Sklep Madam Primpernelle
AutorWiadomość
Sklep Madam Primpernelle
Znajduje się pod numerem 275. Nazywany niekiedy rajem dla czarownic, często reklamowany na łamach "Czarownicy". Jego wnętrze, pełne kwiatowych ozdób i delikatnego tiulu, utrzymane jest w odcieniach pudrowego różu; zakupić w nim można magiczne kosmetyki pielęgnacyjne, preparaty pomagające pozbywać się niedoskonałości skóry czy typowe eliksiry upiększające - wszystkie w eleganckich opakowaniach, przy sprzedaży owijanych dodatkowo w perfumowany, wrzosowy papier. Koło lady ustawiono smukły regalik zastawiony od góry do dołu drobnymi buteleczkami o fikuśnych etykietach - są to sławne perfumy Madam Primpernelle, po których żaden Ci się nie oprze, i choć kosztują krocie, podobno efekt wart jest swej ceny.
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:26, w całości zmieniany 3 razy
Jakiś czas po festynie
Jeszcze zdarzały się takie momenty, w, których nasza drobna blondynka nie była Megarą Malfoy albo, co gorsza przyszłą panią Carrow. Stawała się zwykłym, nic nieznaczącym człowiekiem, który był tylko niewielką częścią społeczeństwa. Takie momenty pozwalały jej utrzymać się na granicy normalności i przypominały, że jest przecież inny świat prócz tego przepełnionego mrokiem i postaciami rodem z koszmarów.
Nawet po ulicy Pokątnej nie powinna poruszać się sama. Istniały całe tomy zasad mówiące o tym, co było jej wolno a co było niewskazane, ale dziś nikt nie miał ochoty się nad nią pastwić. Żadnych rad dotyczących przyszłości i żadnych skarg na teraźniejszość. Megara mogła swobodnie wsłuchiwać się w życie miasta i stać się jego częścią. Gdyby nie te przeraźliwie jasne włosy, które zdradzały jej pozycje z oddali mogłaby stać się nawet niezauważalna. Czy mogło być coś piękniejszego niż nagle stać się niewidzialną i obserwować wszystko zza cienkiej granicy? Zadanie było bardzo trudne, ale nie nieosiągalne. W końcu była Megarą a dla niej miało nie być rzeczy niemożliwych. Na chwilę przestała interesować się miastem i zaczęła przeszukiwać w swoim umyśle szufladki zawierające informacje o zaklęciach czy przedmiotach, które mogły dać jej to, czego pragnęła. Taka już była (zwłaszcza, gdy nikt nie patrzył) Skakała z tematu na temat, co jakiś czas zmieniając punkt widzenia czy koncepcje myślenia. Była definicją człowieka nieprzystosowanego do norm społecznych i pewnych schematów działania. Pod warunkiem, że nikt nie patrzył…
Znowu to samo. Meg zatrzymała się w pół kroku a jej myśli jak na komendę odeszły od problemu niewidzialności by zająć się zapachem kwiatów, który doszedł do jej nozdrzy. Odwróciła głowę w stronę sklepu Madame Primpernelle by dać się zwabić nie tylko niezwykłym zapachom jak i kolorowej wystawie. Eksperymenty przecież poczekają do jutra a skoro tu już jestem mogę wejść do środka . To była dość marna wymówka, którą zresztą ostatnio mocno nadużywała. To jednak nie przeszkodziło w pchnięciu drzwi i wejściu do środka. Jak zawsze przywitał ją uśmiech ekspedientki i uprzejme przywitanie, na co oczywiście Meg odpowiedział z tą samą grzecznością. Cóż o dobrym wychowaniu nigdy się nie zapomina. Zresztą matka zawsze przypominała jej o tym, że należy żyć w zgodzie z właścicielkami i pracownicami sklepów takich jak ten. Jak inaczej zdobędzie się najlepsze towary przed całą hordą pospólstwa? Dziwne, że akurat teraz jej się to przypomniało. Potrząsnęła lekko głową chcąc jak najszybciej wyrzucić te myśli z głowy. Nie da sobie zepsuć dobrego humoru rozpamiętywaniem przeszłości. Blade, długie palce panny Malfoy zaczęły poruszać się pomiędzy regałami, co rusz coś dotykając i o otwierając by uwolnić kolejny niezwykły zapach. Meg czasem czuła się tu jak dziecko, ale z wyglądu przypominała raczej porcelanową laleczkę w centrum swojego królestwa. Schyliła się po fiolkę z dziwnymi kolorowym granulkami a gdy próbowała się podnieść poczuła, że w coś uderza a raczej w kogoś. - Bardzo przepraszam!- - niemal automatycznie zwróciła się do kobiety, którą potrąciła. Meg uśmiechała się z wyraźną skruchą. - Mam nadzieję, że nic Pani nie zrobiłam – kolejny uśmiech. Przecież Meg to takie miłe stworzonko niebędące wstanie skrzywdzić drugiego człowieka a już tym bardziej naumyślnie. Nic tylko pocałować w czółko i dać lizaka. Albo wystarczy przypomnieć, że dobrych wychowaniu nigdy się nie zapomina.
Jeszcze zdarzały się takie momenty, w, których nasza drobna blondynka nie była Megarą Malfoy albo, co gorsza przyszłą panią Carrow. Stawała się zwykłym, nic nieznaczącym człowiekiem, który był tylko niewielką częścią społeczeństwa. Takie momenty pozwalały jej utrzymać się na granicy normalności i przypominały, że jest przecież inny świat prócz tego przepełnionego mrokiem i postaciami rodem z koszmarów.
Nawet po ulicy Pokątnej nie powinna poruszać się sama. Istniały całe tomy zasad mówiące o tym, co było jej wolno a co było niewskazane, ale dziś nikt nie miał ochoty się nad nią pastwić. Żadnych rad dotyczących przyszłości i żadnych skarg na teraźniejszość. Megara mogła swobodnie wsłuchiwać się w życie miasta i stać się jego częścią. Gdyby nie te przeraźliwie jasne włosy, które zdradzały jej pozycje z oddali mogłaby stać się nawet niezauważalna. Czy mogło być coś piękniejszego niż nagle stać się niewidzialną i obserwować wszystko zza cienkiej granicy? Zadanie było bardzo trudne, ale nie nieosiągalne. W końcu była Megarą a dla niej miało nie być rzeczy niemożliwych. Na chwilę przestała interesować się miastem i zaczęła przeszukiwać w swoim umyśle szufladki zawierające informacje o zaklęciach czy przedmiotach, które mogły dać jej to, czego pragnęła. Taka już była (zwłaszcza, gdy nikt nie patrzył) Skakała z tematu na temat, co jakiś czas zmieniając punkt widzenia czy koncepcje myślenia. Była definicją człowieka nieprzystosowanego do norm społecznych i pewnych schematów działania. Pod warunkiem, że nikt nie patrzył…
Znowu to samo. Meg zatrzymała się w pół kroku a jej myśli jak na komendę odeszły od problemu niewidzialności by zająć się zapachem kwiatów, który doszedł do jej nozdrzy. Odwróciła głowę w stronę sklepu Madame Primpernelle by dać się zwabić nie tylko niezwykłym zapachom jak i kolorowej wystawie. Eksperymenty przecież poczekają do jutra a skoro tu już jestem mogę wejść do środka . To była dość marna wymówka, którą zresztą ostatnio mocno nadużywała. To jednak nie przeszkodziło w pchnięciu drzwi i wejściu do środka. Jak zawsze przywitał ją uśmiech ekspedientki i uprzejme przywitanie, na co oczywiście Meg odpowiedział z tą samą grzecznością. Cóż o dobrym wychowaniu nigdy się nie zapomina. Zresztą matka zawsze przypominała jej o tym, że należy żyć w zgodzie z właścicielkami i pracownicami sklepów takich jak ten. Jak inaczej zdobędzie się najlepsze towary przed całą hordą pospólstwa? Dziwne, że akurat teraz jej się to przypomniało. Potrząsnęła lekko głową chcąc jak najszybciej wyrzucić te myśli z głowy. Nie da sobie zepsuć dobrego humoru rozpamiętywaniem przeszłości. Blade, długie palce panny Malfoy zaczęły poruszać się pomiędzy regałami, co rusz coś dotykając i o otwierając by uwolnić kolejny niezwykły zapach. Meg czasem czuła się tu jak dziecko, ale z wyglądu przypominała raczej porcelanową laleczkę w centrum swojego królestwa. Schyliła się po fiolkę z dziwnymi kolorowym granulkami a gdy próbowała się podnieść poczuła, że w coś uderza a raczej w kogoś. - Bardzo przepraszam!- - niemal automatycznie zwróciła się do kobiety, którą potrąciła. Meg uśmiechała się z wyraźną skruchą. - Mam nadzieję, że nic Pani nie zrobiłam – kolejny uśmiech. Przecież Meg to takie miłe stworzonko niebędące wstanie skrzywdzić drugiego człowieka a już tym bardziej naumyślnie. Nic tylko pocałować w czółko i dać lizaka. Albo wystarczy przypomnieć, że dobrych wychowaniu nigdy się nie zapomina.
Ciężko jest wrócić do normalności po intensywnych i negatywnych doznaniach. Emocjonalne rozstrojenie uniemożliwia codzienne, ordynarne funkcjonowanie. Brakuje chęci do życia, wprowadzenia zmian. Pragnienie samo destrukcji obezwładnia, podsyłając coraz to nowsze możliwości. Przestajesz dbać o sprawy doczesne. Karierę zawodową, wygląd, regularne wstawanie z łóżka. Dopada cię dziwna, paraliżująca aura. Zamykasz się w ciasnej przestrzeni. Ukrywasz istnienie, pogrążasz w umysłowych zawirowaniach. Próbujesz zapanować nad bodźcami, które wywołują ów stan. Analizujesz, kalkulujesz, snujesz nierealistyczne wizje innego, lepszego rozwiązania. Wspomagasz mocnym, bursztynowym płynem, rozluźniającymi mięśnie, wnikającymi w komórki ciała, odurzającymi oparami. Każdego dnia. Monotonnie, leniwie, bez energii.
Samowolne wyjście z czterokątnej przestrzeni stanowiło wyzwanie. Było początkiem, zaakceptowania rzeczywistości. Wkroczenia w nowy, lepszy etap. Bałagan, który zastała wokół siebie, spowodował chwilowy brak oddechu. Sterta brudnych, porozrzucanych naczyń, na zmianę z lśniącymi butelkami taniego wina. Wysypisko różnokolorowych, zbezczeszczonych kreacji, które utraciły swoje miejsce w obszernej szafie. Pojedyncze przedmioty. Niefunkcjonalne bibeloty. Promienie sierpniowego popołudnia zalewały ruchliwe, brukowe ulice. Wnikały do pomieszczeń, tańcząc na twarzach tutejszych mieszkańców. Siedząc na skrawku lekko załamanego łóżka, wyglądając nieszczęśnie mizernie, wręcz żałośnie. Zapaliła cienkiego, magicznego papierosa tym razem z dodatkiem aromatycznej szałwii. Czas na zmiany.
Ogarnięcie obszernego bałaganu, zajęło grube i cenne 3 godziny. Postanowiła zadbać o wygląd zewnętrzny. Dopracowała stylizację, wyróżniającą się barwą oraz krojem. Ciemne, dopasowane spodnie w połączeniu ze zwiewną, kwiatową bluzką na długi rękaw. Ułożone włosy, lekko za mocny makijaż, kontrastujący ze zbilansowaną całością. Na głowie, duży kapelusz, przyozdobiony piórami różnej wielkości. Czyżby, wszystko wróciło do normy? Było jak dawnej? Niedorzeczne. Wnętrze, nadal rozerwane, rozdrobnione na miliony kawałeczków. Uczucie, wskazujące na brak gruntu pod nogami. Niedojrzałość, popełniane błędy, niezdecydowanie. Przenikliwy smutek, mieszający się z rządzą zemsty, zadośćuczynienia. Była zagubiona. Za wszelką cenę próbowała ukryć się za maską obojętności. Ciepły wiatr, muskał lekko za brązowioną skórę. Pogoda była znośna. Pomarańczowa kula przygrzewała z mniejszą intensywnością. Powietrze było świeże, umożliwiało swobodne oddychanie. Przemieszczała się z dużą prędkością, sprawnie wymijając otaczających czarodziejów. Obcasy, ścierały się z betonowym podłożem. Ręce, ciasno oplatały ramiona, tworząc dozę niedostępności. Mina, wyrażała powagę, skupienie, czujność. Pierwszy, dłuższy spacer od kilku tygodni. Ulica pokątna, wydała się idealnym miejscem. Mogła z szeroko otwartymi oczyma śledzić zmieniające się, różnobarwne wystawy. Koncentrować uwagę na nowych, majestatycznych szatach. Obserwować zabieganych ludzi, których zachowania tak fascynowały. Przyciągnąć przez obezwładniające, kwiatowe opary, wyczuwalne kilka metrów przed główną fasadą małego sklepiku. Zatrzymała się nieznacznie, przyglądając badawczo różowej kolorystyce. Nie była zwolenniczką tegoż wystroju. Utrzymanego w pastelowej tonacji. Dopełnionego tiulowymi, puszystymi dodatkami, kojarzącymi się z rozchichotanymi, laleczkowatymi panienkami. Westchnęła ciężko. Dobrze, Madame Primpernelle, zobaczymy co możesz nam zaoferować. Unosząc brwi do góry, potwierdziła przypuszczenia. Nie pasowała do oryginalnego, nietuzinkowego wnętrza. Kwiatowy zapach nieco się zaostrzył, powodując gwałtowne kichnięcie. Oczy wszystkich, zgromadzonych dam, łącznie z zniesmaczoną ekspedientką, zwróciły się w stronę brunetki. Postanowiła, wycofać się w najdalszy, najmniej uczęszczany kąt. Zniknąć z pola widzenia. Przeglądała miniaturowe buteleczki podejrzliwe, sceptycznie, co jakiś czas prychając z rozbawieniem. Niektóre z nich były zadzwiające, a co dopiero zastosowanie! Nie miała pojęcia, że nieopodal, niezanjoma, dość intrygująca postać rozpoczęła intensywne łowy małych cudeniek. Dopiero, zbliżając się nieco chwiejnym krokiem do kolejnej pułki, poczuła odpychające uderzenie. - Nic się nie stało. - wymamrotała, będąc w lekkim szoku. Potrząsnęła głowę, aby nastepnie utkwić badawczy, przenikliwy wzrok w swoim oprawcy. Drobne, delikatne dziewcze, zapewne dużo młodsze. Blade lico, jasne oczy, wyróżniające się, nietypowe platynowe włosy. Szlachcianka? Ubiór interesujący, równie niezgrywający się z cukierkowym wnętrzem. Zdobyła się na kolejne zdanie nie spuszczając z niej wzroku. Ton był obojętny, beznamiętny. Zapewne było to nieco krępujące i obezwładniające.- Sama straciłam orientację w tym dziwacznym miejscu. - miała mieszane myśli. Czy kiedykolwiek widziała ów dziewczę? Miała ochotę zapalić. Jakaś klientka, rozbiła szklaną buteleczkę. Drobne skrawki szkła rozprysły się po marmurowej posadzce. Nawet nie drgnęła. Czy to zły znak, przesąd, omen?
Samowolne wyjście z czterokątnej przestrzeni stanowiło wyzwanie. Było początkiem, zaakceptowania rzeczywistości. Wkroczenia w nowy, lepszy etap. Bałagan, który zastała wokół siebie, spowodował chwilowy brak oddechu. Sterta brudnych, porozrzucanych naczyń, na zmianę z lśniącymi butelkami taniego wina. Wysypisko różnokolorowych, zbezczeszczonych kreacji, które utraciły swoje miejsce w obszernej szafie. Pojedyncze przedmioty. Niefunkcjonalne bibeloty. Promienie sierpniowego popołudnia zalewały ruchliwe, brukowe ulice. Wnikały do pomieszczeń, tańcząc na twarzach tutejszych mieszkańców. Siedząc na skrawku lekko załamanego łóżka, wyglądając nieszczęśnie mizernie, wręcz żałośnie. Zapaliła cienkiego, magicznego papierosa tym razem z dodatkiem aromatycznej szałwii. Czas na zmiany.
Ogarnięcie obszernego bałaganu, zajęło grube i cenne 3 godziny. Postanowiła zadbać o wygląd zewnętrzny. Dopracowała stylizację, wyróżniającą się barwą oraz krojem. Ciemne, dopasowane spodnie w połączeniu ze zwiewną, kwiatową bluzką na długi rękaw. Ułożone włosy, lekko za mocny makijaż, kontrastujący ze zbilansowaną całością. Na głowie, duży kapelusz, przyozdobiony piórami różnej wielkości. Czyżby, wszystko wróciło do normy? Było jak dawnej? Niedorzeczne. Wnętrze, nadal rozerwane, rozdrobnione na miliony kawałeczków. Uczucie, wskazujące na brak gruntu pod nogami. Niedojrzałość, popełniane błędy, niezdecydowanie. Przenikliwy smutek, mieszający się z rządzą zemsty, zadośćuczynienia. Była zagubiona. Za wszelką cenę próbowała ukryć się za maską obojętności. Ciepły wiatr, muskał lekko za brązowioną skórę. Pogoda była znośna. Pomarańczowa kula przygrzewała z mniejszą intensywnością. Powietrze było świeże, umożliwiało swobodne oddychanie. Przemieszczała się z dużą prędkością, sprawnie wymijając otaczających czarodziejów. Obcasy, ścierały się z betonowym podłożem. Ręce, ciasno oplatały ramiona, tworząc dozę niedostępności. Mina, wyrażała powagę, skupienie, czujność. Pierwszy, dłuższy spacer od kilku tygodni. Ulica pokątna, wydała się idealnym miejscem. Mogła z szeroko otwartymi oczyma śledzić zmieniające się, różnobarwne wystawy. Koncentrować uwagę na nowych, majestatycznych szatach. Obserwować zabieganych ludzi, których zachowania tak fascynowały. Przyciągnąć przez obezwładniające, kwiatowe opary, wyczuwalne kilka metrów przed główną fasadą małego sklepiku. Zatrzymała się nieznacznie, przyglądając badawczo różowej kolorystyce. Nie była zwolenniczką tegoż wystroju. Utrzymanego w pastelowej tonacji. Dopełnionego tiulowymi, puszystymi dodatkami, kojarzącymi się z rozchichotanymi, laleczkowatymi panienkami. Westchnęła ciężko. Dobrze, Madame Primpernelle, zobaczymy co możesz nam zaoferować. Unosząc brwi do góry, potwierdziła przypuszczenia. Nie pasowała do oryginalnego, nietuzinkowego wnętrza. Kwiatowy zapach nieco się zaostrzył, powodując gwałtowne kichnięcie. Oczy wszystkich, zgromadzonych dam, łącznie z zniesmaczoną ekspedientką, zwróciły się w stronę brunetki. Postanowiła, wycofać się w najdalszy, najmniej uczęszczany kąt. Zniknąć z pola widzenia. Przeglądała miniaturowe buteleczki podejrzliwe, sceptycznie, co jakiś czas prychając z rozbawieniem. Niektóre z nich były zadzwiające, a co dopiero zastosowanie! Nie miała pojęcia, że nieopodal, niezanjoma, dość intrygująca postać rozpoczęła intensywne łowy małych cudeniek. Dopiero, zbliżając się nieco chwiejnym krokiem do kolejnej pułki, poczuła odpychające uderzenie. - Nic się nie stało. - wymamrotała, będąc w lekkim szoku. Potrząsnęła głowę, aby nastepnie utkwić badawczy, przenikliwy wzrok w swoim oprawcy. Drobne, delikatne dziewcze, zapewne dużo młodsze. Blade lico, jasne oczy, wyróżniające się, nietypowe platynowe włosy. Szlachcianka? Ubiór interesujący, równie niezgrywający się z cukierkowym wnętrzem. Zdobyła się na kolejne zdanie nie spuszczając z niej wzroku. Ton był obojętny, beznamiętny. Zapewne było to nieco krępujące i obezwładniające.- Sama straciłam orientację w tym dziwacznym miejscu. - miała mieszane myśli. Czy kiedykolwiek widziała ów dziewczę? Miała ochotę zapalić. Jakaś klientka, rozbiła szklaną buteleczkę. Drobne skrawki szkła rozprysły się po marmurowej posadzce. Nawet nie drgnęła. Czy to zły znak, przesąd, omen?
Wszystko czego się obawiamy kiedyś nas spotka.
Milburga Dolohov
Zawód : łowczyni wilkołaków, muzyk, towarzyszka eskapad poszukiwawczych
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Podobno zło triumfuje, podczas gdy dobrzy ludzie nic nie robią.
Ale to nie prawda. Zło zawsze triumfuje!
Ale to nie prawda. Zło zawsze triumfuje!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nawet do uszu Megary dotarł odgłos otwieranych drzwi i następujące po nim dość głośne kichnięcie. Dziewczyna nie mogła się oprzeć lekkiemu ironicznemu uśmieszkowi. Automatycznie było wiadomo, że ma się do czynienia z kimś obcym. Trudno byłoby znaleźć cięższą obrazę do pracujących tutaj kobiet niż właśnie owa reakcja. Cóż, nawet zwykły sklep rządzi się swoimi prawami. Po pełnym wyprostowaniu się trochę wbrew swojej woli zaczęła analizować wygląd kobiety. Refleksja, że to właśnie ona przed chwilą naruszyła spokój tego miejsca nasunęła się sama. Owa kobieta nie należała do żadnego ze szlacheckich rodów, to było niemal oczywiste. Skąd? Zacznijmy od wyraźnych oznak palenia papierosów czyli zniszczonej skóry i zapachu, który był wstanie się przebić nawet przez kwiatowe wonie. To podobnych rzeczy nie dopuszcza żadna dama. Bez względu na to czy pochodzisz z bardziej konserwatywnych czy liberalnych rodów. Nie kojarzyła jej twarzy z żadnego balu czy sabatu. Co może jest marną wymówką ale Meg miała wyjątkową dobrą pamięć do ludzi. Strój był co prawda dobrze dobrany i gustowny ale nie pasował do wieku nieznajomej. W podobny sposób ubierały się młode panny nie przekraczające dwudziestu paru lat. Chociaż również i to zdarzało się bardzo rzadko. Ubieranie się na mugolske modłę mogło być uznawane za spory nietakt. Nie trzeba już natomiast wspominać, że wiek nieznajomej spokojnie można było osadzić w przedziale 29-33 a obrączki na placu choćby śladu po niej brak. Już nic więcej nie było jej potrzebne. Podczas tej dziwnej analizy z twarzy Meg powoli schodził wesoły uśmiech a zastępował go ironiczny grymas. Trwało to może zaledwie kilka chwil i nie było z pewnością skierowane w stronę nieznajomej. Megara kpiła sama z siebie i z tego niezwykle szybkiego rozróżniania ludzi na szlachtę i…nie szlachtę. - Przepraszam- odezwała się ponownie sama wyrywając się z zamyślenia. Do końca nie była pewna czy znów przeprasza za potrącenie, wyraz twarz czy nagłe odpłynięcie. - Chętnie Pani pomogę jeśli pani szuka czegoś konkretnego. - znów uśmiechnęła się przyjaźniej w stosunku do nieznajomej.- Znam to miejsce całkiem nieźle. Od dziecka przychodziłam tu z matką czy siostrami. Będzie miała pani przynajmniej pewności, że nie zostanie naciągnięta - kolejny uśmiech. To nie była gra ani wyuczone zagrywki. Megara z zasady była miła, nawet dla tych ludzi, którzy trochę ją niepokoili. To prawda, ton głos kobiety był trochę… odpychający. Z jej spojrzeniem i wyrazem twarzy było niestety podobnie. Megara starała się przede wszystkim tego nie zauważać. Nie chciała myśleć o tej kobiecie źle tylko dla tego, że miała inny styl bycia. Naprawdę nie chciała… Wtedy do jej uszu doszedł odgłos rozbijającego się szkła. Meg automatycznie przeniosła wzrok w tamtą stronę lekko się wzdrygając. To nie mógł być dobry znak. Pytanie tylko czego dotyczył. Meg znów utkwiła wzrok w nieznajomej grzecznie czekając na jej odpowiedź.
Nie miała pojęcia o pochodzeniu ów impulsu, który zaciągną do dziwnego, nietypowego miejsca. Po kilku chwilach dezorientacji, konsternacji, zagubienia, odnotowała kompletny brak przynależności. Przymrużone, maleńkie, oczy zgromadzonych, świdrowały sylwetkę, zakłócającej błogi spokój, nowo przybyłej. Przypudrowane, blade policzki, karmazynowe usta, pokaźne upięcia, rozłożyste suknie, zahaczające o drewniane meble. Szeptały dyskretnie, tajemnicze wiązanki. Zmierzyła je gniewnym, oskarżycielskim wzrokiem, udając się w bezpieczny, boczny azyl. Nie można powiedzieć, że brunetka o siebie nie dbała. Zwracała na to uwagę. Była przecież kobietą. Każda z nich posiada chociażby najdrobniejszy pierwiastek fanaberii, dotyczących swojego wyglądu. Dbania o walory, estetykę, młodość skóry, czy nienaganny wizerunek. Posiadała, dość pokaźny arsenał kosmetycznych, upiększających specyfików. Niejednokrotnie, wyróżniała się ekstrawaganckimi makijażami, nie wpasowującymi się w tutejszą, sztywną modę. Poprzez wygląd, pokazywała coś w rodzaju buntu. Chęci zmiany. Wyswobodzenia płci pięknej z twardych, konsekwentnych reguł. Dostarczenia swobody, wolności, wyzwolenia. Głosiła typowo feministyczne zapędy.
Tego dnia, nie wyglądała najlepiej. Próbowała wszelkich sposobów, na zakrycie widocznie zmęczonych rys twarzy. Podpuchniętych szarością oczu, dodających niepotrzebnych lat. Drażniący, tytoniowy zapach, związany z częstym popalaniem. Duszący kaszel, coraz częściej nawiedzający zmordowane płuca. Czas zadbać o swoje zdrowie. Wzrok zgromadzonych, co jakiś czas przesuwał się po odwróconym profilu nieznajomej. Trzymając maleńki flakonik w drżących dłoniach, wywróciła teatralnie oczami. Zapewne, zastanawiają się kim jest? Skąd pochodzi? Krew, status materialny, nazwisko rodowe? Pojawiała się na salonach, jest zwykłym mieszańcem? Ile może mieć lat? Odwróciła się gwałtownie, aby ponownie skonfrontować spojrzenia z delikatną blondynką, która niewątpliwie dokonywała tej samej, skrupulatnej oceny. To wszechobecne szlachectwo doprowadzało do szału. - Ciekawe... - odburknęła mrukliwe, pogrążona we własnym świecie. Oglądała trzymaną buteleczkę z każdej, możliwej strony, próbując doszukać się czegoś konkretnego. Nie miała pojęcia, czy chce, wdawać się w niepotrzebną wymianę zdań z ów arystokratką. Miała mieszane poglądy, związane z młodymi latoroślami płci pięknej. Zdawały się wyobcowane, zwracające uwagę jedynie na walory wyglądu zewnętrznego, odpowiednią prezencję, poszukiwanie wybranka swojego życia. Kształcone w delikatnych, niewymagających czynnościach. Skąpane w kwiatach, pięknych wonnościach. Kotkach, pieskach i jednorożcach. Czyżby, była inna? Dlaczegoż by tego nie sprawdzić? - Może mi coś... - urwała wypowiedzieć, zastanawiając się w jaki sposób powinna odezwać się do stojącej nieopodal towarzyszki. Nie lubiła wszelkich, sztampowych, wymaganych grzeczności. Postanowiła pozostać sobą, zwracając się odważnie i bezpośrednio. - …zaproponujesz? - uniosła brew do góry, odkładając flakonik. Niefortunne wydarzenie, wprowadziło niepotrzebny zamęt. Sprawca wypadku, zaczął przepraszać w niebo głosy, sprzątającą pobojowisko ekspedientkę. Kobieta w kapeluszu, uśmiechnęła się zadziornie, ciesząc metaliczne oko zaistniałym zdarzeniem. Stwierdziła jeszcze, dość instynktownie: - Niedługo koniec wakacji. - a nóż, dowie się czegoś ciekawego. Podejrzewała blondynkę o wiek, typowo szkolny.
Tego dnia, nie wyglądała najlepiej. Próbowała wszelkich sposobów, na zakrycie widocznie zmęczonych rys twarzy. Podpuchniętych szarością oczu, dodających niepotrzebnych lat. Drażniący, tytoniowy zapach, związany z częstym popalaniem. Duszący kaszel, coraz częściej nawiedzający zmordowane płuca. Czas zadbać o swoje zdrowie. Wzrok zgromadzonych, co jakiś czas przesuwał się po odwróconym profilu nieznajomej. Trzymając maleńki flakonik w drżących dłoniach, wywróciła teatralnie oczami. Zapewne, zastanawiają się kim jest? Skąd pochodzi? Krew, status materialny, nazwisko rodowe? Pojawiała się na salonach, jest zwykłym mieszańcem? Ile może mieć lat? Odwróciła się gwałtownie, aby ponownie skonfrontować spojrzenia z delikatną blondynką, która niewątpliwie dokonywała tej samej, skrupulatnej oceny. To wszechobecne szlachectwo doprowadzało do szału. - Ciekawe... - odburknęła mrukliwe, pogrążona we własnym świecie. Oglądała trzymaną buteleczkę z każdej, możliwej strony, próbując doszukać się czegoś konkretnego. Nie miała pojęcia, czy chce, wdawać się w niepotrzebną wymianę zdań z ów arystokratką. Miała mieszane poglądy, związane z młodymi latoroślami płci pięknej. Zdawały się wyobcowane, zwracające uwagę jedynie na walory wyglądu zewnętrznego, odpowiednią prezencję, poszukiwanie wybranka swojego życia. Kształcone w delikatnych, niewymagających czynnościach. Skąpane w kwiatach, pięknych wonnościach. Kotkach, pieskach i jednorożcach. Czyżby, była inna? Dlaczegoż by tego nie sprawdzić? - Może mi coś... - urwała wypowiedzieć, zastanawiając się w jaki sposób powinna odezwać się do stojącej nieopodal towarzyszki. Nie lubiła wszelkich, sztampowych, wymaganych grzeczności. Postanowiła pozostać sobą, zwracając się odważnie i bezpośrednio. - …zaproponujesz? - uniosła brew do góry, odkładając flakonik. Niefortunne wydarzenie, wprowadziło niepotrzebny zamęt. Sprawca wypadku, zaczął przepraszać w niebo głosy, sprzątającą pobojowisko ekspedientkę. Kobieta w kapeluszu, uśmiechnęła się zadziornie, ciesząc metaliczne oko zaistniałym zdarzeniem. Stwierdziła jeszcze, dość instynktownie: - Niedługo koniec wakacji. - a nóż, dowie się czegoś ciekawego. Podejrzewała blondynkę o wiek, typowo szkolny.
Wszystko czego się obawiamy kiedyś nas spotka.
Milburga Dolohov
Zawód : łowczyni wilkołaków, muzyk, towarzyszka eskapad poszukiwawczych
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Podobno zło triumfuje, podczas gdy dobrzy ludzie nic nie robią.
Ale to nie prawda. Zło zawsze triumfuje!
Ale to nie prawda. Zło zawsze triumfuje!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
- Z przyjemnością - kolejny uśmiech, który wydawał być obecnie rozłączną częścią jej twarzy. Meg zrobiła kilka kroków w lewą stronę a jej chude palce wyciągnęły niewielką fiolkę o dziwnej bursztynowej barwie. - Idealnie niweluje zapach papierosów. - Nie był to przytyk ani nietakt. No dobrze ze względu na jej status społeczny można było uznać jej uwagę za nietaktowną. Jednak Megara była po prostu szczera. To jedna z tych cech, które nie niszczyło w niej wychowanie, szkoła czy nawet otoczenia. Mówiła to, co myślała, mówiła to, co uważała za słuszne i nawet przez chwilę nie zastanawiała się, że może kogoś urazić. Włożyła fiolkę w dłoń nieznajomej i niemal od razu zaczęła szukać, czego innego. Słysząc to dziwne stwierdzenie zatrzymała się na krótką chwilę. - No tak…zupełnie o tym zapomniałam - w jej głosie zabrzmiała nutka rozżalenia. - Jeszcze tak nie dawno w tym okresie biegałam po pokątnej by kupić wszystkie rzeczy do szkoły. - westchnęła ciężko. Tęskniła za tymi czasami mocniej niż można było to sobie wyobrazić. Nie zdążyła się nawet dobrze oswoić z normalnym życie, gdy siłą wepchnięto ją w dorosło. Automatycznie sięgnęła do miejsca gdzie powinien znajdował się pierścionek zaręczynowy, ale w tej chwili nic nie widniało na palcu. Ta kosztowna obroża spożywała głęboko pod stertą starych papierów i niepotrzebnych ubrań. Tak by jej zła moc nie przedostała się do świata. W tej samej chwili niczym z pod ziemi pojawiła się przy nich kobieta sporych gabarytów. Elegancka, dobrze ubrana a przede wszystkim pachnąca różami z odległości wielu metrów. Pani Primpernelle we własne osobie. - Panienka Malfoy!- wykrzyknęła trochę za głośno biorąc w objęcia kruchą blondynkę. Zaskoczona Meg modliła się tylko o to by tego niespodziewanego uścisku wyjść w jednym kawałku. Ludzie i ich dotyk… - Moje gratulacje z okazji zaręczyn! - kobieta odstawiła Meg na ziemię pozwalając jej swobodnie odetchnąć. Słysząc wzmiankę o zaręczynach uśmiech Meg zrobił się bardziej wymuszony. - Mogę zobaczyć pierścionek? - kobieta przeniosła wzrok na nagą rękę Meg. - Nie ma go panienka? Oczywiście! To musi być jeden z rodowych skarbów Carrowów! Zbyt cenny by nosić go przy byle okazji! Mam jednak nadzieję, że będzie panienka o nas pamiętać w trakcie przygotowań do uroczystości! - kolejny uścisk, który niemal zmiażdżył klatkę piersiową Megary. Chwile później kobieta zniknęła tak szybko jak się pojawiła. Trochę zniesmaczona Megara odwróciła się w stronę nieznajomej starając się zachowywać tak jakby nic wielkiego się nie stało. - Przepraszam za to - uważnie przyjrzała się kobiecie. - Wszystko w porządku? - spytała ostrożnie widząc dziwny wyraz twarzy nieznajomej.[/b][/b][/b]
Wydawała się beztroska, nieskażona otaczającym światem. Niewinna i delikatna. Fantastycznie, wpasowywała się w tamtejsze standardy. Kontrastowała z ciemnym obliczem, kontrowersyjnej nowo przybyłej. Była całkowitym przeciwieństwem, wyglądu, charakteru, zachowania, życiowych priorytetów. Zdawała się, być dojrzalsza od wielu rówieśników. Czyżby, równie buntowniczo, zawzięcie, przeciwstawiała się rzeczywistości? Pokazywała światu swoje niepodważalne racje? Wychodziła na przeciw tysiącu stereotypom? Ujawniała inne, nieznane oblicze?
Próbowała odczytać z nieruchomej, skarzonej lekkim uśmiechem, bladej twarzy, emocje. Przemyślenia, niecodzienne odruchy? Śledziła zwinne i lekkie ruchy dłoni młodej damy, wybierającej odpowiedni flakonik. Bursztynowa barwa, przypominała o dalekich, odległych podróżach, których niezmiernie jej brakowało. Świeżego powietrza, różniącego się od otulającego miasto, ciepłymi, letnimi oparami. Statku, mknącego po wzburzonych falach. Adrenaliny, przyjmenego, szybkiego bicia serca. Podekscytowania. Patrzyła na blondynkę, pełna konsternacji, niepewności, podejrzenia? Sugestia na temat papierosowego zapachu, zmusiła do lekkiego, zadziornego wykrzywienia ust w niby uśmiechu. Bezczelna, a może nad wyraz szczera? Ciekawa, rzadko spotykana cecha. Gdy niewielki przedmiot, znalazł się w chłodnych dłoniach, bez wahania, pozbawiła go zamknięcia. Nieznany dotąd aromat, miał w sobie orzeźwiające, morskie dodatki. Do wrażliwych nozdrzy, docierał również nieco cięższy, odurzający. Idealnie odpowiadający stylowi oraz upodobaniom nowej klientki. Działał odprężająco, kojąco. - Podoba mi się. - rzuciła krótko, nie spoglądając na towarzyszkę. Zupełnie zapomniała o widniejącym na głowie, ogromnym kapeluszu, który w tym samym momencie, obsunął się nieznacznie na lewą część głowy. Nie mogła, wyzbyć się ciekawości, powodującej baczne obserwowanie, pomocnej dziewoi. Analityczny, skrupulatnie kalkujący umysł, dostrzegał najdrobnijesze szczegóły. Była na nie, niezmiernie wrażliwa, jako przedstawicielka dobrze wyszkolonych łowców. Obserwowała, niemalże niewzruszoną, młodziutką twarz. Zadba o swoją dalszą karierę? Podporządkuje się wyższości, jako kolejna, wspaniała dama z dobrego rodu. Posiadając niebagatelną sumę pieniędzy, zostanie wydana za męskiego, godnego, idealnie dobranego szlachcica. Przypieczętują to pokaźnym , rozsławionym na całe miasto weselem, aby następnie żyć długo i szczęśliwe w marmurowym pałacu. To nie był jej świat. Trzymała się od niego z daleka od najmłodszych lat. Nie miała ochoty, uczestniczyć w zaaranżowanej szopce. Być taką jak wszyscy. Zdecydowanie ciekawsze, okazało się zbuntowane, wiecznie sprzeciwiające oblicze. Niepowodzenie? Ważne, że próbowała.
Postać sporych gabarytów, zbliżyła się do rozmawiających. Ubrana w pokaźną, rozłożystą suknię w barwie pudrowego różu. Włosy spięte niezmiernie wysoko, ozdobione przypinkami ze świeżych kwiatów. Pulchne policzki, przypudrowane transparentnym proszkiem. Czerwone niczym świeża krew usta, wykrzywione w perlistym uśmiechu. I ta odurzająca woń kwiatu róży, za którym tak bardzo nie przepadała. Kobieta, zwinnym krokiem, znalazła się nieopodal pomocnej towarzyszki niedoli. Przewyższając gromadzoną, przez wiele lat masą, o mały włos nie pozbawiła blondynki upragnionego oddechu. Uniosła brwi ku górze, spoglądając na sytuację z wymalowaną na twarzy pogardą, niezrozumieniem? Postanowiła, przejść dwa kroki w prawo. Skupić się na kolejnym wyborze, egzotycznych kosmetyków. Donośny głos właścicielki, odbijał się od wąskich ścian maleńkiego sklepiku. Wszyscy zgromadzeni, co jakiś czas spoglądali na rozszczebiotane rozmówczynie. A jednak była zaręczona? Brunetka, zmarszczyła twarz, w znaczącym wyrazie skupienia, dopasowywania faktów. Przysłuchiwała się każdemu, wypowiedzianemu słowu. Patrzyła na zmieszaną minę młodej dziewczyny, aby po krótkiej chwili poczuć na swoim ciele, zimny, rozchodzący się stopniowo, obezwładniający dreszcz. Znieruchomiała. Metaliczne oczy, rozszerzyły się nieznacznie. Natłok myśli spowodował chwilowe zatracenie rzeczywistości. Czy, aby na pewno usłyszała nazwisko Carrow? Zaręczyny? To ona miała być ów wybranką? Zareagowała odruchowo. Odkładając flakonik na półkę, rozpoczęła głośne klaskanie, dopieszczając efekt, histerycznym, nieznośnym śmiechem. Niemożliwe, zdołał zniżyć się do tak niskiego poziomu? Jego zachłanność na złociste monety, przeważała zdrowy rozsądek? Był tak zdesperowany, zrozpaczony, nieudolny? - Pogratulujmy! - pogardliwie, złośliwie, złowieszczo. Biorąc flakonik ponownie, zmniejszyła dystans, czując narastające zdenerwowanie. Nie potrafiła przetrawić szokującej informacji. Wcisnęła buteleczkę w ręce blondynki w taki sposób, że ta upadła na podłogę ponownie. Ubarwiając posadzkę bursztynowym płynem oraz niezliczoną ilością, drobniutkich kawałeczków. Skupiła złowieszczy, zraniony wzrok w jasnym błękicie, dodając, cedząc słowa, jedno po drugim.: - Nie wiedziałam, że Deimos Carrow gustuje w dzieciach. - klatka piersiowa podnosiła się nierównomiernie. Ostatnie słowo, zostało dobitnie podkreślone. Cała akcja z przed kilku tygodni, stanęła przed oczami. Wyciągnęła papierosa. Brakowało maleńkiej iskry, do katastrofalnego wybuchu.
Próbowała odczytać z nieruchomej, skarzonej lekkim uśmiechem, bladej twarzy, emocje. Przemyślenia, niecodzienne odruchy? Śledziła zwinne i lekkie ruchy dłoni młodej damy, wybierającej odpowiedni flakonik. Bursztynowa barwa, przypominała o dalekich, odległych podróżach, których niezmiernie jej brakowało. Świeżego powietrza, różniącego się od otulającego miasto, ciepłymi, letnimi oparami. Statku, mknącego po wzburzonych falach. Adrenaliny, przyjmenego, szybkiego bicia serca. Podekscytowania. Patrzyła na blondynkę, pełna konsternacji, niepewności, podejrzenia? Sugestia na temat papierosowego zapachu, zmusiła do lekkiego, zadziornego wykrzywienia ust w niby uśmiechu. Bezczelna, a może nad wyraz szczera? Ciekawa, rzadko spotykana cecha. Gdy niewielki przedmiot, znalazł się w chłodnych dłoniach, bez wahania, pozbawiła go zamknięcia. Nieznany dotąd aromat, miał w sobie orzeźwiające, morskie dodatki. Do wrażliwych nozdrzy, docierał również nieco cięższy, odurzający. Idealnie odpowiadający stylowi oraz upodobaniom nowej klientki. Działał odprężająco, kojąco. - Podoba mi się. - rzuciła krótko, nie spoglądając na towarzyszkę. Zupełnie zapomniała o widniejącym na głowie, ogromnym kapeluszu, który w tym samym momencie, obsunął się nieznacznie na lewą część głowy. Nie mogła, wyzbyć się ciekawości, powodującej baczne obserwowanie, pomocnej dziewoi. Analityczny, skrupulatnie kalkujący umysł, dostrzegał najdrobnijesze szczegóły. Była na nie, niezmiernie wrażliwa, jako przedstawicielka dobrze wyszkolonych łowców. Obserwowała, niemalże niewzruszoną, młodziutką twarz. Zadba o swoją dalszą karierę? Podporządkuje się wyższości, jako kolejna, wspaniała dama z dobrego rodu. Posiadając niebagatelną sumę pieniędzy, zostanie wydana za męskiego, godnego, idealnie dobranego szlachcica. Przypieczętują to pokaźnym , rozsławionym na całe miasto weselem, aby następnie żyć długo i szczęśliwe w marmurowym pałacu. To nie był jej świat. Trzymała się od niego z daleka od najmłodszych lat. Nie miała ochoty, uczestniczyć w zaaranżowanej szopce. Być taką jak wszyscy. Zdecydowanie ciekawsze, okazało się zbuntowane, wiecznie sprzeciwiające oblicze. Niepowodzenie? Ważne, że próbowała.
Postać sporych gabarytów, zbliżyła się do rozmawiających. Ubrana w pokaźną, rozłożystą suknię w barwie pudrowego różu. Włosy spięte niezmiernie wysoko, ozdobione przypinkami ze świeżych kwiatów. Pulchne policzki, przypudrowane transparentnym proszkiem. Czerwone niczym świeża krew usta, wykrzywione w perlistym uśmiechu. I ta odurzająca woń kwiatu róży, za którym tak bardzo nie przepadała. Kobieta, zwinnym krokiem, znalazła się nieopodal pomocnej towarzyszki niedoli. Przewyższając gromadzoną, przez wiele lat masą, o mały włos nie pozbawiła blondynki upragnionego oddechu. Uniosła brwi ku górze, spoglądając na sytuację z wymalowaną na twarzy pogardą, niezrozumieniem? Postanowiła, przejść dwa kroki w prawo. Skupić się na kolejnym wyborze, egzotycznych kosmetyków. Donośny głos właścicielki, odbijał się od wąskich ścian maleńkiego sklepiku. Wszyscy zgromadzeni, co jakiś czas spoglądali na rozszczebiotane rozmówczynie. A jednak była zaręczona? Brunetka, zmarszczyła twarz, w znaczącym wyrazie skupienia, dopasowywania faktów. Przysłuchiwała się każdemu, wypowiedzianemu słowu. Patrzyła na zmieszaną minę młodej dziewczyny, aby po krótkiej chwili poczuć na swoim ciele, zimny, rozchodzący się stopniowo, obezwładniający dreszcz. Znieruchomiała. Metaliczne oczy, rozszerzyły się nieznacznie. Natłok myśli spowodował chwilowe zatracenie rzeczywistości. Czy, aby na pewno usłyszała nazwisko Carrow? Zaręczyny? To ona miała być ów wybranką? Zareagowała odruchowo. Odkładając flakonik na półkę, rozpoczęła głośne klaskanie, dopieszczając efekt, histerycznym, nieznośnym śmiechem. Niemożliwe, zdołał zniżyć się do tak niskiego poziomu? Jego zachłanność na złociste monety, przeważała zdrowy rozsądek? Był tak zdesperowany, zrozpaczony, nieudolny? - Pogratulujmy! - pogardliwie, złośliwie, złowieszczo. Biorąc flakonik ponownie, zmniejszyła dystans, czując narastające zdenerwowanie. Nie potrafiła przetrawić szokującej informacji. Wcisnęła buteleczkę w ręce blondynki w taki sposób, że ta upadła na podłogę ponownie. Ubarwiając posadzkę bursztynowym płynem oraz niezliczoną ilością, drobniutkich kawałeczków. Skupiła złowieszczy, zraniony wzrok w jasnym błękicie, dodając, cedząc słowa, jedno po drugim.: - Nie wiedziałam, że Deimos Carrow gustuje w dzieciach. - klatka piersiowa podnosiła się nierównomiernie. Ostatnie słowo, zostało dobitnie podkreślone. Cała akcja z przed kilku tygodni, stanęła przed oczami. Wyciągnęła papierosa. Brakowało maleńkiej iskry, do katastrofalnego wybuchu.
Wszystko czego się obawiamy kiedyś nas spotka.
Milburga Dolohov
Zawód : łowczyni wilkołaków, muzyk, towarzyszka eskapad poszukiwawczych
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Podobno zło triumfuje, podczas gdy dobrzy ludzie nic nie robią.
Ale to nie prawda. Zło zawsze triumfuje!
Ale to nie prawda. Zło zawsze triumfuje!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Najpierw przyszedł odgłos klaskania, który wprawił ją w niemałą konsternacje. Próbowała zrozumieć, co się dzieję. Czyżby scena, która przed chwilą miała miejsce była aż tak żałosna by doprowadzić do takich reakcji? Potem nadszedł śmiech, który doprowadził konsternacje Meg niemal do apogeum. Przez chwile stanęła jej przed oczami matka. Ona śmiała się podobnie, gdy, któreś z dzieci próbowało jej coś pokazać lub czymś się pochwalić. Ale ona była zniszczona, wypalona od środka nienawidziła wszystkie, co żyło wokół niej. Meg nie przypuszczał, że jeszcze kiedyś usłyszy te straszne dźwięki. Na jej sylwetkę rzucił się pierwszy cień strachu. Szalone, z reguły biegające na wszystkie strony myśli teraz stanęli w jednym rządku by chórem krzyczeć Uciekaj! . Czemu ich nie posłuchała? Z tego samego powodu, co zawsze. Z ciekawości. Jeśli coś ma kiedyś doprowadzić ją do całkowitego upadku to będzie to właśnie ta cecha. Po tym jak nieznajoma w końcu się odezwała wrzaski w jej głowie tylko się nasiliły. Meg wciąż stała w miejscu nie spuszczają wzroku z tej dziwnej, na wpół wrogiej istoty. Gdy wciśnięto w jej rękę flakonik nawet go nie poczuła. Pozwoliłaby sturlał się po jej dłoni czekając tylko na dźwięk pękającego szkła. Zły omen…UCIEKAJ! . Umysł znów zaczął swoją tyradę nie pozwalając jej skupić się na tym, co się dzieje. Nie ocknęła się nawet wtedy, gdy wpatrywały się w nią te dzikie szare oczy. Drgnęła dopiero wtedy, gdy usłyszała imię swojego narzeczonego. Ugięła lekko głowę przyglądając się jej może przez trzy sekundy. Tyle jej wystarczyłoby odnaleźć drogę w tym całym…wydarzeniu. To jedne z jego…przyjaciółek. . Krzyki w jej głowie w końcu ustały. Nawet w myślał wolała nie używać słowa dziwka. Każda kobieta, która miała dłuższy kontakt z Carrowe i przeżyła zasługiwała na współczucie i szacunek. Hmmm… ten to ma dziwny gust. - Jej usta wygięły się w lekko ironicznym uśmiechu. Chodziło oczywiście o kontrast nie pomiędzy Megarą a ową nieznajomą a między nieznajomą a panną Yaxley. Ciekawe, kogo tam jeszcze ukrywasz Carrow? . Chociaż swoją drogą chyba wolałaby tego nie wiedzieć. Inaczej mogłaby przestać wychodzi z domu w obawie podobnego spotkania. Uniosła lekko dłonie w pokojowym geście.
- Słuchaj. Cokolwiek Carrow ci zrobił nie mam z tym nic wspólnego. - teoretycznie mogła się domyśleć, że przyczyną tego co między nimi ewidentnie zaszło była ona. Jednak z drugiej strony nikt nie kazał czy też prosił o podobne uczynki. Carrow i to jak spędza swój wolny czas nie jest jej sprawą. – Sam powinien odpowiadać za własne błędy. - mówiła cicho i powoli nie mając zamiaru jej sprowokować. Chociaż swoją drogą miała nadzieję, że jej posłucha i skieruje całą niechęć w inną stronę. Nie miałaby nic przeciwko Carrowi zamkniętemu w Mungu z powodu dotkliwego pobicia. Najlepiej na oddziale gdzie nie wolno przyjmować gości.
- Słuchaj. Cokolwiek Carrow ci zrobił nie mam z tym nic wspólnego. - teoretycznie mogła się domyśleć, że przyczyną tego co między nimi ewidentnie zaszło była ona. Jednak z drugiej strony nikt nie kazał czy też prosił o podobne uczynki. Carrow i to jak spędza swój wolny czas nie jest jej sprawą. – Sam powinien odpowiadać za własne błędy. - mówiła cicho i powoli nie mając zamiaru jej sprowokować. Chociaż swoją drogą miała nadzieję, że jej posłucha i skieruje całą niechęć w inną stronę. Nie miałaby nic przeciwko Carrowi zamkniętemu w Mungu z powodu dotkliwego pobicia. Najlepiej na oddziale gdzie nie wolno przyjmować gości.
Pewne sytuacje, zmuszają do bycia bezwzględnym, perfidnym, nieobliczalnym. Zranione wnętrze, wyzwala nieokrzesane, drzemiące wewnątrz, nieludzkie instynkty. Wydobywają się na powierzchnię, aby doszczętnie pochłonąć napotkaną, nieświadomą ofiarę. Przemawiają w imieniu bezgranicznego, ukrytego cierpienia, żalu, upokorzenia, ogromu przeraźliwego bólu. Paraliżują, obezwładniają, sterują pojedynczymi członkami. Dyrygują aparatem mowy. Przebiegle, wykorzystują napotkaną sytuację, aby przyczynić się do najgorszego.
Przenikliwe, ostre spojrzenie, świdrowało delikatny profil towarzyszki. Próbowało, wedrzeć w skrywane, niepoznane wnętrze. Poznać wszelkie intencje, ukryte na kamiennej, bladej, wręcz nieruchomej twarzy. Czy była szczęśliwa? Wszystko, okazało się nikczemnym, zaplanowanym przymusem? Sprawdzi się w roli idealnej, potulnej, oddanej żony? Darzy oblubieńca, gorącym, szczerym uczuciem? Zna go na wylot? Wady, zalety, wszelkie słabości? Wie, na co zwracać uwagę, co sprawia przyjemność, powoduje odwrotny efekt? Spędziła niemalże całe, nędzne życie u jego boku? Nie potrafiła sprecyzować skłębionych myśli. Krew napływała do mózgu. Fala gorąca, zawładnęła komórkami ciała, powodując lekkie zawroty głowy. Odetchnęła ciężko, wypuszczając powietrze z charakterystycznym świstem. Emocje, targały rozdrażnionym wnętrzem. Czuła się zdradzona, oszukana, wykorzystana? Niedoceniona. Czyżby zmarnowała, całe swoje życie, oddając swój cenny czas, wymienionej w dialogu osobie? Szybko, rozprawił się z niepotrzebną delikwentką, mogącą przysporzyć, niepotrzebnych, niewygodnych problemów. Zbezcześcić idealny wizerunek w oczach nestora zaprzyjaźnionego rodu. Nie posiadała wystarczającego bogactwa. Nie liczyła się wśród angielskiej arystokracji. Reprezentowała dziwne obyczaje. Była głośna, kontrowersyjna, zbuntowana. Głośno wyrażała poglądy, broniła uciemiężone. Zakładała na siebie niegodne odzienie. Wykonywała typowo niemęski zawód. Zapuszczała w niebezpieczne rewiry. Nie pasowała do szlachetnego półświatka.
Reakcja przerażonych zgromadzonych, wyrażała się w ich niemej postawie. Właścicielka, zamierzała wtrącić kilka nieprzyjemnych słów, po zakończonej wymianie zdań. Bałagan, wewnątrz magicznego pomieszczenia, przypominał istne pobojowisko. Woń, rozbitej amortencji, przesiąknęła każdy zakamarek, jak i zimne dłonie bojowniczej brunetki. Nie spuszczała wzroku. Był silny. Postawa, przypomniała atak na krwiożerczą, przyczajoną nieopodal bestię. Oddychała ciężko. Złośliwe wykrzywienie ust młodocianej, prowokowało do bardziej bezczelnego zachowania. Jednakże, zdobyła się na wykonanie, jednego, nieplanowanego, wytrącającego z równowagi kroku. Znalazła się w niewielkiej odległości. Zmieszane wonności, przytłaczały mdlącą mieszanką. Nie miała ochoty, ciągnąć absurdalnej okoliczności. Czyżby utwierdzała się w przekonaniu, że całkowite oddalenie, zerwanie kontaktu z wyniszczającym Paniczem, będzie właściwym wyborem? A co w przypadku, chęci zemsty, zadośćuczynienia, za zmarnowane życie? - To ty posłuchaj. - zaczęła cierpko, nieco przyciszonym głosem, nachylając się tuż nad twarzą nieznajomej. Dzięki obcasom oraz kapeluszowi, nieznacznie górowała wzrostem. - Współczuję Ci... - cierpiętniczy los, spadnie na wątłe ramiona blondynki. Sama tego chciała? Skusiły ją niesamowite, niebagatelne korzyści, tak hojnej wymiany rodów? Planowała nadzwyczajną sielankę u boku, kochającego współmałżonka? Pogardliwie, rzucona uwaga, miała być początkiem przestrogi. Stwierdzeniem. Czy zapoznała się z prawdziwym obliczem lorda Carrowa? - Zmarnowanego życia. - robi wymowne pauzy, modeluje napięcie, niskim, chrapliwym głosem. Prycha przenikliwie. - Zastanów się co może zrobić TOBIE .Satysfakcjonuje cię, wizja ubezwłasnowolnienia do końca dni? - w tym momencie odchodzi na bezpieczną odległość, nie wyzbywając się złośliwego wykrzywienia ust. Zmęczona twarz, ukrywa cień pokaźnego ronda. - Na twoim miejscu, już dawno odebrałabym sobie, to cenne, sielankowe życie. - oczy rozszerzyły się momentalnie, kolejne, niewymuszone stwierdzenie. - DLA ŚWIĘTEGO, UBŁAGANEGO SPOKOJU. - wycofuje się z dziwną, drapieżną gracją w krokach, zatrzymując się w progu drzwi. Po raz ostatni, spogląda na zdezorientowane, przerażone twarze zgromadzonych, aby następnie, finalnie, utkwić w tejże oblubienicy: - Jeśli nie wiesz jak, znajdź MNIE! - wyszeptała. Usta, po raz pierwszy, nawiedził ogromny, nieco przerażający uśmiech. Rozpłynęła się w nicości. Pozostawiła po sobie ciężki zapach, tajemnicę, niepokój oraz kołatające drzwi.
Przenikliwe, ostre spojrzenie, świdrowało delikatny profil towarzyszki. Próbowało, wedrzeć w skrywane, niepoznane wnętrze. Poznać wszelkie intencje, ukryte na kamiennej, bladej, wręcz nieruchomej twarzy. Czy była szczęśliwa? Wszystko, okazało się nikczemnym, zaplanowanym przymusem? Sprawdzi się w roli idealnej, potulnej, oddanej żony? Darzy oblubieńca, gorącym, szczerym uczuciem? Zna go na wylot? Wady, zalety, wszelkie słabości? Wie, na co zwracać uwagę, co sprawia przyjemność, powoduje odwrotny efekt? Spędziła niemalże całe, nędzne życie u jego boku? Nie potrafiła sprecyzować skłębionych myśli. Krew napływała do mózgu. Fala gorąca, zawładnęła komórkami ciała, powodując lekkie zawroty głowy. Odetchnęła ciężko, wypuszczając powietrze z charakterystycznym świstem. Emocje, targały rozdrażnionym wnętrzem. Czuła się zdradzona, oszukana, wykorzystana? Niedoceniona. Czyżby zmarnowała, całe swoje życie, oddając swój cenny czas, wymienionej w dialogu osobie? Szybko, rozprawił się z niepotrzebną delikwentką, mogącą przysporzyć, niepotrzebnych, niewygodnych problemów. Zbezcześcić idealny wizerunek w oczach nestora zaprzyjaźnionego rodu. Nie posiadała wystarczającego bogactwa. Nie liczyła się wśród angielskiej arystokracji. Reprezentowała dziwne obyczaje. Była głośna, kontrowersyjna, zbuntowana. Głośno wyrażała poglądy, broniła uciemiężone. Zakładała na siebie niegodne odzienie. Wykonywała typowo niemęski zawód. Zapuszczała w niebezpieczne rewiry. Nie pasowała do szlachetnego półświatka.
Reakcja przerażonych zgromadzonych, wyrażała się w ich niemej postawie. Właścicielka, zamierzała wtrącić kilka nieprzyjemnych słów, po zakończonej wymianie zdań. Bałagan, wewnątrz magicznego pomieszczenia, przypominał istne pobojowisko. Woń, rozbitej amortencji, przesiąknęła każdy zakamarek, jak i zimne dłonie bojowniczej brunetki. Nie spuszczała wzroku. Był silny. Postawa, przypomniała atak na krwiożerczą, przyczajoną nieopodal bestię. Oddychała ciężko. Złośliwe wykrzywienie ust młodocianej, prowokowało do bardziej bezczelnego zachowania. Jednakże, zdobyła się na wykonanie, jednego, nieplanowanego, wytrącającego z równowagi kroku. Znalazła się w niewielkiej odległości. Zmieszane wonności, przytłaczały mdlącą mieszanką. Nie miała ochoty, ciągnąć absurdalnej okoliczności. Czyżby utwierdzała się w przekonaniu, że całkowite oddalenie, zerwanie kontaktu z wyniszczającym Paniczem, będzie właściwym wyborem? A co w przypadku, chęci zemsty, zadośćuczynienia, za zmarnowane życie? - To ty posłuchaj. - zaczęła cierpko, nieco przyciszonym głosem, nachylając się tuż nad twarzą nieznajomej. Dzięki obcasom oraz kapeluszowi, nieznacznie górowała wzrostem. - Współczuję Ci... - cierpiętniczy los, spadnie na wątłe ramiona blondynki. Sama tego chciała? Skusiły ją niesamowite, niebagatelne korzyści, tak hojnej wymiany rodów? Planowała nadzwyczajną sielankę u boku, kochającego współmałżonka? Pogardliwie, rzucona uwaga, miała być początkiem przestrogi. Stwierdzeniem. Czy zapoznała się z prawdziwym obliczem lorda Carrowa? - Zmarnowanego życia. - robi wymowne pauzy, modeluje napięcie, niskim, chrapliwym głosem. Prycha przenikliwie. - Zastanów się co może zrobić TOBIE .Satysfakcjonuje cię, wizja ubezwłasnowolnienia do końca dni? - w tym momencie odchodzi na bezpieczną odległość, nie wyzbywając się złośliwego wykrzywienia ust. Zmęczona twarz, ukrywa cień pokaźnego ronda. - Na twoim miejscu, już dawno odebrałabym sobie, to cenne, sielankowe życie. - oczy rozszerzyły się momentalnie, kolejne, niewymuszone stwierdzenie. - DLA ŚWIĘTEGO, UBŁAGANEGO SPOKOJU. - wycofuje się z dziwną, drapieżną gracją w krokach, zatrzymując się w progu drzwi. Po raz ostatni, spogląda na zdezorientowane, przerażone twarze zgromadzonych, aby następnie, finalnie, utkwić w tejże oblubienicy: - Jeśli nie wiesz jak, znajdź MNIE! - wyszeptała. Usta, po raz pierwszy, nawiedził ogromny, nieco przerażający uśmiech. Rozpłynęła się w nicości. Pozostawiła po sobie ciężki zapach, tajemnicę, niepokój oraz kołatające drzwi.
zt
Wszystko czego się obawiamy kiedyś nas spotka.
Milburga Dolohov
Zawód : łowczyni wilkołaków, muzyk, towarzyszka eskapad poszukiwawczych
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Podobno zło triumfuje, podczas gdy dobrzy ludzie nic nie robią.
Ale to nie prawda. Zło zawsze triumfuje!
Ale to nie prawda. Zło zawsze triumfuje!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
|to tam jakoś w listopadzie
Nie pamiętam, kiedy ostatnio miałam przy sobie tyle pieniędzy. Kiedy w o g ó l e posiadałam swoje własne fundusze i samodzielnie płaciłam za cokolwiek. Uśmiecham się z zadowoleniem – sakiewka wypełniona złotem w istocie jest ciężarem bardzo przyjemnym. I nareszcie czuję niezależność. Którą okupiłam oszustwem... w zasadzie kradzieżą, lecz moim zdaniem nie zrobiłam nic złego. Poprzedni wieczór spędziłam z jednym tylko mężczyzną, grzecznie siedząc mu na kolanach i pojąc kolejnymi kielichami wina. Niedługo trwało, zanim zapadł w deliryczny amok, więc z pomocą barmana zaciągnęłam go do pokoju, a nawet poświęciłam się na tyle, by go rozebrać i wpakować do łóżka. Spełniłam dobry uczynek, ale przecież żadna ze mnie miłosierna Samarytanka. Sakiewkę pełną galeonów, którą znalazłam w jego szacie potraktowałam jako godne wynagrodzenie mojej troski. On zapewne i tak nie będzie pamiętał niczego z wczorajszego dnia i nie pożałuje ani straty złota, ani zniknięcia pięknej nieznajomej. Wiem, że miał wobec mnie inne plany, zatem dobrze się złożyło. Korzystając z nieoczekiwanego prezentu od losu, postanawiam słusznie się zabawić i w końcu zrobić coś dla siebie. Muszę w końcu przestać bezinteresownie pomagać innym… Czy raczej skupić się na sobie i już nie prosić a żądać. Nie sugerować a rozkazywać. Nie dopominać się o uwagę a jej oczekiwać. Nie muszę dokonywać wielkich zmian: jestem ładna i młodziutka, a jeśli się postaram dla fetyszystów mogę zgrywać nawet czternastoletnią lolitkę. Mam charyzmę i odpowiednią dozę bezczelności, aby wzbudzić zainteresowanie, lecz nie zgorszyć. Jestem niezależna i nie odczuwam żadnych oporów przed wskazaniem mężczyźnie, gdzie jego miejsce, jeśli zbytnio się panoszy. Pewnie dlatego arystokraci chętnie ze mną przebywają; te panienki z wyższych sfer są w większości jakieś niedorobione. Gdybym mówiła o facetach, stwierdziłabym, że brakuje im jaj. Nie wiem, czego nie mają kobiety, ale możliwe, że właśnie dzięki istnieniu tych zahukanych kur domowych w Anglii wyrósł pogląd o statusie domgatu o wyższości płci męskiej nad żeńską.
Pomimo tego nie odcinam się całkowicie od niewiast, ponieważ dzielę z nimi okres i inne przypadłości. Również z chorobliwą troską o swoją urodę – moja kwitnie nadal, lecz pozbawiona troskliwej opieki dziczeje. Przeglądając się w sklepowych witrynach wyraźnie dostrzegam zmiany, lecz są one neutralne. Włosy mi urosły od czasu ostatniego buntu, kiedy ścięłam je na krótko starymi kuchennymi nożycami. Cera jest blada i lekko przezroczysta – skutek słabego odżywiania i braku jakichkolwiek kosmetyków. Czas temu zaradzić – myślę, przekraczając próg absurdalnie drogiego sklepu, do którego zapewne by mnie nie wpuścili, gdyby nie wyjątkowo (jak na mnie) strojna sukienka i wyniosłe oblicze. Sugerujące, że jestem panią wszechświata – dzielę tron z Junoną – oraz wszystkich maluczkich, wraz ze sklepowymi panienkami, jakie uwijają się dookoła mnie, podsuwając kremy, pudry, wonności i perfumy. Gdy mi tak nadskakują, w głębi sklepu spostrzegam mężczyznę – a w zasadzie młodzieńca, który ledwo co odrósł od ziemi – wpatrującego się we mnie z cielęcym zachwytem. Uśmiecham się ponownie, łaskawie i z wyższością, rozumiejąc, iż mogę wzbudzać tak bezbrzeżny podziw u przypadkowych i nieważnych ludzi.
-Zbliż się, chłopcze - kiwam nań dłonią, jakbym była wielką panią – kim jesteś? - pytam obcesowo, zachowując się dokładnie tak, jak jedna z tych przygłupich arystokratek. Która nie zna świata, ale żyje w przekonaniu, że świat powinien znać ją.
Nie pamiętam, kiedy ostatnio miałam przy sobie tyle pieniędzy. Kiedy w o g ó l e posiadałam swoje własne fundusze i samodzielnie płaciłam za cokolwiek. Uśmiecham się z zadowoleniem – sakiewka wypełniona złotem w istocie jest ciężarem bardzo przyjemnym. I nareszcie czuję niezależność. Którą okupiłam oszustwem... w zasadzie kradzieżą, lecz moim zdaniem nie zrobiłam nic złego. Poprzedni wieczór spędziłam z jednym tylko mężczyzną, grzecznie siedząc mu na kolanach i pojąc kolejnymi kielichami wina. Niedługo trwało, zanim zapadł w deliryczny amok, więc z pomocą barmana zaciągnęłam go do pokoju, a nawet poświęciłam się na tyle, by go rozebrać i wpakować do łóżka. Spełniłam dobry uczynek, ale przecież żadna ze mnie miłosierna Samarytanka. Sakiewkę pełną galeonów, którą znalazłam w jego szacie potraktowałam jako godne wynagrodzenie mojej troski. On zapewne i tak nie będzie pamiętał niczego z wczorajszego dnia i nie pożałuje ani straty złota, ani zniknięcia pięknej nieznajomej. Wiem, że miał wobec mnie inne plany, zatem dobrze się złożyło. Korzystając z nieoczekiwanego prezentu od losu, postanawiam słusznie się zabawić i w końcu zrobić coś dla siebie. Muszę w końcu przestać bezinteresownie pomagać innym… Czy raczej skupić się na sobie i już nie prosić a żądać. Nie sugerować a rozkazywać. Nie dopominać się o uwagę a jej oczekiwać. Nie muszę dokonywać wielkich zmian: jestem ładna i młodziutka, a jeśli się postaram dla fetyszystów mogę zgrywać nawet czternastoletnią lolitkę. Mam charyzmę i odpowiednią dozę bezczelności, aby wzbudzić zainteresowanie, lecz nie zgorszyć. Jestem niezależna i nie odczuwam żadnych oporów przed wskazaniem mężczyźnie, gdzie jego miejsce, jeśli zbytnio się panoszy. Pewnie dlatego arystokraci chętnie ze mną przebywają; te panienki z wyższych sfer są w większości jakieś niedorobione. Gdybym mówiła o facetach, stwierdziłabym, że brakuje im jaj. Nie wiem, czego nie mają kobiety, ale możliwe, że właśnie dzięki istnieniu tych zahukanych kur domowych w Anglii wyrósł pogląd o statusie domgatu o wyższości płci męskiej nad żeńską.
Pomimo tego nie odcinam się całkowicie od niewiast, ponieważ dzielę z nimi okres i inne przypadłości. Również z chorobliwą troską o swoją urodę – moja kwitnie nadal, lecz pozbawiona troskliwej opieki dziczeje. Przeglądając się w sklepowych witrynach wyraźnie dostrzegam zmiany, lecz są one neutralne. Włosy mi urosły od czasu ostatniego buntu, kiedy ścięłam je na krótko starymi kuchennymi nożycami. Cera jest blada i lekko przezroczysta – skutek słabego odżywiania i braku jakichkolwiek kosmetyków. Czas temu zaradzić – myślę, przekraczając próg absurdalnie drogiego sklepu, do którego zapewne by mnie nie wpuścili, gdyby nie wyjątkowo (jak na mnie) strojna sukienka i wyniosłe oblicze. Sugerujące, że jestem panią wszechświata – dzielę tron z Junoną – oraz wszystkich maluczkich, wraz ze sklepowymi panienkami, jakie uwijają się dookoła mnie, podsuwając kremy, pudry, wonności i perfumy. Gdy mi tak nadskakują, w głębi sklepu spostrzegam mężczyznę – a w zasadzie młodzieńca, który ledwo co odrósł od ziemi – wpatrującego się we mnie z cielęcym zachwytem. Uśmiecham się ponownie, łaskawie i z wyższością, rozumiejąc, iż mogę wzbudzać tak bezbrzeżny podziw u przypadkowych i nieważnych ludzi.
-Zbliż się, chłopcze - kiwam nań dłonią, jakbym była wielką panią – kim jesteś? - pytam obcesowo, zachowując się dokładnie tak, jak jedna z tych przygłupich arystokratek. Która nie zna świata, ale żyje w przekonaniu, że świat powinien znać ją.
Bleach Pistone
Zawód : Wagabunda
Wiek : 27
Czystość krwi : Charłak
Stan cywilny : Panna
Nic mnie nie dręczy, niczego nie żałuję. Bez przeszłości, bez jutra. Wystarcza mi teraźniejszość. Dzień po dniu. Dzień dzisiejszy! Le bel aujourd'hui!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Charłak
Nieaktywni
W prostym świecie Adama istniały dwa typy ludzi. Jeden przynależny był siłom wyższym i mógł poszczycić się niemalże boskimi korzeniami, gdy tysiące lat temu bogowie stąpali jeszcze po świecie i w swojej łaskawości obdarzyli ludzkość prezentem własnych potomków, półbogów i bohaterów, z których wywodziła się - skromnym zdaniem Orła - dzisiejsza arystokracja. Drugi typ to z kolei ci, którym los nie poszczęścił boskim rodowodem, ale którzy mogli się spełniać wyjątkowo mocno przez uczynną i bezwarunkową służbę swoim arystokratycznym panom. I niewątpliwie właśnie do tej drugiej kategorii zaliczał Adam sam siebie, w szczególności teraz, gdy z westchnieniem przeglądał kolejne pudełeczka i flakoniki, wdychając mimowolnie dziesiątki przeróżnych zapachów, których cena (za jeden wdech) większa była zapewne od całego jego majątku. Wzdychał więc biedaczysko kolejne setki galeonów, rozglądając się za kolorowymi pudełeczkami i szklanymi flakonikami, rozmyślając nad bezsensem swojego życia, w którym nie było go nawet stać na samo wieczko od tychże pudełek. Wzdychał i wzdychał, kręcąc się między alejkami i starając się unikać wścibskich spojrzeń wielkich i małych dam kręcących się wraz z nim, które zerkały na niego zupełnie tak, jakby był syczącym gadem. Siłą rzeczy im się nie dziwił; w tym płynącym morzu estrogenu jego nieśmiały testosteron gubił się niczym zabłąkana kropla wody w bezkresie oceanu. Cud wielki, że żadna z kobiet nie fukała na niego i go nie szturchała, wybitnie pokazując, że w tym niewieścim przybytku nie było miejsca dla takich jak on; z drugiej strony unikał tych nieprzyjemności najpewniej dlatego, że każde fuknięcie i szturchnięcie mogłoby się skończyć gwałtownym podskoczeniem, drżeniem i odruchem bezwarunkowym, potrąceniem dziesiątek kolorowych wonności i narażeniem sklepu na ogromne straty. A co jak co, ale kobitki doskonale wiedziały, że nawet nikły mikrus pałętający się pod nogami nie był wart aż takiej katastrofy.
A mikrus faktycznie się pałętał, coraz bardziej zagubiony i coraz bardziej niepewny, próbując w tym kolorowym bałaganie znaleźć to, o czego zakup został poproszony. Cóż, właściwie to wydano mu takie polecenie tonem nieznoszącym sprzeciwu, na co biedny Orzełek od razu wykonał w tył zwrot i podreptał do kominka, by czym prędzej przedostać się do Madam Primpernelle. Sklepu, którego nazwę ledwie mógł wymówić, nie wspominając już o wszystkich tych dziwnych nazwach perfum i kosmetyków, na które jego zdezorientowane oczęta co chwilę się napotykały. Letnia Esencja Wodospadu przykuła jego uwagę o sekundę dłużej niż Flanelowy Powiew Przyjemności (miał szczerą nadzieję, że nie chodziło o te popularne mugolskie koszule), ale gdy zgubił się między Powabem Poziomki a Krwistą Amortencją, poddał się całkowicie, rzucając rozpaczliwe spojrzenia na wszystko i wszystkich dookoła. Rzucił je w końcu i na dziewoję o blond włosach, która to dziewoja odwzajemniła natychmiast jego spojrzenie; co więcej, zdawała się być tymże spojrzeniem zaaferowana na tyle, by przyzwać do siebie Orła machnięciem ręki. Podleciał więc do niej od razu, ufając szczerze, że oto los zsyła mu anioła, który pomoże mu wybrnąć z kłopotliwej sytuacji cojatudocholeryrobię i wskaże mu miejsce, w którym Madam Primpernelle skrywała perfumy noszące wybitnie złożoną nazwę Lekkiego Arystokratycznego Kwiecia.
- Señorita - wyjąkał uroczo, przechodząc machinalnie na hiszpański (coooo?), rozglądając się niepewnie dookoła, czy przypadkiem anioł nie okaże się wcielonym diabłem czekającym na okazję, by uprzykrzyć i tak przykre orle życie. - Pytanie brzmieć powinno: czy nie jest panienka moim aniołem stróżem, który by mnie mógł wybawić z opresji? - zapytał dramatycznie.
A mikrus faktycznie się pałętał, coraz bardziej zagubiony i coraz bardziej niepewny, próbując w tym kolorowym bałaganie znaleźć to, o czego zakup został poproszony. Cóż, właściwie to wydano mu takie polecenie tonem nieznoszącym sprzeciwu, na co biedny Orzełek od razu wykonał w tył zwrot i podreptał do kominka, by czym prędzej przedostać się do Madam Primpernelle. Sklepu, którego nazwę ledwie mógł wymówić, nie wspominając już o wszystkich tych dziwnych nazwach perfum i kosmetyków, na które jego zdezorientowane oczęta co chwilę się napotykały. Letnia Esencja Wodospadu przykuła jego uwagę o sekundę dłużej niż Flanelowy Powiew Przyjemności (miał szczerą nadzieję, że nie chodziło o te popularne mugolskie koszule), ale gdy zgubił się między Powabem Poziomki a Krwistą Amortencją, poddał się całkowicie, rzucając rozpaczliwe spojrzenia na wszystko i wszystkich dookoła. Rzucił je w końcu i na dziewoję o blond włosach, która to dziewoja odwzajemniła natychmiast jego spojrzenie; co więcej, zdawała się być tymże spojrzeniem zaaferowana na tyle, by przyzwać do siebie Orła machnięciem ręki. Podleciał więc do niej od razu, ufając szczerze, że oto los zsyła mu anioła, który pomoże mu wybrnąć z kłopotliwej sytuacji cojatudocholeryrobię i wskaże mu miejsce, w którym Madam Primpernelle skrywała perfumy noszące wybitnie złożoną nazwę Lekkiego Arystokratycznego Kwiecia.
- Señorita - wyjąkał uroczo, przechodząc machinalnie na hiszpański (coooo?), rozglądając się niepewnie dookoła, czy przypadkiem anioł nie okaże się wcielonym diabłem czekającym na okazję, by uprzykrzyć i tak przykre orle życie. - Pytanie brzmieć powinno: czy nie jest panienka moim aniołem stróżem, który by mnie mógł wybawić z opresji? - zapytał dramatycznie.
Gość
Gość
Miejsce przepełnione kobietami w zaskakująco dużym przedziale wiekowym (no ta, myślę z ironią, każda chce być piękna) budzi we mnie lekkie zdegustowanie. Dwie panienki, walczące o fikuśny flakon z perfumami przypominają mi koguty, trzepiące na siebie skrzydłami i kłapiące złowrogo dziobami. Ciekawe, czy dojdzie do konkretniejszych rękoczynach, zastanawiam się, obserwując scenkę kątem oka, mimo woli zainteresowana rozwojem wypadków. Gdyby polała się krew (błękitna?), moje popołudnie stanowczo stałoby się znacznie bardziej urozmaicone. W końcu jak długo można przesiadywać w pokątnych (i nokturnowych) barach, sącząc drinki z przypadkowymi ludźmi oraz znajomymi, przyzwyczajonymi do tego, że wyłudzam od nich alkohol i pieniądze. W niewieścim przybytku czuję się nieco nieswojo - ha, kiedy ostatni raz miałam na sobie sukienkę? - duszę się nadmiarem zapachowych bodźców, które jak na mój (bez)gust są stanowczo zbyt ciężkie albo zbyt lekkie, zbyt piżmowe lub zbyt kwiatowe: generalnie zbyt. Jestem jednak zdeterminowana, aby znaleźć odpowiednie kosmetyki (jeśli chcę, aby ktoś zerwał mój owoc, powinnam wyglądać jak kwitnąca brzoskwinka), więc przełamuję lody malkontenctwa i krążę między półkami, starając się epatować szczerym entuzjazmem. Nie skrywam więc uśmiechu, choć raczej chichoczę w duchu z tych wszystkich panien na wydaniu, zaaferowanych i naprawdę pochłoniętych gorączką zakupów. Cóż, wychowałam się na prowincji a w dorosłym życiu utrzymywali mnie inni - darowując mi fundusze wystarczające na pełne radości awanturnicze życie, ale nie stwarzając okazji do zadbania o swą kobiecość.
W Anglii w ogóle mają dziwny gust; zauważyłam to niemal od razu, kiedy postawiłam stopę na ziemi brytyjskiej. Odwrócony rejs statku Mayflower zakończył się dla mnie w miejscu, gdzie kanonem urody są wypacykowane niewiasty (oni serio używają takich patetycznych słów na co dzień) i najlepiej, gdyby do tego nie potrafiły się odzywać. Może dlatego przyciągam mężczyzn jak magnes, bo nie pozwalam sobie w kaszę dmuchać a gdy ktoś mnie obrazi lub potraktuje z samczą wyższością, mogę odgryźć takiemu delikwentowi rękę. Albo... coś więcej, w wyrafinowanym sposobie kobiecej zemsty. Ci angielscy dżentelmeni zazwyczaj są przerażająco wręcz zapatrzeni w siebie; wystarczy dobrze wykorzystać ich pewność i arogancję do własnych celów.
Chłoptaś, na którego zwróciłam uwagę stanowczo nie zaliczał się do grona tych bubków i sprawiał wrażenie uroczo zagubionego i nieporadnego wśród tak licznej kobiecej widowni. Stanowczo nie był w moim typie i nie kwalifikował się do podboju - niższy o głowę, nieco ciapaty i wręcz obrzydliwie skonfundowany. Nie znoszę takich przedstawicieli gatunku męskiego (większości nie lubię), aczkolwiek instynktownie wyczułam w nim potencjał na chwilową zabaweczkę. Zawsze mogę go obarczyć dodźwiganiem zakupów do Dziurawego Kotła, gdzie dzięki hojności mego ostatniego przyjaciela, miałam opłacony pokój do końca następnego tygodnia. Ten tutaj raczej nie śmierdział groszem (zero pożytku), lecz przynajmniej biła od niego uczciwość i szlachetność, jakiej w tej zapyziałej dziurze nie doświadczyłam jeszcze nigdy. Zapunktował sobie dodatkowo wylewnym powitaniem, jakie powinno połechtać moje ego - w Ameryce zapewne rozpłynęłabym się, lecz po miesiącach wysłuchiwania komplementów rodem z poezji Petrarki, porównanie do anioła wyłącznie mnie śmieszyło. Biedny chłopczyna, ciekawe, czy kiedykolwiek udało mu się trafić w punkt.
-Widzisz skrzydła, wyrastające z mych pleców, chłopcze? - spytałam z lekką drwiną, złośliwie mrużąc oczy - mów - dodałam jednak po chwili, przyzwalając łaskawie, by wyjawił przed nim swą prośbę. Zapewne nieśmiało, ze spuszczonym wzrokiem; uległość młodzieńca zaczynała szczerze mnie bawić.
W Anglii w ogóle mają dziwny gust; zauważyłam to niemal od razu, kiedy postawiłam stopę na ziemi brytyjskiej. Odwrócony rejs statku Mayflower zakończył się dla mnie w miejscu, gdzie kanonem urody są wypacykowane niewiasty (oni serio używają takich patetycznych słów na co dzień) i najlepiej, gdyby do tego nie potrafiły się odzywać. Może dlatego przyciągam mężczyzn jak magnes, bo nie pozwalam sobie w kaszę dmuchać a gdy ktoś mnie obrazi lub potraktuje z samczą wyższością, mogę odgryźć takiemu delikwentowi rękę. Albo... coś więcej, w wyrafinowanym sposobie kobiecej zemsty. Ci angielscy dżentelmeni zazwyczaj są przerażająco wręcz zapatrzeni w siebie; wystarczy dobrze wykorzystać ich pewność i arogancję do własnych celów.
Chłoptaś, na którego zwróciłam uwagę stanowczo nie zaliczał się do grona tych bubków i sprawiał wrażenie uroczo zagubionego i nieporadnego wśród tak licznej kobiecej widowni. Stanowczo nie był w moim typie i nie kwalifikował się do podboju - niższy o głowę, nieco ciapaty i wręcz obrzydliwie skonfundowany. Nie znoszę takich przedstawicieli gatunku męskiego (większości nie lubię), aczkolwiek instynktownie wyczułam w nim potencjał na chwilową zabaweczkę. Zawsze mogę go obarczyć dodźwiganiem zakupów do Dziurawego Kotła, gdzie dzięki hojności mego ostatniego przyjaciela, miałam opłacony pokój do końca następnego tygodnia. Ten tutaj raczej nie śmierdział groszem (zero pożytku), lecz przynajmniej biła od niego uczciwość i szlachetność, jakiej w tej zapyziałej dziurze nie doświadczyłam jeszcze nigdy. Zapunktował sobie dodatkowo wylewnym powitaniem, jakie powinno połechtać moje ego - w Ameryce zapewne rozpłynęłabym się, lecz po miesiącach wysłuchiwania komplementów rodem z poezji Petrarki, porównanie do anioła wyłącznie mnie śmieszyło. Biedny chłopczyna, ciekawe, czy kiedykolwiek udało mu się trafić w punkt.
-Widzisz skrzydła, wyrastające z mych pleców, chłopcze? - spytałam z lekką drwiną, złośliwie mrużąc oczy - mów - dodałam jednak po chwili, przyzwalając łaskawie, by wyjawił przed nim swą prośbę. Zapewne nieśmiało, ze spuszczonym wzrokiem; uległość młodzieńca zaczynała szczerze mnie bawić.
Bleach Pistone
Zawód : Wagabunda
Wiek : 27
Czystość krwi : Charłak
Stan cywilny : Panna
Nic mnie nie dręczy, niczego nie żałuję. Bez przeszłości, bez jutra. Wystarcza mi teraźniejszość. Dzień po dniu. Dzień dzisiejszy! Le bel aujourd'hui!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Charłak
Nieaktywni
Marmurowe schody w rezydencji Rosierów, jakkolwiek wypolerowane na błysk i irytująco śliskie - do tego stopnia, że zdarzało mu się niekiedy wywinąć orła - wydawały mu się teraz o wiele mniej niebezpieczne od tego stada wygłodniałych kobiecych sępów stojących mu nad głową i powarkujących, posapujących i wzdychających z irytacją na jego widok. Widok niecodzienny, bo Madam Primpernelle raczej nie było miejscem, w którym spędzaliby czas mężczyźni; tym bardziej też panowie, którym daleko do kwiecia wieku i którzy dopiero co oderwali się od karmiących ich kobiecych piersi, wyrwali z płaczem z bezpiecznej kołyski - słowem, młodzieńców dwudziestoletnich, skalanych paskudną przywarą charłactwa.
W każdym razie Adamowi nie było w smak pełzanie między zebranymi matronami, szczególnie że jego biedny nos przesycony był zapachami przeróżnego typu - niestety nie uniknął też tych przykrych, gdy przeciskał się pod ramieniem jednej w wyższych kobiet. Mijając ją drugi raz przezornie wstrzymał już oddech, wlepiając swoje bystre ślepia w panienkę, której image zachwycał i niepokoił jednocześnie, a już na pewno oślepiał niebotycznie jaskrawą jasnością. Gdyby nie świadomość, że jeszcze sekundę temu był całkowicie żywy, Adam dałby sobie pióro wyrwać, że właśnie kopnął w kalendarz i stanął przed najprawdziwszym aniołem jaśniejącym w chwale. Z drugiej strony żaden anioł chyba nie chodził do sklepu z perfumami i nie wydawał się zainteresowany losem jakiegoś tam charłaka.
- Jakbym spojrzał na panienkę od tyłu, to by mi panienka przyklepała piątkę w twarz, że się panience patrzę w nieodpowiednie miejsce - wystękał w miarę rozsądnie, materializując się metr od wspomnianej panienki i pękając z dumy, że w czasie całej wędrówki po sklepie udało mu się nie zrzucić żadnego z flakoników. Był pewien, że samo opakowanie kosztowałoby go więcej niż miesięczna pensja u Rosierów, nie mówiąc już o bezcennym wręcz zapachu, którym całkowicie za darmo mogłyby się delektować zebrane w sklepie damy. - Więc panienka pozwoli, ale nie będę sprawdzał panienkowych skrzydeł - zadeklarował przezornie, kłaniając się na wszelki wypadek w pas. Nie rozpoznawał dziewczyny z żadnych zdjęć i okładek, nie mógł też zlokalizować jej nazwiska w swojej orlej pamięci, ale na wszelki wypadek lepiej było się ukłonić niż nie ukłonić. Zawsze pozostawała otwarta możliwość, że ta jaśniejąca bielą panna przyjechała z długiej podróży po Europie i stąd brak jej obecności w angielskich czarodziejskich gazetach.
- Jaśnie panienka wybaczy moją bezpośredniość, ale czy panienka, skoro już tak sobie lata bez celu po sklepie - oj, powinien się ugryźć w dziób, zanim coś powie - znaczy chodzi po sklepie na pewno w jakimś ważnym celu, to czy panienka może nie widziała perfum noszących nazwę Lekkiego Arystokratycznego Kwiecia? Tyle tu szlachcianek i szlachciątek, że boję się, iż mi wszystko wykupili, a wtedy moja pani nie byłaby zadowolona - aż zadrżał na myśl, jaką przykrość sprawiłby jej wracając do domu bez upragnionego łupu. Chyba gorsze od wyrywania skrzydeł było to zawiedzione spojrzenie jego pani, jakby mówiło, że z Adama nie ma żadnego pożytku.
W każdym razie Adamowi nie było w smak pełzanie między zebranymi matronami, szczególnie że jego biedny nos przesycony był zapachami przeróżnego typu - niestety nie uniknął też tych przykrych, gdy przeciskał się pod ramieniem jednej w wyższych kobiet. Mijając ją drugi raz przezornie wstrzymał już oddech, wlepiając swoje bystre ślepia w panienkę, której image zachwycał i niepokoił jednocześnie, a już na pewno oślepiał niebotycznie jaskrawą jasnością. Gdyby nie świadomość, że jeszcze sekundę temu był całkowicie żywy, Adam dałby sobie pióro wyrwać, że właśnie kopnął w kalendarz i stanął przed najprawdziwszym aniołem jaśniejącym w chwale. Z drugiej strony żaden anioł chyba nie chodził do sklepu z perfumami i nie wydawał się zainteresowany losem jakiegoś tam charłaka.
- Jakbym spojrzał na panienkę od tyłu, to by mi panienka przyklepała piątkę w twarz, że się panience patrzę w nieodpowiednie miejsce - wystękał w miarę rozsądnie, materializując się metr od wspomnianej panienki i pękając z dumy, że w czasie całej wędrówki po sklepie udało mu się nie zrzucić żadnego z flakoników. Był pewien, że samo opakowanie kosztowałoby go więcej niż miesięczna pensja u Rosierów, nie mówiąc już o bezcennym wręcz zapachu, którym całkowicie za darmo mogłyby się delektować zebrane w sklepie damy. - Więc panienka pozwoli, ale nie będę sprawdzał panienkowych skrzydeł - zadeklarował przezornie, kłaniając się na wszelki wypadek w pas. Nie rozpoznawał dziewczyny z żadnych zdjęć i okładek, nie mógł też zlokalizować jej nazwiska w swojej orlej pamięci, ale na wszelki wypadek lepiej było się ukłonić niż nie ukłonić. Zawsze pozostawała otwarta możliwość, że ta jaśniejąca bielą panna przyjechała z długiej podróży po Europie i stąd brak jej obecności w angielskich czarodziejskich gazetach.
- Jaśnie panienka wybaczy moją bezpośredniość, ale czy panienka, skoro już tak sobie lata bez celu po sklepie - oj, powinien się ugryźć w dziób, zanim coś powie - znaczy chodzi po sklepie na pewno w jakimś ważnym celu, to czy panienka może nie widziała perfum noszących nazwę Lekkiego Arystokratycznego Kwiecia? Tyle tu szlachcianek i szlachciątek, że boję się, iż mi wszystko wykupili, a wtedy moja pani nie byłaby zadowolona - aż zadrżał na myśl, jaką przykrość sprawiłby jej wracając do domu bez upragnionego łupu. Chyba gorsze od wyrywania skrzydeł było to zawiedzione spojrzenie jego pani, jakby mówiło, że z Adama nie ma żadnego pożytku.
Gość
Gość
Obracanie się w półświatku surowych matron, statecznych mateczek, wyniosłych dam i rozchichotanych dziewczątek jest mi całkiem obce. Generalnie: kobiece towarzystwo uważam za więcej niż irytujące. Nie umiem znaleźć z nimi wspólnego języka, a gdy słyszę urywki rozmów, z których każda kręci się dookoła nowej kolekcji szat od Madame Malkin, biżuterii sygnowanej nazwiskiem niby-to-sławnego-projektantna-o-którym-nigdy-wcześniej-nie-słyszałam czy problemów małżeńskich, zwyczajnie robi mi się niedobrze. Prawdopodobnie to ze mną jest coś nie tak i stanowię dziki odchył od powszechnie akceptowanej normy, ale staram się nie roztrząsac kwestii socjologicznych oraz nie powoływać się na jakieś naukowe teorie, o których nie mam bladego pojęcia.
Uważam siebie za wyjątkowy wyjątek od każdej zasady - i idę za ciosem, przekraczając każdą granicę. Zaczęło się od łamania zasad w tym zapchlonym liceum w Stanach, kulminacja nastąpiła, kiedy znalazłam się na tej magicznej linii, odzdzielającej USA od reszty świata - czyli tej wspaniałej Europy, która okazała się niczym więcjej, niż marzeniem ze snu wariata. Pewnie dlatego w miarę szybko się tutaj odnalazałm i zaaklimatyzowałam, traktując Lodnyn jak swój dom. Nie mam tu wprawdzie stałego kąta, nie płacę czynszu, pewnie nie posiadam nawet praw do głosowania ani niczego w tanim stylu swobód obywatelskich. Prawa łączą się przecież z obowiązkami, a tych wprost nie cierpię, więc obywam się bez przywilejów. Zasada kija i marchewki zupełnie na mnie nie działa, nie jestem w końcu pustogłową idiotką.
W przeciwieństwie do chmary niewiast, przepływających, wpływających i odpływających z pachnącej fiołkami przystani kobiecego raju. Kiedyś tych wszystkich perfumów używano do maskowania naturalnego zapachu (bo nie kąpano się częściej niż raz na pół roku), obecnie zaś wszystkie te biedne kokietki i podstarzałe panny spryskiwały się nimi, aby przypodobać się mężczyznom. Nawet dbając o siebie, dbały o nich - a ja znowu święciłam wewnętrzny triumf i uśmiechałam się do siebie leciutko, gratulując sobie swej niezależności. Mój cel jest przecież zupełnie inny a praktyka różni się od miałkiego rozumowania tych bezmyślnych istot. Choć czuję się niezależna, czasami sądzę, że mogłabym urodzić się mężczyzną, bo wówczas jedyną rzeczą, jaka by mnie krępowała, byłyby spodnie.
Których wdzięczący się do mnie młodzieniec chyba nie posiada, bo płaszczy się przede mną i chyba nawet sprawia mu to przyjemność. Nazywanie mnie "panienką" całkiem mi pochlebia, więc ciągnę tę farsę, spragniona rozrywki.
-Gdybyś spojrzał na mnie od tyłu, chłopcze, uznałabym, że to zupełnie normalne. Chyba nie jesteś pederastą? - pytam, nieco złośliwie i mrużę przekornie oczy. Ale już po chwili robi mi się niemal żal biednego i Bogu ducha winnego chłoptasia, tak rozkosznie gnącego się przede mną w pokłonach, jakby zaraz miał się złożyć w pół i zwinąć w węzeł.
-Jeśli jednak jesteś ciekawy, zapewniam, że skrzydeł tam nie znajdziesz - dodaję, łagodząco, wracając do żartobliwego tonu. Młodzieniaszek zdawał się być wrażliwy i podatny na zranienia, jak delikatna chińska porcelana, choć zdecydowanie nie wywodził się z rodów, wypluwających z siebie rzesze paniątek i topiących córki.
-Czy wyglądam na panienkę sklepową - pytam już po chwili, o b u r z o n a jego pytaniem, zakamuflowanym gdzieś pośrodku niezwykle długaśnego i nieskładnego wywodu.
-acz zdaje się, że to po prawej stronie na najwyższej półce tamtego regału - wskazuję beztrosko dłonią, nie dbając o to, że mój nastrój zmienia się, jakbym przechodziła menopauzę, do której przeciez mi jeszcze daleko. Chcę zobaczyć, jak młodzieniec będzie skakał i stawał na palach, próbując dosięgnąć upragnionego specyfiku, wietrząc w tym całkiem radosne widowisko - kto cię przysłał? - pytam od niechcenia, biorąc do ręki dużą, fantazyjną buteleczkę Anielskiej Szlachetnej Woni i skrapiając nią nadarstki na próbę. Pachnie nieźle, ale wciąż nie jest to to, czego szukam.
Uważam siebie za wyjątkowy wyjątek od każdej zasady - i idę za ciosem, przekraczając każdą granicę. Zaczęło się od łamania zasad w tym zapchlonym liceum w Stanach, kulminacja nastąpiła, kiedy znalazłam się na tej magicznej linii, odzdzielającej USA od reszty świata - czyli tej wspaniałej Europy, która okazała się niczym więcjej, niż marzeniem ze snu wariata. Pewnie dlatego w miarę szybko się tutaj odnalazałm i zaaklimatyzowałam, traktując Lodnyn jak swój dom. Nie mam tu wprawdzie stałego kąta, nie płacę czynszu, pewnie nie posiadam nawet praw do głosowania ani niczego w tanim stylu swobód obywatelskich. Prawa łączą się przecież z obowiązkami, a tych wprost nie cierpię, więc obywam się bez przywilejów. Zasada kija i marchewki zupełnie na mnie nie działa, nie jestem w końcu pustogłową idiotką.
W przeciwieństwie do chmary niewiast, przepływających, wpływających i odpływających z pachnącej fiołkami przystani kobiecego raju. Kiedyś tych wszystkich perfumów używano do maskowania naturalnego zapachu (bo nie kąpano się częściej niż raz na pół roku), obecnie zaś wszystkie te biedne kokietki i podstarzałe panny spryskiwały się nimi, aby przypodobać się mężczyznom. Nawet dbając o siebie, dbały o nich - a ja znowu święciłam wewnętrzny triumf i uśmiechałam się do siebie leciutko, gratulując sobie swej niezależności. Mój cel jest przecież zupełnie inny a praktyka różni się od miałkiego rozumowania tych bezmyślnych istot. Choć czuję się niezależna, czasami sądzę, że mogłabym urodzić się mężczyzną, bo wówczas jedyną rzeczą, jaka by mnie krępowała, byłyby spodnie.
Których wdzięczący się do mnie młodzieniec chyba nie posiada, bo płaszczy się przede mną i chyba nawet sprawia mu to przyjemność. Nazywanie mnie "panienką" całkiem mi pochlebia, więc ciągnę tę farsę, spragniona rozrywki.
-Gdybyś spojrzał na mnie od tyłu, chłopcze, uznałabym, że to zupełnie normalne. Chyba nie jesteś pederastą? - pytam, nieco złośliwie i mrużę przekornie oczy. Ale już po chwili robi mi się niemal żal biednego i Bogu ducha winnego chłoptasia, tak rozkosznie gnącego się przede mną w pokłonach, jakby zaraz miał się złożyć w pół i zwinąć w węzeł.
-Jeśli jednak jesteś ciekawy, zapewniam, że skrzydeł tam nie znajdziesz - dodaję, łagodząco, wracając do żartobliwego tonu. Młodzieniaszek zdawał się być wrażliwy i podatny na zranienia, jak delikatna chińska porcelana, choć zdecydowanie nie wywodził się z rodów, wypluwających z siebie rzesze paniątek i topiących córki.
-Czy wyglądam na panienkę sklepową - pytam już po chwili, o b u r z o n a jego pytaniem, zakamuflowanym gdzieś pośrodku niezwykle długaśnego i nieskładnego wywodu.
-acz zdaje się, że to po prawej stronie na najwyższej półce tamtego regału - wskazuję beztrosko dłonią, nie dbając o to, że mój nastrój zmienia się, jakbym przechodziła menopauzę, do której przeciez mi jeszcze daleko. Chcę zobaczyć, jak młodzieniec będzie skakał i stawał na palach, próbując dosięgnąć upragnionego specyfiku, wietrząc w tym całkiem radosne widowisko - kto cię przysłał? - pytam od niechcenia, biorąc do ręki dużą, fantazyjną buteleczkę Anielskiej Szlachetnej Woni i skrapiając nią nadarstki na próbę. Pachnie nieźle, ale wciąż nie jest to to, czego szukam.
Bleach Pistone
Zawód : Wagabunda
Wiek : 27
Czystość krwi : Charłak
Stan cywilny : Panna
Nic mnie nie dręczy, niczego nie żałuję. Bez przeszłości, bez jutra. Wystarcza mi teraźniejszość. Dzień po dniu. Dzień dzisiejszy! Le bel aujourd'hui!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Charłak
Nieaktywni
Palpitację serca wywoływała u niego świadomość, że mógłby zawieść swoją panią, nie wywiązać się z powierzonego zadania i na domiar złego jeszcze wrócić do domu z pustymi skrzydłami, zawodząc nie tylko na całej linii, ale i pod linią (wysokiego napięcia, bo przecież każdy ptak doskonale wiedział, jak bardzo są niebezpieczne). Został wysłany w prostej misji zdobycia prostego pudełeczka czy flakoniku z zapachem uwielbianym przez lady Rosier (i przez Adama, ale do tego się n i g d y by nie przyznał), a tymczasem kupno zwykłych perfum okazywało się ponad jego młodzieńcze siły. Nie czuł się tak bezproduktywny, beznadziejny i bezpożyteczny odkąd hm... w sumie to nie pamiętał, by kiedykolwiek się tak czuł. Jego powołaniem było przecież służyć i spełniać wszystkie zachcianki swojego państwa, a tymczasem poległ na tak prostym zadaniu! Nic więc dziwnego, że serce Adama co chwila stawało z przerażenia w miejscu, a czysta i nieskalana dusza zamgliła się czernią rozpaczy. Rozważał nawet opcję z ucieczką od Rosierów, zaszyłby się na jakiejś prowincji w Kornwalii i chodził do Weasley'ów żebrać pod drzwi. Jednak nawet to nie wydawało mu się dostateczną karą. Im więcej czasu mijało mu na poszukiwaniach, w tym większą desperację wpadał.
- Jestem zagubionym nieszczęśnikiem, a nie pederastą - wystękał z obłędem w oczach, nawet nie próbując się dopytać tej miłej śnieżnobiałej królowej śniegu, kim w ogóle jest pederasta. Może pytała o jego pochodzenie? Przebiegał w desperacji po kolejnych etykietach na pudełkach, puzderkach i flakonach, niecierpliwie przekładając je z miejsca na miejsce, szeleszcząc papierowymi opakowaniami i stukając szklanymi flaszeczkami, z których niestety żadna nie kryła pożądanego przez Orła zapachu. - Skoro pani nie ma skrzydeł, to czy pani jest pederastą? - zapytał jeszcze, wciąż nie mogąc zrozumieć, o co jej chodziło. Wrodzona niewinność słodkiego Orzełka dawała o sobie znać; zbyt zakochany w całym mrowiu szlachcianek nie dostrzegał, że istnieją inne, bardziej mroczne typy... zakochania.
Wzrok chłopaka powędrował w ślad za wyciągniętą dłonią nieznajomej dziewczyny, wskazującą ponoć właściwy regał. Adam jęknął w duchu, bo półki zdawały mu się kamiennymi stopniami wiodącymi na niezdobyty Everest, a w promieniu najbliższych kilku regałów nie kręcił się nikt z obsługi; tylko szczebioczące słodko panny i panie, starsze matrony i młode płoche sarenki, słowem nikt, kto mógłby go wybawić z tej paskudnej opresji.
Spojrzał jeszcze raz na regał, potem na dziewczynę, która pryskała sobie nadgarstki, potem znów na regał, rejestrując pytanie padające z jej ust, znów na dziewczynę - Rosierowie - krótka odpowiedź ucinająca temat i znów na regał... Przez kilkadziesiąt długich sekund głowa Adama skakała z jednego położenia w długie, kręcąc się niemalże dookoła, aby po chwili wyartykułować kolejne pytanie. - Podsadzisz mnie? - wydawało się przecież całkowicie naturalne.
- Jestem zagubionym nieszczęśnikiem, a nie pederastą - wystękał z obłędem w oczach, nawet nie próbując się dopytać tej miłej śnieżnobiałej królowej śniegu, kim w ogóle jest pederasta. Może pytała o jego pochodzenie? Przebiegał w desperacji po kolejnych etykietach na pudełkach, puzderkach i flakonach, niecierpliwie przekładając je z miejsca na miejsce, szeleszcząc papierowymi opakowaniami i stukając szklanymi flaszeczkami, z których niestety żadna nie kryła pożądanego przez Orła zapachu. - Skoro pani nie ma skrzydeł, to czy pani jest pederastą? - zapytał jeszcze, wciąż nie mogąc zrozumieć, o co jej chodziło. Wrodzona niewinność słodkiego Orzełka dawała o sobie znać; zbyt zakochany w całym mrowiu szlachcianek nie dostrzegał, że istnieją inne, bardziej mroczne typy... zakochania.
Wzrok chłopaka powędrował w ślad za wyciągniętą dłonią nieznajomej dziewczyny, wskazującą ponoć właściwy regał. Adam jęknął w duchu, bo półki zdawały mu się kamiennymi stopniami wiodącymi na niezdobyty Everest, a w promieniu najbliższych kilku regałów nie kręcił się nikt z obsługi; tylko szczebioczące słodko panny i panie, starsze matrony i młode płoche sarenki, słowem nikt, kto mógłby go wybawić z tej paskudnej opresji.
Spojrzał jeszcze raz na regał, potem na dziewczynę, która pryskała sobie nadgarstki, potem znów na regał, rejestrując pytanie padające z jej ust, znów na dziewczynę - Rosierowie - krótka odpowiedź ucinająca temat i znów na regał... Przez kilkadziesiąt długich sekund głowa Adama skakała z jednego położenia w długie, kręcąc się niemalże dookoła, aby po chwili wyartykułować kolejne pytanie. - Podsadzisz mnie? - wydawało się przecież całkowicie naturalne.
Gość
Gość
Sklep Madam Primpernelle
Szybka odpowiedź