Pokój główny
Strona 5 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Pokój główny
Po przekroczeniu drzwi wejściowych ląduje się właśnie tutaj - w największym pokoju, choć w praktyce wcale nie tak obszernym. Samo mieszkanie charakteryzuje się obdrapanymi ścianami, których nikomu nie chce się ruszać oraz charakterystycznym zapachem stęchlizny przybierającego na sile zimą porą. Prócz tego znaleźć tu można niewygodną kanapę usadowioną na przeciwko kominka przy której stoi kilka kartonów książek, nieco przeżarty przez rdzę aneks kuchenny w kład którego wchodzi pozbawiony wody kran (ten w łazience ją ma), szafki wypełnione książkami, ubraniami, mugolskimi gratami (które notabene walają się wszędzie i nigdzie) lub alkoholem ale nie jedzeniem. Znajdują się tu dwa okna na ulicę i przejścia do dwóch kolejnych pokoi - do jednego prowadziły drzwi, do drugiego prowizorycznie podwieszona do sufitu kotara. W pokoju znajdował się podłączony do sieci kominek.
[bylobrzydkobedzieladnie]
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
Ostatnio zmieniony przez Matthew Bott dnia 16.02.20 15:32, w całości zmieniany 4 razy
Wzruszył lekko ramionami. Sądził, że własne nazwisko połączone z niemałą fortunką na plakacie może przyciągać wzrok, ale kto wie. Nie zamierzał się kłócić, sprzeczać, Matt ostatecznie realnie miał swoje życie, może nie zauważył, może w tych okolicach podobnych plakatów nie wieszano. Ostatecznie to i lepiej, bo spotkanie pewnie byłoby mniej przyjemne.
- Nie miałem okazji dopytać. - uśmiechnął się lekko. Czy przejmował się utratą domu? Pracy? Jakiejś formy wolności? Oczywiście, że tak. Tylko nic nie mógł na to poradzić, a na jakiś ironiczny sposób wydawało mu się to nawet zabawne. Albo po prostu musiał odreagować, bo powoli docierało do niego w jak czarnej dupie aktualnie się znajduje. I w sumie to, że wciąga w nią więcej osób ważnych dla siebie.
- Nie, nie chodzi o rejestrowanie. - spoważniał, kręcąc lekko głową. - Swoją drogą nie zrobiłeś tego, nie?
Od początku było jasne, że nie może to być takie proste i pozbawione konsekwencji dla wszystkich, a w sumie to w tym momencie chyba powiązania z nim dawały perspektywę konsekwencji.
- Ale przy tym wszystkim, co się ostatnio działo, trochę nie warto być przeciwnikiem rządu. Tym bardziej aktywnym. Ani kimś powiązanym z taką osobą. - wzruszył ramionami. - Nie wiem co by zrobili gdyby mnie dorwali, ale nic dobrego, dali już popis jak traktują tych którzy im nie pasują, hm?
Nie podjął tematu mugolskiej krwi, bo w sumie to faktycznie nie miało to za wiele wspólnego. Nikt by się ich nie czepiał za samo bycie pół-krwi. Czuł, że zaczyna się plątać, nie miał chwili żeby się nad tym syfem zastanowić ale im trzeźwiej myślał, tym bardziej rozumiał, że w sumie to nie Matta powinien się bać, a o niego jak wypełznie na ulicę.
- Wiedzą. Chcę ich schować. Jest jedno miejsce, bardzo pewne. I może też powinieneś się przenieść. - mruknął. - Cholera. - zacisnął usta, widocznie dopiero teraz sobie uświadamiając, na ile poważnie mógł sprowadzić na kuzyna problemy.
- Cassandra. Ta do której mnie tu przyprowadziłeś z sinicą. - aż poczuł zimny pot jak o tym pomyślał. - Psiamać. Należy do nich. - dodał, uświadamiając sobie jak bardzo nie może tu zostać. I w sumie to Matt też nie.
- Nie miałem okazji dopytać. - uśmiechnął się lekko. Czy przejmował się utratą domu? Pracy? Jakiejś formy wolności? Oczywiście, że tak. Tylko nic nie mógł na to poradzić, a na jakiś ironiczny sposób wydawało mu się to nawet zabawne. Albo po prostu musiał odreagować, bo powoli docierało do niego w jak czarnej dupie aktualnie się znajduje. I w sumie to, że wciąga w nią więcej osób ważnych dla siebie.
- Nie, nie chodzi o rejestrowanie. - spoważniał, kręcąc lekko głową. - Swoją drogą nie zrobiłeś tego, nie?
Od początku było jasne, że nie może to być takie proste i pozbawione konsekwencji dla wszystkich, a w sumie to w tym momencie chyba powiązania z nim dawały perspektywę konsekwencji.
- Ale przy tym wszystkim, co się ostatnio działo, trochę nie warto być przeciwnikiem rządu. Tym bardziej aktywnym. Ani kimś powiązanym z taką osobą. - wzruszył ramionami. - Nie wiem co by zrobili gdyby mnie dorwali, ale nic dobrego, dali już popis jak traktują tych którzy im nie pasują, hm?
Nie podjął tematu mugolskiej krwi, bo w sumie to faktycznie nie miało to za wiele wspólnego. Nikt by się ich nie czepiał za samo bycie pół-krwi. Czuł, że zaczyna się plątać, nie miał chwili żeby się nad tym syfem zastanowić ale im trzeźwiej myślał, tym bardziej rozumiał, że w sumie to nie Matta powinien się bać, a o niego jak wypełznie na ulicę.
- Wiedzą. Chcę ich schować. Jest jedno miejsce, bardzo pewne. I może też powinieneś się przenieść. - mruknął. - Cholera. - zacisnął usta, widocznie dopiero teraz sobie uświadamiając, na ile poważnie mógł sprowadzić na kuzyna problemy.
- Cassandra. Ta do której mnie tu przyprowadziłeś z sinicą. - aż poczuł zimny pot jak o tym pomyślał. - Psiamać. Należy do nich. - dodał, uświadamiając sobie jak bardzo nie może tu zostać. I w sumie to Matt też nie.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
- No nie, nie... ponoć prócz korzeni to sprawdzają kartotekę, liczby zatrzymań i takie tam pierdoły co tak trochę jednak mnie zniechęca. A - i trzeba podać miejsce zamieszkania. Ostatnia rzecz jakiej mi trzeba to to by przykleili do mnie jakąś łatkę utrudniającą życie - słyszałem o wprowadzonych na terenie Londynu kontrolach bo przecież każdego wieczora stawałem na głowie by się jakiejś przypadkiem nie narazić. Jakoś z pracy do domu musiałem się przedzierać. Nie wiem czy moje życie z ministralnym kwitkiem byłoby łatwiejsze. Trochę się bałem, że za siedzenie za kratami i pomieszkiwanie na ulicy słynącej z łajdactwa wrzucą mnie do jednego wora z mugolami czy innymi kłopotliwymi jednostkami to wtedy dupa blada, a nie łatwiejsze życie. Ale kto wie? Może teraz w zamian każdemu niezarejestrowanego postrzegali jako buntownika z wyboru i zamierzali odpowiednio karać? Kto wie, jak obszerny było nowe więzienie wybudowane jeszcze za Longabottoma...?
- Chwila, chwila... - podparłem się o wystającą ze ściany zabudowę kominka przecierając kciukiem i palcem wskazującym po brwiach, a potem zamkniętych powiekach próbując się skupić - nie warto być przeciwnikiem rządu, tym bardziej aktywnym, należy do nich... - wyławiałem kolejne słowa składając puzzle w jakiś obrazek. Może nie byłem na bieżąco z najnowszymi wieściami tak jednak przecież nie bylem kompletnie oderwany od rzeczywistości - Nie mówi mi, że jesteś tym aktywnym, tym pomagającym temu całemu Feniksowi czy innemu tam Ptakowi... - wlepiłem w niego niedowierzające spojrzenie i właściwie po tym, jak zobaczyłem wymalowany na jego twarzy strach nie musiałem słyszeć odpowiedzi by już wiedzieć - Ja pierdolę, Bert.. - jęknąłem nie wiedząc, czy byłem w tym momencie bardziej na niego zły czy też jednak zmartwiony - Po co - bąknąłem czując się bezradny wobec potencjalnych konsekwencji które na siebie ściągną. Tak trudno było to przeczekać...? - I Cassandra nie należy do nikogo. Wiesz, że ona wszystko co umie to wypracowała sama...? Nie ma nic wspólnego z ministerstwem. Ba - nawet z mungiem. Pewnie jakbyś wspomniał jej o tym ile zmian było na stanowisku Ministra Magii to by pomyślała, że na każdą porę roku przypada inny kandydat - prychnąłem nie wierząc, że Vatablasky stanęłaby po stronie rządu przyczyniającego się do masowych ludobójstw. Co prawda mugoli ale jednak nie potrafiłem sobie wyobrazić uzdrowicielki przyklaskującej czemuś takiemu. Nie tak, że nie miałem wątpliwości ale... nie chciałem wierzyć. To była naprawdę porządna czarownica. Wiele razy dzięki niej się wykaraskałem z naprawdę paskudnych sytuacji. Nie podobało mi się sugerowanie, a może zwyczajnie przez to nie pozwalałem na dopuszczenie do świadomości, że mogła bezpośrednio uczestniczyć w walkach. To samo tyczyło się zresztą Bertiego.
- Chwila, chwila... - podparłem się o wystającą ze ściany zabudowę kominka przecierając kciukiem i palcem wskazującym po brwiach, a potem zamkniętych powiekach próbując się skupić - nie warto być przeciwnikiem rządu, tym bardziej aktywnym, należy do nich... - wyławiałem kolejne słowa składając puzzle w jakiś obrazek. Może nie byłem na bieżąco z najnowszymi wieściami tak jednak przecież nie bylem kompletnie oderwany od rzeczywistości - Nie mówi mi, że jesteś tym aktywnym, tym pomagającym temu całemu Feniksowi czy innemu tam Ptakowi... - wlepiłem w niego niedowierzające spojrzenie i właściwie po tym, jak zobaczyłem wymalowany na jego twarzy strach nie musiałem słyszeć odpowiedzi by już wiedzieć - Ja pierdolę, Bert.. - jęknąłem nie wiedząc, czy byłem w tym momencie bardziej na niego zły czy też jednak zmartwiony - Po co - bąknąłem czując się bezradny wobec potencjalnych konsekwencji które na siebie ściągną. Tak trudno było to przeczekać...? - I Cassandra nie należy do nikogo. Wiesz, że ona wszystko co umie to wypracowała sama...? Nie ma nic wspólnego z ministerstwem. Ba - nawet z mungiem. Pewnie jakbyś wspomniał jej o tym ile zmian było na stanowisku Ministra Magii to by pomyślała, że na każdą porę roku przypada inny kandydat - prychnąłem nie wierząc, że Vatablasky stanęłaby po stronie rządu przyczyniającego się do masowych ludobójstw. Co prawda mugoli ale jednak nie potrafiłem sobie wyobrazić uzdrowicielki przyklaskującej czemuś takiemu. Nie tak, że nie miałem wątpliwości ale... nie chciałem wierzyć. To była naprawdę porządna czarownica. Wiele razy dzięki niej się wykaraskałem z naprawdę paskudnych sytuacji. Nie podobało mi się sugerowanie, a może zwyczajnie przez to nie pozwalałem na dopuszczenie do świadomości, że mogła bezpośrednio uczestniczyć w walkach. To samo tyczyło się zresztą Bertiego.
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
Skinął lekko z pewną ulgą. Wiedział, że mama się zarejestrowała i wcale mu się to nie podobało, szczególnie kiedy zrozumiał, że wiąże się to z namiarem. Jakoś... po prostu nie chciał żeby Ministerstwo tak łatwo wiedziało, gdzie są jego bliscy. Nawet jeśli był w Zakonie zwykłym szarakiem raczej nie wartym większych atencji, napad na Ruderę był jasnym dowodem na to, że policja bardzo stara się go dopaść.
Obserwował uważnie jak wyraz twarzy Matta powoli się zmienia i czekał. Nie trzeba tu było raczej potwierdzenia, kuzyn dość szybko połączył kropki. Wzruszył ramionami, choć nie był pewien czy kolejne pytanie nie jest retoryczne.
- Ile pojebanych rzeczy się działo tylko w ciągu ostatniego roku? - wzruszył ramionami, nie wdając się w większe szczegóły, ostatecznie Matt wiedział, przynajmniej z grubsza co się dzieje i raczej też nie miał wielkiej ochoty na to, żeby sporą część jego znajomych poddano eksterminacji.
Na słowa dotyczące Cassanndry, wzruszył ramionami.
- A jednak. Pozory mylą. - uniósł brwi, patrząc na Matta uważnie. Wiedział, że sam nie wygląda na kogoś kogo w takiej organizacji można traktować poważnie. I właściwie to bardzo mu to odpowiadało, przynajmniej do momentu w którym mimo wszystko nie wpadł. - Nie wiem ile jeszcze takich osób tu jest. Sam nie znam wszystkich. Ale nawet jeśli nie krzyczysz codziennie przez okno jak się cieszysz, że jesteśmy rodziną, z naszym nazwiskiem raczej nie masz podstaw żeby czuć się w pełni bezpiecznie.
Uśmiechnął się cierpko. Im bardziej się nad tym zastanawiał, tym bardziej był przerażony, a nie bał się o siebie tylko o to ile osób może pociągnąć za sobą w problemy. Przyszedł tu z myślą, że może schroni się na jakiś czas, wydawało mu się to nawet sensownym wyjściem, a im dłużej myślał tym więcej minusów sytuacji widział.
A najgorsze było to, że nie miał pojęcia na jak długo powinien ich schować. I świadomość, że Matt dostanie nerwicy i ucieknie po tygodniu.
- Mówiąc w skrócie też jesteś w dupie.
Obserwował uważnie jak wyraz twarzy Matta powoli się zmienia i czekał. Nie trzeba tu było raczej potwierdzenia, kuzyn dość szybko połączył kropki. Wzruszył ramionami, choć nie był pewien czy kolejne pytanie nie jest retoryczne.
- Ile pojebanych rzeczy się działo tylko w ciągu ostatniego roku? - wzruszył ramionami, nie wdając się w większe szczegóły, ostatecznie Matt wiedział, przynajmniej z grubsza co się dzieje i raczej też nie miał wielkiej ochoty na to, żeby sporą część jego znajomych poddano eksterminacji.
Na słowa dotyczące Cassanndry, wzruszył ramionami.
- A jednak. Pozory mylą. - uniósł brwi, patrząc na Matta uważnie. Wiedział, że sam nie wygląda na kogoś kogo w takiej organizacji można traktować poważnie. I właściwie to bardzo mu to odpowiadało, przynajmniej do momentu w którym mimo wszystko nie wpadł. - Nie wiem ile jeszcze takich osób tu jest. Sam nie znam wszystkich. Ale nawet jeśli nie krzyczysz codziennie przez okno jak się cieszysz, że jesteśmy rodziną, z naszym nazwiskiem raczej nie masz podstaw żeby czuć się w pełni bezpiecznie.
Uśmiechnął się cierpko. Im bardziej się nad tym zastanawiał, tym bardziej był przerażony, a nie bał się o siebie tylko o to ile osób może pociągnąć za sobą w problemy. Przyszedł tu z myślą, że może schroni się na jakiś czas, wydawało mu się to nawet sensownym wyjściem, a im dłużej myślał tym więcej minusów sytuacji widział.
A najgorsze było to, że nie miał pojęcia na jak długo powinien ich schować. I świadomość, że Matt dostanie nerwicy i ucieknie po tygodniu.
- Mówiąc w skrócie też jesteś w dupie.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
- Ale co to wszystko miało wspólnego z nami? Z ciotką, wujkiem...? - Londyn opływał w falę przemocy, terroru, lecz ku ironii wcale im nie zagrażał - Twoja matka pracuje przecież dla Ministerstwa - była bezpieczna. Tak sądziłem, tak uważałem. Bez względu na to jaki burdel nie zostałby wprowadzony swój swego nie ruszy - Zdążyłeś się nacieszyć z powrotu Any..? Bo ja nie - warknąłem dodatkowo z pretensją mając przed oczyma najgorsze możliwe scenariusze nie wątpiąc w to, że przecież skoro był poszukiwany, uznany przez Ministerstwo za terrorystę to uderzą przecież w nich. Będą ciągali po salach przesłuchań, może nawet zamkną za współudział. Aż mi krew zaszumiała w uszach, a mięśnie napięły. Miałem ochotę sięgnąć po cokolwiek i wywrócić to do góry nogami lub gorzej. A to wszystko przez to, że się w to wszystko wmieszał - Chciałeś być bohaterem? Bohaterowie giną, Bert - takie miałem zdanie, tak ostatnio traciłem najbliższych mi przyjaciół i miałem żal do młodszego kuzyna o to, że idzie krok w krok ich śladem. Miałem żal też do siebie, że niczego wcześniej nie zauważyłem by go powstrzymać nim sprawy przybrały taki, a nie inny obrót. Może gdybym był dociekliwszy, może gdybym był kimś na kim można byłoby polegać bardziej. Nie wiem. Zresztą im więcej czasu płynęło tym bardziej dochodziło do mnie jak właściwie niewiele wiem. Złość ustępowała zrezygnowaniu, zmieszaniu kiedy zaczął mówić o Cassandrze jako jednej zamieszanych w odgrywającą się na ulicach wojnę. Poczułem się trochę zdradzony, oszukany. Bez względu na to jak dziwna była - ufałem jej. Nie jej jedynej.
Spojrzałem na Bertiego spode ba wyraźnie mając trudności w przetrawieniu tych wszystkich informacji. Zacisnąłem usta w grobową kreskę ostatecznie decydując się skapitulować.
- Nie wychodź na zewnątrz i nie zbliżaj się do okien - westchnąłem dając tym samym mu zgodę na to by tu został. Przecież nie było mowy o tym, bym go wyrzucił. Myślałem jednak o tym co dalej - Trzeba coś zorganizować? Mówiłeś, że jest jakieś jedno pewne miejsce - czy jest coś co mogę zrobić by jakoś pomóc zorganizować przerzut wujostwa i Any? Lub coś co może się przydać? Pieniądze? - zacząłem przyjmując za priorytet to by cioci, wujkowi i kuzynce nic nie zagroziło przez głupotę Bertiego.
Spojrzałem na Bertiego spode ba wyraźnie mając trudności w przetrawieniu tych wszystkich informacji. Zacisnąłem usta w grobową kreskę ostatecznie decydując się skapitulować.
- Nie wychodź na zewnątrz i nie zbliżaj się do okien - westchnąłem dając tym samym mu zgodę na to by tu został. Przecież nie było mowy o tym, bym go wyrzucił. Myślałem jednak o tym co dalej - Trzeba coś zorganizować? Mówiłeś, że jest jakieś jedno pewne miejsce - czy jest coś co mogę zrobić by jakoś pomóc zorganizować przerzut wujostwa i Any? Lub coś co może się przydać? Pieniądze? - zacząłem przyjmując za priorytet to by cioci, wujkowi i kuzynce nic nie zagroziło przez głupotę Bertiego.
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
- Z nimi nic. - przyznał. - Rozumiem, że jak dla ciebie, mogą wyrżnąć wszystkich mugolaków i mugoli w pień, ja i ty jesteśmy bezpieczni, więc nie ma sensu nic z tym robić, hm?
Odbił piłeczkę. Nie znał dobrze otoczenia Matta, ale do cholery, nawet w ich rodzinie krew była różna i może jego rodzice byli półkrwi, ale mugolacy i charłacy się zdarzali.
- Załóżmy, że okej. Nikt nic nie robi, brudna krew znika z Anglii, pozwalamy się kontrolować. Jak sądzisz, co będzie się działo z nie-do-końca-ludźmi? - prychnął pod nosem. - Już masz powody do obaw gdyby ktoś cię wydał, w perspektywie lat sam możesz należeć do grupy na którą się poluje w dążeniu do idealnego świata, hm?
Prychnął pod nosem. Nie podobało mu się to, w jaki sposób zmienia się ten świat, nie podobała mu się otaczająca go przemoc i nie był w stanie jej ignorować. Zawsze go nosiło, zawsze ładował się w kłopoty. Nigdy jakoś tak pewnie nie myślał, że jego rodzina mogłaby być w to bezpośrednio wmieszana.
- Nie z moim głupim szczęściem. - uśmiechnął się pod nosem. Chyba serio w to wierzył. A gdyby mógł powiedzieć Mattowi z jak popieprzonych rzeczy wychodził, szczęście byłoby chyba jedynym wyjaśnieniem i dla niego. I jasne, może go ono kiedyś opuścić. O tym póki co wolał nie myśleć. Lubił swoje życie.
- Zawiozę ich Miętusem, tak będzie najbezpieczniej. - powiedział zaraz. Liczył, że Alex pomoże mu odzyskać samochód. A mama nie zabije go za jeszcze jeden wątpliwy legalnie przedmiot w jego okolicy.
Gorzej, że Matt nie myślał o tym, by samemu się ukryć, a im dłużej Bertie myślał, tym bardziej jasne było, że ktoś tu za nim zajrzy i jeśli go tu zastanie, Matt będzie miał tylko bardziej przesrane. Może powoli wychodził z amoku w jaki wpadł w chwili, kiedy policjanci wpadali do Rudery.
- Nie zostanę długo. Muszę się zorientować, gdzie będzie bezpiecznie. Może sam przeniosę się z nimi. Zobaczę. - dodał zaraz. - Ale też jesteś w czarnej dupie, Matt.
Dodał, bo nie umknęło jego uwadze, że własną kwestię starszy Bott przemilczał.
Odbił piłeczkę. Nie znał dobrze otoczenia Matta, ale do cholery, nawet w ich rodzinie krew była różna i może jego rodzice byli półkrwi, ale mugolacy i charłacy się zdarzali.
- Załóżmy, że okej. Nikt nic nie robi, brudna krew znika z Anglii, pozwalamy się kontrolować. Jak sądzisz, co będzie się działo z nie-do-końca-ludźmi? - prychnął pod nosem. - Już masz powody do obaw gdyby ktoś cię wydał, w perspektywie lat sam możesz należeć do grupy na którą się poluje w dążeniu do idealnego świata, hm?
Prychnął pod nosem. Nie podobało mu się to, w jaki sposób zmienia się ten świat, nie podobała mu się otaczająca go przemoc i nie był w stanie jej ignorować. Zawsze go nosiło, zawsze ładował się w kłopoty. Nigdy jakoś tak pewnie nie myślał, że jego rodzina mogłaby być w to bezpośrednio wmieszana.
- Nie z moim głupim szczęściem. - uśmiechnął się pod nosem. Chyba serio w to wierzył. A gdyby mógł powiedzieć Mattowi z jak popieprzonych rzeczy wychodził, szczęście byłoby chyba jedynym wyjaśnieniem i dla niego. I jasne, może go ono kiedyś opuścić. O tym póki co wolał nie myśleć. Lubił swoje życie.
- Zawiozę ich Miętusem, tak będzie najbezpieczniej. - powiedział zaraz. Liczył, że Alex pomoże mu odzyskać samochód. A mama nie zabije go za jeszcze jeden wątpliwy legalnie przedmiot w jego okolicy.
Gorzej, że Matt nie myślał o tym, by samemu się ukryć, a im dłużej Bertie myślał, tym bardziej jasne było, że ktoś tu za nim zajrzy i jeśli go tu zastanie, Matt będzie miał tylko bardziej przesrane. Może powoli wychodził z amoku w jaki wpadł w chwili, kiedy policjanci wpadali do Rudery.
- Nie zostanę długo. Muszę się zorientować, gdzie będzie bezpiecznie. Może sam przeniosę się z nimi. Zobaczę. - dodał zaraz. - Ale też jesteś w czarnej dupie, Matt.
Dodał, bo nie umknęło jego uwadze, że własną kwestię starszy Bott przemilczał.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
- Na jakim świecie ty żyjesz, Bert. Wybić wszystkich mugolaków w pień. Posłuchaj siebie. Jakbyś nie wiedział jak niemagiczny świat wygląda, ile niemagicznych istnieje na świecie. Myślisz, że to takie proste, realne? To nie pierwszy raz kiedy komuś pierdoli się w głowie i myśli, że się da, a potem wszyscy za to płacimy - my, czarodzieje - Co złego jest w tym by ten krąg historii przyśpieszyć dbając o to by zamiast wszystkich ochronić bliskich? Myślisz, że nikt inny tak nie myśli, że to takie złe, że W TYM nie ma sensu? - dekada już chyba zleciała od poprzedniej wojny która obiegła świat i która toczyła się pod tym samym sztandarem czystości. Dziś była przeszłością, historią która zataczała koło. Co złego było w tym by czekać aż to przeminie, a życie przybliży nas do starej rzeczywistości? Co złego było w dbaniu o tych najbliższych, najważniejszych? na pewno nie byłem jedyny, na pewno było więcej takich ludzi. Nie ziałem taką empatią by martwić się o jakiegoś Ferdka z pod dwójki czy Moniki z kamienicy na przeciwko. Czy to takie nieodpowiednie z mojej strony, że to jego życie było dla mnie cenniejsze...? Że zwyczajnie bałem się, że umrze gdzieś od przypadkowego zaklęcia? Mój ociec zginął w zamieszkach chociaż wcale nie zgrywał bohatera ani nie pchał się by cokolwiek robić. Ot - prowadził swoje życie. Bertie z tą swoją naiwną postawą prosił się zwyczajnie o śmierć. Nie potrafiłem temu przyklasnąć bez względu na to jak czyste, czy też słuszne przyświecały mu intencje. Nie mogłem też nie odnieść wrażenia, że w nadmiarze dramatyzuje przedstawiając najbardziej fatalistyczny scenariusz. Co gorsza wydawał się usilnie wierzyć w jego ziszczenie. Co za bzdura. Zapomniał już ilu czarodziei żyje na świecie? Jaką mniejszością jesteśmy...? Naprawdę, troska o mugoli w tym momencie była najgłupszą motywacją - Jedyne o co bym się martwił, to to, że jak tak dalej pójdzie to światem idealnym będzie świat bez czarodziei, a mugole o których się tak martwisz o to już zadbają - tu w pewnym sensie mogłem się z nim zgodzić, lecz wcale nie czułem, że zagrożenie którym próbował mnie poszczuć jakoś mnie dotyczyło bardziej niż innych. Wątpiłem by czystka w Londynie obeszła się bez jakiegokolwiek echa. Interesowałem się ich historią na tyle by wiedzieć, że ci też mieli swoje wojny i sposoby ich prowadzenia nie rzadko był równie brutalny niż to co się działo tera w naszym świecie.
Wychodziło na to, że raczej cokolwiek nie powiem go i tak nie przekona. Spiąłem się tylko i spochmurniałem bardziej kiedy ten głupkował ze swoim szczęściem w duchu licząc, że te go nie opuści zaś w praktyce czułem podsycaną z każdym kolejnym słowem frustrację, bezradność, bezużyteczność. Kiwnąłem więc głową słysząc, ze ma już wszystko zaplanowane. Zawsze wydawało mi się, że odpowiednio zapewniam swoim zachowaniem najbliższych w tym, że mogą na mnie liczyć, że jak potrzebują pomocy to mogą ją u mnie znaleźć. Wychodziło jednak, że ci musieli być przyciśnięci do ściany wyjątkowo mocno by po nią sięgnęli. Naprawdę zaufanie mi było czymś co robiło się w ostateczności? Kiedy mleko było już rozlane, po fakcie kiedy śmierć wisiała już za plecami jego, jak i rodziny...? - Czemu nic mi wcześniej nie powiedziałeś. Jak długo w tym tkwisz - spytałem, czując się co najmniej jak ktoś zdradzony, komu należały się co najmniej jakiekolwiek wyjaśnienie
- Ale też jesteś w czarnej dupie, Matt.
- Teraz nagle cie to interesuje? Zabawne - prawie się wzruszyłem - Nie zamierzam być trzymany w jakimś Wypizdowie Górnym jak jakaś jebana porcelana, Bert - nie ubliżaj mi - Fantastycznie sobie radziłeś sam ze wszystkim przez ten cały czas więc ja też o siebie zadbam. Sam - podkreśliłem znacząco odcinając się od młodego, od jego pomocy, która w tym momencie mnie brzydziła. Byłem wściekły. Czułem się jak bezużyteczny śmieć. To ja tu byłem starszy, to ja tu powinienem go pilnować. Czułem się jakbym poniósł jakiegoś rodzaju osobistą porażkę - odezwę się jak dowiem się, ze ktoś próbuje mnie zabić. O ile zdążę - Może zachowywałem się dziecinnie świergocząc podobne hasła dając odczuć że byłem zwyczajnie obrażony i urażony ale chciałem by sam poczuł na własnej skórze, jak smakuje to uczucie jakim mnie samemu częstował - Może przeniosę się do portu, może dalej - wzruszyłem ramionami, jakby w zasadzie nie miało to większego znaczenia - Do tego czasu korzystaj sobie ze wszystkiego. Jak coś ustalisz to z łaski swojej daj mi znać. Właściwie będę wybierał się do portu więc jak masz jakieś listy do rozesłania to mogę się nimi zająć - bąknąłem z wyrzutem - idę spać - skwitowałem choć byłem na tyle rozdrażniony, że nie było szansy na to, że zasnę. Nie miałem jednak ani chęci, ani energii by z nim dyskutować.
Wychodziło na to, że raczej cokolwiek nie powiem go i tak nie przekona. Spiąłem się tylko i spochmurniałem bardziej kiedy ten głupkował ze swoim szczęściem w duchu licząc, że te go nie opuści zaś w praktyce czułem podsycaną z każdym kolejnym słowem frustrację, bezradność, bezużyteczność. Kiwnąłem więc głową słysząc, ze ma już wszystko zaplanowane. Zawsze wydawało mi się, że odpowiednio zapewniam swoim zachowaniem najbliższych w tym, że mogą na mnie liczyć, że jak potrzebują pomocy to mogą ją u mnie znaleźć. Wychodziło jednak, że ci musieli być przyciśnięci do ściany wyjątkowo mocno by po nią sięgnęli. Naprawdę zaufanie mi było czymś co robiło się w ostateczności? Kiedy mleko było już rozlane, po fakcie kiedy śmierć wisiała już za plecami jego, jak i rodziny...? - Czemu nic mi wcześniej nie powiedziałeś. Jak długo w tym tkwisz - spytałem, czując się co najmniej jak ktoś zdradzony, komu należały się co najmniej jakiekolwiek wyjaśnienie
- Ale też jesteś w czarnej dupie, Matt.
- Teraz nagle cie to interesuje? Zabawne - prawie się wzruszyłem - Nie zamierzam być trzymany w jakimś Wypizdowie Górnym jak jakaś jebana porcelana, Bert - nie ubliżaj mi - Fantastycznie sobie radziłeś sam ze wszystkim przez ten cały czas więc ja też o siebie zadbam. Sam - podkreśliłem znacząco odcinając się od młodego, od jego pomocy, która w tym momencie mnie brzydziła. Byłem wściekły. Czułem się jak bezużyteczny śmieć. To ja tu byłem starszy, to ja tu powinienem go pilnować. Czułem się jakbym poniósł jakiegoś rodzaju osobistą porażkę - odezwę się jak dowiem się, ze ktoś próbuje mnie zabić. O ile zdążę - Może zachowywałem się dziecinnie świergocząc podobne hasła dając odczuć że byłem zwyczajnie obrażony i urażony ale chciałem by sam poczuł na własnej skórze, jak smakuje to uczucie jakim mnie samemu częstował - Może przeniosę się do portu, może dalej - wzruszyłem ramionami, jakby w zasadzie nie miało to większego znaczenia - Do tego czasu korzystaj sobie ze wszystkiego. Jak coś ustalisz to z łaski swojej daj mi znać. Właściwie będę wybierał się do portu więc jak masz jakieś listy do rozesłania to mogę się nimi zająć - bąknąłem z wyrzutem - idę spać - skwitowałem choć byłem na tyle rozdrażniony, że nie było szansy na to, że zasnę. Nie miałem jednak ani chęci, ani energii by z nim dyskutować.
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
- Tak. Uważam, że to jest realne, szczególnie kiedy psychopaci urządzają sobie polowania, co już miało miejsce. - uniósł brwi. - Kiedy ludzie boją się tego i uciekają. Kiedy władza ogłasza polowanie na takich jak oni. Skoro to takie nierealne, dlaczego nadal trwa?
Trudno mu było uwierzyć, że Matt szczerze to bagatelizuje. Rozumiał ideę dbania o rodzinę, bo sam doskonale czuł, że zawiódł pod tym względem. To nigdy nie powinno dotknąć jego bliskich, a gdzieś w swojej głowie uważał, że po części dla dobra rodziny to robi. Tylko poza tym po prostu nie mógł stać spokojnie i patrzyć.
- Co działo się z tą twoją znajomą? - dodał zaraz, wzruszając przy tym ramionami. Nie wiedział kim dokładnie dla siebie są, ale Matt na własne oczy widział, że ludzie zostali porwani, był blisko jednej z tych chorych akcji.
- Nie wiem, co myśli ktoś inny. - wzruszył ramionami. - Nie obchodzi mnie to. Chcę, żeby to gówno się skończyło, więc nie stoję z założonymi rękami z boku. - wiedział, że nie przekona Matta do swoich racji, po części nawet tego nie chciał, bo ostatnie o czym marzył to rodzina w Zakonie. Przetarł twarz dłońmi i lekko wzruszył ramionami. - To nie miało was tknąć. Okej? To posrane, do czego doszło. Nie wiem, kiedy, nie wiem jak. I jedyne czego żałuję to, że teraz wam grozi niebezpieczeństwo. Ale nie jestem w stanie tego cofnąć, okej? Przepraszam. - spojrzał na Matta. Nie chciał go mieszać w to bagno, nie chciał żeby ten miał więcej problemów, niż sam sobie zapewnia, tak się jednak stało i nie mógł nic na to poradzić.
- To nie powinno was dotyczyć.
Na wspomnienie o mugolach, uśmiechnął się pod nosem.
- Starczy jeden scenariusz wojny, zachowaj dodatkowe na potem. - wzruszył ramionami. Mugole bali się magii i wszystkiego, co jest dla nich niejasne. Są słabi i mają słabsze ciała, głupia bombarda zmiotłaby kilku na raz. Mimo przewagi liczebnej, nie byliby realnym zagrożeniem.
Kiedy Matt zadał kolejne pytanie, poczuł się z tym dziwnie. Nie chciał mieszać w to swojej rodziny. Postawa Matta w niczym nie była zła, a co więcej - była mu na rękę. Lubił myśleć, że żyje po swojemu, daleko od tego bagna, jak pozostali.
- Nie mogłem. Po prostu. - wzruszył ramionami. To wydawało mu się jasne. Nie pozostawali w utajeniu od wielu lat dlatego, że każdy opowiadał o Zakonie bratu, siostrze, chłopakowi, dziewczynie i innym zaufanym. - Od roku.
Nie rozumiał, czemu to ma mieć jakiekolwiek znaczenie. Dalej słuchał go po prostu nie wiedząc, co powiedzieć. O dziwo, ta rozmowa była jeszcze trudniejsza, niż ta z mamą sprzed zaledwie paru dni.
- Będziesz się teraz unosił dumą? - pokręcił głową. - Matt, ja wiem że zjebałem. Okej? Po całej linii. Ale nie możesz się na mnie obrażać, kiedy jakiś twój kumpel może sprawdzić, czy za innego Botta nie dostanie chociaż dwóch koła. Tak, wchrzaniłem cię w niezły syf, ale poruszam się w nim lepiej, więc daj mi to jakoś załatwić. - uniósł brwi. - O to chodzi? Serio? Jesteś nie wiem, zazdrosny? Czy czujesz się mało dużym braciszkiem, bo ktoś mnie uderzył i nie przybiegłem?
Był zmęczony, wkurzony, zmartwiony, przerażony i cholernie nie miał ochoty na fochy kuzyna. I po prostu bał się o niego, bo wiedział, że nikt nie musi go szukać, żeby sam się nawalił i sprowokował głupią sytuację.
- Nie wszedłbyś w to, gdybym ci powiedział. Albo wszedłbyś, żeby mnie niańczyć, a tak się składa, że nie potrzebuję żeby mi co dwa kroki zmieniać śliniaczek. - prychnął, podnosząc się i patrząc za poruszającym się ku sypialni Bottem. - Poza tym nie chciałem cię w tym bagnie. Tak jak ty nie chciałbyś mnie. Więc się nie obrażaj i pomóż mi to ogarnąć. Muszę was wszystkich zgarnąć. Pojmujesz w ogóle jak łatwym celem jesteś?
Z jednej strony trudno mu było uwierzyć, że Matt ma gdzieś kwestię własnego bezpieczeństwa, z drugiej te dąsy były właściwie do przewidzenia.
Trudno mu było uwierzyć, że Matt szczerze to bagatelizuje. Rozumiał ideę dbania o rodzinę, bo sam doskonale czuł, że zawiódł pod tym względem. To nigdy nie powinno dotknąć jego bliskich, a gdzieś w swojej głowie uważał, że po części dla dobra rodziny to robi. Tylko poza tym po prostu nie mógł stać spokojnie i patrzyć.
- Co działo się z tą twoją znajomą? - dodał zaraz, wzruszając przy tym ramionami. Nie wiedział kim dokładnie dla siebie są, ale Matt na własne oczy widział, że ludzie zostali porwani, był blisko jednej z tych chorych akcji.
- Nie wiem, co myśli ktoś inny. - wzruszył ramionami. - Nie obchodzi mnie to. Chcę, żeby to gówno się skończyło, więc nie stoję z założonymi rękami z boku. - wiedział, że nie przekona Matta do swoich racji, po części nawet tego nie chciał, bo ostatnie o czym marzył to rodzina w Zakonie. Przetarł twarz dłońmi i lekko wzruszył ramionami. - To nie miało was tknąć. Okej? To posrane, do czego doszło. Nie wiem, kiedy, nie wiem jak. I jedyne czego żałuję to, że teraz wam grozi niebezpieczeństwo. Ale nie jestem w stanie tego cofnąć, okej? Przepraszam. - spojrzał na Matta. Nie chciał go mieszać w to bagno, nie chciał żeby ten miał więcej problemów, niż sam sobie zapewnia, tak się jednak stało i nie mógł nic na to poradzić.
- To nie powinno was dotyczyć.
Na wspomnienie o mugolach, uśmiechnął się pod nosem.
- Starczy jeden scenariusz wojny, zachowaj dodatkowe na potem. - wzruszył ramionami. Mugole bali się magii i wszystkiego, co jest dla nich niejasne. Są słabi i mają słabsze ciała, głupia bombarda zmiotłaby kilku na raz. Mimo przewagi liczebnej, nie byliby realnym zagrożeniem.
Kiedy Matt zadał kolejne pytanie, poczuł się z tym dziwnie. Nie chciał mieszać w to swojej rodziny. Postawa Matta w niczym nie była zła, a co więcej - była mu na rękę. Lubił myśleć, że żyje po swojemu, daleko od tego bagna, jak pozostali.
- Nie mogłem. Po prostu. - wzruszył ramionami. To wydawało mu się jasne. Nie pozostawali w utajeniu od wielu lat dlatego, że każdy opowiadał o Zakonie bratu, siostrze, chłopakowi, dziewczynie i innym zaufanym. - Od roku.
Nie rozumiał, czemu to ma mieć jakiekolwiek znaczenie. Dalej słuchał go po prostu nie wiedząc, co powiedzieć. O dziwo, ta rozmowa była jeszcze trudniejsza, niż ta z mamą sprzed zaledwie paru dni.
- Będziesz się teraz unosił dumą? - pokręcił głową. - Matt, ja wiem że zjebałem. Okej? Po całej linii. Ale nie możesz się na mnie obrażać, kiedy jakiś twój kumpel może sprawdzić, czy za innego Botta nie dostanie chociaż dwóch koła. Tak, wchrzaniłem cię w niezły syf, ale poruszam się w nim lepiej, więc daj mi to jakoś załatwić. - uniósł brwi. - O to chodzi? Serio? Jesteś nie wiem, zazdrosny? Czy czujesz się mało dużym braciszkiem, bo ktoś mnie uderzył i nie przybiegłem?
Był zmęczony, wkurzony, zmartwiony, przerażony i cholernie nie miał ochoty na fochy kuzyna. I po prostu bał się o niego, bo wiedział, że nikt nie musi go szukać, żeby sam się nawalił i sprowokował głupią sytuację.
- Nie wszedłbyś w to, gdybym ci powiedział. Albo wszedłbyś, żeby mnie niańczyć, a tak się składa, że nie potrzebuję żeby mi co dwa kroki zmieniać śliniaczek. - prychnął, podnosząc się i patrząc za poruszającym się ku sypialni Bottem. - Poza tym nie chciałem cię w tym bagnie. Tak jak ty nie chciałbyś mnie. Więc się nie obrażaj i pomóż mi to ogarnąć. Muszę was wszystkich zgarnąć. Pojmujesz w ogóle jak łatwym celem jesteś?
Z jednej strony trudno mu było uwierzyć, że Matt ma gdzieś kwestię własnego bezpieczeństwa, z drugiej te dąsy były właściwie do przewidzenia.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
To już było, to się wszystko zwyczajnie powtarzało. Nie można było być tak krótkowzrocznym, pozwolić się temu szaleństwu pochłonąć. Ludzie ginęli i prawdopodobnie będą jeszcze umierać. Narastające przez lata niepokoje nie ustąpią z dnia na dzień. Nie było na to szans. Tu trzeba było kolejnych miesięcy, czy też lat na to by wszystko ucichło, stało się historią. Nie miałem jednak siły wykładać tego Bertiemu widząc, jak ten gorączkowo zapiera się przy swoim. Niemniej spojrzałem na niego wilkiem w chwili w której sięgał po niebezpieczną kartę przetargową. Nie byłem zadowolony, lecz nie dałem się sprowokować. Zbagatelizowałem to co działo się w Londynie, te całe antymugolskie nastroje, lecz w tym momencie nie miało to za dużego znaczenia - Lily znajdowała się poza Londynem. Daleko, daleko.
Bertie wprawnie jednak odnajdywał inne sposoby na podniesienie mi ciśnienia. Im bardziej się zaś na niego denerwowałem tym bardziej zdawałem sobie sprawę z tego, że tak właściwie to nie on jest powodem buzującej we mnie krwi. Byłem zły. Zły na siebie, że przez rok niczego nie dostrzegłem, nie zauważyłem. Tak mu poświęcałem uwagi, zainteresowania. Zły na to, że mimo wszystko nie byłem kimś komu postanowiłby o czymkolwiek powiedzieć. I bezsilny kiedy to wychodziło, że zależało mu na tym, by nie rozlało się to wszystko rykoszetem po rodzinie. Przecież nieraz myślałem podobnie, tak samo zatrzymując jedynie dla siebie ponure sekrety dnia codziennego. Do tego smarkacz trafił w punkt. Byłem zazdrosny. Trudno było powiedzieć o mnie, że w byłem w czymkolwiek dobry, a co dopiero uzdolniony w przeciwieństwie do niego - już teraz osiągną tyle co mało który czarodziej przez całe swoje życie. Może dlatego miałem takie parcie na bycie tym fajnym starszym bratem, kimś do kogo zawsze można przyjść z problemem, kimś kto zawsze coś poradzi, zaradzi i w ogóle da nauczkę komu trzeba jeśli będzie trzeba. Teraz jednak wychodziło, że to ja byłem i w zasadzie jestem frajerem nad którym roztacza się klosz ochrony i robi to Bertie. Więc tak, czułem się zmieszany, zawstydzony, nieco niepotrzebny, ogolenie - głupio.
- Tak. Trochę tak... - tak po prostu przyznałem bo tak też czułem. To takie złe? Coś o co można byłoby mieć pretensje? Coś zaskakującego? To właśnie przez to, że sobie wyobrażałem nie wiadomo co teraz przychodziło mi cierpieć słuchając o tym czego i dlaczego by mi nie powiedział. Może było w tym gdzieniegdzie nieco racji ale kuło w serce dość chujowo kiedy się tego słuchało.
- Już dobra, walić to - machnąłem ręką widząc jak patrzy, słysząc jak przeprasza. Cholernie mnie to ruszało - Bankowo osiwieję przed trzydziestką... - jęknąłem zatapiając palce dłoni we włosach zastanawiając się czy profilaktycznie ich już teraz nie wyrwać zdecydowanie nie chcąc słuchać od niego o tym jak łatwy jestem. Westchnąłem - Mówisz, że zrobili wjazd na ruderę i ewakuował was skrzat, tak? - zacząłem po chwili ciszy starając się mimo wszystko na spokojnie zebrać myśli - Jak chcesz do tego miejsca przenie transportować rodziców? Świstoklikiem? Na miotłach tym latającym garbusem...Cuksem? - już zapomniałem jak wołał na ten samochód - Zabrałeś ze sobą tylko zwierzęta? Mam tam po coś skoczyć? Mam oko ślepego i magiczny kompas - bez większego kłopotu ominę potencjalne patrole - nie mówiąc, że okolicę po prostu znałem. Podrapałem się po głowie myśląc co mogłem jeszcze zrobić. Przypomniałem sobie, ze mówił o tej kryjówce - I jeśli chodzi o tą miejscówkę to ja rozumiem, że chcesz bym był bezpieczny ale ja sobie nie wyobrażam tego bym tkwił gdzieś w jednym miejscu. W zasadzie nawet nie bardzo mogę jeżeli miała by to być bezpieczna przystań nie tylko dla mnie, lecz i dla innych - nie wiem, czy ktoś chciałby zostać zamknięty z wilkołakiem w jakimś Wypizdowie Górnym - Mogę się stad wynieść - na obrzeża czy też nawet poza Londyn, gdzieś się zaszyć ale nie widzę tego bym gdzieś tkwił dłużej
Bertie wprawnie jednak odnajdywał inne sposoby na podniesienie mi ciśnienia. Im bardziej się zaś na niego denerwowałem tym bardziej zdawałem sobie sprawę z tego, że tak właściwie to nie on jest powodem buzującej we mnie krwi. Byłem zły. Zły na siebie, że przez rok niczego nie dostrzegłem, nie zauważyłem. Tak mu poświęcałem uwagi, zainteresowania. Zły na to, że mimo wszystko nie byłem kimś komu postanowiłby o czymkolwiek powiedzieć. I bezsilny kiedy to wychodziło, że zależało mu na tym, by nie rozlało się to wszystko rykoszetem po rodzinie. Przecież nieraz myślałem podobnie, tak samo zatrzymując jedynie dla siebie ponure sekrety dnia codziennego. Do tego smarkacz trafił w punkt. Byłem zazdrosny. Trudno było powiedzieć o mnie, że w byłem w czymkolwiek dobry, a co dopiero uzdolniony w przeciwieństwie do niego - już teraz osiągną tyle co mało który czarodziej przez całe swoje życie. Może dlatego miałem takie parcie na bycie tym fajnym starszym bratem, kimś do kogo zawsze można przyjść z problemem, kimś kto zawsze coś poradzi, zaradzi i w ogóle da nauczkę komu trzeba jeśli będzie trzeba. Teraz jednak wychodziło, że to ja byłem i w zasadzie jestem frajerem nad którym roztacza się klosz ochrony i robi to Bertie. Więc tak, czułem się zmieszany, zawstydzony, nieco niepotrzebny, ogolenie - głupio.
- Tak. Trochę tak... - tak po prostu przyznałem bo tak też czułem. To takie złe? Coś o co można byłoby mieć pretensje? Coś zaskakującego? To właśnie przez to, że sobie wyobrażałem nie wiadomo co teraz przychodziło mi cierpieć słuchając o tym czego i dlaczego by mi nie powiedział. Może było w tym gdzieniegdzie nieco racji ale kuło w serce dość chujowo kiedy się tego słuchało.
- Już dobra, walić to - machnąłem ręką widząc jak patrzy, słysząc jak przeprasza. Cholernie mnie to ruszało - Bankowo osiwieję przed trzydziestką... - jęknąłem zatapiając palce dłoni we włosach zastanawiając się czy profilaktycznie ich już teraz nie wyrwać zdecydowanie nie chcąc słuchać od niego o tym jak łatwy jestem. Westchnąłem - Mówisz, że zrobili wjazd na ruderę i ewakuował was skrzat, tak? - zacząłem po chwili ciszy starając się mimo wszystko na spokojnie zebrać myśli - Jak chcesz do tego miejsca przenie transportować rodziców? Świstoklikiem? Na miotłach tym latającym garbusem...Cuksem? - już zapomniałem jak wołał na ten samochód - Zabrałeś ze sobą tylko zwierzęta? Mam tam po coś skoczyć? Mam oko ślepego i magiczny kompas - bez większego kłopotu ominę potencjalne patrole - nie mówiąc, że okolicę po prostu znałem. Podrapałem się po głowie myśląc co mogłem jeszcze zrobić. Przypomniałem sobie, ze mówił o tej kryjówce - I jeśli chodzi o tą miejscówkę to ja rozumiem, że chcesz bym był bezpieczny ale ja sobie nie wyobrażam tego bym tkwił gdzieś w jednym miejscu. W zasadzie nawet nie bardzo mogę jeżeli miała by to być bezpieczna przystań nie tylko dla mnie, lecz i dla innych - nie wiem, czy ktoś chciałby zostać zamknięty z wilkołakiem w jakimś Wypizdowie Górnym - Mogę się stad wynieść - na obrzeża czy też nawet poza Londyn, gdzieś się zaszyć ale nie widzę tego bym gdzieś tkwił dłużej
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
Nie spodziewał się, że Matt przyzna mu rację, to było jakieś dziwne i nienaturalne, zdecydowanie nieprzyjemne w tym momencie. Bo nie chciał mieć racji, kiedy mówił przykre rzeczy i bo było w starszym Botcie coś, co go dobijało. Nie odpowiedział mu jednak, bo zrobiło mu się zwyczajnie głupio, że jak zawsze szybciej gada, niż myśli, w sumie to myślenie jest najwolniejszą z czynności, jakie kiedykolwiek wykonuje. Cholera.
- Miętusem. - poprawił jakoś automatycznie i skinął powoli głową, próbując ignorować całą tę przykrą atmosferę, bo co innego mógł zrobić. Nie naprawi tego, co spieprzył, gdyby nawet mógł nie wstąpić do Zakonu, wymazać cały ten rok, nie skorzystałby z takiej możliwości. Było mu przykro i zjebał, ale nie wiedział, co mógłby zrobić lepiej. Możliwe, że był cholernie głupi.
- Zostawiłem tam Sally i Miętusa. Chcesz to weź ten motor, odbiorę go jak będę miał miejsce dla siebie. A Miętusa narazie odstaw Steffenowi. Tam będzie wygodnie go mieć no i on ma gdzie go ukryć w razie co. - stwierdził po chwili namysłu, wyciągając kluczyki z kieszeni i odstawiając je na blat jakiegoś stolika. Dziwnie było nagle nie mieć swoich pojazdów, ale po co mu, skoro sam powinien schować się w Oazie. Albo gdzieś. Musi to solidnie przemyśleć. - Po rodziców podjadę chyba jutro, ale muszę ich jeszcze uprzedzić. Jakoś to zrobię, nie wiem.
Byle tylko nie zwrócić na siebie uwagi. To zadanie jeszcze nigdy nie było takie trudne.
- Ze skrzatem tak, tak to wyglądało. - wzruszył ramionami, nie wiedział po co musi znowu przyznawać się do tego, że gdyby nie skrzat, pewnie siedziałby już w Tower, ale jakie to ma znaczenie.
- Mam jakieś ciuchy ze sobą. Ale sporo rzeczy zostawiłem. - przyznał. - Mogę ci zostawić Erniego? I Jerry'ego.
Nie może ich nosić ze sobą, nie może ich przestawiać z punktu w punkt i, jeśli gdzieś ktoś znowu na niego trafi, nie może myśleć o tym, czy zwierzęta są bezpieczne.
- Rogera możesz podrzucić Sue, jak ci się chce. Nie chcę ci zostawiać całego zwierzyńca, cholera. - mógłby sam to zrobić, ale powinien raczej zaplanować jak wywieźć rodziców i jak siebie schować, już wychodząc tutaj mocno ryzykował i to ryzykował głową swojego brata do cholery. Choć kto mógł go zobaczyć? Choć na bank będą go tu szukać, jak mieliby tego nie robi?
- W domu mam masę rzeczy. Jak znajdziesz czas to je ogarnij. - dodał zaraz. Cała ta organizacja trochę go przerażała i możliwe, że było to trochę widać. Możliwe, że cały lęk z tego popaprania nadal do niego docierał i chyba już powoli się w nim nie mieścił. - Tylko uważaj na siebie, okej? Nie są aż tak wartościowe. - mruknął. - Ale mam tam ten łańcuch i inne bzdety, może i lepiej żebyś je zgarnął, pewnie ci się przydadzą.
Wzruszył ramionami, bo trochę chciał żeby było, że Matt coś stamtąd chce, coś z tego ma, cokolwiek. Zaraz pokiwał głową, choć słowa Matta cholernie mu się nie podobały. Cholera.
- Po prostu schowaj się dobrze. Okej? - zacisnął mocno usta na moment. Trochę miał ochotę już sobie gdzieś pójść i zostawić Matta w spokoju.
- Na prawdę mi przykro. - już przepraszał, ile razy ma przepraszać. Ale chyba wolałby jednak, żeby Matt do reszty się obraził i na niego wydarł, niż próbował pomagać i bez wyrzutów wyjaśniał, że spoko zostawi swoje życie i wyniesie się do jakiejś kryjówki. - Zawinę się z rana. I dam znać jak z rodzicami i Aną.
Obiecał jeszcze, wracając na kanapę, chyba bardziej dlatego, że chciał skończyć tę rozmowę która w całym tym przygotowywaniu do niewiadomo czego była cholernie przerażająca, niż dlatego że był zmęczony.
- Miętusem. - poprawił jakoś automatycznie i skinął powoli głową, próbując ignorować całą tę przykrą atmosferę, bo co innego mógł zrobić. Nie naprawi tego, co spieprzył, gdyby nawet mógł nie wstąpić do Zakonu, wymazać cały ten rok, nie skorzystałby z takiej możliwości. Było mu przykro i zjebał, ale nie wiedział, co mógłby zrobić lepiej. Możliwe, że był cholernie głupi.
- Zostawiłem tam Sally i Miętusa. Chcesz to weź ten motor, odbiorę go jak będę miał miejsce dla siebie. A Miętusa narazie odstaw Steffenowi. Tam będzie wygodnie go mieć no i on ma gdzie go ukryć w razie co. - stwierdził po chwili namysłu, wyciągając kluczyki z kieszeni i odstawiając je na blat jakiegoś stolika. Dziwnie było nagle nie mieć swoich pojazdów, ale po co mu, skoro sam powinien schować się w Oazie. Albo gdzieś. Musi to solidnie przemyśleć. - Po rodziców podjadę chyba jutro, ale muszę ich jeszcze uprzedzić. Jakoś to zrobię, nie wiem.
Byle tylko nie zwrócić na siebie uwagi. To zadanie jeszcze nigdy nie było takie trudne.
- Ze skrzatem tak, tak to wyglądało. - wzruszył ramionami, nie wiedział po co musi znowu przyznawać się do tego, że gdyby nie skrzat, pewnie siedziałby już w Tower, ale jakie to ma znaczenie.
- Mam jakieś ciuchy ze sobą. Ale sporo rzeczy zostawiłem. - przyznał. - Mogę ci zostawić Erniego? I Jerry'ego.
Nie może ich nosić ze sobą, nie może ich przestawiać z punktu w punkt i, jeśli gdzieś ktoś znowu na niego trafi, nie może myśleć o tym, czy zwierzęta są bezpieczne.
- Rogera możesz podrzucić Sue, jak ci się chce. Nie chcę ci zostawiać całego zwierzyńca, cholera. - mógłby sam to zrobić, ale powinien raczej zaplanować jak wywieźć rodziców i jak siebie schować, już wychodząc tutaj mocno ryzykował i to ryzykował głową swojego brata do cholery. Choć kto mógł go zobaczyć? Choć na bank będą go tu szukać, jak mieliby tego nie robi?
- W domu mam masę rzeczy. Jak znajdziesz czas to je ogarnij. - dodał zaraz. Cała ta organizacja trochę go przerażała i możliwe, że było to trochę widać. Możliwe, że cały lęk z tego popaprania nadal do niego docierał i chyba już powoli się w nim nie mieścił. - Tylko uważaj na siebie, okej? Nie są aż tak wartościowe. - mruknął. - Ale mam tam ten łańcuch i inne bzdety, może i lepiej żebyś je zgarnął, pewnie ci się przydadzą.
Wzruszył ramionami, bo trochę chciał żeby było, że Matt coś stamtąd chce, coś z tego ma, cokolwiek. Zaraz pokiwał głową, choć słowa Matta cholernie mu się nie podobały. Cholera.
- Po prostu schowaj się dobrze. Okej? - zacisnął mocno usta na moment. Trochę miał ochotę już sobie gdzieś pójść i zostawić Matta w spokoju.
- Na prawdę mi przykro. - już przepraszał, ile razy ma przepraszać. Ale chyba wolałby jednak, żeby Matt do reszty się obraził i na niego wydarł, niż próbował pomagać i bez wyrzutów wyjaśniał, że spoko zostawi swoje życie i wyniesie się do jakiejś kryjówki. - Zawinę się z rana. I dam znać jak z rodzicami i Aną.
Obiecał jeszcze, wracając na kanapę, chyba bardziej dlatego, że chciał skończyć tę rozmowę która w całym tym przygotowywaniu do niewiadomo czego była cholernie przerażająca, niż dlatego że był zmęczony.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Ciągle byłem zły. Nie tyle o to co robił tylko o to w co przez to się wpakował. O to, że jeszcze przed nie byłem dla niego jakąś opcją oparcia. Teraz organizowano na niego obławy, musiał się ukrywać. Gdyby nie był przyciśnięty do ściany tak mocno to czy w ogóle tutaj by był? Chyba nie do końca chciałem to roztrząsać. Złapałem się za głowę. Pieprzyć to. Pieprzyć to, Bertie. Co w ogóle dało się zrobić...
- Steff... Ten od klątw, tak? - upewniałem się bo przecież młody miał takie kółeczko przyjaciół, że nie zawsze nadążałem za tym który to który. Po upewnieniu się skinąłem głową - Będziesz musiał mi zostawić na niego namiar albo lepiej daj mu znać by to on się ze mną skumał - nie wiem, czy chciałem wiedzieć więcej o jego przyjaciołach niż powinienem. Jeżeli też w tym siedzieli to wolałem nie. Niech oni mnie w takim wypadku się do mnie odzywają, zawracają mi głowę, a nie na odwrót - To może w sumie teraz, póki jeszcze ciemno to skoczę po Sally lub Miętusa i wracając jakoś najdę twoich rodziców. To już rzut beretem - wzruszyłem ramionami. Nie robiło mi to już żadnej różnicy.
- Nie masz chyba za dużego wyboru - wychodziło na to czy chciał, czy nie zwierzęta musiały się znaleźć pod moją opieką i o ile Ernie był mało wymagający tak jednak prawdopodobnie Roger faktycznie trafi w ręce Sue - To tylko królik i ghul, a nie psidwaki. Dam radę - zapewniłem by już nie przesadzał. Nie tak dawno myślałem, że przyjdzie mi zostać opiekunem smoka lub kilku, a dziś... w sumie królik brzmiało jak coś mieszczącego się w moich kompetencjach (przynajmniej tak sądziłem, kompletnie zapominając o istnieniu w domu kota).
- Weź Bert... Ja wiem, że sytuacja jest zdrowo popierdolona ale brzmisz trochę jak nadopiekuńcza matka wysyłająca swojego gówniaka na pierwszy rok w Hogwarcie. Może jeszcze powinienem wziąć i spakować dodatkowe skarpetki czy co - rzuciłem na rozluźnienie gdzieś za tą uwagą o tych łańcuchach i innych bzdetach odnosząc się raczej do całości tego nerwowego monologu. Bertie się chyba zaczął za mocno nakręcać i jeżeli nie przestanie to groziło tym, że zacznę nakręcać się i ja - Wezmę co się będzie dało i co może ci się jakoś przydać. Nie będę na siłę brał kij wie ile. Najwyżej zrobię kilka kursów rozstrzelonych na przestrzeni wielu dni. W pierwszej kolejności zajmę się jednak tym transportem i spróbuję bryknąć do twoich starych by się jakoś zmówić na wywóz. Jak wrócę to pewnie będzie właśnie ranek - wyprowadzę cię stąd odpowiednimi ścieżkami, tak by nikt cie nie zaczepił. Do tego czasu spróbuj się coś ogarnąć bo wyglądasz jak gówno - sen dobrze by mu zrobił. W sumie poczułem nagłe wyrzuty sumienia, że go w ogóle budziłem - Jakoś to będzie. Jak zwykle - rzuciłem wyciągając w jego kierunku zaciśniętą w pięść dłoń do zbicia żółwia. Może nie bywało gorzej niż było teraz no ale przecież z jego szczęściem ten stan nie mógł się utrzymać za długo.
- Steff... Ten od klątw, tak? - upewniałem się bo przecież młody miał takie kółeczko przyjaciół, że nie zawsze nadążałem za tym który to który. Po upewnieniu się skinąłem głową - Będziesz musiał mi zostawić na niego namiar albo lepiej daj mu znać by to on się ze mną skumał - nie wiem, czy chciałem wiedzieć więcej o jego przyjaciołach niż powinienem. Jeżeli też w tym siedzieli to wolałem nie. Niech oni mnie w takim wypadku się do mnie odzywają, zawracają mi głowę, a nie na odwrót - To może w sumie teraz, póki jeszcze ciemno to skoczę po Sally lub Miętusa i wracając jakoś najdę twoich rodziców. To już rzut beretem - wzruszyłem ramionami. Nie robiło mi to już żadnej różnicy.
- Nie masz chyba za dużego wyboru - wychodziło na to czy chciał, czy nie zwierzęta musiały się znaleźć pod moją opieką i o ile Ernie był mało wymagający tak jednak prawdopodobnie Roger faktycznie trafi w ręce Sue - To tylko królik i ghul, a nie psidwaki. Dam radę - zapewniłem by już nie przesadzał. Nie tak dawno myślałem, że przyjdzie mi zostać opiekunem smoka lub kilku, a dziś... w sumie królik brzmiało jak coś mieszczącego się w moich kompetencjach (przynajmniej tak sądziłem, kompletnie zapominając o istnieniu w domu kota).
- Weź Bert... Ja wiem, że sytuacja jest zdrowo popierdolona ale brzmisz trochę jak nadopiekuńcza matka wysyłająca swojego gówniaka na pierwszy rok w Hogwarcie. Może jeszcze powinienem wziąć i spakować dodatkowe skarpetki czy co - rzuciłem na rozluźnienie gdzieś za tą uwagą o tych łańcuchach i innych bzdetach odnosząc się raczej do całości tego nerwowego monologu. Bertie się chyba zaczął za mocno nakręcać i jeżeli nie przestanie to groziło tym, że zacznę nakręcać się i ja - Wezmę co się będzie dało i co może ci się jakoś przydać. Nie będę na siłę brał kij wie ile. Najwyżej zrobię kilka kursów rozstrzelonych na przestrzeni wielu dni. W pierwszej kolejności zajmę się jednak tym transportem i spróbuję bryknąć do twoich starych by się jakoś zmówić na wywóz. Jak wrócę to pewnie będzie właśnie ranek - wyprowadzę cię stąd odpowiednimi ścieżkami, tak by nikt cie nie zaczepił. Do tego czasu spróbuj się coś ogarnąć bo wyglądasz jak gówno - sen dobrze by mu zrobił. W sumie poczułem nagłe wyrzuty sumienia, że go w ogóle budziłem - Jakoś to będzie. Jak zwykle - rzuciłem wyciągając w jego kierunku zaciśniętą w pięść dłoń do zbicia żółwia. Może nie bywało gorzej niż było teraz no ale przecież z jego szczęściem ten stan nie mógł się utrzymać za długo.
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
- Tak. - przyznał po prostu. - Teraz lepiej nie, pewnie jeszcze się kręcą po Dolinie.
Wzruszył ramionami. Nie chciał, żeby Matt się wkopał, a cholernie mógł się przez niego wkopać. Nie miał pojęcia, co go czeka, jeśli Ministerstwo go dopadnie, nie wiedział co się stanie kiedy ktoś zapuka w drzwi pozostałych Bottów, nie wiedział, czemu jeszcze nikt nie zapukał. Najbardziej chyba bał się o mamę, cholera, ona i to pieprzone Ministerstwo.
- Jakoś to ogarnę. - skinął lekko, nie w tej chwili, bo te rzeczy nie są najważniejsze, najważniejsze jest auto i rodzina, jak zawsze przecież. Botty muszą być całe, muszą trzymać się razem, tylko dlatego tak długo przetrwali, prawda?
- I sowa. Nakarm Jerry'ego czasem. - cholera, Matt kiedykolwiek miał sowę? Ale dobra, to czasowe. - Odbiorę go jak jakoś się ogarnę, nie daj mu zginąć z głodu, daj mu czasem polatać.
Nie sądził, żeby ktokolwiek wiedział, jaką ma sowę, pisywał chyba tylko do przyjaciół, Jerry nie powinien być zagrożeniem. Chyba.
Uśmiechnął się zaraz, trochę rozbawiony bo chyba faktycznie głupio gadał. Dawno nie bał się tak, nigdy nie władował siebie i swoich bliskich w aż takie bagno, choć przecież był mistrzem ładowania siebie i innych w bagno. Tylko zazwyczaj to bagno było zabawne. Ale ze wszystkiego wyszedł, wszyscy wyszli.
- No, nie zapomnij też swetra od mamy. Spakuj ze trzy, ogrzejesz się solidnie. - pokiwał mu lekko głową. - I koniecznie wyślij mi zdjęcie, dawno cię w nich nie widziałem, to zawsze poprawia mi humor.
Wizerunek Matta w dorocznym świątecznym sweterku to zawsze jest dobra rzecz na odreagowanie.
- Albo dobra. Ale uważaj. W sensie jeśli ktokolwiek tam będzie. - odezwał się, choć zaraz zamknął usta. Matt wie to wszystko. Jak ktokolwiek tam będzie to tam nie właź. - Po prostu nie bądź debilem, jeden w rodzinie wystarczy, kej?
Znów się uśmiechnął, spojrzał na tę jego pięść, a uśmiech mu się poszerzył. I wiedział, że dobrze, że tu przyszedł, wiedział, że Matt to ogarnie i, że jakoś będzie.
- Dzięki.
A czując, że jeszcze chwila i zacznie paplać słodkie słówka jak dobrze mieć starszego brata, zbił z nim po prostu tego żółwika i zgarnął koc z kanapy. Zdecydowanie pora spać.
- Jakoś będzie.
Skinął lekko. Kiedy starszy Bott wyszedł, on faktycznie zamknął oczy, zmęczenie kompletnie zbiło go z tego świata, usnął w sekundę, by zbudzić się dopiero, kiedy Matt wrócił. Podskoczył praktycznie w kanapie, słysząc trzask drzwi i kroki. Przetarł twarz i spojrzał na wszystkie graty, które narazie tu zostawi. Nawet nie zwrócił uwagi, że sakiewka mu wyleciała, choć gdyby zwrócił uwagi to co z tego? I tak nie pójdzie do sklepu, u Matta wszystko jest bezpieczne.
- Masz tu coś do jedzenia?
Mruknął jeszcze, idąc do jego kuchni, jak wyszperał jakąkolwiek bułkę, naciągnął na siebie płaszcz z kapturem i po prostu wyszedł, wyszli razem.
Jakoś będzie.
zt x 2. <3 <3 <3
Wzruszył ramionami. Nie chciał, żeby Matt się wkopał, a cholernie mógł się przez niego wkopać. Nie miał pojęcia, co go czeka, jeśli Ministerstwo go dopadnie, nie wiedział co się stanie kiedy ktoś zapuka w drzwi pozostałych Bottów, nie wiedział, czemu jeszcze nikt nie zapukał. Najbardziej chyba bał się o mamę, cholera, ona i to pieprzone Ministerstwo.
- Jakoś to ogarnę. - skinął lekko, nie w tej chwili, bo te rzeczy nie są najważniejsze, najważniejsze jest auto i rodzina, jak zawsze przecież. Botty muszą być całe, muszą trzymać się razem, tylko dlatego tak długo przetrwali, prawda?
- I sowa. Nakarm Jerry'ego czasem. - cholera, Matt kiedykolwiek miał sowę? Ale dobra, to czasowe. - Odbiorę go jak jakoś się ogarnę, nie daj mu zginąć z głodu, daj mu czasem polatać.
Nie sądził, żeby ktokolwiek wiedział, jaką ma sowę, pisywał chyba tylko do przyjaciół, Jerry nie powinien być zagrożeniem. Chyba.
Uśmiechnął się zaraz, trochę rozbawiony bo chyba faktycznie głupio gadał. Dawno nie bał się tak, nigdy nie władował siebie i swoich bliskich w aż takie bagno, choć przecież był mistrzem ładowania siebie i innych w bagno. Tylko zazwyczaj to bagno było zabawne. Ale ze wszystkiego wyszedł, wszyscy wyszli.
- No, nie zapomnij też swetra od mamy. Spakuj ze trzy, ogrzejesz się solidnie. - pokiwał mu lekko głową. - I koniecznie wyślij mi zdjęcie, dawno cię w nich nie widziałem, to zawsze poprawia mi humor.
Wizerunek Matta w dorocznym świątecznym sweterku to zawsze jest dobra rzecz na odreagowanie.
- Albo dobra. Ale uważaj. W sensie jeśli ktokolwiek tam będzie. - odezwał się, choć zaraz zamknął usta. Matt wie to wszystko. Jak ktokolwiek tam będzie to tam nie właź. - Po prostu nie bądź debilem, jeden w rodzinie wystarczy, kej?
Znów się uśmiechnął, spojrzał na tę jego pięść, a uśmiech mu się poszerzył. I wiedział, że dobrze, że tu przyszedł, wiedział, że Matt to ogarnie i, że jakoś będzie.
- Dzięki.
A czując, że jeszcze chwila i zacznie paplać słodkie słówka jak dobrze mieć starszego brata, zbił z nim po prostu tego żółwika i zgarnął koc z kanapy. Zdecydowanie pora spać.
- Jakoś będzie.
Skinął lekko. Kiedy starszy Bott wyszedł, on faktycznie zamknął oczy, zmęczenie kompletnie zbiło go z tego świata, usnął w sekundę, by zbudzić się dopiero, kiedy Matt wrócił. Podskoczył praktycznie w kanapie, słysząc trzask drzwi i kroki. Przetarł twarz i spojrzał na wszystkie graty, które narazie tu zostawi. Nawet nie zwrócił uwagi, że sakiewka mu wyleciała, choć gdyby zwrócił uwagi to co z tego? I tak nie pójdzie do sklepu, u Matta wszystko jest bezpieczne.
- Masz tu coś do jedzenia?
Mruknął jeszcze, idąc do jego kuchni, jak wyszperał jakąkolwiek bułkę, naciągnął na siebie płaszcz z kapturem i po prostu wyszedł, wyszli razem.
Jakoś będzie.
zt x 2. <3 <3 <3
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Strona 5 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Pokój główny
Szybka odpowiedź