Wyspa Rzeźb
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Wyspa Rzeźb
Ta bardzo mała wyspa mieszcząca tylko jedno niewielkie, czarodziejskie miasteczko oraz zabytkowy zamek na wzgórzu jest wyjątkowo urokliwym miejscem, które bez większego problemu można zwiedzić w kilka godzin. Nie trudno zobaczyć nad wodą ludzi zbierających mule czy też statki rybackie gotowe do wyruszenia. To właśnie rybołówstwo jest głównym środkiem utrzymania tutejszej ludności, nieliczni przyjmują także gości w malutkich pensjonatach. O tym, jak magiczne jest to miejsce, zwiedzający mogą przekonać się dopiero wieczorem, kiedy ciała gospodarzy oraz wszystkich innych mieszkańców wyspy zaczynają twardnieć i przybierać szary odcień - w ciągu kilku minut ludzie nieruchomieją i zmienieni w kamień trwają, aż do życia nie przywrócą ich ponownie promienie wschodzącego słońca. Dotyczy do wszystkich, zarówno niemowląt, dzieci, dorosłych, jak i osób w podeszłym wieku, każda osoba urodzona na wyspie nocą staje się kamienną figurą. Nigdy nie śpią, lecz nie odczuwają zmęczenia. Gdy próbują odejść, tuż na granicy wyspy kamienieją, niezależnie od pory dnia i dochodzą do siebie dopiero po przeniesieniu ich z powrotem w głąb lądu. Podobno dawno temu na wyspę rzucono klątwę, aby zapobiec emigracji do dużych miast i stopniowemu wyludnieniu. Odwiedzającym nie grozi jednak żadne niebezpieczeństwo. Warto wspomnieć także o dość niezwykłej komunikacji z wyspą. Nad ranem, w porze odpływu, można tu dotrzeć pieszo, ścieżką - wieczorem jednak przypływ odcina dostęp do lądu, tworząc z Wyspy Rzeźb faktyczną wyspę i zmuszając odwiedzających do korzystania z magicznych środków transportu lub łodzi.
Trujący dym zaczynał kłębić się znacznie mocniej niż wcześniej - było go więcej, stał się gęstszy, znacznie obniżał widoczność; miał lekko zielonkawą barwę i wszystko to, co znajdowało się dalej niż na odległość wyciągniętej ręki, stawało się mętne, niewyraźne.
Ben zdołał bez problemu przebiec całą długość korytarza - i wyciągnąć przy tym dwie osoby: włochatego mężczyznę i jedną z dziewczynek. W połowie drogi wędrówka zaczynała być problematyczna; więźniowie słabli, zaczynali się osuwać i bezpiecznie wyciągnięcie ich z oparów trującego gazu stawało się coraz trudniejsze. Benjamin jednak podołał - krztusząc się trucizną wypełniającą mu nos, usta i płuca, bezwładnie i bezsilnie opadł na posadzkę. Zachowywał pełną świadomość, stracił jednak wiele sił: a przeniesienie dwóch osób, w tym rosłego mężczyzny, było dodatkowym wysiłkiem.
Łysy więzień, któremu Ben polecił bieg, nie zdołał dotrzeć do celu.
Josephine miała mniej szczęścia; uchwyciła obie dziewczynki za ręce i pociągnęła je ku wyjściu z korytarza, ale w jednej chwili - wszystko działo się zbyt szybko, by Josephine mogła zrozumieć, kiedy do tego doszło - jedna z dziecięcych dłoni wymsknęła jej się z palców: dziewczynka o błękitnych oczach bezszelestnie osunęła się na posadzkę. W tym dymie ciężko było kogokolwiek znaleźć; Josie, nie mając większego wyboru, musiała brnąć naprzód - zwłaszcza teraz, gdy była tylko parę kroków od dotarcia do celu.
Bertie zdecydował się pozostać na korytarzu i nie przerwał lewitowania kobiety na drugi koniec korytarza - naraził się więc na cały cykl działania dymu, który gęstniał, stawał się cięższy, jeszcze mocniej utrudniał oddychanie; zmuszał przy tym do kaszlu i sprawiał, że oczy łzawiły jak nigdy dotąd. Gdy dym opadnie, wszyscy będą mogli dostrzec, że białka oczu Bertiego są skrajnie przekrwione.
Alex, nieprzerwanie krztusząc się dymem, wyprowadził z korytarza dwójkę dzieci; pozostawił je wśród innych, by wybrać się na wycieczkę po niemalże w pełni ciemnym pomieszczeniu. W końcu natrafił na kratę - znajdowały się za nią wrota, których z tego miejsca nie dało się dosięgnąć. Alexander poprawnie rzucił proste zaklęcie - ściana tuż obok wrot zdawała się w oczach się rozpływać, jakby zanikać, przybierać strukturę szyby. Do pomieszczenia nagle wlało się wczesnoporanne, wątłe światło - więźniowie, przyzwyczajeni do półmroku, odczuli chwilowy, choć dotkliwy ból. W oddali majaczył widok błogiego miasteczka; niebo powoli jaśniało, choć zakrywały je niezliczone warstwy chmur. Jednak pomiędzy wrotami a zieleniącą się trawą znajdowała się przepaść. Z tej perspektywy nie można było dostrzec, jak była głęboka i co znajdowało się na dnie; ciężko było oszacować nawet jej długość czy szerokość - aby dotrzeć do trawy trzeba było pokonać dwa, może trzy metry; jakakolwiek była ta odległość, nie dało się jej pokonać dużym krokiem - ale być może starczyłby skok z odpowiednio dużym rozbiegiem.
Padające światło mogło dać wszystkim pogląd na to, jak wyglądało pomieszczenie - i podczas gdy Zakonnicy zapewne mogli być pewni, że wychodząc z korytarzy trafią do miejsca, z którego przyszli, nie okazało się to prawdą; znaleźli się gdzieś indziej, w miejscu, w którym dotąd ich nie było. Czyżby stanowiło to jedno z zabezpieczeń fortecy? Pomieszczenie okazało się nieco mniejsze, niż pierwotnie mogło się wydawać; kamienne ściany w niektórych miejscach kruszały i gdyby ktoś się postarał, mógłby odłupać od nich fragmenty skał nawet nieco większe od ludzkiej pięści. Oprócz kraty i znajdujących się za nią wrót pomieszczenie zdawało się całkowicie puste.
Alexander mógł odczuć wielki chłód bijący od metalowej kraty - choć nie dotknął jej, jego ręce pokryły się znaczną gęsią skórką, a włosy stanęły dęba. Jeżeli Gwardzista przyjrzy się jej uważnie, dostrzeże, że najprawdopodobniej wystarczy uchwycić za kratę i w ten sposób podnieść ją do góry: kto wie jednak, jakiej wymaga to siły.
Magnolię szybko otoczyły dzieci; najmłodsze uczepiły się jej spódnicy, natomiast te większe, wyglądające na uczniów najmłodszych klas Hogwartu, wbijały przerażone spojrzenia w kobietę, jakby uznając ją za ostoję spokoju. Były bardzo osłabione - tak jak wszyscy więźniowie struci gazem; znacznie kręciło im się w głowie, niektórzy mieli problemy z oddychaniem, inni wciąż kaszleli, próbując pozbyć się z płuc trucizny. Niektórzy z nich - w tym wąsacz i brzydka kobieta - wyglądali okropnie; bledli w oczach, ich oczy zaczynały się czerwienić, skórę nad ich ustami znaczyły strużki posoki: krwawili z nosów.
- Co się teraz z nami stanie? - spytała jedna z dziewczynek, brunetka, błądząc spojrzeniem po pomieszczeniu. Mały chłopiec, okularnik, wciąż wbijał spojrzenie w kierunku prawej, kamiennej ściany*; ruszył niespiesznie w tamtą stronę, nieprzerwanie zasłuchany. W tym samym momencie rozległ się szczęk metalowych kluczy, który, oprócz dzieci, mogła usłyszeć wyłącznie Magnolia - nie towarzyszył mu jednak żaden inny dźwięk.
W końcu dym zaczął rozpływać się w powietrzu - i zniknął, ostatecznie ponownie zwiększając widoczność. Niektórzy więźniowie bezradnie usiedli na posadzce, inni wciąż charczeli, wyrzucając z siebie pozostałości trucizny. Ktoś cicho łkał, inni niespiesznie wędrowali po komnacie, rozglądając się po ścianach, ale nikt nie podszedł do kraty, którą oglądał Alex.
| *prawej z perspektywy, która ukazana jest na mapkach - przy opisie pomieszczenia będę zawsze opierać się na mapkach.
Widok na korytarze: link
Widok na pomieszczenie: link
Rozłożenie postaci na pierwszej mapce nie odpowiada rzeczywistości, dlatego nie zostało przeniesione na drugą - służy wyłącznie ukazaniu, które postaci wciąż znajdują się na korytarzach, a które już w bezpiecznym pomieszczeniu.
Jako że w pomieszczeniu jest tłoczno, ciężko się w nim przemieszczać, więźniowie źle się czują, potrzebują pomocy i wolno wykonują potencjalne polecenia, znowu powracamy do systemu jedna tura=jedna akcja. Udzielenie więźniom szybkiej pomocy bez użycia magii nie jest uznawane za akcję.
Kolejka piętnasta. Na odpis macie 72h.
Magicus Extremos - III tura, ostatnia.
Rzut kością: link.
Ben zdołał bez problemu przebiec całą długość korytarza - i wyciągnąć przy tym dwie osoby: włochatego mężczyznę i jedną z dziewczynek. W połowie drogi wędrówka zaczynała być problematyczna; więźniowie słabli, zaczynali się osuwać i bezpiecznie wyciągnięcie ich z oparów trującego gazu stawało się coraz trudniejsze. Benjamin jednak podołał - krztusząc się trucizną wypełniającą mu nos, usta i płuca, bezwładnie i bezsilnie opadł na posadzkę. Zachowywał pełną świadomość, stracił jednak wiele sił: a przeniesienie dwóch osób, w tym rosłego mężczyzny, było dodatkowym wysiłkiem.
Łysy więzień, któremu Ben polecił bieg, nie zdołał dotrzeć do celu.
Josephine miała mniej szczęścia; uchwyciła obie dziewczynki za ręce i pociągnęła je ku wyjściu z korytarza, ale w jednej chwili - wszystko działo się zbyt szybko, by Josephine mogła zrozumieć, kiedy do tego doszło - jedna z dziecięcych dłoni wymsknęła jej się z palców: dziewczynka o błękitnych oczach bezszelestnie osunęła się na posadzkę. W tym dymie ciężko było kogokolwiek znaleźć; Josie, nie mając większego wyboru, musiała brnąć naprzód - zwłaszcza teraz, gdy była tylko parę kroków od dotarcia do celu.
Bertie zdecydował się pozostać na korytarzu i nie przerwał lewitowania kobiety na drugi koniec korytarza - naraził się więc na cały cykl działania dymu, który gęstniał, stawał się cięższy, jeszcze mocniej utrudniał oddychanie; zmuszał przy tym do kaszlu i sprawiał, że oczy łzawiły jak nigdy dotąd. Gdy dym opadnie, wszyscy będą mogli dostrzec, że białka oczu Bertiego są skrajnie przekrwione.
Alex, nieprzerwanie krztusząc się dymem, wyprowadził z korytarza dwójkę dzieci; pozostawił je wśród innych, by wybrać się na wycieczkę po niemalże w pełni ciemnym pomieszczeniu. W końcu natrafił na kratę - znajdowały się za nią wrota, których z tego miejsca nie dało się dosięgnąć. Alexander poprawnie rzucił proste zaklęcie - ściana tuż obok wrot zdawała się w oczach się rozpływać, jakby zanikać, przybierać strukturę szyby. Do pomieszczenia nagle wlało się wczesnoporanne, wątłe światło - więźniowie, przyzwyczajeni do półmroku, odczuli chwilowy, choć dotkliwy ból. W oddali majaczył widok błogiego miasteczka; niebo powoli jaśniało, choć zakrywały je niezliczone warstwy chmur. Jednak pomiędzy wrotami a zieleniącą się trawą znajdowała się przepaść. Z tej perspektywy nie można było dostrzec, jak była głęboka i co znajdowało się na dnie; ciężko było oszacować nawet jej długość czy szerokość - aby dotrzeć do trawy trzeba było pokonać dwa, może trzy metry; jakakolwiek była ta odległość, nie dało się jej pokonać dużym krokiem - ale być może starczyłby skok z odpowiednio dużym rozbiegiem.
Padające światło mogło dać wszystkim pogląd na to, jak wyglądało pomieszczenie - i podczas gdy Zakonnicy zapewne mogli być pewni, że wychodząc z korytarzy trafią do miejsca, z którego przyszli, nie okazało się to prawdą; znaleźli się gdzieś indziej, w miejscu, w którym dotąd ich nie było. Czyżby stanowiło to jedno z zabezpieczeń fortecy? Pomieszczenie okazało się nieco mniejsze, niż pierwotnie mogło się wydawać; kamienne ściany w niektórych miejscach kruszały i gdyby ktoś się postarał, mógłby odłupać od nich fragmenty skał nawet nieco większe od ludzkiej pięści. Oprócz kraty i znajdujących się za nią wrót pomieszczenie zdawało się całkowicie puste.
Alexander mógł odczuć wielki chłód bijący od metalowej kraty - choć nie dotknął jej, jego ręce pokryły się znaczną gęsią skórką, a włosy stanęły dęba. Jeżeli Gwardzista przyjrzy się jej uważnie, dostrzeże, że najprawdopodobniej wystarczy uchwycić za kratę i w ten sposób podnieść ją do góry: kto wie jednak, jakiej wymaga to siły.
Magnolię szybko otoczyły dzieci; najmłodsze uczepiły się jej spódnicy, natomiast te większe, wyglądające na uczniów najmłodszych klas Hogwartu, wbijały przerażone spojrzenia w kobietę, jakby uznając ją za ostoję spokoju. Były bardzo osłabione - tak jak wszyscy więźniowie struci gazem; znacznie kręciło im się w głowie, niektórzy mieli problemy z oddychaniem, inni wciąż kaszleli, próbując pozbyć się z płuc trucizny. Niektórzy z nich - w tym wąsacz i brzydka kobieta - wyglądali okropnie; bledli w oczach, ich oczy zaczynały się czerwienić, skórę nad ich ustami znaczyły strużki posoki: krwawili z nosów.
- Co się teraz z nami stanie? - spytała jedna z dziewczynek, brunetka, błądząc spojrzeniem po pomieszczeniu. Mały chłopiec, okularnik, wciąż wbijał spojrzenie w kierunku prawej, kamiennej ściany*; ruszył niespiesznie w tamtą stronę, nieprzerwanie zasłuchany. W tym samym momencie rozległ się szczęk metalowych kluczy, który, oprócz dzieci, mogła usłyszeć wyłącznie Magnolia - nie towarzyszył mu jednak żaden inny dźwięk.
W końcu dym zaczął rozpływać się w powietrzu - i zniknął, ostatecznie ponownie zwiększając widoczność. Niektórzy więźniowie bezradnie usiedli na posadzce, inni wciąż charczeli, wyrzucając z siebie pozostałości trucizny. Ktoś cicho łkał, inni niespiesznie wędrowali po komnacie, rozglądając się po ścianach, ale nikt nie podszedł do kraty, którą oglądał Alex.
| *prawej z perspektywy, która ukazana jest na mapkach - przy opisie pomieszczenia będę zawsze opierać się na mapkach.
Widok na korytarze: link
Widok na pomieszczenie: link
Rozłożenie postaci na pierwszej mapce nie odpowiada rzeczywistości, dlatego nie zostało przeniesione na drugą - służy wyłącznie ukazaniu, które postaci wciąż znajdują się na korytarzach, a które już w bezpiecznym pomieszczeniu.
Jako że w pomieszczeniu jest tłoczno, ciężko się w nim przemieszczać, więźniowie źle się czują, potrzebują pomocy i wolno wykonują potencjalne polecenia, znowu powracamy do systemu jedna tura=jedna akcja. Udzielenie więźniom szybkiej pomocy bez użycia magii nie jest uznawane za akcję.
Kolejka piętnasta. Na odpis macie 72h.
Magicus Extremos - III tura, ostatnia.
Rzut kością: link.
- Tabela z żywotnością:
Postać Rodzaj obrażeń PŻ Kara Alex zatrucie (35) 180/215 -5 Ben zatrucie (35) 245/280 -5 Bertie zatrucie ( 70) - wyzerowane na 4 tury154224/224-5Josie zatrucie (35) 185/220 -5 Magnolia zatrucie (40) 162/202 -10
Wyciągnięcie dwóch osób z wypełnionego trującym dymem korytarza pozbawiło Benjamina resztek sił. Ledwie zdążył wypchnąć drobną dziewczynkę w kierunku tłoczącej się u zbiegu korytarza grupy: sekundę później opadł na kolana na ziemię, kaszląc ochryple. Zgiął się w pół, czołem prawie dotykając chłodnej, kamiennej posadzki, starając się wyrzucić z płuc jak najwięcej toksycznych oparów. Gardło drapało, drażniło; łykał powietrze spazmatycznymi haustami i dopiero po chwili zdołał zorientować się ponownie w sytuacji. Wokół płakały dzieci, ktoś szeptał, jakieś ciało - to przenoszone zaklęciem Bertiego - opadało na podłogę; Wright powoli uniósł się ponownie do pozycji pionowej, ocierając spocone ciało wierzchem drżącej dłoni. Uwolnili wiele osób, ale nigdzie w tłumie nie zauważył młodzieńca z izolatki, a Josephine stała obok bez ostatniej dziewczynki, jaką widział na końcu korytarza. Rozejrzał się dookoła, obserwując jak Alexander podchodzi do kraty w przeciwległej ścianie - czyżby mieli szansę stąd wyjść? Nie czekał jednak na dalsze decyzje, wiedział, że musi wrócić do korytarza po dziewczynkę i młodzieńca. Nie mógł zostawić ich za sobą, zwłaszcza widząc, że dym, szczelnie wypełniający środkową drogę, opadł, ułatwiając zobaczenie zarysów nieprzytomnych sylwetek. Machnął jedynie ręką do Josie, by pokazać jej, by została na miejscu, po czym ruszył biegiem w środkowy korytarz. Widział także łysego, ale wiedział, że nie zdoła wyciągnąć dwóch mężczyzn, był zbyt osłabiony. Chwycił drobne ciało kilkulatki, na szczęście chudziutkiej, i szarpnął ku sobie bezwładnego pryszczatego fana, starając się wynieść obydwoje z korytarza, z powrotem do pomieszczenia. Szybko i pewnie, zanim gaz powróci ponownie - zdawał sobie sprawę z wykorzystywania ostatniej szansy, by dotrzeć do pokoju wypełnionego uwolnionymi więźniami.
Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Benjamin Wright' has done the following action : rzut kością
#1 'k100' : 17
--------------------------------
#2 'k100' : 71
#1 'k100' : 17
--------------------------------
#2 'k100' : 71
Jej dłonie, gdy tylko wzrok dopatrzył się najniższych maluchów, pogładziły je opiekuńczo po główkach. Musiała sprawiać chociaż pozory bezpieczeństwa – jeśli i ten filar upadnie, dzieci wpadną w panikę i zacznie się płacz, a przy tym brak jakiejkolwiek logiki w działaniu. Jeśli otoczy je opieką i będą się jej trzymać, być może wyjdą stąd cali i zdrowi. Wszyscy tracili siły. Łapało ją dziwne, ciężkie znużenie, chociaż wszystkie jej nerwy były postawione w najwyższej gotowości, a serce wciąż rytmicznie dudniło w piersi. Starała się skupić na dzieciach, na uśmiechu, który słała w ich stronę, żeby podnieść je na duchu.
- Nie wiem, kochanie – pogładziła dziewczynkę po ramieniu, zawinęła lekko za uszy jej brązowe włosy. – Ale musimy trzymać się razem, bo inaczej się zgubimy, a przecież musimy stąd wyjść razem. Ci ludzie nam pomogą. Powiedzcie mi najlepiej, jakie są wasze imiona. Ja mam na imię Magnolia. Maggie. To taki kwiatek, wiecie? Trzymajcie się mnie tak blisko, jakbyście mieli w dłoni małego kwiatka, którego trzeba zanieść mamusi w prezencie.
Jej uwagę przykuła sylwetka oddalającego się małego chłopca.
- Hej, skarbie, zaczekaj, nie odchodź od nas – szepnęła do niego i wstała, robiąc krok w jego stronę.
To wystarczyło. Pusty grzechot metalu trafił do jej uszu, zaciskając szczęki i mimowolnie kierując dłońmi do główek najmłodszych, by zgarnąć je bliżej siebie. Klucze. Merlinie, tam ktoś był po drugiej stronie. A jeśli nie sam…?
Obróciła się i odnalazł wzrokiem dziewczynę, która otworzyła ich cele. Wskazała jej palcem na ścianę, niedaleko której stała.
- Tam ktoś jest – szepnęła do niej, korzystając z tego, że nikt się nie odzywał i między ścianami brzmiała względna cisza. – Słyszałam szczęk kluczy po drugiej stronie.
- Nie wiem, kochanie – pogładziła dziewczynkę po ramieniu, zawinęła lekko za uszy jej brązowe włosy. – Ale musimy trzymać się razem, bo inaczej się zgubimy, a przecież musimy stąd wyjść razem. Ci ludzie nam pomogą. Powiedzcie mi najlepiej, jakie są wasze imiona. Ja mam na imię Magnolia. Maggie. To taki kwiatek, wiecie? Trzymajcie się mnie tak blisko, jakbyście mieli w dłoni małego kwiatka, którego trzeba zanieść mamusi w prezencie.
Jej uwagę przykuła sylwetka oddalającego się małego chłopca.
- Hej, skarbie, zaczekaj, nie odchodź od nas – szepnęła do niego i wstała, robiąc krok w jego stronę.
To wystarczyło. Pusty grzechot metalu trafił do jej uszu, zaciskając szczęki i mimowolnie kierując dłońmi do główek najmłodszych, by zgarnąć je bliżej siebie. Klucze. Merlinie, tam ktoś był po drugiej stronie. A jeśli nie sam…?
Obróciła się i odnalazł wzrokiem dziewczynę, która otworzyła ich cele. Wskazała jej palcem na ścianę, niedaleko której stała.
- Tam ktoś jest – szepnęła do niej, korzystając z tego, że nikt się nie odzywał i między ścianami brzmiała względna cisza. – Słyszałam szczęk kluczy po drugiej stronie.
Gość
Gość
Znajdowali się w trzy czwarte drogi z ciemności, choć wyznaczony czas powoli dobiegał kresu. Czuła to z każdą minutą zbliżającą ich do świtu, a kolejna fala dymu przypomniała jej, że ich zadanie nie jest ani trochę łatwiejsze. Forteca, będąca w tej chwili i ich więzieniem, nie pozwoli im na łatwą ucieczkę. Po raz kolejny zaniosła się dławiącym kaszlem, starając się pozbyć trującego dymu. Być może nie powinna wydłużać kroku, a może błękitnooka dziewczynka była bardziej podatna na działanie oparów? W jednej chwili czuła jej dłoń w swojej... A później nie potrafiła jej już odnaleźć. Czyżby eskorta dwójki dzieci okazała się przerastającym ją zadaniem? Straciła chwilę na odszukanie dziewczynki - nadaremnie; Dłużej zwlekać nie mogła - skoro dym oddziaływał na jej dorosły organizm, nie chciała narażać bliźniaczkę na zatrucie. Podniosła dziecko na ręce, instruując, by oddychała płytko i najlepiej w jej szaty, po czym ruszyła przed siebie. Droga dłużyła się z każdym krokiem, z każdym skurczem oskrzeli, by tylko pozbyć się dymu. Zabezpieczenia nie były w stanie jednak całkowicie ich powstrzymać - znalazła się tam gdzie inni, ponownie zdolna do swobodnego oddechu, pomimo to dojście do siebie zabrało jej dłuższą chwilę. Nie była nawet w stanie kłócić się z Benjaminem, który postanowił wrócić po zagubioną dziewczynkę. Powinna iść za nim, chciała iść za nim, gdy głos jednej z uwolnionych kobiet zjeżył jej włosy na karku. Ktoś tam jest... Jej dłoń natychmiast sięgnęła do różdżki. - Salvio Hexia - miała nadzieję, że zdąży ochronić ich przed wzrokiem... strażników? Nie mogła przecież liczyć na inną możliwość. Patowa sytuacja - nawet jeśli uda jej się ukryć ich grupę, otwarte cele i część nieprzytomnych więźniów wciąż mówiła sama za siebie, co wiąże się z postawieniem straży więziennej na równe nogi. Rzuciła ostatnie, spanikowane spojrzenie w kierunku korytarza, z którego dopiero co się wydostała - Benjamin musi się śpieszyć. Zbyt mała ilość czasu, by wykonać wszystko - musiała wybierać: pomóc Wrightowi czy przecisnąć się do Alexandra i w jakiś sposób pomóc ratować ich grupę. Ze ściśniętym sercem wybrała to drugie. - Otwórz ją, musimy stąd natychmiast wydostać dzieci. Psiakrew z tą przepaścią - szepnęła tak, by tylko Selwyn ją usłyszał. Dzieci - na Merlina, jak oni wszyscy się stąd wydostaną?
these violent delights have
violent ends...
Josephine Fenwick
Zawód : przyszła aurorka
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
W całym magicznym świecie gasną światła. Nie ujrzymy ich już za naszego życia.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Josephine Fenwick' has done the following action : rzut kością
'k100' : 93
'k100' : 93
Chłód bijący od kraty wysłał dreszcze wzdłuż kręgosłupa młodego uzdrowiciela. Czubek jego nosa i palce momentalnie poczerwieniały od zimna, a włosy stanęły dęba. Po stokroć wolał jednak to od trującego dymu. Zmrużył oczy, gdy do pomieszczenia wdarło się słabe światło zwiastujące nadchodzący wkrótce dzień. Poczyluł, jak j jego serce na chwilę przystaje, a następnie powraca do pracy w zdwojonym tempie. Mieli przeraźliwie mało czasu, mniej niż by chciał. Teraz jednakże mógł przyjrzeć się temu, co było za wrotami. Przepaść nie była wymarzonym widokiem, jednak postanowił pomartwić się nią dopiero wtedy, gdy już pokonają kratę i wrota. W świetle mógł przyjrzeć się dokładniej tej pierwszej, zauważając, że była luźna. Nie wierzył za bardzo w siłę dwóch mięśni, nigdy wcześniej nie będąc sportowym orłem - wierzył jednak w swoją magię. Miał już pomysł, jednak przed jego realizacją coś go tknęło, by odwrócić się i pobieżnie skontrolować stan pozostałych - który okazał się nie być dobry. Miał wokół siebie dwadzieścia odsłon, które w różnym stopniu potrzebowały jego pomocy - a on nie był w stanie pomóc im wszystkim teraz, nie miał czasu.
- Bierzcie wdech ustami, wydychajcie nosem. Powoli, a powinno przestać się wam kręcić w głowach -
poinstruował ściszonym głosem, widząc że kilka osób wydawało się być bliskich zasłabnięciu. Na dodatek pomieszczenie, w którym się znaleźli był nie było tym z którego Zakonnicy przybyli do korytarzy. Wtedy podeszła do niego Josephine. Alexander spojrzał na kobietę, jednak w pierwszej chwili nic nie odpowiedział na jej słowa. Skinął tylko głową i uniósł różdżkę. - Wydaje mi się, że wystarczy ją podnieść. Utrzymanie jej może mnie zająć, wiek więc ktoś będzie musiał zająć się drzwiami. Wingardium Leviosa - wyszeptał i wykonał różdżką charakterystyczny ruch, celując w kratę. Obrót i trach.
- Bierzcie wdech ustami, wydychajcie nosem. Powoli, a powinno przestać się wam kręcić w głowach -
poinstruował ściszonym głosem, widząc że kilka osób wydawało się być bliskich zasłabnięciu. Na dodatek pomieszczenie, w którym się znaleźli był nie było tym z którego Zakonnicy przybyli do korytarzy. Wtedy podeszła do niego Josephine. Alexander spojrzał na kobietę, jednak w pierwszej chwili nic nie odpowiedział na jej słowa. Skinął tylko głową i uniósł różdżkę. - Wydaje mi się, że wystarczy ją podnieść. Utrzymanie jej może mnie zająć, wiek więc ktoś będzie musiał zająć się drzwiami. Wingardium Leviosa - wyszeptał i wykonał różdżką charakterystyczny ruch, celując w kratę. Obrót i trach.
The member 'Alexander Selwyn' has done the following action : rzut kością
'k100' : 57
'k100' : 57
Cały chaos dookoła był przerażający, ludzie, dźwięki, wszystko co się działo. Bott możliwe, że zbyt bardzo bał się, że nie zdołają komuś pomóc. Bał się zostawić chłopaka samego, szczególnie że dostrzegł jeszcze jedną osobę. Sądził też, że oszczędzi trochę sił, nie przenosząc kobiety siłą, że będzie w stanie ruszać się szybciej, chociażby zabierając stąd chłopaka. Szybko jednak się okazało, że jego plan był cholernie zły, a wytrzymanie w miejscu pełnym gazu to o wiele trudniejsze zadanie, niż w pierwszej chwili założył. Starał się osłaniać usta, oddychać w materiał, pochylać się, żeby jakoś sobie poradzić, kiedy kobieta znalazła się na zewnątrz, wcale nie był już pewien, czy da radę wyciągnąć chłopaka leżącego zaraz obok.
Zamierzał jednak spróbować, kiedy zobaczył Bena, który zajął się chłopakiem i dziewczynką. Bott czuł, że nie jest w stanie zawracać po - chyba - ostatnią osobę. Był osłabiony i pewien, że kolejna tura wystawiania się na trujący gaz skończy się tym, że na pewno nikomu nie pomoże. A nie był pewien, czy i sam nie stanie się obciążeniem lub kolejną osobą, którą musieliby porzucić. Cholernie żałował decyzji sprzed zaledwie chwili.
Nie miał wiele czasu na myślenie, ruszył do zbiegu korytarzy, gdzie wszystko było chaotyczne. Osłabieni ludzie, kaszel, szepty, gdzieś płacz, światło. Podszedł do pozostałych stojących w wyjściu, by usłyszeć słowa Alexandra, pierwsze co rzuciło mu się w oczy to... przepaść.
Uniósł jednak znów różdżkę, kiedy Alexander starał się podnieść kratę.
Alohomora.- powiedział w nadziei, że to proste zaklęcie wystarczy by pozbyć się choć jednego problemu, choć przepaść przed nimi go niepokoiła.
Zamierzał jednak spróbować, kiedy zobaczył Bena, który zajął się chłopakiem i dziewczynką. Bott czuł, że nie jest w stanie zawracać po - chyba - ostatnią osobę. Był osłabiony i pewien, że kolejna tura wystawiania się na trujący gaz skończy się tym, że na pewno nikomu nie pomoże. A nie był pewien, czy i sam nie stanie się obciążeniem lub kolejną osobą, którą musieliby porzucić. Cholernie żałował decyzji sprzed zaledwie chwili.
Nie miał wiele czasu na myślenie, ruszył do zbiegu korytarzy, gdzie wszystko było chaotyczne. Osłabieni ludzie, kaszel, szepty, gdzieś płacz, światło. Podszedł do pozostałych stojących w wyjściu, by usłyszeć słowa Alexandra, pierwsze co rzuciło mu się w oczy to... przepaść.
Uniósł jednak znów różdżkę, kiedy Alexander starał się podnieść kratę.
Alohomora.- powiedział w nadziei, że to proste zaklęcie wystarczy by pozbyć się choć jednego problemu, choć przepaść przed nimi go niepokoiła.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Bertie Bott' has done the following action : rzut kością
'k100' : 36
'k100' : 36
Benjamin zdołał bez większych problemów wytaszczyć dwie nieprzytomne osoby - nastoletniego fana i kilkulatkę; teraz mógł usadzić ich na posadzce i zająć się czymś zgoła innym.
Niektóre z dzieci otaczających Magnolię burknęły coś cicho pod nosem - kto wie, być może zdradzając swoje imiona - a inne w panice wciąż milczały; wszystkie jednak słuchały się polecenia kobiety i zdecydowały się nie oddalać. Nawet mały okularnik wycofał się o krok, wracając do Cresswell.
Magnolia po chwili mogła usłyszeć coś, co przypominało odgłos cichych, choć niezbyt subtelnych kroków - dźwięk ten dobiegał zza prawej, kamiennej ściany i z każdą chwilą stawał się coraz głośniejszy.
Josephine wyczarowała niezwykle potężną tarczę; ludzie za nią stojący staną się niewidzialni. Przyszła aurorka nie mogła mieć jednak pewności, w którą stronę skierować zaklęcie, by ochroniło ich przed czyimkolwiek wzrokiem - na ten moment trudno stwierdzić, czy cokolwiek im ono da.
Krata nawet nie drgnęła, gdy trafiły w nią zaklęcia Alexa i Bertiego - wciąż bił od niej jednak wielki chłód, który odczuwał już nie tylko Selwyn, ale także Bott i Josie. Wydawał się silny, nienaturalny - kto wie, może nawet magiczny. Wyglądało też na to, że uroki użyte przez Zakonników były zbyt słabe, by móc oddziałać na kratę; z pewnością istniał inny sposób, aby pokonać tę przeszkodę. I wypadałoby wpaść na ten pomysł jak najszybciej - czas uciekał, niebo ukazane dzięki Alexowi jaśniało w oczach, a panika więźniów nie ustępowała.
Na korytarzach znów pojawił się dym - i to jeszcze gęstszy niż przed chwilą.
| Widok na korytarze: link
Widok na pomieszczenie: link
Rozłożenie postaci na pierwszej mapce nie odpowiada rzeczywistości, dlatego nie zostało przeniesione na drugą - służy wyłącznie ukazaniu, które postaci wciąż znajdują się na korytarzach, a które już w bezpiecznym pomieszczeniu.
Kolejka szesnasta - przypominam, że do dyspozycji macie ich dwadzieścia. Na odpis macie 48h.
Niektóre z dzieci otaczających Magnolię burknęły coś cicho pod nosem - kto wie, być może zdradzając swoje imiona - a inne w panice wciąż milczały; wszystkie jednak słuchały się polecenia kobiety i zdecydowały się nie oddalać. Nawet mały okularnik wycofał się o krok, wracając do Cresswell.
Magnolia po chwili mogła usłyszeć coś, co przypominało odgłos cichych, choć niezbyt subtelnych kroków - dźwięk ten dobiegał zza prawej, kamiennej ściany i z każdą chwilą stawał się coraz głośniejszy.
Josephine wyczarowała niezwykle potężną tarczę; ludzie za nią stojący staną się niewidzialni. Przyszła aurorka nie mogła mieć jednak pewności, w którą stronę skierować zaklęcie, by ochroniło ich przed czyimkolwiek wzrokiem - na ten moment trudno stwierdzić, czy cokolwiek im ono da.
Krata nawet nie drgnęła, gdy trafiły w nią zaklęcia Alexa i Bertiego - wciąż bił od niej jednak wielki chłód, który odczuwał już nie tylko Selwyn, ale także Bott i Josie. Wydawał się silny, nienaturalny - kto wie, może nawet magiczny. Wyglądało też na to, że uroki użyte przez Zakonników były zbyt słabe, by móc oddziałać na kratę; z pewnością istniał inny sposób, aby pokonać tę przeszkodę. I wypadałoby wpaść na ten pomysł jak najszybciej - czas uciekał, niebo ukazane dzięki Alexowi jaśniało w oczach, a panika więźniów nie ustępowała.
Na korytarzach znów pojawił się dym - i to jeszcze gęstszy niż przed chwilą.
| Widok na korytarze: link
Widok na pomieszczenie: link
Rozłożenie postaci na pierwszej mapce nie odpowiada rzeczywistości, dlatego nie zostało przeniesione na drugą - służy wyłącznie ukazaniu, które postaci wciąż znajdują się na korytarzach, a które już w bezpiecznym pomieszczeniu.
Kolejka szesnasta - przypominam, że do dyspozycji macie ich dwadzieścia. Na odpis macie 48h.
- Tabela z żywotnością:
Postać Rodzaj obrażeń PŻ Kara Alex zatrucie (35) 180/215 -5 Ben zatrucie (35) 245/280 -5 Bertie zatrucie ( 70) - wyzerowane na 3 tury154224/224-15Josie zatrucie (35) 185/220 -5 Magnolia zatrucie (40) 162/202 -10
Sekunda, dwie, trzy. Czekał chwilę w milczeniu, w oczekiwaniu, jednak czekać dłużej byłoby naiwnością zakrawającą o skrajną głupotę. Nie udało się. Nic się nie stało. Drzwi ani drgnęły, krata się nie poruszyła. W pierwszej chwili Bertie chciał proponować, żeby złapali ją razem i spróbowali podnieść, czy raczej żeby Ben spróbował, a on i Alex by sprawiali pozory, że działają z nim - nie oszukujmy się. W tej chwili jednak dotarł do niego bijący od kraty chłód, a wraz z nim przeświadczenie, że dotknięcie krat może nie być zbyt bezpieczną opcją.
Zacisnął usta, zastanawiając się co robić. Wpadło mu do głowy zaklęcie, o którym słyszał chyba jeszcze w Hogwarcie, a na pewno nigdy nie używał - zamrażające wszystko dookoła. Czy coś podobnego rzucono na kratę? Czy raczej klątwę, która dała jej podobne właściwości?
Jedyne, czego był pewien w tej chwili to, że potrzebują więcej informacji więc kiedy znów uniósł swoją różdżkę, tym razem skierował ją w stronę kraty.
- Specialis Revelio. - wymówił i poruszył rózdżką, mocno zaciskając na niej palce. Serce biło mu w piersi mocno, czuł że mają coraz mniej czasu, muszą się spieszyć - bardzo spieszyć. Fakt, że za sobą miał wszystkich tych ludzi, którzy potrzebują pomocy dodatkowo go motywował, ale także w jakiś sposób przerażał.
Pięknie proszę o post uzupełniający
Zacisnął usta, zastanawiając się co robić. Wpadło mu do głowy zaklęcie, o którym słyszał chyba jeszcze w Hogwarcie, a na pewno nigdy nie używał - zamrażające wszystko dookoła. Czy coś podobnego rzucono na kratę? Czy raczej klątwę, która dała jej podobne właściwości?
Jedyne, czego był pewien w tej chwili to, że potrzebują więcej informacji więc kiedy znów uniósł swoją różdżkę, tym razem skierował ją w stronę kraty.
- Specialis Revelio. - wymówił i poruszył rózdżką, mocno zaciskając na niej palce. Serce biło mu w piersi mocno, czuł że mają coraz mniej czasu, muszą się spieszyć - bardzo spieszyć. Fakt, że za sobą miał wszystkich tych ludzi, którzy potrzebują pomocy dodatkowo go motywował, ale także w jakiś sposób przerażał.
Pięknie proszę o post uzupełniający
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Bertie Bott' has done the following action : rzut kością
'k100' : 57
'k100' : 57
Przeniesienie nieprzytomnej dziewczynki i rozemocjonowanego fana nie było zbyt kłopotliwe, ale i tak Benjamin odetchnął z ulgą, gdy zdołał ich przetransportować w bezpieczne miejsce. Względne. Ułożył dziewczynkę jak najdelikatniej na ziemi, mniej łagodnie obchodząc się z dryblasem i dopiero kiedy wyprostował się ponownie, przesunął wzrok na zbiegowisko ludzi. Machinalnie rozmasował nieco zesztywniały bark, poświęcając kilka sekund na ocenę sytuacji. W tłumie ludzi rozpoznał Magnolię, lecz nie uśmiechnął się do niej ani w żaden sposób nie dodał animuszu - stała za daleko a on sam przełączył się w tryb działania, daleki od prezentowania twarzy, jaką pani Carter mogla znać z Dziurawego Kotła. Ruszył w tłum, starając się nie nadepnąć na żadnego z płaczących brzdąców: przystanął dopiero przy Alexandrze i Bertiem, czując nagły powiew lodowatego chłodu, uderzający ich po łydkach.
- Nie da się otworzyć? - wychrypiał, kończąc jakże bystre pytanie retoryczne krótkim kaszlem. Otarł usta, przyglądając się kracie, oddzielającej ich od...wrót? A co znajdowało się za nimi? - Widziałeś, co jest dalej? - spytał Selwyna, nie wiedząc, czy poprzednie zaklęcie odsłoniło przed uzdrowicielem ewentualne szczęśliwe zakończenie. Coraz mniej prawdopodobne; gdzieś za plecami rozległ się nieprzyjemny syk - z czyżby korytarze znów wypełniły się dymem? Czy mógł on dolecieć aż tutaj? No i co z dziwnymi spostrzeżeniami Magnolii? Zbyt dużo problemów piętrzyło się na ich drodze - nie mogli i nie powinni stać bezczynnie. Zbyt długie zastanawianie się odbierało im kolejne minuty i sprzyjało wędrowaniu myśli w bolesne kierunki - na przykład w stronę łysego mężczyzny, który został na jednym z korytarzy.
- No cóż, może prosty sposób okaże się skuteczny - mruknął bardziej do siebie niż do towarzyszy, podchodząc do kraty. Niepokojąco chłodnej, ale cóż, nie mieli wyjścia: chwycił mocno lewą dłonią odpowiedni pręt, by mieć jak najlepsze podparcie barkiem, z zamiarem uniesienia kraty w górę i otworzenia drogi w stronę wrót.
- Nie da się otworzyć? - wychrypiał, kończąc jakże bystre pytanie retoryczne krótkim kaszlem. Otarł usta, przyglądając się kracie, oddzielającej ich od...wrót? A co znajdowało się za nimi? - Widziałeś, co jest dalej? - spytał Selwyna, nie wiedząc, czy poprzednie zaklęcie odsłoniło przed uzdrowicielem ewentualne szczęśliwe zakończenie. Coraz mniej prawdopodobne; gdzieś za plecami rozległ się nieprzyjemny syk - z czyżby korytarze znów wypełniły się dymem? Czy mógł on dolecieć aż tutaj? No i co z dziwnymi spostrzeżeniami Magnolii? Zbyt dużo problemów piętrzyło się na ich drodze - nie mogli i nie powinni stać bezczynnie. Zbyt długie zastanawianie się odbierało im kolejne minuty i sprzyjało wędrowaniu myśli w bolesne kierunki - na przykład w stronę łysego mężczyzny, który został na jednym z korytarzy.
- No cóż, może prosty sposób okaże się skuteczny - mruknął bardziej do siebie niż do towarzyszy, podchodząc do kraty. Niepokojąco chłodnej, ale cóż, nie mieli wyjścia: chwycił mocno lewą dłonią odpowiedni pręt, by mieć jak najlepsze podparcie barkiem, z zamiarem uniesienia kraty w górę i otworzenia drogi w stronę wrót.
Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Benjamin Wright' has done the following action : rzut kością
'k100' : 45
'k100' : 45
Wyspa Rzeźb
Szybka odpowiedź