Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Kornwalia
Trybuny
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Trybuny
Część boiska przeznaczona dla publiczności. Najbardziej zapaleni fani Quidditcha rezerwują z wielomiesięcznym wyprzedzeniem najlepsze miejsca. Pomimo to czarodzieje, którzy na mecze przychodzą wyłącznie z ciekawości lub dla bliskich sobie osób, wciąż mogą cieszyć się podziwianiem mniej lub bardziej pasjonujących rozgrywek. Trybuny chronione są przed oczyma mugoli, a odpowiednie zaklęcia sprawiają, że dostosowują się do ilości widzów.
Trybuny przeznaczone są dla widowni podczas meczów Quidditcha.
The member 'Heath Macmillan' has done the following action : Rzut kością
'Anomalie - DN' :
'Anomalie - DN' :
Zjednoczeni z Puddlemore byli jedną z najszybciej rozwijających się drużyn w Wielkiej Brytanii. Chociaż chwilowo nie wydawali się mieć wielkich szans z niepokonanymi Tajfunami z Tutshil, które zgarniały puchary zupełnie jakby chcieli użyć ich do wina podczas prywatki. Już niedługo prawdopodobnie każdy z zawodników będzie mógł wziąć udział w takim wydarzeniu. Morrigan, czarownica z Proroka Codziennego nie była jednak zbytnio przejęta tymi wydarzeniami. Chociaż Quidditch był niemal kultowym sportem czarodziejskim, akurat ona, raczej chętniejsza do czytania niż ruchu, niezbyt się tym interesowała. Dzielnie śledziła najważniejsze wydarzenia - gdy jedna z Brytyjskich drużyn dostawała się do pucharu świata albo zmagania ich drużyny narodowej. Wtedy chętnie pojawiała się na trybunach, zapewne dlatego, że głęboko w serduszku nosiła ogrom patriotyzmu i lubiła być dumna z sukcesów swoich rodaków.
Siedziała w towarzystwie dziennikarza z kolumny sportowej. Miała dzisiaj asystować mu i pilnować, aby nic nie stało się z magicznym piórem, które szybko zapisywało wszystko co tylko mężczyzna potrzebował. Mieli przeprowadzić wywiady z debiutantami - dwójką nowych zawodników, którzy dostali swoją szansę, aby wyjść na boisku w ostatnim meczu. Fani byli bardzo zafascynowani nowymi twarzami, natomiast Morie z trudem powstrzymywała się od ziewania, gdy słyszała po raz kolejny jeden z typowych scenariuszy życia młodych sportowców - chociaż życie dawało im w kość w pocie czoła pracowali nad swoją techniką i dzięki temu mogli otrzymać swoją szansę.
Gdy zakończyli wywiad z jednym z nich, postanowiła, że na chwilę się oddali. Tak się składało, że jedną z rezerwowych była jej znajoma z Hogwartu, która dopiero zaczęła karierę. Morie zamieniła z nią kilka słów, zupełnie niezobowiązująco, a po kilku minutach nie kontynuowała już rozmowy. Postanowiła wrócić do swojego przełożonego.
I wtedy zauważyła, że ktoś za nią podąża. Nie mógł to być na pewno wykwalifikowany czarodziej, a gdyby ktos naprawdę chciał zrobić jej krzywdę, była pewna, że na pewno nie zauważyłaby takiego osobnika. Zerknęła kątem oka na małolata i już miała odwrócić się, aby spytać gdzie są jego rodzice i ewentualnie pomóc mu się odnaleźć, gdy... Coś odepchnęło ją dalej jak nagły podmuch gorącego wiatru. Skuliła się mocno i ledwo powstrzymała się, żeby nie przekląć. Przecież było tu dziecko!
- Co jest...! - fuknęła pod nosem.
Siedziała w towarzystwie dziennikarza z kolumny sportowej. Miała dzisiaj asystować mu i pilnować, aby nic nie stało się z magicznym piórem, które szybko zapisywało wszystko co tylko mężczyzna potrzebował. Mieli przeprowadzić wywiady z debiutantami - dwójką nowych zawodników, którzy dostali swoją szansę, aby wyjść na boisku w ostatnim meczu. Fani byli bardzo zafascynowani nowymi twarzami, natomiast Morie z trudem powstrzymywała się od ziewania, gdy słyszała po raz kolejny jeden z typowych scenariuszy życia młodych sportowców - chociaż życie dawało im w kość w pocie czoła pracowali nad swoją techniką i dzięki temu mogli otrzymać swoją szansę.
Gdy zakończyli wywiad z jednym z nich, postanowiła, że na chwilę się oddali. Tak się składało, że jedną z rezerwowych była jej znajoma z Hogwartu, która dopiero zaczęła karierę. Morie zamieniła z nią kilka słów, zupełnie niezobowiązująco, a po kilku minutach nie kontynuowała już rozmowy. Postanowiła wrócić do swojego przełożonego.
I wtedy zauważyła, że ktoś za nią podąża. Nie mógł to być na pewno wykwalifikowany czarodziej, a gdyby ktos naprawdę chciał zrobić jej krzywdę, była pewna, że na pewno nie zauważyłaby takiego osobnika. Zerknęła kątem oka na małolata i już miała odwrócić się, aby spytać gdzie są jego rodzice i ewentualnie pomóc mu się odnaleźć, gdy... Coś odepchnęło ją dalej jak nagły podmuch gorącego wiatru. Skuliła się mocno i ledwo powstrzymała się, żeby nie przekląć. Przecież było tu dziecko!
- Co jest...! - fuknęła pod nosem.
In all the good times
I find myself longing for change
and in the bad times
I fear myself
I find myself longing for change
and in the bad times
I fear myself
Morie Cunningham
Zawód : redaktorka Proroka Codziennego
Wiek : 20
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
don't underestimate
the seductive power of
a decent vocabulary
the seductive power of
a decent vocabulary
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Gdyby ktoś zapytał Heatha o zdanie to odpowiedziałby, że Zjednoczeni są najlepszą druzyną na świecie i już. Pewnie po części dlatego, że są z Puddlemere, a jakby nie było Heath właśnie stąd pochodzi, a z drugiej drużyna jakby nie było należała do Macmillanów. A skoro on należał do tej rodziny to w sumie też należała i do niego, co nie? W każdym razie chłopiec praktycznie uwielbiał tę konkretną ekipę, do tego stopnia, że możnaby go wręcz posądzać o fanatyzm i chyba wiele by się nie pomylono. Mimo jednak całego entuzjazmu jaki w sobie miał dla Zjednoczonych to jednak uznał, że ich dzisiejsze ćwiczenia są wyjątkowo nudne do oglądania i poszedł zwiedzać trybuny. Pewnie potem mu się oberwie od ojca, a przynajmniej będzie musiał się nasłuchać, ale nie miał zamiaru się nudzić.
Od pewnego momentu szedł za czarownicą prawie krok w krok przy okazji się całkiem nieźle bawiąc, bo w swej naiwności wydawało mu się, że porusza się bezszelestnie i jest wręcz niewidzialny, jak cień. Nie ma go w sumie o co winić. Miał pięć lat i szpiegiem byłby bardzo marnym. No, ale on tego nie czaił.
Pech chciał, że nos go zaswędział niesamowicie i wyrwało mu się głośne kichnięcie. Już miał wziąć nogi za pas, uciec w bezpieczne miejsce, przeczekać chwilę i później kontynuować swoją jakże twórczą zabawę w śledzenie czarownicy gdy zobaczył, że coś jest nie tak. Znowu działo się coś dziwnego. Tknięty niepokojem od razu zmacał swój nos, bojąc się, że ten może znowu zamienił się w wyjątkowo mało twarzowy świński ryjek. Zwykle taką przemianę zapowiadało swędzenie nosa, ale na szczęście tym razem wszystko z nim było w porządku.
-Wszystko w porządku?- podszedł nieco bliżej czarownicy. Sam nie bardzo wiedział co się właśnie wydarzyło. Niby poczuł podmuch energii, ale ten nie uderzył w niego w ogóle. Bał się przez chwilę, że potraktował ją niechcąco kulą ognia, tak jak jego Miriam na festiwalu lata, ale kobieta też nie wyglądała na poparzoną.
Od pewnego momentu szedł za czarownicą prawie krok w krok przy okazji się całkiem nieźle bawiąc, bo w swej naiwności wydawało mu się, że porusza się bezszelestnie i jest wręcz niewidzialny, jak cień. Nie ma go w sumie o co winić. Miał pięć lat i szpiegiem byłby bardzo marnym. No, ale on tego nie czaił.
Pech chciał, że nos go zaswędział niesamowicie i wyrwało mu się głośne kichnięcie. Już miał wziąć nogi za pas, uciec w bezpieczne miejsce, przeczekać chwilę i później kontynuować swoją jakże twórczą zabawę w śledzenie czarownicy gdy zobaczył, że coś jest nie tak. Znowu działo się coś dziwnego. Tknięty niepokojem od razu zmacał swój nos, bojąc się, że ten może znowu zamienił się w wyjątkowo mało twarzowy świński ryjek. Zwykle taką przemianę zapowiadało swędzenie nosa, ale na szczęście tym razem wszystko z nim było w porządku.
-Wszystko w porządku?- podszedł nieco bliżej czarownicy. Sam nie bardzo wiedział co się właśnie wydarzyło. Niby poczuł podmuch energii, ale ten nie uderzył w niego w ogóle. Bał się przez chwilę, że potraktował ją niechcąco kulą ognia, tak jak jego Miriam na festiwalu lata, ale kobieta też nie wyglądała na poparzoną.
The member 'Heath Macmillan' has done the following action : Rzut kością
'Anomalie - DN' :
'Anomalie - DN' :
Czytała mnóstwo doniesień o anomaliach i wiedziała, że dzieci są przez nie mocno dotknięte. Maluchy były teraz niemal bombą, która wybucha kiedy chce i to bez ingerencji samego dziecka. Trzeba jej się było trzymać z daleka od malucha, ale nie potrafiła przejść obojętnie obok tego, że mały chodził sam po korytarzach. Powinna chociaż odprowadzić go do opiekuna.
Jak się okazało, fala energii to był dopiero początek. Nie była nawet tak silna. Morie bez problemu utrzymała się na nogach, chociaż skuliła się i mocniej stanęła na ziemi, żeby nie stracić równowagi. Przyjrzała się chłopcu, gdy podszedł, dosłownie przez chwilę. Blondynek, wydawało się jakby dobrze mu z oczu patrzyło. Raczej daleko było mu do aparycji rozrabiaki - był dobrze ubrany, widać, że drogo. Aż zrobiło jej się głupio, że dziecko ma lepsze cichy od niej, ale wiedziała, że to nie mógł być.
- T-tak, raczej tak... Skąd się tutaj wziąłeś? - spytała, kucając przy nim, żeby przyjrzeć mu się dokładnie. Chciała wzbudzić większe zaufanie, poprzez pokazanie się z takiego samego poziomu co jego twarz.
Miała w miarę dobre podejście do dzieci, nigdy jakoś specjalnie nie płakały na jej widok, choć całodzienna opieka też byłaby dla niej sporym wyzwaniem.
- Jesteś tu sam? Powinieneś wrócić do rodziców, to nie jest bezpieczne tak chodzić samem. - powiedziała. Albo chłopiec zrobił to nieświadomie, albo naprawdę zdenerwowała go tymi pouczeniami, bo nagle poczuła okropne, palące uczucie w środku. Skuliła się mocno, bezwiednie opadając na kolana i skuliła się, zaciskając zęby z całej siły. Bolało i to zupełnie nieoczekiwanie! Czuła, że jej całe ciało aż się trzęsie.
Jak się okazało, fala energii to był dopiero początek. Nie była nawet tak silna. Morie bez problemu utrzymała się na nogach, chociaż skuliła się i mocniej stanęła na ziemi, żeby nie stracić równowagi. Przyjrzała się chłopcu, gdy podszedł, dosłownie przez chwilę. Blondynek, wydawało się jakby dobrze mu z oczu patrzyło. Raczej daleko było mu do aparycji rozrabiaki - był dobrze ubrany, widać, że drogo. Aż zrobiło jej się głupio, że dziecko ma lepsze cichy od niej, ale wiedziała, że to nie mógł być.
- T-tak, raczej tak... Skąd się tutaj wziąłeś? - spytała, kucając przy nim, żeby przyjrzeć mu się dokładnie. Chciała wzbudzić większe zaufanie, poprzez pokazanie się z takiego samego poziomu co jego twarz.
Miała w miarę dobre podejście do dzieci, nigdy jakoś specjalnie nie płakały na jej widok, choć całodzienna opieka też byłaby dla niej sporym wyzwaniem.
- Jesteś tu sam? Powinieneś wrócić do rodziców, to nie jest bezpieczne tak chodzić samem. - powiedziała. Albo chłopiec zrobił to nieświadomie, albo naprawdę zdenerwowała go tymi pouczeniami, bo nagle poczuła okropne, palące uczucie w środku. Skuliła się mocno, bezwiednie opadając na kolana i skuliła się, zaciskając zęby z całej siły. Bolało i to zupełnie nieoczekiwanie! Czuła, że jej całe ciało aż się trzęsie.
In all the good times
I find myself longing for change
and in the bad times
I fear myself
I find myself longing for change
and in the bad times
I fear myself
Morie Cunningham
Zawód : redaktorka Proroka Codziennego
Wiek : 20
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
don't underestimate
the seductive power of
a decent vocabulary
the seductive power of
a decent vocabulary
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Czytanie o anomaliach, a doświadczenie ich to były zupełnie dwie różne rzeczy. Dorośli czarodzieje i tak mieli dużo lepiej od dzieci. Ci przynajmniej mogli nieco minimalizować ryzyko, nie machać różdżką bez potrzeby i takie tam. Dzieci… były zdane na kapryśne zawirowania magii, które uderzały w najmniej spodziewanych momentach. Gdyby chociaż dało się taką anomalię przewidzieć, to już życie byłoby prostsze.
Morie niepotrzebnie się przejmowała nieznanym jej blondynkiem. Teoretycznie chłopiec był tak jakby „u siebie”. Póki co faktycznie pałętał się po budynku bez żadnej opieki, ale chyba nie wyglądał na zagubionego. Szkoda tylko że czarownica nie mogła o tym wiedzieć. Może to by ją uchroniło przed następną anomalią, która okazała się dużo bardziej nieprzyjemną w skutkach niż ta pierwsza.
Heathowi nieco ulżyło gdy czarownica potwierdziła, że wszystko z nią w porządku. Jeden problem z głowy.
- Tata mnie wziął ze sobą – odpowiedział po prostu – Ale trening dzisiaj jest wyjątkowo nudny, wiesz? Pomyślałem, że przynajmniej tutaj znajdę coś ciekawego – dodał jeszcze. Mały może nie był jakimś przesadnie niegrzecznym dzieckiem, ale często włączał mu się włóczykij i bez większych obaw oddalał się od swoich opiekunów. Niby ciągle mu tłumaczono, że nie powinien tak robić i w ogóle, ale zawsze znalazło się coś ciekawszego do zobaczenia czy zrobienia.
Skrzywił się nie co słysząc kolejne pytania Morie. Heath zorientował się, że prawdopodobnie jego wolność właśnie się skończyła, a tak fajnie się zapowiadało.
-Nie jestem sam… - mruknął w odpowiedzi – Tam jest nudno, nie chcę wracać - spróbował zaprotestować. Wątpliwe było by Morie sobie coś z tych protestów Heatha zrobiła, ale warto było spróbować. Heath znów poczuł coś dziwnego jakby go mrówki oblazły. Spojrzał zaskoczony na swoje ręce i zobaczył przeskakujące ładunki elektryczne. Wyglądało niesamowicie.
- Patrz! Wygląda ekstra! – pochwalił się Morie, ale ta już nic nie odpowiedziała tylko skuliła się. Tym razem Heath trochę się wystraszył.
-Na pewno wszystko w porządku?- dopytywał nie wiedząc, że to on był sprawca całego tego zamieszania.
Morie niepotrzebnie się przejmowała nieznanym jej blondynkiem. Teoretycznie chłopiec był tak jakby „u siebie”. Póki co faktycznie pałętał się po budynku bez żadnej opieki, ale chyba nie wyglądał na zagubionego. Szkoda tylko że czarownica nie mogła o tym wiedzieć. Może to by ją uchroniło przed następną anomalią, która okazała się dużo bardziej nieprzyjemną w skutkach niż ta pierwsza.
Heathowi nieco ulżyło gdy czarownica potwierdziła, że wszystko z nią w porządku. Jeden problem z głowy.
- Tata mnie wziął ze sobą – odpowiedział po prostu – Ale trening dzisiaj jest wyjątkowo nudny, wiesz? Pomyślałem, że przynajmniej tutaj znajdę coś ciekawego – dodał jeszcze. Mały może nie był jakimś przesadnie niegrzecznym dzieckiem, ale często włączał mu się włóczykij i bez większych obaw oddalał się od swoich opiekunów. Niby ciągle mu tłumaczono, że nie powinien tak robić i w ogóle, ale zawsze znalazło się coś ciekawszego do zobaczenia czy zrobienia.
Skrzywił się nie co słysząc kolejne pytania Morie. Heath zorientował się, że prawdopodobnie jego wolność właśnie się skończyła, a tak fajnie się zapowiadało.
-Nie jestem sam… - mruknął w odpowiedzi – Tam jest nudno, nie chcę wracać - spróbował zaprotestować. Wątpliwe było by Morie sobie coś z tych protestów Heatha zrobiła, ale warto było spróbować. Heath znów poczuł coś dziwnego jakby go mrówki oblazły. Spojrzał zaskoczony na swoje ręce i zobaczył przeskakujące ładunki elektryczne. Wyglądało niesamowicie.
- Patrz! Wygląda ekstra! – pochwalił się Morie, ale ta już nic nie odpowiedziała tylko skuliła się. Tym razem Heath trochę się wystraszył.
-Na pewno wszystko w porządku?- dopytywał nie wiedząc, że to on był sprawca całego tego zamieszania.
The member 'Heath Macmillan' has done the following action : Rzut kością
'Anomalie - DN' :
'Anomalie - DN' :
Prawda, czytanie nie miało nic wspólnego z tym, jak cały problem działał w rzeczywistości. Nie spotkała się jednak do tej pory z dzieckiem, które byłoby chodzącą fabryką anomalii. Póki jednak miała z tym do czynienia jedynie na kartce papieru, nie mogła spodziewać się właściwie niczego po tym wydarzeniu. Ot dzieciak, który jest trochę mały i mógł się zgubić na wielkim stadionie. Nie miała prawa wiedzieć, że chłopiec zna to miejsce pewnie lepiej od niej, bo przecież nigdy wcześniej nie spotkała się z dzieckiem Macmillanów.
- To powinieneś powiedzieć tacie, że chcesz się przejść, a nie chodzić bez niego. Wiesz, mogłeś trafić na coś mniej przyjaznego niż ja. A kto wie... Może zmienię się w wielkiego Spiżobrzucha Ukraińskiego! - nie chciała go przestraszyć, dlatego zrobiła taką minę, która wskazywała na żart. Bo w sumie brzmiało to jak zalążek jakiejś zabawy. Tutaj jednak nie ona miała potencjał krzywdzący, a chłopiec. Nigdy by się nie spodziewała, że dziecko, któremu chciała w jakiś sposób pomóc porazi ją prądem! Bo to na pewno było porażenie prądem. Podobnym zaklęciem już kiedyś dostała. Ach, życie w magicznym świecie nie było najbezpieczniejsze w tych czasach. Gdzie się podziała magiczna policja!
Domyśliła się, że jej stan był wyłącznie winą chłopaka. Wzięła głęboki oddech próbując się uspokoić i pomachała dłonią, wyciągniętą przed siebie, próbując go lekko od siebie odgonić.
- Odsuń się...! - próbowała nie brzmieć bardzo agresywnie, ale nie było to proste w jej stanie. Zdawała sobie sprawę z tego, że pewnie przestraszy malucha, ale trudno, w tej sytuacji próbowała tylko uśmierzyć nieco swój ból. A nie miała nawet mozliwości wyciągnąć różdżki, bo po prostu o tym nie pomyślała.
- To powinieneś powiedzieć tacie, że chcesz się przejść, a nie chodzić bez niego. Wiesz, mogłeś trafić na coś mniej przyjaznego niż ja. A kto wie... Może zmienię się w wielkiego Spiżobrzucha Ukraińskiego! - nie chciała go przestraszyć, dlatego zrobiła taką minę, która wskazywała na żart. Bo w sumie brzmiało to jak zalążek jakiejś zabawy. Tutaj jednak nie ona miała potencjał krzywdzący, a chłopiec. Nigdy by się nie spodziewała, że dziecko, któremu chciała w jakiś sposób pomóc porazi ją prądem! Bo to na pewno było porażenie prądem. Podobnym zaklęciem już kiedyś dostała. Ach, życie w magicznym świecie nie było najbezpieczniejsze w tych czasach. Gdzie się podziała magiczna policja!
Domyśliła się, że jej stan był wyłącznie winą chłopaka. Wzięła głęboki oddech próbując się uspokoić i pomachała dłonią, wyciągniętą przed siebie, próbując go lekko od siebie odgonić.
- Odsuń się...! - próbowała nie brzmieć bardzo agresywnie, ale nie było to proste w jej stanie. Zdawała sobie sprawę z tego, że pewnie przestraszy malucha, ale trudno, w tej sytuacji próbowała tylko uśmierzyć nieco swój ból. A nie miała nawet mozliwości wyciągnąć różdżki, bo po prostu o tym nie pomyślała.
In all the good times
I find myself longing for change
and in the bad times
I fear myself
I find myself longing for change
and in the bad times
I fear myself
Morie Cunningham
Zawód : redaktorka Proroka Codziennego
Wiek : 20
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
don't underestimate
the seductive power of
a decent vocabulary
the seductive power of
a decent vocabulary
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Morie ewidentnie miała pecha. Heath na codzień nie był taką chodzącą anomalią. Gdyby był, to prawdopodobnie z dworku w Puddlemere nie byłoby co zbierać. Problem pojawiał się wtedy wtedy kiedy następował taki czas w którym te kaprysy magii męczyły małego Macmillana kilkakrotnie w ciągu dnia, a czasem nawet częściej, bo pojawiało się kilka jedna po drugiej. Działy się wtedy różne dziwne rzeczy. Czasem niegroźne jak na przykład zmiana koloru włosów na wściekle czerwone, albo dodatkowy świński nos, czasem trochę dziwne i nieprzyjemne jak atak ciem lub zatrzymanie czasu wokoło. Gdyby na tym się skończyło... byłoby to upierdliwe, ale do przeżycia. Niestety co jakiś czas robiło się na prawdę niebezpiecznie. I tak też było dzisiaj. Anomalie pokazywały swoje najgorsze oblicze. Zwykle tymi niekontrolowanymi popisami magii obrywali niewinni czarodzieje, którzy akurat byli w pobliżu dzieciaka, z rzadka też atakowały samego chłopca. Nie było nigdy na to reguły. No a dzisiaj ewidentnie anomalie upodobały sobie nieznaną mu czarownicę, z czego ta na sto procent nie była zadowolona.
Słysząc słowa kobiety Heath z niezadowoleniem nadął nieco swoje policzki, a ręce wsadził głęboko do kieszeni swoich spodenek.
-Bez sensu, jakbym mu powiedział, to pewnie by mi nie pozwolił nigdzie iść i musiałbym z nim siedzieć i się strasznie nudzić- ton miał co najmniej pouczający. Dzięki tym słowom wypowiedzianym przez małego lorda czarownica mogła się zorientować, że to było działanie z pełną premedytacją.
Heath początkowo zbliżył się nieco bardziej do czarownicy. Tak jakby w ogóle mógł coś pomóc. Nie zdając sobie sprawy z tego, że pewnie im bliżej stoi tym gorzej dla Morie. Mały Macmillan odskoczył gwałtownie od czarownicy gdy ta machnęła odstraszająco ręką i kazała mu się odsunąć. Inny dzieciak pewnie udziekłby z płaczem wystraszony słowami skierowanymi do niego, ale nie Heath.
-Uhm... może kogoś zawołać?- zaproponował tylko stojąc w pewnej odległości od kobiety. Nie był tylko pewien czy powinien ją zostawiać samą? Co by na jego miejscu zrobił tata? Nie miał bladego pojęcia.
Słysząc słowa kobiety Heath z niezadowoleniem nadął nieco swoje policzki, a ręce wsadził głęboko do kieszeni swoich spodenek.
-Bez sensu, jakbym mu powiedział, to pewnie by mi nie pozwolił nigdzie iść i musiałbym z nim siedzieć i się strasznie nudzić- ton miał co najmniej pouczający. Dzięki tym słowom wypowiedzianym przez małego lorda czarownica mogła się zorientować, że to było działanie z pełną premedytacją.
Heath początkowo zbliżył się nieco bardziej do czarownicy. Tak jakby w ogóle mógł coś pomóc. Nie zdając sobie sprawy z tego, że pewnie im bliżej stoi tym gorzej dla Morie. Mały Macmillan odskoczył gwałtownie od czarownicy gdy ta machnęła odstraszająco ręką i kazała mu się odsunąć. Inny dzieciak pewnie udziekłby z płaczem wystraszony słowami skierowanymi do niego, ale nie Heath.
-Uhm... może kogoś zawołać?- zaproponował tylko stojąc w pewnej odległości od kobiety. Nie był tylko pewien czy powinien ją zostawiać samą? Co by na jego miejscu zrobił tata? Nie miał bladego pojęcia.
The member 'Heath Macmillan' has done the following action : Rzut kością
'Anomalie - DN' :
'Anomalie - DN' :
206-60=146 ostatecznie
Naprawdę nie chciała na niego krzyczeć i dosyć pokrzepiło ją to, że nie uciekł z krzykiem, na pewno by się wtedy obwiniała. Bo Morie czasami zachowywała się jak ostatnia suka, ale w sumie była dosyć wrażliwa na reakcje dzieci. Tak, zwłaszcza dzieciaków, próbowała być chociaż trochę sympatyczna, chociaż te ostrzegawcze ruchy i krzyki na pewno nie pomagały. I jeszcze to, że jej blada skóra, jej niebieskie oczy przypominały po prostu... Czarownicę. Taką stereotypową czarownicę, z bajek straszących dzieci, co w sumie brzmiało dosyć zabawnie, jakby nie patrzeć czarowała całkiem nieźle. To jednak nijak nie chroniło jej przed zaskakującymi anomaliami z rąk jakiegoś małego chłopca. Straszne, naprawdę straszne.
- Nie, nie... Już lepiej, naprawdę. - Ból powoli ustępował, gdy chłopiec się oddalił i jego magia zaczynała słabnąć. Odetchnęła cicho, wtedy mogła już spojrzeć na niego i uśmiechnąć się krzywo, próbując pokazać, że naprawdę jest dobrze i nie musi się o nią bać. Serio, to było trochę żenujące, żeby musiał ratować ją pięcioletni chłopiec. To ona powinna mu pomóc jako kobieta, w dodatku uważała się za całkiem opiekuńczą osobę...
Postanowiła przejść trochę płynniej w coś, co rozluźniłoby atmosferę. Jej dłoń piekła przeokropnie, ale schowała ją po chwili za plecami, zaś drugą ręką przeczesała ciemne włosy. - Nie myślałeś o karierze łowcy czarnoksiężników, co? Ledwie się pojawiłam, a już mnie powaliłeś, to się ceni. - Postanowiła zażartować, żeby nie robić zbyt dużego halo z jakiegoś tam małego poparzenia zostawionego na jej ręce. W dodatku wyglądał na taki wiek, w którym powinien uciec, a tu okazał się całkiem dzielny. Ona w jego wieku na pewno uciekłaby z płaczem, na szczęście jednak takich problemów nie sprawiała, gdy była berbeciem. Była szansa, że jej babcia utopiłaby ją w jeziorze, gdyby naprawdę była chodzącą bombą elektryczną. Ta, jej babcia nie była najsympatyczniejszą kobietą na świecie i doceniła ją dopiero jako dorosła - kiedy zrozumiała jak dobre nalewki robi.
Naprawdę nie chciała na niego krzyczeć i dosyć pokrzepiło ją to, że nie uciekł z krzykiem, na pewno by się wtedy obwiniała. Bo Morie czasami zachowywała się jak ostatnia suka, ale w sumie była dosyć wrażliwa na reakcje dzieci. Tak, zwłaszcza dzieciaków, próbowała być chociaż trochę sympatyczna, chociaż te ostrzegawcze ruchy i krzyki na pewno nie pomagały. I jeszcze to, że jej blada skóra, jej niebieskie oczy przypominały po prostu... Czarownicę. Taką stereotypową czarownicę, z bajek straszących dzieci, co w sumie brzmiało dosyć zabawnie, jakby nie patrzeć czarowała całkiem nieźle. To jednak nijak nie chroniło jej przed zaskakującymi anomaliami z rąk jakiegoś małego chłopca. Straszne, naprawdę straszne.
- Nie, nie... Już lepiej, naprawdę. - Ból powoli ustępował, gdy chłopiec się oddalił i jego magia zaczynała słabnąć. Odetchnęła cicho, wtedy mogła już spojrzeć na niego i uśmiechnąć się krzywo, próbując pokazać, że naprawdę jest dobrze i nie musi się o nią bać. Serio, to było trochę żenujące, żeby musiał ratować ją pięcioletni chłopiec. To ona powinna mu pomóc jako kobieta, w dodatku uważała się za całkiem opiekuńczą osobę...
Postanowiła przejść trochę płynniej w coś, co rozluźniłoby atmosferę. Jej dłoń piekła przeokropnie, ale schowała ją po chwili za plecami, zaś drugą ręką przeczesała ciemne włosy. - Nie myślałeś o karierze łowcy czarnoksiężników, co? Ledwie się pojawiłam, a już mnie powaliłeś, to się ceni. - Postanowiła zażartować, żeby nie robić zbyt dużego halo z jakiegoś tam małego poparzenia zostawionego na jej ręce. W dodatku wyglądał na taki wiek, w którym powinien uciec, a tu okazał się całkiem dzielny. Ona w jego wieku na pewno uciekłaby z płaczem, na szczęście jednak takich problemów nie sprawiała, gdy była berbeciem. Była szansa, że jej babcia utopiłaby ją w jeziorze, gdyby naprawdę była chodzącą bombą elektryczną. Ta, jej babcia nie była najsympatyczniejszą kobietą na świecie i doceniła ją dopiero jako dorosła - kiedy zrozumiała jak dobre nalewki robi.
In all the good times
I find myself longing for change
and in the bad times
I fear myself
I find myself longing for change
and in the bad times
I fear myself
Morie Cunningham
Zawód : redaktorka Proroka Codziennego
Wiek : 20
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
don't underestimate
the seductive power of
a decent vocabulary
the seductive power of
a decent vocabulary
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Powiedzmy, że Heath nie był strachliwym dzieckiem. Groźne miny i burkliwy ton wcale go nie odstraszały. Tak samo wygląd. Może to była odwaga, a może po prostu tylko tyle, że mały Macmillan jak na razie był dość kiepski w odczytywaniu emocji innych ludzi, jak każde dziecko. Dopiero musiał się nauczyć tej umiejętności. No i do tego wszystkiego był ciekawski. Właśnie ta cecha nie pozwalała mu tak po prostu uciec od Morie. No bo kim była czarownica? I co jej się stało? Chciał się dowiedzieć. Co do ostatniego pytania to mały Macmillan nie był do końca świadom, że całe to zamieszanie to poniekąd jego sprawka. Jego rodzina całkiem zręcznie trzymała go w nieświadomości nazywając anomalie "figlami" magii. Dzięki temu chłopiec nie czuł się winny tych wszystkich wypadków jakie wokół niego się działy.
-Och... okej- stwierdził tylko gdy oznajmiła, że już jej lepiej. Nie był do końca przekonany, uśmiech w jej wykonaniu wyszedł niezbyt przekonująco, ale nie będzie się upierać przecież, że jest inaczej. Skoro tak mówiła to niech tak będzie. Poza tym, może to jej standardowy uśmiech? Tego nie wiedział.
-Nie...- odpowiedział Morie - Jesteś czarnoksiężnikiem?- zapytał biorąc trochę na opak jej słowa. W międzyczasie postanowił zaryzykować i ostrożnie zbliżył się nieco do nieznajomej czarownicy. Skoro wydawało się, że wszystko jest już w porządku. Niby powinien trzymać dystans, tak na wszelki wypadek, jeśli kobieta okazałaby się faktycznie czarnoksiężnikiem, ale... nie wyglądała na specjalnie groźną. Przynajmniej w tym momencie po tym jak Heath nieumyślnie potraktował ją elektrycznością. Bardziej wydawała się być zmęczona. -Będę grać w quidditcha- podzielił się z nią swoim planem na przyszłą karierę. -Będę najlepszym obrońcą na świecie!- oznajmił z zadziwiającą pewnością siebie. Co prawda wiele mogło się jeszcze wydarzyć i wcale nie musiał zostać obrońcą Zjednoczonych, ale jak na razie wszystko wskazywało na to, że Heath faktycznie obierze karierę profesjonalnego zawodnika. Ciężko byłoby nie wychowywując się w rodzie Macmillanów i wykazując talent w kierunku latania na miotle. Zresztą, Heathowi wcale to nie przeszkadzało. Co tu dużo mówić po prostu uwielbiał tę grę.
-Muszę wracać... do taty- oznajmił w końcu niechętnie. Za chwile pewnie zacznie go ktoś szukac, a chłopiec nie chciał dostać bury od ojca za szlajanie się samopas po stadionie.
-Och... okej- stwierdził tylko gdy oznajmiła, że już jej lepiej. Nie był do końca przekonany, uśmiech w jej wykonaniu wyszedł niezbyt przekonująco, ale nie będzie się upierać przecież, że jest inaczej. Skoro tak mówiła to niech tak będzie. Poza tym, może to jej standardowy uśmiech? Tego nie wiedział.
-Nie...- odpowiedział Morie - Jesteś czarnoksiężnikiem?- zapytał biorąc trochę na opak jej słowa. W międzyczasie postanowił zaryzykować i ostrożnie zbliżył się nieco do nieznajomej czarownicy. Skoro wydawało się, że wszystko jest już w porządku. Niby powinien trzymać dystans, tak na wszelki wypadek, jeśli kobieta okazałaby się faktycznie czarnoksiężnikiem, ale... nie wyglądała na specjalnie groźną. Przynajmniej w tym momencie po tym jak Heath nieumyślnie potraktował ją elektrycznością. Bardziej wydawała się być zmęczona. -Będę grać w quidditcha- podzielił się z nią swoim planem na przyszłą karierę. -Będę najlepszym obrońcą na świecie!- oznajmił z zadziwiającą pewnością siebie. Co prawda wiele mogło się jeszcze wydarzyć i wcale nie musiał zostać obrońcą Zjednoczonych, ale jak na razie wszystko wskazywało na to, że Heath faktycznie obierze karierę profesjonalnego zawodnika. Ciężko byłoby nie wychowywując się w rodzie Macmillanów i wykazując talent w kierunku latania na miotle. Zresztą, Heathowi wcale to nie przeszkadzało. Co tu dużo mówić po prostu uwielbiał tę grę.
-Muszę wracać... do taty- oznajmił w końcu niechętnie. Za chwile pewnie zacznie go ktoś szukac, a chłopiec nie chciał dostać bury od ojca za szlajanie się samopas po stadionie.
Ostatnio zmieniony przez Heath Macmillan dnia 01.05.19 18:29, w całości zmieniany 2 razy
The member 'Heath Macmillan' has done the following action : Rzut kością
'Anomalie - DN' :
'Anomalie - DN' :
| 16 maja
Kiedy wychodził spod trybun na buro-zieloną, porastającą boisko trawę, niebo zasnuwały ciężkie, zwiastujące burzę chmury – i podobne wydawały się wisieć tuż nad jego głową, uwidaczniając się w zaciśniętej nerwowo szczęce i głębokiej, pionowej zmarszczce pomiędzy ściągniętymi brwiami; zmarszczce, która bynajmniej nie wygładziła się, gdy wśród szybujących na stalowoszarym tle sylwetek odnalazł tę należącą do Iana Smitha. Przyspieszał akurat – pęd powietrza rozwiewał mu ciemne włosy, zasłaniając zupełnie jasną twarz i sprawiając, że jeszcze bardziej niż zwykle przypominał starszego brata; ducha podążającego za nim uparcie od przeszło dwóch tygodni, majaczącego na krawędzi pola widzenia tak samo, jak do niedawna robiła to zjawa pozostawionej w Azkabanie kobiety.
A już sądził, że udało mu się go pogrzebać; chociaż nigdy tak naprawdę nie pogodził się ze śmiercią Rodericka (jak mógłby?), to przez ostatnie miesiące myślał o nim rzadziej; skupienie uwagi na niekończącej się pracy w Oazie i kolejnych kursach pomogło mu odciągnąć myśli od przeszłości, zdusić kotłujące się na mostkiem wyrzuty sumienia. Pod nocnym niebem, ponad otwartymi polami i lasami, łatwiej było zapomnieć; ale tutaj, na boisku należącym niegdyś do Jastrzębi, wypełnionym wspomnieniami tak szczelnie, że ledwie mieściły się w ograniczonej trybunami przestrzeni, zdawało się to całkowicie niemożliwe.
– Smith! – krzyknął co sił w płucach, przykładając dłonie po obu stronach ust, po czym wyciągnął w górę ramię, wykonując gest sygnalizujący lądowanie; ani na moment nie odrywając spojrzenia od szybującego na miotle chłopaka, ignorując stalową, zaciskającą się na klatce piersiowej obręcz, której obecności nie potrafił jednoznacznie wytłumaczyć. Chyba nie chodziło nawet o rysy jego twarzy, ani podobną barwę oczu; przebłyski, w których Ian najmocniej przypominał młodszą wersję swojego brata były znacznie bardziej subtelne: poruszał się jak on, latał jak on, rzucając się do przodu z taką zapalczywością, jakby uważał wiatr za swojego przeciwnika. Pamiętał, jak kiedyś z tego żartowali – z Roderickiem, tutaj, na tym stadionie; w zupełnie innej rzeczywistości i zupełnie innym świecie.
Potrząsnął głową, robiąc kilka kroków do przodu, żeby zrównać się z lądującym lotnikiem; pilnując, żeby żadna z tych myśli nie pojawiła się na jego twarzy. – Smith – powtórzył, kiedy znalazł się już bliżej. – Dostaliśmy zadanie do w-w-wykonania – powiedział, przez chwilę jeszcze jakby się wahając – ale nie mógł przecież zignorować rozkazów, które przyszły bezpośrednio z dowództwa. I tak długo już odciągał ich od decyzji wysłania młodego w dłuższą trasę, spierając się o to z dowódcą Sów – za każdym razem powtarzając jak mantrę, że nie miał doświadczenia, że nie był gotowy – choć dla wszystkich musiało być oczywiste, że były to jedynie wymówki, bo Ian latał znacznie lepiej niż większość szkolących się łączników. Wypuścił powoli powietrze z płuc. – Ile czasu p-p-potrzebujesz, żeby przygotować się do wyprawy w teren? – wyrzucił z siebie, śledząc uważnie twarz młodego czarodzieja w poszukiwaniu jakichkolwiek oznak wątpliwości – i jednocześnie wiedząc, że wcale ich tam nie znajdzie. Sam ubrany był już jak do podróży, w nieco już wysłużoną, lotniczą kurtkę (miał nadzieję, że Sheila szybko upora się z wykonaniem nowej), buty z wysokimi cholewami i ochronne rękawiczki; na szyi wisiały mu lotnicze gogle z pękniętym jednym szkiełkiem, które ciągle zapominał naprawić – będzie musiał zrobić to tuż przed wylotem.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Kiedy wychodził spod trybun na buro-zieloną, porastającą boisko trawę, niebo zasnuwały ciężkie, zwiastujące burzę chmury – i podobne wydawały się wisieć tuż nad jego głową, uwidaczniając się w zaciśniętej nerwowo szczęce i głębokiej, pionowej zmarszczce pomiędzy ściągniętymi brwiami; zmarszczce, która bynajmniej nie wygładziła się, gdy wśród szybujących na stalowoszarym tle sylwetek odnalazł tę należącą do Iana Smitha. Przyspieszał akurat – pęd powietrza rozwiewał mu ciemne włosy, zasłaniając zupełnie jasną twarz i sprawiając, że jeszcze bardziej niż zwykle przypominał starszego brata; ducha podążającego za nim uparcie od przeszło dwóch tygodni, majaczącego na krawędzi pola widzenia tak samo, jak do niedawna robiła to zjawa pozostawionej w Azkabanie kobiety.
A już sądził, że udało mu się go pogrzebać; chociaż nigdy tak naprawdę nie pogodził się ze śmiercią Rodericka (jak mógłby?), to przez ostatnie miesiące myślał o nim rzadziej; skupienie uwagi na niekończącej się pracy w Oazie i kolejnych kursach pomogło mu odciągnąć myśli od przeszłości, zdusić kotłujące się na mostkiem wyrzuty sumienia. Pod nocnym niebem, ponad otwartymi polami i lasami, łatwiej było zapomnieć; ale tutaj, na boisku należącym niegdyś do Jastrzębi, wypełnionym wspomnieniami tak szczelnie, że ledwie mieściły się w ograniczonej trybunami przestrzeni, zdawało się to całkowicie niemożliwe.
– Smith! – krzyknął co sił w płucach, przykładając dłonie po obu stronach ust, po czym wyciągnął w górę ramię, wykonując gest sygnalizujący lądowanie; ani na moment nie odrywając spojrzenia od szybującego na miotle chłopaka, ignorując stalową, zaciskającą się na klatce piersiowej obręcz, której obecności nie potrafił jednoznacznie wytłumaczyć. Chyba nie chodziło nawet o rysy jego twarzy, ani podobną barwę oczu; przebłyski, w których Ian najmocniej przypominał młodszą wersję swojego brata były znacznie bardziej subtelne: poruszał się jak on, latał jak on, rzucając się do przodu z taką zapalczywością, jakby uważał wiatr za swojego przeciwnika. Pamiętał, jak kiedyś z tego żartowali – z Roderickiem, tutaj, na tym stadionie; w zupełnie innej rzeczywistości i zupełnie innym świecie.
Potrząsnął głową, robiąc kilka kroków do przodu, żeby zrównać się z lądującym lotnikiem; pilnując, żeby żadna z tych myśli nie pojawiła się na jego twarzy. – Smith – powtórzył, kiedy znalazł się już bliżej. – Dostaliśmy zadanie do w-w-wykonania – powiedział, przez chwilę jeszcze jakby się wahając – ale nie mógł przecież zignorować rozkazów, które przyszły bezpośrednio z dowództwa. I tak długo już odciągał ich od decyzji wysłania młodego w dłuższą trasę, spierając się o to z dowódcą Sów – za każdym razem powtarzając jak mantrę, że nie miał doświadczenia, że nie był gotowy – choć dla wszystkich musiało być oczywiste, że były to jedynie wymówki, bo Ian latał znacznie lepiej niż większość szkolących się łączników. Wypuścił powoli powietrze z płuc. – Ile czasu p-p-potrzebujesz, żeby przygotować się do wyprawy w teren? – wyrzucił z siebie, śledząc uważnie twarz młodego czarodzieja w poszukiwaniu jakichkolwiek oznak wątpliwości – i jednocześnie wiedząc, że wcale ich tam nie znajdzie. Sam ubrany był już jak do podróży, w nieco już wysłużoną, lotniczą kurtkę (miał nadzieję, że Sheila szybko upora się z wykonaniem nowej), buty z wysokimi cholewami i ochronne rękawiczki; na szyi wisiały mu lotnicze gogle z pękniętym jednym szkiełkiem, które ciągle zapominał naprawić – będzie musiał zrobić to tuż przed wylotem.
[bylobrzydkobedzieladnie]
I came and I was nothing
and time will give us nothing
so why did you choose to lean on
a man you knew was falling?
and time will give us nothing
so why did you choose to lean on
a man you knew was falling?
Ostatnio zmieniony przez William Moore dnia 09.07.22 15:40, w całości zmieniany 1 raz
William Moore
Zawód : lotnik, łącznik, szkoleniowiec
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
jeno odmień czas kaleki,
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
OPCM : 30 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30
SPRAWNOŚĆ : 25
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Z początku nie był pewien czy chce dołączyć do oddziału łączności. Po śmierci brata zdążył rzucić miotłę w kąt, deklarując sobie przekreślenie wszelkich marzeń związanych z Quidditchem. Sam widok błyszczącego od pasty drążka wywoływał w nim wtedy złość, lotnicze gogle upchnął głęboko w szafie, a plakaty podarł i wyrzucił, pozbywając się z pokoju resztek wspomnień. Castor przekonał go słowami o podniebnych bitwach, jakoby cała walka odbywać się miała w przestworzach, na co Ian zareagował z entuzjazmem. Sprout zdołał go wyczuć, posunął się do subtelnego kłamstwa, jakiemu ten prędko uwierzył, no bo dlaczego ma zakładać, że ten, z którym stoją po jednej stronie, będzie go oszukiwać?
Od tamtego dnia minęły już dwa tygodnie, a Smith z wolna zaczyna się nudzić. Mówi o tym otwarcie, czasem podburzając autorytet przełożonego wylewa swoje niezadowolenie. Same treningi są w porządku, ćwiczenia to ważny element każdego dnia, wszystkie ćwiczenia wykonuje pełen pasji i zaangażowania, licząc że nadejdzie wreszcie dzień, w którym zostanie zaangażowany do poważnego działania. Tyle że Smith nie może oprzeć się wrażeniu, że przełożony po prostu go nie lubi. Jaki miałby być inny powód, dla którego wciąż rzuca mu kłody pod nogi, powtarzając, że nie jest gotów?
Billy Moore był jednym z najlepszych graczy Jastrzębi z Falmouth, o czym Roderick niejednokrotnie mu wspominał. Starszy brat nie szczędził opowieści, zachwycając się każdemu z utalentowanych przyjaciół - tak zwykł nazywać resztę członków drużyny. Bywał pyszałkowaty, zachwalając głównie samego siebie, lecz oddawał honory każdemu za ich zasługi. Nic więc dziwnego, że to nazwisko głęboko zapadło Ianowi w pamięć. Zaskoczeniu nie było końca, kiedy poznając wreszcie osobiście Moora stanął przed nim jąkający się facet, który na boisku może i miał wiele charyzmy, ale przy bezpośrednim spotkaniu tracił na sile. Smętne spojrzenie Billy’ego stale ściąga go na ziemię, sprawiając że w Ianie budzi się silne poczucie niesprawiedliwości. Podczas treningów z innymi łącznikami miał okazję przyjrzeć się każdemu z nich, obserwować ich techniki, wyłapać słabe i mocne strony, by wreszcie bez zwątpienia stwierdzić, że jest wśród nich najlepszy. Szybki i zwinny, błyskawicznie dostosowujący się do zmian, znajdujący niekonwencjonalne rozwiązania kryzysowych sytuacji. Dlaczego więc to on, a nie inni, grzeje stale ławę, czekając na kto wie co?!
Szybując ponad trybunami wykonuje kolejne zadania, ćwicząc komendy i kontakt z resztą zespołu. Choć potrafi działać w zespole, tak tu nie umie nisko trzymać głowy, nie wychodząc przed szereg. Wciąż ma w podświadomości przyświecający im cel - udział w wojnie, pomoc ludziom, walkę o wolność. Tym bardziej irytuje się, gdy tkwi tak w bezczynności i zawieszeniu, stale powtarzając te same sekwencje.
Do jego uszu dociera skrawek krzyku, natychmiast odwraca głowę, zerkając ku dołowi, gdzie wyłapuje sygnał do lądowania. Daje jeszcze znak Marcusowi, by ten ćwiczył dalej bez niego i pochylony nad trzonkiem gwałtownie przecina powietrze. Ląduje wprawnie, miękko opierając stopy na murawie i przekłada miotłę do jednej ręki, wolną zaś odsuwa gogle z twarzy na splątane wiatrem włosy. Ciemne ślepia unoszą się na twarz Moora, wlepiając weń wyczekująco, przez rozchylone wargi normuje się przyspieszony oddech.
- Obecny! - rzuca w ramach powitania, szukając w oczach przełożonego wskazówek, jakie zdradziłyby cel rozmowy. W jednej chwili usta rozchylają się w szerokim uśmiechu, brązowe tęczówki błyszczą zapałem, jakby nagle miały spełnić się jego marzenia. - Jestem gotowy! - mówi natychmiast bez żadnego namysłu, no bo nad czym tu się zastanawiać? Daleko z tyłu głowy majaczy się sylwetka matki, która nadal nie wie czym w wolnych chwilach zajmuje się jej syn, lecz schodzi ona na dalszy plan. - Szykuje się bitwa?! Dokąd lecimy? Za ile wyruszamy? - zasypuje go lawiną pospiesznych pytań, gdy słowa wylewają się szybciej, niż napływają myśli je racjonalizujące. Wątpliwości nie ma już żadnych, wygłodniałe spojrzenie czeka już na szczegóły, a nagły zastrzyk energii wprawia ciało w stan ekscytacji. Co rusz przestępuje z jednej nogi na drugą, zupełnie jak dziecko czekające na odpakowanie świątecznych prezentów.
Od tamtego dnia minęły już dwa tygodnie, a Smith z wolna zaczyna się nudzić. Mówi o tym otwarcie, czasem podburzając autorytet przełożonego wylewa swoje niezadowolenie. Same treningi są w porządku, ćwiczenia to ważny element każdego dnia, wszystkie ćwiczenia wykonuje pełen pasji i zaangażowania, licząc że nadejdzie wreszcie dzień, w którym zostanie zaangażowany do poważnego działania. Tyle że Smith nie może oprzeć się wrażeniu, że przełożony po prostu go nie lubi. Jaki miałby być inny powód, dla którego wciąż rzuca mu kłody pod nogi, powtarzając, że nie jest gotów?
Billy Moore był jednym z najlepszych graczy Jastrzębi z Falmouth, o czym Roderick niejednokrotnie mu wspominał. Starszy brat nie szczędził opowieści, zachwycając się każdemu z utalentowanych przyjaciół - tak zwykł nazywać resztę członków drużyny. Bywał pyszałkowaty, zachwalając głównie samego siebie, lecz oddawał honory każdemu za ich zasługi. Nic więc dziwnego, że to nazwisko głęboko zapadło Ianowi w pamięć. Zaskoczeniu nie było końca, kiedy poznając wreszcie osobiście Moora stanął przed nim jąkający się facet, który na boisku może i miał wiele charyzmy, ale przy bezpośrednim spotkaniu tracił na sile. Smętne spojrzenie Billy’ego stale ściąga go na ziemię, sprawiając że w Ianie budzi się silne poczucie niesprawiedliwości. Podczas treningów z innymi łącznikami miał okazję przyjrzeć się każdemu z nich, obserwować ich techniki, wyłapać słabe i mocne strony, by wreszcie bez zwątpienia stwierdzić, że jest wśród nich najlepszy. Szybki i zwinny, błyskawicznie dostosowujący się do zmian, znajdujący niekonwencjonalne rozwiązania kryzysowych sytuacji. Dlaczego więc to on, a nie inni, grzeje stale ławę, czekając na kto wie co?!
Szybując ponad trybunami wykonuje kolejne zadania, ćwicząc komendy i kontakt z resztą zespołu. Choć potrafi działać w zespole, tak tu nie umie nisko trzymać głowy, nie wychodząc przed szereg. Wciąż ma w podświadomości przyświecający im cel - udział w wojnie, pomoc ludziom, walkę o wolność. Tym bardziej irytuje się, gdy tkwi tak w bezczynności i zawieszeniu, stale powtarzając te same sekwencje.
Do jego uszu dociera skrawek krzyku, natychmiast odwraca głowę, zerkając ku dołowi, gdzie wyłapuje sygnał do lądowania. Daje jeszcze znak Marcusowi, by ten ćwiczył dalej bez niego i pochylony nad trzonkiem gwałtownie przecina powietrze. Ląduje wprawnie, miękko opierając stopy na murawie i przekłada miotłę do jednej ręki, wolną zaś odsuwa gogle z twarzy na splątane wiatrem włosy. Ciemne ślepia unoszą się na twarz Moora, wlepiając weń wyczekująco, przez rozchylone wargi normuje się przyspieszony oddech.
- Obecny! - rzuca w ramach powitania, szukając w oczach przełożonego wskazówek, jakie zdradziłyby cel rozmowy. W jednej chwili usta rozchylają się w szerokim uśmiechu, brązowe tęczówki błyszczą zapałem, jakby nagle miały spełnić się jego marzenia. - Jestem gotowy! - mówi natychmiast bez żadnego namysłu, no bo nad czym tu się zastanawiać? Daleko z tyłu głowy majaczy się sylwetka matki, która nadal nie wie czym w wolnych chwilach zajmuje się jej syn, lecz schodzi ona na dalszy plan. - Szykuje się bitwa?! Dokąd lecimy? Za ile wyruszamy? - zasypuje go lawiną pospiesznych pytań, gdy słowa wylewają się szybciej, niż napływają myśli je racjonalizujące. Wątpliwości nie ma już żadnych, wygłodniałe spojrzenie czeka już na szczegóły, a nagły zastrzyk energii wprawia ciało w stan ekscytacji. Co rusz przestępuje z jednej nogi na drugą, zupełnie jak dziecko czekające na odpakowanie świątecznych prezentów.
Ian Smith
Zawód : stolarz, lotnik w oddziale łączności "Sowa"
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
and the only solution
is to stand and fight
is to stand and fight
OPCM : 10 +2
UROKI : 4 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Trybuny
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Kornwalia