Kryształowa sala
Strona 5 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Kryształowa sala
Dostać się do niej można zarówno z wnętrza rezydencji, jak i ze sławnych różanych ogrodów Rosierów przez jedno z przeszklonych łukowatych przejść, które wpuszczają do jej wnętrza dużo światła i zapewniają tym samym wspaniałe widoki. Z zewnątrz sala balowa nie wygląda na swe wymiary; musiała zostać obłożona odpowiednimi zaklęciami. Jej wysoko zawieszone sklepienie upstrzone zostało licznymi kryształowymi żyrandolami, które oświetlają zdobiące je, gustowne mozaiki nawiązujące kolorystyką i symboliką do tradycji rodu - i którym sala zawdzięcza swoją zwyczajową nazwę. Ciemny marmur ścian kontrastuje z jasnym, lakierowanym parkietem oraz złotymi kandelabrami rzeźbionymi w postacie nimf oraz pnące się róże. W powietrzu unosi się zapach tychże kwiatów mieszający się z wpadającą przez okna morską bryzą.
Na kilka krótkich chwil Juno odpłynęła myślami gdzieś w głąb siebie. Jej umysł już zaczął tworzyć ciągi przyczynowo skutkowe. Scenariusze tego co może zapoczątkować owa nauka wciąż przewijały się przed niebieskimi oczami. Większość z nich niechybnie była związana z mniejszymi lub większymi katastrofami. Inne krążyły wokół spokojnej, niczym nie zaburzonej egzystencji. Tylko nieliczne wiązały się z pozytywnymi zmianami w życiu młodej arystokratki. Gdzieś między tym wszystkim krążyła jeszcze myśl by skonsultować to wszystko z jednym z jej magomedyków. Na szczęście szybko odegnała ją od siebie. Zaraz doniesiono by o jej planach rodzicom a to mogło oznaczać jedynie problemy. Zresztą jakby nie patrzeć Juno była dorosła. Czas najwyższy by zaczęła podejmować własne decyzje a nie ciągle chować się za czyimiś plecami. Kiwnęła potakująco głową utwierdzając się w tym przekonaniu. Głos kuzyna zmusił dziewczynę by wróciła do rzeczywistości. Juno przewróciła jedynie oczami machając obojętnie ręką. Wiedziała, że Matt nie lubił gdy używała wobec siebie podobnych przymiotników. Ona jednak zaczęła się do nich przyzwyczajać. Zaczęła postrzegać je jako idealną wymówkę tłumaczącą wiele dotychczasowych i przyszłych działań. Tak, Juno już wiedziała jak będzie wyglądała jej przyszłość a czy komuś się to podobało, czy nie miano szalonej mogło jedynie ułatwić wiele spraw. Oczywiście, jeżeli o wszystkim nie dowie się zwierzchnia władza (czytaj rodzina). Na szczęście nawet to rudowłose wcielenie chaosu potrafiło działać dyskretnie. Gdy padły słowa, że ma do czegoś prawo uśmiechnęła się lekko. Dziwnie było słyszeć coś podobnego. Na swój sposób wydawało się to nierealne. - Dziękuję- odezwała się w końcu. Zastanawiała się jakim cudem wciąż pozostaje tak spokojna. Może faktycznie mury posiadłości Rosierów miały na nią zbawienny wpływ.
Nie okazała zawodu słysząc, że ich lekcje rozpoczną się dopiero po nowym roku. Na swój sposób było to przecież oczywiste. Matt miał swoje obowiązki, a zresztą oboje musieli przecież najpierw przetrwać święta, które nawet mimo wojny wiązać się będą z kolejnymi sabatami i mniejszymi przyjęciami. Juno na samą myśl czuła jak jej żołądek zawiązuje się w supeł. Skinęła głową w geście zgody. Nie spytała o tym, skąd ten pomysł, że to właśnie otwarta przestrzeń była dobrym miejscem na naukę zaklęć. Przyjęła tę wieść z entuzjazmem. Zawsze lepiej się czuła w pobliżu wody. - Masz rację - przyznała z lekkim śmiechem, gdy wspomniał o nestorze Traversów. - Na pewno jednak ucieszy go wieść, że w końcu chcesz się nauczyć żeglować. Czas najwyższy. Zanim się obejrzysz staniesz się wagabundą jak my wszyscy. O ile zresztą już nim nie jesteś.- Przyjrzała się przez chwilę twarzy kuzyna wyraźnie czegoś w niej szukając. Po krótkiej chwili uśmiechnęła się jednak i w końcu podniosła się z fotela. - Chyba powinnam już wrócić do matki. Gotowa już pewnie szukać mnie w jakiś kącie waszej biblioteki, a ja tu knuje z tobą spiski jak przyprawić ją o palpitacje. - podeszła do drugiego fotela i w ramach pożegnania ucałowała policzek kuzyna. - Sama trafię z powrotem - zapewniła kuzyna po czym trochę zbyt radosnym krokiem ruszyła w stronę salonu w którym czekała jej matka.
/zt x2
Nie okazała zawodu słysząc, że ich lekcje rozpoczną się dopiero po nowym roku. Na swój sposób było to przecież oczywiste. Matt miał swoje obowiązki, a zresztą oboje musieli przecież najpierw przetrwać święta, które nawet mimo wojny wiązać się będą z kolejnymi sabatami i mniejszymi przyjęciami. Juno na samą myśl czuła jak jej żołądek zawiązuje się w supeł. Skinęła głową w geście zgody. Nie spytała o tym, skąd ten pomysł, że to właśnie otwarta przestrzeń była dobrym miejscem na naukę zaklęć. Przyjęła tę wieść z entuzjazmem. Zawsze lepiej się czuła w pobliżu wody. - Masz rację - przyznała z lekkim śmiechem, gdy wspomniał o nestorze Traversów. - Na pewno jednak ucieszy go wieść, że w końcu chcesz się nauczyć żeglować. Czas najwyższy. Zanim się obejrzysz staniesz się wagabundą jak my wszyscy. O ile zresztą już nim nie jesteś.- Przyjrzała się przez chwilę twarzy kuzyna wyraźnie czegoś w niej szukając. Po krótkiej chwili uśmiechnęła się jednak i w końcu podniosła się z fotela. - Chyba powinnam już wrócić do matki. Gotowa już pewnie szukać mnie w jakiś kącie waszej biblioteki, a ja tu knuje z tobą spiski jak przyprawić ją o palpitacje. - podeszła do drugiego fotela i w ramach pożegnania ucałowała policzek kuzyna. - Sama trafię z powrotem - zapewniła kuzyna po czym trochę zbyt radosnym krokiem ruszyła w stronę salonu w którym czekała jej matka.
/zt x2
Come out, sea demons wherever you are
your queen summons you
your queen summons you
Junona Travers
Zawód : geograf, podróżnik teoretyczny, naukowiec
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Samotność ma swoje przywileje; w samotności można robić to, na co ma się ochotę.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Poranek spędza w pracowni alchemicznej, przeglądając księgi, jakie traktowałyby o pielęgnacji delikatnych roślin. Graham Thomas to odmiana róż, jaka powstała tego roku, nie wiadomo więc, na jakie choroby jest podatna i jaką należy wobec niej zastosować pielęgnację. Na marginesie jednego z podręczników drobnym pismem zapisano notatki, jakie Evandra starała się rozszyfrować. Niewiele mówiące, enigmatyczne, opatrzone alchemicznymi symbolami, z których udaje się rozpoznać symbol rośliny, ale i krwi. Od razu przypomina jej się Justine Tonks, bezczelna rebeliantka, która kradnie lady Rosier ampułkę krwi. Przebiega ją zimny dreszcz i rozgląda się pospiesznie, jakby czując na sobie oddech czającej się w cieniach pracowni porywaczki. Finalnie wzdycha ciężko i zapisuje w pamięci, aby z transkrypcją zwrócić się do Wendeliny Selwyn.
Ubrana w neutralne, beżowe barwy stawia na wyróżnianie się krojem. Od pewnego już czasu decyduje się na spódnice z krótszą, sięgającą połowy łydki długością. Koronkowa bluzeczka zapinana rzędem drobnych guzików wsunięta jest za brzeg wąskiego paska. Oszczędna biżuteria w postaci zapiętej na nadgarstku bransoletki idealnie komponuje się ze szpilkami we włosach. Te zaś uplecione w warkocze i spięte w niski kok nadawały Evandrze romantycznego charakteru.
Wprost nie mogła się już doczekać lekcji obrony przed czarną magią. Sięgnęła po wszystkie podręczniki, jakie wskazała Deirdre w korespondencji i zaczęła śledzenie tekstów. Większość instrukcji zdawała się być prosta, lecz co próbowała przejście do praktyki, coś ją powstrzymywało. Czy to nieumiejętność skupienia, a może jednak nie do końca rozumiała wskazówki? W Hogwarcie chętniej sięgała po uroki, doskonale czując się w ofensywie, nawet jeśli nie praktykowała jej często. Uchodziła za grzeczną i ułożoną pannę, jednak wili temperament zawsze odnajdywał - i odnajduje nadal - okazję do podpalania stosów.
Wszystkie damy rodu zostały zaproszone na piknik w ogrodzie, z którego Evandra wyłgała się prędko, mówiąc o pilnych, nieczekających zwłoki obowiązach. Kłamstwo było to jednak połowiczne, gdyż spotkanie z madame Mericourt należało do tych bardziej istotnych. Czy nie bezpieczeństwo jest najważniejsze? Lordom Rosier natomiast podpasowały polowania. Po ostatnim przyjęciu z okazji ślubu Mathieu i Corinne, w panach zaiskrzyła wola walki, nie przepuszczali żadnej okazji, aby oddać się na nowo odkurzonej rozrywce. Po co to wszystko? Bo z madame Mericourt w Kryształowej Sali chciała być sama.
Już na chwilę przed umówioną godziną stawia się w głównym holu, od razu oddelegowując służbę. Sama chce zająć się gościem, bez asysty czterech pokojówek.
- Dzień dobry, Deirdre - wita ją w przejściu, sięgając dłoni czarownicy. O Śmierciożerczyni myślała niemal codziennie od dnia, kiedy ta poznała jej słabość. Nagły atak serpentyny zdradził tajemnicę, jakiej zwykle nie skrywa skrzętnie, lecz przyjmowane eliksiry pomagały łagodzić jej efekty. Od kiedy wie, że pod sercem znów rośnie mały lord Rosier, musi ograniczyć leczenie śmiertelnej choroby. Czy gdyby Deidre od początku wiedziała jak wygląda ogół sytuacji, zgodziłaby się pomóc? - Dziękuję, że zgodziłaś się przyjść. Z pewnością masz wiele obowiązków, Namiestniczko. - Puszcza jej oczko i prowadzi już ku szerokim drzwiom Kryształowej Sali. Wysoko zawieszone sklepienie, upstrzone licznymi kryształowymi żyrandolami błyszczy od słonecznych promieni. Unoszący się w powietrzu zapach róż i morskiej bryzy miesza się z ciężarem jaśminu na przegubach dłoni lady Rosier. Czarownica unosi spojrzenie błękitnych oczu i zawiesza je na rozmówczyni. - Wierzę, że samopoczucie dopisuje. Czy mogę zaproponować herbaty?
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Dziwnie było pojawiać się w Chateau Rose tak często. Miejsce niegdyś bliskie baśniowemu pałacowi, nieosiągalnemu i ulotnemu jak sen, stawało się rzeczywistością. Budynkiem imponującym rozmachem i przytłaczającym luksusowym wykończeniem, ale będącym już czymś naturalnym, możliwym do osiągnięcia, otwierającym przed Deirdre swe podwoje. Chińska kurwa witana z honorami przez odźwiernych w posiadłości nestorstwa - ciągle nie mogła pozbyć się dławiącego wrażenia niedopasowania, w głowie stale odbijał się upokarzający ją szept, ale nie dawała po sobie poznać, że przekraczanie progu domu Tristana i Evandry nieustająco jest dla niej skomplikowanym doświadczeniem. Miłe łechcącym ego, intrygującym, mimo to nieco niebezpiecznym; te same określenia pasowały do relacji z lady doyenne, którą dostrzegła od razu w kojącym półcieniu holu. Nagie ramiona Deirdre pokryła gęsia skórka, niezwiązana z przynoszącym ulgę od upału chłodem wnętrza posiadłości: półwila nawet w stosunkowo skromnym wydaniu wydawała się iskrzyć, przyciągać wzrok, kusić zapiętą pod szyję koronkową bluzką i przyspieszać bicie serca odkrytą skórą łydki. Wąska talia nie zdradzała jeszcze brzemiennego stanu, Mericourt niemal zapomniała o tym bagażu, przez kilka ciągnących się w nieskończoność sekund przyglądając się Evandrze bez mrugnięcia, jak zahipnotyzowana. Coraz brutalniej przekonywała się o sile półwili; skoro na nią działała w ten sposób, opanowana i zamknięta w oficjalnej prezencji, to co czyniła z mężczyznami, gdy pozwalała sobie na uwolnienie pełni potencjału swych przodkiń?
- Evandro - schyliła lekko głowę w ramach powitania, ale nie dygnęła; nikt im nie towarzyszył, mogła więc zrezygnować z formalnej gry wstępnej. - Wiele, ale czasem przyda mi się relaks w doborowym towarzystwie - zgodziła się, przytrzymując dłoń półwili w swojej nieco zbyt długo. Miała tak kruche palce, tak delikatną skórę; powstrzymała chęć zaciśnięcia dłoni w pięść, zmiażdżenia tych kryształowych kostek w mieszaninie pragnienia i złości. Zamiast tego, przesunęła ostrym paznokciem po jej nadgarstku i odsunęła rękę, podążając za półwilą wgłąb posiadłości, zaciągając się intensywnym zapachem jej perfum. Tak często wyczuwalnych na ciele Tristana, że uznawała je już za część męskiego zapachu.
Kiedy znalazły się w sali, Deirdre rozejrzała się powoli dookoła. Kolejny ukryty klejnot Chateau Rose, miejsce imponujące rozmiarami, zapierające dech w piersiach. Wszystko krzyczało tu wręcz o bogactwie, każdy detal, listewka, klamka, bordiura była zbyt piękna, by nie poświęcić jej choć krótkiego spojrzenia. Widziała wiele sal bankietowych i balowych, ale ta zdawała się przwyższać pozostałe.
- Imponujące - szepnęła, powracając wzrokiem ku Evandrze, do niej również pasowało to określenie. Deirdre powoli zdjęła długie rękawiczki, skrywające do tej pory Mroczny Znak i nadające jej wyglądowi skromności. Teraz, z obnażonymi rękami i ramionami, z suknią spiętą jedynie wokół szyi, mogła poruszać się swobodniej. Świadoma, że czerń tatuażu rozlewającego się na lewym przedramieniu musi przyciągać wzrok równie mocno, choć w zdecydowanie inny sposób, co idealna twarz półwili. - Nie, dziękuję. Przejdźmy do rzeczy - odparła zdecydowanie, podchodząc powoli do Evandry.
- Czego dowiedziałaś się z "Podstawy obrony dla niepewnych i początkujących"? Co najbardziej zapadło ci w pamięć? - zaczęła niemal na tym samym wydechu, nie chciała marnować ani chwili. Nie dlatego, że goniły ją obowiązki, ale nie chciała dać się sprowokować - choć półwila nie robiła przecież nic, by zepchnąć jej myśli na nieprzyzwoite tory. Oprócz tego, że istniała i samo to znacząco utrudniało koncentrację na początku spotkania, zanim przywykła do półwilej aury - i do tego, że ma obok siebie żonę Tristana, kobietę, którą kochał i której pragnął od lat, a którą teraz miała nauczyć, jak obronić się przed złem tego świata. Czy nie powinna zasabotować tego procesu? Zapewne kiedyś by tak było, ale teraz - dojrzała. I zmądrzała na tyle, by wiedzieć, że bez Evandry mężczyzna, którego kochała do szaleństwa, dosłownie, sam popadłby w obłęd - a na to nie mogła pozwolić. Zamierzała więc zrobić wszystko, by nauczyć szlachciankę niezbędnych podstaw obrony, nawet jeśli uznawała to za zbędne; po tym, co stało się ostatnio, lady doyenne nikt nie spuści z oka nawet na moment, była tego więcej niż pewna.
| locus
- Evandro - schyliła lekko głowę w ramach powitania, ale nie dygnęła; nikt im nie towarzyszył, mogła więc zrezygnować z formalnej gry wstępnej. - Wiele, ale czasem przyda mi się relaks w doborowym towarzystwie - zgodziła się, przytrzymując dłoń półwili w swojej nieco zbyt długo. Miała tak kruche palce, tak delikatną skórę; powstrzymała chęć zaciśnięcia dłoni w pięść, zmiażdżenia tych kryształowych kostek w mieszaninie pragnienia i złości. Zamiast tego, przesunęła ostrym paznokciem po jej nadgarstku i odsunęła rękę, podążając za półwilą wgłąb posiadłości, zaciągając się intensywnym zapachem jej perfum. Tak często wyczuwalnych na ciele Tristana, że uznawała je już za część męskiego zapachu.
Kiedy znalazły się w sali, Deirdre rozejrzała się powoli dookoła. Kolejny ukryty klejnot Chateau Rose, miejsce imponujące rozmiarami, zapierające dech w piersiach. Wszystko krzyczało tu wręcz o bogactwie, każdy detal, listewka, klamka, bordiura była zbyt piękna, by nie poświęcić jej choć krótkiego spojrzenia. Widziała wiele sal bankietowych i balowych, ale ta zdawała się przwyższać pozostałe.
- Imponujące - szepnęła, powracając wzrokiem ku Evandrze, do niej również pasowało to określenie. Deirdre powoli zdjęła długie rękawiczki, skrywające do tej pory Mroczny Znak i nadające jej wyglądowi skromności. Teraz, z obnażonymi rękami i ramionami, z suknią spiętą jedynie wokół szyi, mogła poruszać się swobodniej. Świadoma, że czerń tatuażu rozlewającego się na lewym przedramieniu musi przyciągać wzrok równie mocno, choć w zdecydowanie inny sposób, co idealna twarz półwili. - Nie, dziękuję. Przejdźmy do rzeczy - odparła zdecydowanie, podchodząc powoli do Evandry.
- Czego dowiedziałaś się z "Podstawy obrony dla niepewnych i początkujących"? Co najbardziej zapadło ci w pamięć? - zaczęła niemal na tym samym wydechu, nie chciała marnować ani chwili. Nie dlatego, że goniły ją obowiązki, ale nie chciała dać się sprowokować - choć półwila nie robiła przecież nic, by zepchnąć jej myśli na nieprzyzwoite tory. Oprócz tego, że istniała i samo to znacząco utrudniało koncentrację na początku spotkania, zanim przywykła do półwilej aury - i do tego, że ma obok siebie żonę Tristana, kobietę, którą kochał i której pragnął od lat, a którą teraz miała nauczyć, jak obronić się przed złem tego świata. Czy nie powinna zasabotować tego procesu? Zapewne kiedyś by tak było, ale teraz - dojrzała. I zmądrzała na tyle, by wiedzieć, że bez Evandry mężczyzna, którego kochała do szaleństwa, dosłownie, sam popadłby w obłęd - a na to nie mogła pozwolić. Zamierzała więc zrobić wszystko, by nauczyć szlachciankę niezbędnych podstaw obrony, nawet jeśli uznawała to za zbędne; po tym, co stało się ostatnio, lady doyenne nikt nie spuści z oka nawet na moment, była tego więcej niż pewna.
| locus
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
The member 'Deirdre Mericourt' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 20
'k100' : 20
Z utęsknieniem czeka na okazję, by spotkać się z madame Mericourt - czarownicą, która niezmiennie intryguje ją od kilku miesięcy swoimi powiązaniami z Tristanem i Rycerzami, ale przede wszystkim zagadkową osobowością. To ona, odsłaniana subtelnie, odkrywana kawałek po kawałku nieustannie przywodzi sylwetkę czarownicy przed oczy wyobraźni, zmuszając do analizy, do kreowania w wyobraźni sytuacji oraz scen, jakie mogłyby je do siebie zbliżyć. Deirdre jest oczywistym wyborem, była pierwszą osobą, która przyszła lady doyenne na myśl przy okazji poszukiwania kogoś, kto mógłby przybliżyć jej temat obrony przed czarną magią. Jako najwyżej postawiona kobieta w kraju - bo za taką przez wzgląd na powiązania z Czarnym Panem Evandra ją uważa - w dodatku biegła w stosowaniu najokrutniejszych z zaklęć, odznacza się umiejętnościami oraz przebiegłością. Doskonale wie, jakich zaklęć użyć, by wywrzeć na przeciwniku piorunujące wrażenie. Tym bardziej przekonuje półwilę, że wybrała dobrze, kiedy ta wzbrania się przed przystaniem na prośbę nauki. Każdy mógłby zareagować entuzjastycznie, skłonić głowę uniżenie, dając arystokratce to, czego pragnie - bo czy nie tak powinno się odnosić do szlachetnie urodzonych? - lecz tylko ten, kto prawdziwie zdaje sobie sprawę z powagi sytuacji, gotów jest postawić się, słysząc o zachciance. Tym większe wywiera na kobiecie wrażenie, kiedy prosi, by nie wspominać o tym Tristanowi - bo czy nie zarzekała się, że nie mają przed sobą żadnych sekretów?
Uśmiecha się na kurtuazję, nawet jeśli ma być podkolorowana i niekoniecznie związana z rzeczywistym nastawieniem Śmierciożerczyni. To oczywiste, że wolałaby być teraz w innym miejscu, najchętniej z lordem Rosier, oddając się pożądaniu; czy jest teraz dla niej namiastką szczęścia? Opuszką palca, jaką może dostać zamiast całej ręki? Uśmiecha się tym szerzej, kiedy czarownica z cichym westchnieniem komentuje wystrój pomieszczenia.
- To sala balowa. Tu odbywają się wszelkie organizowane przed Rosierów przyjęcia. - Przeze mnie, dopowiada z dumą w myślach, bo jest obecnie jedyną osobą, jaka przejmuje się wydarzeniami, mającymi podkreślić niezachwianą pozycję rodu, jako tego, który niezmiennie kultywuje tradycje.
Odmowa poczęstunku nie jest w wykonaniu madame Mericourt czymkolwiek dziwnym, biorąc pod uwagę bezpośredniość, jaka ją otacza. Niemniej Evandra nadal jest zaskoczona za każdym razem, kiedy zwyczaje Deirdre, jakże różne od szlacheckich, wychodzą na światło dzienne. Przyjmuje ją ze skinieniem głowy i pozwala przejść do sedna sprawy.
- Spora część podręcznika opiera się na zniechęceniu czarodzieja do korzystania z magii, a wręcz i unikania sytuacji, w których należałoby jej użyć - stwierdza pogodnym tonem. - To istotna przestroga, jednak temu, kto decyduje się na sięgnięcie po lekturę, na niewiele się zda. - Książka jest długa, napisana zawiłym językiem, jakiego prosty umysł nie przyjąłby chętnie, porzucając ją przy pierwszej możliwej okazji. Splata dłonie za plecami i prostuje mocniej plecy, tym samym przywodząc na myśl odpytywaną na lekcji uczennicę.
- To, co jest według mnie najistotniejsze, to moc, intencja oraz spryt. Im silniej jest się przekonanym co do słuszności rzuconego zaklęcia, im częściej są one praktykowane, tym sprawniejsze przychodzi ich stosowanie. Poza tym należy być przygotowanym na każdą ewentualność i nie zakładać, że przeciwnik kierować się będzie litością, o honorze nie wspominając. - Na myśl przychodzi jej sylwetka Mathieu, który w uroczystym, tradycyjnym pojedynku sięgnął właśnie po czarną magię. Beznadziejna plama na honorze, jaką trudno zmyć, tym mocniej pogrążając szwagra w oczach Evandry. - Tylko jak spodziewać się niespodziewanego, kiedy nie zna się zakresu możliwości przeciwnika? - To najmocniej interesuje półwilę, która ma słabe pojęcie o czarnej magii. W Hogwarcie uczy się jej zaledwie przez rok, zresztą zbyt zajęta kokietowaniem i zwiększaniem siły mocy swoich przodkiń, aby przejmować się przedmiotem, który wprowadzono na ostatni moment, uznawanym zresztą za mało elegancki i niepasujący kobietom. Wprawdzie otacza się czarodziejami, którzy parają się tą dziedziną, jednak kiedy dopytuje z zainteresowaniem, co jest w niej takiego kuszącego i niesamowitego, dostaje szumne ogólniki, jakie nie przekonują jej w żadnym stopniu.
Uśmiecha się na kurtuazję, nawet jeśli ma być podkolorowana i niekoniecznie związana z rzeczywistym nastawieniem Śmierciożerczyni. To oczywiste, że wolałaby być teraz w innym miejscu, najchętniej z lordem Rosier, oddając się pożądaniu; czy jest teraz dla niej namiastką szczęścia? Opuszką palca, jaką może dostać zamiast całej ręki? Uśmiecha się tym szerzej, kiedy czarownica z cichym westchnieniem komentuje wystrój pomieszczenia.
- To sala balowa. Tu odbywają się wszelkie organizowane przed Rosierów przyjęcia. - Przeze mnie, dopowiada z dumą w myślach, bo jest obecnie jedyną osobą, jaka przejmuje się wydarzeniami, mającymi podkreślić niezachwianą pozycję rodu, jako tego, który niezmiennie kultywuje tradycje.
Odmowa poczęstunku nie jest w wykonaniu madame Mericourt czymkolwiek dziwnym, biorąc pod uwagę bezpośredniość, jaka ją otacza. Niemniej Evandra nadal jest zaskoczona za każdym razem, kiedy zwyczaje Deirdre, jakże różne od szlacheckich, wychodzą na światło dzienne. Przyjmuje ją ze skinieniem głowy i pozwala przejść do sedna sprawy.
- Spora część podręcznika opiera się na zniechęceniu czarodzieja do korzystania z magii, a wręcz i unikania sytuacji, w których należałoby jej użyć - stwierdza pogodnym tonem. - To istotna przestroga, jednak temu, kto decyduje się na sięgnięcie po lekturę, na niewiele się zda. - Książka jest długa, napisana zawiłym językiem, jakiego prosty umysł nie przyjąłby chętnie, porzucając ją przy pierwszej możliwej okazji. Splata dłonie za plecami i prostuje mocniej plecy, tym samym przywodząc na myśl odpytywaną na lekcji uczennicę.
- To, co jest według mnie najistotniejsze, to moc, intencja oraz spryt. Im silniej jest się przekonanym co do słuszności rzuconego zaklęcia, im częściej są one praktykowane, tym sprawniejsze przychodzi ich stosowanie. Poza tym należy być przygotowanym na każdą ewentualność i nie zakładać, że przeciwnik kierować się będzie litością, o honorze nie wspominając. - Na myśl przychodzi jej sylwetka Mathieu, który w uroczystym, tradycyjnym pojedynku sięgnął właśnie po czarną magię. Beznadziejna plama na honorze, jaką trudno zmyć, tym mocniej pogrążając szwagra w oczach Evandry. - Tylko jak spodziewać się niespodziewanego, kiedy nie zna się zakresu możliwości przeciwnika? - To najmocniej interesuje półwilę, która ma słabe pojęcie o czarnej magii. W Hogwarcie uczy się jej zaledwie przez rok, zresztą zbyt zajęta kokietowaniem i zwiększaniem siły mocy swoich przodkiń, aby przejmować się przedmiotem, który wprowadzono na ostatni moment, uznawanym zresztą za mało elegancki i niepasujący kobietom. Wprawdzie otacza się czarodziejami, którzy parają się tą dziedziną, jednak kiedy dopytuje z zainteresowaniem, co jest w niej takiego kuszącego i niesamowitego, dostaje szumne ogólniki, jakie nie przekonują jej w żadnym stopniu.
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Nigdy jeszcze nie brała udziału w przyjęciu zorganizowanym przez Rosierów, sala balowa Chateau Rose pozostawała więc miejscem zakazanym, obcym, czystym, nieskażonym obecnością byłej kurtyzany. Do dziś, kiedy to przywitano ją tutaj z szacunkiem, na zaproszenie samej lady doyenne, która jednak podczas tego spotkania nie miała przyjąć pozycji dominującej. Role się lekko - czy tylko lekko, Deirdre? - odwróciły, miała uczyć Evandrę, poprowadzić ją krętą ścieżką przez zakamarki czarów obronnych, przestrzegając przed błędami i objaśniając co trudniejsze zagadnienia. Lubiła przekazywać wiedzę, lecz nie miała w tym wielkiego doświadczenia, a relacja, jaka połączyła ją z żoną Rosiera wcale nie ułatwiała tego zadania. Mimo to zamierzała podjąć się go z pełnią uwagi, profesjonalnie na tyle, na ile mogła; skoro już zgodziła się przyjąć propozycję lady doyenne, zamierzała w naukę półwili włożyć całe swoje serce. A raczej umysł, porywy uczuć zostawiając gdzieś daleko, za drzwiami posiadłości, inaczej zbyt mocno skupiałaby się na wypiętej piersi swej uczennicy, zaplatającej dłonie za plecami, a za mało na jej odpowiedziach.
Celnych, śmiałych; Evandra zachowywała się jak prymuska, brakowało jej pokory, ale na razie Deirdre nie zdradziła swoich odczuć dotyczących prezencji uczennicy. Obserwowała ją ze spokojem, bez mrugnięcia okiem, ciekawa dalszych relacji z obowiązkowej lektury.
- To podstawowa przestroga. Nie lekceważ jej - poprawiła pierwszą wypowiedź nieco chłodno, ciągle nie rozumiejąc, skąd w arystokratce tak wielka potrzeba zapoznania się z zaklęciami ochronnymi. To, co ją spotkało z rąk plugawej terrorystki nie było wynikiem nieudanych Protego albo niedociągnięć z zakresu obrony przed czarną magią, a jej własnej głupoty. Lekkomyślności. Może nawet - arogancji. - Nawet najpotężniejsze zaklęcie obronne nie pomoże ci, jeśli sprowadzisz na siebie skrajnie niebezpieczne okoliczności. Podstawą obrony jest unikanie zagrożenia, kierowanie się rozsądkiem, przewidywanie, co może pójść nie tak - nie nauczono tego Evandry, lecz wcale jej to nie dziwiło. Szlachcianki chowano pod kloszem, w pozłacanych klatkach, nie miały okazji, by zderzyć się z życiem lub jakimikolwiek wyzwaniami, o prawdziwym ryzyku nie wspominając. - Nie poleciłam ci tej książki przez przypadek. Właśnie początkowym rozdziałom powinnaś poświęcić wiele uwagi. Przeczytaj ją raz jeszcze - i prześlij poważnie przemyślane wnioski listem - poleciła tonem nie znoszącym sprzeciwu, wiedząc, że rozkaz nie spotka się z zachwyconą reakcją półwili. Zadawała jej zadanie domowe, jak nastolatce, lecz przecież tak ją traktowała. Zaczynały od podstaw, a podstawą miała okazać się pokora - rozumiana inaczej, niż Evandra opisywała ją chwilę później. Polecenie podzielenia się przemyśleniami z lektury miała nauczyć półwilę cierpliwości, a także pozwolić na głębszą refleksję nad wytycznymi księgi. Rozmowa często spłycała najważniejsze prawdy - te zapisane zaś, zostawały w pamięci na długo.
- Źle - podsumowała drugą część wypowiedzi Evandry, powoli obchodząc czarownicę dookoła. - To, co powinno być dla ciebie najistotniejsze, to ostrożność. Unikanie zagrożenia. Wyczuwanie go. Możliwość skorzystania z magii po to, by zapewnić sobie bezpieczeństwo. Wielu czarodziejów mknie od razu, na ślepo, do nauki zaklęć Tarczy. A te - to jedynie ułamek prawdziwej magii obronnej - zaczęła powoli, w zamyśleniu, odgarniając za ucho kosmyk czarnych włosów. - Protego Maxima może uratować ci życie. Ale jeśli odpowiednio zabezpieczysz teren, rozeznasz się w otoczeniu, zadbasz o swobodę ruchów i przewidzisz zagrożenia, nie będziesz musiała stawać do bezpośredniego starcia - zerknęła na nią z ukosa. Im dłużej ją znała - poznawała - tym bardziej przypominała jej panienkę, ledwie nastolatkę, zafascynowaną dorosłością. Pragnącą od razu rzucać świetliste tarcze, chroniąc się przed najmocniejszymi klątwami. Takie lekcje byłyby łatwe - i niezbyt skuteczne. Ot, rzucanie prostych zaklęć i bronienie się przed nimi; to potrafił każdy niezbyt rozgarnięty guwerner z Merliniej łaski. - Co masz na myśli, mówiąc o słuszności danego zaklęcia? Czyż nie każda obrona jest słuszna, bo opiera się na odruchu obronnym wobec samego siebie? Instynkcie przetrwania? - dopytała nieustępliwie, obracając powoli różdżkę w dłoniach. Zitanowe, ciemnofioletowe drewno, zdawało się pochłaniać blask kryształowych żyrandolów i promieni słońca, odbijanych w wielkich oknach sali. - Nie masz mocy, żadnej. Sprytu także nie, a przynajmniej nie tego, który sprawdzi się w walce czy sytuacji zagrożenia. Intencje - możliwe, że dobre, lecz to nie one zagwarantują ci sukces. W jednym masz rację: metodyczne powtórzenia pozwalają na pewniejsze rzucanie zaklęć - podsumowała bezkompromisowo, szczerze, lecz bez złośliwości; prostowała po prostu mylne przekonania szlachcianki. Gotowej do nauki, czuła niemal fizycznie jej pragnienie, niecierpliwość i pasję, lecz musiała je ochłodzić.
- Nie możesz - odpowiedziała krótko na celnie zadane pytanie o niespodziewane, przystając w końcu naprzeciwko blondynki. - Ale możesz zagwarantować sobie przewagę. Choćby zaklęciem Mico - nie należało do jej ulubionych, lecz na razie, z obecną wiedzą - a raczej jej brakiem - Evandry, musiały ograniczyć się do inkantacji tego typu. Prostych, a bardzo przydatnych. - Przyspieszy twoje ruchy. Pozwoli ci zareagować sprytniej i szybciej. A w kryzysowej sytuacji każda sekunda jest na wagę złota - zrobiła kilka kroków w przód, przystając tuż za Evandrą. - Wyciągnij różdżkę. Nadgarstek w prawo i w dół. Obrót palców lekko w prawo. Inkantacja - krótka, szybka, jak świst - mogły przejść od razu do konkretów. Deirdre pochwyciła nadgarstek kobiety, przekrzywiając ją zgodnie z instrukcjami; stała tuż za nią, czując wyraźnie zapach jej skóry, włosów i perfum, ale nie dała się zdekoncentrować. - Skup się na intencji. Na swoim ciele. Na magii w nim drzemiącej - poleciła nieco ciszej, nie spodziewała się sukcesu, zaczynały od zaklęcia prostego, owszem, ale nie najprostszego. Wymagało skupienia, świadomości własnego ciała i drzemiącej w nim mocy. Oraz praktyki, a tę Evandra dopiero zaczynała.
Celnych, śmiałych; Evandra zachowywała się jak prymuska, brakowało jej pokory, ale na razie Deirdre nie zdradziła swoich odczuć dotyczących prezencji uczennicy. Obserwowała ją ze spokojem, bez mrugnięcia okiem, ciekawa dalszych relacji z obowiązkowej lektury.
- To podstawowa przestroga. Nie lekceważ jej - poprawiła pierwszą wypowiedź nieco chłodno, ciągle nie rozumiejąc, skąd w arystokratce tak wielka potrzeba zapoznania się z zaklęciami ochronnymi. To, co ją spotkało z rąk plugawej terrorystki nie było wynikiem nieudanych Protego albo niedociągnięć z zakresu obrony przed czarną magią, a jej własnej głupoty. Lekkomyślności. Może nawet - arogancji. - Nawet najpotężniejsze zaklęcie obronne nie pomoże ci, jeśli sprowadzisz na siebie skrajnie niebezpieczne okoliczności. Podstawą obrony jest unikanie zagrożenia, kierowanie się rozsądkiem, przewidywanie, co może pójść nie tak - nie nauczono tego Evandry, lecz wcale jej to nie dziwiło. Szlachcianki chowano pod kloszem, w pozłacanych klatkach, nie miały okazji, by zderzyć się z życiem lub jakimikolwiek wyzwaniami, o prawdziwym ryzyku nie wspominając. - Nie poleciłam ci tej książki przez przypadek. Właśnie początkowym rozdziałom powinnaś poświęcić wiele uwagi. Przeczytaj ją raz jeszcze - i prześlij poważnie przemyślane wnioski listem - poleciła tonem nie znoszącym sprzeciwu, wiedząc, że rozkaz nie spotka się z zachwyconą reakcją półwili. Zadawała jej zadanie domowe, jak nastolatce, lecz przecież tak ją traktowała. Zaczynały od podstaw, a podstawą miała okazać się pokora - rozumiana inaczej, niż Evandra opisywała ją chwilę później. Polecenie podzielenia się przemyśleniami z lektury miała nauczyć półwilę cierpliwości, a także pozwolić na głębszą refleksję nad wytycznymi księgi. Rozmowa często spłycała najważniejsze prawdy - te zapisane zaś, zostawały w pamięci na długo.
- Źle - podsumowała drugą część wypowiedzi Evandry, powoli obchodząc czarownicę dookoła. - To, co powinno być dla ciebie najistotniejsze, to ostrożność. Unikanie zagrożenia. Wyczuwanie go. Możliwość skorzystania z magii po to, by zapewnić sobie bezpieczeństwo. Wielu czarodziejów mknie od razu, na ślepo, do nauki zaklęć Tarczy. A te - to jedynie ułamek prawdziwej magii obronnej - zaczęła powoli, w zamyśleniu, odgarniając za ucho kosmyk czarnych włosów. - Protego Maxima może uratować ci życie. Ale jeśli odpowiednio zabezpieczysz teren, rozeznasz się w otoczeniu, zadbasz o swobodę ruchów i przewidzisz zagrożenia, nie będziesz musiała stawać do bezpośredniego starcia - zerknęła na nią z ukosa. Im dłużej ją znała - poznawała - tym bardziej przypominała jej panienkę, ledwie nastolatkę, zafascynowaną dorosłością. Pragnącą od razu rzucać świetliste tarcze, chroniąc się przed najmocniejszymi klątwami. Takie lekcje byłyby łatwe - i niezbyt skuteczne. Ot, rzucanie prostych zaklęć i bronienie się przed nimi; to potrafił każdy niezbyt rozgarnięty guwerner z Merliniej łaski. - Co masz na myśli, mówiąc o słuszności danego zaklęcia? Czyż nie każda obrona jest słuszna, bo opiera się na odruchu obronnym wobec samego siebie? Instynkcie przetrwania? - dopytała nieustępliwie, obracając powoli różdżkę w dłoniach. Zitanowe, ciemnofioletowe drewno, zdawało się pochłaniać blask kryształowych żyrandolów i promieni słońca, odbijanych w wielkich oknach sali. - Nie masz mocy, żadnej. Sprytu także nie, a przynajmniej nie tego, który sprawdzi się w walce czy sytuacji zagrożenia. Intencje - możliwe, że dobre, lecz to nie one zagwarantują ci sukces. W jednym masz rację: metodyczne powtórzenia pozwalają na pewniejsze rzucanie zaklęć - podsumowała bezkompromisowo, szczerze, lecz bez złośliwości; prostowała po prostu mylne przekonania szlachcianki. Gotowej do nauki, czuła niemal fizycznie jej pragnienie, niecierpliwość i pasję, lecz musiała je ochłodzić.
- Nie możesz - odpowiedziała krótko na celnie zadane pytanie o niespodziewane, przystając w końcu naprzeciwko blondynki. - Ale możesz zagwarantować sobie przewagę. Choćby zaklęciem Mico - nie należało do jej ulubionych, lecz na razie, z obecną wiedzą - a raczej jej brakiem - Evandry, musiały ograniczyć się do inkantacji tego typu. Prostych, a bardzo przydatnych. - Przyspieszy twoje ruchy. Pozwoli ci zareagować sprytniej i szybciej. A w kryzysowej sytuacji każda sekunda jest na wagę złota - zrobiła kilka kroków w przód, przystając tuż za Evandrą. - Wyciągnij różdżkę. Nadgarstek w prawo i w dół. Obrót palców lekko w prawo. Inkantacja - krótka, szybka, jak świst - mogły przejść od razu do konkretów. Deirdre pochwyciła nadgarstek kobiety, przekrzywiając ją zgodnie z instrukcjami; stała tuż za nią, czując wyraźnie zapach jej skóry, włosów i perfum, ale nie dała się zdekoncentrować. - Skup się na intencji. Na swoim ciele. Na magii w nim drzemiącej - poleciła nieco ciszej, nie spodziewała się sukcesu, zaczynały od zaklęcia prostego, owszem, ale nie najprostszego. Wymagało skupienia, świadomości własnego ciała i drzemiącej w nim mocy. Oraz praktyki, a tę Evandra dopiero zaczynała.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Zgłosiła się z prośbą o pomoc do madame Mericourt nie bez powodu. Podziwia ją przecież za upór i niezłomność, za umiejętności oraz spryt. Spodziewa się, że nie bez pomocy Tristana doszła do miejsca, w którym się znajduje; niewiele kobiet ma podobną szansę do tak dobrej kariery. Bez odpowiedniego polecenia ze strony wpływowego mężczyzny, niewiele mogłaby zdziałać. To jednak nie przeszkadza Evandrze w ocenie. Ma świadomość, że Deirdre musiała włożyć w to mimo wszystko wiele pracy, zwłaszcza że lord Rosier dość specyficznie się do niej odnosi. Zauważyła to już po ich wspólnej nocy. W zachowaniu męża poza namiętnością przebijał się gdzieś chłód, niemal przedmiotowe traktowanie. Dlaczego jest taki wobec swej wieloletniej kochanki? Czy nie zdążyło połączyć ich głębsze uczucie? Jest ono na pewno silne ze strony Śmierciożerczyni. Sposób, w jaki wypowiada się ona na temat Tristana, nie pozostawia żadnych wątpliwości.
- Czyli sugerujesz, by sięgać do innych sposobów, pozwalających na osiągnięcie przewagi? Czy nie istnieje potrzeba znajomości przeciwnika, w jaki sposób może on myśleć? - ściąga brwi w zastanowieniu, nie czując się wcale urażoną suchym tonem nauczycielki. Od początku przecież wie o jej nastawieniu względem lekcji. Musiała to od niej wyprosić, mówiąc szczerze, co o niej myśli. Czy przekonała ją swoimi słowami, zlitowała się, a może stoi za tym coś więcej? - Tak zrobię, madame, wedle polecenia - dodaje tym samym tonem prymuski, lecz jednocześnie coś błyszczy w kącie oka półwili. Wyrosła już z roli szkolnej uczennicy, czując się z tym wspaniale, nie wspominając każdego z hogwarckich zajęć jako przyjemne doświadczenie. Dziś sięga po różne możliwości nauki, zwracając się do osób, które uznaje za rzeczywisty autorytet. Z Deirdre jest jednak inaczej, nie sucho, a elektryzująco, nawet jeśli poruszają względnie nudne tematy.
Kiwa potakująco głową, przyjmując cenną lekcję. U Evandry próżno szukać ostrożności, niewiele ma zeń do czynienia, chyba że chodzi o potajemne wymykanie się z pałacu i snucie po podejrzanych uliczkach portowej dzielnicy Londynu. W tym osiągnęła już biegłość, dobrze ukrywając się przed wzrokiem postronnych, korzystając tutaj z zaklęć związanych z transmutacją. Nazajutrz ma się spotkać z Elvirą Multon, którą wzięła przed paroma miesiącami na celownik, chcąc sprawdzić, czy pani Sallow dobrze wypełniła swoje zadanie. Wprawdzie cel Valerie został osiągnięty połowicznie, tak uzdrowicielka zyskała zainteresowanie lady Rosier swoją rozległą wiedzą.
- Znajomość zaklęć pozwala na choć częściowe wrażenie wykonywania dobrej pracy. Rozumiem, że sama teoria jest niezwykle istotna i wcale nie umniejszam jej znaczenia. Mam na myśli, że namacalne efekty dodatkowo zwiększają motywację do dalszej nauki - stwierdza częściowo obiektywnie, bo sama poza przeglądaniem ksiąg ćwiczy także ruchy nadgarstka i wymowę zaklęcia. Niełatwo jest to osiągnąć wyłącznie z lektury, potrzebuje do tego nauczyciela.
- Właśnie o tym mówię - przytakuje. - Nie chcę być tą, która miota zaklęciami jako pierwsza. Zwykłam zakładać, że w każdym istnieje dobro, że można je z niego wydostać. Choć muszę przyznać, że w ostatnim czasie coraz częściej się o to potykam. - Zwłaszcza w rzeczywistości, w której bezwzględność można spotkać na każdym kroku. Jak jednak wtedy żyć, jak nastawić się do świata pozytywnie, jak chłonąć z niego pełnymi garściami, kiedy należy stale odwracać się przez ramię, ciągle uważać, tkwić w przestrachu?
Prostuje się bardziej, kiedy Deirdre instruuje jak przejść do praktyki. Jest odrobinę urażona słowami czarownicy, ale nie komentuje ich, nie chcąc już na początku lekcji sprowokować jej do wycofania. Unosi tylko brew i zaciska usta w wąską linijkę. Żadnej mocy, zero sprytu? Widać wciąż bierze sobie za punkt honoru sprowadzenie półwili do niższej pozycji.
Zadziera lekko głowę, kiedy Śmierciożerczyni w kilku krokach dociera do niej, rzucając poleceniami. Evandra unosi wiązową różdżkę zgodnie z jej życzeniem. Próbuje się z ruchem nadgarstka i obrotem palców. Pochwycona dłoń momentalnie oblewa się gorącem, półwila w odruchu oblizuje wargi i nie chcąc się rozproszyć, skupia wzrok przed sobą. Nie od razu rozumie intencje czarownicy, wykonując je kilkakrotnie, nie zniechęcając się, a z determinacją ćwicząc dalej.
- Mico - inkantuje wreszcie, naśladując ruch nadgarstka. Zagląda w głąb siebie i sięga po drzemiącą w sobie moc. Czy jest dostatecznie mocno skupiona?
| Mico st 50
- Czyli sugerujesz, by sięgać do innych sposobów, pozwalających na osiągnięcie przewagi? Czy nie istnieje potrzeba znajomości przeciwnika, w jaki sposób może on myśleć? - ściąga brwi w zastanowieniu, nie czując się wcale urażoną suchym tonem nauczycielki. Od początku przecież wie o jej nastawieniu względem lekcji. Musiała to od niej wyprosić, mówiąc szczerze, co o niej myśli. Czy przekonała ją swoimi słowami, zlitowała się, a może stoi za tym coś więcej? - Tak zrobię, madame, wedle polecenia - dodaje tym samym tonem prymuski, lecz jednocześnie coś błyszczy w kącie oka półwili. Wyrosła już z roli szkolnej uczennicy, czując się z tym wspaniale, nie wspominając każdego z hogwarckich zajęć jako przyjemne doświadczenie. Dziś sięga po różne możliwości nauki, zwracając się do osób, które uznaje za rzeczywisty autorytet. Z Deirdre jest jednak inaczej, nie sucho, a elektryzująco, nawet jeśli poruszają względnie nudne tematy.
Kiwa potakująco głową, przyjmując cenną lekcję. U Evandry próżno szukać ostrożności, niewiele ma zeń do czynienia, chyba że chodzi o potajemne wymykanie się z pałacu i snucie po podejrzanych uliczkach portowej dzielnicy Londynu. W tym osiągnęła już biegłość, dobrze ukrywając się przed wzrokiem postronnych, korzystając tutaj z zaklęć związanych z transmutacją. Nazajutrz ma się spotkać z Elvirą Multon, którą wzięła przed paroma miesiącami na celownik, chcąc sprawdzić, czy pani Sallow dobrze wypełniła swoje zadanie. Wprawdzie cel Valerie został osiągnięty połowicznie, tak uzdrowicielka zyskała zainteresowanie lady Rosier swoją rozległą wiedzą.
- Znajomość zaklęć pozwala na choć częściowe wrażenie wykonywania dobrej pracy. Rozumiem, że sama teoria jest niezwykle istotna i wcale nie umniejszam jej znaczenia. Mam na myśli, że namacalne efekty dodatkowo zwiększają motywację do dalszej nauki - stwierdza częściowo obiektywnie, bo sama poza przeglądaniem ksiąg ćwiczy także ruchy nadgarstka i wymowę zaklęcia. Niełatwo jest to osiągnąć wyłącznie z lektury, potrzebuje do tego nauczyciela.
- Właśnie o tym mówię - przytakuje. - Nie chcę być tą, która miota zaklęciami jako pierwsza. Zwykłam zakładać, że w każdym istnieje dobro, że można je z niego wydostać. Choć muszę przyznać, że w ostatnim czasie coraz częściej się o to potykam. - Zwłaszcza w rzeczywistości, w której bezwzględność można spotkać na każdym kroku. Jak jednak wtedy żyć, jak nastawić się do świata pozytywnie, jak chłonąć z niego pełnymi garściami, kiedy należy stale odwracać się przez ramię, ciągle uważać, tkwić w przestrachu?
Prostuje się bardziej, kiedy Deirdre instruuje jak przejść do praktyki. Jest odrobinę urażona słowami czarownicy, ale nie komentuje ich, nie chcąc już na początku lekcji sprowokować jej do wycofania. Unosi tylko brew i zaciska usta w wąską linijkę. Żadnej mocy, zero sprytu? Widać wciąż bierze sobie za punkt honoru sprowadzenie półwili do niższej pozycji.
Zadziera lekko głowę, kiedy Śmierciożerczyni w kilku krokach dociera do niej, rzucając poleceniami. Evandra unosi wiązową różdżkę zgodnie z jej życzeniem. Próbuje się z ruchem nadgarstka i obrotem palców. Pochwycona dłoń momentalnie oblewa się gorącem, półwila w odruchu oblizuje wargi i nie chcąc się rozproszyć, skupia wzrok przed sobą. Nie od razu rozumie intencje czarownicy, wykonując je kilkakrotnie, nie zniechęcając się, a z determinacją ćwicząc dalej.
- Mico - inkantuje wreszcie, naśladując ruch nadgarstka. Zagląda w głąb siebie i sięga po drzemiącą w sobie moc. Czy jest dostatecznie mocno skupiona?
| Mico st 50
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Evandra Rosier' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 95
'k100' : 95
Podejrzewała, że Evandrze nie spodobają się ich wspólne lekcje. Niewiele miała z wyrozumiałej, czułej nauczycielki, pielęgnowana latami zachowawczość nie znikała praktycznie wcale, a w specyficznej sytuacji, kojarzącej się z szkolnymi latami, wręcz się nasilała. Deirdre doskonale czuła się w roli prefektki, prymuski, sztywnej, niezbyt lubianej, ale perfekcyjnie przygotowanej do powierzonych jej zadań. A choć nigdy nie zdobywała wiedzy pozwalającej na oficjalne nauczanie czegokolwiek, to kariera polityczna - zarówno ta oficjalna, wśród dyplomatów, jak i ta bardziej horyzontalna, w dusznych zakamarkach Wenus - wyposażyła ją w niezbędne umiejętności dydaktyczne. Kontrowersyjne, ale bez wątpienia skuteczne. Nie zamierzała stosować wobec lady doyenne taryfy ulgowej, wręcz przeciwnie, wymagała od niej więcej, może nawet nieco zniechęcając szlachciankę. Ceniła pęd damy ku nauce, lecz obawiała się, że będzie on pretekstem do podejmowania przez lady Rosier bardziej niebezpiecznych działań, a taki efekt ich potajemnych schadzek nie wchodził w grę.
- Korzystaj z tego, czym dysponujesz. W tym - z magii kryjącej się w twoich genach - odparła powoli, nie znała sekretów półwil, wiedziała tylko, że blisko im do harpii, a ich serca są słodsze od cielesnych rozkoszy. Widziała na własne oczy destrukcyjną moc płomieni i to one wydawały się dobrym rozwiązaniem w chwili zagrożenia, lecz panowania nad mocą przodkiń nie była w stanie Evandry nauczyć. - Ten potencjał musisz jednak odkryć sama. Próbowałaś go kiedyś zgłębić? Sprawdzić, do czego jesteś zdolna? - nie gasiła jej, a raczej pozwalała sobie na ciekawość. Piękna powłoka i czar to jedno, prawdziwa siła, mogąca kogoś prawdziwie zranić - to intrygowało ją znacznie bardziej. Mogło też pozwolić półwili uzyskać niezbędną przewagę w sytuacji wymagającej gwałtownych reakcji. - Nie będziesz w stanie poznać przeciwnika. Nie wybierasz się przecież na front, nie planujesz dywersyjnej akcji - wtedy miało to sens, przygotowanie się, zbadanie słabych cech przeciwnika, zaplanowanie działań; wraz z kolejnymi starciami doświadczenie rosło, ale przecież Evandra nigdy nie znajdzie się w ogniu walki - Jeśli znajdziesz się w kryzysowej sytuacji, będziesz musiała działać szybko. Bazując na tym, co wtedy dostrzeżesz. Lecz znów, podkreślam: jesteś chroniona. Nie musisz przygotowywac się bojowo do starcia - lecz taktycznie do, powiedzmy, niespodzianek losu - bo przecież będziesz już ostrożna i g r z e c z n a, prawda? zdawało się dopowiadać jej spojrzenie. Raz wykazała się naiwnością i lekkomyślnością, więcej się to nie powtórzy; nie będzie więc musiała bronić się przed szaloną terrorystką. Przy odrobinie szczęścia nawet zaklęcia, których zamierzała lady doyenne nauczyć, nigdy się jej nie przydadzą. Naprawdę chciała, by tak się stało.
- Widoczne efekty pracy są przyjemne, owszem, ale czy tylko one cię motywują? - spytała szczerze, upatrując w ich spotkaniach szansę na lepsze poznanie Evandry i zarazem: samej siebie. Dawno nie występowała w roli nauczycielki, krótkie madame, którym poczęstowała ją lady doyenne mile połechtało jej ego, czego nie okazała, profesjonalna, wyniosła i konkretna w każdym calu.
- Nie w każdym istnieje dobro. Wobec obcych - bądź podejrzliwa. Na tyle, na ile pozwala ci etykieta - uśmiechnęła się krótko, niewesoło, wiara Evandry w ludzi wydawała jej się czysta, prosta, absurdalna. Może w tym tkwiło jej wewnętrzne piękno? W nieco dziecięcym podejściu do świata? W beztrosce, świeżości, niemal dziewiczym uroku? Nie mogły różnić się bardziej, ale być może dlatego Tristan ciągle pozwalał Deirdre trwać u swego boku, była negatywem, przeciwieństwem tego, co pokochał w żonie; stałym przypomnieniem zalet i cnot, które posiadała Evandra. Nie było to miłą świadomością, ale Mericourt nie pozwoliła, by prywatne sprawy wychodziły na światło dzienne, nie teraz, gdy miała za zadanie przekazać lady doyenne wiedzę wykraczającą poza sekrety ars amandi.
Nie spodziewała się sukcesu po pierwszym zaklęciu, z tym większym zadowoleniem - dalej: ukrytym - poczuła muśnięcie mocy, napięcie magii, budujące się w Evandrze. Cofnęła się o krok, by dać szlachciance przestrzeń na wypróbowanie efektów inkantacji. - Co czujesz? - pytanie, nie pochlebstwo; brak surowej reprymendy oznaczał u Deirdre więcej od tysiąca komplementów. Przyglądała się damie z uwagą, chcąc nie tylko dostrzec szybkość jej ruchów, ale i to, jak sukces wpływa na jej zachowanie. - Wiesz już, jak zapewnić sobie przewagę czasową. Jesteś szybsza. Sprawniejsza. Możesz to wykorzystać do szybszego przemieszczenia się. Zwiększenia dystansu pomiędzy sobą, a zagrożeniem - nie czekała dłużej, chciała kontynuować dobrą passę, wykorzystać zadowolenie z udanego zaklęcia, mogące wzmocnić magiczne siły szlachcianki. - To zaklęcie ci na to pozwoli. Ascendio - wypowiedziała inkantację powoli, akcentując pierwszą głoskę, mającą zapewnić czarowi rozpęd. Uniosła przed siebie różdżkę, wykonując ją dwa okręgi, zakończone smagnięciem przez środek; czyniła to powoli, nie wkładając w ruchy magii, by lady Rosier mogła dokładnie dojrzeć każde drgniecie nadgarstka. - Różdżka szarpnie cię do przodu na kilka metrów. Bądź na to gotowa, ruch będzie gwałtowny - wolała ją przestrzec, chociaż nie nastawiała się na drugi sukces. Znajdowała się kilka kroków od półwili, dając jej przestrzeń do wypróbowania zaklęcia, stojąc jednak na tyle blisko, by zareagować na ewentualne trudności. - Skup się na połączeniu z różdżką, wykorzystaj pęd, który nadało ci Mico - instruowała rzeczowo, ciągle mile zadowolona, choć zdziwiona pierwszym udanym zaklęciem Evandry. Czy żonie Rosiera naprawdę wszystko musiało się udawać?
- Korzystaj z tego, czym dysponujesz. W tym - z magii kryjącej się w twoich genach - odparła powoli, nie znała sekretów półwil, wiedziała tylko, że blisko im do harpii, a ich serca są słodsze od cielesnych rozkoszy. Widziała na własne oczy destrukcyjną moc płomieni i to one wydawały się dobrym rozwiązaniem w chwili zagrożenia, lecz panowania nad mocą przodkiń nie była w stanie Evandry nauczyć. - Ten potencjał musisz jednak odkryć sama. Próbowałaś go kiedyś zgłębić? Sprawdzić, do czego jesteś zdolna? - nie gasiła jej, a raczej pozwalała sobie na ciekawość. Piękna powłoka i czar to jedno, prawdziwa siła, mogąca kogoś prawdziwie zranić - to intrygowało ją znacznie bardziej. Mogło też pozwolić półwili uzyskać niezbędną przewagę w sytuacji wymagającej gwałtownych reakcji. - Nie będziesz w stanie poznać przeciwnika. Nie wybierasz się przecież na front, nie planujesz dywersyjnej akcji - wtedy miało to sens, przygotowanie się, zbadanie słabych cech przeciwnika, zaplanowanie działań; wraz z kolejnymi starciami doświadczenie rosło, ale przecież Evandra nigdy nie znajdzie się w ogniu walki - Jeśli znajdziesz się w kryzysowej sytuacji, będziesz musiała działać szybko. Bazując na tym, co wtedy dostrzeżesz. Lecz znów, podkreślam: jesteś chroniona. Nie musisz przygotowywac się bojowo do starcia - lecz taktycznie do, powiedzmy, niespodzianek losu - bo przecież będziesz już ostrożna i g r z e c z n a, prawda? zdawało się dopowiadać jej spojrzenie. Raz wykazała się naiwnością i lekkomyślnością, więcej się to nie powtórzy; nie będzie więc musiała bronić się przed szaloną terrorystką. Przy odrobinie szczęścia nawet zaklęcia, których zamierzała lady doyenne nauczyć, nigdy się jej nie przydadzą. Naprawdę chciała, by tak się stało.
- Widoczne efekty pracy są przyjemne, owszem, ale czy tylko one cię motywują? - spytała szczerze, upatrując w ich spotkaniach szansę na lepsze poznanie Evandry i zarazem: samej siebie. Dawno nie występowała w roli nauczycielki, krótkie madame, którym poczęstowała ją lady doyenne mile połechtało jej ego, czego nie okazała, profesjonalna, wyniosła i konkretna w każdym calu.
- Nie w każdym istnieje dobro. Wobec obcych - bądź podejrzliwa. Na tyle, na ile pozwala ci etykieta - uśmiechnęła się krótko, niewesoło, wiara Evandry w ludzi wydawała jej się czysta, prosta, absurdalna. Może w tym tkwiło jej wewnętrzne piękno? W nieco dziecięcym podejściu do świata? W beztrosce, świeżości, niemal dziewiczym uroku? Nie mogły różnić się bardziej, ale być może dlatego Tristan ciągle pozwalał Deirdre trwać u swego boku, była negatywem, przeciwieństwem tego, co pokochał w żonie; stałym przypomnieniem zalet i cnot, które posiadała Evandra. Nie było to miłą świadomością, ale Mericourt nie pozwoliła, by prywatne sprawy wychodziły na światło dzienne, nie teraz, gdy miała za zadanie przekazać lady doyenne wiedzę wykraczającą poza sekrety ars amandi.
Nie spodziewała się sukcesu po pierwszym zaklęciu, z tym większym zadowoleniem - dalej: ukrytym - poczuła muśnięcie mocy, napięcie magii, budujące się w Evandrze. Cofnęła się o krok, by dać szlachciance przestrzeń na wypróbowanie efektów inkantacji. - Co czujesz? - pytanie, nie pochlebstwo; brak surowej reprymendy oznaczał u Deirdre więcej od tysiąca komplementów. Przyglądała się damie z uwagą, chcąc nie tylko dostrzec szybkość jej ruchów, ale i to, jak sukces wpływa na jej zachowanie. - Wiesz już, jak zapewnić sobie przewagę czasową. Jesteś szybsza. Sprawniejsza. Możesz to wykorzystać do szybszego przemieszczenia się. Zwiększenia dystansu pomiędzy sobą, a zagrożeniem - nie czekała dłużej, chciała kontynuować dobrą passę, wykorzystać zadowolenie z udanego zaklęcia, mogące wzmocnić magiczne siły szlachcianki. - To zaklęcie ci na to pozwoli. Ascendio - wypowiedziała inkantację powoli, akcentując pierwszą głoskę, mającą zapewnić czarowi rozpęd. Uniosła przed siebie różdżkę, wykonując ją dwa okręgi, zakończone smagnięciem przez środek; czyniła to powoli, nie wkładając w ruchy magii, by lady Rosier mogła dokładnie dojrzeć każde drgniecie nadgarstka. - Różdżka szarpnie cię do przodu na kilka metrów. Bądź na to gotowa, ruch będzie gwałtowny - wolała ją przestrzec, chociaż nie nastawiała się na drugi sukces. Znajdowała się kilka kroków od półwili, dając jej przestrzeń do wypróbowania zaklęcia, stojąc jednak na tyle blisko, by zareagować na ewentualne trudności. - Skup się na połączeniu z różdżką, wykorzystaj pęd, który nadało ci Mico - instruowała rzeczowo, ciągle mile zadowolona, choć zdziwiona pierwszym udanym zaklęciem Evandry. Czy żonie Rosiera naprawdę wszystko musiało się udawać?
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Na twarz półwili wnika pewien uśmiech, którym obdarza swoją dzisiejszą nauczycielkę. Spogląda nań z odrobiną pobłażliwości, jakby odrobinę się dziwiąc, że ta nadal jej nie docenia i nie zakłada, że dąży do poszerzenia umiejętności. Skąd w niej tyle zwątpienia?
- Poświęciłam trochę czasu, aby zgłębić jego możliwości. Czego chciałabyś się dowiedzieć? - Z zaciekawieniem przechyla lekko głowę na bok i obserwuje swoją rozmówczynię. Kiedy zapałała doń takim zainteresowaniem, czy od momentu, kiedy ich relacja zaczęła stawać się bliższa, a może na długo przed tym? - Płomieniami nie można miotać na zwykłe zawołanie, jeśli o to pytasz. Podobnie, jak przy zaklęciach, należy się skupić, wywołać konkretne emocje. Ćwiczę je od czasów Hogwartu, czym jednak rzadko kiedy się chwalę. Nie często można mnie spotkać zdenerwowaną - kłamie w żywe oczy, bo chwiejność i kapryśność są tym, co cechuje półwilę najbardziej trafnie. Wprawdzie stara się pilnować i trzymać nerwy na wodzy, tak niekiedy zwyczajnie biorą górę. Deirdre miała zresztą przyjemność poznać ją z tej strony i doświadczyć niszczycielskiej mocy płomieni na własnej skórze. Jak wspomina tamten dzień, czy w ogóle powraca doń myślami, zastanawiając się, jak inaczej mógłby się potoczyć? Czy gdyby Evandra odnalazła w sobie zazdrość, czy wtórowałyby sobie w złości? Mericourt starała się ją uspokoić, powtarzając, że to wszystko dla jej dobra - nic bardziej mylnego. Z biegiem czasu lady Rosier zrozumiała, że oddane Śmierciożerczyni wiąże się z potężnym uczuciem i wcale nie jest nim litość wobec szlachcianki.
- Tak jest - przytakuje posłusznie, bo zgadza się z nią w pełni. Nie ma zamiaru pojawiać się na froncie i własną piersią osłaniać czarodziejów przed rebelianckim natarciem. Jeszcze tego brakuje, by jasnowłosa szlachcianka stanęła na środku pola bitwy — i co, zaśpiewała? - Dobrze wiesz, że nie nadaję się na front i nigdy w naszej rozmowie nie stwierdziłam, że będą mi potrzebne umiejętności do bezpośredniej walki. To, czego oczekuję, to podstawy, dzięki którym poczuję się pewniej. - Są przecież w życiu sytuacje, w których ochrona, o której wspomina Deirdre, zawodzi. Już pomijając tragedię związaną z porwaniem, tak zeszłego lata podczas egzekucji na Connaught Square doszło do zamieszek. Niszczycielska bombarda nieomal trafiła w trybuny, na których zasiadała wraz z rodziną. Tamtego dnia udało się pospiesznie uciec, wycofać się na tyły i powrócić do domu, lecz co w chwili, gdy nie byłoby to możliwe? Poza tym to ciekawy zbieg okoliczności, że w obu tych sytuacjach brała udział Justine Tonks.
- Nie po to się czegoś podejmuję, aby nie oczekiwać rezultatów. Wszystko, co robię, ma wyznaczony cel, do którego osiągnięcia dążę. Nawet jeśli jest to, chociażby działalność charytatywna, pragnę lepszego jutra dla czarodziejskiej społeczności. Oczekuję, że się powiedzie, a stanie się tak tylko wtedy, gdy się temu w pełni poświęcę. - A przynajmniej częściowo, bo zainteresowania i obowiązki doyenne znacznie wykraczają poza zwykłą dobę i ciężko pogodzić wszystkie z nich. - A ty? Dlaczego się czegoś podejmujesz? Nie po to, by czerpać satysfakcję z rezultatów?
Nierzadko próżno szukać u Evandry wątpliwości czy braku zaufania. Wychodzi z założenia, że świat jest dobry, tylko niektórym zdarza się zagubić, jak choćby wszystkim rebeliantom, którzy nie rozumieją, że świat jest znacznie lepszy, kiedy wcale nie muszą się ukrywać; jak choćby Francis, którego słabość umysłu wykorzystano i obrócono przeciwko niemu samemu. - Ty jesteś podejrzliwa wobec wszystkiego i każdego - stwierdza, sięgając czerni oczu czarownicy. - Nie zawsze się to opłaca, nie zawsze są to ludzie, którzy mają wobec nas złe intencje. Kredyt zaufania jest niezbędny, ale rozumiem, że w twojej sytuacji nie zawsze może się to sprawdzać.
Pomyślnie rzucone zaklęcie wprowadza lady Rosier w dziecięcą radość. Uśmiecha się od razu szeroko i wykonuje kilka przyspieszonych kroków po sali, długa spódnica faluje od pędu powietrza. Czuje narastającą energię, motywację do dalszego próbowania się z magią.
- To zaklęcie jest podobne do transmutacyjnego Cito. Stosuję go na co dzień, by oszczędzić czasu, przemieszczając się między piętrami - oświadcza, powracając do Deirdre i macha ręką w bliżej nieokreślonym kierunku, mając na myśli teren pałacu. Należy do czarownic, które stosują zaklęcia w swym codziennym życiu, nie zaś uciekają przed jakimkolwiek wysiłkiem. - Czuję satysfakcję, choć pewnie podsunęłaś mi najłatwiejsze z możliwych zaklęć. - Tak sądzi, skoro czar wyszedł już przy pierwszym podejściu i skupia się znów na nauczycielce, która nie zamierza poprzestawać na jednej próbie, od razu przechodząc do dalszego ciągu. Z uwagą śledzi jej ruchy, jednocześnie z pewnym opóźnieniem próbując je naśladować. Evandra zaciska mocniej palce na drewnie różdżki, chcąc przygotować się do zapowiadanego szarpnięcia.
- Ascendio - rzuca po raz pierwszy, jednak jej ruchy, mimo Mico, są zbyt powolne i mało płynne. Półwila przygryza dolną wargę, po czym bierze głęboki oddech, nieznacznie się spinając. Ambicja nie pozwala poprzestać na jednej próbie i zmusza do ponownego zamachu, więc pada kolejna inkantacja. - Ascendio!
- Poświęciłam trochę czasu, aby zgłębić jego możliwości. Czego chciałabyś się dowiedzieć? - Z zaciekawieniem przechyla lekko głowę na bok i obserwuje swoją rozmówczynię. Kiedy zapałała doń takim zainteresowaniem, czy od momentu, kiedy ich relacja zaczęła stawać się bliższa, a może na długo przed tym? - Płomieniami nie można miotać na zwykłe zawołanie, jeśli o to pytasz. Podobnie, jak przy zaklęciach, należy się skupić, wywołać konkretne emocje. Ćwiczę je od czasów Hogwartu, czym jednak rzadko kiedy się chwalę. Nie często można mnie spotkać zdenerwowaną - kłamie w żywe oczy, bo chwiejność i kapryśność są tym, co cechuje półwilę najbardziej trafnie. Wprawdzie stara się pilnować i trzymać nerwy na wodzy, tak niekiedy zwyczajnie biorą górę. Deirdre miała zresztą przyjemność poznać ją z tej strony i doświadczyć niszczycielskiej mocy płomieni na własnej skórze. Jak wspomina tamten dzień, czy w ogóle powraca doń myślami, zastanawiając się, jak inaczej mógłby się potoczyć? Czy gdyby Evandra odnalazła w sobie zazdrość, czy wtórowałyby sobie w złości? Mericourt starała się ją uspokoić, powtarzając, że to wszystko dla jej dobra - nic bardziej mylnego. Z biegiem czasu lady Rosier zrozumiała, że oddane Śmierciożerczyni wiąże się z potężnym uczuciem i wcale nie jest nim litość wobec szlachcianki.
- Tak jest - przytakuje posłusznie, bo zgadza się z nią w pełni. Nie ma zamiaru pojawiać się na froncie i własną piersią osłaniać czarodziejów przed rebelianckim natarciem. Jeszcze tego brakuje, by jasnowłosa szlachcianka stanęła na środku pola bitwy — i co, zaśpiewała? - Dobrze wiesz, że nie nadaję się na front i nigdy w naszej rozmowie nie stwierdziłam, że będą mi potrzebne umiejętności do bezpośredniej walki. To, czego oczekuję, to podstawy, dzięki którym poczuję się pewniej. - Są przecież w życiu sytuacje, w których ochrona, o której wspomina Deirdre, zawodzi. Już pomijając tragedię związaną z porwaniem, tak zeszłego lata podczas egzekucji na Connaught Square doszło do zamieszek. Niszczycielska bombarda nieomal trafiła w trybuny, na których zasiadała wraz z rodziną. Tamtego dnia udało się pospiesznie uciec, wycofać się na tyły i powrócić do domu, lecz co w chwili, gdy nie byłoby to możliwe? Poza tym to ciekawy zbieg okoliczności, że w obu tych sytuacjach brała udział Justine Tonks.
- Nie po to się czegoś podejmuję, aby nie oczekiwać rezultatów. Wszystko, co robię, ma wyznaczony cel, do którego osiągnięcia dążę. Nawet jeśli jest to, chociażby działalność charytatywna, pragnę lepszego jutra dla czarodziejskiej społeczności. Oczekuję, że się powiedzie, a stanie się tak tylko wtedy, gdy się temu w pełni poświęcę. - A przynajmniej częściowo, bo zainteresowania i obowiązki doyenne znacznie wykraczają poza zwykłą dobę i ciężko pogodzić wszystkie z nich. - A ty? Dlaczego się czegoś podejmujesz? Nie po to, by czerpać satysfakcję z rezultatów?
Nierzadko próżno szukać u Evandry wątpliwości czy braku zaufania. Wychodzi z założenia, że świat jest dobry, tylko niektórym zdarza się zagubić, jak choćby wszystkim rebeliantom, którzy nie rozumieją, że świat jest znacznie lepszy, kiedy wcale nie muszą się ukrywać; jak choćby Francis, którego słabość umysłu wykorzystano i obrócono przeciwko niemu samemu. - Ty jesteś podejrzliwa wobec wszystkiego i każdego - stwierdza, sięgając czerni oczu czarownicy. - Nie zawsze się to opłaca, nie zawsze są to ludzie, którzy mają wobec nas złe intencje. Kredyt zaufania jest niezbędny, ale rozumiem, że w twojej sytuacji nie zawsze może się to sprawdzać.
Pomyślnie rzucone zaklęcie wprowadza lady Rosier w dziecięcą radość. Uśmiecha się od razu szeroko i wykonuje kilka przyspieszonych kroków po sali, długa spódnica faluje od pędu powietrza. Czuje narastającą energię, motywację do dalszego próbowania się z magią.
- To zaklęcie jest podobne do transmutacyjnego Cito. Stosuję go na co dzień, by oszczędzić czasu, przemieszczając się między piętrami - oświadcza, powracając do Deirdre i macha ręką w bliżej nieokreślonym kierunku, mając na myśli teren pałacu. Należy do czarownic, które stosują zaklęcia w swym codziennym życiu, nie zaś uciekają przed jakimkolwiek wysiłkiem. - Czuję satysfakcję, choć pewnie podsunęłaś mi najłatwiejsze z możliwych zaklęć. - Tak sądzi, skoro czar wyszedł już przy pierwszym podejściu i skupia się znów na nauczycielce, która nie zamierza poprzestawać na jednej próbie, od razu przechodząc do dalszego ciągu. Z uwagą śledzi jej ruchy, jednocześnie z pewnym opóźnieniem próbując je naśladować. Evandra zaciska mocniej palce na drewnie różdżki, chcąc przygotować się do zapowiadanego szarpnięcia.
- Ascendio - rzuca po raz pierwszy, jednak jej ruchy, mimo Mico, są zbyt powolne i mało płynne. Półwila przygryza dolną wargę, po czym bierze głęboki oddech, nieznacznie się spinając. Ambicja nie pozwala poprzestać na jednej próbie i zmusza do ponownego zamachu, więc pada kolejna inkantacja. - Ascendio!
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Evandra Rosier' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 35
'k100' : 35
Przyglądała się Evandrze z uwagą, zastanawiając się, czy powinna obnażyć intensywne zaciekawienie półwilą mocą. Czy nie będzie to przekroczeniem granicy? Czy nie okaże słabości, okazując fascynację magią, której nigdy nie miała posiąść? Nigdy nie rozumiała córek harpii, ich zwodniczy czar mierził ją, dlatego traktowała go z pobłażaniem, podyktowanym zazdrością niż zdrowym rozsądkiem. Wyrosła z tego, gotowa dowiedzieć się tyle, ile mogła, nawet jeśli panowanie nad płomieniami samą myślą pozostawało daleko poza zasięgiem jej możliwości.
- Wszystkiego - odparła, w końcu decydując się na szczerość. Pragnienie poszerzenia wiedzy nie było niczym złym, nawet jeśli miało okazać się niepraktyczne i nieprzydatne w walce. Krew półwili należała do rzadkości, wątpiła, by kiedykolwiek naprzeciwko niej stanęła srebrzystowłosa piękność - dlaczego więc tak intrygowały ją sekrety magicznych boginek? Pod ciekawością o moc wili kryła się ciekawość o moc Evandry, do tej drugiej nie potrafiła się jeszcze przyznać. - Kule ognia pojawiają się tylko w chwili absolutnej wściekłości? Mniejsze płomienie możesz przyzwać na zawołanie? Czy ogień nie robi ci krzywdy? Co czujesz, gdy kumulujesz w sobie tę magię? - pytała konkretnie, w ciemnych, dotąd matowych oczach, zalśniło zaciekawienie, skupienie na tym, co mogła zdradzić jej lady doyenne. Gotowa do nauki, pilna, a co ważniejsze - cierpliwa. Znosiła krytykę i powtarzalne przytyki godnie, bez marudzenia, pretensji i damulkowych fochów; nie umykało to uwadze Mericourt, próbującej wytrącić ją z równowagi. Bezskutecznie, co ją cieszyło i - nieustannie - dziwiło. Miała o żonie Rosiera zupełnie inne mniemanie, teraz zderzające się z rzeczywistością. Twardszą, bardziej hardą. Trudniejszą do zaakceptowania, ale godną podziwu.
Nigdy zbyt dobrze nie radziła sobie ze sprzecznościami.
- Masz zadziwiająco mocno ugruntowane poglądy. Poparte pracowitością - skomentowała nie bez zdziwienia, szlachcianki, które poznawały, zazwyczaj nie miały nawet połowy determinacji, wypełniającej działania lady doyenne. - Ale rezultaty czasem okazują się nie takie, jakich oczekujemy - dodała w zamyśleniu, na moment przenosząc wzrok z dumnej, boleśnie pięknej twarzy Evandry na jeden z obrazów, zdobiących ściany kryształowej sali. Lady Rosier zadawała celne pytania, na jakie Deirdre nie potrafiła udzielić jednoznacznej - i wychowawczej - odpowiedzi. Co motywowało ją samą? Co popychało ją do działania? Kiedyś faktycznie było to pragnienie wyników, osiągnięć, rezultatów, lecz to wyraźnie się zmieniło, rozmyło w natłoku doświadczeń i w kontraście ze skalą wyzwań, jakie podejmowała. - Podejmuję się czegoś, bo chcę. Czasem - bo muszę - odparła po wydłużającej się chwili ciszy. Z niewiadomych powodów uznała to pytanie za niezwykle intymne, dotykające bardziej wstydliwych części jej duszy niż inwazyjne kwestie dotyczące cielesności. Dawno nikt nie zadawał jej pytań: szczerych, podyktowanych chęcią poznania odpowiedzi, a nie wypunktowania błędów. - Najwięcej przyjemności sprawia mi droga do celu. Nie ostateczne rezultaty - wyznała ciszej, zdziwiona własną szczerością. Kochała kąpać się w mugolskiej krwi, zlizywać ją z tętniącej życiem szyi Tristana, wsłuchując się w wrzaski bólu i przerażenia. Kochała rzucać potworne zaklęcia, ryzykując własnym zdrowiem; sięgać po moc równie okrutną, co cenną. Kochała też po prostu próbować, uczyć się, rozsmakowywać w tym, co przynosila nauka, nawet jeśli karmiła ją porażkami. To na nich nauczyła się najwięcej.
Także na porażkach dotyczących ludzi, którym zaufała. Uśmiechnęła się lekko, kąciki krwistoczerwonych ust uniosły się w rozbawieniu, które nie sięgnęło jednak czarnych oczu. Oczywiście, że nie ufała; gdyby wierzyła w dobre intencje, nigdy nie osiągnęłaby tego, co z wielkim trudem wypracowała. - I dlatego jeszcze żyję, Evandro - odpowiedziała na jej zarzut - raczej komentarz? - miękko, nie zamierzała opowiadać historii o zniszczonym zaufaniu, o dziesiątkach sytuacji, w której jej ślepa wiara w kogoś zakończyła się dla niej tragicznie. Nie zamierzała znów popełniać tych samych błędów. Zwłaszcza, że jeden z nich ciągle obowiązywał, łącząc je obydwie wibrującym łańcuchem zależności.
Musiała skupić się na lekcji, na tym, by przekazać jej jak najwięcej - czuła zadowolenie z tak bezbłędnie rzuconego pierwszego zaklęcia. - Nie jest najłatwiejsze. Zawsze będę stawiać przed tobą wyzwania, nie oczywistości - odparła szczerze, Mico wcale nie należało do banalnych uroków użytkowych; pozwalało zyskać przewagę w walce, wymagało też dobrej znajomości magii działającej do wewnątrz. Ascendio opierało się poniekąd na tych samych fundamentach, jednak kolejna próba nie okazała się tak spektakularnym sukcesem. Deirdre obserwowała ruch nadgarstka Evandry - zbyt szybki, zbyt przegięty; w tym mógł tkwić problem.
- Powoli. Jeśli pierwsza inkantacja jest nieudana, nie rzucaj drugiej od razu. Nie spinaj się. Pomyśl, co mogło zawieść - poradziła spokojnie, znów przybliżając się do pleców pólwili. Odurzający zapach jej włosów, róż, jaśminu i soli - czy ten ostatni sobie wmawiała? - na moment ją rozkojarzył, ledwie powstrzymała chęć schowania twarzy w srebrzystych puklach; szybko jednak przywróciła się do porządku, lodowatymi palcami ujmując wiodącą dłoń półwili. - Wolniej. Musisz usztywnić nadgarstek. Smagnij różdżką, skup się na tym, by posłać magię w wybrany przez ciebie punkt. Złącz się z różdżką, z drewnem, z kierunkiem, który obrałaś - przemawiała cierpliwie i spokojnie, kierując delikatną dłonią Evandry. Wolała czynić to wśród poduszek i prześcieradeł, ucząc ją równie trudnej sztuki ars amandi, lecz na razie - musiała zająć się dopieszczeniem zaklęcia, pomagającego lady doyenne umknąć z zasięgu problemów. - Spróbuj jeszcze raz.
- Wszystkiego - odparła, w końcu decydując się na szczerość. Pragnienie poszerzenia wiedzy nie było niczym złym, nawet jeśli miało okazać się niepraktyczne i nieprzydatne w walce. Krew półwili należała do rzadkości, wątpiła, by kiedykolwiek naprzeciwko niej stanęła srebrzystowłosa piękność - dlaczego więc tak intrygowały ją sekrety magicznych boginek? Pod ciekawością o moc wili kryła się ciekawość o moc Evandry, do tej drugiej nie potrafiła się jeszcze przyznać. - Kule ognia pojawiają się tylko w chwili absolutnej wściekłości? Mniejsze płomienie możesz przyzwać na zawołanie? Czy ogień nie robi ci krzywdy? Co czujesz, gdy kumulujesz w sobie tę magię? - pytała konkretnie, w ciemnych, dotąd matowych oczach, zalśniło zaciekawienie, skupienie na tym, co mogła zdradzić jej lady doyenne. Gotowa do nauki, pilna, a co ważniejsze - cierpliwa. Znosiła krytykę i powtarzalne przytyki godnie, bez marudzenia, pretensji i damulkowych fochów; nie umykało to uwadze Mericourt, próbującej wytrącić ją z równowagi. Bezskutecznie, co ją cieszyło i - nieustannie - dziwiło. Miała o żonie Rosiera zupełnie inne mniemanie, teraz zderzające się z rzeczywistością. Twardszą, bardziej hardą. Trudniejszą do zaakceptowania, ale godną podziwu.
Nigdy zbyt dobrze nie radziła sobie ze sprzecznościami.
- Masz zadziwiająco mocno ugruntowane poglądy. Poparte pracowitością - skomentowała nie bez zdziwienia, szlachcianki, które poznawały, zazwyczaj nie miały nawet połowy determinacji, wypełniającej działania lady doyenne. - Ale rezultaty czasem okazują się nie takie, jakich oczekujemy - dodała w zamyśleniu, na moment przenosząc wzrok z dumnej, boleśnie pięknej twarzy Evandry na jeden z obrazów, zdobiących ściany kryształowej sali. Lady Rosier zadawała celne pytania, na jakie Deirdre nie potrafiła udzielić jednoznacznej - i wychowawczej - odpowiedzi. Co motywowało ją samą? Co popychało ją do działania? Kiedyś faktycznie było to pragnienie wyników, osiągnięć, rezultatów, lecz to wyraźnie się zmieniło, rozmyło w natłoku doświadczeń i w kontraście ze skalą wyzwań, jakie podejmowała. - Podejmuję się czegoś, bo chcę. Czasem - bo muszę - odparła po wydłużającej się chwili ciszy. Z niewiadomych powodów uznała to pytanie za niezwykle intymne, dotykające bardziej wstydliwych części jej duszy niż inwazyjne kwestie dotyczące cielesności. Dawno nikt nie zadawał jej pytań: szczerych, podyktowanych chęcią poznania odpowiedzi, a nie wypunktowania błędów. - Najwięcej przyjemności sprawia mi droga do celu. Nie ostateczne rezultaty - wyznała ciszej, zdziwiona własną szczerością. Kochała kąpać się w mugolskiej krwi, zlizywać ją z tętniącej życiem szyi Tristana, wsłuchując się w wrzaski bólu i przerażenia. Kochała rzucać potworne zaklęcia, ryzykując własnym zdrowiem; sięgać po moc równie okrutną, co cenną. Kochała też po prostu próbować, uczyć się, rozsmakowywać w tym, co przynosila nauka, nawet jeśli karmiła ją porażkami. To na nich nauczyła się najwięcej.
Także na porażkach dotyczących ludzi, którym zaufała. Uśmiechnęła się lekko, kąciki krwistoczerwonych ust uniosły się w rozbawieniu, które nie sięgnęło jednak czarnych oczu. Oczywiście, że nie ufała; gdyby wierzyła w dobre intencje, nigdy nie osiągnęłaby tego, co z wielkim trudem wypracowała. - I dlatego jeszcze żyję, Evandro - odpowiedziała na jej zarzut - raczej komentarz? - miękko, nie zamierzała opowiadać historii o zniszczonym zaufaniu, o dziesiątkach sytuacji, w której jej ślepa wiara w kogoś zakończyła się dla niej tragicznie. Nie zamierzała znów popełniać tych samych błędów. Zwłaszcza, że jeden z nich ciągle obowiązywał, łącząc je obydwie wibrującym łańcuchem zależności.
Musiała skupić się na lekcji, na tym, by przekazać jej jak najwięcej - czuła zadowolenie z tak bezbłędnie rzuconego pierwszego zaklęcia. - Nie jest najłatwiejsze. Zawsze będę stawiać przed tobą wyzwania, nie oczywistości - odparła szczerze, Mico wcale nie należało do banalnych uroków użytkowych; pozwalało zyskać przewagę w walce, wymagało też dobrej znajomości magii działającej do wewnątrz. Ascendio opierało się poniekąd na tych samych fundamentach, jednak kolejna próba nie okazała się tak spektakularnym sukcesem. Deirdre obserwowała ruch nadgarstka Evandry - zbyt szybki, zbyt przegięty; w tym mógł tkwić problem.
- Powoli. Jeśli pierwsza inkantacja jest nieudana, nie rzucaj drugiej od razu. Nie spinaj się. Pomyśl, co mogło zawieść - poradziła spokojnie, znów przybliżając się do pleców pólwili. Odurzający zapach jej włosów, róż, jaśminu i soli - czy ten ostatni sobie wmawiała? - na moment ją rozkojarzył, ledwie powstrzymała chęć schowania twarzy w srebrzystych puklach; szybko jednak przywróciła się do porządku, lodowatymi palcami ujmując wiodącą dłoń półwili. - Wolniej. Musisz usztywnić nadgarstek. Smagnij różdżką, skup się na tym, by posłać magię w wybrany przez ciebie punkt. Złącz się z różdżką, z drewnem, z kierunkiem, który obrałaś - przemawiała cierpliwie i spokojnie, kierując delikatną dłonią Evandry. Wolała czynić to wśród poduszek i prześcieradeł, ucząc ją równie trudnej sztuki ars amandi, lecz na razie - musiała zająć się dopieszczeniem zaklęcia, pomagającego lady doyenne umknąć z zasięgu problemów. - Spróbuj jeszcze raz.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
To nie pierwszy raz, kiedy zdobywa zainteresowanie Deirdre, jakże oczywiście odbijające się w oczach Śmierciożerczyni. Nie kryje się ona z własną ciekawością, wyraźnie podkreślając, że zależy jej na wiedzy. Kusi, by odrobinę się podroczyć, nie zdradzać wszystkiego, odmówić i wycofać się, bądź rzucić wyłącznie nienasycającą zahaczkę. Tyle że Evandra nie chce się z nią dzisiaj droczyć, a bezpośrednio przejść do celu, także zacieśniając między nimi relacje. Jeśli ma się to odbyć poprzez zdradzenie kilku mało przełomowych dla półwili faktów, nie widzi w tym nic złego.
- Zgadza się - odpowiada jasno na pytanie o wywoływanie płomieni. - Czasem wystarczy też zwykłe rozdrażnienie, aby przedmiot się zatlił, a obejmowana skóra zaczerwieniła. Nie zawsze da się nad tym panować, ale też nie widzę powodu, dla którego by trzeba było - stwierdza, unosząc jeden z kącików ust w figlarnym uśmiechu. Geny lady Rosier są faktem, przed którym nie ucieka, nie chowa zazdrośnie czy w przestrachu. Nie baczy na to, że ktoś się o niej dowie, wszak nie istnieje sposób, by uznać to za coś złego, by zbierać przytyki, nie dla lady doyenne. - Płomień mnie nie parzy, raczej wywołuje drobne mrowienie, dzięki czemu łatwo rozpoznać, kiedy nadchodzi. Wrażenie jest zaś wspaniałe, wszechogarniające. Wypełnia mnie całą, dając poczucie siły i niezłomności, rozpiera energią, jakiej nie sposób ograniczyć, jakiej nie chcę ograniczyć. - Kiedy o tym mówi, można w oczach półwili dostrzec tańczące płomyki radości, pełne pasji i zadowolenia. W łatwy sposób da się wywnioskować, że swojego dziedzictwa nie uznaje za przekleństwo i jest z jego posiadania wielce zadowolona oraz wdzięczna. - Gdy jeszcze nad tym dobrze nie panowałam, kilka razy w tygodniu trzeba było wymieniać zasłony - uśmiecha się pogodnie, wracając do tamtych dni z dystansem. - Dziś zdarza się to zdecydowanie rzadziej, ale nie zamierzam hamować tego w pełni. Emocje należy wyrażać, a nie się ich wstydzić, czy je tłamsić. - Uczucia są niezwykle istotną częścią życia i dla Evandry ważne jest, by o nich mówić i je okazywać, nie ma oporów, by się do tego przyznać. - Ale płomienie nie są jedyną zaletą mojej krwi. Są najbardziej widowiskowe, to prawda, jednak uważam, że prawdziwa siła kryje się w mocy sugestii. Dzięki odpowiednim doborze słów można zdziałać znacznie więcej, niż siłą. - Osadza znaczące spojrzenie w sylwetce czarownicy, dając jej do zrozumienia, że także w tej dziedzinie osiągnęła biegłość. Czy z miejsca uzna, że manipuluje Tristanem? Niewykluczone, ale i mało Evandrę interesujące.
Kreślące się na twarzy Mericourt zdziwienie sprawia, że serce półwili rośnie. Już jakiś czas temu zauważyła, że przyprawia ją to o zadowolenie, nie tyle możliwość zaskakiwania innych, bo do tego zdążyła już przywyknąć, co wpływ na kochankę. Zdawać by się mogło, że nie ma w świecie wielu rzeczy, które mogą w niej wywołać zdumienie i głupi jest ten, co uzna, że można łatwo ją w nie wprawić. Zdumienie wsparte rozczarowaniem — tak, ale w połączeniu z uznaniem? To iście niespotykane doświadczenie. Zasłuchując się w jej słowach Evandra ceni sobie jej szczerość, jakże trudno wydartą. Nie jest łatwo wyciągnąć zeń prawdę, pokonać stawiane na drodze bariery, jednak zdobycie jej zaufania jest prawdziwie satysfakcjonujące.
- Nie sądzę, by stało to w sprzeczności do moich pobudek. Oczekuję rezultatu od spraw, w które chcę się zaangażować, jak i stawiam przed sobą wysoką poprzeczkę w kwestiach, których muszę się podjąć. Sądzę, że mamy ze sobą więcej wspólnego, niż nam się początkowo wydawało - zauważa, wciąż nie odrzucając pogodnego tonu. Nie szuka ich aktywnie, ale ma zamiar miażdżyć każdą powstającą między nimi barierę. Jeśli Mericourt zamierza nadal się przed nią osłaniać, musi pogodzić się z myślą, że nie na długo.
Ciekawi ją miękkość tonu nauczycielki, po który zdaje się sięgać, aby ją pouczyć. Niewykluczone, że sugeruje młodej czarownicy, aby sama zaczęła baczyć na to, z kim ma do czynienia i jak się doń odnosi, jakie ma nastawienie. To nie tak, że Evandrę cechuje absolutna, niezachwiana wiara w czyny i słowa innych osób, lecz ma w sobie zdecydowanie więcej współczucia i zrozumienia dla ludzi. Każdemu potrafi dać drugą, trzecią i czwartą szansę, szczerze wierząc, że człowiek się zmienił. - Gdyby nie moja wiara w drugą osobę, po naszym spotkaniu w grudniu nigdy więcej byśmy nie rozmawiały - przytacza ich przykład i rozmowę w gabinecie La Fantasmagorie, kiedy płonęły zarówno dokumenty, co suknia Deirdre. - To bardzo subtelne, wiedzieć, komu warto zaufać, ale nierzadko przynosi pozytywne rezultaty. - Jest sobie wdzięczna, że zdecydowała się wyciągnąć do niej rękę i spróbować spojrzeć nań jak na czarownicę przepełnioną uczuciami wobec innej osoby. Sięgnęła do wyrozumiałości, do zrozumienia, aby ją poznać i dziś tego nie żałuje.
Spina się nieznacznie, kiedy zaklęcie nie wychodzi. Nie dlatego, że nie przywykła do porażek, czy dlatego, że pracuje pod czujnym okiem kochanki, a przez mijanie się z oczekiwaniami. Założyła sobie, że pójdzie jej dziś śpiewająco, że wszelkie zaklęcia wykona perfekcyjnie, nie nastawiła się na żmudną pracę i powtarzanie jednej inkantacji do znudzenia. Chłodne palce czarownicy pozostawiają na skórze mrowiący ślad. Kobieta wstrzymuje oddech i zasysa policzki, przygryzając je od wewnątrz. Jeszcze tego rozproszenia jej brakowało. Odwraca lekko głowę, dostrzegając tuż obok siebie twarz Deirdre, której obecność sprawia, że znów otacza się gorącymi objęciami dreszczy. Wymownym spojrzeniem sięga jej krwistoczerwonych ust, lekko oblizując własne wargi i powraca do czarnych tęczówek, dodając doń uśmiech.
- Dziękuję - mówi ściszonym tonem i próbuje się na powrót skupić na rzucaniu zaklęcia. Próbuje usztywnić nadgarstek zgodnie ze wskazówkami i z uwagą wykonuje kolejne machnięcia różdżką. Nie poddaje się przy niedociągnięciach, a próbuje dalej, jeszcze parokrotnie ćwicząc ruchy. Bierze wreszcie głębszy oddech i decyduje się na kolejną próbę. - Ascendio.
- Zgadza się - odpowiada jasno na pytanie o wywoływanie płomieni. - Czasem wystarczy też zwykłe rozdrażnienie, aby przedmiot się zatlił, a obejmowana skóra zaczerwieniła. Nie zawsze da się nad tym panować, ale też nie widzę powodu, dla którego by trzeba było - stwierdza, unosząc jeden z kącików ust w figlarnym uśmiechu. Geny lady Rosier są faktem, przed którym nie ucieka, nie chowa zazdrośnie czy w przestrachu. Nie baczy na to, że ktoś się o niej dowie, wszak nie istnieje sposób, by uznać to za coś złego, by zbierać przytyki, nie dla lady doyenne. - Płomień mnie nie parzy, raczej wywołuje drobne mrowienie, dzięki czemu łatwo rozpoznać, kiedy nadchodzi. Wrażenie jest zaś wspaniałe, wszechogarniające. Wypełnia mnie całą, dając poczucie siły i niezłomności, rozpiera energią, jakiej nie sposób ograniczyć, jakiej nie chcę ograniczyć. - Kiedy o tym mówi, można w oczach półwili dostrzec tańczące płomyki radości, pełne pasji i zadowolenia. W łatwy sposób da się wywnioskować, że swojego dziedzictwa nie uznaje za przekleństwo i jest z jego posiadania wielce zadowolona oraz wdzięczna. - Gdy jeszcze nad tym dobrze nie panowałam, kilka razy w tygodniu trzeba było wymieniać zasłony - uśmiecha się pogodnie, wracając do tamtych dni z dystansem. - Dziś zdarza się to zdecydowanie rzadziej, ale nie zamierzam hamować tego w pełni. Emocje należy wyrażać, a nie się ich wstydzić, czy je tłamsić. - Uczucia są niezwykle istotną częścią życia i dla Evandry ważne jest, by o nich mówić i je okazywać, nie ma oporów, by się do tego przyznać. - Ale płomienie nie są jedyną zaletą mojej krwi. Są najbardziej widowiskowe, to prawda, jednak uważam, że prawdziwa siła kryje się w mocy sugestii. Dzięki odpowiednim doborze słów można zdziałać znacznie więcej, niż siłą. - Osadza znaczące spojrzenie w sylwetce czarownicy, dając jej do zrozumienia, że także w tej dziedzinie osiągnęła biegłość. Czy z miejsca uzna, że manipuluje Tristanem? Niewykluczone, ale i mało Evandrę interesujące.
Kreślące się na twarzy Mericourt zdziwienie sprawia, że serce półwili rośnie. Już jakiś czas temu zauważyła, że przyprawia ją to o zadowolenie, nie tyle możliwość zaskakiwania innych, bo do tego zdążyła już przywyknąć, co wpływ na kochankę. Zdawać by się mogło, że nie ma w świecie wielu rzeczy, które mogą w niej wywołać zdumienie i głupi jest ten, co uzna, że można łatwo ją w nie wprawić. Zdumienie wsparte rozczarowaniem — tak, ale w połączeniu z uznaniem? To iście niespotykane doświadczenie. Zasłuchując się w jej słowach Evandra ceni sobie jej szczerość, jakże trudno wydartą. Nie jest łatwo wyciągnąć zeń prawdę, pokonać stawiane na drodze bariery, jednak zdobycie jej zaufania jest prawdziwie satysfakcjonujące.
- Nie sądzę, by stało to w sprzeczności do moich pobudek. Oczekuję rezultatu od spraw, w które chcę się zaangażować, jak i stawiam przed sobą wysoką poprzeczkę w kwestiach, których muszę się podjąć. Sądzę, że mamy ze sobą więcej wspólnego, niż nam się początkowo wydawało - zauważa, wciąż nie odrzucając pogodnego tonu. Nie szuka ich aktywnie, ale ma zamiar miażdżyć każdą powstającą między nimi barierę. Jeśli Mericourt zamierza nadal się przed nią osłaniać, musi pogodzić się z myślą, że nie na długo.
Ciekawi ją miękkość tonu nauczycielki, po który zdaje się sięgać, aby ją pouczyć. Niewykluczone, że sugeruje młodej czarownicy, aby sama zaczęła baczyć na to, z kim ma do czynienia i jak się doń odnosi, jakie ma nastawienie. To nie tak, że Evandrę cechuje absolutna, niezachwiana wiara w czyny i słowa innych osób, lecz ma w sobie zdecydowanie więcej współczucia i zrozumienia dla ludzi. Każdemu potrafi dać drugą, trzecią i czwartą szansę, szczerze wierząc, że człowiek się zmienił. - Gdyby nie moja wiara w drugą osobę, po naszym spotkaniu w grudniu nigdy więcej byśmy nie rozmawiały - przytacza ich przykład i rozmowę w gabinecie La Fantasmagorie, kiedy płonęły zarówno dokumenty, co suknia Deirdre. - To bardzo subtelne, wiedzieć, komu warto zaufać, ale nierzadko przynosi pozytywne rezultaty. - Jest sobie wdzięczna, że zdecydowała się wyciągnąć do niej rękę i spróbować spojrzeć nań jak na czarownicę przepełnioną uczuciami wobec innej osoby. Sięgnęła do wyrozumiałości, do zrozumienia, aby ją poznać i dziś tego nie żałuje.
Spina się nieznacznie, kiedy zaklęcie nie wychodzi. Nie dlatego, że nie przywykła do porażek, czy dlatego, że pracuje pod czujnym okiem kochanki, a przez mijanie się z oczekiwaniami. Założyła sobie, że pójdzie jej dziś śpiewająco, że wszelkie zaklęcia wykona perfekcyjnie, nie nastawiła się na żmudną pracę i powtarzanie jednej inkantacji do znudzenia. Chłodne palce czarownicy pozostawiają na skórze mrowiący ślad. Kobieta wstrzymuje oddech i zasysa policzki, przygryzając je od wewnątrz. Jeszcze tego rozproszenia jej brakowało. Odwraca lekko głowę, dostrzegając tuż obok siebie twarz Deirdre, której obecność sprawia, że znów otacza się gorącymi objęciami dreszczy. Wymownym spojrzeniem sięga jej krwistoczerwonych ust, lekko oblizując własne wargi i powraca do czarnych tęczówek, dodając doń uśmiech.
- Dziękuję - mówi ściszonym tonem i próbuje się na powrót skupić na rzucaniu zaklęcia. Próbuje usztywnić nadgarstek zgodnie ze wskazówkami i z uwagą wykonuje kolejne machnięcia różdżką. Nie poddaje się przy niedociągnięciach, a próbuje dalej, jeszcze parokrotnie ćwicząc ruchy. Bierze wreszcie głębszy oddech i decyduje się na kolejną próbę. - Ascendio.
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Evandra Rosier' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 52
'k100' : 52
Nigdy wcześniej nie miała okazji zbliżyć się do jakiejkolwiek półwili na tyle, by zgłębić choć część sekretów ich magicznej krwi. Jeśli w Wenus pojawiały się srebrzystowłose i błękitnookie okazy, to znikały niezwykle szybko; takie rzadkie klejnoty znajdowały kupców natychmiast, często też po uprzednim zużyciu wysyłano je dalej, do przemytników, a ci robili użytek z innych części niebiańskiego ciała. Nic się nie marnowało, taki komentarz usłyszała kiedyś od jednego z decydentów władających ludzkim zaopatrzeniem luksusowego burdelu. Wtedy przerażało ją to i brzydziło, teraz, z perspektywy czasu i pozycji władzy - a także wynaturzonego hedonizmu - całkowicie rozumiała takie podejście. Kto raz zasmakował rozkoszy Śnieżki, już zawsze miał czuć głód w obecności choćby i najpiękniejszej i najniewinniejszej potomkini wili. Czuła to na własnej skórze, lecz pragnienie wiedzy było równie silne, co pożądanie. - To prawda, że w chwili największego gniewu wyrastają wam ostre pazury? - dopytała bezkompromisowo, zaintrygowana, nie dbając już o konwenanse. Ogniste reperkusje niezadowolenia Evandry poznała osobiście, lecz nie dostrzegła - jeszcze? - dalszych zmian. Słyszała pogłoski, w których porównywano wile do syren, przemieniających się z zmysłowych kobiet w paskudne harpie o haczykowatych dziobach i długich szponach, gotowych rozszarpać odurzonego mężczyznę w zaledwie kilku szybkich ruchach. - Przypomina to rozkosz - skomentowała w zamyśleniu opowieść lady doyenne. Budowanie napięcia, narastający gorąc, obejmujący we władanie napięte do granic możliwości ciało, domagając się gwałtownego ujścia. Namiętność wcale nie różniła się przesadnie od gniewu, chociaż Deirdre dopiero niedawno nauczyła się oswajać ten drugi. Nie pojmowała swobody emocji, nie skomentowała więc poglądów Evandry na ten temat. Tłamszenie uczuć było dla Śmierciożerczyni równie naturalne, co oddychanie, nie wyobrażała sobie postępowania inaczej - uleganie podszeptom serca zawsze kończyło się dla niej więcej niż źle.
- Do sztuki manipulacji nie potrzeba półwilich genów - odpowiedziała powoli, nie krytycznie, raczej w zadumie. Poznała siłę uroku tych istot, wiedziała, jak działają na mężczyzn, lecz i kobiety go pozbawione potrafiły namieszać w głowie, nawet te nadrabiające braki wizualne pozbawionym granic wyuzdaniem. - Dobrze jednak, że jesteś świadoma swych zalet. Mogą być ci pomocne w chwilach zagrożenia. Na twoim miejscu najpierw uciekałabym się właśnie do siły płynącej z twoich wyjątkowych genów. Do prób załagodzenia sytuacji, zjednania sobie potencjalnego przeciwnika, później zaś - do spalenia go żywcem - łagodnie powróciła tematem do sedna ich spotkania. Miała nauczyć ją obrony, wykorzystania swych silnych stron. Chciała uczynić to najbardziej profesjonalnie i bezosobowo, lecz lady Rosier umiejętnie wślizgiwała się w szczeliny chłodnego posągu Śmierciożerczyni, naruszając tylko pozornie gładką powierzchnię obojętności. Deirdre tego nie chciała: poufałości, bliskości, przyjaźni - była oczywiście świadoma, że sympatia lady doyenne wiąże się z setką korzyści, ale w tym jednym przypadku nie pozwalała sobie na śliskie wyrachowanie. Kierowana tyleż ostrożnością, co zazdrością. I poczuciem niedopasowania. Intencje Evandry były zbyt czyste, by nie budziły podejrzeń, a kwestie zaufania i sympatii okazywały się grząskim terenem, na jaki nie chciała się zapuszczać.
- Możliwe, chociaż nie można zignorować tego, co nas różni. I dobrze, odmienność jest...intrygująca - odpowiedziała więc dyplomatycznie, różniły się niczym dzień i noc, Tristan, pijany początkami ich wenusjańskiej relacji, często to podkreślał, Evandra z jego opowieści była anielską istotą utkaną z cnót, piękna i niewinnej zmysłowości, dobrą i delikatną. Tak inną niż Miu; Miu, która w najśmielszych snach nie sądziła, że pewnego dnia stanie się nauczycielką żony nestora. Cierpliwą, wyrozumiałą, wymagającą. - To prawda - przyznała krótko, również nie chcąc zagłębiać się w kwestie zaufania. Ona nie obdarzała nim praktycznie nikogo; jedynie Śmierciożercy nigdy jej nie zawiedli, przynajmniej w kwestiach najbardziej istotnych i dalekich od tych prywatnych. Dystans podyktowany był strachem, do którego nie chciała się przyznać. Łatwo było go ukryć za pozorami wyniosłości, doskonale odgrywając rolę nauczycielki. Nie potrzebującej podziękowań, chociaż to słowo, tak rzadko padające z ust kogokolwiek szczycącego się szlacheckim rodowodem, zmiękczyło ją. Skupiła się jednak na nauce, na jak najdokładniejszym przekazywaniu cennych wskazówek, mających pomóc Evandrze poczynić pierwsze kroki ku sprawnej obronie. A raczej uzyskaniu bezcennej przewagi w trudnej sytuacji. Szeptane do ucha porady osiągnęły skutek, ułamek sekundy po udanej inkantacji szlachcianka niemal wyrwała się z jej ramion. Zaklęcie nie powiodło się całkowicie, rzucone z pełną siłą pociągnęłoby drobną sylwetkę arystokratki niemal na drugi koniec sali, lecz jak na pierwsze próby efekt był więcej niż zadowalający.
- Widzisz? Powoli, konsekwentnie, w skupieniu - powiedziała z lekką pochwałą, pokonując dzielącą ich odległość. - Zwróć uwagę na nadgarstek. Masz skłonność do wyginania go i ulegania ciężarowi inkantacji - poleciła jeszcze, było to typowe dla czarownic, przywykłych do grania na przeróżnych instrumentach, gdzie wymagano elastyczności i podatności dłoni oraz palców. Wiedziała, że Evandra weźmie sobie te przestrogi do serca, udowodniła już, że była pojętna uczennicą. - Jeszcze raz. Pewniejszy łokieć, usztywniona ręka. Skup się na celu - poleciła, okrążając sylwetkę arystokratki, nie zamierzała odpuszczać a iść za ciosem. Planowała poświęcić dziś lady doyenne wiele czasu, powtarzając zaklęcia aż do skutku, pozwalając uczennicy na rozwinięcie skrzydeł. Lekcja miała być trudna i męcząca, być może zbyt długa jak na początki obronnej drogi, ale z pewnością owocna - zarówno dla nauczycielki, jak i dla uczennicy.
| ztx2
- Do sztuki manipulacji nie potrzeba półwilich genów - odpowiedziała powoli, nie krytycznie, raczej w zadumie. Poznała siłę uroku tych istot, wiedziała, jak działają na mężczyzn, lecz i kobiety go pozbawione potrafiły namieszać w głowie, nawet te nadrabiające braki wizualne pozbawionym granic wyuzdaniem. - Dobrze jednak, że jesteś świadoma swych zalet. Mogą być ci pomocne w chwilach zagrożenia. Na twoim miejscu najpierw uciekałabym się właśnie do siły płynącej z twoich wyjątkowych genów. Do prób załagodzenia sytuacji, zjednania sobie potencjalnego przeciwnika, później zaś - do spalenia go żywcem - łagodnie powróciła tematem do sedna ich spotkania. Miała nauczyć ją obrony, wykorzystania swych silnych stron. Chciała uczynić to najbardziej profesjonalnie i bezosobowo, lecz lady Rosier umiejętnie wślizgiwała się w szczeliny chłodnego posągu Śmierciożerczyni, naruszając tylko pozornie gładką powierzchnię obojętności. Deirdre tego nie chciała: poufałości, bliskości, przyjaźni - była oczywiście świadoma, że sympatia lady doyenne wiąże się z setką korzyści, ale w tym jednym przypadku nie pozwalała sobie na śliskie wyrachowanie. Kierowana tyleż ostrożnością, co zazdrością. I poczuciem niedopasowania. Intencje Evandry były zbyt czyste, by nie budziły podejrzeń, a kwestie zaufania i sympatii okazywały się grząskim terenem, na jaki nie chciała się zapuszczać.
- Możliwe, chociaż nie można zignorować tego, co nas różni. I dobrze, odmienność jest...intrygująca - odpowiedziała więc dyplomatycznie, różniły się niczym dzień i noc, Tristan, pijany początkami ich wenusjańskiej relacji, często to podkreślał, Evandra z jego opowieści była anielską istotą utkaną z cnót, piękna i niewinnej zmysłowości, dobrą i delikatną. Tak inną niż Miu; Miu, która w najśmielszych snach nie sądziła, że pewnego dnia stanie się nauczycielką żony nestora. Cierpliwą, wyrozumiałą, wymagającą. - To prawda - przyznała krótko, również nie chcąc zagłębiać się w kwestie zaufania. Ona nie obdarzała nim praktycznie nikogo; jedynie Śmierciożercy nigdy jej nie zawiedli, przynajmniej w kwestiach najbardziej istotnych i dalekich od tych prywatnych. Dystans podyktowany był strachem, do którego nie chciała się przyznać. Łatwo było go ukryć za pozorami wyniosłości, doskonale odgrywając rolę nauczycielki. Nie potrzebującej podziękowań, chociaż to słowo, tak rzadko padające z ust kogokolwiek szczycącego się szlacheckim rodowodem, zmiękczyło ją. Skupiła się jednak na nauce, na jak najdokładniejszym przekazywaniu cennych wskazówek, mających pomóc Evandrze poczynić pierwsze kroki ku sprawnej obronie. A raczej uzyskaniu bezcennej przewagi w trudnej sytuacji. Szeptane do ucha porady osiągnęły skutek, ułamek sekundy po udanej inkantacji szlachcianka niemal wyrwała się z jej ramion. Zaklęcie nie powiodło się całkowicie, rzucone z pełną siłą pociągnęłoby drobną sylwetkę arystokratki niemal na drugi koniec sali, lecz jak na pierwsze próby efekt był więcej niż zadowalający.
- Widzisz? Powoli, konsekwentnie, w skupieniu - powiedziała z lekką pochwałą, pokonując dzielącą ich odległość. - Zwróć uwagę na nadgarstek. Masz skłonność do wyginania go i ulegania ciężarowi inkantacji - poleciła jeszcze, było to typowe dla czarownic, przywykłych do grania na przeróżnych instrumentach, gdzie wymagano elastyczności i podatności dłoni oraz palców. Wiedziała, że Evandra weźmie sobie te przestrogi do serca, udowodniła już, że była pojętna uczennicą. - Jeszcze raz. Pewniejszy łokieć, usztywniona ręka. Skup się na celu - poleciła, okrążając sylwetkę arystokratki, nie zamierzała odpuszczać a iść za ciosem. Planowała poświęcić dziś lady doyenne wiele czasu, powtarzając zaklęcia aż do skutku, pozwalając uczennicy na rozwinięcie skrzydeł. Lekcja miała być trudna i męcząca, być może zbyt długa jak na początki obronnej drogi, ale z pewnością owocna - zarówno dla nauczycielki, jak i dla uczennicy.
| ztx2
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Strona 5 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Kryształowa sala
Szybka odpowiedź