Izolatka
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
Izolatka
To nie jest zwykłe pomieszczenie. Odseparowane od głównego skupiska pokoi, gabinetów, a tym bardziej bez dostępu dla kursantów i stażystów. Chronione zaklęciem i w razie konieczności obstawione przez wykwalifikowanych aurorów. A wszystko dla obecności – zazwyczaj niebezpiecznych jednostek lub rzeczy.
Miejsce jest wąskie, mieszące w sobie minimalną listę urządzeń stanowiące jedyne towarzystwo osadzonego lokatora. Wąskie łóżko, przytwierdzona do ściany półka, służąca także za stół, jeden stołek i coś na kształt toalety. Drzwi zawierają blokowanego, przeszklonego judasza, widocznego tylko przy użyciu odpowiedniego zaklęcia ochronnego. Czasem stosowane do przesłuchań.
Miejsce jest wąskie, mieszące w sobie minimalną listę urządzeń stanowiące jedyne towarzystwo osadzonego lokatora. Wąskie łóżko, przytwierdzona do ściany półka, służąca także za stół, jeden stołek i coś na kształt toalety. Drzwi zawierają blokowanego, przeszklonego judasza, widocznego tylko przy użyciu odpowiedniego zaklęcia ochronnego. Czasem stosowane do przesłuchań.
13 marca? (piątek)
Szlag.
Jedno słowo opisywało całą sytuację, która na łeb na szyję wyrywała się spod kontroli. I nie bez powodu nawet w gazecie czytał ostrzeżenia i 13-sto piątkowych, zbieżnych magicznych anomalii. szczęście - chociaż wciąż określano jako pojęcie względne, dzisiaj miało swój wyjątkowy deficyt. A zaczęło się od śmiechu.
Skrzekliwy, mocno przepalony głos - prawdopodobnie od ilości wypalanego tytoniu - rozbrzmiał w uliczce, którą Skamander wraz z cotygodniowym, aurorskim partnerem - Victorem - wartowali. A śmiech był na tyle charakterystyczny, że obaj, jak na komendę zerwali się szukając źródła i bardzo znajomej tożsamości. Freak jak szumnie nazywał się dealer, ostatnimi czasu mocno angażował się w...coś więcej niż zwykłe używki.
Śnieżka była narkotykiem nielegalnym nie tylko ze względu na swoje niszczące właściwości. Tworzona z bólu, krwi i cierpienia, substancja której sercem było...serce wili. Skamander znał przynajmniej jedną wilę i coś gniewnie przewracało się w nim, gdy pomyślał, że mogłaby się stać jej krzywda, tylko dlatego, że ktoś chciał na tym zarobić. W porozumieniu z drugim aurorwm - bez namysłu ruszyli w pościg i dorwali gnoja, petryfikując go nim zwiał jednym z przejść. I początkowo wydawało się, że pech ominął ich, darując im całkiem przyjemny prezent - kolejną zamknięta, parszywą mordę. Wszystko układało się - przynajmniej do czasu, gdy przenieśli się z podejrzanym do Ministerstwa. Przeszukany powtórnie w jednej z sal przesłuchań wykazał na ciele...dziwne plamy, które paniką rozlały się wśród funkcjonariuszy.
Gorszopryszczka?
Wciąż nieprzytomny jegomość został w trybie natychmiastowym przeteleportowany do izolatki, razem ze Skamanderem, który warował przy wejściu, jak pies, któremu zamknięto drogę ucieczki. I tak właściwie się czuł. Natychmiast też zostały powiadomione służby uzdrowicielskie, a Samuel odetchnął z ulgą dopiero wtedy, gdy na miejscu pojawił się jego przyjaciel - Adrien Carrow. To on został skierowany, by sprawdzić sprawę i - zażegnać widmo epidemii - bo i takie głosy chodziły, chociaż te skrzętnie izolowano. Auro miał nadzieję - wielką - że ta kawalkada pechowej karuzeli - w końcu się skończy, a on będzie mógł się zająć czymś więcej, niż pilnowaniem - prawdopodobnie - zarażonego magiczną chorobą.
Szlag.
Jedno słowo opisywało całą sytuację, która na łeb na szyję wyrywała się spod kontroli. I nie bez powodu nawet w gazecie czytał ostrzeżenia i 13-sto piątkowych, zbieżnych magicznych anomalii. szczęście - chociaż wciąż określano jako pojęcie względne, dzisiaj miało swój wyjątkowy deficyt. A zaczęło się od śmiechu.
Skrzekliwy, mocno przepalony głos - prawdopodobnie od ilości wypalanego tytoniu - rozbrzmiał w uliczce, którą Skamander wraz z cotygodniowym, aurorskim partnerem - Victorem - wartowali. A śmiech był na tyle charakterystyczny, że obaj, jak na komendę zerwali się szukając źródła i bardzo znajomej tożsamości. Freak jak szumnie nazywał się dealer, ostatnimi czasu mocno angażował się w...coś więcej niż zwykłe używki.
Śnieżka była narkotykiem nielegalnym nie tylko ze względu na swoje niszczące właściwości. Tworzona z bólu, krwi i cierpienia, substancja której sercem było...serce wili. Skamander znał przynajmniej jedną wilę i coś gniewnie przewracało się w nim, gdy pomyślał, że mogłaby się stać jej krzywda, tylko dlatego, że ktoś chciał na tym zarobić. W porozumieniu z drugim aurorwm - bez namysłu ruszyli w pościg i dorwali gnoja, petryfikując go nim zwiał jednym z przejść. I początkowo wydawało się, że pech ominął ich, darując im całkiem przyjemny prezent - kolejną zamknięta, parszywą mordę. Wszystko układało się - przynajmniej do czasu, gdy przenieśli się z podejrzanym do Ministerstwa. Przeszukany powtórnie w jednej z sal przesłuchań wykazał na ciele...dziwne plamy, które paniką rozlały się wśród funkcjonariuszy.
Gorszopryszczka?
Wciąż nieprzytomny jegomość został w trybie natychmiastowym przeteleportowany do izolatki, razem ze Skamanderem, który warował przy wejściu, jak pies, któremu zamknięto drogę ucieczki. I tak właściwie się czuł. Natychmiast też zostały powiadomione służby uzdrowicielskie, a Samuel odetchnął z ulgą dopiero wtedy, gdy na miejscu pojawił się jego przyjaciel - Adrien Carrow. To on został skierowany, by sprawdzić sprawę i - zażegnać widmo epidemii - bo i takie głosy chodziły, chociaż te skrzętnie izolowano. Auro miał nadzieję - wielką - że ta kawalkada pechowej karuzeli - w końcu się skończy, a on będzie mógł się zająć czymś więcej, niż pilnowaniem - prawdopodobnie - zarażonego magiczną chorobą.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Ostatnio zmieniony przez Samuel Skamander dnia 26.01.17 17:05, w całości zmieniany 1 raz
W niektórych sprawach wymagany był pośpiech, a w innych...jeszcze większy pośpiech - żadna z tych sytuacji nie podobała się uzdrowicielowi. Było to swego rodzaju ironią, zważywszy na to, że na żadnym innym wydziale niż tym, nad którym trzymał pieczę nie wymagano tak natychmiastowych reakcji. Przynajmniej mit o tym utarł się do tego stopnia, że młody stażysta który wpadł do Adriena z informacją o rzekomym przypuszczeniu groszopryszki w oddziale aurorów miotał się ze strachu i nerwów niczym nafaszerowana wiadrem czekoladowych żab pięciolatka. Nie rozumiał czemu Adrien się uśmiechał i ze stoickim spokojem udał się na miejsce wezwania w asyście dwóch zaufanych uzdrowicieli. Carrow jednak nie bez powodu zwykł nieustannie powtarzać, ze tylko spokój jest w stanie nas zbawić. Błędy ludzkie wynikały z pomyłek, a tym sprzyjał pośpiech. Należało jednocześnie pamiętać o tym, jak bardzo nerwowość była zaraźliwa. Z tych i innych powodów - Adrien starał się zadbać o to by informacja o rzekomym przypadku groszopryszczki nie wyciekła póki nie zostanie potwierdzona. Panika o tejże mogła by sparaliżować nie mały wycinek Ministerstwa. Należało więc działać rozsądnie, z rozwagą, delikatnie. Dlatego też uzdrowiciel przekazał do biura instrukcje o tym by sobie wymyślili jakaś awarię, która pozwoliłaby im na cisze zamknięcie na dziś oddziału.
Gdy, jak niby trzej uzdrowiciele muszkieterowie wpadli do biura, to pomocnicy ordynatora zabrali się za odkażanie i badanie pracowników, którzy przez wzgląd na formalność zmuszeni byli zostać po godzinach dopóki badania nie wykażą, że są czyści. Sam Adrien podążył zaś do podejrzanego. Świadomy był podejmowanego przez siebie ryzyka, jednak taką miał pracę.
Nim pojawił się przed Skamanderem to już w korytarzu dało się słyszeć głos Carrowa który traktował zapobiegawczo powierzchnie dezynfekującymi zaklęciami. Będąc w połowie drogi oddelegował prowadzącego go do szczęściarzy aurora.
- Nie wiedziałem, że świętujesz piątek trzynastego, Sam - w głosie Adriena pobrzmiewało autentyczne rozbawienie - wybaczysz mi, lecz nie podam ci dłoni. Muszę cię traktować jak potencjalnie chorego, czyli właściwie...prawie, jak zawsze - uśmiechnął się serdecznie, żartując sobie z talentu aurora do robienia sobie krzywdy. Zaraz jednak westchnął i spojrzał na człowieka za kratami - ...rozumiem, że to nasz Kłopot. Będzie się miotał...? - podpytał, bo przecież ciężko będzie pobrać od kogoś krew do badań na odległość. Nie żeby to nie było niemożliwe, no ale...są czarodzieje, którzy by ich nie pochwalili.
Gdy, jak niby trzej uzdrowiciele muszkieterowie wpadli do biura, to pomocnicy ordynatora zabrali się za odkażanie i badanie pracowników, którzy przez wzgląd na formalność zmuszeni byli zostać po godzinach dopóki badania nie wykażą, że są czyści. Sam Adrien podążył zaś do podejrzanego. Świadomy był podejmowanego przez siebie ryzyka, jednak taką miał pracę.
Nim pojawił się przed Skamanderem to już w korytarzu dało się słyszeć głos Carrowa który traktował zapobiegawczo powierzchnie dezynfekującymi zaklęciami. Będąc w połowie drogi oddelegował prowadzącego go do szczęściarzy aurora.
- Nie wiedziałem, że świętujesz piątek trzynastego, Sam - w głosie Adriena pobrzmiewało autentyczne rozbawienie - wybaczysz mi, lecz nie podam ci dłoni. Muszę cię traktować jak potencjalnie chorego, czyli właściwie...prawie, jak zawsze - uśmiechnął się serdecznie, żartując sobie z talentu aurora do robienia sobie krzywdy. Zaraz jednak westchnął i spojrzał na człowieka za kratami - ...rozumiem, że to nasz Kłopot. Będzie się miotał...? - podpytał, bo przecież ciężko będzie pobrać od kogoś krew do badań na odległość. Nie żeby to nie było niemożliwe, no ale...są czarodzieje, którzy by ich nie pochwalili.
Adrien Carrow
Zawód : Ordynator oddziału Zakażeń Magicznych
Wiek : 46
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wznosić się i upadać jest rzeczą ludzką. Ważne jest by nie bać się na nowo rozkładać swych skrzydeł i sięgać wyżej.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Miał ochotę kilka razy uderzyć w drzwi izolatki, albo przynajmniej kopnąć, ale wiedział, że podobne zabiegi spotkałyby się tylko z późniejszym? śmiechem i bolesnością kontaktu z twarda powierzchnią. Z drugiej strony, wciąż miał do przesłuchania schwytanego, którego wystarczyło "obudzić". Założone wcześniej, magiczne kajdany, wciąż krępowały jego ruchy, ale Skamander wolał nie ryzykować jeszcze. Musiał zaczekać, aż wysłany uzdrowiciel ogarnie sytuację i...zakończy pechowy piątek. Auror nie widział się w roli pacjenta, a chociaż praca jaką wykonywał, tak często narażała go na niebezpieczeństwo wszelkich urazów - to przesiadywanie w zamkniętych ścianach Munga, po prostu doprowadziłoby go do szału.
Głos, który rozbrzmiał w korytarzu przyniósł Samuelowi niejaką ulgę. Częściową. Nadal uwięziony, nadal przeklinający dzisiejszy dzień i gorzkie zakończenie ich łapanki.
Oparł się plecami o drzwi i po prostu czekał, aż Carrow wybudzi go z narzuconego letargu - Tez o tym nie wiedziałem - odpowiedział kwaśno, nawet nie próbując udawać, że ma paskudny humor - Dzięki - skwitował krzywo, odsuwając się od uzdrowiciela. Był zdecydowanie niezadowolony, ale kierowanie złości w stronę kogoś, kto mógł wyciągnąć go z tak pechowych okoliczności, byłoby czysta głupotą. Zrobił miejsce, przymykając za Adrienem jasne drzwi - Nie będzie, nie byłby w stanie. Wciąż jest spetryfikowany i stan ten utrzymywany jest do tej pory. Jeśli będzie ci to potrzebne - zakończę zaklęcie - przeszedł dalej, zatrzymując się obok leżącego mężczyzny. Jego twarz wciąż wykazywała mimiczne oznaki gniewu, utrwalone tuż przed momentem, jak złapali go aurorzy - Potem i tak muszę go przesłuchać - dodał poważniej, niemal ignorując fakt, że było całkiem niezłe prawdopodobieństwo, że przepytywać go będzie w Mungu. I raczej nie będzie to związane z dochodzeniem.
Niech to się skończy - Chyba, że pozwolisz mi go przepytać teraz - wpadł w kolejne słowa, mrużąc oczy i przyglądając się przestępcy - Nie jestem też pewien, czy nie znajduje się pod wpływem..czegoś - nachylił się nieco bardziej, wciąż nie dotykając leżącego - chodzi mi o narkotyki, nie inne zaklęcia - dodał pośpiesznie, bo wielokrotnie musiał konkretyzować swoje spostrzeżenia. Ale po Freaku, jak szumnie określał się ich "obiekt", można było spodziewać wszystkiego.
Głos, który rozbrzmiał w korytarzu przyniósł Samuelowi niejaką ulgę. Częściową. Nadal uwięziony, nadal przeklinający dzisiejszy dzień i gorzkie zakończenie ich łapanki.
Oparł się plecami o drzwi i po prostu czekał, aż Carrow wybudzi go z narzuconego letargu - Tez o tym nie wiedziałem - odpowiedział kwaśno, nawet nie próbując udawać, że ma paskudny humor - Dzięki - skwitował krzywo, odsuwając się od uzdrowiciela. Był zdecydowanie niezadowolony, ale kierowanie złości w stronę kogoś, kto mógł wyciągnąć go z tak pechowych okoliczności, byłoby czysta głupotą. Zrobił miejsce, przymykając za Adrienem jasne drzwi - Nie będzie, nie byłby w stanie. Wciąż jest spetryfikowany i stan ten utrzymywany jest do tej pory. Jeśli będzie ci to potrzebne - zakończę zaklęcie - przeszedł dalej, zatrzymując się obok leżącego mężczyzny. Jego twarz wciąż wykazywała mimiczne oznaki gniewu, utrwalone tuż przed momentem, jak złapali go aurorzy - Potem i tak muszę go przesłuchać - dodał poważniej, niemal ignorując fakt, że było całkiem niezłe prawdopodobieństwo, że przepytywać go będzie w Mungu. I raczej nie będzie to związane z dochodzeniem.
Niech to się skończy - Chyba, że pozwolisz mi go przepytać teraz - wpadł w kolejne słowa, mrużąc oczy i przyglądając się przestępcy - Nie jestem też pewien, czy nie znajduje się pod wpływem..czegoś - nachylił się nieco bardziej, wciąż nie dotykając leżącego - chodzi mi o narkotyki, nie inne zaklęcia - dodał pośpiesznie, bo wielokrotnie musiał konkretyzować swoje spostrzeżenia. Ale po Freaku, jak szumnie określał się ich "obiekt", można było spodziewać wszystkiego.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Ostatnio zmieniony przez Samuel Skamander dnia 30.04.17 18:16, w całości zmieniany 1 raz
Adrien zdawał się być niewzruszony wobec złego humoru swojego młodszego przyjaciela. Tak właściwie pogodne zmarszczki na jego twarzy zdawały się jedynie pogłębić i wyostrzyć.
- Ależ proszę bardzo - spod jasnych wąsów wyjrzał rządek ząbków i nie, nie było w tym geście nic złośliwego! Uzdrowiciel po prostu w sposób dla siebie naturalny tryskał pogodą ducha, a magia 13-stego zdawała się to wzmacniać.
- W porządku, rozumiem. Zaraz ci powiem co z tego będzie, daj mi tylko chwilę - usłuchał słów Skamandera i odnotował je w głowie zawieszając je w przestworzach swych myśli. Zdawał sobie sprawę, że osadzony pacjent nie bez powodu był osadzony, a biorąc pod uwagę Samuela niemożność zrobienia z nim cokolwiek do momentu wydania osądu sprawia mu najpewniej psychiczny...dyskomfort - tak to nazwijmy.
- Och, hmmm... - splótł ręce za plecami i podszedł kilka kolejnych kroków w stronę spetryfikowanego. Na czole uzdrowiciela pojawiła się zmarszczka zamyślenia, kiedy to uważnie lustrował chorego od stóp po czubek głowy. Wbrew pozorom ciężko było, pomimo unieruchomienia obiektu, postawić jakąkolwiek diagnozę - wiele symptomów choroby pod wpływem zaklęcia była niezauważalna. Obraz się zacierał, lecz...czujne oko Carrowa nie mogło nie dostrzec prawdopodobnie źródła paniki - skrawek wychylającej się zza kołnierza na szyję wysypki. Ta jednak wcale nie musiała być objawem groszopryszki. Wyglądała niejednoznacznie.
- Ogólnie, co do zasady, jeżeli ktoś zgłasza podejrzenie groszopryszczki to w 9 na 10 przypadków tak właściwie okazuje się, że to wcale nie jest groszopryszczka. Wynik działania zasady "dmuchania na zimne" - nie potępiam. Problem polega jednak na tym, że skoro coś brał to badanie krwi jest bezsensu bo wynik na bytność wirusa będzie niejednoznaczny - nałożył na siebie usta tworząc wąską kreskę, zupełnie jakby niemo mówił "problematyczne, prawda?". Zaraz potem zrobił kilka kroków i usiadł na miejscu do tego przeznaczonym - Gdzie go sobie znaleźliście, jak długo go trzymacie? Co do proszków - podejrzewacie coś konkretnego czy w tej sprawie tu się właśnie znajduje? - nie pytał o to kiedy się zorientowali że coś z nim nie tak - założył, że to był ten moment w którym się z nim skontaktowano. Dobrze byłoby jednak zawęzić rozpiętość potencjalnie wirujących w jego ciele magicznych składników uzależniających. Właściwie widział w tym wszystkim bardziej zatrucie środkami odurzającymi niż groszopryszczkę. Za mało objawów. Nawet rzucenie kilku diagnostycznych zaklęć nie pozwoliły mu rozjaśnić sytuacji.
- Cóż...rób co do ciebie należy, Skamander. Poobserwuję. Za mało mam danych by móc coś osądzić, lecz na chwilę obecną pochylałbym się nad zatruciem niemniej...staraj się z nim za bardzo nie spoufalać. Wcale nie wykluczyłem wirusa - uśmiechnął się pogodnie, zachęcająco.
- Ależ proszę bardzo - spod jasnych wąsów wyjrzał rządek ząbków i nie, nie było w tym geście nic złośliwego! Uzdrowiciel po prostu w sposób dla siebie naturalny tryskał pogodą ducha, a magia 13-stego zdawała się to wzmacniać.
- W porządku, rozumiem. Zaraz ci powiem co z tego będzie, daj mi tylko chwilę - usłuchał słów Skamandera i odnotował je w głowie zawieszając je w przestworzach swych myśli. Zdawał sobie sprawę, że osadzony pacjent nie bez powodu był osadzony, a biorąc pod uwagę Samuela niemożność zrobienia z nim cokolwiek do momentu wydania osądu sprawia mu najpewniej psychiczny...dyskomfort - tak to nazwijmy.
- Och, hmmm... - splótł ręce za plecami i podszedł kilka kolejnych kroków w stronę spetryfikowanego. Na czole uzdrowiciela pojawiła się zmarszczka zamyślenia, kiedy to uważnie lustrował chorego od stóp po czubek głowy. Wbrew pozorom ciężko było, pomimo unieruchomienia obiektu, postawić jakąkolwiek diagnozę - wiele symptomów choroby pod wpływem zaklęcia była niezauważalna. Obraz się zacierał, lecz...czujne oko Carrowa nie mogło nie dostrzec prawdopodobnie źródła paniki - skrawek wychylającej się zza kołnierza na szyję wysypki. Ta jednak wcale nie musiała być objawem groszopryszki. Wyglądała niejednoznacznie.
- Ogólnie, co do zasady, jeżeli ktoś zgłasza podejrzenie groszopryszczki to w 9 na 10 przypadków tak właściwie okazuje się, że to wcale nie jest groszopryszczka. Wynik działania zasady "dmuchania na zimne" - nie potępiam. Problem polega jednak na tym, że skoro coś brał to badanie krwi jest bezsensu bo wynik na bytność wirusa będzie niejednoznaczny - nałożył na siebie usta tworząc wąską kreskę, zupełnie jakby niemo mówił "problematyczne, prawda?". Zaraz potem zrobił kilka kroków i usiadł na miejscu do tego przeznaczonym - Gdzie go sobie znaleźliście, jak długo go trzymacie? Co do proszków - podejrzewacie coś konkretnego czy w tej sprawie tu się właśnie znajduje? - nie pytał o to kiedy się zorientowali że coś z nim nie tak - założył, że to był ten moment w którym się z nim skontaktowano. Dobrze byłoby jednak zawęzić rozpiętość potencjalnie wirujących w jego ciele magicznych składników uzależniających. Właściwie widział w tym wszystkim bardziej zatrucie środkami odurzającymi niż groszopryszczkę. Za mało objawów. Nawet rzucenie kilku diagnostycznych zaklęć nie pozwoliły mu rozjaśnić sytuacji.
- Cóż...rób co do ciebie należy, Skamander. Poobserwuję. Za mało mam danych by móc coś osądzić, lecz na chwilę obecną pochylałbym się nad zatruciem niemniej...staraj się z nim za bardzo nie spoufalać. Wcale nie wykluczyłem wirusa - uśmiechnął się pogodnie, zachęcająco.
Adrien Carrow
Zawód : Ordynator oddziału Zakażeń Magicznych
Wiek : 46
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wznosić się i upadać jest rzeczą ludzką. Ważne jest by nie bać się na nowo rozkładać swych skrzydeł i sięgać wyżej.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Panowanie nad gniewem było trudną sztuką, szczególnie, gdy nie miało się dużego wpływu na przebieg wydarzeń. A w takiej sytuacji został postawiony Samuel. Złość burzyła krew, ale musiał hamować zapędy. Zderzenie się z nokturnowym szczurem i zostawienie ich w zamkniętym pomieszczeniu - nie tak sobie wyobrażał. Przesłuchania rządziły się swoimi prawami, ale nie wpisywało się w to oczekiwanie na ocenę uzdrowiciela do zdatności..."użycia".
- Masz tych chwil ile chcesz - poruszył spiętym ramieniem, próbując się nie przyglądać działaniom Carrowa. Zamiast tego zawinął kilkukrotnie rękaw koszuli, odsłaniając całe przedramię. Było lekko zaczerwienione, ale nie doszukał się żadnej wysypki. Minę miał nietęgą. Wykrzywione kąciki ust sugerowały przynajmniej irytację, a cichy pomruk uzdrowiciela skwitował tylko zapobiegawczym westchnieniem.
- W Ministerstwie to raczej coś więcej niż dmuchanie na zimne. JEŚLI to rzeczywiście ma coś wspólnego z tym cholernym, magicznym wirusem - to leżymy i kwiczymy jak głodne bahanki - zapobiegawczo podsunął drugi mankiet koszuli i stanął obok Adriena - a teraz, możesz coś zrobić? - wcale go nie pocieszały słowa starszego mężczyzny. Zacisnął dłonie przed sobą, uderzając rytmicznie w zaciśniętą w palcach różdżkę.
Powędrował wzrokiem za przyjacielem, który ze spokojem usadowił się na prostym krześle, które jęknęło skrzypnięciem pod ciężarem siadającego. Skamander zatrzymał wzrok na na twarzy towarzysza, próbując z jasnych źrenic wyczytać cokolwiek więcej, co bardziej jednoznacznie potwierdziło, bądź zaprzeczyło jego pechowym przypuszczeniom. Wolał prawdę - jakąkolwiek, niż ciągłe zawieszenie w niepewności. I chyba to najbardziej go wściekało.
- Dorwaliśmy go dzisiaj - przeniósł spojrzenie na zbiega, który nieporuszony, wciąż wpatrywał się gdzieś w przestrzeń sufitu - a co do środków, którymi mógł się odurzyć...to spektrum jest bardzo szerokie - zwarł usta w ciężkiej do określenia, gniewnej zadumie - od wróżkowego pyłu, po ośle ziele i...śnieżkę - ostatnie słowo prawie wypluł, a czarna brew zadygotała, gdy rzucał wzrokowymi piorunami w stronę zatrzymanego - Ale o swoich chwalebnych dokonaniach - twarde słowa zawisły w powietrzu, gdy Skamander nachylił się nad spetryfikowanym parszywcem - powinien opowiedzieć sam - wysunął przed sobą różdżkę, by płynnie wypowiedzieć pierwszą inkantację - Esposas - nie miał zamiaru ryzykować, by świr na prochach wpadł na genialny sposób atakowania kogokolwiek z obecnych. I dopiero, gdy magiczne kajdany oplotły przeguby rąk i dłoni "Freaka", Samuel zdjął zaklęcie petryfikujące.
Z ust schwytanego wypełzło przeciągłe westchnienie, ale to Samuel odezwał się pierwszy - Na pewno słyszałeś wszystko A teraz grzecznie odpowiedz panu uzdrowicielowi, inaczej zatrzymamy cię w tej izolatce, aż...przestaniesz potrzebować jakiejkolwiek pomocy - nie żartował. Mówił wyraźnie, ale zaciskając szczęki lekko zgrzytając zębami - Co brałeś.
- Wszyyystko - gardłowy śmiech rozległ się w ciasnym pomieszczeniu, odbijając się od ścian niczym nieznośne echo - Co brałeś ostatnio - nie mógł dać się sprowokować, albo...nie podjudzić naćpanej wizji.
- Masz tych chwil ile chcesz - poruszył spiętym ramieniem, próbując się nie przyglądać działaniom Carrowa. Zamiast tego zawinął kilkukrotnie rękaw koszuli, odsłaniając całe przedramię. Było lekko zaczerwienione, ale nie doszukał się żadnej wysypki. Minę miał nietęgą. Wykrzywione kąciki ust sugerowały przynajmniej irytację, a cichy pomruk uzdrowiciela skwitował tylko zapobiegawczym westchnieniem.
- W Ministerstwie to raczej coś więcej niż dmuchanie na zimne. JEŚLI to rzeczywiście ma coś wspólnego z tym cholernym, magicznym wirusem - to leżymy i kwiczymy jak głodne bahanki - zapobiegawczo podsunął drugi mankiet koszuli i stanął obok Adriena - a teraz, możesz coś zrobić? - wcale go nie pocieszały słowa starszego mężczyzny. Zacisnął dłonie przed sobą, uderzając rytmicznie w zaciśniętą w palcach różdżkę.
Powędrował wzrokiem za przyjacielem, który ze spokojem usadowił się na prostym krześle, które jęknęło skrzypnięciem pod ciężarem siadającego. Skamander zatrzymał wzrok na na twarzy towarzysza, próbując z jasnych źrenic wyczytać cokolwiek więcej, co bardziej jednoznacznie potwierdziło, bądź zaprzeczyło jego pechowym przypuszczeniom. Wolał prawdę - jakąkolwiek, niż ciągłe zawieszenie w niepewności. I chyba to najbardziej go wściekało.
- Dorwaliśmy go dzisiaj - przeniósł spojrzenie na zbiega, który nieporuszony, wciąż wpatrywał się gdzieś w przestrzeń sufitu - a co do środków, którymi mógł się odurzyć...to spektrum jest bardzo szerokie - zwarł usta w ciężkiej do określenia, gniewnej zadumie - od wróżkowego pyłu, po ośle ziele i...śnieżkę - ostatnie słowo prawie wypluł, a czarna brew zadygotała, gdy rzucał wzrokowymi piorunami w stronę zatrzymanego - Ale o swoich chwalebnych dokonaniach - twarde słowa zawisły w powietrzu, gdy Skamander nachylił się nad spetryfikowanym parszywcem - powinien opowiedzieć sam - wysunął przed sobą różdżkę, by płynnie wypowiedzieć pierwszą inkantację - Esposas - nie miał zamiaru ryzykować, by świr na prochach wpadł na genialny sposób atakowania kogokolwiek z obecnych. I dopiero, gdy magiczne kajdany oplotły przeguby rąk i dłoni "Freaka", Samuel zdjął zaklęcie petryfikujące.
Z ust schwytanego wypełzło przeciągłe westchnienie, ale to Samuel odezwał się pierwszy - Na pewno słyszałeś wszystko A teraz grzecznie odpowiedz panu uzdrowicielowi, inaczej zatrzymamy cię w tej izolatce, aż...przestaniesz potrzebować jakiejkolwiek pomocy - nie żartował. Mówił wyraźnie, ale zaciskając szczęki lekko zgrzytając zębami - Co brałeś.
- Wszyyystko - gardłowy śmiech rozległ się w ciasnym pomieszczeniu, odbijając się od ścian niczym nieznośne echo - Co brałeś ostatnio - nie mógł dać się sprowokować, albo...nie podjudzić naćpanej wizji.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
W przeciwieństwie do Skamandera, Adrien jako człowiek na co dzień obcujący z niepewnością, niedopowiedzeniami, wątpliwościami - zachowywał spokój wobec obcego stanu niewiedzy. Co prawda sprawa mogła dotyczyć niebezpiecznej, przewlekłej zakaźnej choroby, lecz presja związana ze świadomością tego nie robiła jakiegokolwiek wrażenia na uzdrowicielu. Wszystko na chwilę obecną mogło mieć miejsce. Jego zadaniem była próba rozszyfrowania co faktycznie ma. Ze stoickim spokojem wyłapywał więc szczegóły będąc głuchym i ślepym na narowistość Skamandera. Nie ignorował go - co to to nie, po prostu ponaglenia z jego strony nie mogły i nie dosięgały Carrowa, którego to nawet bawiło. Ech, młodość prawda...?
- Spokojnie ogierze, jeszcze zdołasz pobiegać na padoku - zażartował, nie spuszczając wzroku z obiektu i nie przerywając analizy zachodzącej w czaszce. Dopiero w momencie skierowania się na siedzisko przeniósł spojrzenie na przedramię aurora nie komentując dostrzeżonego na nim podrażnienia. Przynajmniej jeszcze nie. Teraz przyszła pora na pytania.
- A gdzie...? Port? Doki? Nokturn? Magiczny, czy mugolski świat? Ustaliliście już może gdzie mieszka? - powtórzył pytanie, konkretyzując je przy okazji. Było kluczowe - Jeśli było to miejsce w miarę zagęszczone, magiczne to niemożliwe by cierpiał na groszopryszczkę. Biorąc pod uwagę jego stan mielibyśmy w przeciągu tygodnia zdecydowanie więcej zgłoszeń, a nie mieliśmy - wyjaśnił. Inna sprawa, jakby to były mugolskie tereny. Nie-czarodzieje nie byli podatni na to magiczne zakażenie i jeszcze - Mówiąc dorwaliście masz na myśli to że przy tym uczestniczyłeś? - zagaił dodatkowo, obserwując z miejsca poczynania młodszego czarodzieja. Informacja o wielorakich substancjach znajdujących się w organizmie więźnia, wcale w niczym nie pomagała. I jeszcze deklaracja osadzonego...Adrien zachowując profesjonalizm przyglądał mu się w ciszy. Ten wyraźnie wciąż był pod wpływem...
- Złapaliście go wczoraj, trzymacie go dobę, a go wciąż trzyma... - to było smutne. Carrow westchnął podnosząc się z miejsca. Ruchem różdżki przetransformował krzesło w misę - Przyciśnij go na kolana i trzymaj, Skamander - zasugerował podsuwając stopą misę, a potem celując w więźnia wyinkantował zaklęcie ratujące żołądek czyli...wywołujące wymioty, nakładając kolejnym ruchem nadgarstka czar Vensistero Horribilis, mający zniwelować wpływ substancji na organizm chorego.
- Spokojnie ogierze, jeszcze zdołasz pobiegać na padoku - zażartował, nie spuszczając wzroku z obiektu i nie przerywając analizy zachodzącej w czaszce. Dopiero w momencie skierowania się na siedzisko przeniósł spojrzenie na przedramię aurora nie komentując dostrzeżonego na nim podrażnienia. Przynajmniej jeszcze nie. Teraz przyszła pora na pytania.
- A gdzie...? Port? Doki? Nokturn? Magiczny, czy mugolski świat? Ustaliliście już może gdzie mieszka? - powtórzył pytanie, konkretyzując je przy okazji. Było kluczowe - Jeśli było to miejsce w miarę zagęszczone, magiczne to niemożliwe by cierpiał na groszopryszczkę. Biorąc pod uwagę jego stan mielibyśmy w przeciągu tygodnia zdecydowanie więcej zgłoszeń, a nie mieliśmy - wyjaśnił. Inna sprawa, jakby to były mugolskie tereny. Nie-czarodzieje nie byli podatni na to magiczne zakażenie i jeszcze - Mówiąc dorwaliście masz na myśli to że przy tym uczestniczyłeś? - zagaił dodatkowo, obserwując z miejsca poczynania młodszego czarodzieja. Informacja o wielorakich substancjach znajdujących się w organizmie więźnia, wcale w niczym nie pomagała. I jeszcze deklaracja osadzonego...Adrien zachowując profesjonalizm przyglądał mu się w ciszy. Ten wyraźnie wciąż był pod wpływem...
- Złapaliście go wczoraj, trzymacie go dobę, a go wciąż trzyma... - to było smutne. Carrow westchnął podnosząc się z miejsca. Ruchem różdżki przetransformował krzesło w misę - Przyciśnij go na kolana i trzymaj, Skamander - zasugerował podsuwając stopą misę, a potem celując w więźnia wyinkantował zaklęcie ratujące żołądek czyli...wywołujące wymioty, nakładając kolejnym ruchem nadgarstka czar Vensistero Horribilis, mający zniwelować wpływ substancji na organizm chorego.
Adrien Carrow
Zawód : Ordynator oddziału Zakażeń Magicznych
Wiek : 46
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wznosić się i upadać jest rzeczą ludzką. Ważne jest by nie bać się na nowo rozkładać swych skrzydeł i sięgać wyżej.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wartko płynąca w żyłach Samuela krew, wciąż dudniła mu w uszach. Przypominała, że zagrożenie nie minęło i ciało aurora pozostawało w nieustającym napięciu, jakby w oczekiwaniu. Na finał? Nie potrafił pozbyć się gniewnej iskry, która wciąż plątała mu się w oczach, ale wytrącanie się z równowagi mogło doprowadzić przynajmniej do przedłużającej się obecności w izolatce.
- Najpierw go wypuście na ten padok - skwitował tylko, by wykrzywić usta w kwadratowym uśmiechu, pozbawionym radości. Splótł ramiona przed sobą, próbując skupić się na ograniczeniu ruchów. Złapał spojrzenie uzdrowiciela i podążył wzrokiem do własnego, odsłoniętego ramienia i mimowolnie zmarszczył brwi, dostrzegając zaczerwienienie - Bliskie spotkanie ze ścianą - odpowiedział na niezadane pytanie. Szamotanina ze ściganym, nie ograniczyła się tylko do magicznej walki. Skubaniec potrafił być szybki. Niestety.
Rozluźnił dłonie na nowo i przeszedł bliżej delikwenta - Doki, ale nasza część magiczna - odpowiedział rzeczowo, w końcu zbierając w całość standardowe procedury - i ciężko stwierdzić, czy ma jakiekolwiek stałe miejsce zamieszkania. Trafialiśmy na różne meliny, a w ostatniej złapaliśmy trop nieco większej sprawy niż zazwyczaj. Śnieżka - To niezbyt często odwiedzana część - zacisnął usta i przechylił głowę - to łachudra - prawie wypluł słowo. Wcześniej uznałby go tylko za mało znaczącą jednostkę przestępczą. Po ostatnich wydarzeniach, musiał diametralnie zmienić zdanie - Nawet jeśli cokolwiek by się działo w okolicy, szukaliby pomocy bardziej...nieoficjalnie - tym bardziej teraz, gdy granica między światem przestępczym a "normalnym" została tak silnie podzielona, zepchnięta?
- Tak. Brałem udział w akcji - kiwnął głową - myślisz, że siedziałbym z tym ścierwem w jednym pomieszczeniu, gdyby tak nie było? - nachylił się nad schwytanym, który bełkotał coś o ilości i jakości kolejnych specyfików. Jak na ćpuna, była całkiem szczery, ale w żadnym wypadku nie pomagał - Ktoś musiał z nim być i przesłuchać - zwrócił się do Adriena, chociaż wciąż przyglądał się więźniowi.
- Nie wczoraj - spojrzał na starszego mężczyznę - dziś rano - i z tymi słowami złapał "Freaka" za kołnierz koszuli, ściągając go z prowizorycznego łózka. Drugą dłonią przytrzymał ramię i i docisnął plecy, by jegomość nie szarpał się zbyt mocno. I zdecydowanie nie miał zamiaru go puszczać. Bez większego wyrazu przyglądał się, jak uzdrowiciel inkantuje kolejne zaklęcia. Więźniem szarpnęło, gdy ruszyły go torsje a zawartość żołądka chlusnęła do misy. Samuel nie poruszył się nawet wtedy, chociaż zapach uderzył intensywną wonią mdłości.
- Podrobiona śnieżka - wycharczał zawieszony nad naczyniem, plując kolejną dawkę substancji - Nie moja - padły kolejne wyrazy, które brzmiały całkiem przytomnie, pozbawione brzydkiej chrypy, która wcześniej zdobiła wypowiedzi.
- Najpierw go wypuście na ten padok - skwitował tylko, by wykrzywić usta w kwadratowym uśmiechu, pozbawionym radości. Splótł ramiona przed sobą, próbując skupić się na ograniczeniu ruchów. Złapał spojrzenie uzdrowiciela i podążył wzrokiem do własnego, odsłoniętego ramienia i mimowolnie zmarszczył brwi, dostrzegając zaczerwienienie - Bliskie spotkanie ze ścianą - odpowiedział na niezadane pytanie. Szamotanina ze ściganym, nie ograniczyła się tylko do magicznej walki. Skubaniec potrafił być szybki. Niestety.
Rozluźnił dłonie na nowo i przeszedł bliżej delikwenta - Doki, ale nasza część magiczna - odpowiedział rzeczowo, w końcu zbierając w całość standardowe procedury - i ciężko stwierdzić, czy ma jakiekolwiek stałe miejsce zamieszkania. Trafialiśmy na różne meliny, a w ostatniej złapaliśmy trop nieco większej sprawy niż zazwyczaj. Śnieżka - To niezbyt często odwiedzana część - zacisnął usta i przechylił głowę - to łachudra - prawie wypluł słowo. Wcześniej uznałby go tylko za mało znaczącą jednostkę przestępczą. Po ostatnich wydarzeniach, musiał diametralnie zmienić zdanie - Nawet jeśli cokolwiek by się działo w okolicy, szukaliby pomocy bardziej...nieoficjalnie - tym bardziej teraz, gdy granica między światem przestępczym a "normalnym" została tak silnie podzielona, zepchnięta?
- Tak. Brałem udział w akcji - kiwnął głową - myślisz, że siedziałbym z tym ścierwem w jednym pomieszczeniu, gdyby tak nie było? - nachylił się nad schwytanym, który bełkotał coś o ilości i jakości kolejnych specyfików. Jak na ćpuna, była całkiem szczery, ale w żadnym wypadku nie pomagał - Ktoś musiał z nim być i przesłuchać - zwrócił się do Adriena, chociaż wciąż przyglądał się więźniowi.
- Nie wczoraj - spojrzał na starszego mężczyznę - dziś rano - i z tymi słowami złapał "Freaka" za kołnierz koszuli, ściągając go z prowizorycznego łózka. Drugą dłonią przytrzymał ramię i i docisnął plecy, by jegomość nie szarpał się zbyt mocno. I zdecydowanie nie miał zamiaru go puszczać. Bez większego wyrazu przyglądał się, jak uzdrowiciel inkantuje kolejne zaklęcia. Więźniem szarpnęło, gdy ruszyły go torsje a zawartość żołądka chlusnęła do misy. Samuel nie poruszył się nawet wtedy, chociaż zapach uderzył intensywną wonią mdłości.
- Podrobiona śnieżka - wycharczał zawieszony nad naczyniem, plując kolejną dawkę substancji - Nie moja - padły kolejne wyrazy, które brzmiały całkiem przytomnie, pozbawione brzydkiej chrypy, która wcześniej zdobiła wypowiedzi.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Słuchał marudzenia niecierpliwiącego się Skamandera i tym razem skwitował je delikatnym uśmieszkiem rozbawienia. Adrien sam nigdy nie należał do grona tych w gorącej wodzie kąpanych, jednak z zainteresowaniem przyglądał się, a nawet podjudzał jednostki wykazujące podobną cechę charakteru. Bywało to zabawne. Na szczęście uzdrowiciel lubił aurora więc nie zamierzał się nad nim znęcać w celach eksperymentalnych. Tym bardziej, że miał do zbadania ciekawszy przypadek. Zadumał się nad nim i ze spokojem przyjął wzmiankę o hobbistycznie-ściennych zapędach przyjaciela. Oznaczało to że zmiana skórna została wywołana w sposób mechaniczny. Podrażniona skóra wskazywała na lekki stan infekcji wywołany niedbałą pielęgnacją, lecznic poza tym. Gdy to ustalił ponownie skupił się na przetrzymywanym będąc z chwili na chwilę co raz bardziej przekonany, że wcale nie mado czynienia z groszopryszczką czy też inną chorobą zakaźną.
- Niewątpliwie. Jednak to nie jest złamana ręka czy noga. Zanim zdałby sobie sprawę z tego, że coś mu dolega, że potrzebuje pomocy, jeszcze przed tym, jak wykazywał bezobjawowość - byłby w stanie nieświadomie zarażać. Nawet jeśli zaraz rozprzestrzeniałaby się w hermetycznym środowisku sięgającym po pomoc, jak to ładnie ująłeś, w sposób nieoficjalny to wątpliwym jest że nie poniosłoby się to echem informacja o kilkunastu-kilkudziesięciu chorych na groszopryszkę. To trochę jak w tym waszym aurorskim świecie - czasami ktoś da jakiś cynk, macie swoje kontakty, źródła...Tak my w swoim, uzdrowicielskim również posiadamy swoje głosy. Pewną ironią losu jest to, że na starość ma się ich w głowie coraz więcej - wyjaśnił spokojnie, uśmiechając się pod koniec konspiracyjnie niczym dziecko, że wie coś czego inni mogą nie wiedzieć. taka jednak była prawda. Uzdrowiciele się znali i te znajomości nie ograniczały się jedynie do munga. Wychodziły poza niego i rozlewały po świecie zawiłą siatką powiązań.
- ...myślisz, że siedziałbym z tym ścierwem w jednym pomieszczeniu, gdyby tak nie było?
- Ja tego nie powiedziałem - Wzruszył niewinnie ramionami, bo to przecież nie tak, że śmiałby śmieć posądzać Samuela o jakieś masochistyczne skłonności z naleciałościami pracoholizmu. Co to to tonie. W końcu był poważnym panem ordynatorem, prawda? Dość niefortunnie się jednak składało, że wiązało się to czasami z badaniem czyichś wymiocin. W skupieniu przyglądał się kolejnym, coraz to świeższym próbkom wydobywającym się z wnętrza podejrzanego. Towarzyszące temu dźwięki i aromaty nie robiły na nim wrażenia. Nie tak bardzo jak towarzyszące temu kolory. Wymiociny zmieniały w sposób nienaturalny barwy, niczym połyskująca plama oleju. Adrien przykucną i w tym samym momencie przestępca po raz kolejny się odezwał. Najwyraźniej zaklęcie okazało się dla niego niebywałą torturą choć miało uratować mu życie. Wszystko stało się nagle dziecinne proste.
- Struł się. Być może do produkcji narkotyku użyto substancji, która wywołuje silną reakcję alergiczną objawiającą się wysypką, owrzodzeniem przypominającym groszopryszkę. Cała reszta jest charakterystycznymi objawami przedawkowania. Organizm lubi się bronić na różne sposoby - zamilkł na chwilę gdy prostował nogi - Dobrze byłoby przetransportować do Munga. Tu za bardzo nie ma warunków by go oczyścić i nie wiemy też nic o możliwych skutkach ubocznych które mogą jeszcze wystąpić. Chyba że spotkałeś się już z czymś takim jak podrobiona śnieżka i możesz mi podpowiedzieć co może znajdować się w jej składzie? - dla uzdrowiciela to była nowość
[bylobrzydkobedzieladnie]
- Niewątpliwie. Jednak to nie jest złamana ręka czy noga. Zanim zdałby sobie sprawę z tego, że coś mu dolega, że potrzebuje pomocy, jeszcze przed tym, jak wykazywał bezobjawowość - byłby w stanie nieświadomie zarażać. Nawet jeśli zaraz rozprzestrzeniałaby się w hermetycznym środowisku sięgającym po pomoc, jak to ładnie ująłeś, w sposób nieoficjalny to wątpliwym jest że nie poniosłoby się to echem informacja o kilkunastu-kilkudziesięciu chorych na groszopryszkę. To trochę jak w tym waszym aurorskim świecie - czasami ktoś da jakiś cynk, macie swoje kontakty, źródła...Tak my w swoim, uzdrowicielskim również posiadamy swoje głosy. Pewną ironią losu jest to, że na starość ma się ich w głowie coraz więcej - wyjaśnił spokojnie, uśmiechając się pod koniec konspiracyjnie niczym dziecko, że wie coś czego inni mogą nie wiedzieć. taka jednak była prawda. Uzdrowiciele się znali i te znajomości nie ograniczały się jedynie do munga. Wychodziły poza niego i rozlewały po świecie zawiłą siatką powiązań.
- ...myślisz, że siedziałbym z tym ścierwem w jednym pomieszczeniu, gdyby tak nie było?
- Ja tego nie powiedziałem - Wzruszył niewinnie ramionami, bo to przecież nie tak, że śmiałby śmieć posądzać Samuela o jakieś masochistyczne skłonności z naleciałościami pracoholizmu. Co to to tonie. W końcu był poważnym panem ordynatorem, prawda? Dość niefortunnie się jednak składało, że wiązało się to czasami z badaniem czyichś wymiocin. W skupieniu przyglądał się kolejnym, coraz to świeższym próbkom wydobywającym się z wnętrza podejrzanego. Towarzyszące temu dźwięki i aromaty nie robiły na nim wrażenia. Nie tak bardzo jak towarzyszące temu kolory. Wymiociny zmieniały w sposób nienaturalny barwy, niczym połyskująca plama oleju. Adrien przykucną i w tym samym momencie przestępca po raz kolejny się odezwał. Najwyraźniej zaklęcie okazało się dla niego niebywałą torturą choć miało uratować mu życie. Wszystko stało się nagle dziecinne proste.
- Struł się. Być może do produkcji narkotyku użyto substancji, która wywołuje silną reakcję alergiczną objawiającą się wysypką, owrzodzeniem przypominającym groszopryszkę. Cała reszta jest charakterystycznymi objawami przedawkowania. Organizm lubi się bronić na różne sposoby - zamilkł na chwilę gdy prostował nogi - Dobrze byłoby przetransportować do Munga. Tu za bardzo nie ma warunków by go oczyścić i nie wiemy też nic o możliwych skutkach ubocznych które mogą jeszcze wystąpić. Chyba że spotkałeś się już z czymś takim jak podrobiona śnieżka i możesz mi podpowiedzieć co może znajdować się w jej składzie? - dla uzdrowiciela to była nowość
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Adrien Carrow dnia 22.07.17 13:21, w całości zmieniany 1 raz
Adrien Carrow
Zawód : Ordynator oddziału Zakażeń Magicznych
Wiek : 46
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wznosić się i upadać jest rzeczą ludzką. Ważne jest by nie bać się na nowo rozkładać swych skrzydeł i sięgać wyżej.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Chciał ją wydostać się z ciasnej izolatki, w której pechowa rzeczywistość umieściła go z tym popaprańcem. Ćpunem. Nie Adrienem, którego humor zdążył poznać i przyzwyczaić się. Samuel miał naturę choleryka, ale wystarczająco dobrze został oszlifowany w pracy, by nie nie robić z siebie potępieńca, który wyskakuje na pierwszy ogień. Przynajmniej...nie bez planu. Nawet jeśli dziś wydawało się, że wszystko czego się tknął, rozsypywało się, jak popiół na wietrze.
Wcześniejsza satysfakcja ze schwytania parszywca - rozpłynęła się z równą prędkością, co wcześniejsze pomysły. Obecność Carrowa w pewien sposób uspokajała, ale nadal rysowała się w barwach, które wyłamywały się poza znajomy obraz przesłuchania. Miewał dziwne przekręty i nieoczekiwane zwroty, ale sytuacja Freaka wymknęła się spod kontroli już na samym początku. Gorszopryszczka. Jeszcze tylko tego im brakowało do Ministerialnej kolekcji kłopotów.
- Może czeka cię po prostu radosna nowina, jak stąd wyjdziesz - usta drgnęły, tworząc krzywy obraz uśmiechu, do którego Samuelowi wcale było daleko - A ja zapowiedziałem ci preludium całego przedstawienia - skwitował na koniec, próbując złapać głębszy, uspokajający oddech. Żarty musiał odłożyć na bok. Wciąż nie widział zbyt wiele zabawnych aspektów całego przedsięwzięcia. A leżący obok ćpun i przemytnik w jednym, przyprawiał go o zacisk dłoni - Nie odbieram ci doświadczenia i kontaktów, każde kręgi takowe mają, ale wyobraź sobie, że rzeczywiście byłby potężny kłopot, gdyby TO cholerstwo rozprzestrzeniło się akurat w Ministerstwie. Przecież, to byłaby apokalipsa na kilku poziomach życia - nie tylko społecznej paniki, ale i politycznego armagedonu. Przetarł twarz dłonią i zatrzymał palce na czarnej brodzi. Tym razem kwitując lżejszym spojrzeniem treść wypowiedzi uzdrowiciela - Nie musiałeś, to akurat widać po twojej minie - odwróciła się i skierował kroki do zatrzymanego. Bo to jego odpowiedzi zaczynały kreślić nową wizję zdarzeń. Tak samo sensowną, co niepokojącą.
Puścił w końcu głową jegomościa, pozwalając by opadła niżej, brudząc wytarte rękawy - Dostanie obstawę - słuchał do końca wypowiedzi Adriena, ale nie dawała mu spokoju - i niestety wasze analizy będą musiały powędrować do naszych akt, więc...rozumiesz co mam na myśli - poruszył ramieniem i pozwolił ćpunowi wysunąć się już całkowicie z jego uchwytu. Freak zawisł nad miską, racząc otoczeni ostatnimi, spazmatycznymi torsjami - Nie, nie spotkałem i to mnie martwi. Nie wiem z czego można podrobić śnieżkę. Cokolwiek to jednak jest, będzie wymagało naszej interwencji. Nie zostawimy go u was na długo - nachylił się nad klęczącym mężczyzną, który prawdopodobnie dopiero zaczynał rozumieć, co go właściwie czekało - Freak będzie nam na pewno chciał opowiedzieć kilka istotnych szczegółów, prawda? - nie oczekiwał odpowiedzi, znał ją. A nawet jeśli miał ją wyciągnąć siłą - nie bał się podjąć odpowiednich działań.
- Czyli...ja też jestem wolny - retoryczne stwierdzenie, raz jeszcze nie wymagające potwierdzenia. Możliwe, ze Samuel odetchnąłby z ulgą, ale zapachy w ciasnej izolatce, nie należały już do przyjemnych. uderzył kilkukrotnie w drzwi pomieszczenia, by oznajmić czekającemu funkcjonariuszowi uspokajające wieści - Można go zabrać, pilnować, sprzątnąć i odeskortować do Munga do dyspozycji ordynatora Carrowa. Potem wraca do nas - wyrecytował bardziej oficjalnie, pozwalając, by koło urzędniczych machinacji ruszyło dalej. Skamandera czekała jeszcze paskudna działka z wypełnieniem papierzysk.
Tylko już nie dziś.
Wcześniejsza satysfakcja ze schwytania parszywca - rozpłynęła się z równą prędkością, co wcześniejsze pomysły. Obecność Carrowa w pewien sposób uspokajała, ale nadal rysowała się w barwach, które wyłamywały się poza znajomy obraz przesłuchania. Miewał dziwne przekręty i nieoczekiwane zwroty, ale sytuacja Freaka wymknęła się spod kontroli już na samym początku. Gorszopryszczka. Jeszcze tylko tego im brakowało do Ministerialnej kolekcji kłopotów.
- Może czeka cię po prostu radosna nowina, jak stąd wyjdziesz - usta drgnęły, tworząc krzywy obraz uśmiechu, do którego Samuelowi wcale było daleko - A ja zapowiedziałem ci preludium całego przedstawienia - skwitował na koniec, próbując złapać głębszy, uspokajający oddech. Żarty musiał odłożyć na bok. Wciąż nie widział zbyt wiele zabawnych aspektów całego przedsięwzięcia. A leżący obok ćpun i przemytnik w jednym, przyprawiał go o zacisk dłoni - Nie odbieram ci doświadczenia i kontaktów, każde kręgi takowe mają, ale wyobraź sobie, że rzeczywiście byłby potężny kłopot, gdyby TO cholerstwo rozprzestrzeniło się akurat w Ministerstwie. Przecież, to byłaby apokalipsa na kilku poziomach życia - nie tylko społecznej paniki, ale i politycznego armagedonu. Przetarł twarz dłonią i zatrzymał palce na czarnej brodzi. Tym razem kwitując lżejszym spojrzeniem treść wypowiedzi uzdrowiciela - Nie musiałeś, to akurat widać po twojej minie - odwróciła się i skierował kroki do zatrzymanego. Bo to jego odpowiedzi zaczynały kreślić nową wizję zdarzeń. Tak samo sensowną, co niepokojącą.
Puścił w końcu głową jegomościa, pozwalając by opadła niżej, brudząc wytarte rękawy - Dostanie obstawę - słuchał do końca wypowiedzi Adriena, ale nie dawała mu spokoju - i niestety wasze analizy będą musiały powędrować do naszych akt, więc...rozumiesz co mam na myśli - poruszył ramieniem i pozwolił ćpunowi wysunąć się już całkowicie z jego uchwytu. Freak zawisł nad miską, racząc otoczeni ostatnimi, spazmatycznymi torsjami - Nie, nie spotkałem i to mnie martwi. Nie wiem z czego można podrobić śnieżkę. Cokolwiek to jednak jest, będzie wymagało naszej interwencji. Nie zostawimy go u was na długo - nachylił się nad klęczącym mężczyzną, który prawdopodobnie dopiero zaczynał rozumieć, co go właściwie czekało - Freak będzie nam na pewno chciał opowiedzieć kilka istotnych szczegółów, prawda? - nie oczekiwał odpowiedzi, znał ją. A nawet jeśli miał ją wyciągnąć siłą - nie bał się podjąć odpowiednich działań.
- Czyli...ja też jestem wolny - retoryczne stwierdzenie, raz jeszcze nie wymagające potwierdzenia. Możliwe, ze Samuel odetchnąłby z ulgą, ale zapachy w ciasnej izolatce, nie należały już do przyjemnych. uderzył kilkukrotnie w drzwi pomieszczenia, by oznajmić czekającemu funkcjonariuszowi uspokajające wieści - Można go zabrać, pilnować, sprzątnąć i odeskortować do Munga do dyspozycji ordynatora Carrowa. Potem wraca do nas - wyrecytował bardziej oficjalnie, pozwalając, by koło urzędniczych machinacji ruszyło dalej. Skamandera czekała jeszcze paskudna działka z wypełnieniem papierzysk.
Tylko już nie dziś.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
- Nawet nie spekuluj...od samego myślenia o tym ile miałbym druków do wypełnienia boli mnie głowa - sapnął pod nosem - już nie wspominając, że co najmniej tydzień spędziłbym krążąc po ministerstwie pilnując kwarantanny, a drugie tyle na nadzorowaniu odkażenia. Z dwojga złego, może gdyby tylu wpływowych pacjentów zasiliłoby oddziały w Mungu to w końcu znalazłyby się odpowiednio wysokie dotacje na odremontowanie części pomieszczeń. Farba odchodzi już nawet na magiopsychiatrii... - pokręcił z niezadowoleniem głową po tym jak przywołał sobie kiepski stan pokoi, łazienek,przestarzałe technologicznie kotły w piwnicach i średniej jakości ingrediencje. Może coś by się zmieniło, gdyby tak zamknąć stu lub dwustu wpływowych ludzi na blisko miesiąc w obskurnych zbiorowych salach i kazać spać na sypiących się pryczach. Jednak to możenie była dobra droga do zmian. Należało w końcu brać pod uwagę konsekwencje bezczynności i trudności w funkcjonowaniu Ministerstwa. Było, jakie było, lecz wiele podlegających pod nie wydziałów odpowiadało za jako taki porządek w magicznym świecie.
Ordynator wyszczerzył zęby po bystrej uwadze Samuela pozwalając sobie następnie przejść do podzielenia się swoimi spostrzeżeniami, które ostatecznie mogły rozwiać czarne chmury unoszące się nad Departamentem Przestrzegania Prawa.
- Pewnie, będę spał spokojniej wiedząc, że ma odpowiednie towarzystwo. Zorganizuję nawet jakieś wygodne krzesło. - rzucił, nie mając nic przeciwko i właściwie nie mogąc. Doskonale zdawał sobie sprawę z procedur. Nie pierwszy inie ostatni raz miał na oddziale przestępcę - Tak, niestety... - Jednym słowem oznaczało to dla Adrien a po prostu zamieszanie, lecz co zrobić,jak po prostu na
niektóre rzeczy nie ma się wpływu? Westchnął więc wiedząc, że będzie musiał to po prostu przetrwać.
- Tak, jesteś. Chociaż nie krępuj się wpaść to ci powiem co sam osobiście myślę o składzie tej sztucznej śnieżki - rzucił uprzejmie, choć widać było że intensywnie ciągle nad czymś myśli - nad tą rzeczoną sztuczną śnieżką. Chciał się przyjrzeć temu przypadkowi. Dlatego też pożegnał Departament i wraz z eskorta oddelegował podejrzanego do specjalnie przygotowanej izolatki.
|zt x2
Ordynator wyszczerzył zęby po bystrej uwadze Samuela pozwalając sobie następnie przejść do podzielenia się swoimi spostrzeżeniami, które ostatecznie mogły rozwiać czarne chmury unoszące się nad Departamentem Przestrzegania Prawa.
- Pewnie, będę spał spokojniej wiedząc, że ma odpowiednie towarzystwo. Zorganizuję nawet jakieś wygodne krzesło. - rzucił, nie mając nic przeciwko i właściwie nie mogąc. Doskonale zdawał sobie sprawę z procedur. Nie pierwszy inie ostatni raz miał na oddziale przestępcę - Tak, niestety... - Jednym słowem oznaczało to dla Adrien a po prostu zamieszanie, lecz co zrobić,jak po prostu na
niektóre rzeczy nie ma się wpływu? Westchnął więc wiedząc, że będzie musiał to po prostu przetrwać.
- Tak, jesteś. Chociaż nie krępuj się wpaść to ci powiem co sam osobiście myślę o składzie tej sztucznej śnieżki - rzucił uprzejmie, choć widać było że intensywnie ciągle nad czymś myśli - nad tą rzeczoną sztuczną śnieżką. Chciał się przyjrzeć temu przypadkowi. Dlatego też pożegnał Departament i wraz z eskorta oddelegował podejrzanego do specjalnie przygotowanej izolatki.
|zt x2
Adrien Carrow
Zawód : Ordynator oddziału Zakażeń Magicznych
Wiek : 46
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wznosić się i upadać jest rzeczą ludzką. Ważne jest by nie bać się na nowo rozkładać swych skrzydeł i sięgać wyżej.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Niewiele osób wiedziało, że za izolatką tkwiło wejście do starej, zamkniętej już sali treningowej, która została porzucona na rzecz nowej, gdzie wyłożyli nową podłogę i wymienili okna, całe pomieszczenie okładając zaklęciami tłumiącymi. Ten pokój, który teraz wydawał jej się klitką w porównaniu do całkiem świeżego miejsca, był po prostu zaniedbany, co wpuklało go, nadawało wrażenia, jakby się zapadał. Przez okna wlewało się mdłe światło wczesnego wieczoru, pastelowy oranż i żółcień mieszały się z opadającymi z wolna pyłkami kurzu, które zazwyczaj niewidoczne, teraz w blasku nabierały formy popielnego proszku. Jackie zrzuciła torbę na ziemię, wzbijając kolejną falę szarych paprochów. Zdjęła z siebie szatę, odsłaniając przyległe, skórzane spodnie i lekką koszulę, spod której w nierównych wzorach układały się warstwy bandaży zakrywających jej piersi, sprawiających, że traciły na wartości. Gdy biegła za podejrzanymi, albo co gorsza, mordercami, nie potrzebowała dodatkowego balastu ani uczucia, że coś jej przeszkadza w trakcie biegu, nawet, jeśli taka była jej natura. Wiedziała, że podejrzewano ją o jakiś nienaturalny wstyd przed tym, że była kobietą, ale nawet nie starała się tego tłumaczyć, posyłając tylko nienawistne spojrzenia tym, którzy na to zasługiwali.
Wyjęła z torby komplet kolejnych płóciennych opatrunków, długich i, sądząc po niezbyt zadbanym wyglądzie i kolorze, wielokrotnie pranych. Widać było na nich wyblakłe ślady krwi, już nie wiadomo było tylko, czy należała ona do samej właścicielki, czy jednak jej celu. Ostrzyły się również maleńkie wyprucia, które niezbyt zgrabnym szwem Rineheart próbowała za każdym razem niwelować. Zaczęła bandaże zakręcać wokół całej dłoni, zwłaszcza wokół knykci, które niezwykle szybko ulegały nawet najprostszym złamaniom. Może i przygotowywała się na trening z byłą ratowniczką, ale to nie znaczyło, że zamierzała pozwalać sobie na nieodpowiedzialne uszkodzenia ciała. Drzwi skrzypnęły, odwróciła głowę w ich stronę, ale widząc w nich ciemne włosy swojej przyjaciółki, wzrokiem wróciła do torby, nieprzyjemnie zahaczając nim o swoje ramiona. Musiała nadrobić kondycję. Zaklęcia to nie wszystko.
– Hej – przywitała się krótko, w gruncie rzeczy widziały się dzisiaj na śniadaniu. Teraz nadchodził już jednak wieczór. – Nie będzie nam tu chyba nikt przeszkadzał. Jak noga?
Przypomniała sobie słowa Brendana, kiedy mówił, że Just niezbyt dobrze sobie radzi. Oby tylko miała siłę, żeby nie wylecieć z kursu.
pora, żebyś ty powstał i biegł, chociaż ty nie wiesz,
gdzie jest cel i brzeg,
ty widzisz tylko, że
ogień świat pali
Jackie Rineheart
Zawód : auror
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
only now do i see the big picture
but i swear that
these scars are
fine
but i swear that
these scars are
fine
OPCM : 25+3
UROKI : 10+2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 12
SPRAWNOŚĆ : 14
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Zakonu Feniksa
Z każdym miesiącem kurs stawał się coraz bardziej wymagający. Odczuwała to dokładnie, widziała też w ilości osób. Tych zdawało się ubywać z każdym mijanym miesiącem. Ale ona nadal była radząc sobie naprawdę różnie. Bywały dni, a czasem tygodnie, kiedy jedyne co słyszała to słowa, które nie niosły w sobie żadnych pozytywnych wartości. Ale wiedziała, że wina znajdowała się tylko po jej stronie. Wszystko, czego się tutaj uczyła miało ją przygotować na samodzielną pracę w terenie. Na szybkie podejmowanie dobrych i właściwych decyzji. Na to, by nie dała się zabić na pierwszym zakręcie, czy podejść. Musiała być gotowa. Nie tylko by zostać aurorem, ale by nie dać się pokonać mrocznym siłą, które wraz z własnym Ministrem jeszcze urosły w swojej mocy. Zdawała sobie sprawę, że to jedynie kwestia czasu, gdy ich spojrzenia zwrócą się do ludzi takich jak ona. Do szlam. Ale tym razem zamierzała być gotowa. To, co stało się w kwietniu, nie mogło się więcej powtórzyć. Sama zauważyła znaczną poprawę. Zwłaszcza, jeśli chodziło o jej umiejętności pojedynkowe. Zaklęcia przychodziły jej łatwiej. Wraz z mijającym czasem i nieskończoną liczbą ćwiczeń po których nadgarstek pulsował bólem, czuła większą pewność i lekkość z którą to przychodziło.
Gdy Jackie wytłumaczyła jej wcześniej dokąd ma przyjść uniosła lekko brwi. Nie miała zielonego pojęcia, że istnieje jeszcze jakaś inna sala treningowa - ale znów, skąd mogłaby wiedzieć o wszystkich zakamarkach Departamentu Przestrzegnia Prawa Czarodziejów, skoro poruszała się po nim ledwie kilka miesięcy. Nadal więcej wiedziała o piętrze w którym znajdowało się Pogotowie Ratunkowe. Z torbą na ramieniu weszła do niewielkiego pomieszczenia za izolatką. Jej spojrzenie zawisło na przyjaciółce, a później przesunęło się po samym miejscu, które nosiło na sobie znamiona zapomnienia. Kurz był wszechobecny. Ale nie sądziła, by miało jej to przeszkadzać w jakikolwiek sposób.
- Mam nadzieję że nie planujesz morderstwa, czy coś. - mruknęła marszcząc lekko nos, próbując - jak zwykle marnie - zażartować. Gdy Jackie wspomniała o tym, że nikt nie będzie im tutaj przeszkadzał. Wszystko się zmieniło ostatnio. Szybciej, niż Just zdążyła za tym nadążyć. I gdy odnalazła samą siebie, czuła się jeszcze bardziej zagubiona, niż kiedykolwiek wcześniej. Na pytanie zerknęła w dół na swoją kończynę. Zmarszczyła brwi i wydęła lekko usta w końcu wzdychając i wzruszając ramionami. - Rehabilitacja działa. Ale czasem mnie jeszcze boli w kolanie. - przyznała otwarcie. Położyła swoją torbę na ziemi i zrzuciła z ramion kurtkę. Podwinęła rękawy koszuli, długie, pociągłe blizny wyrwały się na nikłe światło w niewielkim pomieszczeniu treningowym. Sama schyliła się, sięgając po bandaże i sprawnym ruchem owijając je najpierw wokół blizn, przechodząc do nadgarstków i dłoni. Westchnęła w końcu czując, jak coś ciąży jej na duszy i aż prosi się o to, by zostało wypowiedziane na głos. Opuściła dłonie, a później uniosła jedną i potarła nią kark. - Niedługo się wyprowadzę. Myślałam… - ucięła, nie chcąc kończyć zdania. Jej brwi zmarszczyły się bardziej, a spojrzenie odwróciło spoglądając na niewielkie okno. Myślała że krócej jej to zajmie? Chyba bała się iść dalej, naiwnie wierząc, że wystarczy przeczekać tą burze by wszystko wróciło do miejsca w którym było wcześniej. Ale nic nie zapowiadało powrotu do tego, co było wcześniej. Musiała w końcu przestać czekać. - Nieważne, gotowa? - zapytała prostując się i zawieszając wzrok na Jackie. Miały trenować, a nie rozmawiać. Rozstawiła się szerzej na nogach.
Gdy Jackie wytłumaczyła jej wcześniej dokąd ma przyjść uniosła lekko brwi. Nie miała zielonego pojęcia, że istnieje jeszcze jakaś inna sala treningowa - ale znów, skąd mogłaby wiedzieć o wszystkich zakamarkach Departamentu Przestrzegnia Prawa Czarodziejów, skoro poruszała się po nim ledwie kilka miesięcy. Nadal więcej wiedziała o piętrze w którym znajdowało się Pogotowie Ratunkowe. Z torbą na ramieniu weszła do niewielkiego pomieszczenia za izolatką. Jej spojrzenie zawisło na przyjaciółce, a później przesunęło się po samym miejscu, które nosiło na sobie znamiona zapomnienia. Kurz był wszechobecny. Ale nie sądziła, by miało jej to przeszkadzać w jakikolwiek sposób.
- Mam nadzieję że nie planujesz morderstwa, czy coś. - mruknęła marszcząc lekko nos, próbując - jak zwykle marnie - zażartować. Gdy Jackie wspomniała o tym, że nikt nie będzie im tutaj przeszkadzał. Wszystko się zmieniło ostatnio. Szybciej, niż Just zdążyła za tym nadążyć. I gdy odnalazła samą siebie, czuła się jeszcze bardziej zagubiona, niż kiedykolwiek wcześniej. Na pytanie zerknęła w dół na swoją kończynę. Zmarszczyła brwi i wydęła lekko usta w końcu wzdychając i wzruszając ramionami. - Rehabilitacja działa. Ale czasem mnie jeszcze boli w kolanie. - przyznała otwarcie. Położyła swoją torbę na ziemi i zrzuciła z ramion kurtkę. Podwinęła rękawy koszuli, długie, pociągłe blizny wyrwały się na nikłe światło w niewielkim pomieszczeniu treningowym. Sama schyliła się, sięgając po bandaże i sprawnym ruchem owijając je najpierw wokół blizn, przechodząc do nadgarstków i dłoni. Westchnęła w końcu czując, jak coś ciąży jej na duszy i aż prosi się o to, by zostało wypowiedziane na głos. Opuściła dłonie, a później uniosła jedną i potarła nią kark. - Niedługo się wyprowadzę. Myślałam… - ucięła, nie chcąc kończyć zdania. Jej brwi zmarszczyły się bardziej, a spojrzenie odwróciło spoglądając na niewielkie okno. Myślała że krócej jej to zajmie? Chyba bała się iść dalej, naiwnie wierząc, że wystarczy przeczekać tą burze by wszystko wróciło do miejsca w którym było wcześniej. Ale nic nie zapowiadało powrotu do tego, co było wcześniej. Musiała w końcu przestać czekać. - Nieważne, gotowa? - zapytała prostując się i zawieszając wzrok na Jackie. Miały trenować, a nie rozmawiać. Rozstawiła się szerzej na nogach.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Kwestia wytrwania czarodziejów i czarownic na kursie aurorskim nie należała tylko do nich samych. Przyszli do Biura Aurorów po to, żeby zdobywać odpowiednie doświadczenie, podglądać starszych kolegów w pracy, brać z ich zachowania, przyzwyczajeń i postawy to, co w nich było najlepsze. I też aurorzy mogli uczyć się od rekrutów. Daniel, młody czarodziej, którego miała już okazję widzieć w akcji na treningach, spisywał się naprawdę dobrze, głównie w kontekście jego tężyzny fizycznej, która sprawiała, że z wyglądu wyglądał na starszego niż rzeczywiście był. Jej mięśnie akurat miały sporo do nadrobienia, bo ostatnimi czasy głównie skupiała się na zaklęciach, poszerzając swoją ulubioną dziedzinę magii – obronę przed czarną magią – i ucząc się nowych, skomplikowanych uroków. Zaczynała jednak odczuwać zaniedbaną formę ciała, kiedy po krótkiej przebieżce wokół osiedla, gdzie mieszkali Rineheartowie, czuła nieadekwatnie do wysiłku obciążające ciało zmęczenie. Sparing z Just miał jej pomóc. Musiała nabrać więcej krzepy, żeby McCarry nie musiał już przygniatać jej do maty i kopać prosto pod żebra. Fantomowy ból odzywał się w nim za każdym razem, gdy sobie przypomniała o ich styczniowym spotkaniu.
– Tonks, nie jestem zadowolona z tego, że takie myśli chodzą ci po głowie. Kiedy ostatnio raz robiłam rachunek sumienia, wydawało mi się, że zabijam tylko czarnoksiężników. Mam użyć na tobie mallusa? – dość sławne zaklęcie w kręgach aurorskich zdawało się być najlepszym narzędzeniem do szybkiej identyfikacji podejrzanych. – Pomaga ci ktoś z rehabilitacją czy sama sobie ustalasz zakres godzinowy ćwiczeń? – spytała, robiąc krótką rozgrzewkę. Przeciągała ramiona, robiła kółka biodrami, kilka przysiadów. Nawet, gdy Just wspomniała o przeprowadzce, nie zatrzymała się, zmarszczyła jedynie brwi. – Z Łobuzem? Może przeprowadzicie się z nami? Pod koniec lutego przenosimy się do sporego domu w środku lasu. Będzie bezpieczny, obłożymy go zaklęciami. – zrobiła jeszcze kilka kółek ramionami i stanęła w pozycji do ataku. – No dokończ, jak już zaczęłaś. Bo ci żyć nie dam.
I bez ostrzeżenia wyprowadziła cios w lewą stronę szczęki przyjaciółki.
| lekki cios w szczękę (st 31-59)
– Tonks, nie jestem zadowolona z tego, że takie myśli chodzą ci po głowie. Kiedy ostatnio raz robiłam rachunek sumienia, wydawało mi się, że zabijam tylko czarnoksiężników. Mam użyć na tobie mallusa? – dość sławne zaklęcie w kręgach aurorskich zdawało się być najlepszym narzędzeniem do szybkiej identyfikacji podejrzanych. – Pomaga ci ktoś z rehabilitacją czy sama sobie ustalasz zakres godzinowy ćwiczeń? – spytała, robiąc krótką rozgrzewkę. Przeciągała ramiona, robiła kółka biodrami, kilka przysiadów. Nawet, gdy Just wspomniała o przeprowadzce, nie zatrzymała się, zmarszczyła jedynie brwi. – Z Łobuzem? Może przeprowadzicie się z nami? Pod koniec lutego przenosimy się do sporego domu w środku lasu. Będzie bezpieczny, obłożymy go zaklęciami. – zrobiła jeszcze kilka kółek ramionami i stanęła w pozycji do ataku. – No dokończ, jak już zaczęłaś. Bo ci żyć nie dam.
I bez ostrzeżenia wyprowadziła cios w lewą stronę szczęki przyjaciółki.
| lekki cios w szczękę (st 31-59)
pora, żebyś ty powstał i biegł, chociaż ty nie wiesz,
gdzie jest cel i brzeg,
ty widzisz tylko, że
ogień świat pali
Jackie Rineheart
Zawód : auror
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
only now do i see the big picture
but i swear that
these scars are
fine
but i swear that
these scars are
fine
OPCM : 25+3
UROKI : 10+2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 12
SPRAWNOŚĆ : 14
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'Jackie Rineheart' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 100
'k100' : 100
Strona 1 z 2 • 1, 2
Izolatka
Szybka odpowiedź