Pracownia alchemika
Strona 2 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Pracownia alchemika
Obszerne, skryte w półmroku pomieszczenie, w którym pracuje jeden z zatrudnianych przez Munga alchemików. Znajdujące się w nim obszerne, strzeliste regały mieszczą niezliczone zakurzone woluminy, słoje czy buteleczki różnych kształtów i kolorów. Na mocnym, dębowym stole ustawionym w centrum ulokowane zostały kociołki mniejszych rozmiarów, stojaki na drobne, kryształowe fiolki czy moździerze i niewielkie, służące do krojenia ingrediencji nożyki. Z boku, nad dużym, okrągłym palnikiem, zawieszony jest miedziany kocioł numer pięć – przydatny do masowej produkcji antidotów czy lekarstw.
Okna zostały przesłonięte ciężkimi materiałowymi zasłonami, gdyż niektóre z przygotowywanych tutaj specyfików muszą dojrzewać w ciemnościach. Alchemicy pracują przy blasku świec, zazwyczaj samotnie, spędzając całe dnie w oparach bulgoczących cicho wywarów.
Okna zostały przesłonięte ciężkimi materiałowymi zasłonami, gdyż niektóre z przygotowywanych tutaj specyfików muszą dojrzewać w ciemnościach. Alchemicy pracują przy blasku świec, zazwyczaj samotnie, spędzając całe dnie w oparach bulgoczących cicho wywarów.
Charlene obawiała się reakcji mężczyzny, niepewna, jak ten zareaguje na takie wieści o swoim krnąbrnym pacjencie. I nie była pewna czy w ogóle jej uwierzy, historia brzmiała jak grubymi nićmi szyta, ale była to najprawdziwsza prawda – Raiden Carter rzeczywiście był tak lekkomyślny, że wypił eliksir kurczący bez żadnego pomyślunku, nie pytając alchemiczki czy w ogóle może dotknąć tego naczynia.
Uzdrowiciel zmarszczył brwi i umilknął na chwilę; Charlie spojrzała na niego z niepokojem, ale ten nieoczekiwanie się roześmiał. Uniosła brwi i zamrugała szybko; może jednak istniała szansa, że nie dostanie reprymendy i sprawa obejdzie się bez poważniejszych problemów? Choć niewątpliwie i ona i Carter mieli nauczkę na przyszłość.
- Też się tego nie spodziewałam, dlatego pan Carter tak mnie zaskoczył – powiedziała, zerkając na dzieciaka kręcącego się na krześle. Teraz w ogóle nie przypominał postawnego mężczyzny, więc o wiele za duża koszula sięgała mu do kostek, a jego dłonie ginęły w długich i szerokich rękawach. – Napędził mi trochę stracha, samowolne wypicie nieznanego sobie eliksiru mogło się źle skończyć... Ale wierzę, że teraz ma nauczkę i więcej tego nie zrobi. Prawda, panie Carter? – znów spojrzała na chłopczyka, mimowolnie się uśmiechając; nie potrafiła być surowa i udzielać reprymend, a Carter w sześcioletniej wersji wyglądał na tyle niewinnie że trudno się było na niego gniewać.
- Bardzo dziękuję – powiedziała, gdy uzdrowiciel zgodził się go przypilnować. Obszedł się z nimi wyjątkowo miło, nie każdy uzdrowiciel by tak postąpił. Niektórzy byli wyjątkowo nieprzyjemni. – Także za wyrozumiałość. Sama też mam nauczkę, żeby być dużo ostrożniejszą w okazywaniu pacjentom zaufania. Jak widać przychodzą im do głowy bardzo dziwne pomysły i trzeba mieć oczy dookoła głowy, bo zawsze nas czymś zaskoczą.
Z westchnieniem wróciła do kociołka, po chwili kończąc antidotum. Był to stosunkowo prosty i szybki w przygotowaniu eliksir, więc Carter nie musiał długo czekać na powrót do pełnowymiarowej formy. Kątem oka zauważyła że uzdrowiciel położył obok niej cukierka; przyjęła mały podarek z uśmiechem, ale nie zjadła go od razu, bo najpierw musiała uleczyć krnąbrnego Cartera.
Pod okiem uzdrowiciela ostrożnie przelała odpowiednią porcję eliksiru do fiolki i podeszła do chłopca.
- Wypij to – powiedziała łagodnie, zachęcając go, by wypił zawartość. Po krótkich namowach chłopiec opróżnił fiolkę i niedługo później zaczął gwałtownie dorastać, po chwili znów stając się dorosłym mężczyzną. – Mam nadzieję, że następnym razem będzie pan uważał na to, co pije w pracowni alchemika, panie Carter. To mogło się skończyć dużo gorzej – przestrzegła go, po czym zwróciła się do uzdrowiciela: - Może już go pan zabrać do sali, panie Doge, muszę uporządkować pracownię przed końcem pracy.
Gdy wyszli, tak właśnie zrobiła, przed wyjściem do domu starannie zamykając drzwi.
| zt.
Uzdrowiciel zmarszczył brwi i umilknął na chwilę; Charlie spojrzała na niego z niepokojem, ale ten nieoczekiwanie się roześmiał. Uniosła brwi i zamrugała szybko; może jednak istniała szansa, że nie dostanie reprymendy i sprawa obejdzie się bez poważniejszych problemów? Choć niewątpliwie i ona i Carter mieli nauczkę na przyszłość.
- Też się tego nie spodziewałam, dlatego pan Carter tak mnie zaskoczył – powiedziała, zerkając na dzieciaka kręcącego się na krześle. Teraz w ogóle nie przypominał postawnego mężczyzny, więc o wiele za duża koszula sięgała mu do kostek, a jego dłonie ginęły w długich i szerokich rękawach. – Napędził mi trochę stracha, samowolne wypicie nieznanego sobie eliksiru mogło się źle skończyć... Ale wierzę, że teraz ma nauczkę i więcej tego nie zrobi. Prawda, panie Carter? – znów spojrzała na chłopczyka, mimowolnie się uśmiechając; nie potrafiła być surowa i udzielać reprymend, a Carter w sześcioletniej wersji wyglądał na tyle niewinnie że trudno się było na niego gniewać.
- Bardzo dziękuję – powiedziała, gdy uzdrowiciel zgodził się go przypilnować. Obszedł się z nimi wyjątkowo miło, nie każdy uzdrowiciel by tak postąpił. Niektórzy byli wyjątkowo nieprzyjemni. – Także za wyrozumiałość. Sama też mam nauczkę, żeby być dużo ostrożniejszą w okazywaniu pacjentom zaufania. Jak widać przychodzą im do głowy bardzo dziwne pomysły i trzeba mieć oczy dookoła głowy, bo zawsze nas czymś zaskoczą.
Z westchnieniem wróciła do kociołka, po chwili kończąc antidotum. Był to stosunkowo prosty i szybki w przygotowaniu eliksir, więc Carter nie musiał długo czekać na powrót do pełnowymiarowej formy. Kątem oka zauważyła że uzdrowiciel położył obok niej cukierka; przyjęła mały podarek z uśmiechem, ale nie zjadła go od razu, bo najpierw musiała uleczyć krnąbrnego Cartera.
Pod okiem uzdrowiciela ostrożnie przelała odpowiednią porcję eliksiru do fiolki i podeszła do chłopca.
- Wypij to – powiedziała łagodnie, zachęcając go, by wypił zawartość. Po krótkich namowach chłopiec opróżnił fiolkę i niedługo później zaczął gwałtownie dorastać, po chwili znów stając się dorosłym mężczyzną. – Mam nadzieję, że następnym razem będzie pan uważał na to, co pije w pracowni alchemika, panie Carter. To mogło się skończyć dużo gorzej – przestrzegła go, po czym zwróciła się do uzdrowiciela: - Może już go pan zabrać do sali, panie Doge, muszę uporządkować pracownię przed końcem pracy.
Gdy wyszli, tak właśnie zrobiła, przed wyjściem do domu starannie zamykając drzwi.
| zt.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Kiwnął głową na słowa kobiety. Któż mógłby się spodziewać po poważnym mężczyźnie zachowania godnego małego dziecka, którym obecnie był? Z pewnością nie wielu. Rhiseart nauczył się jednak w ciągu swojego długiego życia, iż los bywa zaskakujący. On sam wielokrotnie był świadkiem czy nawet uczestnikiem czegoś, o czym racjonalnie myślący człowiek w życiu by nie pomyślał. Taka była jednak ludzka egzystencja - składała się na pasm niespodzianek. Czy to jednak nie czyniło jej ciekawszej i nadawał swoistego sensu wszystkiemu?
- Nie zwykłem krzyczeć na ludzi ani udzielać im pouczeń, skoro ci sami zdążyli już wynieść lekcję ze swojego błędu - odpowiedział, obserwując postać pacjenta zajętego magicznym papierkiem. - Jedynym co mógłbym zarzucić panience to fakt, iż nie wyprosiła go pani z pomieszczenia, ale... przecież nie było mnie tutaj, prawda? Nie mogę wyciągać wniosków czy lekcji z własnych domysłów i niepełnych informacji o przebiegu zdarzeń. Grunt, iż nikt poważnie nie ucierpiał. Jedyne co może kogoś potem boleć to duma.
Przy ostatnim zdaniu znacząco uniósł brwi, wciąż przyglądając się małemu chłopcu. Każdy, kto by go teraz zobaczył, uznałby go za dość zabawnego. Już nie mówiąc o ocenie, jakiej ktoś mógłby poddać jego lekkomyślne zachowanie. A z pewnością zostanie ona takowej poddana, bowiem Doge był osobą rozmowną. Przepadał za zabawianiem ludzi opowiadaniem anegdotek (naturalnie z pominięciem tożsamości ich bohaterów).
Westchnął cicho, gładząc się ponownie po brodzie. Nawyk za który żona zawsze go beształa, choć nigdy z powagą na ustach. Wielu im zazdrościło - tworzyli wszak niezwykle zgodne kochające się małżeństwo. Miłość zaś zrodziła się ze szczerej przyjaźni, którą tak trudno jest znaleźć w obecnych czasach. Czasach tak ciemnych i mrocznych, iż czasami nawet jego pogoda ducha gdzieś ulatywała, wypełniając jego umysł smętnymi myślami. W takich momentach lubił udawać się na cmentarz, by tam móc porozmawiać z jej niewidzialnym duchem małżonki, która już ponad rok temu odeszła z tego świata.
Pokręcił głowa, dostrzegając iż kobieta skończyła warzyć eliksir. Przypatrywał się jej dalszym poczynaniom, w głowie chwaląc za dobrze wykonaną pracę. Później z rozbawieniem obserwował metamorfozę z chłopca w dorosłego mężczyznę.
- No no, panie Carter - powiedział po reprymendzie alchemiczki. - Zapraszam pana z powrotem do sali, gdzie czeka na pana cały arsenał wielu ciekawie wyglądających płynów i tabletek, które może pan a nawet musi połknąć.
Powoli skierował swoje kroki w stronę drzwi, na odchodne jeszcze żegnając się z kobietą. Po tym powoli ruszył za pacjentem do sali, wielokrotnie jeszcze wspominając jego przygodę.
|zt
- Nie zwykłem krzyczeć na ludzi ani udzielać im pouczeń, skoro ci sami zdążyli już wynieść lekcję ze swojego błędu - odpowiedział, obserwując postać pacjenta zajętego magicznym papierkiem. - Jedynym co mógłbym zarzucić panience to fakt, iż nie wyprosiła go pani z pomieszczenia, ale... przecież nie było mnie tutaj, prawda? Nie mogę wyciągać wniosków czy lekcji z własnych domysłów i niepełnych informacji o przebiegu zdarzeń. Grunt, iż nikt poważnie nie ucierpiał. Jedyne co może kogoś potem boleć to duma.
Przy ostatnim zdaniu znacząco uniósł brwi, wciąż przyglądając się małemu chłopcu. Każdy, kto by go teraz zobaczył, uznałby go za dość zabawnego. Już nie mówiąc o ocenie, jakiej ktoś mógłby poddać jego lekkomyślne zachowanie. A z pewnością zostanie ona takowej poddana, bowiem Doge był osobą rozmowną. Przepadał za zabawianiem ludzi opowiadaniem anegdotek (naturalnie z pominięciem tożsamości ich bohaterów).
Westchnął cicho, gładząc się ponownie po brodzie. Nawyk za który żona zawsze go beształa, choć nigdy z powagą na ustach. Wielu im zazdrościło - tworzyli wszak niezwykle zgodne kochające się małżeństwo. Miłość zaś zrodziła się ze szczerej przyjaźni, którą tak trudno jest znaleźć w obecnych czasach. Czasach tak ciemnych i mrocznych, iż czasami nawet jego pogoda ducha gdzieś ulatywała, wypełniając jego umysł smętnymi myślami. W takich momentach lubił udawać się na cmentarz, by tam móc porozmawiać z jej niewidzialnym duchem małżonki, która już ponad rok temu odeszła z tego świata.
Pokręcił głowa, dostrzegając iż kobieta skończyła warzyć eliksir. Przypatrywał się jej dalszym poczynaniom, w głowie chwaląc za dobrze wykonaną pracę. Później z rozbawieniem obserwował metamorfozę z chłopca w dorosłego mężczyznę.
- No no, panie Carter - powiedział po reprymendzie alchemiczki. - Zapraszam pana z powrotem do sali, gdzie czeka na pana cały arsenał wielu ciekawie wyglądających płynów i tabletek, które może pan a nawet musi połknąć.
Powoli skierował swoje kroki w stronę drzwi, na odchodne jeszcze żegnając się z kobietą. Po tym powoli ruszył za pacjentem do sali, wielokrotnie jeszcze wspominając jego przygodę.
|zt
I show not your face but your heart's desire
| 28.06
Znów nadeszły trudne dni dla magicznego świata, a co za tym idzie – dla uzdrowicieli i alchemików także. Charlie mogła zapomnieć o wcześniejszych powrotach do domu i spacerach po Londynie w kociej postaci. Nie, kiedy było tyle pracy.
Szatańska pożoga w ministerstwie magii zdawała się zachwiać w posadach ich światem, dla którego ta instytucja stanowiła pewien fundament. A teraz go nie było, w tym miejscu pozostała tylko ziejąca dziura w ziemi, z której wydobywał się smród spalenizny. Wielu zginęło, nie zdążywszy uciec z płonących i walących się murów, choć niewątpliwie ofiar byłoby więcej, gdyby tragedia rozegrała się we wcześniejszych godzinach. Ranni z rozmaitymi ranami, głównie poparzeniami, zatłoczyli Munga. Idąc korytarzem do pracowni Charlie słyszała jęki, widziała też czarodziejów którzy rozpaczliwie poszukiwali bliskich, mając nadzieję, że odnajdą ich wśród rannych. Ludzie chwytali się każdej, nawet najmniejszej iskry nadziei, że ich krewni przeżyli. Gdyby nie to, że już wiedziała, że jej ojciec tamtego dnia wyszedł z pracy kilka godzin przed pożarem, zapewne też koczowałaby na korytarzu, nie mogąc skupić się na pracy, a rozpaczliwie szukając potwierdzenia, że jej bliski jest tylko ranny, a nie martwy. Ale przeżyła trochę niepewności, od której wybawił ją list z domu; ojciec zawiadomił ją i Verę, że jest cały i zdrowy, że już go tam wtedy nie było. Z tą myślą mogła skuteczniej pomagać innym.
Wczoraj i przedwczoraj spędziła tyle czasu w pracy, że nie było mowy o wpadnięciu do rodziców w Tinworth choć na chwilę. Nie, kiedy nie działała teleportacja, za pomocą której zwykle podróżowała. Lot na miotle w tę i z powrotem byłby wyprawą na wiele godzin, dlatego odwiedziny musiała przełożyć na późniejszy termin, póki co zadowalając się listami.
Dziś z samego rana też stawiła się w Mungu, do pracy docierając Błędnym Rycerzem zatłoczonym tak bardzo, że spędziła podróż niemal przyduszona do jednej z szyb. Ale w końcu czarodziejski środek lokomocji wypuścił ją przed budynkiem Munga, do którego niezwłocznie się udała. W drodze na górę, do pracowni alchemicznej dosłownie wpadła na zmęczonego starszego czarodzieja, a może to on wpadł na nią? Mężczyzna, widząc uniform alchemiczki i zapewne myląc go z uzdrowicielskim, zwrócił się w jej stronę.
- Czy już coś wiadomo? – zapytał głucho. – Czy wie pani coś o moim synu? To Teddy, Teddy Bell. Jest stażystą w departamencie międzynarodowej współpracy czarodziejów. Był wtedy... w ministerstwie – mówił mężczyzna, a jego głos drżał z emocji; wyglądał, jakby od wielu godzin kręcił się po korytarzu, czekając na wieści. Ale Charlie nie była uzdrowicielką, a tylko alchemiczką, nie znała nazwisk wszystkich pacjentów, którzy tu trafiali.
- Ja... Nie wiem. Bardzo przepraszam, ale nie wiem. Jestem... alchemikiem. Proszę zapytać uzdrowiciela. Oni będą wiedzieć, gdzie jest Teddy – powiedziała, czując nieprzyjemne ukłucie w sercu. Jej głos też zadrżał, kiedy mówiła. Bardzo chciała pomóc, ale niestety nie potrafiła. Jedyne co mogła zrobić, to zaczepić przechodzącego uzdrowiciela i pozostawić z nim mężczyznę, który szukał syna. Czy go znajdzie? Niestety nie wiedziała, ale pragnęła wierzyć, że tak. Uzdrowiciele mogli mu pomóc, jeśli Teddy Bell trafił do Munga, choć Charlie zdawała sobie też sprawę, że mogło go tu nie być, a wiele ciał nigdy nie zostanie odnalezionych, gdyż pożoga zniszczyła wszelki ślad po tych, którzy nie zdążyli się wydostać.
Wciąż pełna niewesołych myśli dotarła do pracowni i weszła do środka. Tam już znajdowała się jedna z alchemiczek, kilka lat od niej starsza Amy Pinkstone.
- Dobrze że już jesteś, Charlie, ledwie przyszłam a uzdrowiciele przynieśli całą listę zamówień! – westchnęła Amy, podsuwając spis w stronę panny Leighton.
Charlene przeczytała ją pospiesznie, śledząc wzrokiem kolejne pozycje.
- Widzę, że większość to pasta na oparzenia. – Mogła się tego spodziewać, od dwóch dni ciągle warzyła tę maść. – Poza tym maść z wodnej gwiazdy, eliksir znieczulający i przeciwbólowy, złoty eliksir, eliksir wiggenowy... Poza tym eliksir uspokajający i słodkiego snu. Można było się tego spodziewać w obecnych okolicznościach.
Po anomaliach także zwiększyło się zapotrzebowanie na takie właśnie mikstury. Zerknęła szybko w stronę półek, by sprawdzić, ile z nich mogli dostarczyć od razu z zapasów warzonych w minionych dniach.
- Nie jest zbyt wesoło, mamy tylko kilka fiolek eliksiru wiggenowego, trochę lepiej jest z maścią z wodnej gwiazdy. Widzę tylko dwie fiolki złotego eliksiru, w uspokajających są braki. Maści też przyda się więcej, bo jestem pewna, że dziś znowu będzie potrzebna – mówiła dalej, przesuwając wzrokiem po opisanych fiolkach. Najwięcej poparzeń mieli w pierwszych dwóch dniach, ale te poważniejsze nadal wymagały stosowania maści, więc nią musiała koniecznie się zająć. Tak samo eliksirami uspokajającymi i nasennymi, bo spanikowani czarodzieje potrzebowali ich sporych ilości. Także odwiedzający i poszukujący swoich bliskich, którzy często popadali w stany bliskie histerii, gdy dowiadywali się, że ich najbliższych nie ma na żadnym z oddziałów. W takie dni trudno było narobić dużo eliksirów na zapas, skoro było duże zapotrzebowanie i to, co zdążyli uwarzyć, raczej szybko było zabierane przez uzdrowicieli. W spokojnych czasach półki nieraz uginały się pod ciężarem fiolek, a w ostatnich miesiącach... Cóż, alchemicy nie mogli narzekać na nudę.
- Dobrze, więc zaniosę im to, co mamy – odezwała się Amy, biorąc tackę, na której umieściła kilka fiolek, po czym wyszła.
- A ja zabieram się od razu do pracy – odezwała się Charlie.
Zgodnie ze swoim zwyczajem przewiązała zaplecione w warkocz włosy chustką. Przyczepiła listę zapotrzebowania w widocznym miejscu, po czym otworzyła księgę z eliksirami leczniczymi (była w użyciu tak często, że brzegi stron były pozaginane i miejscami pochlapane różnokolorowymi plamami) oraz równie często użytkowane mapy nieba, aktualne dla bieżącego okresu czasowego.
Postanowiła zacząć od pasty na poparzenia. I słusznie, bo w czasie, kiedy szukała w szafce składników, jeden z uzdrowicieli przyszedł i zabrał dwa opakowania, prosząc ją, żeby przygotowała więcej. Odnalazła opakowanie ognistych nasion i położyła je na stoliku. Lepiej niech będą pod ręką, bo dziś często będą w użyciu. Znalazła jeszcze miętę, liście moly, gąsienice i kolce jeżozwierza.
Rozpaliła ogień pod kociołkiem, kątem oka dostrzegając, że wróciła Amy i podeszła do swojego stanowiska znajdującego się obok Charlie. Liście mięty oraz moly starannie posiekała, najpierw jedne, a potem drugie, wrzucając je do kociołka w odstępie pięciu minut. Zamieszała, ugniatając w moździerzu kolce jeżozwierza. Gdy zostały starte na proszek, przesypała go do wnętrza kociołka, którego zawartość zabulgotała i zaczęła zmieniać kolor. Po upływie dziesięciu minut, podczas których od czasu do czasu mieszała, przyszła pora na serce eliksiru – ogniste nasiona. Odmierzyła ich dokładnie pięć i po jednym wrzuciła do kociołka. Wywar znów zmienił kolor – zaczynał robić się pomarańczowy. Na samym końcu musiała jeszcze dodać gąsienice – dokładnie trzy, które utarła w moździerzu na zieloną papkę, a potem przelała ją do kociołka i zamieszała wywar kilka razy.
Zostawiła go, by przez kilka minut pogotował się na małym ogniu, a później zgasiła go, pozwalając eliksirowi zacząć gęstnieć. Charakterystyczny ziołowy zapach był już wyczuwalny wokół kociołka. Mogła wychwycić w nim nutkę mięty, którą dodała na początku warzenia.
Zanim wywar zgęstniał, przelała go do opisanych opakowań i odstawiła na półkę. Nadal było go za mało, musiała zrobić więcej, co też uczyniła, znów powtarzając tę samą sekwencję czynności.
- Masz jeszcze ogniste nasiona? Moje opakowanie właśnie się skończyło. – Z zamyślenia wyrwał ją głos drugiej alchemiczki.
Podzieliła się z nią nasionami i wróciła do pracy, siekając zioła, a składniki zwierzęce ucierając w moździerzu. Dodała wszystko do kociołka, oczywiście nie zapominając o nasionach, bez których nie mogło być mowy na udany eliksir. Na szczęście miały ich jeszcze trochę; gdy braknie, trzeba będzie się udać do pracowników odpowiedzialnych za zaopatrzanie pracowni w potrzebne ingrediencje.
Mieszała w kociołku, po czym wygasiła płomień. Kilka minut kolejne porcje maści na poparzenia studziły się i gęstniały w opakowaniach, czekając na uzdrowicieli, którzy po nie przyjdą. Korzystając z tego, że póki co zrobiła malutki zapasik, mogła na razie zająć się czymś innym. Podczas gdy druga alchemiczka mierzyła się właśnie z eliksirem wiggenowym, Charlie przewróciła karty w książce, znajdując eliksir uspokajający, bez wątpienia jeden z częściej przydatnych w Mungu eliksirów, zwłaszcza teraz.
Jego sercem była ropa czyrakobulwy; na szczęście wciąż mieli ją na wyposażeniu, więc szybko znalazła odpowiedni flakonik. Znalazła też paczuszkę czarnej jagody, korę lipy oraz pijawki i śluz gumochłona. Do kociołka, który już bulgotał nad ogniem, wrzuciła dziesięć jagód. Korę lipy pokruszyła na drobne kawałki, a pijawki utarła w moździerzu. Zamieszała wywar, czekając aż zmieni kolor, a potem wlała do niego pół fiolki ropy czyrakobulwy. Znowu zamieszała, ostrożnie wypełniając punkty przepisu. Na samym końcu, kiedy eliksir zaczynał barwić się na bladą zieleń, wlała jeszcze odrobinę śluzu gumochłona. Bladozielony kolor utrwalił się, a z eliksiru zaczęła ulatniać się srebrzysta para. Zgasiła płomień, po czym przygotowała fiolki, do których ostrożnie rozlała całą zawartość kociołka, po czym starannie je zapieczętowała i odstawiła na półkę. Obok niej Amy warzyła właśnie eliksir znieczulający.
Tak właśnie upłynęła im większość dnia – niewiele rozmawiały, w ciszy warząc eliksiry i przekazywały je uzdrowicielom i stażystom, którzy często wpadali do pracowni i równie szybko z niej wypadali, spiesząc do swoich pacjentów. W którymś momencie i do nich dołączyła młoda, dopiero ucząca się stażystka alchemii, którą Charlie poinstruowała co do jej dzisiejszej pracy. Do domu udało jej się wyjść dopiero późnym popołudniem i po uwarzeniu takiej ilości mikstur była po prostu zmęczona i linijki przepisów, podobnie jak składniki, niemal dwoiły się w jej oczach. Zdecydowanie potrzebowała odpoczynku, bo jutro pewnie nie miało być lepiej.
| zt.
Znów nadeszły trudne dni dla magicznego świata, a co za tym idzie – dla uzdrowicieli i alchemików także. Charlie mogła zapomnieć o wcześniejszych powrotach do domu i spacerach po Londynie w kociej postaci. Nie, kiedy było tyle pracy.
Szatańska pożoga w ministerstwie magii zdawała się zachwiać w posadach ich światem, dla którego ta instytucja stanowiła pewien fundament. A teraz go nie było, w tym miejscu pozostała tylko ziejąca dziura w ziemi, z której wydobywał się smród spalenizny. Wielu zginęło, nie zdążywszy uciec z płonących i walących się murów, choć niewątpliwie ofiar byłoby więcej, gdyby tragedia rozegrała się we wcześniejszych godzinach. Ranni z rozmaitymi ranami, głównie poparzeniami, zatłoczyli Munga. Idąc korytarzem do pracowni Charlie słyszała jęki, widziała też czarodziejów którzy rozpaczliwie poszukiwali bliskich, mając nadzieję, że odnajdą ich wśród rannych. Ludzie chwytali się każdej, nawet najmniejszej iskry nadziei, że ich krewni przeżyli. Gdyby nie to, że już wiedziała, że jej ojciec tamtego dnia wyszedł z pracy kilka godzin przed pożarem, zapewne też koczowałaby na korytarzu, nie mogąc skupić się na pracy, a rozpaczliwie szukając potwierdzenia, że jej bliski jest tylko ranny, a nie martwy. Ale przeżyła trochę niepewności, od której wybawił ją list z domu; ojciec zawiadomił ją i Verę, że jest cały i zdrowy, że już go tam wtedy nie było. Z tą myślą mogła skuteczniej pomagać innym.
Wczoraj i przedwczoraj spędziła tyle czasu w pracy, że nie było mowy o wpadnięciu do rodziców w Tinworth choć na chwilę. Nie, kiedy nie działała teleportacja, za pomocą której zwykle podróżowała. Lot na miotle w tę i z powrotem byłby wyprawą na wiele godzin, dlatego odwiedziny musiała przełożyć na późniejszy termin, póki co zadowalając się listami.
Dziś z samego rana też stawiła się w Mungu, do pracy docierając Błędnym Rycerzem zatłoczonym tak bardzo, że spędziła podróż niemal przyduszona do jednej z szyb. Ale w końcu czarodziejski środek lokomocji wypuścił ją przed budynkiem Munga, do którego niezwłocznie się udała. W drodze na górę, do pracowni alchemicznej dosłownie wpadła na zmęczonego starszego czarodzieja, a może to on wpadł na nią? Mężczyzna, widząc uniform alchemiczki i zapewne myląc go z uzdrowicielskim, zwrócił się w jej stronę.
- Czy już coś wiadomo? – zapytał głucho. – Czy wie pani coś o moim synu? To Teddy, Teddy Bell. Jest stażystą w departamencie międzynarodowej współpracy czarodziejów. Był wtedy... w ministerstwie – mówił mężczyzna, a jego głos drżał z emocji; wyglądał, jakby od wielu godzin kręcił się po korytarzu, czekając na wieści. Ale Charlie nie była uzdrowicielką, a tylko alchemiczką, nie znała nazwisk wszystkich pacjentów, którzy tu trafiali.
- Ja... Nie wiem. Bardzo przepraszam, ale nie wiem. Jestem... alchemikiem. Proszę zapytać uzdrowiciela. Oni będą wiedzieć, gdzie jest Teddy – powiedziała, czując nieprzyjemne ukłucie w sercu. Jej głos też zadrżał, kiedy mówiła. Bardzo chciała pomóc, ale niestety nie potrafiła. Jedyne co mogła zrobić, to zaczepić przechodzącego uzdrowiciela i pozostawić z nim mężczyznę, który szukał syna. Czy go znajdzie? Niestety nie wiedziała, ale pragnęła wierzyć, że tak. Uzdrowiciele mogli mu pomóc, jeśli Teddy Bell trafił do Munga, choć Charlie zdawała sobie też sprawę, że mogło go tu nie być, a wiele ciał nigdy nie zostanie odnalezionych, gdyż pożoga zniszczyła wszelki ślad po tych, którzy nie zdążyli się wydostać.
Wciąż pełna niewesołych myśli dotarła do pracowni i weszła do środka. Tam już znajdowała się jedna z alchemiczek, kilka lat od niej starsza Amy Pinkstone.
- Dobrze że już jesteś, Charlie, ledwie przyszłam a uzdrowiciele przynieśli całą listę zamówień! – westchnęła Amy, podsuwając spis w stronę panny Leighton.
Charlene przeczytała ją pospiesznie, śledząc wzrokiem kolejne pozycje.
- Widzę, że większość to pasta na oparzenia. – Mogła się tego spodziewać, od dwóch dni ciągle warzyła tę maść. – Poza tym maść z wodnej gwiazdy, eliksir znieczulający i przeciwbólowy, złoty eliksir, eliksir wiggenowy... Poza tym eliksir uspokajający i słodkiego snu. Można było się tego spodziewać w obecnych okolicznościach.
Po anomaliach także zwiększyło się zapotrzebowanie na takie właśnie mikstury. Zerknęła szybko w stronę półek, by sprawdzić, ile z nich mogli dostarczyć od razu z zapasów warzonych w minionych dniach.
- Nie jest zbyt wesoło, mamy tylko kilka fiolek eliksiru wiggenowego, trochę lepiej jest z maścią z wodnej gwiazdy. Widzę tylko dwie fiolki złotego eliksiru, w uspokajających są braki. Maści też przyda się więcej, bo jestem pewna, że dziś znowu będzie potrzebna – mówiła dalej, przesuwając wzrokiem po opisanych fiolkach. Najwięcej poparzeń mieli w pierwszych dwóch dniach, ale te poważniejsze nadal wymagały stosowania maści, więc nią musiała koniecznie się zająć. Tak samo eliksirami uspokajającymi i nasennymi, bo spanikowani czarodzieje potrzebowali ich sporych ilości. Także odwiedzający i poszukujący swoich bliskich, którzy często popadali w stany bliskie histerii, gdy dowiadywali się, że ich najbliższych nie ma na żadnym z oddziałów. W takie dni trudno było narobić dużo eliksirów na zapas, skoro było duże zapotrzebowanie i to, co zdążyli uwarzyć, raczej szybko było zabierane przez uzdrowicieli. W spokojnych czasach półki nieraz uginały się pod ciężarem fiolek, a w ostatnich miesiącach... Cóż, alchemicy nie mogli narzekać na nudę.
- Dobrze, więc zaniosę im to, co mamy – odezwała się Amy, biorąc tackę, na której umieściła kilka fiolek, po czym wyszła.
- A ja zabieram się od razu do pracy – odezwała się Charlie.
Zgodnie ze swoim zwyczajem przewiązała zaplecione w warkocz włosy chustką. Przyczepiła listę zapotrzebowania w widocznym miejscu, po czym otworzyła księgę z eliksirami leczniczymi (była w użyciu tak często, że brzegi stron były pozaginane i miejscami pochlapane różnokolorowymi plamami) oraz równie często użytkowane mapy nieba, aktualne dla bieżącego okresu czasowego.
Postanowiła zacząć od pasty na poparzenia. I słusznie, bo w czasie, kiedy szukała w szafce składników, jeden z uzdrowicieli przyszedł i zabrał dwa opakowania, prosząc ją, żeby przygotowała więcej. Odnalazła opakowanie ognistych nasion i położyła je na stoliku. Lepiej niech będą pod ręką, bo dziś często będą w użyciu. Znalazła jeszcze miętę, liście moly, gąsienice i kolce jeżozwierza.
Rozpaliła ogień pod kociołkiem, kątem oka dostrzegając, że wróciła Amy i podeszła do swojego stanowiska znajdującego się obok Charlie. Liście mięty oraz moly starannie posiekała, najpierw jedne, a potem drugie, wrzucając je do kociołka w odstępie pięciu minut. Zamieszała, ugniatając w moździerzu kolce jeżozwierza. Gdy zostały starte na proszek, przesypała go do wnętrza kociołka, którego zawartość zabulgotała i zaczęła zmieniać kolor. Po upływie dziesięciu minut, podczas których od czasu do czasu mieszała, przyszła pora na serce eliksiru – ogniste nasiona. Odmierzyła ich dokładnie pięć i po jednym wrzuciła do kociołka. Wywar znów zmienił kolor – zaczynał robić się pomarańczowy. Na samym końcu musiała jeszcze dodać gąsienice – dokładnie trzy, które utarła w moździerzu na zieloną papkę, a potem przelała ją do kociołka i zamieszała wywar kilka razy.
Zostawiła go, by przez kilka minut pogotował się na małym ogniu, a później zgasiła go, pozwalając eliksirowi zacząć gęstnieć. Charakterystyczny ziołowy zapach był już wyczuwalny wokół kociołka. Mogła wychwycić w nim nutkę mięty, którą dodała na początku warzenia.
Zanim wywar zgęstniał, przelała go do opisanych opakowań i odstawiła na półkę. Nadal było go za mało, musiała zrobić więcej, co też uczyniła, znów powtarzając tę samą sekwencję czynności.
- Masz jeszcze ogniste nasiona? Moje opakowanie właśnie się skończyło. – Z zamyślenia wyrwał ją głos drugiej alchemiczki.
Podzieliła się z nią nasionami i wróciła do pracy, siekając zioła, a składniki zwierzęce ucierając w moździerzu. Dodała wszystko do kociołka, oczywiście nie zapominając o nasionach, bez których nie mogło być mowy na udany eliksir. Na szczęście miały ich jeszcze trochę; gdy braknie, trzeba będzie się udać do pracowników odpowiedzialnych za zaopatrzanie pracowni w potrzebne ingrediencje.
Mieszała w kociołku, po czym wygasiła płomień. Kilka minut kolejne porcje maści na poparzenia studziły się i gęstniały w opakowaniach, czekając na uzdrowicieli, którzy po nie przyjdą. Korzystając z tego, że póki co zrobiła malutki zapasik, mogła na razie zająć się czymś innym. Podczas gdy druga alchemiczka mierzyła się właśnie z eliksirem wiggenowym, Charlie przewróciła karty w książce, znajdując eliksir uspokajający, bez wątpienia jeden z częściej przydatnych w Mungu eliksirów, zwłaszcza teraz.
Jego sercem była ropa czyrakobulwy; na szczęście wciąż mieli ją na wyposażeniu, więc szybko znalazła odpowiedni flakonik. Znalazła też paczuszkę czarnej jagody, korę lipy oraz pijawki i śluz gumochłona. Do kociołka, który już bulgotał nad ogniem, wrzuciła dziesięć jagód. Korę lipy pokruszyła na drobne kawałki, a pijawki utarła w moździerzu. Zamieszała wywar, czekając aż zmieni kolor, a potem wlała do niego pół fiolki ropy czyrakobulwy. Znowu zamieszała, ostrożnie wypełniając punkty przepisu. Na samym końcu, kiedy eliksir zaczynał barwić się na bladą zieleń, wlała jeszcze odrobinę śluzu gumochłona. Bladozielony kolor utrwalił się, a z eliksiru zaczęła ulatniać się srebrzysta para. Zgasiła płomień, po czym przygotowała fiolki, do których ostrożnie rozlała całą zawartość kociołka, po czym starannie je zapieczętowała i odstawiła na półkę. Obok niej Amy warzyła właśnie eliksir znieczulający.
Tak właśnie upłynęła im większość dnia – niewiele rozmawiały, w ciszy warząc eliksiry i przekazywały je uzdrowicielom i stażystom, którzy często wpadali do pracowni i równie szybko z niej wypadali, spiesząc do swoich pacjentów. W którymś momencie i do nich dołączyła młoda, dopiero ucząca się stażystka alchemii, którą Charlie poinstruowała co do jej dzisiejszej pracy. Do domu udało jej się wyjść dopiero późnym popołudniem i po uwarzeniu takiej ilości mikstur była po prostu zmęczona i linijki przepisów, podobnie jak składniki, niemal dwoiły się w jej oczach. Zdecydowanie potrzebowała odpoczynku, bo jutro pewnie nie miało być lepiej.
| zt.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
| 29.08
Tego dnia jak praktycznie codziennie Charlie była w pracy, oddając się warzeniu eliksirów. Od rana pochylała się nad kociołkiem, dbając o powiększenie szpitalnych zapasów o nowe porcje medykamentów. Z powodu wciąż trwających anomalii zapotrzebowanie było znaczne i regularnie przychodzili stażyści, zabierając kolejne fiolki. Jej praca była potrzebna – zarówno ta dla Munga, jak i dla Zakonu. Na zbliżające się wielkimi krokami kolejne spotkanie zamierzała przynieść naprawdę dużo eliksirów, dlatego po powrocie z pracy często zamykała się w swojej własnej domowej pracowni, robiąc mikstury dla członków organizacji, z których wielu wiodło o wiele bardziej niebezpieczny żywot niż ona, chodząc na ryzykowne misje i mierząc się z anomaliami.
Ale w pewnym momencie, kiedy akurat czyściła kociołek po uwarzeniu kilku porcji maści z wodnej gwiazdy, do pracowni wpadł kolejny stażysta, mówiąc, że jest potrzebny eliksir odtworzenia dla pacjentki, która straciła oko. Przyniósł także fiolkę z jej krwią oraz włosy, składniki niezbędne do tego, żeby eliksir zaczął odtwarzać utracony organ.
Charlie nie wiedziała jeszcze, że właśnie otrzymała krew i włosy swojej własnej kuzynki, która została ciężko ranna podczas próby naprawy anomalii – i całe szczęście, bo z pewnością czułaby jeszcze większą presję, gdyby tylko wiedziała, co spotkało Hannah i Benjamina. Zabrała się niezwłocznie do pracy, pewna, że to przypadek jak inne, kolejna ofiara szalejącej magii, która nieszczęśliwie straciła część ciała.
Odnalazła popiół feniksa, do którego dobrała składniki dodatkowe: gąsienice, łodygę moly, szałwię i kwiaty dyptamu. Zapaliła ogień pod kociołkiem, który uprzednio wypełniła wodą. Kiedy ta zaczęła bulgotać, dodała posiekaną łodygę moly oraz szałwię, po czym zamieszała. Później, w odpowiednim momencie dodała do wywaru pięć gąsienic i znów zamieszała. Następnie w kociołku wylądowały trzy kwiaty dyptamu. Odmierzyła także odpowiednią ilość popiołu feniksa, niezwykle cennego składnika, za którego sprawą mogły odtwarzać się utracone organy – odradzać się tak, jak feniksy odradzały się z popiołu. Szary, lekko połyskujący proszek po chwili znalazł się w wywarze, który Charlie dokładnie zamieszała, pozwalając mu się zmieszać z resztą cieczy. Mieszała zawartość kociołka miarowo, tyle razy ile było to opisane w księdze z przepisami leczniczych eliksirów, a później zgasiła płomyk i pozwoliła wywarowi ostygnąć. Gdy tylko zdobędzie pewność, że jest udany, zaraz będzie musiała dodać do niego krew i włosy niezbędne do rozpoczęcia procesu odtwarzania organu.
| zużywam popiół feniksa
Tego dnia jak praktycznie codziennie Charlie była w pracy, oddając się warzeniu eliksirów. Od rana pochylała się nad kociołkiem, dbając o powiększenie szpitalnych zapasów o nowe porcje medykamentów. Z powodu wciąż trwających anomalii zapotrzebowanie było znaczne i regularnie przychodzili stażyści, zabierając kolejne fiolki. Jej praca była potrzebna – zarówno ta dla Munga, jak i dla Zakonu. Na zbliżające się wielkimi krokami kolejne spotkanie zamierzała przynieść naprawdę dużo eliksirów, dlatego po powrocie z pracy często zamykała się w swojej własnej domowej pracowni, robiąc mikstury dla członków organizacji, z których wielu wiodło o wiele bardziej niebezpieczny żywot niż ona, chodząc na ryzykowne misje i mierząc się z anomaliami.
Ale w pewnym momencie, kiedy akurat czyściła kociołek po uwarzeniu kilku porcji maści z wodnej gwiazdy, do pracowni wpadł kolejny stażysta, mówiąc, że jest potrzebny eliksir odtworzenia dla pacjentki, która straciła oko. Przyniósł także fiolkę z jej krwią oraz włosy, składniki niezbędne do tego, żeby eliksir zaczął odtwarzać utracony organ.
Charlie nie wiedziała jeszcze, że właśnie otrzymała krew i włosy swojej własnej kuzynki, która została ciężko ranna podczas próby naprawy anomalii – i całe szczęście, bo z pewnością czułaby jeszcze większą presję, gdyby tylko wiedziała, co spotkało Hannah i Benjamina. Zabrała się niezwłocznie do pracy, pewna, że to przypadek jak inne, kolejna ofiara szalejącej magii, która nieszczęśliwie straciła część ciała.
Odnalazła popiół feniksa, do którego dobrała składniki dodatkowe: gąsienice, łodygę moly, szałwię i kwiaty dyptamu. Zapaliła ogień pod kociołkiem, który uprzednio wypełniła wodą. Kiedy ta zaczęła bulgotać, dodała posiekaną łodygę moly oraz szałwię, po czym zamieszała. Później, w odpowiednim momencie dodała do wywaru pięć gąsienic i znów zamieszała. Następnie w kociołku wylądowały trzy kwiaty dyptamu. Odmierzyła także odpowiednią ilość popiołu feniksa, niezwykle cennego składnika, za którego sprawą mogły odtwarzać się utracone organy – odradzać się tak, jak feniksy odradzały się z popiołu. Szary, lekko połyskujący proszek po chwili znalazł się w wywarze, który Charlie dokładnie zamieszała, pozwalając mu się zmieszać z resztą cieczy. Mieszała zawartość kociołka miarowo, tyle razy ile było to opisane w księdze z przepisami leczniczych eliksirów, a później zgasiła płomyk i pozwoliła wywarowi ostygnąć. Gdy tylko zdobędzie pewność, że jest udany, zaraz będzie musiała dodać do niego krew i włosy niezbędne do rozpoczęcia procesu odtwarzania organu.
| zużywam popiół feniksa
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
The member 'Charlene Leighton' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 26
'k100' : 26
Wiedziała, że coś nie wyszło. Eliksir nie był dokładnie taki, jak trzeba, było w nim coś, co jej nie pasowało. Być może trochę omsknęła jej się ręka przy dodawaniu któregoś składnika? To pewnie stres – choć z pewnością byłby większy, gdyby wiedziała, co się stało i kto potrzebował tego eliksiru.
Pozostawało jej spróbować jeszcze raz. Na szczęście zostało jej jeszcze trochę włosów i krwi rannej, których mogła użyć do odtworzenia jej utraconego organu. Wyczyściła kociołek starannie, uprzednio pozbywając się nieudanego wywaru, i wypełniła go wodą, którą podgrzała do odpowiedniej temperatury. Później znowu zabrała się do pracy nad eliksirem, siekając, a następnie dodając do kociołka najpierw łodygę moly, a później szałwię. Zamieszała miksturę, wrzucając do wnętrza kociołka pięć gąsienic i trzy kwiaty dyptamu. Popiół feniksa odmierzyła z wielką starannością, wiedząc, jak cenny był to składnik. Teraz musiało się udać, powtarzała sobie. Warzyła eliksir odtworzenia nie raz. W dobie szalejących anomalii ilość straconych kończyn rosła, ale na szczęście dzięki temu eliksirowi dało się wyhodować nowe. Jednak w tym przypadku nie wiedziała jeszcze, że to coś więcej niż zwykły wypadek z anomalią.
Mieszała starannie, pozwalając składnikom rozpuścić się w eliksirze. Odczekała odpowiednią ilość czasu, mając nadzieję, że tym razem wszystko będzie tak, jak potrzeba, i eliksir zostanie uwarzony z sukcesem i zacznie w nim rosnąć nowe, w pełni sprawne oko.
| zużywam popiół feniksa
Pozostawało jej spróbować jeszcze raz. Na szczęście zostało jej jeszcze trochę włosów i krwi rannej, których mogła użyć do odtworzenia jej utraconego organu. Wyczyściła kociołek starannie, uprzednio pozbywając się nieudanego wywaru, i wypełniła go wodą, którą podgrzała do odpowiedniej temperatury. Później znowu zabrała się do pracy nad eliksirem, siekając, a następnie dodając do kociołka najpierw łodygę moly, a później szałwię. Zamieszała miksturę, wrzucając do wnętrza kociołka pięć gąsienic i trzy kwiaty dyptamu. Popiół feniksa odmierzyła z wielką starannością, wiedząc, jak cenny był to składnik. Teraz musiało się udać, powtarzała sobie. Warzyła eliksir odtworzenia nie raz. W dobie szalejących anomalii ilość straconych kończyn rosła, ale na szczęście dzięki temu eliksirowi dało się wyhodować nowe. Jednak w tym przypadku nie wiedziała jeszcze, że to coś więcej niż zwykły wypadek z anomalią.
Mieszała starannie, pozwalając składnikom rozpuścić się w eliksirze. Odczekała odpowiednią ilość czasu, mając nadzieję, że tym razem wszystko będzie tak, jak potrzeba, i eliksir zostanie uwarzony z sukcesem i zacznie w nim rosnąć nowe, w pełni sprawne oko.
| zużywam popiół feniksa
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
The member 'Charlene Leighton' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 57
'k100' : 57
Udało się! Tym razem była tego pewna. Eliksir miał odpowiedni kolor i wygląd, więc wiedziała, że będzie działał jak należy. Dobrze. Mogła więc odlać część i dodać do niego włosy oraz krew, które miały zapoczątkować proces powstawania utraconego oka. Tak też zrobiła - starannie dodała odpowiednie składniki do już utworzonej bazy. Później, po wszystkim, odstawiła eliksir na półkę po starannym opisaniu tego, co w nim było. Zapisała też datę warzenia - 29 sierpnia. To było istotne, bo organ odtwarzał się w eliksirze równe dwadzieścia osiem dni i dopiero wtedy był gotowy do wszczepienia do organizmu rannego. Poprosiła wpadającego stażystę by dał znać uzdrowicielowi, że eliksir odtworzenia został uwarzony pomyślnie i za dwadzieścia osiem dni oko będzie gotowe do przeszczepu. A później wróciła do swojej pracy, wciąż cudownie nieświadoma dramatu rozgrywającego się na tym samym piętrze i dotyczącego ludzi, których znała.
| zt.
| zt.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
| 02.11
Za murami Munga od paru dni szalała burza. W powietrzu unosiła się atmosfera niepokoju narastająca stopniowo od wybuchu anomalii i pożaru ministerstwa, ale po październikowym przewrocie trudno już było nie zauważać, że działo się wiele i przyszłość magicznego świata stała pod znakiem zapytania. Charlie wyczekiwała na spotkanie Zakonu, mając gorącą nadzieję, że nadchodząca wyprawa Zakonników do Azkabanu skończy problem z anomaliami raz na zawsze. A później... później nadal będą mieć zmartwienia, bo nawet jeśli anomalie znikną, nastroje antymugolskie oraz zwolennicy plugawego czarnoksiężnika pozostaną.
Charlie coraz częściej zastanawiała się nad poglądami ludzi, których mijała każdego dnia w pracy. Zdawała sobie sprawę, że musi być ostrożna i że nie każdemu uzdrowicielowi, stażyście i alchemikowi może ufać. Choć teoretycznie powołanie do leczenia powinno być domeną dobrych ludzi, wiedziała że nie zawsze działało to w ten sposób, że niektórym przyświecały inne powody wybrania takiej pracy i nie wszyscy w tym gmachu byli dobrzy, nie wszyscy pomagali innym z pobudek idealistycznych.
Burza burzą, wojna wojną, ale do pracy chodzić musiała, więc i tego dnia stawiła się w Mungu z samego rana, dowiadując się, że dziś będzie pracować na piętrze urazów pozaklęciowych. Udała się więc na piąte piętro, gdzie mieścił się ten oddział, i w pracowni nałożyła na siebie charakterystyczną szatę mungowego alchemika, stale przesyconą wonią ziół i medykamentów, podobnie jak te pracownie. Każdego dnia wychodząc stąd również niosła ze sobą ten zapach, ale już do tego przywykła.
Przygotowała sobie stanowisko pracy, a także sprawdziła stan ingrediencji, upewniając się, czy niczego nie brakuje. Odkryła że było już trochę mało kory Wiggen i popiołu feniksa, a także niektórych składników dodatkowych, więc odnotowała to na pergaminie, który później miała przekazać tym od zaopatrzenia. Zawsze starała się pilnować takich kwestii i uczulała na to innych alchemików, by nagle się nie okazało, że jakiś pacjent pilnie potrzebuje eliksiru, a tu nie ma danego składnika. Wtedy można było co prawda przejść się do pracowni na inne piętro, ale Charlie i tak zawsze starała się o takie rzeczy dbać, choć niektórzy alchemicy wykazywali się niedopuszczalnym dla niej roztrzepaniem. Sprawdziła też stan zapasu eliksirów warzonych w poprzednich dniach, by zobaczyć, czego jest najmniej – od tego mogła zacząć.
Na ten moment była sama, więc w ciszy i spokoju zaczęła pracę. Jako że było już bardzo mało maści z wodnej gwiazdy, zaczęła od niej. Ten eliksir na piętrze urazów pozaklęciowych schodził w szybszym tempie niż na innych oddziałach. Zagotowała w kociołku wodę, w tym czasie przygotowując sobie już składniki. Posiekała liście moly oraz wodną gwiazdę, które później w odpowiednim odstępie czasowym dodała do kociołka. Pomieszała wywar i dodała niewielką garść suszonych jagód jemioły, a później żywe pijawki oraz małą fiolkę krwi memortka, a następnie znowu zaczęła mieszać, aż do momentu przybrania przez eliksir charakterystycznego zielonego koloru. Zanim zupełnie zgęstniał przelała go do zawczasu opisanych słoiczków. Po maści uwarzyła także eliksir znieczulający, a także pastę na oparzenia.
Była w trakcie czyszczenia kociołka przed planowanym warzeniem złotego eliksiru, którego również było na stanie trochę mało, kiedy drzwi otworzyły się i weszła starsza alchemiczka, Betty Spinnet, która pracowała w Mungu już dobre dwadzieścia lat, prowadząc ze sobą dwójkę nastolatków, którzy wyglądali jakby w tym roku skończyli Hogwart.
- O, panno Leighton, świetnie się składa, że już jesteś, bo właśnie szukałam jakiegoś młodego i zdolnego alchemika, który mógłby pokazać tym świeżym kursantom realia naszej pracy – powiedziała Betty, wyraźnie zadowolona z widoku Charlie, którą zapewne uznała za idealny materiał na dzisiejszą opiekunkę dla stażystów, w końcu skończyła kurs dopiero dwa lata temu i z pewnością jeszcze pamiętała, jak to jest.
Leighon spojrzała na dwójkę młodych czarodziejów, chłopaka i dziewczynę, którzy mogli mieć po osiemnaście lat i zapewne w tym roku zaczęli kurs alchemiczny. Najwyraźniej po kilku tygodniach wstępnego przygotowania teoretycznego oraz warzenia mikstur w kontrolowanych warunkach na kursie, mieli przeżyć swój pierwszy skok na głęboką wodę. Pierwszy, bo zanim zdadzą wszystkie egzaminy i przejdą cały kurs miną jeszcze prawie trzy lata, a później wcale nie musieli wiązać przyszłości z Mungiem. Mogli też zrezygnować w trakcie, co się zdarzało. Tylko część kursantów docierała do końca kursu, a jeszcze mniej decydowało się tak jak Charlie zostać tutaj w ramach stałej pracy, ci którzy mieli w sobie najwięcej idealizmu i chcieli swoimi umiejętnościami pomagać innym. Ciekawe, co przyświecało tym młodym ludziom, kiedy wybrali Munga, a nie kurs ministerialny lub indywidualną praktykę u jakiegoś alchemika?
- Jasne. Chętnie im coś pokażę – zgodziła się, po czym gestem zachęciła młodych alchemików, by podeszli. Z powodu różnicy wieku nie pamiętała ich ze szkoły, ale poprosiła, żeby się przedstawili, i dowiedziała się, że chłopak nazywa się Thomas Pinkstone, a dziewczyna Mary Howell.
- Są całkiem nieźli, dobrze radzą sobie na kursie. Mogą z nich wyrosnąć świetni alchemicy, dlatego uznałam, że nie warto czekać, a dobrze już pokazać im naszą prawdziwą pracę – rzuciła jeszcze Betty. Później wyszła; jako że często prowadziła zajęcia na kursie, zapewne wracała do swoich innych adeptów.
Charlie została sama z dwójką stażystów, którzy rozglądali się po otoczeniu nieco niepewnie, ale z wyraźną ciekawością. Starała się sprawiać wrażenie pewnej siebie i doskonale wiedzącej, jak uczyć innych, ale w Hogwarcie często udzielała korepetycji mniej uzdolnionym rówieśnikom oraz młodszym uczniom, więc przyuczanie kursantów nie mogło się od tego znacząco różnić. Była już w końcu pełnoprawnym alchemikiem o dużych umiejętnościach, ale nie wiedziała, ile potrafią oni. Czasem pracowała z kursantami z drugiego i trzeciego roku kursu, którzy już potrafili całkiem sporo i często pomagali alchemikom, zwłaszcza w momentach nawału pracy, ale z tegorocznymi pierwszakami jeszcze nie miała zbyt wiele do czynienia. Pamiętała też doskonale, jak sama ekscytowała się, kiedy po raz pierwszy trafiła z sal kursu do prawdziwej pracowni i miała okazję pod okiem kogoś doświadczonego uwarzyć pierwszy eliksir dla chorych.
- Jak z pewnością wiecie, teraz znajdujemy się na piętrze urazów pozaklęciowych. Choć zasadniczo na każdym oddziale praca alchemika wygląda podobnie, to każdy ma swoją specyfikę sprawiającą, że pewnych eliksirów zużywa się trochę więcej niż na innych. Tak na przykład na oddziale zatruć warzymy najwięcej antidotów i eliksirów oczyszczających z toksyn, na oddziale urazów magipsychiatrycznych eliksirów uspokajających i antydepresyjnych, tak tutaj dużą rolę odgrywają eliksiry leczące rozmaite urazy i rany od zaklęć, co oczywiście nie znaczy, że nie używa się tu też innych. Na kursie z pewnością opowiedziano wam już, jakie to są eliksiry, a może nawet już uczyliście się je warzyć? – spojrzała na nich pytająco, czekając, co odpowiedzą.
Kursanci dobrze się przygotowali, bo oboje poprawnie wymienili takie eliksiry, jak maść z wodnej gwiazdy, eliksir wiggenowy, złoty eliksir, eliksiry przeciwbólowe i znieczulające czy pasty na poparzenia i odmrożenia. Charlie podejrzewała jednak, że na tym etapie jeszcze nie umieli zbyt dobrze warzyć tak trudnych wywarów jak wiggenowy czy złoty eliksir, ale wszystko przed nimi.
Sprawdziła też wyrywkowo ich wiedzę z zakresu rozpoznawania ingrediencji roślinnych i zwierzęcych, chcąc poznać ich ogólne pojęcie na ten temat. Losowo wyciągała z szafek składniki, pokazując im i każąc rozpoznać, co znajduje się w danym słoiczku lub woreczku. Rozpoznali zdecydowaną większość z nich, co pokazało, że nie obijali się na kursie ani wcześniej w Hogwarcie.
- Teraz uwarzymy coś wspólnie. Może na początek eliksir przeciwbólowy? Uzdrowiciele przychodzą po niego dość często – zaproponowała, wybierając coś niezbyt trudnego, ale też nie najłatwiejszego. Nie chciała traktować tych kursantów jak dzieci, skoro dostali się na ten kurs musieli mieć jakieś umiejętności. Wyglądało też na to, że wydawali się bardzo podekscytowani możliwością uwarzenia czegoś tak naprawdę, a nie tylko na potrzeby kursu. Charlie miała zamiar kontrolować ich pracę i udzielać im wskazówek, pilnując żeby uwarzyli eliksir zdatny do użytku, który będzie mógł potem zostać przeznaczony dla pacjentów.
Patrzyła, jak podgrzewają w kociołkach wodę i przygotowują składniki. Poleciła im samym odnaleźć na półkach odpowiednie wskazane w przepisie w podręczniku, który leżał przed nimi, a także sprawdziła, jak radzą sobie z mapą nieba, którą również im podsunęła, by ocenili, jakim składnikom najbardziej sprzyja aktualny układ astronomiczny. Cały czas stała obok nich, dzieląc się radami i odpowiadając na pytania; oboje wydawali się pojętni, choć chłopak najwyraźniej był zbyt pewny siebie i próbował przekombinować.
- Trochę mniej kolców jeżozwierza, gdy będzie ich za dużo eliksir zbyt szybko zgęstnieje i zwarzy się – poinstruowała go. – Po ich dodaniu mieszamy dokładnie dziesięć razy, nie więcej i nie mniej, zgodnie z ruchem wskazówek zegara. Korę brzozy dodajemy dopiero pięć minut po dodaniu kolców.
Kursanci pracowali wytrwale. Charlie zdawała sobie jednak sprawę, że zaczynali kurs w trudnych czasach, i jeśli sytuacja się nie uspokoi, czeka ich wiele obowiązków i szybsze wylądowanie na zupełnie głębokiej wodzie – choć liczyła na to, że tragedie na miarę pożaru ministerstwa i pierwszomajowego wybuchu już się nie powtórzą, wtedy pracy było tak dużo, że nawet stażystów zaprzęgnięto do roboty, bo pełnoprawni alchemicy nie nadążali z zaspokajaniem potrzeb co chwila wpadających w biegu uzdrowicieli. Ona sama uczyła się w spokojniejszych czasach, ale wyzwania tego jakże burzliwego i wymagającego roku nauczyły ją nawet więcej niż te trzy spokojne lata.
W międzyczasie, między dzieleniem się swoją wiedzą a obserwowaniem wykonywanych czynności, dowiedziała się że chłopak w Hogwarcie był Krukonem a dziewczyna Puchonką, i oboje już w szkole zainteresowali się eliksirami.
- To piękna pasja, choć praca dla Munga wymaga wiele poświęcenia i wyrzeczeń. Jesteśmy tu po to, żeby się uczyć i rozwijać swoje umiejętności, to prawda, ale przede wszystkim po to, żeby to, co potrafimy, mogło przysłużyć się chorym i rannym, którzy trafiają tutaj każdego dnia.
Kiedy skończyli, oceniła ich rezultaty. Eliksir panny Howell wydawał się naprawdę udany, miał idealny bezbarwny kolor i wydzielał mocny zapach cytrusów. Wywar Thomasa miał nieco żółtawe zabarwienie, więc pokręciła lekko głową.
- Prawie dobrze – rzekła. Ale eliksiru tego pacjentom podać nie mogła, więc tylko eliksir Mary, oceniony jako naprawdę udany, znalazł się w fiolkach.
- A teraz pokażę wam, jak warzę złoty eliksir – odezwała się nagle. Skoro i tak planowała go robić, mogła to zrobić przy stażystach, przy okazji pokazując im warzenie tego jednego z trudniejszych wywarów leczniczych w praktyce. – To pewnie na ten moment coś ponad wasz obecny program nauki, ale kiedyś, jeśli zostaniecie tu na dłużej, będziecie musieli umieć go bezbłędnie uwarzyć. Ten eliksir służy do leczenia ciężkich ran wywołanych czarną magią, przydatny dla ofiar czarnomagicznych anomalii, ale też klątw. Aplikuje się go bezpośrednio na ranę, którą następnie należy dotknąć różdżką i powiedzieć: „Finite”.
Przygotowała kociołek z wodą oraz składniki. Stażyści stali kilka kroków od niej, w ciszy obserwując jej pracę. Po zagotowaniu się wody dodała do kociołka rogate ślimaki. Obrała figę abisyńską ze skórki i pokroiła ją na kawałki, które później także wrzuciła do kociołka i starannie zamieszała wywar. Później dodała pięć kwiatów stokrotki oraz żywicę sosny o balsamicznym zapachu i złocistym kolorze. Na samym końcu dodała sproszkowane kopyta jelenia.
Po uwarzeniu eliksir zgęstniał, miał też piękny, złocisty kolor. Kursanci zbliżyli się, żeby obejrzeć go dokładniej, kiedy Charlie ostrożnie przelewała go do słoiczków.
Później pokazała im warzenie jeszcze kilku eliksirów, a także poleciła im przygotować takie eliksiry, jak wywar ze szczuroszczeta i maść z wodnej gwiazdy. Kilka godzin później pojawiła się znów Betty Spinnet, by zarządzić koniec ich nauki na dziś i zwolniła ich do domów. Kiedy wyszli, dokładnie wypytała Charlie o to, jak jej podopieczni radzili sobie pod jej okiem; Charlie zgodnie z prawdą odpowiedziała, że sprawowali się dobrze, byli grzeczni i pracowici, a także pojętni.
Nie ulegało jednak wątpliwości, że choć chętnie pomagała w nauce mniej doświadczonym osobom, na co dzień lepiej pracowało jej się w samotności, ewentualnie z kimś, kto wiedział co robić i kogo nie musiała instruować. Kiedy znowu została sama, bez Betty i jej kursantów, kontynuowała pracę, aż do popołudnia warząc inne niezbędne eliksiry lecznicze. Wyszła z pracy dopiero po zrobieniu wszystkiego co zaplanowała, niosąc ze sobą intensywną woń medykamentów.
| zt.
Za murami Munga od paru dni szalała burza. W powietrzu unosiła się atmosfera niepokoju narastająca stopniowo od wybuchu anomalii i pożaru ministerstwa, ale po październikowym przewrocie trudno już było nie zauważać, że działo się wiele i przyszłość magicznego świata stała pod znakiem zapytania. Charlie wyczekiwała na spotkanie Zakonu, mając gorącą nadzieję, że nadchodząca wyprawa Zakonników do Azkabanu skończy problem z anomaliami raz na zawsze. A później... później nadal będą mieć zmartwienia, bo nawet jeśli anomalie znikną, nastroje antymugolskie oraz zwolennicy plugawego czarnoksiężnika pozostaną.
Charlie coraz częściej zastanawiała się nad poglądami ludzi, których mijała każdego dnia w pracy. Zdawała sobie sprawę, że musi być ostrożna i że nie każdemu uzdrowicielowi, stażyście i alchemikowi może ufać. Choć teoretycznie powołanie do leczenia powinno być domeną dobrych ludzi, wiedziała że nie zawsze działało to w ten sposób, że niektórym przyświecały inne powody wybrania takiej pracy i nie wszyscy w tym gmachu byli dobrzy, nie wszyscy pomagali innym z pobudek idealistycznych.
Burza burzą, wojna wojną, ale do pracy chodzić musiała, więc i tego dnia stawiła się w Mungu z samego rana, dowiadując się, że dziś będzie pracować na piętrze urazów pozaklęciowych. Udała się więc na piąte piętro, gdzie mieścił się ten oddział, i w pracowni nałożyła na siebie charakterystyczną szatę mungowego alchemika, stale przesyconą wonią ziół i medykamentów, podobnie jak te pracownie. Każdego dnia wychodząc stąd również niosła ze sobą ten zapach, ale już do tego przywykła.
Przygotowała sobie stanowisko pracy, a także sprawdziła stan ingrediencji, upewniając się, czy niczego nie brakuje. Odkryła że było już trochę mało kory Wiggen i popiołu feniksa, a także niektórych składników dodatkowych, więc odnotowała to na pergaminie, który później miała przekazać tym od zaopatrzenia. Zawsze starała się pilnować takich kwestii i uczulała na to innych alchemików, by nagle się nie okazało, że jakiś pacjent pilnie potrzebuje eliksiru, a tu nie ma danego składnika. Wtedy można było co prawda przejść się do pracowni na inne piętro, ale Charlie i tak zawsze starała się o takie rzeczy dbać, choć niektórzy alchemicy wykazywali się niedopuszczalnym dla niej roztrzepaniem. Sprawdziła też stan zapasu eliksirów warzonych w poprzednich dniach, by zobaczyć, czego jest najmniej – od tego mogła zacząć.
Na ten moment była sama, więc w ciszy i spokoju zaczęła pracę. Jako że było już bardzo mało maści z wodnej gwiazdy, zaczęła od niej. Ten eliksir na piętrze urazów pozaklęciowych schodził w szybszym tempie niż na innych oddziałach. Zagotowała w kociołku wodę, w tym czasie przygotowując sobie już składniki. Posiekała liście moly oraz wodną gwiazdę, które później w odpowiednim odstępie czasowym dodała do kociołka. Pomieszała wywar i dodała niewielką garść suszonych jagód jemioły, a później żywe pijawki oraz małą fiolkę krwi memortka, a następnie znowu zaczęła mieszać, aż do momentu przybrania przez eliksir charakterystycznego zielonego koloru. Zanim zupełnie zgęstniał przelała go do zawczasu opisanych słoiczków. Po maści uwarzyła także eliksir znieczulający, a także pastę na oparzenia.
Była w trakcie czyszczenia kociołka przed planowanym warzeniem złotego eliksiru, którego również było na stanie trochę mało, kiedy drzwi otworzyły się i weszła starsza alchemiczka, Betty Spinnet, która pracowała w Mungu już dobre dwadzieścia lat, prowadząc ze sobą dwójkę nastolatków, którzy wyglądali jakby w tym roku skończyli Hogwart.
- O, panno Leighton, świetnie się składa, że już jesteś, bo właśnie szukałam jakiegoś młodego i zdolnego alchemika, który mógłby pokazać tym świeżym kursantom realia naszej pracy – powiedziała Betty, wyraźnie zadowolona z widoku Charlie, którą zapewne uznała za idealny materiał na dzisiejszą opiekunkę dla stażystów, w końcu skończyła kurs dopiero dwa lata temu i z pewnością jeszcze pamiętała, jak to jest.
Leighon spojrzała na dwójkę młodych czarodziejów, chłopaka i dziewczynę, którzy mogli mieć po osiemnaście lat i zapewne w tym roku zaczęli kurs alchemiczny. Najwyraźniej po kilku tygodniach wstępnego przygotowania teoretycznego oraz warzenia mikstur w kontrolowanych warunkach na kursie, mieli przeżyć swój pierwszy skok na głęboką wodę. Pierwszy, bo zanim zdadzą wszystkie egzaminy i przejdą cały kurs miną jeszcze prawie trzy lata, a później wcale nie musieli wiązać przyszłości z Mungiem. Mogli też zrezygnować w trakcie, co się zdarzało. Tylko część kursantów docierała do końca kursu, a jeszcze mniej decydowało się tak jak Charlie zostać tutaj w ramach stałej pracy, ci którzy mieli w sobie najwięcej idealizmu i chcieli swoimi umiejętnościami pomagać innym. Ciekawe, co przyświecało tym młodym ludziom, kiedy wybrali Munga, a nie kurs ministerialny lub indywidualną praktykę u jakiegoś alchemika?
- Jasne. Chętnie im coś pokażę – zgodziła się, po czym gestem zachęciła młodych alchemików, by podeszli. Z powodu różnicy wieku nie pamiętała ich ze szkoły, ale poprosiła, żeby się przedstawili, i dowiedziała się, że chłopak nazywa się Thomas Pinkstone, a dziewczyna Mary Howell.
- Są całkiem nieźli, dobrze radzą sobie na kursie. Mogą z nich wyrosnąć świetni alchemicy, dlatego uznałam, że nie warto czekać, a dobrze już pokazać im naszą prawdziwą pracę – rzuciła jeszcze Betty. Później wyszła; jako że często prowadziła zajęcia na kursie, zapewne wracała do swoich innych adeptów.
Charlie została sama z dwójką stażystów, którzy rozglądali się po otoczeniu nieco niepewnie, ale z wyraźną ciekawością. Starała się sprawiać wrażenie pewnej siebie i doskonale wiedzącej, jak uczyć innych, ale w Hogwarcie często udzielała korepetycji mniej uzdolnionym rówieśnikom oraz młodszym uczniom, więc przyuczanie kursantów nie mogło się od tego znacząco różnić. Była już w końcu pełnoprawnym alchemikiem o dużych umiejętnościach, ale nie wiedziała, ile potrafią oni. Czasem pracowała z kursantami z drugiego i trzeciego roku kursu, którzy już potrafili całkiem sporo i często pomagali alchemikom, zwłaszcza w momentach nawału pracy, ale z tegorocznymi pierwszakami jeszcze nie miała zbyt wiele do czynienia. Pamiętała też doskonale, jak sama ekscytowała się, kiedy po raz pierwszy trafiła z sal kursu do prawdziwej pracowni i miała okazję pod okiem kogoś doświadczonego uwarzyć pierwszy eliksir dla chorych.
- Jak z pewnością wiecie, teraz znajdujemy się na piętrze urazów pozaklęciowych. Choć zasadniczo na każdym oddziale praca alchemika wygląda podobnie, to każdy ma swoją specyfikę sprawiającą, że pewnych eliksirów zużywa się trochę więcej niż na innych. Tak na przykład na oddziale zatruć warzymy najwięcej antidotów i eliksirów oczyszczających z toksyn, na oddziale urazów magipsychiatrycznych eliksirów uspokajających i antydepresyjnych, tak tutaj dużą rolę odgrywają eliksiry leczące rozmaite urazy i rany od zaklęć, co oczywiście nie znaczy, że nie używa się tu też innych. Na kursie z pewnością opowiedziano wam już, jakie to są eliksiry, a może nawet już uczyliście się je warzyć? – spojrzała na nich pytająco, czekając, co odpowiedzą.
Kursanci dobrze się przygotowali, bo oboje poprawnie wymienili takie eliksiry, jak maść z wodnej gwiazdy, eliksir wiggenowy, złoty eliksir, eliksiry przeciwbólowe i znieczulające czy pasty na poparzenia i odmrożenia. Charlie podejrzewała jednak, że na tym etapie jeszcze nie umieli zbyt dobrze warzyć tak trudnych wywarów jak wiggenowy czy złoty eliksir, ale wszystko przed nimi.
Sprawdziła też wyrywkowo ich wiedzę z zakresu rozpoznawania ingrediencji roślinnych i zwierzęcych, chcąc poznać ich ogólne pojęcie na ten temat. Losowo wyciągała z szafek składniki, pokazując im i każąc rozpoznać, co znajduje się w danym słoiczku lub woreczku. Rozpoznali zdecydowaną większość z nich, co pokazało, że nie obijali się na kursie ani wcześniej w Hogwarcie.
- Teraz uwarzymy coś wspólnie. Może na początek eliksir przeciwbólowy? Uzdrowiciele przychodzą po niego dość często – zaproponowała, wybierając coś niezbyt trudnego, ale też nie najłatwiejszego. Nie chciała traktować tych kursantów jak dzieci, skoro dostali się na ten kurs musieli mieć jakieś umiejętności. Wyglądało też na to, że wydawali się bardzo podekscytowani możliwością uwarzenia czegoś tak naprawdę, a nie tylko na potrzeby kursu. Charlie miała zamiar kontrolować ich pracę i udzielać im wskazówek, pilnując żeby uwarzyli eliksir zdatny do użytku, który będzie mógł potem zostać przeznaczony dla pacjentów.
Patrzyła, jak podgrzewają w kociołkach wodę i przygotowują składniki. Poleciła im samym odnaleźć na półkach odpowiednie wskazane w przepisie w podręczniku, który leżał przed nimi, a także sprawdziła, jak radzą sobie z mapą nieba, którą również im podsunęła, by ocenili, jakim składnikom najbardziej sprzyja aktualny układ astronomiczny. Cały czas stała obok nich, dzieląc się radami i odpowiadając na pytania; oboje wydawali się pojętni, choć chłopak najwyraźniej był zbyt pewny siebie i próbował przekombinować.
- Trochę mniej kolców jeżozwierza, gdy będzie ich za dużo eliksir zbyt szybko zgęstnieje i zwarzy się – poinstruowała go. – Po ich dodaniu mieszamy dokładnie dziesięć razy, nie więcej i nie mniej, zgodnie z ruchem wskazówek zegara. Korę brzozy dodajemy dopiero pięć minut po dodaniu kolców.
Kursanci pracowali wytrwale. Charlie zdawała sobie jednak sprawę, że zaczynali kurs w trudnych czasach, i jeśli sytuacja się nie uspokoi, czeka ich wiele obowiązków i szybsze wylądowanie na zupełnie głębokiej wodzie – choć liczyła na to, że tragedie na miarę pożaru ministerstwa i pierwszomajowego wybuchu już się nie powtórzą, wtedy pracy było tak dużo, że nawet stażystów zaprzęgnięto do roboty, bo pełnoprawni alchemicy nie nadążali z zaspokajaniem potrzeb co chwila wpadających w biegu uzdrowicieli. Ona sama uczyła się w spokojniejszych czasach, ale wyzwania tego jakże burzliwego i wymagającego roku nauczyły ją nawet więcej niż te trzy spokojne lata.
W międzyczasie, między dzieleniem się swoją wiedzą a obserwowaniem wykonywanych czynności, dowiedziała się że chłopak w Hogwarcie był Krukonem a dziewczyna Puchonką, i oboje już w szkole zainteresowali się eliksirami.
- To piękna pasja, choć praca dla Munga wymaga wiele poświęcenia i wyrzeczeń. Jesteśmy tu po to, żeby się uczyć i rozwijać swoje umiejętności, to prawda, ale przede wszystkim po to, żeby to, co potrafimy, mogło przysłużyć się chorym i rannym, którzy trafiają tutaj każdego dnia.
Kiedy skończyli, oceniła ich rezultaty. Eliksir panny Howell wydawał się naprawdę udany, miał idealny bezbarwny kolor i wydzielał mocny zapach cytrusów. Wywar Thomasa miał nieco żółtawe zabarwienie, więc pokręciła lekko głową.
- Prawie dobrze – rzekła. Ale eliksiru tego pacjentom podać nie mogła, więc tylko eliksir Mary, oceniony jako naprawdę udany, znalazł się w fiolkach.
- A teraz pokażę wam, jak warzę złoty eliksir – odezwała się nagle. Skoro i tak planowała go robić, mogła to zrobić przy stażystach, przy okazji pokazując im warzenie tego jednego z trudniejszych wywarów leczniczych w praktyce. – To pewnie na ten moment coś ponad wasz obecny program nauki, ale kiedyś, jeśli zostaniecie tu na dłużej, będziecie musieli umieć go bezbłędnie uwarzyć. Ten eliksir służy do leczenia ciężkich ran wywołanych czarną magią, przydatny dla ofiar czarnomagicznych anomalii, ale też klątw. Aplikuje się go bezpośrednio na ranę, którą następnie należy dotknąć różdżką i powiedzieć: „Finite”.
Przygotowała kociołek z wodą oraz składniki. Stażyści stali kilka kroków od niej, w ciszy obserwując jej pracę. Po zagotowaniu się wody dodała do kociołka rogate ślimaki. Obrała figę abisyńską ze skórki i pokroiła ją na kawałki, które później także wrzuciła do kociołka i starannie zamieszała wywar. Później dodała pięć kwiatów stokrotki oraz żywicę sosny o balsamicznym zapachu i złocistym kolorze. Na samym końcu dodała sproszkowane kopyta jelenia.
Po uwarzeniu eliksir zgęstniał, miał też piękny, złocisty kolor. Kursanci zbliżyli się, żeby obejrzeć go dokładniej, kiedy Charlie ostrożnie przelewała go do słoiczków.
Później pokazała im warzenie jeszcze kilku eliksirów, a także poleciła im przygotować takie eliksiry, jak wywar ze szczuroszczeta i maść z wodnej gwiazdy. Kilka godzin później pojawiła się znów Betty Spinnet, by zarządzić koniec ich nauki na dziś i zwolniła ich do domów. Kiedy wyszli, dokładnie wypytała Charlie o to, jak jej podopieczni radzili sobie pod jej okiem; Charlie zgodnie z prawdą odpowiedziała, że sprawowali się dobrze, byli grzeczni i pracowici, a także pojętni.
Nie ulegało jednak wątpliwości, że choć chętnie pomagała w nauce mniej doświadczonym osobom, na co dzień lepiej pracowało jej się w samotności, ewentualnie z kimś, kto wiedział co robić i kogo nie musiała instruować. Kiedy znowu została sama, bez Betty i jej kursantów, kontynuowała pracę, aż do popołudnia warząc inne niezbędne eliksiry lecznicze. Wyszła z pracy dopiero po zrobieniu wszystkiego co zaplanowała, niosąc ze sobą intensywną woń medykamentów.
| zt.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Strona 2 z 2 • 1, 2
Pracownia alchemika
Szybka odpowiedź