Madame Tussaudus
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★★
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Rycerzy Walpurgii i +10 dla Śmierciożerców.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Muzeum Figur Woskowych Madame Tussauds
Już od dawien dawna słynne muzeum Madame Tussauds przyciąga tłumy turystów. Wewnątrz dziwacznego budynku z charakterystyczną zieloną kopułą i czerwonymi ścianami, które prawie bezustannie oklejone są plakatami, zwiedzający mają okazję przejść przez kilka sal wypełnionych pełnowymiarowymi woskowymi figurami stworzonymi na wzór wszelkiego rodzaju sław. To wyjątkowe miejsce umożliwia spędzenie niezapomnianych chwil w towarzystwie popularnych obecnie lub sławnych przed laty pisarzy, aktorów, muzyków, naukowców oraz polityków, w ofercie znajduje się również wykonanie zdjęcia pamiątkowego. Ponadto muzeum raz na jakiś czas, w dniach nieczynnych dla mugoli, organizuje wydarzenia, w trakcie których figury woskowe za sprawą zaklęć ożywają. Goście mają wtedy okazję porozmawiać ze swoimi idolami, lecz figury przypominają pierwowzory w sposób właściwy ruchomym portretom - chociaż postaci posiadają wspomnienia i osobowość, nie są duchami sław, nie są również w stanie wyjawiać ich nieznanych szerszej publiczności sekretów.
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Rycerzy Walpurgii i +10 dla Śmierciożerców.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:16, w całości zmieniany 3 razy
Ostatni raz poklepała wyraźnie rwącą się do tańca figurę i teraz mogą skupić się w pełni na kobiecie, która okazała jej pomocną dłoń. Tylko mimowolnie upewniła się jeszcze, czy ten tajemniczy liścik spoczywa w jej torebce. Oczywiście zajrzała tam w geście zupełnie naturalnym i nieprzyciągającym specjalnie uwagi Jamie, której wciąż jeszcze nie rozpoznała. Jednak przez jej życie nieustannie przewijało się mnóstwo twarzy. Wiele postaci z okresu „Annie” po prostu wyrzuciła z pamięć. Być może przez wzgląd na to, że tak uporczywie zwracały jej wspomnienia ku wydarzeniom, o których nie chciała już pamiętać. Osiem lat temu przedzieliła swoje życie na pół. Nie mogła wyprzeć się swojego dzieciństwa, ale wciąż trzymała w dłoniach swój własny los. Odważnie i z przytupem brnęła do przodu, gniotąc swych wrogów i przemieniając każdą swą słabość w atut. Nigdy więcej nie chciała turlać się tak żałośnie po podłodze, jak to robiła bezbronna, nędzna Ania. Nigdy.
Kobieta przedstawiła się i nie wydawała się specjalnie wzburzona tym, że Philippa odwróciła pytanie, chcąc się najpierw dowiedzieć, z kim ma do czynienia. Możliwie, że dopiero ta jasna informacja naprowadzi ją na nazwisko. Tymczasem wciąż nie widziała w niej konkretnej postaci. Jeśli znały się dawno temu, to dziś mogły wyglądać inaczej. Szczególnie Philippa nie miała potarganych żałośnie kudłów i powyciąganych swetrów. Broda nie dygotała jej za każdym razem, gdy miała rzucić zaklęcie lub porozmawiać z jakimś starszym uczniem. Teraz władała silą charakteru, która nijak nie pasowała do obrazu Puchonki Scott. Jak więc Jamie ją rozpoznała? Rysy twarzy Philippy faktycznie były charakterystyczne. Los obdarzył ją urodą specyficzną i dojrzewającą z każdym rokiem mocniej. Dopiero po skończeniu Hogwartu pojęła, że w tej lirycznej twarzy, w tym niosącym tajemnicę spojrzeniu była pewna moc, którą w bardzo ciekawy sposób mogła wykorzystać. Dziś robiła to bez wielkiego wysiłku, a czasem nawet mechanicznie, bez większej kontroli.
– Jamie McKinnon… – powtórzyła za nią w wyraźnym zamyśleniu. Przy tym lekko zmarszczyła brwi. Kim była Jamie McKinonn? Kolejne fakty rozjaśniły jej wyobrażenie tej postaci. Zawodniczka! – Faktycznie, pamiętam! – rzuciła odkrywczo. Pamiętała ją, ale chyba nigdy nie były aż takimi przyjaciółkami. Zresztą ciężko się było w tamtym okresie z Annie przyjaźnić, bo tułała się niezdarnie od korytarza do korytarza i nie wiedziała, co ma ze sobą zrobić. Towarzyskie dziwadło. Mimo to rozmawiały czasami. Annie zazdrościła jej tej zwinności, kontroli nad własnym ciałem. Sama nie umiała nawet odskoczyć przed prostym zaklęciem, a co dopiero wzbijać się na miotle ku chmurom. Dziś była zdecydowanie zwinniejsza i pewniejsza w ruchach. Czy Jamie umiała dojrzeć te zmiany? – Nietypowe miejsce spotkania, prawda? – parsknęła, wskazując dłonią na szeroką salę, w której się znajdowały. Phils nie była chętna do wielkich uścisków i niespecjalnie też przeżywała niespodziewane spotkanie. A jednak trochę ją ciekawiła sylwetka Gryfonki. – Wciąż śmigasz na miotle, Jamie? – zapytała dość promiennie. Lubiła ludzi, którzy mieli jakieś zainteresowania i się ich trzymali.
Kobieta przedstawiła się i nie wydawała się specjalnie wzburzona tym, że Philippa odwróciła pytanie, chcąc się najpierw dowiedzieć, z kim ma do czynienia. Możliwie, że dopiero ta jasna informacja naprowadzi ją na nazwisko. Tymczasem wciąż nie widziała w niej konkretnej postaci. Jeśli znały się dawno temu, to dziś mogły wyglądać inaczej. Szczególnie Philippa nie miała potarganych żałośnie kudłów i powyciąganych swetrów. Broda nie dygotała jej za każdym razem, gdy miała rzucić zaklęcie lub porozmawiać z jakimś starszym uczniem. Teraz władała silą charakteru, która nijak nie pasowała do obrazu Puchonki Scott. Jak więc Jamie ją rozpoznała? Rysy twarzy Philippy faktycznie były charakterystyczne. Los obdarzył ją urodą specyficzną i dojrzewającą z każdym rokiem mocniej. Dopiero po skończeniu Hogwartu pojęła, że w tej lirycznej twarzy, w tym niosącym tajemnicę spojrzeniu była pewna moc, którą w bardzo ciekawy sposób mogła wykorzystać. Dziś robiła to bez wielkiego wysiłku, a czasem nawet mechanicznie, bez większej kontroli.
– Jamie McKinnon… – powtórzyła za nią w wyraźnym zamyśleniu. Przy tym lekko zmarszczyła brwi. Kim była Jamie McKinonn? Kolejne fakty rozjaśniły jej wyobrażenie tej postaci. Zawodniczka! – Faktycznie, pamiętam! – rzuciła odkrywczo. Pamiętała ją, ale chyba nigdy nie były aż takimi przyjaciółkami. Zresztą ciężko się było w tamtym okresie z Annie przyjaźnić, bo tułała się niezdarnie od korytarza do korytarza i nie wiedziała, co ma ze sobą zrobić. Towarzyskie dziwadło. Mimo to rozmawiały czasami. Annie zazdrościła jej tej zwinności, kontroli nad własnym ciałem. Sama nie umiała nawet odskoczyć przed prostym zaklęciem, a co dopiero wzbijać się na miotle ku chmurom. Dziś była zdecydowanie zwinniejsza i pewniejsza w ruchach. Czy Jamie umiała dojrzeć te zmiany? – Nietypowe miejsce spotkania, prawda? – parsknęła, wskazując dłonią na szeroką salę, w której się znajdowały. Phils nie była chętna do wielkich uścisków i niespecjalnie też przeżywała niespodziewane spotkanie. A jednak trochę ją ciekawiła sylwetka Gryfonki. – Wciąż śmigasz na miotle, Jamie? – zapytała dość promiennie. Lubiła ludzi, którzy mieli jakieś zainteresowania i się ich trzymali.
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Gdyby tak uważniej przyjrzeć się sylwetce obecnej Annie, rzeczywiście niezbyt już przypominała niezgrabną, nieśmiałą i niepewną siebie Puchonkę, którą czasem widywała na korytarzach i która w gruncie rzeczy wydawała się całkiem sympatyczna, nawet jeśli nie była przebojowa, nie grała w quidditcha ani nie psociła z kolegami. Gdyby nie te dość charakterystyczne rysy zapewne w ogóle by jej nie poznała, ale na szczęście z jej pamięcią do twarzy nie było najgorzej, zwłaszcza że społeczność Hogwartu nie była bardzo liczna, na pewno nie tak liczna jak ta mugolska. Mugole podobno mieli dużo więcej szkół, nie jedną na cały kraj, co wyraźnie świadczyło o ich ogromnej liczbie. Puchonka Annie już w szkole była śliczna, mimo że wtedy zdawała się zupełnie nieświadoma tego atutu i tego, że pewnie niejednemu chłopcu by się podobała. Nie była przerośniętą, w czasach wczesnonastoletnich niezgrabną żyrafą jak Jamie, która przez pewien czas była wyższa od większości swoich kolegów, o koleżankach nie wspominając. W przypadku McKinnon uroda pojawiła się dopiero z wiekiem, a wytrenowane ciało nie było już patykowate i niezgrabne jak w okresie dojrzewania. Poruszała się płynnie i już na pierwszy rzut oka można było dostrzec, że nie była słabowitą, wątłą panienką która spędzała całe dnie w domu, nad książkami, kociołkiem lub przy innym zajęciu nie wymagającym używania siły mięśni.
Annie również ten etap nastoletniej niezgrabności miała za sobą i stała się piękną kobietą, która już nie kuliła się ani nie uciekała wzrokiem. I nadal miała te charakterystyczne rysy, które po upływie lat nabrały większej wyrazistości i charakterności, i jak wyobrażała sobie Jamie, pewnie miała sporo adoratorów. Nie myślała jednak, że Annie po szkole wylądowała w takim miejscu jak Parszywy Pasażer, na tyle szemranym, że nawet Jamie się tam nie pojawiała, a na pewno nie z własną twarzą, bo z cudzą to może raz czy dwa się zdarzyło, kiedy się nudziła i szukała wrażeń, w czasach zanim ich świat zaczął drżeć w posadach i niebezpiecznych miejsc zaczęło przebywać, zaś nawet osoby głodne przygód musiały często powściągnąć swe zamiary i wyposażyć się w większy zapas instynktu samozachowawczego.
Wyglądało na to, że rozpoznała ją trafnie, i że Annie po chwili również przypomniała sobie ją. Nie gniewała się, bo w końcu nigdy nie były ze sobą blisko, zbyt mocno się różniły, aby się wtedy zaprzyjaźnić, choć Jamie była otwarta i starała się wyciągnąć do Annie rękę i trochę ją ośmielić.
- Racja, nietypowe, zwłaszcza po tylu latach. Kto by pomyślał że zobaczymy się ponownie nad jakąś przewróconą woskową rzeźbą? – przyznała. Bo prawdę mówiąc, przez te siedem lat praktycznie nie myślała o Annie Scott i jej dalszych losach, przypomniała sobie ją jak weszła do tego pomieszczenia i zobaczyła twarz kobiety próbującej podnieść rzeźbę. Wtedy otworzyła się jakaś szufladka w pamięci. – Tak, a nawet zdążyłam się załapać do Harpii z Holyhead! – nie mogła się powstrzymać od drobnej przechwałki, ale była bardzo dumna z dostania się do wymarzonej drużyny, której kibicowała od dziecka. Poza tym była pewna że nawet ktoś kompletnie niezainteresowany rozgrywkami musiał słyszeć o tej drużynie, o ile nie żył w jakiejś mysiej norze gdzie nie docierały żadne informacje. – A co słychać u ciebie, droga Annie? Przez tyle lat jakoś na siebie nie wpadłyśmy i nie mam pojęcia, co działo się z tobą, gdy już skończyłaś Hogwart – zaczęła, nie mając świadomości że może porusza jakiś drażliwy temat, ale skąd mogła wiedzieć, że kiedy ona w końcu sięgnęła po swoje marzenia, nie każdemu ułożyło się tak dobrze?
Annie również ten etap nastoletniej niezgrabności miała za sobą i stała się piękną kobietą, która już nie kuliła się ani nie uciekała wzrokiem. I nadal miała te charakterystyczne rysy, które po upływie lat nabrały większej wyrazistości i charakterności, i jak wyobrażała sobie Jamie, pewnie miała sporo adoratorów. Nie myślała jednak, że Annie po szkole wylądowała w takim miejscu jak Parszywy Pasażer, na tyle szemranym, że nawet Jamie się tam nie pojawiała, a na pewno nie z własną twarzą, bo z cudzą to może raz czy dwa się zdarzyło, kiedy się nudziła i szukała wrażeń, w czasach zanim ich świat zaczął drżeć w posadach i niebezpiecznych miejsc zaczęło przebywać, zaś nawet osoby głodne przygód musiały często powściągnąć swe zamiary i wyposażyć się w większy zapas instynktu samozachowawczego.
Wyglądało na to, że rozpoznała ją trafnie, i że Annie po chwili również przypomniała sobie ją. Nie gniewała się, bo w końcu nigdy nie były ze sobą blisko, zbyt mocno się różniły, aby się wtedy zaprzyjaźnić, choć Jamie była otwarta i starała się wyciągnąć do Annie rękę i trochę ją ośmielić.
- Racja, nietypowe, zwłaszcza po tylu latach. Kto by pomyślał że zobaczymy się ponownie nad jakąś przewróconą woskową rzeźbą? – przyznała. Bo prawdę mówiąc, przez te siedem lat praktycznie nie myślała o Annie Scott i jej dalszych losach, przypomniała sobie ją jak weszła do tego pomieszczenia i zobaczyła twarz kobiety próbującej podnieść rzeźbę. Wtedy otworzyła się jakaś szufladka w pamięci. – Tak, a nawet zdążyłam się załapać do Harpii z Holyhead! – nie mogła się powstrzymać od drobnej przechwałki, ale była bardzo dumna z dostania się do wymarzonej drużyny, której kibicowała od dziecka. Poza tym była pewna że nawet ktoś kompletnie niezainteresowany rozgrywkami musiał słyszeć o tej drużynie, o ile nie żył w jakiejś mysiej norze gdzie nie docierały żadne informacje. – A co słychać u ciebie, droga Annie? Przez tyle lat jakoś na siebie nie wpadłyśmy i nie mam pojęcia, co działo się z tobą, gdy już skończyłaś Hogwart – zaczęła, nie mając świadomości że może porusza jakiś drażliwy temat, ale skąd mogła wiedzieć, że kiedy ona w końcu sięgnęła po swoje marzenia, nie każdemu ułożyło się tak dobrze?
Niełatwe jest przełamanie własnych słabości, wyciągnięcie rąk z grząskiego bagna i wyjście z najpodlejszej rzeczywistości z uśmiechem i gracją. Philippa Moss zrobiła to, ale przedtem przeszła piekło. Po chwilowym odzyskaniu nadziei w momencie odkrycia w sobie czarownicy przyszła pora na pogłębiające się załamanie. Nie była gotowa na świat, który tak otwarcie wyciągał ku niej dłoń. Nie zdążyła się z nim oswoić i z trudem pojmowała jego sekrety. Smutek się w niej rozrastał, pozwalała, aby silniejsze dzieci nią pomiatały – tak samo jak w sierocińcu. Dzięki opiece pojedynczych osób, takich ja młody Bojczuk, który jako jedyny na świecie (w widzeniu Annie) przeżył podobną historię i znał ogrom jej bólu, udawało jej się nie rozsypać całkowicie. Nieważne jednak to, że ten Hogwart ukończyła, bo po nim nie było już niczego. Zgasła ostatnia uliczna lampa i zapanowała ciemność…
Miała cholerne szczęście, że stała dziś przed Jamie pełna wdzięku i kobiecej siły. Nikt z nich, nikt z tych wszystkich dzieci z Hogwartu nie miał pojęcia o jej losach. Wydobywali strzępki, ale nie widzieli tej przygnębiającej całości. Teraźniejszość zdawała się jednak nie być na tyle ponura, aby mogła mokrym spojrzeniem oglądać Jamie. Dziś nigdy nie pozwoliłaby sobie na taką porażkę.
– Myślałam, że z biegiem lat stałam się bardziej zwinna, ale widocznie się pomyliłam. Albo to ta figura przed nami klęka – stwierdziła gdzieś w granicy ponurego żarciku. Niejeden facet już słaniał się przed nią na kolanach, ale z pewnością nie w okolicznościach, w których mogłaby tego pragnąć kobieta. Phils wcale nie chciała, by przed nią klękali. Wolała, gdy byli silni i coś sobą reprezentowali. A ten tancerz? Kiepska kopia męskości Może spojrzałaby na niego nieco przychylniejszym okiem, gdyby miała choćby najmniejsze poszanowanie dla sztuki.
Wciąż nie dzieliła się z Jamie informacją o Philippie.
– Harpie? – dopytała pogodnie i lekko uniosła brew, wyrażając ślad zdziwienia. – Nieźle, McKinnon! Więc jesteś gwiazdą – rzekła mocnym głosem, raczej bez nuty ironii. Nie była nigdy fanką quidditcha. Czasem odpalała magiczne radio w kuchni i słyszała, co się działo w świecie tłuczka i kafla, ale nie śledziła z zainteresowaniem tych rozgrywek. Choć była jedna taka drużyna, która jej imponowała, ale chyba nie tak do końca z czysto sportowych powodów. Wyglądało na to, że Jamie podążała drogą marzeń. Phils pamiętała, że już w Hogwarcie fruwała jak szalona.
Pomieszczenie muzeum nie było dobrym miejscem dla takich rozmów. Rozmów o przeszłości. Brunetka nie planowała wdawać w szczegóły. Nie mówiła o tym właściwie nikomu, nawet dziewczętom, z którymi pracowała w Parszywym Pasażerze. Prawda była trudna, mówienie o niej jeszcze cięższe.
– Pracuję w knajpie, dorobiłam się swojej klitki i jakoś leci. Chodzę na lekcje tańca – odpowiedziała w końcu. Informacje dobierała ostrożnie, zupełnie jakby w duchu ważyła je, nie do końca wiedząc, z czym właściwie chce się podzielić. Tak naprawdę były prawie obce. Nie widziały się osiem lat. Jamie wydawała się beztroska i szczerze miła, ale Phils nie czuła się pewnie. – I wiesz, czasem wpadnę do muzeum… – mruknęła na koniec, zerkając znacząco na figurę tancerza.
Miała cholerne szczęście, że stała dziś przed Jamie pełna wdzięku i kobiecej siły. Nikt z nich, nikt z tych wszystkich dzieci z Hogwartu nie miał pojęcia o jej losach. Wydobywali strzępki, ale nie widzieli tej przygnębiającej całości. Teraźniejszość zdawała się jednak nie być na tyle ponura, aby mogła mokrym spojrzeniem oglądać Jamie. Dziś nigdy nie pozwoliłaby sobie na taką porażkę.
– Myślałam, że z biegiem lat stałam się bardziej zwinna, ale widocznie się pomyliłam. Albo to ta figura przed nami klęka – stwierdziła gdzieś w granicy ponurego żarciku. Niejeden facet już słaniał się przed nią na kolanach, ale z pewnością nie w okolicznościach, w których mogłaby tego pragnąć kobieta. Phils wcale nie chciała, by przed nią klękali. Wolała, gdy byli silni i coś sobą reprezentowali. A ten tancerz? Kiepska kopia męskości Może spojrzałaby na niego nieco przychylniejszym okiem, gdyby miała choćby najmniejsze poszanowanie dla sztuki.
Wciąż nie dzieliła się z Jamie informacją o Philippie.
– Harpie? – dopytała pogodnie i lekko uniosła brew, wyrażając ślad zdziwienia. – Nieźle, McKinnon! Więc jesteś gwiazdą – rzekła mocnym głosem, raczej bez nuty ironii. Nie była nigdy fanką quidditcha. Czasem odpalała magiczne radio w kuchni i słyszała, co się działo w świecie tłuczka i kafla, ale nie śledziła z zainteresowaniem tych rozgrywek. Choć była jedna taka drużyna, która jej imponowała, ale chyba nie tak do końca z czysto sportowych powodów. Wyglądało na to, że Jamie podążała drogą marzeń. Phils pamiętała, że już w Hogwarcie fruwała jak szalona.
Pomieszczenie muzeum nie było dobrym miejscem dla takich rozmów. Rozmów o przeszłości. Brunetka nie planowała wdawać w szczegóły. Nie mówiła o tym właściwie nikomu, nawet dziewczętom, z którymi pracowała w Parszywym Pasażerze. Prawda była trudna, mówienie o niej jeszcze cięższe.
– Pracuję w knajpie, dorobiłam się swojej klitki i jakoś leci. Chodzę na lekcje tańca – odpowiedziała w końcu. Informacje dobierała ostrożnie, zupełnie jakby w duchu ważyła je, nie do końca wiedząc, z czym właściwie chce się podzielić. Tak naprawdę były prawie obce. Nie widziały się osiem lat. Jamie wydawała się beztroska i szczerze miła, ale Phils nie czuła się pewnie. – I wiesz, czasem wpadnę do muzeum… – mruknęła na koniec, zerkając znacząco na figurę tancerza.
Ostatnio zmieniony przez Philippa Moss dnia 11.07.19 13:43, w całości zmieniany 1 raz
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Jeśli chodzi o przeszłość, ich losy układały się zupełnie inaczej i można by rzec, że były przeciwieństwami. W odróżnieniu od Annie Jamie miała liczną rodzinę. Oboje rodziców (aż do dwudziestego piątego czerwca tego roku), czworo rodzeństwa, a także sporo cioć, wujków i kuzynostwa. Nigdy nie była samotna, nigdy też nie dano jej w żaden sposób poczuć się zbędną i niechcianą, co sprawiło, że mogła wierzyć w siebie i swoje możliwości. Mogła iść przez życie wyprostowana, nie kuląc się i nie umykając gdzieś z boku. Po skończeniu Hogwartu nie wylądowała na ulicy ani nie musiała upodlić się okradaniem innych, a odważnie sięgnęła po swoje marzenia. Może nie była w czołówce najlepszych uczniów i aurorem czy uzdrowicielem by nie została, ale jej miejsce w magicznym świecie na nią czekało. Była osobą szczęśliwą i spełnioną, zarówno rodzinnie jak i zawodowo.
Już w Hogwarcie można było wyczuć te różnice, może dlatego nie miały szans zostać prawdziwymi przyjaciółkami, bo poruszały się w różnych światach i były zupełnie inaczej ukształtowane przez życie, jednak Jamie nigdy nie gardziła Annie z powodu jej braku rodziny czy też nieśmiałości. A teraz zobaczyła piękną młodą kobietę, po której nie było widać, jak trudną walkę stoczyła, żeby stać się osobą, którą była teraz.
- Może to po prostu ta figura została źle odlana i jest niestabilna? – zastanowiła się, ale tak naprawdę nie wiedziała, jak dokładnie wygląda proces tworzenia figur z wosku.
Wzruszyła ramionami; skoro rzeźba została postawiona, to problem został zażegnany, a ona mogła lepiej skupić się na rozmówczyni.
- Gwiazda to chyba jeszcze za duże słowo, ale może kiedyś? – Zostanie prawdziwą gwiazdą nie było łatwe, choć z pewnością i tak była bardziej rozpoznawalna niż zwykły szary obywatel. I choć w rozgrywkach radziła sobie dobrze, nie popisała się jeszcze spektakularnym wyczynem który przeszedłby do historii quidditcha i sprawiłby, że nazwisko Jamie McKinnon będzie znane nawet po jej zakończeniu kariery, które niestety kiedyś nastąpi.
- To świetnie – przyznała na jej słowa, nie doszukując się w nich niczego niewłaściwego. Nie kwestionowała ich ani nie szukała dziury, przyjęła to, co usłyszała za prawdę, bo przecież nie było to nic dziwnego. – Grunt to być zadowolonym ze swojego życia. A wyglądasz... hmm, lepiej niż w szkole. To chyba znak, że jakoś sobie radzisz, prawda? – wyszczerzyła się do niej beztrosko, choć mogła odnieść wrażenie, że w głosie Annie brzmiała swego rodzaju ostrożność i zawahanie, ale zrzuciła to na karb tego, że od lat się nie widziały, były sobie w zasadzie obce i poza tym, że w podobnym czasie uczyły się w Hogwarcie, nic ich nie łączyło. – A co to za knajpa? Może kiedyś tam wpadnę, ostatnio, odkąd pogoda jest tak paskudna i niebezpieczna, chyba powoli staję się stałą bywalczynią różnych lokali.
Nie mogła przecież wiedzieć, że miejsce, w którym Annie pracowała, nie należało do tych, które lubiła odwiedzać, i które lubili odwiedzać jacykolwiek porządni ludzie.
Już w Hogwarcie można było wyczuć te różnice, może dlatego nie miały szans zostać prawdziwymi przyjaciółkami, bo poruszały się w różnych światach i były zupełnie inaczej ukształtowane przez życie, jednak Jamie nigdy nie gardziła Annie z powodu jej braku rodziny czy też nieśmiałości. A teraz zobaczyła piękną młodą kobietę, po której nie było widać, jak trudną walkę stoczyła, żeby stać się osobą, którą była teraz.
- Może to po prostu ta figura została źle odlana i jest niestabilna? – zastanowiła się, ale tak naprawdę nie wiedziała, jak dokładnie wygląda proces tworzenia figur z wosku.
Wzruszyła ramionami; skoro rzeźba została postawiona, to problem został zażegnany, a ona mogła lepiej skupić się na rozmówczyni.
- Gwiazda to chyba jeszcze za duże słowo, ale może kiedyś? – Zostanie prawdziwą gwiazdą nie było łatwe, choć z pewnością i tak była bardziej rozpoznawalna niż zwykły szary obywatel. I choć w rozgrywkach radziła sobie dobrze, nie popisała się jeszcze spektakularnym wyczynem który przeszedłby do historii quidditcha i sprawiłby, że nazwisko Jamie McKinnon będzie znane nawet po jej zakończeniu kariery, które niestety kiedyś nastąpi.
- To świetnie – przyznała na jej słowa, nie doszukując się w nich niczego niewłaściwego. Nie kwestionowała ich ani nie szukała dziury, przyjęła to, co usłyszała za prawdę, bo przecież nie było to nic dziwnego. – Grunt to być zadowolonym ze swojego życia. A wyglądasz... hmm, lepiej niż w szkole. To chyba znak, że jakoś sobie radzisz, prawda? – wyszczerzyła się do niej beztrosko, choć mogła odnieść wrażenie, że w głosie Annie brzmiała swego rodzaju ostrożność i zawahanie, ale zrzuciła to na karb tego, że od lat się nie widziały, były sobie w zasadzie obce i poza tym, że w podobnym czasie uczyły się w Hogwarcie, nic ich nie łączyło. – A co to za knajpa? Może kiedyś tam wpadnę, ostatnio, odkąd pogoda jest tak paskudna i niebezpieczna, chyba powoli staję się stałą bywalczynią różnych lokali.
Nie mogła przecież wiedzieć, że miejsce, w którym Annie pracowała, nie należało do tych, które lubiła odwiedzać, i które lubili odwiedzać jacykolwiek porządni ludzie.
Świat Philippy nie był łatwy. Na stałe zagnieździła się pośród czarodziejów, ale czasami jeszcze czuła się jak ten puzzel, który na siłę próbuje się wcisnąć do układanki. Co innego społeczność, dom i towarzystwo, a co innego przynależność do świata tradycji i kultury. Ominęło ją sporo rzeczy, miała braki, które nadrabiała co prawda osobowością, ale pewnych płotów nie dało się tak po prostu przeskoczyć. Nie kojarzyła zbyt wielu nazwisk z magicznego świata, właściwie to dość mocno zignorowała powinność znajomości historii magii – tak samo jak i nie śledziła tych magicznych sportów. Była jak ta mysz, zdobyła norkę, załapała się na stały pokarm i grono pewnego towarzystwa, ale nie wychylała się i nie wspinała po ścieżce kariery. Nie rozwijała się ani jako pracownik ani jako czarownica. Bo przecież jakże rozwojowa była ta praca w knajpie. Jamie wyglądała jednak na taką, która bez trudu ogarnęła życie po Hogwarcie. Załapała się do drużyny i miała szansę kiedyś znaleźć się na pierwszej stronie czarodziejskiego tygodnika. Tacy ludzie rzadko zapuszczali się do obszarów zajmowanych przez Philippę i je znajomych. Tacy ludzie rzadko wznosili ręce ku mrokom. Nawet jeśli faktycznie nie była gwiazdą, to wkrótce mogła nią być. Niekiedy wystarczył ten jeden moment, jeden mecz, który sprawi, że szeroki świat usłyszy o zawodnicze McKinnon. Taka przyszłość nie czekała Moss, ale zdołała się dawno z tym pogodzić. Właściwie to nawet do niej nie dążyła. Po prostu dobrze jej było tak, jak było. Spotkała wiele szczerości, należała do wspólnoty.
– Ej, McKinnon, no pewnie, że tak będzie – rzuciła z dziwną dla siebie pogodnością. Nigdy nie była jedną z tych radosnych i wiecznie spoglądających z uśmiechem na świat osób. Jej wyrazistość przejawiała się przez temperament, dość mocne usposobienie. Przy Jamie jednak nie chciała chyba być zbyt wylewna, ani też objawiać jej zbyt wiele tej nowej siebie. Nie wiedziała, jaki obraz pozostawiła po sobie w jej pamięci, ale wyobrażała sobie, że zawodniczka widziała w niej tamtą małą Annie. Nie planowała też przedłużać ich spotkania, traktowała je jak przelotne, neutralne ożywienie znajomości z przeszłości. One dwie tutaj razem ze sobą nie miały właściwie wiele wspólnego z tym, co przeżywały dzisiaj. Podążały dwoma oddzielnymi ścieżkami.
Lepiej niż w szkole…
– Właśnie tak. Dorosłość, tu już nie można sobie nie radzić, Jamie – powiedziała wreszcie bez śladu nostalgii, trochę chyba ironicznie. Mówiła jednak świętą prawdę tego świata. Po Hogwarcie każdy musiał się wybudzić się z dobrego snu. Dla Philippy jednak kilka szkolnych lat nie było dobrą nocną przygodą, było jakąś dziwną plątaniną zjaw i dobrych mar. Wyłowiono ją z oparów nieszczęścia, a jednocześnie znów umieszczono pośród licznych wyzwań. Wielu z nich nigdy nie potrafiła sprostać. – Burza zgania świat pod dach. Knajpa jest trochę jak azyl – stwierdziła najpierw, faktycznie zauważając, że anomalie oznaczały większy ruch w tawernie. – Parszywy Pasażer, w porcie. Wpadnij kiedyś. Tymczasem… wiesz, muszę spadać, Jamie – podsumowała szybko, jednocześnie też inicjując pożegnanie.
Ostatni raz zerknęła na primabalerina, a później uśmiechnęła się prawie niewidocznie do dawnej znajomej i rzuciła krótkie „cześć”. Za chwilę już jej nie było, a młodą zawodniczkę otaczały jedynie kolorowe figury.
zt
– Ej, McKinnon, no pewnie, że tak będzie – rzuciła z dziwną dla siebie pogodnością. Nigdy nie była jedną z tych radosnych i wiecznie spoglądających z uśmiechem na świat osób. Jej wyrazistość przejawiała się przez temperament, dość mocne usposobienie. Przy Jamie jednak nie chciała chyba być zbyt wylewna, ani też objawiać jej zbyt wiele tej nowej siebie. Nie wiedziała, jaki obraz pozostawiła po sobie w jej pamięci, ale wyobrażała sobie, że zawodniczka widziała w niej tamtą małą Annie. Nie planowała też przedłużać ich spotkania, traktowała je jak przelotne, neutralne ożywienie znajomości z przeszłości. One dwie tutaj razem ze sobą nie miały właściwie wiele wspólnego z tym, co przeżywały dzisiaj. Podążały dwoma oddzielnymi ścieżkami.
Lepiej niż w szkole…
– Właśnie tak. Dorosłość, tu już nie można sobie nie radzić, Jamie – powiedziała wreszcie bez śladu nostalgii, trochę chyba ironicznie. Mówiła jednak świętą prawdę tego świata. Po Hogwarcie każdy musiał się wybudzić się z dobrego snu. Dla Philippy jednak kilka szkolnych lat nie było dobrą nocną przygodą, było jakąś dziwną plątaniną zjaw i dobrych mar. Wyłowiono ją z oparów nieszczęścia, a jednocześnie znów umieszczono pośród licznych wyzwań. Wielu z nich nigdy nie potrafiła sprostać. – Burza zgania świat pod dach. Knajpa jest trochę jak azyl – stwierdziła najpierw, faktycznie zauważając, że anomalie oznaczały większy ruch w tawernie. – Parszywy Pasażer, w porcie. Wpadnij kiedyś. Tymczasem… wiesz, muszę spadać, Jamie – podsumowała szybko, jednocześnie też inicjując pożegnanie.
Ostatni raz zerknęła na primabalerina, a później uśmiechnęła się prawie niewidocznie do dawnej znajomej i rzuciła krótkie „cześć”. Za chwilę już jej nie było, a młodą zawodniczkę otaczały jedynie kolorowe figury.
zt
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Zdawała sobie sprawę, że przybyszom ze świata mugoli było ciężko. Stawali się jednostkami nie pasującymi do swojego wcześniejszego świata, ale do magicznego również nie zawsze umieli się dopasować, bo oprócz uprzedzeń dochodziły jeszcze takie kwestie jak osamotnienie i brak magicznej rodziny, która mogłaby mniej przebojowej jednostce pomóc w adaptacji. Może dzieje Annie potoczyłyby się inaczej, gdyby miała normalną rodzinę i nie wkraczałaby w dorosłość sama jak palec i zdana wyłącznie na siebie.
Jamie była osobą zaradną i znającą swoją wartość, ale nie wiadomo, jak ukształtowałaby się jej osobowość, gdyby nie dorastała w kochającej, wspierającej się rodzinie, a zupełnie sama, samiuteńka. Ale gdy kończyła Hogwart ktoś na nią czekał – liczna i zżyta rodzina akceptująca jej życiowy wybór i marzenie o dostaniu się do profesjonalnej drużyny. Jej dorosłość nie była więc wielką niewiadomą ani nie budziła lęku, choć za latami Hogwartu tęskniła, jak większość ludzi, przynajmniej tych, którzy szkołę wspominali dobrze. Dla niej samej był to jeden z najlepszych i najbardziej beztroskich okresów w życiu, podczas którego zawarła wiele nowych znajomości, a nawet przyjaźni oraz rozwinęła swoją pasję i umiejętności. Nie musiała nigdy mierzyć się ze społeczną degradacją, błądzić ani sięgać w mrok. Może nie urodziła się wśród bogactw, ale bieda i nieszczęścia również ją ominęły, więc śmiało mogła określić swoje dotychczasowe życie jako szczęśliwe.
- Kiedyś na pewno – wyszczerzyła się w uśmiechu, wierząc, że swoje najlepsze dni miała wciąż przed sobą, że jeszcze co najmniej kilka lat będzie mogła grać i spełniać się jako zawodniczka. O znajdowaniu normalnej, przyziemnej pracy nie chciała póki co myśleć.
Rzeczywiście to, co miała w pamięci, to tamta Annie-Puchonka. Nigdy nie poznała Philippy, wciąż widziała więc Annie, tylko że starszą i wydoroślałą, już nie tak zahukaną jak kiedyś. Ale nie wiedziała, że zmieniła się tak bardzo, podczas tego króciutkiego spotkania i pobieżnej, pozbawionej szczegółowych wyznań rozmowy nie miała jak się o tym przekonać. Nie miała dziś poznać tej nowej odsłony Annie, noszącej nowe imię, ale – może kiedyś?
- Wcale się nie dziwię i domyślam się, że teraz to w knajpach toczy się najbujniej życie towarzyskie – rzekła. Dla pracowników takich miejsc pewnie oznaczało to większy zarobek, bo przy dobrej pogodzie wielu ludzi wybierało spędzanie czasu na zewnątrz. Ale teraz było to zbyt niebezpieczne. – Parszywy Pasażer? – zdziwiła się jednak, bo wiedziała że było to miejsce o wątpliwej renomie, nie chadzała tam, wiedząc że to głównie miejsce dla wszelkiej maści mętów. Najwyraźniej Annie nie miała wielkiego wyboru i była zmuszona podjąć pierwszą lepszą posadę, żeby mieć za co żyć, a może w głębi duszy marzyła o czymś lepszym? Ale widocznie nie chciała o tym rozmawiać, bo nagle wykręciła się od dalszej wymiany zdań i pożegnała się z nią, po czym się oddaliła, opuszczając tę salę. – Jasne. Cześć! – pożegnała się i chwilę odprowadzała ją wzrokiem, ale po chwili przypomniała sobie, po co właściwie pojawiła się w tym muzeum, i udała się tam, dokąd zmierzała przed napotkaniem Annie.
| zt.
Jamie była osobą zaradną i znającą swoją wartość, ale nie wiadomo, jak ukształtowałaby się jej osobowość, gdyby nie dorastała w kochającej, wspierającej się rodzinie, a zupełnie sama, samiuteńka. Ale gdy kończyła Hogwart ktoś na nią czekał – liczna i zżyta rodzina akceptująca jej życiowy wybór i marzenie o dostaniu się do profesjonalnej drużyny. Jej dorosłość nie była więc wielką niewiadomą ani nie budziła lęku, choć za latami Hogwartu tęskniła, jak większość ludzi, przynajmniej tych, którzy szkołę wspominali dobrze. Dla niej samej był to jeden z najlepszych i najbardziej beztroskich okresów w życiu, podczas którego zawarła wiele nowych znajomości, a nawet przyjaźni oraz rozwinęła swoją pasję i umiejętności. Nie musiała nigdy mierzyć się ze społeczną degradacją, błądzić ani sięgać w mrok. Może nie urodziła się wśród bogactw, ale bieda i nieszczęścia również ją ominęły, więc śmiało mogła określić swoje dotychczasowe życie jako szczęśliwe.
- Kiedyś na pewno – wyszczerzyła się w uśmiechu, wierząc, że swoje najlepsze dni miała wciąż przed sobą, że jeszcze co najmniej kilka lat będzie mogła grać i spełniać się jako zawodniczka. O znajdowaniu normalnej, przyziemnej pracy nie chciała póki co myśleć.
Rzeczywiście to, co miała w pamięci, to tamta Annie-Puchonka. Nigdy nie poznała Philippy, wciąż widziała więc Annie, tylko że starszą i wydoroślałą, już nie tak zahukaną jak kiedyś. Ale nie wiedziała, że zmieniła się tak bardzo, podczas tego króciutkiego spotkania i pobieżnej, pozbawionej szczegółowych wyznań rozmowy nie miała jak się o tym przekonać. Nie miała dziś poznać tej nowej odsłony Annie, noszącej nowe imię, ale – może kiedyś?
- Wcale się nie dziwię i domyślam się, że teraz to w knajpach toczy się najbujniej życie towarzyskie – rzekła. Dla pracowników takich miejsc pewnie oznaczało to większy zarobek, bo przy dobrej pogodzie wielu ludzi wybierało spędzanie czasu na zewnątrz. Ale teraz było to zbyt niebezpieczne. – Parszywy Pasażer? – zdziwiła się jednak, bo wiedziała że było to miejsce o wątpliwej renomie, nie chadzała tam, wiedząc że to głównie miejsce dla wszelkiej maści mętów. Najwyraźniej Annie nie miała wielkiego wyboru i była zmuszona podjąć pierwszą lepszą posadę, żeby mieć za co żyć, a może w głębi duszy marzyła o czymś lepszym? Ale widocznie nie chciała o tym rozmawiać, bo nagle wykręciła się od dalszej wymiany zdań i pożegnała się z nią, po czym się oddaliła, opuszczając tę salę. – Jasne. Cześć! – pożegnała się i chwilę odprowadzała ją wzrokiem, ale po chwili przypomniała sobie, po co właściwie pojawiła się w tym muzeum, i udała się tam, dokąd zmierzała przed napotkaniem Annie.
| zt.
13 grudnia, 13:13
Trzynasty raz przeklinał w duchu swoją poranną decyzję. Właściwie, to nawet nie miał pewności, czy go w ogóle wpuszczą. Nie żeby nie wyglądał reprezentacyjnie, bo dzisiaj wyjątkowo się postarał - ubrał na siebie jedną z tych paru eleganckich koszul, jakie miał w szafie; ułożył też włosy, a to robił tylko od święta. Wchodząc do takiego miejsca jak to, nie chciał wyglądać jak zwykły człowiek z ulicy, który trafił tu przypadkiem. A że wiele o tym muzeum słyszał, pragnął się przygotować do tej wizyty. Zrobił tyle, ile mógł w tym zakresie. Przynajmniej jakoś wyglądał. Może nie na tyle dobrze, by odciągać wzrok koneserów sztuki od woskowych rzeźb, ale niechlujstwa nikt nie mógł mu zarzucić. Nie dzisiaj.
Do wizyty w Muzeum Figur Woskowych Madame Tussauds zmotywował go fakt, że od dziecka mieszkał w Londynie, a do tej pory wciąż nigdy tam nie był. A przecież interesował się sztuką. To znaczy, lubił ją podziwiać, bo może niekoniecznie potrafił interpretować; nie mógł tez chwalić się wiedzą z tej dziedziny. Mimo wszystko, dzieła sztuki, w jego przypadku, robiły to, co powinny - wzbudzały w nim emocje. Pozytywne, negatywne, obojętnie jakie - ważne, że zmuszały go do refleksji. Najbardziej ekscytował się, gdy miał okazję oglądać wystawy obrazów, jednak i rzeźby, tym bardziej woskowe, nie odstawały od jego kryteriów zainteresowań. Czyż ożywione sylwetki sławnych osób nie wydawały się ciekawym widokiem?
Przez pierwszą z sal muzeum przeszedł bez większego zachwytu, choć twarze były mu znane. W drugiej z kolei, gdy przyglądał się jednej z rzeźb, spotkał swoje dzisiejsze utrapienie. Duch niemego barda przykleił się do niego jak rzep; ten, pomimo krytycznych spojrzeń Michaela, nie ustępował. I wyglądało na to, że w najbliższym czasie nie zamierzał.
- Mannaggia la miseria* - mruknął, z wyczuwalnym niezadowoleniem w głosie. Wciąż jednak starał się skupić swoją uwagę na istocie muzeum; trudno było mu się skupić, podczas gdy jakiś dziwaczny duch nieustannie go zaczepiał, pozostawiając go z zimnym, nieprzyjemnym uczuciem. Przeszedł kilka stóp, w nadziei że bard zaczepi może kogoś innego. W amoku irytacji wywołanej przez niechcianego towarzysza, wpadł na jakąś kobietę.
*mannaggia la miseria - mój cholerny pech
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
13 grudnia, przed spotkaniem z Lucindą
Z ciekawością podglądała wymyślne figury ważnych postaci ze świata czarodziejów. Niektóre wymalowane na woskowych twarzach grymasy wydawały się nadzwyczajnie realistyczne. Odtworzone w idealnej proporcji rzeźby stały przed nią dumnie, a część z nich mogłaby z powodzeniem budzić grozę. Szczególnie lubiła obserwować, gdy postacie magicznie wprawiono w ruch i stawały się bardziej żywe od tych odtwarzanych z najwyższą precyzją na obrazach wiszących w Pałacu Beaulieu. Znała te sylwetki, często były to kopie potomków znakomitych rodów, o których uczyła się już od najmłodszych lat. Jako dama musiała znać szlachetną historię znakomitych czarodziejskich rodzin. Mimo to spoglądanie na srogą sylwetkę pewnego lorda, który nigdy nie spojrzałby w oczy żadnego Selwyna, wydało jej się nadzwyczaj zabawne. Nie powinna jednak zbyt jawnie okazywać emocji. Uwiecznieni w wosku bohaterowie nie zdobili tej przestronnej sali z byle powodu. To były osobistości, ludzie sztuki, możni politycy i sportowcy, o których społeczność magiczna nigdy nie powinna zapomnieć.
W tym muzeum Isabella znalazła się całkiem niespodziewanie. Popołudnie spędzić miała ze swoją drogą kuzynką Lucindą, z którą to nie widziała się od długich, szarawych dni. Z radością i zarazem dozą wyraźnego niepokoju oczekiwała tego spotkania. Zamierzała przekazać jej kilka ważnych informacji i po cichu liczyła, iż odnajdzie w niej oparcie w chwili, gdy ich rodzinie przyszło wstąpić na nową ścieżkę, gdy za sprawą czynów i decyzji lady Morgany Selwynowie porzucili dawne wartości na rzecz nowych i jedynych słusznych prawd. Do spotkania z kuzynką pozostało jednak trochę czasu, a Isa nie zamierzała siedzieć bezczynnie w uroczej kamienicy ciotki, u której chwilowo gościła. Skuszona zachwytami krewnej postanowiła wstąpić do tego miejsca. Jako dama darzyła sztukę wyjątkowym uczuciem, chociaż najdroższy był jej teatr. Nic zatem dziwnego, iż w podglądanych figurach poszukiwała spojrzeń, wyrazów emocji i tej aktorskiej pozy.
Gdzieś niedaleko kręciła się Balbina. Dwórka była ciekawa sąsiedniej wystawy, więc Bella pozwoliła jej tam zajrzeć. Sama wolała jednak oglądać sylwetki magicznych dostojników. Świat magii wydawał jej się piękny i nigdy niezgłębiony.
Powoli i swobodnie poruszała się między eksponatami. Nagle jednak poczuła nacisk i zachwiała się. Na jej drodze znalazł się jakiś mężczyzna, wyglądał na roztargnionego. Popatrzyła na niego przenikliwie, ale powodów jego nieuwagi należało poszukiwać gdzie indziej. Wyglądało na to, że towarzyszył mu niezbyt rozmowny duch.
– Och, sir, powinien pan podarować mu rym. W innym wypadku nie dane będzie waszym drogom się rozłączyć – zauważyła, dostrzegając tabliczkę znajdującą się na szyi przezroczystej postaci. Mówiła pogodnie, ale można było odkryć w jej głosie nutę rozbawienia. Duch nie ustępował i dzielni trwał u boku mężczyzny.
- Przepraszam... - Z drugiej strony, może i lepiej, że wpadł na kobietę. Gorzej byłoby, gdyby to była woskowa rzeźba. Nie daj Boże, musiałby jeszcze płacić za zniszczenia, i chociaż tego dnia na takiego nie wyglądał, nie szastał pieniędzmi na prawo i lewo. Choć na pewno mógłby, w końcu po tylu latach kradzieży nietrudno było wyciągnąć komuś kilka sykli z kieszeni. Pozostawał jednak rozsądny w tej kwestii - był przestępcą, ale zawsze starannie wybierał swoje ofiary. Wolał okradać ludzi, którym na pierwszy rzut oka, owa kradzież nie zaszkodzi. Ale nie był sycylijskim Salvatorem Giuliano, czy angielskim Robin Hoodem, bo wszystkie fanty, lub ich pieniężna równowartość, szły do jego portfela. I zdawało się, że właśnie wpadł na jedną z panien ze szlacheckich rodów. Nawet po jej wypowiedzi mógł stwierdzić, że jest z zupełnie innej społeczności. Rzadko kiedy zdarzało mu się bywać w takim towarzystwie, więc czuł się trochę nieswojo. Przynajmniej nie wiedziała, że jest kieszonkowcem.
- Rym? - powtórzył po niej, po raz pierwszy komcentrując swoją uwagę na duchu. Rzeczywiście, bard nosił na piersi tabliczkę, która głosiła Zaśpiewaj rymowankę w duecie mi, a nuż swą obecność odpuszczę ci. Miał śpiewać? I to na dodatek rymując? Absurd tej sytuacji sprawił, że Scaletta omal nie parsknął śmiechem. Powstrzymał jednak swój śmiech, skupiając się na tym, co miałby zaśpiewać temu bardowi. Lubił muzykę, lubił taniec, ale na żadnej z tych rzeczy się nie znał. Nie potrafił wydobyć z siebie nawet jednego poprawnego dźwięku, a głos, choć niski i basowy, zdawał się być zupełnie poza komtrolą Michaela. Miał chociaż poczucie rytmu. Ale co z tego, jak miał dodatkowo rymować. Rzadko kiedy czytał poezję, bo była dla niego zbyt trudna. Nie znał się na interpretacji, więc wolał powieści i gazety. Po chwili zamyślenia, wykrztusił z siebie rymowankę, którą wymyślił przed chwilą:
- Owy wosk nie należy do twych trosk, zatem twe pragnienia przyszły nam do rozgryzienia? - Starał się wypowiedzieć to w jak najbardziej melodyjny sposób, by mimo wszystko powstrzymać się od śpiewu. Teoretycznie, powinien teraz opanowywać złość, ale, o ironio, cała sytuacja wydawała mu się teraz bardziej zabawna, niż irytująca. Przynajmniej na razie go to bawiło.
- Rym? - powtórzył po niej, po raz pierwszy komcentrując swoją uwagę na duchu. Rzeczywiście, bard nosił na piersi tabliczkę, która głosiła Zaśpiewaj rymowankę w duecie mi, a nuż swą obecność odpuszczę ci. Miał śpiewać? I to na dodatek rymując? Absurd tej sytuacji sprawił, że Scaletta omal nie parsknął śmiechem. Powstrzymał jednak swój śmiech, skupiając się na tym, co miałby zaśpiewać temu bardowi. Lubił muzykę, lubił taniec, ale na żadnej z tych rzeczy się nie znał. Nie potrafił wydobyć z siebie nawet jednego poprawnego dźwięku, a głos, choć niski i basowy, zdawał się być zupełnie poza komtrolą Michaela. Miał chociaż poczucie rytmu. Ale co z tego, jak miał dodatkowo rymować. Rzadko kiedy czytał poezję, bo była dla niego zbyt trudna. Nie znał się na interpretacji, więc wolał powieści i gazety. Po chwili zamyślenia, wykrztusił z siebie rymowankę, którą wymyślił przed chwilą:
- Owy wosk nie należy do twych trosk, zatem twe pragnienia przyszły nam do rozgryzienia? - Starał się wypowiedzieć to w jak najbardziej melodyjny sposób, by mimo wszystko powstrzymać się od śpiewu. Teoretycznie, powinien teraz opanowywać złość, ale, o ironio, cała sytuacja wydawała mu się teraz bardziej zabawna, niż irytująca. Przynajmniej na razie go to bawiło.
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Odzienie nieznajomego było czyste i dość eleganckie, chociaż wyraźnie skromne. Nietrudno było zgadnąć, że nie należał do przedstawicieli wielmożnej arystokracji i wcale nie chodziło jedynie o ubranie, zdradzała go również maniera. Isabella nie zdawała się jednak tym przejmować. Wchodząc tu, spodziewała się spotkać czarodziejów różnorodnego pochodzenia. To miejsce sztuki, a przecież nikt nie powiedział, że swe zaciekawione oczy skierować ku niej winien jedynie szlachcic. Świat tworzyli również ci drudzy, zwykli, prości czarodzieje będący na usługach wielkich rodów lub też, jak to było w większości przypadków, żyjący z daleka od nich. Mężczyzna nie wydawał jej się groźny, choć wymagano od niej, aby zawsze zachowywała należytą ostrożność i nie podejmowała dialogów ryzykownych. Tutaj, pośród wielu gości muzeum, nie czuła się zagrożona.
Dość melodyjnie wymówiła, że nic takiego się nie stało. Przy tym uśmiech nie opuszczał jej ust. Sytuacja wydawała się nadzwyczajna i to przypadkowe zderzenie nie potrzebowało dodatkowego usprawiedliwienia. Rozproszony nieznajomy wyjątkowo musiał spodobać się temu duchowi. Może duch odkrył jego nieprzyjemną aurę? Wyglądało jednak na to, iż był to jedynie kaprys smutnej zjawy. Bella z zaintrygowaniem spoglądała to na jednego to na drugiego. Pomyślała przez chwilę, że ten bard musiał być naprawdę nieszczęśliwy. Nie mógł już swą pieśnią czarować publiczności. Utrata głosu wydała jej się gorsza od śmierci. Może właśnie dlatego tak uporczywie pragnął czyjejś piosenki. Błądził po miejscu, w którym znajdowało się wiele twarzy równe niemych jak on. Być może w takim towarzystwie choć na chwilę dane mu było zapomnieć o swej cichej klątwie. Tysiące lat męczarni, przez tysiące lat nie mógł robić tego, co kochał najbardziej. Ta historia wydała jej się bardzo dramatyczna. Isabella wyobrażała sobie, że byłaby z tego znakomita sztuka teatralna - milczący dramat traktujący o dziejach pewnego barda.
A może jednak dało się odczynić ten urok.
– Proszę spróbować – powiedziała uprzejmie, chcąc go zachęcić do uwolnienia melodyjnego rymu. Wkrótce mężczyzna odważył się wyczarować liryczny fragment, a skupione spojrzenie ducha spoglądało na niego wciąż chłodno. Bella zmarszczyła nosek i posłała zjawie pytające spojrzenie. Potrzebował więcej? Zaraz! Tabliczka przecież głosiła, że trzeba zaśpiewać w duecie. Kolej więc na nią.
– Złośliwy los uwięził twój głos, ale wierzę, że czar twego brzmienia wciąż jest do uchwycenia – wymówiła mięciutko, płynnie, częściowo śpiewając. Ułożyła rym, który nie chciał dobrze łączyć się z rozkwitającą w jej myśli melodią. No cóż, trudno.
Duch nie ustępował i znów popatrzył na mężczyznę, oczekując, iż zanuci on swoją część tego utworu. Wyraźnie dał do zrozumienia, że te pojedyncze zdania wypowiedziane w dwóch głosach to za mało, aby zachęcić go do odejścia. – Twoja kolej, panie – dodała cichutko, przechylając głowę w jego stronę.
Pojedyncze twarze zerknęły na nich z zainteresowaniem. Przestrzeń spokojnego muzeum nie sprzyjała amatorskim próbom wokalnym.
Dość melodyjnie wymówiła, że nic takiego się nie stało. Przy tym uśmiech nie opuszczał jej ust. Sytuacja wydawała się nadzwyczajna i to przypadkowe zderzenie nie potrzebowało dodatkowego usprawiedliwienia. Rozproszony nieznajomy wyjątkowo musiał spodobać się temu duchowi. Może duch odkrył jego nieprzyjemną aurę? Wyglądało jednak na to, iż był to jedynie kaprys smutnej zjawy. Bella z zaintrygowaniem spoglądała to na jednego to na drugiego. Pomyślała przez chwilę, że ten bard musiał być naprawdę nieszczęśliwy. Nie mógł już swą pieśnią czarować publiczności. Utrata głosu wydała jej się gorsza od śmierci. Może właśnie dlatego tak uporczywie pragnął czyjejś piosenki. Błądził po miejscu, w którym znajdowało się wiele twarzy równe niemych jak on. Być może w takim towarzystwie choć na chwilę dane mu było zapomnieć o swej cichej klątwie. Tysiące lat męczarni, przez tysiące lat nie mógł robić tego, co kochał najbardziej. Ta historia wydała jej się bardzo dramatyczna. Isabella wyobrażała sobie, że byłaby z tego znakomita sztuka teatralna - milczący dramat traktujący o dziejach pewnego barda.
A może jednak dało się odczynić ten urok.
– Proszę spróbować – powiedziała uprzejmie, chcąc go zachęcić do uwolnienia melodyjnego rymu. Wkrótce mężczyzna odważył się wyczarować liryczny fragment, a skupione spojrzenie ducha spoglądało na niego wciąż chłodno. Bella zmarszczyła nosek i posłała zjawie pytające spojrzenie. Potrzebował więcej? Zaraz! Tabliczka przecież głosiła, że trzeba zaśpiewać w duecie. Kolej więc na nią.
– Złośliwy los uwięził twój głos, ale wierzę, że czar twego brzmienia wciąż jest do uchwycenia – wymówiła mięciutko, płynnie, częściowo śpiewając. Ułożyła rym, który nie chciał dobrze łączyć się z rozkwitającą w jej myśli melodią. No cóż, trudno.
Duch nie ustępował i znów popatrzył na mężczyznę, oczekując, iż zanuci on swoją część tego utworu. Wyraźnie dał do zrozumienia, że te pojedyncze zdania wypowiedziane w dwóch głosach to za mało, aby zachęcić go do odejścia. – Twoja kolej, panie – dodała cichutko, przechylając głowę w jego stronę.
Pojedyncze twarze zerknęły na nich z zainteresowaniem. Przestrzeń spokojnego muzeum nie sprzyjała amatorskim próbom wokalnym.
Owszem, miejsca kulturalne dostępne były dla wszystkich warstw społecznych, jednak Scalettcie wydawało się, że lwia część grupy, z którą się identyfikował, raczej nie zaglądała do takich miejsc. No bo który złodziej interesuje się czymkolwiek innym niż pieniędzmi? Zresztą, sam Michael nie był koneserem; wielu zabiegów w sztuce nie rozumiał i nawet nie próbował. Wszystko traktował dosłownie - poczynając od tego co widzi, kończąc na tym co czytał lub słyszał. Mimo wszystko, nie demotywowało go to, bo wiedział, że jeśli odczuwa jakiekolwiek emocje z powodu artyzmu, nie jest z nim tak źle. Miał też nadzieję, że kiedyś w końcu opanuje wiedzę na ten temat i będzie bardziej świadomy.
Michael zdawał się być chodzącym paradoksem - z jednej strony kieszonkowiec, z drugiej opanowany i miły człowiek. Ludzie zdawali mu się ufać, nawet jeśli on nie ufał im - jego męska, choć łagodna twarz, charyzma i aura, jaką się otaczał sprawiała, że wydawał się spokojnym i sympatycznym mężczyzną. Z wyjątkiem sytuacji, gdy ktoś przyłapał go na kradzieży - wtedy nawet wygląd i gadka nie działały. Na pewno nie zamierzał tego dnia zachowywać się w jakiś nieodpowiedni sposób, tym bardziej w stronę spotkanej damy. Postanowiła pomóc mu w uwolnieniu się od ducha barda. Przecież nie był tak okrutny, żeby okradać jakąś panienkę, która zdecydowała rymować razem z nim.
Sądził, że bard odczepi się od nich, gdy dostanie po jednej rymowance od ich obojga. Pomimo dźwięcznego przestawienia rymu przez nieznajomą, duch wciąż nie miał w planach zostawić ich w spokoju. Sytuacja wciąż go bawiła, aczkolwiek powoli zaczynał tracić cierpliwość. Nie czytywał poezji, więc nawet nie miał żadnej inspiracji przy wymyślaniu wierszyków. Kobieta znacznie lepiej sobie z tym radziła - jej rymy były bardziej skomplikowane, a mimo tego wciąż logiczne. No i nie można zapomnieć, że w przeciwieństwie do niego, wypowiedziała to z jakąkolwiek melodycznością. Zaskakująco, była też milsza, niż mógłby się tego spodziewać. Nie traktowała go z widoczną wyższością, choć oczywistym było, że są z dwóch różnych światów.
Po chwili poświęconej na namysł, wykrztusił z siebie kolejną rymowankę, tym razem bardziej w formie śpiewu:
- Nie ustępujesz, swoich słów nie klarujesz, zatem czy prędzej oznacza dla Ciebie więcej? - Miał nadzieję, że to ostatni raz, gdy będzie zmuszony dawać przedstawienie. Ale wiedział też, że jego złość nie przepędzi ducha, dlatego wciąż nie poddawał się swoim naturalnym impulsom.
Michael zdawał się być chodzącym paradoksem - z jednej strony kieszonkowiec, z drugiej opanowany i miły człowiek. Ludzie zdawali mu się ufać, nawet jeśli on nie ufał im - jego męska, choć łagodna twarz, charyzma i aura, jaką się otaczał sprawiała, że wydawał się spokojnym i sympatycznym mężczyzną. Z wyjątkiem sytuacji, gdy ktoś przyłapał go na kradzieży - wtedy nawet wygląd i gadka nie działały. Na pewno nie zamierzał tego dnia zachowywać się w jakiś nieodpowiedni sposób, tym bardziej w stronę spotkanej damy. Postanowiła pomóc mu w uwolnieniu się od ducha barda. Przecież nie był tak okrutny, żeby okradać jakąś panienkę, która zdecydowała rymować razem z nim.
Sądził, że bard odczepi się od nich, gdy dostanie po jednej rymowance od ich obojga. Pomimo dźwięcznego przestawienia rymu przez nieznajomą, duch wciąż nie miał w planach zostawić ich w spokoju. Sytuacja wciąż go bawiła, aczkolwiek powoli zaczynał tracić cierpliwość. Nie czytywał poezji, więc nawet nie miał żadnej inspiracji przy wymyślaniu wierszyków. Kobieta znacznie lepiej sobie z tym radziła - jej rymy były bardziej skomplikowane, a mimo tego wciąż logiczne. No i nie można zapomnieć, że w przeciwieństwie do niego, wypowiedziała to z jakąkolwiek melodycznością. Zaskakująco, była też milsza, niż mógłby się tego spodziewać. Nie traktowała go z widoczną wyższością, choć oczywistym było, że są z dwóch różnych światów.
Po chwili poświęconej na namysł, wykrztusił z siebie kolejną rymowankę, tym razem bardziej w formie śpiewu:
- Nie ustępujesz, swoich słów nie klarujesz, zatem czy prędzej oznacza dla Ciebie więcej? - Miał nadzieję, że to ostatni raz, gdy będzie zmuszony dawać przedstawienie. Ale wiedział też, że jego złość nie przepędzi ducha, dlatego wciąż nie poddawał się swoim naturalnym impulsom.
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Dlaczegóż miałaby odmówić pomocy, kiedy to chodziło o teatr? Bard był człowiekiem duchem sceny. Czarował pieśnią, odtwarzał znane czarodziejom legendy, a głoś jego zdawał się nigdy nie cichnąć. Tak sobie wyobrażała jego życie. Jakaż to okrutna tortura musiała je ukrócić. Może wyrwano mu język, może poparzono mu gardło i tak nastał kres tej sztuki. Isabella jako Selwyn uwielbiała teatr, chętnie tonęła roziskrzonym spojrzeniem w scenicznej iluzji. Ojciec był mecenasem, a to szlachetne nazwisko chętnie goszczono w najznakomitszych ośrodkach kultury w całej Europie. Często podróżowali do słynnej francuskiej opery, ale i ze szczerą chęcią wspierali angielskie sceny. Aktorów przyjmowano na wytwornym dworze, pozwalano nawet, by nazwiska, które nie zdołały jeszcze zasłynąć pośród arystokratów, debiutowały pod ich płonącym dachem. Lubili igrać, a gdy chodziło o igranie ze sztuką, żaden Selwyn nie odwracał się plecami. Może tylko ojciec starał się zrównoważyć w sercu miłość do teatru z zamiłowaniem do nauki. Ona i brat czuli pieszczotliwy dotyk dreszczy, kiedy kurtyna wznosiła się ku górze. Mała Bella wyobrażała sobie, że sama również staje przed obliczem poruszonej widowni i może dla nich włożyć maskę. Nocami sama szykowała tajemne przedstawienia – gdy nie pogłębiała wiedzy o uzdrawianiu, gdy nie dopieszczała swych roślin, tworzyła marionetki, którymi wprawne palce operować mogły, chcąc wybudzić wyobraźnię i odsłonić przed nią obraz pewnej opowieści.
Może właśnie dlatego ów bard poruszył jej serce. Był częścią świata, który ukształtował to ogniste serce. Przy okazji też uczynił początek jej pobytu w Londynie wyjątkowo intrygującym. Podejrzewała jednak, że dla mężczyzny wydarzenie to nie było równie miłe. Rzucono mu wyzwanie, na które mógł ni mieć ochoty. Był to pech czy próba mogąca urozmaicić to burzowe południe? Radził sobie. Bez jakiegokolwiek poruszenia, bez związanej z tym przeżyciem rewelacji, bez objawienia osobistego absurdu przeżywanego w tej przedziwnej sytuacji – po prostu mierzył się z wyzwaniem. Bella mimowolnie zachichotała, nie kryjąc radości. Naprawdę nieźle mu szło. Jednak tę piosenkę odśpiewać mieli w parze, a więc ponownie powinna oczarować zjawę rymem. Jak nasycić jego przenikliwe oblicze?
– Twój smutek w me serce uderza, niechaj teraz rozpadnie się tej niedoli wieża – wyśpiewała zauroczona, po czym skłoniła się pięknie przed duchowym obliczem. Tabliczka na piersi zjawy znikła, a on sam obdarzył ich jeszcze tym jednym, chłodnym spojrzeniem i mruknął coś niezrozumiałego. Wkrótce później odszedł, a Bella i obcy mężczyzna pozostali sami pośród wyrastających dumnie woskowych rzeźb. Poczuła jednak lekki powiew zimnego wiatru, jaki być może pozostawiła za sobą ta zrozpaczona postać. Chyba będzie musiała opowiedzieć o tym Lucindzie, gdy po południu zapiać się będą słodką herbatką. – Spodziewałeś się spotkać kiedykolwiek tak przedziwnego ducha? – zapytała, spoglądając na mężczyznę. Oczywiście, że się nie spodziewał. Tylko... co jeśli to wcale nie było takie przypadkowe spotkanie? Była ciekawa, jak mógł skomentować to, co właśnie im się przytrafiło.
Może właśnie dlatego ów bard poruszył jej serce. Był częścią świata, który ukształtował to ogniste serce. Przy okazji też uczynił początek jej pobytu w Londynie wyjątkowo intrygującym. Podejrzewała jednak, że dla mężczyzny wydarzenie to nie było równie miłe. Rzucono mu wyzwanie, na które mógł ni mieć ochoty. Był to pech czy próba mogąca urozmaicić to burzowe południe? Radził sobie. Bez jakiegokolwiek poruszenia, bez związanej z tym przeżyciem rewelacji, bez objawienia osobistego absurdu przeżywanego w tej przedziwnej sytuacji – po prostu mierzył się z wyzwaniem. Bella mimowolnie zachichotała, nie kryjąc radości. Naprawdę nieźle mu szło. Jednak tę piosenkę odśpiewać mieli w parze, a więc ponownie powinna oczarować zjawę rymem. Jak nasycić jego przenikliwe oblicze?
– Twój smutek w me serce uderza, niechaj teraz rozpadnie się tej niedoli wieża – wyśpiewała zauroczona, po czym skłoniła się pięknie przed duchowym obliczem. Tabliczka na piersi zjawy znikła, a on sam obdarzył ich jeszcze tym jednym, chłodnym spojrzeniem i mruknął coś niezrozumiałego. Wkrótce później odszedł, a Bella i obcy mężczyzna pozostali sami pośród wyrastających dumnie woskowych rzeźb. Poczuła jednak lekki powiew zimnego wiatru, jaki być może pozostawiła za sobą ta zrozpaczona postać. Chyba będzie musiała opowiedzieć o tym Lucindzie, gdy po południu zapiać się będą słodką herbatką. – Spodziewałeś się spotkać kiedykolwiek tak przedziwnego ducha? – zapytała, spoglądając na mężczyznę. Oczywiście, że się nie spodziewał. Tylko... co jeśli to wcale nie było takie przypadkowe spotkanie? Była ciekawa, jak mógł skomentować to, co właśnie im się przytrafiło.
Michael nie zdawał sobie sprawy z tego, że kobieta pochodzi ze szlachetnego rodu, gdzie teatr odgrywał pierwsze skrzypce. Na co dzień generalnie nie miał kontaktu z osobami tego pokroju, a ze swoich obserwacji wywnioskował, że lwia część arystokracji należy do grupy nadętych buców. Ale najwyraźniej nieznajoma stająca nieopodal się do tego nie zaliczała. Aż zaczął się zastanawiać, czy źle ocenił czarodziejów i czarownice szlachetnej krwi, czy może po prostu ona stanowiła wyjątek.
Lubił teatr, ale nie miał okazji chodzić na spektakle. I choć te, które udało mu się obejrzeć, były dość prostymi przedstawieniami, z niezbyt ambitną fabuły oraz bohaterami, bardzo podobała mu się możliwość opowiadania na scenie fikcyjnej historii. Pewnie gdyby miał taką możliwość, przychodziłby do takich miejsc częściej. Chociaż może wcale by tak nie było - samotne eskapady, takie jak ta, trochę go przygnębiały; uwielbienie do dyskusji z bliskimi na temat postrzegania pewnych elementów było czymś świetnym, ale jednocześnie nieosiągalnym, a przynajmniej w aktualnym okresie jego życia. Dopóki nie miał z kim odwiedzać teatru, nie był on jego pierwszym wyborem. Poza tym, co taki Scaletta może o tym wiedzieć? Zwykły, masowy odbiorca, oglądający bez wiedzy, oczekujący prostej rozrywki.
Raczej nie radził sobie z takimi zadaniami. Znacznie lepiej opanowywał manualne robótki - ostatnio postanowił zrobić sobie własnoręczny drewniany stołek, a około miesiąca temu pomagał znajomej rozmontować fragment ściany. Nie był kreatywny, a może po prostu nie potrafił jej w sobie obudzić; tak czy siak, jego minimalna wiedza i umiejętności pozwoliły jednak na wybrnięcie z sytuacji. Oczywiście, gdyby nie dama stojąca nieopodal, nie byłby w stanie przegonić barda, ale i tak był z siebie dumny. Nawet nie wiedział, że potrafi wymyślić rymowankę, która jakkolwiek zachowa sens, działając jednocześnie maksymalnie szybko. Na szczęście, duch zadowolił się w sumie czterema wierszykami, które udało im się wyrecytować w krótkim czasie. Michael poczuł momentalną ulgę, jakby kamień spadł mu z serca; dzięki Bogu, nie musiał komponować nowej rymowanki, a niemy bard już postanowił zostawić ich w spokoju. Planował podziękować swojej wybawicielce, jednak nie do końca wiedział jak. Zresztą, niedługo trwało milczenie, bo kobieta zwróciła się do niego.
- Raczej... raczej nie. Ale to zawsze nowe doświadczenie w życiu. A czy... - tu zawiesił się na chwilę - Pani miała już kiedyś taką sytuację?
Lubił teatr, ale nie miał okazji chodzić na spektakle. I choć te, które udało mu się obejrzeć, były dość prostymi przedstawieniami, z niezbyt ambitną fabuły oraz bohaterami, bardzo podobała mu się możliwość opowiadania na scenie fikcyjnej historii. Pewnie gdyby miał taką możliwość, przychodziłby do takich miejsc częściej. Chociaż może wcale by tak nie było - samotne eskapady, takie jak ta, trochę go przygnębiały; uwielbienie do dyskusji z bliskimi na temat postrzegania pewnych elementów było czymś świetnym, ale jednocześnie nieosiągalnym, a przynajmniej w aktualnym okresie jego życia. Dopóki nie miał z kim odwiedzać teatru, nie był on jego pierwszym wyborem. Poza tym, co taki Scaletta może o tym wiedzieć? Zwykły, masowy odbiorca, oglądający bez wiedzy, oczekujący prostej rozrywki.
Raczej nie radził sobie z takimi zadaniami. Znacznie lepiej opanowywał manualne robótki - ostatnio postanowił zrobić sobie własnoręczny drewniany stołek, a około miesiąca temu pomagał znajomej rozmontować fragment ściany. Nie był kreatywny, a może po prostu nie potrafił jej w sobie obudzić; tak czy siak, jego minimalna wiedza i umiejętności pozwoliły jednak na wybrnięcie z sytuacji. Oczywiście, gdyby nie dama stojąca nieopodal, nie byłby w stanie przegonić barda, ale i tak był z siebie dumny. Nawet nie wiedział, że potrafi wymyślić rymowankę, która jakkolwiek zachowa sens, działając jednocześnie maksymalnie szybko. Na szczęście, duch zadowolił się w sumie czterema wierszykami, które udało im się wyrecytować w krótkim czasie. Michael poczuł momentalną ulgę, jakby kamień spadł mu z serca; dzięki Bogu, nie musiał komponować nowej rymowanki, a niemy bard już postanowił zostawić ich w spokoju. Planował podziękować swojej wybawicielce, jednak nie do końca wiedział jak. Zresztą, niedługo trwało milczenie, bo kobieta zwróciła się do niego.
- Raczej... raczej nie. Ale to zawsze nowe doświadczenie w życiu. A czy... - tu zawiesił się na chwilę - Pani miała już kiedyś taką sytuację?
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
– Nigdy, aż do dzisiaj, sir. Chyba wzbudził pan sympatię u tego ducha – zauważyła, lekko żartując. Nie było w tym jednak żadnej namiastki piekielnej złośliwości. Zależało jej jedynie na tym, aby odpędzić garstkę niesmaku, który pozostał po tym wydarzeniu. Chociaż Bella ujmowała je jako całkiem zabawne, jak kolejne niespodziewane wyzwanie podrzucone przez los, tak ten mężczyzna wyglądał na niezadowolonego. Być może, a nawet i na pewno, nie należał do osób nadto rozśpiewanych. Chociaż jego rymy nie wydawały się aż tak nędze. Potrafił ładnie łączyć słowa – nawet i z sensem! Gdyby nawet przyjrzeć się bliżej tej rymowance i złączyć ich wersety w jeden krótki, choć może dość przyjazny, utwór, to powstałaby cała historia. Okazali zjawie empatię między zgrabnymi, mimo niespecjalnego wyszukiwania, metaforami. Przypominało jej to odprawianie tajemnego rytuału, w którym dama i czarodziej łączą swoje przeciwstawne światy, aby zadowolić marę z zaświatów. Może jednak powinna uwięzić swą wyobraźnię i zejść na ziemię, zanim zjawi się tu Balbina i zgromi Isabellę swoim oburzonym spojrzeniem. Tak właściwie to dwórka nie była nawet tak sztywna i nieprzyjemna – po prostu ktoś musiał nad nią czuwać i przygasać co rusz fruwającą, marzycielską duszę
– Cieszę się, że mogłam pomóc. Jeśli jednak mogę pana pocieszyć, pozwolę sobie zauważyć, że nasz niekonwencjonalny spektakl nie cieszył się obecnością widzów – stwierdziła, nie wychodząc z tej przedziwnej mowy. Zupełnie jakby faktycznie właśnie uprawiali sztukę. Nie widziała tej sytuacji jako zwykłego odganiania upierdliwej zjawy. – Chociaż historia tego barda wzbudziła moje zainteresowanie. Czy myśli pan, że mógł zginąć gdzieś pośród tych figur równie cichych jak on? – spytała, idąc kawałek między wspomnianymi rzeźbami.
Próbowała podejrzeć ich przeróżne spojrzenia, odszyfrować tajemnicze grymasy i rozpoznać magiczną sylwetkę. Raczej nie tworzono woskowych sylwetek osobistości zaopatrzonych w krzywe miny, ale niektóre wyrazy twarzy okazywały się dość charakterystyczne. Zastanawiała się także, czy znajdzie tutaj rzeźbę ukazującą postać swojej ukochanej czarownicy Wendeliny. Pielęgnowane w rodowych archiwach legendy mogły jednak być nieznane dla szarej części magicznej społeczności. Wiedźma jednak zdecydowanie zasługiwała na to, by uwiecznić ją pośród tych naukowców i polityków. Powróciła spojrzeniem do swojego rozmówcy. Zapewne stracił ochotę na dalsze oglądanie figur po tym niekomfortowym zdarzeniu – tak przynajmniej pozwoliła sobie podejrzewać. Pamiętała, jak jeszcze niedawno padła ofiarą złośliwego zaklęcia postarzającego na środku ulicy. Magia to potęga, wspaniałość, ale i okrutna i psotna bestia.
– Cieszę się, że mogłam pomóc. Jeśli jednak mogę pana pocieszyć, pozwolę sobie zauważyć, że nasz niekonwencjonalny spektakl nie cieszył się obecnością widzów – stwierdziła, nie wychodząc z tej przedziwnej mowy. Zupełnie jakby faktycznie właśnie uprawiali sztukę. Nie widziała tej sytuacji jako zwykłego odganiania upierdliwej zjawy. – Chociaż historia tego barda wzbudziła moje zainteresowanie. Czy myśli pan, że mógł zginąć gdzieś pośród tych figur równie cichych jak on? – spytała, idąc kawałek między wspomnianymi rzeźbami.
Próbowała podejrzeć ich przeróżne spojrzenia, odszyfrować tajemnicze grymasy i rozpoznać magiczną sylwetkę. Raczej nie tworzono woskowych sylwetek osobistości zaopatrzonych w krzywe miny, ale niektóre wyrazy twarzy okazywały się dość charakterystyczne. Zastanawiała się także, czy znajdzie tutaj rzeźbę ukazującą postać swojej ukochanej czarownicy Wendeliny. Pielęgnowane w rodowych archiwach legendy mogły jednak być nieznane dla szarej części magicznej społeczności. Wiedźma jednak zdecydowanie zasługiwała na to, by uwiecznić ją pośród tych naukowców i polityków. Powróciła spojrzeniem do swojego rozmówcy. Zapewne stracił ochotę na dalsze oglądanie figur po tym niekomfortowym zdarzeniu – tak przynajmniej pozwoliła sobie podejrzewać. Pamiętała, jak jeszcze niedawno padła ofiarą złośliwego zaklęcia postarzającego na środku ulicy. Magia to potęga, wspaniałość, ale i okrutna i psotna bestia.
- Wśród żywych jest to rzadkie zjawisko, zatem chyba powinienem się cieszyć - stwierdził, z żartobliwym tonem, choć podświadomie zdawał sobie sprawę, że jest w tym ziarno prawdy. Rzeczywiście, nie cieszył się dużym gronem przyjaciół, w końcu kto chciałby być bliskim znajomym złodzieja? Ale jakoś nie było mu z tego powodu przykro - sam wybrał sobie taki, a nie inny los, zważywszy na jego nieustanne kłamstwa i brak zaufania. Z jednej strony zdawał się być takim sympatycznym kolesiem, a z drugiej był bardzo zdystansowany. Ufał tylko sobie i nie lubił tego gorzkiego poczucia rozczarowania; nie był też ślepy - wiedział, jacy są ludzie, dlatego chyba w formie samoobrony, swego rodzaju opancerzenia, przyjął taką postawę na stałe.
Im dłużej rozmawiał z nieznajomą, tym bardziej przekonywał się o tym, że nie wszyscy członkowie szlacheckich rodów to rozpieszczone damulki i uprzedzeni lordowie. Nie żeby miał ogromne doświadczenie w tej kwestii, po prostu arystokracja wzbudzała w nim wiele wątpliwości, pewnie dlatego, że sam był prostym człowiekiem, który nie potrzebował wiele od życia. Może to była tylko kwestia dobrego pierwszego wrażenia, a może rzeczywiście ta kobieta była fenomenem? Odpowiedzi na to pytanie nie znał, ale wiedział, że będzie musiał jej podziękować.
- A ja niezmiernie dziękuję za Pani pomoc - z wdzięcznością w głosie wydukał te słowa. Rzadko kiedy zdarzało mu się być tak uprzejmym - zwykle obcował z ludźmi z tych samych lub podobnych sfer, z którymi pozwalał sobie na swobodę słowa. Tym razem jednak wiedział, że nawet nie wypadało nic się wypowiadać w konkretny sposób; na dodatek, on niemal nigdy nie dziękował, nie prosił - wszystko brał sam, nie pytał o przysługi, a za każdym jego ruchem miał kryć się zysk. - Dzięki Bogu nikt nie słyszał moich wypocin - dodał, spoglądając na towarzyszkę. Choć sam z siebie był szczerze zadowolony, tak na pewno nie chciałby, by ktokolwiek był świadkiem jego wygłupów. Tym bardziej, że na początku wydawało mu się to zabawne, ale po pewnym czasie już przestało takim być. On i jego marudna natura zirytowałby się, gdyby przyszło mu śpiewać dalej.
- Myślę, że nie. A jeśli tak, to bardzo dziwne. Ja nie chciałbym wracać do miejsca mojej śmierci - stwierdził, wpatrując się w jedną z woskowych rzeźb. Owszem, chyba już nieco stracił ochotę na oglądanie dalszych wystaw. Ten bard trochę jednak zdążył mu zepsuć humor. Instynktownie pomyślał o papierosie i wycofaniu się z tego miejsca.
- Jeszcze raz dziękuję Pani za pomoc. Życzę miłego dnia! - powiedział, zwracając się do kobiety. Już dawno przestał się przejmować, czy to jak się do niej zwraca jest odpowiednie; wiedział, że w trakcie tej niedługiej konwersacji zdążył popełnić faux pas przynajmniej kilka razy, wszak nie martwił się tym, co nieznajoma o nim myśli. Ważne dla niego było to, że pozbył się ducha niemego barda, a teraz może iść zapalić.
zt
Im dłużej rozmawiał z nieznajomą, tym bardziej przekonywał się o tym, że nie wszyscy członkowie szlacheckich rodów to rozpieszczone damulki i uprzedzeni lordowie. Nie żeby miał ogromne doświadczenie w tej kwestii, po prostu arystokracja wzbudzała w nim wiele wątpliwości, pewnie dlatego, że sam był prostym człowiekiem, który nie potrzebował wiele od życia. Może to była tylko kwestia dobrego pierwszego wrażenia, a może rzeczywiście ta kobieta była fenomenem? Odpowiedzi na to pytanie nie znał, ale wiedział, że będzie musiał jej podziękować.
- A ja niezmiernie dziękuję za Pani pomoc - z wdzięcznością w głosie wydukał te słowa. Rzadko kiedy zdarzało mu się być tak uprzejmym - zwykle obcował z ludźmi z tych samych lub podobnych sfer, z którymi pozwalał sobie na swobodę słowa. Tym razem jednak wiedział, że nawet nie wypadało nic się wypowiadać w konkretny sposób; na dodatek, on niemal nigdy nie dziękował, nie prosił - wszystko brał sam, nie pytał o przysługi, a za każdym jego ruchem miał kryć się zysk. - Dzięki Bogu nikt nie słyszał moich wypocin - dodał, spoglądając na towarzyszkę. Choć sam z siebie był szczerze zadowolony, tak na pewno nie chciałby, by ktokolwiek był świadkiem jego wygłupów. Tym bardziej, że na początku wydawało mu się to zabawne, ale po pewnym czasie już przestało takim być. On i jego marudna natura zirytowałby się, gdyby przyszło mu śpiewać dalej.
- Myślę, że nie. A jeśli tak, to bardzo dziwne. Ja nie chciałbym wracać do miejsca mojej śmierci - stwierdził, wpatrując się w jedną z woskowych rzeźb. Owszem, chyba już nieco stracił ochotę na oglądanie dalszych wystaw. Ten bard trochę jednak zdążył mu zepsuć humor. Instynktownie pomyślał o papierosie i wycofaniu się z tego miejsca.
- Jeszcze raz dziękuję Pani za pomoc. Życzę miłego dnia! - powiedział, zwracając się do kobiety. Już dawno przestał się przejmować, czy to jak się do niej zwraca jest odpowiednie; wiedział, że w trakcie tej niedługiej konwersacji zdążył popełnić faux pas przynajmniej kilka razy, wszak nie martwił się tym, co nieznajoma o nim myśli. Ważne dla niego było to, że pozbył się ducha niemego barda, a teraz może iść zapalić.
zt
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Madame Tussaudus
Szybka odpowiedź