Pokój główny
Strona 3 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Pokój główny
Po przekroczeniu drzwi wejściowych ląduje się właśnie tutaj - w największym pokoju, choć w praktyce wcale nie tak obszernym. Samo mieszkanie charakteryzuje się obdrapanymi ścianami, których nikomu nie chce się ruszać oraz charakterystycznym zapachem stęchlizny przybierającego na sile zimą porą. Prócz tego znaleźć tu można niewygodną kanapę usadowioną na przeciwko kominka przy której stoi kilka kartonów książek, nieco przeżarty przez rdzę aneks kuchenny w kład którego wchodzi pozbawiony wody kran (ten w łazience ją ma), szafki wypełnione książkami, ubraniami, mugolskimi gratami (które notabene walają się wszędzie i nigdzie) lub alkoholem ale nie jedzeniem. Znajdują się tu dwa okna na ulicę i przejścia do dwóch kolejnych pokoi - do jednego prowadziły drzwi, do drugiego prowizorycznie podwieszona do sufitu kotara. W pokoju znajdował się podłączony do sieci kominek.
[bylobrzydkobedzieladnie]
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
Ostatnio zmieniony przez Matthew Bott dnia 16.02.20 15:32, w całości zmieniany 4 razy
Sam będąc na wpół śniący na wpół żyjący patrzyłem, jak rozsmarowuje sobie po twarzy te ciemne smugi i przez chwilę pomyślałem, że to pocieszne i zabawne, a potem po prostu musiała mi przypomnieć dlaczego tak sporadycznie ją w ten sposób na trzeźwo postrzegałem. Już nawet nie chciało mi się tego komentować więc po prostu podniosłem na nią spojrzenie wyrażające głęboką konsternację nad stanem jej psychiki i tego skąd do diabła brała na poczekaniu takie wymysły. Brew mi zadrgała.
- Fakt. Byłoby. - posumowałem zgrabnie, a potem spoglądałem na nią obydwoma ślepiami z politowaniem, jakim obdarowuje się ułomne szczenięta.
- Chcesz biegać z mugolską bronią jako zamiennik różdżki? NIBY DO CZEGO SIĘ PRZYDA? Byś biegała z nią po Nokturnie? Dla ochrony? - pytam podtrzymując wymowne spojrzenie i ciągle popierając twarz na ręce. Mrużę ślepia - Ile ty wypiłaś? Bo odnoszę wrażenie, że ciągle cie trzyma to wino o którym tyle wczoraj mówiłaś albo twoje poczucie humoru jest poza moim zasięgiem - brzmiałem sceptycznie i co jak co miałem ku temu całkiem sporo powodów, które zechciało mi się jej wypunktować bez względu na to czy żartowała czy nie. Wyciągnąłem przed siebie drugą rękę i zacząłem spokojnie wyliczać - Zacznijmy od tego, że...nie umiesz jej obsługiwać; to moja broń; nie mam zamiaru ryzykować, że odpierdolisz coś głupiego i to ja za to beknę bo - nawiązując do punktu drugiego - to moja broń; to ostatnia rzecz jaka mogłaby posłużyć komukolwiek do obrony i co najważniejsze - wątpię byś świadomie była w stanie wycelować z niej w człowieka nawet gdybyś umiała. W ogóle nie będzie ci to potrzebne. Zaraz zabiorę się i załatwię kogoś kto cie stąd wyprowadzi lub sam to zrobię, jeśli ci się nie śpieszy - wykładałem jej dając do zrozumienia, że jeśli jej przemyślenia miały mnie bawić to tego nie robiły, Może byłem trochę maruny i powinienem podejść do sprawy z większym dystansem, lecz byłem zmęczony, ciągle nieco zaspany, a kanapa mnie nie oszczędziła. Zresztą i tak ciągle mogłem uchodzić za miłego. Na pewno nie mogła powiedzieć, że warczałem.
- Fakt. Byłoby. - posumowałem zgrabnie, a potem spoglądałem na nią obydwoma ślepiami z politowaniem, jakim obdarowuje się ułomne szczenięta.
- Chcesz biegać z mugolską bronią jako zamiennik różdżki? NIBY DO CZEGO SIĘ PRZYDA? Byś biegała z nią po Nokturnie? Dla ochrony? - pytam podtrzymując wymowne spojrzenie i ciągle popierając twarz na ręce. Mrużę ślepia - Ile ty wypiłaś? Bo odnoszę wrażenie, że ciągle cie trzyma to wino o którym tyle wczoraj mówiłaś albo twoje poczucie humoru jest poza moim zasięgiem - brzmiałem sceptycznie i co jak co miałem ku temu całkiem sporo powodów, które zechciało mi się jej wypunktować bez względu na to czy żartowała czy nie. Wyciągnąłem przed siebie drugą rękę i zacząłem spokojnie wyliczać - Zacznijmy od tego, że...nie umiesz jej obsługiwać; to moja broń; nie mam zamiaru ryzykować, że odpierdolisz coś głupiego i to ja za to beknę bo - nawiązując do punktu drugiego - to moja broń; to ostatnia rzecz jaka mogłaby posłużyć komukolwiek do obrony i co najważniejsze - wątpię byś świadomie była w stanie wycelować z niej w człowieka nawet gdybyś umiała. W ogóle nie będzie ci to potrzebne. Zaraz zabiorę się i załatwię kogoś kto cie stąd wyprowadzi lub sam to zrobię, jeśli ci się nie śpieszy - wykładałem jej dając do zrozumienia, że jeśli jej przemyślenia miały mnie bawić to tego nie robiły, Może byłem trochę maruny i powinienem podejść do sprawy z większym dystansem, lecz byłem zmęczony, ciągle nieco zaspany, a kanapa mnie nie oszczędziła. Zresztą i tak ciągle mogłem uchodzić za miłego. Na pewno nie mogła powiedzieć, że warczałem.
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
Matylda ma spojrzenie puste, ale jej czarne oczy wciąż biją głębią. I jakkolwiek by nie chciał widzieć na tej twarzy tylko kredki rozmazanej, niech nie zapomina wcale, że jego oczy wciąż jeszcze są śpiące. I nie zdoła dobrze ocenić, co widzi, co ma przed sobą.
- Może po prostu nie masz poczucia humoru - wzrusza ramionami i idzie sobie sprzed jego oblicza, niech on mówi, mówi, mówi. Nawet nie spytał o zdanie, tylko jej mówi, gaduła jeden. A ona wyciąga swoje mokre wciąż ubrania i patrzy na nie pod słońce, czy światło po prostu co pada zza okna.
- Ależ ty we mnie wcale nie wierzysz - mówi wywracając oczętami na to, że on tak się przechwala, że ona wcale nie umie w broń, że to takie trudne i wgle. - W ciebie przecież trafiłam! - parska i wzdycha sobie jeszcze kolejny raz. Z Matthew życie było okropnie trudne, tego nie wolno, tego nie wolno, tego nie wolno. Bardzo z niego zasadniczy mężczyzna, to aż irytujace!
- To w takim razie może ty mi to wysusz - pokazuje mu ubranko, no niech się Bott bawi teraz w panią domu perfekcyjną. Skoro tak wiele miał do powiedzenia, to może ma pomysła na to jak wysuszyć te łachmany.
- A tak kontrolnie, to co znaczy, że jeżeli mi się nie śpieszy?
- Może po prostu nie masz poczucia humoru - wzrusza ramionami i idzie sobie sprzed jego oblicza, niech on mówi, mówi, mówi. Nawet nie spytał o zdanie, tylko jej mówi, gaduła jeden. A ona wyciąga swoje mokre wciąż ubrania i patrzy na nie pod słońce, czy światło po prostu co pada zza okna.
- Ależ ty we mnie wcale nie wierzysz - mówi wywracając oczętami na to, że on tak się przechwala, że ona wcale nie umie w broń, że to takie trudne i wgle. - W ciebie przecież trafiłam! - parska i wzdycha sobie jeszcze kolejny raz. Z Matthew życie było okropnie trudne, tego nie wolno, tego nie wolno, tego nie wolno. Bardzo z niego zasadniczy mężczyzna, to aż irytujace!
- To w takim razie może ty mi to wysusz - pokazuje mu ubranko, no niech się Bott bawi teraz w panią domu perfekcyjną. Skoro tak wiele miał do powiedzenia, to może ma pomysła na to jak wysuszyć te łachmany.
- A tak kontrolnie, to co znaczy, że jeżeli mi się nie śpieszy?
If there is a past, i have
forgotten it
forgotten it
Mathilda Wroński
Zawód : malarka
Wiek : 26
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Deszczowe wtorki, które przyjdą po niedzielach
Kropelka żalu, której winien jesteś ty
Nieprawda że tak miało być
Że warto w byle pustkę iść
To wciąż za mało, moje serce, żeby żyć
Kropelka żalu, której winien jesteś ty
Nieprawda że tak miało być
Że warto w byle pustkę iść
To wciąż za mało, moje serce, żeby żyć
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Nieaktywni
- Okulawiłaś je - trafnie spostrzegłem bardziej trzeźwo nie kryjąc przy tym wyrzutu. Powiedziałbym właściwie więcej, lecz niechętnie musiałem przyznać, że nie czułem się na siłach do szarpania się z nią na słowa. W ogóle po co ja ją prowokowałem do otwierania swojej paszczy. Wywróciłem oczami i wypuściłem z siebie powietrze.
- Pod tym konkretnym względem nie chcę nawet próbować wierzyć - to już w ogóle mnie nie bawiło - myśl, że Mathilda mogłaby świadomie, z premedytacją wymierzyć w czyimś kierunku broń i bez mrugnięcia okiem pociągnąć za spust. Ja wiem, droczyła się, paplała głupoty, jak zawsze, lecz ja nie miałem humoru tego słuchać. Na co dzień miałem do czynienia z ludźmi nie posiadającymi skrupułów. dodawanie do ich grona kolejnej osoby wcale mi nie poprawiało humoru.
- Miałaś po prostu szczęście, że siebie nie trafiłaś - ale dziś byłem humorzasty...No ale sam się sobie nie dziwię - okropna noc, nie wiele lepszy początek dnia.
Machnąłem różdżką i zaklęciem potraktowałem te jej szmaty. Jak nie przepadałem za takim ułatwianiem sobie życia, tak teraz cieszyłem się że mimo wszystko jestem czarodziejem. Dzięki temu mogłem sobie oszczędzić Tyldowego jęczenia.
- To znaczy...- zsunąłem nogę z blatu na ziemie i dźwignąłem się na nogi krzywiąc się i sycząc, by poczuć zaraz ulgę gdy tą postrzeloną odciążyłem - ...że może mi to trochę zająć, jak sama widzisz - chwiejnym krokiem zacząłem kuśtykać ku łazience bo lać mi się zachciało - biegać nie będę, a i pewnie pod wieczór dopiero wylezę z nory. - No i jak zapowiedziałem tak się stało - pod wieczór bylismy już poza Nokturnem.
|2zt Mathilda & Matt
- Pod tym konkretnym względem nie chcę nawet próbować wierzyć - to już w ogóle mnie nie bawiło - myśl, że Mathilda mogłaby świadomie, z premedytacją wymierzyć w czyimś kierunku broń i bez mrugnięcia okiem pociągnąć za spust. Ja wiem, droczyła się, paplała głupoty, jak zawsze, lecz ja nie miałem humoru tego słuchać. Na co dzień miałem do czynienia z ludźmi nie posiadającymi skrupułów. dodawanie do ich grona kolejnej osoby wcale mi nie poprawiało humoru.
- Miałaś po prostu szczęście, że siebie nie trafiłaś - ale dziś byłem humorzasty...No ale sam się sobie nie dziwię - okropna noc, nie wiele lepszy początek dnia.
Machnąłem różdżką i zaklęciem potraktowałem te jej szmaty. Jak nie przepadałem za takim ułatwianiem sobie życia, tak teraz cieszyłem się że mimo wszystko jestem czarodziejem. Dzięki temu mogłem sobie oszczędzić Tyldowego jęczenia.
- To znaczy...- zsunąłem nogę z blatu na ziemie i dźwignąłem się na nogi krzywiąc się i sycząc, by poczuć zaraz ulgę gdy tą postrzeloną odciążyłem - ...że może mi to trochę zająć, jak sama widzisz - chwiejnym krokiem zacząłem kuśtykać ku łazience bo lać mi się zachciało - biegać nie będę, a i pewnie pod wieczór dopiero wylezę z nory. - No i jak zapowiedziałem tak się stało - pod wieczór bylismy już poza Nokturnem.
|2zt Mathilda & Matt
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
Szybka kalkulacja sprawiła, że zamiast w stronę Pokątnej udałem się do mojego mieszkania na Nokturnie. Nie byłem z tego zadowolony, jednak rzeczywistość wyglądała tak, że próba dostania się do jej domu lub Rudery wymagała sporego wysiłku i czasu - a Lily potrzebowała się wyciszyć nim wypuści swoje ziemniaczane pędy...
Przemykałem więc uliczkami, decydując się na nieznacznie dłuższą, a przy tym bezpieczniejszą trasę. Towarzyszyła nam cisza - i całe szczęście, być może to ona doprowadziła nas względnie bezpiecznie do mojej kamienicy. Poczułem się lżejszy o kilka kilogramów, lecz schody kamienicy po których się wspinałem były innego zdania - jeden ze stopni niespodziewanie warknął i uległ pod ciężarem mojej stopy. Zachwiałem się, jednak w porę znalazłem podparcie ratując siebie i Lily przed upadkiem. Poprawiłem ją sobie w moich ramionach.
- Chyba za często daję ci się dokarmiać - zauważyłem lekko, gdy to na nowo podjąłem swą wspinaczkę po schodowej pochyłej.
- Lil, będę potrzebował różdżki - powiedziałem, delikatnie tym samym sugerując, że tej nie jestem w stanie dobyć trzymając ją. Powoli więc ją odstawiłem na ziemi obserwując czy mi się tu zaraz schlebakuje lub osunie na nią. Jednocześnie trzymając różdżkę ruchem nadgarstka otworzyłem drzwi.
Przemykałem więc uliczkami, decydując się na nieznacznie dłuższą, a przy tym bezpieczniejszą trasę. Towarzyszyła nam cisza - i całe szczęście, być może to ona doprowadziła nas względnie bezpiecznie do mojej kamienicy. Poczułem się lżejszy o kilka kilogramów, lecz schody kamienicy po których się wspinałem były innego zdania - jeden ze stopni niespodziewanie warknął i uległ pod ciężarem mojej stopy. Zachwiałem się, jednak w porę znalazłem podparcie ratując siebie i Lily przed upadkiem. Poprawiłem ją sobie w moich ramionach.
- Chyba za często daję ci się dokarmiać - zauważyłem lekko, gdy to na nowo podjąłem swą wspinaczkę po schodowej pochyłej.
- Lil, będę potrzebował różdżki - powiedziałem, delikatnie tym samym sugerując, że tej nie jestem w stanie dobyć trzymając ją. Powoli więc ją odstawiłem na ziemi obserwując czy mi się tu zaraz schlebakuje lub osunie na nią. Jednocześnie trzymając różdżkę ruchem nadgarstka otworzyłem drzwi.
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
Zabierze ją stąd. Po prostu ją zabierze i będzie bezpiecznie. A jeśli po drodze trafią na kogoś, komu Matt podpadł? Lil czasami miała wrażenie, że Bott ma mniej więcej tylu wrogów, ile Skamander miał fanek, a to ilość kilka razy większa od przeciętnej. Nic się jednak nie działo. Pozwoliła się nieść, kaptur dość mocno ograniczał jej pole widzenia, ale to akurat był powód do zadowolenia. Była widocznie lekko nieobecna, jakby trochę zbyt mocno skupiona na setkach myśli, jakie płynęły jej przez głowę, a składały się w stu procentach z wizji niepowodzenia.
Była jednak na tyle przytomna, żeby spiąć się, cicho pisnąć i mocno złapać Matta, kiedy zaatakował ich schodek. Znów mocno zamknęła oczy, pewnie trochę zbyt mocno wbiła mu brodę w bok szyi, zacisnęła pięści i mocno spięta pozwoliła się zanieść dalej, na szczęście już bez większych przygód.
Kiedy Matt ją postawił, nie odsunęła się ani o centymetr. W normalnych warunkach wcisnęłaby się w kąt. Każdy tchórz na świecie wie, że kąty są bezpieczne, bo okrywają cię z dwóch stron! To jednak klatka schodowa na Nokturnie, skoro schodek chciał ich zjeść to kto wie, co zrobiłaby ściana.
Nie kompresowała się już, bo w tej chwili bezpieczniejszą opcją było przyklejenie się do Matta. Nie odzywała się nadal. Chyba trochę odetchnęła, kiedy zatrzasnęły się za nimi drzwi, ale nadal nie zamierzała się od Botta odsuwać. Trochę czekała, aż wskaże magiczne przejście przez tę melinę do swojego mieszkania. Skrzywiła się tylko na nieprzyjemny zapach i miała nadzieję, że nie muszą po drodze iść przez miejsce, gdzie ewidentnie coś zdechło. Pewnie jakiś szczur. Oby szczur, nie człowiek. Choć szczur też jest bardzo złą opcją. I żywy i martwy.
Była jednak na tyle przytomna, żeby spiąć się, cicho pisnąć i mocno złapać Matta, kiedy zaatakował ich schodek. Znów mocno zamknęła oczy, pewnie trochę zbyt mocno wbiła mu brodę w bok szyi, zacisnęła pięści i mocno spięta pozwoliła się zanieść dalej, na szczęście już bez większych przygód.
Kiedy Matt ją postawił, nie odsunęła się ani o centymetr. W normalnych warunkach wcisnęłaby się w kąt. Każdy tchórz na świecie wie, że kąty są bezpieczne, bo okrywają cię z dwóch stron! To jednak klatka schodowa na Nokturnie, skoro schodek chciał ich zjeść to kto wie, co zrobiłaby ściana.
Nie kompresowała się już, bo w tej chwili bezpieczniejszą opcją było przyklejenie się do Matta. Nie odzywała się nadal. Chyba trochę odetchnęła, kiedy zatrzasnęły się za nimi drzwi, ale nadal nie zamierzała się od Botta odsuwać. Trochę czekała, aż wskaże magiczne przejście przez tę melinę do swojego mieszkania. Skrzywiła się tylko na nieprzyjemny zapach i miała nadzieję, że nie muszą po drodze iść przez miejsce, gdzie ewidentnie coś zdechło. Pewnie jakiś szczur. Oby szczur, nie człowiek. Choć szczur też jest bardzo złą opcją. I żywy i martwy.
Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.
any other person.
Zamknąłem za sobą drzwi i popatrzyłem z góry na Lily, a potem na wnętrze mieszkania, które wydało mi się nagle dziwnie mało zachęcające. No cóż...na pewno nie tak wyobrażałem sobie moment w którym zaprosiłbym ją do siebie...
Chrząknąłem, chcąc pozbyć się zakłopotania powodowanego tą jej aurą oczekiwania na to aż zaprowadzę ją w bezpieczne miejsce. Problem bowiem polegał na tym, że właśnie w nim byliśmy.
- Jesteśmy u mnie, tu nic ci nie grozi, Lil - miałem nadzieję, że brzmię dostatecznie przekonywająco. Jednocześnie zsunąłem z jej głowy kaptur gładząc ją po włosach - Nie ma tu może luksusów, lecz na pewno nikt nie proszony się tu nie zjawił. Kominek nie jest połączony z siecią fiu, a i poprzedni właściciel posiadał odpowiednie...- nazwisko - ...wpływy by każdy zastanowił się po kilkakroć czy warto. Nie ma czym się przejmować - głaskałem ją po głowie, gdy tak ją w tym wszystkim zapewniałem. Na koniec uniosłem nieco jej podbródek chcąc wiedzieć czy w końcu na mnie spojrzy, czy to jeszcze minie chwila nim wyjrzy ze swojej skorupy. Nie zamierzałem jej w tym poganiać, choć nie potrafiłem się w tym momencie nie martwić. Ciągle nie wiedziałem co się stało, że znalazła się na Nokturnie, lecz na wszystko przyjdzie pora - Choć...siądź, ja znajdę ci zaraz jakieś suche ubrania i trochę ciepłej wody. Jesteś nieco umazana...Będę ciągle niedaleko, a właściwie za twoimi plecami, dobrze? - zaprowadziłem ją do kanapy, na której ją usadziłem, a potem czekałem jakby na jakikolwiek jej znak zezwolenia. Wiedziałem, że jest przerażona i po prostu nie chciałem tego pogłębić.
Chrząknąłem, chcąc pozbyć się zakłopotania powodowanego tą jej aurą oczekiwania na to aż zaprowadzę ją w bezpieczne miejsce. Problem bowiem polegał na tym, że właśnie w nim byliśmy.
- Jesteśmy u mnie, tu nic ci nie grozi, Lil - miałem nadzieję, że brzmię dostatecznie przekonywająco. Jednocześnie zsunąłem z jej głowy kaptur gładząc ją po włosach - Nie ma tu może luksusów, lecz na pewno nikt nie proszony się tu nie zjawił. Kominek nie jest połączony z siecią fiu, a i poprzedni właściciel posiadał odpowiednie...- nazwisko - ...wpływy by każdy zastanowił się po kilkakroć czy warto. Nie ma czym się przejmować - głaskałem ją po głowie, gdy tak ją w tym wszystkim zapewniałem. Na koniec uniosłem nieco jej podbródek chcąc wiedzieć czy w końcu na mnie spojrzy, czy to jeszcze minie chwila nim wyjrzy ze swojej skorupy. Nie zamierzałem jej w tym poganiać, choć nie potrafiłem się w tym momencie nie martwić. Ciągle nie wiedziałem co się stało, że znalazła się na Nokturnie, lecz na wszystko przyjdzie pora - Choć...siądź, ja znajdę ci zaraz jakieś suche ubrania i trochę ciepłej wody. Jesteś nieco umazana...Będę ciągle niedaleko, a właściwie za twoimi plecami, dobrze? - zaprowadziłem ją do kanapy, na której ją usadziłem, a potem czekałem jakby na jakikolwiek jej znak zezwolenia. Wiedziałem, że jest przerażona i po prostu nie chciałem tego pogłębić.
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
Słuchała go. Nie od dziś mieli całkowicie inne spojrzenie na wiele spraw. Byli całkowicie inaczej wychowani i w sumie to nie ma co się dziwić. Widocznie słowa warunki do życia rozumieli też całkowicie inaczej.
Skinęła powoli głową, kiedy zaczął ją głaskać, przysuwając się jeszcze troszkę, bo tak jakoś miło. Wydawał się pewien tego, co mówi, kiedy uniósł jej twarz, spojrzała mu w oczy jakby chciała wypatrzyć, czy jedynie próbuje ją uspokoić, czy jest pewien tego, co mówi. Ostatecznie nadal są na Nokturnie. A jak ktoś się włamie jakoś? Choć wspomnienie o kominku znów odrobinę ją uspokoiła.
Matt potrafił być czuły, kiedy trzeba. Pewnie wiele osób by w to nie uwierzyło, ale Lil w takich chwilach bardzo to doceniała. Nikt nie uspokajał jej równie sprawnie, Bott jakoś tak po prostu wiedział co robić i tyle. Matt miał chyba jakiś talent. Choć chyba wszystkie swoje ciepłe uczucia poświęcał jej, skoro większa część świata miała go za dupka. To nawet zabawne.
Nie dała się jednak posadzić na kanapie. Nie chciała brudzić tego miejsca jeszcze bardziej, a cała jej spódnica i część swetra była w błocie w którym dopiero co siedziała. Matt z resztą też w nim już był. I jego narzuta.
- Nieco umazana to na prawdę miły eufemizm. - odpowiedziała i, choć nadal była mniej więcej tak blada jak kreda, fakt że się nie jąkała był zdecydowanie dobrym znakiem. Dało się słyszeć, że gardło ma dość ściśnięte, jednak było zdecydowanie lepiej, niż możnaby się spodziewać. Zdążyła się już dostatecznie uspokoić w drodze i w towarzystwie Matta w jego niezbyt schludnych, ale jednak jego czterech ścianach dochodziła do siebie. - Myślałam, że miałeś się wynosić z Nokturnu.
Dodała. W tej chwili bardzo się cieszyła, że jeszcze się nie wyniósł. A jednak miała nadzieję, że nie zostanie tu już długo. Szczególnie, jeśli żyje w takich warunkach.
- W porządku. - chętnie przygarnie coś czystego. Cokolwiek, co nie ocieka błotem. Czuła się przez to dość paskudnie. I jeszcze chętniej się umyje, choć trochę. Przyglądała się w spokoju, jak Matt krząta się po swoim mieszkaniu.
Skinęła powoli głową, kiedy zaczął ją głaskać, przysuwając się jeszcze troszkę, bo tak jakoś miło. Wydawał się pewien tego, co mówi, kiedy uniósł jej twarz, spojrzała mu w oczy jakby chciała wypatrzyć, czy jedynie próbuje ją uspokoić, czy jest pewien tego, co mówi. Ostatecznie nadal są na Nokturnie. A jak ktoś się włamie jakoś? Choć wspomnienie o kominku znów odrobinę ją uspokoiła.
Matt potrafił być czuły, kiedy trzeba. Pewnie wiele osób by w to nie uwierzyło, ale Lil w takich chwilach bardzo to doceniała. Nikt nie uspokajał jej równie sprawnie, Bott jakoś tak po prostu wiedział co robić i tyle. Matt miał chyba jakiś talent. Choć chyba wszystkie swoje ciepłe uczucia poświęcał jej, skoro większa część świata miała go za dupka. To nawet zabawne.
Nie dała się jednak posadzić na kanapie. Nie chciała brudzić tego miejsca jeszcze bardziej, a cała jej spódnica i część swetra była w błocie w którym dopiero co siedziała. Matt z resztą też w nim już był. I jego narzuta.
- Nieco umazana to na prawdę miły eufemizm. - odpowiedziała i, choć nadal była mniej więcej tak blada jak kreda, fakt że się nie jąkała był zdecydowanie dobrym znakiem. Dało się słyszeć, że gardło ma dość ściśnięte, jednak było zdecydowanie lepiej, niż możnaby się spodziewać. Zdążyła się już dostatecznie uspokoić w drodze i w towarzystwie Matta w jego niezbyt schludnych, ale jednak jego czterech ścianach dochodziła do siebie. - Myślałam, że miałeś się wynosić z Nokturnu.
Dodała. W tej chwili bardzo się cieszyła, że jeszcze się nie wyniósł. A jednak miała nadzieję, że nie zostanie tu już długo. Szczególnie, jeśli żyje w takich warunkach.
- W porządku. - chętnie przygarnie coś czystego. Cokolwiek, co nie ocieka błotem. Czuła się przez to dość paskudnie. I jeszcze chętniej się umyje, choć trochę. Przyglądała się w spokoju, jak Matt krząta się po swoim mieszkaniu.
Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.
any other person.
- Prawda? Tak myślałem, że ci się spodoba - odparłem w typowej dla siebie żartobliwej uszczypliwości. Myśl, że czuła się już bezpieczniej była pocieszająca, jak również nieco zwodnicza. Przyjemne było bowiem poczucie świadomości, że to właśnie w moim towarzystwie czuła się bezpiecznie, że to przy mnie potrafiła się wyciszyć i do mnie w razie potrzeby się odzywała. Ciężko było jednak się pilnować by nie pomyśleć, że jest się kimś bardziej wyjątkowym niż było w rzeczywistości. Zwłaszcza, gdy się tego gdzieś tam skrycie pragnęło.
- Potrzebuję domknąć jeszcze kilka spraw, a wygodniej to zrobić, gdy jestem na miejscu. Jeszcze muszę spróbować rozmówić się z Burke, lecz to już po tym jak dostanę swoją tygodniówkę - chętnie podłapałem inny temat chcąc uciec swoimi myślami, gdzieś w innym kierunku - Potem prawdopodobnie przeniosę się do kuzyna. Nie wiem czy już ci wspominałem, lecz w grudniu kupił sypiącą się kamienicę w Dolinie Grdyka. Teraz po remontach już się nie sypie, lecz i tak jak została początkowo ochrzczona jako Rudera to do dziś jej to zostało - opowiadam dalej przez otwarte drzwi łazienki, kiedy to różdżką podgrzewałem wodę w misce. Jej krawędzie były nieco obskubane przez rdzę. Gdzie mam jakieś czyste ręczniki, ścierki, cokolwiek...? - Mam tam w pewnym sensie zaklepany kąt i nawet zniosłem swego czasu kilka swoich szpargałów... - kontynuowałem, po tym, jak postawiłem misę na stoliku przed fotelem. Na tym samym leżał teżlist wyjec od ciotki o którym w tym momencie kompletnie zapomniałem. Bardziej martwiło mnie to co mógłbym jej zaproponować prócz oczywiście karnego swetra od ciotki. Nie wyobrażałem sobie sytuacji w której pozwoliłbym na to by biegała ubrana od pasa w dół w bieliznę - również a może zwłaszcza przy mnie.
- Zła wiadomość jest taka, że nie chadzam w spódnicach, a dobra taka, że znalazłem coś na tyle starego i odpowiednio małego, że jak się obwiążesz i podwiniesz nogawki to się nawet nie utopisz - W tym przypadku żałowałem, że Mianie zostawiła jakiegoś kawałka swojej szmatki - Jak się ogarniesz lub będziesz czegoś potrzebowała to daj znać. Będę obok - wskazałem ten wydzielony regałami pokój z kotarą. Przecież nie będę stał i patrzył jak się rozbiera. To może wydać się śmieszne, lecz prawdopodobnie czułbym się w takim przypadku podobnie skrępowany co ona sama. W końcu to nie był byle kto tylko Lily. Zostawiłem więc ją na chwilę samą sobie nie chcąc naruszać jej intymności.
- Planowałaś coś z tym wyjazdem do rodziców? - zapytałem w przestrzeń, pewny tego, że na pewno było mnie dobrze słychać. Jednocześnie zmieniałem koszulę na mniej ubłoconą.
- Potrzebuję domknąć jeszcze kilka spraw, a wygodniej to zrobić, gdy jestem na miejscu. Jeszcze muszę spróbować rozmówić się z Burke, lecz to już po tym jak dostanę swoją tygodniówkę - chętnie podłapałem inny temat chcąc uciec swoimi myślami, gdzieś w innym kierunku - Potem prawdopodobnie przeniosę się do kuzyna. Nie wiem czy już ci wspominałem, lecz w grudniu kupił sypiącą się kamienicę w Dolinie Grdyka. Teraz po remontach już się nie sypie, lecz i tak jak została początkowo ochrzczona jako Rudera to do dziś jej to zostało - opowiadam dalej przez otwarte drzwi łazienki, kiedy to różdżką podgrzewałem wodę w misce. Jej krawędzie były nieco obskubane przez rdzę. Gdzie mam jakieś czyste ręczniki, ścierki, cokolwiek...? - Mam tam w pewnym sensie zaklepany kąt i nawet zniosłem swego czasu kilka swoich szpargałów... - kontynuowałem, po tym, jak postawiłem misę na stoliku przed fotelem. Na tym samym leżał też
- Zła wiadomość jest taka, że nie chadzam w spódnicach, a dobra taka, że znalazłem coś na tyle starego i odpowiednio małego, że jak się obwiążesz i podwiniesz nogawki to się nawet nie utopisz - W tym przypadku żałowałem, że Mianie zostawiła jakiegoś kawałka swojej szmatki - Jak się ogarniesz lub będziesz czegoś potrzebowała to daj znać. Będę obok - wskazałem ten wydzielony regałami pokój z kotarą. Przecież nie będę stał i patrzył jak się rozbiera. To może wydać się śmieszne, lecz prawdopodobnie czułbym się w takim przypadku podobnie skrępowany co ona sama. W końcu to nie był byle kto tylko Lily. Zostawiłem więc ją na chwilę samą sobie nie chcąc naruszać jej intymności.
- Planowałaś coś z tym wyjazdem do rodziców? - zapytałem w przestrzeń, pewny tego, że na pewno było mnie dobrze słychać. Jednocześnie zmieniałem koszulę na mniej ubłoconą.
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
Skinęła lekko głową. Słyszała już gdzieś o tej całej Ruderze, może Matt jej coś wspomniał, może ktoś inny. Cieszyła się w każdym razie, że Matt się stąd wynosi. To miejsce jest koszmarne. Pomijając już samą ulicę strachu, to mieszkanie nie jest szczególnie zachęcające. Choć Lil miała obawy, że nawet wyremontowany pokój Bott w końcu zaniedba do podobnego stanu. Choć tam może będzie go odwiedzała? Miała nadzieję, że uda jej się go trochę zmotywować do dbania o swój pokój.
Odpuściła sobie pytanie, co tu właściwie zdechło, ale rozglądała się nieufnie i na prawdę bała, że zobaczy jakieś zwierzę. Nic jednak na szczęście nie było, przynajmniej w zasięgu jej wzroku.
- Kto ci wysyła wyjce? - uśmiechnęła się łagodnie. Jakoś nie wątpiła, że Matt sobie zasłużył. Za cokolwiek i od kogokolwiek go dostał. Nie zerkała jednak dokładniej, nie zamierzała mu czytać korespondencji, czy tym bardziej pobudzać nerwowej koperty do krzyków.
- To dość dobra wiadomość, Matt. Znaczy, jeśli byłoby ci tak dobrze, nie musisz się przede mną ukrywać, ale raczej nie szyją takich rozmiarów w wielu miejscach. - uśmiechnęła się lekko, trochę zaczepnie. Uspokajała się dość szybko. Byli tu zamknięci, tu nic jej nie grozi. Tu jest Matt. Nie ma kominka. Są na piętrze, nikt przez okna nie wlezie. Jest bezpiecznie.
Dalej skinęła już tylko głową, kiedy Matt ją zostawił. Słyszała jak się krząta, dzięki czemu nie czuła się tu sama, a jednocześnie miała swoją prywatność. Już mimo to dziwnie się czuła rozbierając tak w czyimś salonie, ale nie ma co marudzić. Odłożyła ubłocone rzeczy i ubrała spodnie Matta i jakiś śmieszny sweter, podwijając w obu rękawy i nogawki. Umyła się przy tym choć trochę, choć ta miska z wodą też ją trochę przeraziła. Matt normalnie się myje w tak obozowych warunkach?
Poukładała swoje rzeczy i zaszła za regał. Matt już dawno zdążył pewnie zmienić koszulę, zastukała lekko w drewnianą deskę.
- Przeuroczy sweterek. Może jednak masz mi coś do powiedzenia w temacie spódnic?
Uśmiechnęła się. Wolała go widzieć i mieć w jednym pomieszczeniu. Mieszkanie mieszkaniem - to nadal Nokturn. - Myślę, żeby ruszyć trzeciego. Dasz radę? Nie pisałam do nich jeszcze, więc mogę się dostosować, jeśli możesz mieć wolne później.
Wzruszyła łagodnie ramionami, opierając się o ścianę za sobą.
Odpuściła sobie pytanie, co tu właściwie zdechło, ale rozglądała się nieufnie i na prawdę bała, że zobaczy jakieś zwierzę. Nic jednak na szczęście nie było, przynajmniej w zasięgu jej wzroku.
- Kto ci wysyła wyjce? - uśmiechnęła się łagodnie. Jakoś nie wątpiła, że Matt sobie zasłużył. Za cokolwiek i od kogokolwiek go dostał. Nie zerkała jednak dokładniej, nie zamierzała mu czytać korespondencji, czy tym bardziej pobudzać nerwowej koperty do krzyków.
- To dość dobra wiadomość, Matt. Znaczy, jeśli byłoby ci tak dobrze, nie musisz się przede mną ukrywać, ale raczej nie szyją takich rozmiarów w wielu miejscach. - uśmiechnęła się lekko, trochę zaczepnie. Uspokajała się dość szybko. Byli tu zamknięci, tu nic jej nie grozi. Tu jest Matt. Nie ma kominka. Są na piętrze, nikt przez okna nie wlezie. Jest bezpiecznie.
Dalej skinęła już tylko głową, kiedy Matt ją zostawił. Słyszała jak się krząta, dzięki czemu nie czuła się tu sama, a jednocześnie miała swoją prywatność. Już mimo to dziwnie się czuła rozbierając tak w czyimś salonie, ale nie ma co marudzić. Odłożyła ubłocone rzeczy i ubrała spodnie Matta i jakiś śmieszny sweter, podwijając w obu rękawy i nogawki. Umyła się przy tym choć trochę, choć ta miska z wodą też ją trochę przeraziła. Matt normalnie się myje w tak obozowych warunkach?
Poukładała swoje rzeczy i zaszła za regał. Matt już dawno zdążył pewnie zmienić koszulę, zastukała lekko w drewnianą deskę.
- Przeuroczy sweterek. Może jednak masz mi coś do powiedzenia w temacie spódnic?
Uśmiechnęła się. Wolała go widzieć i mieć w jednym pomieszczeniu. Mieszkanie mieszkaniem - to nadal Nokturn. - Myślę, żeby ruszyć trzeciego. Dasz radę? Nie pisałam do nich jeszcze, więc mogę się dostosować, jeśli możesz mieć wolne później.
Wzruszyła łagodnie ramionami, opierając się o ścianę za sobą.
Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.
any other person.
- Ciotka... - westchnąłem ciężko, niczym nastolatek na wspomnienie swej nadopiekuńczej matki. Po części jakby nią była - Pocztą pantoflową poniosła się wieść o tym...incydencie - miły eufemizm. Musiałem sobie przyznać, że byłem dziś w to wyjątkowo dobry - Pewnie odwiedzę ją dopiero, gdy Bertiemu podwinie się noga to może nie pożre mnie w całości - choć zażartowałem to w tym momencie jednocześnie musiałem przyznać, że to wcale nie był taki głupi pomysł. Naturalnie rozumiałem, że jest pewnie tym wszystkim przejęta. Zresztą ciągle trzymał mnie moralniak po odwiedzinach Lil w Tower więc jakoś nie było mi szczególnie trudno wyobrazić sobie jej reakcję...
- Wiem, że wszyscy chcecie dobrze - podsumowałem, jakoś to wszystko czując, że powinienem. Naprawdę to doceniałem, jednak nie chciałem niczego obiecywać obawiając się, że mógłbym kogoś zawieść.
- Myślę, że twój ojciec dałby mi kilka namiarów na odpowiednich krawców, jakbym go poprosił - odbiłem ryzykownie piłeczkę. Każdy bowiem wiedział, że próby niegrywania się ze Szkotów nie były czymś mądrym. Ja jednak nie uchodziłem za najbystrzejszego, choć do tej głupoty popchnął mnie jej zaczepny ton. Wracała do siebie.
Szybko się przebrałem, a potem patrzyłem w ścianę. Jej obecność tutaj była w pewien sposób dla mnie czymś dziwnym i abstrakcyjnym. Zupełnie jakby komuś na siłę udało się wpasować kwadratowy element w trójkątny otwór. Znając życie w tym momencie przez jej głowę przechodziło kilka dziwnych scenariuszy wywołanych stanem mojego mieszkania.
Do rzeczywistości przywrócił mnie dźwięk pukania. Uznałem to za sygnał i wylazłem do niej.
- Wszystko i nic, posterunkowa MacDonald - uśmiechnąłem się konspiracyjnie, a potem zafalowałem niby tajemniczo brwiami. Skoro była już skora do przekomarzania się to było dobrze - cieszę się, że już ci lepiej - dodałem z bardziej poważnym spokojem, a potem złapałem ją na chwilę za nos. Kolejne małe zwycięstwo, co?
- Och, Lil. Od kwietnia będę miał tak dużo wolnego na ile mi starczy pieniędzy na najem, jedzenie, papierosy...- pójście do baru, partyjkę pokera, pewnie warto na zaś mieć coś dla uzdrowiciela...właściwie to -...dobrze, że w żyłach Bertiego płynie cioteczkowa krew to pewnie uchyli mi tego pierwszego wydatku na miesiąc. Zresztą w razie czego sama ciotka proponowała bym stał się jej księciem na wieży - Niby to wszystko pół żartem mówiłem, jednak nie wątpiłem, że bardzo pragnęła mieć mnie pod kluczem. Zresztą nie ona jedna - Dam więc radę, nie ma co się przejmować. Swoją drogą bardziej zastanawia mnie jakim sposobem znalazłaś się na Nokturnie - wesołość mnie opuściła. Patrzyłem na nią badawczo oczekując odpowiedzi, konkretów - najlepiej nazwisk i portretów pamięciowych.
- Wiem, że wszyscy chcecie dobrze - podsumowałem, jakoś to wszystko czując, że powinienem. Naprawdę to doceniałem, jednak nie chciałem niczego obiecywać obawiając się, że mógłbym kogoś zawieść.
- Myślę, że twój ojciec dałby mi kilka namiarów na odpowiednich krawców, jakbym go poprosił - odbiłem ryzykownie piłeczkę. Każdy bowiem wiedział, że próby niegrywania się ze Szkotów nie były czymś mądrym. Ja jednak nie uchodziłem za najbystrzejszego, choć do tej głupoty popchnął mnie jej zaczepny ton. Wracała do siebie.
Szybko się przebrałem, a potem patrzyłem w ścianę. Jej obecność tutaj była w pewien sposób dla mnie czymś dziwnym i abstrakcyjnym. Zupełnie jakby komuś na siłę udało się wpasować kwadratowy element w trójkątny otwór. Znając życie w tym momencie przez jej głowę przechodziło kilka dziwnych scenariuszy wywołanych stanem mojego mieszkania.
Do rzeczywistości przywrócił mnie dźwięk pukania. Uznałem to za sygnał i wylazłem do niej.
- Wszystko i nic, posterunkowa MacDonald - uśmiechnąłem się konspiracyjnie, a potem zafalowałem niby tajemniczo brwiami. Skoro była już skora do przekomarzania się to było dobrze - cieszę się, że już ci lepiej - dodałem z bardziej poważnym spokojem, a potem złapałem ją na chwilę za nos. Kolejne małe zwycięstwo, co?
- Och, Lil. Od kwietnia będę miał tak dużo wolnego na ile mi starczy pieniędzy na najem, jedzenie, papierosy...- pójście do baru, partyjkę pokera, pewnie warto na zaś mieć coś dla uzdrowiciela...właściwie to -...dobrze, że w żyłach Bertiego płynie cioteczkowa krew to pewnie uchyli mi tego pierwszego wydatku na miesiąc. Zresztą w razie czego sama ciotka proponowała bym stał się jej księciem na wieży - Niby to wszystko pół żartem mówiłem, jednak nie wątpiłem, że bardzo pragnęła mieć mnie pod kluczem. Zresztą nie ona jedna - Dam więc radę, nie ma co się przejmować. Swoją drogą bardziej zastanawia mnie jakim sposobem znalazłaś się na Nokturnie - wesołość mnie opuściła. Patrzyłem na nią badawczo oczekując odpowiedzi, konkretów - najlepiej nazwisk i portretów pamięciowych.
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
Lil uśmiechnęła się z rozbawieniem. Dobrze, że nie tylko ona mu truła. Jedną osobę łatwej olać, okłamać. Lil była pewna, że nawet jeśli Matt nie kłamie jej co do sporej części swojego życia to na pewno dość dużo przemilcza. I oczywiście, teoretycznie nie miała prawa się wtrącać, praktycznie chyba czuła, że ktoś musi się wtrącać. Chociaż od czasu do czasu. Z panią Bott pewnie dogadałaby się całkiem nieźle. Razem irytowałyby tę potworę i napastowały swoją chęcią naprostowania go. I na pewno by je za to kochał.
- Dobrze, że wiesz. Tylko czemu jakoś do ciebie nie dociera?
Noo! No, przecież ona wie, że nie minie miesiąc, a on się znowu w coś właduje, co ona go nie zna? Zna i to dobrze, to pacan jest, on się na błędach nie uczy. Uśmiechnęła się pod nosem na przytyk w stronę taty.
- Powtórz to przy moich braciach, odważniaku. - odezwała się specjalnie skupiając na tym, żeby brzmieć bardziej szkocko, niż angielsko, przerzucając się na szkocką składnię, uśmiechnęła się i z całą swoją nikczemnością i brutalnością dźgnęła go palcem w bok. A, niech nawet jej nie próbuje nazywać kiltu spódniczką! Potwora jedna. Już by go Robby naprostował. Aż się uśmiechnęła do tej myśli. No dobra, pewnie by się śmiał, nie są jakimiś psycholami, ale jakośtam by go pewnie podprostował!
Lil przez lata życia między Anglikami, szczególnie za czasów szkolnych nauczyła się mówić w miarę ładną angielszczyzną. Akcent był nadal wyczuwalny, choć nieznacznie. Dopiero jak się nakręciła, czy pod wpływem emocji albo właśnie żeby się ktoś zastanawiał, co ona tam mówi, w jednej chwili się przestawiała i była no... trudniejsza do zrozumienia.
Zaśmiała się cicho złapana za nos. Tak. Czuła się dużo lepiej. I spojrzała na niego już jakoś tak całkiem wesoło.
- No tak. W takim razie czwartego ruszamy w moje strony. Możemy posiedzieć kilka dni. - była widocznie zadowolona. Bardzo tęskniła za domem. Chciała posiedzieć w spokoju, może wybrać się w góry - największy szok z szoków, że tej jednej rzeczy, miejsca w którym z powodzeniem mogłaby skręcić sobie kark, zlecieć z wysokości, czy chociaż połamać wcale się nie bała! Wpadnie pewnie do braci, da się ochrzanić rodzicom. Pewnie z Matta też się ucieszą. Lil się bardzo cieszyła, że go lubią.
- Chciałbym cię widzieć mieszkającego z ciotką. Lubię, jak o niej mówisz. Musiałabym wpaść i sobie popatrzeć. - puściła mu oczko. Zaraz jednak znów spoważniała i na moment zamilkła i jakby cała wesołość z niej opadła. Czy ktoś w szafie schował dementora?
Wzruszyła ramionami.
- Szafka zniknięć na pokazie. Miałam się pojawić ulicę dalej. Nie wypaliło. - przygryzła lekko wargę. - Chcę zrezygnować z magii na pokazach. Tak wiesz, całkowicie. Mam dobre sztuczki. Ale to będzie wymagało trochę czasu. To był drugi podobny wypadek w ciągu miesiąca. Wcześniej oderwało mi nogę i sparaliżowało. Na szczęście nikogo nie było, to było po pokazie. I nie bolało, ale no, nie miałam nogi i myślałam, że tak może zostać, nie mogłam się ruszać. - zaczęła mówić coraz szybciej, ale w porę dała radę przerwać i wziąć głęboki oddech. Spokojnie. Już po wszystkim. - Jakaś kobieta mi pomogła.
Podsumowała. Wszystko dobrze się skończyło...
- Dobrze, że wiesz. Tylko czemu jakoś do ciebie nie dociera?
Noo! No, przecież ona wie, że nie minie miesiąc, a on się znowu w coś właduje, co ona go nie zna? Zna i to dobrze, to pacan jest, on się na błędach nie uczy. Uśmiechnęła się pod nosem na przytyk w stronę taty.
- Powtórz to przy moich braciach, odważniaku. - odezwała się specjalnie skupiając na tym, żeby brzmieć bardziej szkocko, niż angielsko, przerzucając się na szkocką składnię, uśmiechnęła się i z całą swoją nikczemnością i brutalnością dźgnęła go palcem w bok. A, niech nawet jej nie próbuje nazywać kiltu spódniczką! Potwora jedna. Już by go Robby naprostował. Aż się uśmiechnęła do tej myśli. No dobra, pewnie by się śmiał, nie są jakimiś psycholami, ale jakośtam by go pewnie podprostował!
Lil przez lata życia między Anglikami, szczególnie za czasów szkolnych nauczyła się mówić w miarę ładną angielszczyzną. Akcent był nadal wyczuwalny, choć nieznacznie. Dopiero jak się nakręciła, czy pod wpływem emocji albo właśnie żeby się ktoś zastanawiał, co ona tam mówi, w jednej chwili się przestawiała i była no... trudniejsza do zrozumienia.
Zaśmiała się cicho złapana za nos. Tak. Czuła się dużo lepiej. I spojrzała na niego już jakoś tak całkiem wesoło.
- No tak. W takim razie czwartego ruszamy w moje strony. Możemy posiedzieć kilka dni. - była widocznie zadowolona. Bardzo tęskniła za domem. Chciała posiedzieć w spokoju, może wybrać się w góry - największy szok z szoków, że tej jednej rzeczy, miejsca w którym z powodzeniem mogłaby skręcić sobie kark, zlecieć z wysokości, czy chociaż połamać wcale się nie bała! Wpadnie pewnie do braci, da się ochrzanić rodzicom. Pewnie z Matta też się ucieszą. Lil się bardzo cieszyła, że go lubią.
- Chciałbym cię widzieć mieszkającego z ciotką. Lubię, jak o niej mówisz. Musiałabym wpaść i sobie popatrzeć. - puściła mu oczko. Zaraz jednak znów spoważniała i na moment zamilkła i jakby cała wesołość z niej opadła. Czy ktoś w szafie schował dementora?
Wzruszyła ramionami.
- Szafka zniknięć na pokazie. Miałam się pojawić ulicę dalej. Nie wypaliło. - przygryzła lekko wargę. - Chcę zrezygnować z magii na pokazach. Tak wiesz, całkowicie. Mam dobre sztuczki. Ale to będzie wymagało trochę czasu. To był drugi podobny wypadek w ciągu miesiąca. Wcześniej oderwało mi nogę i sparaliżowało. Na szczęście nikogo nie było, to było po pokazie. I nie bolało, ale no, nie miałam nogi i myślałam, że tak może zostać, nie mogłam się ruszać. - zaczęła mówić coraz szybciej, ale w porę dała radę przerwać i wziąć głęboki oddech. Spokojnie. Już po wszystkim. - Jakaś kobieta mi pomogła.
Podsumowała. Wszystko dobrze się skończyło...
Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.
any other person.
- Może upadłem na głowę dwa razy za dużo? - rozłożyłem w ramiona w teatralnym geście bezradności. Choć to wcale nie było tak, że nie docierało. Wręcz przeciwnie - aż za bardzo byłem tego świadomy, dlatego też wcale nie było mi lekko mierzyć się z późniejszymi konsekwencjami w momentach gdy znów coś poszło nie tak jak powinno.
Zaśmiałem się po tym, jak mnie dźgnęła, a może nawet chwilę wcześniej.
- Brzmi jak wyzwanie - lubiłem jej rodzinę. Początkowo wydała mi się jeszcze dziwniejsza od mojej, lecz na szczęście okazało się, że w tym znacznie bardziej pozytywnym znaczeniu. Co prawda zdarzało mi się na krótkie chwile zmieniać zdanie w momentach w których naigrawali się z Nie-Szkotaze mnie w sposób bardziej chętny niż powinni, lecz nie potrafiłem mieć tego długo im za ze. Taką mieli naturę. Lily nie była bardzo inna pod tym kątem. Spojrzałem na nią wilkiem, że niby i ty Brutusie. Doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, że nie ona jedna chętnie przyglądała się próbom mojej resocjalizacji dokonywanych przez ciotkę.
Potem jednak spochmurniałem. Szafka zniknięć...i urwana noga. Ona chyba żartuje? A jeśli nie to fantastycznie. Przynajmniej pewnym było, że nie będę musiał przewracać Londynu do góry nogami. Przecież w takim wypadku wiadomym dla mnie było, że winowajcą jest...
-...Jones - zmieliłem to imię od niechcenia. Być może wyolbrzymiałem, być może za bardzo brałem sobie do serca radość związaną z jego nieistnieniem, lecz nie potrafiłem go darzyć krztą sympatii. Miedzy innymi przez takie numery. Ciągle się we mnie coś gotowało na wspomnienie tych jego pomysłów z pojedynkamiTak! Ciągle o tym pamiętałem! - To był jego pomysł? Zresztą, nawet jeśli nie to przecież nie ma on mózgu? Co on ci te rekwizyty ze śmietnika załatwia?
Zaśmiałem się po tym, jak mnie dźgnęła, a może nawet chwilę wcześniej.
- Brzmi jak wyzwanie - lubiłem jej rodzinę. Początkowo wydała mi się jeszcze dziwniejsza od mojej, lecz na szczęście okazało się, że w tym znacznie bardziej pozytywnym znaczeniu. Co prawda zdarzało mi się na krótkie chwile zmieniać zdanie w momentach w których naigrawali się z Nie-Szkota
Potem jednak spochmurniałem. Szafka zniknięć...i urwana noga. Ona chyba żartuje? A jeśli nie to fantastycznie. Przynajmniej pewnym było, że nie będę musiał przewracać Londynu do góry nogami. Przecież w takim wypadku wiadomym dla mnie było, że winowajcą jest...
-...Jones - zmieliłem to imię od niechcenia. Być może wyolbrzymiałem, być może za bardzo brałem sobie do serca radość związaną z jego nieistnieniem, lecz nie potrafiłem go darzyć krztą sympatii. Miedzy innymi przez takie numery. Ciągle się we mnie coś gotowało na wspomnienie tych jego pomysłów z pojedynkami
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
Uśmiechnęła się lekko rozbawiona. Lubiła się z niego nabijać między swoimi. Bo i mogła, niech widzi jak to jest być mniejszością! Ona to miała w szkole. Choć z reguły jeśli ktoś ją przez to zaczepiał, były to raczej miłe prztyczki.
Zaraz jednak spoważniała, kiedy Matt się zdenerwował.
- Wiesz? To miłe, że się o mnie martwisz. Ale jestem dużą dziewczynką. I właściwie to to ja jestem jego szefem. Teoretycznie przynajmniej. - uśmiechnęła się lekko. W praktyce wyglądało to trochę inaczej, choć czuła, że potrzebuje tego człowieka. Załatwiał formalności na których ona się nie znała i zawsze przyciskał wszystko, żeby było możliwie najbardziej perfekcyjne. Choć czasami to on zachowywał się jak szef, czasami jak dyktator, często wychodziło to na dobre. Choć tak, często zapominał o tym, że Lily nie jest typową osobą i wielu rzeczy po prostu nie zrobi, a ten miesiąc bardzo mu nie wyszedł. Jak to się stało, że tak bardzo nie dopracował rekwizytów?
- Tak, jego. Nie wiem, co się z nim stało. - to mogło się źle skończyć. A ta urwana noga? Lily nadal miała dreszcze, jak o tym myślała. - Będzie bardziej uważał. Z resztą przekonam go do rezygnowania z magii. Dałabym bez tego radę...
Lil mało kiedy była pewna siebie, ale te występy to właśnie ta rzecz na której się znała i którą umiała robić. Magia coraz częściej dodawała jej tylko problemów.
- Wiesz, czego będziesz szukać? Flo coś mówiła, że mogłaby cię zatrudnić. - nadal bawiła ją ta myśl. Matt jako uśmiechnięty pan podający pucharki lodów tanecznym krokiem w jakimś śmiesznym fartuszku. Tak-jasne.
pozdrowienia od Kevina, pomagał pisać.
Zaraz jednak spoważniała, kiedy Matt się zdenerwował.
- Wiesz? To miłe, że się o mnie martwisz. Ale jestem dużą dziewczynką. I właściwie to to ja jestem jego szefem. Teoretycznie przynajmniej. - uśmiechnęła się lekko. W praktyce wyglądało to trochę inaczej, choć czuła, że potrzebuje tego człowieka. Załatwiał formalności na których ona się nie znała i zawsze przyciskał wszystko, żeby było możliwie najbardziej perfekcyjne. Choć czasami to on zachowywał się jak szef, czasami jak dyktator, często wychodziło to na dobre. Choć tak, często zapominał o tym, że Lily nie jest typową osobą i wielu rzeczy po prostu nie zrobi, a ten miesiąc bardzo mu nie wyszedł. Jak to się stało, że tak bardzo nie dopracował rekwizytów?
- Tak, jego. Nie wiem, co się z nim stało. - to mogło się źle skończyć. A ta urwana noga? Lily nadal miała dreszcze, jak o tym myślała. - Będzie bardziej uważał. Z resztą przekonam go do rezygnowania z magii. Dałabym bez tego radę...
Lil mało kiedy była pewna siebie, ale te występy to właśnie ta rzecz na której się znała i którą umiała robić. Magia coraz częściej dodawała jej tylko problemów.
- Wiesz, czego będziesz szukać? Flo coś mówiła, że mogłaby cię zatrudnić. - nadal bawiła ją ta myśl. Matt jako uśmiechnięty pan podający pucharki lodów tanecznym krokiem w jakimś śmiesznym fartuszku. Tak-jasne.
pozdrowienia od Kevina, pomagał pisać.
Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.
any other person.
- Jak mam się nie martwić duża dziewczynko będąca właściwie teoretycznym szefem...? - Specjalnie powiedziałem to nagłos bo chyba ona sama nie zdawała sobie sprawy, jak to brzmiało. Jak ja miałem się w takiej sytuacji nie martwić, słysząc takie rzeczy? Ja wiem, może jak zwykle źle się zabierałem za tłumaczenie tego, może brzmiałem zbyt dosadnie, lecz inaczej nie umiałem tego ruszyć tak by przy okazji nie załamać rąk - te w zamian splotłem na karku. I całe szczęście. Bo jak usłyszałem, że ten pomysł to faktycznie był jego to wezbrała we mnie chęć mitonięcia czymś o ścianę, a tak zacisnąłem palce mocniej i zmieliłem bezgłośnie nokturnowym przekleństwem pod nosem.
- Ja ci powiem Lil - zwęszył szmal, to się z nim stało. Mimo wszystko byłaś dość popularna w Żabolandii, a to dobra podkładka pod reklamę w Londynie, do tego dorzucić parę magiczek - po co w końcu tracić czas na naukę trików, jak można użyć magii. Najlepiej przy pomocy równie tanich rekwizytów z bazaru. Żaden pewnie nie kosztował więcej niż ćwierć galeona - dam sobie rękę uciąć - rzuciłem z pewnością nie dopuszczając do myśli, że jest inaczej, że być może Jones wcale nie jest łasym na kasę gadem, a te wszystkie wypadki to było dzieło losu i chociażby najdroższe artefakty nie mogły im zapobiec. Miałem już utarty pogląd na sprawę, sam go już osądziłem i raczej nie łatwo będzie w tym momencie zmienić mojego nastawienia w stosunku do gościa - I oczywiście, że byś dała, mało tego - dasz. Bo powiesz mu o tym, a on cie wysłucha i się zgodzi bo jest na twojej łasce, a nie ty na jego. Nie musisz go przekonywać, jesteś szefem - po prostu go o tym poinformuj stawiając przed faktem dokonanym - naprawdę nie chciałem myśleć co by było gdybym przypadkiem jej nie spotkał na Nokturnie, gdyby trafiła na kogoś innego niż Sam. Z pewną więc łapczywością podchwyciłem więc temat pracy i Flo.
- Nie mam niczego konkretnego na myśli i Flo...ma jakiś interes?
- Ja ci powiem Lil - zwęszył szmal, to się z nim stało. Mimo wszystko byłaś dość popularna w Żabolandii, a to dobra podkładka pod reklamę w Londynie, do tego dorzucić parę magiczek - po co w końcu tracić czas na naukę trików, jak można użyć magii. Najlepiej przy pomocy równie tanich rekwizytów z bazaru. Żaden pewnie nie kosztował więcej niż ćwierć galeona - dam sobie rękę uciąć - rzuciłem z pewnością nie dopuszczając do myśli, że jest inaczej, że być może Jones wcale nie jest łasym na kasę gadem, a te wszystkie wypadki to było dzieło losu i chociażby najdroższe artefakty nie mogły im zapobiec. Miałem już utarty pogląd na sprawę, sam go już osądziłem i raczej nie łatwo będzie w tym momencie zmienić mojego nastawienia w stosunku do gościa - I oczywiście, że byś dała, mało tego - dasz. Bo powiesz mu o tym, a on cie wysłucha i się zgodzi bo jest na twojej łasce, a nie ty na jego. Nie musisz go przekonywać, jesteś szefem - po prostu go o tym poinformuj stawiając przed faktem dokonanym - naprawdę nie chciałem myśleć co by było gdybym przypadkiem jej nie spotkał na Nokturnie, gdyby trafiła na kogoś innego niż Sam. Z pewną więc łapczywością podchwyciłem więc temat pracy i Flo.
- Nie mam niczego konkretnego na myśli i Flo...ma jakiś interes?
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
Patrzyła na Matta i postanowiła nie ciągnąć tematu. Cieszyła się trochę, że się o nią martwi. Lubiła fakt, że się nią opiekuje. Że zawsze dba o to, żeby było dobrze, żeby nie miała problemów, że ratował ją z każdej opresji, szczególnie z tych wymyślonych przez jej strachliwy umysł. I może i czasami miewał rację. Może i teraz mógł ją mieć. Lil przywykła do Jonesa, który po prostu dobrze wykonywał swoją robotę. Przynajmniej do niedawna.
- Pomyślę o tym. Obiecuję.
Nie chciała się kłócić i widziała, że Matt zdania nie zmieni. Czasami był uparty jak osioł. Czasami to dobrze, czasami źle. Udawała, że nie słyszy nakazu w jego wypowiedzi, bo nie chciała tej decyzji podejmować tak na już. Powoli do niej docierała, jednak to był duży krok. Bardzo wygodnym było pozwolić, żeby Matt podjął ją po prostu za nią, ale coś jej mówiło, że lepiej o wszystkim jeszcze pomyśleć.
- Otwarła lodziarnię z bratem. Jest świetna. Spotkałam w niej Florka miesiąc temu. - trudno zliczyć, ilu osób Matt w Hogwarcie z wzajemnościa nie lubił i Lil była pewna, że brat Florence do nich należał. - W każdym razie ona cię może tam wepchnąć. Może coś z rozkładaniem towaru?
Wzruszyła ramionami. Dobre i to na początek.
- Pomyślę o tym. Obiecuję.
Nie chciała się kłócić i widziała, że Matt zdania nie zmieni. Czasami był uparty jak osioł. Czasami to dobrze, czasami źle. Udawała, że nie słyszy nakazu w jego wypowiedzi, bo nie chciała tej decyzji podejmować tak na już. Powoli do niej docierała, jednak to był duży krok. Bardzo wygodnym było pozwolić, żeby Matt podjął ją po prostu za nią, ale coś jej mówiło, że lepiej o wszystkim jeszcze pomyśleć.
- Otwarła lodziarnię z bratem. Jest świetna. Spotkałam w niej Florka miesiąc temu. - trudno zliczyć, ilu osób Matt w Hogwarcie z wzajemnościa nie lubił i Lil była pewna, że brat Florence do nich należał. - W każdym razie ona cię może tam wepchnąć. Może coś z rozkładaniem towaru?
Wzruszyła ramionami. Dobre i to na początek.
Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.
any other person.
Strona 3 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Pokój główny
Szybka odpowiedź