Pokój główny
Strona 1 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
Pokój główny
Po przekroczeniu drzwi wejściowych ląduje się właśnie tutaj - w największym pokoju, choć w praktyce wcale nie tak obszernym. Samo mieszkanie charakteryzuje się obdrapanymi ścianami, których nikomu nie chce się ruszać oraz charakterystycznym zapachem stęchlizny przybierającego na sile zimą porą. Prócz tego znaleźć tu można niewygodną kanapę usadowioną na przeciwko kominka przy której stoi kilka kartonów książek, nieco przeżarty przez rdzę aneks kuchenny w kład którego wchodzi pozbawiony wody kran (ten w łazience ją ma), szafki wypełnione książkami, ubraniami, mugolskimi gratami (które notabene walają się wszędzie i nigdzie) lub alkoholem ale nie jedzeniem. Znajdują się tu dwa okna na ulicę i przejścia do dwóch kolejnych pokoi - do jednego prowadziły drzwi, do drugiego prowizorycznie podwieszona do sufitu kotara. W pokoju znajdował się podłączony do sieci kominek.
[bylobrzydkobedzieladnie]
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
Ostatnio zmieniony przez Matthew Bott dnia 16.02.20 15:32, w całości zmieniany 4 razy
Kiedy tak cię przerzuca przez bark, to świat ci się zakręcił. Ale nie było ryzyka wymiotów, to nie jest ten stan upojenia alkoholowego. Raczej nie wiesz jak masz się tu zaprzyjaźnić z pionem albo poziomem, bo przecież wszystko zostalo przewrócone do góry nogami. Jak cie klepie w tyłek, to coś z niezadowoleniem mówisz, ale jesteś w trakcie wspierania się na jego brzuchu, więc też ma conieco z tego noszenia dla siebie. Szkoda, że tak mało, bo chętnie byś się zawiesiła na tych mięśniach, fajne miał te mięśnie. Dopiero teraz umiesz je docenić, bo wcześniej wcale nie były aż tak wyczuwalne, pewnie jak go kiedyś przebierałaś po tym jak on się upił, to się bardziej skupiałaś na tym, że on WAŻY i nie ma jak go odwrócić i przebrać. I tak go nie przebierałaś, nie jesteś jakąś jego pielęgniarką.
Idziecie przez ciemne uliczki, on cię niesie, a ty chyba dalej nie masz butów, bo ten matoł nie pomyślał, żeby je pozbierać. I co teraz, jak niby się stąd później wydostaniesz. Nieważne, bo taka jesteś pijaniutka, że wcale sie nie przejmujesz niczym.
Wgramolił się jakimś cudem na schody i nagle uliczny smród zniknął. Mówisz coś, tak samo jak mówiłaś całą drogę, czasami opierając o plecy (też umieśnione) łokieć i policzek na ręce. Ale memlanie językiem przyniosło ci tylko siniaki na nogach, bo Matthew sie nie przejmuje się tobą, jesteś przecież workiem kartofli w jego rękach.
Udaje mu się jakoś otworzyć drzwi, chociaż musiało być to karkołomne, kiedy tak manewrował nią w te i wewte, a jeszcze szukał klucza. Marudzisz wyzywając go pod nosem i tę jego delikatność. Wreszcie wszedł z tobą na ramieniu. Jak z duszą jęczącą i niezadowoloną. Bo znów trafiła do rudery, a przecież jesteś taką znaną malarką. A później zostajesz zostawiona na twardej kanapie, na której się rozkładasz wygodnie.
- Nie musiałeś mną tak rzucać, co ty taki niezadowolony jesteś
Jak zwykle, jak pijana osoba, tak do niego mówisz. Niech lepiej też sie upije, bo gorzki będzie miał ten wieczór!
Idziecie przez ciemne uliczki, on cię niesie, a ty chyba dalej nie masz butów, bo ten matoł nie pomyślał, żeby je pozbierać. I co teraz, jak niby się stąd później wydostaniesz. Nieważne, bo taka jesteś pijaniutka, że wcale sie nie przejmujesz niczym.
Wgramolił się jakimś cudem na schody i nagle uliczny smród zniknął. Mówisz coś, tak samo jak mówiłaś całą drogę, czasami opierając o plecy (też umieśnione) łokieć i policzek na ręce. Ale memlanie językiem przyniosło ci tylko siniaki na nogach, bo Matthew sie nie przejmuje się tobą, jesteś przecież workiem kartofli w jego rękach.
Udaje mu się jakoś otworzyć drzwi, chociaż musiało być to karkołomne, kiedy tak manewrował nią w te i wewte, a jeszcze szukał klucza. Marudzisz wyzywając go pod nosem i tę jego delikatność. Wreszcie wszedł z tobą na ramieniu. Jak z duszą jęczącą i niezadowoloną. Bo znów trafiła do rudery, a przecież jesteś taką znaną malarką. A później zostajesz zostawiona na twardej kanapie, na której się rozkładasz wygodnie.
- Nie musiałeś mną tak rzucać, co ty taki niezadowolony jesteś
Jak zwykle, jak pijana osoba, tak do niego mówisz. Niech lepiej też sie upije, bo gorzki będzie miał ten wieczór!
If there is a past, i have
forgotten it
forgotten it
Mathilda Wroński
Zawód : malarka
Wiek : 26
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Deszczowe wtorki, które przyjdą po niedzielach
Kropelka żalu, której winien jesteś ty
Nieprawda że tak miało być
Że warto w byle pustkę iść
To wciąż za mało, moje serce, żeby żyć
Kropelka żalu, której winien jesteś ty
Nieprawda że tak miało być
Że warto w byle pustkę iść
To wciąż za mało, moje serce, żeby żyć
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Nieaktywni
Nie chciałem zwracać na siebie większej uwagi niż to było potrzebne. Ukradłem więc ją, jak stała nie próbując nawet dopatrywać się w ciemności jej zguby i ponownie próbowałem zniknąć w cieniu. PRÓBOWAŁEM. W praktyce nie było to jednak wykonalne bo ona ciągle coś musiała smęcić pod nosem. Mogłem się założyć, że słychać ją było pod Tower.
Początkowo się do niej nie odzywałem, próbując się skupić na drodze i mając nadzieję, że się znudzi i przestanie. Ale nie - ona najwyraźniej dopiero rozwijała skrzydła. Zacząłem jej rozkazywać milczenie, grozić, straszyć, a ostatecznie gdy nic nie przynosiło pożądanego efektu po prostu sam zacząłem kląć pod nosem, zastanawiając się czy niechcący jej nie puścić. Może gdyby zaryła główką w bruk wyłączyłaby się na te klika minut. Ale nie - wbrew sobie trzymałem ją mocno bo skoro nie byłem w stanie jej jakkolwiek zmusić do ciszy to musiałem przyśpieszyć kroku by jak najszybciej spełznąć z ulicy. Zwolniłem dopiero będąc na schodach. Znowu się odzywała.
- Głowa mnie już boli od tego twojego strzępienia ozorem. Przestań. Przynajmniej na chwilę. Chyba, że chcesz bym rozwiązał sprawę jak przy naszym ostatnim spotkaniu. - Upominałem ją z zamierzoną premedytacją wspominając nasze ostatnie, jakże wesołe randewu. Miałem powoli dość. Ale najwyraźniej ona nie. Znów jej jęki dobiegły do moich uszu. Zrzuciłem ją na kanapę i niech się cieszy, że nie na podłogę.
- Zawsze taki jestem - zmarszczyłem czoło i wygiąłem gniewnie brwi bo nie chciałem myśleć o tym, że zły byłem przez tą jej głupotę. O to, że tu była, dała się okraść i o to jak się prezentowała - rozbieraj się, wyglądasz jak szmata - była mokra i brudna od tego turlania się po ziemi. Podszedłem do tych kuchennych półek szukając dla niej czegoś suchego i zdałem sobie sprawę, że pierwszy raz tu jest. I ostatni.
Początkowo się do niej nie odzywałem, próbując się skupić na drodze i mając nadzieję, że się znudzi i przestanie. Ale nie - ona najwyraźniej dopiero rozwijała skrzydła. Zacząłem jej rozkazywać milczenie, grozić, straszyć, a ostatecznie gdy nic nie przynosiło pożądanego efektu po prostu sam zacząłem kląć pod nosem, zastanawiając się czy niechcący jej nie puścić. Może gdyby zaryła główką w bruk wyłączyłaby się na te klika minut. Ale nie - wbrew sobie trzymałem ją mocno bo skoro nie byłem w stanie jej jakkolwiek zmusić do ciszy to musiałem przyśpieszyć kroku by jak najszybciej spełznąć z ulicy. Zwolniłem dopiero będąc na schodach. Znowu się odzywała.
- Głowa mnie już boli od tego twojego strzępienia ozorem. Przestań. Przynajmniej na chwilę. Chyba, że chcesz bym rozwiązał sprawę jak przy naszym ostatnim spotkaniu. - Upominałem ją z zamierzoną premedytacją wspominając nasze ostatnie, jakże wesołe randewu. Miałem powoli dość. Ale najwyraźniej ona nie. Znów jej jęki dobiegły do moich uszu. Zrzuciłem ją na kanapę i niech się cieszy, że nie na podłogę.
- Zawsze taki jestem - zmarszczyłem czoło i wygiąłem gniewnie brwi bo nie chciałem myśleć o tym, że zły byłem przez tą jej głupotę. O to, że tu była, dała się okraść i o to jak się prezentowała - rozbieraj się, wyglądasz jak szmata - była mokra i brudna od tego turlania się po ziemi. Podszedłem do tych kuchennych półek szukając dla niej czegoś suchego i zdałem sobie sprawę, że pierwszy raz tu jest. I ostatni.
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
Ostatnie spotkanie nie odbyło się tak jak sobie je wyobrażałaś. Z Matthew nigdy nie było tak jak sobie to planowałaś. Mogłabyś się założyć, że będzie zupęłnie na odwrót i wtedy też byś nic nie wygrała. A po jego pijańskich wybrykach miałaś problemy z barmanem i prawie straciłaś możliwość mieszkania na piętrze w Dziurawym Kotle. Jeszcze mu to wypomnisz, tylko nie zapomnij!
Ale groźba cię ucisza. Jesteś już niegadatliwa, jesteś posłuszna. Tylko cię znów biodro boli od tego, jak cię rzucił na te sprężyny w gąbki obkrecone. A do tego jeszcze cię obraza, a ty się tak dajesz! Pijana jesteś, to wcale ci to nie przeszkadza. Jest tak jak kiedś, frajer tobą pomiata a ty masz to gdzieś.
- Mógłbyś być odrobinę bardziej romantyczny - z niezadowoleniem mówisz przekręcając się na niewygodnej kanapie i spoglądasz w górę i w dół na stopy, ale w kierunku w którym jest on. Nono, plecy to jednak ma takie nawet ładnie ukształtowane. Co on je? Pewnie kurczaki, dobre odżywianie się to podstawa dobrych mięśni. Tykałaś je przed chwilą to wiesz, że są dobre. Podnosisz ręce do góry, tak że dotykają ściany. - Na prawdę mam się rozbierać? Bez żadnej muzyki i lampki wina? - marudzisz, ale w końcu niczym typowy pijany człowiek zbierasz się, siadasz po turecku i zaczynasz od siłowania się z żakietem, potem będzie bluzeczka, spódniczka i rajstopy. Halo, rajstopy też masz zdjąć? Nie są chyba jakieś bardzo mokre.
Ale groźba cię ucisza. Jesteś już niegadatliwa, jesteś posłuszna. Tylko cię znów biodro boli od tego, jak cię rzucił na te sprężyny w gąbki obkrecone. A do tego jeszcze cię obraza, a ty się tak dajesz! Pijana jesteś, to wcale ci to nie przeszkadza. Jest tak jak kiedś, frajer tobą pomiata a ty masz to gdzieś.
- Mógłbyś być odrobinę bardziej romantyczny - z niezadowoleniem mówisz przekręcając się na niewygodnej kanapie i spoglądasz w górę i w dół na stopy, ale w kierunku w którym jest on. Nono, plecy to jednak ma takie nawet ładnie ukształtowane. Co on je? Pewnie kurczaki, dobre odżywianie się to podstawa dobrych mięśni. Tykałaś je przed chwilą to wiesz, że są dobre. Podnosisz ręce do góry, tak że dotykają ściany. - Na prawdę mam się rozbierać? Bez żadnej muzyki i lampki wina? - marudzisz, ale w końcu niczym typowy pijany człowiek zbierasz się, siadasz po turecku i zaczynasz od siłowania się z żakietem, potem będzie bluzeczka, spódniczka i rajstopy. Halo, rajstopy też masz zdjąć? Nie są chyba jakieś bardzo mokre.
If there is a past, i have
forgotten it
forgotten it
Mathilda Wroński
Zawód : malarka
Wiek : 26
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Deszczowe wtorki, które przyjdą po niedzielach
Kropelka żalu, której winien jesteś ty
Nieprawda że tak miało być
Że warto w byle pustkę iść
To wciąż za mało, moje serce, żeby żyć
Kropelka żalu, której winien jesteś ty
Nieprawda że tak miało być
Że warto w byle pustkę iść
To wciąż za mało, moje serce, żeby żyć
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Nieaktywni
Kurtkę rzuciłem gdzieś w kąt kuchni. Następnie machnięciem różdżki wyczarowałem mdły płomyk światła, by widzieć czego właściwie szukam po szafkach. Zaraz potem prychnąłem, lecz nie wyśmiałem, jej fanaberii.
- Po co chcesz bym cie oszukiwał? - spytałem, nie przerywając grzebania w szafce. Bo przecież o to mnie w tym momencie prosiła (o oszukiwanie, nie grzebanie w szafce). Prawdopodobnie w żartach (bo cały jej nastrój był aktualnie drażniąco żartobliwy), lecz na jej nieszczęście ja akurat do tych w tym momencie skory nie byłem. Po za tym - ciekawiło mnie czy ma jakiś ku temu powód, czy może sepleni co jej resztki wątroby (bo raczej nie mózgu) na język niosły. Prawdę mówiąc nie oczekiwałem, żadnej składnej, czy też sensownej odpowiedzi.
Kolejnego, jej pytania nawet nie chciało mi się komentować. Po prostu rzuciłem w nią najpierw koszulą, a potem swetrem. Wszytko w odcieniach brudnej bieli - nie ze złośliwości.
Podparłem się potem o blat szafki przymierzając się do zapalenia papierosa. Wypływało ze mnie zmęczenie całego, dzisiejszego dnia. Mimo to nie potrafiłem w pełni pozwolić sobie na rozluźnienie - przyglądałem się i badałem czy Thildy przypadkowo powierzone rozkazy nie przerosną. Głupio byłoby gdyby zabiła się próbując rozebrać po tym, jak przeżyła szwendanie się nocą po Nokturnie.
- Po co chcesz bym cie oszukiwał? - spytałem, nie przerywając grzebania w szafce. Bo przecież o to mnie w tym momencie prosiła (o oszukiwanie, nie grzebanie w szafce). Prawdopodobnie w żartach (bo cały jej nastrój był aktualnie drażniąco żartobliwy), lecz na jej nieszczęście ja akurat do tych w tym momencie skory nie byłem. Po za tym - ciekawiło mnie czy ma jakiś ku temu powód, czy może sepleni co jej resztki wątroby (bo raczej nie mózgu) na język niosły. Prawdę mówiąc nie oczekiwałem, żadnej składnej, czy też sensownej odpowiedzi.
Kolejnego, jej pytania nawet nie chciało mi się komentować. Po prostu rzuciłem w nią najpierw koszulą, a potem swetrem. Wszytko w odcieniach brudnej bieli - nie ze złośliwości.
Podparłem się potem o blat szafki przymierzając się do zapalenia papierosa. Wypływało ze mnie zmęczenie całego, dzisiejszego dnia. Mimo to nie potrafiłem w pełni pozwolić sobie na rozluźnienie - przyglądałem się i badałem czy Thildy przypadkowo powierzone rozkazy nie przerosną. Głupio byłoby gdyby zabiła się próbując rozebrać po tym, jak przeżyła szwendanie się nocą po Nokturnie.
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
- No bo każda dziewczyna lubi jak jest romantycznie jak już ją chłopak zaniesie do swojego domu, co ty sie nie znasz na dziewczynach? Zostałeś gejem przez te trzy lata? - jęczysz leżąc na tej jego niewygodnej kanapie i patrząc, jak się do ciebie tyłeczkiem zwrócił. Seksi jest ten Matthew, szkoda, że taka z niego bulwa, co? Jakby był milszy, to byś z nim nawet wytrzymała. Bo wiele ci do życia nie potrzeba, ty poza tym, że jesteś malarka, to jesteś nimfomanką, a już jasnowidzenie to schodzi na trzeci plan.
- Omatko, co to - się troche przeraziłaś jak patrzysz na te białe szmaty co ci dał. Będziesz w nich wyglądać jak jakaś biała krwinka, czy... bałwan! Ale ma rację, zimno ci, więc jak siadłaś i zaczęłaś się rozbierać, to odrazu wiesz, że dobrze robisz. Może robienie to na oczach Matta to niezbyt przemyślany pomysł, ale co, on pierwszy raz cie widzi bez ubrania? Znaczy narazie widzi cie w staniku i z rękoma uniesionymi wysoko, bez twarzy, bo jakoś nie możesz sobie poradzić z przesunięciem ubrań przez głowę. Kurwa, kurwa.
- Czekaj, pomóż mi - prosisz go nagle, niech ci więc przyjdzie z pomocną ręką, bo tu się udusisz będąc tak schowanym w czarności ubran. Aż ci się prawie w głowie zamotało. Chociaż nie, już sie zamotało. Nie tylko prawie.
- Omatko, co to - się troche przeraziłaś jak patrzysz na te białe szmaty co ci dał. Będziesz w nich wyglądać jak jakaś biała krwinka, czy... bałwan! Ale ma rację, zimno ci, więc jak siadłaś i zaczęłaś się rozbierać, to odrazu wiesz, że dobrze robisz. Może robienie to na oczach Matta to niezbyt przemyślany pomysł, ale co, on pierwszy raz cie widzi bez ubrania? Znaczy narazie widzi cie w staniku i z rękoma uniesionymi wysoko, bez twarzy, bo jakoś nie możesz sobie poradzić z przesunięciem ubrań przez głowę. Kurwa, kurwa.
- Czekaj, pomóż mi - prosisz go nagle, niech ci więc przyjdzie z pomocną ręką, bo tu się udusisz będąc tak schowanym w czarności ubran. Aż ci się prawie w głowie zamotało. Chociaż nie, już sie zamotało. Nie tylko prawie.
If there is a past, i have
forgotten it
forgotten it
Mathilda Wroński
Zawód : malarka
Wiek : 26
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Deszczowe wtorki, które przyjdą po niedzielach
Kropelka żalu, której winien jesteś ty
Nieprawda że tak miało być
Że warto w byle pustkę iść
To wciąż za mało, moje serce, żeby żyć
Kropelka żalu, której winien jesteś ty
Nieprawda że tak miało być
Że warto w byle pustkę iść
To wciąż za mało, moje serce, żeby żyć
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Nieaktywni
- Może jeszcze białym rumakiem podwiezie do tego domu, różami usypie ścieżkę do łóżka i będzie śpiewał serenadę o oddaniu w rytm wyklaskiwanego uszami taktu? - nie kryłem rozbawienia - Dużo tam w tym dziurawym kotle rycerzy musi stacjonować skoro się do takich standardów przyzwyczaiłaś - pozwoliłem sobie złośliwie poszydzić. Doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, że nie wiele tam lepszych szumowin ode na co dzień można uświadczyć. A przez lepszych mam na myśli tych, którzy obsypują komplementami nim dobiorą się do czyichś majtek. Ja byłem gorszy bo...cóż, nigdy nie byłem dobrym mówcą - tym bardziej komplemenciarzem.
Zignorowałem jej manifestację niezadowolenia. Ciotka nie byłaby zachwycona gdyby usłyszała co osoba postronna myśli o jej podarkach, lecz mi to trochę powiewało. Niech je po protu naciągnie na siebie i z łaski swojej nie jazgocze przy tym za dużo. Bo własnie gdy nie wydawała z siebie tych męczących dźwięków potrafiła sprawiać, że na chwilę zapominałem jak bardzo nie odpowiadała mi jej obecność tutaj. Gdy tak nieporadnie wyginała się i wyciągała by pozbyć się z tułowia bluzy i pokazać mi kontrastującą z ciemnością bladość swojej skóry. Szkoda, że włosy wciągnęła w ten kokon bluzkowy co z uporem maniaka wiła na głowie bo bardzo lubiłem, jak były rozsypane na jej plecach, lecz z drugiej strony to może i lepiej, bo zdecydowanie łatwiej było mi przerwać swoją kontemplację, gdy się odezwała. Zamrugałem kilkakrotni wracając do rzeczywistości, zaciągnąłem się jeszcze papierosem i ukróciłem jego żywot poprzez dociśniecie go do blatu.
Ciężko opadłem na tą nieszczęsną kanapę, w razie konieczności nieco przesuwając ten Kłopot by zrobić sobie miejsce.
- Spokojnie. - Mówię jej ujmując ramiona, którymi szamocze, a zaraz potem łapię nagromadzony na nich materiał i pomagam jej się uwolnić. Ostrożnie, bo jakoś tak na mnie działa widok tych wątłych rąk. Kiedyś wydawały mi się bardziej pełne. Nie jestem też pewien gdzie w tym wszystkim zawieruszyły się jej włosy...Zmrużyłem oczy. Czemu myślałem o takich pierdołach?
- Nie wiem czy wygodniej ci będzie w nim spać bo czy ci się podoba czy nie spędzisz tu noc. - Próbowałem się dowiedzieć bo nie wiedziałem czy już jej pomagać naciągnąć koszulę czy chwilę wcześniej ją odstanikować. Niezależnie od tego - pomagałem jej się potem ubrać. Nie wiedzieć czemu i gdzie moja frustracja jakby odparowała i jedyne co mi teraz zaczynało doskwierać to znużenie.
- Ktoś ci towarzyszył? Ktoś kto może cie teraz szukać?
Zignorowałem jej manifestację niezadowolenia. Ciotka nie byłaby zachwycona gdyby usłyszała co osoba postronna myśli o jej podarkach, lecz mi to trochę powiewało. Niech je po protu naciągnie na siebie i z łaski swojej nie jazgocze przy tym za dużo. Bo własnie gdy nie wydawała z siebie tych męczących dźwięków potrafiła sprawiać, że na chwilę zapominałem jak bardzo nie odpowiadała mi jej obecność tutaj. Gdy tak nieporadnie wyginała się i wyciągała by pozbyć się z tułowia bluzy i pokazać mi kontrastującą z ciemnością bladość swojej skóry. Szkoda, że włosy wciągnęła w ten kokon bluzkowy co z uporem maniaka wiła na głowie bo bardzo lubiłem, jak były rozsypane na jej plecach, lecz z drugiej strony to może i lepiej, bo zdecydowanie łatwiej było mi przerwać swoją kontemplację, gdy się odezwała. Zamrugałem kilkakrotni wracając do rzeczywistości, zaciągnąłem się jeszcze papierosem i ukróciłem jego żywot poprzez dociśniecie go do blatu.
Ciężko opadłem na tą nieszczęsną kanapę, w razie konieczności nieco przesuwając ten Kłopot by zrobić sobie miejsce.
- Spokojnie. - Mówię jej ujmując ramiona, którymi szamocze, a zaraz potem łapię nagromadzony na nich materiał i pomagam jej się uwolnić. Ostrożnie, bo jakoś tak na mnie działa widok tych wątłych rąk. Kiedyś wydawały mi się bardziej pełne. Nie jestem też pewien gdzie w tym wszystkim zawieruszyły się jej włosy...Zmrużyłem oczy. Czemu myślałem o takich pierdołach?
- Nie wiem czy wygodniej ci będzie w nim spać bo czy ci się podoba czy nie spędzisz tu noc. - Próbowałem się dowiedzieć bo nie wiedziałem czy już jej pomagać naciągnąć koszulę czy chwilę wcześniej ją odstanikować. Niezależnie od tego - pomagałem jej się potem ubrać. Nie wiedzieć czemu i gdzie moja frustracja jakby odparowała i jedyne co mi teraz zaczynało doskwierać to znużenie.
- Ktoś ci towarzyszył? Ktoś kto może cie teraz szukać?
- Wystarczyłaby lampka wina, wiesz - odburknęłaś na te jego złośliwe wyliczanki. Nie oczekujesz wcale płatków róż pod stopami, ale czy to nie byłoby przesadzone, gdyby zamiast się złościć na ciebie, że znalazł cię w rynsztoku, to przy tych wszystkich dobrych rzeczach, które dla ciebie wyczynił, jeszcze lał ci więcej wina w gardło? Sięgnij ręką ku sufitowi i złap jedną z gwiazd, które się tam schowały i oddaj mu w podzięce. A nie tylko go irytujesz.
Kiedy przyszedł pomóc i przesuwa cię a później dotyka - zbyt zrobiło się przyjemnie. Schowana w przestrzeni ubraniowo włosowej, nie ujawnisz jaką przyjemność teraz to na tobie wywiera. Ale jesteś w innym świecie, z jego dłońmi na ramionach. To takie miłe.
A później wszystko staje się jasnością. Oswobodzona jesteś już z mokrych ubrań i nabierasz powietrza w płuca, kiedy grzywka rozrzucona po głowie, się przewraca, włos po włosie, do stanu który jej zaprojektowałaś. Wyglądasz dziwacznie, bo nie tak jak powinna wyglądać młoda pannica lat pięćdziesiątych. Jesteś awangardowo niepoprawna. I jeszcze to, że sobie siedzisz w pokoju Nokturnowym z człowiekiem, który nie ma w sobie nic dobrego i sobą nic dobrego nie reprezentuje.
Kiedy się pyta o to, czy chcesz spać w staniku czy bez, to cię rozbawia. Zaraz zaraz, a od kiedy on jest taki, żeby się twoim komfortem przejmować?
- Nie podoba mi się tu - kręcisz głową i się opierasz na oparciu jakimś podłokietniku, tak się wyginając w tej bladości skóry i czerni stanika. Wyciągasz rękę za głowę wskazując za siebie - Tam jest twój pokój? W takim razie, będę dziś tam spała - postanowiłaś i przejmujesz od Matthew jedną koszulę albo sweter. Zaraz dopytał o kogoś, ko by na ciebie czekał. Prychasz.
- No wiesz? Najpierw mnie tu zaciągasz wbrew mojej woli i dopiero teraz o to pytasz? Ty to masz tupet - w końcu jednak zakładasz sweter, a włosy zachaczają się o kołnierzyk i nie masz już długich włosów, tylko boba. Rękę, która miałaś wyciągniętą za plecyprzy wierceniu sie kładziesz na jakiejś szafce, a później zaczynasz wyliczać, która szufladkę otworzysz.
Kiedy przyszedł pomóc i przesuwa cię a później dotyka - zbyt zrobiło się przyjemnie. Schowana w przestrzeni ubraniowo włosowej, nie ujawnisz jaką przyjemność teraz to na tobie wywiera. Ale jesteś w innym świecie, z jego dłońmi na ramionach. To takie miłe.
A później wszystko staje się jasnością. Oswobodzona jesteś już z mokrych ubrań i nabierasz powietrza w płuca, kiedy grzywka rozrzucona po głowie, się przewraca, włos po włosie, do stanu który jej zaprojektowałaś. Wyglądasz dziwacznie, bo nie tak jak powinna wyglądać młoda pannica lat pięćdziesiątych. Jesteś awangardowo niepoprawna. I jeszcze to, że sobie siedzisz w pokoju Nokturnowym z człowiekiem, który nie ma w sobie nic dobrego i sobą nic dobrego nie reprezentuje.
Kiedy się pyta o to, czy chcesz spać w staniku czy bez, to cię rozbawia. Zaraz zaraz, a od kiedy on jest taki, żeby się twoim komfortem przejmować?
- Nie podoba mi się tu - kręcisz głową i się opierasz na oparciu jakimś podłokietniku, tak się wyginając w tej bladości skóry i czerni stanika. Wyciągasz rękę za głowę wskazując za siebie - Tam jest twój pokój? W takim razie, będę dziś tam spała - postanowiłaś i przejmujesz od Matthew jedną koszulę albo sweter. Zaraz dopytał o kogoś, ko by na ciebie czekał. Prychasz.
- No wiesz? Najpierw mnie tu zaciągasz wbrew mojej woli i dopiero teraz o to pytasz? Ty to masz tupet - w końcu jednak zakładasz sweter, a włosy zachaczają się o kołnierzyk i nie masz już długich włosów, tylko boba. Rękę, która miałaś wyciągniętą za plecyprzy wierceniu sie kładziesz na jakiejś szafce, a później zaczynasz wyliczać, która szufladkę otworzysz.
If there is a past, i have
forgotten it
forgotten it
Mathilda Wroński
Zawód : malarka
Wiek : 26
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Deszczowe wtorki, które przyjdą po niedzielach
Kropelka żalu, której winien jesteś ty
Nieprawda że tak miało być
Że warto w byle pustkę iść
To wciąż za mało, moje serce, żeby żyć
Kropelka żalu, której winien jesteś ty
Nieprawda że tak miało być
Że warto w byle pustkę iść
To wciąż za mało, moje serce, żeby żyć
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Nieaktywni
- Nie ma mowy. - zaoponowałem bez zastanowienia. Doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, że "lampka wina" wypowiedziane tym specyficznym, mathilowym dialekcie znaczy tyle co butelka. Ani na moment nie zapominałem przy tym o jej polskich korzeniach i możliwościach. Właściwie gdyby to nie było moje mieszkanie to nie miałbym nic przeciwko eksperymentom, lecz byłem wystarczająco trzeźwy by potrafić wyobrazić sobie konsekwencje i zmęczony by wiedzieć, że nie miałem zamiaru po nich sprzątać. Po prostu nie i koniec.
Gdy się zaśmiała - moje usta zmieniły się w wąską kreskę. Ne wiedziałem, czemu taki wobec niej w tym momencie byłem. Sentyment? Jakby nie było łączyło mnie z nią wiele...ciekawych wspomnień. A może wyrzuty sumienia? Ciągle przed oczami miałem obraz tej nędzy i słabości, który mi pokazała po tym, jak postanowiłem dla własnej satysfakcji pomieszać butem w jej ranach niczym w garze pomidorowej. Czy coś. Na moim czole pojawiła się poprzeczna zmarszczka. Chujowo. Czułem, że zaczynałem bredzić. Dobrze, że jak na razie we własnych myślach. Łóżko.
- Nie musi i nie, nie będziesz. Tu ci będzie lepiej. Dorzucę do komi...- Mówiłem choć wcale mi nie przeszkadzała jej decyzja. Materac był spory. Pomieścilibyśmy się (ani przez chwilę nie pomyślałem o tym, że to JA miałbym spać na tej koszmarnej kanapie). Miałem jednak problem z tym, że w moim pokoju była cała masa mniej lub bardziej niebezpiecznych rzeczy, które Mathilda mogła w obecnym stanie uznać za zabawki. Ona mnie jednak wcale nie chciała słuchać i wesoła zaczęła wypełniać swoje postanowienie. Ciśnienie mi rosło. Czułem się jakbym próbował opanować rozwydrzoną dziewięciolatkę. Nie potrafiłem takich rzeczy bez asysty sznura.
- Tylko pytam. Mi tam obojętne jakie nazwiska będą wisieć w nekrologu - Wzruszyłem ramionami, a zaraz potem coś uderzyło o okno w kuchni. Nastąpiło kilka stuknięć i huknięcie. Zmrużyłem oczy. Stłumiłem chęć zignorowania przybyłej sowy.
- Tylko niczego nie dotykaj, zaraz wracam... - upomniałem z rezygnacją, widząc jak przyciąga ją ściana zapełniona fantami. Zostawiłem ją na chwilę samą. Byłem wobec niej tego dnia stanowczo zbyt pobłażliwy. Miałem nadzieję, że to jakaś chwilowa niepoczytalność z mojej strony.
Wygoniłem kurę pocztową, zgniotłem wiadomość i wyrzuciłem ją do ognia po czym wróciłem do swojego pokoju w którym Thilda już się pewnie zdążyła rozgościć. Miałem płonną nadzieję, że dopadło ją znużenie.
Gdy się zaśmiała - moje usta zmieniły się w wąską kreskę. Ne wiedziałem, czemu taki wobec niej w tym momencie byłem. Sentyment? Jakby nie było łączyło mnie z nią wiele...ciekawych wspomnień. A może wyrzuty sumienia? Ciągle przed oczami miałem obraz tej nędzy i słabości, który mi pokazała po tym, jak postanowiłem dla własnej satysfakcji pomieszać butem w jej ranach niczym w garze pomidorowej. Czy coś. Na moim czole pojawiła się poprzeczna zmarszczka. Chujowo. Czułem, że zaczynałem bredzić. Dobrze, że jak na razie we własnych myślach. Łóżko.
- Nie musi i nie, nie będziesz. Tu ci będzie lepiej. Dorzucę do komi...- Mówiłem choć wcale mi nie przeszkadzała jej decyzja. Materac był spory. Pomieścilibyśmy się (ani przez chwilę nie pomyślałem o tym, że to JA miałbym spać na tej koszmarnej kanapie). Miałem jednak problem z tym, że w moim pokoju była cała masa mniej lub bardziej niebezpiecznych rzeczy, które Mathilda mogła w obecnym stanie uznać za zabawki. Ona mnie jednak wcale nie chciała słuchać i wesoła zaczęła wypełniać swoje postanowienie. Ciśnienie mi rosło. Czułem się jakbym próbował opanować rozwydrzoną dziewięciolatkę. Nie potrafiłem takich rzeczy bez asysty sznura.
- Tylko pytam. Mi tam obojętne jakie nazwiska będą wisieć w nekrologu - Wzruszyłem ramionami, a zaraz potem coś uderzyło o okno w kuchni. Nastąpiło kilka stuknięć i huknięcie. Zmrużyłem oczy. Stłumiłem chęć zignorowania przybyłej sowy.
- Tylko niczego nie dotykaj, zaraz wracam... - upomniałem z rezygnacją, widząc jak przyciąga ją ściana zapełniona fantami. Zostawiłem ją na chwilę samą. Byłem wobec niej tego dnia stanowczo zbyt pobłażliwy. Miałem nadzieję, że to jakaś chwilowa niepoczytalność z mojej strony.
Wygoniłem kurę pocztową, zgniotłem wiadomość i wyrzuciłem ją do ognia po czym wróciłem do swojego pokoju w którym Thilda już się pewnie zdążyła rozgościć. Miałem płonną nadzieję, że dopadło ją znużenie.
- Bede, nawet jakbym miała tam z tobą spać - obruszona, nawet przyjmujesz taką możliwość. Niech on nie udaje, że jest taki, że przypadkowych babeczek nie wpuszcza do łóżka. Na pewno wpuszcza. Przecież to Bott.
- Oby żadne naszych przyjaciół - odpowiadasz na jego nieczułą uwagę. Nikogo z tobą tej nocy nie było, nikogo, kogo byś znała dobrze. Po prostu skręciłaś w złą ulicę, a później jeszcze raz i jeszcze raz. A później upadłaś i on zaniósł cię, pozbawioną pieniędzy i rozumu. Teraz to wszystko wydaje się być odległe, nie myślisz o tym. Ważne jest to co teraz, to co trzy sekundy w tył i dwie do przodu. W tej przestrzeni umiesz dziś swoją głowę utrzymać.
On odchodzi, a ty przewrócona na brzuch wyliczasz szuflady. Kombinacja dziecinnie prosta:
Ene due rike fake
torba borba ósme smake
deus meus kosmateus
i morele bix bax box.
W twoich rękach pistolet. Nie wiesz czy naładowany, nie wiesz czy działający. Znalezione, niekradzione. Siadasz po turecku i ogladasz lufę, później odnajdujesz spust. Ile szczęścia, że nie strzeliłaś sobie w głowę. Chybotliwe masz ręce, kiedy się odwracasz na kanapie i witasz go rozbudzonym spojrzeniem. Pistolet posłuzył ci za podpórkę na której się podnosisz.
- Patrz co znalazłam, ale pojebane hahahah - jesteś nienormalna, pijana i śmiejesz się, chociaż zaraz będziesz płakać. Dobrze wiesz, że takimi pistoletami zabili twego ojca. Mugole. Twoja twarz jest nagle zła, wymachujesz żelastwem. - Po co to trzymasz w domu, nienomrlany jesteś, nie wiesz że to służy to zabijania - nie umiesz tego rozbroić, więc naciskasz.
Bix bax box.
Jedna kula wbiła się w materac, druga przeleciała przez pokój i rozwala obrazek, kiedy przebija się przez niego i wbija w ściane. A trzecia jest najcelniejsza. Bo jakimś zawiłym torem, który odbił ją i zakrzywił jej ruch, nagle okazuje się, że uszkodziła kawalek ciała Matthew. Gdzie dokładnie się wbiła? Odrzucasz pistolet, czując jak całe pijaństwo z ciebie schodzi. Zeskakujesz z kanapy.
Coś ty najlepszego narobiła?!
- Oby żadne naszych przyjaciół - odpowiadasz na jego nieczułą uwagę. Nikogo z tobą tej nocy nie było, nikogo, kogo byś znała dobrze. Po prostu skręciłaś w złą ulicę, a później jeszcze raz i jeszcze raz. A później upadłaś i on zaniósł cię, pozbawioną pieniędzy i rozumu. Teraz to wszystko wydaje się być odległe, nie myślisz o tym. Ważne jest to co teraz, to co trzy sekundy w tył i dwie do przodu. W tej przestrzeni umiesz dziś swoją głowę utrzymać.
On odchodzi, a ty przewrócona na brzuch wyliczasz szuflady. Kombinacja dziecinnie prosta:
Ene due rike fake
torba borba ósme smake
deus meus kosmateus
i morele bix bax box.
W twoich rękach pistolet. Nie wiesz czy naładowany, nie wiesz czy działający. Znalezione, niekradzione. Siadasz po turecku i ogladasz lufę, później odnajdujesz spust. Ile szczęścia, że nie strzeliłaś sobie w głowę. Chybotliwe masz ręce, kiedy się odwracasz na kanapie i witasz go rozbudzonym spojrzeniem. Pistolet posłuzył ci za podpórkę na której się podnosisz.
- Patrz co znalazłam, ale pojebane hahahah - jesteś nienormalna, pijana i śmiejesz się, chociaż zaraz będziesz płakać. Dobrze wiesz, że takimi pistoletami zabili twego ojca. Mugole. Twoja twarz jest nagle zła, wymachujesz żelastwem. - Po co to trzymasz w domu, nienomrlany jesteś, nie wiesz że to służy to zabijania - nie umiesz tego rozbroić, więc naciskasz.
Bix bax box.
Jedna kula wbiła się w materac, druga przeleciała przez pokój i rozwala obrazek, kiedy przebija się przez niego i wbija w ściane. A trzecia jest najcelniejsza. Bo jakimś zawiłym torem, który odbił ją i zakrzywił jej ruch, nagle okazuje się, że uszkodziła kawalek ciała Matthew. Gdzie dokładnie się wbiła? Odrzucasz pistolet, czując jak całe pijaństwo z ciebie schodzi. Zeskakujesz z kanapy.
Coś ty najlepszego narobiła?!
If there is a past, i have
forgotten it
forgotten it
Mathilda Wroński
Zawód : malarka
Wiek : 26
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Deszczowe wtorki, które przyjdą po niedzielach
Kropelka żalu, której winien jesteś ty
Nieprawda że tak miało być
Że warto w byle pustkę iść
To wciąż za mało, moje serce, żeby żyć
Kropelka żalu, której winien jesteś ty
Nieprawda że tak miało być
Że warto w byle pustkę iść
To wciąż za mało, moje serce, żeby żyć
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Nieaktywni
Co za poświęcenie i determinacja - pomyślałem, a zaraz potem prychnąłem wzgardliwie. Ale dobrze. Przynajmniej będę mógł wypomnieć jej własne słowa, bo jakoś wątpiłem w to by się powstrzymała od komentarzy, gdy się rozłożę obok niej. Naprawdę nie chciałem się już wdawać w żadne dyskusje. Taki był plan, tak sobie założyłem, tak miało być, a potem zobaczyłem jak Mathila trzyma w dłoni broń. Nieprzyjemnie ciepło mi się zrobiło od tego widoku.
- Odłóż to! - warknąłem. Jeszcze przez chwilę stałem zamrożony w miejscu, lecz to szybko uległo zmianie. Mathila zamiast się dostosować to dalej coś tam smęciła pod nosem. Skrzywiłem się, a w żyłach krew zaczęła mi szybciej płynąć. Zostawiłem ją samą sobie na ledwie parę minut i się okazje, że wcale nie na wyrost zastanawiałem się czy przez ten czas się usztywni.
- Przestań pierdolić tylko to... - odłóż. Nie dokończyłem zdania. Ledwie zrobiłem ku niej krok, a w pomieszczeniu rozległ się huk. Jeden, drugi...trzeci zarejestrowałem, aż nazbyt dobrze bo rozlał się żywym ogniem w prawym udzie. Kłamstwem będzie, jeśli powiem, że nie zawyłem z bólu i szoku, mieląc przy tym jakieś niewybredne przekleństwo. Raniona noga ugięła się momentalnie pod moim ciężarem i skończyłbym na podłodze, gdybym nie znalazł podparcia w tej cholernej kanapy. Syknąłem przez zęby i kątem oka zauważyłam jak ta suka się odsuwa.
Po moim pieprzonym trupie.
Sięgnąłem ku niej drugie ramię i zakleszczyłem dłoń na jej przedramieniu żelaznym uściskiem. Szarpnąłem nią by patrzyła na mnie.
- Czemu ty kurwa mnie nie słuchasz!? Tak trudno zrobić to chociaż raz?! Jeden, pieprzony raz nim mnie zabijesz w moim własnym domu z mojej własnej broni, pojebana psychopatko!? - Byłem wściekły i nic tego nie mogło zmienić. Szamotnąłem nią kolejny raz niewątpliwie tym samym sprawiając jej ból. Zdecydowanie zbyt mały bym mógł poczuć z tego tytułu satysfakcję. Skrzywiłem się, robiąc kolejne kulawe kroki. Przy co drugim odnosiłem wrażenie, że przeszywa mnie piorun. Nie miało to jednak dla mnie znaczenia. Przynajmniej dopóki w głowie szumiała mi adrenalina, a żyły paliły mnie od złości. Nie zwalniałem ucisku i ciągnąłem Mathilę za sobą i robiłbym to nawet gdyby się na tej podłodze słaniała. - Ale ty kurwa nie, wiesz lepiej! Mam nadzieję, że warto było i jesteś z siebie kurwa dumna - sączyłem jad w powietrze, a zaraz potem zamaszystym ruchem otworzyłem drzwi do łazienki i posłałem ją na chłodną podłogę. Następnie zatrzasnąłem je z mocą tak by jej oblicze znikło mi za nimi. Chciałem sięgnąć po różdżkę by ją magicznie zabarykadować ją w łazience, lecz jej przy sobie nie miałem. Zadowoliłem się samotnym krzesłem stojącym pod ścianą i w podparłem nimi klamkę tak bym miał pewność, że dopóki nie zechcę to nie zobaczę jej na oczy. la jej własnego, pieprzonego dobra. - Powinienem to kurwa zrobić na samym początku! - Krzyknąłem na zamknięte drzwi pewny tego, że mnie słyszy. W tym pierdolonym domu wszystko było wszędzie słychać! Szczęście w nieszczęściu, że sąsiadów gówno obchodziło kto i jak głośno był mordowany. Zrobiłem krok i z podwojoną siłą odczułem ból, który z każdą chwilą nabierał na ostrości. Niech to szlag. Postrzeliła mnie! - Powinienem cie zostawić na tej pieprzonej ulicy!
- Odłóż to! - warknąłem. Jeszcze przez chwilę stałem zamrożony w miejscu, lecz to szybko uległo zmianie. Mathila zamiast się dostosować to dalej coś tam smęciła pod nosem. Skrzywiłem się, a w żyłach krew zaczęła mi szybciej płynąć. Zostawiłem ją samą sobie na ledwie parę minut i się okazje, że wcale nie na wyrost zastanawiałem się czy przez ten czas się usztywni.
- Przestań pierdolić tylko to... - odłóż. Nie dokończyłem zdania. Ledwie zrobiłem ku niej krok, a w pomieszczeniu rozległ się huk. Jeden, drugi...trzeci zarejestrowałem, aż nazbyt dobrze bo rozlał się żywym ogniem w prawym udzie. Kłamstwem będzie, jeśli powiem, że nie zawyłem z bólu i szoku, mieląc przy tym jakieś niewybredne przekleństwo. Raniona noga ugięła się momentalnie pod moim ciężarem i skończyłbym na podłodze, gdybym nie znalazł podparcia w tej cholernej kanapy. Syknąłem przez zęby i kątem oka zauważyłam jak ta suka się odsuwa.
Po moim pieprzonym trupie.
Sięgnąłem ku niej drugie ramię i zakleszczyłem dłoń na jej przedramieniu żelaznym uściskiem. Szarpnąłem nią by patrzyła na mnie.
- Czemu ty kurwa mnie nie słuchasz!? Tak trudno zrobić to chociaż raz?! Jeden, pieprzony raz nim mnie zabijesz w moim własnym domu z mojej własnej broni, pojebana psychopatko!? - Byłem wściekły i nic tego nie mogło zmienić. Szamotnąłem nią kolejny raz niewątpliwie tym samym sprawiając jej ból. Zdecydowanie zbyt mały bym mógł poczuć z tego tytułu satysfakcję. Skrzywiłem się, robiąc kolejne kulawe kroki. Przy co drugim odnosiłem wrażenie, że przeszywa mnie piorun. Nie miało to jednak dla mnie znaczenia. Przynajmniej dopóki w głowie szumiała mi adrenalina, a żyły paliły mnie od złości. Nie zwalniałem ucisku i ciągnąłem Mathilę za sobą i robiłbym to nawet gdyby się na tej podłodze słaniała. - Ale ty kurwa nie, wiesz lepiej! Mam nadzieję, że warto było i jesteś z siebie kurwa dumna - sączyłem jad w powietrze, a zaraz potem zamaszystym ruchem otworzyłem drzwi do łazienki i posłałem ją na chłodną podłogę. Następnie zatrzasnąłem je z mocą tak by jej oblicze znikło mi za nimi. Chciałem sięgnąć po różdżkę by ją magicznie zabarykadować ją w łazience, lecz jej przy sobie nie miałem. Zadowoliłem się samotnym krzesłem stojącym pod ścianą i w podparłem nimi klamkę tak bym miał pewność, że dopóki nie zechcę to nie zobaczę jej na oczy. la jej własnego, pieprzonego dobra. - Powinienem to kurwa zrobić na samym początku! - Krzyknąłem na zamknięte drzwi pewny tego, że mnie słyszy. W tym pierdolonym domu wszystko było wszędzie słychać! Szczęście w nieszczęściu, że sąsiadów gówno obchodziło kto i jak głośno był mordowany. Zrobiłem krok i z podwojoną siłą odczułem ból, który z każdą chwilą nabierał na ostrości. Niech to szlag. Postrzeliła mnie! - Powinienem cie zostawić na tej pieprzonej ulicy!
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
Jeżeli przeraziło cię to, że mogłaś go zranić, to co dzieje się z tobą kiedy unieruchomił wszystkie nerwy, ściskając twoją rękę herkulesowskim chwytem? Praktycznie mogłabyś tu zejść na zawał spowodowany stresem. Jego spojrzenie ci się nie podobało. Było niebezpiecznie nieobliczalne, a w każdym razie zapowiało jakieś szaleństwo, które przysporzy ci szkodę. Jak mocno potrafi ścisnąć, dobrze wiesz. Nie chciałaś wracać pamięcią do tego typu spotkań. A przecież z nim inaczej nie można. To tyran, który się na tobie wyżywa, bo wyżywał się zawsze. Krzyczy, poniewiera. A ty możesz mówić w kółko:
- Matt uspokój sie, prosze przestań, nic ci nie jest? - bo w gruncie rzeczy się martwisz, chociaż on chodzi, wiec to nie mogło być aż takie drastyczne. Chodzi, ba, jest w stanie przezwyciężyć twój opór. Nie żebyś jakikolwiek stawiała. Idziesz osłupiała i mówisz w kółko te trzy zwroty. Błagalnie, ale on nic nie słucha. Nagle czujesz, jak tobą rzuca.
I teraz masz zostać w tej brudnej łazience nokturnowej, stracić przytomność od śmierdzącego wychodka, czy dostać uczulenia od tych grzybów co tak kwitną ze ścian. Kiedy drzwi się zamykają, a ty zostajesz w ciemnej klitce, wszystkie zapachy zaczynają się mocniej produkować. Zimno wieje od otwartego minimalnego okienka, ale dzięki temu jesteś w stanie zaczerpnąć powietrza i załomotać w drzwi. Już wcześniej odkryłaś, że nie jesteś w stanie z klamki ich otworzyć. Czy on oszalał!?
- Bott, wypuść mnie stąd!!! - wrzeszczysz, raz i drugi, ale bez skutku. On krzyczy, że mógł cię zostawić na ulicy, a ty już otrzeźwiałaś. - To trzeba mnie było tam zostawić patałachu!! - nie wierzysz w to, że wrzeszczysz te słowa do zamkniętych drzwi. Pewnie nawet cię nie słyszy, założył sobie na uszy zaklęcie wyciszające i zaraz o tobie zapomni. Dopiero sobie przypomni, jak mu się sikać bedzie chciało. Albo bedzie lał przez okno.
- Wypuść mnie, muszę cię opatrzyć, nie będe nic robić po swojemu, ale jest ci potrzebna pomoc, wypuść mnie zaraz!
WYmagania, wymagania, wymagania. A chociaż jedno proszę i PRZEPRASZAM.
Brak.
- Matt uspokój sie, prosze przestań, nic ci nie jest? - bo w gruncie rzeczy się martwisz, chociaż on chodzi, wiec to nie mogło być aż takie drastyczne. Chodzi, ba, jest w stanie przezwyciężyć twój opór. Nie żebyś jakikolwiek stawiała. Idziesz osłupiała i mówisz w kółko te trzy zwroty. Błagalnie, ale on nic nie słucha. Nagle czujesz, jak tobą rzuca.
I teraz masz zostać w tej brudnej łazience nokturnowej, stracić przytomność od śmierdzącego wychodka, czy dostać uczulenia od tych grzybów co tak kwitną ze ścian. Kiedy drzwi się zamykają, a ty zostajesz w ciemnej klitce, wszystkie zapachy zaczynają się mocniej produkować. Zimno wieje od otwartego minimalnego okienka, ale dzięki temu jesteś w stanie zaczerpnąć powietrza i załomotać w drzwi. Już wcześniej odkryłaś, że nie jesteś w stanie z klamki ich otworzyć. Czy on oszalał!?
- Bott, wypuść mnie stąd!!! - wrzeszczysz, raz i drugi, ale bez skutku. On krzyczy, że mógł cię zostawić na ulicy, a ty już otrzeźwiałaś. - To trzeba mnie było tam zostawić patałachu!! - nie wierzysz w to, że wrzeszczysz te słowa do zamkniętych drzwi. Pewnie nawet cię nie słyszy, założył sobie na uszy zaklęcie wyciszające i zaraz o tobie zapomni. Dopiero sobie przypomni, jak mu się sikać bedzie chciało. Albo bedzie lał przez okno.
- Wypuść mnie, muszę cię opatrzyć, nie będe nic robić po swojemu, ale jest ci potrzebna pomoc, wypuść mnie zaraz!
WYmagania, wymagania, wymagania. A chociaż jedno proszę i PRZEPRASZAM.
Brak.
If there is a past, i have
forgotten it
forgotten it
Mathilda Wroński
Zawód : malarka
Wiek : 26
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Deszczowe wtorki, które przyjdą po niedzielach
Kropelka żalu, której winien jesteś ty
Nieprawda że tak miało być
Że warto w byle pustkę iść
To wciąż za mało, moje serce, żeby żyć
Kropelka żalu, której winien jesteś ty
Nieprawda że tak miało być
Że warto w byle pustkę iść
To wciąż za mało, moje serce, żeby żyć
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Nieaktywni
Zaśmiałem się podle. Ta to miała czasem pojebane poczucie humoru albo była po prostu głupia.
- Nie, kurwa, oczywiście, że jest wszystko w porządku. Tak tylko się wkurwiam bez powodu i wykrwawiam dla pierdolonej hecy - wycedziłem nie szczędząc przy tym mało przyjemnej ironii. Czasem miałem ochotę skręcić jej karczek i oszczędzić sobie nerwów. Ale kurwa nie - ciągnąłem ją przez ten mizerny pokój będąc przynajmniej pewnym tego, że nie zamierzałem odpuszczać. Głupia mogła w tym momencie płakać, błagać, wbijać się zębami w podłogę, a ja i tak bym postarał się dopiąć swego choćbym miał zamknąć ją w tej łazience razem z klepkami. Co zresztą mi się udało i bez takiej konieczności.
- Co? Tego nie udało ci się już przewidzieć? - rzuciłem triumfalnie, słysząc jak się niespokojnie wije się za drzwiami. Odsunąłem się od nich i zacząłem kuśtykać ku pieprzonej kanapie, która w tym momencie jawiła mi się jako szczyt luksusu. Przy każdym kroku krzywiłem się z bólu. Noga zaczęła mi nieprzyjemnie drętwieć od ubywającej krwi. Miałem nadzieję, że mi nie przestrzeliła czegoś istotnego bo inaczej istniało prawdopodobieństwo, że wykrwawię się nim zdążę dojść do mebla. Byłoby szkoda - chciałem jeszcze mieć okazję ją po zwymyślać.
- Wierz mi, pierwszy i ostatni raz byłem na tyle głupi by się zawahać! Wpierdoliłby cie jakiś dementor i byłby spokój, a tak wykrwawiam się pod własnym dachem bo wariatka nie rozumie angielskiego! - Darłem się jak to stare prześcieradło (które zresztą w tym momencie by mi się przydało), a potem syczałem i wypuszczałem potok przekleństw żałując, że znam tylko jeden język bo szybko zbrakło mi epitetów, gdy przycisnąłem dłoń do rany. Zmusiłem się do podniesienia nogi. Poparłem ją o stolik. Poczułem pod palcami, że pocisk nie przeszedł na wylot, a rana znajdowała się bardziej po zewnętrznej części uda. Chyba przeżyję. Jeśli jej nie wypuszczę to ona chyba też przeżyje. Nie byłem jednak pewien czy tego właśnie chciałem. Wolną ręką chwyciłem cokolwiek (byle było ciężkie) z pudła leżącego obok i cisnąłem w drzwi. Drewniana szkatułka łomotnęła z łoskotem, a potem znalazła się na ziemi. Był to jakiś grat Mii. Zabije mnie. O ile będzie miała na to okazję.
- Pierdol się. Ostatnia rzecz jakiej potrzebuję to twoja pomoc po tym jak mnie SAMA postrzeliłaś. - przypomniałem jej z zawiścią i zacząłem się rozglądać za czymś co mógłbym przyłożyć do rany. Nogawka spodni miała dość, kanapa co prawda chłonęła mnie niczym wampir lecz nie o to chodziło. Mowy nie było bym się ruszył w stronę kuchni. Z braku laku ściągnąłem z siebie koszulę - Już zresztą widzę, jak wielka księżna Wrońsky co ma wielkiego, sławnego brata zamierza kogokolwiek słuchać. Wybacz, lecz nie stać mnie na konfetti by takie wydarzenie uhonorować, a nie nie mam zamiaru ryzykować kolejnym postrzałem. W głowie ci się już dawno popierdoliło. Zdychaj tam z głodu szmato! - Adrenalina ustępowała, a noga od biodra do kolana była drętwa i przypominała poduszkę na igły. Zaczynało mi się bardzo nie podobać to, że rozsądek podpowiadał mi, że faktycznie przydałaby mi się w tym momencie pomoc.
- Nie, kurwa, oczywiście, że jest wszystko w porządku. Tak tylko się wkurwiam bez powodu i wykrwawiam dla pierdolonej hecy - wycedziłem nie szczędząc przy tym mało przyjemnej ironii. Czasem miałem ochotę skręcić jej karczek i oszczędzić sobie nerwów. Ale kurwa nie - ciągnąłem ją przez ten mizerny pokój będąc przynajmniej pewnym tego, że nie zamierzałem odpuszczać. Głupia mogła w tym momencie płakać, błagać, wbijać się zębami w podłogę, a ja i tak bym postarał się dopiąć swego choćbym miał zamknąć ją w tej łazience razem z klepkami. Co zresztą mi się udało i bez takiej konieczności.
- Co? Tego nie udało ci się już przewidzieć? - rzuciłem triumfalnie, słysząc jak się niespokojnie wije się za drzwiami. Odsunąłem się od nich i zacząłem kuśtykać ku pieprzonej kanapie, która w tym momencie jawiła mi się jako szczyt luksusu. Przy każdym kroku krzywiłem się z bólu. Noga zaczęła mi nieprzyjemnie drętwieć od ubywającej krwi. Miałem nadzieję, że mi nie przestrzeliła czegoś istotnego bo inaczej istniało prawdopodobieństwo, że wykrwawię się nim zdążę dojść do mebla. Byłoby szkoda - chciałem jeszcze mieć okazję ją po zwymyślać.
- Wierz mi, pierwszy i ostatni raz byłem na tyle głupi by się zawahać! Wpierdoliłby cie jakiś dementor i byłby spokój, a tak wykrwawiam się pod własnym dachem bo wariatka nie rozumie angielskiego! - Darłem się jak to stare prześcieradło (które zresztą w tym momencie by mi się przydało), a potem syczałem i wypuszczałem potok przekleństw żałując, że znam tylko jeden język bo szybko zbrakło mi epitetów, gdy przycisnąłem dłoń do rany. Zmusiłem się do podniesienia nogi. Poparłem ją o stolik. Poczułem pod palcami, że pocisk nie przeszedł na wylot, a rana znajdowała się bardziej po zewnętrznej części uda. Chyba przeżyję. Jeśli jej nie wypuszczę to ona chyba też przeżyje. Nie byłem jednak pewien czy tego właśnie chciałem. Wolną ręką chwyciłem cokolwiek (byle było ciężkie) z pudła leżącego obok i cisnąłem w drzwi. Drewniana szkatułka łomotnęła z łoskotem, a potem znalazła się na ziemi. Był to jakiś grat Mii. Zabije mnie. O ile będzie miała na to okazję.
- Pierdol się. Ostatnia rzecz jakiej potrzebuję to twoja pomoc po tym jak mnie SAMA postrzeliłaś. - przypomniałem jej z zawiścią i zacząłem się rozglądać za czymś co mógłbym przyłożyć do rany. Nogawka spodni miała dość, kanapa co prawda chłonęła mnie niczym wampir lecz nie o to chodziło. Mowy nie było bym się ruszył w stronę kuchni. Z braku laku ściągnąłem z siebie koszulę - Już zresztą widzę, jak wielka księżna Wrońsky co ma wielkiego, sławnego brata zamierza kogokolwiek słuchać. Wybacz, lecz nie stać mnie na konfetti by takie wydarzenie uhonorować, a nie nie mam zamiaru ryzykować kolejnym postrzałem. W głowie ci się już dawno popierdoliło. Zdychaj tam z głodu szmato! - Adrenalina ustępowała, a noga od biodra do kolana była drętwa i przypominała poduszkę na igły. Zaczynało mi się bardzo nie podobać to, że rozsądek podpowiadał mi, że faktycznie przydałaby mi się w tym momencie pomoc.
Niestety nim kierowała złość, a podtrzymywała krew w organiźmie adrenalina, dobrze więc że wyrzucał na ciebie słowa złe, zamiast krew. Chyba byś nie zdobyła sie na to, żeby w tej chwili się z niego śmiać. Boisz się go? Wciąż?
- Sobie wyobraź, że nie! - odpowiadasz na to jego, że przecież CO TO za problem, żeby przewidzieć skutki własnych działan. - Chociaż HA może wiedziałam, że cie postrzele, i dlatego mi to sprawia aż taką radość, debilu? - krzyczysz za nim bezsensu, chcesz go nazwać wszystkim, czego obraźliwe nazwy znasz.
- Odwal się od mojego angielskiego - odpowiadasz mu po polsku, czyli w rodzimym języku. Zaraz cię wszystko zacznie boleć od głowy po same czubki palców, bo żyjesz w stresie. I w niehigienicznych warunkach. - I posprzątałbyś w tej łazience, cuchnie tu okropnie!- to już w języku, który on może znać.
I nagle huk uderzył w drzwi o które sie opierałas, aż cię odrzuciło do tyłu.
- DOBRA to sam sobie radź! - zezłoszczona obrażasz się na niego okrutnie i aż krzyżujesz rece, ale on tego nie widzi. Jesteś tak oburzona, że chcesz się uciszyć i przeczekać to wszystko. Ale.. ale nie! Aż łapiesz znów za klamkę i ciągniesz.
- Nie bądź głupi Matthew - krzyczysz w te drzwi i nagle czujesz złość mokrą na oczach, jak on śmie się skazywać na śmierć, ciebie skazywać na śmierć. Kim jest, żeby zadecydować o tak bezmyślnym końcu. - Ktoś cię musi opatrzeć - walisz ręką w drzwi, ale one wcale nie chcą puścić, cię wpuścić do korytarza. Do niego. Żeby mu pomóc. Walka jest na nic, więc poddajesz się, jeszcze w trakcie jego wykładu o jakimś konfetti.. właściwie głos Botta w tym momencie przekształcał się w jedno bezsensowne bełkotanie zadrzwiowe. Nic co obce nie było tak bez sensu, jak to, że nie chciał cię wpuścic do siebie. - Matt, proszę.. - poddajesz się w końcu płaczliwie.
Czy to awansuje na waszą największą kłótnie? Pewnie dlatego, że ty jesteś wreszcie wygadana, a on jest taki sam, jeżeli nie gorszy.
- Sobie wyobraź, że nie! - odpowiadasz na to jego, że przecież CO TO za problem, żeby przewidzieć skutki własnych działan. - Chociaż HA może wiedziałam, że cie postrzele, i dlatego mi to sprawia aż taką radość, debilu? - krzyczysz za nim bezsensu, chcesz go nazwać wszystkim, czego obraźliwe nazwy znasz.
- Odwal się od mojego angielskiego - odpowiadasz mu po polsku, czyli w rodzimym języku. Zaraz cię wszystko zacznie boleć od głowy po same czubki palców, bo żyjesz w stresie. I w niehigienicznych warunkach. - I posprzątałbyś w tej łazience, cuchnie tu okropnie!- to już w języku, który on może znać.
I nagle huk uderzył w drzwi o które sie opierałas, aż cię odrzuciło do tyłu.
- DOBRA to sam sobie radź! - zezłoszczona obrażasz się na niego okrutnie i aż krzyżujesz rece, ale on tego nie widzi. Jesteś tak oburzona, że chcesz się uciszyć i przeczekać to wszystko. Ale.. ale nie! Aż łapiesz znów za klamkę i ciągniesz.
- Nie bądź głupi Matthew - krzyczysz w te drzwi i nagle czujesz złość mokrą na oczach, jak on śmie się skazywać na śmierć, ciebie skazywać na śmierć. Kim jest, żeby zadecydować o tak bezmyślnym końcu. - Ktoś cię musi opatrzeć - walisz ręką w drzwi, ale one wcale nie chcą puścić, cię wpuścić do korytarza. Do niego. Żeby mu pomóc. Walka jest na nic, więc poddajesz się, jeszcze w trakcie jego wykładu o jakimś konfetti.. właściwie głos Botta w tym momencie przekształcał się w jedno bezsensowne bełkotanie zadrzwiowe. Nic co obce nie było tak bez sensu, jak to, że nie chciał cię wpuścic do siebie. - Matt, proszę.. - poddajesz się w końcu płaczliwie.
Czy to awansuje na waszą największą kłótnie? Pewnie dlatego, że ty jesteś wreszcie wygadana, a on jest taki sam, jeżeli nie gorszy.
If there is a past, i have
forgotten it
forgotten it
Mathilda Wroński
Zawód : malarka
Wiek : 26
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Deszczowe wtorki, które przyjdą po niedzielach
Kropelka żalu, której winien jesteś ty
Nieprawda że tak miało być
Że warto w byle pustkę iść
To wciąż za mało, moje serce, żeby żyć
Kropelka żalu, której winien jesteś ty
Nieprawda że tak miało być
Że warto w byle pustkę iść
To wciąż za mało, moje serce, żeby żyć
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Nieaktywni
Jakoś bardzo łatwo szło mi sobie to wyobrazić. Prychnąłem. Bo jakżeby inaczej - wielka Mathila widzi tylko to czym może wkurwiać ludzi, lecz tego, jak może się to skończyć już nie. Bardzo wygodne. Jak zwykle zresztą. Prychnąłem po raz kolejny unosząc jedną z brwi bo niezaprzeczalnie w bardzo zmyślny sposób prezentowała swoje rozbawienie - napierdalając w drzwi i szeleszcząc coś w tym swoim śmiesznym języku. Drażniło mnie to, że nie wiedziałem, czy mnie w tym momencie obraża.
- W końcu! - Zawołałem, słysząc jak ostatecznie zesłała na mnie łaskę i pozwoliła robić mi to co chcę. Cudownie.
- Wpuściłem cie do domu - na to już za późno - mądrzejszy już być na pewno nie mogłem. Kolejne jej słowa zbyłem bo doskonale sam sobie dawałem radę. A przynajmniej dopóki nie okazało się, że przydałoby się jakoś zdjąć spodnie, a jeśli nie to przynajmniej pozbyć się nogawki. Zębami i siłą woli rozerwać jeansu nie potrafiłem. Została mi więc opcja ściągnięcia portek, a to się wiązało z gimnastykowaniem bo na nogach ciągle miałem buty. Przydałoby się więcej opatrunku, jakieś bandaże. Łatwiej byłoby mi gdybym miał przy sobie różdżkę. Chyba była w kurtce...? Gdzie ją rzuciłem...
Zmrużyłem ślepia i obejrzałem się za siebie i w tym samym momencie usłyszałem jej skowyt zza drzwi. Następnym razem muszę zapamiętać by wcześniej w jakiś zmyślny sposób ją zakneblować lub na przyszłość wyciszyć łazienkę jakby mnie naszło kiedyś jeszcze na posiadanie niespokojnego gościa. Wypuściłem ciężko powietrze z płuc, wywróciłem oczami i przekląłem na siebie w duchu. Siłą woli zmusiłem się do podniesienia z mojego tronu. Naprawdę byłem głupi.
- Jeszcze raz zrobisz coś głupiego, a zaciągnę cię tu z powrotem choćbym miał cie transportować w częściach i wierz mi - zrobię to z niewyobrażalną przyjemnością - wyrecytowałem jej tą groźbę po tym, jak uchyliłem drzwi. Mówiłem poważnie. Koniec z pobłażliwością na dziś. Dzień miłości dla zwierząt dobiegł końca.
- W moim pokoju, na lewo od wejścia jest półka. Na dole zaraz przy drzwiach będzie leżało tekturowe pudło z bandażami. Przynieś je. Dotknij czegokolwiek innego, a stracisz ręce. - Wyrzęziłem i kulawym krokiem zmierzłem na powrót do mojej kochanej kanapy. Tylko jej dziś nie musiałem grozić. - I znajdź moją kurtkę. Rzuciłem ją gdzieś w kuchni. - dodaję w powietrze po tym, jak ciężko zasiadłem na meblu, a sprężyny bezlitośnie mnie popieściły. Cholerna kanapa.
- W końcu! - Zawołałem, słysząc jak ostatecznie zesłała na mnie łaskę i pozwoliła robić mi to co chcę. Cudownie.
- Wpuściłem cie do domu - na to już za późno - mądrzejszy już być na pewno nie mogłem. Kolejne jej słowa zbyłem bo doskonale sam sobie dawałem radę. A przynajmniej dopóki nie okazało się, że przydałoby się jakoś zdjąć spodnie, a jeśli nie to przynajmniej pozbyć się nogawki. Zębami i siłą woli rozerwać jeansu nie potrafiłem. Została mi więc opcja ściągnięcia portek, a to się wiązało z gimnastykowaniem bo na nogach ciągle miałem buty. Przydałoby się więcej opatrunku, jakieś bandaże. Łatwiej byłoby mi gdybym miał przy sobie różdżkę. Chyba była w kurtce...? Gdzie ją rzuciłem...
Zmrużyłem ślepia i obejrzałem się za siebie i w tym samym momencie usłyszałem jej skowyt zza drzwi. Następnym razem muszę zapamiętać by wcześniej w jakiś zmyślny sposób ją zakneblować lub na przyszłość wyciszyć łazienkę jakby mnie naszło kiedyś jeszcze na posiadanie niespokojnego gościa. Wypuściłem ciężko powietrze z płuc, wywróciłem oczami i przekląłem na siebie w duchu. Siłą woli zmusiłem się do podniesienia z mojego tronu. Naprawdę byłem głupi.
- Jeszcze raz zrobisz coś głupiego, a zaciągnę cię tu z powrotem choćbym miał cie transportować w częściach i wierz mi - zrobię to z niewyobrażalną przyjemnością - wyrecytowałem jej tą groźbę po tym, jak uchyliłem drzwi. Mówiłem poważnie. Koniec z pobłażliwością na dziś. Dzień miłości dla zwierząt dobiegł końca.
- W moim pokoju, na lewo od wejścia jest półka. Na dole zaraz przy drzwiach będzie leżało tekturowe pudło z bandażami. Przynieś je. Dotknij czegokolwiek innego, a stracisz ręce. - Wyrzęziłem i kulawym krokiem zmierzłem na powrót do mojej kochanej kanapy. Tylko jej dziś nie musiałem grozić. - I znajdź moją kurtkę. Rzuciłem ją gdzieś w kuchni. - dodaję w powietrze po tym, jak ciężko zasiadłem na meblu, a sprężyny bezlitośnie mnie popieściły. Cholerna kanapa.
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
Strona 1 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Pokój główny
Szybka odpowiedź