Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja :: Hogsmeade
Jaskinia na wzgórzach
AutorWiadomość
Jaskinia na wzgórzach
Jaskinia znajdująca się na wzgórzach nieopodal Hogsmeade. Wejście do niej jest skryte za gęstą zieloną zasłoną krzewów, dlatego niewiele osób wie o jej istnieniu. W czasie wakacji służyła za sekretną kryjówkę dla grupki miejscowych dzieciaków, dlatego wchodząc do środka można natknąć się na kilka leżących w kącie zabawek.
Sama jaskinia jest ciemna i wilgotna; w środku panuje chłód. Tuż pod sklepieniem gniazda uwiły nietoperze. Na samym środku znajdują się trzy niewielkie kamienie służące za siedziska, a także pozostałości po prowizorycznym, zbudowanym przez dzieciaki palenisku.
Rozciąga się stąd widok na całe Hogsmeade, a także na stację kolejową. Tuż przy wejściu do jaskini rośnie waleriana, którą czarodzieje wykorzystują do warzenia Wywaru Żywej Śmierci, Eliksiru zapomnienia i Eliksiru Słodkiego Snu.
Sama jaskinia jest ciemna i wilgotna; w środku panuje chłód. Tuż pod sklepieniem gniazda uwiły nietoperze. Na samym środku znajdują się trzy niewielkie kamienie służące za siedziska, a także pozostałości po prowizorycznym, zbudowanym przez dzieciaki palenisku.
Rozciąga się stąd widok na całe Hogsmeade, a także na stację kolejową. Tuż przy wejściu do jaskini rośnie waleriana, którą czarodzieje wykorzystują do warzenia Wywaru Żywej Śmierci, Eliksiru zapomnienia i Eliksiru Słodkiego Snu.
Zapukał do drzwi gabinetu Eileen ubrany w lekką, jesienną kurtkę i spory koszyk, w którym ukryte miał pełne magii przedmioty takie jak dżem z marchewek, który znalazł w jakimś dziwnym sklepie, herbatę, koce i poduszki. Wszystko szczelnie przykryte wiklinową pokrywką, która skutecznie zakrywała tajemniczą zawartość.
- Co powiesz na piknik póki nie mamy tysiąca wypracowań do sprawdzania? - Pomachał koszykiem tak, by kobieta mogła go zauważyć.
- W prawdzie nie jest na dworze bardzo zimno, ale lepiej ubierz się ciepło, zaczekam przy głównej bramie - dodał nie dając Eileen możliwości odmowy i ruszył w miejsce umówionego spotkania. Po drodze minął sporo uczniów, których ciekawe spojrzenia odprowadzały go aż do najbliższego zakrętu korytarza. Dobrze, niech widzą, tak jawne wybranie się na piknik ze szkoły nie wzbudzi podejrzeń. I zupełnie nie interesowało go, co pomyślą uczniowie, ale myśli dyrektora zdawały mu się już znacznie istotniejsze. Strach przed panem G. sprawiał, że bał się nawet myśleć o powodzie, dla którego zapraszał Eileen na piknik. Zakon Feniksa. Te dwa słowa jednak uparcie rozbijały mu się o czaszkę. Kiedy jego towarzyszka postanowiła jednak do niego dołączyć, jak na dżentelmena przystało, podał jej ramię i wyprowadził najpierw z zamku, a potem nawet z terenów przyległych, następnie zaś z samego Hogsmeade. Po drodze prowadzili jakąś mało istotną rozmowę na bardzo mało istotne tematy. Barty pytał o diabelskie sidła nadrabiając informacje, które powinien posiąść, gdy sam był uczniem. Wreszcie po długim spacerze dotarli na miejsce.
- Jesteśmy - westchnął zmęczony nieco wspinaczką do jaskini. Otoczona liśćmi, kiedyś zielonymi, teraz wkradły się między nie odcienie żółci, pomarańczu i złota. Między nimi zaś dostrzec można było panoramę wioski. Jaskinia zaś była ciemna, mokra i zimna. Na przygotowane skalne siedziska Hereward jednak miał przygotowane poduszki. W dodatku był czarodziejem, więc bez większego problemu wyczarował płomień dający ciepło i światło. Wyjął przygotowane przez skrzaty kanapki i owoce, dzięki magii zatroszczył się o porcelanowe talerzyki i filiżanki, a dzięki koszykowi herbatę i piwo kremowe. A gdy skończył podszedł z różdżką do wejścia i rzucił kilka zaklęć, które miały powstrzymać niepowołane ucho przed usłyszeniem tego, co miał do powiedzenia.
- Wybacz mi proszę tę konspirację, - uśmiechnął się przepraszająco - ale naprawdę boję się o... o nasze życie.
Westchnął zastanawiając się od czego zacząć. I nie mogąc nic wymyślić po prostu zaczął mówić.
- Pamiętasz naszą rozmowę na festiwalu? I życzenie, które dzieliliśmy? I te wszystkie dziwne rzeczy, które się ostatnio dzieją? Wydaje mi się, że znam przyczynę. Siedzi pewnie właśnie w Hogwarcie w gabinecie dyrektora i przy okazji jest powodem większości problemów, z jakimi boryka się nasz świat - to wcale nie brzmiało dobrze. Czas przejść do sedna. - Nie jesteśmy jedynymi osobami, które to widzą. Powstała organizacja, która ma na celu sprzeciwić się Grindelwaldowi. Zanim będę kontynuował powiedz mi czy chcesz słuchać dalej?
Miał wyrzuty sumienia. Z tak wielu powodów, że aż nie mógł ich zliczyć. Zacząć należy od tego, że wyciągnął ją z przytulnego gabinetu, a skończywszy, że właśnie bez jej zgody naraża jej życie. Najgorsze jest to, że teraz mógł ją jedynie przepraszać.
- Co powiesz na piknik póki nie mamy tysiąca wypracowań do sprawdzania? - Pomachał koszykiem tak, by kobieta mogła go zauważyć.
- W prawdzie nie jest na dworze bardzo zimno, ale lepiej ubierz się ciepło, zaczekam przy głównej bramie - dodał nie dając Eileen możliwości odmowy i ruszył w miejsce umówionego spotkania. Po drodze minął sporo uczniów, których ciekawe spojrzenia odprowadzały go aż do najbliższego zakrętu korytarza. Dobrze, niech widzą, tak jawne wybranie się na piknik ze szkoły nie wzbudzi podejrzeń. I zupełnie nie interesowało go, co pomyślą uczniowie, ale myśli dyrektora zdawały mu się już znacznie istotniejsze. Strach przed panem G. sprawiał, że bał się nawet myśleć o powodzie, dla którego zapraszał Eileen na piknik. Zakon Feniksa. Te dwa słowa jednak uparcie rozbijały mu się o czaszkę. Kiedy jego towarzyszka postanowiła jednak do niego dołączyć, jak na dżentelmena przystało, podał jej ramię i wyprowadził najpierw z zamku, a potem nawet z terenów przyległych, następnie zaś z samego Hogsmeade. Po drodze prowadzili jakąś mało istotną rozmowę na bardzo mało istotne tematy. Barty pytał o diabelskie sidła nadrabiając informacje, które powinien posiąść, gdy sam był uczniem. Wreszcie po długim spacerze dotarli na miejsce.
- Jesteśmy - westchnął zmęczony nieco wspinaczką do jaskini. Otoczona liśćmi, kiedyś zielonymi, teraz wkradły się między nie odcienie żółci, pomarańczu i złota. Między nimi zaś dostrzec można było panoramę wioski. Jaskinia zaś była ciemna, mokra i zimna. Na przygotowane skalne siedziska Hereward jednak miał przygotowane poduszki. W dodatku był czarodziejem, więc bez większego problemu wyczarował płomień dający ciepło i światło. Wyjął przygotowane przez skrzaty kanapki i owoce, dzięki magii zatroszczył się o porcelanowe talerzyki i filiżanki, a dzięki koszykowi herbatę i piwo kremowe. A gdy skończył podszedł z różdżką do wejścia i rzucił kilka zaklęć, które miały powstrzymać niepowołane ucho przed usłyszeniem tego, co miał do powiedzenia.
- Wybacz mi proszę tę konspirację, - uśmiechnął się przepraszająco - ale naprawdę boję się o... o nasze życie.
Westchnął zastanawiając się od czego zacząć. I nie mogąc nic wymyślić po prostu zaczął mówić.
- Pamiętasz naszą rozmowę na festiwalu? I życzenie, które dzieliliśmy? I te wszystkie dziwne rzeczy, które się ostatnio dzieją? Wydaje mi się, że znam przyczynę. Siedzi pewnie właśnie w Hogwarcie w gabinecie dyrektora i przy okazji jest powodem większości problemów, z jakimi boryka się nasz świat - to wcale nie brzmiało dobrze. Czas przejść do sedna. - Nie jesteśmy jedynymi osobami, które to widzą. Powstała organizacja, która ma na celu sprzeciwić się Grindelwaldowi. Zanim będę kontynuował powiedz mi czy chcesz słuchać dalej?
Miał wyrzuty sumienia. Z tak wielu powodów, że aż nie mógł ich zliczyć. Zacząć należy od tego, że wyciągnął ją z przytulnego gabinetu, a skończywszy, że właśnie bez jej zgody naraża jej życie. Najgorsze jest to, że teraz mógł ją jedynie przepraszać.
Ocalałeś, bo byłeś pierwszy
Ocalałeś, bo byłeś
Ocalałeś, bo byłeś
ostatni
Hereward Bartius
Zawód : Profesor w Hogwarcie
Wiek : 33
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Na szczęście był tam las.
Na szczęście nie było drzew.
Na szczęście brzytwa pływała po wodzie.
Na szczęście nie było drzew.
Na szczęście brzytwa pływała po wodzie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
| może być początek października czy wolisz wrzesień?
Jak tylko Barty zajrzał do przestronnego gabinetu tonącego w morzu przeróżnych roślin, zobaczył siedzącego na stole królika, z łapkami opartymi o doniczkę z ziemią. Królik zastrzygł uszami, poruszył wąsami i... zrobił zdziwioną minę? Czy króliki w ogóle mogą robić jakiekolwiek miny? W każdym razie jedno trzeba było przyznać - w króliczej formie nie mogła odmówić, chociaż wiedziała, że miała kilka roślin do przesadzenia i odmowa spotkania byłaby na miejscu.
Zeskoczyła zwinnie ze stołu i znów przybrała swoją ludzką formę, która zaczęła otrzepywać z ziemi swój nowy fartuch roboczy. Szybko go z siebie zdjęła, wykonując jakieś pospieszne, przepełnione stresem ruchy. Barty zapraszał ją na piknik. Dobrze, Eileen, bądź obiektywna. Zaprosił cię na piknik. Pewnie chce porozmawiać o jakiejś prywatnej sprawie alb może znalazł coś ciekawego podczas ostatniego spaceru i postanowił ci to pokazać? A może... a może jednak...?
Randka? No, jeśli randka, to wypadałoby wybrać coś ciepłego, ale jednocześnie eleganckiego, odpowiedniego na tę okazję... ale, niech to gęś kopnie, przecież byli w Hogwarcie! Zdjęła z siebie fartuch, oczyściła szatę z niewidzialnych pyłków i zgnieceń, owinęła szyję jesiennym szalem zdobiony kwiatowymi wzorami, ubrała płaszcz i pognała przez korytarze, jakby ją licho goniło. Uczniowie nie poskąpili jej swojego czujnego spojrzenia.
Uśmiechnęła się przepraszająco i wsunęła dłoń pod jego ramię, dając się zaprowadzić w ten sposób nawet na sam koniec świata. Barty po raz kolejny sprzątnął pod dywan jej ponure myśli (tym razem o śmierci siostry) i zastąpił je swoim obrazem, który przyjęła z cichym drżeniem serca.
Codzienne wędrówki po cieplarni poprawiały formę na tyle, że nie dostała zadyszki, gdy wspinali się po wzgórzu w kierunku tajemniczego miejsca, do którego prowadził ją Barty.
- Nie mówiłeś ostatnio, że za mało chodzisz, a zbyt często się teleportujesz? - rzuciła do niego ze śmiechem.
Albo jej wyobraźnia działała w tej chwili na pełnych obrotach, albo te okoliczności wskazywały na coś więcej, niż tylko na zwyczajne spotkanie dwójki współpracowników. W dodatku, kiedy już rozłożył poduszki, smakołyki i oświetlił jaskinię ciepłym, magicznym światłem, jej serce zaczęło bić nieco szybciej. Bał się o ich życie? Nie mówiła, po prostu słuchała.
I pozwalała na to, by powietrze powoli z niej uciekało, a zaczerwienione policzki traciły swoją intensywną barwę. Chodziło o coś zupełnie innego, o coś o wiele bardziej niebezpiecznego niż ktokolwiek mógłby się domyślać. Teraz zrozumiała, dlaczego Barty okrył jaskinię czarami zapobiegającymi nadejściu niepowołanych osób. Skupiła się na jego głosie i tym, co miał jej do przekazania.
- Sugerujesz, że Grindelwald jest winny naszej niepewności? - spojrzała na niego. - Tak, oczywiście, chcę słuchać dalej.
Poczuła jak budzą się niej sprzeczne emocje. Obawa poganiała chęć przeciwstawienia się terrorowi obecnego dyrektora, rozczarowanie poganiało zbyt silną wolę zostania na miejscu.
Jak tylko Barty zajrzał do przestronnego gabinetu tonącego w morzu przeróżnych roślin, zobaczył siedzącego na stole królika, z łapkami opartymi o doniczkę z ziemią. Królik zastrzygł uszami, poruszył wąsami i... zrobił zdziwioną minę? Czy króliki w ogóle mogą robić jakiekolwiek miny? W każdym razie jedno trzeba było przyznać - w króliczej formie nie mogła odmówić, chociaż wiedziała, że miała kilka roślin do przesadzenia i odmowa spotkania byłaby na miejscu.
Zeskoczyła zwinnie ze stołu i znów przybrała swoją ludzką formę, która zaczęła otrzepywać z ziemi swój nowy fartuch roboczy. Szybko go z siebie zdjęła, wykonując jakieś pospieszne, przepełnione stresem ruchy. Barty zapraszał ją na piknik. Dobrze, Eileen, bądź obiektywna. Zaprosił cię na piknik. Pewnie chce porozmawiać o jakiejś prywatnej sprawie alb może znalazł coś ciekawego podczas ostatniego spaceru i postanowił ci to pokazać? A może... a może jednak...?
Randka? No, jeśli randka, to wypadałoby wybrać coś ciepłego, ale jednocześnie eleganckiego, odpowiedniego na tę okazję... ale, niech to gęś kopnie, przecież byli w Hogwarcie! Zdjęła z siebie fartuch, oczyściła szatę z niewidzialnych pyłków i zgnieceń, owinęła szyję jesiennym szalem zdobiony kwiatowymi wzorami, ubrała płaszcz i pognała przez korytarze, jakby ją licho goniło. Uczniowie nie poskąpili jej swojego czujnego spojrzenia.
Uśmiechnęła się przepraszająco i wsunęła dłoń pod jego ramię, dając się zaprowadzić w ten sposób nawet na sam koniec świata. Barty po raz kolejny sprzątnął pod dywan jej ponure myśli (tym razem o śmierci siostry) i zastąpił je swoim obrazem, który przyjęła z cichym drżeniem serca.
Codzienne wędrówki po cieplarni poprawiały formę na tyle, że nie dostała zadyszki, gdy wspinali się po wzgórzu w kierunku tajemniczego miejsca, do którego prowadził ją Barty.
- Nie mówiłeś ostatnio, że za mało chodzisz, a zbyt często się teleportujesz? - rzuciła do niego ze śmiechem.
Albo jej wyobraźnia działała w tej chwili na pełnych obrotach, albo te okoliczności wskazywały na coś więcej, niż tylko na zwyczajne spotkanie dwójki współpracowników. W dodatku, kiedy już rozłożył poduszki, smakołyki i oświetlił jaskinię ciepłym, magicznym światłem, jej serce zaczęło bić nieco szybciej. Bał się o ich życie? Nie mówiła, po prostu słuchała.
I pozwalała na to, by powietrze powoli z niej uciekało, a zaczerwienione policzki traciły swoją intensywną barwę. Chodziło o coś zupełnie innego, o coś o wiele bardziej niebezpiecznego niż ktokolwiek mógłby się domyślać. Teraz zrozumiała, dlaczego Barty okrył jaskinię czarami zapobiegającymi nadejściu niepowołanych osób. Skupiła się na jego głosie i tym, co miał jej do przekazania.
- Sugerujesz, że Grindelwald jest winny naszej niepewności? - spojrzała na niego. - Tak, oczywiście, chcę słuchać dalej.
Poczuła jak budzą się niej sprzeczne emocje. Obawa poganiała chęć przeciwstawienia się terrorowi obecnego dyrektora, rozczarowanie poganiało zbyt silną wolę zostania na miejscu.
Ja nie przeczuwałam, tyś nie odgadł, że
Nasze serca świecą w mroku
Nasze serca świecą w mroku
|tak, może być październik, wybacz brak ładu i składu
Pożałował, że ją w to wciągał. Ale było za późno, żeby się wycofać. Nie chciał narażać Eileen na niebezpieczeństwo, jeżeli coś jej się stanie to będzie jego wina. Bladość, która zastąpiła zarumienione policzki wcale nie zachęcała go do kontynuowania. Pożałował, że nie wziął ze sobą butelki ognistej, przy której zdecydowanie łatwiej mówiło się o takich sprawach. Ale nie zrobił tego z dwóch powodów, po pierwsze nie każde zapraszanie w szeregi zakonników powinno kończyć się kacem nie tylko moralnym w dniu następnym. Po drugie, przy Garrecie nie miał oporów, żeby się czegoś napić, dość znacznie nawet, wylądować na moście i robić z siebie durnia, ale przy Eileen jakoś nie wypadało. Alkohol więc niewiele by pomógł, co najwyżej doprowadził do większego załopotania po stronie Herewarda, a tego wolałby uniknąć. Zamiast więc brać łyka ognistej na odwagę, wziął głęboki wdech i zaczął mówić.
- Znasz może Garretta Weasleya? Na stypie po pogrzebie starego Ślimaka spotkał Dumbledore'a - kontynuował nie czekając na odpowiedź. - Wiem, że to brzmi bardzo nieprawdopodobnie, ale uwierz mi, że tak było. W każdym razie, Albus zalecił jemu i Luno Skeeterowi, który był z nim, żeby stworzył organizację o nazwie Zakon Feniksa, która ma na celu, jakkolwiek górnolotnie to nie zabrzmi, walczyć ze złem. Tym póki co jest Grindelwald. Dumbledore przekazał Garrettowi i Luno informacje, o których nie powinien wiedzieć nikt, to nocami chce spokojnie spać. Oczywiście nie muszę dodawać, że przez względy bezpieczeństwa to, o czym mówię musi pozostać ścisłą tajemnicą?
Nie oczekiwał potwierdzenia, nie sądził, by Eileen okazała się na tyle nierozsądna, by pobiec donieść o wszystkim dyrektorowi po drodze dzieląc się wieściami z każdą napotkaną osobą. Potrzebował jednak przerwy, a jakiś nieznośny głosik ciągle mu podpowiadał, by istnienie zakonu zachować w ścisłej tajemnicy. Żeby go uciszyć postanowił wydać wyraźne ostrzeżenie. Oczywiście niewiele pomogło.
- Śmierć Horacego nie była przypadkiem - nawet nie wiedział, że właśnie zacytował przyjaciela. - Zabił go Grindelwald. My też nie jesteśmy bezpieczni, myślę, że powinnaś o tym wiedzieć. Niezależnie od tego czy będziesz chciała nam pomóc, czy nie. Tak, mówię nam, bo Garrett jakimś cudem przekonał mnie, żebym do zakonu dołączył. Chociaż w żadnej mierze nie jestem bohaterem i nie łudzę się, że zostanę. Porywamy się z motyką na słońce, a raczej z łopatką na czarnoksiężnika, bo wątpię, byśmy byli w stanie walczyć z kimś, to pokonał Dumbledore'a. Ale... - nie wiedział przez chwilę co powinien powiedzieć, bo sam nie wiedział, czemu w ogóle to robi. - Ale wypada, żeby ktoś to zrobił. I nie można czekać aż zrobią to inni, jeżeli samemu się nie działa - skończył wreszcie. Tak, to chyba był powód, dla którego zdecydował się przystąpić do Zakonu Szalonych Feniksów. Czas zrobić coś samemu, a nie czekać aż zajmie się tym ktoś. Jak widać nikomu się nie spieszyło. A tak przynajmniej znaleźli się ludzie gotowi bronić jakichś ideałów, bronić świata przed złem i pamiętać o Albusie Dumbledorze, jego przekonaniach i lekcjach, których tak wiele w życiu udzielił.
Pożałował, że ją w to wciągał. Ale było za późno, żeby się wycofać. Nie chciał narażać Eileen na niebezpieczeństwo, jeżeli coś jej się stanie to będzie jego wina. Bladość, która zastąpiła zarumienione policzki wcale nie zachęcała go do kontynuowania. Pożałował, że nie wziął ze sobą butelki ognistej, przy której zdecydowanie łatwiej mówiło się o takich sprawach. Ale nie zrobił tego z dwóch powodów, po pierwsze nie każde zapraszanie w szeregi zakonników powinno kończyć się kacem nie tylko moralnym w dniu następnym. Po drugie, przy Garrecie nie miał oporów, żeby się czegoś napić, dość znacznie nawet, wylądować na moście i robić z siebie durnia, ale przy Eileen jakoś nie wypadało. Alkohol więc niewiele by pomógł, co najwyżej doprowadził do większego załopotania po stronie Herewarda, a tego wolałby uniknąć. Zamiast więc brać łyka ognistej na odwagę, wziął głęboki wdech i zaczął mówić.
- Znasz może Garretta Weasleya? Na stypie po pogrzebie starego Ślimaka spotkał Dumbledore'a - kontynuował nie czekając na odpowiedź. - Wiem, że to brzmi bardzo nieprawdopodobnie, ale uwierz mi, że tak było. W każdym razie, Albus zalecił jemu i Luno Skeeterowi, który był z nim, żeby stworzył organizację o nazwie Zakon Feniksa, która ma na celu, jakkolwiek górnolotnie to nie zabrzmi, walczyć ze złem. Tym póki co jest Grindelwald. Dumbledore przekazał Garrettowi i Luno informacje, o których nie powinien wiedzieć nikt, to nocami chce spokojnie spać. Oczywiście nie muszę dodawać, że przez względy bezpieczeństwa to, o czym mówię musi pozostać ścisłą tajemnicą?
Nie oczekiwał potwierdzenia, nie sądził, by Eileen okazała się na tyle nierozsądna, by pobiec donieść o wszystkim dyrektorowi po drodze dzieląc się wieściami z każdą napotkaną osobą. Potrzebował jednak przerwy, a jakiś nieznośny głosik ciągle mu podpowiadał, by istnienie zakonu zachować w ścisłej tajemnicy. Żeby go uciszyć postanowił wydać wyraźne ostrzeżenie. Oczywiście niewiele pomogło.
- Śmierć Horacego nie była przypadkiem - nawet nie wiedział, że właśnie zacytował przyjaciela. - Zabił go Grindelwald. My też nie jesteśmy bezpieczni, myślę, że powinnaś o tym wiedzieć. Niezależnie od tego czy będziesz chciała nam pomóc, czy nie. Tak, mówię nam, bo Garrett jakimś cudem przekonał mnie, żebym do zakonu dołączył. Chociaż w żadnej mierze nie jestem bohaterem i nie łudzę się, że zostanę. Porywamy się z motyką na słońce, a raczej z łopatką na czarnoksiężnika, bo wątpię, byśmy byli w stanie walczyć z kimś, to pokonał Dumbledore'a. Ale... - nie wiedział przez chwilę co powinien powiedzieć, bo sam nie wiedział, czemu w ogóle to robi. - Ale wypada, żeby ktoś to zrobił. I nie można czekać aż zrobią to inni, jeżeli samemu się nie działa - skończył wreszcie. Tak, to chyba był powód, dla którego zdecydował się przystąpić do Zakonu Szalonych Feniksów. Czas zrobić coś samemu, a nie czekać aż zajmie się tym ktoś. Jak widać nikomu się nie spieszyło. A tak przynajmniej znaleźli się ludzie gotowi bronić jakichś ideałów, bronić świata przed złem i pamiętać o Albusie Dumbledorze, jego przekonaniach i lekcjach, których tak wiele w życiu udzielił.
Ocalałeś, bo byłeś pierwszy
Ocalałeś, bo byłeś
Ocalałeś, bo byłeś
ostatni
Hereward Bartius
Zawód : Profesor w Hogwarcie
Wiek : 33
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Na szczęście był tam las.
Na szczęście nie było drzew.
Na szczęście brzytwa pływała po wodzie.
Na szczęście nie było drzew.
Na szczęście brzytwa pływała po wodzie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Spotkał Dumbledore'a. To były dwa słowa-klucze, które zupełnie zmieniły kierunek jej myśli. Już nie było tutaj obiektu jej westchnień, nie było Herewarda, w którym po cichu się kochała. Widziała teraz czarodzieja, który wiedział więcej, niż ona.
- Garrett to mój kuzyn - powiedziała cicho sięgając po jeżynę leżącą w wiklinowym koszyczku. - Spotkali Albusa Dumbledore'a, czyli... czyli on żyje? Czy spotkali jego ducha? Czy...
Zamiast ją ugryźć, wbiła w nią swój wzrok, jakby miała nadzieję, że ten Merlinowi ducha winny owoc zaraz objaśni jej te wszystkie tajemnice, które Barty przed nią wyłożył. Nie było tu już miejsca na sielankę, na myślenie o tym spotkaniu jako o naiwnej schadzce. W jednej chwili pojęła, że właśnie weszła po kostki do zimnej wody, mrożącej krew w żyłach rzeczywistości... co jednak nie sprawiło, że wszystko stało się dla niej jasne.
- Zakon Feniksa... - zmarszczyła cienkie brwi. - Tak, masz rację, to brzmi bardzo górnolotnie. Kontynuuj.
Nie była podekscytowana. Ta krótka prośba wypowiedziana na koniec miała być tylko znakiem gotowości do usłyszenia całej opowieści. Nie miała zamiaru wydawać osądu, dopóki te wszystkie elementy nie staną się jednością. Sięgnęła po butelkę z kremowym piwem i dwie filiżanki. O mały włos nie upuściła porcelanowych naczyń, kiedy usłyszała to.
Spojrzała przerażona na Barty'ego.
- Co...? - szepnęła słabo. Grindelwald zabił Slughorna. - Zaczekaj, Barty, zaczekaj! W tej chwili jesteś absolutnie poważny, prawda? Na brodę Merlina, dlaczego Grindelwald miałby zabijać najlepszego alchemika, jakiego widziały mury tej szkoły? Przecież to się absolutnie ze sobą kłóci. - uniosła palce do ust. Nie ukrywała, wstrząsnęło to nią. - Pozwól mi zebrać to wszystko do jednego worka. Podejrzewacie, całkiem z resztą logicznie, że Grindelwald ma zamiar zgromadzić swoich popleczników tak samo, jak Garrett i Luno gromadzą teraz sojuszników, tak? Zło ma stanąć przeciwko dobru. To jakaś zapowiedź wojny...?
Teraz rozumiała. Prosił ją o pomoc w tym przedsięwzięciu. Spuściła wzrok, zastanawiając się gorączkowo.
- Jak wielu już was tam jest? - tam, bo Zakon Feniksa brzmiał bardzo abstrakcyjnie.
- Garrett to mój kuzyn - powiedziała cicho sięgając po jeżynę leżącą w wiklinowym koszyczku. - Spotkali Albusa Dumbledore'a, czyli... czyli on żyje? Czy spotkali jego ducha? Czy...
Zamiast ją ugryźć, wbiła w nią swój wzrok, jakby miała nadzieję, że ten Merlinowi ducha winny owoc zaraz objaśni jej te wszystkie tajemnice, które Barty przed nią wyłożył. Nie było tu już miejsca na sielankę, na myślenie o tym spotkaniu jako o naiwnej schadzce. W jednej chwili pojęła, że właśnie weszła po kostki do zimnej wody, mrożącej krew w żyłach rzeczywistości... co jednak nie sprawiło, że wszystko stało się dla niej jasne.
- Zakon Feniksa... - zmarszczyła cienkie brwi. - Tak, masz rację, to brzmi bardzo górnolotnie. Kontynuuj.
Nie była podekscytowana. Ta krótka prośba wypowiedziana na koniec miała być tylko znakiem gotowości do usłyszenia całej opowieści. Nie miała zamiaru wydawać osądu, dopóki te wszystkie elementy nie staną się jednością. Sięgnęła po butelkę z kremowym piwem i dwie filiżanki. O mały włos nie upuściła porcelanowych naczyń, kiedy usłyszała to.
Spojrzała przerażona na Barty'ego.
- Co...? - szepnęła słabo. Grindelwald zabił Slughorna. - Zaczekaj, Barty, zaczekaj! W tej chwili jesteś absolutnie poważny, prawda? Na brodę Merlina, dlaczego Grindelwald miałby zabijać najlepszego alchemika, jakiego widziały mury tej szkoły? Przecież to się absolutnie ze sobą kłóci. - uniosła palce do ust. Nie ukrywała, wstrząsnęło to nią. - Pozwól mi zebrać to wszystko do jednego worka. Podejrzewacie, całkiem z resztą logicznie, że Grindelwald ma zamiar zgromadzić swoich popleczników tak samo, jak Garrett i Luno gromadzą teraz sojuszników, tak? Zło ma stanąć przeciwko dobru. To jakaś zapowiedź wojny...?
Teraz rozumiała. Prosił ją o pomoc w tym przedsięwzięciu. Spuściła wzrok, zastanawiając się gorączkowo.
- Jak wielu już was tam jest? - tam, bo Zakon Feniksa brzmiał bardzo abstrakcyjnie.
Ja nie przeczuwałam, tyś nie odgadł, że
Nasze serca świecą w mroku
Nasze serca świecą w mroku
Nie zdziwiło go zdumienie Eileen. Ani odrobinę. On uwierzył Garrettowi tylko dlatego że wiedział, kiedy i z czego przyjaciel nie zwykł żartować, kiedy faktycznie był czymś przejęty. A także dlatego że był w stanie odpowiednim do usłyszenia podobnej historii. Tak, nic dziwnego, że zachował się wtedy nieracjonalnie. Nie był jednak na tyle nierozgarnięty, by przypuszczać, że wszyscy wchodzili w to tak lekko.
- Wiem jak to brzmi, ale my naprawdę nie upadliśmy na głowy - no może odrobinę. - To dość skomplikowane, on nie żyje, ale to też nie był duch, choć coś bardzo podobnego. Trochę tak jakby część Dumbledore'a wciąż żyła gdzieś na tym świecie, kto wie, może nasze wspomnienia są wystarczające, by on mógł się pojawić. Ale to nie jest duch taki jak Bezgłowy Nick na przykład. Ech... nie wiem jak to wytłumaczyć, nie było mnie tam, zapytaj Garretta, naszego kuzyna.
Zabawne, że rudzielec nagle okazał się być ich wspólną rodziną. Choć umówmy się, w przypadku Herewarda wybitnie daleką. Spokrewnienie z Eileen pewnie było mniejsze niż znikome. Jemu pewnie bliżej było do lisa, a jej do królika.
- I tak, Eileen, jestem całkowicie poważny. Horacy w jakiś sposób sprzeciwił się Grindelwaldowi. Co do popleczników, on ich nie zbiera. Nie zależy mu na nich, sam jest dostatecznie silny. On sam sam jest nas w stanie pokonać. Co do walki dobra ze złem... Tak, trochę tak to wygląda. I mam nadzieję, że nie będzie z tego wojny. Ale kto wie? Grindelwald już jedną wywołał, a teraz nie ma Dumbledore'a, który nas obroni. Jesteśmy tylko... my.
Miał wrażenie, że brzmi bardzo nieprzekonywająco. Sam ciągle zastanawiał się po co i dlaczego on. I nie miał pojęcia czy odpowiedź - bo ktoś musi - wystarczy mu jeszcze na długi czas. Wiedział, że jeśli będzie stał z boku nie znajdzie się na jego miejsce nikt, wiedział o tym Garrett, wiedział Luno, Dorea, Charlus, Ben, Alexander i wszyscy inni, którzy przybyli na spotkanie Zakonu. Tylko, że wszyscy oprócz niego nadawali się na bohaterów. A on? To nie w jego typie. Może przynajmniej wciągnie w organizację kogoś, kto będzie nadawał się zamiast niego. Nie pozwolę, żeby stała ci się krzywda, Eileen. Ale zgódź się, nie chcę się czuć nieprzydatny.
- Niewielu. Około dziesięciu? Może odrobinę więcej, może trochę mniej. Stypa była niedawno, nie Garrett nie miał jeszcze czasu się porządnie zorganizować. Do tej pory mieliśmy jedno spotkanie.
Zamilkł bojąc się, że powiedział za dużo. Ufał jej, a jakże. Tylko... Właśnie, jeśli nie postanowi dołączyć, to lepiej i dla niej, i dla nich, żeby wiedziała jak najmniej.
- Wiem jak to brzmi, ale my naprawdę nie upadliśmy na głowy - no może odrobinę. - To dość skomplikowane, on nie żyje, ale to też nie był duch, choć coś bardzo podobnego. Trochę tak jakby część Dumbledore'a wciąż żyła gdzieś na tym świecie, kto wie, może nasze wspomnienia są wystarczające, by on mógł się pojawić. Ale to nie jest duch taki jak Bezgłowy Nick na przykład. Ech... nie wiem jak to wytłumaczyć, nie było mnie tam, zapytaj Garretta, naszego kuzyna.
Zabawne, że rudzielec nagle okazał się być ich wspólną rodziną. Choć umówmy się, w przypadku Herewarda wybitnie daleką. Spokrewnienie z Eileen pewnie było mniejsze niż znikome. Jemu pewnie bliżej było do lisa, a jej do królika.
- I tak, Eileen, jestem całkowicie poważny. Horacy w jakiś sposób sprzeciwił się Grindelwaldowi. Co do popleczników, on ich nie zbiera. Nie zależy mu na nich, sam jest dostatecznie silny. On sam sam jest nas w stanie pokonać. Co do walki dobra ze złem... Tak, trochę tak to wygląda. I mam nadzieję, że nie będzie z tego wojny. Ale kto wie? Grindelwald już jedną wywołał, a teraz nie ma Dumbledore'a, który nas obroni. Jesteśmy tylko... my.
Miał wrażenie, że brzmi bardzo nieprzekonywająco. Sam ciągle zastanawiał się po co i dlaczego on. I nie miał pojęcia czy odpowiedź - bo ktoś musi - wystarczy mu jeszcze na długi czas. Wiedział, że jeśli będzie stał z boku nie znajdzie się na jego miejsce nikt, wiedział o tym Garrett, wiedział Luno, Dorea, Charlus, Ben, Alexander i wszyscy inni, którzy przybyli na spotkanie Zakonu. Tylko, że wszyscy oprócz niego nadawali się na bohaterów. A on? To nie w jego typie. Może przynajmniej wciągnie w organizację kogoś, kto będzie nadawał się zamiast niego. Nie pozwolę, żeby stała ci się krzywda, Eileen. Ale zgódź się, nie chcę się czuć nieprzydatny.
- Niewielu. Około dziesięciu? Może odrobinę więcej, może trochę mniej. Stypa była niedawno, nie Garrett nie miał jeszcze czasu się porządnie zorganizować. Do tej pory mieliśmy jedno spotkanie.
Zamilkł bojąc się, że powiedział za dużo. Ufał jej, a jakże. Tylko... Właśnie, jeśli nie postanowi dołączyć, to lepiej i dla niej, i dla nich, żeby wiedziała jak najmniej.
Ocalałeś, bo byłeś pierwszy
Ocalałeś, bo byłeś
Ocalałeś, bo byłeś
ostatni
Hereward Bartius
Zawód : Profesor w Hogwarcie
Wiek : 33
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Na szczęście był tam las.
Na szczęście nie było drzew.
Na szczęście brzytwa pływała po wodzie.
Na szczęście nie było drzew.
Na szczęście brzytwa pływała po wodzie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Wydawałoby się, że jaskinia jest miejscem, gdzie można prowadzić swobodnie rozmowy, bez obawy o podsłuchanie, szczególnie gdy dla dodatkowego bezpieczeństwa zostały nałożone zaklęcia zabezpieczające. Jednak ich rzucenie było niepoprawne, a sama próba zaalarmowała służby Ministerstwa. Po krótkich chwilach przeznaczonych na rozmowę, dwójka nauczycieli mogła usłyszeć dźwięk charakterystyczny dla teleportacji. Zanim zdążyli zareagować, w wejściu pojawiła się czwórka mężczyzn z mundurach Ministerstwa. Czyżby o ich pojawieniu zaważył temat o wątpliwej przychylności do działań Grindelwalda?
Wątpliwości zostały szybko rozwiane.
- Panno Wilde, panie Bartius, jesteście aresztowani za używanie czarów na terenie Hogsmeade. Radzę oddać nam swoje różdżki dobrowolnie - zaczął jeden z nich, a pozostała trójka ruszyła w kierunku czarodziejów; pierwszy mało delikatnie przyciągnął do siebie Eileen, natomiast drugi podjął się próby skrępowania dłoni Herewarda zaklęciem. Pozostała dwójka obserwowała kompanów, w razie potrzeby gotowa udzielić im pomocy.
| Wątek zostaje przeniesiony na 27 października.
ST pozwalające na uniknięcie zaklęcia wynosi 65, natomiast na wyrwanie się 55.
Wątpliwości zostały szybko rozwiane.
- Panno Wilde, panie Bartius, jesteście aresztowani za używanie czarów na terenie Hogsmeade. Radzę oddać nam swoje różdżki dobrowolnie - zaczął jeden z nich, a pozostała trójka ruszyła w kierunku czarodziejów; pierwszy mało delikatnie przyciągnął do siebie Eileen, natomiast drugi podjął się próby skrępowania dłoni Herewarda zaklęciem. Pozostała dwójka obserwowała kompanów, w razie potrzeby gotowa udzielić im pomocy.
| Wątek zostaje przeniesiony na 27 października.
ST pozwalające na uniknięcie zaklęcia wynosi 65, natomiast na wyrwanie się 55.
Przerażenie sięgnęło w tym momencie zenitu. On był wszędzie. To na pewno Grindelwald nasłał policjantów, wie o wszystkim. Jest wszędzie. Słyszy wszystko. Są zgubieni, on i Eileen. A razem z nimi Garrett, Luno, Dorea, Charlus, Alexander, Ben i wszyscy inni. Zginą, to jest pewne. Będą umierali w męczarniach, a śmierć przyjdzie po nich dopiero, gdy wyznają wszystko, co wiedzą. Są skończeni. Grindelwald wie, że oni wiedzą, wie o spisku, pokona ich jednym machnięciem palca. Na co oni się do jazgotu mandragory porwali? Koniec, oto nastał. A jednak upodobnisz się do tego błota, co tchem zaraźliwym zieje. Tak, tak właśnie skończysz, Barty, ty skończony durniu, który chciałeś się bawić w bohatera. I pociągniesz za sobą swoich przyjaciół, bliskich i niewinnych, którzy w życiu nic złego ci nie zrobili. Czuj się dumny.
Hereward zamarł, nie wiedział, co ma robić. Zareagował instynktownie. Nauka z pojedynków kazała unikać mu zaklęć, jeśli nie ma czasu wyciągnąć różdżki. Rzucił się więc w bok. Nie dostaną jego różdżki. Jest zbyt cenna, jest pamiątką, jest wszystkim, co ma, dzięki niej osiągnął to, co miał. Nie dostaną jej. Grindelwald może i go pokona, może i zabije, ale z pewnością Barty nie da mu się tak łatwo. Przebierańcy nie zabiorą go do Hogwartu, nie postawią przed dyrektorem, który jednym machnięciem różdżki wyciągnie z jego głowy wszelkie potrzebne informacje. Z nim nie ma szans, ale z nimi tak. Grindelwald zabił Dubledore'a, ale jego nie dostanie.
Hereward zamarł, nie wiedział, co ma robić. Zareagował instynktownie. Nauka z pojedynków kazała unikać mu zaklęć, jeśli nie ma czasu wyciągnąć różdżki. Rzucił się więc w bok. Nie dostaną jego różdżki. Jest zbyt cenna, jest pamiątką, jest wszystkim, co ma, dzięki niej osiągnął to, co miał. Nie dostaną jej. Grindelwald może i go pokona, może i zabije, ale z pewnością Barty nie da mu się tak łatwo. Przebierańcy nie zabiorą go do Hogwartu, nie postawią przed dyrektorem, który jednym machnięciem różdżki wyciągnie z jego głowy wszelkie potrzebne informacje. Z nim nie ma szans, ale z nimi tak. Grindelwald zabił Dubledore'a, ale jego nie dostanie.
Ocalałeś, bo byłeś pierwszy
Ocalałeś, bo byłeś
Ocalałeś, bo byłeś
ostatni
Hereward Bartius
Zawód : Profesor w Hogwarcie
Wiek : 33
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Na szczęście był tam las.
Na szczęście nie było drzew.
Na szczęście brzytwa pływała po wodzie.
Na szczęście nie było drzew.
Na szczęście brzytwa pływała po wodzie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Hereward Bartius' has done the following action : rzut kością
'k100' : 35
'k100' : 35
Potrzebowała dłuższej chwili na zastanowienie się, co może zrobić w tej sytuacji. Chociaż... czy odpowiedź nie wydawała jej się zbyt prosta? Tak, Eileen, chciałaś przecież im pomóc. Byłaś animagiem, jako królik mogłabyś wcisnąć się w każdy kąt, swoimi długimi uszami podsłuchać każdą rozmowę. Mogłaś im się przydać, służyć jako... szpieg.
Spojrzała zaskoczona na Barty'ego. Ich wspólny kuzyn? Oh... czyli to tak się przedstawiało się ich pokrewieństwo? Usłyszała w swojej głowie histeryczny śmiech swojej duszy. Oh, spójrz, Eileen, co za śmieszna sytuacja! Zakochałaś się po same uszy w swoim kuzynie! HA-HA-HA!
Tę karuzelę śmiechu zatrzymała interwencja czwórki rosłych mężczyzn w bardzo charakterystycznych uniformach. Doskonale je znała. Ministerstwo Magii. Znów spojrzała na swojego rudego kuzyna (kuzyna, o jak śmiesznie, o jaka zabawna fraszka!), ale tym razem z dużą porcją obaw malującą się bladością na jej twarzy i jeszcze większą porcją rozkojarzenia objawiającą się rozbieganym spojrzeniem.
- Barty, co tu się dzieje? - spytała go cicho, podnosząc się z miejsca i chwytając za swoją różdżkę.
I już nie było miejsca na pytania. Została poderwana i brutalnie przyciągnięta. Czy ona wyglądała na jakiegoś kryminalistę? Była niewinna, halo!
- Co tu się dzieje?! Przepraszam, my wykładamy w Hogwarcie, tu zaszła jakaś pomyłka! - wołała do nich próbując wyrwać się z ich śliskich łapsk. Wrząca w żyłach adrenalina dodawała jej odwagi i (chyba?) siły.
Spojrzała zaskoczona na Barty'ego. Ich wspólny kuzyn? Oh... czyli to tak się przedstawiało się ich pokrewieństwo? Usłyszała w swojej głowie histeryczny śmiech swojej duszy. Oh, spójrz, Eileen, co za śmieszna sytuacja! Zakochałaś się po same uszy w swoim kuzynie! HA-HA-HA!
Tę karuzelę śmiechu zatrzymała interwencja czwórki rosłych mężczyzn w bardzo charakterystycznych uniformach. Doskonale je znała. Ministerstwo Magii. Znów spojrzała na swojego rudego kuzyna (kuzyna, o jak śmiesznie, o jaka zabawna fraszka!), ale tym razem z dużą porcją obaw malującą się bladością na jej twarzy i jeszcze większą porcją rozkojarzenia objawiającą się rozbieganym spojrzeniem.
- Barty, co tu się dzieje? - spytała go cicho, podnosząc się z miejsca i chwytając za swoją różdżkę.
I już nie było miejsca na pytania. Została poderwana i brutalnie przyciągnięta. Czy ona wyglądała na jakiegoś kryminalistę? Była niewinna, halo!
- Co tu się dzieje?! Przepraszam, my wykładamy w Hogwarcie, tu zaszła jakaś pomyłka! - wołała do nich próbując wyrwać się z ich śliskich łapsk. Wrząca w żyłach adrenalina dodawała jej odwagi i (chyba?) siły.
Ja nie przeczuwałam, tyś nie odgadł, że
Nasze serca świecą w mroku
Nasze serca świecą w mroku
The member 'Eileen Wilde' has done the following action : rzut kością
'k100' : 61
'k100' : 61
- Użycie czarów na terenie Hogsmeade zgodnie z dekretem Minister Magii jest zakazane. Macie prawo zachować milczenie, wszystko, co powiecie może zostać wykorzystane przeciwko wam - zakomunikował dowodzący funkcjonariusz, gdy padły pierwsze pytania.
Dłonie Herewarda oplotły magiczne kajdanki, a on sam z trudem złapał równowagę po nieudanej próbie uniknięcia zaklęcia. Z kieszeni jego płaszcza wydobył hebanową różdżkę.
Jednak Eileen miała więcej szczęścia, o ile wyślizgnięcie się z uścisku funkcjonariusza można nazwać uśmiechem fortuny. Nie mogła liczyć na pomoc swojego towarzysza, a w pojedynkę nie miała większych szans w starciu z czwórką gotowych do ataku mężczyzn. - Panno Wilde, niech pani opuści różdżkę - padły standardowe, uspokajające słowa. - Niech pani się bardziej nie pogrąża. Expelliarmus - zaklęcie rozbrajające pomknęło w kierunku kobiety. Jednocześnie drugi z funkcjonariuszy spróbował się podkraść do niej bokiem, tak by wytrącić jej różdżkę, a następnie skrępować nadgarstki. Jednak jaskinie mają to do siebie, że ich podłoże jest nierówne i kamieniste, a chodzenie po nim bez zważania pod nogi, często kończy się upadkiem. Elieen mogła usłyszeć bluzgi rzucane w jej kierunku i wszystkich istniejących kamieni, gdy policjant zbierał się z ziemi.
Pytanie tylko, czy mimo wszystko nie rozproszył nauczycielki dostatecznie, by nie mogła już obronić się przed lecącym zaklęciem?
| Hereward, jeśli chcesz, możesz stawiać opór - jego ST wynosi 70.
Kolejność odpisu jest dowolna.
Dłonie Herewarda oplotły magiczne kajdanki, a on sam z trudem złapał równowagę po nieudanej próbie uniknięcia zaklęcia. Z kieszeni jego płaszcza wydobył hebanową różdżkę.
Jednak Eileen miała więcej szczęścia, o ile wyślizgnięcie się z uścisku funkcjonariusza można nazwać uśmiechem fortuny. Nie mogła liczyć na pomoc swojego towarzysza, a w pojedynkę nie miała większych szans w starciu z czwórką gotowych do ataku mężczyzn. - Panno Wilde, niech pani opuści różdżkę - padły standardowe, uspokajające słowa. - Niech pani się bardziej nie pogrąża. Expelliarmus - zaklęcie rozbrajające pomknęło w kierunku kobiety. Jednocześnie drugi z funkcjonariuszy spróbował się podkraść do niej bokiem, tak by wytrącić jej różdżkę, a następnie skrępować nadgarstki. Jednak jaskinie mają to do siebie, że ich podłoże jest nierówne i kamieniste, a chodzenie po nim bez zważania pod nogi, często kończy się upadkiem. Elieen mogła usłyszeć bluzgi rzucane w jej kierunku i wszystkich istniejących kamieni, gdy policjant zbierał się z ziemi.
Pytanie tylko, czy mimo wszystko nie rozproszył nauczycielki dostatecznie, by nie mogła już obronić się przed lecącym zaklęciem?
| Hereward, jeśli chcesz, możesz stawiać opór - jego ST wynosi 70.
Kolejność odpisu jest dowolna.
Jak tylko poczuła, że uścisk mężczyzny zelżał, wypadł do przodu, w kierunku Herewarda, który zdawał się był już wyłączony z całej awantury. Zerknęła w stronę jego kieszeni, z której po chwili wyciągnął różdżkę, i odzyskała trochę dawnej odwagi. Zacisnęła palce na swojej, tej wyrzeźbionej z jodły, która miała gwarantować swoim właścicielom wyjście z każdego niebezpieczeństwa. Czy ona właśnie w tej chwili nie znajdowała się w niebezpieczeństwie? Na Merlina, ona nawet nie wiedziała, czego ci mężczyźni od niej chcieli! Nawet różdżką nie machnęła, żeby pomóc Bartiusowi rzucić któreś z zaklęć ochronnych rzuconych na wejście do jaskini!
I teraz ją oświeciło. To sprawka Gwindelwalda. Na pewno zauważył, że zniknęli w jednym czasie i na pewno rozbudziło to jego czujność. Pomyślał zapewne, że chcą przeciw niemu spiskować. W gruncie rzeczy o wiele nie mógł się pomylić.
- Protego! - niemal natychmiast wykonała odpowiedni ruch dłonią. - Nie mam zamiaru milczeć w tej sytuacji. Czemu chcecie nas aresztować? Przecież niczego złego nie zrobiliśmy! Poza tym, wydaje mi się, że my, nauczyciele, jako pracownicy znajdujący się pod pieczą samego dyrektora Hogwartu, możemy używać czarów na terenie Hogsmeade! Doskonale znamy swoje prawa!
Chyba nie była na bieżąco z nowinkami ministerialnymi, a szkoda. Nie wiedziała też, czy tym, co mówiła, nie pogarszała czasami ich sytuacji. Zerknęła kątem oka na Barty'ego. No nie spodziewała się takiego obrotu sprawy, nie spodziewała się.
I teraz ją oświeciło. To sprawka Gwindelwalda. Na pewno zauważył, że zniknęli w jednym czasie i na pewno rozbudziło to jego czujność. Pomyślał zapewne, że chcą przeciw niemu spiskować. W gruncie rzeczy o wiele nie mógł się pomylić.
- Protego! - niemal natychmiast wykonała odpowiedni ruch dłonią. - Nie mam zamiaru milczeć w tej sytuacji. Czemu chcecie nas aresztować? Przecież niczego złego nie zrobiliśmy! Poza tym, wydaje mi się, że my, nauczyciele, jako pracownicy znajdujący się pod pieczą samego dyrektora Hogwartu, możemy używać czarów na terenie Hogsmeade! Doskonale znamy swoje prawa!
Chyba nie była na bieżąco z nowinkami ministerialnymi, a szkoda. Nie wiedziała też, czy tym, co mówiła, nie pogarszała czasami ich sytuacji. Zerknęła kątem oka na Barty'ego. No nie spodziewała się takiego obrotu sprawy, nie spodziewała się.
Ja nie przeczuwałam, tyś nie odgadł, że
Nasze serca świecą w mroku
Nasze serca świecą w mroku
The member 'Eileen Wilde' has done the following action : rzut kością
'k100' : 77
'k100' : 77
Dobrze, że się nie połamał. Chociaż i tak zaraz umrze, co za różnica. Po etapie paniki i paranoi przyszła chwila zobojętnienia na wszystko. Pozwolił się złapać policjantowi, stał patrząc beznamiętnie na swoje buty, robiąc rachunek sumienia. Dobrym chyba był człowiekiem, przynajmniej w miarę. Starał się nikogo nie krzywdzić, nie umyślnie przynajmniej, pomagał innym. W szkole zawsze dawał odpisać zadanie z transmutacji. Jako dorosły też chyba się spisał. Mógł się lepiej zająć siostrą, nie zostawiać jej na tak długo, gdy on sam uciekał przed własnym życiem. Ale gdy wrócił starał się odpracować czas, w którym go nie było. Siedział u niej dużo, dalej stara się przyjść przynajmniej raz w tygodniu, kupuje jej pędzle i farby. Podziwia malunki. Kto się nią zajmie, gdy jego zabraknie? Wyda te kilka galeonów na szampon o zapachu kwiatów, żeby jej włosy nie śmierdziały mydłem z Munga? Kto uczesze jej piękne, rude włosy w warkocz, żeby się nie plątały? Kto będzie pamiętał o tym, że raz na pół roku potrzebuje nowych pędzli i którymi farbami najbardziej lubi malować? Kto zatroszczy się o lisie futro, którego dotyk ją uspokoi?
Jego twarz wykrzywiła się w bólu. Wiedział, że jeszcze chwila i zacznie płakać jak wtedy, gdy miał cztery lata i potem, gdy miał sześć, i jedenaście, i piętnaście... Znowu się to dzieje, po raz kolejny przeżywa swoją tragedię. Czy nie tego zawsze chciał? Umrzeć zamiast bliskich? Tylko, co da jego śmierć teraz? Więcej bólu. Nie miał jednak siły stawiać oporu. Raz w życiu zdarzyło mu się stanąć twarzą w twarz z dementorem. Obecnie czuł się dokładnie jak wtedy, zero szczęścia, pozostaje szara beznadzieja zgniatająca płuca, wyciskająca z nich ostatni oddech i poczucie, że to się nigdy nie zmieni. Tak będzie zawsze, świat więcej nie nabierze kolorów.
Ze stanu beznadziei nie wyrwał go ból skrępowanych ramion, zaklęcie policjanta, krzyk Eileen. Zadziałało zabranie mu różdżki. Tej jednej rzeczy nie mogą dotknąć. Nie pamiątkę po Belli, o którą dbał przez tyle lat. Wściekłość spłynęła na niego otrzeźwiającym strumieniem. Nie da się, nigdy więcej. Szarpnął się w uchwycie zbierając do tego całą swoją siłę. Był w przegranej sytuacji, ale nie da za wygraną, jeśli przyszło mu umrzeć, to przynajmniej nie da się zarżnąć jak ciele idące na rzeź.
Jego twarz wykrzywiła się w bólu. Wiedział, że jeszcze chwila i zacznie płakać jak wtedy, gdy miał cztery lata i potem, gdy miał sześć, i jedenaście, i piętnaście... Znowu się to dzieje, po raz kolejny przeżywa swoją tragedię. Czy nie tego zawsze chciał? Umrzeć zamiast bliskich? Tylko, co da jego śmierć teraz? Więcej bólu. Nie miał jednak siły stawiać oporu. Raz w życiu zdarzyło mu się stanąć twarzą w twarz z dementorem. Obecnie czuł się dokładnie jak wtedy, zero szczęścia, pozostaje szara beznadzieja zgniatająca płuca, wyciskająca z nich ostatni oddech i poczucie, że to się nigdy nie zmieni. Tak będzie zawsze, świat więcej nie nabierze kolorów.
Ze stanu beznadziei nie wyrwał go ból skrępowanych ramion, zaklęcie policjanta, krzyk Eileen. Zadziałało zabranie mu różdżki. Tej jednej rzeczy nie mogą dotknąć. Nie pamiątkę po Belli, o którą dbał przez tyle lat. Wściekłość spłynęła na niego otrzeźwiającym strumieniem. Nie da się, nigdy więcej. Szarpnął się w uchwycie zbierając do tego całą swoją siłę. Był w przegranej sytuacji, ale nie da za wygraną, jeśli przyszło mu umrzeć, to przynajmniej nie da się zarżnąć jak ciele idące na rzeź.
Ocalałeś, bo byłeś pierwszy
Ocalałeś, bo byłeś
Ocalałeś, bo byłeś
ostatni
Hereward Bartius
Zawód : Profesor w Hogwarcie
Wiek : 33
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Na szczęście był tam las.
Na szczęście nie było drzew.
Na szczęście brzytwa pływała po wodzie.
Na szczęście nie było drzew.
Na szczęście brzytwa pływała po wodzie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Jaskinia na wzgórzach
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja :: Hogsmeade