Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja
Zamglone wzgórza
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Zamglone wzgórza
To bardzo spokojne miejsce znajduje się w oddaleniu od najbliższych skupisk mugoli. Prawie zawsze osiada tutaj mlecznobiała mgła, ale mimo tego miejsce posiada swój niepowtarzalny urok i jest wprost idealne dla każdego, kto szuka ucieczki od zgiełku i codzienności. Czas wydaje się niemal stawać w miejscu, na pozór nic nie da rady zakłócić naturalnego rytmu przyrody. Czasem pojawiają się tu artyści szukający inspiracji, o czym może świadczyć stara, porzucona sztaluga leżąca gdzieś w trawie i powoli popadająca w zapomnienie. Jeśli dobrze się rozejrzeć, można znaleźć inne drobne pozostałości po sporadycznych odwiedzających: parę zaśniedziałych monet, starą fajkę, pusty flakonik po bliżej nieokreślonym eliksirze. Gdy dzień jest mniej mglisty, na jednym ze wzgórz można dostrzec ruiny starego zamku, najprawdopodobniej wzniesionego przez mugoli i opuszczonego wieki temu. Poniżej, w dolinie, znajduje się podmokły las, spowity najgęstszą mgłą i owiany tajemnicą. Czy odważysz się zejść z przyjemnego, cichego wzgórza prosto w jego serce? Niektórzy mówią, że z racji odległości od mugolskich siedlisk upodobały go sobie magiczne stworzenia.
Marcella kiwnęła głową w stronę Edith.
- Wiem jak to robić. - powiedziała tylko, a jej spojrzenie na chwilę skierowało się w stronę Samuela, jednak szybko zaczęła słuchać odpowiedzi Ministra oraz Szefowej Biura. Zadania zostały podzielone i jedyne co ją bolało to była dzisiejsza sytuacja z Pris. Powinna zauważyć to wcześniej, ale z powodu przedziwnej sytuacji z jej rodziną oraz wojną unikała tematu poglądów. Nie wierzyła, że stały się aż tak trudne i radykalne.
Objęła się już przemokniętym wełnianym płaszczem mocniej. Miała nadzieję, że nawet po pożarze uda się jej odnaleźć jakiekolwiek akta na temat występków ludzi, którzy już dawno powinni gnić w Azkabanie. Być może chociaż jeden z nich dopuścił się przestępstwa już po zniszczeniu akt. Kobieta kiwnęła lekko głową. - Macie moją różdżkę. - mruknęła, na odchodne, kierując się w stronę miejsca, z którego przybyła. Czeka ją dosyć długi spacer do świstoklika.
| zt
- Wiem jak to robić. - powiedziała tylko, a jej spojrzenie na chwilę skierowało się w stronę Samuela, jednak szybko zaczęła słuchać odpowiedzi Ministra oraz Szefowej Biura. Zadania zostały podzielone i jedyne co ją bolało to była dzisiejsza sytuacja z Pris. Powinna zauważyć to wcześniej, ale z powodu przedziwnej sytuacji z jej rodziną oraz wojną unikała tematu poglądów. Nie wierzyła, że stały się aż tak trudne i radykalne.
Objęła się już przemokniętym wełnianym płaszczem mocniej. Miała nadzieję, że nawet po pożarze uda się jej odnaleźć jakiekolwiek akta na temat występków ludzi, którzy już dawno powinni gnić w Azkabanie. Być może chociaż jeden z nich dopuścił się przestępstwa już po zniszczeniu akt. Kobieta kiwnęła lekko głową. - Macie moją różdżkę. - mruknęła, na odchodne, kierując się w stronę miejsca, z którego przybyła. Czeka ją dosyć długi spacer do świstoklika.
| zt
nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
To spotkanie było dopiero początkiem, zarysowującą jednak przed nimi konkretniejszą, ale wyboistą i nierówną drogę. Tylko głupiec nie odczuwałby absolutnie żadnych obaw o to, jak wyjdzie całe przedsięwzięcie. Choć po odejściu niepewnej Morgan pozostały tu w większości znane jej i zaufane osoby, tak wiele rzeczy mogło nie wypalić, bo tamci mogli być przygotowani na to, że wystąpią przejawy oporu, że pracownicy znani wcześniej z promugolskich poglądów mogą sprawiać problemy. Wiedziała, że pod żadnym pozorem nie mogli ich lekceważyć, tym bardziej, że władza spoczywała po ich stronie, a prawo działało teraz tak wybiórczo, zaś niewygodne osoby były kompromitowane i usuwane. Ich nadchodząca działalność miała przypominać stąpanie po bardzo kruchym lodzie, który przy jednym fałszywym kroku mógł się zapaść, pociągając ją w zimną, ciemną toń, a może i nie tylko ją.
Strugi deszczu wciąż obficie lały z nieba, spływając także po jej przeciwdeszczowym płaszczu oraz po materiale kaptura, zimno było coraz bardziej odczuwalne, choć bez żadnego skrzywienia wytrzymała do samego końca, słuchając końcowych ustaleń, odnotowując w pamięci również padające nazwiska oraz inne informacje, które mogły się okazać istotne. Od czegoś w końcu będą musieli zacząć, a dowody nie zgromadzą się same. Gromadzenie ich tak, by nikt się nie zorientował że węszą wokół osób sprzyjających władzy łatwe nie będzie, ale nie niemożliwe. Musieli po prostu być sprytniejsi i bardziej uważni niż do tej pory byli. W końcu żadne z nich nie chciało tracić głowy zbyt szybko ani doprowadzić do tego, że ktoś zacznie uważniej przyglądać się aurorom i samej Bones.
Skinęła jeszcze raz głową, kiedy Longbottom odniósł się do jej słów. Zamierzała zainteresować się tematem i skombinować fałszywe monety, a potem podjąć próby zaczarowania ich zaklęciem. Trudnym, ale leżącym w zasięgu jej możliwości, była w końcu ponadprzeciętnie uzdolnioną czarownicą. Nie wiadomo, kiedy nadejdzie kolejne spotkanie, ale z pewnością zamierzała go wyczekiwać, tak jak wyczekiwała na spotkania Zakonu. Była też gotowa na komunikację z innymi obecnymi tu osobami.
Kiedy już po wszystkim mogli odejść, przed wyruszeniem po świstoklik zaczepiła jeszcze przelotnie Anthony’ego, wymieniając z nim kilka zdań. Skinieniem głowy pożegnała innych, a później odnalazła jeden z dostępnych świstoklików i wróciła do Londynu, skąd już łatwo mogła udać się do swojego domu.
| zt.
Strugi deszczu wciąż obficie lały z nieba, spływając także po jej przeciwdeszczowym płaszczu oraz po materiale kaptura, zimno było coraz bardziej odczuwalne, choć bez żadnego skrzywienia wytrzymała do samego końca, słuchając końcowych ustaleń, odnotowując w pamięci również padające nazwiska oraz inne informacje, które mogły się okazać istotne. Od czegoś w końcu będą musieli zacząć, a dowody nie zgromadzą się same. Gromadzenie ich tak, by nikt się nie zorientował że węszą wokół osób sprzyjających władzy łatwe nie będzie, ale nie niemożliwe. Musieli po prostu być sprytniejsi i bardziej uważni niż do tej pory byli. W końcu żadne z nich nie chciało tracić głowy zbyt szybko ani doprowadzić do tego, że ktoś zacznie uważniej przyglądać się aurorom i samej Bones.
Skinęła jeszcze raz głową, kiedy Longbottom odniósł się do jej słów. Zamierzała zainteresować się tematem i skombinować fałszywe monety, a potem podjąć próby zaczarowania ich zaklęciem. Trudnym, ale leżącym w zasięgu jej możliwości, była w końcu ponadprzeciętnie uzdolnioną czarownicą. Nie wiadomo, kiedy nadejdzie kolejne spotkanie, ale z pewnością zamierzała go wyczekiwać, tak jak wyczekiwała na spotkania Zakonu. Była też gotowa na komunikację z innymi obecnymi tu osobami.
Kiedy już po wszystkim mogli odejść, przed wyruszeniem po świstoklik zaczepiła jeszcze przelotnie Anthony’ego, wymieniając z nim kilka zdań. Skinieniem głowy pożegnała innych, a później odnalazła jeden z dostępnych świstoklików i wróciła do Londynu, skąd już łatwo mogła udać się do swojego domu.
| zt.
Never fear
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
Spojrzałem porozumiewawczo na Jackie, kiedy zaproponowała współpracę. Warto było sprawdzić architekta, tym bardziej, gdy nie musiałem robić tego w pojedynkę.
Przyszłość leżała w naszych rękach.
Fakt działania poza prawem był ryzykowny, jednak warty poświęcenia. Nie zamierzałem odpuszczać, już nie. Każdego szczura należało wysłać do kanału. Nie obawiałem się konsekwencji ani ryzyka. Nadszedł bowiem moment, w którym nie było już wyboru - wybierając biuro aurorów mogłem jedynie trwać w stagnacji, pozostając za biurkiem i z pokorą przyjmować upadek świata czarodziejów jako naturalne zjawisko.
Rozkazy były dla mnie jasne. Po części - wiele rzeczy wymagało wypracowania, detali, szczegółów, ale status poszukiwanego w przypadku Longbottoma oraz nieustający deszcz nie czyniły zastanej sytuacji najbardziej komfortową do tworzenia planów. Czekała nas ciężka praca. Mimowolnie wspomniełam moment, w którym Longbottoma powołano na Ministra Magii - wtedy po raz pierwszy ujrzałem światło w bezkresnej ciemności, która spowiła Londyn. Ale to zgasło wraz z upadkiem Stonehenge. Nie bez powodu.
Być może czasami należało pozwolić czemuś umrzeć, aby mogło odrodzić się na nowo.
Nadzieja powracała. Skoro Voldemort nieczystą walką osiągnął więcej, dlaczego my mieliśmy pozostać w tyle?
zt
Przyszłość leżała w naszych rękach.
Fakt działania poza prawem był ryzykowny, jednak warty poświęcenia. Nie zamierzałem odpuszczać, już nie. Każdego szczura należało wysłać do kanału. Nie obawiałem się konsekwencji ani ryzyka. Nadszedł bowiem moment, w którym nie było już wyboru - wybierając biuro aurorów mogłem jedynie trwać w stagnacji, pozostając za biurkiem i z pokorą przyjmować upadek świata czarodziejów jako naturalne zjawisko.
Rozkazy były dla mnie jasne. Po części - wiele rzeczy wymagało wypracowania, detali, szczegółów, ale status poszukiwanego w przypadku Longbottoma oraz nieustający deszcz nie czyniły zastanej sytuacji najbardziej komfortową do tworzenia planów. Czekała nas ciężka praca. Mimowolnie wspomniełam moment, w którym Longbottoma powołano na Ministra Magii - wtedy po raz pierwszy ujrzałem światło w bezkresnej ciemności, która spowiła Londyn. Ale to zgasło wraz z upadkiem Stonehenge. Nie bez powodu.
Być może czasami należało pozwolić czemuś umrzeć, aby mogło odrodzić się na nowo.
Nadzieja powracała. Skoro Voldemort nieczystą walką osiągnął więcej, dlaczego my mieliśmy pozostać w tyle?
zt
Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
Kolejna tajna organizacja, spiski, kolejna sieć kłamstw. Konieczność w tych trudnych czasach, jak inaczej mieli się przeciwstawić. Artur mógł być świadkiem czegoś przełomowego, nowej szansy w ich nierównej walce. Czarny Pan rósł w siłę, powiększając swoje wpływy oraz moc. Kilka lat temu nikt nie przypuszczał, że Gellert Grindelwald zostanie tak szybko zastąpiony przez jeszcze groźniejszego czarnoksiężnika. Czyżby tak już miał wyglądać czarodziejski świat, po obaleniu jednego potwora pojawia się kolejny, jeszcze gorszy? Stopniowo, krok po kroku, mieli się wszyscy osunąć w ciemność, upodabniając magię do wymysłów łowców czarownic sprzed wieków? Nie, nie na jego warcie.
- Mogę pomóc z kodem - zadeklarował, spoglądając w kierunku Mike'a. Obaj lubili różne łamigłówki, więc taka praca świetnie nadawała się dla nich obu. Zerknął na pozostałych Tonksów, zastanawiając się jak będzie wyglądała ich współpraca z kimś nienależącym do Zakonu Feniksa. Może należało ten stan rzeczy zmienić? - Jeśli ktoś by potrzebował pomocy z zadaniami, nie krępujcie się. Razem jesteśmy silni i tylko razem mamy jakieś szanse - rzekł.
Spojrzał w kierunku Bones i stryja, słuchając ostatnich wytycznych. Rozpoczynali kolejną fazę gry, oby okazała się dla nich zwycięska. Obrali cel, stąpając po niewyraźnej drodze. Wszystko mogło się zmienić, ale musieli być zdeterminowani, inaczej byliby skazani na porażkę. Nastał czas próby, skrytych działań pod samym nosem wroga, tylko czekającego na najmniejsze potknięcie. Tyle mogło się nie udać...
Skłonił się z szacunkiem do organizatorów tajnego spotkania, postanawiając zbierać się do drogi. Zimny deszcz nie dawał im spokoju, nie chcąc ofiarować im nawet najmniejszego znaku, promienia nadziei. Trudno, będą musieli obejść się bez tego, przecież już i tak działali mimo przeciwności losu.
- Uważajcie na siebie - rzucił na pożegnanie wszystkim zebranym, bez wyjątków.
Oby mogli się ponownie spotkać w kompletnym gronie i świętować sukces. Takie rzeczy nie zdarzały się tylko i wyłącznie w bajkach, prawda?
| zt
- Mogę pomóc z kodem - zadeklarował, spoglądając w kierunku Mike'a. Obaj lubili różne łamigłówki, więc taka praca świetnie nadawała się dla nich obu. Zerknął na pozostałych Tonksów, zastanawiając się jak będzie wyglądała ich współpraca z kimś nienależącym do Zakonu Feniksa. Może należało ten stan rzeczy zmienić? - Jeśli ktoś by potrzebował pomocy z zadaniami, nie krępujcie się. Razem jesteśmy silni i tylko razem mamy jakieś szanse - rzekł.
Spojrzał w kierunku Bones i stryja, słuchając ostatnich wytycznych. Rozpoczynali kolejną fazę gry, oby okazała się dla nich zwycięska. Obrali cel, stąpając po niewyraźnej drodze. Wszystko mogło się zmienić, ale musieli być zdeterminowani, inaczej byliby skazani na porażkę. Nastał czas próby, skrytych działań pod samym nosem wroga, tylko czekającego na najmniejsze potknięcie. Tyle mogło się nie udać...
Skłonił się z szacunkiem do organizatorów tajnego spotkania, postanawiając zbierać się do drogi. Zimny deszcz nie dawał im spokoju, nie chcąc ofiarować im nawet najmniejszego znaku, promienia nadziei. Trudno, będą musieli obejść się bez tego, przecież już i tak działali mimo przeciwności losu.
- Uważajcie na siebie - rzucił na pożegnanie wszystkim zebranym, bez wyjątków.
Oby mogli się ponownie spotkać w kompletnym gronie i świętować sukces. Takie rzeczy nie zdarzały się tylko i wyłącznie w bajkach, prawda?
| zt
Artur Longbottom
Zawód : Rebeliant
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Tylko w milczeniu słowo,
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Uważnie słuchał rozkazów, propozycji i sugestii, po czym odnotowywał je dokładnie w swojej pamięci. W domu będzie miał zdecydowanie więcej czas na to, aby wszystko przemyśleć. Teraz nie było na to czasu, jeżeli nie chciał stracić koncentracji chociaż na chwilę. Gdy usiądzie już w suchym miejscu, gdzie materiał jego płaszcza nie będzie nasiąknięty wodą przyklejał się do skóry, będzie mógł z rozwagą i skrupulatnością przemyśleć każde zapamiętane przez niego słowo, które dzisiaj padło na spotkaniu.
Musieli postępować ostrożnie i nie dać ponieść się emocjom. Nie mogli z lekceważącym stosunkiem podejść do wroga bo w przeciwnym razie to oni zdobędą przewagę, a przecież nie to było ich celem. Pychę, którą prezentowali poplecznicy samozwańczego lorda, musieli wykorzystać przeciwko nim. Bo tylko to odsłaniało ich wroga, mogło zmusić do zlekceważenia ich działań i popełnienia błędu na który Biuro Aurorów i inni przedstawiciele przeróżnych służb musieli cierpliwie czekać. Przejmowanie ich korespondencji mogłoby pomóc, musiałby tylko nieco więcej dowiedzieć się o sowach, o tym jak to działa. Może była na to realna szansa? Kto wie.
- Popytam, może da się coś zrobić - zwrócił się jeszcze w stronę szefowej, a gdy miał pewność tego, że spotkanie dobiegło końca rozejrzał się jeszcze po zgromadzonych. Z pewnością zanim ruszy w drogę powrotną chciał się trochę osuszyć i ogrzać, ponieważ stanie na deszczu nie należało do najprzyjemniejszych czynności. Czuł jak zimno wbija lodowate igiełki w całe jego ciało, dłonie zdrętwiały, a stopy dosłownie wpływały w przemoczonych butach. Jaka szkoda, że nie pomyśleli o parasolach. Kiedy zauważył oddalającego się od zgromadzenia Skamandera, zmierzającego w stronę miasta przyśpieszył kroku, tak aby zrównać się z aurorem, oferując swoje towarzystwo w jednej z gospód. Coś na rozgrzanie zdecydowanie by się przydało. Już po chwili nie było go wśród zebranych, kierował się w stronę świateł, nęcony obietnicą ciepłego miejsca w gospodzie.
/zt
Musieli postępować ostrożnie i nie dać ponieść się emocjom. Nie mogli z lekceważącym stosunkiem podejść do wroga bo w przeciwnym razie to oni zdobędą przewagę, a przecież nie to było ich celem. Pychę, którą prezentowali poplecznicy samozwańczego lorda, musieli wykorzystać przeciwko nim. Bo tylko to odsłaniało ich wroga, mogło zmusić do zlekceważenia ich działań i popełnienia błędu na który Biuro Aurorów i inni przedstawiciele przeróżnych służb musieli cierpliwie czekać. Przejmowanie ich korespondencji mogłoby pomóc, musiałby tylko nieco więcej dowiedzieć się o sowach, o tym jak to działa. Może była na to realna szansa? Kto wie.
- Popytam, może da się coś zrobić - zwrócił się jeszcze w stronę szefowej, a gdy miał pewność tego, że spotkanie dobiegło końca rozejrzał się jeszcze po zgromadzonych. Z pewnością zanim ruszy w drogę powrotną chciał się trochę osuszyć i ogrzać, ponieważ stanie na deszczu nie należało do najprzyjemniejszych czynności. Czuł jak zimno wbija lodowate igiełki w całe jego ciało, dłonie zdrętwiały, a stopy dosłownie wpływały w przemoczonych butach. Jaka szkoda, że nie pomyśleli o parasolach. Kiedy zauważył oddalającego się od zgromadzenia Skamandera, zmierzającego w stronę miasta przyśpieszył kroku, tak aby zrównać się z aurorem, oferując swoje towarzystwo w jednej z gospód. Coś na rozgrzanie zdecydowanie by się przydało. Już po chwili nie było go wśród zebranych, kierował się w stronę świateł, nęcony obietnicą ciepłego miejsca w gospodzie.
/zt
Gabriel X. Tonks
Zawód : zagubiony w wojennej zawierusze
Wiek : 30
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
I've got a message that you can't ignore
Maybe I'm just not the man I was before
Maybe I'm just not the man I was before
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Większość spotkania przemilczała, z uwagą wysłuchując kolejnych propozycji, odnotowując w pamięci wspomniane nazwiska. Rookwood, Macnair, Mulciber; niektóre z nich były całkowicie obce, inne wydawały się znajome, musiała spotkać się z nimi przy pisaniu któregoś z licznych raportów. Jeszcze kilka godzin temu mogła się jedynie domyślać, dlaczego szefowa biura aurorów postanowiła do niej napisać, teraz zaś była już częścią opozycji, ryzykujących swym życiem czarodziejów, którzy marzyli o zwycięstwie sprawiedliwości. Co powiedziałby na to jej brat? Jak zareagowałby Jayden? Uniosła zgrabiałą dłoń do twarzy, by zetrzeć spływające po niej strugi deszczu. Nie mogła wiedzieć, czy jest tu jedynym wiedźmim strażnikiem - była jednak świadkiem wyproszenia ze spotkania Morgan. Czuła więc, że powinna zabrać głos w sprawie działania ich, zajmującej się przecież wywiadem, jednostki.
- Z tego, co mi wiadomo, to wiedźmia straż nie poczyniła większych postępów. Podobnie jak pozostałe biura, zwykle jesteśmy oddelegowywani do innych, mniej inwazyjnych zajęć. Nokturn nie stał się jednak tematem tabu. - Zwróciła się w kierunku Kierana, nie do końca wiedząc, z kim ma do czynienia, podejrzewając jedynie na podstawie głosu; odkąd wszyscy stacjonowali w Tower, widywała aurorów częściej niż by tego chciała. Wyglądało jednak na to, że musiała przełknąć swe prywatne animozje, dla dobra ich sprawy. - Spróbuję dowiedzieć się czegoś więcej, zwrócę uwagę na wspomniane nazwiska - dodała jeszcze, nim na powrót umilkła. Nie wspomniała o swym darze, nie czuła, by musiała ogłaszać wszem i wobec, że jest metamorfomagiem.
Skrzywiła się szpetnie, gdy powróciły do niej słowa... Justine? Była praktycznie pewna, że to ona, choć od kilku lat nie miały ze sobą kontaktu. Pozbawili ją nogi, torturowali... Ilu z nich przejdzie podobne katusze w nadchodzących miesiącach? Ilu z nich zginie z rąk popleczników Voldemorta? Objęła się ramionami, potarła zziębniętą skórę, lecz to nie pomogło. Słabość, która ją dotknęła, była nie tylko kwestią pogody, ale i szalejącej wciąż magii. Bała się, z trudem przychodziło jej odrzucenie natrętnych, niewesołych myśli, nie mogła się jednak wycofać. Caleb z pewnością byłby z niej dumny.
Kiwała głową, słuchając ustaleń dotyczących architekta więzienia czy monet, które pomogłyby im w komunikacji. Nie wyrywała się, w głowie miała mętlik, dlatego skupiła się na planowaniu pomocy, której mogła im udzielić, a która była dla niej najnaturalniejsza.
- Skupię się na pozyskaniu dodatkowych informacji na temat Nokturnu - zaoferowała się, przenosząc wzrok ku Bones i Longbottomowi, mówiła jednak do wszystkich zainteresowanych. - Gdyby jednak ktoś potrzebował wsparcia, służę pomocą.
Po chwili niektórzy czarodzieje zaczęli żegnać się i odchodzić, Maeve postanowiła, że czas i na nią. Musiała to sobie dobrze przemyśleć, zaplanować kolejne posunięcia, ale przede wszystkim - wrócić w jednym kawałku do Londynu.
| zt
- Z tego, co mi wiadomo, to wiedźmia straż nie poczyniła większych postępów. Podobnie jak pozostałe biura, zwykle jesteśmy oddelegowywani do innych, mniej inwazyjnych zajęć. Nokturn nie stał się jednak tematem tabu. - Zwróciła się w kierunku Kierana, nie do końca wiedząc, z kim ma do czynienia, podejrzewając jedynie na podstawie głosu; odkąd wszyscy stacjonowali w Tower, widywała aurorów częściej niż by tego chciała. Wyglądało jednak na to, że musiała przełknąć swe prywatne animozje, dla dobra ich sprawy. - Spróbuję dowiedzieć się czegoś więcej, zwrócę uwagę na wspomniane nazwiska - dodała jeszcze, nim na powrót umilkła. Nie wspomniała o swym darze, nie czuła, by musiała ogłaszać wszem i wobec, że jest metamorfomagiem.
Skrzywiła się szpetnie, gdy powróciły do niej słowa... Justine? Była praktycznie pewna, że to ona, choć od kilku lat nie miały ze sobą kontaktu. Pozbawili ją nogi, torturowali... Ilu z nich przejdzie podobne katusze w nadchodzących miesiącach? Ilu z nich zginie z rąk popleczników Voldemorta? Objęła się ramionami, potarła zziębniętą skórę, lecz to nie pomogło. Słabość, która ją dotknęła, była nie tylko kwestią pogody, ale i szalejącej wciąż magii. Bała się, z trudem przychodziło jej odrzucenie natrętnych, niewesołych myśli, nie mogła się jednak wycofać. Caleb z pewnością byłby z niej dumny.
Kiwała głową, słuchając ustaleń dotyczących architekta więzienia czy monet, które pomogłyby im w komunikacji. Nie wyrywała się, w głowie miała mętlik, dlatego skupiła się na planowaniu pomocy, której mogła im udzielić, a która była dla niej najnaturalniejsza.
- Skupię się na pozyskaniu dodatkowych informacji na temat Nokturnu - zaoferowała się, przenosząc wzrok ku Bones i Longbottomowi, mówiła jednak do wszystkich zainteresowanych. - Gdyby jednak ktoś potrzebował wsparcia, służę pomocą.
Po chwili niektórzy czarodzieje zaczęli żegnać się i odchodzić, Maeve postanowiła, że czas i na nią. Musiała to sobie dobrze przemyśleć, zaplanować kolejne posunięcia, ale przede wszystkim - wrócić w jednym kawałku do Londynu.
| zt
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Idąca naprzód wojna zmusiła ich do balansowania na wyjątkowo cienkiej linie. Owszem, próbowali poruszać się po niej już od dawna, ale splątane ze sobą włókna wydawały się na tyle stabilne, że w międzyczasie byli zdolni wychylać się poza bezpieczny grunt, żeby sięgnąć po więcej. Tym razem wszystkie cele były jeszcze trudniejsze do osiągnięcia. Znane głowy z tak samo znanymi nazwiskami miały naprawdę sporo za uszami, ale za nimi stanął rząd i nawet, jeśli dowody wskazywały na ich winę i jasny udział w nielegalnych poczynaniach, złapanie ich i wsadzenie za kratki Tower graniczyło z cudem. Westchnęła przez nos, rozchylając nozdrza w opanowaniu gromadzących się pod jej mokrymi włosami myśli. Deszcz dudnił w uszach, wbijające się w ziemię krople zniekształcały głosy, pożerały echo, zostawiały na ustach nieprzyjemny posmak burzowej aury. Wycieranie twarzy nie miało sensu, bo za chwilę tworzyła się nowa warstwa mokrej otoczki. Nieznośne.
Działanie na tyle płaszczyznach wymagało bystrości umysłu i czujności – zamierzała sprostać zadaniom powierzonym przez Bones, ale póki poczyni jakiekolwiek kroki, musiała to wszystko przemyśleć i ułożyć to w głowie. Skinęła głową szefowej w geście oznaczającym zrozumienie każdego jej słowa i już zamierzała wracać tą samą drogą do domu, kiedy jej wzrok padł na sylwetki oddalających się od zgromadzenia czarodziejów – Brendana i tej dziewczyny z niewyprostowanymi poglądami.
– Poczekam na Brendana, nie wiem, czy wszystko zdołał usłyszeć – powiedziała do ojca, klepiąc go po przedramieniu, chcąc mu w ten sposób powiedzieć, żeby na nią nie czekał.
Kiedy dwójka osób zaczęła się jednak za mocno oddzielać od reszty, postanowiła, że sprawdzi, czy wszystko było w porządku. Ruszyła w ich kierunku, trzymając różdżkę w pogotowiu. Odprowadzał ją? Zatrzymali się jednak, wyglądało na to, że coś jej tłumaczył. Powinien ją zobaczyć.
– Bren? Wszystko gra? - zawołała do niego przez deszcz.
Działanie na tyle płaszczyznach wymagało bystrości umysłu i czujności – zamierzała sprostać zadaniom powierzonym przez Bones, ale póki poczyni jakiekolwiek kroki, musiała to wszystko przemyśleć i ułożyć to w głowie. Skinęła głową szefowej w geście oznaczającym zrozumienie każdego jej słowa i już zamierzała wracać tą samą drogą do domu, kiedy jej wzrok padł na sylwetki oddalających się od zgromadzenia czarodziejów – Brendana i tej dziewczyny z niewyprostowanymi poglądami.
– Poczekam na Brendana, nie wiem, czy wszystko zdołał usłyszeć – powiedziała do ojca, klepiąc go po przedramieniu, chcąc mu w ten sposób powiedzieć, żeby na nią nie czekał.
Kiedy dwójka osób zaczęła się jednak za mocno oddzielać od reszty, postanowiła, że sprawdzi, czy wszystko było w porządku. Ruszyła w ich kierunku, trzymając różdżkę w pogotowiu. Odprowadzał ją? Zatrzymali się jednak, wyglądało na to, że coś jej tłumaczył. Powinien ją zobaczyć.
– Bren? Wszystko gra? - zawołała do niego przez deszcz.
pora, żebyś ty powstał i biegł, chociaż ty nie wiesz,
gdzie jest cel i brzeg,
ty widzisz tylko, że
ogień świat pali
Ostatnio zmieniony przez Jackie Rineheart dnia 01.04.19 0:15, w całości zmieniany 1 raz
Jackie Rineheart
Zawód : auror
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
only now do i see the big picture
but i swear that
these scars are
fine
but i swear that
these scars are
fine
OPCM : 25+3
UROKI : 10+2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 12
SPRAWNOŚĆ : 14
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Zakonu Feniksa
Chłód coraz silniej przenikał ciało, od czasu do czasu przeszywając nieprzyjemnym dreszczem. Koszula i płaszcz zdążyły już przemoknąć, a cieknący po twarzy deszcz, przeciskał się w jeszcze suche zakamarki. Chciałby powiedzieć, że nie zwracał na to uwagi, przywiedziony sprawami zbyt ważnymi, ale tak nie było. Tym bardziej, że pogoda nawet na chwilę nie uspokoiła się, szalejąc po wieczornym niebie, niby dzika bestia, która od czasu do czasu błyskała ślepiami błyskawic. Idealne porównanie do aktualnych... czasów.
Tak, jak większość, skupiał się na padających słowach, na planach, propozycjach i dyspozycjach, które przypadły im w udziale. Skamander nie miał zamiaru narzekać na nadmiar obowiązków. Nikt, kto zjawił się na wzgórzu i pozostał do końca spotkania - nie miał do tego prawa. To były wyłącznie ich decyzje, a Samuelowi w pokrętny sposób - to odpowiadało. Nie dla satysfakcji, czy chorej ambicji. Od dłuższego czasu łapał się na tym, że miał trudności z ewentualnym wolnym czasem. Przy aktualnym trybie, nie było go wiele, a i tak - jako stereotyp pracoholika, często drażniły go chwili pozostawania sam na sam z własnym sumieniem. Bezruch go dręczył. To w działaniu odnajdował spokój, coraz pilniej odsuwając prywatne życie na plan dalszy. Żył dla czegoś innego.
Nie odzywał się więcej. To, co go najbardziej interesowało, zostało powiedziane i jedyne co mu pozostało, to zacząć wcielać w życie wszystkie dyspozycje. Nadzieja, że szaleństwo, które objęło (znowu?) Ministerstwo, mogło zostać oddalone, a uzurpator strącony z marionetkowego piedestału - Tak jest - skinął głową w stronę szefowej i Longbottoma, jednocześnie potwierdzając przyjęcie wszelkich zadań, jak i zgodę na opuszczenie miejsca spotkania - Idę z tobą - odwrócił się do kuzyna z cichym dźwiękiem chlupnięcia stopy w ziemista kałużę. Zrównał się z nim krokiem i w końcu, zniknął z błotnistej polany, pozostawiając za sobą nocną panoramę burzowego krzyku.
| zt
Tak, jak większość, skupiał się na padających słowach, na planach, propozycjach i dyspozycjach, które przypadły im w udziale. Skamander nie miał zamiaru narzekać na nadmiar obowiązków. Nikt, kto zjawił się na wzgórzu i pozostał do końca spotkania - nie miał do tego prawa. To były wyłącznie ich decyzje, a Samuelowi w pokrętny sposób - to odpowiadało. Nie dla satysfakcji, czy chorej ambicji. Od dłuższego czasu łapał się na tym, że miał trudności z ewentualnym wolnym czasem. Przy aktualnym trybie, nie było go wiele, a i tak - jako stereotyp pracoholika, często drażniły go chwili pozostawania sam na sam z własnym sumieniem. Bezruch go dręczył. To w działaniu odnajdował spokój, coraz pilniej odsuwając prywatne życie na plan dalszy. Żył dla czegoś innego.
Nie odzywał się więcej. To, co go najbardziej interesowało, zostało powiedziane i jedyne co mu pozostało, to zacząć wcielać w życie wszystkie dyspozycje. Nadzieja, że szaleństwo, które objęło (znowu?) Ministerstwo, mogło zostać oddalone, a uzurpator strącony z marionetkowego piedestału - Tak jest - skinął głową w stronę szefowej i Longbottoma, jednocześnie potwierdzając przyjęcie wszelkich zadań, jak i zgodę na opuszczenie miejsca spotkania - Idę z tobą - odwrócił się do kuzyna z cichym dźwiękiem chlupnięcia stopy w ziemista kałużę. Zrównał się z nim krokiem i w końcu, zniknął z błotnistej polany, pozostawiając za sobą nocną panoramę burzowego krzyku.
| zt
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Zdecydowanie nie była sobą. Zagubiona niczym mała dziewczynka, obudzona nagle, w nieznanym sobie miejscu, a przy okazji mokra i zziębnięta nie czuła się dobrze. Na dodatek chyba zaczynała boleć ją głowa… Czy to przez zmęczenie?
Gdy mężczyzna podał jej swoje nazwisko Priscilla nie miała powodów, aby mu nie uwierzyć: kolor włosów Brendana mówił sam za siebie, a jego twarz mimo wszystko chyba kiedyś gdzieś widziała, choć nie potrafiła przypomnieć sobie szczegółów. Tylko co ona robi w takim miejscu, w towarzystwie Weasleya? Zgubiła się? Nie pamiętała przecież, by sama i z własnej woli kiedykolwiek miała plan, aby w taką ulewę szwendać się po lesie.
– Zgubiłam się? – Zmarszczyła brwi. – Ale ja nie wychodziłam przecież z domu – stwierdziła, patrząc na Brendana uważnie. Może zasnęła i lunatykowała? Ale jakim cudem znalazła się w taki razie w towarzystwie aurora? I to – na oko – tak daleko od domu? W końcu przedmieścia Londynu to raczej nie były.
Nic nie było w porządku. Nie miała pojęcia, co się z nią stało. Straciła kontrolę, a jeśli Priscilla czegoś nie lubiła to właśnie utraty kontroli. Najgorsze było to, że nie miała pojęcia, jak do tego doszło.
– Ja… nie wiem – przyznała szczerze, rozglądając się po okolicy. Deszcz zdecydowanie utrudniał widoczność. – Gdzie jesteśmy? – spytała. W końcu mogli być wszędzie. Teren wokół był dość górzysty, ale w gruncie rzeczy w taką pogodę nie wyglądał szczególnie charakterystycznie. Czy to Anglia? Czy może już Szkocja? Priscilla nie była w stanie tego określić.
Spojrzała w stronę wskazywaną przez Weasleya. Bezpiecznie? Tylko co to oznacza? Nie mając pojęcia, w jakim miejscu się znajduje, będąc w taką pogodę z dala od cywilizacji, mogła mieć problemy z trafieniem gdziekolwiek. Nie miała chyba przy sobie miotły, poza tym jej użycie wydawałoby się kompletną głupotą. Może był tam jakiś świstoklik, który przenosił do Londynu? A może droga, na której mogłaby wezwać Błędnego Rycerza?
Mimo wszystko bezpieczny podróż i tak nie był dla Priscilli tą najważniejszą rzeczą – przede wszystkim cały czas męczyło ją to, w jaki sposób znalazła się w tak przeciwnym miejscu, w tak zaskakującym towarzystwie.
Gdy mężczyzna podał jej swoje nazwisko Priscilla nie miała powodów, aby mu nie uwierzyć: kolor włosów Brendana mówił sam za siebie, a jego twarz mimo wszystko chyba kiedyś gdzieś widziała, choć nie potrafiła przypomnieć sobie szczegółów. Tylko co ona robi w takim miejscu, w towarzystwie Weasleya? Zgubiła się? Nie pamiętała przecież, by sama i z własnej woli kiedykolwiek miała plan, aby w taką ulewę szwendać się po lesie.
– Zgubiłam się? – Zmarszczyła brwi. – Ale ja nie wychodziłam przecież z domu – stwierdziła, patrząc na Brendana uważnie. Może zasnęła i lunatykowała? Ale jakim cudem znalazła się w taki razie w towarzystwie aurora? I to – na oko – tak daleko od domu? W końcu przedmieścia Londynu to raczej nie były.
Nic nie było w porządku. Nie miała pojęcia, co się z nią stało. Straciła kontrolę, a jeśli Priscilla czegoś nie lubiła to właśnie utraty kontroli. Najgorsze było to, że nie miała pojęcia, jak do tego doszło.
– Ja… nie wiem – przyznała szczerze, rozglądając się po okolicy. Deszcz zdecydowanie utrudniał widoczność. – Gdzie jesteśmy? – spytała. W końcu mogli być wszędzie. Teren wokół był dość górzysty, ale w gruncie rzeczy w taką pogodę nie wyglądał szczególnie charakterystycznie. Czy to Anglia? Czy może już Szkocja? Priscilla nie była w stanie tego określić.
Spojrzała w stronę wskazywaną przez Weasleya. Bezpiecznie? Tylko co to oznacza? Nie mając pojęcia, w jakim miejscu się znajduje, będąc w taką pogodę z dala od cywilizacji, mogła mieć problemy z trafieniem gdziekolwiek. Nie miała chyba przy sobie miotły, poza tym jej użycie wydawałoby się kompletną głupotą. Może był tam jakiś świstoklik, który przenosił do Londynu? A może droga, na której mogłaby wezwać Błędnego Rycerza?
Mimo wszystko bezpieczny podróż i tak nie był dla Priscilli tą najważniejszą rzeczą – przede wszystkim cały czas męczyło ją to, w jaki sposób znalazła się w tak przeciwnym miejscu, w tak zaskakującym towarzystwie.
Istnieją wyłącznie i niezmiennie jedynie źli ludzie, ale niektórzy stoją po przeciwnych stronach.
Priscilla Morgan
Zawód : Wiedźmia straż
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
Jeśli cokolwiek przygnębiało ją bardziej niż własny cynizm, to fakt, że często nie była aż tak cyniczna jak prawdziwy świat.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Z uwagą wysłuchał młodej kobiety z Wiedźmiej Straży, która zapewniła go, że sprawy prowadzone na Nokturnie wcale nie zostały pogrzebane. Był w stanie jej zawierzyć, doskonale tez rozumiejąc zasady pracy w tak nieprzewidywalnym i nieprzyjaznym terenie. Niby funkcjonariusze nie zapędzali się dziki teren pełen groźnych bestii, a jednak było to bardzo podobnym doświadczeniem. Po skończeniu przez nią wypowiedzi skinął jedynie głową w odpowiedzi, chcąc dać wyraźny sygnał, że nie tylko wszystko dobrze usłyszał, ale przede wszystkim dokładnie zrozumiał.
– Gdyby potrzebne było wsparcie Biura Aurorów w śledztwach prowadzonych na Nokturnie, możesz zwrócić się bezpośrednio do mnie lub innych aurorów, których dzisiaj widziałaś – zaproponował jej bez zawahania, w imieniu swoim i pozostałych, dobrze wiedząc, że członkowie Zakonu będący aurorami nie zignorują problemu i zaangażują się w udzielenie jej wsparcia w pełni. – Kieran Rineheart – zdradził swoje personalia, nie oglądając się na innych, spoglądał jedynie na tę jedną kobietę.
Powoli zgromadzenie rozwiązało się, ludzie zaczęli rozchodzić się w swojej strony. Czekał na to, aż córka do niego podejdzie. Tak się stało, jednak nie otrzymał oczekiwanej propozycji wspólnego powrotu do domu. Po usłyszeniu słów Jackie tylko odrobinę zmarszczył brwi, lecz to wystarczyło, aby doskonale znająca go córka dostrzegła w tym geście podejrzliwość. Niczego jej nie zarzucał, zwyczajnie kierowała nim troska. Z drugiej strony nie prosiła go o wsparcie, więc może nie rozchodziło się wcale o sprawy Zakonu. Jak zwykle doszukiwał się drugiego dna, ale tym razem niesłusznie i niepotrzebnie. Rzeczywiście Brendan powinien usłyszeć, że podjęto temat Nokturnu i rozwinięto kwestię budzącą spore wątpliwości, czyli omówiono zabezpieczenia nowego Azkabanu. Musiał wreszcie zapomnieć o tamtej nocy, kiedy bezwładną Jackie przyniósł do domu obcy mu człowiek. To na pewno się nie powtórzy. Najważniejsze było, że mimo wszystko do tego rodzinnego domu wróciła, nawet jeśli nie o własnych siłach. I szybko zdołała powrócić do pełnej sprawności. Wszystko było dobrze. Poklepała go po ramieniu, więc musiało być dobrze.
– Nie traćcie czujności – nakazał jej stanowczo, lecz ostatnimi czasy brakowało mu dawnej surowości. Ale to minie i w końcu wróci w pełni po siebie po październikowych nieprzyjemnościach. Potrzebował tylko trochę czasu.
Postanowił zostawić ją na zamglonych wzgórzach i ruszył w swoją stronę, chcąc jak najszybciej uciec od deszczu. Cały już nim przesiąkł.
| z tematu
– Gdyby potrzebne było wsparcie Biura Aurorów w śledztwach prowadzonych na Nokturnie, możesz zwrócić się bezpośrednio do mnie lub innych aurorów, których dzisiaj widziałaś – zaproponował jej bez zawahania, w imieniu swoim i pozostałych, dobrze wiedząc, że członkowie Zakonu będący aurorami nie zignorują problemu i zaangażują się w udzielenie jej wsparcia w pełni. – Kieran Rineheart – zdradził swoje personalia, nie oglądając się na innych, spoglądał jedynie na tę jedną kobietę.
Powoli zgromadzenie rozwiązało się, ludzie zaczęli rozchodzić się w swojej strony. Czekał na to, aż córka do niego podejdzie. Tak się stało, jednak nie otrzymał oczekiwanej propozycji wspólnego powrotu do domu. Po usłyszeniu słów Jackie tylko odrobinę zmarszczył brwi, lecz to wystarczyło, aby doskonale znająca go córka dostrzegła w tym geście podejrzliwość. Niczego jej nie zarzucał, zwyczajnie kierowała nim troska. Z drugiej strony nie prosiła go o wsparcie, więc może nie rozchodziło się wcale o sprawy Zakonu. Jak zwykle doszukiwał się drugiego dna, ale tym razem niesłusznie i niepotrzebnie. Rzeczywiście Brendan powinien usłyszeć, że podjęto temat Nokturnu i rozwinięto kwestię budzącą spore wątpliwości, czyli omówiono zabezpieczenia nowego Azkabanu. Musiał wreszcie zapomnieć o tamtej nocy, kiedy bezwładną Jackie przyniósł do domu obcy mu człowiek. To na pewno się nie powtórzy. Najważniejsze było, że mimo wszystko do tego rodzinnego domu wróciła, nawet jeśli nie o własnych siłach. I szybko zdołała powrócić do pełnej sprawności. Wszystko było dobrze. Poklepała go po ramieniu, więc musiało być dobrze.
– Nie traćcie czujności – nakazał jej stanowczo, lecz ostatnimi czasy brakowało mu dawnej surowości. Ale to minie i w końcu wróci w pełni po siebie po październikowych nieprzyjemnościach. Potrzebował tylko trochę czasu.
Postanowił zostawić ją na zamglonych wzgórzach i ruszył w swoją stronę, chcąc jak najszybciej uciec od deszczu. Cały już nim przesiąkł.
| z tematu
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I pochwalam tajń życia w pieśni
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Mike ucieszyłby się ze zleconej jemu i siostrze pracy nad kodem, ale humor zepsuły mu kolejne słowa Just. Próbował nie zdradzić się z żadnymi emocjami, ale i tak wzdrygnął się na jej słowa. Dlaczego oferowała więcej detali o stracie nogi zebranemu towarzystwu niż własnemu bratu? Oczywiście, wszyscy wtajemniczeni w pracę dla Bones powinni wiedzieć o wszystkim, aby skuteczniej ścigać Rookwood i jej podobnych. Ale liczył, że dowie się...więcej. Wcześniej. Bezpośrednio od Just.
Cóż, widać spadł w rankingu zaufanych członków rodziny. Zerknął odruchowo na Gabriela, zastanawiając się, czy on ma z siostrą lepszy kontakt. Pewnie tak. Gdy zmarła matka, był na ważnej misji za granicą, a nie użalał się nad sobą w chatce pośrodku lasu.
Zacisnął odruchowo pięści na wspomnienie Rookwood. Łowczyni wilkołaków zawsze darzyła jego i innych mugolaków w Ministerstwie niechęcią, ale teraz odwzajemniona niechęć samego Micheala stała się personalna. Stała się misją. Nie wiedział, jak znaleźć coś na Sigurn jako wilkołak-mugolak, ale nie zamierzał się poddać.
Na razie najbardziej konkretnym zadaniem, na którym mógł się skupić, był szyfr.
-Mieszkam w Mickleham, blisko Londynu, ale pośrodku głuszy. Mam też w piwnicy zaklęcia wyciszające, spotkajmy się u mnie w piątek wieczorem by popracować nad szyfrem. - spojrzał na rodzeństwo i Artura, a potem wszystkich zebranych. -Jeśli ktoś nie może się wtedy stawić, a ma jakieś pomysły na szyfr, przekażcie mi je osobiście. Wiecie, gdzie znaleźć mnie w Ministerstwie. Nie chciałbym tam rozmawiać, ale po pracy możemy iść "na kawę." - do parku albo odpowiednio gwarnego miejsca, w którym nie zostaną podsłuchani.
Wszystko było już ustalone, więc postanowił odejść. Był przemoczony i chciał zaszyć się w domu z książką, przy kominku. Zauważył, że brat zmierza gdzieś ze Skamandrem i choć perspektywa czegoś mocniejszego brzmiała kusząco, Mike nie zamierzał wchodzić teraz w drogę Anthony'emu. Nie zrozumieli się wzajemnie na początku spotkania, a ponadto niedługo miał się odbyć ich pojedynek w Klubie. Może napiją się po nim.
Poprawił kaptur na głowie i udał się do domu.
/zt
Cóż, widać spadł w rankingu zaufanych członków rodziny. Zerknął odruchowo na Gabriela, zastanawiając się, czy on ma z siostrą lepszy kontakt. Pewnie tak. Gdy zmarła matka, był na ważnej misji za granicą, a nie użalał się nad sobą w chatce pośrodku lasu.
Zacisnął odruchowo pięści na wspomnienie Rookwood. Łowczyni wilkołaków zawsze darzyła jego i innych mugolaków w Ministerstwie niechęcią, ale teraz odwzajemniona niechęć samego Micheala stała się personalna. Stała się misją. Nie wiedział, jak znaleźć coś na Sigurn jako wilkołak-mugolak, ale nie zamierzał się poddać.
Na razie najbardziej konkretnym zadaniem, na którym mógł się skupić, był szyfr.
-Mieszkam w Mickleham, blisko Londynu, ale pośrodku głuszy. Mam też w piwnicy zaklęcia wyciszające, spotkajmy się u mnie w piątek wieczorem by popracować nad szyfrem. - spojrzał na rodzeństwo i Artura, a potem wszystkich zebranych. -Jeśli ktoś nie może się wtedy stawić, a ma jakieś pomysły na szyfr, przekażcie mi je osobiście. Wiecie, gdzie znaleźć mnie w Ministerstwie. Nie chciałbym tam rozmawiać, ale po pracy możemy iść "na kawę." - do parku albo odpowiednio gwarnego miejsca, w którym nie zostaną podsłuchani.
Wszystko było już ustalone, więc postanowił odejść. Był przemoczony i chciał zaszyć się w domu z książką, przy kominku. Zauważył, że brat zmierza gdzieś ze Skamandrem i choć perspektywa czegoś mocniejszego brzmiała kusząco, Mike nie zamierzał wchodzić teraz w drogę Anthony'emu. Nie zrozumieli się wzajemnie na początku spotkania, a ponadto niedługo miał się odbyć ich pojedynek w Klubie. Może napiją się po nim.
Poprawił kaptur na głowie i udał się do domu.
/zt
Can I not save one
from the pitiless wave?
Deszcz zacinał niemiłosiernie, mocząc do cna materiał który odgradzał ją od wiatru, który nie dawał o sobie zapomnieć. Ale nie miało to znaczenia, nie teraz, nie, kiedy działo się właśnie coś takiego. Nie mogło mieć, bo gdyby głupi deszcz miał ją zatrzymać, nie mogłaby w ogóle myśleć o tym, żeby wejść na ścieżkę, którą świadomie obrała. W milczeniu obserwowała jak Brendan odchodzi z Priscillą.
Uniosła dłoń by ściągnąć nadmiar wody z twarzy. Nie sądziła, że w kreowaniu szyfrów jest najlepsza, ale może właśnie jej analityczny krukoński umysł mógł się do tego przydać. Pomoc brata mogła być w tym wypadku nieoceniona i pozwolić im na spędzenie odrobinę czasu razem. Spojrzała na brata tylko na krótką chwilę, by zaraz powrócić spojrzeniem do szefowej. Miała rację, musieli najpierw zgromadzić wszystkie możliwe dowody, jak najmocniej obciążające bo mogli nie dostać więcej szansy na to, by któregoś z nich przymknąć. To nie było coś łatwego, wszyscy zdawali sobie z tego sprawę. Ale żadne z nich nie chciało pozwolić na to, by działo się coś takiego. Nie, musieli działać i zamierzali to robić, nawet jeśli mogło to oznaczać utratę pracy, albo i więcej.
Walka musiała być podjęta i tego Justine była pewna. Pewna całkowicie i bezsprzecznie. Nie odzywała się już więcej. Zabieranie głosu bez słów wartych wypowiedzenia mijało się dla niej z celem. Minęły czasy gdy mówiła, by zagłuszyć ciszę, a może bardziej zagłuszyć Nits, która wędrowała wtedy na równi z nią.
Zerknęła w kierunku Skamandera, gdy mówił o budynku na Nokturnie, wróciła spojrzeniem w skrócie referując swoje ostatnie spotkania z wrogiem. Podzielała jej zdanie, które ta wypowiedziała głośno.
- Przyjrzę się mu bardziej. - powiedziała, choć wiedziała, że to nie będzie prosta sprawa. Trudno, zamierzała dać z siebie wszystko, a to, co powiedział im Nott jasno pokazywało po której stał stronie. Wybrał ją, tak jak i ona wybrała swoją. Teraz nic już ich nie łączyło. Skinęła jeszcze raz głową, gdy ludzie zaczęli odchodzić. Spojrzała w kierunku w którym ją ciągnęło, ale widziała już tylko jego plecy. Deszcz nieprzerwanie padał, obróciła się na pięcie lewej nogi - prawej nie mając i podeszła do Kierana. W końcu, wracali w to samo miejsce. Nie powiedziała jednak ani słowa, schodząc z wzgórza w ciszy.
|zt
Uniosła dłoń by ściągnąć nadmiar wody z twarzy. Nie sądziła, że w kreowaniu szyfrów jest najlepsza, ale może właśnie jej analityczny krukoński umysł mógł się do tego przydać. Pomoc brata mogła być w tym wypadku nieoceniona i pozwolić im na spędzenie odrobinę czasu razem. Spojrzała na brata tylko na krótką chwilę, by zaraz powrócić spojrzeniem do szefowej. Miała rację, musieli najpierw zgromadzić wszystkie możliwe dowody, jak najmocniej obciążające bo mogli nie dostać więcej szansy na to, by któregoś z nich przymknąć. To nie było coś łatwego, wszyscy zdawali sobie z tego sprawę. Ale żadne z nich nie chciało pozwolić na to, by działo się coś takiego. Nie, musieli działać i zamierzali to robić, nawet jeśli mogło to oznaczać utratę pracy, albo i więcej.
Walka musiała być podjęta i tego Justine była pewna. Pewna całkowicie i bezsprzecznie. Nie odzywała się już więcej. Zabieranie głosu bez słów wartych wypowiedzenia mijało się dla niej z celem. Minęły czasy gdy mówiła, by zagłuszyć ciszę, a może bardziej zagłuszyć Nits, która wędrowała wtedy na równi z nią.
Zerknęła w kierunku Skamandera, gdy mówił o budynku na Nokturnie, wróciła spojrzeniem w skrócie referując swoje ostatnie spotkania z wrogiem. Podzielała jej zdanie, które ta wypowiedziała głośno.
- Przyjrzę się mu bardziej. - powiedziała, choć wiedziała, że to nie będzie prosta sprawa. Trudno, zamierzała dać z siebie wszystko, a to, co powiedział im Nott jasno pokazywało po której stał stronie. Wybrał ją, tak jak i ona wybrała swoją. Teraz nic już ich nie łączyło. Skinęła jeszcze raz głową, gdy ludzie zaczęli odchodzić. Spojrzała w kierunku w którym ją ciągnęło, ale widziała już tylko jego plecy. Deszcz nieprzerwanie padał, obróciła się na pięcie lewej nogi - prawej nie mając i podeszła do Kierana. W końcu, wracali w to samo miejsce. Nie powiedziała jednak ani słowa, schodząc z wzgórza w ciszy.
|zt
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Dobiegł go głos Jackie, odwrócił się przez ramię, dostrzegając aurorkę. Spadła mu z nieba, nie spodziewał się po wiedźmiej strażniczce podobnej nieporadności - i naprawdę przyda mu się pomóc. Wdzięczny był jej, że przyszła.
- Jackie - zawołał ją tym samym tonem, bez zaskoczenia. - Znalazłem cywila - dodał, po chwili zawahania; jakoś musiał jej przekazać, co się wydarzyło, co się dzieje teraz - stała przed nim nieporadna dziewczyna, która nie potrafiła się odnaleźć. Powinien zabrać ją do domu, ale towarzystwo kobiety winno dodatkowo uspokoić Priscillę - nie wyglądał jak człowiek budzący zaufanie, był wysoki, szeroki w barach i dobrze zbudowany. - Wygląda na zagubionego. Skończyliśmy tutaj? powinniśmy odprowadzić ją do domu - zaproponował, wciąż mówiąc do Jackie, nie do samej Priscilli. Chciał dowiedzieć się od aurorki więcej, ominęła go spora część spotkania z Bones - ale nie zamierzał zostawić tutaj Morgan samej sobie. Porzucenie jej na tym pustkowiu wydawało się zbyt wysoką ceną za głupotę.
- Nie wiesz, jak się tu znalazłaś? - dopytał, jakby chciał się upewnić, czy dobrze rozumiał jej słowa; po części tak było, poprawne działanie obliviate było dziś kluczem do sukcesu. - Jesteśmy w Szkocji. - wyjaśnił pokrótce, ta informacja zdawała się nie mieć znaczenia; nikt nie miał szans dowiedzieć się o dzisiejszym zgromadzeniu - ani tym bardziej powiązać go z ubytkami pamięci Morgan. Zapobiegawczo pominął jednak konkretyzację okolicy. - Mieszkasz w pobliżu? Masz tu rodzinę? - dopytywał, w rzeczy samej nie znając przecież jej miejsca zamieszkania - nawet, jeśli doskonale wiedział, że w Szkocji znalazła się na wyraźne polecenie samej Bones. - Jesteś w stanie wskazać nam miejsce, w którym powinnaś się teraz znaleźć? - pytał dalej i choć w jego głosie nie było łagodności, a charakterystyczna dla niego szorstkość, jego zamiary był szczere. - Jak ci na imię? - usystematyzowane pytania miały pomóc jej wrócić do rzeczywistości; obliviate wywoływało szok, a szok wymagał czasu, aby się z niego otrząsnąć. - Przypominasz sobie cokolwiek? Jakie są twoje ostatnie wspomnienia?
- Jackie - zawołał ją tym samym tonem, bez zaskoczenia. - Znalazłem cywila - dodał, po chwili zawahania; jakoś musiał jej przekazać, co się wydarzyło, co się dzieje teraz - stała przed nim nieporadna dziewczyna, która nie potrafiła się odnaleźć. Powinien zabrać ją do domu, ale towarzystwo kobiety winno dodatkowo uspokoić Priscillę - nie wyglądał jak człowiek budzący zaufanie, był wysoki, szeroki w barach i dobrze zbudowany. - Wygląda na zagubionego. Skończyliśmy tutaj? powinniśmy odprowadzić ją do domu - zaproponował, wciąż mówiąc do Jackie, nie do samej Priscilli. Chciał dowiedzieć się od aurorki więcej, ominęła go spora część spotkania z Bones - ale nie zamierzał zostawić tutaj Morgan samej sobie. Porzucenie jej na tym pustkowiu wydawało się zbyt wysoką ceną za głupotę.
- Nie wiesz, jak się tu znalazłaś? - dopytał, jakby chciał się upewnić, czy dobrze rozumiał jej słowa; po części tak było, poprawne działanie obliviate było dziś kluczem do sukcesu. - Jesteśmy w Szkocji. - wyjaśnił pokrótce, ta informacja zdawała się nie mieć znaczenia; nikt nie miał szans dowiedzieć się o dzisiejszym zgromadzeniu - ani tym bardziej powiązać go z ubytkami pamięci Morgan. Zapobiegawczo pominął jednak konkretyzację okolicy. - Mieszkasz w pobliżu? Masz tu rodzinę? - dopytywał, w rzeczy samej nie znając przecież jej miejsca zamieszkania - nawet, jeśli doskonale wiedział, że w Szkocji znalazła się na wyraźne polecenie samej Bones. - Jesteś w stanie wskazać nam miejsce, w którym powinnaś się teraz znaleźć? - pytał dalej i choć w jego głosie nie było łagodności, a charakterystyczna dla niego szorstkość, jego zamiary był szczere. - Jak ci na imię? - usystematyzowane pytania miały pomóc jej wrócić do rzeczywistości; obliviate wywoływało szok, a szok wymagał czasu, aby się z niego otrząsnąć. - Przypominasz sobie cokolwiek? Jakie są twoje ostatnie wspomnienia?
we penetrated deeper and deeper into the heart of darkness
Brendan Weasley
Zawód : auror, szkoleniowiec
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
don't you ever tame your demons, always keep them on a leash
OPCM : 30 +8
UROKI : 25
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 30 +3
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Spojrzała w stronę kobiety, na której przybycie nie zwróciła uwagi. Była zbyt przejęta swoim nagłym „przebudzeniem” w kompletnie nieznanym sobie miejscu. Skinęła w jej stronę głową. Czy to kobieta to kolejny auror? Skoro tak to coś musiało być na rzeczy… Priscilla po raz kolejny tego dnia zmarszczyła brwi, próbując złożyć kawałki układanki w całość. I wydawało jej się, że coś naprawdę zaczynało się składać.
– Nie jestem cywilem. Priscilla Morgan, wiedźmia straż – przedstawiła się. – Wykryliście tu jakieś działania czarnomagiczne? Mogłam być pod wpływem imperiusa…
To miałoby sens. Miała przecież dostęp do różnych akt w Ministerstwie, wystarczyło, że ktoś przypadkiem podszedł ją od tyłu. Starała się być ostrożna, ale przecież nie da się mieć oczu dookoła głowy. Nie miała jeszcze pojęcia, czemu ktoś wyprowadziłby ją w takie miejsce, ale kto wie, co działo się w głowach szalonych kryminalistów. Szczególnie, że w tej chwili dysponowała jedynie własnymi domysłami.
– Nie wiem. – Z głosu Priscilli zniknęła niepewność, a jej oczy ożyły, lustrując otoczenie. – Co? Nie. Mieszkam pod Londynem. Mam rodzinę w Szkocji, ale ostatnio nieczęsto ją odwiedzam. Jaki to rejon? Jest tu w okolicy jakaś droga, świstoklik? – W końcu jakoś musiała wrócić do domu.
Wytężyła pamięć, próbując z pewnością ustalić ostatni zapamiętany moment.
– Wydaje mi się, że byłam w domu. Chyba w sypialni? Szukałam starego parasola, stary mi się zepsuł, to przez ten wiatr. To chyba był ranek trzeciego listopada – wyjaśniła. – I chyba tam powinnam być? Która jest godzina, jaka data?
Jeśli to naprawdę był imperius to kto wie, ile była pod jego wpływem. Może miesiące, może lata. Na całe szczęście wyglądało na to, że nie zdążyła zrobić nic złego, a przynajmniej nic, o czym wiedzieliby aurorzy. W takim przypadku Waesley raczej nie byłby tak miły. Z resztą, ona też w takiej sytuacji byłaby raczej ostra.
Czekała, aż Brendan wyjaśni jej, co tu zaszło. W końcu byli częścią tego samego Departamentu. Powinni się wspierać i Priscilla jeśli tylko mogła, chciała być w tym przypadku pomocna.
– Nie jestem cywilem. Priscilla Morgan, wiedźmia straż – przedstawiła się. – Wykryliście tu jakieś działania czarnomagiczne? Mogłam być pod wpływem imperiusa…
To miałoby sens. Miała przecież dostęp do różnych akt w Ministerstwie, wystarczyło, że ktoś przypadkiem podszedł ją od tyłu. Starała się być ostrożna, ale przecież nie da się mieć oczu dookoła głowy. Nie miała jeszcze pojęcia, czemu ktoś wyprowadziłby ją w takie miejsce, ale kto wie, co działo się w głowach szalonych kryminalistów. Szczególnie, że w tej chwili dysponowała jedynie własnymi domysłami.
– Nie wiem. – Z głosu Priscilli zniknęła niepewność, a jej oczy ożyły, lustrując otoczenie. – Co? Nie. Mieszkam pod Londynem. Mam rodzinę w Szkocji, ale ostatnio nieczęsto ją odwiedzam. Jaki to rejon? Jest tu w okolicy jakaś droga, świstoklik? – W końcu jakoś musiała wrócić do domu.
Wytężyła pamięć, próbując z pewnością ustalić ostatni zapamiętany moment.
– Wydaje mi się, że byłam w domu. Chyba w sypialni? Szukałam starego parasola, stary mi się zepsuł, to przez ten wiatr. To chyba był ranek trzeciego listopada – wyjaśniła. – I chyba tam powinnam być? Która jest godzina, jaka data?
Jeśli to naprawdę był imperius to kto wie, ile była pod jego wpływem. Może miesiące, może lata. Na całe szczęście wyglądało na to, że nie zdążyła zrobić nic złego, a przynajmniej nic, o czym wiedzieliby aurorzy. W takim przypadku Waesley raczej nie byłby tak miły. Z resztą, ona też w takiej sytuacji byłaby raczej ostra.
Czekała, aż Brendan wyjaśni jej, co tu zaszło. W końcu byli częścią tego samego Departamentu. Powinni się wspierać i Priscilla jeśli tylko mogła, chciała być w tym przypadku pomocna.
Istnieją wyłącznie i niezmiennie jedynie źli ludzie, ale niektórzy stoją po przeciwnych stronach.
Priscilla Morgan
Zawód : Wiedźmia straż
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
Jeśli cokolwiek przygnębiało ją bardziej niż własny cynizm, to fakt, że często nie była aż tak cyniczna jak prawdziwy świat.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Głos Rinehearta, który zostawił ja na szkockim wzgórzu, brzmiał przez deszcz dziwnie złowrogo, choć wyczuwała w nim charakterystyczną nutę ojcowskiego wsparcia i troski. To była ta nieuchwytna więź między rodzicem a dzieckiem, która mimo niewskazujących bodźców, pozwalała patrzeć poza mgłą złudzeń. Obróciła się na niego po raz ostatni, kiedy nogi niosły już ją w stronę Brendana – zniknął w wodnych strugach, które dodatkową kurtyną okrywały jej oczy. Ocierała się szybko, niezbyt starannie, pozostawiając oczy w sprawnej pozycji, żeby dojrzeć jak najwięcej. Ciemne włosy dziewczyny ginęły w mrokach nocy, mokre i ciężkie włosy Weasleya również, ich ubrania okazywały się całkiem dobrym kamuflażem w taką pogodę, ale zdradzał ich ruch – drobne falowanie ciał, rysujące się na ciemnym tle szare kosmyki ramion, dłoni, bioder. Zawołał ją, wnętrzem stanęła jak na baczność, zewnętrzną powłokę zmusiła do ruchu naprzód. Stanęła blisko nich, choć wciąż nie aż tak blisko – Priscilla potrzebowała powietrza, którym mogłaby odetchnąć po wyjątkowo udanym uroku. Gdyby tylko wiedziała.
– Tak, skończyliśmy – mogła dopowiedzieć do tego barwną historię o zmyślonym antagoniście i ich bohaterskiej akcji poszukiwawczej, ale było ku temu przesłanek. Skończyli, owszem. Wszystko inne leżało po stronie wyobraźni kobiety, która w tym starciu została ofiarą. Wiedźmia strażniczka.
Dziwiła się, że tak chętnie im to powiedziała. Zerknęła na Brendana, jakby w samej jego posturze szukała potwierdzenia swoich domysłów, że musiał jej się przedstawić zawodowymi personaliami. Aurorzy z reguły nie mieli w takich sprawach nic do ukrycia. Kiedy zadawał Priscilli pytania, patrzyła na nią, nie barwiąc swojego wyrazu twarzy formą zniecierpliwienia, kiedy po raz kolejny ocierała twarz z deszczu.
Sugestia związana z imperiusem zastąpiła ten grymas wątłym zdziwieniem. Nie chciała kłamać, więc ominęła ten temat – tak było bezpieczniej.
– Może zdecydowałaś się jednak kogoś odwiedzić. Lunatykujesz? – nie słychać było w jej głosie troski, ale Priscilla, widocznie doświadczona w zawodzie, mogła dosłyszeć jej zawodową odmianę. – Niedaleko stąd jest główna droga. Sądzę, że Błędny Rycerz pomoże ci dostać się do domu, jeśli tylko wyciągniesz różdżkę i pokażesz mu kilka sykli. Jeśli nie, założę za ciebie – chciała dostać się do suchego miejsca, deszcz zaczynał działać jej na nerwy. – Jest trzeci listopad, po północy.
Spojrzała na Brendana, szukając w jego twarzy aprobaty lub nie – mimo swojego wykluwającego się pod skórą rozgorączkowania, trzymała się nieco pokornie z tyłu.
– Tak, skończyliśmy – mogła dopowiedzieć do tego barwną historię o zmyślonym antagoniście i ich bohaterskiej akcji poszukiwawczej, ale było ku temu przesłanek. Skończyli, owszem. Wszystko inne leżało po stronie wyobraźni kobiety, która w tym starciu została ofiarą. Wiedźmia strażniczka.
Dziwiła się, że tak chętnie im to powiedziała. Zerknęła na Brendana, jakby w samej jego posturze szukała potwierdzenia swoich domysłów, że musiał jej się przedstawić zawodowymi personaliami. Aurorzy z reguły nie mieli w takich sprawach nic do ukrycia. Kiedy zadawał Priscilli pytania, patrzyła na nią, nie barwiąc swojego wyrazu twarzy formą zniecierpliwienia, kiedy po raz kolejny ocierała twarz z deszczu.
Sugestia związana z imperiusem zastąpiła ten grymas wątłym zdziwieniem. Nie chciała kłamać, więc ominęła ten temat – tak było bezpieczniej.
– Może zdecydowałaś się jednak kogoś odwiedzić. Lunatykujesz? – nie słychać było w jej głosie troski, ale Priscilla, widocznie doświadczona w zawodzie, mogła dosłyszeć jej zawodową odmianę. – Niedaleko stąd jest główna droga. Sądzę, że Błędny Rycerz pomoże ci dostać się do domu, jeśli tylko wyciągniesz różdżkę i pokażesz mu kilka sykli. Jeśli nie, założę za ciebie – chciała dostać się do suchego miejsca, deszcz zaczynał działać jej na nerwy. – Jest trzeci listopad, po północy.
Spojrzała na Brendana, szukając w jego twarzy aprobaty lub nie – mimo swojego wykluwającego się pod skórą rozgorączkowania, trzymała się nieco pokornie z tyłu.
pora, żebyś ty powstał i biegł, chociaż ty nie wiesz,
gdzie jest cel i brzeg,
ty widzisz tylko, że
ogień świat pali
Jackie Rineheart
Zawód : auror
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
only now do i see the big picture
but i swear that
these scars are
fine
but i swear that
these scars are
fine
OPCM : 25+3
UROKI : 10+2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 12
SPRAWNOŚĆ : 14
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Zakonu Feniksa
Zamglone wzgórza
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja