Wyspa Rzeźb
Strona 24 z 25 • 1 ... 13 ... 23, 24, 25
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Wyspa Rzeźb
Ta bardzo mała wyspa mieszcząca tylko jedno niewielkie, czarodziejskie miasteczko oraz zabytkowy zamek na wzgórzu jest wyjątkowo urokliwym miejscem, które bez większego problemu można zwiedzić w kilka godzin. Nie trudno zobaczyć nad wodą ludzi zbierających mule czy też statki rybackie gotowe do wyruszenia. To właśnie rybołówstwo jest głównym środkiem utrzymania tutejszej ludności, nieliczni przyjmują także gości w malutkich pensjonatach. O tym, jak magiczne jest to miejsce, zwiedzający mogą przekonać się dopiero wieczorem, kiedy ciała gospodarzy oraz wszystkich innych mieszkańców wyspy zaczynają twardnieć i przybierać szary odcień - w ciągu kilku minut ludzie nieruchomieją i zmienieni w kamień trwają, aż do życia nie przywrócą ich ponownie promienie wschodzącego słońca. Dotyczy do wszystkich, zarówno niemowląt, dzieci, dorosłych, jak i osób w podeszłym wieku, każda osoba urodzona na wyspie nocą staje się kamienną figurą. Nigdy nie śpią, lecz nie odczuwają zmęczenia. Gdy próbują odejść, tuż na granicy wyspy kamienieją, niezależnie od pory dnia i dochodzą do siebie dopiero po przeniesieniu ich z powrotem w głąb lądu. Podobno dawno temu na wyspę rzucono klątwę, aby zapobiec emigracji do dużych miast i stopniowemu wyludnieniu. Odwiedzającym nie grozi jednak żadne niebezpieczeństwo. Warto wspomnieć także o dość niezwykłej komunikacji z wyspą. Nad ranem, w porze odpływu, można tu dotrzeć pieszo, ścieżką - wieczorem jednak przypływ odcina dostęp do lądu, tworząc z Wyspy Rzeźb faktyczną wyspę i zmuszając odwiedzających do korzystania z magicznych środków transportu lub łodzi.
The member 'Brendan Weasley' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 29
--------------------------------
#2 'k100' : 80
#1 'k100' : 29
--------------------------------
#2 'k100' : 80
Przesunął się o kilka drobnych kroków w lewo, a potem w prawo, aby jeszcze lepiej ocenić sytuację napotkaną na dziedzińcu ogromnego zamczyska. Powietrze pulsowało od nadmiaru zatrzymanej magii. Ne mogli mieć pewności, iż była jedynie złą plugawą częścią mocy. Ogromne formacje otaczały ich z każdej strony. Istoty, które jeszcze niedawno zdawały się funkcjonować wokół serca małej wyspy, zatrzymały się w bezruchu, wisząc w powietrzu, w okolicy wysokiego sklepienia budowli. I ta studnia – tajemnicza, wyeksponowana, wylewająca nadmiar cienistej cieczy, której nie byli w stanie zidentyfikować. Usłyszał głos Aurora, spojrzał za siebie i kiwnął głową. – Mam złe przeczucia… – odparł pokrótce. Podszedł jeszcze bliżej, na odpowiednią odległość i kucną na wprost studni, aby jeszcze lepiej przyjrzeć się temu, co z niej wypływało, dostrzec szczegół, który mogli pomylić. – Nie sądzę. – odpowiedział marszcząc brwi, odpowiadając na pytanie o dotknięcie przedziwnego obiektu. Przeszedł go dreszcz: – Mam wrażenie, że ta studnia, a może jej głębia i niezbadany środek stanowi odrębne skupisko magii. Coś, co odżywia te formacje, tak samo jak klątwa na plaży, ale powoduje coś jeszcze – może właśnie to co dzieje się z nimi. – wskazał na zamrożone gargulce z tępym wyrazem i niepokojącym zamiarem. – Mogę jedynie podejrzewać, że tam w środku, jest coś jeszcze. Coś, z czym lepiej się nie konfrontować. – dopowiedział, podnosząc się na nogi i otrzepując dłonie, gdyż tracąc kontrolę podparł się na rozsuniętych palcach. Nie chciał snuć niewiadomych scenariuszy, jednakże wszystko to, co działo się wokół napawało niepokojem. Czuł, że punkt kulminacyjny był jeszcze przed nimi. Wspomnienie świec ukrytych w torbie rozjaśniło umysł. Przez moment zapomniał o tak istotnym przedmiocie powierzonym przez Ministra. Poprawiając torbę, uchylił jej warstwy i jak na zawołanie wyciągnął świecę i przyjrzał się jej uważnie. Musieli to zrobić. Blask rozświetlający ten potworny, znieruchomiały mrok mógł wskazać im drogę: – Zróbmy to. – zgodził się z Weasleyem. Przypomniał sobie instrukcję przewodzącego. Z bocznej kieszeni wyciągnął pióro feniksa, to samo, które kilka dni temu, zaprowadziło go wprost do bocznej sali, w której odbyło się spotkanie. A to, w połączeniu z magią płynącą w ich żyłach, miało rozpalić ów świetlistą moc. Wziął głęboki wdech i skinął głową do pozostałych, w geście rozpoczęcia procesu. Przymknął powieki i skoncentrował swój potencjał. Pióro przyłożył do knota, chcąc wywołać upragniony płomień.
| zapalam świecę
| zapalam świecę
My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself
Vincent Rineheart
Zawód : łamacz klątw, zielarz, dostawca roślinnych ingrediencji, rebeliant
Wiek : 32
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Za czyim słowem podążył tak czule, że się odważył na tę
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
OPCM : 30
UROKI : 31 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Poczucia źródła bijącego od studni towarzyszyło i jemu, ewidentnie coś się tu zaczynało, coś rozbiegało, w jaki sposób mogli temu zapobiec - nie wiedział, broń mieli tylko jedną. Kiwał głową, słuchając zdania łamacza klątw - otaczające ich tutaj zło było oczywiste, namacalne, widoczne właściwie gołym okiem. Co to oznaczało dla nich, mieli się dopiero przekonać.
- Nie mamy raczej dużo czasu, ale... Spróbuję zabezpieczyć teren - mruknął, gdy Vincent przytaknął i zaczął wyjmować różdżkę - obejrzał się na Thalię. Pozostał przy studni, nie podchodząc jednak na tyle blisko, by znaleźć się w bezpośrednim zasięgu dymu, który z niej wypływał - kierując się ostrzeżeniem Rinehearta. Przeciągnął rózdżką płasko przed sobą, koncentrując się na skomplikowanej białej magii: nie wiedział, nie mógł wiedzieć, czy zaklecie jakkolwiek mogło ich wspomóc i osłabić to, co plugawiło wyspę, ale próba nie będzie ujmą - ale musiał to sprawdzić. Gest płynnie wygiął w górę, zamaszyście zataczając w górze półkole, zaklęcie było trudne. Łatwo było popełnić błąd - a on zasiedział się w ostatnich miesiącach. - Protecta! - wypowiedział ostro, podniesionym tonem, na jednym tchu, wyraźnie składając głoski; powiódł spojrzeniem po murach, po otaczających ich grubych pnączach, szukając reakcji otoczenia.
Niezależnie od niej, przyklęknął na jednym kolanie i, śladem Vincenta, wyjął ze skórzanej sakwy przytroczonej do pasa świecę, obrócił ją lekko w dłoni, usadzając wraz z kagankiem na ziemi obok Rinehearta, instynktownie otaczając przedziwną studnię. - Thalia? Gotowa? - spytał, sięgając do kieszeni prochowca po ogniste pióro, przeczesał je palcami z ostrożnością, wpatrzony w intensywne barwy feniksa. Pośród szarości nocy - te barwy były tym, co przypominało o tym, kim byli. Po co się tu pojawili. Po co on się pojawił, co przetrwał ostatnie miesiące, zakuty w kajdany niewoli. Przetrwał, przeżył, a dziś - zamierzał walczyć. Wsunął różdżkę w zęby, opierając o kolano stalową protezę i poruszył dłonią, by przytknąć pióro do knota równocześnie z Thalią i Vincentem. Miało zająć się ogniem? Zapłonąć? Nie wiedział, czego mógł się spodziewać.
- Nie mamy raczej dużo czasu, ale... Spróbuję zabezpieczyć teren - mruknął, gdy Vincent przytaknął i zaczął wyjmować różdżkę - obejrzał się na Thalię. Pozostał przy studni, nie podchodząc jednak na tyle blisko, by znaleźć się w bezpośrednim zasięgu dymu, który z niej wypływał - kierując się ostrzeżeniem Rinehearta. Przeciągnął rózdżką płasko przed sobą, koncentrując się na skomplikowanej białej magii: nie wiedział, nie mógł wiedzieć, czy zaklecie jakkolwiek mogło ich wspomóc i osłabić to, co plugawiło wyspę, ale próba nie będzie ujmą - ale musiał to sprawdzić. Gest płynnie wygiął w górę, zamaszyście zataczając w górze półkole, zaklęcie było trudne. Łatwo było popełnić błąd - a on zasiedział się w ostatnich miesiącach. - Protecta! - wypowiedział ostro, podniesionym tonem, na jednym tchu, wyraźnie składając głoski; powiódł spojrzeniem po murach, po otaczających ich grubych pnączach, szukając reakcji otoczenia.
Niezależnie od niej, przyklęknął na jednym kolanie i, śladem Vincenta, wyjął ze skórzanej sakwy przytroczonej do pasa świecę, obrócił ją lekko w dłoni, usadzając wraz z kagankiem na ziemi obok Rinehearta, instynktownie otaczając przedziwną studnię. - Thalia? Gotowa? - spytał, sięgając do kieszeni prochowca po ogniste pióro, przeczesał je palcami z ostrożnością, wpatrzony w intensywne barwy feniksa. Pośród szarości nocy - te barwy były tym, co przypominało o tym, kim byli. Po co się tu pojawili. Po co on się pojawił, co przetrwał ostatnie miesiące, zakuty w kajdany niewoli. Przetrwał, przeżył, a dziś - zamierzał walczyć. Wsunął różdżkę w zęby, opierając o kolano stalową protezę i poruszył dłonią, by przytknąć pióro do knota równocześnie z Thalią i Vincentem. Miało zająć się ogniem? Zapłonąć? Nie wiedział, czego mógł się spodziewać.
we penetrated deeper and deeper into the heart of darkness
Brendan Weasley
Zawód : auror, szkoleniowiec
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
don't you ever tame your demons, always keep them on a leash
OPCM : 30 +8
UROKI : 25
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 30 +3
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'Brendan Weasley' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 39
'k100' : 39
Spoglądała na Brendana i Vincenta jakby spodziewała się, że zadzieje się jedna z dwóch rzeczy – albo powiedzą jaki mają plan, albo zaczną ją zostawiać. Brendan trochę wyglądał, jakby zamierzał to zrobić jeżeli będzie dalej się wlec, ale możliwe że taki miał wyraz twarzy, nie mogła być pewna. Vincent…cóż, ostatnie czasy sprawiły, że miał głównie ten sam wyraz twarzy.
Ścisnęła mocniej różdżkę, jakby to ona miała przełamać jej złą passę i skierowała się nieco dalej od Brendana i Vincenta. Zamek wydawał się posępniejszy niż mogłaby przypuszczać i chciała myśleć, że to przez fakt zastygniętych w miejscu było tak wiele, nawet istot które niekoniecznie musiały działać na zasadach magii czarodziejów.
- Gotowa – odpowiedziała Brendanowi, szybko odwracając się podchodząc bliżej pozostałych. Wyjęła pióro i świecę, zerkając na pozostałych aby wraz z nimi przytknąć pióro do knota. Cóż, jeżeli to im miało nie pomóc, będą musieli się rozejrzeć za inną opcją.
Ścisnęła mocniej różdżkę, jakby to ona miała przełamać jej złą passę i skierowała się nieco dalej od Brendana i Vincenta. Zamek wydawał się posępniejszy niż mogłaby przypuszczać i chciała myśleć, że to przez fakt zastygniętych w miejscu było tak wiele, nawet istot które niekoniecznie musiały działać na zasadach magii czarodziejów.
- Gotowa – odpowiedziała Brendanowi, szybko odwracając się podchodząc bliżej pozostałych. Wyjęła pióro i świecę, zerkając na pozostałych aby wraz z nimi przytknąć pióro do knota. Cóż, jeżeli to im miało nie pomóc, będą musieli się rozejrzeć za inną opcją.
So heed the words from sailors old
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Ciemność w ciągnącym się w nieskończoność tunelu zdawała się napierać na was ze wszystkich stron, niemal utrudniając oddychanie – a może tylko wywołując iluzję braku powietrza. Vincent spróbował ją rozgonić, rzucone zaklęcie rozpaliło nad waszymi głowami kulę jasnego światła – wyciągając z mroku również czarne, przeplatające ścieżkę żyły, przed którymi towarzyszy słusznie ostrzegł Brendan. Lumos maxima na chwilę rozgoniło ciemności, ale kiedy przeszliście parę metrów dalej, znów otoczył was mrok; mieliście też wrażenie, że stało się to zbyt szybko, jakby coś dookoła was pochłaniało każde źródło światła: czy naturalnego, czy magicznego. Szepczące wam do ucha głosy nie ustawały, podszepty wyraźnie próbowały zwrócić was przeciwko sobie, ale koniec końców wszyscy mogliście rozpoznać, że nie należały do was; że intruzywne myśli podsuwało coś innego, coś, co nie chciało, żebyście wspólnie dotarli do końca drogi. Schowane w kieszeniach płaszczy i toreb pióra feniksa przypominały jednak, że wszyscy byliście tutaj w tym samym celu. Mogło się wam tylko wydawać, ale mieliście wrażenie, że czuliście ich ciepło, przebijające się słabo przez otaczający was chłód. Ten najmocniej odczuwała Thalia, lecz osuszenie ubrań zaklęciem przyniosło ulgę; szata przestała ciągnąć ją w dół, szło się jej łatwiej – choć nogę nadal miała nieprzyjemnie sztywną.
W porównaniu z wybrzeżem, na dziecińcu panowała niepokojąca, nienaturalna wręcz cisza. Powietrze było nieruchome, nie poruszał go wiatr; nie widzieliście też cienistych ptaków, które jeszcze do niedawna przecinały niebo nad waszymi głowami. Czerń, która przelewała się w studni, nie chlupotała jak woda – ale Brendan, zbliżywszy się do niej, usłyszał dobiegający z głębin szelest głosów, podobny do tego, który towarzyszył wam w tunelu. Szmer to podnosił się, to opadał, momentami przechodząc w syk nieodzownie kojarzący się z syczeniem węża – sprawiający, że po plecach aurora przebiegał nieprzyjemny, wstrząsający ciałem dreszcz. Gdy wrzucił kamień do studni, ten wpadł w mrok miękko; czarna woda znów przelała się przez kamienne krawędzie studni, ale uderzywszy w ziemię, zamieniła się w dym, który zaczął wpełzać z powrotem w górę. Przez parę długich sekund ciszy nie przeciął żaden dźwięk, ale gdy już wydawało się, że kamień przepadł, do uszu całej trójki Zakonników dotarło stłumione, dobiegające spod ziemi stuknięcie, brzmiące tak, jakby rozległo się pod wodą. Najpierw jedno – a potem drugie i trzecie, jakby kamień odbijał się o kamienne ściany studni. Po piątym trzasku ucichł – a później wszyscy poczuliście, jak ziemia pod waszymi stopami zadrżała. Tremor nie był silny, ale nie dało się go zignorować ani pominąć; trwał może dwie-trzy sekundy – po czym ziemia znieruchomiała znowu. Z niedalekiej, zrujnowanej ściany zamku, stoczyło się kilka luźnych kamieni. Brendan nie musiał przyglądać się kłębiącemu się mrokowi długo, żeby zrozumieć, że było to skupisko czarnej magii – silniejszej i plugawszej niż cokolwiek, z czym miał styczność w aurorskiej karierze. Tak skondensowanej, że zdawała się posiadać prawie fizyczną formę; pulsując miarowo, ściągała do siebie niemalże całą magię z otoczenia. Weasley odczuł to wyraźnie, gdy spróbował rzucić na okolicę zaklęcie ochronne – był niemalże pewien, że nie popełnił błędu, ale biała magia, po którą sięgnął, zamiast uformować się w niewidzialną kopułę, załamała się i pomknęła w stronę studni. Powietrze wokół aurora zrobiło się na chwilę zupełnie czarne, szepty stały się głośniejsze; wrażenie minęło po paru sekundach.
Vincent, im dłużej się rozglądał, tym mógł być bardziej pewien, że to, z czym miał do czynienia, nie było halucynacją; od przelewającej się przez krawędzie studni ciemności biła ta sama plugawa energia, którą wyczuł na brzegu. Tam uformowana w pnące się w górę korzenie, tutaj z jakiegoś powodu przyjęła formę płynną – być może dopiero mając się zmienić, a może karmiąc pozostałe narośla, licznie pokrywające zamkowe mury. Zaklęcie, po które sięgnął, przyniosło efekt podobny do poprzedniego – Vincent nadal mógł być pewien, że Zakonnicy nie byli jedynymi istotami w okolicy, wyczuwał też obecność innych – ale magia nie była w stanie wskazać mu ich liczebności czy położenia. Thalii udało się z powodzeniem zapalić światło na końcu różdżki, żółtawy blask rozjaśnił nieco ciemności, rzucając trochę światła na częściowo zniszczone, otaczające dziedziniec zabudowania. Czarownica dostrzegała łukowate przejścia zarówno po południowej, jak i po wschodniej stronie dziedzińca, ale nie potrafiła odgadnąć, dokąd prowadziły – oba korytarze były nieoświetlone, pogrążone w mroku.
Zakonnicy słusznie podejrzewali, że jedynie blask otrzymanych od Harolda Longbottoma świec mógł rozgonić mrok – sięgnąwszy po pióra, usłyszeli odległą, ledwie możliwą do wychwycenia pieśń feniksa, przez moment wypełniającą ich serca pewnością, że byli w stanie podołać postawionemu przed nimi zadaniu. Pióra – w tym samym czasie – zapłonęły w ich dłoniach, grzejąc, ale nie parząc; knoty świec zajęły się od ognia, zapalając się błękitnym blaskiem – który przez chwilę rozbłysnął tak jasno, że ci, którzy nie zamknęli jeszcze oczu, poczuli potrzebę, żeby zmrużyć powieki. Wylewająca się przez krawędzie studni ciemność zasyczała, znów cofnęła się do środka – tym razem mieszając się z jasnością; biało-błękitne, lśniące pasma zaczęły poruszać się po powierzchni czarnej wody, tworząc równe spirale – ale mrok nie miał zamiaru odpuścić. Minęła sekunda, może dwie, nim ciecz się zagotowała, zasyczała – a było w tym syku coś złego, wściekłego. Cokolwiek znajdowało się w podziemiach, dokądkolwiek sięgał szyb studni, wyglądało na to, że Zakonnicy to rozbudzili – bo ziemia pod ich stopami znów się zatrzęsła, tym razem: tak silnie, że trudno im było utrzymać równowagę. Płomienie świec zadrżały, musieli postarać się, żeby nie wypuścić ich z rąk. Drżenie narastało, zupełnie jakby to, co je powodowało, znajdowało się coraz bliżej – a najmocniej trzęsła się sama studnia. Gdy już się wydawało, że za moment rozsypie się na pojedyncze kamienie, wszystko nagle znów znieruchomiało – a sekundę później czerń wystrzeliła w górę, rozprysnęła się we wszystkich kierunkach, osiadając na twarzach i ramionach Zakonników, wypalając dziury w ubraniu; wywołując znajome już mrowienie w miejscach, w których dotknęła skóry. Eksplozja była na tyle potężna, że odrzuciła ich w tył; wszyscy upadli na plecy, odrzuceni od środka dziedzińca. Z samej studni natomiast wynurzył się wąż – utkany z cienia, długi na co najmniej piętnaście metrów i gruby jak sam szyb studni, z nienaturalną szybkością wysunął się na zamkowy dziedziniec. Żadne z was nie było w stanie przyjrzeć mu się dokładniej, ale charakterystyczny kształt łba i czerwone ślepia, które błysnęły w ciemności, zamajaczyły mgliście w pamięci Brendana; choć auror nie znał się na magicznych stworzeniach, o czarnoksiężnikach i ich zwyczajach wiedział niemal wszystko – a z aurorskiego szkolenia pamiętał, że ci najplugawsi i najpotężniejsi z nich lubowali się w hodowaniu zwierząt czarnomagicznych, skorelowanych silnie z plugawą magią. I tylko jedno z nich – szczególnie niebezpieczne – przyjmowało formę węża posiadającego moc zamiany ofiary w kamień.
Wąż, zatoczywszy łuk wzdłuż zamkowego muru, zwrócił się prosto w stronę Brendana; czerwone ślepia mignęły w ciemności raz jeszcze, z każdą sekundą kierując się coraz bardziej w stronę aurora.
Termin na odpis mija 6 listopada 20:00. W tej turze możecie wykonać maksymalnie trzy akcje i napisać dowolną (rozsądną) ilość postów.
Działające zaklęcia:
Vincent - fortuno 2/3 tury
Żywotność:
Vincent - 158/228 (10 - podtopienie, 50 - tłuczone, 10 - poparzenia)(-5) (1/3 tury)
Brendan - 335/375 (30 - tłuczone, 10 - poparzenia)
Thalia - 181/241 (40 - tłuczone, 10 - wychłodzenie, 10 - poparzenia) (-10)
Energia magiczna:
Vincent - 42/50
Brendan - 34/50
Thalia - 46/50
W porównaniu z wybrzeżem, na dziecińcu panowała niepokojąca, nienaturalna wręcz cisza. Powietrze było nieruchome, nie poruszał go wiatr; nie widzieliście też cienistych ptaków, które jeszcze do niedawna przecinały niebo nad waszymi głowami. Czerń, która przelewała się w studni, nie chlupotała jak woda – ale Brendan, zbliżywszy się do niej, usłyszał dobiegający z głębin szelest głosów, podobny do tego, który towarzyszył wam w tunelu. Szmer to podnosił się, to opadał, momentami przechodząc w syk nieodzownie kojarzący się z syczeniem węża – sprawiający, że po plecach aurora przebiegał nieprzyjemny, wstrząsający ciałem dreszcz. Gdy wrzucił kamień do studni, ten wpadł w mrok miękko; czarna woda znów przelała się przez kamienne krawędzie studni, ale uderzywszy w ziemię, zamieniła się w dym, który zaczął wpełzać z powrotem w górę. Przez parę długich sekund ciszy nie przeciął żaden dźwięk, ale gdy już wydawało się, że kamień przepadł, do uszu całej trójki Zakonników dotarło stłumione, dobiegające spod ziemi stuknięcie, brzmiące tak, jakby rozległo się pod wodą. Najpierw jedno – a potem drugie i trzecie, jakby kamień odbijał się o kamienne ściany studni. Po piątym trzasku ucichł – a później wszyscy poczuliście, jak ziemia pod waszymi stopami zadrżała. Tremor nie był silny, ale nie dało się go zignorować ani pominąć; trwał może dwie-trzy sekundy – po czym ziemia znieruchomiała znowu. Z niedalekiej, zrujnowanej ściany zamku, stoczyło się kilka luźnych kamieni. Brendan nie musiał przyglądać się kłębiącemu się mrokowi długo, żeby zrozumieć, że było to skupisko czarnej magii – silniejszej i plugawszej niż cokolwiek, z czym miał styczność w aurorskiej karierze. Tak skondensowanej, że zdawała się posiadać prawie fizyczną formę; pulsując miarowo, ściągała do siebie niemalże całą magię z otoczenia. Weasley odczuł to wyraźnie, gdy spróbował rzucić na okolicę zaklęcie ochronne – był niemalże pewien, że nie popełnił błędu, ale biała magia, po którą sięgnął, zamiast uformować się w niewidzialną kopułę, załamała się i pomknęła w stronę studni. Powietrze wokół aurora zrobiło się na chwilę zupełnie czarne, szepty stały się głośniejsze; wrażenie minęło po paru sekundach.
Vincent, im dłużej się rozglądał, tym mógł być bardziej pewien, że to, z czym miał do czynienia, nie było halucynacją; od przelewającej się przez krawędzie studni ciemności biła ta sama plugawa energia, którą wyczuł na brzegu. Tam uformowana w pnące się w górę korzenie, tutaj z jakiegoś powodu przyjęła formę płynną – być może dopiero mając się zmienić, a może karmiąc pozostałe narośla, licznie pokrywające zamkowe mury. Zaklęcie, po które sięgnął, przyniosło efekt podobny do poprzedniego – Vincent nadal mógł być pewien, że Zakonnicy nie byli jedynymi istotami w okolicy, wyczuwał też obecność innych – ale magia nie była w stanie wskazać mu ich liczebności czy położenia. Thalii udało się z powodzeniem zapalić światło na końcu różdżki, żółtawy blask rozjaśnił nieco ciemności, rzucając trochę światła na częściowo zniszczone, otaczające dziedziniec zabudowania. Czarownica dostrzegała łukowate przejścia zarówno po południowej, jak i po wschodniej stronie dziedzińca, ale nie potrafiła odgadnąć, dokąd prowadziły – oba korytarze były nieoświetlone, pogrążone w mroku.
Zakonnicy słusznie podejrzewali, że jedynie blask otrzymanych od Harolda Longbottoma świec mógł rozgonić mrok – sięgnąwszy po pióra, usłyszeli odległą, ledwie możliwą do wychwycenia pieśń feniksa, przez moment wypełniającą ich serca pewnością, że byli w stanie podołać postawionemu przed nimi zadaniu. Pióra – w tym samym czasie – zapłonęły w ich dłoniach, grzejąc, ale nie parząc; knoty świec zajęły się od ognia, zapalając się błękitnym blaskiem – który przez chwilę rozbłysnął tak jasno, że ci, którzy nie zamknęli jeszcze oczu, poczuli potrzebę, żeby zmrużyć powieki. Wylewająca się przez krawędzie studni ciemność zasyczała, znów cofnęła się do środka – tym razem mieszając się z jasnością; biało-błękitne, lśniące pasma zaczęły poruszać się po powierzchni czarnej wody, tworząc równe spirale – ale mrok nie miał zamiaru odpuścić. Minęła sekunda, może dwie, nim ciecz się zagotowała, zasyczała – a było w tym syku coś złego, wściekłego. Cokolwiek znajdowało się w podziemiach, dokądkolwiek sięgał szyb studni, wyglądało na to, że Zakonnicy to rozbudzili – bo ziemia pod ich stopami znów się zatrzęsła, tym razem: tak silnie, że trudno im było utrzymać równowagę. Płomienie świec zadrżały, musieli postarać się, żeby nie wypuścić ich z rąk. Drżenie narastało, zupełnie jakby to, co je powodowało, znajdowało się coraz bliżej – a najmocniej trzęsła się sama studnia. Gdy już się wydawało, że za moment rozsypie się na pojedyncze kamienie, wszystko nagle znów znieruchomiało – a sekundę później czerń wystrzeliła w górę, rozprysnęła się we wszystkich kierunkach, osiadając na twarzach i ramionach Zakonników, wypalając dziury w ubraniu; wywołując znajome już mrowienie w miejscach, w których dotknęła skóry. Eksplozja była na tyle potężna, że odrzuciła ich w tył; wszyscy upadli na plecy, odrzuceni od środka dziedzińca. Z samej studni natomiast wynurzył się wąż – utkany z cienia, długi na co najmniej piętnaście metrów i gruby jak sam szyb studni, z nienaturalną szybkością wysunął się na zamkowy dziedziniec. Żadne z was nie było w stanie przyjrzeć mu się dokładniej, ale charakterystyczny kształt łba i czerwone ślepia, które błysnęły w ciemności, zamajaczyły mgliście w pamięci Brendana; choć auror nie znał się na magicznych stworzeniach, o czarnoksiężnikach i ich zwyczajach wiedział niemal wszystko – a z aurorskiego szkolenia pamiętał, że ci najplugawsi i najpotężniejsi z nich lubowali się w hodowaniu zwierząt czarnomagicznych, skorelowanych silnie z plugawą magią. I tylko jedno z nich – szczególnie niebezpieczne – przyjmowało formę węża posiadającego moc zamiany ofiary w kamień.
Wąż, zatoczywszy łuk wzdłuż zamkowego muru, zwrócił się prosto w stronę Brendana; czerwone ślepia mignęły w ciemności raz jeszcze, z każdą sekundą kierując się coraz bardziej w stronę aurora.
Działające zaklęcia:
Vincent - fortuno 2/3 tury
Żywotność:
Vincent - 158/228 (10 - podtopienie, 50 - tłuczone, 10 - poparzenia)
Brendan - 335/375 (30 - tłuczone, 10 - poparzenia)
Thalia - 181/241 (40 - tłuczone, 10 - wychłodzenie, 10 - poparzenia) (-10)
Energia magiczna:
Vincent - 42/50
Brendan - 34/50
Thalia - 46/50
Stęknął niechętnie, marszcząc brew do własnych myśli, gdy uświadomił sobie, że pozwolił obcemu głosowi wedrzeć się do własnej głowy, że cokolwiek mieszkało na tej wyspie zgodził się, by to podeszło zbyt blisko niego, obejrzał się na Thalię, spoglądając na nią kontrolnie, przyglądając się jej sylwetce z uwagą, oceniając, na ile sprawnie poruszała nogą. Przyświecał im wspólny cel i nie mogli pozwolić się poróżnić, gdy w ciemnościach musieli liczyć na siebie wzajemnie, Harold Longbottom uczulał ich na to wcześniej. Jeśli tak łatwo dał się zwabić w pułapkę już teraz, to co będzie dalej?
Słyszał syk dobiegający z dna studni, lecz nie kojarzył mu się z niczym: skondensowana zła energia wokół mogła manifestować się w każdy sposób. Nasłuchiwał, wyczekując uderzenia kamienia, zbyt długo - ale dźwięk finalnie nadszedł, nienaturalny, wewnątrz studni coś zalegało, a czymkolwiek to było, stanowiło zagrożenie. Ziemia zadrżała, klęcząc przy świecy położył na niej dłoń, wyczuwając drgania, jakby w ten sposób mógł zogniskować ich źródło, spodziewając się znaleźć je przy studni: ale to pojawiło się wkrótce - gdy minął oślepiający blask - zdradzając swój kształt. Cofnął się instynktownie, dostrzegając stwora, szpetnie kląc w myślach. Nie lubił zwierząt, ani magicznych, ani nie magicznych, nigdy się nimi nie interesował, ale to, co wyszło im naprzeciw, nie było zwierzęciem: było skondensowanym w gadzim ciele złem utkanym z najplugawszego mroku. Zacisnął dłoń na świecy, musieli je chronić.
- Nie patrzcie mu w oczy - zwrócił się do pozostałych od razu, nie przebudzą spetryfikowanego ciała. Czy to stało się ze spętanymi na tej wyspie ludźmi, padli ofiarą tego stworzenia? Poczuł ścisk w sercu, gdy naszły go straszne myśli, może petryfikacja była łaską wobec tej powolnej śmierci. Wyspa rzeźb, jaką inną istotę mogłoby przyciągnąć miejsce takie jak to? - Trzeba się ich pozbyć! Oczu! - zawołał ze zdecydowaniem, to była ich jedyna szansa na wyjście z tego starcia zwycięsko. Czy się dało? Nie przyglądał się im, nie mógł, nie miał jak. Nie mógł, nie mogli na nie spojrzeć. Czy jakakolwiek magia mogła pozbawić ich cień, tego też nie mógł wiedzieć. Cień rozganiało tylko światło. - Nie patrzcie! - uprzedził, cofając się jeszcze o krok - oddalając się od pozostałych, ufając, że wąż, który obrał go sobie na cel, podąży również za nim, a zaklęcie nie obejmie swoim zasięgiem jego sojuszników. - Radii solis! - I wąż też - nie mógł widzieć. Jego, ich, nikogo. Oślepiony miał stanowić mniejsze zagrożenie.
- Oculus! - wywołał następnie inkantację, bez namysłu, kierując kraniec różdżki na obrzeża dziedzińca, od boku bestii; tak, by oko pozwalało mu widzieć pole walki i tak, by nie narażało się na ataki. Czy to mogło zadziałać, czy to mogło pomóc, nie wiedział, ale oślepienie oculusa nie powinno wywrzeć efektu na nim samym, czy na pewno? Musiał upewnić się, że sam będzie widział cokolwiek. - Ignitio! - Cisnął przed siebie, może i na ślepo, wąż był wielki i sunął prosto na niego.
Słyszał syk dobiegający z dna studni, lecz nie kojarzył mu się z niczym: skondensowana zła energia wokół mogła manifestować się w każdy sposób. Nasłuchiwał, wyczekując uderzenia kamienia, zbyt długo - ale dźwięk finalnie nadszedł, nienaturalny, wewnątrz studni coś zalegało, a czymkolwiek to było, stanowiło zagrożenie. Ziemia zadrżała, klęcząc przy świecy położył na niej dłoń, wyczuwając drgania, jakby w ten sposób mógł zogniskować ich źródło, spodziewając się znaleźć je przy studni: ale to pojawiło się wkrótce - gdy minął oślepiający blask - zdradzając swój kształt. Cofnął się instynktownie, dostrzegając stwora, szpetnie kląc w myślach. Nie lubił zwierząt, ani magicznych, ani nie magicznych, nigdy się nimi nie interesował, ale to, co wyszło im naprzeciw, nie było zwierzęciem: było skondensowanym w gadzim ciele złem utkanym z najplugawszego mroku. Zacisnął dłoń na świecy, musieli je chronić.
- Nie patrzcie mu w oczy - zwrócił się do pozostałych od razu, nie przebudzą spetryfikowanego ciała. Czy to stało się ze spętanymi na tej wyspie ludźmi, padli ofiarą tego stworzenia? Poczuł ścisk w sercu, gdy naszły go straszne myśli, może petryfikacja była łaską wobec tej powolnej śmierci. Wyspa rzeźb, jaką inną istotę mogłoby przyciągnąć miejsce takie jak to? - Trzeba się ich pozbyć! Oczu! - zawołał ze zdecydowaniem, to była ich jedyna szansa na wyjście z tego starcia zwycięsko. Czy się dało? Nie przyglądał się im, nie mógł, nie miał jak. Nie mógł, nie mogli na nie spojrzeć. Czy jakakolwiek magia mogła pozbawić ich cień, tego też nie mógł wiedzieć. Cień rozganiało tylko światło. - Nie patrzcie! - uprzedził, cofając się jeszcze o krok - oddalając się od pozostałych, ufając, że wąż, który obrał go sobie na cel, podąży również za nim, a zaklęcie nie obejmie swoim zasięgiem jego sojuszników. - Radii solis! - I wąż też - nie mógł widzieć. Jego, ich, nikogo. Oślepiony miał stanowić mniejsze zagrożenie.
- Oculus! - wywołał następnie inkantację, bez namysłu, kierując kraniec różdżki na obrzeża dziedzińca, od boku bestii; tak, by oko pozwalało mu widzieć pole walki i tak, by nie narażało się na ataki. Czy to mogło zadziałać, czy to mogło pomóc, nie wiedział, ale oślepienie oculusa nie powinno wywrzeć efektu na nim samym, czy na pewno? Musiał upewnić się, że sam będzie widział cokolwiek. - Ignitio! - Cisnął przed siebie, może i na ślepo, wąż był wielki i sunął prosto na niego.
we penetrated deeper and deeper into the heart of darkness
Brendan Weasley
Zawód : auror, szkoleniowiec
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
don't you ever tame your demons, always keep them on a leash
OPCM : 30 +8
UROKI : 25
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 30 +3
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'Brendan Weasley' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 62
--------------------------------
#2 'k100' : 46
--------------------------------
#3 'k100' : 76
#1 'k100' : 62
--------------------------------
#2 'k100' : 46
--------------------------------
#3 'k100' : 76
Rozpiętość ciasnego, ciemnego tunelu rozciągała się wokół dzielnych współtowarzyszy odbierając siłę - ostatnie nadzieje, iż powierzone zadanie mogło zakończyć się pomyślnie. Wąskie przejście blokowało płytki wdech porażonych płuc wywołując nieprzerwany dyskomfort. Kula światła rozpostarła się nad głowami wyodrębniając szczegóły plugawych formacji, podkreślając grubość żył kręcących się pod nogami. Blask, który powinien towarzyszyć im o wiele dłużej, rozmył się w ów przeklętej gęstwinie, odebrany przez nieznane siły. Urwane, syczące szepty rozrywały podświadomość, podpowiadając najgorsze scenariusze. Jedynie ciepły dotyk złotego pióra sprowadzał na ziemię, odpędzał zgorszone mary na kilka odciążających sekund.
Docierając do zamkowego dziedzińca, atmosfera zmieniła się nie do poznania. Okrutna cisza podkreślała każdy szmer, niepewny krok odbity głuchym echem. Wiatr, który jeszcze przed chwilą smagał rozpostarte części ubrania, zaniknął całkowicie pozostawiając niepełne, niepewne odczucie. Rozbiegany wzrok błądził po każdym szczególe, koncentrując się na studni usytuowanej na samym środku kamiennej przestrzeni. Obserwował sylwetkę Aurora zbliżającą się ku parującej otchłani, gotowy do skoku i natychmiastowej reakcji. Przeczucia podpowiadały mu, iż to, co znajduje się wewnątrz, przysporzy nie lada kłopotu. Kamień przerwał niepewność, a ciecz przypominająca hebanową wodę, zmieniła się w buchające strużki dymu. Zmarszczył brwi w ponownym skupieniu, gdy kolejne sekundy zamarły w bezruchu. Chciał uwierzyć, że ryzykowna akcja nie wywołała żadnej reakcji. Jednakże stłumione stuknięcia docierały do Zakonników coraz wyraźniej, coraz żywiej. Ziemia zadrżała pod niepewnymi stopami, wytrącając kontrolę. I właśnie wtedy poczuł to wyraźnie – to samo, uciskające odczucie wzmagające tragedię rozegraną na brzegu. Ciemna magia oblepiająca wszystkie kończyny, była czymś więcej – wsysała całą energię, odżywiała przekleństwo i rozpowszechnione zło. Zimny dreszcz ponownie przeszedł po jego plecach, gdy wykonał niepewny krok do przodu. Wszelkie formacje wydawały się ze sobą powiązane – oddziaływały na siebie, karmiły, wzrastały miarowo czyniąc się niepokonanymi. W tym samym momencie, wyraźnie odczuwał obecność innych istot, jednakże zaklęcie nie było w stanie podać konkretnej liczby, ani położenia. Nie wiedział, czy zmyślny przeciwnik, może wyłonić się z kłębiastych chmur. Próbował podążyć za światłem wyczarowanym przez czarownicę, chcąc wyłapać kształt drzwi, pustego łukowatego wejścia. Ciężka aura, połączona z zadymioną czernią wysysała witalność, wprowadzała zamęt, mąciła kolejnymi, zgrzytliwymi szeptami, które nie potrafiły wyjść z ich głowy. Potworna ciemność zareagowała natychmiastowo, łącząc się z jaśniejącym blaskiem białej magii. Nadmiar ruchomych czynności przyczynił się do wybudzenia ukrytej kreatury. Ziemia zadrżała ponownie, tym razem o wiele mocniej. Z obawą spojrzał na pozostałych, a następnie wzrok przesunął się w stronę rozbudzonej studni. Czerń wystrzeliła niespodziewanie, w nietypowym momencie rozbryzgując się na wszystkie strony. Poczuł jak skrawki smolistej substancji opada na ubrania, wypala dziury, koncentruje się na twarzy i odsłoniętej skórze. Szybko poderwał się na równie nogi, stając na przeciwko ogromnego stwora. Cofnął się niekontrolowanie, instynktownie, chcąc znaleźć się jak najdalej. Różdżka uniosła się do góry, gotowa do ataku. Druga chroniła świecę. Wąż utkany z prawdziwego mroku miał unicestwić przeszkodę. Niemalże od razu zastosował się do ostrzegawczego nawołania Aurora, spuszczając wzrok, spoglądając w ziemię. Próbował zachować odległość, kontrolować sytuację. Gdy Zakonnik odezwał się po raz kolejny, kiwnął głową i rzucił głośno: - I spróbować go unieruchomić... Jest za duży. - dodał, okręcając się w lewy bok i nie unosząc wzroku. Mimo pozbawienia istotnego zmysłu, cienisty stwor mógł pozostawać niebezpieczny. Rozdrażniony, rozwścieczony mógł nie panować nad swoimi ruchami, zagradzając im drogę, dewastując naruszony dziedziniec. Domyślał się po jakie zaklęcie może sięgnąć Weasley. Oślepiające skutki mogły dotknąć nawet jego, dlatego na krótką chwilę obrócił się plecami do rozgrywanej akcji i dla pewności zasłonił oczy oraz świecę. Inkantacja wybrzmiała na zagrożonej powierzchni. Odczekał ciężkie, przemijające sekundy i zrobił kilka kroków w bok, aby powoli zbliżać się do łukowatych części zamku, które naświetliła Thalia. W między czasie, zaraz po tym jak Brendan wyrzucił, kolejną, tym razem ognistą inkantację, sięgnął po znane: - Orcumiano - rzucone i wycelowane pod tylną część węża, końcówkę jego ogona, aby dodatkowo zatopić go w głębokiej ziemi. Zaraz potem wytężył wzrok, rozejrzał się ponownie, chcąc wyłapać najwłaściwszą drogę dostania się do wnętrza zamku. Ponownie przybliżył się do kamiennych murów. Nie dowierzał sytuacji, w której się znaleźli. Nie sądził, że problem, z którym przyszło im się mierzyć, nabrał tak zaawansowanego stadium. Byli w samym środku niepoznane i nieznanego piekła.
| rzucam na spostrzegawczość, aby dostrzec wejście/najlepszą drogę do wejścia do zamku
Docierając do zamkowego dziedzińca, atmosfera zmieniła się nie do poznania. Okrutna cisza podkreślała każdy szmer, niepewny krok odbity głuchym echem. Wiatr, który jeszcze przed chwilą smagał rozpostarte części ubrania, zaniknął całkowicie pozostawiając niepełne, niepewne odczucie. Rozbiegany wzrok błądził po każdym szczególe, koncentrując się na studni usytuowanej na samym środku kamiennej przestrzeni. Obserwował sylwetkę Aurora zbliżającą się ku parującej otchłani, gotowy do skoku i natychmiastowej reakcji. Przeczucia podpowiadały mu, iż to, co znajduje się wewnątrz, przysporzy nie lada kłopotu. Kamień przerwał niepewność, a ciecz przypominająca hebanową wodę, zmieniła się w buchające strużki dymu. Zmarszczył brwi w ponownym skupieniu, gdy kolejne sekundy zamarły w bezruchu. Chciał uwierzyć, że ryzykowna akcja nie wywołała żadnej reakcji. Jednakże stłumione stuknięcia docierały do Zakonników coraz wyraźniej, coraz żywiej. Ziemia zadrżała pod niepewnymi stopami, wytrącając kontrolę. I właśnie wtedy poczuł to wyraźnie – to samo, uciskające odczucie wzmagające tragedię rozegraną na brzegu. Ciemna magia oblepiająca wszystkie kończyny, była czymś więcej – wsysała całą energię, odżywiała przekleństwo i rozpowszechnione zło. Zimny dreszcz ponownie przeszedł po jego plecach, gdy wykonał niepewny krok do przodu. Wszelkie formacje wydawały się ze sobą powiązane – oddziaływały na siebie, karmiły, wzrastały miarowo czyniąc się niepokonanymi. W tym samym momencie, wyraźnie odczuwał obecność innych istot, jednakże zaklęcie nie było w stanie podać konkretnej liczby, ani położenia. Nie wiedział, czy zmyślny przeciwnik, może wyłonić się z kłębiastych chmur. Próbował podążyć za światłem wyczarowanym przez czarownicę, chcąc wyłapać kształt drzwi, pustego łukowatego wejścia. Ciężka aura, połączona z zadymioną czernią wysysała witalność, wprowadzała zamęt, mąciła kolejnymi, zgrzytliwymi szeptami, które nie potrafiły wyjść z ich głowy. Potworna ciemność zareagowała natychmiastowo, łącząc się z jaśniejącym blaskiem białej magii. Nadmiar ruchomych czynności przyczynił się do wybudzenia ukrytej kreatury. Ziemia zadrżała ponownie, tym razem o wiele mocniej. Z obawą spojrzał na pozostałych, a następnie wzrok przesunął się w stronę rozbudzonej studni. Czerń wystrzeliła niespodziewanie, w nietypowym momencie rozbryzgując się na wszystkie strony. Poczuł jak skrawki smolistej substancji opada na ubrania, wypala dziury, koncentruje się na twarzy i odsłoniętej skórze. Szybko poderwał się na równie nogi, stając na przeciwko ogromnego stwora. Cofnął się niekontrolowanie, instynktownie, chcąc znaleźć się jak najdalej. Różdżka uniosła się do góry, gotowa do ataku. Druga chroniła świecę. Wąż utkany z prawdziwego mroku miał unicestwić przeszkodę. Niemalże od razu zastosował się do ostrzegawczego nawołania Aurora, spuszczając wzrok, spoglądając w ziemię. Próbował zachować odległość, kontrolować sytuację. Gdy Zakonnik odezwał się po raz kolejny, kiwnął głową i rzucił głośno: - I spróbować go unieruchomić... Jest za duży. - dodał, okręcając się w lewy bok i nie unosząc wzroku. Mimo pozbawienia istotnego zmysłu, cienisty stwor mógł pozostawać niebezpieczny. Rozdrażniony, rozwścieczony mógł nie panować nad swoimi ruchami, zagradzając im drogę, dewastując naruszony dziedziniec. Domyślał się po jakie zaklęcie może sięgnąć Weasley. Oślepiające skutki mogły dotknąć nawet jego, dlatego na krótką chwilę obrócił się plecami do rozgrywanej akcji i dla pewności zasłonił oczy oraz świecę. Inkantacja wybrzmiała na zagrożonej powierzchni. Odczekał ciężkie, przemijające sekundy i zrobił kilka kroków w bok, aby powoli zbliżać się do łukowatych części zamku, które naświetliła Thalia. W między czasie, zaraz po tym jak Brendan wyrzucił, kolejną, tym razem ognistą inkantację, sięgnął po znane: - Orcumiano - rzucone i wycelowane pod tylną część węża, końcówkę jego ogona, aby dodatkowo zatopić go w głębokiej ziemi. Zaraz potem wytężył wzrok, rozejrzał się ponownie, chcąc wyłapać najwłaściwszą drogę dostania się do wnętrza zamku. Ponownie przybliżył się do kamiennych murów. Nie dowierzał sytuacji, w której się znaleźli. Nie sądził, że problem, z którym przyszło im się mierzyć, nabrał tak zaawansowanego stadium. Byli w samym środku niepoznane i nieznanego piekła.
| rzucam na spostrzegawczość, aby dostrzec wejście/najlepszą drogę do wejścia do zamku
My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself
Vincent Rineheart
Zawód : łamacz klątw, zielarz, dostawca roślinnych ingrediencji, rebeliant
Wiek : 32
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Za czyim słowem podążył tak czule, że się odważył na tę
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
OPCM : 30
UROKI : 31 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
The member 'Vincent Rineheart' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 50
--------------------------------
#2 'k100' : 43
#1 'k100' : 50
--------------------------------
#2 'k100' : 43
Jej myśli odruchowo powędrowały do wszystkich wraków statków, które widziała podczas podróży. Równie ponura atmosfera przytłaczała otoczenie i pewne obawy co do rozwiązania sytuacji również. Smętnie spojrzała na różdżkę, która mimo udanego zaklęcia nawet nie wydawała się rzucać żadnego światła, tak jakby mrok chciwie wyciągał ręce po wszystkie rzeczy które jeszcze do niego nie należały. Nie wiedziała, czy to sama atmosfera ruin, czy szepty, które nieustanie krążyły dookoła, ale wydawało się, jakby wszystko niekoniecznie musiało z nimi walczyć – ale po prostu chciało, żeby zrezygnowali. Tyle wystarczyło aby wszystko mogło ich pochłonąć, a potem pochłonąć całą resztę.
Dotknęła ostrożnie pióra, które trzymała w swojej kieszeni, czując jego ciepło przez osuszone już ubranie. Musiała wierzyć, jeżeli nie w siebie, to przynajmniej w innych. Drżenie zaniepokoiło ją; odruchowo stanęła nieco niżej na nogach, jakby miała przygotować się do uskoczenia przed czymś, ale kiedy ustało, rzuciła tylko ostrzegawcze spojrzenie pozostałym zanim nie wróciła do rozglądania się za wejściem.
- Widzę dwa miejsca, ale nie wiem, gdzie prowadzą – rzuciła w stronę pozostałych, od razu ściszając głos. Nie chciała krzyczeć, mimo wszystko, ale też sam nastrój sprawiał, że człowiek odruchowo pilnował tego, jak mówi. Wiedziała też, że nie powinna sama zapuszczać się dalej, więc skoro zdecydowali się zapalić świece, póki co priorytety wydawały się nieco inne niż zerkanie na drogę dalej.
Nadzieja, która przyszła wraz ze światłem pokrzepiła ją chociaż na chwilę. Była jak uścisk dłoni osoby, która ją kochała i jak delikatna dłoń na głowie kiedy próbowała odetchnąć przy kimś bliskim. Nie był to jednak koniec – drżenie powróciło aby eksplodować, sprawiając, że odleciała do tyłu, nie mając pojęcia jak skończyła na plecach, ale wiedząc, że powietrze na pewno uciekło na chwilę z jej płuc. Poczucie mrowienia rozbiegło się po innych fragmentach ciała i kiedy próbowała się podnieść, poczuła jak niemal odruchowo jej ciało zatacza się w dół.
Niemal podniosła oczy na stworzenie, ale uprzedzenie od Brendana przyszło w porę. Skupiła się na wijącym cielsku, upewniając się, że dalej ściska w dłoni świecę którą przed chwilą zapaliła. Podniosła się, odsuwając się za Vincentem, a chociaż wzrok skupiła na ziemi, nie odwróciła się zupełnie plecami, unikając jedynie spoglądania na pozostałych.
- Fortuno – skierowała na siebie różdżkę, chcąc szybko podnieść swoje siły aby móc szybko wraz z pozostałymi ewakuować się z sytuacji. Wycelowała jeszcze różdżkę w stronę stworzenia, celując tuż pod cienistym wężem. Nie chciała trafić Brendana, chociaż szansa, że zaklęcie niekoniecznie się uda również była spora.
- Duna.
1. Fortuno
2. Duna
Dotknęła ostrożnie pióra, które trzymała w swojej kieszeni, czując jego ciepło przez osuszone już ubranie. Musiała wierzyć, jeżeli nie w siebie, to przynajmniej w innych. Drżenie zaniepokoiło ją; odruchowo stanęła nieco niżej na nogach, jakby miała przygotować się do uskoczenia przed czymś, ale kiedy ustało, rzuciła tylko ostrzegawcze spojrzenie pozostałym zanim nie wróciła do rozglądania się za wejściem.
- Widzę dwa miejsca, ale nie wiem, gdzie prowadzą – rzuciła w stronę pozostałych, od razu ściszając głos. Nie chciała krzyczeć, mimo wszystko, ale też sam nastrój sprawiał, że człowiek odruchowo pilnował tego, jak mówi. Wiedziała też, że nie powinna sama zapuszczać się dalej, więc skoro zdecydowali się zapalić świece, póki co priorytety wydawały się nieco inne niż zerkanie na drogę dalej.
Nadzieja, która przyszła wraz ze światłem pokrzepiła ją chociaż na chwilę. Była jak uścisk dłoni osoby, która ją kochała i jak delikatna dłoń na głowie kiedy próbowała odetchnąć przy kimś bliskim. Nie był to jednak koniec – drżenie powróciło aby eksplodować, sprawiając, że odleciała do tyłu, nie mając pojęcia jak skończyła na plecach, ale wiedząc, że powietrze na pewno uciekło na chwilę z jej płuc. Poczucie mrowienia rozbiegło się po innych fragmentach ciała i kiedy próbowała się podnieść, poczuła jak niemal odruchowo jej ciało zatacza się w dół.
Niemal podniosła oczy na stworzenie, ale uprzedzenie od Brendana przyszło w porę. Skupiła się na wijącym cielsku, upewniając się, że dalej ściska w dłoni świecę którą przed chwilą zapaliła. Podniosła się, odsuwając się za Vincentem, a chociaż wzrok skupiła na ziemi, nie odwróciła się zupełnie plecami, unikając jedynie spoglądania na pozostałych.
- Fortuno – skierowała na siebie różdżkę, chcąc szybko podnieść swoje siły aby móc szybko wraz z pozostałymi ewakuować się z sytuacji. Wycelowała jeszcze różdżkę w stronę stworzenia, celując tuż pod cienistym wężem. Nie chciała trafić Brendana, chociaż szansa, że zaklęcie niekoniecznie się uda również była spora.
- Duna.
1. Fortuno
2. Duna
So heed the words from sailors old
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'Thalia Wellers' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 23
--------------------------------
#2 'k100' : 41
#1 'k100' : 23
--------------------------------
#2 'k100' : 41
Brendan rozpoznał zagrożenie w ostatniej chwili, w samą porę ostrzegając również pozostałych Zakonników. Istota, która pojawiła się przed nimi, zdawała się zrodzona z najplugawszego mroku; nawet znajdując się w pewnej odległości, wyczuwali bijącą od bazyliszka magię, czarną, lepką – Vincentowi przywodzącą na myśl najpaskudniejsze z klątw, Thalii – gnijące ciała setek topielców wypełniających wraki zatopionych statków. Brendan widział w niej to, czym była; to, z czym mierzył się przez całą karierę aurora, ale zwielokrotnione, potężniejsze; złe do cna. Wiedziony instynktem, a może doświadczeniem, sięgnął po skomplikowaną inkantację, niemal od razu czując, jak jego różdżka drży od nienaturalnie silnej magii; silniejszej, niż mógłby przypuszczać. Na parę sekund wszystko wokół niego ucichło; przestał słyszeć dźwięk pękających murów i okrzyki towarzyszy, otoczyła go absolutna cisza – w której dostrzegł gęstniejącą ciemność. Z jednego z łukowatych przejść wynurzyły się dwa czarniejsze od nocy jelenie, tak chude, że wyglądały, jakby ich kości oblekała wyłącznie skóra. W ich oczodołach lśniły dwie pary jasnych niczym gwiazdy oczu, które jednak nie skierowały się ku Brendanowi, zamiast tego na cel obierając sobie Vincenta. Tyle Zakonnik zdążył dojrzeć, zanim koniec jego różdżki rozbłysnął jasnym, oślepiającym światłem – które rozpierzchło się dookoła, w ośmiu kierunkach, na moment zalewając cały dziedziniec blaskiem. W nagłej jasności zniknęło wszystko: studnia, zawieszone w powietrzu duchy, nawet wąż; w tym samym momencie przestrzeń przecięło przeraźliwe, ogłuszające wycie.
Oko, które pojawiło się chwilę później, pozwoliło Brendanowi na rozeznanie się w polu walki mimo zaciśniętych powiek. Gdy już zbladło przywołane przez niego światło, mógł dostrzec, że bazyliszek się wycofał – ale nie zniknął, jego czerwone ślepia wciąż płonęły straszliwym blaskiem, choć nie wiadomo było, czy bestia cokolwiek widziała. Kłębiące się w studni światło gęstniało, karmiony światłem świec blask zajmował coraz więcej czarnej powierzchni, pochłaniając ją z każdą chwilą – ale mrok nie miał zamiaru odpuścić. Ognista kula trafiła węża w bok, czarne łuski zapłonęły na moment, istota znów zaskrzeczała wściekle; jeszcze bardziej rozjuszona, rozdrażniona, otworzyła szeroko paszczę, obnażając czarne, lśniące kły – a potem zaatakowała ponownie, rzucając się w stronę Brendana, a dokładniej: ku jego prawemu ramieniu, i ku płonącej świecy. Zatrzymać spróbował ją Vincent, przywołana przez niego magia zatrzęsla ziemią, sprawiając, że ziemia pod sunącym po dziedzińcu wężem się zapadła, tworząc głęboki dół – ten jednak nie stanowił przeszkody dla utkanego z cienia stworzenia. Bazyliszek przeskoczył ponad wyrwą, a uwagę Rinehearta zwróciło coś innego. Spoglądając ku wskazanemu przez Thalię przejściu, zobaczył, że jest zagrodzone przez dwa czarne jelenie – te same, które wynurzyły się stamtąd po zaklęciu Brendana. Bestie spojrzały prosto w niego, obniżyły rogate łby – i zaatakowały jeden po drugim, mknąc ku klątwołamaczowi we wściekłej szarży. Węża spróbowała unieruchomić też Thalia, ale gdy tylko uniosła różdżkę, poczuła, jak coś oplata się wokół jej kostek i łydek; gwałtowne szarpnięcie zniweczyło zarówno próbę dodania sobie hartu ducha, jak i przemiany podłoża w ruchome piaski. Wynurzające się spod ziemi macki uchwyciły ją i pociągnęły do tyłu, w stronę drugiego z łukowatych przejść. Thalia upadła na plecy, w jednej dłoni wciąż ściskając świecę – której płomień zakołysał się jednak niebezpiecznie – a w drugiej różdżkę. Kątem oka była w stanie jeszcze dostrzec blask wylewający się ze studni, ale cienie lada moment miały wyciągnąć ją z dziedzińca, prosto w gęstniejącą w korytarzu ciemność.
Termin na odpis mija 12 listopada 20:00. W tej turze możecie wykonać maksymalnie trzy akcje i napisać dowolną (rozsądną) ilość postów.
Działające zaklęcia:
Vincent - fortuno 3/3 tury
Oculus (Brendan) - 1/3 tury
Żywotność:
Vincent - 158/228 (10 - podtopienie, 50 - tłuczone, 10 - poparzenia)(-5) (3/3 tury)
Brendan - 335/375 (30 - tłuczone, 10 - poparzenia)
Thalia - 181/241 (40 - tłuczone, 10 - wychłodzenie, 10 - poparzenia) (-10)
Energia magiczna:
Vincent - 39/50
Brendan - 27/50
Thalia - 42/50
Oko, które pojawiło się chwilę później, pozwoliło Brendanowi na rozeznanie się w polu walki mimo zaciśniętych powiek. Gdy już zbladło przywołane przez niego światło, mógł dostrzec, że bazyliszek się wycofał – ale nie zniknął, jego czerwone ślepia wciąż płonęły straszliwym blaskiem, choć nie wiadomo było, czy bestia cokolwiek widziała. Kłębiące się w studni światło gęstniało, karmiony światłem świec blask zajmował coraz więcej czarnej powierzchni, pochłaniając ją z każdą chwilą – ale mrok nie miał zamiaru odpuścić. Ognista kula trafiła węża w bok, czarne łuski zapłonęły na moment, istota znów zaskrzeczała wściekle; jeszcze bardziej rozjuszona, rozdrażniona, otworzyła szeroko paszczę, obnażając czarne, lśniące kły – a potem zaatakowała ponownie, rzucając się w stronę Brendana, a dokładniej: ku jego prawemu ramieniu, i ku płonącej świecy. Zatrzymać spróbował ją Vincent, przywołana przez niego magia zatrzęsla ziemią, sprawiając, że ziemia pod sunącym po dziedzińcu wężem się zapadła, tworząc głęboki dół – ten jednak nie stanowił przeszkody dla utkanego z cienia stworzenia. Bazyliszek przeskoczył ponad wyrwą, a uwagę Rinehearta zwróciło coś innego. Spoglądając ku wskazanemu przez Thalię przejściu, zobaczył, że jest zagrodzone przez dwa czarne jelenie – te same, które wynurzyły się stamtąd po zaklęciu Brendana. Bestie spojrzały prosto w niego, obniżyły rogate łby – i zaatakowały jeden po drugim, mknąc ku klątwołamaczowi we wściekłej szarży. Węża spróbowała unieruchomić też Thalia, ale gdy tylko uniosła różdżkę, poczuła, jak coś oplata się wokół jej kostek i łydek; gwałtowne szarpnięcie zniweczyło zarówno próbę dodania sobie hartu ducha, jak i przemiany podłoża w ruchome piaski. Wynurzające się spod ziemi macki uchwyciły ją i pociągnęły do tyłu, w stronę drugiego z łukowatych przejść. Thalia upadła na plecy, w jednej dłoni wciąż ściskając świecę – której płomień zakołysał się jednak niebezpiecznie – a w drugiej różdżkę. Kątem oka była w stanie jeszcze dostrzec blask wylewający się ze studni, ale cienie lada moment miały wyciągnąć ją z dziedzińca, prosto w gęstniejącą w korytarzu ciemność.
Działające zaklęcia:
Vincent - fortuno 3/3 tury
Oculus (Brendan) - 1/3 tury
Żywotność:
Vincent - 158/228 (10 - podtopienie, 50 - tłuczone, 10 - poparzenia)
Brendan - 335/375 (30 - tłuczone, 10 - poparzenia)
Thalia - 181/241 (40 - tłuczone, 10 - wychłodzenie, 10 - poparzenia) (-10)
Energia magiczna:
Vincent - 39/50
Brendan - 27/50
Thalia - 42/50
Jelenie, które wyłoniły się z mroku, były upiorne. Błyszczące jak gwiazdy oczy odznaczały się na tle wychudzonych ciał, podkreślając tylko upiorność miejsca, w którym się znaleźli: to zło, zło zrodziło te istoty, zło rodziło tutaj mroczny cień. Energia bijąca od studni, bazyliszek straszliwszy jeszcze niż żywy, podjudzony magią cień rodził więcej zła: nie mogli temu ulec. Nie mogli pozwolić się wystraszyć. Nie mogli pozwolić się pokonać, ugiąć się przed zawodzącym wyciem. Stracił wzrok, lecz magia pozwoliła mu widzieć: potwora nic nie było w stanie powstrzymać. Potwór chciał dopaść świecę: a to znaczyło, że osiągała właściwy efekt. Wąż zwalił się prosto na niego, instynktownie cofnął ramie, pod którym ściskał świecę - występując w przód z różdżką przygotowaną w obronnym geście. Nie chciał przywoływać zaklęcia tarczy, nie wobec tego mroku i nie, gdy dostrzegał, jak wcześniejsza jasność tłamsiła mrok. I choć wobec ciemności wydawało się to szczególnie trudne, usiłował sięgnąć myślami do myśli najczystszych i najmocniej naznaczonych szczęściem: czy po tym, co przeszedł, wciąż to potrafił?
Próbował przywołać w pamięci brzmienie pieśni feniksa. Próbował przywołać smak gorzkiej herbaty serwowanej przez Bathildę Bagshot, ten sam, który dał mu siłę, z jaką oddał się tej walce cały. Próbował przypomnieć sobie światło, jakie ukoiło chaotyczną magię tamtego dnia, światło tak jasne i tak dobre, że miało moc stworzyć bezpieczną Oazę. Tamtą energię usiłował poczuć, tamtą dobroć chciał sprowadzić, w obronie przywołując zaklęcie:
- Expecto patronum! - zawołał głośno, zawołał z mocą. Jasność pośród mroku, dobroć pośród zła, światło w zbyt długą noc. Towarzyszący mu niedźwiedź miał ochronić go przed cieniem - pewien, że tylko światło świec mogło przegnać zły cień z większą mocą, niż patronus. Niezależnie od wszystkiego, musiał chronić świecę: kolejne zaklęcie wypowiedział ledwie moment później, celując - przy pomocy lewitującego opodal oculusa - w oko bestii: - Ignitio! - Ogień pożerał cień, ogień dawał światło, rozmawiali o tym. Musieli unieszkodliwić potwora, czy to on odpowiadał za stan wyspy? Nie mogli z nim walczyć na ślepo - musieli pozbyć się oczu. Przesunął ramię tak, by świeca znalazła się miedzy piersią a protezą, przywołując w myślach zakłęcie trwałego przylepca - które miało zastąpić mu dłoń i przytwierdzić światło do dłoni. Musiał je zachować, musiał go strzec. Musiał mieć je przy sobie, potrzebował drugiej ręki.
wykorzystuję umkę i rzucam patronusa zamiast protego
kostka na ignitio jest tutaj, rzucam na patronusa i przylepca
Próbował przywołać w pamięci brzmienie pieśni feniksa. Próbował przywołać smak gorzkiej herbaty serwowanej przez Bathildę Bagshot, ten sam, który dał mu siłę, z jaką oddał się tej walce cały. Próbował przypomnieć sobie światło, jakie ukoiło chaotyczną magię tamtego dnia, światło tak jasne i tak dobre, że miało moc stworzyć bezpieczną Oazę. Tamtą energię usiłował poczuć, tamtą dobroć chciał sprowadzić, w obronie przywołując zaklęcie:
- Expecto patronum! - zawołał głośno, zawołał z mocą. Jasność pośród mroku, dobroć pośród zła, światło w zbyt długą noc. Towarzyszący mu niedźwiedź miał ochronić go przed cieniem - pewien, że tylko światło świec mogło przegnać zły cień z większą mocą, niż patronus. Niezależnie od wszystkiego, musiał chronić świecę: kolejne zaklęcie wypowiedział ledwie moment później, celując - przy pomocy lewitującego opodal oculusa - w oko bestii: - Ignitio! - Ogień pożerał cień, ogień dawał światło, rozmawiali o tym. Musieli unieszkodliwić potwora, czy to on odpowiadał za stan wyspy? Nie mogli z nim walczyć na ślepo - musieli pozbyć się oczu. Przesunął ramię tak, by świeca znalazła się miedzy piersią a protezą, przywołując w myślach zakłęcie trwałego przylepca - które miało zastąpić mu dłoń i przytwierdzić światło do dłoni. Musiał je zachować, musiał go strzec. Musiał mieć je przy sobie, potrzebował drugiej ręki.
wykorzystuję umkę i rzucam patronusa zamiast protego
kostka na ignitio jest tutaj, rzucam na patronusa i przylepca
we penetrated deeper and deeper into the heart of darkness
Brendan Weasley
Zawód : auror, szkoleniowiec
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
don't you ever tame your demons, always keep them on a leash
OPCM : 30 +8
UROKI : 25
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 30 +3
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'Brendan Weasley' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 28
--------------------------------
#2 'k100' : 41
#1 'k100' : 28
--------------------------------
#2 'k100' : 41
Strona 24 z 25 • 1 ... 13 ... 23, 24, 25
Wyspa Rzeźb
Szybka odpowiedź