Pokój główny
Strona 2 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Pokój główny
Po przekroczeniu drzwi wejściowych ląduje się właśnie tutaj - w największym pokoju, choć w praktyce wcale nie tak obszernym. Samo mieszkanie charakteryzuje się obdrapanymi ścianami, których nikomu nie chce się ruszać oraz charakterystycznym zapachem stęchlizny przybierającego na sile zimą porą. Prócz tego znaleźć tu można niewygodną kanapę usadowioną na przeciwko kominka przy której stoi kilka kartonów książek, nieco przeżarty przez rdzę aneks kuchenny w kład którego wchodzi pozbawiony wody kran (ten w łazience ją ma), szafki wypełnione książkami, ubraniami, mugolskimi gratami (które notabene walają się wszędzie i nigdzie) lub alkoholem ale nie jedzeniem. Znajdują się tu dwa okna na ulicę i przejścia do dwóch kolejnych pokoi - do jednego prowadziły drzwi, do drugiego prowizorycznie podwieszona do sufitu kotara. W pokoju znajdował się podłączony do sieci kominek.
[bylobrzydkobedzieladnie]
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
Ostatnio zmieniony przez Matthew Bott dnia 16.02.20 15:32, w całości zmieniany 4 razy
Jest taki poważny, że dosłownie uwierzyłaś w każde słowo. Że znów wylądujesz w tej okropnej łazience. Wyturlałaś się z niej niczym worek ziemniaków. Skwaśniałaś od tych jego słów. A na sam koniec dostajesz prędkie rozkazy.
Ależ on ma jasny umysł. Dziwoląg, bo ty na jego miejscu leżałabyś na ziemi sparaliżowana ogromem sytuacji i możliwością dość prędkiej śmierci. Ten jednak wydaje polecenia, a nawet jest zdolny do pogrożenia. No cóż, nie masz za bardzo nic innego do roboty, jak wyminięcie go w tej jego drodze do kanapy.
Pokój okazuje się być zaskakująco mały, chociaż za ciężką kotarą nie mogłaś się chyba spodziewać niczego innego? Prawie wpadłaś na materac, który się pod nogami plącze. Szafka, pudło, bandaże. Wszystko jest. Trzęsącymi się rękoma, łapiesz to co potrzebne i zaraz oceniasz sytuację. Boli cię serce, kiedy widzisz ile stracił krwi? Ma ją na spodniach i na koszuli, którą zakrywa ranę. Brzuch swój umięśniony ma pokryty krwią. Nie, nie, nie, tak nie powinno być.
- Trzeba zrobić tu ucisk - czy ty sie na tym znasz? Absolutnie nie. Ale zaraz znajdujesz jakiś pasek wiszący/leżący, a to, że go złapałaś, uruchomiło piramidę zniszczeń. Coś się wywaliło czy tam potłukło. Cóż dziś za różnica. Przewiązujesz pasek tak, żeby zatamować płynięcie krwi. Spoglądasz w górę, Matthew chyba troche udaje, że go to tak nie boli.
- Strasznie cie przepraszam, zaraz się tym zajmę. A ty... oddychaj - bo co innego miałby robić. Dłonie wsadziłaś w tę ranę, odcinając materiał tak, żeby było widać dokładnie co i jak. Wygladało to conajmniej przerażająco. Co te mugole wymyśliły!
Może dobrze, że nie masz różdżki. Nie wiadomo, czy swoimi nieumiejętnościami, nie pozbawiłabyś go chodzenia, nogi, albo całego pasa-w-dół.
- Powinieneś się znieczulić i... zdezynfekujemy ranę. Gdzie masz wódke? - spoglądasz po pokoju i dopiero teraz przypominasz sobie, że w jego sypialni stały butelki. Wracasz się więc tam, mimo wyraźnego zakazu. Ale teraz to ty powinnaś przejąć stery.
Chociaż jemu się to baaardzo nie spodoba.
Ależ on ma jasny umysł. Dziwoląg, bo ty na jego miejscu leżałabyś na ziemi sparaliżowana ogromem sytuacji i możliwością dość prędkiej śmierci. Ten jednak wydaje polecenia, a nawet jest zdolny do pogrożenia. No cóż, nie masz za bardzo nic innego do roboty, jak wyminięcie go w tej jego drodze do kanapy.
Pokój okazuje się być zaskakująco mały, chociaż za ciężką kotarą nie mogłaś się chyba spodziewać niczego innego? Prawie wpadłaś na materac, który się pod nogami plącze. Szafka, pudło, bandaże. Wszystko jest. Trzęsącymi się rękoma, łapiesz to co potrzebne i zaraz oceniasz sytuację. Boli cię serce, kiedy widzisz ile stracił krwi? Ma ją na spodniach i na koszuli, którą zakrywa ranę. Brzuch swój umięśniony ma pokryty krwią. Nie, nie, nie, tak nie powinno być.
- Trzeba zrobić tu ucisk - czy ty sie na tym znasz? Absolutnie nie. Ale zaraz znajdujesz jakiś pasek wiszący/leżący, a to, że go złapałaś, uruchomiło piramidę zniszczeń. Coś się wywaliło czy tam potłukło. Cóż dziś za różnica. Przewiązujesz pasek tak, żeby zatamować płynięcie krwi. Spoglądasz w górę, Matthew chyba troche udaje, że go to tak nie boli.
- Strasznie cie przepraszam, zaraz się tym zajmę. A ty... oddychaj - bo co innego miałby robić. Dłonie wsadziłaś w tę ranę, odcinając materiał tak, żeby było widać dokładnie co i jak. Wygladało to conajmniej przerażająco. Co te mugole wymyśliły!
Może dobrze, że nie masz różdżki. Nie wiadomo, czy swoimi nieumiejętnościami, nie pozbawiłabyś go chodzenia, nogi, albo całego pasa-w-dół.
- Powinieneś się znieczulić i... zdezynfekujemy ranę. Gdzie masz wódke? - spoglądasz po pokoju i dopiero teraz przypominasz sobie, że w jego sypialni stały butelki. Wracasz się więc tam, mimo wyraźnego zakazu. Ale teraz to ty powinnaś przejąć stery.
Chociaż jemu się to baaardzo nie spodoba.
If there is a past, i have
forgotten it
forgotten it
Mathilda Wroński
Zawód : malarka
Wiek : 26
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Deszczowe wtorki, które przyjdą po niedzielach
Kropelka żalu, której winien jesteś ty
Nieprawda że tak miało być
Że warto w byle pustkę iść
To wciąż za mało, moje serce, żeby żyć
Kropelka żalu, której winien jesteś ty
Nieprawda że tak miało być
Że warto w byle pustkę iść
To wciąż za mało, moje serce, żeby żyć
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Nieaktywni
Podejrzliwie przyglądałem się, jak mija mnie i zmierza zgodnie z moim poleceniem we wskazane miejsce. Cóż...powiem szczerze, że akurat tego się nie spodziewałem. Ze zdwojoną więc uwagą odprowadziłem jej plecy nim znikły za zasłoną. Potem westchnąłem, przymknąłem oczy i próbowałem zebrać myśli. Nie było to łatwe, lecz to też nie pierwszy raz kiedy znalazłem w podobnie...złej sytuacji. Wiedziałem co powinienem robić. W ogóle to wcale nie było jeszcze tak beznadziejnie. Największym plusem było bez wątpienia to, że byłem u siebie. Wiedziałem na czym stoję, gdzie szukać przydatnych rzeczy, a jakich nie znajdę bo ich po prostu nie posiadam. Nie zapowiadało się też by cokolwiek miało pogorszyć moją sytuację - poza Mathildą (oczywiście). Kolejnym problemem (mniejszym) było bez wątpienia dopadające mnie znużenie. Ciężki dzień, Mathilda, złość, ból, a do tego ciągle ze mnie ciekło przez to, że nie potrafiłem usiedzieć na dupie. Ciągle zmuszałem się do bezsensownego (bo związanego z tą wywłoką) ruchu. Nie wspominając o tym, że ciśnienie ponosił mi sam widok tej harpii, a przecież posiadała jeszcze język za zębami. I pierdoloną parę rąk...Swoją własną zakryłem twarz słysząc jak coś się sypie. O ile rzeczy, ja ją prosiłem? Dwie? To ją naprawdę przerastało...?
- Znów to robisz. Czemu znów to robisz? Po prostu musisz. Co się takiego stanie, jak będzie inaczej niż chcesz? - przykładowo tak, jak ja bym chciał. A chciałem dostać w swoje ręce różdżkę, która była w kurtce i kompletnie nie rozumiałem czemu nie była w drodze do mnie, a nie po nią.
Wciągnąłem przez zaciśnięte zęby powietrze nie rejestrując za bardzo momentu w którym je wstrzymałem, gdy się na mnie rzuciła z tym paskiem. Jednostajny ból przybrał na sile i charakterze, gdy go zacisnęła. Nie mogłem zdławić tym razem jęku bólu.
- Do cholery - ja krwawię, a nie rodzę - przypomniałem jej i wyrwałem z rąk nożyczki bo uwaga - pozwolę się jej z nimi do mnie zbliżyć choćby na wyciągnięcie ręki. Mowy nie ma. Nie miałem zamiaru ryzykować, że mnie nimi dźgnie. Nie ufałem jej. Tak dla odmiany.
- I niczym się nie zajmiesz dopóki nie przyniesiesz mi tej pierdolonej kurtki. - Wycedziłem przez zęby, mając twarz wykrzywioną w męczenniczym grymasie. Nie dlatego, że przyglądałem się ranie, a z powodu jej obecności. Tak sobie to tłumaczyłem - Kurtka - przypomniałem jej, bo widziałem, że się gapiła tępo w swoje dzieło, lecz ona mnie wcale nie posłuchała i poleciała w przeciwnym kierunku. Zaśmiałem się złowróżbnie pod nosem. Ale dobrze. Niech da mi do ręki jakąkolwiek butelkę to ja już ją znieczulę...
- Znów to robisz. Czemu znów to robisz? Po prostu musisz. Co się takiego stanie, jak będzie inaczej niż chcesz? - przykładowo tak, jak ja bym chciał. A chciałem dostać w swoje ręce różdżkę, która była w kurtce i kompletnie nie rozumiałem czemu nie była w drodze do mnie, a nie po nią.
Wciągnąłem przez zaciśnięte zęby powietrze nie rejestrując za bardzo momentu w którym je wstrzymałem, gdy się na mnie rzuciła z tym paskiem. Jednostajny ból przybrał na sile i charakterze, gdy go zacisnęła. Nie mogłem zdławić tym razem jęku bólu.
- Do cholery - ja krwawię, a nie rodzę - przypomniałem jej i wyrwałem z rąk nożyczki bo uwaga - pozwolę się jej z nimi do mnie zbliżyć choćby na wyciągnięcie ręki. Mowy nie ma. Nie miałem zamiaru ryzykować, że mnie nimi dźgnie. Nie ufałem jej. Tak dla odmiany.
- I niczym się nie zajmiesz dopóki nie przyniesiesz mi tej pierdolonej kurtki. - Wycedziłem przez zęby, mając twarz wykrzywioną w męczenniczym grymasie. Nie dlatego, że przyglądałem się ranie, a z powodu jej obecności. Tak sobie to tłumaczyłem - Kurtka - przypomniałem jej, bo widziałem, że się gapiła tępo w swoje dzieło, lecz ona mnie wcale nie posłuchała i poleciała w przeciwnym kierunku. Zaśmiałem się złowróżbnie pod nosem. Ale dobrze. Niech da mi do ręki jakąkolwiek butelkę to ja już ją znieczulę...
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
- Jak będzie inaczej, to zaraz tu umrzesz. Wcale nie chce, żebyś umierał - na jego jęczenie, odpowiadasz stanowczo i może też nieco jęcząco. To taki moment w którym się kłócicie. Jak każdy inny moment. Może to otrzeźwia mu umysł. To, że nie pozwalasz, żeby się poczuł, jak gdyby to było coś wyjątkowego.
- TO PRZEZSTAŃ - zdenerwowałaś się i wstajesz od tej ofiary twojej głupoty. Niech z łaski swojej przestanie krwawić, to wszystko będzie łatwiejsze!
Wyracasz oczętami. Kurtka, kurtka. Rety, ale on jest uparty. Jak chce kurtkę, to ją dostanie. Jeszcze łapiąc za butelkę, chciałaś się mu postawić i powiedzieć: ty leż, ja się zajme, ale on był fatalnym pacjentem. Dlatego jeszcze za kurtyną się zatrzymujesz na chwilę. Bierzesz wdech.
Wydech.
I łapiesz kurtkę i rzucasz mu ją na miejsce obok rany. W sensie na drugą nogę.
- Po co ci ta kurtka - naskakujesz na niego i otwierasz butelkę. Nim jeszcze zdążył cokolwiek zrobić bierzesz łyka i pytasz jeszcze raz: - Co, chcesz dobrze w niej wyglądać, jak już wykitujesz?
Oby Matthew znalazł jeszcze jakiś pokład cierpliwości. Bo inaczej cie zamieni w kamienną statułe. Tak, on zdecydowanie powinien mieć jakąś kobietę, która podporządkuje się wszystkim jego oczekiwaniom. Ty się nie umiesz nawet do dwóch zaleceń odpowiednio ustawic.
- Masz, napij się a resztą odkazimy ci tę ranę - rozkazujesz mu? To też niemądre, on nie słucha rozkazów żadnych. Ale może jak dajesz mu butelkę, to przynajmniej od ciebie ją weźmie.
- TO PRZEZSTAŃ - zdenerwowałaś się i wstajesz od tej ofiary twojej głupoty. Niech z łaski swojej przestanie krwawić, to wszystko będzie łatwiejsze!
Wyracasz oczętami. Kurtka, kurtka. Rety, ale on jest uparty. Jak chce kurtkę, to ją dostanie. Jeszcze łapiąc za butelkę, chciałaś się mu postawić i powiedzieć: ty leż, ja się zajme, ale on był fatalnym pacjentem. Dlatego jeszcze za kurtyną się zatrzymujesz na chwilę. Bierzesz wdech.
Wydech.
I łapiesz kurtkę i rzucasz mu ją na miejsce obok rany. W sensie na drugą nogę.
- Po co ci ta kurtka - naskakujesz na niego i otwierasz butelkę. Nim jeszcze zdążył cokolwiek zrobić bierzesz łyka i pytasz jeszcze raz: - Co, chcesz dobrze w niej wyglądać, jak już wykitujesz?
Oby Matthew znalazł jeszcze jakiś pokład cierpliwości. Bo inaczej cie zamieni w kamienną statułe. Tak, on zdecydowanie powinien mieć jakąś kobietę, która podporządkuje się wszystkim jego oczekiwaniom. Ty się nie umiesz nawet do dwóch zaleceń odpowiednio ustawic.
- Masz, napij się a resztą odkazimy ci tę ranę - rozkazujesz mu? To też niemądre, on nie słucha rozkazów żadnych. Ale może jak dajesz mu butelkę, to przynajmniej od ciebie ją weźmie.
If there is a past, i have
forgotten it
forgotten it
Mathilda Wroński
Zawód : malarka
Wiek : 26
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Deszczowe wtorki, które przyjdą po niedzielach
Kropelka żalu, której winien jesteś ty
Nieprawda że tak miało być
Że warto w byle pustkę iść
To wciąż za mało, moje serce, żeby żyć
Kropelka żalu, której winien jesteś ty
Nieprawda że tak miało być
Że warto w byle pustkę iść
To wciąż za mało, moje serce, żeby żyć
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Nieaktywni
- To ci odmiana - rzuciłem z przekąsem bo jakoś nie chce mi się wierzyć w jej słowa. Zawsze bowiem robiła mi we wszystkim na przekór. Zupełnie jakby za punkt honoru obrała sobie konieczność wyprowadzenia mnie z równowagi, gdy tylko była ku temu okazja - czyli za każdym razem gdy nie byliśmy oboje pijani lub nie siedzieliśmy w łóżku. Czasem jedno nie wykluczało drugiego, lecz nie zmieniało to faktu, że i tak za często przeciągała strunę.
- TO TY PRZESTAŃ MI POMAGAĆ - odwarkuję bo nie mogę przecież zostawić jej słów bez mojego echa. Nie wiedziałem jakim sposobem przetrwałem z nią rok i jej przez ten czas czegoś nie przetrąciłem. Pojęcia nie miałem. Za to doskonale zdawałem sobie sprawę z tego po co chciałem tą kurtkę i wymownie tą informację przekazuję Mathildzie celując do niej z różdżki. Przemyka mi po myślach by użyć cruciatusa. Zacisnąłem rękę mocniej na różdżce i wprowadziłem ją w ruch. Nad nami zawisła kulka magicznego światła.
- Chociaż z niej jest pożytek. Chociaż kto wie...? Może gdybyś też była sztywna to nie mniejszy byłby i z ciebie. - pochwaliłem kawałek gałęzi trzymanej w ręku co rzadko mi się zdarzało. Magiczne światło zbliżyło się do mnie, a ja zmrużyłem ślepia. Było zdecydowanie jaśniejsze od półmroku tworzonego przez kominkowy ogień. Spoglądałem potem przez dłuższą chwilę w ciszy na podawaną mi przez Mathildę butelkę. Czułem jak toczy się we mnie wojna. Powiedzieć jej czy nie?
- Jak myślisz, dlaczego zabroniłem ci dotykać czegokolwiek innego z mojego pokoju niż to o co cie prosiłem? - pytam, świdrując trzymaną przez nią butelkę z powagą. Westchnąłem ciężko - Jak miałaś zamiar się zabić, trzeba było to zrobić od razu. Chociaż, jak lubisz hazard to teraz masz szansę 1:20 że cie nie rozsadzi od wewnątrz. Tylko nie mów mi, że cie nie ostrzegałem. - powiedziałem i skupiłem się na swojej ranie, którą potraktowałem caeruleusio'lem. Przyjemny, chłód rozlazł się po moim udzie, sprawiając, że palący mnie w niej ogień zelżał. Zacząłem opatrywać ranę nie spoglądając przy tym na Mathildę. Nie przejmowałem się dbałością i odkażaniem. Nie miało to za bardzo sensu gdy wszytko tu było chodzącym syfem. Grunt by dotrwało to o jutra wraz ze mną.
- TO TY PRZESTAŃ MI POMAGAĆ - odwarkuję bo nie mogę przecież zostawić jej słów bez mojego echa. Nie wiedziałem jakim sposobem przetrwałem z nią rok i jej przez ten czas czegoś nie przetrąciłem. Pojęcia nie miałem. Za to doskonale zdawałem sobie sprawę z tego po co chciałem tą kurtkę i wymownie tą informację przekazuję Mathildzie celując do niej z różdżki. Przemyka mi po myślach by użyć cruciatusa. Zacisnąłem rękę mocniej na różdżce i wprowadziłem ją w ruch. Nad nami zawisła kulka magicznego światła.
- Chociaż z niej jest pożytek. Chociaż kto wie...? Może gdybyś też była sztywna to nie mniejszy byłby i z ciebie. - pochwaliłem kawałek gałęzi trzymanej w ręku co rzadko mi się zdarzało. Magiczne światło zbliżyło się do mnie, a ja zmrużyłem ślepia. Było zdecydowanie jaśniejsze od półmroku tworzonego przez kominkowy ogień. Spoglądałem potem przez dłuższą chwilę w ciszy na podawaną mi przez Mathildę butelkę. Czułem jak toczy się we mnie wojna. Powiedzieć jej czy nie?
- Jak myślisz, dlaczego zabroniłem ci dotykać czegokolwiek innego z mojego pokoju niż to o co cie prosiłem? - pytam, świdrując trzymaną przez nią butelkę z powagą. Westchnąłem ciężko - Jak miałaś zamiar się zabić, trzeba było to zrobić od razu. Chociaż, jak lubisz hazard to teraz masz szansę 1:20 że cie nie rozsadzi od wewnątrz. Tylko nie mów mi, że cie nie ostrzegałem. - powiedziałem i skupiłem się na swojej ranie, którą potraktowałem caeruleusio'lem. Przyjemny, chłód rozlazł się po moim udzie, sprawiając, że palący mnie w niej ogień zelżał. Zacząłem opatrywać ranę nie spoglądając przy tym na Mathildę. Nie przejmowałem się dbałością i odkażaniem. Nie miało to za bardzo sensu gdy wszytko tu było chodzącym syfem. Grunt by dotrwało to o jutra wraz ze mną.
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
- A kiedyś było inaczej? - zdenerwowałaś się nagle, bo chociaż wiesz, że jego słowa mówione są z przekory i stresu pourazowego, to jednak chyba zapomniał, że powinien się jednak czasami powstrzymać. Albo pilnować jakkolwiek.
I to wcale nie tak, że cały rok się tak traktowali. Tak naprawdę, to chyba po prostu pod koniec im się zniszczyło. Jakiś powód tego, że jednak nie pociągnęli tej znajomości dalej, musiał być. Ale czy na początku nie było tak, że zgadzała się ze wszystkim czego od niej chciał? Mógł sobie spokojnie układać to życie tak jak sobie je wymyślił, a ona mu jeszcze przynosiła wino i uśmiechała się, ze tak, tak, jesteś taki mądry i dopiero po jakimś czasie zorientowała się, że on wcale nie jest aż taki mądry. Nie był dla niej też dobry. Więc zaczęły się kłótnie, a później to już piekło.
Ale chyba nie aż takie jak dziś.
- O co ci znów chodzi? - zdenerwowana zareagowała na ten przytyk o różdzce. No serio, Bott? Chcesz sztywniarę w domu, teraz w takich gustujesz?
Na pewno w eliksirach śmierci gustuje. Kiedy oświadczył, że jeden z nich prawdopodobnie wypiłaś - nawet się mocno nie smucisz. Bo czym niby. Florean ułożył sobie bez ciebie życie, Bott nie umie nawet chwili być miły, a Samuel przyprowadza co tydzień piękniejszą dziewczynę do Dziurawego Kotła.
I nagle koniec nie wydaje się już tak bezsensowny. A nawet może logiczny.
- Wiesz jak to mówią, kto nie ma szczęścia w miłości, ten ma w hazardzie - odpowiadasz uparcie patrząc na niego. Poruszasz się powoli mimo wszyskto i ostrożnie siadasz na ziemi gdzieś naprzeciwko kanapy. Patrzysz na swoje dłonie krwią zbroczone.
Co się stało dziś, Matyldo?
I to wcale nie tak, że cały rok się tak traktowali. Tak naprawdę, to chyba po prostu pod koniec im się zniszczyło. Jakiś powód tego, że jednak nie pociągnęli tej znajomości dalej, musiał być. Ale czy na początku nie było tak, że zgadzała się ze wszystkim czego od niej chciał? Mógł sobie spokojnie układać to życie tak jak sobie je wymyślił, a ona mu jeszcze przynosiła wino i uśmiechała się, ze tak, tak, jesteś taki mądry i dopiero po jakimś czasie zorientowała się, że on wcale nie jest aż taki mądry. Nie był dla niej też dobry. Więc zaczęły się kłótnie, a później to już piekło.
Ale chyba nie aż takie jak dziś.
- O co ci znów chodzi? - zdenerwowana zareagowała na ten przytyk o różdzce. No serio, Bott? Chcesz sztywniarę w domu, teraz w takich gustujesz?
Na pewno w eliksirach śmierci gustuje. Kiedy oświadczył, że jeden z nich prawdopodobnie wypiłaś - nawet się mocno nie smucisz. Bo czym niby. Florean ułożył sobie bez ciebie życie, Bott nie umie nawet chwili być miły, a Samuel przyprowadza co tydzień piękniejszą dziewczynę do Dziurawego Kotła.
I nagle koniec nie wydaje się już tak bezsensowny. A nawet może logiczny.
- Wiesz jak to mówią, kto nie ma szczęścia w miłości, ten ma w hazardzie - odpowiadasz uparcie patrząc na niego. Poruszasz się powoli mimo wszyskto i ostrożnie siadasz na ziemi gdzieś naprzeciwko kanapy. Patrzysz na swoje dłonie krwią zbroczone.
Co się stało dziś, Matyldo?
If there is a past, i have
forgotten it
forgotten it
Mathilda Wroński
Zawód : malarka
Wiek : 26
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Deszczowe wtorki, które przyjdą po niedzielach
Kropelka żalu, której winien jesteś ty
Nieprawda że tak miało być
Że warto w byle pustkę iść
To wciąż za mało, moje serce, żeby żyć
Kropelka żalu, której winien jesteś ty
Nieprawda że tak miało być
Że warto w byle pustkę iść
To wciąż za mało, moje serce, żeby żyć
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Nieaktywni
Czy było? Skrzywiłem się zdając obie, że moje myślowe "zawsze", nieco straciło na sile bo jednak, nie - nie zawsze tak było. Wygodnie było mi jednak myśleć, "zawsze" niż "od moment w którym...", w którym właściwie co? Poznaliśmy się na tyle by zacząć mieć wymagania wobec siebie? Czy też od momentu w którym to Mathilda przestała spełniać moje oczekiwania i stała się niewygodną towarzyszką? Znałem odpowiedź, ona prawdopodobnie też ją znała, dlatego po prostu wywróciłem oczami mając przy tym kwaśną minę. Nie zawsze byłem z siebie zadowolony ale to nie oznaczało, że uważałem że robię coś złego. Tak też było w przypadku Mathildy.
- Ciągle o to samo. Że się nie słuchasz, że się panoszysz, robisz głupie rzeczy, a teraz jeszcze do mnie strzelasz chociaż to chyba i tak zalicza się do tych "głupich rzeczy" - tym razem w miarę spokojnie recytowałem wszystko to co ciągle wykrzykiwałem. Zaraz potem moje ramiona uniosły się i opadły ciężko wraz z wypuszczanym powietrzem - Nie wiem. O wszystko. Zły dzień, noc, bez znaczenia. Nie wszytko to twoja wina. - przyznałem w końcu ze szczerą bezradnością i autentycznym zmęczeniem.
- Co to za zabawa jak tak reagujesz. Mogłabyś przynajmniej udać panikę - Prychnąłem z rozczarowaniem, a jednak przy tym podniosłem swoje badawcze spojrzenie ku Mathildzie bo nie takiej reakcji oczekiwałem po moim bardzo zabawnym żarcie. Znów nie robiłaś tego co chciałem. Dziś jakoś łatwiej było mi zrozumieć, że nigdy nie będziesz - Tak...? Szepnę o tym szulerom z Wywerny bo w takim wypadku niepotrzebnie odwlekają w czasie moją przeprowadzkę do pałacu - zauważyłem, żartobliwie, a potem się skrzywiłem bo ciasno wiązałem opatrunek.
- Ciągle o to samo. Że się nie słuchasz, że się panoszysz, robisz głupie rzeczy, a teraz jeszcze do mnie strzelasz chociaż to chyba i tak zalicza się do tych "głupich rzeczy" - tym razem w miarę spokojnie recytowałem wszystko to co ciągle wykrzykiwałem. Zaraz potem moje ramiona uniosły się i opadły ciężko wraz z wypuszczanym powietrzem - Nie wiem. O wszystko. Zły dzień, noc, bez znaczenia. Nie wszytko to twoja wina. - przyznałem w końcu ze szczerą bezradnością i autentycznym zmęczeniem.
- Co to za zabawa jak tak reagujesz. Mogłabyś przynajmniej udać panikę - Prychnąłem z rozczarowaniem, a jednak przy tym podniosłem swoje badawcze spojrzenie ku Mathildzie bo nie takiej reakcji oczekiwałem po moim bardzo zabawnym żarcie. Znów nie robiłaś tego co chciałem. Dziś jakoś łatwiej było mi zrozumieć, że nigdy nie będziesz - Tak...? Szepnę o tym szulerom z Wywerny bo w takim wypadku niepotrzebnie odwlekają w czasie moją przeprowadzkę do pałacu - zauważyłem, żartobliwie, a potem się skrzywiłem bo ciasno wiązałem opatrunek.
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
No cóż, akurat tego się po Matthew nie wolno było spodziewać. On, który nie twierdzi wciąż i wciąż, że jest z ciebie najgorsze zło, które przyczynkiem do wszystkich jego niepowozeń. To nie była normalna gadka. Spoglądasz na niego nieufnie, ale uważnie. Wciąż się martwisz, że zaraz zemdleje, straci przytomność, albo zapadnie w śpiączkę. Ale to ci nie przeszkadzało, żeby na niego do teraz wrzeszczeć.
A tej paniki, której nie zrobiłaś. Ty głupia. On głupi. Czy nie wie, że tylko czekasz , na to by nie trafić w tę zbawienną jedynkę? To by tak wiele ułatwiło.
Dopiero kiedy patrzyłaś na krew na swoich dłoniach, na białym swetrze, który ci dał, pociągasz nosem i mówisz stanowczo:
- Dość już Bott - oczekujesz w zamian ciszę, bo twój głos był połamany, trochę przerażający. Stajesz na równe nogi, jemu tego oszczędzasz, bo jest przecież unieruchomiony.
- Po prostu powiedz mi co mam zrobić. Opatrzyć już cię mogę? Później zrobić herbatę i zaprowadzić do pokoju? Przestań biadolić i powiedz to po prostu. Zrobie i sobie pójdę, możesz przestać się już tak pieklić - poddajesz się więc. Stoisz taka biedna w tym białym zakrwawionym swetrze i ręce ci opadają co jakiś czas. Ramiona już ci opadły, oczy ci sie zrobiły znów smutne i złe. No niech ci daje tych swoich rozkazów moc, może coś złapiesz na ramiona i uda ci się jednemu poddać.
A tej paniki, której nie zrobiłaś. Ty głupia. On głupi. Czy nie wie, że tylko czekasz , na to by nie trafić w tę zbawienną jedynkę? To by tak wiele ułatwiło.
Dopiero kiedy patrzyłaś na krew na swoich dłoniach, na białym swetrze, który ci dał, pociągasz nosem i mówisz stanowczo:
- Dość już Bott - oczekujesz w zamian ciszę, bo twój głos był połamany, trochę przerażający. Stajesz na równe nogi, jemu tego oszczędzasz, bo jest przecież unieruchomiony.
- Po prostu powiedz mi co mam zrobić. Opatrzyć już cię mogę? Później zrobić herbatę i zaprowadzić do pokoju? Przestań biadolić i powiedz to po prostu. Zrobie i sobie pójdę, możesz przestać się już tak pieklić - poddajesz się więc. Stoisz taka biedna w tym białym zakrwawionym swetrze i ręce ci opadają co jakiś czas. Ramiona już ci opadły, oczy ci sie zrobiły znów smutne i złe. No niech ci daje tych swoich rozkazów moc, może coś złapiesz na ramiona i uda ci się jednemu poddać.
If there is a past, i have
forgotten it
forgotten it
Mathilda Wroński
Zawód : malarka
Wiek : 26
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Deszczowe wtorki, które przyjdą po niedzielach
Kropelka żalu, której winien jesteś ty
Nieprawda że tak miało być
Że warto w byle pustkę iść
To wciąż za mało, moje serce, żeby żyć
Kropelka żalu, której winien jesteś ty
Nieprawda że tak miało być
Że warto w byle pustkę iść
To wciąż za mało, moje serce, żeby żyć
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Nieaktywni
Przekląłem w duchu. Znów coś w niej popsułem. To już był drugi raz na nasze dwa spotkania, kiedy to przyszło mi patrzeć pęka i się kruszy przede mną pod siłą moich słów. Usta zacisnąłem w wąską kreskę i zastygłem na chwilę w ciszy czekając aż się uspokoi. Nie byłem pewien czy wina leży po mojej stronie i to wszystko tak wyolbrzymiałem bo sfrustrowany byłem z powodu powrotu Lily, cy też ona popadała w jakiś obłęd. Wyciągnąłem łonie przed siebie, jakbym miał zamiar zatrzymać pędzące ku mnie konie w galopie.
- Przestań. Histeryzować. - Wyrzuciłem te dwa słowa w przestrzeń, a potem bezsilnie opuściłem swoje kończyny - Powiedziałem już, że to nie do końca twoja wina więc przestań podskakiwać bo już nie mam sił w tym ci towarzyszyć. Trzeci raz już tego nie przyznam. I się nie pieklę. Już. - wyciągnąłem protekcjonalnie palec by tą ostatnią kwestie dobitnie podkreślić, a potem spojrzałem na nią i potarłem skroń - Idź do łazienki bo wyglądasz jakbyś kogoś mordowała. Wracając przynieś mi ręcznik i...nie wiem, rób co chcesz. Rano poproszę jakiegoś znajomego by cie stąd wyprowadził do tego czasu spróbuj się może przespać czy coś. Szybciej ci czas może zleci - mówię jej to wszytko będąc zmęczonym i mając też dość tej całej szarpaniny. Nogę sobie już prowizorycznie obwiązałem. Nie było to piękne i staranne, lecz opatrunek się spisywał.
- Przestań. Histeryzować. - Wyrzuciłem te dwa słowa w przestrzeń, a potem bezsilnie opuściłem swoje kończyny - Powiedziałem już, że to nie do końca twoja wina więc przestań podskakiwać bo już nie mam sił w tym ci towarzyszyć. Trzeci raz już tego nie przyznam. I się nie pieklę. Już. - wyciągnąłem protekcjonalnie palec by tą ostatnią kwestie dobitnie podkreślić, a potem spojrzałem na nią i potarłem skroń - Idź do łazienki bo wyglądasz jakbyś kogoś mordowała. Wracając przynieś mi ręcznik i...nie wiem, rób co chcesz. Rano poproszę jakiegoś znajomego by cie stąd wyprowadził do tego czasu spróbuj się może przespać czy coś. Szybciej ci czas może zleci - mówię jej to wszytko będąc zmęczonym i mając też dość tej całej szarpaniny. Nogę sobie już prowizorycznie obwiązałem. Nie było to piękne i staranne, lecz opatrunek się spisywał.
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
Matthew wiedział, że czasami wobec niej wystarczy być po prostu stanowczym. A odpuści.
- Nie musisz tego robić, przecież umiem stąd wrócić - zaciskając dłonie, kłamiesz ale w tym kłamstwie jest metoda, jaka? - Już nie mają co mi ukraść, jestem nieciekawym kąskiem - czy sie nie zgodzi? Może się nie zgadzać, ale dobrze wie, że taka jest prawda. Nic ci już zabrać nie mogą.
Prócz organów wewnętrznych, albo ducha, albo czegokolwiek innego.
A później odwracasz się i idziesz umyć ręce czerwone od krwi i twarz brudną od imprezy.
Co to się podziało z tobą, Matyldo. Spoglądasz w swoje marne odbicie.
Kolejne godziny ostatnich dni znów przesuwają ci się przed oczami. Byłaś w lodziarni, byłaś w kawiarni, w barze, pubie i w swojej sypialni. Na ulicy i strzelałaś na ślepo w kierunku Botta. Wdech i wydech, nie chcesz stąd wyjść. Czołem bijesz w lustro, ale ono się nie rozbiło. Masz już dłonie mokrzejsze od wszystkiego, ale krew powoli z nich schodzi. Ale opornie. Chyba ci palce zziębły, bo to niemożliwe, żeby tak się trzymała na dłoniach.
Po jakimś czasie wyszłaś z łazienki i już masz trochę bardziej przejrzyste spojrzenie. Przynosisz mu ten ręcznik i tak troche wzdychasz.
- Poradzisz sobie?
Cóż to za przejaw zamartiania się. Matyldo, on przed chwilą w ciebie rzucał doniczką!
- Nie musisz tego robić, przecież umiem stąd wrócić - zaciskając dłonie, kłamiesz ale w tym kłamstwie jest metoda, jaka? - Już nie mają co mi ukraść, jestem nieciekawym kąskiem - czy sie nie zgodzi? Może się nie zgadzać, ale dobrze wie, że taka jest prawda. Nic ci już zabrać nie mogą.
Prócz organów wewnętrznych, albo ducha, albo czegokolwiek innego.
A później odwracasz się i idziesz umyć ręce czerwone od krwi i twarz brudną od imprezy.
Co to się podziało z tobą, Matyldo. Spoglądasz w swoje marne odbicie.
Kolejne godziny ostatnich dni znów przesuwają ci się przed oczami. Byłaś w lodziarni, byłaś w kawiarni, w barze, pubie i w swojej sypialni. Na ulicy i strzelałaś na ślepo w kierunku Botta. Wdech i wydech, nie chcesz stąd wyjść. Czołem bijesz w lustro, ale ono się nie rozbiło. Masz już dłonie mokrzejsze od wszystkiego, ale krew powoli z nich schodzi. Ale opornie. Chyba ci palce zziębły, bo to niemożliwe, żeby tak się trzymała na dłoniach.
Po jakimś czasie wyszłaś z łazienki i już masz trochę bardziej przejrzyste spojrzenie. Przynosisz mu ten ręcznik i tak troche wzdychasz.
- Poradzisz sobie?
Cóż to za przejaw zamartiania się. Matyldo, on przed chwilą w ciebie rzucał doniczką!
If there is a past, i have
forgotten it
forgotten it
Mathilda Wroński
Zawód : malarka
Wiek : 26
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Deszczowe wtorki, które przyjdą po niedzielach
Kropelka żalu, której winien jesteś ty
Nieprawda że tak miało być
Że warto w byle pustkę iść
To wciąż za mało, moje serce, żeby żyć
Kropelka żalu, której winien jesteś ty
Nieprawda że tak miało być
Że warto w byle pustkę iść
To wciąż za mało, moje serce, żeby żyć
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Nieaktywni
- Jeśli masz zamiar zrobić to w ten sam sposób w jaki się tu dostałaś to ja jednak uprę się przy swoim i dopilnuję by ktoś cie rano odprowadził - patrzę na nią wymownie. Nie chciałem, lecz jak będzie się upierać to byłem gotowy jej przypominać o tym jak malowniczo się na bruku rozkładała. Ona też tego nie chciała. Zuchwała myśl, lecz było mnie na nią stać.
- Tu nie chodzi o to czy masz coś cennego tylko o to byś została w jednym kawałku, a tu za dnia wcale nie jest bezpieczniej. Po ulicach chodzą ludzie których nie interesują pieniądze, czy też...chwila uciechy - i to eufemizm, i tak, znam takie słowo jak eufemizm, a nawet wiem co oznacza - uśmiechnąłem się cierpko, a w głowie zalęgła mi się nieprzyjemna wizja w której ktoś ją siłą zgarnia z ulicy, a potem...ech. Przymknąłem ślepia i przetarłem powieki. Sens w tym, że obecnie denerwowało mnie to, że gdy tak na nią patrzyłem to nie byłem pewien czy w ogóle stawiała by jakikolwiek opór, czy też jednak z radością rzuciłaby się w objęcia kata. Nie wiem co przez te lata się stało, lecz zmieniła się, a mi wcale nie podobał mi się kierunek tych zmian. Jeszcze trochę i kto wie - może zacznę doprowadzać ją do histerii samym swoim widokiem. Niezaprzeczalnie robiłem w tym kierunku postępy.
- Pozwolę sobie zauważyć, że z naszej dwójki, pomimo okoliczności - to ja radze sobie lepiej więc...tak, dam - zauważyłem z lekkim przekąsem. Wykrzywiłem nawet usta w rozbawieniu gdy wycierałem ręcznikiem ręce. Na pewno nigdzie się nie wybierałem, miałem różdżkę do tego obstawiałem, że jak tylko w mieszkaniu zapadnie względna cisza to nawet nie zorientuję się kiedy odpłynę - Postaraj się tym razem na prawdę niczego nie dotykać. I może jednak prześpij się. Dobrze ci to zrobi na twarz.
- Tu nie chodzi o to czy masz coś cennego tylko o to byś została w jednym kawałku, a tu za dnia wcale nie jest bezpieczniej. Po ulicach chodzą ludzie których nie interesują pieniądze, czy też...chwila uciechy - i to eufemizm, i tak, znam takie słowo jak eufemizm, a nawet wiem co oznacza - uśmiechnąłem się cierpko, a w głowie zalęgła mi się nieprzyjemna wizja w której ktoś ją siłą zgarnia z ulicy, a potem...ech. Przymknąłem ślepia i przetarłem powieki. Sens w tym, że obecnie denerwowało mnie to, że gdy tak na nią patrzyłem to nie byłem pewien czy w ogóle stawiała by jakikolwiek opór, czy też jednak z radością rzuciłaby się w objęcia kata. Nie wiem co przez te lata się stało, lecz zmieniła się, a mi wcale nie podobał mi się kierunek tych zmian. Jeszcze trochę i kto wie - może zacznę doprowadzać ją do histerii samym swoim widokiem. Niezaprzeczalnie robiłem w tym kierunku postępy.
- Pozwolę sobie zauważyć, że z naszej dwójki, pomimo okoliczności - to ja radze sobie lepiej więc...tak, dam - zauważyłem z lekkim przekąsem. Wykrzywiłem nawet usta w rozbawieniu gdy wycierałem ręcznikiem ręce. Na pewno nigdzie się nie wybierałem, miałem różdżkę do tego obstawiałem, że jak tylko w mieszkaniu zapadnie względna cisza to nawet nie zorientuję się kiedy odpłynę - Postaraj się tym razem na prawdę niczego nie dotykać. I może jednak prześpij się. Dobrze ci to zrobi na twarz.
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
Wielość wypowiedzianych słów i ich waga, to wszystko sprawia, że wpędzona zostałaś w jeden wielki wir niezgody. Niezgody na to, żeby on był dla ciebie taki logicznie dobry. A moze własnie alogicznie, bo generalnie to czym sobie na to zasłużyłaś? A on wciąż chce cie ochronić przed złem tych ulic ciemnych.
Nie chcesz tu zostawać, bo jesteś pasożytem, który mu dziś zniszczy wszystkie plany na wieczór. Na może kilka dni właściwie. Ale masz do wyboru: kłócić się, bądź odpuścić. I odpuszczasz.
- Nie wykłócę się z toba o nic, tak? - a kiedy się upewniłaś, to bez słowa, się odwracasz i idziesz do jego pokoju. Wcale nie wierzysz mu, ze są tu rzeczy, które mogłyby być dla ciebie niebezpieczne, dlatego obojętnie spoglądasz po wszystkim, aż wreszcie się kładziesz. Wcześniej zdejmujesz ten poplamiony sweter, bo wydaje ci sie nieco niedobrym, by zaplamić mu krwią prześcieradło. Pewnie nie pierze go i później jakakolwiek dziewczyna zaproszona, by miała podejrzenia, że on jest jakimś mordercą.
Pod kołdrą znajdując ciepło, głowę na poduszce położyłaś i jeden, dwa, trzy... śpisz.
A rano? Rano nadeszło zbyt prędko.
Nie chcesz tu zostawać, bo jesteś pasożytem, który mu dziś zniszczy wszystkie plany na wieczór. Na może kilka dni właściwie. Ale masz do wyboru: kłócić się, bądź odpuścić. I odpuszczasz.
- Nie wykłócę się z toba o nic, tak? - a kiedy się upewniłaś, to bez słowa, się odwracasz i idziesz do jego pokoju. Wcale nie wierzysz mu, ze są tu rzeczy, które mogłyby być dla ciebie niebezpieczne, dlatego obojętnie spoglądasz po wszystkim, aż wreszcie się kładziesz. Wcześniej zdejmujesz ten poplamiony sweter, bo wydaje ci sie nieco niedobrym, by zaplamić mu krwią prześcieradło. Pewnie nie pierze go i później jakakolwiek dziewczyna zaproszona, by miała podejrzenia, że on jest jakimś mordercą.
Pod kołdrą znajdując ciepło, głowę na poduszce położyłaś i jeden, dwa, trzy... śpisz.
A rano? Rano nadeszło zbyt prędko.
If there is a past, i have
forgotten it
forgotten it
Mathilda Wroński
Zawód : malarka
Wiek : 26
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Deszczowe wtorki, które przyjdą po niedzielach
Kropelka żalu, której winien jesteś ty
Nieprawda że tak miało być
Że warto w byle pustkę iść
To wciąż za mało, moje serce, żeby żyć
Kropelka żalu, której winien jesteś ty
Nieprawda że tak miało być
Że warto w byle pustkę iść
To wciąż za mało, moje serce, żeby żyć
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Nieaktywni
- Oczywiście, że nie. - co to było w ogóle za głupie pytanie. Jeśli jej zależało mogłem się zdobyć na dalsze powarkiwanie dla portu, lecz z ulgą przyjąłem jej kapitulację. Po prostu mi się już nie chciało. Nie chciało mi się mówić, myśleć o pierdołach, czuć nogi, zmuszać do nie zaśnięcia. Dlatego gdy Mathilda znikła mi z oczu i zasiała się cisza - zapałem się głębiej w kanapie i zasnąłem. Nie wiem, jak długo byłem poza zasięgiem rzeczywistości, lecz wróciłem o niej w bardzo brutalny sposób. Zabrakło mi powietrza. Nie wiem co, nie wiem jak. Nim zdążyłem otworzyć oczy i zorientować co się właściwie odpierdalało to szarpnąłem się.
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
Ostatnio zmieniony przez Matthew Bott dnia 25.10.16 1:18, w całości zmieniany 1 raz
A więc przeżyłaś tę noc. Właściwie końcówkę nocy i połowę dnia. Budzisz się i patrzysz w kwadrat okna i białość chmur w wycinku nieba widocznym przezeń. Przeleciał nagle tamtędy ptak, był czarny i złowrogi. I wyglądał jak sowa.
Więc jesteś na Nokturnie. Po raz który to już? Wiele tygodni mieszkałaś w jednej z podobnych dziupli do tej. Niesamowite, jak człowiek się łatwo do wygód przystosowuje. Głowa ci okropnie ciąży, to wina wczorajszego wina. Albo poczucia win. Jedno z kolejnych.
Powoli się zwlokłaś z łóżka nieswojego. Stawiasz stopy na ziemi i przecierasz wierzchem dłoni oko. Rozmazanego makijażu nie zobaczysz w oknie do którego podchodzisz. Ale twoją bieliznę widzi właśnie sąsiad z naprzeciwka, zaraz więc schowałaś się w ciemności pokoju - a tam już jest kurtyna drzwi i wejście do pokoju głównego. Odwracasz się i zapoiminasz o tym, że ci zimno, że ci źle. Bo widzisz coś rozczulającego twój kamień sercowy. Chrapiącego Matthew Botta.
Stoisz nad nim i jesteś powodem dla którego w jego płucach zabrakło powietrza. No bo nie mogłaś się powstrzymać i zacisnęłaś dłoni palce wokół jego nosa, żeby nie mógł już chrapać. A kiedy otwiera oczy przerażony i może gotów do postrzelenia cię tym pistoletem, który ma pod ręką - ty puszczasz ten nos i śmiejesz się radośnie.
I wcale nie pijana.
- Obudziłeś mnie chrapaniem - zakomunikowałaś mu, po czym wciąż stojąc ponad nim spojrzeniem idziesz do rany obandażowanej spojrzeniem. Nieme pytanie zawisło na dzieńdobry. Jak się czujesz Bott?
Więc jesteś na Nokturnie. Po raz który to już? Wiele tygodni mieszkałaś w jednej z podobnych dziupli do tej. Niesamowite, jak człowiek się łatwo do wygód przystosowuje. Głowa ci okropnie ciąży, to wina wczorajszego wina. Albo poczucia win. Jedno z kolejnych.
Powoli się zwlokłaś z łóżka nieswojego. Stawiasz stopy na ziemi i przecierasz wierzchem dłoni oko. Rozmazanego makijażu nie zobaczysz w oknie do którego podchodzisz. Ale twoją bieliznę widzi właśnie sąsiad z naprzeciwka, zaraz więc schowałaś się w ciemności pokoju - a tam już jest kurtyna drzwi i wejście do pokoju głównego. Odwracasz się i zapoiminasz o tym, że ci zimno, że ci źle. Bo widzisz coś rozczulającego twój kamień sercowy. Chrapiącego Matthew Botta.
Stoisz nad nim i jesteś powodem dla którego w jego płucach zabrakło powietrza. No bo nie mogłaś się powstrzymać i zacisnęłaś dłoni palce wokół jego nosa, żeby nie mógł już chrapać. A kiedy otwiera oczy przerażony i może gotów do postrzelenia cię tym pistoletem, który ma pod ręką - ty puszczasz ten nos i śmiejesz się radośnie.
I wcale nie pijana.
- Obudziłeś mnie chrapaniem - zakomunikowałaś mu, po czym wciąż stojąc ponad nim spojrzeniem idziesz do rany obandażowanej spojrzeniem. Nieme pytanie zawisło na dzieńdobry. Jak się czujesz Bott?
If there is a past, i have
forgotten it
forgotten it
Mathilda Wroński
Zawód : malarka
Wiek : 26
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Deszczowe wtorki, które przyjdą po niedzielach
Kropelka żalu, której winien jesteś ty
Nieprawda że tak miało być
Że warto w byle pustkę iść
To wciąż za mało, moje serce, żeby żyć
Kropelka żalu, której winien jesteś ty
Nieprawda że tak miało być
Że warto w byle pustkę iść
To wciąż za mało, moje serce, żeby żyć
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Nieaktywni
Próbowałem wtopić się w kanapę chcąc odsunąć się jakby od tego czegoś, a raczej kogoś kto pozbawiał mnie powietrza. Nie działało. Wierzgnąłem. Nie zadziałało. Strach zmusił mnie do wybudzenia i niezaprzeczalnie jako pierwszy wyjrzał mi z oczu. Miałem wielu wrogów, a tak się składało, że spora ich część bardzo chętnie pozbawiłaby mnie tchu we własnym łóżku. O ile w nim byłem, a nie byłem. Siedziałem w kanapie, a przede mną zawisła twarz Tyldy. Rozluźniłem się. Przeczuwałem, że Gdyby chciała mnie zabić należałaby do grona, chcących usztywnić mnie w bardziej spektakularny sposób.
Skrzywiłem się z niezadowolenia i odgoniłem jej rękę niedbałym ruchem, jakby ta była komarem. Zamrugałem powoli będąc ciągle w otępieniu na które jak się okazało mogłem sobie pozwolić. Odchyliłem ciążącą mi głowę na nowo do tyłu, podpierając ją na oparciu. Dłonią przecierałem zaspaną twarz, a Mathilda mi mówiła, że chrapię. Cóż...
- Mhmm...- wymajaczyłem przytakująco nie poczuwając się do winy, czy też do czegokolwiek bo w sumie mało świat jeszcze ogarniałem. Zawsze z trudem witałem nowy dzień. Dziś nie było lepiej, chociaż...Uniosłem znacząco jedną z brwi tocząc się po odsłoniętej skórze Mathildy. Trochę jej było, a mi się nie śpieszyło. Przynajmniej dopóki nie doszło do mnie, że się uśmiecha...radośnie. Podejrzliwe łypnąłem na nią z pod powiek spostrzegając, że coś śmiesznego miała z twarzą wokół oczu czego wieczorem nie zauważyłem.
- W co ci się twarz transmutuje...? - spytałem spoglądając na nią jednym okiem. Drugie miałem przymknąłem. Kąciki ust uniosłem na chwilę ku górze, a zaraz potem wykrzywiły z niesmakiem, gdy powiodłem spojrzeniem za spojrzeniem Tyldy na ranę. Podrapałem się po brodzie i podpałem polik rękę. Cóż...
- Skoro jeszcze nie odpadła to chyba już nie odpadnie - stwierdziłem odkrywczo. A tak to chyba nie było źle skoro jej nie czułem dopóki nie planowałem nią poruszać.
Skrzywiłem się z niezadowolenia i odgoniłem jej rękę niedbałym ruchem, jakby ta była komarem. Zamrugałem powoli będąc ciągle w otępieniu na które jak się okazało mogłem sobie pozwolić. Odchyliłem ciążącą mi głowę na nowo do tyłu, podpierając ją na oparciu. Dłonią przecierałem zaspaną twarz, a Mathilda mi mówiła, że chrapię. Cóż...
- Mhmm...- wymajaczyłem przytakująco nie poczuwając się do winy, czy też do czegokolwiek bo w sumie mało świat jeszcze ogarniałem. Zawsze z trudem witałem nowy dzień. Dziś nie było lepiej, chociaż...Uniosłem znacząco jedną z brwi tocząc się po odsłoniętej skórze Mathildy. Trochę jej było, a mi się nie śpieszyło. Przynajmniej dopóki nie doszło do mnie, że się uśmiecha...radośnie. Podejrzliwe łypnąłem na nią z pod powiek spostrzegając, że coś śmiesznego miała z twarzą wokół oczu czego wieczorem nie zauważyłem.
- W co ci się twarz transmutuje...? - spytałem spoglądając na nią jednym okiem. Drugie miałem przymknąłem. Kąciki ust uniosłem na chwilę ku górze, a zaraz potem wykrzywiły z niesmakiem, gdy powiodłem spojrzeniem za spojrzeniem Tyldy na ranę. Podrapałem się po brodzie i podpałem polik rękę. Cóż...
- Skoro jeszcze nie odpadła to chyba już nie odpadnie - stwierdziłem odkrywczo. A tak to chyba nie było źle skoro jej nie czułem dopóki nie planowałem nią poruszać.
Kiedy śpi, a twarz powoli daje znać, że mięśnie zaczynają być poruszane przez mózg a nie odruchy bezwarunkowe. I nagle z jego nieświadomego oblicza spadły pierwsze spojrzenia świadomości. Widzi cię, ale nie okazuje czy się cieszy, czy wręcz przeciwnie. Ma jedno oko zamknięte, więc połowicznie może kłamać.
To nie pierwszy raz, kiedy obudziłaś go tym sposobem, ale może już zapomniał o tym horrorze, którego był bohaterem, za każdym razem, kiedy twoje palce odmawiały mu oddechu. Jeszcze na samym początku się irytował, później znów stracił ochotę komentowania. Ale po pewnym czasie znów był zły. I tak ze wszystkim u was było. Raz na wozie raz pod wozem.
Wczoraj za włosy cię do ciemnego nieprzyjemnego pomieszczenia ciągnął, a dziś powoli ogląda sobie kształty bezkształtne twojego ciała. Raczy się nimi powoli, jesteś tym nawet mile połechtana. Anie, nie jesteś, bo masz kaca i nie łapiesz tego, że ktoś wobec ciebie może mieć jakieś zagranie. Liczysz się ty, ty i ty.
- Wiem, muszę się doprowadzić do porzadku - przepraszasz go powoli ocierając ręką oczy ciemne od smug. Jest gorzej.
- Twoje szczęście. Wyobrażasz sobie, gdybyś do końca świata musiał się tłumaczyć jak straciłeś nogę i wciąż i wciąż o mnie mówić? To by było chyba najgorsze ze wszystkiego - tak mu mówisz, a skoro masz humor, to i spytałaś - A może mi dasz ten pistolet? Przyda mi się, skoro nie mam różdżki - ciekawe co on na to, ty się na pewno byś odnalazła. Wszystkim kolana byś postrzeliła, wariatko.
To nie pierwszy raz, kiedy obudziłaś go tym sposobem, ale może już zapomniał o tym horrorze, którego był bohaterem, za każdym razem, kiedy twoje palce odmawiały mu oddechu. Jeszcze na samym początku się irytował, później znów stracił ochotę komentowania. Ale po pewnym czasie znów był zły. I tak ze wszystkim u was było. Raz na wozie raz pod wozem.
Wczoraj za włosy cię do ciemnego nieprzyjemnego pomieszczenia ciągnął, a dziś powoli ogląda sobie kształty bezkształtne twojego ciała. Raczy się nimi powoli, jesteś tym nawet mile połechtana. Anie, nie jesteś, bo masz kaca i nie łapiesz tego, że ktoś wobec ciebie może mieć jakieś zagranie. Liczysz się ty, ty i ty.
- Wiem, muszę się doprowadzić do porzadku - przepraszasz go powoli ocierając ręką oczy ciemne od smug. Jest gorzej.
- Twoje szczęście. Wyobrażasz sobie, gdybyś do końca świata musiał się tłumaczyć jak straciłeś nogę i wciąż i wciąż o mnie mówić? To by było chyba najgorsze ze wszystkiego - tak mu mówisz, a skoro masz humor, to i spytałaś - A może mi dasz ten pistolet? Przyda mi się, skoro nie mam różdżki - ciekawe co on na to, ty się na pewno byś odnalazła. Wszystkim kolana byś postrzeliła, wariatko.
If there is a past, i have
forgotten it
forgotten it
Mathilda Wroński
Zawód : malarka
Wiek : 26
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Deszczowe wtorki, które przyjdą po niedzielach
Kropelka żalu, której winien jesteś ty
Nieprawda że tak miało być
Że warto w byle pustkę iść
To wciąż za mało, moje serce, żeby żyć
Kropelka żalu, której winien jesteś ty
Nieprawda że tak miało być
Że warto w byle pustkę iść
To wciąż za mało, moje serce, żeby żyć
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Nieaktywni
Strona 2 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Pokój główny
Szybka odpowiedź