Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Yorkshire
Tereny łowne
AutorWiadomość
Tereny łowne
Jedną z tradycji, którą uparcie kontynuują lordowie Yorku, jest wybieranie się na polowania. W ostatnich czasach przyjmują one charakter głównie reprezentatywny. Przed tym niesamowitym wydarzeniem, należy jednak spędzić trochę czasu sam na sam z koniem. A czasami po prostu nachodzi potrzeba puszczenia się pędem przez piękne tereny. I oto właśnie wspaniała natura, nic tylko jechać.
|3 maja?
Czekałem ukryty w cieniu drzewa z maską Śmierciożercy w dłoni. Wyglądałem, póki co ze spokojem, Appolinare'a, który miał mi dzisiaj towarzyszyć. Nie sądziłem, żeby nasz dzisiejszy rozmówca miał nam sprawić wielki problem. Byłem raczej optymistycznie nastawiony co do całego zdarzenia. Deimos Carrow nie mógł spodziewać się mnie dzisiaj. Korzystałem więc z przewagi, jaką dawało zaskoczenie. Bolało mnie, że ze wszystkich to akurat on postanowił nas zdradzić. Wszak odejście od Czarnego Pana tym właśnie było, najzwyklejszą w świecie zdradą. A tego nie można było wybaczyć. Nie potrafiłem tego nawet w stosunku do własnego syna, a co dopiero obcego w ostatecznym rozrachunku człowieka. Wyciągnąłem różdżkę gładząc ją smukłymi palcami. Planowałem dać się jej dzisiaj wykazać.
Wreszcie się pojawił, Deimos Carrow we własnej osobie, dokonujący inspekcji terenów łownych przed planowanym polowaniem. Ktoś musiał to zrobić, szczególnie, jeśli był Carrowem. Nie miałem niestety możliwości wyciągnięcia Deimosa na zewnątrz samodzielnie. Musiałem czekać na okazję. Ale oto była. Wystawiony jak na talerzu, sam i zupełnie niespodziewający się nadchodzącego ataku.
- To nasz cel. Powiedzmy, że zanim zacznie żałować swoich uczynków wypadałoby odebrać obiecane wsparcie finansowe - zakpiłem przypominając sobie list, który napisał. Jakby Rycerze byli kołem gospodyń wiejskich, z którego można wypisać się w dowolnym momencie, gdy dojdzie się do wniosku, że jednak przestało się podobać. Założyłem maskę na twarz. Na wypadek jakby ktoś miał mnie jednak zobaczyć. Potem spojrzałem na Appolinare'a, którzy zdążył się już pojawić. Wyciągnąłem w jego kierunku ciemną chustkę.
- Jeśli nie chcesz dać się rozpoznać, proponuję zakryć przynajmniej część twarzy.
Nie wiedziałem czy zatroszczył się cokolwiek samodzielnie. Moja troska o niego nie wynikała jednak z czystego altruizmu. Pomijając względną sympatię, doskonale zdawałem sobie sprawę, że jeśli wpadnie on, dużo większe ryzyko na złapanie miałem ja. A jakby tego było mało, Czarny Pan raczej nie pochwalał bezsensownego wystawiania na ryzyko ani siebie, ani nikogo innego z organizacji.
- Daj znać, kiedy będziesz gotowy - ja już byłem. Różdżkę trzymałem w pewnym uchwycie prawej dłoni i spoglądałem na naszą ofiarę uważnym spojrzeniem. Pod maską uśmiechałem się najpaskudniejszym z uśmiechów, jakie posiadałem w swojej kolekcji. Zza jej białej, trupio-bladej wręcz powierzchni nikt nie mógł go dojrzeć.
Czekałem ukryty w cieniu drzewa z maską Śmierciożercy w dłoni. Wyglądałem, póki co ze spokojem, Appolinare'a, który miał mi dzisiaj towarzyszyć. Nie sądziłem, żeby nasz dzisiejszy rozmówca miał nam sprawić wielki problem. Byłem raczej optymistycznie nastawiony co do całego zdarzenia. Deimos Carrow nie mógł spodziewać się mnie dzisiaj. Korzystałem więc z przewagi, jaką dawało zaskoczenie. Bolało mnie, że ze wszystkich to akurat on postanowił nas zdradzić. Wszak odejście od Czarnego Pana tym właśnie było, najzwyklejszą w świecie zdradą. A tego nie można było wybaczyć. Nie potrafiłem tego nawet w stosunku do własnego syna, a co dopiero obcego w ostatecznym rozrachunku człowieka. Wyciągnąłem różdżkę gładząc ją smukłymi palcami. Planowałem dać się jej dzisiaj wykazać.
Wreszcie się pojawił, Deimos Carrow we własnej osobie, dokonujący inspekcji terenów łownych przed planowanym polowaniem. Ktoś musiał to zrobić, szczególnie, jeśli był Carrowem. Nie miałem niestety możliwości wyciągnięcia Deimosa na zewnątrz samodzielnie. Musiałem czekać na okazję. Ale oto była. Wystawiony jak na talerzu, sam i zupełnie niespodziewający się nadchodzącego ataku.
- To nasz cel. Powiedzmy, że zanim zacznie żałować swoich uczynków wypadałoby odebrać obiecane wsparcie finansowe - zakpiłem przypominając sobie list, który napisał. Jakby Rycerze byli kołem gospodyń wiejskich, z którego można wypisać się w dowolnym momencie, gdy dojdzie się do wniosku, że jednak przestało się podobać. Założyłem maskę na twarz. Na wypadek jakby ktoś miał mnie jednak zobaczyć. Potem spojrzałem na Appolinare'a, którzy zdążył się już pojawić. Wyciągnąłem w jego kierunku ciemną chustkę.
- Jeśli nie chcesz dać się rozpoznać, proponuję zakryć przynajmniej część twarzy.
Nie wiedziałem czy zatroszczył się cokolwiek samodzielnie. Moja troska o niego nie wynikała jednak z czystego altruizmu. Pomijając względną sympatię, doskonale zdawałem sobie sprawę, że jeśli wpadnie on, dużo większe ryzyko na złapanie miałem ja. A jakby tego było mało, Czarny Pan raczej nie pochwalał bezsensownego wystawiania na ryzyko ani siebie, ani nikogo innego z organizacji.
- Daj znać, kiedy będziesz gotowy - ja już byłem. Różdżkę trzymałem w pewnym uchwycie prawej dłoni i spoglądałem na naszą ofiarę uważnym spojrzeniem. Pod maską uśmiechałem się najpaskudniejszym z uśmiechów, jakie posiadałem w swojej kolekcji. Zza jej białej, trupio-bladej wręcz powierzchni nikt nie mógł go dojrzeć.
Beware that, when fighting monsters, you yourself do not become a monster... for when you gaze long into the abyss. The abyss gazes also into you.
Ostatnio zmieniony przez Ignotus Mulciber dnia 03.03.18 18:05, w całości zmieniany 1 raz
Ignotus Mulciber
Zawód : pośrednik nielegalnych transakcji
Wiek : 53
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
You’ll find my crown on the head of a creature
And my name on the lips of the dead
And my name on the lips of the dead
OPCM : 15 +1
UROKI : 15 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +3
ZWINNOŚĆ : 3
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Zmarszczyłem lekko brwi pochylając się nad pergaminem doręczonym mi przez nieznajomą sowę. Vitalij Karakow okazywał się Mulciberem? Musiałem zasięgnąć w tej kwestii informacji u samego źródła – inne nie poddawałem wątpliwościom. Na wezwanie zamierzałem odpowiedzieć, byłem pewien że sprawą niecierpiącej zwłoki jest coś ważnego, Karakow nie kłopotał by się wysyłaniem sów, gdyby chodziło o błahostkę. O co więc szło? Miałem przekonać się na miejscu.
Zdecydowałem się na ciemną koszulę i spodnie w podobnym odcieniu, całość odzienia wieńcząc czarnym niczym noc, długim, sięgającym ziemi płaszczem. Do lewej kieszeni przezornie wciskając równie ciemną chustkę, w prawej znalazła się różdżka, na której zacisnąłem dłoń. Zjawiłem się w umówionym miejscu o umówionym czasie, zmaterializowałem się kawałek dalej, by ostatni odcinek pokonać piechotą. Skinąłem Karakarowi (Mulciberowi?) zawieszając na nim niebieskie tęczówki. Przesunąłem spojrzeniem na sylwetkę znajdującą się dalej, gdy mój towarzysz tłumaczył mi cel naszego dzisiejszego spotkania. Uśmiechnąłem się, lekko, ale też odrobinę lubieżniej. Odebrałem wyciągniętą w moją stronę chustkę, ściągnąłem z nosa oprawione w złoto okulary. Potrzebowałem ich tylko przy czytaniu, czasem najzwyczajniej w świecie zapominałem ich ściągnąć. Niewielka wada, tylko upierdliwa, nie przeszkadzająca w funkcjonowaniu bez szkieł na nosie. Były jednak dostatecznie rozpoznawalne, by ktoś mógł powiązać je ze mną.
- Ponoć wielkie umysły myślą podobnie. – odpowiedziałem w czasie wykonywanych czynności. Nie rzucałem marnym komplementem, doceniałem to, że myślał na większą skale. Bzdurnie byłoby sądzić, że starania o nierozpoznanie mnie biorą się z troski. Wiedziałem jakie konsekwencje mogłoby to nieść. Gdyby mnie rozpoznano, a potem ujęto straciłbym posadę, a co za tym idzie całkiem szeroką sieć kontaktów. Wzrosłoby też prawdopodobieństwo wydania mojego towarzysza – nie potrafiłem blokować dostępu do własnych myśli – spenetrowanie mi głowy, choć przyznawałem to z niechęcią, dla wprawnie posługującego się tą sztuką czarodzieja mogło nie być problemem. A co najważniejsze, Czarny Pan nie akceptował porażek – widziałem jego gniew, doznałem go w Wywernie. To właśnie tam zrozumiałem, czym jest prawdziwa potęga. Wsadziłem zawiniątko do lewej kieszeni wyciągając z niej chustkę, którą zabrałem z domu. Owinąłem ją wokół twarzy tak, by nie zasłania mi widoczności, a na głowę narzuciłem kaptur ciemnego płaszcza.
- Ruszajmy. – zaproponowałem zaciskając dłoń na różdżce, spoglądając na sylwetkę w dali. Nawet nie wiedział co go czeka.
Zdecydowałem się na ciemną koszulę i spodnie w podobnym odcieniu, całość odzienia wieńcząc czarnym niczym noc, długim, sięgającym ziemi płaszczem. Do lewej kieszeni przezornie wciskając równie ciemną chustkę, w prawej znalazła się różdżka, na której zacisnąłem dłoń. Zjawiłem się w umówionym miejscu o umówionym czasie, zmaterializowałem się kawałek dalej, by ostatni odcinek pokonać piechotą. Skinąłem Karakarowi (Mulciberowi?) zawieszając na nim niebieskie tęczówki. Przesunąłem spojrzeniem na sylwetkę znajdującą się dalej, gdy mój towarzysz tłumaczył mi cel naszego dzisiejszego spotkania. Uśmiechnąłem się, lekko, ale też odrobinę lubieżniej. Odebrałem wyciągniętą w moją stronę chustkę, ściągnąłem z nosa oprawione w złoto okulary. Potrzebowałem ich tylko przy czytaniu, czasem najzwyczajniej w świecie zapominałem ich ściągnąć. Niewielka wada, tylko upierdliwa, nie przeszkadzająca w funkcjonowaniu bez szkieł na nosie. Były jednak dostatecznie rozpoznawalne, by ktoś mógł powiązać je ze mną.
- Ponoć wielkie umysły myślą podobnie. – odpowiedziałem w czasie wykonywanych czynności. Nie rzucałem marnym komplementem, doceniałem to, że myślał na większą skale. Bzdurnie byłoby sądzić, że starania o nierozpoznanie mnie biorą się z troski. Wiedziałem jakie konsekwencje mogłoby to nieść. Gdyby mnie rozpoznano, a potem ujęto straciłbym posadę, a co za tym idzie całkiem szeroką sieć kontaktów. Wzrosłoby też prawdopodobieństwo wydania mojego towarzysza – nie potrafiłem blokować dostępu do własnych myśli – spenetrowanie mi głowy, choć przyznawałem to z niechęcią, dla wprawnie posługującego się tą sztuką czarodzieja mogło nie być problemem. A co najważniejsze, Czarny Pan nie akceptował porażek – widziałem jego gniew, doznałem go w Wywernie. To właśnie tam zrozumiałem, czym jest prawdziwa potęga. Wsadziłem zawiniątko do lewej kieszeni wyciągając z niej chustkę, którą zabrałem z domu. Owinąłem ją wokół twarzy tak, by nie zasłania mi widoczności, a na głowę narzuciłem kaptur ciemnego płaszcza.
- Ruszajmy. – zaproponowałem zaciskając dłoń na różdżce, spoglądając na sylwetkę w dali. Nawet nie wiedział co go czeka.
Just wait and see, what am I capable of
Apollinare Sauveterre
Zawód : artysta, krytyk, dyrektor Galerii Sztuki
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Sztuka zawsze, nieustannie zajmuje się dwiema sprawami: wiecznie rozmyśla o śmierci i dzięki temu wiecznie tworzy życie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Przeglądałem się naszej ofierze tylko na sekundę zerkając na towarzyszącego mi mężczyznę. Nie chciałem przeoczyć niczego, co mogło mieć znaczenie. To my mieliśmy działać z zaskoczenia, nie na odwrót. Przyjrzałem się Appolinare'owi. Cały na czarno, wtapiający się w ciemne otoczenie, jak widmo o lśniących tęczówkach. Naciągnąłem mój kaptur czarnej szaty zakupionej specjalnie na takie okazje, na okazje, kiedy wypełniałem wolę swojego Pana.
- Najwyraźniej - potwierdziłem jego słowa skinieniem głowy pamiętając, że maska, którą noszę blokuje moje emocje jesscze skuteczniej niż zwykle nieprzenikniona twarz. Zastanawiałem się czy jako artysta, dostrzega swoiste piękno całej sytuacji. Przebrani za mroczne widma, z zasłoniętymi twarzami, przybyli, by siać śmierć. Cóż, jak nie poezja? Pogładziłem moją różdżkę delikatnie, w niemym podziękowaniu za moc, jaką dawała. Czułem niemalże wibrowanie magii pod palcami, kiedy stałem tak szykijąc się do zadania pierwszego ciosu.
- Spróbuj go obezwładnić - instrukcje były krótkie, ale jasne, nie było miejsca na niezrozumienie. - Musimy uniemożliwić mu ucieczkę i zadbać o to, żeby nie zrobił nam krzywdy. Atakuj z przeciwnej strony.
A potem możemy bawić się do woli. Doczekałem na potwierdzenie, na ewentualne pytania. Nie znałem mocnych stron Sauvesterre'a, nie miałem pojęcia, w jakiej magii się specjalizuje. Ale to nie miało znaczenia. Najważniejsze był skutek, to jak zamierzał go osiągnąć było mi obojętne. Ostatni raz zatańczyłem palcami na drewnie różdżki.
- Ruszamy - powiedziałem cicho, ale zdecydowanie i zniknąłem, by pojawić się za Carrowem.
- Imperio - skierowałem różdżkę w stronę Deimosa. Liczyłem na zdolności taktyczne Aplolinare'a. Powinien ustawić się po drugiej stronie naszej ofiery. Tak, by tylko przed jednym atakiem dał się radę obronić. Zaskoczenie miało to do siebie, że dawało przewagę tylko na chwilę. Dlatego trzeba było się zatroszczyć także i o inne metody zdobywania przewagi. A nie zamierzałem lekceważyć nikogo, kto choć przez chwilę pobierał lekcje czarnej magii u Czarnego Pana. Przezorny zawsze ubezpieczony.
- Najwyraźniej - potwierdziłem jego słowa skinieniem głowy pamiętając, że maska, którą noszę blokuje moje emocje jesscze skuteczniej niż zwykle nieprzenikniona twarz. Zastanawiałem się czy jako artysta, dostrzega swoiste piękno całej sytuacji. Przebrani za mroczne widma, z zasłoniętymi twarzami, przybyli, by siać śmierć. Cóż, jak nie poezja? Pogładziłem moją różdżkę delikatnie, w niemym podziękowaniu za moc, jaką dawała. Czułem niemalże wibrowanie magii pod palcami, kiedy stałem tak szykijąc się do zadania pierwszego ciosu.
- Spróbuj go obezwładnić - instrukcje były krótkie, ale jasne, nie było miejsca na niezrozumienie. - Musimy uniemożliwić mu ucieczkę i zadbać o to, żeby nie zrobił nam krzywdy. Atakuj z przeciwnej strony.
A potem możemy bawić się do woli. Doczekałem na potwierdzenie, na ewentualne pytania. Nie znałem mocnych stron Sauvesterre'a, nie miałem pojęcia, w jakiej magii się specjalizuje. Ale to nie miało znaczenia. Najważniejsze był skutek, to jak zamierzał go osiągnąć było mi obojętne. Ostatni raz zatańczyłem palcami na drewnie różdżki.
- Ruszamy - powiedziałem cicho, ale zdecydowanie i zniknąłem, by pojawić się za Carrowem.
- Imperio - skierowałem różdżkę w stronę Deimosa. Liczyłem na zdolności taktyczne Aplolinare'a. Powinien ustawić się po drugiej stronie naszej ofiery. Tak, by tylko przed jednym atakiem dał się radę obronić. Zaskoczenie miało to do siebie, że dawało przewagę tylko na chwilę. Dlatego trzeba było się zatroszczyć także i o inne metody zdobywania przewagi. A nie zamierzałem lekceważyć nikogo, kto choć przez chwilę pobierał lekcje czarnej magii u Czarnego Pana. Przezorny zawsze ubezpieczony.
Beware that, when fighting monsters, you yourself do not become a monster... for when you gaze long into the abyss. The abyss gazes also into you.
Ignotus Mulciber
Zawód : pośrednik nielegalnych transakcji
Wiek : 53
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
You’ll find my crown on the head of a creature
And my name on the lips of the dead
And my name on the lips of the dead
OPCM : 15 +1
UROKI : 15 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +3
ZWINNOŚĆ : 3
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Ignotus Mulciber' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 52
--------------------------------
#2 'k10' : 5
--------------------------------
#3 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 52
--------------------------------
#2 'k10' : 5
--------------------------------
#3 'Anomalie - CZ' :
Dzisiaj było inne – nie było w tym nic odkrywczego. W życiu nie zdarzały się dwa podobne dni. Ironia miejsca w którym się znaleźliśmy obijała się głośno w mojej głowie. Tereny łowicie, dziś mieliśmy zająć się własną ofiarą, zwierzyną złapaną w potrzask. Odbyłem już kilka polowań – Diana była stosunkowo łatwym celem, zwabionym pięknymi słowami, człowiek bez imienia przysporzył mi kilku problemów, ale finalnie i tak skończył tak, jak zamierzałem dzisiejsza wyprawa jednak różniła się od tamtych. Dzisiaj nie istniała opcja w której możemy pozwolić sobie na zawód. Bo gniew Czarnego Pana był ostatnim, co chciałem zakosztować. Widziałem go, widziałem jego siłę i potęgę – tylko głupiec postanowiłby opuścić jego bok.
Ten głupiec właśnie stał przed nami – nie spodziewając się że sam podpisał na siebie wyrok.
Lubiłem ten moment, gdy świat nabierał prędkości, mimo że czas nadal poruszał się do przodu w tym samym tempie. Kiwnięciem głowy dałem znak mojemu towarzyszowi. Nie miałem nic do dodania – taktyka którą wybrał była najlepsza na jaką mogliśmy sobie pozwolić. Należało wykorzystać element zaskoczenia, znaleźć się po dwóch stronach i przeprowadzić jednoczesny atak zmuszając mężczyznę do wyboru, przed którym urokiem się chronić. Gdybyśmy zaatakowali go razem, z tego samego miejsca istniała szansa, że odbije oba zaklęcia stawiając nas w niekorzystnej sytuacji. Zmuszając do obrony, spychając na niewygodną pozycję broniących się zamiast atakujących.
Mulciber rozpłynął się w nocy, zacisnąłem mocniej dłoń na różdżce mrużąc w skupieniu oczy, przyśpieszając kroku, znajdując się naprzeciw arystokraty. Uniosłem różdżkę a moje usta wypowiedziały inkantację w ledwie sekundy po Ignotusie. W głowie dokonuję szybkiej kalkulacji decydując się finalnie na zaklęcia. Kazał go obezwładnić, nie ważne jak, byle skutecznie, później będzie czas na bardziej wyrafinowane zaklęcia.
- Drętwota. – zarządzam więc od swojej różdżki pewnie, koniec narzędzia kierując na tego, który postanowił odwrócić się od swojego Pana. Ciekawiło mnie, czy spodziewał się, że właśnie taki czeka go koniec? Czy może w swojej naiwności sądził, że może odwrócić się od takiej potęgi bez konsekwencji? W obu przypadkach bezsprzecznie okazywał się idiotą.
Ten głupiec właśnie stał przed nami – nie spodziewając się że sam podpisał na siebie wyrok.
Lubiłem ten moment, gdy świat nabierał prędkości, mimo że czas nadal poruszał się do przodu w tym samym tempie. Kiwnięciem głowy dałem znak mojemu towarzyszowi. Nie miałem nic do dodania – taktyka którą wybrał była najlepsza na jaką mogliśmy sobie pozwolić. Należało wykorzystać element zaskoczenia, znaleźć się po dwóch stronach i przeprowadzić jednoczesny atak zmuszając mężczyznę do wyboru, przed którym urokiem się chronić. Gdybyśmy zaatakowali go razem, z tego samego miejsca istniała szansa, że odbije oba zaklęcia stawiając nas w niekorzystnej sytuacji. Zmuszając do obrony, spychając na niewygodną pozycję broniących się zamiast atakujących.
Mulciber rozpłynął się w nocy, zacisnąłem mocniej dłoń na różdżce mrużąc w skupieniu oczy, przyśpieszając kroku, znajdując się naprzeciw arystokraty. Uniosłem różdżkę a moje usta wypowiedziały inkantację w ledwie sekundy po Ignotusie. W głowie dokonuję szybkiej kalkulacji decydując się finalnie na zaklęcia. Kazał go obezwładnić, nie ważne jak, byle skutecznie, później będzie czas na bardziej wyrafinowane zaklęcia.
- Drętwota. – zarządzam więc od swojej różdżki pewnie, koniec narzędzia kierując na tego, który postanowił odwrócić się od swojego Pana. Ciekawiło mnie, czy spodziewał się, że właśnie taki czeka go koniec? Czy może w swojej naiwności sądził, że może odwrócić się od takiej potęgi bez konsekwencji? W obu przypadkach bezsprzecznie okazywał się idiotą.
Just wait and see, what am I capable of
Apollinare Sauveterre
Zawód : artysta, krytyk, dyrektor Galerii Sztuki
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Sztuka zawsze, nieustannie zajmuje się dwiema sprawami: wiecznie rozmyśla o śmierci i dzięki temu wiecznie tworzy życie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Apollinare Sauveterre' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 2
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 2
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Deimos nie lubił intruzów. Własnie sprawdzał tereny na zbliżające się polowanie, które mieli zorganizować z okazji wybuchu Londynu, który jednak - niestety - nie doszedł do skutku, kiedy dwóch z nich zaczaiło się od niego - zdradziecko! Właśnie przeciągał w dłoni czarny palcat, dwie różdżki wymierzyły w niego zaklęcia - nieudane, prychnął pod nosem z nieudolności sprawców, ale przecież był nie byle kim: samym lordem wielkiego Yorku o tylko trochę większym ego. Zmierzył jednego i drugiego przepełnionym gromem spojrzeniem, nie zamierzając wdawać się w zbędne dyskusje - tylko pospólstwo odważyłoby się zadrzeć z Deimosem. To pewnie były szlamy. Zapomniał już zapewne o swoim uczestnictwie w organizacji rycerzy walpurgii - jak i o złożonych im obietnicach, o poznanych tajemnicach i zapewnieniu, że obsypie ich złotem. Bez zawahania wyjął różdżkę z połów czarodziejskiej szaty uskakując w bok: tak, by mieć obojga po swojej prawej stronie, po czym odwrócił się w ich kierunku. Ze złością zagrzmiał:
- Sangelio - kierując różdżkę na Ignotusa, nie znając jednak jego imienia. Zmiecie ich raz dwa i znowu będzie miał Deimos spokój.
- Sangelio - kierując różdżkę na Ignotusa, nie znając jednak jego imienia. Zmiecie ich raz dwa i znowu będzie miał Deimos spokój.
I show not your face but your heart's desire
The member 'Ain Eingarp' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 4
--------------------------------
#2 'k10' : 2
--------------------------------
#3 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 4
--------------------------------
#2 'k10' : 2
--------------------------------
#3 'Anomalie - CZ' :
Lecz z jego różdżki posypało się ledwie kilka iskier, Deimos cofnął się więc mocniej: chciał mieć swoich przeciwników przed sobą, nie będąc nimi zewsząd otoczony - tak znacznie łatwiej było się przecież bronić, jedną tarczą, nie dziesięcioma. Dbał o strategię. Musiał dbać - inaczej już byłby martwy! Magia zawiodła go po raz pierwszy, nie mógł jednak rezygnować - i cisnął to samo zaklęcie po raz drugi:
- Sangelio! - kierując różdżkę na Ignotusa, bo w końcu to był jego dom: i nie można go było w nim zastraszyć, osłoni się przed intruzami. I przegoni ich w cztery świata strony. Znów zostanie sam, dokończy sprawdzać tereny , uda się na krótką konną wycieczkę i wróci na swój dwór, gdzie czeka na niego żona. Oby tylko nie zaprosiła dzisiaj żadnych gości - nie lubił ich.
punkty żywotności: 200/220
- Sangelio! - kierując różdżkę na Ignotusa, bo w końcu to był jego dom: i nie można go było w nim zastraszyć, osłoni się przed intruzami. I przegoni ich w cztery świata strony. Znów zostanie sam, dokończy sprawdzać tereny , uda się na krótką konną wycieczkę i wróci na swój dwór, gdzie czeka na niego żona. Oby tylko nie zaprosiła dzisiaj żadnych gości - nie lubił ich.
punkty żywotności: 200/220
I show not your face but your heart's desire
The member 'Ain Eingarp' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 9
--------------------------------
#2 'k10' : 3
--------------------------------
#3 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 9
--------------------------------
#2 'k10' : 3
--------------------------------
#3 'Anomalie - CZ' :
Zobaczyłem pojawiającego się na wskazanym miejscu Appolinare'a i w tej chwili poleciało moje pierwsze zaklęcie. Czułem olbrzymią siłę magii buzującą w różdżce, mrowiącą w palce. Wiedziałem, że zaklęcie będzie udane. Ale wtedy nagle stało się coś dziwnego. Moc zbuntowała się niespodziewanie. Przeszył mnie nagły ból głowy zmuszający moją pewną rękę do drżenia, a z nosa pociekła krew. Przekląłem w myślach majową niespodziankę. Anomalie, dziwne zachowanie magii, to wszystko utrudniało. Krew lecąca obfitym strumieniem z nosa utrudniała oddychanie. Otarłem ją szybko rękawem, pozbywając się czegoś, co mogłoby mnie nadmiernie rozpraszać. Z niemałym rozczarowaniem zobaczyłem, że Sauveterre'owi nie poszło lepiej. Na szczęście Carrow też zdawał się nie radzić sobie najlepiej z dziwnym zachowaniem magii. Chociaż ta nawet jakby starała się mu pomóc, Rozżarzony kraniec różdżki wskazywał na to, że jego czar może wyjść. Tak się jednak nie stało. Najwyraźniej to, co miało natchnąć Deimosa nową siłą okazało się nie być do końca kompatybilne z czarną magią. Jego kolejne zaklęcie było jeszcze większą porażką. Szybko spojrzałem na mojego towarzysza upewniając się, że z nim było jednak lepiej. Ponownie skupiłem się na przeciwniku myśląc gorączkowo o zaklęciu, jakie powinienem wybrać. Czarowanie było niebezpieczne, ale przecież nie rzucę się na niego próbując go powalić. Masa Carrowa z pewnością wgniotłaby mnie w ziemię, nie dorównywałem mu siłą. Nie, musiałem polegać na magii. Ta z resztą rzadko mnie zawodziła.
- Aquassus - ponownie sięgnąłem po najpotężniejszy z rodzajów magii. Nie zraziłem się pierwszą porażką. Na dziwne zachowanie po majowym wybuchu niewiele mogłem poradzić. Jeśli wiedza mnie nie myliła, zależało ono głównie od szczęścia. A fortuna zwykła toczyć się kołem. Jeśli raz mi nie wyszło, prędzej czy później los powinien się odmienić. Dobrze, że tym razem miałem coś, na co mogłem zrzucić winę za moje porażki. Nie żebym zwykle się do niech przyznawał.
237/242
- Aquassus - ponownie sięgnąłem po najpotężniejszy z rodzajów magii. Nie zraziłem się pierwszą porażką. Na dziwne zachowanie po majowym wybuchu niewiele mogłem poradzić. Jeśli wiedza mnie nie myliła, zależało ono głównie od szczęścia. A fortuna zwykła toczyć się kołem. Jeśli raz mi nie wyszło, prędzej czy później los powinien się odmienić. Dobrze, że tym razem miałem coś, na co mogłem zrzucić winę za moje porażki. Nie żebym zwykle się do niech przyznawał.
237/242
Beware that, when fighting monsters, you yourself do not become a monster... for when you gaze long into the abyss. The abyss gazes also into you.
Ignotus Mulciber
Zawód : pośrednik nielegalnych transakcji
Wiek : 53
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
You’ll find my crown on the head of a creature
And my name on the lips of the dead
And my name on the lips of the dead
OPCM : 15 +1
UROKI : 15 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +3
ZWINNOŚĆ : 3
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Ignotus Mulciber' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 62
--------------------------------
#2 'k10' : 2
--------------------------------
#3 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 62
--------------------------------
#2 'k10' : 2
--------------------------------
#3 'Anomalie - CZ' :
Coś paradoksalnie nieprawdopodobne się zadziało. Różdżka, całkowicie odmówiła współpracy. Spojrzałem na nią tylko raz, gasząc rozlewającą się w ciele wściekłość. Nie było na nią czasu, tak samo jak na błędy. Dotarły do mnie informacje o anomaliach, ale nie zawierzałem im do dzisiaj. Gdy różdżka Deimosa zajarzyła się dziwnym światłem, kompletnie niespodziewanym, takim, którego nie udało mi się dostrzec nigdy wcześniej. Bezgłośnie przeszliśmy do dalszego ataku znajdując się po jednej stronie. Nie należało nie doceniać ludzi, ale też nie można było pokładać w nich zbyt wiele wiary. Przynajmniej w niektórych – przekonałem się o tym na własnej skórze.
Zaklęcia odmówiły mi posłuszeństwa, po raz pierwszy od lat. Postanowiłam więc skierować się w stronę ciemniejszej dziedziny magii, tej której uczyłem się już od jakiegoś czasu. Tej, której samo używanie stanowiło niebezpieczeństwo, nie tylko dla ofiary, ale i rzucającego. By poradzić sobie z nią, okiełznać, potrzebne były lata praktyki. Byłem świadom, że jeszcze jej nie posiadałem. Nie zbadałem całej wiedzy, nie znałem każdej jednej najczarniejszej klątwy – ale zamierzałem poznać. Wiedziałam, że jest to mój najbliższy z celów – resztę już posiadłem, niektóre utraciłem. Jednak nic nie zdawało się równać z potęgą. Obietnicą, którą dostrzegłem, ale też i okazją. Okazją z której tylko głupiec by nie skorzystał i od której tylko on odwracał się plecami. Jeden nadal stał przed nami, należało to szybko zmienić. Uśmiech wykwitł na moich ustach, pazerny, zły, ukryty pod chustą, którą miałem na twarzy. Ale nie przeszkadzało mi to, nie uśmiechałem się do niego. Nie uśmiechałem się do niego. Uśmiechałem się do samego siebie w poważaniu mając resztę świata. Byli łowcy i zwierzyna, którą już niedługo zamierzaliśmy oskubać.
- Sangelio! – zarządziłem więc po raz kolejny, teraz już nie myśląc o tym by jedynie obezwładniać. Teraz chciałem ranić. Upuścić krew, patrząc jak tryska z nosa. Zresztą, to by było niesamowicie poetyckie, czyż nie? Bowiem, kto mieczem wojuje od miecza też ginie.
214
Zaklęcia odmówiły mi posłuszeństwa, po raz pierwszy od lat. Postanowiłam więc skierować się w stronę ciemniejszej dziedziny magii, tej której uczyłem się już od jakiegoś czasu. Tej, której samo używanie stanowiło niebezpieczeństwo, nie tylko dla ofiary, ale i rzucającego. By poradzić sobie z nią, okiełznać, potrzebne były lata praktyki. Byłem świadom, że jeszcze jej nie posiadałem. Nie zbadałem całej wiedzy, nie znałem każdej jednej najczarniejszej klątwy – ale zamierzałem poznać. Wiedziałam, że jest to mój najbliższy z celów – resztę już posiadłem, niektóre utraciłem. Jednak nic nie zdawało się równać z potęgą. Obietnicą, którą dostrzegłem, ale też i okazją. Okazją z której tylko głupiec by nie skorzystał i od której tylko on odwracał się plecami. Jeden nadal stał przed nami, należało to szybko zmienić. Uśmiech wykwitł na moich ustach, pazerny, zły, ukryty pod chustą, którą miałem na twarzy. Ale nie przeszkadzało mi to, nie uśmiechałem się do niego. Nie uśmiechałem się do niego. Uśmiechałem się do samego siebie w poważaniu mając resztę świata. Byli łowcy i zwierzyna, którą już niedługo zamierzaliśmy oskubać.
- Sangelio! – zarządziłem więc po raz kolejny, teraz już nie myśląc o tym by jedynie obezwładniać. Teraz chciałem ranić. Upuścić krew, patrząc jak tryska z nosa. Zresztą, to by było niesamowicie poetyckie, czyż nie? Bowiem, kto mieczem wojuje od miecza też ginie.
214
Just wait and see, what am I capable of
Apollinare Sauveterre
Zawód : artysta, krytyk, dyrektor Galerii Sztuki
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Sztuka zawsze, nieustannie zajmuje się dwiema sprawami: wiecznie rozmyśla o śmierci i dzięki temu wiecznie tworzy życie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Apollinare Sauveterre' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 25
--------------------------------
#2 'k10' : 2
--------------------------------
#3 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 25
--------------------------------
#2 'k10' : 2
--------------------------------
#3 'Anomalie - CZ' :
Tereny łowne
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Yorkshire