Przedpokój
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
Przedpokój
Jaki przedpokój jest, każdy widzi. Standardy wg kawalerskiego życia ulepszony przez wizytność kobiecego grona w postaci siostry. Skamander wciąż nie wie, jak znalazło się tam lustro. I po co. Aktualnie urozmaicone zieleniną również za przyczyną siostry...
Ściany wciąż mają oznaki pobielania, a większość elementów zrobiona jest w drewnie. Stołek przy ścianie zazwyczaj jest za mały by na nim usiąść, ale idealnie służy za prowizoryczny wieszak.
Ściany wciąż mają oznaki pobielania, a większość elementów zrobiona jest w drewnie. Stołek przy ścianie zazwyczaj jest za mały by na nim usiąść, ale idealnie służy za prowizoryczny wieszak.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Ostatnio zmieniony przez Samuel Skamander dnia 26.04.19 12:29, w całości zmieniany 1 raz
Rewolucja! Z tą myślą i zamiarem noszę się od kilku dni bo marzy mi się REWOLUCJA! Moja mała prywatna, a jednak tak wielka i patetyczna, że jak rano wstałam tak teraz jestem w drodze w wiadomym mi kierunku, a przed sobą niosę ciągle ciepłą blachę ciasta-łapówki. Ja wiem, niegodne to i tak w sumie to wychodzi na to, że kroczę w tym momencie po cienkim lodzie zamarzniętego jeziora zwanego Etyką, lecz zbyt wiele zrodziło mi się marzeń i aspiracji by zawrócić ku brzegowi. Rwę więc żwawym krokiem w swym wypłowiały płaszczu, moje jeździeckie buty zmagają się z pluchą panującą na bruku, a włosy wzbijają mi się przy każdym koku w przestrzeń by zaraz wejść mi do oczu co mi teraz tak mocno nie przeszkadzało. Ostatecznie wchodzę do kamienicy w której gnieździ się mój cel i na schodach dopiero dopada mnie ponura myśl, że przecież praktycznie się nie znamy i powodów nie ma by mi pomóc, a jednak wiedząc to szłam do przodu wojowniczo przygryzając wargę. Bo prawda, mało się znam z Panem Skamanderem, ledwie kilkakrotnie słowo ze sobą zamieniliśmy, ledwie kilka nic nieznaczących przysług wyświadczyłam jego rodzicom...zatrzymuję się i potrząsam głową by zrzucić te pesymistyczne pomysły bo przecież widziałam w jego oczach coś co mi mówiło, że nie jest w stanie pogryźć ręki, którą się ku niemu wyciągnie. Tym bardziej, że ręce te niosły TAKĄ łapówkę! Sally, zejdź na ziemię, to samo o Deimosie Carrow myślałaś - przypomina rozsądek, a ja wyginam uta w naburmuszoną minkę by zaraz się wyszczerzyć i zatrzymać na przeciwko skamanerowych drzwi. Zawsze jak coś pójdzie nie tak, to mogę rzucić w niego ciastem i uciec przez okno! Bez przesady! Mając ten genialny plan na poręczu pukam do drzwi i modlę się by był w domu bo w sumie to powinnam jakoś się wcześniej zapowiedzieć. Powinnam pomyśleć o tym dzień wcześniej, a nie teraz. Kurczaczki... No ale nic! Skoro już tu byłam zaciągnęłam się powietrzem i postanowiłam być twarda!
[bylobrzydkobedzieladnie]
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Sally Moore dnia 04.08.18 13:15, w całości zmieniany 1 raz
Wrócił ledwie godzinę wcześniej po nocnej zmianie. Zdążył spotkać się z łazienką i wodą, zdążył zarejestrować, że Jude wyszła zanim się wtoczył do mieszkania....i, że miał zamiar przynajmniej spróbować zasnąć. Lekko podkrążone oczy i kilka zadrapań świadczyło, że nocne aurorowanie nie należało do spokojnych. Samuel był autentycznie zmęczony i liczył cicho, że tym razem wysiłek pchnie go w Morfeuszowe ręce.
Powędrował boso, z mokrymi włosami i rozpiętej koszuli wprost na łóżko, które odstąpił Jude. Po prostu...było większe. Padł na twarz, nie przejmując się nawet zimnym ciągiem z uchylonego okna. I już, już zamykał oczy, zapadając rzeczywiście w błogą ciemność, gdy rozległo się energiczne pukanie. bardzo głośne i upierdliwe, jak na aktualne skamanderowe standardy. Tylko przez moment nasłuchiwał, mając nadzieję, że jednak się przesłyszał, ale nieuśpiony jeszcze umysł twierdził, że to całkiem realne dźwięki. Zmełł ciche przekleństwo w ustach, którego treść i tak wniknęła w niczemu winną poduszkę. Podniósł się do pozycji siedzącej i w końcu stanął na nogi - Już, już - dodał półgłosem, przecierając twarz i nieco potargane, wciąż wilgotne włosy, spięte rzemykiem.
Ciche westchnienie ulotniło się z nieco spierzchniętych warg, by najpierw zerknąć przez niewielką szybkę w drzwiach i z konsternacją otworzyć drzwi młodej dziewczynie.
Niezręczny moment ciszy przerwało w końcu zaskoczenie trybików w pamięci - Sally...? - tak, to było to imię, ta twarz. Ładna, ciemnowłosa istotka, która od czasu do czasu pojawiała się u jego rodziców, pomagając przy hodowli aetonatów. To jednak, co przyciągnęło WSZYSTKIE jego zmysły, to trzymany w drobnych dłoniach obiekt. Pachniał obłędnie, wyglądał jeszcze lepiej. I na sam widok Skamander poczuł dziwne skurcze w żołądku. Zapomniał, że był głodny, a organizm zareagował gwałtownie, gdy został zetknięty z prawdziwą rozkoszą, która nęciła bardziej, niż wyczekiwany jeszcze przed chwilą sen.
- Cóż to robisz aniele, i czego żądasz za ten niezwykły artefakt? - odezwał się w końcu, spoglądając na twarz prawie-znajomej z powracającą, łobuzerską iskrą w czarnych źrenicach. Oparł się barkiem o framugę drzwi, czekając na jakąkolwiek - mniej lub bardziej realną odpowiedź, bo przez moment zakładał nawet, że oto własnie jest bohaterem własnego snu.
Powędrował boso, z mokrymi włosami i rozpiętej koszuli wprost na łóżko, które odstąpił Jude. Po prostu...było większe. Padł na twarz, nie przejmując się nawet zimnym ciągiem z uchylonego okna. I już, już zamykał oczy, zapadając rzeczywiście w błogą ciemność, gdy rozległo się energiczne pukanie. bardzo głośne i upierdliwe, jak na aktualne skamanderowe standardy. Tylko przez moment nasłuchiwał, mając nadzieję, że jednak się przesłyszał, ale nieuśpiony jeszcze umysł twierdził, że to całkiem realne dźwięki. Zmełł ciche przekleństwo w ustach, którego treść i tak wniknęła w niczemu winną poduszkę. Podniósł się do pozycji siedzącej i w końcu stanął na nogi - Już, już - dodał półgłosem, przecierając twarz i nieco potargane, wciąż wilgotne włosy, spięte rzemykiem.
Ciche westchnienie ulotniło się z nieco spierzchniętych warg, by najpierw zerknąć przez niewielką szybkę w drzwiach i z konsternacją otworzyć drzwi młodej dziewczynie.
Niezręczny moment ciszy przerwało w końcu zaskoczenie trybików w pamięci - Sally...? - tak, to było to imię, ta twarz. Ładna, ciemnowłosa istotka, która od czasu do czasu pojawiała się u jego rodziców, pomagając przy hodowli aetonatów. To jednak, co przyciągnęło WSZYSTKIE jego zmysły, to trzymany w drobnych dłoniach obiekt. Pachniał obłędnie, wyglądał jeszcze lepiej. I na sam widok Skamander poczuł dziwne skurcze w żołądku. Zapomniał, że był głodny, a organizm zareagował gwałtownie, gdy został zetknięty z prawdziwą rozkoszą, która nęciła bardziej, niż wyczekiwany jeszcze przed chwilą sen.
- Cóż to robisz aniele, i czego żądasz za ten niezwykły artefakt? - odezwał się w końcu, spoglądając na twarz prawie-znajomej z powracającą, łobuzerską iskrą w czarnych źrenicach. Oparł się barkiem o framugę drzwi, czekając na jakąkolwiek - mniej lub bardziej realną odpowiedź, bo przez moment zakładał nawet, że oto własnie jest bohaterem własnego snu.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Gdy za pierwszym razem odpowiedziała mi cisza - wcale się tym nie przejęłam i postanowiłam sprawdzić czy dalej będzie chciała mieć ze mną do czynienia za drugim, trzecim, piątym...
Teraz jednak gdy drewno drzwi po raz szósty przyjmuje na siebie drapieżny atak mych piąstek zaczynam tracić nadzieję, że jest ktoś w domu. Ciągle się jednak trzymam myśli, że może jednak mnie po prostu nie słychać. Mrużę oczy i cóż...zaczynam młócić je pięścią, jak rolnik zboże. Pewna jetem teraz, że słychać mnie w całej kamienicy, no ale nic! Może sprawi to, że nawet jeśli pana Skamandera w domu nie ma to się nagle wyczaruje jak dżin z butelki tylko, że zza drzwi, jeśli odpowiednio mocno je ociosam. Co śmieszne - tak się dzieje.
Zaskoczoną minę robię mimo iż nie spodziewałam się go nie zastać. Potem przezorny krok w tył i przylepiam wzrok na zaspaną twarz pana Skamandera.
- Nie spodziewałam się, że Pan mnie zapamięta - przyznaję i patrzę na niego znad trzymanej w dłoniach sporej blaszki. Posyłam mu uśmiech, a moje serce boli, jak patrzę na jego zaspaną twarz, lecz rewolucje takie są, że o ofiary na nich nie trudno. Staram się więc zachować zimną krew. Wybacz mi więc moja ofiaro, lecz to jeszcze nie koniec.
- Biegał Pan? - Podpytuję wesoło widząc wilgotne kosmyki bo sobie chcę wmówić inny scenariusz niż ten w którym zmusiłam go do sturlania się z łóżka, a zaraz potem...uciekam wzrokiem w podłogę bo widzę przez prześwit jego rozpiętej koszuli męski, nagi tors. Ja wiem, ja powinnam być przyzwyczajona bo mam czterech braci, lecz przez to, że są to własnie moi bracia, a pan Skamander to pan Skamaner to czuję skrępowanie i ciepło na twarzy.
- Krucjatę! A więcej anioł zdradzi, jak szanowny czart wpuści go do swego kręgu piekielnego i...jeśli można, ja wiem, że istny skwar się leje z nieba na pana, jednak...mógłby pan tę koszulę tak wie, pan...poprawić sobie? - nieśmiało te oczy swoje podnoszę z ziemi i dla kontrastu śmiało wyrażam powód zażenowania swoją osobę. Trochę bardzo mi głupio.
- Proszę mi wybaczyć, jeśli tak zbyt śmiała jestem, lecz my anioły już tak mamy tą cnotliwą małostkowość we krwi - Dodaję żartobliwie, choć poliki mnie palą - Mogłabym...? - dodaję po chrząknięciu i spoglądam sugestywnie w głąb mieszkania i faluję w ręku wypełnioną ciastem, prostokątną formą - ciąży mi to tak strasznie i po prostu czuję, że muszę postawić to u Pana w kuchni - och, nawet nie wiedziałam, że tak umiem niewinnie się uśmiechać. Przygryzam wargę. No, panie Skamander, niech pan mnie wpuści, jak Trojańczycy Greków za swe mury - myślę i ściskam krańce mojego konia trojańskiego blaszki.
Teraz jednak gdy drewno drzwi po raz szósty przyjmuje na siebie drapieżny atak mych piąstek zaczynam tracić nadzieję, że jest ktoś w domu. Ciągle się jednak trzymam myśli, że może jednak mnie po prostu nie słychać. Mrużę oczy i cóż...zaczynam młócić je pięścią, jak rolnik zboże. Pewna jetem teraz, że słychać mnie w całej kamienicy, no ale nic! Może sprawi to, że nawet jeśli pana Skamandera w domu nie ma to się nagle wyczaruje jak dżin z butelki tylko, że zza drzwi, jeśli odpowiednio mocno je ociosam. Co śmieszne - tak się dzieje.
Zaskoczoną minę robię mimo iż nie spodziewałam się go nie zastać. Potem przezorny krok w tył i przylepiam wzrok na zaspaną twarz pana Skamandera.
- Nie spodziewałam się, że Pan mnie zapamięta - przyznaję i patrzę na niego znad trzymanej w dłoniach sporej blaszki. Posyłam mu uśmiech, a moje serce boli, jak patrzę na jego zaspaną twarz, lecz rewolucje takie są, że o ofiary na nich nie trudno. Staram się więc zachować zimną krew. Wybacz mi więc moja ofiaro, lecz to jeszcze nie koniec.
- Biegał Pan? - Podpytuję wesoło widząc wilgotne kosmyki bo sobie chcę wmówić inny scenariusz niż ten w którym zmusiłam go do sturlania się z łóżka, a zaraz potem...uciekam wzrokiem w podłogę bo widzę przez prześwit jego rozpiętej koszuli męski, nagi tors. Ja wiem, ja powinnam być przyzwyczajona bo mam czterech braci, lecz przez to, że są to własnie moi bracia, a pan Skamander to pan Skamaner to czuję skrępowanie i ciepło na twarzy.
- Krucjatę! A więcej anioł zdradzi, jak szanowny czart wpuści go do swego kręgu piekielnego i...jeśli można, ja wiem, że istny skwar się leje z nieba na pana, jednak...mógłby pan tę koszulę tak wie, pan...poprawić sobie? - nieśmiało te oczy swoje podnoszę z ziemi i dla kontrastu śmiało wyrażam powód zażenowania swoją osobę. Trochę bardzo mi głupio.
- Proszę mi wybaczyć, jeśli tak zbyt śmiała jestem, lecz my anioły już tak mamy tą cnotliwą małostkowość we krwi - Dodaję żartobliwie, choć poliki mnie palą - Mogłabym...? - dodaję po chrząknięciu i spoglądam sugestywnie w głąb mieszkania i faluję w ręku wypełnioną ciastem, prostokątną formą - ciąży mi to tak strasznie i po prostu czuję, że muszę postawić to u Pana w kuchni - och, nawet nie wiedziałam, że tak umiem niewinnie się uśmiechać. Przygryzam wargę. No, panie Skamander, niech pan mnie wpuści, jak Trojańczycy Greków za swe mury - myślę i ściskam krańce mojego
Nie wydawało mu się. Łomot u drzwi zwiastował przybycie albo kogoś bardzo irytującego, albo zdesperowanego, albo..Sally? Mgliste wspomnienie tej bardzo żywej jak na jej drobną posturę. Pracowita i rodzice chwalili jej pomoc, ale bywała równie roztrzepana z pomysłami, za którymi ciężko było nadążyć. I...na samym początku myślał, że była chłopcem...
To co działo się na twarzy Skamandera, gdy w końcu dostrzegł źródło hałasu, mieszało w równej mierze konsternację i..pożądanie zawartości blachy, którą dziewczyna wodziła przed nosem Samuela, jak artefaktu, którego się pragnęło. Ciasto pachniało piekielnie dobrze, a żołądek aurora wywijał dziwnego kozła, ignorując wciąż zaspany umysł.
- Taka praca, muszę zapamiętywać ludzi - skwitował przenosząc spojrzenie, to na twarz dziewczyny, to trzymaną w dłoni blachę. Spostrzegawczość bywała kluczowa, gdy trzeba było rozpoznać, choćby poszukiwanych listem gończym. Nie był tylko pewien, czemu mówił o tym Sally, ale zamglony i teraz głodny umysł kierował jego uwagę ku jak najszybszym zdobyciu upragnionego celu - Co? - zmrużył czarne ślepia, przez moment zastanawiając się, o co chodzi jego niezapowiedzianemu gościowi. Dopiero potem podążył dłonią za wskazanym gestem, by sięgnąć wciąż mokrych kosmków - a...tak, w łazience - wzruszył ramionami, ostatecznie odwzajemniając uśmiech, który poszerzył się, gdy dziewczęce lica zalśniło szkarłatem. A wszystko w momencie, gdy wzrok panny Moore zatrzymał się poniżej jego oblicza. na koniec prawie parsknął, odsuwając się od wejście, by zrobić przejście do mieszkania. nadal śmiejąc się dopiła kilka guzików, wciąż pozostawiając je krzywo dopasowane - Krucjatę? Chyba nie na mnie? I wybacz aniele, sen zmorzył dziś po ciężkiej czarciej nocy i umknęła mi jasność anielskiej niewinności - i nie mógł powstrzymać się od szerokiego wyszczerzu, jaki prezentował białym uzębieniem i skrywanego, bezczelnego śmiechu. i możliwe, ze powinien się uspokoić przed praktycznie nieznajomą niewiastą, ale lekki ton słów, jakim operowała dziewczyna, podjudzał i jego do naturalniejszych (łobuzerskich) odruchów. Tym bardziej, że wciąż nie rozumiał powodu wizyty, kryjąc ciekawość pomiędzy kolejnymi gestami, gdy przepuszczał ją w wejściu i zamykał za nimi drzwi.
- Czuję podstęp - odpowiedział, ale bez słowa sprzeciwu pozwolił, by blacha i cisto znalazło się na blacie kuchni. zatrzymał się przed zawartością, dosłownie czając się, w poszukiwaniu nieznanego sobie czynnika władzy - Jeśli anioł będzie łaskaw i wytłumacz teraz cel krucjaty, to ja... zrobię boski napój - czyli kawy. Dla niego już kolejnej, tym razem mocniejszej, odganiającej już całkowicie senność. Przynajmniej na czas rozmowy.
To co działo się na twarzy Skamandera, gdy w końcu dostrzegł źródło hałasu, mieszało w równej mierze konsternację i..pożądanie zawartości blachy, którą dziewczyna wodziła przed nosem Samuela, jak artefaktu, którego się pragnęło. Ciasto pachniało piekielnie dobrze, a żołądek aurora wywijał dziwnego kozła, ignorując wciąż zaspany umysł.
- Taka praca, muszę zapamiętywać ludzi - skwitował przenosząc spojrzenie, to na twarz dziewczyny, to trzymaną w dłoni blachę. Spostrzegawczość bywała kluczowa, gdy trzeba było rozpoznać, choćby poszukiwanych listem gończym. Nie był tylko pewien, czemu mówił o tym Sally, ale zamglony i teraz głodny umysł kierował jego uwagę ku jak najszybszym zdobyciu upragnionego celu - Co? - zmrużył czarne ślepia, przez moment zastanawiając się, o co chodzi jego niezapowiedzianemu gościowi. Dopiero potem podążył dłonią za wskazanym gestem, by sięgnąć wciąż mokrych kosmków - a...tak, w łazience - wzruszył ramionami, ostatecznie odwzajemniając uśmiech, który poszerzył się, gdy dziewczęce lica zalśniło szkarłatem. A wszystko w momencie, gdy wzrok panny Moore zatrzymał się poniżej jego oblicza. na koniec prawie parsknął, odsuwając się od wejście, by zrobić przejście do mieszkania. nadal śmiejąc się dopiła kilka guzików, wciąż pozostawiając je krzywo dopasowane - Krucjatę? Chyba nie na mnie? I wybacz aniele, sen zmorzył dziś po ciężkiej czarciej nocy i umknęła mi jasność anielskiej niewinności - i nie mógł powstrzymać się od szerokiego wyszczerzu, jaki prezentował białym uzębieniem i skrywanego, bezczelnego śmiechu. i możliwe, ze powinien się uspokoić przed praktycznie nieznajomą niewiastą, ale lekki ton słów, jakim operowała dziewczyna, podjudzał i jego do naturalniejszych (łobuzerskich) odruchów. Tym bardziej, że wciąż nie rozumiał powodu wizyty, kryjąc ciekawość pomiędzy kolejnymi gestami, gdy przepuszczał ją w wejściu i zamykał za nimi drzwi.
- Czuję podstęp - odpowiedział, ale bez słowa sprzeciwu pozwolił, by blacha i cisto znalazło się na blacie kuchni. zatrzymał się przed zawartością, dosłownie czając się, w poszukiwaniu nieznanego sobie czynnika władzy - Jeśli anioł będzie łaskaw i wytłumacz teraz cel krucjaty, to ja... zrobię boski napój - czyli kawy. Dla niego już kolejnej, tym razem mocniejszej, odganiającej już całkowicie senność. Przynajmniej na czas rozmowy.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
- To groźba czy obietnica kłopotów, panie Skamander? - Podpytuję mając na twarzy żartobliwie frywolny uśmiech pomimo iż niepokojącym było wiedzieć, że pamięć o mnie jest częścią pracy aurora - Niewinna jestem, panie władzo, a jak czymś podpadłam to śmiało proszę zdradzić. Moi bracia tylko czekają na okazję do wykazania się w swej roli - trzepoczę niewinnie rzęskami. Zalety bycia rodzynkiem w tym cieście zwanym Moore.
Potem niewątpliwie wpadam po uszy w zakłopotanie. Mówiąc bowiem, że byłam niewinna to na myśli nie tylko potencjalna wizję kryminału, lecz także (a może przede wszystkim)...tą taką...całą resztę. Może aż za bardzo, może wyolbrzymiałam, przejaskrawiałam, ja wiem - czasem miałam swoje odloty ale...no.
- Proszę sobie nie żartować - skomlę z tym spuszczonym wzrokiem i wygiętą w nieporadną, smutną podkówkę ustami, kiedy jego dźwięczny śmiech niesie się po klatce. Może trudno momentami było brać na poważnie moje zarządzenia, gdy to z taką miną i śmiałością zwracałam uwagę na takie błahe dla innych rzeczy, no ale...
- Z dwojga złego lepiej by umykała niż oślepiała - zauważam (bo niewątpliwie kłopot wówczas mielibyśmy nie mały) i uśmiechem na uśmiech odpowiadam bo łatwo mnie takim zarazić. Co prawa mój prezentuje się słabiej bo nie potrafię odczuwać pełni swobody przed panem Skamanderem, lecz niewątpliwie go w tej sztuce gonię. Odzyskuję rezon i wpadam do mieszkania ze swą obszerną łapówką, odnajduję kuchnię i teraz to ja parskam śmiechem.
- Och...jakże daleki pan od prawdy, panie Skamander - stawiam blachę na blacie, a mój konspiracyjny pomruk niesie się po pomieszczeniu - To żaden podstęp...a sernik z jagodami i rosą - oświadczam z dumą, zdejmując z wierzchu formy ściereczkę która przysłaniała wypiek. Żołnierz powiedziałby, że własnie uzbroiła granat i cóż...niedalekie to było od prawdy - ciągle ciepły... - dodaję niewinnie, a potem proszę o talerzyki.
- Cóż, o cel, pan pyta... - Nakładając na nie porcję zastanawiam się jak finezyjnie rozegrać swą batalię, lecz zaraz sobie przypominam, że nie ma we nie krzty finezji więc bezczelnie atakuję od frontu - Dobra wiadomość jest taka, że opłat w duszach zaniechałam już jakiś czas temu, a zła taka...że potrzebuję pańskiego nazwiska, panie Skamander - patrzę na niego wymownie, a moje usta układają się w wąską kreskę.
Potem niewątpliwie wpadam po uszy w zakłopotanie. Mówiąc bowiem, że byłam niewinna to na myśli nie tylko potencjalna wizję kryminału, lecz także (a może przede wszystkim)...tą taką...całą resztę. Może aż za bardzo, może wyolbrzymiałam, przejaskrawiałam, ja wiem - czasem miałam swoje odloty ale...no.
- Proszę sobie nie żartować - skomlę z tym spuszczonym wzrokiem i wygiętą w nieporadną, smutną podkówkę ustami, kiedy jego dźwięczny śmiech niesie się po klatce. Może trudno momentami było brać na poważnie moje zarządzenia, gdy to z taką miną i śmiałością zwracałam uwagę na takie błahe dla innych rzeczy, no ale...
- Z dwojga złego lepiej by umykała niż oślepiała - zauważam (bo niewątpliwie kłopot wówczas mielibyśmy nie mały) i uśmiechem na uśmiech odpowiadam bo łatwo mnie takim zarazić. Co prawa mój prezentuje się słabiej bo nie potrafię odczuwać pełni swobody przed panem Skamanderem, lecz niewątpliwie go w tej sztuce gonię. Odzyskuję rezon i wpadam do mieszkania ze swą obszerną łapówką, odnajduję kuchnię i teraz to ja parskam śmiechem.
- Och...jakże daleki pan od prawdy, panie Skamander - stawiam blachę na blacie, a mój konspiracyjny pomruk niesie się po pomieszczeniu - To żaden podstęp...a sernik z jagodami i rosą - oświadczam z dumą, zdejmując z wierzchu formy ściereczkę która przysłaniała wypiek. Żołnierz powiedziałby, że własnie uzbroiła granat i cóż...niedalekie to było od prawdy - ciągle ciepły... - dodaję niewinnie, a potem proszę o talerzyki.
- Cóż, o cel, pan pyta... - Nakładając na nie porcję zastanawiam się jak finezyjnie rozegrać swą batalię, lecz zaraz sobie przypominam, że nie ma we nie krzty finezji więc bezczelnie atakuję od frontu - Dobra wiadomość jest taka, że opłat w duszach zaniechałam już jakiś czas temu, a zła taka...że potrzebuję pańskiego nazwiska, panie Skamander - patrzę na niego wymownie, a moje usta układają się w wąską kreskę.
- Tylko jeśli panna zasłuży - i żart i drobna przestroga. Nie po to by straszyć dziewczynę, ale nie chciał niedomówień - Silna wola to godna cecha każdego z braci - zmrużył oczy, wciąż przywdziewając na twarz wyraz wesołej pogadanki. Miał siostrę młodsza i wiedział doskonale z czym to się wiązało - ...ale wolałaby panna, żebym nigdy nie musiał używać pracowniczych umiejętności na tak..niewinnej istocie - bo rzeczywiście tak było. Kobiety miały u Samuela zupełnie inne względy niż mężczyźni. Chociaż - nie było to dziwne. W męskiej naturze tkwiła siła, a źle ukierunkowana, mogła przerodzić się w poniżającą, instynktowną (ich samych) agresję. I to w przeważającej większości - ich ścigał Skamander. Chociaż - jak niestety sam się przekonał, istniały wynaturzenia, które rzucały mu pod nogi kobiety zajadłe, przesiąknięte trucizną i złem...
Ale - nie wyobrażał sobie, by panna Moore do takich należała. Wydawała się słodka, bardziej niewinna? I zwyczajnie rozszeptana.
Potem chciało mu się już tylko śmiać, a urokliwe szkarłaty zdobiące dziewczęce policzki - tylko napędzały jego rozbawienie. Poprawił jednak koszulę z pewną przyjemnością stwierdzając, że kobiety z taką niewinnością, stanowią zdecydowaną większość spotykanych.
- Nie robię tego specjalnie - uniósł dłonie w pojednawczym geście, ale nie mógł pozbawić się tiku i mrugnął dziewczynie jednym okiem. Tylko po to, by skupić się już całkowicie na niesionym przez Sally skarbie - Sernik też bywa podstępny.... - np. kiedy przypadkiem wpada tam odrobinę popiołu z papierosa, który się pali. I całe ciasto smakuje...właściwie nie smakuje. I nawet bezpańskie psy nie chcą go ruszać. Tylko ciasto przyniesione przez dziewczynę - wyglądał i pachniał tak obiecująco, że auror czuł - palpitacje w żołądku, wyraźnie przypominające, jak był głodny - ..ale chyba zaufam twej anielskiej naturze panno Moore - mówił nachylając się nad szafką w poszukiwaniu czegoś, na kształt talerzyków. odkąd zamieszkała z nim Jude, nie potrafił znaleźć...niczego właściwie. Dobrze, ze chociaż kawa stała w tym samym miejscu.
- Duszy nie sprzedaję moja droga.. - mrugnął raz jeszcze, czając się - dosłownie - na kawałek, który właśnie lądował na tacce. I chociaż uwagę skupioną miał na otrzymanej słodyczy - uniósł brwi i mimowolnie, kolejny raz zaświecił szerokim, łobuzerskim uśmiechem - Nazwiska...to oświadczyny droga panno? Może jestem staroświecki, ale zawsze uważałem, ze to działa na odwrót - tak, oczywiście że wiedział, ze chodziło o coś zupełnie innego, ale natura nie dała mu ominąć okazji do wywołania (taka miał nadzieję) radosnego rumieńca na obliczu Sally.
Ale - nie wyobrażał sobie, by panna Moore do takich należała. Wydawała się słodka, bardziej niewinna? I zwyczajnie rozszeptana.
Potem chciało mu się już tylko śmiać, a urokliwe szkarłaty zdobiące dziewczęce policzki - tylko napędzały jego rozbawienie. Poprawił jednak koszulę z pewną przyjemnością stwierdzając, że kobiety z taką niewinnością, stanowią zdecydowaną większość spotykanych.
- Nie robię tego specjalnie - uniósł dłonie w pojednawczym geście, ale nie mógł pozbawić się tiku i mrugnął dziewczynie jednym okiem. Tylko po to, by skupić się już całkowicie na niesionym przez Sally skarbie - Sernik też bywa podstępny.... - np. kiedy przypadkiem wpada tam odrobinę popiołu z papierosa, który się pali. I całe ciasto smakuje...właściwie nie smakuje. I nawet bezpańskie psy nie chcą go ruszać. Tylko ciasto przyniesione przez dziewczynę - wyglądał i pachniał tak obiecująco, że auror czuł - palpitacje w żołądku, wyraźnie przypominające, jak był głodny - ..ale chyba zaufam twej anielskiej naturze panno Moore - mówił nachylając się nad szafką w poszukiwaniu czegoś, na kształt talerzyków. odkąd zamieszkała z nim Jude, nie potrafił znaleźć...niczego właściwie. Dobrze, ze chociaż kawa stała w tym samym miejscu.
- Duszy nie sprzedaję moja droga.. - mrugnął raz jeszcze, czając się - dosłownie - na kawałek, który właśnie lądował na tacce. I chociaż uwagę skupioną miał na otrzymanej słodyczy - uniósł brwi i mimowolnie, kolejny raz zaświecił szerokim, łobuzerskim uśmiechem - Nazwiska...to oświadczyny droga panno? Może jestem staroświecki, ale zawsze uważałem, ze to działa na odwrót - tak, oczywiście że wiedział, ze chodziło o coś zupełnie innego, ale natura nie dała mu ominąć okazji do wywołania (taka miał nadzieję) radosnego rumieńca na obliczu Sally.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
"...używać pracowniczych umiejętności" - mówi, a mi pod skórą w tym czasie przepełza nieprzyjemny dreszcz. Co prawda nie należałam do osób szczególnie strachliwych, lecz moja wyobraźnia potrafi potrafi podsuwać mi nieprzyjemne obrazy w których pan Skamander wcale nie jest taki miły. Wiedziałam, że i moi bracia na pewno mają też momenty w swej pracy w których na próżno szukać iskry ciepła w oczach. I ta myśl wprawiła mnie w prestach i niepokój. Niepotrzebnie. Pan Skamander nie był przecież dla mnie zagorzeniem, a może tak tylko moja naiwność mi tak szeptała...?
Mrugam chcąc odgonić te nieprzyjemności. Myślenie nie było w moim przypadku dobre. Staram się więc nie być małostkową i nie dawać się rozpraszać. Wszak przybyłam z misją, miałam cel!
- Och, nie wątpię. Jeszcze żaden mężczyzna nie przyznał mi się, że robi to specjalnie. Przypadek? - Unoszę zaczepnie brew ku górze zadzierając pewnie podbródek. No nie sądzę panie Skamander - oświadczają zadziornie moje oczy. Bo nie tak, że mu nie wierzę (trochę to robię no bo no...mimo wszystko jestem kobietą i czuję w powietrzu...rzeczy), lecz wiem, że nic się samo nie robi. Nawet, jeśli twierdzimy inaczej to jakiś powód, chociażby dla nas nie widoczny, mamy. Przezorna więc byłam tym bardziej, że człowiek przede mną najwyraźniej nie znał powodów swej natury.
- Nie bardziej niż właścicielka ręki spod której wypełzł - postanawiam zdradzić i połechtać sobie trochę ego. Moja anielska forma choć może i niewinna to nie koniecznie jest...niewinna - w takim bezbronnym znaczeniu. Potem moja misterna obrona się poczęła sypać. Rzucam się więc by ręcyma podtrzymywać mój naruszony, mentalny mur. Naturalnie, że się rumienię, naturalnie że patrzę na niego z wyrzutem (nie wyrzutem, tylko wyrzutem - tym takim, jakie kobiety panom rzucają gdy nawą je bułeczką lub szturchną zabawnie w żeberko). Trzepoczę jednak zaraz rzęskami z deklaracją przejścia do ofensywy. Dźwignę ten jego uśmiech i spojrzenie!
- Nie jestem taka pewna tego, czy byłoby to wstanie zadziałać na odwrót bo to pan musiałby mnie uraczyć słodyczą, a ja, nie żebym wątpiła w pańskie umiejętności kulinarne, lecz... - no właśnie - wątpiłam. Uśmiecham się szerzej. Nie że mam namacalne podstawy, lecz jeśli ktoś pożera wzrokiem coś co przyszło z kuchni kogoś innego to już trochę zdradzało. Po tak śmiałej ripoście czerwienię się jeszcze bardziej, czując ciepło na polikach. Chrząkam pod nosem, a potem wbijam łyżeczkę w nałożoną dla siebie porcję ciastka - Potrzebuję pańskiej protekcji... - zaczęłam konkretniej - Planuję w tym roku zakup abraksana, a nawet abraksanów... - wydusiłam i popatrzyłam na niego by zbadać jak zareagował na te rewelacje - ...tylko to nie takie proste, jak się jest...mną - nie mugolem, lecz blisko bo mugolaczką o nic nie znaczącym nazwisku. Tym bardziej, że zależy mi by to były abraksany zdolne do rozpłodu...Ja wiem, wiem - brzmi to trochę jakbym zdradzała panu plan rzucenia się z motyką na słońce, gdzie potrzebuję pana do tego by mi potrzymano drabiny by być te 2 metry bliżej celu no ale...nie wiem do kogo innego mogłabym się zgłosić.
Mrugam chcąc odgonić te nieprzyjemności. Myślenie nie było w moim przypadku dobre. Staram się więc nie być małostkową i nie dawać się rozpraszać. Wszak przybyłam z misją, miałam cel!
- Och, nie wątpię. Jeszcze żaden mężczyzna nie przyznał mi się, że robi to specjalnie. Przypadek? - Unoszę zaczepnie brew ku górze zadzierając pewnie podbródek. No nie sądzę panie Skamander - oświadczają zadziornie moje oczy. Bo nie tak, że mu nie wierzę (trochę to robię no bo no...mimo wszystko jestem kobietą i czuję w powietrzu...rzeczy), lecz wiem, że nic się samo nie robi. Nawet, jeśli twierdzimy inaczej to jakiś powód, chociażby dla nas nie widoczny, mamy. Przezorna więc byłam tym bardziej, że człowiek przede mną najwyraźniej nie znał powodów swej natury.
- Nie bardziej niż właścicielka ręki spod której wypełzł - postanawiam zdradzić i połechtać sobie trochę ego. Moja anielska forma choć może i niewinna to nie koniecznie jest...niewinna - w takim bezbronnym znaczeniu. Potem moja misterna obrona się poczęła sypać. Rzucam się więc by ręcyma podtrzymywać mój naruszony, mentalny mur. Naturalnie, że się rumienię, naturalnie że patrzę na niego z wyrzutem (nie wyrzutem, tylko wyrzutem - tym takim, jakie kobiety panom rzucają gdy nawą je bułeczką lub szturchną zabawnie w żeberko). Trzepoczę jednak zaraz rzęskami z deklaracją przejścia do ofensywy. Dźwignę ten jego uśmiech i spojrzenie!
- Nie jestem taka pewna tego, czy byłoby to wstanie zadziałać na odwrót bo to pan musiałby mnie uraczyć słodyczą, a ja, nie żebym wątpiła w pańskie umiejętności kulinarne, lecz... - no właśnie - wątpiłam. Uśmiecham się szerzej. Nie że mam namacalne podstawy, lecz jeśli ktoś pożera wzrokiem coś co przyszło z kuchni kogoś innego to już trochę zdradzało. Po tak śmiałej ripoście czerwienię się jeszcze bardziej, czując ciepło na polikach. Chrząkam pod nosem, a potem wbijam łyżeczkę w nałożoną dla siebie porcję ciastka - Potrzebuję pańskiej protekcji... - zaczęłam konkretniej - Planuję w tym roku zakup abraksana, a nawet abraksanów... - wydusiłam i popatrzyłam na niego by zbadać jak zareagował na te rewelacje - ...tylko to nie takie proste, jak się jest...mną - nie mugolem, lecz blisko bo mugolaczką o nic nie znaczącym nazwisku. Tym bardziej, że zależy mi by to były abraksany zdolne do rozpłodu...Ja wiem, wiem - brzmi to trochę jakbym zdradzała panu plan rzucenia się z motyką na słońce, gdzie potrzebuję pana do tego by mi potrzymano drabiny by być te 2 metry bliżej celu no ale...nie wiem do kogo innego mogłabym się zgłosić.
Nie miał zamiaru straszyć Sally, ale czasem zbytnia beztroska czyniła więcej szkód, niż jasny przekaz - kim był. Prywatnie nie musiała się go obawiać, ale igranie z tematami, które w kontekście jego pracy nie były zabawne - mogły prowadzić do mylnych wniosków. Był aurorem i to praca definiowała w ogromnej mierze jego jestestwo. Jeśli jednak chciał, by ktoś miał się go obawiać, to dotyczyło całej chmary czarnomagicznego tałatajstwa, a nie....roztrzepane dziewczę. Tym bardziej takie, które przynosiło ze sobą niecodzienny dar. Co prawda Jude ratowała go obiadami, które zostawiała w kuchni, ale nie potrafił pogardzić cudowanie pachnącą słodyczą.
- Może dlatego, że to prawda, a nie przypadek? - dziewczyna wyraźnie się z nim droczyła, dlatego bez problemu podejmował grę na niepisanych zasadach zaczepki. Uniósł ciemną brew, gdy panna Moore uniosła ku niemu spojrzenie. Przyjął wyzwanie, ale mrugnął jednym okiem - raz jeszcze prowokując rozlaną na policzkach czerwień - To już jawne wyznanie win? - miał zabrzmieć poważniej, ale mina jego gościa rozbroiła go wystarczająco szybko, by odsłonił zęby w szerokim uśmiechu, tym mocniej trwający na jego obliczu, im dłużej przysłuchiwał się zadziornym słowom. I nie ostrzegając, nachylił się odrobinę - Posiadam inne zdolności panno Moore, które mogłyby być równie przyjemne - w oczach drgała łobuzerska nuta i mieszanka właściwej mu..aury. Wrócił jednak do właściwej pozycji, obserwując dziewczęce lica w oczekiwaniu na konsekwentny efekt jego zabiegu.
Odetchnął cicho, przysłuchując się już - prawdopodobnie właściwej treści ich nieoczekiwanego spotkania. Na słowo protekcja zareagował czujnością, która przeganiała początkowa prowokację. Ciężko było mu odmawiać kobiecie, tym bardziej, gdy ta zwracała się do niego o opiekę. Dopiero dalsze tłumaczenie rozjaśniło źródło kłopotu, które dręczyło Sally. Abraxany.
No tak. Panna Moore przecież z tego powodu trafiła pod dach jego rodziców, dlatego pomagała przy aetonatach. Chociaż cechowała się wszechobecnym roztrzepaniem, miała niezwykle dobrą rękę do koni, także tych skrzydlatych. Zaplótł ramiona przed sobą, analizując pomysł i wizję, którą jego nieoczekiwany gość przedstawiał. Długo pracował jako auror, ale - nigdy nie zapomniał, ze kiedyś wieszczono mu przyszłość spadkobiercy hodowli Skamanderów. I gdyby nie splot...dramatycznych wypadków, dziś to on decydowałby o jej przyszłości. Ale był aurorem i tylko synem wielkiego znawcy aetonatów. I chociaż była to zabawna perspektywa, żona Samuela rzeczywiście mogła zająć się hodowlą. Jeśli tylko miałaby chęć i...predyspozycje.
- Mogę porozmawiać z ojcem - zaczął po chwili milczenia - ...ale zdajesz sobie sprawę, na co sie piszesz? - i nie chodziło nawet o konieczne na to inwestycje. Doświadczenie, czas i wystarczająco dużo cierpliwości. Wiedział jak trudne obejściu były aetonaty. A abraxany, chociaż zdawały się dużo bardziej toporne, posiadały równie charakterną naturę.
- Może dlatego, że to prawda, a nie przypadek? - dziewczyna wyraźnie się z nim droczyła, dlatego bez problemu podejmował grę na niepisanych zasadach zaczepki. Uniósł ciemną brew, gdy panna Moore uniosła ku niemu spojrzenie. Przyjął wyzwanie, ale mrugnął jednym okiem - raz jeszcze prowokując rozlaną na policzkach czerwień - To już jawne wyznanie win? - miał zabrzmieć poważniej, ale mina jego gościa rozbroiła go wystarczająco szybko, by odsłonił zęby w szerokim uśmiechu, tym mocniej trwający na jego obliczu, im dłużej przysłuchiwał się zadziornym słowom. I nie ostrzegając, nachylił się odrobinę - Posiadam inne zdolności panno Moore, które mogłyby być równie przyjemne - w oczach drgała łobuzerska nuta i mieszanka właściwej mu..aury. Wrócił jednak do właściwej pozycji, obserwując dziewczęce lica w oczekiwaniu na konsekwentny efekt jego zabiegu.
Odetchnął cicho, przysłuchując się już - prawdopodobnie właściwej treści ich nieoczekiwanego spotkania. Na słowo protekcja zareagował czujnością, która przeganiała początkowa prowokację. Ciężko było mu odmawiać kobiecie, tym bardziej, gdy ta zwracała się do niego o opiekę. Dopiero dalsze tłumaczenie rozjaśniło źródło kłopotu, które dręczyło Sally. Abraxany.
No tak. Panna Moore przecież z tego powodu trafiła pod dach jego rodziców, dlatego pomagała przy aetonatach. Chociaż cechowała się wszechobecnym roztrzepaniem, miała niezwykle dobrą rękę do koni, także tych skrzydlatych. Zaplótł ramiona przed sobą, analizując pomysł i wizję, którą jego nieoczekiwany gość przedstawiał. Długo pracował jako auror, ale - nigdy nie zapomniał, ze kiedyś wieszczono mu przyszłość spadkobiercy hodowli Skamanderów. I gdyby nie splot...dramatycznych wypadków, dziś to on decydowałby o jej przyszłości. Ale był aurorem i tylko synem wielkiego znawcy aetonatów. I chociaż była to zabawna perspektywa, żona Samuela rzeczywiście mogła zająć się hodowlą. Jeśli tylko miałaby chęć i...predyspozycje.
- Mogę porozmawiać z ojcem - zaczął po chwili milczenia - ...ale zdajesz sobie sprawę, na co sie piszesz? - i nie chodziło nawet o konieczne na to inwestycje. Doświadczenie, czas i wystarczająco dużo cierpliwości. Wiedział jak trudne obejściu były aetonaty. A abraxany, chociaż zdawały się dużo bardziej toporne, posiadały równie charakterną naturę.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
|zmiana stajlu
A więc jednak! Bądź - być może! On również w sposób jawny (lub przynajmniej częściowo jawny) przyznawał się do swej nie przypadkowej gry. Tak więc czy to z mej strony było jawne wyznanie winy?
- Nie bardziej jawne niż poczynione przed chwila przez pana, panie Skamander - zauważam odważnie, choć niewątpliwie już teraz lekkie zmieszanie się we mnie wkrada co potęguje czerwoność rumienia na mej twarzy. Wiem to bo ciepło mi się robi, a po kolejnych jego słowach to w ogóle uciekam wzrokiem gdzieś w bok i chrząkam znacząco czując, że rozmowa na mało stosowny i wygodny grunt dla mnie zboczyła. Przekomarzać się umiałam, a właściwie nauczyłam w stajniach, kiedy to nie raz przyszło mi zbywać mniej lub bardziej niepokorno-uszczypliwe komentarze kawalerów. Niemniej gdy te brnęły za daleko na jaw wychodziło moje totalne nieobycie i brak krzty doświadczenia. Nigdy nie trzymałam w sposób romantyczny mężczyzny za dłoń, a więc łatwo można było sobie wyobrazić jak bardzo speszyły mnie słowa pana Skamandera sugerujące nie wprost zapewne...wiele więcej.
Chcąc uciec od tematu trochę, zając myśli czymś innym - postanowiłam przejść do rzeczy.
- Nie. W sensie...nie potrzebuję by pan pomówił ze swoim ojcem. Myślałam o panu. Pańska rodzina zajmuje się hodowlą aeantonów, mają wyrobioną opinię, a najpewniej fakt, że zakupują Abraxany i odsprzedają je muglaczce...- przymknęłam oczy i wypuściłam powietrze. Nie było dla mnie to wcale łatwe. Mówić o sobie, jak o kimś gorszym, lecz prawda była taka, że w tym świecie moje pochodzenie o mnie świadczyło -...to mogłoby się odbić na ich reputacji. Niekorzystnie. Przyszłam specjalnie do pana, by się zapytać czy nie zechciałby pan zarejestrować hodowli na siebie. Nie musi pan nic w to inwestować - ja uzbieram środki i wszystko będę opłacać, możemy sporządzić odpowiednią umowę, lecz po prostu potrzebuję figuranta z odpowiednim nazwiskiem. Wszystko odbywałoby się pod pańskim szyldem, ja figurowałabym jako pracownik - oficjalnie. Nieoficjalnie to ja bym zarządzała wszystkim, a pan by mi użyczał tylko swego nazwiska. Ja wiem jak to wszystko brzmi i naturalnie rozumiem, że potrzebuje się być może pan namyślić - choć nawet wtedy nie oczekuję od pana zgody. Jeśli chce pan zobaczyć jakieś konkretne moje plany to ja nie widzę problemu. Wszystko jest do ustalenia i omówienia - czułam się zawstydzona prośba, jaką kierowałam do Skamandera. Niemniej nie znałam wielu ludzi z odpowiednimi wpływami, a i życie na ciągłej łasce hodowców zaczęło mnie nużyć tym bardziej, że chciałam na stałe związać się z tym zawodem bez obaw, że któregoś dnia zostanę po raz kolejny odprawiona - Kocham to, panie Skamander - podniosłam na niego swoje oczy w których połyskiwała powaga i szczerość - To że nie będzie to łatwe, a każdy dzień będzie innym wyzwaniem sprawia, że chcę się oddać temu zajęciu jeszcze bardziej
A więc jednak! Bądź - być może! On również w sposób jawny (lub przynajmniej częściowo jawny) przyznawał się do swej nie przypadkowej gry. Tak więc czy to z mej strony było jawne wyznanie winy?
- Nie bardziej jawne niż poczynione przed chwila przez pana, panie Skamander - zauważam odważnie, choć niewątpliwie już teraz lekkie zmieszanie się we mnie wkrada co potęguje czerwoność rumienia na mej twarzy. Wiem to bo ciepło mi się robi, a po kolejnych jego słowach to w ogóle uciekam wzrokiem gdzieś w bok i chrząkam znacząco czując, że rozmowa na mało stosowny i wygodny grunt dla mnie zboczyła. Przekomarzać się umiałam, a właściwie nauczyłam w stajniach, kiedy to nie raz przyszło mi zbywać mniej lub bardziej niepokorno-uszczypliwe komentarze kawalerów. Niemniej gdy te brnęły za daleko na jaw wychodziło moje totalne nieobycie i brak krzty doświadczenia. Nigdy nie trzymałam w sposób romantyczny mężczyzny za dłoń, a więc łatwo można było sobie wyobrazić jak bardzo speszyły mnie słowa pana Skamandera sugerujące nie wprost zapewne...wiele więcej.
Chcąc uciec od tematu trochę, zając myśli czymś innym - postanowiłam przejść do rzeczy.
- Nie. W sensie...nie potrzebuję by pan pomówił ze swoim ojcem. Myślałam o panu. Pańska rodzina zajmuje się hodowlą aeantonów, mają wyrobioną opinię, a najpewniej fakt, że zakupują Abraxany i odsprzedają je muglaczce...- przymknęłam oczy i wypuściłam powietrze. Nie było dla mnie to wcale łatwe. Mówić o sobie, jak o kimś gorszym, lecz prawda była taka, że w tym świecie moje pochodzenie o mnie świadczyło -...to mogłoby się odbić na ich reputacji. Niekorzystnie. Przyszłam specjalnie do pana, by się zapytać czy nie zechciałby pan zarejestrować hodowli na siebie. Nie musi pan nic w to inwestować - ja uzbieram środki i wszystko będę opłacać, możemy sporządzić odpowiednią umowę, lecz po prostu potrzebuję figuranta z odpowiednim nazwiskiem. Wszystko odbywałoby się pod pańskim szyldem, ja figurowałabym jako pracownik - oficjalnie. Nieoficjalnie to ja bym zarządzała wszystkim, a pan by mi użyczał tylko swego nazwiska. Ja wiem jak to wszystko brzmi i naturalnie rozumiem, że potrzebuje się być może pan namyślić - choć nawet wtedy nie oczekuję od pana zgody. Jeśli chce pan zobaczyć jakieś konkretne moje plany to ja nie widzę problemu. Wszystko jest do ustalenia i omówienia - czułam się zawstydzona prośba, jaką kierowałam do Skamandera. Niemniej nie znałam wielu ludzi z odpowiednimi wpływami, a i życie na ciągłej łasce hodowców zaczęło mnie nużyć tym bardziej, że chciałam na stałe związać się z tym zawodem bez obaw, że któregoś dnia zostanę po raz kolejny odprawiona - Kocham to, panie Skamander - podniosłam na niego swoje oczy w których połyskiwała powaga i szczerość - To że nie będzie to łatwe, a każdy dzień będzie innym wyzwaniem sprawia, że chcę się oddać temu zajęciu jeszcze bardziej
- To nie były winy panno Moor - skwitował krótko, nie głaszcząc uśmiechu. nadal nie rozumiał źródeł przybycia w jego progi młodziutkiej dziewczyny i mimo jego - chwilami zbyt pochopnych - ocen, nie liczył ani tym bardziej nie próbował zdobyć dla siebie...ją. Nie mógł zaprzeczyć, ze miała w sobie coś urokliwego i niezmiennie pociągał go sposób w jaki rumieniec zdobił jej policzki. Może była to podświadoma tęsknota za niewinnością, która tak łatwo płoszyła się pod pewnymi słowami?
I już w momencie, gdy zakończył dwuznaczność swoich słów - wiedział, ze się zagalopował. Co innego widzieć zakłopotanie, a co innego budzić mniej mieszane uczucia - Przepraszam - skiną ku dziewczynie głowę, odsuwając się na odległość, która nie miała prawa zahaczać o niedopowiedzenia. Przeszedł pod okno, przysiadając na parapecie. W jednej dłoni trzymam talerzyk z ciastem, który w kilku kęsach stracił swoją zawartość. Nawet nie wiedział, ze był tak głodny.
Słuchał kolejnych zdań już w większym skupieniu, nie pozwalając sobie odbiegać myślom zbyt daleko - Akurat o opinię by się nie martwili - możliwe, że ojciec wciąż posiadał aspiracje, by wydać jedyną córkę za szlachcica, ale... prawdopodobnie za sprawą matki w dużej mierze - poprzestał na swoich zamiarach. Troszczył się hodowlę, ale kwestia czystości krwi nie miała, aż takiego znaczenia. Mimo wszystko pozwolił by mówiła, nie przerywając jej aż do momentu, w którym - w końcu - wyjaśniła powód swojego przybycia. Obserwował jak na twarzy Sallu, zapewne z przejęcia, maluje się salwa emocji. Potrafił rozpoznać kogoś, kim kierowała pasja i nie miał wątpliwości, ze taka osoba stała przed nim.
- Może zacznę od tego, że...nie znam się na tym. Zapewne musiałbym sobie wiele przypomnieć, ale niezależnie od tego co mówisz - z ojcem musiałbym porozmawiać. Gdyby dowiedział się, że figuruję jako założyciel nowej hodowli, cóż...mógłby mieć mi nieco za złe - zacisnął usta, w zamyśleni spoglądając bardziej za siebie, w okno - To jest wykonalne i nawet mógłbym zainwestować, nie tylko świadcząc nazwiskiem - odwrócił twarz, na nowo spoglądając w jasne oczy dziewczyny - Plany na pewno się przydadzą, bo w tym momencie - oboje mamy słowo na potwierdzenie swoich racji. Nie jestem tylko pewien, czy zdołalibyśmy dziś wszystko ogarnąć - wiedział ile nad podobnymi działaniami siedzieli jego rodzice, ile wymagało pracy, czasu, sił i chęci. Ile z tego była skłonna poświęcić Sally? - To akurat działa na twoją korzyść - wygiął usta w uśmiech, odkładając pusty już talerzyk na brzeg parapetu - Masz w sobie zapał, to też dobrze. Tylko go utrzymaj, a my...myślę, że się dogadamy - pokonał odległość, która ich dzieliła - ...a jeśli czasem pojawisz się jeszcze z takim dobytkiem - wskazał ruchem głowy obłędnie pachnący sernik - to myślę, że współpraca mogłaby pójść całkiem...ujmująco - sen, a nawet chęć snu zeszła na dalszy plan. Miał jeszcze cały dzień (prawie), a tak zaskakujących gości - nie miewa się codziennie, tym bardziej, przynoszące tak smakowite argumenty. Sernik wygrał.
zt?
I już w momencie, gdy zakończył dwuznaczność swoich słów - wiedział, ze się zagalopował. Co innego widzieć zakłopotanie, a co innego budzić mniej mieszane uczucia - Przepraszam - skiną ku dziewczynie głowę, odsuwając się na odległość, która nie miała prawa zahaczać o niedopowiedzenia. Przeszedł pod okno, przysiadając na parapecie. W jednej dłoni trzymam talerzyk z ciastem, który w kilku kęsach stracił swoją zawartość. Nawet nie wiedział, ze był tak głodny.
Słuchał kolejnych zdań już w większym skupieniu, nie pozwalając sobie odbiegać myślom zbyt daleko - Akurat o opinię by się nie martwili - możliwe, że ojciec wciąż posiadał aspiracje, by wydać jedyną córkę za szlachcica, ale... prawdopodobnie za sprawą matki w dużej mierze - poprzestał na swoich zamiarach. Troszczył się hodowlę, ale kwestia czystości krwi nie miała, aż takiego znaczenia. Mimo wszystko pozwolił by mówiła, nie przerywając jej aż do momentu, w którym - w końcu - wyjaśniła powód swojego przybycia. Obserwował jak na twarzy Sallu, zapewne z przejęcia, maluje się salwa emocji. Potrafił rozpoznać kogoś, kim kierowała pasja i nie miał wątpliwości, ze taka osoba stała przed nim.
- Może zacznę od tego, że...nie znam się na tym. Zapewne musiałbym sobie wiele przypomnieć, ale niezależnie od tego co mówisz - z ojcem musiałbym porozmawiać. Gdyby dowiedział się, że figuruję jako założyciel nowej hodowli, cóż...mógłby mieć mi nieco za złe - zacisnął usta, w zamyśleni spoglądając bardziej za siebie, w okno - To jest wykonalne i nawet mógłbym zainwestować, nie tylko świadcząc nazwiskiem - odwrócił twarz, na nowo spoglądając w jasne oczy dziewczyny - Plany na pewno się przydadzą, bo w tym momencie - oboje mamy słowo na potwierdzenie swoich racji. Nie jestem tylko pewien, czy zdołalibyśmy dziś wszystko ogarnąć - wiedział ile nad podobnymi działaniami siedzieli jego rodzice, ile wymagało pracy, czasu, sił i chęci. Ile z tego była skłonna poświęcić Sally? - To akurat działa na twoją korzyść - wygiął usta w uśmiech, odkładając pusty już talerzyk na brzeg parapetu - Masz w sobie zapał, to też dobrze. Tylko go utrzymaj, a my...myślę, że się dogadamy - pokonał odległość, która ich dzieliła - ...a jeśli czasem pojawisz się jeszcze z takim dobytkiem - wskazał ruchem głowy obłędnie pachnący sernik - to myślę, że współpraca mogłaby pójść całkiem...ujmująco - sen, a nawet chęć snu zeszła na dalszy plan. Miał jeszcze cały dzień (prawie), a tak zaskakujących gości - nie miewa się codziennie, tym bardziej, przynoszące tak smakowite argumenty. Sernik wygrał.
zt?
Darkness brings evil things
the reckoning begins
- Nie, nie - nie trzeba - dodałam, słysząc przeprosiny z jego strony. Nic złego nie zrobił, niczego nie był winny i nie mógł być. W końcu zamieszałam się dobrowolnie w tę grę, podjęłam zabawę...która niefortunnie mnie przerosła. Nie powinien przepraszać, nie musiał - Jest pan bardzo wyrozumiałym człowiekiem, panie Skamander - dodałam zdając sobie sprawę, że rzucił to słowo po to bym poczuła się swobodniej, bym mogła wygramolić się z sideł w które sama się zagoniłam - Dziękuję - mruknęłam dając znak, że doceniam i dostrzegam jego dobroć wynikającą z tak dobrego gestu.
Ostatecznie pozwoliłam sobie po chwili ciszy chrząknąć upominająco i wylać z siebie swoje nadzieje, oczekiwania, prośby, pragnienia. Naturalnie po swoim wywodzie zamilkłam. Miałam wrażenie, ze mój żołądek wykręca się jak wyżynana ścierka.
- Naturalnie, rozumiem, jeśli jednak pan nie ma czasu na takie angażowanie się w sprawę, to wystarczy, że miałby pan chociażby pobieżną wiedzę. Nie musi pan wnikać w niuanse bezpośrednio. Mógłby pan być właścicielem, a ja kimś w rodzaju zarządcy. Formalnie. Teoretycznie. Jeśli jednak pan chce w to inwestować, lub się angażować...to mi to schlebia i jestem wdzięczna. Naprawdę. I rodzina...rozumiem - powtarzałam trochę to co już mówiłam wcześniej tłumacząc oczywistości i zastanawiając się czy na twarzy wskoczyły mi już wypieki podekscytowania.
- Tak, to oczywiste. Nie jestem naiwna, panie Skamander. No, dobrze - może trochę, w niektórych kwestiach...No ale tę sprawę studiuję od miesięcy i zdaję sobie sprawę, że czeka mnie drugie lub trzecie tyle - i to w kwestii samych formalności - Miałam nadzieję, ze udało mi się tym monologiem przekonać go, ze podchodzę do sprawy na poważnie, że na prawdę wszystko przemyślałam, że mi zależy i to nie jest jakiś głupi impuls, a coś o czym myślę od dawna - bo tak było. Pan Skamander jednak najwyraźniej mi uwierzył i zaufał...Miałam nadzieję, że uda mi się mu odwdzięczyć i nie zawieść.
- W takim razie będziemy w kontakcie, panie Skamander - powiedziałam mu na odchodne promieniejąc niczym słońce.
|zt
Ostatecznie pozwoliłam sobie po chwili ciszy chrząknąć upominająco i wylać z siebie swoje nadzieje, oczekiwania, prośby, pragnienia. Naturalnie po swoim wywodzie zamilkłam. Miałam wrażenie, ze mój żołądek wykręca się jak wyżynana ścierka.
- Naturalnie, rozumiem, jeśli jednak pan nie ma czasu na takie angażowanie się w sprawę, to wystarczy, że miałby pan chociażby pobieżną wiedzę. Nie musi pan wnikać w niuanse bezpośrednio. Mógłby pan być właścicielem, a ja kimś w rodzaju zarządcy. Formalnie. Teoretycznie. Jeśli jednak pan chce w to inwestować, lub się angażować...to mi to schlebia i jestem wdzięczna. Naprawdę. I rodzina...rozumiem - powtarzałam trochę to co już mówiłam wcześniej tłumacząc oczywistości i zastanawiając się czy na twarzy wskoczyły mi już wypieki podekscytowania.
- Tak, to oczywiste. Nie jestem naiwna, panie Skamander. No, dobrze - może trochę, w niektórych kwestiach...No ale tę sprawę studiuję od miesięcy i zdaję sobie sprawę, że czeka mnie drugie lub trzecie tyle - i to w kwestii samych formalności - Miałam nadzieję, ze udało mi się tym monologiem przekonać go, ze podchodzę do sprawy na poważnie, że na prawdę wszystko przemyślałam, że mi zależy i to nie jest jakiś głupi impuls, a coś o czym myślę od dawna - bo tak było. Pan Skamander jednak najwyraźniej mi uwierzył i zaufał...Miałam nadzieję, że uda mi się mu odwdzięczyć i nie zawieść.
- W takim razie będziemy w kontakcie, panie Skamander - powiedziałam mu na odchodne promieniejąc niczym słońce.
|zt
Dzień nie dłużył jej się niemiłosiernie - wręcz przeciwnie, gnał do przodu jak rozszalały buchorożec nie planując zatrzymać się nawet na chwilę. Nie przeszkadzało jej to, w jakiś sposób przywykła do spustoszeń, które siała anomalia, codziennie wezwania piętrzyły się przynosząc stan który pozwalał jej zwyczajnie nie myśleć. Akcja za akcją, zaklęcie za zaklęciem i tak cały dzień, nim nie wracała do domu który nie był jej, z którego jednak nadal nie potrafiła się wynieść. Zmęczona, nie zniechęcona, ale dziwnie spokojna. Postanowiła już co dalej - nie miała co do tego wątpliwości. I choć wykonywała swoją pracę równie sumiennie co zawsze podskórnie czuła gdzieś, że straciła już do niej serce, że nie przynosiło jej ono spełniania i radosci, które odczuwała wcześnie. Teraz? Teraz była ukierunkowana już w inną stroną, jak sądziła - tą właściwą.
Więc nie odpuszczała. Pustkę, która wypełniała pomieszczenia gdy jego nadal nie było, zajmowało kolejnymi stronicami ksiąg, które uważnie przeglądała chcąc przygotować się jak najmocniej, jak najbardziej na nadchodzący sprawdzian mający dać jednoznaczną odpowiedź - czy była wystarczająco dobra. Nadchodzący czas miał to zweryfikować.
Przerzuciła kolejną stronę opasłego tomiszcza traktującego o skomplikowanych sprawach i ich rozwiązaniach, musiała też nie tylko ćwiczyć ciało, ale nauczyć umysł do myślenia odpowiednim tokiem. Herbata znów zdążyła zrobić się zimna nim ją wypiła. Ostatnio tylko taką ją pijała - zimną, ale właściwie nie zwracała na to uwagi. Zerknęła na zegar który leniwie odnotowywał kolejną godzinę, pozwoliła sobie na chwilę przerwy. Uniosła dłoń i złapała za kubek zimnego napoju unosząc go do ust. Wzrokiem śledząc poruszającą się wskazówkę, myśli pomknęły w stronę Skamandera i nie potrafiła nie poczuć goryczy, która rozlała się po języku cicho szepczącej, że to wszystko było nie takie, jak powinno. Przymknęła powieki na chwilę, by otworzyć je zaraz po pierwszym słowie które dotarło do jej uszu ze zdziwieniem zauważając patronusa przed sobą. Zmarszczyła brwi próbując odnaleźć powód całego zdarzenia - jednak bezskutecznie. Pożar w Ministerstwie, nie tego się spodziewała, jednak fakt że dostała wezwanie jednoznacznie świadczył o tym, iż ogień mógł wymykać się spod kontroli, a poszkodowanych było więcej niż ratowników na zmianie mogących poradzić sobie z sytuacją. Podniosła się szybko, wsuwając stopy w skórzane buty do kostki i narzucając na ramiona jasny, długi płaszcz. Zanim jednak wyszła sięgnęła do kiszeni wydobywając różdżkę. Samuel pewnie był w Ministerstwie gdy to się stało, kto jeszcze? Czy powinna kogoś powiadomić, każda para rąk mogła być przydatna. Jeśli ona dostała wezwanie z pewnością wezwano i Vance. W jej głowie szybko pojawiło się kolejne nazwisko i to na wiadomości do niego postanowiła się skupić - Brendan.
- Expecto Patronum - wypowiedziała pewnie, mając nadzieję, że różdżka jej posłucha.
| korzystam z umiejętności Zakonu, ST 35
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
The member 'Justine Tonks' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 55
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 55
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Nigdy nie zastanawiała się, czemu jej patronus zmienił formę.Właściwie nie musiała. Choć zdziwieniem było dla niej obserwowanie przed sobą koziorożca, zamiast Bernardyna, który towarzyszył jej od czasu, gdy tylko nauczyła się przywoływać mglistego obrońcę. Nie wiedziała na jakiej zasadzie dokonuje się zmiana patronusa, czytała o tym kiedyś. O tym, że pod wpływem silnych emocji zwierzę może się zmienić. Ale znów, jej uczucie do Samuela od lat pozostawało niezmienne. Może to fakt przyznania się do nich sprawiał, że wszystko odwróciło się. Nie tęskniła ze bernardynem, ale też jeszcze nie do końca była przyzwyczajona.
Udało się, tylko prze chwilę Just patrzyła na postać koziorożca, którą przyjął jej patronus - nadal nie potrafiła się do niej przyzwyczaić. Zamrugała kilka razy wypowiadając wiadomość którą przekazała świetlistemu posłańcowi, by teleportować się w rejony Ministerstwa już chwilę później. Nie było czasu do stracenia, czas nie posiadał litości, nie nosił jej w sobie i Tonks nauczyła się w wieży. Wedy, kiedy zabrakło jej jedynie kilku minut. Wtedy, kiedy nie była w stanie pomóc. Miała nadzieję, że tym razem będzie inaczej. Z krótkiej notki która otrzymała, wynikało, że nie dzieje się dobrze. Nie mogło się dziać, skoro na miejsce wzywano posiłki, niektórzy - pewnie dokłądnie tak jak ona - dopiero niedawno wróciło do domu po zmianie która i tak nie nie należała do łałtwych. W obcenych czasach, kiedy to anomalie ogarniały cały świat trudno było o chwilę wytchnienia. Anomalnie dawały się we znaki wszystkim, nawet ratownikom, czy aurrorm - a może zwłaszcza im. Zmuszeni wręcz doużywania magii nie pozostawali niewidocznie dla anomalii, których nadal nikt nie porafił zatrzymać, tak samo jak niek tnie wiedział skąd się wzięły. Wiedziała jedno - teraz już od zawsze miała szanować czas. Ciche pyknięcie świadczyło o jej zniknięciu, pozostawiając pomieszczenie całkowicie pustym.
| zt na Long Acre
Udało się, tylko prze chwilę Just patrzyła na postać koziorożca, którą przyjął jej patronus - nadal nie potrafiła się do niej przyzwyczaić. Zamrugała kilka razy wypowiadając wiadomość którą przekazała świetlistemu posłańcowi, by teleportować się w rejony Ministerstwa już chwilę później. Nie było czasu do stracenia, czas nie posiadał litości, nie nosił jej w sobie i Tonks nauczyła się w wieży. Wedy, kiedy zabrakło jej jedynie kilku minut. Wtedy, kiedy nie była w stanie pomóc. Miała nadzieję, że tym razem będzie inaczej. Z krótkiej notki która otrzymała, wynikało, że nie dzieje się dobrze. Nie mogło się dziać, skoro na miejsce wzywano posiłki, niektórzy - pewnie dokłądnie tak jak ona - dopiero niedawno wróciło do domu po zmianie która i tak nie nie należała do łałtwych. W obcenych czasach, kiedy to anomalie ogarniały cały świat trudno było o chwilę wytchnienia. Anomalnie dawały się we znaki wszystkim, nawet ratownikom, czy aurrorm - a może zwłaszcza im. Zmuszeni wręcz doużywania magii nie pozostawali niewidocznie dla anomalii, których nadal nikt nie porafił zatrzymać, tak samo jak niek tnie wiedział skąd się wzięły. Wiedziała jedno - teraz już od zawsze miała szanować czas. Ciche pyknięcie świadczyło o jej zniknięciu, pozostawiając pomieszczenie całkowicie pustym.
| zt na Long Acre
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
Przedpokój
Szybka odpowiedź