Szachy czarodziejów
Magiczne szachy: postaci przez trzy tury rzucają kością k100, do rzutu dodając bonus (lub karę) z biegłości numerologia. Wyższy wynik ukazuje przewagę jednej z postaci. Zwycięża postać, która ostatecznie otrzyma wyższy wynik, ale musi on wynosić przynajmniej 100. Krytyczny sukces oznacza natychmiastowe zwycięstwo (szach-mat) a krytyczna porażka natychmiastową przegraną. Efekty krytyczne mają zastosowanie wyłącznie na korzyść tych postaci, które posiadają biegłość numerologii (Przykładowo, jeśli postać wyrzuci krytyczną porażkę, a jego oponent biegłości nie posiada - nie jest w stanie zauważyć błędu swojego przeciwnika i wykorzystać go na swoją korzyść. Podobnież postać, która nie posiada biegłości, nie jest w stanie wykorzystać krytycznego sukcesu na swoją korzyść.
Zaraz jednak dał spokój z Lyrą, bo miał kogoś innego na głowie. Blond towarzyszkę, która zapragnęła rywalizacji. Rudzielcowi poszerzył się uśmiech mimo tego, że właśnie stracił konia. A tam, można poświęcić konia, bo chwilę później rudzielec spostrzegł okazję i zbił gońca dziewczyny. Poczuł zapach nikotyny, lecz ni skomentował tego. Jeśli chce, niech pali, jemu to nie przeszkadza. Zapaliłby dla towarzystwa, ale nie ma fajek przy sobie. Typowa bieda.
- A co z tego będziesz mieć? Prócz satysfakcji?- zadał pytanie. Co ona chciała wygrać w tej rundce. Narkotyki? O nie, za to i tak będzie musiała dopłacić, bo już raz zaufał jednej osobie i do dziś nie dostał zwrotu pieniędzy. Ale już tamta osoba więcej nie odważy się zrobić tego czynu ponownie, bo Barry już o to odpowiednio zadbał cudzymi rękoma.
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
Gra przybiera tempa, z szachownicy w zastraszającym tempie znikają figury i wkrótce na planszy zostaje ich naprawdę niewiele. W tym oczywiście dwóch najważniejszych monarchów, generałów obu armii, mierzących się nawzajem nieprzychylnymi spojrzeniami spod opuszczonej przyłbicy. Napuszczam na jego króla swojego drugiego laufra; zamierzam zmusić go do odwrotu i cofnięcia się... ma w prawdzie jeszcze drugą drogę wyjścia, ale łudzę się, że zaaferowany rudy jej nie dostrzeże i nie przesunie się w innym kierunku, niwecząc mój cudowny plan.
- Nie masz nic do zaproponowania? - śmieję się i posyłam w jego stronę najbezczelniejszy z bezczelnych uśmiechów.
- A co ja mógłbym mieć prócz zaproszenia do Ollivanderów? Chociaż pewnie masz różdżkę, to mogę ją za darmo przeczyścić.- zaśmiał się wesoło nie chcąc się przyznać do tajemnych używek. Może i by jej zaoferował, ale nie zna jej. Skąd może mieć pewność, że nie powie o tym pierwszemu lepszemu aurorowi? Dlatego wolał brnąć w bezpieczne wody, nie zagłębiać się i jednocześnie poddać się wesołości, która zaczęła jemu towarzyszyć. Bo co, worka galeonów jej nie da, a nie wie czego ona mogłaby chcieć. O ile Barry'emu byłoby stać na to, co chciałaby. Rudzielec spojrzał na szachownicę i przesunął figurę w bok nie chcąc cofać później. Za to ona jeśli poczyni kolejne kroki do przodu, może stracić kolejne ważne dla niej figury. A potem... może nawet będzie szach mat? Aż uśmiech nie chciał schodzić z jego piegowatej twarzy.
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
Zaraz po tym uśmiecham się triumfująco, zwycięsko i wkładam rękę za pazuchę z zamiarem wyciągnięcia różdżki. Której naturalnie tam nie ma. Moja twarz zmienia się diametralnie, z dumnej, nieco napuszonej na autentycznie przerażoną, kiedy całkiem nieźle udaję strach i czarną rozpacz.
-Ktoś mi ją ukradł - mówię dramatycznym szeptem, nachylając się ku niemu, jakbym chciała go dotknąć, przytulić, czy coś w tym rodzaju, chroniąc się od cierpienia spowodowanego zniknięciem różdżki. Droższej każdemu czarodziejowi od swojej własnej nerki. Cóż, różdżka jedna, narząd podwójny, w ogóle nie ma porównania. Zastanawiam się, czy powinnam się rozpłakać, ale to byłaby przesada, więc tylko zagryzam mocno usta i rozglądam się czujnie dookoła, jakbym starała się zwietrzyć przestępcę. Licząc przy tym, że rudy nie okaże się rycerzem, wzruszy ramionami na to zajście, pójdzie sobie i da mi święty spokój.
- Och.- powiedział próbując znaleźć jakieś rozwiązanie z obecnej sytuacji. - No nie mogę dać ci różdżki za darmo, bo bym straci pracę. Mogę ci ewentualnie upuścić nieco z ceny, chyba że ją odnajdziesz, no to wtedy mogę być ci winny nie wiem, może piwo, jeśli pijesz?- powiedział w sumie nie wiedząc, co chciał tym osiągnąć. Sam nie mógł jej pomoc zbytnio, bo przecież nie odnajdzie jej różdżki na zawołanie. Jedynie to może nieco zejść z ceny za magiczny patyk, a tak to jedynie zaprosić ją do Kotła na kremowe piwo, jak to właśnie uczynił.
- Wiesz co, muszę iść do pracy. Po prostu daj mi znać, co ostatecznie wybierzesz.- pożegnał się z dziewczyną wstając z miejsca. Ułożył pionki na swojej szachownicy, odczekał na jej odpowiedź, po czym ruszył na Nokturn. Akurat mówił prawdę i śpieszył się do pracy. A rudzielca dziewczyna jakoś złapie na Pokątnej. Wie gdzie pracuje, więc nie problem będzie tam wpaść, czy zostawić krótki liścik na bladzie.
I tak sobie pomyślał, że zarówno nie przedstawił się z imienia, jak i nie wie, jak ona się nazywa. Zabawne.
z.t
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
-Do zobaczenia - mówię, tonem tajemniczym, może nawet i groźnym, by po chwili oddalić się i zaczepiać ludzi, dopytując o różdżkę, której przecież nigdy nie było. Przedstawienie musi trwać, nawet pomimo faktu, że rudy z pewnością nie może mnie ani zobaczyć, ani usłyszeć.
|zt
Lady Black nie mogła sobie pozwolić na spóźnienie. Teleportowała się w pobliże uliczki, przy której oczekiwano jej obecności z dokładnością do pół godziny. Tyle wystarczyło, by spokojnie dotrzeć na miejsce. Trafem - przechodziła przez park, w którym niejednokrotnie, nawet mimo pory roku, można było spotkać pasjonatów magicznych szachów. Panienka Libra nie mogła odpuścić sobie obserwacji ulubionej rozrywki, nawet wykonywanej w tak prostych warunkach, daleko poza dworską estetyką. Mimowolnie zwróciła uwagę na jeden ze stolików, przy której toczyła się - głośna jak na typ gry - akcja, werbalizowana przez słowa, której damie nie wypadało słyszeć. Wielka szkoda, że tak wybitna gra była właśnie brukana niehonorowym zachowaniem. I byłaby to ostatnia rzecz, którą pomyślała Libra, mijając stolik, gdyby nie fakt, że jeden z głośnych, rozentuzjazmowanych, szachowych adwersarzy nie złapał za stojące na planszy figurki, ze złością...ciskają w nieświadomą ataku, przechodzącą obok Librę.
Całość zajścia obserwował lord Carrow, wędrując niespiesznie wąską uliczką. Jedna z szachowych figurek potoczyła się pod jego nogi, niemal wybijając z rytmu postukującą w rytm kroków, rzeźbioną laskę. Mijanie zajścia bez odzewu byłoby ujmą na honorze, niegodnym prawdziwego szlachcica, ale wybór należał do Deimosa.
Datę spotkania możecie założyć sami. O skończonym wątku z rozwiązaną sytuacją możecie poinformować w doświadczeniu. Czara Ognia nie kontynuuje z Wami rozgrywki. Wszystko jest w Waszych rękach.
Miłej zabawy!
- Uważajcie na język panowie, nie jesteście w porcie - strofuje ich i teraz spogląda na Lady Black, która chyba dostała jednym z pionków prosto w twarz, bo wygląda na poruszoną - Który jest odpowiedzialny za podniesienie ręki na damę, niech w tej chwili wstanie
To go odprowadzimy na komende policyjną.
Być może to były powody, które sprawiły, że zdecydowała się przystanąć na chwilę na placu, na którym zawsze odbywały się rozgrywki. Nie spóźni się, pojawiła się odpowiednio wcześniej, co jej więc szkodziło przyjrzeć się przelotnie graczom?
Powinna się jednak spodziewać, że zacisze dworskiej biblioteki, gdzie w skupieniu i eleganckiej atmosferze grała wielokrotnie z guwernantką, rodziną lub przyjaciółmi, nijak się będzie miało do parku na Ulicy Pokątnej, gdzie przyjść może przecież każda hołota. Słysząc obrzydliwe bluzgi, pasujące co najwyżej do jakichś zezwierzęconych mugoli, zdecydowała się jednak nie zatrzymywać, tylko zacisnąć ostentacyjnie usta i pójść dalej. Nie wyobrażała sobie jednak, że którychś z wrzeszczących graczy odważy się tak po prostu rzucić w nią pionkami. W nią. W arystokratkę, w damę. Kiedy czarny goniec znienacka uderzył ją w twarz automatycznie chwyciła za różdżkę, nic z nią jednak nie zrobiła, przykładając tylko dłoń do twarzy.
- A cóż to za zachowanie?... - zapytała chłodno, zatrzymując się i unosząc wysoko głowę.
Nie czuła absolutnie nic, poza zwykłym oburzeniem. Nawet gdyby nie miała swoich problemów z emocjami, pewnie i tak wyglądałoby to tak samo. Wrzaskliwa hołota z Pokątnej nie zasługiwała na to, by marnowała na nich swoje nerwy. I, naprawdę, absolutnie zero szacunku do tak wspaniałej gry. Szachy czarodziejów powinny być dostępne tylko dla ograniczonej grupy osób.
Chwilę potem podszedł do nich mężczyzna, w którym Libra rozpoznała Lorda Carrowa, zachowującego się tak przystało na szlachcica, który zauważył atak na damę. Lady Black skrzyżowała ramiona, stojąc wciąż trochę z boku, dając Deimosowi załatwić tę sprawę. Kobieta nie powinna wcinać się w takie rozmowy, ale Libra zamierzała zostać tutaj do samego końca, aby należycie podziękować mężczyźnie za stanięcie w jej obronie. Jak należało. Jak dobrze, że pojawiła się przed czasem, przynajmniej nie groziło jej spóźnienie. Zawsze trzeba było być przygotowanym na tego typu nieoczekiwane wydarzenia.
- Lady Black, samotne spacery nie są wskazane, szczególnie w tych nieuroczych miejscach mieszczańskiego świata. Zoferuję się, gdzie panienka zmierza? - prowadzi ją narazie daleko, co nie oznacza, że zza pleców nie słyszy, jak oburzeni Lordowskimi uwagami mężczyźni nie planują przypuszczenia ataku na niego. Absolutnie już go to nie obchodzi, bo Lord jest przyzwyczajony do tego, że zwykle może robić co mu się żywnie podoba i raczej nikt nie jest w stanie mu nic zabronić.
Przechyliła łagodnie głowę, jej czarne włosy zalśniły pięknie w bladym świetle słońca, które przebijało się nieśmiało, choć był przecież styczeń.
- Pewnie ma pan rację, Lordzie Carrow - drugą ręką przelotnie wygładziła kieszeń płaszcza, w której znajdowała się jej różdżka. - Zmierzam do księgarni, sir. Kilka drobnych spraw do załatwienia, na pewno pan rozumie - powiedziała niejasno, nie lubiąc dzielić się informacjami z ludźmi, których słabo znała.
Być może Libra była zbyt pewna siebie w tych kwestiach, ale jakoś nie bała się spacerować samej po Ulicy Pokątnej, nawet w tych burzliwych czasach. Być może Nokturn mógłby wywołać jej większy niepokój, ale rzadko się tam pojawiała, damie nie przystoi. Znała swoje umiejętności i wydawało jej się, że potrafiłaby się obronić, ale nie zmieniało to faktu, że zawsze musiała przyjąć pomoc mężczyzny i nie powinna wdawać się w walki wtedy, gdy nie było to konieczne. Czyli na przykład gdy w pobliżu znajdował się jakiś szlachcic, który zrobiłby to za nią. Bo przecież kobieta jest słaba z natury... . Chwilę później przypomniała sobie wydarzenia z Sabatu i stwierdziła, że być może lord Carrow ma więcej racji, niż chciała przyjąć na początku. Sama nie wiedziała dlaczego, ale nadal nie budziło w niej to takiego strachu jak powinno.
- Pragnę podziękować za okazaną mi pomoc, sir - powiedziała po chwili. - To wspaniale wiedzieć, że istnieją jeszcze prawdziwi czarodzieje, dbający o honor dam - dodała skromnie, ale z nutą przekąsu, typową dla przedstawicieli rodów takich jak Blackowie. Nawiązanie do mugolaków i magów nabierających mugolskie zwyczaje było jasne.
Lady Black mogła uznawać, że była oszczędna w słowach, Lord Carrow zaś wydawało się z tej małej informacji wywnioskował więcej niż powinien był. Spaceruje z panną Black pod ramieniem, na ramieniu, jakby conajmniej zamierzał ją przeprowadzić na prawdę zdrową i nietkniętą przez te tłumy starowinek i półkrewek.
- A więc przejdźmy się do księgarni. Odwiedza panienka niech zgadnę, lorda Fawleya? - którego nazwisko tak bawi Deimosa, który jak tylko sobie przypomni, że ktoś jego pokroju siedzi całymi dniami pomiędzy ksiązkami i stara się wymyślić jak tylko sprzedać na przecenie te tomiszcza których zbyt duży nakład przywieźli mu zeszłego sezonu. Ale w środku cieszyć się może Lord Carrow, zaś na zewnątrz będzie pościągliwy, będzie spoglądać przed siebie i zdawać się nieporuszonym tą wycieczką aż do lorda Fawleya do księgarni.
Podziękowania których oczekiał spłynęły wreszcie z ust panny Black, ale jako gentelman, a do tego angielski gentelman musiał jej odpowiedzieć: - Ależ był to skromny obowiązek, który spoczywa na każdym z mężczyzn - po czym dodaje przypominając sobie, że przecież porusza się już w materii szlacheckiej - Cała przyjemność po mojej stronie, nie wybaczyłbym sobie, gdyby coś się panience - jakiejkolwiek panience - zadziało, a ja nie byłbym w stanie wykonać obowiązku. Jeżeli mogę skorzystać z okazji, to może dopytam jak zdrowie Lorda Black?
Postarała się jednak wyglądać na zadowoloną z towarzystwa mężczyzny, skupiając na nim swoje ciemne oczy. Milczała przez chwilę, słuchając Deimosa i zastanawiając się dlaczego w ogóle chce wiedzieć, jaki jest cel jej wizyty, a jeśli ma to być tylko sztucznie uprzejma rozmowa, to dlaczego prowadzi ją w ten delikatnie wścibski sposób. Chociaż, być może to Libra była zbyt mocno przywiązana do swojej prywatności, tak że jej nieufność do innych zaczynała być przesadnie intensywna.
- Tak, zmierzam do Esów i Floresów, sir. Aczkolwiek nie jest to personalne spotkanie, mam tam po prostu sprawę do załatwienia - odpowiedziała cicho, mając nadzieję, że mężczyzna odpuści sobie dalsze pytania.
Na odpowiedź dotyczącą podziękowań zareagowała tak jak powinna młoda panna w jej wieku, uśmiechnęła się z wdzięcznością i skłoniła skromnie głowę. Co prawda nie można było u niej uświadczyć rumieńca. To nie zdarzało się w jej przypadku praktycznie nigdy. Pytanie o zdrowie ojca było jednym z tych zdań, które w kręgach szlacheckich było słyszane bardzo często, więc odpowiedź miała już praktycznie wyrytą na pamięć.
- Dziękuję za troskę, Lordzie Carrow. Z ojcem wszystko w porządku. Mimo wieku wciąż utrzymuje doskonałą formę - skwitowała krótko, nie chcąc się zbytnio rozgadywać.
Regulus Black rzeczywiście trzymał się doskonale, jednakże nawet gdyby tak nie było, odpowiedź Libry brzmiałaby tak samo. Jej ojciec również był zdania, że dzielenie się prywatnymi informacjami podczas przypadkowej rozmowy na Pokątnej to głupota. Nawet jeśli był to przedstawiciel przyjaznego Blackom rodu, jak to było w przypadku Deimosa.
Jest jednakże prawdą, a również i dość powszechnie znaną opinią się szerzy w świecie Czarodziejskim, że lordowie Carrow to poczciwe gaduły są. I może pan Adrien lord-bez-ziemi najwięcej się przyczynił do tej opini, ale faktem jest, że właśnie tak się czasami mówi o Carrowach. Dlatego wścibski lord Deimos nie dziwi, nie dziwi on również sam siebie, chociaż może powinien.
Co go tak ta panna Black obchodzi. Przecież nie lubi rozmawiać z obcymi, panienkami, a do tego na ulicy. Ma inne zajęcia, zajęć pęłno. Musi wróciić już na wieś, po co zagaduje młodą pannę Black.
- Książki to wspaniali kompani, moja młoda żona oczy sobie psuje na zaczytywaniu się w księgach. Czy panienka zna się na guście młodych dam? Mógłbym przy okazji sprawić jakiś prezent lady Carrow, ale niestety nie znam się na tych smakołykach - czy to była mocno zakamuflowana prośba o pomoc? Najwyraźniej tak i lepiej, aby się panna Black zgodziła, bo Deimos nie przyzna się, że szedł do księgarni tylko po to, aby ją odprowadzić.
A właśnie, to nie wypada tak się pod rączką prowadzić chyba, także jakoś się ze swoich ramion oswobodzili zaraz i już mogli iść całkiem elegancko, ale bardzo wciąż obok siebie.
- W czasie zaistniałych okoliczności, moja troska jest chyba jasna - dał jej znać, że wciąż tak samo jak wszyscy inni przeżywa Sabatowy pogrom. Jak dobrze, że zmarło się tam Averemu a nie innemu Regulusowi, jak pan Black.
- Każda dama jest inna, sir. Nie wiem jakie tematy najbardziej interesują Lady Carrow, ale myślę, że można by wybrać coś z literatury pięknej. Mało której kobiecie nie spodobałby się dobry tom poezji, bądź interesująca proza.
Libra doradziła to, chociaż sama dobrze wiedziała, że osobiście nie lubiła poezji i tak zwanej sztuki pisanej. Nie znając zainteresowań żony Deimosa postanowiła posłużyć się stereotypami młodej arystokratki, w końcu pytanie dotyczyło gustu młodych dam ogółem. Sama jednak po literaturę piękną sięgała rzadko, tylko po to by dopasować się do tych właśnie stereotypów.
Była zadowolona, kiedy Lord Carrow zdecydował się ją puścić i mogli kontynuować drogę z odrobinę większym dystansem. Na wspomnienie o Sabacie jedynie spuściła wymownie głowę, w ten sposób okazując smutek, taką miała przynajmniej nadzieję. Nie chciała wypowiadać się na ten temat. To była tragedia, oczywiście, ale ostatnio mówi się o tym w każdej sytuacji i chciałaby chociaż w drodze do księgarni od tego odpocząć.