Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja
Zamglone wzgórza
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Zamglone wzgórza
To bardzo spokojne miejsce znajduje się w oddaleniu od najbliższych skupisk mugoli. Prawie zawsze osiada tutaj mlecznobiała mgła, ale mimo tego miejsce posiada swój niepowtarzalny urok i jest wprost idealne dla każdego, kto szuka ucieczki od zgiełku i codzienności. Czas wydaje się niemal stawać w miejscu, na pozór nic nie da rady zakłócić naturalnego rytmu przyrody. Czasem pojawiają się tu artyści szukający inspiracji, o czym może świadczyć stara, porzucona sztaluga leżąca gdzieś w trawie i powoli popadająca w zapomnienie. Jeśli dobrze się rozejrzeć, można znaleźć inne drobne pozostałości po sporadycznych odwiedzających: parę zaśniedziałych monet, starą fajkę, pusty flakonik po bliżej nieokreślonym eliksirze. Gdy dzień jest mniej mglisty, na jednym ze wzgórz można dostrzec ruiny starego zamku, najprawdopodobniej wzniesionego przez mugoli i opuszczonego wieki temu. Poniżej, w dolinie, znajduje się podmokły las, spowity najgęstszą mgłą i owiany tajemnicą. Czy odważysz się zejść z przyjemnego, cichego wzgórza prosto w jego serce? Niektórzy mówią, że z racji odległości od mugolskich siedlisk upodobały go sobie magiczne stworzenia.
List od Bones nie zawierał wiele. Właściwie poza określeniem miejsca i daty nie wiedziała nic. Ale jeśli należnym było zadbanie o to, by nikt nie śledził jej kroków musiała domniemywać, że to, co ma tam spotkać będzie przeznaczone tylko dla jej uszu. Ale czy jedynie dla jej konkretnie? Wątpiła, była jedynie stażystką, dopiero zaczynała staż i choć jej wysiłek został zauważony, a nawet doceniony krótkim dobrym słowem, nijak miało się to do doświadczenia i umiejętności aurorów, którzy pełnili służbę od lat.
Leżąc w łóżku w Mungu powracała do listu jeszcze kilka razy, pilnując uważnie by nikt nie widział, że na niego spogląda. Sześć dni spędziła w szpitalu bez różdżki, całkowicie bezsilna, z protezą, którą zabierano jej za każdym razem gdy ktoś spuszczał ją z oczu. Wywracała wtedy zirytowana oczami, wiedziała, że jeszcze nie mogła wyjść, choć korciło ją to niesamowicie. W końcu wczoraj Connor przyszedł do niej, wygłaszając uzdrowicielską formułkę. Zalecano by została jeszcze dwa dni. Zalecano. Usta uniosły jej się lekko na to słowo, bo to znaczyło, że mogła wyjść już teraz. I właśnie to zrobiła. Czuła się już dobrze. Eliskiry wzmacniające działały, dodając jej sił a Tonks musiała załatwić kilka spraw przed dzisiaj. W końcu znalazła się w domu Jackie, którego jeszcze nie opuściła. Sprawdziła, co u Łobuza, ale ten milcząc spojrzał na nią z wyrzutem, dopiero po chwili zauważając brak nogi. Nadal jednak nie powiedział nic.
W końcu weszła do zajmowanego przez siebie pokoju zasnęła szybko by wstać następnego dnia, zrzuciła stare ubrania i wsunęła świeże, nowe, odkrywając, że nowa noga nie przechodzi przez nogawkę spodni. W końcu wygrzebała jakieś z naprawdę szerokimi nogawkami, które mocniej przypominały długą spódnicę, niż spodnie, ale nie miała na to czasu. Przypięła pas z eliksirami w którym miała antidotum, maść z wodnej gwiazdy, eliksir natychmiastowej jasności i smoczą łzę. Broszkę wpięła w wewnętrzną stronę spodni - zwyczajowo. Pazur wisiał na jej szyi, a czarna perła wetknięta była w kieszeń. Wychodząc narzuciła na ramiona płaszcz kameleona od Matta, nie wspomniała nikomu gdzie idzie. Nie powinna.
Uwierała ją jeszcze, sprawiała że chodząc lekko kuśtykała, ale nie miało to znaczenia. Szła dalej na przód, kierując się na wzgórze, dostrzegając tam większą ilość osób i dwie zakapturzone sylwetki. Dostrzegła i usłyszała Brendana, zbliżyła się do niego możliwie najciszej, choć nie było to proste z drewnianą nogą. Przystanęła obok i skinęła lekko głowa. Miał rację.
- Magicus Extremos. - powtórzyła za nim, właściwie ledwie szepnęła okręcając nadgarstkiem. Miał rację. Powinni byli się wzmocnić. Zastanawiała się nad ruchem jednakim ze Skamanderem, ale posiadali przewagę. Taktycznie rozsądniej było wzmocnić się, na wypadek walki. Nie powiedziała nic więcej. Jedynie wzmacniając uścisk na nowej różdżce.
Leżąc w łóżku w Mungu powracała do listu jeszcze kilka razy, pilnując uważnie by nikt nie widział, że na niego spogląda. Sześć dni spędziła w szpitalu bez różdżki, całkowicie bezsilna, z protezą, którą zabierano jej za każdym razem gdy ktoś spuszczał ją z oczu. Wywracała wtedy zirytowana oczami, wiedziała, że jeszcze nie mogła wyjść, choć korciło ją to niesamowicie. W końcu wczoraj Connor przyszedł do niej, wygłaszając uzdrowicielską formułkę. Zalecano by została jeszcze dwa dni. Zalecano. Usta uniosły jej się lekko na to słowo, bo to znaczyło, że mogła wyjść już teraz. I właśnie to zrobiła. Czuła się już dobrze. Eliskiry wzmacniające działały, dodając jej sił a Tonks musiała załatwić kilka spraw przed dzisiaj. W końcu znalazła się w domu Jackie, którego jeszcze nie opuściła. Sprawdziła, co u Łobuza, ale ten milcząc spojrzał na nią z wyrzutem, dopiero po chwili zauważając brak nogi. Nadal jednak nie powiedział nic.
W końcu weszła do zajmowanego przez siebie pokoju zasnęła szybko by wstać następnego dnia, zrzuciła stare ubrania i wsunęła świeże, nowe, odkrywając, że nowa noga nie przechodzi przez nogawkę spodni. W końcu wygrzebała jakieś z naprawdę szerokimi nogawkami, które mocniej przypominały długą spódnicę, niż spodnie, ale nie miała na to czasu. Przypięła pas z eliksirami w którym miała antidotum, maść z wodnej gwiazdy, eliksir natychmiastowej jasności i smoczą łzę. Broszkę wpięła w wewnętrzną stronę spodni - zwyczajowo. Pazur wisiał na jej szyi, a czarna perła wetknięta była w kieszeń. Wychodząc narzuciła na ramiona płaszcz kameleona od Matta, nie wspomniała nikomu gdzie idzie. Nie powinna.
Uwierała ją jeszcze, sprawiała że chodząc lekko kuśtykała, ale nie miało to znaczenia. Szła dalej na przód, kierując się na wzgórze, dostrzegając tam większą ilość osób i dwie zakapturzone sylwetki. Dostrzegła i usłyszała Brendana, zbliżyła się do niego możliwie najciszej, choć nie było to proste z drewnianą nogą. Przystanęła obok i skinęła lekko głowa. Miał rację.
- Magicus Extremos. - powtórzyła za nim, właściwie ledwie szepnęła okręcając nadgarstkiem. Miał rację. Powinni byli się wzmocnić. Zastanawiała się nad ruchem jednakim ze Skamanderem, ale posiadali przewagę. Taktycznie rozsądniej było wzmocnić się, na wypadek walki. Nie powiedziała nic więcej. Jedynie wzmacniając uścisk na nowej różdżce.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
The member 'Justine Tonks' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 78
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 78
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Tajemniczy list, zdecydowanie był... tajemniczy. Przyzwyczaił się do korespondencji z Bones nieco bardziej rozwiniętej. Szefowa Biura kreśliła zwyczajowo więcej niż jedno zdanie, dlatego, Skamander czytał je kilkukrotnie, doszukując się dodatkowego znaczenia. Nie wierzył, żeby wystawiała go dziwną próbę. To było ważne. Kilkukrotnie nawet, porównywał listy, które wcześniej otrzymywał. W materii poszukiwania śladów - był upierdliwy. Dlatego, nawet tych kilka wyrazów analizował do momentu, aż zdecydował się pójść za prośbą, którą wystosowano w liście.
Pojawił się w okolicach dużo wcześniej, niż przewidywało spotkanie. Wcześniej, zniszczył krótki list, pozwalając by płomień pożerał kreślone na papierze litery. Nie przyglądał się, pozostawiając popiół do porwania przez wiatr, gdy sypnął drobinami za okno. Na miejscu, zrobił najpierw pieszy rekonesans, wcześniej uzbrajając się w zaklęcie kameleona. Być może był przewrażliwiony na punkcie czujności, ale nawyki weszły w naturę, krążąc we krwi zbyt żywo, by je zignorować.
Ciemny, ginący w mroku wieczora płaszcz, skrywał sylwetkę aurora, chowając także profil, ale - nim znalazł się na miejscu, dostrzegł już zebrane w oddali sylwetki. Wiatr szarpał szatą, niby tańczącą płachtą, a pogoda - zdawała się z z każdym krokiem przypominać, jak bardzo świat magii się zmienił. Więcej niż jedną. Alarmujący głosik z tyłu głowy, włączył pisk, kierując kroki Skamandera w pobliże zebranych, dopiero potem, niby w zwolnionym tempie, dostrzegł dwie, pogrążone w cieniu sylwetki i dwie wycelowane różdżki. Coś w głowie Samuel zawrzało, kalkulują pospiesznie sytuację. Tajemne spotkanie,. Miała być Bones, a na miejscu widział zgromadzenie. Wśród nich, dostrzegając bardzo znajome sylwetki. Brendan, Justine, Lucan, Elphie, Fox, Kieran... i Anthony, który wypowiada zaklęcie rozbrajające. Ten jeden moment, spojrzenie na kuzyna i wycelowane w nich różdżki, zaważyły na jego dalszym działaniu - Expelliarmus - wycelował w drugą z postaci; w pobliżu było zbyt wiele osób, za które był odpowiedzialny. I ktokolwiek trwał ukryty w cieniu, witając ich uniesioną różdżką, musiał zdawać sobie sprawę z dziań, które zostały podjęte. Był aurorem i w jego zakresie obowiązku było najpierw działanie, potem zadawanie pytań. Przynajmniej, wpisując się w rys szaleństwa, jakie zaoferowały im czasy i skrajnie idiotyczne poczynania nowego - marionetki-Ministra. Nie tylko jego głos rozbrzmiał inkantacją w otaczających ich cieniu, ale to jego ton rozbrzmiał, kontynuując podjętą akcję, niezalezienie od efektów, jakie miało przynieść zaklęcie - Rzućcie różdżki i ujawnijcie tożsamość - wysunął się na przód ich dziwnego zgromadzenia, nawet nie starając się zasłaniać. Jeśli była tam Bones, sytuacja szybko powinna zostać wyjaśnioną. Jeśli nie... cóż, prawdopodobnie właśnie wdepnął (wdepnęli?) w pułapkę. Nieważne. Różdżkę trzymał uniesioną, gotową do rzucenia kolejnego uroku. Ciepło od tłumionej w drewnie magii, pulsowało, rozgrzewając zaciśnięte silnie palce.
Pojawił się w okolicach dużo wcześniej, niż przewidywało spotkanie. Wcześniej, zniszczył krótki list, pozwalając by płomień pożerał kreślone na papierze litery. Nie przyglądał się, pozostawiając popiół do porwania przez wiatr, gdy sypnął drobinami za okno. Na miejscu, zrobił najpierw pieszy rekonesans, wcześniej uzbrajając się w zaklęcie kameleona. Być może był przewrażliwiony na punkcie czujności, ale nawyki weszły w naturę, krążąc we krwi zbyt żywo, by je zignorować.
Ciemny, ginący w mroku wieczora płaszcz, skrywał sylwetkę aurora, chowając także profil, ale - nim znalazł się na miejscu, dostrzegł już zebrane w oddali sylwetki. Wiatr szarpał szatą, niby tańczącą płachtą, a pogoda - zdawała się z z każdym krokiem przypominać, jak bardzo świat magii się zmienił. Więcej niż jedną. Alarmujący głosik z tyłu głowy, włączył pisk, kierując kroki Skamandera w pobliże zebranych, dopiero potem, niby w zwolnionym tempie, dostrzegł dwie, pogrążone w cieniu sylwetki i dwie wycelowane różdżki. Coś w głowie Samuel zawrzało, kalkulują pospiesznie sytuację. Tajemne spotkanie,. Miała być Bones, a na miejscu widział zgromadzenie. Wśród nich, dostrzegając bardzo znajome sylwetki. Brendan, Justine, Lucan, Elphie, Fox, Kieran... i Anthony, który wypowiada zaklęcie rozbrajające. Ten jeden moment, spojrzenie na kuzyna i wycelowane w nich różdżki, zaważyły na jego dalszym działaniu - Expelliarmus - wycelował w drugą z postaci; w pobliżu było zbyt wiele osób, za które był odpowiedzialny. I ktokolwiek trwał ukryty w cieniu, witając ich uniesioną różdżką, musiał zdawać sobie sprawę z dziań, które zostały podjęte. Był aurorem i w jego zakresie obowiązku było najpierw działanie, potem zadawanie pytań. Przynajmniej, wpisując się w rys szaleństwa, jakie zaoferowały im czasy i skrajnie idiotyczne poczynania nowego - marionetki-Ministra. Nie tylko jego głos rozbrzmiał inkantacją w otaczających ich cieniu, ale to jego ton rozbrzmiał, kontynuując podjętą akcję, niezalezienie od efektów, jakie miało przynieść zaklęcie - Rzućcie różdżki i ujawnijcie tożsamość - wysunął się na przód ich dziwnego zgromadzenia, nawet nie starając się zasłaniać. Jeśli była tam Bones, sytuacja szybko powinna zostać wyjaśnioną. Jeśli nie... cóż, prawdopodobnie właśnie wdepnął (wdepnęli?) w pułapkę. Nieważne. Różdżkę trzymał uniesioną, gotową do rzucenia kolejnego uroku. Ciepło od tłumionej w drewnie magii, pulsowało, rozgrzewając zaciśnięte silnie palce.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
The member 'Samuel Skamander' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 28
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 28
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Świat skrupulatnie pogrąża się w chaosie zamiast zwolnić i uspokoić swój rytm - co nie jest ani trochę zaskakujące, chociaż odrobinę niewygodne. Burza kumulująca się nad głowami wszystkich przybiera bardzo dosłownego znaczenia, niszcząc wiele rzeczy na swojej drodze. Staram się nie myśleć o najgorszym, ale świat w kółko mi o tym przypomina. Powracają dawne koszmary, obawy, których nigdy nie chciałbym wypuścić z ust, z duszy, z głowy. Zobowiązania jakie na siebie nałożyłem przygniatają mnie coraz mocniej do ziemi, ciężar rozpaczy bywa zbyt trudny do utrzymania, ale nie poddaję się. Przecież wiem, że nigdy tego nie zrobię. Nie umiem. Podnoszę się z kolan aż do ostatniej chwili, utraty przytomności umysłu i nie potrafię odpuścić. Nawet jeśli to skrajnie głupie lub nieodpowiedzialne. A zwykle oba na raz. Nie jestem typem myśliciela i bardzo tego żałuję. Naprawdę bardzo. Jednak zmiany bywają trudne - zwłaszcza kiedy żyje się ze sobą trzydzieści lat. Wciąż takim samym, niezmiennym. Może odrobinę dojrzalszym, ale tylko trochę. Trochę, bo wymyślna strategia lub porządna refleksja mają się mnie nie trzymać, prawdopodobnie już nigdy.
List od Bones wydaje się tajemniczy, ale przecież do tego jestem stworzony. Do brawury. Gorąca krew nie pozwala na szczególne przygotowania, wiem tylko, że muszę zebrać się szybko. Chwycić w dłoń miotłę, zapakować do kieszeni różdżkę oraz wyjść z domu. Teleportacja wraz z siecią Fiuu nie działają nadal, znacząco utrudniając wszelkie podróże. Na szczęście istnieje jeszcze Błędny Rycerz, będący w stanie dotrzeć niemal wszędzie. To z niego korzystam, chociaż postawienie stóp na twardym gruncie na zewnątrz zawsze przyprawia mnie o zawroty głowy. Naciągam na głowę kaptur, nawet jeśli co chwilę muszę go poprawiać. Wkurza mnie ten zacięty wiatr wywracający życia do góry nogami, irytuje panująca dookoła ciemność oraz aura tajemnicy. A jednak, kiedy docieram na miejsce, wzgórza roją się od nieznanych sylwetek. I dwóch wyciągających różdżki. Aż dziw, że tak niewiele osób reaguje.
Już mam wyciągniętą różdżkę oraz inkantację na końcu języka, która miała dotknąć drugą z postaci, ale ktoś okazuje się szybszy. Obracam głowę nieco skonfundowany, zastanawiając się w takim razie co teraz. Co powinienem zrobić. Stoję więc, gotowy do reakcji, czekając na odpowiedź oraz rozwiązanie tego impasu. Może chcieli obrzucić nas brokatem albo wręczyć bukiet kwiatów, cholera wie. Jednak mierzenie w kogoś zaklęciem bez ostrzeżenia raczej nie jest dobrym pomysłem. Przecież są w mniejszości.
List od Bones wydaje się tajemniczy, ale przecież do tego jestem stworzony. Do brawury. Gorąca krew nie pozwala na szczególne przygotowania, wiem tylko, że muszę zebrać się szybko. Chwycić w dłoń miotłę, zapakować do kieszeni różdżkę oraz wyjść z domu. Teleportacja wraz z siecią Fiuu nie działają nadal, znacząco utrudniając wszelkie podróże. Na szczęście istnieje jeszcze Błędny Rycerz, będący w stanie dotrzeć niemal wszędzie. To z niego korzystam, chociaż postawienie stóp na twardym gruncie na zewnątrz zawsze przyprawia mnie o zawroty głowy. Naciągam na głowę kaptur, nawet jeśli co chwilę muszę go poprawiać. Wkurza mnie ten zacięty wiatr wywracający życia do góry nogami, irytuje panująca dookoła ciemność oraz aura tajemnicy. A jednak, kiedy docieram na miejsce, wzgórza roją się od nieznanych sylwetek. I dwóch wyciągających różdżki. Aż dziw, że tak niewiele osób reaguje.
Już mam wyciągniętą różdżkę oraz inkantację na końcu języka, która miała dotknąć drugą z postaci, ale ktoś okazuje się szybszy. Obracam głowę nieco skonfundowany, zastanawiając się w takim razie co teraz. Co powinienem zrobić. Stoję więc, gotowy do reakcji, czekając na odpowiedź oraz rozwiązanie tego impasu. Może chcieli obrzucić nas brokatem albo wręczyć bukiet kwiatów, cholera wie. Jednak mierzenie w kogoś zaklęciem bez ostrzeżenia raczej nie jest dobrym pomysłem. Przecież są w mniejszości.
I don't know
how to deal with serious emotions
without turning them
into a fucking joke
how to deal with serious emotions
without turning them
into a fucking joke
Randall Lupin
Zawód : były policjant, kurs aurorski zawieszony
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Don't get attached.
Don't get attached.
Don't get attached.
Don't get attached.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
3.11
Wpatrywał się czujnym wzrokiem w otrzymany nie tak dawno list, jakby chcąc przejrzeć na wskroś starannie napisane słowa, wydobyć z nich coś więcej niż tylko suchą informację dotyczącą tajnego spotkania. Nie, "tylko" to bardzo niewłaściwie określenie, miało bowiem nazbyt bagatelizujące powagę sytuacji wydźwięk. Bardziej pasowało... "jedynie"! Do czego to doszło, że szef biura aurorów musiał wysyłać w sekrecie listy do swojego podwładnego z treścią przywołującą jedynie najpoważniejsze scenariusze z zamachem stanu na czele. Prawdę mówiąc, nie dziwiłoby go podjęcie tak radykalnych środków, bo obecna sytuacja w ministerstwie zakrawała o granice absurdu. Szerzące się bezprawie, horrendalne przyzwolenia dla zwolenników Malfoya, ograniczenie do minimum obowiązków aurorów czy nawet zamiar całkowitego rozwiązania instytucji doprowadzały go do istnej furii, żeby nie użyć bardziej wulgarnego języka. Gdyby nie wsparcie Wizengamotu, on jak i wielu innych czarodziejów i czarownic musiałoby szukać zatrudnienia w innej branży, możliwe nawet że wykonując pracę wyjątkowo hańbiącą i zupełnie niezwiązaną z doświadczeniem i wykształceniem danego czarodzieja. Sam być może nie miałby z tym aż tak wielkiego problemu - w końcu mógłby się zająć zgłębianiem tajemnic starożytnych run, tak jak od momentu zetknięcia się z tym tematem planował - jednak wewnętrzne poczucie sprawiedliwości, troski o najbliższych i pewnego rodzaju poczucie obowiązku poniekąd zmotywowały go do podjęcia innej, niebezpiecznej drogi. Ostatnio nawet dochodził do wniosku, że bez tego ryzyka i zagrożenia czyhającego na każdym kroku czuł się nieswojo, jak gdyby ciągła walka i pełne wrażeń życie były mu potrzebne do egzystowania. Przetarł wysuszone od tępego wpatrywania się w papier oczy i zgniótł kawałek papieru w kulkę, ciskając nią w sam środek płonącego kominka. Trzeba było się zbierać na miejsce.
Ubrany w ciemnobrązowy płaszcz z kapturem o głębokich kieszeniach, swą długością sięgający niemalże do kolan, wędrował po śliskiej od deszczu glebie. Ostrożnie stawiał kolejne kroki, czujnie wypatrując jakiegokolwiek niebezpiecznego zagłębienia w ziemi czy kupy błota, które w obliczu mroku spowijającego świat przez nieustępliwe ciemne chmury były łatwe do pominięcia. Ostatecznie udało mu się jednak dotrzeć do celu bez zaliczenia wywrotki i strat moralnych, bo ubrudzonym od błota płaszczem aż tak by się nie przejął. Zauważając tłum zebranych postaci, nie był w stanie opanować swojego zaskoczenia. Początkowo - pewnie jak każdy - myślał, że będzie tu sam z panią Bones, tymczasem sytuacja zapowiadała się na coś o wiele poważniejszego niż sekretna rozmowa w cztery oczy. Naraz jego wizja dotycząca zamachu stanu stała się równie realna, jak instynktowna myśl o pułapce i pozbyciu się lwiej części oporu obecnej polityki ministerstwa. Całości tej enigmatycznej sytuacji dopełniały anomalie i nerwowo rzucane zaklęcia, choć dla samego Finniana dostrzeżenie wśród tych gorących głów znajomych twarzy była wyjątkowo pokrzepiająca. Dłonie spoczywały w kieszeni płaszcza, jedna z nich w pogotowiu mocnym uściskiem trzymała pulsujące od wszechobecnej magii drewno. Czekał aż zakapturzone postaci ujawnią swoją tożsamość, obserwując uważnie otoczenie przed ewentualną zasadzką. Widział, że uwaga większości skupiła się na tajemniczych postaciach - on sam również zerkał ku nim od czasu do czasu, choć jego wzrok skupiał się bardziej na tym, aby nikt z towarzyszy nie oberwał niehonorowo w plecy podstępnym urokiem.
Gość
Gość
Źle się działo. I to nie był nawet ułamek określenia tego, co nawarstwiało się dookoła nich jak hałdy szlamu. Od połowy października praktycznie zaczęło walić im się na głowy. Ministerstwo Magii wciąż było rozczłonkowane, a ci, którzy wciąż grzali swoje cztery litery na stołkach wyżej, próbowali jeszcze bardziej rozerwać każdy departament na strzępki. Jednego dnia ludzie przychodzili do pracy, a drugiego kompletnie znikali z oczu swoich współpracowników. Caroline Leach dziwnym trafem zniknęła, mugolaczka i wspaniała znawczyni run, tak po prostu zniknęła. Wiedziała, że chodziło o krew – zawsze o nią chodziło. O ten przeklęty okaz ludzkiej słabości i dowód, który nie znaczył więcej niż kłak wełny. Przeklęte szlacheckie bufony wierzyły w to, że to właśnie ona wyznacza granice wartości, podważa głoszone prawdy, jest czystą świętością. Była zła, choć nie w takim stopniu jak kiedyś, zdawała się panować nad agresją, nad zawziętością, przekuwając je w skupienie i zdrowy rozsądek. Mimo to rozrywała gazety przy swoim biurku na drobne strzępki, potem finalnie paląc ją na podłodze. Kiedy to robiła, czarodzieje dziwnie się na nią patrzyli, jakby ze strachem, z ostrzeżeniem. Uważaj, Jackie, bo ściany mają oczy i uszy.
Widziała twarze najbardziej ambitnych aurorów, który tracili swoje sprawy. Zdenerwowanie uwypuklało żyły, zza ust wydobywał się pełen złości szept. Podskórnie czuła, że zakończenie działalności Biura w takiej formie jak dotychczas to kwestia czasu – zamienią ich na jakąś bezsensowną komórkę zamiatającą londyńskie ulice. O wszystkim przesądził kłótliwy dialog między głową Ministerstwa a Wizengamotem.
Po którym wszyscy aurorzy mogli odetchnąć i choć na chwilę poczuć spokój ducha.
Na bardzo krótką chwilę.
Grzmoty raz po raz roznosiły się hukiem po mieszkaniu. Rozczesywała akurat włosy, kiedy jakimś cudem do jej okna dostała się sowa o niezbyt znajomym upierzeniu. Otworzyła jej szybko drzwi, czując w uszach przeraźliwie zimny wiatr, i pozwoliła jej otrzepać się z wody, samej odskakując na bok. Gdy doszła do siebie, odwiązała z jej nóżki liścik. Bones. Jej pismo, jej podpis. Ale zwątpiła. Dlaczego chciała się z nią spotkać? Tylko z nią? Pomyślała, że to kolejny fortel, sposób na pozbycie się niewygodnego pracownika, ale zaraz zadała sobie pytanie - czy list dotarł tylko do niej? Wzięła głęboki wdech, zastanawiając się, co z tym fantem zrobić.
Lot na miotle w taką pogodę był okrutnie niebezpieczny, ale w taki sposób mogła najszybciej dostać się do Szkocji. Wylądowała stosunkowo niedaleko, ale resztę drogi wolała pokonać pieszo. Peleryna łopotała na wietrze i choć Jackie próbowała naciągać na twarz kaptur, deszcz uderzał w nią nieprzyjemnym zimnem. Uniosła na chwilę wzrok, żeby dotarły do niej pierwsze błyski zaklęć. Natychmiast wyciągnęła przed siebie swoją różdżkę, podchodząc bliżej. Jeśli dwie osoby na przedzie chciały ich atakować, to mieli marną przewagę.
Szukała wzrokiem znajomych sylwetek wśród tych, które już się zgromadziły. Dostrzegła w sypiących się iskrach Tonks i Brena, Freda, Samuela. I nawet ojca. Podjęła krok w jego stronę, nie spuszczając oczu z dwóch tajemniczych sylwetek przed nimi wszystkimi.
- Carpiene - rzuciła, kierując różdżkę na teren przed nimi. Jeśli to była zasadzka, powinni natychmiast poznać ukrytą napastników albo pułapki.
Widziała twarze najbardziej ambitnych aurorów, który tracili swoje sprawy. Zdenerwowanie uwypuklało żyły, zza ust wydobywał się pełen złości szept. Podskórnie czuła, że zakończenie działalności Biura w takiej formie jak dotychczas to kwestia czasu – zamienią ich na jakąś bezsensowną komórkę zamiatającą londyńskie ulice. O wszystkim przesądził kłótliwy dialog między głową Ministerstwa a Wizengamotem.
Po którym wszyscy aurorzy mogli odetchnąć i choć na chwilę poczuć spokój ducha.
Na bardzo krótką chwilę.
Grzmoty raz po raz roznosiły się hukiem po mieszkaniu. Rozczesywała akurat włosy, kiedy jakimś cudem do jej okna dostała się sowa o niezbyt znajomym upierzeniu. Otworzyła jej szybko drzwi, czując w uszach przeraźliwie zimny wiatr, i pozwoliła jej otrzepać się z wody, samej odskakując na bok. Gdy doszła do siebie, odwiązała z jej nóżki liścik. Bones. Jej pismo, jej podpis. Ale zwątpiła. Dlaczego chciała się z nią spotkać? Tylko z nią? Pomyślała, że to kolejny fortel, sposób na pozbycie się niewygodnego pracownika, ale zaraz zadała sobie pytanie - czy list dotarł tylko do niej? Wzięła głęboki wdech, zastanawiając się, co z tym fantem zrobić.
Lot na miotle w taką pogodę był okrutnie niebezpieczny, ale w taki sposób mogła najszybciej dostać się do Szkocji. Wylądowała stosunkowo niedaleko, ale resztę drogi wolała pokonać pieszo. Peleryna łopotała na wietrze i choć Jackie próbowała naciągać na twarz kaptur, deszcz uderzał w nią nieprzyjemnym zimnem. Uniosła na chwilę wzrok, żeby dotarły do niej pierwsze błyski zaklęć. Natychmiast wyciągnęła przed siebie swoją różdżkę, podchodząc bliżej. Jeśli dwie osoby na przedzie chciały ich atakować, to mieli marną przewagę.
Szukała wzrokiem znajomych sylwetek wśród tych, które już się zgromadziły. Dostrzegła w sypiących się iskrach Tonks i Brena, Freda, Samuela. I nawet ojca. Podjęła krok w jego stronę, nie spuszczając oczu z dwóch tajemniczych sylwetek przed nimi wszystkimi.
- Carpiene - rzuciła, kierując różdżkę na teren przed nimi. Jeśli to była zasadzka, powinni natychmiast poznać ukrytą napastników albo pułapki.
pora, żebyś ty powstał i biegł, chociaż ty nie wiesz,
gdzie jest cel i brzeg,
ty widzisz tylko, że
ogień świat pali
Jackie Rineheart
Zawód : auror
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
only now do i see the big picture
but i swear that
these scars are
fine
but i swear that
these scars are
fine
OPCM : 25+3
UROKI : 10+2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 12
SPRAWNOŚĆ : 14
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'Jackie Rineheart' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 45
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 45
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Wyrzucił w powietrze sykla, zręcznie łapiąc go w locie. Trzymał go w garści, w zaciśniętej pięści igrał blask z kominka, dodając temu wszystkiemu nutki tajemnicy. Jego wzrok ześlizgnął się w dół, skupiając na rozłożonym pergaminie. Wszędzie poznałby to pismo. Edith Bones, szefowa Biura Aurorów. Pierwsza w historii kobieta na tym stanowisku, wcześniej wiele go nauczyła, gdy zajmowała się jeszcze szkoleniem przyszłych funkcjonariuszy. Nauczył się też sporo o niej. Konkretna perfekcjonistka, błyskotliwy strateg oraz rozsądna mistrzyni pojedynków. Nic dziwnego, że Artur ją szanował.
Nie musiał spoglądać na jej list, znał już jego treść na pamięć. Domyślał się, że nie był jedynym zaproszonym, na spotkanie indywidualne wybrałaby inne miejsce. Zapewne chciała zebrać jak najwięcej aurorów oraz może innych funkcjonariuszy, żeby… właściwie co? Zaproponować alternatywne działania, skryte przed okiem wypaczonej karykatury, w którą zmieniało się Ministerstwo Magii? Zebrać ostatnich sprawiedliwy, zorganizować z nich kolejną organizację działającą z cienia?
Pułapka, taka jeszcze była możliwość. Nie chciał uwierzyć w zdradę Bones, ale mogła być manipulowana lub kontrolowana. Zebrać wszystkich wrogów nowego porządku i jednym stanowczym cięciem odciąć jak najwięcej głów hydry. Istniało jeszcze połączenie obu, szefowa mogła organizować spotkanie, ale wróg się o nim dowiedział.
Artur był ostrożny, cechę wzmagały dodatkowo ostatnie wydarzenia. Postanowił rzucić monetą, niech ślepy los zadecyduje. Wystarczyło tylko rozłożyć dłoń. Drgnął, rozbawiony absurdem tej sytuacji. Nie wierzył w przeznaczenia, sam kształtował własny los, nie uciekał od odpowiedzialności. Głupia moneta nie podejmie za niego decyzji, czas zakończyć własną słabość.
Cisnął syklem prosto w płomienie, nie chcąc nawet dostrzec jaka strona wypadła. Po chwili wrzucił też list do kominka, krótka wiadomość zdążyła już wyryć się w świadomości, więc zostawienie tego pisma byłoby ryzykowną fanaberią. Dość bezsilności, dość uciekania. Wyruszył w kierunku Szkocji na miotle, droga nie była daleka.
- Veritas Claro – rzucił cicho zaklęcie, nie chcąc zwracać na siebie niepotrzebnej uwagi.
Najbliżej siebie dostrzegł Jackie, która szła w kierunku ojca. Dołączenie do niej wydawało się dobrym pomysłem, ponieważ miał jeszcze szansę ją dogonić bez rzucającego się w oczy przyspieszania. Zaraz jednak kapryśna magia naznaczyła ją rozjaśniającymi okolicę błyskawicami. Cóż, na spotkaniu Zakonu Feniksa siedział z Rineheartami, więc może tym razem postoi sobie koło kogoś innego, tak byłoby grzeczniej. Anthony mu się ostatnio źle kojarzył ze zniszczeniem, jakby dla podkreślenia też wywołał błyskawice. Przy Just i Brendanie szalała właśnie lodowa nawałnica, ale chyba z tych wszystkich opcji najmniej zwracała uwagę. Innych członków jeszcze nie wypatrzył (wielu skrywało swoje oblicza) lub znajdowali się w nieodpowiadających mu położeniach, więc postanowił podreptać bezpośrednio do Justine Tonks oraz Brendana Weasleya.
Nie musiał spoglądać na jej list, znał już jego treść na pamięć. Domyślał się, że nie był jedynym zaproszonym, na spotkanie indywidualne wybrałaby inne miejsce. Zapewne chciała zebrać jak najwięcej aurorów oraz może innych funkcjonariuszy, żeby… właściwie co? Zaproponować alternatywne działania, skryte przed okiem wypaczonej karykatury, w którą zmieniało się Ministerstwo Magii? Zebrać ostatnich sprawiedliwy, zorganizować z nich kolejną organizację działającą z cienia?
Pułapka, taka jeszcze była możliwość. Nie chciał uwierzyć w zdradę Bones, ale mogła być manipulowana lub kontrolowana. Zebrać wszystkich wrogów nowego porządku i jednym stanowczym cięciem odciąć jak najwięcej głów hydry. Istniało jeszcze połączenie obu, szefowa mogła organizować spotkanie, ale wróg się o nim dowiedział.
Artur był ostrożny, cechę wzmagały dodatkowo ostatnie wydarzenia. Postanowił rzucić monetą, niech ślepy los zadecyduje. Wystarczyło tylko rozłożyć dłoń. Drgnął, rozbawiony absurdem tej sytuacji. Nie wierzył w przeznaczenia, sam kształtował własny los, nie uciekał od odpowiedzialności. Głupia moneta nie podejmie za niego decyzji, czas zakończyć własną słabość.
Cisnął syklem prosto w płomienie, nie chcąc nawet dostrzec jaka strona wypadła. Po chwili wrzucił też list do kominka, krótka wiadomość zdążyła już wyryć się w świadomości, więc zostawienie tego pisma byłoby ryzykowną fanaberią. Dość bezsilności, dość uciekania. Wyruszył w kierunku Szkocji na miotle, droga nie była daleka.
***
Zazwyczaj tonące we mgle wzgórza miały być teatrem dzisiejszego spotkania. Artur zauważył, że przybyło już wielu aktorów, część z nich nosiła znajome twarze, inni byli obcy lub kryli się w cieniu. Sam odziany był w ciemną szatę z kapturem, pod którym ukrywał swoje oblicze. Dostrzegł wielu Zakonników, ale to jeszcze można jakoś tłumaczyć, w końcu członkowie jego organizacji często nie kryli się z poglądami. Pracowali też często ministerstwie, choć ten potencjalny zbieg okoliczności zasiał ziarno niepokoju. Wiedział ile kłamstw skrywał magiczny świat, jak łatwo było źle ocenić sytuację, więc postanowił zadziałać ostrożnie, spróbować dostrzec prawdę.- Veritas Claro – rzucił cicho zaklęcie, nie chcąc zwracać na siebie niepotrzebnej uwagi.
Najbliżej siebie dostrzegł Jackie, która szła w kierunku ojca. Dołączenie do niej wydawało się dobrym pomysłem, ponieważ miał jeszcze szansę ją dogonić bez rzucającego się w oczy przyspieszania. Zaraz jednak kapryśna magia naznaczyła ją rozjaśniającymi okolicę błyskawicami. Cóż, na spotkaniu Zakonu Feniksa siedział z Rineheartami, więc może tym razem postoi sobie koło kogoś innego, tak byłoby grzeczniej. Anthony mu się ostatnio źle kojarzył ze zniszczeniem, jakby dla podkreślenia też wywołał błyskawice. Przy Just i Brendanie szalała właśnie lodowa nawałnica, ale chyba z tych wszystkich opcji najmniej zwracała uwagę. Innych członków jeszcze nie wypatrzył (wielu skrywało swoje oblicza) lub znajdowali się w nieodpowiadających mu położeniach, więc postanowił podreptać bezpośrednio do Justine Tonks oraz Brendana Weasleya.
Artur Longbottom
Zawód : Rebeliant
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Tylko w milczeniu słowo,
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Artur Longbottom' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 91
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 91
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
| 03.11
Sophia nie wiedziała, co myśleć o zagadkowym liście od Bones. Jej zaufanie do ministerstwa od dawna przeżywało kryzys, ale teraz był on poważniejszy niż kiedykolwiek, nawet za czasów Tuft. Malfoy u władzy nie oznaczał dla porządnych ludzi niczego dobrego. Wiele spraw bez wyjaśnienia zamykano, ludzie niewygodni byli kompromitowani i tracili posady, podobno nawet chciano całkowicie zlikwidować Biuro Aurorów, czemu sprzeciwił się Wizengamot. Póki co uratowano ich posady, tylko na jak długo? Pewne było też, że czarnoksiężnicy powiązani z władzą cieszyli się immunitetem i byli nie do ruszenia, a aurorów przydzielano do często niewdzięcznych, nieistotnych spraw, nie pozwalając im należycie wymierzać sprawiedliwości.
Były chwile, kiedy myślała nad rezygnacją, bo nie podobała jej się myśl o służeniu zwyrodnialcom i zamykania oczu na zło i degenerację, ale ostatecznie została, bo tak mimo wszystko mogła w jakiś sposób działać, nawet jeśli musiała dbać o dyskrecję i trzymać język za zębami, bardziej kryć się ze swoimi poglądami i nie podskakiwać. Musiała chronić sekret swojej drugiej działalności, Zakonu Feniksa, więc nie mogła zwracać na siebie uwagi jawnym opieraniem się. Miała dość zdrowego rozsądku, żeby zachować ostrożność, poza tym odkąd zaczęła uczyć się oklumencji łatwiej niż wcześniej panowała nad swoimi emocjami, nawet jeśli do pełnego opanowania umiejętności jeszcze jej brakowało i musiała włożyć więcej pracy w to, by nauczyć się całkowicie zamykać umysł. Skoro inni członkowie Zakonu starali się po prostu robić swoje i pamiętać o słusznych wartościach, robiła to samo. Praca aurora była dla niej ważna. Nie miała nikogo bliskiego, więc w całości poświęcała się pracy i Zakonowi. Nie zamierzała porzucać tego, w co wierzyła. Po swojej niedyspozycji z końca października wróciła do pracy bardzo szybko, robiąc po prostu swoje.
Udało jej się załatwić świstoklik co prawda nie dolatujący bezpośrednio na miejsce, ale w pobliską okolicę, skąd resztę drogi pokonała pieszo, uparcie brnąc przez deszcz i rozmokłą trawę. Chociaż miała na sobie przeciwdeszczowy płaszcz z głębokim kapturem, jego dolny brzeg oraz nogawki spodni szybko stały się mokre. Wiedziała, że za tą paskudną pogodę i błyskawice co jakiś czas przecinające niebo odpowiadały anomalie. Bo cóż innego? To był kolejny etap, sytuacja się pogarszała, i kto wie, co się stanie, zanim zdołają zakończyć ten koszmar.
Gdy już doszła do wzgórza, przytrzymując na głowie kaptur żeby nie został zwiany przez zimny wiatr niosący krople zimnego deszczu, było tam całkiem sporo ludzi. Mogła przysiąc, że wielu z nich znała. Bones z pewnością nie wezwała tylko jej, a wielu innych aurorów, w sporej części Zakonników... i nie tylko aurorów. Nie wiadomo, na jakiej zasadzie szefowa wybierała osoby, które tu ściągnęła i w jakim celu to zrobiła, ale pozostawała ostrożna. Bo co, jeśli Bones mogła być pod imperiusem, jeśli to wszystko było tylko pułapką mającą na celu ich zwabić? Miała nadzieję, że nie. Przybyła tu dlatego, że mimo wszystko ufała szefowej, którą zawsze podziwiała i zdawała sobie sprawę, że gdyby ktoś chciał się pozbyć aurorów o wątpliwych poglądach, nie kłopotałby się ściąganiem ich aż tutaj. Jeśli Bones ściągnęła ich tak daleko od ministerstwa, może rzeczywiście miała im do przekazania coś, czego nie mogła zrobić w ministerstwie, gdzie ściany miały oczy i uszy. Sophia postanowiła jej wysłuchać. Miała do szefowej sporo szacunku i podziwu, zwłaszcza że była pierwszą kobietą na tym stanowisku, kobietą silną i zaradną, a więc dla Sophii wzorem do naśladowania i inspiracją, utalentowaną czarownicą która swego czasu przecierała szlaki młodszym aurorkom, takim jak Sophia.
Na wszelki wypadek ścisnęła w dłoni różdżkę i zachowywała czujność, wypatrując możliwego zagrożenia. Przesunęła spojrzeniem po otaczających ją sylwetkach, wypatrując kilku znanych sobie aurorów będących jednocześnie w Zakonie, by finalnie zwrócić wzrok na dwie sylwetki, które na nich czekały. Jedną pewnie była Bones, a drugą kto? Była gotowa do reakcji, gdyby to jednak była pułapka, gdyby się okazało, że ktoś umiejętnie spreparował listy. Jej palce zaciskały się na uchwycie różdżki, pod szatą miała też naszyjnik z fluorytem i amuletem z jeleniego poroża, a także wpiętą głęboko w wewnętrzną kieszeń broszkę z alabastrowym jednorożcem. Przez wzgląd na anomalie, które znowu uległy pogorszeniu, wolała nie używać magii lekkomyślnie jeśli nie będzie to konieczne, istniało zbyt duże prawdopodobieństwo ściągnięcia zagrożenia na nią samą i otaczających ją ludzi. W milczeniu oczekiwała na to, aż ktoś zabierze głos i wyjaśni, po co zostali tu sprowadzeni.
Sophia nie wiedziała, co myśleć o zagadkowym liście od Bones. Jej zaufanie do ministerstwa od dawna przeżywało kryzys, ale teraz był on poważniejszy niż kiedykolwiek, nawet za czasów Tuft. Malfoy u władzy nie oznaczał dla porządnych ludzi niczego dobrego. Wiele spraw bez wyjaśnienia zamykano, ludzie niewygodni byli kompromitowani i tracili posady, podobno nawet chciano całkowicie zlikwidować Biuro Aurorów, czemu sprzeciwił się Wizengamot. Póki co uratowano ich posady, tylko na jak długo? Pewne było też, że czarnoksiężnicy powiązani z władzą cieszyli się immunitetem i byli nie do ruszenia, a aurorów przydzielano do często niewdzięcznych, nieistotnych spraw, nie pozwalając im należycie wymierzać sprawiedliwości.
Były chwile, kiedy myślała nad rezygnacją, bo nie podobała jej się myśl o służeniu zwyrodnialcom i zamykania oczu na zło i degenerację, ale ostatecznie została, bo tak mimo wszystko mogła w jakiś sposób działać, nawet jeśli musiała dbać o dyskrecję i trzymać język za zębami, bardziej kryć się ze swoimi poglądami i nie podskakiwać. Musiała chronić sekret swojej drugiej działalności, Zakonu Feniksa, więc nie mogła zwracać na siebie uwagi jawnym opieraniem się. Miała dość zdrowego rozsądku, żeby zachować ostrożność, poza tym odkąd zaczęła uczyć się oklumencji łatwiej niż wcześniej panowała nad swoimi emocjami, nawet jeśli do pełnego opanowania umiejętności jeszcze jej brakowało i musiała włożyć więcej pracy w to, by nauczyć się całkowicie zamykać umysł. Skoro inni członkowie Zakonu starali się po prostu robić swoje i pamiętać o słusznych wartościach, robiła to samo. Praca aurora była dla niej ważna. Nie miała nikogo bliskiego, więc w całości poświęcała się pracy i Zakonowi. Nie zamierzała porzucać tego, w co wierzyła. Po swojej niedyspozycji z końca października wróciła do pracy bardzo szybko, robiąc po prostu swoje.
Udało jej się załatwić świstoklik co prawda nie dolatujący bezpośrednio na miejsce, ale w pobliską okolicę, skąd resztę drogi pokonała pieszo, uparcie brnąc przez deszcz i rozmokłą trawę. Chociaż miała na sobie przeciwdeszczowy płaszcz z głębokim kapturem, jego dolny brzeg oraz nogawki spodni szybko stały się mokre. Wiedziała, że za tą paskudną pogodę i błyskawice co jakiś czas przecinające niebo odpowiadały anomalie. Bo cóż innego? To był kolejny etap, sytuacja się pogarszała, i kto wie, co się stanie, zanim zdołają zakończyć ten koszmar.
Gdy już doszła do wzgórza, przytrzymując na głowie kaptur żeby nie został zwiany przez zimny wiatr niosący krople zimnego deszczu, było tam całkiem sporo ludzi. Mogła przysiąc, że wielu z nich znała. Bones z pewnością nie wezwała tylko jej, a wielu innych aurorów, w sporej części Zakonników... i nie tylko aurorów. Nie wiadomo, na jakiej zasadzie szefowa wybierała osoby, które tu ściągnęła i w jakim celu to zrobiła, ale pozostawała ostrożna. Bo co, jeśli Bones mogła być pod imperiusem, jeśli to wszystko było tylko pułapką mającą na celu ich zwabić? Miała nadzieję, że nie. Przybyła tu dlatego, że mimo wszystko ufała szefowej, którą zawsze podziwiała i zdawała sobie sprawę, że gdyby ktoś chciał się pozbyć aurorów o wątpliwych poglądach, nie kłopotałby się ściąganiem ich aż tutaj. Jeśli Bones ściągnęła ich tak daleko od ministerstwa, może rzeczywiście miała im do przekazania coś, czego nie mogła zrobić w ministerstwie, gdzie ściany miały oczy i uszy. Sophia postanowiła jej wysłuchać. Miała do szefowej sporo szacunku i podziwu, zwłaszcza że była pierwszą kobietą na tym stanowisku, kobietą silną i zaradną, a więc dla Sophii wzorem do naśladowania i inspiracją, utalentowaną czarownicą która swego czasu przecierała szlaki młodszym aurorkom, takim jak Sophia.
Na wszelki wypadek ścisnęła w dłoni różdżkę i zachowywała czujność, wypatrując możliwego zagrożenia. Przesunęła spojrzeniem po otaczających ją sylwetkach, wypatrując kilku znanych sobie aurorów będących jednocześnie w Zakonie, by finalnie zwrócić wzrok na dwie sylwetki, które na nich czekały. Jedną pewnie była Bones, a drugą kto? Była gotowa do reakcji, gdyby to jednak była pułapka, gdyby się okazało, że ktoś umiejętnie spreparował listy. Jej palce zaciskały się na uchwycie różdżki, pod szatą miała też naszyjnik z fluorytem i amuletem z jeleniego poroża, a także wpiętą głęboko w wewnętrzną kieszeń broszkę z alabastrowym jednorożcem. Przez wzgląd na anomalie, które znowu uległy pogorszeniu, wolała nie używać magii lekkomyślnie jeśli nie będzie to konieczne, istniało zbyt duże prawdopodobieństwo ściągnięcia zagrożenia na nią samą i otaczających ją ludzi. W milczeniu oczekiwała na to, aż ktoś zabierze głos i wyjaśni, po co zostali tu sprowadzeni.
Never fear
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
Na miejscu pojawili się aurorzy, członkowie wiedźmiej straży, a także patrol egzekucyjniy. Wszyscy Ci, którzy otrzymali tajemnicze listy, rzekomo od Edith Bones, która sprowadziła ich wszystkich w to odludnemiejsce. Bez wątpienia adresatce listu zależało na dyskrecji. To wszystko wyglądało podejrzanie. Dwie postacie w ciemnych, całkiem przemoczonych już szatach wyczekiwały na szczycie wzgórza. Ich twarze były zamaskowane i ukryte, ale trzymane w pogotowiu różdżki szybko uniosły się w kierunku osób, które zaczęły się schodzić. Lecz nim którakolwiek z zamaskowanych lub może trudnych do rozpoznania postaci rzeczywiście podjęła jakiekolwiek kroki, w akompaniamencie burzowych trzasków rozbrzmiały inkantacje zaklęć rozbrajających rzuconych przez Skamanderów, a za nimi posypały się kolejne. Błyskawice w jednej chwili trzasnęły w ziemię, mokra, wilgotną i napęczniałą od wody, lecz pomimo początkowych iskier i lekkiego dymu ogień nie zdołał się wzniecić, od razu ugaszony przez rzęsisty deszcz. Brendan Weasley sprobował wzmocnić swoich sojuszników, lecz nikt ze zgromadzonych nie mógł odczuć przypływu sił. Po nim powtórzyć postanowiła Tonks, ale jej próba nie przyniosła oczekiwanych rezultatów. Zamiast tego powietrze ochłodziło się gwałtownie, a nagłą zmianę temperatury odczuli wszyscy na wzgórzu. Trawy pokryły się szronem, mokre ubrania zgromadzonych zesztywniały i stwardniały, nie tylko utrudniając poruszanie się, ale i wpijając się w skórę, która bardzo szybko zaczęła tracić ciepło. Zrobiło się zimno. Bardzo zimno. Ale choć wrażenie niosło na myśl dementorów, żadnego nie było w pobliżu. Zamiast śniegu z nieba runął grad. Krople zaczynały się zmieniać w drobniutkie lodowe kuleczki. Carpiene Jackie pozwoliło jej wyczuć jakieś dwie małe istoty na wschód od siebie. Początkowo nie były w ruchu, ale kiedy rozbrzmiały grzmoty, a błyskawice posypały się z nieba zerwały się do ucieczki, oddalając od zgromadzenia. W pobliżu nie było ukrytych istot i pułapek. Artur, który po chwili również w tej chwili rzucił zaklęcie, mógł w błyskach piorunów ujrzeć dwie odmienione twarze - Frederica i Priscilli. Poza tym nie ujrzał niczego niepokojącego; postaci które wymierzyły w nich różdżkami znajdowały się za daleko, a ich twarze pioruny oświetlały tylko częściowo. To właśnie dzięki błyskawicom i puszczonym zaklęciom wszyscy mogli zdać sobie sprawę, że zamaskowani czarodzieje byli prawdopodobnie różnej płci — świadczył o tym ubiór, sylwetka i wzrost.
Ale to wszystko działo się w ułamku sekundy, świadomość tego wszystkiego spłynęła na obecnych po wszystkim.
Obie postaci zareagowały błyskawicznie. W niemalże synchronicznym, choć różnym ruchu rzuciły uroki. Zaklęcia, które miały ich rozbroić, przypadkowe ładunki elektryczne i pierwsze kulki gradowe rozbiły się o barierę bardzo silnej tarczy, która rozbłysnęła przed nimi, oddzielając tę dwójkę od wszystkich zgromadzonych. Jej blask był intensywny, na moment rozjaśnił wszystko wokół, a później zaczął blednąć. Czarodziej z tyłu wznosił rękę wysoko, kierował ją w stronę nieba. Pierwsze lodowe kulki znów zmieniały się w krople deszczu, temperatura wróciła do właściwej, szron zaczął stopniowo zanikać. Nie rozpogadzało się, ale nie mogło to nikogo dziwić. Burza, która pojawiła się wraz z nadejściem listopada nie odchodziła. Jeśli przestawało padać to tylko na moment, pioruny rozjaśniały niebo, a grzmoty zaburzały ciszę.
Pierwsza z postaci energicznym ruchem zdjęła z głowy kaptur. Był to nikt inny, jak szefowa biura aurorów, Edith Bones. Znikające zaklęcie tarczy rozświetliło rysy jej twarzy.
— Skamander!— fuknęła w pierwszej chwili gniewnie, upominająco, nie precyzując jednak którego z nich miała na myśli. Postać za nią dotknęła jej ramienia lekko i wykonała krok w przód, równając się z nią.
— Prawidłowa reakcja. Świetny refleks.— Drugi głos rzeczywiście należał do mężczyzny. I nie był obcy. Część z obecnych tu czarodziejów mogła go bez trudu rozpoznać. Harold Longbottom nie poszedł śladami Bones, nie zdjął kaptura z głowy, ale pociągnął go do tyłu tak, by jego twarz nie była dla nikogo już tajemnicza.
Bones przetarła twarz dłonią, ścierając z niej wodę.
— Będziemy się streszczać — podjęła, nie czekając już dłużej. Przemknęła wzrokiem kontrolnie po zgromadzonych, jakby chciała sprawdzić ile osób odpowiedziało na jej prośbę. — Jeśli je...— Zatrzymawszy się na dwóch obcych postaciach, zmarszczyła brwi i zamknęła usta, urwawszy w pół słowa. Skierowała w ich stronę różdżkę. — Nie wydaje mi się, żebyśmy się znali.
Na jej słowa od razu zareagował Longbottom. Niewerbalne veritas claro miało mu przynieść odpowiedzi. Jego twarz nie zdradzała niczego, pozostała spokojna i poważna.
— Jeśli mamy rozmawiać szczerze, nie możemy się ukrywać. — Skierował swoje słowa do metamorfomagów, wśród których rozpoznał Foxa, ale różdżkę zwrócił przeciwko Priscilli. — Jako przyjaciele nie powinniśmy mieć przed sobą tajemnic. O ile jesteśmy przyjaciółmi.
| Na odpis macie 48h. Kolejność odpisów dowolna. W razie pytań, problemów i wątpliwości proszę pisać do Ramseya!
Veritas Claro (Artur) 1/5
Ale to wszystko działo się w ułamku sekundy, świadomość tego wszystkiego spłynęła na obecnych po wszystkim.
Obie postaci zareagowały błyskawicznie. W niemalże synchronicznym, choć różnym ruchu rzuciły uroki. Zaklęcia, które miały ich rozbroić, przypadkowe ładunki elektryczne i pierwsze kulki gradowe rozbiły się o barierę bardzo silnej tarczy, która rozbłysnęła przed nimi, oddzielając tę dwójkę od wszystkich zgromadzonych. Jej blask był intensywny, na moment rozjaśnił wszystko wokół, a później zaczął blednąć. Czarodziej z tyłu wznosił rękę wysoko, kierował ją w stronę nieba. Pierwsze lodowe kulki znów zmieniały się w krople deszczu, temperatura wróciła do właściwej, szron zaczął stopniowo zanikać. Nie rozpogadzało się, ale nie mogło to nikogo dziwić. Burza, która pojawiła się wraz z nadejściem listopada nie odchodziła. Jeśli przestawało padać to tylko na moment, pioruny rozjaśniały niebo, a grzmoty zaburzały ciszę.
Pierwsza z postaci energicznym ruchem zdjęła z głowy kaptur. Był to nikt inny, jak szefowa biura aurorów, Edith Bones. Znikające zaklęcie tarczy rozświetliło rysy jej twarzy.
— Skamander!— fuknęła w pierwszej chwili gniewnie, upominająco, nie precyzując jednak którego z nich miała na myśli. Postać za nią dotknęła jej ramienia lekko i wykonała krok w przód, równając się z nią.
— Prawidłowa reakcja. Świetny refleks.— Drugi głos rzeczywiście należał do mężczyzny. I nie był obcy. Część z obecnych tu czarodziejów mogła go bez trudu rozpoznać. Harold Longbottom nie poszedł śladami Bones, nie zdjął kaptura z głowy, ale pociągnął go do tyłu tak, by jego twarz nie była dla nikogo już tajemnicza.
Bones przetarła twarz dłonią, ścierając z niej wodę.
— Będziemy się streszczać — podjęła, nie czekając już dłużej. Przemknęła wzrokiem kontrolnie po zgromadzonych, jakby chciała sprawdzić ile osób odpowiedziało na jej prośbę. — Jeśli je...— Zatrzymawszy się na dwóch obcych postaciach, zmarszczyła brwi i zamknęła usta, urwawszy w pół słowa. Skierowała w ich stronę różdżkę. — Nie wydaje mi się, żebyśmy się znali.
Na jej słowa od razu zareagował Longbottom. Niewerbalne veritas claro miało mu przynieść odpowiedzi. Jego twarz nie zdradzała niczego, pozostała spokojna i poważna.
— Jeśli mamy rozmawiać szczerze, nie możemy się ukrywać. — Skierował swoje słowa do metamorfomagów, wśród których rozpoznał Foxa, ale różdżkę zwrócił przeciwko Priscilli. — Jako przyjaciele nie powinniśmy mieć przed sobą tajemnic. O ile jesteśmy przyjaciółmi.
| Na odpis macie 48h. Kolejność odpisów dowolna. W razie pytań, problemów i wątpliwości proszę pisać do Ramseya!
Veritas Claro (Artur) 1/5
Musiał przyznać, że mroźna anomalia wywołała poruszenie, zmieniając deszcz w mroźne odłamki. Dwójka organizatorów okazała się sprawnymi czarodziejami, bez większych problemów poradzili sobie z niedogodnościami.
Przystanął, wpatrując się w swojego stryja, który okazał się towarzyszem Edith Bones. Pochwalał ich ostrożność, całe to trzymanie jego udziału w tajemnicy. Był ścigany, musiał niezwykle uważać przy jakichkolwiek kontaktach. Taki był warunek przeżycia. Mimo wszystko poczuł ukłucie żalu, że o niczym mu nie powiedział. Artur pomyślał, że nie był dla stryja dość pewny, nie warty tak wielkiego zaufania, żeby podzielić się z nim czymś bardzo ważnym. Teraz był tylko jednym z wielu zaproszonych, zapewne nawet nie w grupie najważniejszych. Ta świadomość okazała się zaskakująco gorzka.
Podążył wzrokiem za różdżką Bones, dzięki zaklęciu przejrzał prawdziwą tożsamość dwójki zmienionych metamorfomagów. Nie dziwił im się, na ich miejscu zachowałby podobne środki ostrożności. Nie wtrącał się, ponieważ była tylko jedna rozsądna droga w tym momencie - musieli odkryć swoje oblicza.
- Jak już załatwimy kwestię potwierdzenia tożsamości naszych zmienionych magią znajomych, mam tylko jedno pytanie: po co nas wezwaliście? - spytał krótko i rzeczowo, nie mając ochoty tracić czasu na zbędne podchody. Tego akurat ostatnio było coraz mniej, reszta członków Zakonu Feniksa zapewne też sobie to już dawno uświadomiła, bieg wydarzeń nabierał tempa, złożony mechanizm wprawiony w ruch nie dawał się łatwo spowolnić lub zatrzymać.
Wszyscy inni byli pod swoim prawdziwym wyglądem, nigdzie też nie dostrzegł nikogo ukrytego za pomocą niewidzialności. Chyba już na nikogo więcej nie czekali, więc przydałoby się dać im odrobinę wyjaśnień. Auror różdżkę nadal miał w pogotowiu, ostatnio miewał większe problemy z zaufaniem, częściej zakładał najgorszy możliwy scenariusz, szczyt zachęcał do takich praktyk. Pozostawał jednak spokojny, nadmierne emocje tylko by teraz przeszkadzał, a przecież toczyła się bardzo ważna gra. Jaką zmianę ich reguł mogli chcieć zaproponować?
Przystanął, wpatrując się w swojego stryja, który okazał się towarzyszem Edith Bones. Pochwalał ich ostrożność, całe to trzymanie jego udziału w tajemnicy. Był ścigany, musiał niezwykle uważać przy jakichkolwiek kontaktach. Taki był warunek przeżycia. Mimo wszystko poczuł ukłucie żalu, że o niczym mu nie powiedział. Artur pomyślał, że nie był dla stryja dość pewny, nie warty tak wielkiego zaufania, żeby podzielić się z nim czymś bardzo ważnym. Teraz był tylko jednym z wielu zaproszonych, zapewne nawet nie w grupie najważniejszych. Ta świadomość okazała się zaskakująco gorzka.
Podążył wzrokiem za różdżką Bones, dzięki zaklęciu przejrzał prawdziwą tożsamość dwójki zmienionych metamorfomagów. Nie dziwił im się, na ich miejscu zachowałby podobne środki ostrożności. Nie wtrącał się, ponieważ była tylko jedna rozsądna droga w tym momencie - musieli odkryć swoje oblicza.
- Jak już załatwimy kwestię potwierdzenia tożsamości naszych zmienionych magią znajomych, mam tylko jedno pytanie: po co nas wezwaliście? - spytał krótko i rzeczowo, nie mając ochoty tracić czasu na zbędne podchody. Tego akurat ostatnio było coraz mniej, reszta członków Zakonu Feniksa zapewne też sobie to już dawno uświadomiła, bieg wydarzeń nabierał tempa, złożony mechanizm wprawiony w ruch nie dawał się łatwo spowolnić lub zatrzymać.
Wszyscy inni byli pod swoim prawdziwym wyglądem, nigdzie też nie dostrzegł nikogo ukrytego za pomocą niewidzialności. Chyba już na nikogo więcej nie czekali, więc przydałoby się dać im odrobinę wyjaśnień. Auror różdżkę nadal miał w pogotowiu, ostatnio miewał większe problemy z zaufaniem, częściej zakładał najgorszy możliwy scenariusz, szczyt zachęcał do takich praktyk. Pozostawał jednak spokojny, nadmierne emocje tylko by teraz przeszkadzał, a przecież toczyła się bardzo ważna gra. Jaką zmianę ich reguł mogli chcieć zaproponować?
Artur Longbottom
Zawód : Rebeliant
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Tylko w milczeniu słowo,
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
W trakcie długiej kariery aurora, w szczególności podczas pobytu w Norwegii, Michael nauczył się żyć z zimnem, śniegiem, wiatrem i niewygodami. Nie oznaczało to jednak, że nagła zmiana temperatury nie zrobiła na nim wrażenia. Burza szalała od początku listopada, zdecydowanie zbyt długo, a nagłe zmiany pogody zdawały się być połączone z anomaliami.
Słyszał, jak zgromadzeni rzucają zaklęciami - udanymi lub nie. Czy to właśnie jedno z nich ściągnęło grad?
Expelliarmus Skamanderów było niezłym pomysłem, ale tajemnicze postaci wywołały naprawdę imponującą tarczę. Poza tym w jakiś sposób zdołały zapanować nad pogodą. Ich moc zaalarmowałaby Michaela, ale na widok twarzy poczuł przypływ ulgi - Bones i Longbottom. A zatem to nie pułapka.
Rozejrzał się po zebranych, próbując dostrzec w ciemności ich twarze. Dwójka nieznajomych - sądząc po słowach Edith byli metamorfogami, ale jego siostra przyszła tutaj z własną twarzą. Aurorzy, policjanci, Wiedźmia Straż. Zmarszczył lekko brwi. Czy Bones była pewna, że wszystkim tutaj można ufać? O ile wszyscy aurorzy byli zagrożeni dekretami nowego Ministra Magii, o tyle na przykład w policji nie pracowały przecież same osoby o tolerancyjnych poglądach. Zastanawiała go decyzja Longbottoma, by tak po prostu ujawnić się wszystkim zgromadzonym. Nazwał ich przyjaciółmi i faktycznie aurorzy w podejrzany sposób gubili wszystkie poszlaki, wskazujące na miejsce jego pobytu. Co jednak z całą resztą?
Poczuwszy się nieco bezpieczniej, podszedł nieco do przodu. Korciło go, aby udać się w stronę rodzeństwa, nie chciał jednak wyjść na nadopiekuńczego brata. Stanął więc obok Artura, swojego przyjaciela z Biura Aurorów. Dopiero co miał dziwny sen o szczerej rozmowie z Longbottomej, co uświadomiło mu, że dawno nie rozmawiali spokojnie i od serca. Oczywiście obecne zgromadzenie nie było dobrym momentem na zacieśnianie więzów koleżeńsko-zawodowych, ale i tak uspokajała go obecność przyjaciela.
Artur wyjął mu pytanie z ust, więc Mike tylko skinął głową, wpatrując się bacznie w dwójkę postaci. Sekretny list, duże zgromadzenie, szybkie ujawnienie się byłego Ministra Magii. Aura tajemniczości mieszała się z ryzykiem, które nieco paranoiczny Mike mógłby nawet uznać za beztroskę. Był więc bardzo ciekaw, po co ich tu wezwano, i jaki wspólny cel może przyświecać zgromadzony - albo jakie zadanie lub propozycję przedstawią im Bones i Longbottom.
Słyszał, jak zgromadzeni rzucają zaklęciami - udanymi lub nie. Czy to właśnie jedno z nich ściągnęło grad?
Expelliarmus Skamanderów było niezłym pomysłem, ale tajemnicze postaci wywołały naprawdę imponującą tarczę. Poza tym w jakiś sposób zdołały zapanować nad pogodą. Ich moc zaalarmowałaby Michaela, ale na widok twarzy poczuł przypływ ulgi - Bones i Longbottom. A zatem to nie pułapka.
Rozejrzał się po zebranych, próbując dostrzec w ciemności ich twarze. Dwójka nieznajomych - sądząc po słowach Edith byli metamorfogami, ale jego siostra przyszła tutaj z własną twarzą. Aurorzy, policjanci, Wiedźmia Straż. Zmarszczył lekko brwi. Czy Bones była pewna, że wszystkim tutaj można ufać? O ile wszyscy aurorzy byli zagrożeni dekretami nowego Ministra Magii, o tyle na przykład w policji nie pracowały przecież same osoby o tolerancyjnych poglądach. Zastanawiała go decyzja Longbottoma, by tak po prostu ujawnić się wszystkim zgromadzonym. Nazwał ich przyjaciółmi i faktycznie aurorzy w podejrzany sposób gubili wszystkie poszlaki, wskazujące na miejsce jego pobytu. Co jednak z całą resztą?
Poczuwszy się nieco bezpieczniej, podszedł nieco do przodu. Korciło go, aby udać się w stronę rodzeństwa, nie chciał jednak wyjść na nadopiekuńczego brata. Stanął więc obok Artura, swojego przyjaciela z Biura Aurorów. Dopiero co miał dziwny sen o szczerej rozmowie z Longbottomej, co uświadomiło mu, że dawno nie rozmawiali spokojnie i od serca. Oczywiście obecne zgromadzenie nie było dobrym momentem na zacieśnianie więzów koleżeńsko-zawodowych, ale i tak uspokajała go obecność przyjaciela.
Artur wyjął mu pytanie z ust, więc Mike tylko skinął głową, wpatrując się bacznie w dwójkę postaci. Sekretny list, duże zgromadzenie, szybkie ujawnienie się byłego Ministra Magii. Aura tajemniczości mieszała się z ryzykiem, które nieco paranoiczny Mike mógłby nawet uznać za beztroskę. Był więc bardzo ciekaw, po co ich tu wezwano, i jaki wspólny cel może przyświecać zgromadzony - albo jakie zadanie lub propozycję przedstawią im Bones i Longbottom.
Can I not save one
from the pitiless wave?
Wszystko działo się zbyt szybko, by mogła to w spokoju przeanalizować. Na miejscu pojawiali się kolejni czarodzieje, większość skrywała swe oblicza pod szerokimi kapturami, część jednak zadecydowała, że podejmie próbę rzucenia zaklęć. Maeve zdawało się, że dosłyszała znajome głosy, lecz było zbyt głośno, by mogła mieć pewność, o przyporządkowaniu ich do odpowiednich osób nawet nie wspominając. Skrzywiła się mimowolnie, gdy deszcz przemienił się w grad, a przemoczone ubranie zaczęło zamarzać. I choć było to naprawdę uciążliwe, to nie było czasu na przejmowanie się takimi błahostkami. Zakapturzone postacie, które pojawiły się na wzgórzu jako pierwsze, osłoniły się przed atakami imponująco silną tarczą; niewiele później zagadka ich tożsamości rozwiązała się, gdy Edith Bones i stojący u jej boku Harold Longbottom, były minister magii, pokazali swe twarze. Mimo pochwały, którą Longbottom wystosował względem atakujących go czarodziejów, nie wyrzucała sobie, że nie postąpiła podobnie, że nie wyciągnęła przed siebie różdżki i nie postanowiła rozbroić zakapturzonych czarodziejów; szkolono ją do stania z boku, obserwowania, wyciągania wniosków, więc tak się właśnie zachowywała, nawet jeśli było to w tej sytuacji niewskazane. Również z tego samego powodu nie przerywała ciszy, dając innym odgrywać pierwsze skrzypce.
Spojrzała w stronę osób, do których zwróciła się szefowa biura aurorów; w lot zrozumiała, że ktoś z zaproszonych na to spotkanie musiał podjąć daleko idące - lub zdroworozsądkowe - środki ostrożności i przemienić swą postać, czy to eliksirem, czy to zaklęciem, czy jeszcze w inny sposób. Dobrze więc, że ona powstrzymała się przed zrobieniem użytku ze swego daru. I choć ciągle była spięta i niepewna tego, co ich tu spotka, to odczuła ulgę na widok znajomych twarzy. Nie była to zasadzka, a nawet jeśli przemienieni czarodzieje mieli okazać się intruzami, to wierzyła, że zaproszeni przez Edith mieli przewagę liczebną. Wspomniane zostało nazwisko Skamander, Maeve kojarzyła dwóch aurorów pochodzących z tej rodziny. Jego - ich? - umiejętności z pewnością okazałyby się cenne w przypadku ewentualnej walki. Zakładała jednak, że wśród zakapturzonych postaci znajdują się też inni aurorzy, być może głosy niektórych z nich byłaby w stanie rozpoznać.
Wodziła wzrokiem po zgromadzonych na wzgórzu czarodziejach, najwięcej uwagi poświęcając Edith i Haroldowi; ściskała w dłoni różdżkę, nie wykonywała jednak żadnych gwałtownych ruchów. Czekała na dalsze informacje, wciąż przemakając aż do suchej nitki.
Spojrzała w stronę osób, do których zwróciła się szefowa biura aurorów; w lot zrozumiała, że ktoś z zaproszonych na to spotkanie musiał podjąć daleko idące - lub zdroworozsądkowe - środki ostrożności i przemienić swą postać, czy to eliksirem, czy to zaklęciem, czy jeszcze w inny sposób. Dobrze więc, że ona powstrzymała się przed zrobieniem użytku ze swego daru. I choć ciągle była spięta i niepewna tego, co ich tu spotka, to odczuła ulgę na widok znajomych twarzy. Nie była to zasadzka, a nawet jeśli przemienieni czarodzieje mieli okazać się intruzami, to wierzyła, że zaproszeni przez Edith mieli przewagę liczebną. Wspomniane zostało nazwisko Skamander, Maeve kojarzyła dwóch aurorów pochodzących z tej rodziny. Jego - ich? - umiejętności z pewnością okazałyby się cenne w przypadku ewentualnej walki. Zakładała jednak, że wśród zakapturzonych postaci znajdują się też inni aurorzy, być może głosy niektórych z nich byłaby w stanie rozpoznać.
Wodziła wzrokiem po zgromadzonych na wzgórzu czarodziejach, najwięcej uwagi poświęcając Edith i Haroldowi; ściskała w dłoni różdżkę, nie wykonywała jednak żadnych gwałtownych ruchów. Czekała na dalsze informacje, wciąż przemakając aż do suchej nitki.
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Zamglone wzgórza
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja