dreszcze. Przyglądała się ukradkiem ludziom, którzy stali obok niej w kolejce, w niektórych z nich odnajdując kolegów z pracy. Wówczas zdobywała się na uśmiech, witając się z nimi delikatnym skinieniem głowy. Nie miała w tej chwili ochoty na pogawędki. Podejrzewała, że przypłaci swoją decyzję zdrowiem psychicznym, ale mimo wszystko uważała ją za słuszną.
Dobrnęła do okienka szybciej niż się tego spodziewała. Bez zbędnych ceregieli pochwyciła za formularz i zaczęła go wypełniać, a ręka swędziała ją poważnie przy wpisywaniu statusu krwi swojej matki. Zerkała co i rusz na urzędniczkę, zastanawiając się, czy może jednak nie zmienić tego szczegółu, ale kiedy tylko urzędniczka uniosła na nią wzrok, zmieniła zdanie. Pracowała tutaj ponad dwadzieścia lat, wielu ludzi doskonale wiedziało kim jest.
Spokojnie dobrnęła do końca i oddała kartkę urzędniczce, która zaczęła sprawdzać każdą linijkę po kolei, dopytując o następne szczegóły. Samantha trochę traciła cierpliwość, ale starała się nie dać tego po sobie poznać. Chciała zatrzymać tę pracę, nie mogła robić scen. Poprawiła zieloną apaszkę, która dziwnie przesunęła jej się na szyi, po czym mimowolnie zaczęła irytująco bębnić czerwonymi paznokciami o blat, czekając na decyzję.
Nie była pewna czy powinna tutaj przychodzić. Nie mogła zapomnieć słów swoich bliskich, które ciągle pojawiały się w jej głowie jak natrętna mucha. Oczywiście, że się martwiła – nie była głupia i wiedziała, że sytuacja w Londynie prezentowała się naprawdę źle. Cały wczorajszy dzień zastanawiała się czy jest sens rejestrować różdżkę i tym samym wchodzić w sam środek tego bałaganu. Wtedy rozmyślała co by było gdyby tego jednak nie zrobiła i ostatecznie doszła do wniosku, że to posunięcie byłoby jeszcze głupsze. Po pierwsze, niezarejestrowanie różdżki równałoby się ze złamaniem prawa, a szczególnie teraz nie chciała mieć z nim na pieńku. Po drugie, musiałaby wówczas zrezygnować z pracy, a ktoś musiał ją wykonywać. To, że nieciekawi ludzie doszli do władzy nie znaczyło, że praca ministerstwa ma być sparaliżowana. Zresztą uważała się za świetną amnezjatorkę, a poza tym nie mogła sobie pozwolić na stratę pieniędzy. Dlatego dzielnie przyszła z samego rana do dobrze znanego gmachu, stając w jeszcze-nie-tak-długiej kolejce do rejestracji. Znała to miejsce wystarczająco dobrze, żeby wiedzieć, że takie sprawy należy załatwiać skoro świt. Uzbroiła się w cierpliwość, chociaż to co działo się dookoła przyprawiało ją o dreszcze. Przyglądała się ukradkiem ludziom, którzy stali obok niej w kolejce, w niektórych z nich odnajdując kolegów z pracy. Wówczas zdobywała się na uśmiech, witając się z nimi delikatnym skinieniem głowy. Nie miała w tej chwili ochoty na pogawędki. Podejrzewała, że przypłaci swoją decyzję zdrowiem psychicznym, ale mimo wszystko uważała ją za słuszną.
Dobrnęła do okienka szybciej niż się tego spodziewała. Bez zbędnych ceregieli pochwyciła za formularz i zaczęła go wypełniać, a ręka swędziała ją poważnie przy wpisywaniu statusu krwi swojej matki. Zerkała co i rusz na urzędniczkę, zastanawiając się, czy może jednak nie zmienić tego szczegółu, ale kiedy tylko urzędniczka uniosła na nią wzrok, zmieniła zdanie. Pracowała tutaj ponad dwadzieścia lat, wielu ludzi doskonale wiedziało kim jest.
Spokojnie dobrnęła do końca i oddała kartkę urzędniczce, która zaczęła sprawdzać każdą linijkę po kolei, dopytując o następne szczegóły. Samantha trochę traciła cierpliwość, ale starała się nie dać tego po sobie poznać. Chciała zatrzymać tę pracę, nie mogła robić scen. Poprawiła zieloną apaszkę, która dziwnie przesunęła jej się na szyi, po czym mimowolnie zaczęła irytująco bębnić czerwonymi paznokciami o blat, czekając na decyzję.
Gdy dotarła do Ministerstwa, zegar wskazywał godzinę równo dziesiątą.
Od niedawna światem czarodziejów wzburzył dekret nakazujący rejestrację różdżek, a wszechogarniająca chęć pozostania w dobrej komitywie z władzą zbierała pierwsze żniwa; kolejki do biur komisji stawały się legendarne, w kuluarach mówiono o nich jako o niezbywalnym elemencie nowego porządku. Inwigilacja społeczeństwa nie była rewolucją nieznaną przeszłości, teraźniejszość z kolei budowali zwycięzcy i Chang rozumiała konieczność wprowadzenia zasad dbania o nowy porządek, porządek na ich zasadach. Decyzja czy rejestrować była prosta. W dobie poglądów jakim hołdowało na nowo zbudowane Ministerstwo jej zajęcie i tak było niemal godne pochwały. Chyba.
Na audiencję przed biurokratami zgromadzonymi w dawnym, zlikwidowanym już Biurze Aurorów czekało, jej okiem, lekko kilkadziesiąt czarodziejów. Trzydziestu, może więcej? Dla zachowania resztek cierpliwości czarownica postanowiła ich nie liczyć: wyobrażenie z jakim przyszła, bazujące na opowieściach tych, którzy swoje już odstali, było zdecydowanie gorsze niż zastana rzeczywistość gdzie kolejka, owszem, była, ale i poruszała się do przodu. Najgorszym elementem była chyba panująca wokół cisza niepewności. Raz po raz ktoś przełożył stronę czytanej gazety, gdzie indziej ktoś kaszlnął, ale oprócz tego w powietrzu unosił się ciężki dym wątpliwości, płonnych nadziei i skupienia. Sama ze znudzenia wiele razy wodziła wzrokiem po wypełnionych polach w formularzach wymaganych przez Ministerstwo; większej części swojej rodziny nie znała, informacji zasięgnąwszy bezpośrednio od rodziców i z drzewka genealogicznego, o poznaniu pradziadków - szczególnie pochodzących z Chin - mogła tylko pomarzyć. Nie to było jednak ważne. W porównaniu do wielu zgromadzonych przed i za nią czarodziejów, sytuacja jej krwi prezentowała się obiecująco. Obiecująco na tyle, by nie wrzucono jej do jednego wora z godnymi biurokratycznego przemaglowania.
Sam proces stanięcia przed komisją nie zaliczał się do przyjemnych doświadczeń. Surowość badającego jej sprawę głównego urzędnika doskonale podkreślało jego nieuprzejme burczenie pod nosem gdy sprawdzał nakreślone przez nią odpowiedzi na kolejnych kartach formularza; wertował je kilkukrotnie, jakby na siłę doszukując się dziury w całym, by ostatecznie burknąć trochę głośniej na znak, że ów dziury znaleźć - nie znalazł. W tym samym czasie inny rejestrator sprawdzał jej różdżkę, wedle oceny Wren trochę zbyt niedelikatnie, jednak na tyle panowała nad mimiką, by myśli zachować dla siebie, a pozory dla oczu egzaminujących jej sprawę czarodziejów. Potem złożyła wymagany podpis i czmychnęła czym prędzej z powrotem do swojej dziury.
Gdy wychodziła z Ministerstwa, zmęczona tłumem i duchotą, szlochem mugolaków i ilością zmarszczek na twarzach biurokratów, wskazówki zegara minęły godzinę czternastą.
zt
Strona 2 z 2 • 1, 2
Zegar
Szybka odpowiedź