Alejka
Strona 1 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
Alejka
To właśnie tutaj materializują się czarodzieje dostający się do ministerstwa przez oficjalne wejście, ukryte na ulicach Londynu pod postacią publicznych toalet lub poprzez sieć Fiuu. Wzdłuż ścian ciągną się rzędy kominków, z jednych co chwilę wyskakują czarodzieje zaczynający kolejny dzień pracy, pod innymi tworzą się już kolejki chętnych do opuszczenia tego magicznego przybytku. Po granatowym suficie wiją się i przesuwają złociste symbole, a posadzka z ciemnego drewna lśni, mimo że każdego dnia przechodzą tędy dziesiątki, a nawet setki czarodziejów. Dalej, pomiędzy częścią z kominkami a przejściem w stronę wind prowadzących na poszczególne piętra, znajduje się wspaniała Fontanna Magicznego Braterstwa ze złotymi posągami przedstawiającymi parę czarodziejów, centaura, goblina i skrzata domowego. Przez większą część dnia przestrzeń ta jest zatłoczona pracownikami oraz interesantami, zewsząd słychać gwar rozmów, jednak trzeba się skupić, by wychwycić pojedyncze słowa w tym zamieszaniu.
Raiden poprawił rękawy marynarki, stojąc przy ciągu kominków i rozglądając się co chwila za znajomą sylwetką Peony. Zerknął na zegarek, by znowu złapać się na tym, że patrzył na niego już dziesiąty raz w ciągu trzech minut. Nie mógł ukryć zdenerwowania i zaniepokojenia tym, co właśnie się zaczynało dziać w magicznym świecie. Skoro sam był w takim stanie, nie zamierzał zostawiać swojej rodziny samej. Sophia na pewno sama sobie poradziła - zresztą Raiden nie miał kiedy jej złapać. Ze starszą ze Sproutów skontaktował się listownie. Umówili się, że spotkają się przed referendum i podejdą razem. Była to na tyle poważna sytuacja, że nie mogli tego zostawić... Lepiej było iść we dwójkę, wiedząc, że są jednogłośni w swoich decyzjach. Wsparcie było o wiele ważniejsze niż ktokolwiek mógłby przypuszczać. Carter nie chciał też, by kuzynkę przeraziły tłumy, które dosłownie zalewały tego dnia Ministerstwo Magii. Mogłoby się wydawać, że tak jest zawsze, ale dzisiejszego dnia było jeszcze gorzej. Dzień wolny od pracy, referendum, możliwość wprowadzenia gwałtownych zmian w ich świecie... To było niebezpieczne. Cholernie niebezpieczne, a fakt że nastroje antymugolskie przeważały w czarodziejskim społeczeństwie nie zapowiadały niczego dobrego. Co się miało wydarzyć? Miał nadzieję, że ludzie przejrzą na oczy i postąpią właściwie. Były to marne szanse, ale cuda czasem się zdarzały. To mogło zaważyć nad wszystkim... Podniósł spojrzenie raz jeszcze szukając kobiety.
I wtedy ją zobaczył. Wychodziła z kominka i zaraz została zatrzymana przez strażnika, karzącego jej się wylegitymować. Nie czekając na nic, skierował się w jej stronę, by stanąć za mężczyzną, który dość oschle zwracał się do Peony.
- Zostaw ją. Ona jest ze mną - warknął Carter do strażnika. - Wpisz Peony Sprout.
- Mam rozkazy, żeby...
- Raiden Carter za nią poświadcza.
I nie czekając już na nic, zaraz złapał ją za ramię i odciągnął na chwilę na bok. Torował im przejście, nie chcąc, by Peony czuła się zbyt osaczona. Nie było to takie proste, ale w końcu się udało odejść na bok, a tłum przelewał się tuż obok nich. Raiden spojrzał w oczy kuzynce, nie kryjąc zmartwienia, ale jego twarz wyrażała też coś jeszcze - zdecydowanie i wolę walki.
- Jak Nate? - spytał od razu i chociaż pytanie nie było poważne, ton jego głosu wyrażał zmartwienie. Zupełnie jakby nadchodziło coś strasznego.
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
Peony nigdy nie interesowała się zbytnio polityką. Żyła w przekonaniu, że nie jest jej to do niczego potrzebne, a z jej głosem czy bez niego i tak zostaną podjęte decyzje. Nie wierzyła, że może mieć jakikolwiek wpływ na sytuację w świecie czarodziei. Jednak choć nie mówiło się o tym głośno było jasne, że nad całą ich społecznością zbierają się ciemne chmury i zbliżają się ciężkie czasy. To referendum było tego przykładem. Pierwszy raz poczuła, że ignorowanie tego i oczekiwanie najgorszego nie jest rozwiązaniem. To nawet nie była opcja. Czyste tchórzostwo. Bała się tego co może się wydarzyć i przerażał ją fakt, że tak wielu czarodziei nie widzi w tym czegoś złego, a tylko szansę na lepsze. Nie wyobrażała sobie jak wiele mieli zamiar poświęcić w imię tego „lepszego”. Postanowiła zagłosować. Pokazać swój sprzeciw. Jej zdaniem to było chore. To podchodziło pod ogólny fanatyzm. Inaczej się nazwać tego nie dało. Kiedy powiedziała małemu, że wybiera się do Ministerstwa chłopiec bardzo chciał pójść z nią. Wykłócał się, że nie chce iść do dziadków i próbował szantażu emocjonalnego pod tytułem: „bądź najlepszą mamą na świecie”. Pewnie gdyby to był inny dzień nie opierałaby się tak bardzo, ale dzisiaj? Nie była nawet w stanie sobie wyobrazić jak wielu czarodziei przyjdzie oddać swój głos. Skorzystała z sieci Fiuu bo to był najszybszy transport do Ministerstwa. Nie miała zbyt wiele czasu. Zamówienie na mandragory samo się nie przygotuje. Od pierwszego kroku w Ministerstwie przeszły jej dreszcze. Nie ma dobrych wspomnień z tym miejscem, a ludzie otaczający ją niemalże z każdej strony nie ułatwiali jej tego. Rozejrzała się chcąc skupić na kimś konkretnym spojrzenie. Odgadnąć nastroje, może znaleźć kogoś znajomego. Wiedziała, że będzie tu Carter i to chyba właśnie jego spojrzeniem szukała. Kiedy jednak nigdzie go nie znalazła podeszła do stojącego przy kominkach strażnika. Zaczęła zirytowana szukać dokumentów. Niby wiedziała, że mogą chcieć ją wylegitymować, ale nigdy nie rozumiała dlaczego muszą być przy tym tacy nieuprzejmi. Nie zdążyła ich znaleźć, bo zjawił się Rai. Była mu za to bardzo wdzięczna. Denerwowała się aż nadto, a strażnicy ani trochę jej w tym nie pomagali. Przepychali się przez tłum chcąc znaleźć jakieś wolniejsze miejsce. To graniczyło z cudem, ale w końcu się udało. Odetchnęła zdając sobie dopiero sprawę, że kiedy tu szli wstrzymywała oddech. Przeniosła wzrok na mężczyznę, a na jego pytanie kącik ust jej drgnął. - Bardzo, ale to bardzo chciał, żebym go tutaj zabrała. Podebrał mi nawet trochę proszku Fiuu, ale na szczęście w odpowiednim momencie się zorientowałam. - no matka roku, brawo ty! - Pytał o Ciebie. - dodała. Była zaskoczona, że jej syn tak szybko się do kogoś przyzwyczaił. Zwykle był nieufny w stosunku do ludzi, a tu proszę. Rozejrzała się, ale zaraz znowu wróciła spojrzeniem do Cartera. - To jest jakieś szaleństwo. Nie mówię tylko o tych wszystkich ludziach, ale… to co oni robią. To jest szaleństwo, Rai. - powiedziała choć wiedziała, że on doskonale zdaje sobie z tego sprawę.
do not cry because it is over
smile because it happened
smile because it happened
Peony Sprout
Zawód : własna hodowla Mandragor & warzenie eliksirów
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
nie widziałam cię już od miesiąca. nic.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Rejestrowanie wszystkich przybyłych musiało się odbyć, ale Raiden wolał, żeby jego rodzina nie musiała przez to przechodzić. Sprawdzanie różdżek, oddawanie ich chociażby na chwilę komuś innemu, nie było przyjemnym doświadczeniem. Ale musieli to zrobić. Na szczęście nikt nie mógł się przyczepić do czarodziejskiego policjanta, chyba że potem byłyby z tego kłopoty. Z nim jednak nigdy ich nie było... Tych poważniejszych. O pierdoły - tak, ale gdy chodziło o coś poważnego Raiden zawsze brał to tak jak powinien. Dlatego też nie stracił zaufania swoich przełożonych. McGregor był z niego zadowolony, a towarzystwo McKenny pomagało odnaleźć się w angielskim trybie zasadowym. Obowiązki jak i prawa różniły się znacznie od tych w Ameryce. Zdecydowanie ukrócona była swoboda funkcjonariuszy, co dalej nie było dla niego takie oczywiste. Na razie jednak nie musiał przechodzić sądu dyscyplinarnego, gdy nieco nadużył swoich praw. Wszyscy jeszcze mieli go za Jankesa i chyba miał nim zostać do końca życia. No, niech będzie. Carter nie miał się tym przejmować, chociaż było to zabawne zważywszy na to, że akcent dalej posiadał. Trochę stłumiony, ale jednak.
- Co za dzieciak - mruknął bardziej do siebie niż do Peony na wieść o tym, co wyprawiał Nate. Oczywiście, że nie było to miejsce dla niego, ale Raiden nie mógł czasem przyzwyczaić się do tego jego zachowania. Pewnie sam już by się przeniósł za matką w jego wieku. Podniósł spojrzenie na kuzynkę, słysząc coś, czego nie przewidział. Pytał o ciebie. Poczuł zainteresowanie i pewną dozę odpowiedzialności za następną wizytę w domu Sproutów. Szczerze - on od razu polubił tego małego knypka. Zaraz jednak musiał wrócić myślami do referendum. Zerknął na kuzynkę spod pochylonej głowy, nie chcąc mówić jej o swoich podejrzeniach co jeśli naprawdę wprowadzone zostaną te zmiany. - Miejmy nadzieję, że zdrowy rozsądek zwycięży. - Umilkł na chwilę, gdy obok bliżej niż inni przeszedł jeden ze strażników. Najwidoczniej ktoś stawiał opór przy jednym z kominków. - Jeszcze nic nie wiadomo. Musimy to zrobić, by zabezpieczyć przyszłość. Naszą i... reszty. Czytałaś artykuł w Proroku?
- Co za dzieciak - mruknął bardziej do siebie niż do Peony na wieść o tym, co wyprawiał Nate. Oczywiście, że nie było to miejsce dla niego, ale Raiden nie mógł czasem przyzwyczaić się do tego jego zachowania. Pewnie sam już by się przeniósł za matką w jego wieku. Podniósł spojrzenie na kuzynkę, słysząc coś, czego nie przewidział. Pytał o ciebie. Poczuł zainteresowanie i pewną dozę odpowiedzialności za następną wizytę w domu Sproutów. Szczerze - on od razu polubił tego małego knypka. Zaraz jednak musiał wrócić myślami do referendum. Zerknął na kuzynkę spod pochylonej głowy, nie chcąc mówić jej o swoich podejrzeniach co jeśli naprawdę wprowadzone zostaną te zmiany. - Miejmy nadzieję, że zdrowy rozsądek zwycięży. - Umilkł na chwilę, gdy obok bliżej niż inni przeszedł jeden ze strażników. Najwidoczniej ktoś stawiał opór przy jednym z kominków. - Jeszcze nic nie wiadomo. Musimy to zrobić, by zabezpieczyć przyszłość. Naszą i... reszty. Czytałaś artykuł w Proroku?
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
Zrozumiałe było, że mężczyzna nie mógł przyzwyczaić się do zachowań młodego Sprouta. Nie znał go tak naprawdę. Peony zdążyła się już przyzwyczaić do tego, że jej syn ma milion planów w głowie i z chęcią je realizuje. Dlatego też zawsze musiała mieć oczy dookoła głowy i przewidywać niemalże każdą ewentualność. Fakt, że chciał się z nią przenieść do Ministerstwa nie był niczym dziwnym. W końcu po wszystkich próbach zmanipulowania Peony musiał wymyślić coś innego. Z dziećmi tak już właśnie było. Przyprawiały Cię o zawał serca sto razy dziennie. I nie mogłeś się o to na nie gniewać. Bo to tylko dziecko. Bo to twoje dziecko. Na słowa mężczyzny wzruszyła ramionami. Taki już był. Zaskakiwał ją na każdym kroku. Tak jak zaskoczył ją tym, że tak szybko zaufał Carterowi. Powiedziała to specjalnie. Pojawiając się w życiu Nate'a nie mógł z niego wyjść od razu. Nie mógł nagle stwierdzić, że nie chce się z nim widywać. Jeżeli miał zamiar wejść do ich domu to musiał liczyć się z tym, że młody już zaczął się do niego przyzwyczajać. Sama papierowa odznaka znaczyła już wystarczająco. A ona nie będzie w stanie kolejny raz zabić w dziecku wzorca. Nawet jeśli Carter nie zdawał sobie jeszcze z tego sprawy. - To tylko dziecko. - powiedziała kwitując temat. Nigdy wcześniej nie czuła aż tak dużej presji. Wiedziała, że to głosowanie jest ważne. I czuła, że ludzie powinni choć raz zdecydować się na coś konkretnego. Tylko bała się, że to co dla nich jest właściwe dla innych może właściwe nie być. Co jeśli większość uważa, że tego ten świat potrzebuje? Odcięcia się od świata ludzi, całkowitej zmiany systemu? Bała się. Naprawdę się bała. Choć nie chciała tego po sobie poznać. Zwykle w takich chwilach zachowywała spokój na twarzy. Potrzebowała chociaż tego spokoju. Westchnęła. - Czytałam… - zaczęła i pokręciła głową. - Nie wiem co mam o tym myśleć. To wszystko wydaje się być po prostu trudne. Dla nas to się wydaje oczywiste. Ale nie dla wszystkich może takie być. - dodała. Już w szkole można było zauważyć jak wiele osób było po prostu gnębionych przez swój status krwi. A byli nadal przecież czarodziejami. A co z tymi, którzy nie mają nic? Ani magii, ani krwi? Są po prostu ludźmi? - Nie chce wychowywać syna w takim społeczeństwie. Zagubionym… - ludzie przesuwali się co raz szybciej. Peony zastanawiała się o czym myślą. Przeniosła wzrok znowu na mężczyznę. - Chodźmy... miejmy to już za sobą. - dodała i uśmiechnęła się. Lekko. Pokrzepiająco. Taką przynajmniej miała nadzieje.
z.t x2
z.t x2
do not cry because it is over
smile because it happened
smile because it happened
Peony Sprout
Zawód : własna hodowla Mandragor & warzenie eliksirów
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
nie widziałam cię już od miesiąca. nic.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
10 marca '56
Jako pełnoletnia czarodziejka, miałam okazje aby wyrazić swoje zdanie w referendum. Nie podchodziłam do niego zbyt ufnie, jeszcze niedawno rozmawiałam przecież z lordem Nottem o tym, jak to nie warto ufać Pani Minister, że to co dzieje się w samym Ministerstwie jest nie do pojęcia, a nasze słowo, szlachetnie urodzonych czarodziejów, stało na wielkim znaku zapytania. Niezwykle nas to martwiło, a po ostatnich wydarzeniach - martwiło jeszcze bardziej.
Korzystając jednak z okazji, że miałam możliwość wyrażenia swojej opinii postanowiłam pojawić się w Ministerstwie. Przeszłam przez wejście, udostępniłam swoja rożdżkę do sprawdzenia oraz wzięłam arkusz, na którym miałam zagłosować. Przyszłam sama, ponieważ po ostatnich wydarzeniach, w tym moim feralnym ślubie, moje relacje z innymi ludźmi zostały dziwnie pokomplikowane i póki co nie potrafiłam sobie z tym poradzić. Miałam wrażenie, że trzymają oni ode mnie dystans, martwiąc się tylko o moje zdrowie. A może to ja się odsunęłam, próbując znaleźć rozwiązanie swoich problemów w sobie? Nie byłam w stanie dokładnie tego określić.
Kartę swoich odpowiedzi wypełniłam od razu, chociaż nie wiedziałam co to wszystko może dla nas oznaczać, tym razem starałam się podążać za głosem rozumu i wszystko dokładnie przeanalizować. Na ile umiałam, na tyle to zrobiłam. Kiedyś przecież interesowała mnie polityka. Teraz już mniej, ale jeszcze coś pamitałam. Na przykład, że Wielka Konfederacja Czarodziejska wcale nie jest taka zła, jak ja to Pani Minister opisywała.
Kierując się w stronę urn, aby zagłosować, moim oczom mignęła mi znajoma, bardzo bliska mi osoba. Od razu rozpoznałam w niej swoja droga kuzynkę - Darcy. Bez większego zastanowienia ruszyłam w jej kierunku. Wygadała jakby właśnie wracała spod fontanny Magicznego Bractwa, czyli dokładnie tam, gdzie ja właśnie szłam. Miała na sobie bardzo ładna suknie, a w swojej rodowej czerwieni wyróżniała się na tle innych czarodziei. Ja za to dziś postawiłam na jasna zieleń, suknia długa i prosta. Przy swojej urodzie zbytnio nie potrzebowałam poprawiać niczego zbędnymi ozdobami.
- Darcy - powiedziałam do niej, niespodziewanie wychodząc z tłumu.
Stanęłam przed kuzynka, zaciskając usta w prosta linie. Jednak, jak zawsze, po moich oczach widać było co czuje. Tym razem było to szczęście, że udało mi się trafić na kogoś znajomego.
Jako pełnoletnia czarodziejka, miałam okazje aby wyrazić swoje zdanie w referendum. Nie podchodziłam do niego zbyt ufnie, jeszcze niedawno rozmawiałam przecież z lordem Nottem o tym, jak to nie warto ufać Pani Minister, że to co dzieje się w samym Ministerstwie jest nie do pojęcia, a nasze słowo, szlachetnie urodzonych czarodziejów, stało na wielkim znaku zapytania. Niezwykle nas to martwiło, a po ostatnich wydarzeniach - martwiło jeszcze bardziej.
Korzystając jednak z okazji, że miałam możliwość wyrażenia swojej opinii postanowiłam pojawić się w Ministerstwie. Przeszłam przez wejście, udostępniłam swoja rożdżkę do sprawdzenia oraz wzięłam arkusz, na którym miałam zagłosować. Przyszłam sama, ponieważ po ostatnich wydarzeniach, w tym moim feralnym ślubie, moje relacje z innymi ludźmi zostały dziwnie pokomplikowane i póki co nie potrafiłam sobie z tym poradzić. Miałam wrażenie, że trzymają oni ode mnie dystans, martwiąc się tylko o moje zdrowie. A może to ja się odsunęłam, próbując znaleźć rozwiązanie swoich problemów w sobie? Nie byłam w stanie dokładnie tego określić.
Kartę swoich odpowiedzi wypełniłam od razu, chociaż nie wiedziałam co to wszystko może dla nas oznaczać, tym razem starałam się podążać za głosem rozumu i wszystko dokładnie przeanalizować. Na ile umiałam, na tyle to zrobiłam. Kiedyś przecież interesowała mnie polityka. Teraz już mniej, ale jeszcze coś pamitałam. Na przykład, że Wielka Konfederacja Czarodziejska wcale nie jest taka zła, jak ja to Pani Minister opisywała.
Kierując się w stronę urn, aby zagłosować, moim oczom mignęła mi znajoma, bardzo bliska mi osoba. Od razu rozpoznałam w niej swoja droga kuzynkę - Darcy. Bez większego zastanowienia ruszyłam w jej kierunku. Wygadała jakby właśnie wracała spod fontanny Magicznego Bractwa, czyli dokładnie tam, gdzie ja właśnie szłam. Miała na sobie bardzo ładna suknie, a w swojej rodowej czerwieni wyróżniała się na tle innych czarodziei. Ja za to dziś postawiłam na jasna zieleń, suknia długa i prosta. Przy swojej urodzie zbytnio nie potrzebowałam poprawiać niczego zbędnymi ozdobami.
- Darcy - powiedziałam do niej, niespodziewanie wychodząc z tłumu.
Stanęłam przed kuzynka, zaciskając usta w prosta linie. Jednak, jak zawsze, po moich oczach widać było co czuje. Tym razem było to szczęście, że udało mi się trafić na kogoś znajomego.
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Darcy nie planował się zatrzymywać. Szla przed siebie, patrząc tylko w jednym kierunku. Nie oglądała się na boki. Referendum przywiodło do atrium wiele czarodziejów, nie tylko tych szlachecko urodzonych. Wolała uniknąć rozmów z nieproszonymi osobami. Przyszła tu w konkretnym celu, a nie na rozmowy. Gdyby szukała sposobu na dyskusję, napisałaby do odpowiednich osób. Głos jednej z nich już za moment miała usłyszeć przedzierając się przez szereg stojących jej na drodze czarodziejów. Rosier w całej swojej kapryśności, miałaby ochotę przejść po nich, żeby szybciej dostać się do kominków do wyjścia z Ministerstwa. Zatrzymał ją właśnie ten znajomy ton. Delikatnie rzucony, a jednak tak bardzo charakterystyczny, że twarz lady Rosier automatycznie zwróciła się w stronę źródła dźwięku.
— Rosalie — wymówiła jej imię dość gładko, lustrując twarz przyjaciółki. Nie było pomiędzy nimi żadnego napięcia, a mimo to ich relacje wyglądały w jakiś sposób zupełnie inaczej. Rosier od dawna już planowała spotkać się z nią i porozmawiać poważniej. O rzeczach oczywistych, a jednocześnie z perspektywy zupełnie nikomu nieznanej, bo to, ze i ona i Rosalie ostatnio przeżywały swoje małe dramaty, wiedziały obie, ale tak naprawdę nie rozmawiały o tym wszystkim w kontekście własnych odczuć.
— Nie głosowałaś jeszcze? — spróbowała zgadnąć z racji kierunku, w jakim udała się Rosalie. Zwróciła twarz w tamtą stronę przez chwilę zastanawiając się nad tym, czy powinna wrócić tam z kuzynką.
— Spotkajmy się w kawiarni. Poczekam na Ciebie.
Zawiesiła na niej wyraźnie wymowny wzrok. Istniało tyle tematów do nadrobienia, chociaż przecież widziały się, chociażby kiedy Rosalie była w szpitalu, ale wtedy każdy odnosił się do niej jak do jajka, które łatwo było potłuc. Nikt nie poruszał niewygodnych kwestii. Darcy posłała przyjaciółce łagodny uśmiech i nie czekając na jej odpowiedź, udała się w wybrane miejsce. Rozmowa na środku pełnego korytarza ludzi nie wydawała się zachęcająca.
| Kawiarnia
— Rosalie — wymówiła jej imię dość gładko, lustrując twarz przyjaciółki. Nie było pomiędzy nimi żadnego napięcia, a mimo to ich relacje wyglądały w jakiś sposób zupełnie inaczej. Rosier od dawna już planowała spotkać się z nią i porozmawiać poważniej. O rzeczach oczywistych, a jednocześnie z perspektywy zupełnie nikomu nieznanej, bo to, ze i ona i Rosalie ostatnio przeżywały swoje małe dramaty, wiedziały obie, ale tak naprawdę nie rozmawiały o tym wszystkim w kontekście własnych odczuć.
— Nie głosowałaś jeszcze? — spróbowała zgadnąć z racji kierunku, w jakim udała się Rosalie. Zwróciła twarz w tamtą stronę przez chwilę zastanawiając się nad tym, czy powinna wrócić tam z kuzynką.
— Spotkajmy się w kawiarni. Poczekam na Ciebie.
Zawiesiła na niej wyraźnie wymowny wzrok. Istniało tyle tematów do nadrobienia, chociaż przecież widziały się, chociażby kiedy Rosalie była w szpitalu, ale wtedy każdy odnosił się do niej jak do jajka, które łatwo było potłuc. Nikt nie poruszał niewygodnych kwestii. Darcy posłała przyjaciółce łagodny uśmiech i nie czekając na jej odpowiedź, udała się w wybrane miejsce. Rozmowa na środku pełnego korytarza ludzi nie wydawała się zachęcająca.
| Kawiarnia
Darcy Rosier
Zawód : hipnotyzerka w rodowym rezerwacie w Kent
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Jeśli ktoś uprawia ze znawstwem sztukę perswazji, powinien wpierw wzbudzić ciekawość, później połechtać próżność, by wreszcie odwołać się do sumienia lub dobroci.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Dobrze zgadłam więc, że Darcy była już po głosowaniu i zbierała się właśnie ku wyjściu. I dobrze, że udało mi się ją dostrzec i dojść do niej, nim straciłam ją z linii wzroku. Zdawało się, że nie tylko ja wyczuwałam dziwną zmianę naszych relacji, sądząc po zachowaniu kuzynki i ona czuła się niezwykle niepewnie. Jak zawsze jednak starała się zachowywać bardzo poważnie, nie okazując nad wyraz swoich uczuć. W przeciwieństwie do mnie.
- Jeszcze nie głosowałam - odpowiedziałam na jej pytanie.
Szkoda, że nie chciała podejść pod urny razem ze mną, jednak z radością przyjęłam fakt, że będzie chciała ze mną porozmawiać. Zaproponowała kawiarnie, na co z chęcią się zgodziłam. Odprowadziłam kuzynkę wzrokiem, jakbym bała się, że zamiast w stronę kawiarni skręci w stronę wyjścia i mnie zostawi. Miałam ostatnio bardzo dziwne odczucia, które niesamowicie mnie martwiły i dobijały. Niby wszystko było dobrze, ale myśli w mojej głowie i moje samopoczucie zmieniało się jak w kalejdoskopie.
Nie tracąc ani chwili ruszyłam dalej z kartą do głosowania. Odczekałam chwilę, aż inni czarodzieje zagłosują. Było ich bardzo dużo, może trafiłam na jakiś szczyt, dlatego trudno było się tutaj poruszać, a co dopiero cokolwiek załatwić. Miałam przez to małe wątpliwości, czy znajdzie się dla nas miejsce w kawiarni, byłam jednak pewna, że Darcy coś wtedy wymyśli.
Wrzuciłam swój głos, gdy tylko przyszła moja koleje. Poczułam przyjemne uczucie spełnienia czarodziejskiego obowiązku i chociaż jedną kwestię miałam już za sobą. Mogłam spokojnie opuścić to miejsce, i jak wcześniej planowałam powrót do domu, tak teraz swoje kroki skierowałam w stronę kawiarni, gdzie czekała na mnie moja przyjaciółka.
zt
- Jeszcze nie głosowałam - odpowiedziałam na jej pytanie.
Szkoda, że nie chciała podejść pod urny razem ze mną, jednak z radością przyjęłam fakt, że będzie chciała ze mną porozmawiać. Zaproponowała kawiarnie, na co z chęcią się zgodziłam. Odprowadziłam kuzynkę wzrokiem, jakbym bała się, że zamiast w stronę kawiarni skręci w stronę wyjścia i mnie zostawi. Miałam ostatnio bardzo dziwne odczucia, które niesamowicie mnie martwiły i dobijały. Niby wszystko było dobrze, ale myśli w mojej głowie i moje samopoczucie zmieniało się jak w kalejdoskopie.
Nie tracąc ani chwili ruszyłam dalej z kartą do głosowania. Odczekałam chwilę, aż inni czarodzieje zagłosują. Było ich bardzo dużo, może trafiłam na jakiś szczyt, dlatego trudno było się tutaj poruszać, a co dopiero cokolwiek załatwić. Miałam przez to małe wątpliwości, czy znajdzie się dla nas miejsce w kawiarni, byłam jednak pewna, że Darcy coś wtedy wymyśli.
Wrzuciłam swój głos, gdy tylko przyszła moja koleje. Poczułam przyjemne uczucie spełnienia czarodziejskiego obowiązku i chociaż jedną kwestię miałam już za sobą. Mogłam spokojnie opuścić to miejsce, i jak wcześniej planowałam powrót do domu, tak teraz swoje kroki skierowałam w stronę kawiarni, gdzie czekała na mnie moja przyjaciółka.
zt
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
z jadalni
Nie mogli się teleportować. Absolutnie nie w tym stanie, a na pewno nie Tamuna, która roztrzęsiona zapomniała nawet jak się zakłada płaszcz. Oglądanie jej w takim stanie było mordęgą. Całe szczęście, że Raiden nie skupiał się na tym zbyt długo. W końcu mieli inne sprawy na głowie. Gdy uporała się jako tako ze swoich wierzchnim ubraniem, oznaczało to, że mogli iść dalej. Zanim to nastąpiło, Raiden zamknął jeszcze drzwi od domu i zapalił gdzieniegdzie światła. Mimo że był poranek lepiej, żeby ludzie myśleli, że ktoś w tym domu jest. Wolał nie myśleć o dziwnych wiadomościach w środku pudełka. Okrutnych... Jakże okrutnych i bezdusznych. Wrócił po kobietę, wziął ją za ramię i zaprowadził do ich kominka. Dosłownie musiał ją włożyć do środka, chociaż nie było to takie proste jedną ręką. Wciąż trzymał Ala, nie chcąc, by za bardzo nim trzęsło. Nagle stał się opiekunem nie tylko żony zmarłego przyjaciela, ale również ich syna, bo pani Moody nie była w stanie zrobić niczego samodzielnie. A co dopiero zajmować się dzieckiem.
- Ministerstwo Magii, Tamuna - powiedział, dotykając jej twarzy i sprawiając, żeby na niego spojrzała. Drgnęła, chociaż była to jedyna oznaka, że była przytomna od chwili, gdy na niego krzyczała. Nie miał zamiaru potem jej gonić po ciemnych uliczkach, gdyby przeniosła się w złe miejsce. Preferowałby, gdyby znalazła się od razu w alejce centrum życia wszystkich czarodziei. Podsunął proszek fiuu kobiecie pod nos. Dosłownie jak dziecku, ale wolał nie ryzykować. Odczekał, aż zrozumiała, co do niej mówi i zniknęła w zielonych płomieniach. Raiden kilka chwil później podążył jej śladem. Po raz ostatni rzucił jeszcze spojrzenie w kierunku wyjścia do ogrodu. Coś wykręciło mu żołądek, zanim się przeniósł do Ministerstwa. Wyszedł na znaną sobie przestrzeń w podziemnym budynku, rozglądając się za kobietą. Stała zaraz obok kominka, z którego wyszła, wbijając spojrzenie w czubki swoich butów. Ruszył w jej kierunku i stanął naprzeciwko.
- Musimy to zgłosić. Idziemy razem - powiedział, chociaż gdy jeszcze obracał się, by poszukać kogoś znajomego, a potem chciał iść w stronę wind, Tamuna zniknęła. Zaklął pod nosem i zaczął jej szukać.
|zt x2
Nie mogli się teleportować. Absolutnie nie w tym stanie, a na pewno nie Tamuna, która roztrzęsiona zapomniała nawet jak się zakłada płaszcz. Oglądanie jej w takim stanie było mordęgą. Całe szczęście, że Raiden nie skupiał się na tym zbyt długo. W końcu mieli inne sprawy na głowie. Gdy uporała się jako tako ze swoich wierzchnim ubraniem, oznaczało to, że mogli iść dalej. Zanim to nastąpiło, Raiden zamknął jeszcze drzwi od domu i zapalił gdzieniegdzie światła. Mimo że był poranek lepiej, żeby ludzie myśleli, że ktoś w tym domu jest. Wolał nie myśleć o dziwnych wiadomościach w środku pudełka. Okrutnych... Jakże okrutnych i bezdusznych. Wrócił po kobietę, wziął ją za ramię i zaprowadził do ich kominka. Dosłownie musiał ją włożyć do środka, chociaż nie było to takie proste jedną ręką. Wciąż trzymał Ala, nie chcąc, by za bardzo nim trzęsło. Nagle stał się opiekunem nie tylko żony zmarłego przyjaciela, ale również ich syna, bo pani Moody nie była w stanie zrobić niczego samodzielnie. A co dopiero zajmować się dzieckiem.
- Ministerstwo Magii, Tamuna - powiedział, dotykając jej twarzy i sprawiając, żeby na niego spojrzała. Drgnęła, chociaż była to jedyna oznaka, że była przytomna od chwili, gdy na niego krzyczała. Nie miał zamiaru potem jej gonić po ciemnych uliczkach, gdyby przeniosła się w złe miejsce. Preferowałby, gdyby znalazła się od razu w alejce centrum życia wszystkich czarodziei. Podsunął proszek fiuu kobiecie pod nos. Dosłownie jak dziecku, ale wolał nie ryzykować. Odczekał, aż zrozumiała, co do niej mówi i zniknęła w zielonych płomieniach. Raiden kilka chwil później podążył jej śladem. Po raz ostatni rzucił jeszcze spojrzenie w kierunku wyjścia do ogrodu. Coś wykręciło mu żołądek, zanim się przeniósł do Ministerstwa. Wyszedł na znaną sobie przestrzeń w podziemnym budynku, rozglądając się za kobietą. Stała zaraz obok kominka, z którego wyszła, wbijając spojrzenie w czubki swoich butów. Ruszył w jej kierunku i stanął naprzeciwko.
- Musimy to zgłosić. Idziemy razem - powiedział, chociaż gdy jeszcze obracał się, by poszukać kogoś znajomego, a potem chciał iść w stronę wind, Tamuna zniknęła. Zaklął pod nosem i zaczął jej szukać.
|zt x2
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
Ostatnio zmieniony przez Raiden Carter dnia 09.10.16 15:45, w całości zmieniany 1 raz
|10 marca
Miałam mieszane uczucia, kiedy obwieszczono referendum i ogłoszono ten dzień wolnym od pracy. Wolałabym chyba siedzieć w biurze niż w domu, w którym ostatnio panowała raczej niezbyt wesoła atmosfera. Oczywistym wydawało się, że zarówno ojciec, jak i Rosalie pójdą do Ministerstwa zagłosować, ale nawet z nimi nie rozmawiałam. Właściwie, odkąd moja siostra opuściła szpital, nie miałyśmy jeszcze okazji porozmawiać i miałam wrażenie, że między nami pojawiło się podobne napięcie do tego jeszcze sprzed świąt.
Miło było ze strony Morgotha, że wybrał się ze mną, naprawdę nie miałam ochoty pojawiać się tam sama. Przechodziłam obok tej fontanny niemalże codziennie, za każdym razem używałam kominka, a mimo to dobrze było mieć obok siebie kogoś bliskiego. Miałam mnóstwo wątpliwości co do tego całego referendum. Zastanawiałam się na ile nasze głosy rzeczywiście miały znaczenie i czy jeśli odpowiem niezgodnie z oczekiwaniami Minister, czy mogły mnie czekać jakieś konsekwencje? Teoretycznie głosowanie było animowane, ale miałam wrażenie, że różnie mogło to wyglądać, gdyby użyć jakiegoś odpowiedniego zaklęcia. A byłam pewna, że nie wszystkie moje przekonania były zgodne z tym, do czego dążyło obecnie Ministerstwo Magii.
- Wiesz, Morgoth, że dołączyłam do klubu pojedynków? - odezwałam się, chcąc opowiedzieć mu co ostatnio się wydarzyło, zamiast dzielić się z nim swoimi obawami. Tak dawno nie mieliśmy okazji rozmawiać. - Gdybyś widział jak się broniłam! - Uśmiechnęłam się, zerkając na niego, kiedy już szliśmy alejką w stronę fontanny.
Miałam mieszane uczucia, kiedy obwieszczono referendum i ogłoszono ten dzień wolnym od pracy. Wolałabym chyba siedzieć w biurze niż w domu, w którym ostatnio panowała raczej niezbyt wesoła atmosfera. Oczywistym wydawało się, że zarówno ojciec, jak i Rosalie pójdą do Ministerstwa zagłosować, ale nawet z nimi nie rozmawiałam. Właściwie, odkąd moja siostra opuściła szpital, nie miałyśmy jeszcze okazji porozmawiać i miałam wrażenie, że między nami pojawiło się podobne napięcie do tego jeszcze sprzed świąt.
Miło było ze strony Morgotha, że wybrał się ze mną, naprawdę nie miałam ochoty pojawiać się tam sama. Przechodziłam obok tej fontanny niemalże codziennie, za każdym razem używałam kominka, a mimo to dobrze było mieć obok siebie kogoś bliskiego. Miałam mnóstwo wątpliwości co do tego całego referendum. Zastanawiałam się na ile nasze głosy rzeczywiście miały znaczenie i czy jeśli odpowiem niezgodnie z oczekiwaniami Minister, czy mogły mnie czekać jakieś konsekwencje? Teoretycznie głosowanie było animowane, ale miałam wrażenie, że różnie mogło to wyglądać, gdyby użyć jakiegoś odpowiedniego zaklęcia. A byłam pewna, że nie wszystkie moje przekonania były zgodne z tym, do czego dążyło obecnie Ministerstwo Magii.
- Wiesz, Morgoth, że dołączyłam do klubu pojedynków? - odezwałam się, chcąc opowiedzieć mu co ostatnio się wydarzyło, zamiast dzielić się z nim swoimi obawami. Tak dawno nie mieliśmy okazji rozmawiać. - Gdybyś widział jak się broniłam! - Uśmiechnęłam się, zerkając na niego, kiedy już szliśmy alejką w stronę fontanny.
Liliana Yaxley
Zawód : -
Wiek : 21
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Ciężko było przestać wierzyć, że kwiat może być piękny bez celu, ciężko przyjąć, że można tańczyć w ciemnościach.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Morgoth nie miał wątpliwości co do referendum. Czytał o tym przelotnie, jednak po rozmowach z ojcem znał swoją powinność i odpowiedzi na każde z trzech pytań. Niby dzień był dniem wolnym od pracy, Yaxley i tak pojawił się rano w Peak District, by skontrolować swoich podopiecznych. Smoki nie były czymś, co można było odłożyć na jeden dzień. Musiały wyczuwać, że ktoś ma nad nimi kontrolę. W dodatku były żywymi stworzeniami. Blondyn nawet lepiej czuł się, wiedząc, że mógł spędzić z nimi chwilę, chociaż rezerwat świecił pustkami. Referendum wywołało w ludziach popłoch. W nim nigdy. Wiedział, co się dzieje i zdawał sobie sprawę, że samo wywołanie referendum przeważyły szalę związaną z antymugolskimi nastrojami. To trwało zdecydowanie za długo, a sam fakt, że zarządzono głosowanie pokazywało jak bardzo Ministerstwo Magii obawia się lub jest pod kontrolą szlachecką. To była kwestia czasu - wprowadzenia tego wszystkiego, co zostało poruszone w referendum. Ludzie mogli myśleć, że decydują, ale wszystko miało swój cel. Zawsze i wszędzie tak było. Nawet w demokracji.
Propozycja, którą wysunęła Liliana była naprawdę miła. Ucieszył się, że pomyślała o nim, chociaż sądził, że powinna wybrać się z ojcem i siostrą na tak ważne wydarzenie w świecie czarodziejów. Chciał zabrać również Leię, ale stwierdziła, że wybierze się pod wieczór w pojedynkę. Nie miała czasu - dopiero wróciła z nocnej zmiany w Mungu. Rozumiał to i nie naciskał. Może chciała zagłosować z rodzicami. Wszedł do kominka w salonie i przeniósł się do Ministerstwa. Sprawdzono mu różdżkę, chociaż przyjął to z niesmakiem. Dostał kartkę z pytaniami, którą szybko uzupełnił. Uśmiechnął się jednak na widok kuzynki.
- No, proszę - odparł, słysząc emocje w głosie Liliany. - Cieszę się. Chociaż jednemu z nas marzec rozpoczął się właściwie - dodał poważniej, ale zaraz znowu się uśmiechnął i kontynuował:
- Myślałem, że pojawisz się z ojcem i siostrą.
Propozycja, którą wysunęła Liliana była naprawdę miła. Ucieszył się, że pomyślała o nim, chociaż sądził, że powinna wybrać się z ojcem i siostrą na tak ważne wydarzenie w świecie czarodziejów. Chciał zabrać również Leię, ale stwierdziła, że wybierze się pod wieczór w pojedynkę. Nie miała czasu - dopiero wróciła z nocnej zmiany w Mungu. Rozumiał to i nie naciskał. Może chciała zagłosować z rodzicami. Wszedł do kominka w salonie i przeniósł się do Ministerstwa. Sprawdzono mu różdżkę, chociaż przyjął to z niesmakiem. Dostał kartkę z pytaniami, którą szybko uzupełnił. Uśmiechnął się jednak na widok kuzynki.
- No, proszę - odparł, słysząc emocje w głosie Liliany. - Cieszę się. Chociaż jednemu z nas marzec rozpoczął się właściwie - dodał poważniej, ale zaraz znowu się uśmiechnął i kontynuował:
- Myślałem, że pojawisz się z ojcem i siostrą.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Podczas gdy czarodziej sprawdzał moją różdżkę, patrzyłam na mijające nas twarze, ale w pobliżu nie pojawił się nikt mi bliższy, chociaż kojarzyłam niektóre mijające nas osoby. Odebrałam kartę i zaznaczyłam odpowiedzi. Zdawałam sobie sprawę, że nie miało to większego znaczenia, ale i tak chciałam odpowiedzieć zgodnie ze swoimi przekonaniami. Złożyłam ją na pół, gotową do wrzucenia do urny.
- Tak, co prawda ostatecznie nie udało mi się obronić przed wszystkimi zaklęciami, mój przeciwnik nie dawał za wygraną - powiedziałam, a moje policzki nabrały lekkich rumieńców na wspomnienie, w jakiej formie skończyłam. Mogłam co prawda wyobrazić sobie bardziej upokarzające rzeczy, ale i tak odwróciłam na chwilę głowę, żeby Morgoth przypadkiem tego nie zauważył. - Coś się stało? - Miałam na myśli raczej inne rzeczy niż te, które ostatnio nieustannie się działy. Wątpiłam, żeby kuzyn chciał mi opowiadać o swoich prywatnych sprawach, ale i tak pytałam. Chyba chciałabym wiedzieć, nawet jeśli nie wiedziałabym wtedy co powiedzieć. - Teraz z chęcią poćwiczę z tobą obronę. Okazuje się o wiele przydatniejsza niż myślałam. Przeczytałam już chyba wszystkie książki, które mi dałeś - dodałam zaraz, nie chcąc go zmuszać do odpowiadania, gdyby nie chciał.
- Rosalie wyszła jeszcze nim byłam gotowa - powiedziałam i zamilkłam na chwilę, nie wiedząc sama co to mogło znaczyć. Próbowałam nie dopuszczać do siebie myśli, że nie chciała się ze mną widzieć, może zwyczajnie umówiła się z jakąś przyjaciółką? - Ojciec natomiast zaszył się w swoimi gabinecie. A co z Leią? - Tak samo jak on myślał, że zobaczy mnie z rodziną, tak jak spodziewałam się go z siostrą, szczególnie, że ich relacje nie były tak napięte jak moje i Rosalie.
- Tak, co prawda ostatecznie nie udało mi się obronić przed wszystkimi zaklęciami, mój przeciwnik nie dawał za wygraną - powiedziałam, a moje policzki nabrały lekkich rumieńców na wspomnienie, w jakiej formie skończyłam. Mogłam co prawda wyobrazić sobie bardziej upokarzające rzeczy, ale i tak odwróciłam na chwilę głowę, żeby Morgoth przypadkiem tego nie zauważył. - Coś się stało? - Miałam na myśli raczej inne rzeczy niż te, które ostatnio nieustannie się działy. Wątpiłam, żeby kuzyn chciał mi opowiadać o swoich prywatnych sprawach, ale i tak pytałam. Chyba chciałabym wiedzieć, nawet jeśli nie wiedziałabym wtedy co powiedzieć. - Teraz z chęcią poćwiczę z tobą obronę. Okazuje się o wiele przydatniejsza niż myślałam. Przeczytałam już chyba wszystkie książki, które mi dałeś - dodałam zaraz, nie chcąc go zmuszać do odpowiadania, gdyby nie chciał.
- Rosalie wyszła jeszcze nim byłam gotowa - powiedziałam i zamilkłam na chwilę, nie wiedząc sama co to mogło znaczyć. Próbowałam nie dopuszczać do siebie myśli, że nie chciała się ze mną widzieć, może zwyczajnie umówiła się z jakąś przyjaciółką? - Ojciec natomiast zaszył się w swoimi gabinecie. A co z Leią? - Tak samo jak on myślał, że zobaczy mnie z rodziną, tak jak spodziewałam się go z siostrą, szczególnie, że ich relacje nie były tak napięte jak moje i Rosalie.
Liliana Yaxley
Zawód : -
Wiek : 21
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Ciężko było przestać wierzyć, że kwiat może być piękny bez celu, ciężko przyjąć, że można tańczyć w ciemnościach.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Morgoth naprawdę był nieco zmieszany, widząc Lilianę samą, jednak nie dociekał niczego więcej. Wiedział przecież jak się układały ich relacje, a zresztą sam nie miał o wiele lepszych. Chociaż trzeba było przyznać, że z Rosalie mieli szansę na chwilę zrozumienia. Morgoth nie wiedział, że jej słowa niedługo zabolą go bardziej niż początkowo myślał. Na razie dał się porwać tłumowi, który zalewał budynek Ministerstwa Magii. Wszyscy czarodzieje gdzieś się spieszyli, jednak dwójka Yaxley'ów szła spokojnie obok siebie. Blondyn był spokojny i pewny swoich odpowiedzi. Ufał, że jego kuzynka również.
Nie odpowiedział nic na słowa o pojedynku. Nie dlatego, że uważał, że Liliana miała czego się wstydzić. Był nieświadomy, ale jego głowa przez chwilę była zwrócona w stronę jednego z członków szlacheckiej rodziny. Skinął lordowi na znak powitania, a ten odpowiedział mu tym samym i zniknął w kominku wśród zielonkawych płomieni.
- Nic co powinno cię niepokoić - odparł na jej pytanie krótko jak zawsze oszczędny w słowach. Nikomu o tym nie mówił i nie miał zamiaru tego zmieniać. Nie chciał pokazywać słabości ani tym bardziej przypominać sobie swojego zaślepienia oraz głupoty. Przygryzł wargę na ułamek sekundy, gdy blondynka kontynuowała ich rozmowę. Nie mógł jednak tego uniknąć. - Niestety, Liliano - zaczął, marszcząc brwi. Nie chciał jej odmawiać, ale nie mógł inaczej postąpić. I nie chodziło jedynie o to co się stało. Nadchodził dzień, w którym miał wyruszyć i sprawdzić z Nicholasem Nottem jakimi są Rycerzami Walpurgii i na ile ich stać. A co potem? Tego nikt nie wiedział. - Nie będę mógł w najbliższym czasie z tobą ćwiczyć. Bardzo mi z tego powodu przykro. Mam nadzieję, że nie chowasz urazy? - dodał, na chwilę przystając wśród tłumu i patrząc na kuzynkę. Co ciekawe wiele osób omijało ich szerszym łukiem, rzucając im niepewne spojrzenia. - Leia na razie wolała zostać w domu - odparł jedynie na chwilę unikając spojrzenia niebieskich oczu młodszej Yaxley. - Powinnaś ją odwiedzić ponownie - dodał, chcąc pozbyć się poważnego tonu, który wyraźnie przyciągnął do ziemi blondynkę. Podniósł wzrok, by ogarnąć czarodziejów dookoła nich. Nie dało się w takim miejscu rozmawiać. Powinni jak najszybciej wrzucił głosy i wracać do domu.
Nie odpowiedział nic na słowa o pojedynku. Nie dlatego, że uważał, że Liliana miała czego się wstydzić. Był nieświadomy, ale jego głowa przez chwilę była zwrócona w stronę jednego z członków szlacheckiej rodziny. Skinął lordowi na znak powitania, a ten odpowiedział mu tym samym i zniknął w kominku wśród zielonkawych płomieni.
- Nic co powinno cię niepokoić - odparł na jej pytanie krótko jak zawsze oszczędny w słowach. Nikomu o tym nie mówił i nie miał zamiaru tego zmieniać. Nie chciał pokazywać słabości ani tym bardziej przypominać sobie swojego zaślepienia oraz głupoty. Przygryzł wargę na ułamek sekundy, gdy blondynka kontynuowała ich rozmowę. Nie mógł jednak tego uniknąć. - Niestety, Liliano - zaczął, marszcząc brwi. Nie chciał jej odmawiać, ale nie mógł inaczej postąpić. I nie chodziło jedynie o to co się stało. Nadchodził dzień, w którym miał wyruszyć i sprawdzić z Nicholasem Nottem jakimi są Rycerzami Walpurgii i na ile ich stać. A co potem? Tego nikt nie wiedział. - Nie będę mógł w najbliższym czasie z tobą ćwiczyć. Bardzo mi z tego powodu przykro. Mam nadzieję, że nie chowasz urazy? - dodał, na chwilę przystając wśród tłumu i patrząc na kuzynkę. Co ciekawe wiele osób omijało ich szerszym łukiem, rzucając im niepewne spojrzenia. - Leia na razie wolała zostać w domu - odparł jedynie na chwilę unikając spojrzenia niebieskich oczu młodszej Yaxley. - Powinnaś ją odwiedzić ponownie - dodał, chcąc pozbyć się poważnego tonu, który wyraźnie przyciągnął do ziemi blondynkę. Podniósł wzrok, by ogarnąć czarodziejów dookoła nich. Nie dało się w takim miejscu rozmawiać. Powinni jak najszybciej wrzucił głosy i wracać do domu.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Już od dobrych kilku dni można było wyczuć wręcz napięcie nagromadzone w powietrzu, ale dziś... dziś nastąpiło jego apogeum. Idąc alejką obserwowała jedynie niepewny wzrok wielu mijających ją czarodziei, ciche szepty mówiące o niepewnym losie czarodziejskiej Anglii. Zupełnie tak jakby nagle w środku referendum mieli pojawić się napastnicy i wybić Nas co do nogi za nieodpowiednie, według nich oddanie głosów. Nie wątpiła, że mogłoby i tak się stać, ale na pewno nie dzisiejszego dnia. Kilka dni temu, siedząc przy oknie i obserwując widok rozciągający się za oknem sama zastanawiała się nad każdym uwzględnionym w referendum pytaniem. Tyle, że ona spoglądała na to wszystko trochę z innej perspektywy niż większość innych osób. Nie będzie głosować przede wszystkim patrząc na swoje własne zdanie, a mając na uwadze dobro i bezpieczeństwo jej najbliższych. Co będzie najlepszym wyborem?
Tak na prawdę takowego nie ma. To tak jakby znaleźć się między młotem i kowadłem. I tak źle i tak niedobrze. Nie chodzi tu o policje antymugolskom, czy Międzynarodową Konferencję Czarodziei, a o skutki jakie to wszystko przyniesie. Co do tego, że takowe zaistnieją i to dość poważne nie miała wątpliwości. Choć jeśli spojrzeć na to z innej strony to może to "demokratyczne" głosowanie wcale takim nie jest? Nie zdziwiłaby się, szczególnie po ostatnim wydaniu "Walczącego Maga". Z rozmyśleń wyrwały ją znajome głosy, w których stronę skierowała wzrok. I choć z samym Morgothem widziała się niedawno, tak od jej ostatniego spotkania z Lilianą minęło trochę czasu. Zatrzymała się, a mężczyzna rozmawiający ze swoją kuzynką pochwycił jej wzrok. Z lekkim uśmiechem podeszła do dwójki czarodziei zdawkowo witając się z nimi.
-Mam nadzieję, że wam nie przeszkodziłam.
Tak na prawdę takowego nie ma. To tak jakby znaleźć się między młotem i kowadłem. I tak źle i tak niedobrze. Nie chodzi tu o policje antymugolskom, czy Międzynarodową Konferencję Czarodziei, a o skutki jakie to wszystko przyniesie. Co do tego, że takowe zaistnieją i to dość poważne nie miała wątpliwości. Choć jeśli spojrzeć na to z innej strony to może to "demokratyczne" głosowanie wcale takim nie jest? Nie zdziwiłaby się, szczególnie po ostatnim wydaniu "Walczącego Maga". Z rozmyśleń wyrwały ją znajome głosy, w których stronę skierowała wzrok. I choć z samym Morgothem widziała się niedawno, tak od jej ostatniego spotkania z Lilianą minęło trochę czasu. Zatrzymała się, a mężczyzna rozmawiający ze swoją kuzynką pochwycił jej wzrok. Z lekkim uśmiechem podeszła do dwójki czarodziei zdawkowo witając się z nimi.
-Mam nadzieję, że wam nie przeszkodziłam.
Anguis in herba
But I'm holding on for dear life
Won't look down, won't open my eyes
'Cause I'm just holding on for tonight
Won't look down, won't open my eyes
'Cause I'm just holding on for tonight
Rowan Yaxley
Zawód : Tłumacz i nauczyciel języków obcych, były koroner
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowa
When the fires,
when the fires are consuming you
And your sacred stars
won't be guiding you
I got blood, I got blood,
blood on my name
when the fires are consuming you
And your sacred stars
won't be guiding you
I got blood, I got blood,
blood on my name
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Na swoje pytanie otrzymałam dokładnie taką odpowiedź, jakiej się spodziewałam, a i tak mnie ona rozczarowała. Westchnęłam w duchu, ale mimo wszystko nie zamierzałam tak szybko rezygnować i robiłam dalej to, czego zapewne Morgoth chciał uniknąć - czyli pytałam.
- Oczywiście, że nie - zapewniłam, na pewno jednak nie na tyle żarliwie, żeby mógł mieć pewność co do prawdziwości moich słów. - Ale... dlaczego? Wyjeżdżasz?
Wydawało mi się, że w takim tłumie nikt nas nie słucha, a nasza rozmowa rozmywa się wśród tysiąca innych dźwięków, ale nie byłam już tego taka pewna, kiedy spojrzałam na czarodziejów, dziwnie się nam przyglądających. Może to tylko dlatego, że staliśmy na środku, zaburzając ich idealną, dryfującą ścieżkę, zmierzającą do urn na głosy?
Nie czułam się dobrze, kiedy Morgoth wyraźnie coś ukrywał. Co prawda, wiedziałam, że nigdy nie mówił mi nawet większego ułamka rzeczy, które działy się w jego życiu, ale teraz było jakoś tak inaczej.
Ucieszyło mnie pojawienie się Rowan, zdawkowe odpowiedzi kuzyna były męczące i nie wiedziałam już jak ciągnąć tę dziwną rozmowę.
- Na pewno nie przeszkadzasz, moja droga - przywitałam się, uśmiechając się przy tym i przystając na chwilę. Kiedy Rowan do nas dołączyła mogliśmy dalej zmierzać w stronę skrzynek, razem z falą innych czarodziejów, którzy w większości rzeczywiście bardziej się śpieszyli niż my. Niewielu z nich zatrzymywało się, żeby zamienić z kimś parę słów. - Miło cię zobaczyć, jak widzisz nasze rodzeństwo nie zechciało nam dotrzymać towarzystwa, dobrze, że chociaż ty jesteś.
Patrząc na Rowan, przypominał mi się fragment Walczącego Maga o rozpoznawaniu zdrajców krwi po kolorze włosów, ale przecież była to straszna bzdura. Ciężko było sobie wyobrazić, że ktoś noszący nazwisko Yaxley mógłby nim być. I chociaż ta myśl wydała mi się wyjątkowo zabawna, to wolałam nie dzielić się nią w obawie o miano osoby sympatyzującej ze zdrajcami. Wciąż wydawało mi się, że czarodzieje się nam przyglądają.
- Oczywiście, że nie - zapewniłam, na pewno jednak nie na tyle żarliwie, żeby mógł mieć pewność co do prawdziwości moich słów. - Ale... dlaczego? Wyjeżdżasz?
Wydawało mi się, że w takim tłumie nikt nas nie słucha, a nasza rozmowa rozmywa się wśród tysiąca innych dźwięków, ale nie byłam już tego taka pewna, kiedy spojrzałam na czarodziejów, dziwnie się nam przyglądających. Może to tylko dlatego, że staliśmy na środku, zaburzając ich idealną, dryfującą ścieżkę, zmierzającą do urn na głosy?
Nie czułam się dobrze, kiedy Morgoth wyraźnie coś ukrywał. Co prawda, wiedziałam, że nigdy nie mówił mi nawet większego ułamka rzeczy, które działy się w jego życiu, ale teraz było jakoś tak inaczej.
Ucieszyło mnie pojawienie się Rowan, zdawkowe odpowiedzi kuzyna były męczące i nie wiedziałam już jak ciągnąć tę dziwną rozmowę.
- Na pewno nie przeszkadzasz, moja droga - przywitałam się, uśmiechając się przy tym i przystając na chwilę. Kiedy Rowan do nas dołączyła mogliśmy dalej zmierzać w stronę skrzynek, razem z falą innych czarodziejów, którzy w większości rzeczywiście bardziej się śpieszyli niż my. Niewielu z nich zatrzymywało się, żeby zamienić z kimś parę słów. - Miło cię zobaczyć, jak widzisz nasze rodzeństwo nie zechciało nam dotrzymać towarzystwa, dobrze, że chociaż ty jesteś.
Patrząc na Rowan, przypominał mi się fragment Walczącego Maga o rozpoznawaniu zdrajców krwi po kolorze włosów, ale przecież była to straszna bzdura. Ciężko było sobie wyobrazić, że ktoś noszący nazwisko Yaxley mógłby nim być. I chociaż ta myśl wydała mi się wyjątkowo zabawna, to wolałam nie dzielić się nią w obawie o miano osoby sympatyzującej ze zdrajcami. Wciąż wydawało mi się, że czarodzieje się nam przyglądają.
Liliana Yaxley
Zawód : -
Wiek : 21
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Ciężko było przestać wierzyć, że kwiat może być piękny bez celu, ciężko przyjąć, że można tańczyć w ciemnościach.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Strona 1 z 4 • 1, 2, 3, 4
Alejka
Szybka odpowiedź