Wyspa Rzeźb
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Wyspa Rzeźb
Ta bardzo mała wyspa mieszcząca tylko jedno niewielkie, czarodziejskie miasteczko oraz zabytkowy zamek na wzgórzu jest wyjątkowo urokliwym miejscem, które bez większego problemu można zwiedzić w kilka godzin. Nie trudno zobaczyć nad wodą ludzi zbierających mule czy też statki rybackie gotowe do wyruszenia. To właśnie rybołówstwo jest głównym środkiem utrzymania tutejszej ludności, nieliczni przyjmują także gości w malutkich pensjonatach. O tym, jak magiczne jest to miejsce, zwiedzający mogą przekonać się dopiero wieczorem, kiedy ciała gospodarzy oraz wszystkich innych mieszkańców wyspy zaczynają twardnieć i przybierać szary odcień - w ciągu kilku minut ludzie nieruchomieją i zmienieni w kamień trwają, aż do życia nie przywrócą ich ponownie promienie wschodzącego słońca. Dotyczy do wszystkich, zarówno niemowląt, dzieci, dorosłych, jak i osób w podeszłym wieku, każda osoba urodzona na wyspie nocą staje się kamienną figurą. Nigdy nie śpią, lecz nie odczuwają zmęczenia. Gdy próbują odejść, tuż na granicy wyspy kamienieją, niezależnie od pory dnia i dochodzą do siebie dopiero po przeniesieniu ich z powrotem w głąb lądu. Podobno dawno temu na wyspę rzucono klątwę, aby zapobiec emigracji do dużych miast i stopniowemu wyludnieniu. Odwiedzającym nie grozi jednak żadne niebezpieczeństwo. Warto wspomnieć także o dość niezwykłej komunikacji z wyspą. Nad ranem, w porze odpływu, można tu dotrzeć pieszo, ścieżką - wieczorem jednak przypływ odcina dostęp do lądu, tworząc z Wyspy Rzeźb faktyczną wyspę i zmuszając odwiedzających do korzystania z magicznych środków transportu lub łodzi.
Niebo rozjaśniało się coraz szybciej, przechodząc z ciemnego fioletu w granat, zbyt szybko barwiący się złotym błękitem. Nie mieli już czasu, musieli uciekać natychmiast - jeśli chcieli wyjść stąd żywi i nietknięci potworną klątwą. Bezsilność paliła Benjamina żywym ogniem; oddałby wszystko, żeby otrzymali jeszcze chwilę, jeszcze kwadrans, jeszcze pół godziny, by wyciągnąć każdego więźnia z sypiącego się zamku, ale los - ani tym bardziej czas - im nie sprzyjał. Wright mógł jedynie się jedynie domyślać, co dzieje się w środku dygoczącej sali. Nie skupiał jednak na niej wzroku, biorąc sobie do serca krzyk Alexandra. Natychmiastowa ucieczka była jedyną opcją, pozwalającą wyprowadzić z wyspy kogoś jeszcze. Dłonie Jaimie'go drżały, gdy ostatni raz zerkał w przepaść, wiedząc, że zostawia tam dwoje mężczyzn. Kolejni ludzie, którzy zginą przez jego decyzję, przez próbę uratowania grupy kosztem dwóch żyć.
- Spróbujcie się podciągnąć - krzyknął do nich jeszcze, podbiegając do leżącej kilkulatki. Porwał ją na ręce i przerzucił delikatnie przez ramię, wolną dłonią szarpiąc nastolatka za ramię, by pociągnąć go za sobą. - Ruszajcie się. Jak najszybciej. Za mną - zakomenderował stanowczo, rzucając rudej kobiecie i młodzieńcowi stanowcze, ale spokojne spojrzenie. - Uciekamy. Zaraz będziecie bezpieczni - wychrypiał, z całych sił starając się, by jego głos brzmiał spokojnie, pewnie, ale i tak zdania trzęsły się na końcu języka. Było mu niedobrze; miał nadzieję, że Magnolia dotarła bezpiecznie w okolice cypla i że prowadzi on na drugi brzeg. Wolał nie myśleć, co, jeśli droga okaże się ślepym zaułkiem. Nie mógł o tym myśleć, nie teraz, gdy od świtu dzieliły ich niecałe minuty. Ruszył najszybciej jak mógł, zagrzewając do biegu kobietę i młodzieńca, pewnie trzymając kilkulatkę w ramionach. Ostatkiem psychicznych sił odciął panikę, domagającą się przejęcia kontroli nad zmęczonym ciałem - na myślenie przyjdzie czas później, o ile jakiekolwiek później ich czeka. Biegł przed siebie, kontrolując towarzyszy i wypatrując ewentualnych przebłysków cypla za drzewami - lub jakiegokolwiek znaku, mogącego pomóc mu wyłapać ślady Magnolii i grupki dzieci.
- Spróbujcie się podciągnąć - krzyknął do nich jeszcze, podbiegając do leżącej kilkulatki. Porwał ją na ręce i przerzucił delikatnie przez ramię, wolną dłonią szarpiąc nastolatka za ramię, by pociągnąć go za sobą. - Ruszajcie się. Jak najszybciej. Za mną - zakomenderował stanowczo, rzucając rudej kobiecie i młodzieńcowi stanowcze, ale spokojne spojrzenie. - Uciekamy. Zaraz będziecie bezpieczni - wychrypiał, z całych sił starając się, by jego głos brzmiał spokojnie, pewnie, ale i tak zdania trzęsły się na końcu języka. Było mu niedobrze; miał nadzieję, że Magnolia dotarła bezpiecznie w okolice cypla i że prowadzi on na drugi brzeg. Wolał nie myśleć, co, jeśli droga okaże się ślepym zaułkiem. Nie mógł o tym myśleć, nie teraz, gdy od świtu dzieliły ich niecałe minuty. Ruszył najszybciej jak mógł, zagrzewając do biegu kobietę i młodzieńca, pewnie trzymając kilkulatkę w ramionach. Ostatkiem psychicznych sił odciął panikę, domagającą się przejęcia kontroli nad zmęczonym ciałem - na myślenie przyjdzie czas później, o ile jakiekolwiek później ich czeka. Biegł przed siebie, kontrolując towarzyszy i wypatrując ewentualnych przebłysków cypla za drzewami - lub jakiegokolwiek znaku, mogącego pomóc mu wyłapać ślady Magnolii i grupki dzieci.
Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Benjamin Wright' has done the following action : rzut kością
'k100' : 10
'k100' : 10
Obserwował dziewczynkę bez przerwy, sekunda za sekundą, kiedy ta znajdowała się nad samą przepaścią całkowicie znieruchomiał, jakby najmniejszy gest czy odruch miał sprawić, że zaklęcie puści, a dziewczynka runie w dół. Tak się jednak nie stało. Mała lekko opadła na trawę tuż obok Benjamina, a Bott mógł spokojnie odetchnąć z ulgą. Nie długo, bo i dalej skakały kolejne osoby, a działo się to zbyt szybko by mógł zdążyć im pomóc. Obaj mężczyźni byli z resztą wyraźnie osłabieni i nie dali rady doskoczyć do końca. Nie spadli jednak całkowicie, a zostali... zostawieni.
Ben nie mógł tracić na nich czasu. Musiał uciekać z dzieciakami, musieli mieć pewność że jak największą ilość osób uda się uratować przed strasznym losem. Bertiego nie tracił jednak czasu na rozmyślanie - znów uniósł różdżkę najszybciej jak mógł, jednak widząc że może nie dać rady wciągnąć obu mężczyzn po kolei, odezwał się do Lexa w nadziei, że ten da radę zjawić się obok.
I, że w razie czego Jo da sobie radę.
-Lex, łap starszego!
Nie tracąc czasu na zbędne uprzejmości, sam skierował różdżkę w stronę włochatego mężczyzny.
-Mobilicorpus!
Ben nie mógł tracić na nich czasu. Musiał uciekać z dzieciakami, musieli mieć pewność że jak największą ilość osób uda się uratować przed strasznym losem. Bertiego nie tracił jednak czasu na rozmyślanie - znów uniósł różdżkę najszybciej jak mógł, jednak widząc że może nie dać rady wciągnąć obu mężczyzn po kolei, odezwał się do Lexa w nadziei, że ten da radę zjawić się obok.
I, że w razie czego Jo da sobie radę.
-Lex, łap starszego!
Nie tracąc czasu na zbędne uprzejmości, sam skierował różdżkę w stronę włochatego mężczyzny.
-Mobilicorpus!
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Bertie Bott' has done the following action : rzut kością
'k100' : 85
'k100' : 85
W ogniu cudowne jest to, że oczyszcza. Potrafi nawet oczyścić człowieka ze skóry, gdy ta odchodzi od gorąca.
Alexander miał właśnie takie wrażenie bycia oczyszczanym, kiedy złapał się za kratę. Bolało jak cholera - zacisnął zęby, jednakże nie przestawał unosić ramion coraz wyżej i wyżej, aż w końcu krata stanęła otworem. Oddychał szybko, nierównomiernie, a jego serce galopowało w piersi jak szalone. Musiał utrzymać tę kratę dostatecznie długo... i udało mu się. Lecz nie było mu dane odetchnąć. Staruszkowi i włochatemu nie udało się przeskoczyć przepaści, zawisnęli na jej krawędzi pozostawieni sami sobie - z polecenia Selwyna. Gdy tylko Bert do niego krzykną Alexander natychmiast puścił kratę i momentalnie złapał za różdżkę, choć jego sfatygowane dłonie trzymając ją wydawały się jakieś obce. Jego dłonie nie wyglądały jak dłonie młodego szlachcica, uzdrowiciela. Wyglądały bardziej jak należące do weterana wojennego. Poodmrażane, z bliznami po oparzeniach, po cięciach, po oskórowaniu.
Uniósł różdżkę i skierował ją na żwawego staruszka.
- Musicie jak najszybciej dołączyć do tego wielkiego faceta - krzyknął jeszcze do dwójki więźniów wiszących na krawędzi. - Mobilicorpus! - wymówił inkantację, starając się przemieścić starszego mężczyznę bezpiecznie na trawę.
Alexander miał właśnie takie wrażenie bycia oczyszczanym, kiedy złapał się za kratę. Bolało jak cholera - zacisnął zęby, jednakże nie przestawał unosić ramion coraz wyżej i wyżej, aż w końcu krata stanęła otworem. Oddychał szybko, nierównomiernie, a jego serce galopowało w piersi jak szalone. Musiał utrzymać tę kratę dostatecznie długo... i udało mu się. Lecz nie było mu dane odetchnąć. Staruszkowi i włochatemu nie udało się przeskoczyć przepaści, zawisnęli na jej krawędzi pozostawieni sami sobie - z polecenia Selwyna. Gdy tylko Bert do niego krzykną Alexander natychmiast puścił kratę i momentalnie złapał za różdżkę, choć jego sfatygowane dłonie trzymając ją wydawały się jakieś obce. Jego dłonie nie wyglądały jak dłonie młodego szlachcica, uzdrowiciela. Wyglądały bardziej jak należące do weterana wojennego. Poodmrażane, z bliznami po oparzeniach, po cięciach, po oskórowaniu.
Uniósł różdżkę i skierował ją na żwawego staruszka.
- Musicie jak najszybciej dołączyć do tego wielkiego faceta - krzyknął jeszcze do dwójki więźniów wiszących na krawędzi. - Mobilicorpus! - wymówił inkantację, starając się przemieścić starszego mężczyznę bezpiecznie na trawę.
The member 'Alexander Selwyn' has done the following action : rzut kością
'k100' : 46
'k100' : 46
Na początku snucie opowieści było proste, płynne, ale niestety początek to było zaledwie kilka, może kilkanaście wykonanych kroków. Potem zaczęła gubić słowa, bo myśli skupiła zdecydowanie bardziej chwytaniu ustami powietrza i wypychaniu go ze swoich płuc w akcie zwrotnym. Czuła jak nogi jej miękną, chociaż zaklęcia lecznicze Alexa wciąż miały na nią jakiś wpływ i dawały jakieś wsparcie. Obserwowała dzieci, chociaż po kilku chwilach jej wzrok wodził tylko między nimi tępo, tylko dla sprawdzenia, czy wciąż cała ósemka drepta na własnych nogach. Nie zauważyła nawet, kiedy piasek zaczął zmieniać swoją strukturę i porósł trawą. Kiedy jednak to nastąpiło, a ich nogi stanęły na suchym, szerokim lądzie, który ewidentnie wyspą już nie był, odetchnęła z ulgą i z trudem usiadła na ziemi, sadzając sobie dziewczynkę na kolanach. Była słaba. Nie wiedziała, czy czasami nie najsłabsza z całej ósemki. Otarła rękawem sukienki jej policzek, wciąż jeszcze pobrudzony krwią. Nikła w oczach.
Trzymaj się, mała, jeszcze chwila.
- Widzicie? Dotarliśmy! – uśmiechnęła się słabo do dzieci, rozglądając się po nich uważnie. – Usiądźcie, odpoczniemy i… poczekamy na resztę. Na pewno dadzą sobie radę i szybko tutaj do nas dołączą.
Oby. Nie miała zamiaru zapuszczać się sama w las. Nic im to nie da, jeśli się zgubią. A dzieci i tak nie miały już siły iść dalej. Zerknęła w stronę rozjaśniającego się nieba. Zostało raptem kilka minut.
Trzymaj się, mała, jeszcze chwila.
- Widzicie? Dotarliśmy! – uśmiechnęła się słabo do dzieci, rozglądając się po nich uważnie. – Usiądźcie, odpoczniemy i… poczekamy na resztę. Na pewno dadzą sobie radę i szybko tutaj do nas dołączą.
Oby. Nie miała zamiaru zapuszczać się sama w las. Nic im to nie da, jeśli się zgubią. A dzieci i tak nie miały już siły iść dalej. Zerknęła w stronę rozjaśniającego się nieba. Zostało raptem kilka minut.
Gość
Gość
Wiszący na krawędzi mężczyźni nie mieli siły, by podciągnąć się sami - Ben wiedział o tym w momencie, w którym nie udzielił im pomocy. Jego uszu dobiegały przerażające wrzaski więźniów osuwających się w otchłań.
Benjamin bez większych problemów uniósł wątłą kilkulatkę, a ruda kobieta i nastolatek, najpewniej wciąż pętani strachem, wyłącznie cudem dotrzymywali mu kroku. Gwardzista, pędząc, nie był w stanie rozglądać się tak dokładnie, jak mógłby tego chcieć - nie zauważył ubrudzonego pasma materiału zawieszonego na jednej z gałązek. Spomiędzy pni Gwardzista mógł jednak dostrzec piaszczysty cypel, który mógł stanowić drogę ucieczki z wyspy, prowadził bowiem aż na stały ląd. Szła po nim dorosła osoba w towarzystwie siódemki dzieci - choć z tej odległości Ben nie mógł dostrzec ich twarzy, nietrudno było domyślić się, kim byli. Wright z otaczającymi go więźniami byli o krok od opuszczenia wyspy; jeżeli nie zrezygnują z biegu, za nie więcej niż dwie minuty dogonią Magnolię siedzącą z dziećmi przy lesie na drugim końcu cypla.
Włochaty i żwawy staruszek nie zdążyli jednak całkiem runąć w przepaść - na pomoc ruszyli im Bertie i Alex. Pierwszy z nich, trafiony zaklęciem Botta, wzniósł się i, kierowany różdżką Zakonnika, niespiesznie podryfował w kierunku drugiej krawędzi. Alex okazał się mniej skuteczny; żwawy staruszek na chwilę zatrzymał się w powietrzu, lecz zaraz znów runął w dół. Selwyn - ani nikt inny - nie był już w stanie uchronić go od upadku. Przerażony krzyk starca jeszcze długo dzwonił mu w uszach.
Zaklęcie jednego z odzianych w czerń mężczyzn trafiło w Harry'ego ognistą kulą - Josephine nie podjęła próby ochronienia go przed urokiem. Jasnowłosy wrzasnął, po czym - zaskakująco - rzucił się w kierunku kraty, która, wciąż podtrzymywana przez wąsacza i staruszka, opadłaby bez jego pomocy. Z ich ust dalej wydobywały się jęki, a dłonie mężczyzn zaczęły się wręcz popielić; niezdjęcie z kraty zaklęcia rozgrzewającego było bardzo nietrafnym pomysłem, nieprzerwanie czyniło ono krzywdę więźniom - a tym samym znacznie utrudniało im utrzymanie rozpalonej kraty.
Strażnicy, nie napotykając się z żadnym oporem, zaczęli ciskać zaklęciami w głąb pomieszczenia, kierując je przede wszystkim w stronę kraty - jakby chcieli utrudnić więźniom oraz Zakonnikom ucieczkę. Josie i Alex, posiadając dużo bardziej wyczulone zmysły od Bertiego, zdołali usłyszeć zbliżający się łomot - dobiegał on zza ściany, przez którą do więzienia weszli strażnicy. Josie mogła rozpoznać w harmidrze tupot wielu zbliżających się stóp odzianych w ciężkie buty - to musiały być nadchodzące posiłki, zbyt liczne, by Zakonnicy poradzili sobie w walce. Najprawdopodobniej była to ostatnia chwila na ucieczkę.
Dzieci pozostawały posłuszne Magnolii - a może po prostu były zbyt słabe, by buntować się i hasać. Blondas, brunetka i jedna z małych bliźniaczek zdawali się tracić kontakt z rzeczywistością - położyli się na piachu, powoli zamykając oczy i przestając reagować na otoczenie, w tym na słowa Maggie. Magnolia mogła dostrzec Benjamina i jego towarzyszy biegnących cyplem.
| Krata jest trzymana z mocą 101. Aktualnie ST przeskoczenia wyrwy jest równe 80 - obaj mężczyźni skupieni są na więźniach. Kolejka dwudziesta trzecia - ostatnia przed wschodem słońca. Dojście do cypla wymaga dwóch kolejek, dobiegnięcie - jednej.
Z Magnolią idą: brunetka, rudy grzybek, piegowata, blondas, okularnik, dwie małe bliźniaczki. Z Benem idą: ruda kobieta, nastolatek, kilkulatka.
Poglądowa mapka. Kolejka dwudziesta trzecia - ostatnia przed wschodem słońca.
Benjamin bez większych problemów uniósł wątłą kilkulatkę, a ruda kobieta i nastolatek, najpewniej wciąż pętani strachem, wyłącznie cudem dotrzymywali mu kroku. Gwardzista, pędząc, nie był w stanie rozglądać się tak dokładnie, jak mógłby tego chcieć - nie zauważył ubrudzonego pasma materiału zawieszonego na jednej z gałązek. Spomiędzy pni Gwardzista mógł jednak dostrzec piaszczysty cypel, który mógł stanowić drogę ucieczki z wyspy, prowadził bowiem aż na stały ląd. Szła po nim dorosła osoba w towarzystwie siódemki dzieci - choć z tej odległości Ben nie mógł dostrzec ich twarzy, nietrudno było domyślić się, kim byli. Wright z otaczającymi go więźniami byli o krok od opuszczenia wyspy; jeżeli nie zrezygnują z biegu, za nie więcej niż dwie minuty dogonią Magnolię siedzącą z dziećmi przy lesie na drugim końcu cypla.
Włochaty i żwawy staruszek nie zdążyli jednak całkiem runąć w przepaść - na pomoc ruszyli im Bertie i Alex. Pierwszy z nich, trafiony zaklęciem Botta, wzniósł się i, kierowany różdżką Zakonnika, niespiesznie podryfował w kierunku drugiej krawędzi. Alex okazał się mniej skuteczny; żwawy staruszek na chwilę zatrzymał się w powietrzu, lecz zaraz znów runął w dół. Selwyn - ani nikt inny - nie był już w stanie uchronić go od upadku. Przerażony krzyk starca jeszcze długo dzwonił mu w uszach.
Zaklęcie jednego z odzianych w czerń mężczyzn trafiło w Harry'ego ognistą kulą - Josephine nie podjęła próby ochronienia go przed urokiem. Jasnowłosy wrzasnął, po czym - zaskakująco - rzucił się w kierunku kraty, która, wciąż podtrzymywana przez wąsacza i staruszka, opadłaby bez jego pomocy. Z ich ust dalej wydobywały się jęki, a dłonie mężczyzn zaczęły się wręcz popielić; niezdjęcie z kraty zaklęcia rozgrzewającego było bardzo nietrafnym pomysłem, nieprzerwanie czyniło ono krzywdę więźniom - a tym samym znacznie utrudniało im utrzymanie rozpalonej kraty.
Strażnicy, nie napotykając się z żadnym oporem, zaczęli ciskać zaklęciami w głąb pomieszczenia, kierując je przede wszystkim w stronę kraty - jakby chcieli utrudnić więźniom oraz Zakonnikom ucieczkę. Josie i Alex, posiadając dużo bardziej wyczulone zmysły od Bertiego, zdołali usłyszeć zbliżający się łomot - dobiegał on zza ściany, przez którą do więzienia weszli strażnicy. Josie mogła rozpoznać w harmidrze tupot wielu zbliżających się stóp odzianych w ciężkie buty - to musiały być nadchodzące posiłki, zbyt liczne, by Zakonnicy poradzili sobie w walce. Najprawdopodobniej była to ostatnia chwila na ucieczkę.
Dzieci pozostawały posłuszne Magnolii - a może po prostu były zbyt słabe, by buntować się i hasać. Blondas, brunetka i jedna z małych bliźniaczek zdawali się tracić kontakt z rzeczywistością - położyli się na piachu, powoli zamykając oczy i przestając reagować na otoczenie, w tym na słowa Maggie. Magnolia mogła dostrzec Benjamina i jego towarzyszy biegnących cyplem.
| Krata jest trzymana z mocą 101. Aktualnie ST przeskoczenia wyrwy jest równe 80 - obaj mężczyźni skupieni są na więźniach. Kolejka dwudziesta trzecia - ostatnia przed wschodem słońca. Dojście do cypla wymaga dwóch kolejek, dobiegnięcie - jednej.
Z Magnolią idą: brunetka, rudy grzybek, piegowata, blondas, okularnik, dwie małe bliźniaczki. Z Benem idą: ruda kobieta, nastolatek, kilkulatka.
Poglądowa mapka. Kolejka dwudziesta trzecia - ostatnia przed wschodem słońca.
- Tabela z żywotnością:
Postać Rodzaj obrażeń PŻ Kara Alex zatrucie (35), odmrożenie (5), oparzenia (20) 155/215 -10 Ben zatrucie (35), odmrożenia (20), tłuczone (5) 220/280 -10 Bertie zatrucie (70) 154/224 -15 Josie zatrucie (35), odmrożenia (15) 170/220 -10 Magnolia zatrucie ( 40- wyzerowane na 1 turę), osłabienie (10), odmrożenia (15), tłuczone (5)132172/202-15-5
Nie odwracał się za siebie - biegł tak szybko, jak tylko mógł, by towarzysząca mu kobieta i młodzieniec mogli dotrzymać mu kroku. Widocznie nadzieja na ucieczkę dodała im sił, bowiem żadne z nich nie zatrzymało się i nie opadło na wilgotną trawę, zamieniającą się w nieco suchszy grunt, gdy dotarli do ściany drzew, zza której pobłyskiwała woda i...łuk cypla, prowadzącego poza wyspę. A więc istniała szansa. Wright panicznie uchwycił się tej myśli, starając się wyprzeć wszystkie inne, dotyczące pozostawionych z tyłu więźniów, kobiety spadającej w przepaść, zdecydowanego krzyku Alexandra...Nie, nie mógł teraz o tym myśleć; nie, jeśli chciał wyprowadzić z tego przeklętego miejsca kolejne osoby.
- Już niedaleko, widzicie? Musimy uciec z wyspy - wysapał do więźniów, nie zwalniając kroku, a zagrzewając do dalszego wysiłku. Poprawił wiszącą bezwładnie na ramieniu dziewczynkę i ruszył dalej, przepuszczając przed sobą kobietę i nastolatka. Tego ostatniego delikatnie popchnął w plecy, przynaglając go do dalszej wędrówki. Niedaleko widział Magnolię w towarzystwie dzieci - a więc dotarła aż tutaj, może nie wszystko było stracone. Ruszył śladem grupki, mrużąc oczy: słońce świeciło coraz jaśniej, powoli przebijając się znad horyzontu, poszatkowanego gęstym lasem. Wkrótce znaleźli się na cyplu, trawa zamieniła się w wilgotny piasek; widocznie ta część wyspy jeszcze niedawno znajdowała się pod wodą. Ostrożnie, by nie zsunąć się z brzegu, pobiegł dalej. Nie zatrzymując się, zerknął na sekundę przez ramię. Minęli już trzy czwarte naturalnego przesmyku.
- Orcumiano - mruknął, celując w najwęższą część przekroczonego już cypla. Miał nadzieję, że zaklęcie się powiedzie, a zalany wodą dół, przecinający cypel, chociaż na chwile spowolni ewentualny pościg. Odcinając drogę także reszcie, ewentualnym uciekinierom. Więźniom, Josie, Alexandrowi, Bertiemu. Harry'emu. Nieprzytomnemu fanowi, cieszącego się z uwolnienia. Sugestia Selwyna była jednak jasna - miał uciekać, opiekując się uratowanymi, a zakonnicy skorzystają z teleportacji. Jeśli uda im się powstrzymać strażników, jeśli unikną schwytania, jeśli się nie rozszczepią...Żółć podeszła mu do gardła, ale wydawało mu się to obecnie najlepszym wyjściem. Musiał ochronić dzieci i tych, którzy zdołali przebiec cypel. Nie miał czasu jednak się zatrzymać ani ponowić klątwy - wbiegli dalej, na brzeg, kierując się w stronę Magnolii.
- Już niedaleko, widzicie? Musimy uciec z wyspy - wysapał do więźniów, nie zwalniając kroku, a zagrzewając do dalszego wysiłku. Poprawił wiszącą bezwładnie na ramieniu dziewczynkę i ruszył dalej, przepuszczając przed sobą kobietę i nastolatka. Tego ostatniego delikatnie popchnął w plecy, przynaglając go do dalszej wędrówki. Niedaleko widział Magnolię w towarzystwie dzieci - a więc dotarła aż tutaj, może nie wszystko było stracone. Ruszył śladem grupki, mrużąc oczy: słońce świeciło coraz jaśniej, powoli przebijając się znad horyzontu, poszatkowanego gęstym lasem. Wkrótce znaleźli się na cyplu, trawa zamieniła się w wilgotny piasek; widocznie ta część wyspy jeszcze niedawno znajdowała się pod wodą. Ostrożnie, by nie zsunąć się z brzegu, pobiegł dalej. Nie zatrzymując się, zerknął na sekundę przez ramię. Minęli już trzy czwarte naturalnego przesmyku.
- Orcumiano - mruknął, celując w najwęższą część przekroczonego już cypla. Miał nadzieję, że zaklęcie się powiedzie, a zalany wodą dół, przecinający cypel, chociaż na chwile spowolni ewentualny pościg. Odcinając drogę także reszcie, ewentualnym uciekinierom. Więźniom, Josie, Alexandrowi, Bertiemu. Harry'emu. Nieprzytomnemu fanowi, cieszącego się z uwolnienia. Sugestia Selwyna była jednak jasna - miał uciekać, opiekując się uratowanymi, a zakonnicy skorzystają z teleportacji. Jeśli uda im się powstrzymać strażników, jeśli unikną schwytania, jeśli się nie rozszczepią...Żółć podeszła mu do gardła, ale wydawało mu się to obecnie najlepszym wyjściem. Musiał ochronić dzieci i tych, którzy zdołali przebiec cypel. Nie miał czasu jednak się zatrzymać ani ponowić klątwy - wbiegli dalej, na brzeg, kierując się w stronę Magnolii.
Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Benjamin Wright' has done the following action : rzut kością
'k100' : 33
'k100' : 33
Oddech miała ciężki i czuła, że ta nieznana jej energia, którą napełnił ją Alex, zaczynała odchodzić. Powoli, stopniowo, ale odchodziła. Była zmęczona – noszeniem na rękach dziewczynki, ucieczką, a wcześniej tokiem wydarzeń w lochach. Spojrzała na swoje dłonie. Sine, drżące, skostniałe z zimna, które jeszcze przez dłuższy czas będzie nosiła w kościach. Objęła się za ramiona i poczuła przemykające po skórze dreszcze. Zacisnęła zęby. Jeszcze chwilę, Maggie, wytrzymaj jeszcze chwilę.
Wróciła jej drobina sił, gdy jej oczy dostrzegły znajomą, barczystą sylwetkę biegnącą ku nim. Uniosła jedną dłoń, by im pomachać, dać znak, że ona i dzieci tutaj są, że pozostali, jeśli do nich dołączą, również będą bezpieczni.
Chyba.
Wróciła jej drobina sił, gdy jej oczy dostrzegły znajomą, barczystą sylwetkę biegnącą ku nim. Uniosła jedną dłoń, by im pomachać, dać znak, że ona i dzieci tutaj są, że pozostali, jeśli do nich dołączą, również będą bezpieczni.
Chyba.
Gość
Gość
Potrzebowała chwili, by świadomie przyjąć do siebie fakt, że to koniec - nie uratują już nikogo więcej, a jeśli będą zwlekać choćby chwilę dłużej, sami staną się ofiarami więzienia wyspy rzeźb. Zaklęcia pomknęły w kierunku więźniów, którym nie będą w stanie już pomóc - uniosła różdżkę, by rzucić protego, jednak chwila zawahania wystarczyła, by ognista kula przeleciała obok niej i trafiła... nie w ścianę, lecz w jednego z mężczyzn, który, w heroicznym odruchu, pochwycił kratę zamiast ratować siebie. Za późno odwróciła wzrok - widok żywej pochodni na trwałe zapisał się w jej pamięci. - Musimy zniknąć... Nie mogą nas tutaj złapać. Słyszycie?! - przytłumiony i zrezygnowany głos nie przypominał jej własnego. Nie uratują wszystkich, lecz mogą jeszcze uratować siebie i nie narażać tajemnicy istnienia Zakonu. Jeśli ich tutaj złapią... Wcześniej czy później wyciągną informacje, które nie powinny ujrzeć światła dziennego przed służbami Ministerstwa i Grindelwaldem. - Przepraszam - zwróciła się jeszcze do więźniów, szukając u nich wybaczenia za porażkę; dali im nadzieję, a teraz... Porzucą ich tutaj. Żadne przepraszam, tego nie wymaże. Starała się wyrzucić z myśli ich twarze, choćby na chwilę i skoncentrować się na bezpiecznym miejsc; zdaje się, że całe wieki temu ozdabiała tam babeczki, jakby one miały cokolwiek zmienić w przebiegu misji ratunkowej. Zacisnęła powieki, starając się skupić mocniej... Na wystroju, na zapachu wypieków, na śmiechu Bertiego, gdy chciała go rozweselić przed wyjściem. Obróciła się w miejscu, wciąż mając nadzieję, że za chwilę znajdzie się z dala od tego piekła.
| Josephine podejmuje próbę teleportacji do mieszkania Bertiego, a dokładniej do jego kuchni.
| Josephine podejmuje próbę teleportacji do mieszkania Bertiego, a dokładniej do jego kuchni.
these violent delights have
violent ends...
Josephine Fenwick
Zawód : przyszła aurorka
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
W całym magicznym świecie gasną światła. Nie ujrzymy ich już za naszego życia.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Josephine Fenwick' has done the following action : rzut kością
'k100' : 59
'k100' : 59
Udało się. Jakimś cudem. Trafił zaklęciem w młodszego z mężczyzn. Alex, który miał zdecydowanie mniej czasu, wyrwany właściwie z walki nie dał rady - wzrok Botta podążał za staruszkiem, póki ten nie stał się niewidoczny. Pozostawali jeszcze ci trzymający kratę, jednak wschodzące słońce informowało ich o tym, że nie uratują wszystkich. Posłał im spojrzenie, przerażało go to, co właśnie robi ale nie mógł tracić więcej czasu, nie wierzył w to, że jest w stanie cokolwiek dla nich zrobić. Nie miał pojęcia o tym, że nadciąga jeszcze więcej strażników, jednak czaiła się w nim myśl, że najpewniej narobili już tyle hałasu, że prędzej czy później, niestety zapewne prędzej niż by chcieli zjawi się tu ktoś jeszcze. Nie miał pojęcia, ile osób. Bardziej naglące było jednak słońce, które wschodziło. Bott nigdy nie sądził, że widok wschodzącego słońca może być przerażający, ale tak właśnie było. Nie dałby rady przenieść pozostałych osób przez przepaść, skamienieliby w drodze. Był im wdzięczny za ich pomoc i po części podziwiał ich za determinację i oddanie. W ostatnich chwilach musieli wiedzieć, co się dzieje, tracili siły, nie byliby w stanie skakać, a tym bardziej biec, a jednak usiłowali im pomóc.
Skoro miał to jednak docenić to nie gadaniem, a próbując zrobić wszystko, co w jego mocy.
Musiał chociaż spróbować. Podjąć więc próbę teleportacji do ostatniej osoby jaką sądził, że ma szansę stąd wyciągnąć - pamiętał, że Josie znalazła informacje wedle których powinna ona działać na wyspie. W tej chwili usłyszał jej krzyk. Miał nadzieję, że jej się uda, sam chciał spróbować teleportować się do ostatniego więźnia którego miał nadzieję uratować, który był już po drugiej stronie przepaści. Musiał to zrobić, nie mógłby więcej spojrzeć w lustro, gdyby chociaż nie spróbował, nie miał w sobie tyle siły, żeby go porzucić. Czuł jednak, że teleportacja może okazać się zbyt trudna w obecnej sytuacji i nie chcąc ryzykować rozszczepienia tutaj, na miejscu znów uniósł różdżkę wykonując odpowiedni gest. Miał nadzieję, że się uda. Musiał wierzyć, że da radę, zabierze tego człowieka, pobiegnie, może pomogą sobie ascendio, jeśli ten człowiek nie skamienieje zanim do niego dotrze, chciał wierzyć, że choć jednej osobie uda się jeszcze pomóc.
A przynajmniej nie mógł go zostawić, kiedy wierzył w to, że jakakolwiek szansa istnieje.
- Abesio.
Wymówił zaklęcie, chcąc znaleźć się po drugiej stronie przepaści, przy włochatym mężczyźnie.
Skoro miał to jednak docenić to nie gadaniem, a próbując zrobić wszystko, co w jego mocy.
Musiał chociaż spróbować. Podjąć więc próbę teleportacji do ostatniej osoby jaką sądził, że ma szansę stąd wyciągnąć - pamiętał, że Josie znalazła informacje wedle których powinna ona działać na wyspie. W tej chwili usłyszał jej krzyk. Miał nadzieję, że jej się uda, sam chciał spróbować teleportować się do ostatniego więźnia którego miał nadzieję uratować, który był już po drugiej stronie przepaści. Musiał to zrobić, nie mógłby więcej spojrzeć w lustro, gdyby chociaż nie spróbował, nie miał w sobie tyle siły, żeby go porzucić. Czuł jednak, że teleportacja może okazać się zbyt trudna w obecnej sytuacji i nie chcąc ryzykować rozszczepienia tutaj, na miejscu znów uniósł różdżkę wykonując odpowiedni gest. Miał nadzieję, że się uda. Musiał wierzyć, że da radę, zabierze tego człowieka, pobiegnie, może pomogą sobie ascendio, jeśli ten człowiek nie skamienieje zanim do niego dotrze, chciał wierzyć, że choć jednej osobie uda się jeszcze pomóc.
A przynajmniej nie mógł go zostawić, kiedy wierzył w to, że jakakolwiek szansa istnieje.
- Abesio.
Wymówił zaklęcie, chcąc znaleźć się po drugiej stronie przepaści, przy włochatym mężczyźnie.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Bertie Bott' has done the following action : rzut kością
'k100' : 16
'k100' : 16
Wyspa Rzeźb
Szybka odpowiedź