Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja :: Hogsmeade
Cmentarz
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
Cmentarz
Nieduży i porośnięty wrzosem cmentarz znajdujący się na obrzeżach Hogsmeade. Najstarsi czarodzieje powiadają, że cmentarz ma już blisko tysiąc lat. W kamiennych mogiłach, między którymi grasują wiewiórki i koty, spoczywają szczątki dawnych mieszkańców, od Hengista z Woodcroft po założyciela Gospody pod Świńskim Łbem czy dawnego Ministra Magii, Dugalda McPhaila. W 1882 roku Ministerstwo nałożyło na cmentarz zaklęcia przeciwko Niuchaczom. Można tu często spotkać miejscowego grabarza, pana Keddle'a, grabiącego akurat liście lub zapalającego olejowe latarnie. Pan Keddle jest charłakiem. Powiadają, że zajmuje się cmentarzem od przeszło stu dwunastu lat.
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Rycerzy Walpurgii i +10 dla Śmierciożerców.
Postać A: To działo się w nocy, z kwietnia na maj. Może to był ogień dogasający w kominku po użyciu proszku Fiuu, może któraś ze świec wypalających swój knot, ale nagle iskry przerodziły się w wybuch, z którego narodziły się ogniste maszkary - jeśli tylko masz podstawy, żeby to wiedzieć, wyglądało to jak ognista pożoga. Przeraźliwy orszak zaszarżował prosto na ciebie i porwał cię ze sobą. Nic więcej nie pamiętasz, kiedy budzisz się obolała daleko od miejsca, w którym to się wydarzyło.
Obrażenia: oparzenia (90) od czarnej magii
Postać B: To działo się w nocy, z kwietnia na maj. Usłyszałaś krzyk, przypominało to starą, silną szyszymorę. Początkowo nie rozumiałaś, lecz chwilę potem rozumieć przestałeś - krzyk był tak głośny, że odebrał ci jasność umysłu. Przeszył twoje ciało na wskroś, zmusił do przysłonięcia uszu dłońmi, wygiął twoje ciało i rzucił na kolana. Z twojego nosa zaczęła sączyć się krew, czułaś, że twoja czaszka zaraz eksploduje. Nie mogłaś się poruszyć, ogarnął cię obezwładniający paraliż, aż w końcu straciłaś przytomność. Obudziłaś się zalany krwią, daleko od miejsca, w którym to wszystko się wydarzyło.
Obrażenia: psychiczne (100) od czarnej magii, osłabienie
Melisande nawet nie zauważyła, że ściemniło się za oknem, dopiero skrzat zapalający świece zdawał się przypomnieć jej o tym, że dzień dawno pożegnał się ze światem a na jego miejscu pojawiła się noc. Westchnęła lekko – znów pozwoliła by praca wciągnęła ją całkowicie odrywając od świata. Marie mówiła jej, że to niezdrowie zabierać ze sobą pracę do domu, że wraz z opuszczeniem rezerwatu powinna odłożyć rozmyślania z nią związane na jutro. Jednak lady Rosier nie potrafiła. Nie teraz, gdy nie było jej już między nimi, gdy nie zganiła jej z lekkim uśmiechem na ustach, gdy jedyną możliwością by nie myśleć o niej ciągle były kolejne strony raportów opiekunów, obliczenia i nowe wnioski zapisywane podobnym do jej charakterem pisma.
Uniosła ku górze filiżankę z zimną już herbata i upiła z niej trochę. Przez chwilę rozważała położenie się do łóżka i skończenie wszystko jutro, ale myśl ta odpłynęła równie szybko jak się pojawiła. Nachyliła się ponownie nad pergaminami, na zaledwie tylko kilka chwil. Niepokojący dźwięk dobiegł do jej uszu. Uniosła spojrzenie w chwili, gdy iskry doprowadzały do wybuchu, ogniste maszkary sunęły prosto w jej stronę i ostatnim co zdążyła zrobić było pochwycenie różdżki.
Potem otaczały ją tylko płomienie.
Obudziła się nie mając pojęcia ile czasu była nieprzytomna. Nie rozpoznając też początkowo miejsca w którym się znajdowała. Dłonie miała puste, ale przecież pamiętała jak trzymała w uścisku dłoni różdżkę, gdy serce podchodziło jej do gardła. Spróbowała unieść się do siadu, czując swąd spalonej skóry i ból w świeżych ranach. Rozejrzała się, dostrzegając wyłaniające się w ciemnościach kontury nagrobków. Przeniosła się na kolana, nie zważając na fakt iż długa, krwistoczerwona spódnica może ulec zabrudzeniu. Poranionymi dłońmi zaczęła szukać różdżki. I gdy już myślała, że przepadała, a serce owinął chłód jej dłonie trafiły na magiczny patyk. Dźwignęła się do pionu powoli obracając się wokół własnej osi, próbując umiejscowić swoje położenie. Finalnie natrafiając wzrokiem na postać w trawie.
- Kim jesteś? – zażądała pewnie i wyraźnie, pilnując by głos nie zadrżał ze strachu. Mimo wszystko była Rosierem, klejnotem w koronie innych rodów. Uniosła podbródek mierząc z góry jednostkę, trzymając uniesioną w pogotowiu różdżkę i zamierzając użyć jej w razie potrzeby.
PŻ: 123 | -20
Uniosła ku górze filiżankę z zimną już herbata i upiła z niej trochę. Przez chwilę rozważała położenie się do łóżka i skończenie wszystko jutro, ale myśl ta odpłynęła równie szybko jak się pojawiła. Nachyliła się ponownie nad pergaminami, na zaledwie tylko kilka chwil. Niepokojący dźwięk dobiegł do jej uszu. Uniosła spojrzenie w chwili, gdy iskry doprowadzały do wybuchu, ogniste maszkary sunęły prosto w jej stronę i ostatnim co zdążyła zrobić było pochwycenie różdżki.
Potem otaczały ją tylko płomienie.
Obudziła się nie mając pojęcia ile czasu była nieprzytomna. Nie rozpoznając też początkowo miejsca w którym się znajdowała. Dłonie miała puste, ale przecież pamiętała jak trzymała w uścisku dłoni różdżkę, gdy serce podchodziło jej do gardła. Spróbowała unieść się do siadu, czując swąd spalonej skóry i ból w świeżych ranach. Rozejrzała się, dostrzegając wyłaniające się w ciemnościach kontury nagrobków. Przeniosła się na kolana, nie zważając na fakt iż długa, krwistoczerwona spódnica może ulec zabrudzeniu. Poranionymi dłońmi zaczęła szukać różdżki. I gdy już myślała, że przepadała, a serce owinął chłód jej dłonie trafiły na magiczny patyk. Dźwignęła się do pionu powoli obracając się wokół własnej osi, próbując umiejscowić swoje położenie. Finalnie natrafiając wzrokiem na postać w trawie.
- Kim jesteś? – zażądała pewnie i wyraźnie, pilnując by głos nie zadrżał ze strachu. Mimo wszystko była Rosierem, klejnotem w koronie innych rodów. Uniosła podbródek mierząc z góry jednostkę, trzymając uniesioną w pogotowiu różdżkę i zamierzając użyć jej w razie potrzeby.
PŻ: 123 | -20
I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Właściwie od zawsze miewała problemy ze snem. Snuła się po Londynie, mugolskim lub magicznym, siedziała w sklepie albo szukała sobie miejsca. Teraz większość czasu spędzała w mieszkaniu Bena, które nie jest już tak puste dzięki psiakowi. Wierny towarzysz zapełniał przestrzeń, zajmował jej czas i myśli - a to było w tej chwili bardzo potrzebne. Cały czas myślała o tym, co dzieje się dookoła. Nie była pozytywnie nastawiona do świata, chyba nigdy nie była. Nie spadła więc na twardą ziemię z wysokości błogiej, dziecięcej nieświadomości, nic z tych rzeczy. Lotta nie sądziła, żeby świat był w gruncie rzeczy dobry, wierzyła w to, że rządzą nim egoiści, przywykła do tego, że są ludzie gotowi zrobić jej krzywdę z tego tylko powodu, że nie posiada w swojej krwi ani odrobiny magii. Albo jakiegokolwiek innego. Oczywiście, prócz nich są także ci, którym można zaufać, są rzeczy które sprawiają że świat staje się milszy, to jednak nie zmieniało ogólnego negatywnego nastawienia pewnej ponurej dziewczynki.
Widocznie miała o nim jednak nadal zbyt wysokie mniemanie, ponieważ nigdy nie spodziewałaby się czegoś takiego - tego, co na prawdę planuje świat czarodziejów kierowany przez chorą psychicznie kobietę.
Myślała o tym, przygrzewając w garnku wodę na herbatę. Psiak chodził między jj nogami i choć senny, wciąż dopraszał o uwagę. Cudowna istotka. Spojrzała na niego i posłała mu łagodny uśmiech, ciepły i pełen miłości jaką zwykle darzyła zwierzęta.
W tej chwili jednak się zaczęło. Wrzask. Lotta czytała o szyszymorach, choć niewątpliwie jej wiedza nie jest pod tym względem pełna. Zainteresowana zwierzętami, nie zawsze przykładała uwagę także do istot które wydawały jej się zdecydowanie mniej pociągające. Tak, czy inaczej nie była nawet w stanie się nad tym głębiej zastanowić, wrzask był coraz głośniejszy, wbijał się w jej głowę, rozpierał ją od środka, chyba sama zaczęła krzyczeć, czując krew spływającą z nosa. Zaciskała uszy usiłując jakkolwiek się bronić, opadła na kolana i skuliła się mocno, jednak w chwilę potem nastała ciemność.
Kiedy się zbudziła, czuła jakby ktoś rąbnął ją czymś tępym i ciężkim w głowę. Dłuższą chwilę leżała tak, nie otwierając oczu i nie myśląc o niczym. Czuła się słabo. Otworzyła powoli oczy, kiedy dosłyszała pytanie. Odwróciła się powoli, wciąż rozedrgana i przerażona. Zaczyna się?
Były na cmentarzu, w jakimś obcym miejscu. Nie znała tej kobiety. Wyglądała koszmarnie, cała poparzona, najwidoczniej sporo dzisiaj przeszła, a jednak różdżka skierowana w jej stronę kazała Charlotte zebrać całą czujność na jaką było ją stać i resztki sił. Choć czuła się wyczerpana, spięła się i uniosła, jednocześnie wsuwając powoli zza jeden z nagrobków. Czuła, jak cała drży z wycieńczenia, głównie psychicznego, choć odbijało się ono na całym jej ciele. Była rozproszona i przerażona.
- A ty? Co tu się dzieje?
Spytała, bo i podanie nazwiska, pospolitego, w niektórych kręgach nielubianego na pewno by jej w niczym nie pomogło. Nie odrywała spojrzenia od różdżki. Ledwo trzymała się na nogach wstanie z trawy było wielkim wysiłkiem, na pewno nie będzie w stanie uciekać w razie potrzeby. Rozedrgana stała jednak i czekała. Na co?
|40/140
Widocznie miała o nim jednak nadal zbyt wysokie mniemanie, ponieważ nigdy nie spodziewałaby się czegoś takiego - tego, co na prawdę planuje świat czarodziejów kierowany przez chorą psychicznie kobietę.
Myślała o tym, przygrzewając w garnku wodę na herbatę. Psiak chodził między jj nogami i choć senny, wciąż dopraszał o uwagę. Cudowna istotka. Spojrzała na niego i posłała mu łagodny uśmiech, ciepły i pełen miłości jaką zwykle darzyła zwierzęta.
W tej chwili jednak się zaczęło. Wrzask. Lotta czytała o szyszymorach, choć niewątpliwie jej wiedza nie jest pod tym względem pełna. Zainteresowana zwierzętami, nie zawsze przykładała uwagę także do istot które wydawały jej się zdecydowanie mniej pociągające. Tak, czy inaczej nie była nawet w stanie się nad tym głębiej zastanowić, wrzask był coraz głośniejszy, wbijał się w jej głowę, rozpierał ją od środka, chyba sama zaczęła krzyczeć, czując krew spływającą z nosa. Zaciskała uszy usiłując jakkolwiek się bronić, opadła na kolana i skuliła się mocno, jednak w chwilę potem nastała ciemność.
Kiedy się zbudziła, czuła jakby ktoś rąbnął ją czymś tępym i ciężkim w głowę. Dłuższą chwilę leżała tak, nie otwierając oczu i nie myśląc o niczym. Czuła się słabo. Otworzyła powoli oczy, kiedy dosłyszała pytanie. Odwróciła się powoli, wciąż rozedrgana i przerażona. Zaczyna się?
Były na cmentarzu, w jakimś obcym miejscu. Nie znała tej kobiety. Wyglądała koszmarnie, cała poparzona, najwidoczniej sporo dzisiaj przeszła, a jednak różdżka skierowana w jej stronę kazała Charlotte zebrać całą czujność na jaką było ją stać i resztki sił. Choć czuła się wyczerpana, spięła się i uniosła, jednocześnie wsuwając powoli zza jeden z nagrobków. Czuła, jak cała drży z wycieńczenia, głównie psychicznego, choć odbijało się ono na całym jej ciele. Była rozproszona i przerażona.
- A ty? Co tu się dzieje?
Spytała, bo i podanie nazwiska, pospolitego, w niektórych kręgach nielubianego na pewno by jej w niczym nie pomogło. Nie odrywała spojrzenia od różdżki. Ledwo trzymała się na nogach wstanie z trawy było wielkim wysiłkiem, na pewno nie będzie w stanie uciekać w razie potrzeby. Rozedrgana stała jednak i czekała. Na co?
|40/140
One day
the Grave-Digger had been approached by the stranger, who asked the way to town. He seemed strangely familiar, although they had never met.
The member 'Charlotte Moore' has done the following action : Rzut kością
'Anomalie - DN' :
'Anomalie - DN' :
Było ciemno, wniosek nasuwał się sam – musiała być noc. Jednak dziwne przeczucie, które kotłowało się koło serca, nie dawało Melisane spokoju. Jakim cudem znalazła się w środku nocy poza swoimi komnatami rodowej posiadłości? Jasne spojrzenie omiatało wzrokiem otoczenie, powoli przyzwyczajając się do wszechobecnego mroku, dostrzegając nieostre zarysy powierzchni, na które padało światło księżyca i gwiazd.
Miejsce przypominało… cmentarz? Jakim sposobem znalazła się właśnie tutaj, przeszukując wzrokiem okolice w końcu natrafiła na mniejszą jednostkę – to musiało być dziecko, widziała niewielkie kobiety, ale nie aż tak. Cieszyła się, że w ostatnim momencie, gdy płomienie pomknęły w jej stronę była w stanie zacisnąć dłoń na różdżce. Narzędziu, które teraz miała ze sobą.
Słowa pomknęły z jej ust, najpierw obijając się o ciszę w czasie której ogarnęła ją trwoga. Jeśli nie była tutaj sama, czy był tu ktoś jeszcze? To zresztą nie zajmowało jej tak bardzo jak to, że owe zjawisko mogło dotknąć nie tylko jej, a cały jej dwór, w tym chorego ojca. Sapnęła napierając świszcząco powietrze w usta. Musiała wrócić do domu.
Tylko… jak?
Ostry ból na ramionach przypomniał o sobie. Nie widziała dokładnie, ale czuła swąd spieczonej skóry, jej własnej. Nie umiała jednak zapłakać na tym, że jej skóra mogła na zawsze stracić swoja gładką właściwość. Nie była ona dla niej miarą jednostki – choć przeczuwała, że jej siostra myślała zgoła inaczej. A ją samą klasyfikowało to niżej w oczach innych, jako karty przetargowej rodu. Wiedziała jednak, że Tristan i matka zadbają o najlepszych medyków, by naprawić szkody, które wyrządził na jej ciele żywioł. Miała teraz większe zmartwienia. Młódka okazała się mieć charakterek.
- Widzę, że kultura osobista jest ci obca. – skomentowała spokojnie, nie zamierzając odpowiadać na żadne z jej pytań. Odpowiedziałaby na pierwsze, gdyby dziewczyna podała swoja personalnie. Na drugie najzwyczajniej w świecie nie miała odpowiedzi. Przez chwilę przemknęło przez jej głowę, by posłać patronusa, nie czuła jednak na siłach się, by go rzucić. – Czasem lepiej się przemóc, moja droga. Kto wie, kto jest w stanie zaofiarować pomoc, za odrobinę życzliwości. – dopowiedziała jeszcze lekko rozdrażniona, nie miała jednak czasu na to, by dawać lekcje wychowania. - Cauma Sanavi m– zażądała od swojej różdżki, kierując ją na poparzoną dłoń, mając nadzieję, ze magia jej posłucha.
Miejsce przypominało… cmentarz? Jakim sposobem znalazła się właśnie tutaj, przeszukując wzrokiem okolice w końcu natrafiła na mniejszą jednostkę – to musiało być dziecko, widziała niewielkie kobiety, ale nie aż tak. Cieszyła się, że w ostatnim momencie, gdy płomienie pomknęły w jej stronę była w stanie zacisnąć dłoń na różdżce. Narzędziu, które teraz miała ze sobą.
Słowa pomknęły z jej ust, najpierw obijając się o ciszę w czasie której ogarnęła ją trwoga. Jeśli nie była tutaj sama, czy był tu ktoś jeszcze? To zresztą nie zajmowało jej tak bardzo jak to, że owe zjawisko mogło dotknąć nie tylko jej, a cały jej dwór, w tym chorego ojca. Sapnęła napierając świszcząco powietrze w usta. Musiała wrócić do domu.
Tylko… jak?
Ostry ból na ramionach przypomniał o sobie. Nie widziała dokładnie, ale czuła swąd spieczonej skóry, jej własnej. Nie umiała jednak zapłakać na tym, że jej skóra mogła na zawsze stracić swoja gładką właściwość. Nie była ona dla niej miarą jednostki – choć przeczuwała, że jej siostra myślała zgoła inaczej. A ją samą klasyfikowało to niżej w oczach innych, jako karty przetargowej rodu. Wiedziała jednak, że Tristan i matka zadbają o najlepszych medyków, by naprawić szkody, które wyrządził na jej ciele żywioł. Miała teraz większe zmartwienia. Młódka okazała się mieć charakterek.
- Widzę, że kultura osobista jest ci obca. – skomentowała spokojnie, nie zamierzając odpowiadać na żadne z jej pytań. Odpowiedziałaby na pierwsze, gdyby dziewczyna podała swoja personalnie. Na drugie najzwyczajniej w świecie nie miała odpowiedzi. Przez chwilę przemknęło przez jej głowę, by posłać patronusa, nie czuła jednak na siłach się, by go rzucić. – Czasem lepiej się przemóc, moja droga. Kto wie, kto jest w stanie zaofiarować pomoc, za odrobinę życzliwości. – dopowiedziała jeszcze lekko rozdrażniona, nie miała jednak czasu na to, by dawać lekcje wychowania. - Cauma Sanavi m– zażądała od swojej różdżki, kierując ją na poparzoną dłoń, mając nadzieję, ze magia jej posłucha.
I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Melisande Rosier' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 16
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 16
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Prychnęła cicho, jednak nie komentowała pierwszych słów kobiety. Mogła myśleć co chciała, nauczyła się jednak już dawno, że kłócenie się o opinię obcej osoby na jej temat nie jest opłacalne, kiedy owa osoba trzyma w ręku różdżkę. Nadal stała za nagrobkiem, gotowa w każdej chwili schować się za nim w pełni, jednak jej rozmówczyni najwidoczniej traciła zainteresowanie nią. Nadal jednak niczego nie wyjaśniała.
Nadal jednak nie czuła się bezpiecznie. Nie miała pojęcia, co stało się jej, nie wiedziała co przytrafiło się nieznajomej kobiecie - która wyglądała koszmarnie, a śmierdziała jeszcze gorzej. Może nie ona była zagrożeniem - choć w obecnych czasach dla Charlotte zagrożeniem był niemal każdy, kto posiadał różdżkę - ale mogło ono być wszędzie. Miała w głowie chory artykuł, chore plany Ministerstwa. Starała się spodziewać wszystkiego.
- Nie wyglądałaś jakbyś zamierzała nieść pomoc tą różdżką. - odpowiedziała jej chłodno. Może i to jej wina, może jest zbyt nieufna, ma jednak ku temu swoje powody. Różdżka w gotowości w rękach czarodzieja zawsze może być zagrożeniem. Kobieta dość szybko straciła zainteresowanie nią. Zamiast tego szeptała coś w kierunku własnego ciała. Usiłowała się leczyć?
- Co to za miejsce? Chwilę temu byłam w... - przerwała, bo zabrakło jej słowa, choć była to kwestia wyłącznie emocjonalna, która nie powinna mieć znaczenia, w gruncie rzeczy nie miała, bo i to jak odbierała miejsce w którym od kilku dni mieszkała nie obchodzi ani jej rozmówczyni ani kogokolwiek, kto ją napadł. Je napadł? - w mieszkaniu. Nie powinno tam być nikogo.
Kto ją napadł? Była w mieszkaniu Bena, które było puste prócz niej i szczeniaka. Jeśli ktoś się tam czaił, musiałby być niewidzialny chyba, drzwi zawsze były zamknięte, a pomiędzy nielicznymi rzeczami i meblami raczej trudno się schować.
Rozejrzała się. Nie miała prawa znać tej okolicy. Miała jeszcze nadzieję, że nie była daleko od Londynu. Nie dostrzegając zagrożenia dookoła, chciała spróbować wrócić, choć trochę przerażała ją wizja wędrówki w nieznane, kiedy agresor mógł ukrywać się absolutnie wszędzie.
Poza tym czuła się koszmarnie i nie była pewna, czy da radę gdziekolwiek dotrzeć. Była słaba.
- Jestem Charlotte.
Dodała. Choć nie sądziła już, że dostanie jakiekolwiek informacje. Nie chciała jednak zostawać sama, szczególnie jeśli nieznajoma potrafi leczyć.
Nadal jednak nie czuła się bezpiecznie. Nie miała pojęcia, co stało się jej, nie wiedziała co przytrafiło się nieznajomej kobiecie - która wyglądała koszmarnie, a śmierdziała jeszcze gorzej. Może nie ona była zagrożeniem - choć w obecnych czasach dla Charlotte zagrożeniem był niemal każdy, kto posiadał różdżkę - ale mogło ono być wszędzie. Miała w głowie chory artykuł, chore plany Ministerstwa. Starała się spodziewać wszystkiego.
- Nie wyglądałaś jakbyś zamierzała nieść pomoc tą różdżką. - odpowiedziała jej chłodno. Może i to jej wina, może jest zbyt nieufna, ma jednak ku temu swoje powody. Różdżka w gotowości w rękach czarodzieja zawsze może być zagrożeniem. Kobieta dość szybko straciła zainteresowanie nią. Zamiast tego szeptała coś w kierunku własnego ciała. Usiłowała się leczyć?
- Co to za miejsce? Chwilę temu byłam w... - przerwała, bo zabrakło jej słowa, choć była to kwestia wyłącznie emocjonalna, która nie powinna mieć znaczenia, w gruncie rzeczy nie miała, bo i to jak odbierała miejsce w którym od kilku dni mieszkała nie obchodzi ani jej rozmówczyni ani kogokolwiek, kto ją napadł. Je napadł? - w mieszkaniu. Nie powinno tam być nikogo.
Kto ją napadł? Była w mieszkaniu Bena, które było puste prócz niej i szczeniaka. Jeśli ktoś się tam czaił, musiałby być niewidzialny chyba, drzwi zawsze były zamknięte, a pomiędzy nielicznymi rzeczami i meblami raczej trudno się schować.
Rozejrzała się. Nie miała prawa znać tej okolicy. Miała jeszcze nadzieję, że nie była daleko od Londynu. Nie dostrzegając zagrożenia dookoła, chciała spróbować wrócić, choć trochę przerażała ją wizja wędrówki w nieznane, kiedy agresor mógł ukrywać się absolutnie wszędzie.
Poza tym czuła się koszmarnie i nie była pewna, czy da radę gdziekolwiek dotrzeć. Była słaba.
- Jestem Charlotte.
Dodała. Choć nie sądziła już, że dostanie jakiekolwiek informacje. Nie chciała jednak zostawać sama, szczególnie jeśli nieznajoma potrafi leczyć.
One day
the Grave-Digger had been approached by the stranger, who asked the way to town. He seemed strangely familiar, although they had never met.
The member 'Charlotte Moore' has done the following action : Rzut kością
'Anomalie - DN' :
'Anomalie - DN' :
Obserwowała skąpaną w cieniu nocy dziewczynę ze spokojem i uwagą, nie postrzegała w niej zagrożenia. Nie zauważyła różdżki, uznała więc, że młódka musiała jej najzwyczajniej z sobą nie mieć.
-Nie jesteśmy na ty. - poinformowała ją jeszcze dalej spokojnie, choć ból i migrena znacznie utrudniały jej zarówno myślenie, jak i działanie. Rozejrzała się raz jeszcze, wzrokiem prześlizgując po nagrobkach, podeszła do jednego z nich zatrzymując na nim spojrzenie. Dugald McPhail przeczytała nagłówek wpatrując się w niego przez dłuższy moment. Odwróciła spojrzenie dopiero, gdy dziewczyna ponownie się odezwała zawiesiła na niej spojrzenie. Ją też wyrwało z własnego domu, a to nie mogło znaczyć nic dobrego. Zmarszczyła brwi, jak zwykle, gdy nad czymś się mocno zastanawiała. Czy mogły być kogoś celem? Znalazło się wiele osób, które miały coś do jej rodziny - była tego świadoma, ale wątpiła też, by ktoś odważył się na atak na nich. Nie, jeśli wiedział jak potężnym czarodziej był jej brat. Ale to skłaniało ją ku drugiemu z wniosków, na razie jednak nie chciała go rozpatrywać bojąc się, co może dziać się teraz w domu jeśli ma rację. Wskazała różdżką nagrobek.
- Dugald McPhail - powiedziała wskazując różdżką w kierunku nagrobka. Nic więcej nie padło z jej ust. Dla niej było jasne, gdzie się znajduje, teraz musiała dowiedzieć się jak trafić do domu. Dougald był Ministrem Magii i Melisane wiedziała, że został pochowany w Hogsmeade - wniosek był jasny i jeden tylko.
Gdy podała swoje imię lady Rosier uniosła jedną brew dostrzegając zmianę w zachowaniu młódki, może niekoniecznie jej nastawienia. Ułożyła dłoń na biodrze mierząc ją ze swojego pułapu. Dobrze, mogło być i tak.
- Melisande. Melisande Rosier. - zaznaczyła przechodząc kawałek i podchodząc do kolejnego nagrobka. Nazwisko na nim jednak nie powiedziało jej nic więcej. Zdawała też sobie sprawę, czemu dziewczyna w ogóle z nią rozmawiała - nie chciała zostać sama. Rozejrzała się raz jeszcze w końcu ruszając przed siebie. - Chodźmy. - powiedziała tylko nie mówiąc nic więcej, była zmęczona. Głowa bolała ją okrutnie, ale najbardziej martwiła się o rodzinę - co działo się z nimi? - Możesz iść? - zapytała odwracając głowę w jej kierunku. Nie mogła przecież zostawić tutaj tego dziecka samego. - Episkey - zadecydowała unosząc ponownie różdżkę.
PŻ: 123 | -20
-Nie jesteśmy na ty. - poinformowała ją jeszcze dalej spokojnie, choć ból i migrena znacznie utrudniały jej zarówno myślenie, jak i działanie. Rozejrzała się raz jeszcze, wzrokiem prześlizgując po nagrobkach, podeszła do jednego z nich zatrzymując na nim spojrzenie. Dugald McPhail przeczytała nagłówek wpatrując się w niego przez dłuższy moment. Odwróciła spojrzenie dopiero, gdy dziewczyna ponownie się odezwała zawiesiła na niej spojrzenie. Ją też wyrwało z własnego domu, a to nie mogło znaczyć nic dobrego. Zmarszczyła brwi, jak zwykle, gdy nad czymś się mocno zastanawiała. Czy mogły być kogoś celem? Znalazło się wiele osób, które miały coś do jej rodziny - była tego świadoma, ale wątpiła też, by ktoś odważył się na atak na nich. Nie, jeśli wiedział jak potężnym czarodziej był jej brat. Ale to skłaniało ją ku drugiemu z wniosków, na razie jednak nie chciała go rozpatrywać bojąc się, co może dziać się teraz w domu jeśli ma rację. Wskazała różdżką nagrobek.
- Dugald McPhail - powiedziała wskazując różdżką w kierunku nagrobka. Nic więcej nie padło z jej ust. Dla niej było jasne, gdzie się znajduje, teraz musiała dowiedzieć się jak trafić do domu. Dougald był Ministrem Magii i Melisane wiedziała, że został pochowany w Hogsmeade - wniosek był jasny i jeden tylko.
Gdy podała swoje imię lady Rosier uniosła jedną brew dostrzegając zmianę w zachowaniu młódki, może niekoniecznie jej nastawienia. Ułożyła dłoń na biodrze mierząc ją ze swojego pułapu. Dobrze, mogło być i tak.
- Melisande. Melisande Rosier. - zaznaczyła przechodząc kawałek i podchodząc do kolejnego nagrobka. Nazwisko na nim jednak nie powiedziało jej nic więcej. Zdawała też sobie sprawę, czemu dziewczyna w ogóle z nią rozmawiała - nie chciała zostać sama. Rozejrzała się raz jeszcze w końcu ruszając przed siebie. - Chodźmy. - powiedziała tylko nie mówiąc nic więcej, była zmęczona. Głowa bolała ją okrutnie, ale najbardziej martwiła się o rodzinę - co działo się z nimi? - Możesz iść? - zapytała odwracając głowę w jej kierunku. Nie mogła przecież zostawić tutaj tego dziecka samego. - Episkey - zadecydowała unosząc ponownie różdżkę.
PŻ: 123 | -20
I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Melisande Rosier' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 5
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 5
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Nie odpowiedziała. Chyba ostatni czas trochę pomógł jej się uspokoić, może - czasowo lub nie - trochę mijał jej bunt, może uspokajała swoją dumę. Teraz ważniejszy był lęk, choć nie wiedziała o co się boi. Nie mogła powiedzieć, żeby miała cokolwiek, żeby posiadała cokolwiek o co warto się martwić. To jednak nie miało znaczenia. Nie chciała, żeby ktoś ją skrzywdził, tylko tyle a to co się wydarzyło było po prostu przerażające. Nie chciała więc szukać wroga w nieznajomej kobiecie - szczególnie teraz, kiedy czuła się źle, kiedy wszystko ją bolało, kiedy nie miała pojęcia, gdzie jest.
Spojrzała na nagrobek z którego nazwisko odczytała jej nowa znajoma. Nic jej to nie powiedziało, nie zadawała jednak pytań. Nie sądziła, by wyjaśniono jej cokolwiek. Czekała po prostu, nie odsuwając się od nagrobka, o który nadal się opierała.
Do czasu kiedy Rosier się nie przedstawiła. Drgnęła jeszcze lekko. Doskonale wiedziała kim są Rosierowie, trudno było żyć w świecie czarodziejów i nie wiedzieć. Jeśli do tej pory miała w sobie choć trochę zaufania dla nieznajomej - choć i ta odrobina była raczej nędzna - w tej chwili straciła je całkowicie.
Nie chciała jednak okazywać lęku. Ten nic jej nie da. Były w tym razem - i choć ta myśl wcale się jej nie podobała, łatwiej będzie jej się odnaleźć z nią. Jeśli ktoś chciał je skrzywdzić, towarzystwo kogoś, kto włada magią się przyda.
- Okej.
To jedyne, co powiedziała, ruszając za Melisande w nadziei. Jej rozbiegane spojrzenie krążyło między nagrobkami, drgała lekko widząc jakiekolwiek poruszenie - którym z reguły okazywał się jakiś cień, czy roślina - drżała też z zimna, wyrzucona tu prosto z domu. Nie znała zaklęcia jakie wymówiła nieznajoma, nie zauważyła też, by cokolwiek się stało.
- Dam radę.
Skinęła lekko głową na jej pytanie. Trochę ją zdziwiło, że w jakikolwiek sposób obchodzi Rosier. Nie okazywała tego jednak. Chciała tylko się stąd wydostać.
- Jesteśmy daleko od Londynu?
Postanowiła jedynie dopytać, w nadziei że nie czeka ich długa wędrówka. Melisande wydawała się lepiej zorientowana w sytuacji od niej.
Spojrzała na nagrobek z którego nazwisko odczytała jej nowa znajoma. Nic jej to nie powiedziało, nie zadawała jednak pytań. Nie sądziła, by wyjaśniono jej cokolwiek. Czekała po prostu, nie odsuwając się od nagrobka, o który nadal się opierała.
Do czasu kiedy Rosier się nie przedstawiła. Drgnęła jeszcze lekko. Doskonale wiedziała kim są Rosierowie, trudno było żyć w świecie czarodziejów i nie wiedzieć. Jeśli do tej pory miała w sobie choć trochę zaufania dla nieznajomej - choć i ta odrobina była raczej nędzna - w tej chwili straciła je całkowicie.
Nie chciała jednak okazywać lęku. Ten nic jej nie da. Były w tym razem - i choć ta myśl wcale się jej nie podobała, łatwiej będzie jej się odnaleźć z nią. Jeśli ktoś chciał je skrzywdzić, towarzystwo kogoś, kto włada magią się przyda.
- Okej.
To jedyne, co powiedziała, ruszając za Melisande w nadziei. Jej rozbiegane spojrzenie krążyło między nagrobkami, drgała lekko widząc jakiekolwiek poruszenie - którym z reguły okazywał się jakiś cień, czy roślina - drżała też z zimna, wyrzucona tu prosto z domu. Nie znała zaklęcia jakie wymówiła nieznajoma, nie zauważyła też, by cokolwiek się stało.
- Dam radę.
Skinęła lekko głową na jej pytanie. Trochę ją zdziwiło, że w jakikolwiek sposób obchodzi Rosier. Nie okazywała tego jednak. Chciała tylko się stąd wydostać.
- Jesteśmy daleko od Londynu?
Postanowiła jedynie dopytać, w nadziei że nie czeka ich długa wędrówka. Melisande wydawała się lepiej zorientowana w sytuacji od niej.
One day
the Grave-Digger had been approached by the stranger, who asked the way to town. He seemed strangely familiar, although they had never met.
Ostatnio zmieniony przez Charlotte Moore dnia 04.11.17 16:48, w całości zmieniany 1 raz
The member 'Charlotte Moore' has done the following action : Rzut kością
'Anomalie - DN' :
'Anomalie - DN' :
Ciagle czuła otumanienie spowodowane nagłym wyrwaniem z komnat, pamiętała sylwetkę, która uformowała się w ogniu i była pewna, że Tristan będzie mógł powiedzieć jej na ten temat coś więcej. Coś ostatnio zdawało się mocno odbiegać od normy. Trudne do wytłumaczenia zdarzenia piętrzyły się i wszystkie dotykały rodzinnej posiadłości, która miała być ostoją – najpierw pojawienie się w niej kobiety, teraz wyciągnięcie z niej Melisande, z jej własnych prywatnych komnat. Czyżby zabezpieczenia wokół posiadłości nie były odpowiednie? A może były zbyt słabe – tak, rozmowa z Tristanem z pewnością jest jedną z naglących spraw, najpierw jednak musiała wrócić do domu.
Dedukcja, jakże dziękowała w tej chwili Merlinowi za nią – i za znajomość Historii Magii, gdyby nie te dwie rzeczy z pewnością miotałaby się jak przerażona mysz w klatce nie wiedząc gdzie iść a co zrobić. Nazwisko byłego Ministra Magii jasno wskazywało na miejsce ich położenia, bowiem jego grób mógł znajdować się tylko w jednym miejscu. Niemrawa odpowiedź padająca z ust dziewczyny jasno wskazywała na jedno. Mela spojrzała w jej stronę badawczo.
- Nie wiesz, kim był, prawda? - zapytała, gdy padły kolejne pytanie. Gdyby wiedziała z pewnością nie musiałaby zadawać pytań o miejsce ich aktualnego pobytu. Nie zatrzymywała się jednak, jak przez mgłę pamiętała rozłożenie cmentarza i to, jak dojść do jego wyjścia jednak pozostawanie w jednym miejscu nie było rozważnym. Mogłaby wysłać patronusa poinformować brata, lub prymulkę, jednak - jeśli te sytuacje miały miejsce w całym Dover, a nawet Londynie, to również i oni mogli mieć własne problemy z którymi musieli się zmierzyć. A ona miała na nazwisko Rosier, potrafiła zadbać o siebie. - Dugald McPhail to jeden z byłych Ministrów, jego ciało pochowano w mieście w którym mieszkał. - wypowiedziała spokojnie pokonując kolejne odcinki ścieżki między grobami. Rozglądała się za grabarzem, lub za furtką widząc majaczące ogrodzenie cmentarza. W głowie układała plan powrotu do domu. Teleportacja jak zwykle pojawiła się w głowie jako pierwsza, ale czy była bezpieczna? Kominek? Nie wiedziała kto z mieszkańców go posiada, musiałaby chodzić od domu do domu licząc na to, że na jakiś trafi, najrozsądniej było postawić na miotłę, bądź Błędnego Rycerza. - W Hogsmeade. - dodała kończąc. Zaciśnięta w dłoni różdżka skierowała się w stronę dziewczyny. - Episkey. - spróbowała tym razem uleczyć ją, mając nadzieję, że po raz kolejny różdżka jej nie zawiedzie.
123, -20
Dedukcja, jakże dziękowała w tej chwili Merlinowi za nią – i za znajomość Historii Magii, gdyby nie te dwie rzeczy z pewnością miotałaby się jak przerażona mysz w klatce nie wiedząc gdzie iść a co zrobić. Nazwisko byłego Ministra Magii jasno wskazywało na miejsce ich położenia, bowiem jego grób mógł znajdować się tylko w jednym miejscu. Niemrawa odpowiedź padająca z ust dziewczyny jasno wskazywała na jedno. Mela spojrzała w jej stronę badawczo.
- Nie wiesz, kim był, prawda? - zapytała, gdy padły kolejne pytanie. Gdyby wiedziała z pewnością nie musiałaby zadawać pytań o miejsce ich aktualnego pobytu. Nie zatrzymywała się jednak, jak przez mgłę pamiętała rozłożenie cmentarza i to, jak dojść do jego wyjścia jednak pozostawanie w jednym miejscu nie było rozważnym. Mogłaby wysłać patronusa poinformować brata, lub prymulkę, jednak - jeśli te sytuacje miały miejsce w całym Dover, a nawet Londynie, to również i oni mogli mieć własne problemy z którymi musieli się zmierzyć. A ona miała na nazwisko Rosier, potrafiła zadbać o siebie. - Dugald McPhail to jeden z byłych Ministrów, jego ciało pochowano w mieście w którym mieszkał. - wypowiedziała spokojnie pokonując kolejne odcinki ścieżki między grobami. Rozglądała się za grabarzem, lub za furtką widząc majaczące ogrodzenie cmentarza. W głowie układała plan powrotu do domu. Teleportacja jak zwykle pojawiła się w głowie jako pierwsza, ale czy była bezpieczna? Kominek? Nie wiedziała kto z mieszkańców go posiada, musiałaby chodzić od domu do domu licząc na to, że na jakiś trafi, najrozsądniej było postawić na miotłę, bądź Błędnego Rycerza. - W Hogsmeade. - dodała kończąc. Zaciśnięta w dłoni różdżka skierowała się w stronę dziewczyny. - Episkey. - spróbowała tym razem uleczyć ją, mając nadzieję, że po raz kolejny różdżka jej nie zawiedzie.
123, -20
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Melisande Rosier' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 87
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 87
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
Cmentarz
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja :: Hogsmeade