Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Derbyshire
Niebieski las
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Niebieski las
Niebieski las jest stosunkowo niewielkim, lecz wyjątkowo malowniczym zakątkiem ulokowanym gdzieś na południu Anglii. Wiosną jego dno porastają tysiące niebieskich dzwonków, skąd też wzięła się potoczna nazwa tego lasu. Miejsce to jest bardzo ciche i rzadko uczęszczane, wydaje się idealną lokacją dla artystów poszukujących inspiracji i spokoju, jednakże nie tylko artystyczne dusze znajdą tutaj coś dla siebie – w lesie, oprócz wszechobecnych dzwonków, można znaleźć także inne rośliny, w tym również zioła przydatne do warzenia eliksirów. Z tego powodu miejsce często przyciąga alchemików i zielarzy, którzy odwiedzają las poszukując ingrediencji. Najlepszą porą na zbiory jest wiosna i lato, lecz i w inne pory roku można znaleźć tutaj coś interesującego lub przynajmniej spędzić miły dzień na łonie natury.
Obawiał się tego przedsięwzięcia, a przeczucie drzemiące w jego trzewiach wydawało się przypominać mu, że mogło to wszystko być tragiczne w skutkach. Błękit morza dzwoneczków, pokrywać miał karmin… złowroga wróżba. Pomimo tego, ufał Alexowi, powierzył mu swoje życie już dawno i chciał mu pomagać, być przy nim jak przy bracie, którego nigdy nie miał. Nawet jeśli mieli swoje wzloty i upadki, to stanowili zgrany duet. Natomiast Keata poznał stosunkowo niedawno, kojarzyli się całkiem dobrze z wesela, ale przede wszystkim wydawał mu się porządnym mężczyzną i godnym zaufania człowiekiem. Karty też dobrze go opisywały, więc nawet ucieszył się, słysząc, że to właśnie Burroughs uda się razem z nim i Lexem do Derbyshire.
Drżącymi z zimna dłońmi ubierał skarpety, a pasek usilnie stawiał opór przed zapięciem. Zdecydowanie częściej powinien podkładać do kominka, lecz przecież wstawanie w środku nocy, było okropnym rytuałem, aż tęsknił przez to za teatrem w Paryżu. Cały poranek był rozerwany między ułudą myśli a rzeczywistością, przez co niemal zapomniał różdżki, która oczekiwała w końcu na swój debiut tego dnia. Pochwycił ją i zgarnął wszystko inne, czego potrzebował, a kilka chwil później był już przy Alexie i Keatonie, absolutnie gotowy, aby powierzyć im siebie, swoją różdżkę i wszystko, co ze sobą zabrał – wskazał im, gdzie co trzymał, jak zestresowany uczeń, któremu pani profesor postanowiła zrewidować zawartość kieszeni.
Nigdy nie był najodważniejszy, ani nie rzucał się w ferwor walki, raczej starał się trzymać z tyłu lub obok, szczególnie przy Lexie. Czuł się przy nim bezpieczniej, przecież spędzili ze sobą tyle lat w szkole! Choć każdy z nich miał własne doświadczenia i zmieniał się na przestrzeni lat, tak Julien nigdy nie zmienił swego podejścia do najlepszego przyjaciela. Poinstruowany dokładnie, na co mógł sobie pozwolić, wolał się trzymać tych ram. Możliwe, że było to tchórzostwo, a może zwykły zdrowy rozsądek oraz poprawnie działający instynkt samozachowawczy? Mógł walczyć o swoje zdanie, oczywiście, jednak po co? Niewiele wiedział o tym wszystkim, zaledwie to, co zostało mu przekazane przez Gwardzistę i to, co sam zdołał ujrzeć darem lub wyczytać z kart. Nie uważał się za osobę kompetentną do wyrażania opinii względem taktyki, mógł zaledwie oferować swoje pomysły i rozwiązania, wiedząc, że i tak ostateczny głos przypadnie Alexowi, i będzie to głos rozsądku. Chyba że trzecie oko wchodziło w grę, lecz wówczas nie było złudzeń, że był to kaprys młodzika, a najprawdziwszy sygnał, że coś należało zmienić.
Obleczony ciemną peleryną o barwie dojrzałej śliwki, naciągnął mocniej kaptur, sugerując się wyglądem reszty panów. Lecz czerwonego szalika od Botta nie mógł sobie podarować, zbyt się do niego przyzwyczaił, więc opatulił go mocniej wokół szyi, gdy byli już na miotłach. Lot nie trwał długo, a narastający stres, zdawał się wzdrygać ciałem chuderlawego jasnowidza i gdyby nie obecność Farleya, to najpewniej dawno wpadły już w jakiś delikatny rodzaj histerii. Oddał Keatowi miotłę do torby i trzymając się blisko przyjaciół, wyciągnął różdżkę, bacznie rozglądając się po mijanych ostępach.
| Ekwipunek wysłany na konto MG
Drżącymi z zimna dłońmi ubierał skarpety, a pasek usilnie stawiał opór przed zapięciem. Zdecydowanie częściej powinien podkładać do kominka, lecz przecież wstawanie w środku nocy, było okropnym rytuałem, aż tęsknił przez to za teatrem w Paryżu. Cały poranek był rozerwany między ułudą myśli a rzeczywistością, przez co niemal zapomniał różdżki, która oczekiwała w końcu na swój debiut tego dnia. Pochwycił ją i zgarnął wszystko inne, czego potrzebował, a kilka chwil później był już przy Alexie i Keatonie, absolutnie gotowy, aby powierzyć im siebie, swoją różdżkę i wszystko, co ze sobą zabrał – wskazał im, gdzie co trzymał, jak zestresowany uczeń, któremu pani profesor postanowiła zrewidować zawartość kieszeni.
Nigdy nie był najodważniejszy, ani nie rzucał się w ferwor walki, raczej starał się trzymać z tyłu lub obok, szczególnie przy Lexie. Czuł się przy nim bezpieczniej, przecież spędzili ze sobą tyle lat w szkole! Choć każdy z nich miał własne doświadczenia i zmieniał się na przestrzeni lat, tak Julien nigdy nie zmienił swego podejścia do najlepszego przyjaciela. Poinstruowany dokładnie, na co mógł sobie pozwolić, wolał się trzymać tych ram. Możliwe, że było to tchórzostwo, a może zwykły zdrowy rozsądek oraz poprawnie działający instynkt samozachowawczy? Mógł walczyć o swoje zdanie, oczywiście, jednak po co? Niewiele wiedział o tym wszystkim, zaledwie to, co zostało mu przekazane przez Gwardzistę i to, co sam zdołał ujrzeć darem lub wyczytać z kart. Nie uważał się za osobę kompetentną do wyrażania opinii względem taktyki, mógł zaledwie oferować swoje pomysły i rozwiązania, wiedząc, że i tak ostateczny głos przypadnie Alexowi, i będzie to głos rozsądku. Chyba że trzecie oko wchodziło w grę, lecz wówczas nie było złudzeń, że był to kaprys młodzika, a najprawdziwszy sygnał, że coś należało zmienić.
Obleczony ciemną peleryną o barwie dojrzałej śliwki, naciągnął mocniej kaptur, sugerując się wyglądem reszty panów. Lecz czerwonego szalika od Botta nie mógł sobie podarować, zbyt się do niego przyzwyczaił, więc opatulił go mocniej wokół szyi, gdy byli już na miotłach. Lot nie trwał długo, a narastający stres, zdawał się wzdrygać ciałem chuderlawego jasnowidza i gdyby nie obecność Farleya, to najpewniej dawno wpadły już w jakiś delikatny rodzaj histerii. Oddał Keatowi miotłę do torby i trzymając się blisko przyjaciół, wyciągnął różdżkę, bacznie rozglądając się po mijanych ostępach.
| Ekwipunek wysłany na konto MG
A on biegł wybrzeżami coraz innych światów. Odczłowieczając duszę i oddech wśród kwiatów
Alexander wiedział, że mógł liczyć na wielu ludzi, lecz nie zawsze wiązało się to z całkowitym komfortem zrzucania komuś na barki potencjalnego ryzyka śmierci. Nie, nic nie było w tym w porządku i zawsze, zawsze w takich chwilach musiał odciąć się od przyjacielskiego sumienia. Wiedział, że sprawa dla której walczył – walczyli – była ogromnej wagi i musieli dołożyć wszelkich starać, aby doprowadzić ją do pomyślnego końca. Nawet wtedy gdy jego przyjaciele gotowi byli skoczyć za Farleyem w ogień, co poniekąd właśnie się działo.
Mógłby usprawiedliwiać wszystko tym, że Julien sam przecież zdecydował się przybyć do Anglii – mógłby, gdyby nie fakt, że Francuz zrobił to dla niego. Czasem zdarzało się Alexandrowi pomyśleć, że bez przyjaciół byłoby mu łatwiej i trudniej zarazem: mimo wszystko był jednak wdzięczny, że miał de Lapina tak blisko.
Farley ostatni raz spojrzał na Idę, uśmiechając się do niej pokrzepiająco, z pewnością siebie. Wiedział, że mimo tego jak dzielną twarz przyoblekał na swoje oblicze, tak ona zawsze, zawsze będzie się martwić. Jakby próbując jej przypomnieć, że przecież nie pierwszy raz wychodził w teren i że potrafił się do tego przygotować, poprawił nakładkę na pas z eliksirami i obrócił w palcach różdżkę, po czym prędko, krótko ucałował ją przed opuszczeniem domu raz jeszcze. Wiedział, że będzie na niego czekać. Zawsze czekała.
Widząc bu czarodziejów Alexander skinął im głową, zatrzymując się tuż obok.
– To zwykły rekonesans, ale nie powinniśmy zakładać, że nie spotkają nas żadne przygody. Dlatego różdżki w pogotowiu i trzymamy się blisko – Farley zerknął na Juliena, zarówno jak na tego, kto poniekąd poruszył w tym przypadku całe towarzystwo, ale także z niemym pytaniem. Jeszcze nie było za późno żeby się wycofać: widząc jednak determinację Francuza, nawet jeśli znajdowała się w towarzystwie wyraźnego podenerwowania nie pytał już o nic więcej. Spojrzał następnie na Keatona, z którym co prawda nie miał jeszcze okazji walczyć – i może dziś też im nie przyjdzie – ale którego wielce szanował za jego wkład w działania i życie organizacji, i którego również darzył sympatią. Burroughs miał łeb na karku i, zdawałoby się, naturalny talent do przetrwania. Wiedział, że mógł z nimi iść dosłownie wszędzie. Z uwagą przyjrzał się zawartości kieszeni Juliena, samemu pokazując kompanom, gdzie trzymał jedną rzecz, która w razie problemów mogła im pomóc ujść z życiem. Kiedy nie pozostało już między nimi więcej do ustalenia, ruszyli.
Do Derbyshire dotarli na miotłach, a po wylądowaniu oddali je Keatonowi do zaczarowanej torby. Farley, ubrany jak zwykle cały na czarno, poprawił kaptur na głowie i zaczął prowadzić Juliena i Keatona, choć tak właściwie to Burroughs bardziej nadawał kierunek, lepiej obeznany z tutejszymi terenami. I w pewnej chwili, niestety, trójka zakapturzonych mężczyzn natknęła się na towarzystwo.
| Dzień dobry paniom, ekwipunek wysłany na konto MG
Mógłby usprawiedliwiać wszystko tym, że Julien sam przecież zdecydował się przybyć do Anglii – mógłby, gdyby nie fakt, że Francuz zrobił to dla niego. Czasem zdarzało się Alexandrowi pomyśleć, że bez przyjaciół byłoby mu łatwiej i trudniej zarazem: mimo wszystko był jednak wdzięczny, że miał de Lapina tak blisko.
Farley ostatni raz spojrzał na Idę, uśmiechając się do niej pokrzepiająco, z pewnością siebie. Wiedział, że mimo tego jak dzielną twarz przyoblekał na swoje oblicze, tak ona zawsze, zawsze będzie się martwić. Jakby próbując jej przypomnieć, że przecież nie pierwszy raz wychodził w teren i że potrafił się do tego przygotować, poprawił nakładkę na pas z eliksirami i obrócił w palcach różdżkę, po czym prędko, krótko ucałował ją przed opuszczeniem domu raz jeszcze. Wiedział, że będzie na niego czekać. Zawsze czekała.
Widząc bu czarodziejów Alexander skinął im głową, zatrzymując się tuż obok.
– To zwykły rekonesans, ale nie powinniśmy zakładać, że nie spotkają nas żadne przygody. Dlatego różdżki w pogotowiu i trzymamy się blisko – Farley zerknął na Juliena, zarówno jak na tego, kto poniekąd poruszył w tym przypadku całe towarzystwo, ale także z niemym pytaniem. Jeszcze nie było za późno żeby się wycofać: widząc jednak determinację Francuza, nawet jeśli znajdowała się w towarzystwie wyraźnego podenerwowania nie pytał już o nic więcej. Spojrzał następnie na Keatona, z którym co prawda nie miał jeszcze okazji walczyć – i może dziś też im nie przyjdzie – ale którego wielce szanował za jego wkład w działania i życie organizacji, i którego również darzył sympatią. Burroughs miał łeb na karku i, zdawałoby się, naturalny talent do przetrwania. Wiedział, że mógł z nimi iść dosłownie wszędzie. Z uwagą przyjrzał się zawartości kieszeni Juliena, samemu pokazując kompanom, gdzie trzymał jedną rzecz, która w razie problemów mogła im pomóc ujść z życiem. Kiedy nie pozostało już między nimi więcej do ustalenia, ruszyli.
Do Derbyshire dotarli na miotłach, a po wylądowaniu oddali je Keatonowi do zaczarowanej torby. Farley, ubrany jak zwykle cały na czarno, poprawił kaptur na głowie i zaczął prowadzić Juliena i Keatona, choć tak właściwie to Burroughs bardziej nadawał kierunek, lepiej obeznany z tutejszymi terenami. I w pewnej chwili, niestety, trójka zakapturzonych mężczyzn natknęła się na towarzystwo.
| Dzień dobry paniom, ekwipunek wysłany na konto MG
Pojedynek trzech wiedźm był niezwykle krótki. Zaledwie dwie klątwy padły z ust Śmierciożerczyni, a zielarki zbierające dzwoneczki porastające tę część lasu padły nieprzytomne: jedna cała czerwona, wręcz płonąca z gorąca targającego jej wnętrzności, druga przecięta niewidzialnym ostrzem na wskroś. Mimo to obie nadal żyły. Tyle Sigrun była w stanie wywnioskować, choć zdawała sobie sprawę, że ich godziny były policzone, a do wyzionięcia ducha pozostało niewiele czasu. Spod obu pokonanych czarownic wypływały z wolna powiększające się kałuże krwi, barwiąc niebieską, miejscami zasuszoną i fioletoworóżową, na czerwono. Towarzyszące jej Elvira oraz Tatiana, stojąc nieco z tyłu, czekały w gotowości spełnić wydane rozkazy.
Trójka młodzieńców, prowadzona przez Alexandra, podążała ścieżką pokrytą przeróżnymi odcieniami różu oraz fioletu, które zdawały się wytyczać ścieżkę niebieskiego lasu. Patrol, którego się podjęli miał być spokojny. Zawsze tak było – kilka godzin marszu, rozpoznanie terenu, wybranie odpowiednich punktów obserwacyjnych, rozmieszczenie pułapek, zidentyfikowanie wrogów. Wszystko to miało szansę zostać wykonane, lecz trójce czarodziejów nie dane było dokonać tego wszystkiego. Linia drzew rozrzedzała się nieznacznie, stwarzając miejsce dla polany w niebieskich odcieniach przechodzących w róż oraz fiolet. Leżący opodal konar pokrywały uprzątnięte liście. Ktoś tutaj był. I to całkiem niedawno, najdalej w ostatnim tygodniu. Keat, biorący udział w rekonesansie, często bywający na terenach Derbyshire i samego Peak District, kojarzył to miejsce. Wiedział, że niedaleko na wschód znajdował się zbiornik wodny, a nieco dalej – jaskinia. Dla Juliena miejsce to było całkowicie obce.
| Mistrz Gry, Zachary, wita serdecznie.
Rycerze odpisują w tym temacie.
Zakonnicy odpisują w tym temacie.
Powyższe tematy są dostępne tylko dla osób biorących udział w pojedynku, także prośba o jak najszybsze zweryfikowanie, czy wszystkie dostępy działają poprawnie. Wasze posty będą przenoszone tutaj po zakończeniu każdej kolejki. Czas na odpis wynosi 24 godziny. Jest to także ostatnia szansa na zgłoszenie wszelkich nieścisłości odnośnie punktów żywotności oraz ekwipunku. Na wasze wiadomości prywatne została wysłana mapka z waszym dokładnym położeniem.
Data pojedynku została ustalona na 30 listopada 1957 zgodnie z postem otwierającym rozgrywkę. Jeśli data ma zostać zmieniona, grupy powinny porozumieć się między sobą i przekazać informację do Mistrza Gry przed upływem aktualnie trwającej kolejki.
Mistrz Gry prosi o przesłanie konsekwencji fabularnych, jeśli takowe istnieją, z udziału w wydarzeniach z minionego okresu fabularnego.
- Żywotność:
- Elvira 209/209
Sigrun 227/227
Tatiana 220/220
Alexander 220/220
Julien 210/210
Keat 250/250
Dobrowolne opuszczenie mapy (wyjście poza jej krawędź) jest jednoznaczne z opuszczeniem pojedynku.
Post edytowany 7.02.2021, 17:21 - zmiana daty pojedynku
Przyjrzawszy się zielarkom Sigrun stwierdziła, że jeszcze - niestety - żyją, lecz to nie potrwa zbyt długo. Ich piersi unosiły się nieznacznie, jeszcze oddychały, jednak jej zaklęcia... właściwie je zmasakrowały. Ziemia wokół dwóch obcych kobiet stawała się coraz czerwieńsza od krwi. Może to kwestia kilku minut, może kilkunastu, jeśli nie zostanie udzielona im pomoc medyczna. Uzdrowicielka była nieopodal, lecz to ostatnie co poleciłaby Elvirze. Stwierdziwszy, że nie musi marnować na zielarki czasu, bo i tak zaraz kopną w kalendarz, wróciła do Rycerek.
Multon wreszcie się czegoś nauczyła. Wiedziała, że musiała odnosić się do Rookwood z szacunkiem i słuchać jej poleceń, lecz jad w tonie głosu nie pozostawiał wątpliwości, że to blondynce nie w smak.
- Zabezpieczymy teren, ale to za chwilę. Trzeba się upewnić, że znajomi naszych nowych przyjaciółek nie kręcą się w pobliżu - zwróciła się do nich cicho. - Spróbuj sprawdzić, czy wszystko tu w porządku albo wzmocnij siebie lub koleżankę, na wszelki wypadek, Tati - wyrzekła, po czym spojrzała na Elvirę. - A ty zrób użytek z transmutacji, podobno znasz się na niej trochę - poleciła, po czym sama uniosła różdżkę i rozejrzała się uważnie wokół. Skupiła się na wypowiadanej inkantacji: - Homenum Revelio.
konsekwencje wysłane do MG na pw
Multon wreszcie się czegoś nauczyła. Wiedziała, że musiała odnosić się do Rookwood z szacunkiem i słuchać jej poleceń, lecz jad w tonie głosu nie pozostawiał wątpliwości, że to blondynce nie w smak.
- Zabezpieczymy teren, ale to za chwilę. Trzeba się upewnić, że znajomi naszych nowych przyjaciółek nie kręcą się w pobliżu - zwróciła się do nich cicho. - Spróbuj sprawdzić, czy wszystko tu w porządku albo wzmocnij siebie lub koleżankę, na wszelki wypadek, Tati - wyrzekła, po czym spojrzała na Elvirę. - A ty zrób użytek z transmutacji, podobno znasz się na niej trochę - poleciła, po czym sama uniosła różdżkę i rozejrzała się uważnie wokół. Skupiła się na wypowiadanej inkantacji: - Homenum Revelio.
konsekwencje wysłane do MG na pw
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Sigrun Rookwood' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 44
'k100' : 44
Ciała przy nogach Rookwood prędko straciły zainteresowanie Rosjanki; przez krótką chwilę patrzyła jeszcze jak błękitne dywany z kwiatów powoli barwi szkarłat, jak mknie między wysoką trawą a niebieskimi dzwoneczkami, ścieląc okolice ciemnoczerwoną poświatą. Przez myśl nawet przeszło jej kolejne, głupiutkie przeświadczenie o bezsensowności działań dwóch wiedźm; naprawdę tak obojętne było im własne życie? Może to starość wyzwalała w człowieku jakiś debilny okrzyk pozornego bohaterstwa?
Kiwnęła głową na słowa Sigrun, rozglądając się po okolicy; obcej, do tej pory nieodwiedzanej, gdzieś w urokliwych pastelach mieniących się na leśnej dróżce odczuwając cień niepokoju, gdy Rookwood wspomniała o towarzystwie. Może właśnie dlatego zielarki bez namysłu przystąpiły do walki? Pewne swego? Pewne towarzystwa swoich?
Mrużąc nieco powieki uniosła różdżkę ku górze; zerknęła jeszcze w kierunku Elviry, tylko na moment, nim nie wyszeptała cichego zaklęcia, strumień czaru kierując na samą siebie.
– Evanescentio.
Kiwnęła głową na słowa Sigrun, rozglądając się po okolicy; obcej, do tej pory nieodwiedzanej, gdzieś w urokliwych pastelach mieniących się na leśnej dróżce odczuwając cień niepokoju, gdy Rookwood wspomniała o towarzystwie. Może właśnie dlatego zielarki bez namysłu przystąpiły do walki? Pewne swego? Pewne towarzystwa swoich?
Mrużąc nieco powieki uniosła różdżkę ku górze; zerknęła jeszcze w kierunku Elviry, tylko na moment, nim nie wyszeptała cichego zaklęcia, strumień czaru kierując na samą siebie.
– Evanescentio.
Tatiana Dolohov
Zawód : emigrantka, pozowana dama
Wiek : lat 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
wanderess, one night stand
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
OPCM : 17
UROKI : 16 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +3
ZWINNOŚĆ : 7
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Tatiana Dolohov' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 76
'k100' : 76
Wykonywanie poleceń Sigrun nie było Elvirze w smak, zdawała sobie jednak sprawę, że jeżeli chce zaistnieć na tej wojnie, uzyskać szacunek i rozwinąć umiejętności, nie będzie miała innego wyjścia. Parę lat temu osobista uraza być może stanowiłaby dla niej granicę nie do przekroczenia, obecnie przeżyła zbyt wiele, miała za dużo lat i pewności siebie, by z tak błahych przyczyn odbierać sobie przywileje. Krew obficie wsiąkała w ziemię, a wzrok uzdrowicielki błądził po słabo unoszących się klatkach piersiowych z chłodem i obojętnością, jakie nie odpowiadały zawodowi medyka. Nie miała wątpliwości, że zbieraczki wkrótce umrą; wszystkie trzy mogłyby na to czekać jak sępy, lecz koniec końców byłoby to tylko marnotrawieniem czasu.
Uniosła głowę, oglądając się na Sigrun, podchwytując zdrobnienie z jakim zwróciła się do Tatiany. Relacja łącząca tę dwójkę była zastanawiająca, irytująca w narzuconej Elvirze niewiedzy. Skinęła głową do wiedźmy i znów oparła palce na rękojeści różdżki. Znała się na transmutacji trochę, lecz to nie był jeszcze moment na to, by po nią sięgać. Poszła śladami Rosjanki, kierując różdżkę na siebie. Czy przyjdzie im jeszcze walczyć, czy przejść do zastawiania pułapek, na każdą możliwość przydatna była sprawność.
- Immunitaris.
konsekwencje wysłane do MG
Uniosła głowę, oglądając się na Sigrun, podchwytując zdrobnienie z jakim zwróciła się do Tatiany. Relacja łącząca tę dwójkę była zastanawiająca, irytująca w narzuconej Elvirze niewiedzy. Skinęła głową do wiedźmy i znów oparła palce na rękojeści różdżki. Znała się na transmutacji trochę, lecz to nie był jeszcze moment na to, by po nią sięgać. Poszła śladami Rosjanki, kierując różdżkę na siebie. Czy przyjdzie im jeszcze walczyć, czy przejść do zastawiania pułapek, na każdą możliwość przydatna była sprawność.
- Immunitaris.
konsekwencje wysłane do MG
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
The member 'Elvira Multon' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 11
'k100' : 11
Las rozmywał się w sennych pastelach; miarowym krokiem podążał za Alexem, prześlizgując się spojrzeniem po miękkiej ściółce, po tym, co zarysowywało się w dali, pomiędzy otaczającymi ścieżkę drzewami. Do tej pory nie dostrzegł niczego niepokojącego, szli jednak w ciszy i pełnym skupieniu. Nawet na znanym mu terenie wiele mogło go zaskoczyć.
Wzrok zatrzymał na dłużej na powalonym konarze, uprzątnięte liście świadczyły o tym, że porządek przyrody dotknęła ręka człowieka. Być może ktoś zbierał jedynie cenne ingrediencje roślinne, które można było znaleźć w tym lesie, lecz instynktownie przystanął, wymieniając spojrzenie z dwójką Zakonników. Dłoń powędrowała w stronę twarzy, zawiązaną na szyi chustę naciągnął aż na sam nos, tak, że znad linii materiału widać było tylko czujne oczy.
- Kojarzę mniej więcej to miejsce, tam jest takie bajorko - wskazał ręką odpowiedni kierunek - a mniej więcej tu - tym razem gestem skierował ich wzrok w inną stronę - powinno się też znajdować wejście do jaskini - powiedział półgłosem, choć właściwie nie był pewien, czy ta wiedza może im się do czegokolwiek przydać. Należało iść dalej, ścieżką, lecz chciał najpierw upewnić się, czy w pobliżu zebranych liści nikogo nie ma. - Homenum Revelio - sięgnął po standardowe zaklęcie w celu rozeznania się w terenie, wznawiając marsz.
poproszę jedną kratkę w lewo
Wzrok zatrzymał na dłużej na powalonym konarze, uprzątnięte liście świadczyły o tym, że porządek przyrody dotknęła ręka człowieka. Być może ktoś zbierał jedynie cenne ingrediencje roślinne, które można było znaleźć w tym lesie, lecz instynktownie przystanął, wymieniając spojrzenie z dwójką Zakonników. Dłoń powędrowała w stronę twarzy, zawiązaną na szyi chustę naciągnął aż na sam nos, tak, że znad linii materiału widać było tylko czujne oczy.
- Kojarzę mniej więcej to miejsce, tam jest takie bajorko - wskazał ręką odpowiedni kierunek - a mniej więcej tu - tym razem gestem skierował ich wzrok w inną stronę - powinno się też znajdować wejście do jaskini - powiedział półgłosem, choć właściwie nie był pewien, czy ta wiedza może im się do czegokolwiek przydać. Należało iść dalej, ścieżką, lecz chciał najpierw upewnić się, czy w pobliżu zebranych liści nikogo nie ma. - Homenum Revelio - sięgnął po standardowe zaklęcie w celu rozeznania się w terenie, wznawiając marsz.
poproszę jedną kratkę w lewo
from underneath the rubble,
sing the rebel song
sing the rebel song
Keat Burroughs
Zawód : rebeliant
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
some days, I feel everything at once, other - nothing at all. I don't know what's worse: drowning beneath the waves or dying from the thirst.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Keat Burroughs' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 6
'k100' : 6
Urok jaki niosło ze sobą miejsce, z pewnością Julien doceniłby bardziej, gdy nie pochłaniający go niepokój. Kto wie kogo lub co mogli spotkać? Rozglądał się wokół, lecz nic nie stanowiło dla niego żadnej podpowiedzi, piękny las, lecz taki jak każdy inny. Może powinien tu zaprosić pana Becketta kiedyś? A może piękną Sue… Nie, Julien, skup się. Zacisnął dłoń na różowej różdżce i w tej samej chwili złapał kontakt wzrokowy z Keatem. Słuchał go uważnie, a na jego słowa pokiwał kilkakrotnie głową, starając się zapamiętać kierunki oraz to co tam się znajdowało. Jezioro mogło stanowić całkiem przyjemną odmianę od tych bujnych ostępów, tylko ta jaskinia… oby nie musieli do niej wchodzić. Wizja chłodu, mroku i nieznanego zagrożenia mogącego czyhać w pieczarze wzdrygnęła ciałem młodego wieszcza. Zerknął niepewnie na Burroughsa i naciągnął nieco mocniej kaptur na głowę, a gdy usłyszał, jakie zaklęcie inkantuje kolega, postanowił sam spróbować swoich sił, to było chyba jedyne na co mógł w tej chwili się przydać. Poprawił chwyt i odchrząknął lekko, aby głos mu nie zadrżał z tego całego spięcia. - Homenum Revelio – wypowiedział miękko, wznosząc różdżkę i podążając za przyjaciółmi.
| Proszę o jedną krateczkę w lewo
| Proszę o jedną krateczkę w lewo
A on biegł wybrzeżami coraz innych światów. Odczłowieczając duszę i oddech wśród kwiatów
The member 'Julien de Lapin' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 80
'k100' : 80
Farley kroczył na przedzie, bacznie rozglądając się po otaczającym ich lesie. Ten wyglądał jak żywcem wyjęty z jakiejś bajki, ale Alexander wiedział, że pozory mogły być niezwykle zwodnicze. Od czasu do czasu zerkał w stronę Burroughsa i de Lapina, nie pozostając ślepym na nieznaczną nerwowość w ruchach Francuza. Zdawał sobie sprawę, że Julien było poza swoim elementem, dlatego też pozostawał podwójnie czujnym.
Pierwszą alarmującą rzeczą były liście. Uprzątnięte, można by rzec, że wręcz ułożone. Alexander momentalnie zatrzymał się i obrócił do druhów, słuchając słów Keatona i zapamiętując, w którą stronę ten wskazywał kolejne kierunki. Bajorko tędy, jaskinia tamtędy. – Jasne – mruknął cicho w odpowiedzi, unosząc nieco wyżej różdżkę i ruszając dalej. Nie zamierzał pozostawać biernym w tej sytuacji, skoro miejsce było wyraźnie odwiedzane.
– Magicus Extremos – wymamrotał inkantację pod nosem, chcąc wzmocnić swoich towarzyszy.
| Kratkę lewo-dół proszę
Pierwszą alarmującą rzeczą były liście. Uprzątnięte, można by rzec, że wręcz ułożone. Alexander momentalnie zatrzymał się i obrócił do druhów, słuchając słów Keatona i zapamiętując, w którą stronę ten wskazywał kolejne kierunki. Bajorko tędy, jaskinia tamtędy. – Jasne – mruknął cicho w odpowiedzi, unosząc nieco wyżej różdżkę i ruszając dalej. Nie zamierzał pozostawać biernym w tej sytuacji, skoro miejsce było wyraźnie odwiedzane.
– Magicus Extremos – wymamrotał inkantację pod nosem, chcąc wzmocnić swoich towarzyszy.
| Kratkę lewo-dół proszę
The member 'Alexander Farley' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 29
--------------------------------
#2 'k8' : 2, 1, 1, 4, 7, 1, 3, 2, 2, 1, 3
#1 'k100' : 29
--------------------------------
#2 'k8' : 2, 1, 1, 4, 7, 1, 3, 2, 2, 1, 3
Niebieski las
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Derbyshire