Kryształowa sala
Strona 4 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Kryształowa sala
Dostać się do niej można zarówno z wnętrza rezydencji, jak i ze sławnych różanych ogrodów Rosierów przez jedno z przeszklonych łukowatych przejść, które wpuszczają do jej wnętrza dużo światła i zapewniają tym samym wspaniałe widoki. Z zewnątrz sala balowa nie wygląda na swe wymiary; musiała zostać obłożona odpowiednimi zaklęciami. Jej wysoko zawieszone sklepienie upstrzone zostało licznymi kryształowymi żyrandolami, które oświetlają zdobiące je, gustowne mozaiki nawiązujące kolorystyką i symboliką do tradycji rodu - i którym sala zawdzięcza swoją zwyczajową nazwę. Ciemny marmur ścian kontrastuje z jasnym, lakierowanym parkietem oraz złotymi kandelabrami rzeźbionymi w postacie nimf oraz pnące się róże. W powietrzu unosi się zapach tychże kwiatów mieszający się z wpadającą przez okna morską bryzą.
Trzymała różdżkę pewnie, wedle własnego upodobania. Pamiętała jak jeszcze w szkole pouczano ją, że powinna trzymać ją inaczej. Palec wskazujący podtrzymywał różdżkę od dołu, a wewnętrzna część jej dłoni skierowana była ku górze. Wyglądała trochę jakby trzymała ją lekko i nonszalancko, jednak tylko ona wiedziała, że trzyma ją na tyle mocno, by nie obawiać się iż przypadkiem ją wypuści, albo ktoś będzie w stanie wytrącić ją z jej dłoni. Ale on nawet nie próbował. Poprawił jeszcze miejsce do którego wcześniej przyłożyła swoją różdżkę co ją zaskoczyło, a jednocześnie przyniosło zadowolenie.
Czemu jednak na wszystkie smoki w jej rezerwacie nie zabrał swojej dłoni. Jaki miał powód, by nadal obejmować palcami jej nadgarstek? Nie znała na to odpowiedzi. Ale nie ruszała się, nie pokazywała też, że robi jej to jakąś różnicę. Nie robiło. Choć jego dotyk ją zaskoczył. Spodziewała się, że jego dłonie przyniosą chłód, jednaki z obliczem i spojrzeniem, którym ją częstował. Jednak, zrozumiała jak mocno się pomyliła, gdy palce dotknęły jej skóry. Paradoksalnie, dziwacznie niepasujące ciepło rozlało się po jej skórze w miejscach w których ją dotykał. Irracjonalnie, dziwaczne, całkowicie nie pasujące. Ale nie skupiała się na tym długo. Pilnowała, by jej różdżka wciskała się w jego krtań. A co ważniejsze - i trudniejsze - trzymała siebie w ramach, nie pozwalając by wściekły ogień rozlał się wokół i zabrał ze sobą żniwa. Był intruzem - oboje wiedzieli, że tak. I to ona miała teraz zadecydować o jego losie i, prawdopodobnie, gdyby postanowiła by spadł przypadkowo z klifu, albo złamał sobie dłoń, którą ośmielił się ją dotknąć, Tristan pomógłby jej dalej.
Tylko, czy zabicie go, dawało im jakiekolwiek korzyści?
Powstrzymała drgnięcie ciała, które wyłapała w ostatniej chwili możliwe do zatrzymania, gdy jego palce przesunęły się po jej skórze. Milczała, nie ruszając się o milimetr i choć zdawało się, że mocniej nie może już zmarszczyć brwi, te zmarszczyły się odrobinę bardziej. Oddech, który powoli wracał do normalności przyśpieszył lekko, ale trudno było stwierdzić dlaczego. Rosier zgoniła to na rozbudzoną przez niego tym gestem irytację i złość.
Brew znów jej drgnęła na słowa, które wydobyły się z jego ust. jednak nie skomentowała ich w żaden sposób zakładając, że z pewnością spróbuje się w jakiś sposób wykpić z tego, nie wyjawiając prawdziwego powodu swojego pobytu w jej zamku. Powstrzymać cisnące się na usta westchnięcie - a może bardziej warknięcie, gdy ponownie stwierdził, ze znalazł się tutaj przypadkowo. Jej brwi uniosły się ku górze, obie. I sama nie wiedziała, czy bardziej zdziwiło ją to, co powiedział, czy jego palce wędrujące po jej nadgarstku.
- Na litościwe smoki, Black. Posiadasz w ogóle instynkt samozachowawczy? - zapytała ostro, wyraźnie zirytowana, gdy po raz drugi poczuła jak jego palce przesuwają się po jej skórze, naciskając mało sprawnie na dłoń. - Jeśli próbujesz mnie w ten sposób uwieść, to średnio ci idzie. A puls… - uniosła lewą dłoń i złapała za tą, która obejmował jej nadgarstek. Jedynie po dotyku odszukała jego palec wskazujący i środkowy, ułożyła je odpowiednio na nadgarstku, który zwrócony był w tej chwili ku górze i docisnęła je, wskazując dokładnie jak mocno powinien nacisnąć. - mierzy się tak. Jednak nic ci to nie da, jeśli nie wiesz ile uderzeń powinieneś uzyskać na pół minuty. - wyrzucała z siebie słowa szybko, widocznie zła, nadal nie głośno, ledwie przecinając ciszę którą przed chwilą zapełniały jego słowa.
- Panienko Melisande… - zaczęła Prymulka, jednak różana dama odjęła lewą dłoń od ręki Blacka i gestem ręki nakazała skrzatce milczenie.
- Mów dalej. - nakazała Blackowi, utrzymując z nim stały kontakt wzrokowy. Wszystko to co mówił i co robił do tej pory było jednym, wielkim absurdem. Nawet jak na niego samego. Oblicze nadal ukazywało gniewnie zmarszczone brwi i lekkie wypieki, na policzkach obsypanych plebejskimi piegami, które z takiej odległości z pewnością był w stanie dostrzec. Ale nie przejmowała się nimi - już nie. Zdążyła zaakceptować, że nie otrzymała w spadku alabastrowej cery swojej matki. Piegi nie były w stanie opuścić jej dumnie uniesionego podbródka. Mało co było - wszak była Rosierem - klejnotem w koronie czystokrwistych rodów. - Może niezbyt mądre, jednak znajdując się tu przypadkiem jak głupiec postanowiłeś stać nie anonsując swojej obecności. Dlaczego? - zapytała, podkreślając słowo które padło już z jego ust dwa razy. Nie, nadal mu nie ufała. Nie dał jej ku temu żadnych powodów - ani wcześniej, ani teraz zakradając się jak złodziej, którym właśnie się stał kradnąc to, co było dla niej jedną z ważniejszych rzeczy, to, co nigdy nie było przeznaczone dla jego ciemnego spojrzenia. Na ostatnie ze słów, które wypowiedział nie zareagowała mierząc go przez kilka chwil w milczeniu.
- Co proponujesz? - zapytała więc po przeanalizowaniu możliwych sposób łatwego sprawdzenia jego prawdomówności. Skoro sam wysunął tę propozycję, musiał z pewnością posiadać też dla niej rozwiązanie.
Czemu jednak na wszystkie smoki w jej rezerwacie nie zabrał swojej dłoni. Jaki miał powód, by nadal obejmować palcami jej nadgarstek? Nie znała na to odpowiedzi. Ale nie ruszała się, nie pokazywała też, że robi jej to jakąś różnicę. Nie robiło. Choć jego dotyk ją zaskoczył. Spodziewała się, że jego dłonie przyniosą chłód, jednaki z obliczem i spojrzeniem, którym ją częstował. Jednak, zrozumiała jak mocno się pomyliła, gdy palce dotknęły jej skóry. Paradoksalnie, dziwacznie niepasujące ciepło rozlało się po jej skórze w miejscach w których ją dotykał. Irracjonalnie, dziwaczne, całkowicie nie pasujące. Ale nie skupiała się na tym długo. Pilnowała, by jej różdżka wciskała się w jego krtań. A co ważniejsze - i trudniejsze - trzymała siebie w ramach, nie pozwalając by wściekły ogień rozlał się wokół i zabrał ze sobą żniwa. Był intruzem - oboje wiedzieli, że tak. I to ona miała teraz zadecydować o jego losie i, prawdopodobnie, gdyby postanowiła by spadł przypadkowo z klifu, albo złamał sobie dłoń, którą ośmielił się ją dotknąć, Tristan pomógłby jej dalej.
Tylko, czy zabicie go, dawało im jakiekolwiek korzyści?
Powstrzymała drgnięcie ciała, które wyłapała w ostatniej chwili możliwe do zatrzymania, gdy jego palce przesunęły się po jej skórze. Milczała, nie ruszając się o milimetr i choć zdawało się, że mocniej nie może już zmarszczyć brwi, te zmarszczyły się odrobinę bardziej. Oddech, który powoli wracał do normalności przyśpieszył lekko, ale trudno było stwierdzić dlaczego. Rosier zgoniła to na rozbudzoną przez niego tym gestem irytację i złość.
Brew znów jej drgnęła na słowa, które wydobyły się z jego ust. jednak nie skomentowała ich w żaden sposób zakładając, że z pewnością spróbuje się w jakiś sposób wykpić z tego, nie wyjawiając prawdziwego powodu swojego pobytu w jej zamku. Powstrzymać cisnące się na usta westchnięcie - a może bardziej warknięcie, gdy ponownie stwierdził, ze znalazł się tutaj przypadkowo. Jej brwi uniosły się ku górze, obie. I sama nie wiedziała, czy bardziej zdziwiło ją to, co powiedział, czy jego palce wędrujące po jej nadgarstku.
- Na litościwe smoki, Black. Posiadasz w ogóle instynkt samozachowawczy? - zapytała ostro, wyraźnie zirytowana, gdy po raz drugi poczuła jak jego palce przesuwają się po jej skórze, naciskając mało sprawnie na dłoń. - Jeśli próbujesz mnie w ten sposób uwieść, to średnio ci idzie. A puls… - uniosła lewą dłoń i złapała za tą, która obejmował jej nadgarstek. Jedynie po dotyku odszukała jego palec wskazujący i środkowy, ułożyła je odpowiednio na nadgarstku, który zwrócony był w tej chwili ku górze i docisnęła je, wskazując dokładnie jak mocno powinien nacisnąć. - mierzy się tak. Jednak nic ci to nie da, jeśli nie wiesz ile uderzeń powinieneś uzyskać na pół minuty. - wyrzucała z siebie słowa szybko, widocznie zła, nadal nie głośno, ledwie przecinając ciszę którą przed chwilą zapełniały jego słowa.
- Panienko Melisande… - zaczęła Prymulka, jednak różana dama odjęła lewą dłoń od ręki Blacka i gestem ręki nakazała skrzatce milczenie.
- Mów dalej. - nakazała Blackowi, utrzymując z nim stały kontakt wzrokowy. Wszystko to co mówił i co robił do tej pory było jednym, wielkim absurdem. Nawet jak na niego samego. Oblicze nadal ukazywało gniewnie zmarszczone brwi i lekkie wypieki, na policzkach obsypanych plebejskimi piegami, które z takiej odległości z pewnością był w stanie dostrzec. Ale nie przejmowała się nimi - już nie. Zdążyła zaakceptować, że nie otrzymała w spadku alabastrowej cery swojej matki. Piegi nie były w stanie opuścić jej dumnie uniesionego podbródka. Mało co było - wszak była Rosierem - klejnotem w koronie czystokrwistych rodów. - Może niezbyt mądre, jednak znajdując się tu przypadkiem jak głupiec postanowiłeś stać nie anonsując swojej obecności. Dlaczego? - zapytała, podkreślając słowo które padło już z jego ust dwa razy. Nie, nadal mu nie ufała. Nie dał jej ku temu żadnych powodów - ani wcześniej, ani teraz zakradając się jak złodziej, którym właśnie się stał kradnąc to, co było dla niej jedną z ważniejszych rzeczy, to, co nigdy nie było przeznaczone dla jego ciemnego spojrzenia. Na ostatnie ze słów, które wypowiedział nie zareagowała mierząc go przez kilka chwil w milczeniu.
- Co proponujesz? - zapytała więc po przeanalizowaniu możliwych sposób łatwego sprawdzenia jego prawdomówności. Skoro sam wysunął tę propozycję, musiał z pewnością posiadać też dla niej rozwiązanie.
I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Był w stanie dostrzec tak wiele, gdy przyglądał się wnikliwie jej twarzy. I nie czynił obserwacji tylko powierzchownych, bo w takim wypadku ujrzałby jedynie piegi, a potem może uznałby je we własnych myślach za znośne, a w ostateczności może i za urokliwe. W jej mimice dostrzegał prawdę wszelkich poruszeń ciała, które dawały mu obraz rozlicznych uczuć, co targały obecnie jej duszą. Jakże ją irytował każdym swoim słowem i działaniem. Sądził, że nic nie zmaże już jego winy za wtargnięcie do jej królestwa bez zaproszenia. Możność oglądania jej tańca była przywilejem zarezerwowanych dla najbliższych, dlatego tym bardziej gniew w lady Rosier rozbudzała jego obecność. Choć kierowała ku niemu jedynie negatywne uczucia, przede wszystkim złość i irytację, to jednak nie mogła ukryć, że pozostają one gwałtowne i bardzo niechciane. Zmuszał ją nieustannie do działania, gdy przy każdym spotkaniu stawiał przed nią wyzwania. Bardzo nie chciała z nim przegrać, ot tak oddać mu pola do działania. Wykorzystała więc swoją przewagę w zdobytej wiedzy z zakresu anatomii. Udowodniła mu, że nie wie tyle, co ona, choć zdecydowała się przy tym na utrzymanie jego dotyku dłużej na swojej ręce.
– Uwieść? – powtórzył po niej prawie od razu, nieco bezwiednie, nie kryjąc własnego zdziwienia wzbudzonego już przez samo brzmienie tego słowa, tak bardzo nieodpowiedniego do całej sytuacji. Miałby jej w jakimkolwiek stopniu pragnąć? Nie miał pojęcia dlaczego doszła do tak niemądrego wniosku. Po prostu kiedyś wyczytał w jednej z ksiąg, że przez badanie pulsu można ukoić czyjeś nerwy. Może jego umysł w nerwowej sytuacji wyrwał ten dziwny pomysł z jakiegoś znacznie szerszego kontekstu. Cóż, nie miał wprawy, nie przykładał się nigdy do nauki anatomii, co dopiero po latach zaczynało stanowić coraz większe zaniedbanie. Jednak szybki pokaz lady Rosier pozwolił mu uwierzyć, że jest jeszcze dla niego szansa na nadrobienie braków. Nie poczuł się jednak speszony swoją pierwszą nieudaną próbą zmierzenia komuś pulsu, był na swój sposób rozbawiony podobnym obrotem ich dyskusji. Zabawne było to, że beształa go za brak podstawowej wiedzy w chwili, kiedy jednym pchnięciem różdżki mogła przebić mu krtań. Pokierowała jego palcami, a potem pozwoliła naprzeć na żyłę obecną pod skórą. – Ile uderzeń? – spytał z zainteresowaniem, zapewne wystawiając jej cierpliwość na próbę, jednak nie potrafił nie rzucić jej kolejnego wyzwania, gdy z taką irytacją marszczyła brwi. Uniósł jeden z kącików ust ledwo zarysowując uśmiech, jednak szybko sprowadził go w dół, bo jednak bezpieczniej było trzymać się chłodu i powagi. Tylko mięśnie jego ramion rozluźniły się nieco, nie wiedzieć czemu. Czy to podświadomość dawała mu przedwcześnie znać, że jednak ujdzie z życiem z tej strasznej przygody?
Nie było możliwości, aby zbył jej pytanie, ponieważ jej różdżka wciąż znajdowała się zbyt blisko niego. Ale właściwie wcale nie szukał sposobności do uniknięcia przesłuchania, konfrontacji nadal nie mógł uniknąć. Znów postawił na całkowitą szczerość, choć nie łudził się, że zostanie to jakkolwiek docenione. – Usłyszałem muzykę i za nią podążyłem, wierząc, że za jej sprawą odnajdę domowników i poproszę ich o pomoc – wyznał bez zająknięcia, bo ta część historii nie budziła żadnych kontrowersji. Znalazł się w pustym korytarzu, który nijak nie zdradzał mu tego, w czyjej posiadłości się znalazła. Dopiero wystrój sali balowej ujawnił mu tę prawdę. – Zauważyłem tańczącą damę i miałem już się odezwać, ale wtedy cię rozpoznałem. Przez moment byłem zbyt zaskoczony. Nie chciałem ci przerwać – wcale nie chciał aby przez niego kończyła swój osobisty akt piękna. – Wiedziałem, że nie przyjmiesz mnie z radością. Mogłem wyjść i pewnie bym tak zrobił, gdybyś mnie nie dostrzegła – to było tylko rzucone przypuszczenie, a przecież pamiętał doskonale, że nie potrafił oderwać wzroku od poruszającego się w takt muzyki kobiecego ciała. – Albo dalej tylko bym stał i rozważał jakim to przekleństwem mnie powitasz, bądź jak donośnym krzykiem oznajmisz wszystkim moją obecność, gdy już mnie zauważysz.
Miała wszelkie prawo zaalarmować wrzaskiem całą rezydencję, że ktoś nagle i niespodziewanie zakłócił jej spokój. Zaskoczyła go dumną postawą, bo i zachowywała się z początku tak, jakby nic się nie wydarzyło. Spokój okazał się pozorny i trwał zaledwie chwilę. Chciał się jakoś zrehabilitować w jej oczach i widział tylko jedną na to szansę. Musiał dowieść, że czkawka teleportacyjna nie jest jedynie żenującą wymówką.
– Rozmowę – zaproponował śmiało, zdradzając w końcu swój pomysł. – Rozmawiajmy póki znów nie czknę i nie zniknę ci z oczu – rozwinął nieco swoją koncepcję, przy czym nie drgnął nawet o milimetr. Dalej znajdowali się w abstrakcyjnej pozycji. Ona trzymała różdżkę przy jego krtani, on dalej trzymał jej dłoń, nie odejmując palców od pulsującej żyły. Któreś z nich musiało w końcu skapitulować. Wypuścił z objęcia dłoń damy, nieprzerwanie wpatrując się w nią z całą intensywnością, na jaką mogło sobie pozwolić spojrzenie ciemnych oczu. – Choć przypuszczam, że wolałabyś pożegnać mnie jak najszybciej – skrzat domowy czekał tylko, aby pozbyć się nieproszonego gościa, nawet nie musiał spojrzeć na tę istotę, aby to wiedzieć. Każdy przedstawiciel tego poddańczego gatunku zrobiłby wiele na zaledwie skinienie osoby, której pozostawał oddany.
– Uwieść? – powtórzył po niej prawie od razu, nieco bezwiednie, nie kryjąc własnego zdziwienia wzbudzonego już przez samo brzmienie tego słowa, tak bardzo nieodpowiedniego do całej sytuacji. Miałby jej w jakimkolwiek stopniu pragnąć? Nie miał pojęcia dlaczego doszła do tak niemądrego wniosku. Po prostu kiedyś wyczytał w jednej z ksiąg, że przez badanie pulsu można ukoić czyjeś nerwy. Może jego umysł w nerwowej sytuacji wyrwał ten dziwny pomysł z jakiegoś znacznie szerszego kontekstu. Cóż, nie miał wprawy, nie przykładał się nigdy do nauki anatomii, co dopiero po latach zaczynało stanowić coraz większe zaniedbanie. Jednak szybki pokaz lady Rosier pozwolił mu uwierzyć, że jest jeszcze dla niego szansa na nadrobienie braków. Nie poczuł się jednak speszony swoją pierwszą nieudaną próbą zmierzenia komuś pulsu, był na swój sposób rozbawiony podobnym obrotem ich dyskusji. Zabawne było to, że beształa go za brak podstawowej wiedzy w chwili, kiedy jednym pchnięciem różdżki mogła przebić mu krtań. Pokierowała jego palcami, a potem pozwoliła naprzeć na żyłę obecną pod skórą. – Ile uderzeń? – spytał z zainteresowaniem, zapewne wystawiając jej cierpliwość na próbę, jednak nie potrafił nie rzucić jej kolejnego wyzwania, gdy z taką irytacją marszczyła brwi. Uniósł jeden z kącików ust ledwo zarysowując uśmiech, jednak szybko sprowadził go w dół, bo jednak bezpieczniej było trzymać się chłodu i powagi. Tylko mięśnie jego ramion rozluźniły się nieco, nie wiedzieć czemu. Czy to podświadomość dawała mu przedwcześnie znać, że jednak ujdzie z życiem z tej strasznej przygody?
Nie było możliwości, aby zbył jej pytanie, ponieważ jej różdżka wciąż znajdowała się zbyt blisko niego. Ale właściwie wcale nie szukał sposobności do uniknięcia przesłuchania, konfrontacji nadal nie mógł uniknąć. Znów postawił na całkowitą szczerość, choć nie łudził się, że zostanie to jakkolwiek docenione. – Usłyszałem muzykę i za nią podążyłem, wierząc, że za jej sprawą odnajdę domowników i poproszę ich o pomoc – wyznał bez zająknięcia, bo ta część historii nie budziła żadnych kontrowersji. Znalazł się w pustym korytarzu, który nijak nie zdradzał mu tego, w czyjej posiadłości się znalazła. Dopiero wystrój sali balowej ujawnił mu tę prawdę. – Zauważyłem tańczącą damę i miałem już się odezwać, ale wtedy cię rozpoznałem. Przez moment byłem zbyt zaskoczony. Nie chciałem ci przerwać – wcale nie chciał aby przez niego kończyła swój osobisty akt piękna. – Wiedziałem, że nie przyjmiesz mnie z radością. Mogłem wyjść i pewnie bym tak zrobił, gdybyś mnie nie dostrzegła – to było tylko rzucone przypuszczenie, a przecież pamiętał doskonale, że nie potrafił oderwać wzroku od poruszającego się w takt muzyki kobiecego ciała. – Albo dalej tylko bym stał i rozważał jakim to przekleństwem mnie powitasz, bądź jak donośnym krzykiem oznajmisz wszystkim moją obecność, gdy już mnie zauważysz.
Miała wszelkie prawo zaalarmować wrzaskiem całą rezydencję, że ktoś nagle i niespodziewanie zakłócił jej spokój. Zaskoczyła go dumną postawą, bo i zachowywała się z początku tak, jakby nic się nie wydarzyło. Spokój okazał się pozorny i trwał zaledwie chwilę. Chciał się jakoś zrehabilitować w jej oczach i widział tylko jedną na to szansę. Musiał dowieść, że czkawka teleportacyjna nie jest jedynie żenującą wymówką.
– Rozmowę – zaproponował śmiało, zdradzając w końcu swój pomysł. – Rozmawiajmy póki znów nie czknę i nie zniknę ci z oczu – rozwinął nieco swoją koncepcję, przy czym nie drgnął nawet o milimetr. Dalej znajdowali się w abstrakcyjnej pozycji. Ona trzymała różdżkę przy jego krtani, on dalej trzymał jej dłoń, nie odejmując palców od pulsującej żyły. Któreś z nich musiało w końcu skapitulować. Wypuścił z objęcia dłoń damy, nieprzerwanie wpatrując się w nią z całą intensywnością, na jaką mogło sobie pozwolić spojrzenie ciemnych oczu. – Choć przypuszczam, że wolałabyś pożegnać mnie jak najszybciej – skrzat domowy czekał tylko, aby pozbyć się nieproszonego gościa, nawet nie musiał spojrzeć na tę istotę, aby to wiedzieć. Każdy przedstawiciel tego poddańczego gatunku zrobiłby wiele na zaledwie skinienie osoby, której pozostawał oddany.
Alphard Black
Zawód : specjalista ds. stosunków hiszpańsko-brytyjskich w Departamencie MWC
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
step between the having it all
and giving it up
and giving it up
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Była wściekła. Rozwścieczona jak smok, któremu ktoś stanął na drodze, czuła ogień krąży wewnątrz niej w jej krwiobiegu. I podobało jej się to. Nie tylko uczucie, które wypełniało ją całą, ale to, że to ona rozdawała tutaj karty. To ona była panią sytuacji, a władza, którą posiadła smakowała cicho. Była przyzwyczajona do wydawania poleceń, do kontrolowania sytuacji, do ludzi, którzy wypełniali jej słowa. Ale oni robili to dobrowolnie, lub dostawali za to sowitą zapłatę. Black nie należał do żadnej z tych grup i to chyba podobało jej się najbardziej. Ale ogień zelżał i to rozwścieczyło ją jeszcze bardziej. Jego dotyk, ciepły, a jednak gaszący rozgrzane serce. Jak śmiał w ogóle jej dotykać? Nawet, jeśli zrobił to po to, by poprawić miejsce w które celowała. Nie miał prawa przecież jej dotykać. Wściekłość dobijała się dalej, jakby przygaszona, ale doskonale podniecająca ogień irytacji, gdy jego palce poruszyły się po jej skórze. Palce rozwarły się lekko, by zaraz zacisnąć dokładniej na różdżce. Wściekłość, irytacji i zdezorientowanie. Wszystko to mieszało się w niej i wiele wysiłku kosztowało ją skupienie się na tym, co było najważniejsze. Z początku myślała, że próbuje ją rozkojarzyć, wymknąć się po pozornym oddaniu jej sytuacji. Dopiero drugi ruch jego palców i nacisk na nadgarstku uświadomiły, co próbuje zrobić. Choć nie mogła zrozumieć ani po co, ani dlaczego. Jasnym było, że jej puls gna jak szalony. Nie starała się nawet ukrywać tym razem złości, co oznajmiały gniewnie marszczące się brwi.
- Dość nieudolnie. - potwierdziła, dodając do tego przytyk. Obserwując zmianę na jego twarzy. Zdziwienie, które wykwitło wraz z wypuszczonym słowem. Chciała go sprowokować, zobaczyć coś innego niż ten zimny, cholerny spokój, który sprawiał, że zdawało się iż nie robi sobie nic z różdżki, skierowanej w jego krtań. Więc wściekłość wzrastała znów. Słodki był smak słów, którymi mogła dać mu do zrozumienia, że wie lepiej.
Na jego pytanie wzięła głębszy wdech w usta w niemym oburzeniu. Zasznurowała je też zaraz. A na uniesiony zaledwie na chwilę kącik ust ku górze pchnęła różdżką wciskając ją w jego szyję mocniej. Sama zbliżyła się odrobinę bardziej, unosząc się lekko na palcach. - Trzydzieści do trzydziestu pięciu. - pchnęła jeszcze odrobinę mocniej różdżkę, by zaraz cofnąć ją i opaść na pięty. Nie powiedziała nic więcej, nie zamierzała teraz edukować Blacka, dodawać, że średnia norma dorosłego człowieka gdy jest spokojny i wypoczęty waha się między sześćdziesiąt, a siedemdziesiąt. Że otrzymany wynik po trzydziestu sekundowym pomiarze należy jeszcze pomnożyć.
Badała uważnie jego twarz gdy mówił, przesuwała spojrzenie z ciemnych źrenic na wargi i wracała do oczu na nich się zatrzymując. Pierwsza część jego tłumaczenia niosła w sobie jeszcze coś z rozsądku, choć Melisande nadal poddawała pod wątpliwość prawdziwość jego słów. To kolejne słowa sprawiły, że jej brwi drgnęły pogłębiając zmarszczkę na kilka krótkich chwil. Miał się odezwać, ale zaskoczyła go jej jednostka więc postanowił milczeć? Bo co, bo nie chciał jej przerywać? Dlaczego? Odpowiedź pojawiła się chwilę później i może i niosła w sobie prawdę. Ale czego się spodziewał? Pogawędki przy dobrym merlocie? Wyciągnęła przecież ku niemu swoją dłoń - nie tak dawno temu. A on z premedytacją i już wcześniejszym zamiarem odtrącił ją.
- Wszedłeś do kryształowej sali, zrozumiałeś, że zjawiłeś się w domu róż i zaskoczyło cię to, że spotkałeś jedną z nich? - zapytała nawet nie próbując ukryć ironii okraszonego niedowierzaniem, które osiadły na wypowiadanych przez nią słowach. - Nie chciałeś mi przerywać? - zapytała i zaśmiała się ponuro, krótko, nie odpuszczając od niego stalowego spojrzenia. Znów poczuła jak ogarnia ją swojego rodzaju oburzenie. Nie chciał, a jednak to zrobił. Problem pojawiał się jednak już wcześniej. Nie wierzyła kompletnie w to, że nie chciał tego zrobić. Bliżej znajdowała się myśli, że wtargnął tutaj z premedytacją, by zaburzyć jej spokój, a później móc kpić z niej otwarcie przy niej i za jej plecami. Nie miało znaczenia, że było kilka luk których nie miała jak wypełnić; choćby - skąd wiedział, że odda się ćwiczeniom właśnie teraz i właśnie tutaj? Ta druga wersja, którą utkała dla samej siebie, zdawała jej się jednak racjonalniejsza.
Słuchała uważnie propozycji, którą wypowiedział nie spuszczając z niego jasnego, tym razem nieprzeniknionego już spojrzenia. Jej oddech powoli powracał do normy, czuła, że jej pierś unosi się spokojniej. A myśli stają się bardziej przejrzyste. Pozwoliłaby by wypowiedział ją do końca, poczuła, jak ciepły dotyk opuszcza jej skórę, ale nie zerknęła w kierunku jego dłoni. Cisza zatańczyła między nimi gdy poddawała rozważeniu to, co wydobywa się z jego ust. Jego plan mógł rzeczywiście udowodnić jego prawdomówność. Ale nie to dla Melisande było priorytetem. Nie chciała, by posiadał widok jej jednostki, gdy oddaje się temu, co dla niej najdroższe.
- Rozmowa nie będzie konieczna. - odezwała się po krótkiej chwili milczenia, nieprzerwanie mierząc w niego różdżką. - Już postanowiłam. Po wszystkim Prymulka odstawi cię do twojej kamienicy. - skrzatka dygnęła lekko mamrocząc cicho jak sobie panienka życzy. Sama Melisande nie zwróciła na nią uwagi, zamiast tego cofnęła się odrobinę, by zyskać większą i swobodniejszą możliwość manewowania dłonią, która nadal wycelowana była w Alpharda. - Usunę ci to wspomnienie. - wspaniałomyślnie podzieliła się z nim swoją decyzją. Tak, to było zdecydowanie najlepsze wyjście. Nie będzie pamiętał jej takiej, odkrytej, oddanej, obnażonej.
Musiał zapomnieć.
- Dość nieudolnie. - potwierdziła, dodając do tego przytyk. Obserwując zmianę na jego twarzy. Zdziwienie, które wykwitło wraz z wypuszczonym słowem. Chciała go sprowokować, zobaczyć coś innego niż ten zimny, cholerny spokój, który sprawiał, że zdawało się iż nie robi sobie nic z różdżki, skierowanej w jego krtań. Więc wściekłość wzrastała znów. Słodki był smak słów, którymi mogła dać mu do zrozumienia, że wie lepiej.
Na jego pytanie wzięła głębszy wdech w usta w niemym oburzeniu. Zasznurowała je też zaraz. A na uniesiony zaledwie na chwilę kącik ust ku górze pchnęła różdżką wciskając ją w jego szyję mocniej. Sama zbliżyła się odrobinę bardziej, unosząc się lekko na palcach. - Trzydzieści do trzydziestu pięciu. - pchnęła jeszcze odrobinę mocniej różdżkę, by zaraz cofnąć ją i opaść na pięty. Nie powiedziała nic więcej, nie zamierzała teraz edukować Blacka, dodawać, że średnia norma dorosłego człowieka gdy jest spokojny i wypoczęty waha się między sześćdziesiąt, a siedemdziesiąt. Że otrzymany wynik po trzydziestu sekundowym pomiarze należy jeszcze pomnożyć.
Badała uważnie jego twarz gdy mówił, przesuwała spojrzenie z ciemnych źrenic na wargi i wracała do oczu na nich się zatrzymując. Pierwsza część jego tłumaczenia niosła w sobie jeszcze coś z rozsądku, choć Melisande nadal poddawała pod wątpliwość prawdziwość jego słów. To kolejne słowa sprawiły, że jej brwi drgnęły pogłębiając zmarszczkę na kilka krótkich chwil. Miał się odezwać, ale zaskoczyła go jej jednostka więc postanowił milczeć? Bo co, bo nie chciał jej przerywać? Dlaczego? Odpowiedź pojawiła się chwilę później i może i niosła w sobie prawdę. Ale czego się spodziewał? Pogawędki przy dobrym merlocie? Wyciągnęła przecież ku niemu swoją dłoń - nie tak dawno temu. A on z premedytacją i już wcześniejszym zamiarem odtrącił ją.
- Wszedłeś do kryształowej sali, zrozumiałeś, że zjawiłeś się w domu róż i zaskoczyło cię to, że spotkałeś jedną z nich? - zapytała nawet nie próbując ukryć ironii okraszonego niedowierzaniem, które osiadły na wypowiadanych przez nią słowach. - Nie chciałeś mi przerywać? - zapytała i zaśmiała się ponuro, krótko, nie odpuszczając od niego stalowego spojrzenia. Znów poczuła jak ogarnia ją swojego rodzaju oburzenie. Nie chciał, a jednak to zrobił. Problem pojawiał się jednak już wcześniej. Nie wierzyła kompletnie w to, że nie chciał tego zrobić. Bliżej znajdowała się myśli, że wtargnął tutaj z premedytacją, by zaburzyć jej spokój, a później móc kpić z niej otwarcie przy niej i za jej plecami. Nie miało znaczenia, że było kilka luk których nie miała jak wypełnić; choćby - skąd wiedział, że odda się ćwiczeniom właśnie teraz i właśnie tutaj? Ta druga wersja, którą utkała dla samej siebie, zdawała jej się jednak racjonalniejsza.
Słuchała uważnie propozycji, którą wypowiedział nie spuszczając z niego jasnego, tym razem nieprzeniknionego już spojrzenia. Jej oddech powoli powracał do normy, czuła, że jej pierś unosi się spokojniej. A myśli stają się bardziej przejrzyste. Pozwoliłaby by wypowiedział ją do końca, poczuła, jak ciepły dotyk opuszcza jej skórę, ale nie zerknęła w kierunku jego dłoni. Cisza zatańczyła między nimi gdy poddawała rozważeniu to, co wydobywa się z jego ust. Jego plan mógł rzeczywiście udowodnić jego prawdomówność. Ale nie to dla Melisande było priorytetem. Nie chciała, by posiadał widok jej jednostki, gdy oddaje się temu, co dla niej najdroższe.
- Rozmowa nie będzie konieczna. - odezwała się po krótkiej chwili milczenia, nieprzerwanie mierząc w niego różdżką. - Już postanowiłam. Po wszystkim Prymulka odstawi cię do twojej kamienicy. - skrzatka dygnęła lekko mamrocząc cicho jak sobie panienka życzy. Sama Melisande nie zwróciła na nią uwagi, zamiast tego cofnęła się odrobinę, by zyskać większą i swobodniejszą możliwość manewowania dłonią, która nadal wycelowana była w Alpharda. - Usunę ci to wspomnienie. - wspaniałomyślnie podzieliła się z nim swoją decyzją. Tak, to było zdecydowanie najlepsze wyjście. Nie będzie pamiętał jej takiej, odkrytej, oddanej, obnażonej.
Musiał zapomnieć.
I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
To nie był pierwszy raz, kiedy się przed nią wygłupił. W jej obecności już wcześniej popełniał błędy, które powodowane były przede wszystkim jego nieprzemyślanym działaniem, gdy irytacja przysłaniała zdrowy rozsądek. Nigdy jednak nie kierowała nim chęć zdobycia jej serca. Zdobywał tylko jej uwagę, aby dać im sposobność wymiany ostrymi komentarzami, nawet jeśli o jedwabistej wymowie. Podkreślanie jednak tego, że nie chciał jej uwieść byłoby tylko bardziej upodlające. Na pewno wiedziała, że rzucone podejrzenie, iż śmiał o nią zabiegać, jest niedorzeczne. Miała okazję szydzić z braku jego wiedzy w bardzo mgliście znanym mu obszarze, tak niezwykle dalekim pomimo obecności utalentowanego uzdrowiciela w najbliższym rodzinnym kręgu. Rozpościerała nad nim swe władztwo, lecz zdołał na krótką chwilę zburzyć jej pewność. Właściwie to nie sądził, że nagła chęć pogłębienia anatomicznej wiedzy zawarta w pytaniu, ledwo podszyta śladową ilością zuchwalstwa, rozchyli jej usta, zdradzając tym samym zdumienie. Tego oczekiwał, jednak liczył też na jej pokłady opanowania. W odpowiedzi wyraziściej zaznaczyła obecność różdżki przy jego gardle, zmniejszając tym samym dystans i wzbijając się wyżej na palcach. Zapewne w innych okolicznościach wyśmiałby jej zapędy do próby równania się z nim nawet w fizycznym aspekcie. Choć uzyskał odpowiedź z jej strony, to i tak nie potrafił skrawka nowo zdobytej wiedzy wykorzystać w praktyce.
Próbował złożyć satysfakcjonujące ją wyjaśnienia, jednak to od początku była przegrana bitwa. Skazany był na porażkę, ponieważ sam pewnego czerwcowego dnia sprawił, że ich powierzchowna relacja przez lata opierana na obojętności nagle nabrała wyrazu niechęci i wrogości. Wpatrywała się w niego, zapewne szukając pęknięć w jego masce powagi, takim zachowaniem od samego początku podważając jego prawdomówność. I miała do tego prawo. Ten incydent nie miał poprawić sytuacji, pusty śmiech damy był najlepszym dowodem.
– Gdybym wiedział od samego początku, gdzie się znalazłem, postąpiłbym inaczej – tymi słowy podsumował swoja relację i nie zamierzając odpowiadać na zadane z kipną pytania. Swoje działania wcześniej uważał za logiczne. Ruszył w kierunku źródła muzyki, wierząc, że spokojne odnalezienie domowników przyniesie pokojowe rozwiązanie jego nieoczekiwanego przybycia. Ten zabieg byłby jak najbardziej słuszny, gdyby tylko nie znalazł się pomiędzy różami, co każdego Blacka uraczą ostrymi kolcami.
Melisande zaczęła się uspokajać, świadczył o tym równiejszy oddech i wyraz jej twarzy. Widać było, że rozważa swój kolejny krok i dość szybko sięgnęła po pokłady determinacji. Nie zamierzała odpuszczać. Po wszystkim Prymulka odstawi cię do twojej kamienicy. Już to zdanie było niezwykle alarmujące. Wiedział, że wyszło z jej ust nieprzypadkowo. Kolejny raz próbowała podkreślić swoją dominację, do której we własnym domu miała naturalne prawo. Zaraz się odsunęła, poprawiając swoją pozycję, jakby szykowała się do ataku. I tak też było. Następne zdanie poderwało jego brwi.
– Doprawdy? – odparł z chytrym uśmieszkiem na ustach, zgodnie z własnymi odczuciami komentując jej plan. Nawet jeśli rozumiał powody, dla których chciała ukarać go zapomnieniem o tym spotkaniu, to jednak nie zamierzał jej pozwolić na urzeczywistnienie absurdalnej zachcianki. Nieprecyzyjnie rzucone zaklęcie mogło wywołać ogromne spustoszenie w jego myślach. To może być równie dobrze wina braku umiejętności jak również wpływu nagle wywołanej przepływem magii anomalii. Musiał zawalczyć o swój przywilej do pamięci. – Znasz lady chociaż odpowiednie zakl-
Hep!
| z tematu
Próbował złożyć satysfakcjonujące ją wyjaśnienia, jednak to od początku była przegrana bitwa. Skazany był na porażkę, ponieważ sam pewnego czerwcowego dnia sprawił, że ich powierzchowna relacja przez lata opierana na obojętności nagle nabrała wyrazu niechęci i wrogości. Wpatrywała się w niego, zapewne szukając pęknięć w jego masce powagi, takim zachowaniem od samego początku podważając jego prawdomówność. I miała do tego prawo. Ten incydent nie miał poprawić sytuacji, pusty śmiech damy był najlepszym dowodem.
– Gdybym wiedział od samego początku, gdzie się znalazłem, postąpiłbym inaczej – tymi słowy podsumował swoja relację i nie zamierzając odpowiadać na zadane z kipną pytania. Swoje działania wcześniej uważał za logiczne. Ruszył w kierunku źródła muzyki, wierząc, że spokojne odnalezienie domowników przyniesie pokojowe rozwiązanie jego nieoczekiwanego przybycia. Ten zabieg byłby jak najbardziej słuszny, gdyby tylko nie znalazł się pomiędzy różami, co każdego Blacka uraczą ostrymi kolcami.
Melisande zaczęła się uspokajać, świadczył o tym równiejszy oddech i wyraz jej twarzy. Widać było, że rozważa swój kolejny krok i dość szybko sięgnęła po pokłady determinacji. Nie zamierzała odpuszczać. Po wszystkim Prymulka odstawi cię do twojej kamienicy. Już to zdanie było niezwykle alarmujące. Wiedział, że wyszło z jej ust nieprzypadkowo. Kolejny raz próbowała podkreślić swoją dominację, do której we własnym domu miała naturalne prawo. Zaraz się odsunęła, poprawiając swoją pozycję, jakby szykowała się do ataku. I tak też było. Następne zdanie poderwało jego brwi.
– Doprawdy? – odparł z chytrym uśmieszkiem na ustach, zgodnie z własnymi odczuciami komentując jej plan. Nawet jeśli rozumiał powody, dla których chciała ukarać go zapomnieniem o tym spotkaniu, to jednak nie zamierzał jej pozwolić na urzeczywistnienie absurdalnej zachcianki. Nieprecyzyjnie rzucone zaklęcie mogło wywołać ogromne spustoszenie w jego myślach. To może być równie dobrze wina braku umiejętności jak również wpływu nagle wywołanej przepływem magii anomalii. Musiał zawalczyć o swój przywilej do pamięci. – Znasz lady chociaż odpowiednie zakl-
Hep!
| z tematu
Alphard Black
Zawód : specjalista ds. stosunków hiszpańsko-brytyjskich w Departamencie MWC
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
step between the having it all
and giving it up
and giving it up
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Powinna się uspokoić wiedziała, że tak. Ale tak bardzo nie chciała. Zmuszanie własnego ciała i umysłu do ochłonięcia przynosiło jej niemal fizyczny ból. A jednocześnie czuła kontrolę. Była panią tego domu, a on, on był jeno intruzem.
Możliwość zrzucenia go z pobliskich klifów tak naprawdę, właściwie nie istniała. Nie dlatego, że klifów nie było obok, czy też, że zabrakłoby jej odwagi by do tego doprowadzić. Wiedziała jednak, że nie może.
Black nie miał żadnych wartości, poza denerwującym językiem, któremu pozwalał decydować o słowach i dziwnej umiejętności pojawiania się tam, gdy nie był wcale potrzebny. To było kłamstwo, ale Melisande nie musiała ponad je spoglądać. Kilka dziwacznych spotkań, ot tyle. Ale jeśli prawdziwie chciałaby, by ktoś zniknął najpierw udałaby się do brata. Bez jego wiedzy, bez jego przyzwolenia, nie działała. Była lojalna, nie dlatego, że ktoś ją do tego zmusił. To była jej własna ścieżka, a z Tristanem łączyła ją więź już od najmłodszych lat. On jeden wiedział wszystko. On jeden był w stanie dostrzec w niej coś więcej, niźli piękna zabawkę. On i Marie.
Wcisnęła mocniej różdżkę w jego gardło. To, że nie zamierzała go zabić i musiała pozwolić mu odejść, nie znaczyło, że nie mogła odzyskać tego, co należało do niej. Że miała pozwolić mu na zuchwalstwo, czy ten irytujący kącik ust wędrujący ku górze. Nadal ją lekceważył, nawet teraz, gdy jej różdżka była tak blisko jego. To podgrzewała znów wściekłość, która nie odeszła od niej daleko. Nie skomentowała w żaden sposób słów, który odpowiadał. Nie wierzyła mu. Nie dał jej żadnych powodów, by zaufała jego słowom.
Musiała nad sobą zapanować i skupić się, Oblivate sięgało w zakresie jej możliwości, ale szalejące anomalie zdecydowanie nie ułatwiały sprawy. Uznała, że to odpowiednie, powiedzieć mu, co zamierza. Zresztą nie miało to znaczenia, skoro za chwilę miał już nie pamiętać całego ich spotkania. Cofnęła się odrobinę, nie opuszczając różdżki skierowanej w jego stronę. Chytry uśmiech na jego ustach sprawił, że ponownie zagotowała się w środku. Teraz wiedziała już. Była pewna. Alphard Black pożałuje, że kiedyś do niej podszedł. I to jej twarz będzie widział, gdy żałość wleje się w niego całego.
Zacisnęła mocniej usta. Nie miała zamiaru dać mu do kończyć. Nie słuchała już jego kpin.
- Oblivate. - wypowiedziała, wykonując gest nadgarstkiem. Promień pomknął w jego kierunku i trafił… w ścianę. Zacisnęła obie dłonie, mocno, czując jak wbijają się w gładką skórę. Poczuła coś ciepłego na twarzy. Wierzchem lewej dłoni przetarła twarz, dostrzegając krew. Jej oddech znów przyśpieszył. Cholerny Black, jak śmiał zniknąć w takim momencie? Wściekłość ogarnęła ją na nowo. Pchnęła drzwi kryształowej sali.
- Zostaw mnie samą. - poleciła skrzatce, wycierając resztki krwi z twarzy. Ruszając korytarzem w kierunku swoich komnat. Zasznurowała usta w wąską linię, przemierzając korytarz szybko.
Jeśli postanowi raz jeszcze naruszyć jej strefę w jakikolwiek sposób, wtedy pożałuje, że kiedykolwiek się do niej odezwał.
| zt
Możliwość zrzucenia go z pobliskich klifów tak naprawdę, właściwie nie istniała. Nie dlatego, że klifów nie było obok, czy też, że zabrakłoby jej odwagi by do tego doprowadzić. Wiedziała jednak, że nie może.
Black nie miał żadnych wartości, poza denerwującym językiem, któremu pozwalał decydować o słowach i dziwnej umiejętności pojawiania się tam, gdy nie był wcale potrzebny. To było kłamstwo, ale Melisande nie musiała ponad je spoglądać. Kilka dziwacznych spotkań, ot tyle. Ale jeśli prawdziwie chciałaby, by ktoś zniknął najpierw udałaby się do brata. Bez jego wiedzy, bez jego przyzwolenia, nie działała. Była lojalna, nie dlatego, że ktoś ją do tego zmusił. To była jej własna ścieżka, a z Tristanem łączyła ją więź już od najmłodszych lat. On jeden wiedział wszystko. On jeden był w stanie dostrzec w niej coś więcej, niźli piękna zabawkę. On i Marie.
Wcisnęła mocniej różdżkę w jego gardło. To, że nie zamierzała go zabić i musiała pozwolić mu odejść, nie znaczyło, że nie mogła odzyskać tego, co należało do niej. Że miała pozwolić mu na zuchwalstwo, czy ten irytujący kącik ust wędrujący ku górze. Nadal ją lekceważył, nawet teraz, gdy jej różdżka była tak blisko jego. To podgrzewała znów wściekłość, która nie odeszła od niej daleko. Nie skomentowała w żaden sposób słów, który odpowiadał. Nie wierzyła mu. Nie dał jej żadnych powodów, by zaufała jego słowom.
Musiała nad sobą zapanować i skupić się, Oblivate sięgało w zakresie jej możliwości, ale szalejące anomalie zdecydowanie nie ułatwiały sprawy. Uznała, że to odpowiednie, powiedzieć mu, co zamierza. Zresztą nie miało to znaczenia, skoro za chwilę miał już nie pamiętać całego ich spotkania. Cofnęła się odrobinę, nie opuszczając różdżki skierowanej w jego stronę. Chytry uśmiech na jego ustach sprawił, że ponownie zagotowała się w środku. Teraz wiedziała już. Była pewna. Alphard Black pożałuje, że kiedyś do niej podszedł. I to jej twarz będzie widział, gdy żałość wleje się w niego całego.
Zacisnęła mocniej usta. Nie miała zamiaru dać mu do kończyć. Nie słuchała już jego kpin.
- Oblivate. - wypowiedziała, wykonując gest nadgarstkiem. Promień pomknął w jego kierunku i trafił… w ścianę. Zacisnęła obie dłonie, mocno, czując jak wbijają się w gładką skórę. Poczuła coś ciepłego na twarzy. Wierzchem lewej dłoni przetarła twarz, dostrzegając krew. Jej oddech znów przyśpieszył. Cholerny Black, jak śmiał zniknąć w takim momencie? Wściekłość ogarnęła ją na nowo. Pchnęła drzwi kryształowej sali.
- Zostaw mnie samą. - poleciła skrzatce, wycierając resztki krwi z twarzy. Ruszając korytarzem w kierunku swoich komnat. Zasznurowała usta w wąską linię, przemierzając korytarz szybko.
Jeśli postanowi raz jeszcze naruszyć jej strefę w jakikolwiek sposób, wtedy pożałuje, że kiedykolwiek się do niej odezwał.
| zt
I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Juno przyglądała się śniadaniu z wyraźną niechęcią. Konieczność wspólnych posiłków z matką odbierała dziewczynie resztki apetytu. Miała serdecznie dość wszystkich uwag dotyczących jej postawy czy zachowania choć trzeba przyznać, że potulnie wypełniała wszystkie polecenia, tak by choć na chwilę uciszyć własną rodzicielkę. Juno coraz częściej wydawało się, że w ciągu ostatnich kilku tygodni matka ze wszystkich sił stara się nadrobić braki, które powstały w ciągu ostatnich dwudziestu kilku lat, a które jedynie się pogłębił podczas kilkumiesięcznej nieobecności Traversówny na wyspach. Wszystkie te niepotrzebne wizyty u kuzynek i przyjaciółek na których jakby starała się pokazać, że Juno wciąż istnieje i jest większą damą niż komukolwiek mogłoby się kiedykolwiek wydawać. Córka niemalże wzorowo spełniała wszystkie oczekiwania jednak nie robiła nic co mogłoby wykraczać poza konieczność co w połączeniu z apatycznym nastawieniem doprowadzało Selene niemalże do furii. Upijając łyk porannej herbaty wspomniała, że wybierają się dziś do Kentu. Ostrożnie obserwowała rosnące zdziwienie na twarzy rudowłosego ducha siedzącego tuż obok niej. Dobrze wiedziała, że Juno ma nadzieję, że chodzi o wizytę w rezerwacie, ale radość w niebieskich oczach prysnęła, gdy tylko padło hasło „zaproszenie” i „herbata”. Podobno specjalnie dla dziewczyny miały zostać wyciągnięte cenne mapy znajdujące się w bibliotece Château Rose, ciotka Diane miała sama o to zadbać. Słysząc o poświęceniu lady Rosier Juno jedynie uniosła lekko brwi. Mogła postawić całą swoją biżuterię na to, że przez całą herbatę nie wspomną o owych mapach nawet słowem. Mimo to rudowłosa czarownica posłusznie pojawiła się na miejscu i również posłusznie zajęła miejsce w jednym z foteli, by w końcu z uprzejmym uśmiechem na ustach odpowiadać na każde zadawane jej pytanie. Wiedziała, że wizyta u Rosierów oznacza, że matce kończą się pomysły. Już tylko wyczulony na piękno i estetykę duch Château Rose mógł pozytywnie wpłynąć na coraz bardziej buntowniczo nastawioną pannice. Słowa ciotki o tym, że jedna ze służących zaprowadzi Juno do biblioteki wyrwały dziewczynę z marazmu. Błękitne oczy z ciekawością wpatrywały się w ciotkę. Często zastanawiała się ile wymagało od lady Rosier przystosowanie się do życia, które przecież było tak inne od tego, które jako panna prowadziła w Norfolk. Ostrożnie podniosła się ze swojego miejsca szybko zapewniając, że sama znajdzie drogę i czym prędzej uciekła z komnaty. Samotne włóczenie się po nie swoim terenie mogło przynieś fatalne skutki. Na samą myśl, że będzie musiała rozmawiać z kimś kogo dobrze nie znała powodowała, że miała dreszcze, ale mimo to postanowiła zaryzykować. Zresztą to była jedna z nielicznych okazji, by móc na własną rękę zwiedzić zamek. Zawsze mogła powiedzieć, że po prostu się zgubiła. Przemierzając długie korytarze w końcu weszła do sali balowej. Zamiast czym prędzej przejść do następnej komnaty Juno błądziła po jej zakamarkach. Niczym małe dziecko z zafascynowaniem obserwowała światła odbijające się od kryształowych powierzchni. W końcu natchniona niezwykłą atmosferą tego miejsca udała, że ma przed sobą partnera. Wykonała kilka tanecznych kroków kończąc wszystko obrotem. Musiała przyznać, że tęskniła za balami. Nie za samym uczestnictwem w nich, ale za możliwością obserwowania wirujących w tańcu arystokratów. Okropny świat znikał gdzieś na chwilę i liczyła się tylko muzyka, szelest materiału i fala uczuć wypełniających każdą wolną przestrzeń. Tak, tęskniła za balami i może gdyby jeden odbył się teraz i ktoś w końcu poprosił by ją do tańca to ona zamiast uciekać gdzieś w kąt zgodziłaby się podać mu dłoń.
Come out, sea demons wherever you are
your queen summons you
your queen summons you
Junona Travers
Zawód : geograf, podróżnik teoretyczny, naukowiec
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Samotność ma swoje przywileje; w samotności można robić to, na co ma się ochotę.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Kolejny dzień spędzony w Rezerwacie był niezmiernie męczący. Wciąż odczuwał skutki problemów, które sprawiły mu buntownicze grupy, a sama myśl o parszywcach gnijących teraz w podziemiach Chateau Rose doprowadzała go do szału. Nie mógł jednak dać się ponieść, pozwolić sobie na szaleństwo i wykończyć ich do granic możliwości, choćby chciał. Ich krew spływająca po posadzce byłaby dla niego satysfakcjonującym obrazem, a roztrzaskane czaszki, dźwięk miażdżonych kości byłby satysfakcją w najczystszej postaci. Niestety, musiał panować nad swoją wybujałą wyobraźnią, tak bardzo nadszarpniętą w ostatnich tygodniach.
Wszedł do swojej komnaty i rzucił skórzane rękawice na szafkę. Zapomniał zostawić je w Rezerwacie. To nie miało jednak znaczenia. Przemknął tam cicho, spokojnie, chcąc uniknąć niepotrzebnych rozmów. Niestety, nie obeszło się bez tego. Krótka informacja o obecności Traversów w Chateu Rose sprawiła, że się uśmiechnął. Matka coś wspominała o rozmowie z ciotką, ale nie napomknęła mu, że wpadną w odwiedziny. Doprowadził się do porządku, przebrał i ruszył do Sali, w której Lady Travers i jego matka raczyły się napojem, przywitał się z kobietami, a Diane poinformowała go, że Junona właśnie wyszła do Biblioteki. Postanowił odnaleźć kuzynkę. Krótka droga, szczególnie kiedy po zamku można było poruszać się z zamkniętymi oczami, bo rozkład pomieszczeń znało się na pamięć. Przechodząc obok Kryształowej Sali dostrzegł jednak cień, który zwrócił jego uwagę i sprawił, że serce zabiło mu szybciej. Czy to wszystko dopada go nawet tutaj? Powoli uchylił drzwi i z ulgą przyjął fakt, że to nie demony nękające jego umysł, a wirująca w tańcu sama ze sobą Junona. Najwyraźniej nie dotarł do biblioteki. Była tak zaaferowana swoim wirowaniem, że nie zauważyła, kiedy zjawił się zaraz obok niej.
- Można prosić do tańca, Lady Travers? – spytał, wyciągając do niej rękę. Junona była jedną z jego ulubionych kuzynek, zaraz obok tych najbliższych, z którymi dzielił nazwisko. Nie była podobna do Rosierów, żyła w zupełnie inny sposób i miał wrażenie, że była w stanie go zrozumieć. Uśmiechnął się, mając nadzieję, że się zgodzi albo nie przestraszył ją swoim nagłym wtargnięciem.
Wszedł do swojej komnaty i rzucił skórzane rękawice na szafkę. Zapomniał zostawić je w Rezerwacie. To nie miało jednak znaczenia. Przemknął tam cicho, spokojnie, chcąc uniknąć niepotrzebnych rozmów. Niestety, nie obeszło się bez tego. Krótka informacja o obecności Traversów w Chateu Rose sprawiła, że się uśmiechnął. Matka coś wspominała o rozmowie z ciotką, ale nie napomknęła mu, że wpadną w odwiedziny. Doprowadził się do porządku, przebrał i ruszył do Sali, w której Lady Travers i jego matka raczyły się napojem, przywitał się z kobietami, a Diane poinformowała go, że Junona właśnie wyszła do Biblioteki. Postanowił odnaleźć kuzynkę. Krótka droga, szczególnie kiedy po zamku można było poruszać się z zamkniętymi oczami, bo rozkład pomieszczeń znało się na pamięć. Przechodząc obok Kryształowej Sali dostrzegł jednak cień, który zwrócił jego uwagę i sprawił, że serce zabiło mu szybciej. Czy to wszystko dopada go nawet tutaj? Powoli uchylił drzwi i z ulgą przyjął fakt, że to nie demony nękające jego umysł, a wirująca w tańcu sama ze sobą Junona. Najwyraźniej nie dotarł do biblioteki. Była tak zaaferowana swoim wirowaniem, że nie zauważyła, kiedy zjawił się zaraz obok niej.
- Można prosić do tańca, Lady Travers? – spytał, wyciągając do niej rękę. Junona była jedną z jego ulubionych kuzynek, zaraz obok tych najbliższych, z którymi dzielił nazwisko. Nie była podobna do Rosierów, żyła w zupełnie inny sposób i miał wrażenie, że była w stanie go zrozumieć. Uśmiechnął się, mając nadzieję, że się zgodzi albo nie przestraszył ją swoim nagłym wtargnięciem.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Tonąc w odmętach własnej wyobraźni Juno zaczęła dostrzegać zarys postaci. Z każdą sekundą wydawała się ona coraz wyraźniejsza. Tych oczu przecież nie dało się pomylić z nikim innym. Nie było czasu by się zastanawiać dla czego to właśnie jego twarz podsuwała jej podświadomość. Choć powinna się przestraszyć i natychmiast wrócić do rzeczywistości Juno czerpała dziwną przyjemność z tej drobnej, przecież nic nieznaczącej wizji. Skoro to i tak nigdy nie miało prawa się stać, dlaczego nie mogła dać się porwać muzyce, którą słyszała w głowie. Mogła tęsknić za balami, ale to w żadnym wypadku nie oznaczało, że odważyłaby się stanąć na środku sali powalając by prowadził ją mężczyzna, którego podsuwała podświadomość. Gdy w końcu przyjdzie ten moment by wrócić do realnego świata spróbuje zbagatelizować całą sprawę i choć przecież nigdy niczego nie zapomina tej wizji pozwolić zniknąć w odmętach wspomnień. Po co rozpamiętywać chwilę nic nieznaczącej słabość. Wówczas do uszu młodej szlachcianki dotarł męski głos. Na bladej twarzy pojawił się delikatny uśmiech. Dopiero po kilku sekundach zdała sobie sprawę, że coś się nie zgadza. Zatrzymała się w pół kroku patrząc wprost na kuzyna. Widać było jak z błękitnych oczu znika mgła a spojrzenie staje się ostrzejsze. Na policzkach pojawił się lekki rumieniec, ale mimo wszystko postanowiła nie przerywać tej niewinnej zabawy. Ten partner wydawał się znacznie odpowiedniejszy. Był przecież przyjacielem, ukochanym kuzynem, jedną z nielicznych osób, na których mogła liczyć. Po co przejmować się niejasnym marami. - To będzie dla mnie prawdziwy zaszczyt lordzie Rosier- uśmiechnęła się na swój dość urokliwy sposób. Po czym dygnęła przed kuzynem z niespotykaną dla siebie gracją. Może jednak zabiegi lady Travers przynosiły faktyczne skutki. Juno wsunęła długie palce w dłoń kuzyna. - Mam jednak nadzieję, że zna lord kroki. Uprzedzam, że mam bardzo delikatne stopy. - tym razem uśmiech dziewczyny przybrał nieco zadziornego wyrazu. Wiedziała jednak, że Mathieu nie weźmie jej za złe tak niewinnych żartów. Przecież to wszystko było tylko niewinną zabawą. Oddaloną o miliony mil od ponurej rzeczywistości. To by skrawek świata Juno. Dobrowolnie zwróci go Rosierom gdy tylko opuści ich pałac.
Come out, sea demons wherever you are
your queen summons you
your queen summons you
Junona Travers
Zawód : geograf, podróżnik teoretyczny, naukowiec
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Samotność ma swoje przywileje; w samotności można robić to, na co ma się ochotę.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wojna na wszystkich odbijała swoje piętno i choć wielu mogłoby wydawać się, że Lady zamknięta w bezpiecznej twierdzy Corbenic Castle nie musiała obawiać się niczego, wcale tak nie było. Ostatnio rozmowa z Junoną dała mu jasno do zrozumienia, że jej zmęczenie bólem wojny odbijało się na jej zdrowiu psychicznym bardziej niż powinno. Za ten cały zamęt byli odpowiedzialni oni – Rycerze i polityka, o którą tak zawzięcie walczyli. Z drugiej strony, to ruch oporu wzmagał działania i ciągle toczące się walki, były efektem ich uporu. Powinni się poddać, gdyby nie ich buta i zgrywanie bohaterów, żaden z tych problemów by nie istniał. Niemniej jednak, szczerze wierzył, że wyjazd i zaczerpnięcie powietrza dobrze posłużył drogiej kuzynce i będzie mogła wrócić do normalnego funkcjonowania. Nawet jeśli jej wizyta w Kent była dla niego niemałym zaskoczeniem.
Była urocza, miała w sobie coś wyjątkowo urokliwego, szczególnie kiedy tak wirowała w tańcu. Wydawała się być nadmiernie szczęśliwa w takim momencie, a on nie chciał jej tego odbierać. Podarował jej uśmiech, subtelny i szczery, kiedy poprosił ją do tańca, a ona bez zawahania się zgodziła. Czasem można odreagować i w ten sposób. Rozbawiony przyjął taneczną pozycję i choć bardzo ciężko było mu tańczyć bez muzyki, po prostu poprowadził taniec.
- Nie jestem wybitnie uzdolnionym tancerzem, ale obiecują nie podeptać. – mruknął, obracając ją w tańcu. Jedynym rodzajem tańca jaki znał był ten balowy, z reguły i tak go unikał, ale nie dało się robić tego w nieskończoność, więc musiał wiedzieć jak poruszać się tak, aby nie wyglądać jak słoń w składzie porcelany. Najistotniejszym było, aby zachować rytm, co nawet dobrze mu wychodziło. Kilka obrotów, kilka przełożeń i zakręcił Junoną, a później uścisnął mocno.
- Nie spodziewałem się Twojej wizyty w Chateau Rose. – powiedział całkiem otwarcie i z uśmiechem. – Wuj Koronos zgodził się wesprzeć moją sprawę, także… moja wizyta w Corbenic Castle była podwójnym sukcesem. – dodał po chwili, wizyta wizytą, kiedy był w Corbenic nie rozmawiał z Koronosem, ale odpowiedź którą otrzymał od wuja była jak najbardziej satysfakcjonująca. – Jak się czujesz, chochliku? – spytał, patrząc troskliwie na kuzynkę.
Była urocza, miała w sobie coś wyjątkowo urokliwego, szczególnie kiedy tak wirowała w tańcu. Wydawała się być nadmiernie szczęśliwa w takim momencie, a on nie chciał jej tego odbierać. Podarował jej uśmiech, subtelny i szczery, kiedy poprosił ją do tańca, a ona bez zawahania się zgodziła. Czasem można odreagować i w ten sposób. Rozbawiony przyjął taneczną pozycję i choć bardzo ciężko było mu tańczyć bez muzyki, po prostu poprowadził taniec.
- Nie jestem wybitnie uzdolnionym tancerzem, ale obiecują nie podeptać. – mruknął, obracając ją w tańcu. Jedynym rodzajem tańca jaki znał był ten balowy, z reguły i tak go unikał, ale nie dało się robić tego w nieskończoność, więc musiał wiedzieć jak poruszać się tak, aby nie wyglądać jak słoń w składzie porcelany. Najistotniejszym było, aby zachować rytm, co nawet dobrze mu wychodziło. Kilka obrotów, kilka przełożeń i zakręcił Junoną, a później uścisnął mocno.
- Nie spodziewałem się Twojej wizyty w Chateau Rose. – powiedział całkiem otwarcie i z uśmiechem. – Wuj Koronos zgodził się wesprzeć moją sprawę, także… moja wizyta w Corbenic Castle była podwójnym sukcesem. – dodał po chwili, wizyta wizytą, kiedy był w Corbenic nie rozmawiał z Koronosem, ale odpowiedź którą otrzymał od wuja była jak najbardziej satysfakcjonująca. – Jak się czujesz, chochliku? – spytał, patrząc troskliwie na kuzynkę.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Odrobina dziecinnej zabawy, czyżby mogło być w tym coś złego? Gdy Juno poczuła jak jej kruchą sylwetkę obejmują silne ramiona kuzyna na drobną chwilę stała się znów małą dziewczynką szukającą obrony przed złym i okrutnym światem za plecami starszego do niej krewnego. Świat był przerażający, ale jednocześnie na swój sposób fascynujący i gdy poczuła w sobie choć trochę więcej odwagi od czasu do czasu mogła wyjrzeć za bezpiecznej tarczy by błyszczącymi oczami obserwować nowo poznane cuda. Jednak gdy uścisk zelżał znów wróciła do ponurej rzeczywistości gdzie otaczająca ją dorosłość była nad wyraz przygnębiająca. Kiedy dokładnie świat przybrał tak nieciekawe barwy? Dlaczego właściwie nikt nie spytał jej o zdanie? Juno uśmiechnęła się do kuzyna próbując ukryć za wesołym wyrazem twarzy wszystkie myśli, które właśnie krążyły po rudej głowie. Zaraz jednak oderwała od niego wzrok skupiając się na promieniach światła odbijających się od żyrandola. Fakt, że akurat teraz spotkała kuzyna mogło przyspieszyć pewne sprawy z drugiej strony była niemal pewna, że znacznie łatwiej byłoby jej wyrazić swoje argumenty na piśmie. Już słyszała w głowie wszystkie kontrargumenty, chociaż tak naprawdę do wszystko była jego wina. Ostatnia rozmowa między kuzynami zmusiła Juno do myślenia o przyszłości i o tym, co się dzieje. Musiała zacząć coś robić, rzucić się w wir działań i dać się ponieść. -Też się nie spodziewałam - przyznała wspinając się na palce by sprawdzić, czy cień jej drobnej dłoni odbije się na jednej ze ścian. - Pani matka uwielbia robić mi takie niespodzianki- przyznała z lekką nutą ironii w głosie i w końcu opadła na pięty. - Ale to może dobrze się składa- dodała trochę ciszej wciąż unikając wzroku kuzyna. - Tu jest…zupełnie inaczej- kiepskie określenie, ale Juno naprawdę nie mogła znaleźć lepszego-Na zamek pozostanie głośny i ponury bez względu na to ile eterycznych panienek w jedwabiach przekroczy jego progi- zaśmiała się bez oporu kpiąc z wielu wysoko urodzonych dam. Wierzyła, że Matheiu puścił jej to płazem. Usłyszawszy o tym, że nestor przystał na propozycje Rosiera na chwilę skupiła na nim wzrok. Oczywiste było, że jest tą sprawą zainteresowana. - To dobrze.- przyznała już z większą powagą w głosie. - Mogę w tym wszystkim jakoś pomóc? - nadzieją ukryta w głosie Juno była bardzo wyraźna. Byłby to przecież kolejny punkt na liście. Znów uciekła gdzież wzrokiem. Zaczęła krążyć po Sali próbując w ten sposób zredukować rosnące w niej napięcie. -Dobrze- wzruszyła obojętnie ramionami. Im mniej zastanawiała się nad własnym samopoczuciem, tym lepiej dla niej. - Ale mam prośbę- zaczęła ostrożnie zatrzymując się w pół kroku. - Zanim odmówisz to wiedz, że to dla mnie bardzo ważne i zresztą sam po trochu jesteś temu winien. Nikt inny mi nie pomoże. Jeśli zwrócę się do moich braci to natychmiast zostanę wyśmiana i pewnie jeszcze zaczną się zastanawiać czy lodowa kąpiel nie pomoże mi odzyskać zdrowego rozsądku- Mówiła szybko i mało składnie wierząc, że ten rozgardiasz w czymkolwiek pomorze.- To będzie wymagało góra jednej rozmowy albo listu. O nic więcej nie proszę.
Come out, sea demons wherever you are
your queen summons you
your queen summons you
Junona Travers
Zawód : geograf, podróżnik teoretyczny, naukowiec
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Samotność ma swoje przywileje; w samotności można robić to, na co ma się ochotę.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
To naturalne, że matka Junony próbowała ponownie włączyć ją do życia towarzyskiego w Anglii. Nieobecność szanownej Lady Travers zrobiła swoje, czasy uległy zmianie, podobnie jak sytuacja polityczna wokół niech. Musieli się dostosować. Pomysł z odwiedzinami najbliższe rodziny był dobry, tym bardziej, że Diana przepadała za swoją bratową, a Mathieu bardzo przepadał za swoją drogą kuzynką. Powinna powoli wrócić do normalnego funkcjonowania, a drobnymi krokami zbliżał się sabat, gdzie obecność Junony będzie wręcz wymagana i nie będzie zbędnego wykręcania się. No i w końcu będzie miała okazję potańczyć z jakimś uroczym Lordem. Mathieu też z pewnością tego roku parkietu nie ominie, choćby chciał. Na pewno znajdzie się chętna, aby porwał ją do tańca, a może i nawet dwie chętne? Kto wie.
- Chochliku, Corbenic Castle nie będzie chłodny i ponury, kiedy Ty tam jesteś. – powiedział do niej z uśmiechem. Fakt, Różany zamek był o wiele bardziej przyjemnym miejscem, bardziej żywym i radosnym. Surowe mury Corbenic Castle były trudnym miejscem, ale w Junonie zawsze istniała iskierka radości, która rozweseliłaby każdego. Nie powinna podchodzić do tego w ten sposób, może po prostu była tam nazbyt samotna? Może faktycznie gdyby w Corbenic było więcej dziewcząt w jej wieku byłoby zupełnie inaczej? Z drugiej strony, tym nie powinna martwić się na dłuższą metę, była w takim momencie życia, że zapewne niebawem kawalerowie będą bić się o nią w progu zamku. Sojusz z Traversami to jeden z najlepszych możliwych i najbardziej opłacalny z całą pewnością.
- Chciałbym, żebyś wspierała ojca i matkę w działaniach na Waszych ziemiach. Obiecałem swoje wsparcie i pomoc, więc jeśli będziesz tylko chciała, pomogę Ci w tym. W moich żyłach płynie krew Traversów i nie chciałbym, aby cała sytuacja polityczna zanadto dotknęła nie tylko ród, ale również mieszkańców Norfolk. – wyjaśnił jej. Na barkach Junony siłą rzeczy spoczywała całkiem duża odpowiedzialność, musiała przede wszystkim wspierać rodziców, a stanowisko Koronosa było jasne i klarowne, nie wymagało specjalnej wiedzy. Musiała zrobić wszystko, aby całkowicie ziemie Norfolk należały do nich, tylko i wyłącznie do Traversów.
- Powoli, powoli chochliku. – kiedy zaczęła mówić w tym całym chaosie ciężko było mu wyłapać cokolwiek. Ściągnął brwi, przyglądając się jej uważnie i przekręcił lekko głowę w bok Ktoś musiał jej powiedzieć, że zaczynanie rozmów w ten sposób nie wróżyło nic innego, a tym bardziej używanie stwierdzeń „zanim odmówisz”. Nie miał pojęcia jak szalony pomysł zrodził się w jej głowie, ale wygląda na to, że musi się dowiedzieć koniecznie. – Powoli powiedz mi o co chodzi, spróbuję temu zaradzić, dobrze? – dodał jeszcze, prowadząc ją w stronę foteli. Przy kominku. W zasadzie sam miał do niej prośbę, ale wszystko po kolei.
- Chochliku, Corbenic Castle nie będzie chłodny i ponury, kiedy Ty tam jesteś. – powiedział do niej z uśmiechem. Fakt, Różany zamek był o wiele bardziej przyjemnym miejscem, bardziej żywym i radosnym. Surowe mury Corbenic Castle były trudnym miejscem, ale w Junonie zawsze istniała iskierka radości, która rozweseliłaby każdego. Nie powinna podchodzić do tego w ten sposób, może po prostu była tam nazbyt samotna? Może faktycznie gdyby w Corbenic było więcej dziewcząt w jej wieku byłoby zupełnie inaczej? Z drugiej strony, tym nie powinna martwić się na dłuższą metę, była w takim momencie życia, że zapewne niebawem kawalerowie będą bić się o nią w progu zamku. Sojusz z Traversami to jeden z najlepszych możliwych i najbardziej opłacalny z całą pewnością.
- Chciałbym, żebyś wspierała ojca i matkę w działaniach na Waszych ziemiach. Obiecałem swoje wsparcie i pomoc, więc jeśli będziesz tylko chciała, pomogę Ci w tym. W moich żyłach płynie krew Traversów i nie chciałbym, aby cała sytuacja polityczna zanadto dotknęła nie tylko ród, ale również mieszkańców Norfolk. – wyjaśnił jej. Na barkach Junony siłą rzeczy spoczywała całkiem duża odpowiedzialność, musiała przede wszystkim wspierać rodziców, a stanowisko Koronosa było jasne i klarowne, nie wymagało specjalnej wiedzy. Musiała zrobić wszystko, aby całkowicie ziemie Norfolk należały do nich, tylko i wyłącznie do Traversów.
- Powoli, powoli chochliku. – kiedy zaczęła mówić w tym całym chaosie ciężko było mu wyłapać cokolwiek. Ściągnął brwi, przyglądając się jej uważnie i przekręcił lekko głowę w bok Ktoś musiał jej powiedzieć, że zaczynanie rozmów w ten sposób nie wróżyło nic innego, a tym bardziej używanie stwierdzeń „zanim odmówisz”. Nie miał pojęcia jak szalony pomysł zrodził się w jej głowie, ale wygląda na to, że musi się dowiedzieć koniecznie. – Powoli powiedz mi o co chodzi, spróbuję temu zaradzić, dobrze? – dodał jeszcze, prowadząc ją w stronę foteli. Przy kominku. W zasadzie sam miał do niej prośbę, ale wszystko po kolei.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Ciężko było stwierdzić na ile Juno była rzeczywiście świadoma swoich wad i zalet. Dlatego gdy skłoniła się w pół naśladując przy tym poznanych lordów, niejasnym było czy zwyczajnie dziękowała za komplement czy próbowała go zbagatelizować. Na domiar złego pod koniec jeszcze uśmiechnęła się wesoło tworząc wokół, typową dla siebie surrealistyczną atmosferę. Juno wciąż krążyła po sali zastanawiając się czy byłaby w stanie być szczęśliwa w innych miejscach niż rodowe leże Traversów. Gdzieś gdzie światło wypełnia każdą salę. Gdzieś gdzie zapach kwiatów czy pobliskich lasów wypełnia człowiekowi nozdrza. Gdzieś gdzie od małego nie uczą cię walki ze sztormem a tanecznych kroków. Z drugiej strony wówczas nie mogłaby być przecież Traversem. Nie, jej miejsce było w Norfolk, tam, gdzie ze swojej wierzy mogła oglądać jak nawet potężne słońce połykane jest przez potęgę morza. Miała tam zostać po kres swoich dni, była tego najzupełniej pewna. To jedyne logiczne wyjście. Przecież w każdej rodzinie była przynajmniej jedna stara panna.
- Kiedy wiatr sprzyja, trzymaj kurs- powtórzyła cicho rodowe motto. Gdy była dzieckiem wydawało jej się, że rodzinne zawołanie stawia ich w roli tchórzy. Czy to nie oznaczało, że gdy wiatr będzie wskazywał inną drogę uciekną przed wyzwaniami i niebezpieczeństwem? Będą stali bezczynie, gdy inni będą próbowali walczyć z przeciwnościami? Nikt jej tego nie wytłumaczył. Sama musiała zrozumieć, że w tych słowach kryje się rodzinny spryt i upór. Traversowie jako jedyna rodzina szlachecka byli uzależnieni jedynie od kaprysów morza, a nie ludzi i ich nie raz bardzo głupich decyzji oraz knowań. Teraz gdy tak wielu walczyło o władzę i pozycję, oni wciąż rośli w siłę. Na kilka chwil coś zmieniło się w postawie Juno. Zniknęła gdzieś cała ta wesołość i lekkość i zastąpiły je nietypowe pokłady siły i pewności swego. Skinęła lekko głową chcąc w ten sposób podziękować kuzynowie za jego oddanie względem rodziny jego matki. – Norfolk jest tak silne jak jego najsłabsi mieszkańcy, a wierz mi kuzynie, że nie brak im woli walki i wiary w działania naszego lorda. Poradzimy sobie.- Ciekawie czy to już jest zalążek gniewu oceanów, czy tylko dziwaczny sposób na radzenie sobie z sytuacją, który zresztą trochę zahaczał o wyparcie.
W końcu dała się poprowadzić do jednego z foteli. Znów była swoja naturalnie chaotyczną wersją niemogącą znaleźć słów i ledwo mogącą wysiedzieć w jednym miejscu. - Ty nie masz zaradzić, ty masz pomóc. - Przeciągnęła ostatnie słowo tak by przypadkiem drugi raz taka pomyłka nie miała miejsca. Siedziała przez chwilę w ciszy zastanawiając się, czy jeśli znowu się podniesie do Mathieu spróbuje przykleić ją do siedzenia. - No więc odnośnie do tych najsłabszych mieszkańców to oboje doskonale wiemy, że jestem jednym z nich. Nie masz co zaprzeczać i zapewniać mnie, że nikt nie pozwoli by spadł mi choć jeden włos z głowy, bo nie o to w tym wszystkim chodzi. Oboje przeczytaliśmy wystarczająco dużo książek, by wiedzieć, że już nie raz dostawano się do zamków bez zajmowania całych połaci terenu. Arystokratki i młodzi arystokraci przecież już nie raz byli kartą przetargową w bardzo wielu wojnach. - Wzięła głęboki wdech. Sama była zaskoczona jak logicznie potrafi brzmieć.- Nawet też do końca nie chodzi o to. Niebezpieczeństwo czaić się może wszędzie a ja nie stanę się więźniem Corbenic Castle, równie dobrze już mogliby mnie zamknąć w świętym Mungu. Proszę cię, nie mów, że nic złego mnie nie spotka, bo tego też nie wiesz. Nasza strona- te słowa dość dziwienie smakowały w ustach. na razie wygrywa, ale sytuacja szybko może się zmienić. Właśnie dlatego chce się nauczyć walczyć by nie być dla nikogo ciężarem i móc obronić tych, którzy sami się nie obronią. - Przeniosła wzrok w stronę ognia i gdzieś pomiędzy pojedynczymi płomykami dostrzegła twarze najmłodszych Traversów. Głowę Juno wypełniły ich przerażone krzyki. - Nie chcę, żeby ty mnie uczył. Niczego się nie nauczę unikając bólu, a ty mi nie pozwolisz by cokolwiek mi się stało. Chciałabym, żebyś pomógł mi znaleźć dobrego nauczyciela. - Uśmiechnęła się widocznie zakłopotana. W końcu oparła plecy o miękkie poduszki czekając na reakcję kuzyna. Miała nadzieję, że Mathieu zdawał sobie sprawę, że jeśli jej nie pomoże to i tak sama coś wymyśli.
- Kiedy wiatr sprzyja, trzymaj kurs- powtórzyła cicho rodowe motto. Gdy była dzieckiem wydawało jej się, że rodzinne zawołanie stawia ich w roli tchórzy. Czy to nie oznaczało, że gdy wiatr będzie wskazywał inną drogę uciekną przed wyzwaniami i niebezpieczeństwem? Będą stali bezczynie, gdy inni będą próbowali walczyć z przeciwnościami? Nikt jej tego nie wytłumaczył. Sama musiała zrozumieć, że w tych słowach kryje się rodzinny spryt i upór. Traversowie jako jedyna rodzina szlachecka byli uzależnieni jedynie od kaprysów morza, a nie ludzi i ich nie raz bardzo głupich decyzji oraz knowań. Teraz gdy tak wielu walczyło o władzę i pozycję, oni wciąż rośli w siłę. Na kilka chwil coś zmieniło się w postawie Juno. Zniknęła gdzieś cała ta wesołość i lekkość i zastąpiły je nietypowe pokłady siły i pewności swego. Skinęła lekko głową chcąc w ten sposób podziękować kuzynowie za jego oddanie względem rodziny jego matki. – Norfolk jest tak silne jak jego najsłabsi mieszkańcy, a wierz mi kuzynie, że nie brak im woli walki i wiary w działania naszego lorda. Poradzimy sobie.- Ciekawie czy to już jest zalążek gniewu oceanów, czy tylko dziwaczny sposób na radzenie sobie z sytuacją, który zresztą trochę zahaczał o wyparcie.
W końcu dała się poprowadzić do jednego z foteli. Znów była swoja naturalnie chaotyczną wersją niemogącą znaleźć słów i ledwo mogącą wysiedzieć w jednym miejscu. - Ty nie masz zaradzić, ty masz pomóc. - Przeciągnęła ostatnie słowo tak by przypadkiem drugi raz taka pomyłka nie miała miejsca. Siedziała przez chwilę w ciszy zastanawiając się, czy jeśli znowu się podniesie do Mathieu spróbuje przykleić ją do siedzenia. - No więc odnośnie do tych najsłabszych mieszkańców to oboje doskonale wiemy, że jestem jednym z nich. Nie masz co zaprzeczać i zapewniać mnie, że nikt nie pozwoli by spadł mi choć jeden włos z głowy, bo nie o to w tym wszystkim chodzi. Oboje przeczytaliśmy wystarczająco dużo książek, by wiedzieć, że już nie raz dostawano się do zamków bez zajmowania całych połaci terenu. Arystokratki i młodzi arystokraci przecież już nie raz byli kartą przetargową w bardzo wielu wojnach. - Wzięła głęboki wdech. Sama była zaskoczona jak logicznie potrafi brzmieć.- Nawet też do końca nie chodzi o to. Niebezpieczeństwo czaić się może wszędzie a ja nie stanę się więźniem Corbenic Castle, równie dobrze już mogliby mnie zamknąć w świętym Mungu. Proszę cię, nie mów, że nic złego mnie nie spotka, bo tego też nie wiesz. Nasza strona- te słowa dość dziwienie smakowały w ustach. na razie wygrywa, ale sytuacja szybko może się zmienić. Właśnie dlatego chce się nauczyć walczyć by nie być dla nikogo ciężarem i móc obronić tych, którzy sami się nie obronią. - Przeniosła wzrok w stronę ognia i gdzieś pomiędzy pojedynczymi płomykami dostrzegła twarze najmłodszych Traversów. Głowę Juno wypełniły ich przerażone krzyki. - Nie chcę, żeby ty mnie uczył. Niczego się nie nauczę unikając bólu, a ty mi nie pozwolisz by cokolwiek mi się stało. Chciałabym, żebyś pomógł mi znaleźć dobrego nauczyciela. - Uśmiechnęła się widocznie zakłopotana. W końcu oparła plecy o miękkie poduszki czekając na reakcję kuzyna. Miała nadzieję, że Mathieu zdawał sobie sprawę, że jeśli jej nie pomoże to i tak sama coś wymyśli.
Come out, sea demons wherever you are
your queen summons you
your queen summons you
Junona Travers
Zawód : geograf, podróżnik teoretyczny, naukowiec
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Samotność ma swoje przywileje; w samotności można robić to, na co ma się ochotę.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zastanawiał się co takiego mogło chodzić Junonie po głowie. Nigdy nie wątpił w jej potencjał magiczny, ani tym bardziej nie wątpił w jej zdolności. Była Traversem, miała silną wolę walki i umiejętności, a hart ducha nigdy nie pozwoliłby jej na choćby moment zawahania. Nie miał w zwyczaju odtrącać czyjegoś pomysłu ot tak, bez wysłuchania wszelkich za i przeciw, a jeśli coś było sensownie i solidnie uzasadnione, nie odmawiał. Właśnie w ten sposób wziął na ucznia Czarnej Magii Primrose. Lady Burke zdawała sobie sprawę, że ten rodzaj magii jest ciężkim kawałkiem chleba i nauczenie się go będzie wymagało wielu poświęceń. Wsłuchiwał się w słowa Junony i wiedział, że miała rację. Bądź co bądź, wrogowie mogli czaić się za każdym rogiem, a ona powinna mieć możliwość obronienia samej siebie. Nic innego nie miał znaczenia i rozumiał jej podejście. Nie rozumiał za to dlaczego twierdziła, że jej bracia zafundowaliby jej zimną kąpiel za sam pomysł. Miała rację, powinna mieć szansę i być silna. Ten pomysł wcale nie był taki zły.
- Nie jesteś jednym z najsłabszych mieszkańców Norfolk, chochliku. – powiedział do niej całkiem poważnie. Była duchem niespokojnym, pełnym energii, który wręcz czuł konieczność, aby działać i dawać z siebie wszystko. Była małym chochlikiem, którego ciężko było upilnować. Zapewne teraz spodziewała się ze strony Mathieu kazania, o tym jak bardzo bezpieczna jest w murach Corbenic Castle, że nikt kompletnie jej nie zagraża, kiedy zajmuje miejsce w swojej komnacie. Nieprawda. Jeśli wrogowie postanowią sforsować zamek – co byłoby szczytem głupoty swoją drogą – każdy powinien mieć równe szansy, aby się obronić. Również Junona.
- Całkowicie rozumiem Twoje pobudki i popieram Twój pomysł. – dopowiedział. To zupełnie inna sprawa niżeli nauki Primrose Czarnej Magii. Stosowanie zaklęcia Protego czy innych jego odmian powinna mieć opanowane w stopniu co najmniej zadowalającym. Dlatego Mathieu stwierdził, że to konieczne, aby mogła normalne funkcjonować w czasie wojny i mieć nadzieję, że wszystko pójdzie zgodnie z jej planem, że będzie miała szanse. – Nie znajdę Ci nauczyciela, ale nauczę Cię sam. – powiedział całkiem poważnie. – Muszę przyłożyć więcej uwagi do zaklęć i uroków, więc ja będę się uczył, a Ty równocześnie ze mną. Umowa stoi? – spytał. Wiedział, że uroki wychodziły mu cholernie słabo, nawet gorzej niż słabo. Niemniej jednak, jeśli Junona naprawdę chciała się uczyć, to właśnie ta nauka w formie pojedynków miała jak najwięcej sensu i miał nadzieję, że taki rodzaj będzie jej odpowiadał. – Chcę również podjąć naukę żeglarstwa, jeśli miałabyś możliwość, aby mi z tym pomóc, oboje osiągniemy…. Pewne korzyści na tym układzie. Pasuje, chochliku? – spytał, nachylając się w jej kierunku. Ot, prosta sprawa i bardzo łatwy układ.
- Nie jesteś jednym z najsłabszych mieszkańców Norfolk, chochliku. – powiedział do niej całkiem poważnie. Była duchem niespokojnym, pełnym energii, który wręcz czuł konieczność, aby działać i dawać z siebie wszystko. Była małym chochlikiem, którego ciężko było upilnować. Zapewne teraz spodziewała się ze strony Mathieu kazania, o tym jak bardzo bezpieczna jest w murach Corbenic Castle, że nikt kompletnie jej nie zagraża, kiedy zajmuje miejsce w swojej komnacie. Nieprawda. Jeśli wrogowie postanowią sforsować zamek – co byłoby szczytem głupoty swoją drogą – każdy powinien mieć równe szansy, aby się obronić. Również Junona.
- Całkowicie rozumiem Twoje pobudki i popieram Twój pomysł. – dopowiedział. To zupełnie inna sprawa niżeli nauki Primrose Czarnej Magii. Stosowanie zaklęcia Protego czy innych jego odmian powinna mieć opanowane w stopniu co najmniej zadowalającym. Dlatego Mathieu stwierdził, że to konieczne, aby mogła normalne funkcjonować w czasie wojny i mieć nadzieję, że wszystko pójdzie zgodnie z jej planem, że będzie miała szanse. – Nie znajdę Ci nauczyciela, ale nauczę Cię sam. – powiedział całkiem poważnie. – Muszę przyłożyć więcej uwagi do zaklęć i uroków, więc ja będę się uczył, a Ty równocześnie ze mną. Umowa stoi? – spytał. Wiedział, że uroki wychodziły mu cholernie słabo, nawet gorzej niż słabo. Niemniej jednak, jeśli Junona naprawdę chciała się uczyć, to właśnie ta nauka w formie pojedynków miała jak najwięcej sensu i miał nadzieję, że taki rodzaj będzie jej odpowiadał. – Chcę również podjąć naukę żeglarstwa, jeśli miałabyś możliwość, aby mi z tym pomóc, oboje osiągniemy…. Pewne korzyści na tym układzie. Pasuje, chochliku? – spytał, nachylając się w jej kierunku. Ot, prosta sprawa i bardzo łatwy układ.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Juno miała specyficzną opinię wśród większości swoich krewnych. Nikt nie postrzegał jej chwilowych słabości jako hańbę dla rodu. Problemu w umiejętnościach społecznych dało się wpisać w charakterystykę Traversów. Co jednak nie zmieniało faktu, że postrzegano ją przez pryzmat wrażliwości i delikatności. Miała być Traversową różną, trochę dziką i nieprzewidywalną, ale wciąż potrzebującą ochrony. Juno świadoma wiszącego nad nią klosza spodziewała się powszechnej odmowy ze strony swoich najbliższych. W przypadku Matheiu istniała szansa na zrozumienie. Z perspektywy rudowłosej czarownicy nie była to duża szansa, ale grunt, że w ogóle istniała. Mimo wszystko Juno z wyraźnym niezrozumieniem słuchała wypowiedzi kuzyna. Przechyliła głowę lekko w bok patrząc na niego jakby był dotachasz nieodkrytym gatunkiem mówiącego ludzkim głosem druzgota. Nie dość, że się z nią zgodził to jeszcze poparł. Coś musiało być wyraźnie nie tak. Najwyraźniej musiało się stać coś okropnego co spowodowało u jej najdroższego kuzyna pomieszanie zmysłów. Jednak gdzieś z tyłu głowy pojawiała się myśl, że może ma lepsze zdolności perswazyjne niż do tej pory myślała. Kilkadziesiąt sekund później, po tym, jak już usłyszała o tym, że zasadniczo mają się uczyć razem, Juno westchnęła ciężko i teatralnie przewróciła oczami. Travers była pewna, że Matheiu zwyczajnie sobie z niej kpi. W błękitnych oczach pojawiła się iskierka świadcząca o nadchodzącym gniewie. Miała już nawet podnieść się z miejsca, gdy jeszcze raz przyjrzała się twarzy kuzyna. - Ty mówisz poważnie.- Po krótkiej chwili konsternacji drobne usta wygięły się w lekko szelmowski uśmiechem. - Mathieu czasem naprawdę się zastanawiam czy ty przypadkiem nie jesteś równie szalony co ja- zaśmiała się cicho, ale jeszcze na nic się nie zgodziła. Pozwoliła kuzynowi mówić dalej. Gdy wspomniał o chęci nauki żeglugi Juno pomyślała, że musi przeprosić matkę za wszystkie narzekania i utyskiwania, które padły z jej ust tego dnia. - Pewnie, że ci pomogę.- machnęła ręką dla podkreślenia, że to żaden problem. Trudno było o lepszą wymówkę, by stanąć ponownie na pokładzie łodzi a przy okazji wymigać się od kilku towarzyskich wizyt. - Pewnie w ramach chrztu bojowego spróbuje cię wrzucić do wody.- Zażartowała śmiejąc się pod nosem. - Ale się zgadzam na taki układ. Będę czekała na informacje kiedy zaczynamy. Zobaczymy, które z nas pierwszy tego pożałuje. - Nutka zdrowego pesymizmu jeszcze nikomu nie zaszkodziła.
Come out, sea demons wherever you are
your queen summons you
your queen summons you
Junona Travers
Zawód : geograf, podróżnik teoretyczny, naukowiec
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Samotność ma swoje przywileje; w samotności można robić to, na co ma się ochotę.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Mówił śmiertelnie poważnie. Wiedział, że w świecie sprawy mogły przybrać nieoczekiwany obrót i mogły ulec zmianie wymagania stawiane im, cała sytuacja i dosłownie wszystko wokół nich. Junona tak jak każdy inny powinna mieć możliwość obrony, ochrony własnej osoby, dlatego Mathieu zmienił swoje podejście odnośnie szkolenia i wprawnego władania magią przez kobiety wysoko urodzone. Skoro istniała szansa i możliwości na to, aby mogły podejmować obronę, tak też musiało się stać. Chciał, aby jego kuzynka miała szansę, aby mogła w razie niespodziewanego ataku podjąć działanie, ochronić siebie samą i być może bliskich. Nie chciał, aby jego bliscy ginęli z powodów tak błahych i bezsensownych jak brak możliwości samoobrony. Dlatego postanowił przystać na propozycję Junony, wystawiając przy okazji własne warunki, czym najwyraźniej zaskoczył kuzynkę. Miał gdzieś co pomyślą o nim inni, co powiedzą i jak bardzo będą narzekać, że Mathieu decyduje się na taki krok. Niech gadają, on widział zasadność w swoim poczynaniu.
- Nie jestem szalony, ani Ty nie jesteś. Czasem się gubisz, chochliku. – powiedział jej całkiem poważnie. Mathieu zawsze wierzył w Junonę, faktycznie czasem zachowywała się nieco szalenie, może odstępowało to od normy ogólnie przyjętej, jednak należało jej się tyle samo szacunku co innym. Chłodne mury Corbenic Castle robiły swoje, a on szczerze wierzył, że to po prostu nie jej wina. Tym bardziej, że Mathieu poznał smak wojny na własnej skórze. Wiedział, że potrafi pozostawić piętno na umyśle i skrzywdzić. Nie odczuwał efektów zdarzeń z listopada do dzisiaj? Wiedział, że bezpowrotnie związał swoje życie z jakimś cholernym demonem, cieniem czy Merlin wie co to było, a on mieszał mu w głowie. Jeśli ktoś z ich dwójki zakrawał o szaleństwo, to właśnie on.
- Masz prawo do umiejętnej samoobrony. – dopowiedział po chwili, całkowicie poważnie. Cieszył się, że Junona tak pozytywnie to odbierała. Mathieu nie musiał się obawiać o jej zdrowie, jego posługiwanie się urokami leżało i kwiczało, o wiele wprawniej władał Czarną Magią i zdawał sobie z tego sprawę. Bądź co bądź, to właśnie tym umiejętnościom poświęcał najwięcej czasu. Czas na nabycie nowych, świeżych zdolności. – Zaczniemy po nowym roku, chochliku. Zaproszę Cię do Château Rose, na Wybrzeżu trenuje się naprawdę dobrze. Poza tym, lepiej, żeby wuj Koronos na razie nie wiedział o naszych... spotkaniach. - dopowiedział jeszcze z uśmiechem. Junona musiała pamiętać, że Mathieu miał naprawdę sporo rzeczy na głowie, a w czasach wojny jeszcze więcej, więc znalezienie wolnego terminu to nie taka łatwa sprawa.
- Nie jestem szalony, ani Ty nie jesteś. Czasem się gubisz, chochliku. – powiedział jej całkiem poważnie. Mathieu zawsze wierzył w Junonę, faktycznie czasem zachowywała się nieco szalenie, może odstępowało to od normy ogólnie przyjętej, jednak należało jej się tyle samo szacunku co innym. Chłodne mury Corbenic Castle robiły swoje, a on szczerze wierzył, że to po prostu nie jej wina. Tym bardziej, że Mathieu poznał smak wojny na własnej skórze. Wiedział, że potrafi pozostawić piętno na umyśle i skrzywdzić. Nie odczuwał efektów zdarzeń z listopada do dzisiaj? Wiedział, że bezpowrotnie związał swoje życie z jakimś cholernym demonem, cieniem czy Merlin wie co to było, a on mieszał mu w głowie. Jeśli ktoś z ich dwójki zakrawał o szaleństwo, to właśnie on.
- Masz prawo do umiejętnej samoobrony. – dopowiedział po chwili, całkowicie poważnie. Cieszył się, że Junona tak pozytywnie to odbierała. Mathieu nie musiał się obawiać o jej zdrowie, jego posługiwanie się urokami leżało i kwiczało, o wiele wprawniej władał Czarną Magią i zdawał sobie z tego sprawę. Bądź co bądź, to właśnie tym umiejętnościom poświęcał najwięcej czasu. Czas na nabycie nowych, świeżych zdolności. – Zaczniemy po nowym roku, chochliku. Zaproszę Cię do Château Rose, na Wybrzeżu trenuje się naprawdę dobrze. Poza tym, lepiej, żeby wuj Koronos na razie nie wiedział o naszych... spotkaniach. - dopowiedział jeszcze z uśmiechem. Junona musiała pamiętać, że Mathieu miał naprawdę sporo rzeczy na głowie, a w czasach wojny jeszcze więcej, więc znalezienie wolnego terminu to nie taka łatwa sprawa.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Strona 4 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Kryształowa sala
Szybka odpowiedź