Izolatka
Strona 2 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Izolatka
To nie jest zwykłe pomieszczenie. Odseparowane od głównego skupiska pokoi, gabinetów, a tym bardziej bez dostępu dla kursantów i stażystów. Chronione zaklęciem i w razie konieczności obstawione przez wykwalifikowanych aurorów. A wszystko dla obecności – zazwyczaj niebezpiecznych jednostek lub rzeczy.
Miejsce jest wąskie, mieszące w sobie minimalną listę urządzeń stanowiące jedyne towarzystwo osadzonego lokatora. Wąskie łóżko, przytwierdzona do ściany półka, służąca także za stół, jeden stołek i coś na kształt toalety. Drzwi zawierają blokowanego, przeszklonego judasza, widocznego tylko przy użyciu odpowiedniego zaklęcia ochronnego. Czasem stosowane do przesłuchań.
Miejsce jest wąskie, mieszące w sobie minimalną listę urządzeń stanowiące jedyne towarzystwo osadzonego lokatora. Wąskie łóżko, przytwierdzona do ściany półka, służąca także za stół, jeden stołek i coś na kształt toalety. Drzwi zawierają blokowanego, przeszklonego judasza, widocznego tylko przy użyciu odpowiedniego zaklęcia ochronnego. Czasem stosowane do przesłuchań.
232/240
Z biegiem czasu nawet polubiła ten specyficzny rodzaj zmęczenia. Ten kiedy każdy mięsień palił bólem po kolejnym maratonie ćwiczeń. Wiedziała, że przyniosą one plony później i nie odpuszczała. Ci, co odpuszczali powoli zaczynali odchodzić znajdując sobie inne miejsca. Poza Biurem Aurorów. Ale Tonks wiedziała po co przyszła i nie zamierzała z tego rezygnować. Czuła też inne zmęczenie. Na nie jednak nie potrafiła nic poradzić. Przeklinała własne serce, że stawało za każdym razem, gdy dostrzegała go w którymś miejscu Biura. Przeklinała wstrzymywany oddech, gdy mijała go, niezmiennie licząc na to, że wypowie w jej kierunku jakieś słowa. Przeklinała wzrok, który co jakiś czas ukradkiem zerkał w jego kierunku pilnując by nikt tego nie dostrzegł i odciągając spojrzenie z trudem. Zmieniła się, ale też czuła jak sama zamyka się w sobie coraz mocniej nie wiedząc czy prawdziwie nie może, czy już zwyczajnie nie chce otwierać się na innych. Wybrała swoją ścieżkę - samotną, cichą o końcu z góry przesądzonym. Czy nie powinna w końcu się z tym pogodzić? Przyjąć ją, zamiast próbować znaleźć coś pomiędzy. Coś z pewnością na pewno istniało. Wzruszyła lekko, prawie niewinnie ramionami na słowa Jackie.
- Muszę popracować nad żartami. - mruknęła, owijając dalej bandaże. Brzydki blizny skryły się pod nimi, ale Jackie widziała je wcześniej już i tak w całej swojej okazałości. - Widywałam się z rehabilitantem, ale był upierdliwy. - wyjaśniła przyjaciółce wzdychając lekko na wspomnienie mężczyzny z którym kompletnie nie potrafiła się porozumieć. - W końcu wspólnie podjęliśmy decyzje o rozłączeniu naszych dróg. Raz na miesiąc wpadam, a ona sprawdza czy nic nie popsułam. - relacjonowała dalej. Dostała zakres ćwiczeń, ale i tak wychodziła sporo poza niego. Noga nie raz ją bolała od przeciążenia, ale po ciepłej kąpieli i odpoczynku ból przechodził. Skinęła głową. A potem zmarszczyła brwi jakby dopiero zastanawiając się nad czymś. W końcu wzruszyła niepewnie ramionami i westchnęła. - Dlaczego przenosicie się do starego domu w środku lasu? - zapytała kompletnie nie rozumiejąc. Kwestię Łobuza na razie pozostawiając samej sobie. Poruszała dłońmi i ramionami. Szyją i głową. Uniosła dłonie. Ale ostatnie ze słów sprawiły że spojrzała gdzieś w bok. I pożałowała tego szybko. Cofnęła się czując ból rozchodzący się po lewej stronę szczęki.
- Au! - z ust Just potoczył się jęk. Zachwiała się i cofnęła kilka kroków. Otworzyła i zamknęła usta sprawdzając czy wszystko jest na miejscu. Westchnęła unosząc dłoń i powstrzymując słowa. - Wiem, spodziewaj się niespodziewanego. - zaczęła jeszcze zanim Jackie zrugała ją za brak odpowiednio szybkiej reakcji. - Myślałam, że powścieka się, a potem każe mi wrócić. - mruknęła niechętnie, unosząc dłoń i dotykając nią jeszcze policzka. Zmarszczyła na kilka chwil brwi. - Myliłam się. - stwierdziła tylko, wzruszając bezradnie ramionami. Musiała przestać się dalej okłamywać. Musiała przestać też czekać. Stagnacja nie leżała w jej naturze. - Skupmy się na treningu. - dodała tym razem to ona zamierzała wyprowadzić cios. Rzuciła się w kierunku przyjaciółki celując pięścią w jej brzuch.
Silny cios w brzuch (80-99)
i idziemy do szafki
Z biegiem czasu nawet polubiła ten specyficzny rodzaj zmęczenia. Ten kiedy każdy mięsień palił bólem po kolejnym maratonie ćwiczeń. Wiedziała, że przyniosą one plony później i nie odpuszczała. Ci, co odpuszczali powoli zaczynali odchodzić znajdując sobie inne miejsca. Poza Biurem Aurorów. Ale Tonks wiedziała po co przyszła i nie zamierzała z tego rezygnować. Czuła też inne zmęczenie. Na nie jednak nie potrafiła nic poradzić. Przeklinała własne serce, że stawało za każdym razem, gdy dostrzegała go w którymś miejscu Biura. Przeklinała wstrzymywany oddech, gdy mijała go, niezmiennie licząc na to, że wypowie w jej kierunku jakieś słowa. Przeklinała wzrok, który co jakiś czas ukradkiem zerkał w jego kierunku pilnując by nikt tego nie dostrzegł i odciągając spojrzenie z trudem. Zmieniła się, ale też czuła jak sama zamyka się w sobie coraz mocniej nie wiedząc czy prawdziwie nie może, czy już zwyczajnie nie chce otwierać się na innych. Wybrała swoją ścieżkę - samotną, cichą o końcu z góry przesądzonym. Czy nie powinna w końcu się z tym pogodzić? Przyjąć ją, zamiast próbować znaleźć coś pomiędzy. Coś z pewnością na pewno istniało. Wzruszyła lekko, prawie niewinnie ramionami na słowa Jackie.
- Muszę popracować nad żartami. - mruknęła, owijając dalej bandaże. Brzydki blizny skryły się pod nimi, ale Jackie widziała je wcześniej już i tak w całej swojej okazałości. - Widywałam się z rehabilitantem, ale był upierdliwy. - wyjaśniła przyjaciółce wzdychając lekko na wspomnienie mężczyzny z którym kompletnie nie potrafiła się porozumieć. - W końcu wspólnie podjęliśmy decyzje o rozłączeniu naszych dróg. Raz na miesiąc wpadam, a ona sprawdza czy nic nie popsułam. - relacjonowała dalej. Dostała zakres ćwiczeń, ale i tak wychodziła sporo poza niego. Noga nie raz ją bolała od przeciążenia, ale po ciepłej kąpieli i odpoczynku ból przechodził. Skinęła głową. A potem zmarszczyła brwi jakby dopiero zastanawiając się nad czymś. W końcu wzruszyła niepewnie ramionami i westchnęła. - Dlaczego przenosicie się do starego domu w środku lasu? - zapytała kompletnie nie rozumiejąc. Kwestię Łobuza na razie pozostawiając samej sobie. Poruszała dłońmi i ramionami. Szyją i głową. Uniosła dłonie. Ale ostatnie ze słów sprawiły że spojrzała gdzieś w bok. I pożałowała tego szybko. Cofnęła się czując ból rozchodzący się po lewej stronę szczęki.
- Au! - z ust Just potoczył się jęk. Zachwiała się i cofnęła kilka kroków. Otworzyła i zamknęła usta sprawdzając czy wszystko jest na miejscu. Westchnęła unosząc dłoń i powstrzymując słowa. - Wiem, spodziewaj się niespodziewanego. - zaczęła jeszcze zanim Jackie zrugała ją za brak odpowiednio szybkiej reakcji. - Myślałam, że powścieka się, a potem każe mi wrócić. - mruknęła niechętnie, unosząc dłoń i dotykając nią jeszcze policzka. Zmarszczyła na kilka chwil brwi. - Myliłam się. - stwierdziła tylko, wzruszając bezradnie ramionami. Musiała przestać się dalej okłamywać. Musiała przestać też czekać. Stagnacja nie leżała w jej naturze. - Skupmy się na treningu. - dodała tym razem to ona zamierzała wyprowadzić cios. Rzuciła się w kierunku przyjaciółki celując pięścią w jej brzuch.
Silny cios w brzuch (80-99)
i idziemy do szafki
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
The member 'Justine Tonks' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 20
'k100' : 20
Nie była pewna, czy chciała dzielić się swoimi tajemnicami. Z jednej strony czuła taką potrzebę – potrzebę uzewnętrznienia wszystkiego, co w niej siedziało – a z drugiej wręcz przeciwnie, każda komórka jej ciała żądała stłumienia dylematów w zarodku. Tłumienie emocji w czasie rozwijania oklumencji wyszło jej na dobre, zamknęła swój umysł przed czarnoksiężnikami, którzy władali legilimencją; przed ojcem, który swego czasu czytał z niej jak z otwartej księgi. Podniosła się po porażce na kursie, stała stabilnie i teraz, za każdym razem, gdy ktoś atakował w jakikolwiek sposób jej emocjonalną barierę, reagowała na to w sposób iście odtrącający – albo biernością, która jednak wprowadzała dodatkowo irytację i zniecierpliwienie, albo złością, co w wielu przypadkach okazywało się najlepszą bronią. Rodziła w ludziach zniechęcenie do siebie. Mogła być sama.
Nie chciała jednak zachowywać się w ten sposób wobec Just. Była jej przyjaciółką, najbliższą. Gwardzistką.
Zgodziła się na to, by skończyły. Powoli podeszła do swojej torby. Niewielkim ręcznikiem starła pot z karku. Nie ćwiczyły długo, ale intensywnie. Przynajmniej w przypadku Jackie – spadek formy odbił się na niej zmęczeniem i drżącymi mięśniami.
– Pocieszenia? Chcesz znaleźć kogoś do łóżka? To chyba żadne rozwiązanie – skwitowała. To, że nie znała się kompletnie na miłostkach i problematyce romantycznych uczuć, nie znaczyło, że była kompletnie ciemna w cielesności tego zjawiska. Obejrzała się na Tonks, szybko odrzucając spojrzenie, jakim ją obdarzyła. Osądzające, liczące każdy cal jej ciała, jakby obliczała, ile tak naprawdę próbowała przed nią zataić. Nie lubiła tego uczucia, które zaczynało rosnąć pod jej skórą. Dyskomfort, niepewność. – O co ci chodzi? Co mam ci powiedzieć o Brenie? Jeśli mam być szczera, to nie wiem pojęcia, bo wyglądasz, jakby wiedziała więcej ode mnie. Może ty mi zdradzisz jakieś szczegóły, o których nie wiem? – uniosła brwi, śledząc jej ruchy spojrzeniem piwnych oczu. Ton jej głosu miał w sobie nutę irytacji.
Zdjęła z siebie koszulę i chwyciła nową z torby, chcąc je zmienić. Na plecach i bokach lśniły blizny, rzadko je pokazywała, ale przed Just akurat się nie wstydziła. Tonks pewnie miała ich podobnie wiele.
Nie chciała jednak zachowywać się w ten sposób wobec Just. Była jej przyjaciółką, najbliższą. Gwardzistką.
Zgodziła się na to, by skończyły. Powoli podeszła do swojej torby. Niewielkim ręcznikiem starła pot z karku. Nie ćwiczyły długo, ale intensywnie. Przynajmniej w przypadku Jackie – spadek formy odbił się na niej zmęczeniem i drżącymi mięśniami.
– Pocieszenia? Chcesz znaleźć kogoś do łóżka? To chyba żadne rozwiązanie – skwitowała. To, że nie znała się kompletnie na miłostkach i problematyce romantycznych uczuć, nie znaczyło, że była kompletnie ciemna w cielesności tego zjawiska. Obejrzała się na Tonks, szybko odrzucając spojrzenie, jakim ją obdarzyła. Osądzające, liczące każdy cal jej ciała, jakby obliczała, ile tak naprawdę próbowała przed nią zataić. Nie lubiła tego uczucia, które zaczynało rosnąć pod jej skórą. Dyskomfort, niepewność. – O co ci chodzi? Co mam ci powiedzieć o Brenie? Jeśli mam być szczera, to nie wiem pojęcia, bo wyglądasz, jakby wiedziała więcej ode mnie. Może ty mi zdradzisz jakieś szczegóły, o których nie wiem? – uniosła brwi, śledząc jej ruchy spojrzeniem piwnych oczu. Ton jej głosu miał w sobie nutę irytacji.
Zdjęła z siebie koszulę i chwyciła nową z torby, chcąc je zmienić. Na plecach i bokach lśniły blizny, rzadko je pokazywała, ale przed Just akurat się nie wstydziła. Tonks pewnie miała ich podobnie wiele.
pora, żebyś ty powstał i biegł, chociaż ty nie wiesz,
gdzie jest cel i brzeg,
ty widzisz tylko, że
ogień świat pali
Jackie Rineheart
Zawód : auror
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
only now do i see the big picture
but i swear that
these scars are
fine
but i swear that
these scars are
fine
OPCM : 25+3
UROKI : 10+2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 12
SPRAWNOŚĆ : 14
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Zakonu Feniksa
Ten trening przyniósł więcej. Może obie potrzebowały wypuścić drzemiące w nich frustracje, które gromadziły się z czasem spychane na dalszy plan. Oplatające umysł niczym niewidoczny cień, który osiadał na sercu. Just musiała, czuła się ostatnio coraz mocniej sfrustrowana i miała wrażenie, że każde podjęte przez nią działanie prowadzi do ślepego zaułka. Nie przerobiła jeszcze śmierci przyjaciela, wiedziała, że dokonał wyboru jak i ona, że uratowali świat przed zgubnymi anomaliami. Świat i dzieci, które niczemu nie zawiniły. Ale to wcale nie sprawiało, że jego utrata stała się łatwiejsza. Nigdy nie była. Wiedziała, że już zawsze będzie tęsknić. Ale nie tylko to osiadało grubą warstwą niedopowiedzeń.
Zakończenie treningu przyjęła z ulgą. Jackie strzeliła ją kilka razy na tyle silnie, by odczuwała jego skutki. A sama jej kondycja wcale nie była najlepsza - ale nad tą, miała jeszcze popracować. Sama skierowała się do torby w której miała rzeczy i wyciągnęła z niej butelkę z wodą. Zamarła w połowie picia spoglądając w kierunku przyjaciółki. Odsunęła butelkę od ust i opuściła brew, która powędrowała chwilę wcześniej do góry. Pokręciła przecząco głową, a później wzruszyła ramionami.
- Nie chce pocieszenia, ale mam swoje potrzeby. - odpowiedziała szczerze, nie widziała sensu w udawaniu, że nie. Była tylko człowiekiem, a Skamander jasno zakomunikował, że nie zamierza dotknąć jej po raz kolejny. Pozwolić, by choć raz spróbowała jak naprawdę smakuje rozkosz. - Czekałam i byłam obok. Będę nadal, możliwe że ciągle będę mieć nadzieję. Nie rozumiem jego powodów. - przyznała otwarcie po raz pierwszy od kilku miesięcy. - Może ja nie jestem odpowiednio wystarczającym. Pozwoliłam by to on wybrał. Ale to nie znaczy, że nagle magicznie moje uczucia znikną - choć to zdecydowanie byłoby dla nas obojga prostsze. - zakręciła butelkę odkładając ją na podłogę i wzdychając lekko. Skamander sam był też winnym. Jego usta mówiły jedno, ale oczy wybierały inaczej. - Wybraliśmy, Jackie. Ale to nie znaczy, że przestaliśmy być ludźmi. Określiliśmy nasze priorytety. Nie możemy obiecać, że wrócimy. Nie jesteśmy pewni jak wiele dni nam zostało. Bycie obok, ma swoje konsekwencje. - przytaknęła swoim własnym słowom zawieszając błękitne spojrzenie na aurorce. - Więc może lepiej znaleźć substytu bliskość, obce ramiona, które przez chwilę pozwolą poczuć się bezpiecznie? Może to żadne rozwiązanie. - przyznała jej ponuro, unosząc dłoń z ręcznikiem, by przejechać nim po karku. - Ale jedyne jakie znam i wiem, że się sprawdza. - tylko na chwilę. Na parę chwil. Pamiętała znikanie z obcego domu środkiem nocy, wiedząc, że sen nie przyniesie ulgi, a spełnienie było jedynie chwilowe. Ale przez parę chwil mogła się poczuć tak, jak tego potrzebowała - spełniona.
Jej brwi pomknęły do góry gdy Jackie wyrzucała z siebie słowa widocznie z pretensją. Zatrzymała gest, odrzucając ręcznik i opierając dłoń na biodrze. Spoglądała na nią mrużąc lekko oczy. Nie przerwała jednak gdy mówiła czekając, pozwalając by jej postawa obronna powiedziała wszystko, co ma do powiedzenia.
- Powiedziałam ci - o nic. - uniosła drugą z dłoni i wskazała na nią palcem. - Na co się wściekasz, Jackie? - na co, na kogo, po co? Bo na nią to nie działało. Znały się zbyt długo, by irytacja, czy agresywność jej pytań, gdy przechodziła do ataku, kiedy temat był jej niewygodny, mogły ją od niej odtrącić. Zrzuciła z siebie bluzkę i schyliła się po nową. Rozległe blizny na brzuchu składające się w krzywą gwiazdę przypominały o tym co przeszła, tak samo jak te, które znajdowały się na jej rękach. Odwróciła spojrzenie. - Zbyt długo trzymałam wszystko w sobie. Zbyt długo milczałam. Zbyt długo sądziłam, że ze wszystkim musze uporać się sama. - Wciągnęła przez głowę jasną koszulę i wcisnęła ją w spodnie. Wzruszyła ramionami. - Po prostu, jestem. - gdybyś chciała, albo potrzebowała porozmawiać. Gdyby zamiast rozmowy potrzebne było ci tylko milczenie.
Zakończenie treningu przyjęła z ulgą. Jackie strzeliła ją kilka razy na tyle silnie, by odczuwała jego skutki. A sama jej kondycja wcale nie była najlepsza - ale nad tą, miała jeszcze popracować. Sama skierowała się do torby w której miała rzeczy i wyciągnęła z niej butelkę z wodą. Zamarła w połowie picia spoglądając w kierunku przyjaciółki. Odsunęła butelkę od ust i opuściła brew, która powędrowała chwilę wcześniej do góry. Pokręciła przecząco głową, a później wzruszyła ramionami.
- Nie chce pocieszenia, ale mam swoje potrzeby. - odpowiedziała szczerze, nie widziała sensu w udawaniu, że nie. Była tylko człowiekiem, a Skamander jasno zakomunikował, że nie zamierza dotknąć jej po raz kolejny. Pozwolić, by choć raz spróbowała jak naprawdę smakuje rozkosz. - Czekałam i byłam obok. Będę nadal, możliwe że ciągle będę mieć nadzieję. Nie rozumiem jego powodów. - przyznała otwarcie po raz pierwszy od kilku miesięcy. - Może ja nie jestem odpowiednio wystarczającym. Pozwoliłam by to on wybrał. Ale to nie znaczy, że nagle magicznie moje uczucia znikną - choć to zdecydowanie byłoby dla nas obojga prostsze. - zakręciła butelkę odkładając ją na podłogę i wzdychając lekko. Skamander sam był też winnym. Jego usta mówiły jedno, ale oczy wybierały inaczej. - Wybraliśmy, Jackie. Ale to nie znaczy, że przestaliśmy być ludźmi. Określiliśmy nasze priorytety. Nie możemy obiecać, że wrócimy. Nie jesteśmy pewni jak wiele dni nam zostało. Bycie obok, ma swoje konsekwencje. - przytaknęła swoim własnym słowom zawieszając błękitne spojrzenie na aurorce. - Więc może lepiej znaleźć substytu bliskość, obce ramiona, które przez chwilę pozwolą poczuć się bezpiecznie? Może to żadne rozwiązanie. - przyznała jej ponuro, unosząc dłoń z ręcznikiem, by przejechać nim po karku. - Ale jedyne jakie znam i wiem, że się sprawdza. - tylko na chwilę. Na parę chwil. Pamiętała znikanie z obcego domu środkiem nocy, wiedząc, że sen nie przyniesie ulgi, a spełnienie było jedynie chwilowe. Ale przez parę chwil mogła się poczuć tak, jak tego potrzebowała - spełniona.
Jej brwi pomknęły do góry gdy Jackie wyrzucała z siebie słowa widocznie z pretensją. Zatrzymała gest, odrzucając ręcznik i opierając dłoń na biodrze. Spoglądała na nią mrużąc lekko oczy. Nie przerwała jednak gdy mówiła czekając, pozwalając by jej postawa obronna powiedziała wszystko, co ma do powiedzenia.
- Powiedziałam ci - o nic. - uniosła drugą z dłoni i wskazała na nią palcem. - Na co się wściekasz, Jackie? - na co, na kogo, po co? Bo na nią to nie działało. Znały się zbyt długo, by irytacja, czy agresywność jej pytań, gdy przechodziła do ataku, kiedy temat był jej niewygodny, mogły ją od niej odtrącić. Zrzuciła z siebie bluzkę i schyliła się po nową. Rozległe blizny na brzuchu składające się w krzywą gwiazdę przypominały o tym co przeszła, tak samo jak te, które znajdowały się na jej rękach. Odwróciła spojrzenie. - Zbyt długo trzymałam wszystko w sobie. Zbyt długo milczałam. Zbyt długo sądziłam, że ze wszystkim musze uporać się sama. - Wciągnęła przez głowę jasną koszulę i wcisnęła ją w spodnie. Wzruszyła ramionami. - Po prostu, jestem. - gdybyś chciała, albo potrzebowała porozmawiać. Gdyby zamiast rozmowy potrzebne było ci tylko milczenie.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Słuchała Just, ale jej słowa jakby ją mijały; jakby zaledwie muskały powierzchnie uszu. W tym czasie walczyła sama ze sobą. Z tą wersją siebie, z którą nigdy nie mogła dojść do ładu, a którą w końcu zamknęła w głębokim lochu, pozostawiła na zapomnienie, ale nie odebrała sobie możliwości przykładania uszu do zimnych ścian swojego zamczyska i wsłuchiwania się w krzyk tej zjawy. Tej Jackie, która chciała mówić o tym, co czuje i czego czuć wcale nie chce; o Jackie wojowniczce paranoicznie dbającej o swoich bliskich, albo o tej, która chce kochać i jednocześnie zawsze tego samej sobie zakazywała. Zawsze było coś więcej – najpierw i kurs na aurorkę, obowiązki Biura, a w końcu Zakon Feniksa. Ciągle była z dala od wszystkiego, co powinno być ludzkie i normalne. I usilnie chciała, żeby tak zostało, bo to tworzyło wokół niej bezpieczna skorupę. Miała rację. Byli ludźmi, a one – były kobietami.
– Więc go zostaw. Może lepiej rozumie od ciebie pojęcie obowiązku, Justine. Oboje jesteście Gwardzistami, ale Sam ma więcej doświadczenia i wierzę, że on już pewne kwestie zrozumiał, a ty do nich dorastasz – mówiła sucho, w złości. Prędzej jednak tę złość czuła do siebie samej, a nie do Just, do wiernej przyjaciółki, która mimo humorów i maniackiego uporu Rineheartówny, wciąż była przy niej. – Z pewnych kwestii warto chyba zrezygnować. Dla własnego i cudzego dobra. Bądźmy, tak, ale bądźmy dla tych, którzy potrzebują schronienia i pomocy, a nie tych, którzy odtrącają nas wybierając… – zmarszczyła brwi. Nie chciała mówić o sobie, zakazywała sobie tego po stokroć, a tymczasem podświadomość sama pchała jej słowa na uszy. – Wybierając inną drogę – odpowiedziała już mrukliwie, jakby ze rezygnacją.
Była hipokrytką, zatwardziałą hipokrytką, która przyjaciółce zakazywała miłości, samej w głębi ducha żałując, że ta należąca do niej okazywała się w niezwykle podobnym położeniu. Odwróciła się do niej plecami, by zakryć wstyd grubym kocem zdenerwowania. Źle ulokowane uczucie wgryzało się w jej psychikę, trucizną usiłowało przedrzeć się przez mur. Czuła to nawet przez zaciśniętego białości knykcie, które teraz szarpnięciami uwalniała od bandaży, a te wrzuciła do torby.
– O NIC! Właśnie O NIC – krzyknęła w końcu, nie mogąc pojąć, dlaczego. To krew Rineheartów, bulgocząca od uporu i determinacji czy brak kontroli nad własnymi emocjami, które usiłowały kipieć w nad wyraz wysokiej temperaturze? A może jedno i drugie? W pośpiechu ubrała na siebie szatę. – Jeśli chcesz mówić, mów, ale ja wolę milczeć. Dzięki za trening.
Jackie, która nasłuchiwała krzyków w zamczysku, poczuła na karku gęsią skórkę, bo kiedy wychodziła ze starej sali, wrzaski zamkniętej w lochach zjawy zamieniły się w agonalne jęki. Nikt nigdy nie powiedział jej, że oklumencja zabija. Słyszała same cudowne rzeczy – zamkniesz swój umysł na wrogów. Wtedy nie wiedziała, że zamknie się też na całe otaczające ją dobro.
| zt
– Więc go zostaw. Może lepiej rozumie od ciebie pojęcie obowiązku, Justine. Oboje jesteście Gwardzistami, ale Sam ma więcej doświadczenia i wierzę, że on już pewne kwestie zrozumiał, a ty do nich dorastasz – mówiła sucho, w złości. Prędzej jednak tę złość czuła do siebie samej, a nie do Just, do wiernej przyjaciółki, która mimo humorów i maniackiego uporu Rineheartówny, wciąż była przy niej. – Z pewnych kwestii warto chyba zrezygnować. Dla własnego i cudzego dobra. Bądźmy, tak, ale bądźmy dla tych, którzy potrzebują schronienia i pomocy, a nie tych, którzy odtrącają nas wybierając… – zmarszczyła brwi. Nie chciała mówić o sobie, zakazywała sobie tego po stokroć, a tymczasem podświadomość sama pchała jej słowa na uszy. – Wybierając inną drogę – odpowiedziała już mrukliwie, jakby ze rezygnacją.
Była hipokrytką, zatwardziałą hipokrytką, która przyjaciółce zakazywała miłości, samej w głębi ducha żałując, że ta należąca do niej okazywała się w niezwykle podobnym położeniu. Odwróciła się do niej plecami, by zakryć wstyd grubym kocem zdenerwowania. Źle ulokowane uczucie wgryzało się w jej psychikę, trucizną usiłowało przedrzeć się przez mur. Czuła to nawet przez zaciśniętego białości knykcie, które teraz szarpnięciami uwalniała od bandaży, a te wrzuciła do torby.
– O NIC! Właśnie O NIC – krzyknęła w końcu, nie mogąc pojąć, dlaczego. To krew Rineheartów, bulgocząca od uporu i determinacji czy brak kontroli nad własnymi emocjami, które usiłowały kipieć w nad wyraz wysokiej temperaturze? A może jedno i drugie? W pośpiechu ubrała na siebie szatę. – Jeśli chcesz mówić, mów, ale ja wolę milczeć. Dzięki za trening.
Jackie, która nasłuchiwała krzyków w zamczysku, poczuła na karku gęsią skórkę, bo kiedy wychodziła ze starej sali, wrzaski zamkniętej w lochach zjawy zamieniły się w agonalne jęki. Nikt nigdy nie powiedział jej, że oklumencja zabija. Słyszała same cudowne rzeczy – zamkniesz swój umysł na wrogów. Wtedy nie wiedziała, że zamknie się też na całe otaczające ją dobro.
| zt
pora, żebyś ty powstał i biegł, chociaż ty nie wiesz,
gdzie jest cel i brzeg,
ty widzisz tylko, że
ogień świat pali
Jackie Rineheart
Zawód : auror
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
only now do i see the big picture
but i swear that
these scars are
fine
but i swear that
these scars are
fine
OPCM : 25+3
UROKI : 10+2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 12
SPRAWNOŚĆ : 14
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Zakonu Feniksa
Mówiła, wypuszczają słowa na wierzch, mówiąc otwarcie o tym, o czym milczała przez ostatnie miesiące. Wylewają na wierzch strumień wartkich słów. Może po trochu licząc też na to, że one pomogą Jackie. Nie zrozumieć ją, ale pozwolić sobie być. Bo też to mogła. Pierwsze zdanie uderzyło w nią mocniej niczym cios. Zdziwienie rozgościło się na jej twarzy i nie zniknęło, trwało na niej, gdy kolejne gorzkie słowa wypływały w jej kierunku. Bolały, wbijały się nieprzyjemnie do jej umysłu, a cichy, wredny chochlik podpowiadał, że może jednak niosły ze sobą prawdę. I w tym wszystkim znajdowała się Tonks, próbującą zrozumieć wszystko wokół, samą siebie i odnaleźć prawdę. Opuściła dłonie wzdłuż ciała. Ogień rozlał się w niej stając w opozycji do słów, broniąc własnych uczuć. Bo wiedziała, że to one dały jej siłę. To dzięki nim podnosiła się rzucona na kolana tak wiele razy. To przez nie stała się silna. Stała jednak, niczym skamieniała w końcu odpowiadając jedynie cicho, choć właśnie to stwierdzenie rozsierdziło jej przyjaciółkę całkowicie. Oczy znów rozszerzyły się, by zaraz na jej twarz wstąpiła łagodność. Bo w końcu zrozumiała.
Jackie nie krzyczała na nią. Nawet nie krzyczała do niej. I kiedy ta ruszyła zastąpiła jej drogę nie pozwalając uciec i odejść. Musiała się z nią zmierzyć, jeszcze raz, tym razem inaczej.
- Nie zostawię go, nie umiem. Przynajmniej na razie. - zaczęła od początku krzyżując z nią spojrzenia. - Przestanę wnikać w jego przestrzeń, bo tego chce. - mówiła dalej, może nie musiała tego tłumaczyć - ale chyba chciała. Pokręciła głową zaciskając usta. - Wiem, czym jest obowiązek. Wiem, jakie należą do mnie. Wiem, co jest moją siłą. - przesunęła się o krok, by zagrodzić Jackie drogę gdy ta spróbowała ją wyminąć. Nie skończyła jeszcze. - Wiem też z czego zrezygnowałam. - przed jej oczami jak żywe pojawiły się twarze Freddiego i Margie, jej własnych dzieci, dłoń nieświadomie pomknęła na brzuch. Pamiętała dokładnie jak wychodziła z domu o niebieskich drzwiach, zostawiając ich za sobą. W błękitnym poważnym, pewnym spojrzeniu zaszkliły się łzy. Otworzyła usta, jednak zamknęła je, unosząc dłonie i obejmując nimi jej policzki, była niższa, ale to nie miało znaczenia. - Jesteś piękna, dobra i dzielna, Jackie. Nie musisz być ciągle nieustraszona, niepokonana, niezwyciężona. - powiedziała cicho. - Idziemy w tą samą stronę. Kocham cię jak siostrę, walczę też dla ciebie. - dla ciebie i dla wszystkich innych - niezależnie od tego czy bliskich, czy całkowicie obcych. - Czy sądzisz, że jestem twoją słabością, albo powinnam postrzegać cię właśnie za taką? - zapytała cicho nie odrywając od niej spojrzenia jasnych oczu. - To nie słabość, miłość, wiesz? - kolejne pytanie padło z jej ust. Uniosła się na placach by objąć trzecią siostrę z innego ojca i matki. Przyciągnęła ją do siebie. - To siła i różnica. - mruknęła jeszcze ciszej, zgarniając do siebie jej sylwetkę. Odsunęła się po kilku chwilach cofając o krok, spoglądając znów na nią, zadzierając lekko głowę do góry. - Pozwól sobie. - powiedziała jedynie, sama nie wiedząc, czy stwierdza, czy też prosi. Nie mogła zatrzymać jej na siłę, nie chciała nawet. Sama? Sądziła kiedyś, że mogą być szczęśliwi w tych krótkich chwilach, ułamkach momentów które należałaby tylko do nich. Ale jeśli nie chcieli tego oboje, nie mogli tego mieć. I nie była w stanie z tym nic zrobić.
| zt
Jackie nie krzyczała na nią. Nawet nie krzyczała do niej. I kiedy ta ruszyła zastąpiła jej drogę nie pozwalając uciec i odejść. Musiała się z nią zmierzyć, jeszcze raz, tym razem inaczej.
- Nie zostawię go, nie umiem. Przynajmniej na razie. - zaczęła od początku krzyżując z nią spojrzenia. - Przestanę wnikać w jego przestrzeń, bo tego chce. - mówiła dalej, może nie musiała tego tłumaczyć - ale chyba chciała. Pokręciła głową zaciskając usta. - Wiem, czym jest obowiązek. Wiem, jakie należą do mnie. Wiem, co jest moją siłą. - przesunęła się o krok, by zagrodzić Jackie drogę gdy ta spróbowała ją wyminąć. Nie skończyła jeszcze. - Wiem też z czego zrezygnowałam. - przed jej oczami jak żywe pojawiły się twarze Freddiego i Margie, jej własnych dzieci, dłoń nieświadomie pomknęła na brzuch. Pamiętała dokładnie jak wychodziła z domu o niebieskich drzwiach, zostawiając ich za sobą. W błękitnym poważnym, pewnym spojrzeniu zaszkliły się łzy. Otworzyła usta, jednak zamknęła je, unosząc dłonie i obejmując nimi jej policzki, była niższa, ale to nie miało znaczenia. - Jesteś piękna, dobra i dzielna, Jackie. Nie musisz być ciągle nieustraszona, niepokonana, niezwyciężona. - powiedziała cicho. - Idziemy w tą samą stronę. Kocham cię jak siostrę, walczę też dla ciebie. - dla ciebie i dla wszystkich innych - niezależnie od tego czy bliskich, czy całkowicie obcych. - Czy sądzisz, że jestem twoją słabością, albo powinnam postrzegać cię właśnie za taką? - zapytała cicho nie odrywając od niej spojrzenia jasnych oczu. - To nie słabość, miłość, wiesz? - kolejne pytanie padło z jej ust. Uniosła się na placach by objąć trzecią siostrę z innego ojca i matki. Przyciągnęła ją do siebie. - To siła i różnica. - mruknęła jeszcze ciszej, zgarniając do siebie jej sylwetkę. Odsunęła się po kilku chwilach cofając o krok, spoglądając znów na nią, zadzierając lekko głowę do góry. - Pozwól sobie. - powiedziała jedynie, sama nie wiedząc, czy stwierdza, czy też prosi. Nie mogła zatrzymać jej na siłę, nie chciała nawet. Sama? Sądziła kiedyś, że mogą być szczęśliwi w tych krótkich chwilach, ułamkach momentów które należałaby tylko do nich. Ale jeśli nie chcieli tego oboje, nie mogli tego mieć. I nie była w stanie z tym nic zrobić.
| zt
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Strona 2 z 2 • 1, 2
Izolatka
Szybka odpowiedź