Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja
Zamglone wzgórza
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Zamglone wzgórza
To bardzo spokojne miejsce znajduje się w oddaleniu od najbliższych skupisk mugoli. Prawie zawsze osiada tutaj mlecznobiała mgła, ale mimo tego miejsce posiada swój niepowtarzalny urok i jest wprost idealne dla każdego, kto szuka ucieczki od zgiełku i codzienności. Czas wydaje się niemal stawać w miejscu, na pozór nic nie da rady zakłócić naturalnego rytmu przyrody. Czasem pojawiają się tu artyści szukający inspiracji, o czym może świadczyć stara, porzucona sztaluga leżąca gdzieś w trawie i powoli popadająca w zapomnienie. Jeśli dobrze się rozejrzeć, można znaleźć inne drobne pozostałości po sporadycznych odwiedzających: parę zaśniedziałych monet, starą fajkę, pusty flakonik po bliżej nieokreślonym eliksirze. Gdy dzień jest mniej mglisty, na jednym ze wzgórz można dostrzec ruiny starego zamku, najprawdopodobniej wzniesionego przez mugoli i opuszczonego wieki temu. Poniżej, w dolinie, znajduje się podmokły las, spowity najgęstszą mgłą i owiany tajemnicą. Czy odważysz się zejść z przyjemnego, cichego wzgórza prosto w jego serce? Niektórzy mówią, że z racji odległości od mugolskich siedlisk upodobały go sobie magiczne stworzenia.
Anomalie stały się jeszcze bardziej parszywe. Uświadamiała sobie to na każdym punkcie. Nieustanna burza zdawała się nasilać, jakby anomalia wiedziała, że powoli się do niej zbliżają. Jakby właśnie w ten sposób chciała ich od siebie odsunąć możliwie jak najdalej licząc na to, że jednak zmienią zdanie i nie postanowią wybrać się do Azkabanu. Jednak nie on był teraz ważny. Rzuciła zaklęcie chcąc wspomóc swoich przyjaciół, znajomych, członków Zakonu Feniksa, których widziała i rodzinę. Rozglądając się po twarzach, widziała sylwetki, których nie znała. Ale ci, którzy znani byli jej już wcześniej należeli do Departamentu Przestrzegania Prawa i to sprawiało, że zadawała nieme pytanie. Uniosła dłoń, by zasłonić twarz przed gradem i już miała zatrzymywać własne zaklęcie, kiedy ktoś inny zrobił to przed nią. Nie, nie ktoś inny. Jej szefowa z mężczyzną, o którym - jak myślała - jedynie słyszała wcześniej. Ich reakcja była błyskawiczna. Natychmiastowa, nie nosząca w sobie znamion zawahania i Tonks musiała przyznać, że była pod wrażeniem. Stała spokojnie obok Brendana, jednak nie opuściła jeszcze różdżki. Nadal nie wszystko było jasne i pozostawało wiele pytań, a może raczej jedno pytanie i pół innego. Streszczać. Dobrze. Nadal jednak nie wiedziała z czym. Zerknęła w kierunku sylwetki na których zawisło spojrzenie szefowej Departamentu. Nieznajome twarze nic jej nie mówiły. Sama nie skorzystała z własnej umiejętności, nie dlatego że nie przeszło jej to przez myśli. Ale pozbawiona nogi i poruszająca się o drewnianej protezie była rozpoznawalna - przynajmniej na ten czas. Metamorfmagia nie potrafiła odtwarzać straconych kończyn. Przemiana więc mogła zadziała jedynie chwilowo. A kamuflaż mógł zostać łatwo przejrzany. Kikut w protezie nadal ją pobolewał. Nie była tak sprawna, jak powinna, ale wiedziała, że sumienność i upór pozwolą jej nadrobić wszystko i dotrwać do momentu w którym Wilde wykona jej nową kończynę. Choć nadal zdawało jej się to ekstremalnie dziwnie. Głos mężczyzny brzmiał nisko i spokojnie, ale szczerze. Sama przeniosła tęczówki w kierunku w którym wskazywała jego różdżka.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Na wzgórzu gromadziło się coraz więcej osób - w większości rozpoznawałem twarze członków Zakonu Feniksa. Wyjścia były dwa. Albo Bones rzeczywiście potrzebowała zaufanych ludzi, albo ktoś rozpracował nasze działania, zamierzając pozbyć się wroga hurtem.
Nie łudziłem się, że ograniczenie działań biura aurorów było tylko kwestią czasu.
W kierunku postaci poszybkowały zaklęcia, rozmywając się pod świetlistą łuną tarcz. Kolejne inkantacje padały z ust Zakonników - a wraz z nimi anomalie wezbrały na sile, czyniąc deszczowy wieczór jeszcze chłodniejszym. Grad, który zaczął sypać się z nieba, wbijał się z impetem w moje ciało. Nie chciałem ryzykować wywołania kolejnej anomalii, siła natury była irytująca i uciążliwa, ale nie warta narażania tak dużej grupy czarodziejów o słusznych poglądach. Zaklęcia okazały się z resztą zbyteczne. Ci, których wzięliśmy za intruzów, spoglądali w tę samą stronę, co zebrani aurorzy, policjanci i pozostali pracownicy organów ścigania prawa. Artur potwierdził ich tożsamość, ufałem mu. Nie byłem także zaskoczony ostrożnością Bones wobec mojego obcego oblicza - ani natychmiastową dywersją Longbottoma, który posilony magią mógł dostrzec moją prawdziwą twarz.
- Nie mam powodu, aby ukrywać się pośród was - Odparłem ze spokojem, bezdyskusyjnie powracając do swojego naturalnego wyglądu. Longbottom na pewno rozumiał, że przy tak enigmatycznym wezwaniu oraz niezbyt sprzyjającyc czasach - (nie)ojciec minister to nie przelewki - dodatkowa ostrożność w zdradzaniu swojej tożsamości była więcej niż wskazana. Wydawało mi się, że nie muszę tego tłumaczyć byłemu aurorowi. Nie rozumiałem jedynie jego zawahania. Osobiście wciągnąłem go w szeregi Zakonu Feniksa, dałem słowo, że jako Minister otrzyma nasze wsparcie. Wsparcie, które jednak okazało się niewystarczające z potęgą wielkich nazwisk. Darowałem sobie jednak otwieranie dyskusj na ten temat. Bones wydawała się poddenerwowana, wyraźnie dało się wyczuć, że mieli nam do przekazania coś, co niekoniecznie należało do lekkostrawnych informacji.
Nie łudziłem się, że ograniczenie działań biura aurorów było tylko kwestią czasu.
W kierunku postaci poszybkowały zaklęcia, rozmywając się pod świetlistą łuną tarcz. Kolejne inkantacje padały z ust Zakonników - a wraz z nimi anomalie wezbrały na sile, czyniąc deszczowy wieczór jeszcze chłodniejszym. Grad, który zaczął sypać się z nieba, wbijał się z impetem w moje ciało. Nie chciałem ryzykować wywołania kolejnej anomalii, siła natury była irytująca i uciążliwa, ale nie warta narażania tak dużej grupy czarodziejów o słusznych poglądach. Zaklęcia okazały się z resztą zbyteczne. Ci, których wzięliśmy za intruzów, spoglądali w tę samą stronę, co zebrani aurorzy, policjanci i pozostali pracownicy organów ścigania prawa. Artur potwierdził ich tożsamość, ufałem mu. Nie byłem także zaskoczony ostrożnością Bones wobec mojego obcego oblicza - ani natychmiastową dywersją Longbottoma, który posilony magią mógł dostrzec moją prawdziwą twarz.
- Nie mam powodu, aby ukrywać się pośród was - Odparłem ze spokojem, bezdyskusyjnie powracając do swojego naturalnego wyglądu. Longbottom na pewno rozumiał, że przy tak enigmatycznym wezwaniu oraz niezbyt sprzyjającyc czasach - (nie)ojciec minister to nie przelewki - dodatkowa ostrożność w zdradzaniu swojej tożsamości była więcej niż wskazana. Wydawało mi się, że nie muszę tego tłumaczyć byłemu aurorowi. Nie rozumiałem jedynie jego zawahania. Osobiście wciągnąłem go w szeregi Zakonu Feniksa, dałem słowo, że jako Minister otrzyma nasze wsparcie. Wsparcie, które jednak okazało się niewystarczające z potęgą wielkich nazwisk. Darowałem sobie jednak otwieranie dyskusj na ten temat. Bones wydawała się poddenerwowana, wyraźnie dało się wyczuć, że mieli nam do przekazania coś, co niekoniecznie należało do lekkostrawnych informacji.
Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
Jej zaklęcie pokazało dwie sylwetki, które zaraz, gdy w ziemię uderzyły błyskawice, uciekły w popłochu. Podejrzewała, że to zwierzęta, przestraszone rumorem i nagłymi błyskami. Żadnych pułapek, niczego, co mogłoby pojawić się w jej głowie jako sygnał ostrzegawczy. Ale dopóki nie znali tożsamości osób, które stały przed nimi, nic nie było pewne. Miała nadzieję, że jedną z tych osób była ich szefowa, kobieta czynu, od której tak wiele mogli się jeszcze nauczyć. Personaliów drugiego czarodzieja, bo jej bystre oko pozwoliło wybadać parametry kojarzące się raczej z płcią męską, mogła się tylko domyślać, a sądząc po brutalnych czasach, jakie nastały, to mógł być każdy.
Burza miała obce pochodzenie, ale po tym, jak zareagowała teraz z magią, można było dowiedzieć się wiele o jej naturze. Powstała przez anomalie? Przecież część z nich została uspokojona, ocalona, dlaczego energia magiczna w jakiś sposób się skumulowała, tworząc to… coś. Ten żywioł, deszcz zacinający tak nienaturalnie mocno, że niemal chłodem ciął skórę, wiatr wiejący przez cały czas. Ziemia nie zdążała na czas pochłaniać takich ilości wody.
Pogarszająca się aura zaczynała coraz bardziej doskwierać, ramiona skryte pod ubraniami i płaszczami zaczynały odczuwać spadający z nieba grad. Już miała rzucać Caelum, kiedy wokół nieznajomych rozbłysła niezwykle silna tarcza. Zmrużyła oczy, nie chcąc dać się na zbyt długą chwilę rozproszyć. Kiedy kaptur spadł z kobiecej głowy, coś wewnątrz niej odetchnęło z wyraźną ulgą. Byli bezpieczni. Obecność Harolda Longbottoma, uciekiniera spod Stonehenge, również podnosiła morale.
Byli silniejsi nie jako jednostki, a jako cała grupa – nie tylko Zakon Feniksa, którego członków rozpoznała, cały Departament Przestrzegania Prawa Czarodziejów wiedział, z czym i z kim miał do czynienia. I był świadomy, że musieli być teraz razem bardziej niż kiedykolwiek.
– Przejdźmy do rzeczy, jeśli można – skinęła głową z szacunkiem w kierunku Bones i ministra magii.
Burza miała obce pochodzenie, ale po tym, jak zareagowała teraz z magią, można było dowiedzieć się wiele o jej naturze. Powstała przez anomalie? Przecież część z nich została uspokojona, ocalona, dlaczego energia magiczna w jakiś sposób się skumulowała, tworząc to… coś. Ten żywioł, deszcz zacinający tak nienaturalnie mocno, że niemal chłodem ciął skórę, wiatr wiejący przez cały czas. Ziemia nie zdążała na czas pochłaniać takich ilości wody.
Pogarszająca się aura zaczynała coraz bardziej doskwierać, ramiona skryte pod ubraniami i płaszczami zaczynały odczuwać spadający z nieba grad. Już miała rzucać Caelum, kiedy wokół nieznajomych rozbłysła niezwykle silna tarcza. Zmrużyła oczy, nie chcąc dać się na zbyt długą chwilę rozproszyć. Kiedy kaptur spadł z kobiecej głowy, coś wewnątrz niej odetchnęło z wyraźną ulgą. Byli bezpieczni. Obecność Harolda Longbottoma, uciekiniera spod Stonehenge, również podnosiła morale.
Byli silniejsi nie jako jednostki, a jako cała grupa – nie tylko Zakon Feniksa, którego członków rozpoznała, cały Departament Przestrzegania Prawa Czarodziejów wiedział, z czym i z kim miał do czynienia. I był świadomy, że musieli być teraz razem bardziej niż kiedykolwiek.
– Przejdźmy do rzeczy, jeśli można – skinęła głową z szacunkiem w kierunku Bones i ministra magii.
pora, żebyś ty powstał i biegł, chociaż ty nie wiesz,
gdzie jest cel i brzeg,
ty widzisz tylko, że
ogień świat pali
Jackie Rineheart
Zawód : auror
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
only now do i see the big picture
but i swear that
these scars are
fine
but i swear that
these scars are
fine
OPCM : 25+3
UROKI : 10+2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 12
SPRAWNOŚĆ : 14
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Zakonu Feniksa
Wzgórze zaczęło zapełniać się znajomymi twarzami. Dziewczyna zza kaptura i swoich okularów obserwowała kolejne pojawiające się osoby. Przynajmniej kojarzyła niemal każdego z nich. Dopóki działała metamorfomagia nie poznawała jedynie dwójki z nich, jednak już wkrótce pojawiła się wśród nich twarz Foxa. Pozostała jeszcze kobieta... I z każdym przybywającym gościem puzzle zaczynały się układać, nietrudno było odnaleźć wspólny mianownik między zgromadzonymi. Wszyscy pracowali w jednym miejscu, czasem ściana w ścianę, czasem biurko w biurko. To nie mógł być przypadek, że akurat oni się tutaj pojawili, w dodatku... Zwróciwszy uwagę na to, na czyje wezwanie musieli odpowiedzieć, wydawało się to już całkiem jasne. On musiał się tutaj pojawić. Piorun rozjaśnił przyciemnione niebo i wszystko stało się bardziej oczywiste. Stali przed nią niczym rosnące się legendy swoich czasów.
Przytrzymała mocniej kaptur, który przez porywisty wiatr próbował zerwać się jej z głowy, płaszcz i spódnica zatrzepotały nieprzyjemnie. Wśród wszystkich tutaj skuliła się najmocniej, gdy padły pierwsze zaklęcia. Obecność tylu członków Zakonu Feniksa również nie mogła być przypadkiem, ale nie mogli nadal czuć się w pełni bezpiecznie. Nie wszyscy tutaj nimi byli. Wyciągnęła różdżkę, ściskając ją mocno w mokrej i nieco śliskiej dłoni bardzo blisko siebie. Na wszelki wypadek, w tym momencie już niczego nie mogli być pewni. Nawet jeśli miejsce wydawało się odległe od londyńskiego chaosu, kto wie, czy podróż tak dużej ilości czarodziejów nie przyciągnie czyjejś uwagi. Gdy spadł deszcz, do kieszeni płaszcza schowała swoje okulary. Widziała bez nich również dosyć dobrze, a zamoczone tylko będą przeszkadzać. Na chwilę zaczepiła wzrok na Justine, Brendanie, Samuelu i Anthony'm, którzy rozpoczęli od razu od rzucania zaklęć. Widać było w nich gotowość, której brakowało Figg. Chociaż potrafiła się bronić, niezaprzeczalnie, działanie bez wcześniejszego pomyślenia nie było już tak proste. A szybkie myślenie to już w ogóle...
Wiedziała, że Aurorzy są odpowiednią grupą do rozmowy, jednak... doskonale wiedziała jak sprawy mają się w Policji. Wszyscy siedzieli cicho lub tylko chwalili fakt, że Ministerstwo się odbudowało, wszystko z powodu strachu o swoje ciepłe posadki. Objęła lekko ramiona, czując, że deszcz i wiatr zaatakowały ją zimnem i nie odezwała się więcej, od poganiania była cała masa innych osób. Chciała się dowiedzieć o co może tutaj chodzić, bez palnięcia czegoś głupiego.
Przytrzymała mocniej kaptur, który przez porywisty wiatr próbował zerwać się jej z głowy, płaszcz i spódnica zatrzepotały nieprzyjemnie. Wśród wszystkich tutaj skuliła się najmocniej, gdy padły pierwsze zaklęcia. Obecność tylu członków Zakonu Feniksa również nie mogła być przypadkiem, ale nie mogli nadal czuć się w pełni bezpiecznie. Nie wszyscy tutaj nimi byli. Wyciągnęła różdżkę, ściskając ją mocno w mokrej i nieco śliskiej dłoni bardzo blisko siebie. Na wszelki wypadek, w tym momencie już niczego nie mogli być pewni. Nawet jeśli miejsce wydawało się odległe od londyńskiego chaosu, kto wie, czy podróż tak dużej ilości czarodziejów nie przyciągnie czyjejś uwagi. Gdy spadł deszcz, do kieszeni płaszcza schowała swoje okulary. Widziała bez nich również dosyć dobrze, a zamoczone tylko będą przeszkadzać. Na chwilę zaczepiła wzrok na Justine, Brendanie, Samuelu i Anthony'm, którzy rozpoczęli od razu od rzucania zaklęć. Widać było w nich gotowość, której brakowało Figg. Chociaż potrafiła się bronić, niezaprzeczalnie, działanie bez wcześniejszego pomyślenia nie było już tak proste. A szybkie myślenie to już w ogóle...
Wiedziała, że Aurorzy są odpowiednią grupą do rozmowy, jednak... doskonale wiedziała jak sprawy mają się w Policji. Wszyscy siedzieli cicho lub tylko chwalili fakt, że Ministerstwo się odbudowało, wszystko z powodu strachu o swoje ciepłe posadki. Objęła lekko ramiona, czując, że deszcz i wiatr zaatakowały ją zimnem i nie odezwała się więcej, od poganiania była cała masa innych osób. Chciała się dowiedzieć o co może tutaj chodzić, bez palnięcia czegoś głupiego.
nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
Nie zamierzał biernie stać na przeciwko celującej w niego pary anonimowych czarodziei i czekać na to czy miotną w niego jakimś niewybaczalnym urokiem, czy dumać nad tym któremu pierwszemu ścierpnie ręka w tych niecodziennych zawodach. Nie rozumiał czemu innym to odpowiadało. Nie pytał, nie wnikał decydując się zareagować od razu podejmując próbę rozbrojenia jednej z postaci. Zaraz zawtórował mu w decyzji Samuel, którego głos momentalnie rozpoznał. Nie przelał jednak uwagi na niego ani też na kogokolwiek innego, choć wydawało mu się, że przez serię ryjących ziemię piorunów przebijają inkantacje znanych mu czarodziei. Poczuł się pewniej, choć drgnął w chwili w której nieprzyjemny chłód zaczął ściskać jego szatę budząc bolesne uczucie w barku oraz wzdłuż lewego boku. Gwałtowne zmiany w pogodzie, czy też temperaturze wciąż nie były obojętne dla ranionego w Stonehenge stawu oraz kości.
Zaklęcia obezwładniające zostały jednak wchłonięte przez tarcze, a jedna z postaci w efektowny sposób zakończyła działanie wywołanego anomalią gradobicia przez chwilę niemalże oślepiając Anthonego. Krótko po tym widowisku po wzgórzu poniosło się charakterystyczne dla uszu fuknięcie. Jasne brwi momentalnie uniosły się wyżej. Grot różdżki zsunął się w kierunku oszronionej trawy. Poczuł się jak kot przyłapany na zsuwaniu szklanki na krawędź stołu. I jeśli pociągnąć tą metaforę to w tym momencie cofał łapę wlepiając spojrzenie mrukliwą właścicielkę.
- Szefowo... - odpowiedział na odzew powitalnym tonem pociągając skrawek odmiękającego kaptura w nieco kowbojskim geście pozdrowienia. Uwagę zaraz jednak przykuł jej towarzysz - Harold Longbottom. To jemu Skamander zawdzięczał to, że w tym momencie mógł jeszcze przed nim w ogóle stać i nie skończył jako bezwładne truchło pod nogami Voldemorta. Na niego tym bardziej nie zamierzał podnosić różdżki. Nie osłabił jednak chwytu spoglądając w kierunku w którym były Minister Magii uniósł różdżkę. Anthony był gotowy tak samo jak poprzednio podążyć w razie konieczności za jego urokami. Czy jednak była ku temu potrzeba...?
Zaklęcia obezwładniające zostały jednak wchłonięte przez tarcze, a jedna z postaci w efektowny sposób zakończyła działanie wywołanego anomalią gradobicia przez chwilę niemalże oślepiając Anthonego. Krótko po tym widowisku po wzgórzu poniosło się charakterystyczne dla uszu fuknięcie. Jasne brwi momentalnie uniosły się wyżej. Grot różdżki zsunął się w kierunku oszronionej trawy. Poczuł się jak kot przyłapany na zsuwaniu szklanki na krawędź stołu. I jeśli pociągnąć tą metaforę to w tym momencie cofał łapę wlepiając spojrzenie mrukliwą właścicielkę.
- Szefowo... - odpowiedział na odzew powitalnym tonem pociągając skrawek odmiękającego kaptura w nieco kowbojskim geście pozdrowienia. Uwagę zaraz jednak przykuł jej towarzysz - Harold Longbottom. To jemu Skamander zawdzięczał to, że w tym momencie mógł jeszcze przed nim w ogóle stać i nie skończył jako bezwładne truchło pod nogami Voldemorta. Na niego tym bardziej nie zamierzał podnosić różdżki. Nie osłabił jednak chwytu spoglądając w kierunku w którym były Minister Magii uniósł różdżkę. Anthony był gotowy tak samo jak poprzednio podążyć w razie konieczności za jego urokami. Czy jednak była ku temu potrzeba...?
Find your wings
Pierwsze zaklęcia powędrowały w akompaniamencie wzburzonej pogody, która jakby wyrażała swoje niezadowolenie z powodu rzucenia zaklęcia. On sam jedynie stał w gotowości. Nigdy nie atakował pierwszy, wolał działać z kontrataku, bronić się. Poza tym na razie nic nie sprawiło, aby dwie znajdujące się tu postaci były wysłannikami samozwańczego lorda. Obecność pracowników Biura Aurorów i innych instytucji bezpośrednio powiązanych, rozumianych jako organy ścigania, dawała jedynie do namysłu i upewniała w tym, że spotkanie nie było zasadzką. Patrząc na to jak wiele znajomych twarzy pojawiło się na szkockich polach byli w większości. Nie było powodu - jeszcze - do uciekania się do walki, tym bardziej w obliczu anomalii, które rozszalały się na dobre. Jego uwadze nie umknęło pojawienie się Justine. Szybko uciekł jednak wzrokiem od siostry, wiedząc, że skupienie się na niej i jej obecnym stanie nie byłoby mądre. Musiał być skupiony, a bezskuteczne zamartwianie się o siostrę miało go jedynie rozpraszać. Czuł zimno przeszywające każdy centymetr ciała, a w szalejącej wichurze dostrzegł drobną sylwetkę swojej ulubionej policjantki - Marcelli Figg. I to właśnie w stronę drobnej czarownicy skierował swoje kroki. Po chwili stanął obok niej, górując nad Marcy wzrokiem. Przywitał się z nią cichym mruknięciem, tak aby zwrócić na siebie jej uwagę. Jego dłoń nadal była schowana pod materiałem płaszcza. Gdy dwie postaci ujawniły się, a jego oczom ukazała się szefowa oraz jedyny minister, którego władzę zwierzchnią był w stanie poprzeć, mimo wszystko odetchnął z ulgą, chociaż różdżki nie odłożył. Zsunął nieco kaptur, odkrywając swoją twarz, ale nie na tyle, aby materiał całkowicie opadł na jego plecy. Nadal chronił się przed kroplami deszczu. Uważnie obserwował zachowanie szefowej. Poddenerwowanie nie pasowało do Edith Bones, co jedynie pokazywało z jak poważną sprawą mieli do czynienia. Jednakże obecność tak sporej grupy ludzi, nie tylko członków Zakonu Feniksa, była naprawdę budująca. Szczególnie, jeżeli na jej czele mieli stać Bones i Longbottom. Czuł jak sztywny materiał powoli miękł.
Gabriel X. Tonks
Zawód : zagubiony w wojennej zawierusze
Wiek : 30
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
I've got a message that you can't ignore
Maybe I'm just not the man I was before
Maybe I'm just not the man I was before
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Działał instynktownie. W obliczu niewiadomej, szalejącej burzy, otaczającej ciemności i czającego się (w domyśle) w pobliżu zagrożenia, środki zaradcze, jak rozbrojenie, były jednymi z najlżejszych, jakie można było wyprowadzić. Niby w zwolnieniu, widział kumulującą się pod palcami moc, potem śledził promień sunący w stronę pogrążanej w cieniu sylwetki. Ale w tej samej chwili zabrzmiało coś więcej. Uderzenia piorunów - wzmogły się, hukiem wciskając się do zmysłów. Chociaż nie odwracał się za siebie, zdawało się, że słyszał poruszenie zgromadzonych, ale i te wrażenia znikały w zlepku, zbierających się anomalii.
Pierwszy był chłód. Ostry, przenikliwy, wciskający się pod skórę, znaczący szronem rękawy płaszcza, zupełnie, jak rzucone obszarowo Caeruleusio. Akompaniamentu dotrzymały inkantacje, które usłyszał po drugiej stronie, bez najmniejszego kłopotu otulające dwie postaci tarczą. Ta sama - pozwoliła rozpoznać w końcu, kto krył się za cieniem i wyciągniętymi różdżkami. Bones i... Longbottom.
Zdążył ledwie zerknąć na stojącego obok kuzyna, który pozostawał w tej samej, gotowej do walki pozycji, co on sam. Różdżka pozostawała wyciągnięta, zdawało się nawet, że widzi drgające ogniki mocy, tańczące przy drewnie. Nie tylko tam.
Sylwetki dójki czarodziejów, którzy z taka łatwością odparli ich uroki, zdawały się przez moment lśnić, gdy kolejne pioruny uderzały, rozjaśniając niebo nienaturalnym blaskiem. Skamander - już unosił dłoń, by - spróbować podążyć z próba zniwelowania szalejącej, magicznie - burzy. Ale to ręce Longbotomma, raz jeszcze - bez trudu - zawładnęły mocą, wyciszając budząca się gromami pogodę. Z sekundowego zawieszenia wyrwał go ostry, bardzo charakterystyczny ton. Sposób, w jaki wypowiadała nazwisko, był zbyt znajomy - Szefowo... - i drgnął, bo powielił głos należący do kuzyna. W innych okolicznościach, zapewne zaśmiałby się, ale do śmiechu nie było miejsca. Nawet, jeśli właśnie zachowywali się, jak bracia. Skamander, nawet w listach, właśnie w ten sposób zwracał się do szefowej aurorskiego biura. Stojącemu obok Bones - Longbottomowi, bez zawahania skinął głową, ale milczał. Ktoś taki jak on, nosił ze sobą autorytet i zaufanie, które wielu innych musiało sobie długo zapracowywać. Być może był kimś, kto w oczach Samuela, zastępował zamordowanego Rogersa.
Podążył wzrokiem za słowami i różdżką, odnajdując wśród zebranych kilka, nieznajomych mu postaci. Przemknął spojrzeniem po zebranych, wyłapując sylwetkę Figg, ale nie zatrzymując się na niej dłużej. Szukał dalej. Czy wśród obecnych czaiło się zagrożenie? Tym razem nie wypuścił żadnego zaklęcie, czekając rezultatu w ocenie, ale - różdżka pozostawała w dłoni, nadal gotowa do użycia.
Pierwszy był chłód. Ostry, przenikliwy, wciskający się pod skórę, znaczący szronem rękawy płaszcza, zupełnie, jak rzucone obszarowo Caeruleusio. Akompaniamentu dotrzymały inkantacje, które usłyszał po drugiej stronie, bez najmniejszego kłopotu otulające dwie postaci tarczą. Ta sama - pozwoliła rozpoznać w końcu, kto krył się za cieniem i wyciągniętymi różdżkami. Bones i... Longbottom.
Zdążył ledwie zerknąć na stojącego obok kuzyna, który pozostawał w tej samej, gotowej do walki pozycji, co on sam. Różdżka pozostawała wyciągnięta, zdawało się nawet, że widzi drgające ogniki mocy, tańczące przy drewnie. Nie tylko tam.
Sylwetki dójki czarodziejów, którzy z taka łatwością odparli ich uroki, zdawały się przez moment lśnić, gdy kolejne pioruny uderzały, rozjaśniając niebo nienaturalnym blaskiem. Skamander - już unosił dłoń, by - spróbować podążyć z próba zniwelowania szalejącej, magicznie - burzy. Ale to ręce Longbotomma, raz jeszcze - bez trudu - zawładnęły mocą, wyciszając budząca się gromami pogodę. Z sekundowego zawieszenia wyrwał go ostry, bardzo charakterystyczny ton. Sposób, w jaki wypowiadała nazwisko, był zbyt znajomy - Szefowo... - i drgnął, bo powielił głos należący do kuzyna. W innych okolicznościach, zapewne zaśmiałby się, ale do śmiechu nie było miejsca. Nawet, jeśli właśnie zachowywali się, jak bracia. Skamander, nawet w listach, właśnie w ten sposób zwracał się do szefowej aurorskiego biura. Stojącemu obok Bones - Longbottomowi, bez zawahania skinął głową, ale milczał. Ktoś taki jak on, nosił ze sobą autorytet i zaufanie, które wielu innych musiało sobie długo zapracowywać. Być może był kimś, kto w oczach Samuela, zastępował zamordowanego Rogersa.
Podążył wzrokiem za słowami i różdżką, odnajdując wśród zebranych kilka, nieznajomych mu postaci. Przemknął spojrzeniem po zebranych, wyłapując sylwetkę Figg, ale nie zatrzymując się na niej dłużej. Szukał dalej. Czy wśród obecnych czaiło się zagrożenie? Tym razem nie wypuścił żadnego zaklęcie, czekając rezultatu w ocenie, ale - różdżka pozostawała w dłoni, nadal gotowa do użycia.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Miała dziwne wrażenie, że nikt z tu obecnych nie wiedział, po co właściwie zostali wezwani. Mogła tylko przypuszczać że otrzymali podobne listy, ale zgodnie z poleceniem przed udaniem się tu nie rozmawiała o wiadomości z nikim. Wśród innych obecnych dostrzegła wielu Zakonników, wśród aurorów ich nie brakowało, ale byli tu nie tylko aurorzy. Nie wszystkie sylwetki rozpoznawała, zdawała sobie też sprawę, że tak naprawdę ufała tylko Zakonnikom, do osób spoza organizacji podchodząc z większą rezerwą i ostrożnością. Czy Bones ufała wszystkim tu zgromadzonym? Czy nie musieli się obawiać, że ktoś doniesie ministerstwu o tym spotkaniu? Sophia, mając w pamięci wydarzenia minionych miesięcy, zamierzała zachować czujność.
Niektórzy przezornie próbowali rzucać zaklęcia, mimo że prawdopodobnie każdy tutaj znał Bones, wszyscy byli ostrożni, do czego zmuszały ich trudne czasy i świadomość czającego się zagrożenia. Czary pociągały jednak za sobą anomalie, również Sophia mogła poczuć nagłe ochłodzenie, zupełnie jak w pobliżu dementorów, ale żadnego nie dostrzegła w pobliżu – więc to musiała być anomalia. Od kilku dni zdawały się jeszcze gorsze niż wcześniej. Jej mokre od deszczu ubrania zesztywniały i zaczęło jej się robić zimniej, a krople deszczu zaczęły się zmieniać w kulki gradu. Ale sylwetki na wzgórzu zareagowały natychmiast, nie tylko chroniąc się przed posłanymi w ich stronę zaklęciami, ale i uspokajając kaprysy pogody, przynajmniej chwilowo. Grad znów zmienił się w deszcz, a przenikliwy ziąb zniknął.
Kiedy pierwsza postać zdjęła kaptur, Sophia od razu rozpoznała Edith Bones. Po chwili rozpoznała też drugą sylwetkę, Harolda Longbottoma, który zdecydował się częściowo odsłonić twarz i pokazać swoją obecność. Był w końcu swoistą legendą Biura Aurorów zanim został ministrem. Najwyraźniej po bezprawnym obaleniu go gdzieś się zaszył i teraz postanowił się ujawnić przed zaufanymi pracownikami. Czy to właśnie po to zostali tu wezwani? Spojrzenie Sophii stało się jeszcze uważniejsze, czekając na kolejne słowa padające z ust Bones i Longbottoma; oboje byli konkretni, więc niewątpliwie szybko przejdą do rzeczy. Na moment także spojrzała na kobietę, do której zwrócił się Longbottom, a która ukrywała swoje prawdziwe oblicze. Kim była? Czy mogli jej ufać? Mimo deszczu i grzmotów z niecierpliwością czekała, ale nie odzywała się, Artur już zadał pytanie, które i ona chciała zadać – po co ich wezwano?
Niektórzy przezornie próbowali rzucać zaklęcia, mimo że prawdopodobnie każdy tutaj znał Bones, wszyscy byli ostrożni, do czego zmuszały ich trudne czasy i świadomość czającego się zagrożenia. Czary pociągały jednak za sobą anomalie, również Sophia mogła poczuć nagłe ochłodzenie, zupełnie jak w pobliżu dementorów, ale żadnego nie dostrzegła w pobliżu – więc to musiała być anomalia. Od kilku dni zdawały się jeszcze gorsze niż wcześniej. Jej mokre od deszczu ubrania zesztywniały i zaczęło jej się robić zimniej, a krople deszczu zaczęły się zmieniać w kulki gradu. Ale sylwetki na wzgórzu zareagowały natychmiast, nie tylko chroniąc się przed posłanymi w ich stronę zaklęciami, ale i uspokajając kaprysy pogody, przynajmniej chwilowo. Grad znów zmienił się w deszcz, a przenikliwy ziąb zniknął.
Kiedy pierwsza postać zdjęła kaptur, Sophia od razu rozpoznała Edith Bones. Po chwili rozpoznała też drugą sylwetkę, Harolda Longbottoma, który zdecydował się częściowo odsłonić twarz i pokazać swoją obecność. Był w końcu swoistą legendą Biura Aurorów zanim został ministrem. Najwyraźniej po bezprawnym obaleniu go gdzieś się zaszył i teraz postanowił się ujawnić przed zaufanymi pracownikami. Czy to właśnie po to zostali tu wezwani? Spojrzenie Sophii stało się jeszcze uważniejsze, czekając na kolejne słowa padające z ust Bones i Longbottoma; oboje byli konkretni, więc niewątpliwie szybko przejdą do rzeczy. Na moment także spojrzała na kobietę, do której zwrócił się Longbottom, a która ukrywała swoje prawdziwe oblicze. Kim była? Czy mogli jej ufać? Mimo deszczu i grzmotów z niecierpliwością czekała, ale nie odzywała się, Artur już zadał pytanie, które i ona chciała zadać – po co ich wezwano?
Never fear
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
Nie rozumiał nic, co się aktualnie działo. Znaczy rozumiał. Po części. Ciężko było mu się skupić, gdy dokoła zaczynały lecieć zaklęcia, a pioruny uderzały tuż obok czarodziejów, zagłuszając przy okazji nawet jego własne myśli. Elphie podskoczył w pewnym momencie, gdy obok jednego z mężczyzn zaczęły zbierać się błyskawice. Ich huk był przerażający. Zaraz jednak kolejne sylwetki wyłaniały się z mroku i podchodziły do zebranych już wcześniej. Mało kto się odzywał, ale gdy już to robił, rzucał kolejne zaklęcia. Zupełnie jakby były one potrzebne... Przecież nikt nie chciał ich tam zwabić i zamordować, nie? Dlaczego? Po co? A co ważniejsze — co on tu robił, skoro ktoś chciał wyeliminować wszystkich dobrych stróżów prawa? On był nikim i nikt się nim nie przejmował. No, chyba że coś knocił i dostawał naganę. Wtedy cały świat zamierzał sobie o nim przypomnieć. Niestety. Teraz też parę osób podeszło do niego i rzuciło parę słów o jego zachowaniu czy pobycie na Zamglonych Wzgórzach. Jedną z tych osób był Lucan, ale Elphie nie zamierzał mu się tłumaczyć. Nie był jego ojcem ani matką, dlatego młody policjant czuł się wyjątkowo rozgrzeszony z nieodpowiadania na zadane pytania. Gdy wszyscy zaczęli się tak gromadzić, Urquart zaczynał mieć ten nieprzyjemny skurcz żołądka, oznajmiający mu, że wujek Sam miał się też pojawić. Wciąż żywił nadzieję, że mężczyzna wcale tego nie zrobi. Że tym razem nie będzie świadkiem, jak Elphie wplątuje się w coś, co nie było dla niego. Chłopak tylko schował głowę między ramiona, gdy usłyszał znajomy głos. Do tego poczuł jak cały zdrętwiał i chciał uciec w ciemności przed ścigającym go spojrzeniem sprawiedliwości. Na szczęście Skamander miał inne rzeczy do roboty. Na przykład witanie się ze swoją szefową i... Haroldem Longbottomem? Co tu robił były Minister Magii? - To ja już nic nie rozumiem - wybąkał cicho pod nosem, czując jak zagubienie zaczynało przejmować nad nim kontrolę.
woke me from a dream
got me on my feet. And I won't waste my life, even when it's difficult. I'm done with the suffering. And I won't change myself when they tell me, "No"
Elphie Urquart
Zawód : robię za pomocnika latarnika
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : n/d
I would've followed all the way
No matter how far
I know when you go down
All your darkest roads
I would've followed all the way
To the graveyard
No matter how far
I know when you go down
All your darkest roads
I would've followed all the way
To the graveyard
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Jest mi cholernie zimno. Dlaczego nie mogliśmy spotkać się w jakimś miłym, przytulnym miejscu? Najlepiej z dobrą ognistą i równie smakowitym jedzeniem. Niestety nie, czasy są twarde więc i my musimy być twardzi spotykając się w równie twardych warunkach. Rozumiem. Przecież to nie zabawa, nawet jeśli lubię marudzić - całe szczęście, że robię to w swojej głowie. Nie wiem jak ci wszyscy ludzie się rozpoznają, dla mnie to jakiś zlepek osób, chociaż może gdybym przyjrzał się dokładnie to rozpoznałbym więcej przyjaciół oraz znajomych niż do tej pory. Jednak skoncentrowany na dwóch nieznajomych postaciach wyciągających różdżkę bez ostrzeżenia nie dostrzegam istotnych szczegółów. Zresztą, nie jesteśmy tutaj na pogawędce, w przeciwnym razie na pewno udałoby się zabukować jakieś przyjemne miejsce. Pozbawione tego cholernego wiatru, paskudnie zacinającego deszczu w aurze prawdziwej grozy. Mimo wszystko postanawiam pomachać krótko do Młodego, bo przecież jego energię to widać pewnie i z kosmosu.
Zastanawiałbym się nad jakąś barierą przed warunkami atmosferycznymi, ale patrząc po tym co wyprawiają anomalie z różdżek innych… och, nie chcę tego ani trochę. Dokładać do nawałnicy, błyskawic oraz innych szaleństw jeszcze tego mojego. Znając moje szczęście wyczarowałbym szatańską pożogę i spalił nas żywcem. Szkoda tak ryzykować, może następnym razem.
Chociaż nie odmówiłbym ogrzaniu się. Nie mówię tego na głos, bo przecież istotniejszym jest to co my tu do cholery robimy. Dlaczego Bones konspiruje z Longbottomem - w końcu jestem w organizacji od bardzo niedawna i nie mam pojęcia o pewnych dość istotnych elementach Zakonu. Mimo, że chciałbym podrapać się po brodzie to jednak postanawiam pozostać skupiony, nie zwalniając uścisku z różdżki. Najważniejsze pytania zostały zadane, wątpliwości… no, powiedzmy, że rozwiane, więc pozostaje oczekiwać na wyjaśnienia. Tego, co jest naszym planem na przyszłość, jak pozbyć się ministerialnych dupków i uratować świat. Takie tam, dzień jak co dzień po prostu.
Zastanawiałbym się nad jakąś barierą przed warunkami atmosferycznymi, ale patrząc po tym co wyprawiają anomalie z różdżek innych… och, nie chcę tego ani trochę. Dokładać do nawałnicy, błyskawic oraz innych szaleństw jeszcze tego mojego. Znając moje szczęście wyczarowałbym szatańską pożogę i spalił nas żywcem. Szkoda tak ryzykować, może następnym razem.
Chociaż nie odmówiłbym ogrzaniu się. Nie mówię tego na głos, bo przecież istotniejszym jest to co my tu do cholery robimy. Dlaczego Bones konspiruje z Longbottomem - w końcu jestem w organizacji od bardzo niedawna i nie mam pojęcia o pewnych dość istotnych elementach Zakonu. Mimo, że chciałbym podrapać się po brodzie to jednak postanawiam pozostać skupiony, nie zwalniając uścisku z różdżki. Najważniejsze pytania zostały zadane, wątpliwości… no, powiedzmy, że rozwiane, więc pozostaje oczekiwać na wyjaśnienia. Tego, co jest naszym planem na przyszłość, jak pozbyć się ministerialnych dupków i uratować świat. Takie tam, dzień jak co dzień po prostu.
I don't know
how to deal with serious emotions
without turning them
into a fucking joke
how to deal with serious emotions
without turning them
into a fucking joke
Randall Lupin
Zawód : były policjant, kurs aurorski zawieszony
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Don't get attached.
Don't get attached.
Don't get attached.
Don't get attached.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
A więc jednak. Wśród zamaskowanych postaci była Edith Bones. I to w duecie z Ministrem Magii. Ale skoro sami ich tu wezwali… w tak wielkiej liczbie… to po co stali w kapturach? Po co celowali w nich różdżkami? I czy nie mogli wybrać na spotkanie bardziej sprzyjającego miejsca? Rozmowa w takich warunkach naprawdę nie wydawała się szczególnie dobrym pomysłem. Ktoś przecież mógł ich zawsze podsłuchać.
Czuła, jak anomalia przenika powietrze, sprawiając, że otoczenie stawało się jeszcze zimniejsze, jeszcze mniej przyjazne… Gdyby nie adrenalina krążąca w jej żyłach, Priscilla zapewne trzęsła by się z zimna. Ale w takim położeniu nie mogła sobie na to pozwolić i jej ciało wydawało się dobrze o tym wiedzieć.
Widząc wyczarowaną w siebie różdżkę, odparła:
– Jeśli jesteśmy przyjaciółmi, nie powinniśmy w siebie celować – odpowiedziała, robiąc krok do przodu i obrzucając spojrzeniem wszystkich zebranych.
Wróciła do swojej docelowej postaci, ukazując wszystkim swoją twarz. Nie znała dobrze wszystkich zebranych, ale większość kojarzyła z Ministerstwa Magii; jeśli Bones i Longbottom i tak planowali jakiś podstęp, na pewno razem, grupą, dadzą sobie z tym radę. Czy jednak wszyscy stali po tej samej stronie? Morgan dobrze znała poglądy byłego ministra i w żadnym razie się z nimi nie zgadzała. Malfoy, który zajął jej miejsce, wydawał się czarownicy lepszym wyborem, przynajmniej jeśli chodziło o jego zdanie na temat mugoli. Każdy, kto popiera magiczny świat, ten świat niosący zniszczenie, ból i kłamstwo, nie powinien pełnić tak wysokich funkcji w Ministerstwie.
Czekała w milczeniu na dalszy rozwój wydarzeń. Jedyne pytanie, które mogło w tej sytuacji paść, już zostało wypowiedziane i Priscilla nie miała nic do dodania. Wciąż jednak ściskała ukrytą w rękawie różdżkę, uznając, że w takiej sytuacji ostrożności nigdy nie jest zbyt wiele. Szczególnie, że przecież dopiero co Harold Longbottom celował właśnie w nią… Nie chciała dać mu powodów do ataku, ale jednocześnie nie czuła się zbyt pewnie w takim położeniu. Z resztą, kto by się czuł. Jeszcze w tak okropną pogodę.
Czuła, jak anomalia przenika powietrze, sprawiając, że otoczenie stawało się jeszcze zimniejsze, jeszcze mniej przyjazne… Gdyby nie adrenalina krążąca w jej żyłach, Priscilla zapewne trzęsła by się z zimna. Ale w takim położeniu nie mogła sobie na to pozwolić i jej ciało wydawało się dobrze o tym wiedzieć.
Widząc wyczarowaną w siebie różdżkę, odparła:
– Jeśli jesteśmy przyjaciółmi, nie powinniśmy w siebie celować – odpowiedziała, robiąc krok do przodu i obrzucając spojrzeniem wszystkich zebranych.
Wróciła do swojej docelowej postaci, ukazując wszystkim swoją twarz. Nie znała dobrze wszystkich zebranych, ale większość kojarzyła z Ministerstwa Magii; jeśli Bones i Longbottom i tak planowali jakiś podstęp, na pewno razem, grupą, dadzą sobie z tym radę. Czy jednak wszyscy stali po tej samej stronie? Morgan dobrze znała poglądy byłego ministra i w żadnym razie się z nimi nie zgadzała. Malfoy, który zajął jej miejsce, wydawał się czarownicy lepszym wyborem, przynajmniej jeśli chodziło o jego zdanie na temat mugoli. Każdy, kto popiera magiczny świat, ten świat niosący zniszczenie, ból i kłamstwo, nie powinien pełnić tak wysokich funkcji w Ministerstwie.
Czekała w milczeniu na dalszy rozwój wydarzeń. Jedyne pytanie, które mogło w tej sytuacji paść, już zostało wypowiedziane i Priscilla nie miała nic do dodania. Wciąż jednak ściskała ukrytą w rękawie różdżkę, uznając, że w takiej sytuacji ostrożności nigdy nie jest zbyt wiele. Szczególnie, że przecież dopiero co Harold Longbottom celował właśnie w nią… Nie chciała dać mu powodów do ataku, ale jednocześnie nie czuła się zbyt pewnie w takim położeniu. Z resztą, kto by się czuł. Jeszcze w tak okropną pogodę.
Istnieją wyłącznie i niezmiennie jedynie źli ludzie, ale niektórzy stoją po przeciwnych stronach.
Priscilla Morgan
Zawód : Wiedźmia straż
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
Jeśli cokolwiek przygnębiało ją bardziej niż własny cynizm, to fakt, że często nie była aż tak cyniczna jak prawdziwy świat.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Pojawianie się coraz to nowych postaci odzianych w ciemne płaszcze było dla Lucana odrobinę stresujące. Uważnie obserwował każdą z nich, wyłaniającą się z mgły. Rozluźnił się jednak wyraźnie, odszukując w tym tłumku ludzi znajome twarze. Szczególnie widok Skamanderów go uspokoił, ale wśród zgromadzonych dostrzegł także Brendana, Artura, a także, jak się potem okazało, także Foxa. Za nim kilkoro mniej lub bardziej znanych mu postaci, przewijających się od razu do czasu na spotkaniach Zakonu. Czyli zebrało się całkiem doborowe towarzystwo - oczywiście o ile wszyscy byli tymi, na których wyglądali.
Abbott mimo wszystko pozostawał czujny. Spotkania na pewno nie ułatwiała pogoda, która i tak nie była najlepsza z początku, a później jeszcze gwałtownie się pogorszyła. Zimno, które nagle zawisło w powietrzu, podejrzanie przypominało mu chłód zwiastujący nadejście dementorów - z tą różnicą, że jego myśli nie przykryła nagle mgiełka smutku i zniechęcenia. Lód padający z nieba potwierdził jego przemyślenia - to była tylko pogoda.
Jego ręka zareagowała odruchowo - kiedy dostrzegł jak dwie postaci, które prawdopodobnie były odpowiedzialne za zwołanie całej tej szopki, wykonują gwałtowne ruchy, on sam także sięgnął po swoją własną różdżkę. Tamta dwójka jednak nie zaatakowała, a wręcz przeciwnie. Utkała silną tarczę. A potem pogoda została doprowadzona do porządku. Wciąż lało jak z cebra, ale przynajmniej nie zamarzali.
- Po kolei, Arturze - mruknął, słysząc słowa przyjaciela. Widać było, że bardzo pragnął dowiedzieć się, po co wszyscy zostali tu ściągnięci, ale nie można było zacząć póki faktycznie każdy nie ukaże swojej prawdziwej postaci. Bo jeśli ktoś okazałby się jednak nieproszonym gościem - najpierw musieliby upewnić się, że te ktoś oddali się szybko i nie usłyszy ani słowa z tego, co chcieli im przekazać Bones i starszy Longbottom.
Właściwie mógł się spodziewać, że były minister nawiąże kontakt z szefową biura aurorów. Oboje mieli serce po właściwej stronie i oboje nie zamierzali się poddać, nawet kiedy Malfoy siał zamęt i dezorientację - zarówno w samym ministerstwie jak i wśród społeczeństwa. - Dobrze lorda widzieć całego i zdrów - zwrócił się jeszcze do Longbottoma.
Abbott mimo wszystko pozostawał czujny. Spotkania na pewno nie ułatwiała pogoda, która i tak nie była najlepsza z początku, a później jeszcze gwałtownie się pogorszyła. Zimno, które nagle zawisło w powietrzu, podejrzanie przypominało mu chłód zwiastujący nadejście dementorów - z tą różnicą, że jego myśli nie przykryła nagle mgiełka smutku i zniechęcenia. Lód padający z nieba potwierdził jego przemyślenia - to była tylko pogoda.
Jego ręka zareagowała odruchowo - kiedy dostrzegł jak dwie postaci, które prawdopodobnie były odpowiedzialne za zwołanie całej tej szopki, wykonują gwałtowne ruchy, on sam także sięgnął po swoją własną różdżkę. Tamta dwójka jednak nie zaatakowała, a wręcz przeciwnie. Utkała silną tarczę. A potem pogoda została doprowadzona do porządku. Wciąż lało jak z cebra, ale przynajmniej nie zamarzali.
- Po kolei, Arturze - mruknął, słysząc słowa przyjaciela. Widać było, że bardzo pragnął dowiedzieć się, po co wszyscy zostali tu ściągnięci, ale nie można było zacząć póki faktycznie każdy nie ukaże swojej prawdziwej postaci. Bo jeśli ktoś okazałby się jednak nieproszonym gościem - najpierw musieliby upewnić się, że te ktoś oddali się szybko i nie usłyszy ani słowa z tego, co chcieli im przekazać Bones i starszy Longbottom.
Właściwie mógł się spodziewać, że były minister nawiąże kontakt z szefową biura aurorów. Oboje mieli serce po właściwej stronie i oboje nie zamierzali się poddać, nawet kiedy Malfoy siał zamęt i dezorientację - zarówno w samym ministerstwie jak i wśród społeczeństwa. - Dobrze lorda widzieć całego i zdrów - zwrócił się jeszcze do Longbottoma.
We carry on through the stormTired soldiers in this war
Remember what we're fighting for
Remember what we're fighting for
Lucan Abbott
Zawód : Znawca prawa, pracownik Służb Administracyjnych Wizengamotu
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
If you can't fly, run
If you can't run, walk
If you can't walk, crawl!
If you can't run, walk
If you can't walk, crawl!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Widok zaklęć rozbijających się o wytworzoną barierę kazał mu niejako zrewidować swój początkowy pogląd dotyczący zakapturzonych postaci, które trzymając skierowane w stronę przybyszy różdżki tak naprawdę być może od samego początku odgradzały się barierą, a niekoniecznie zamierzały atakować. To nawet dobitnie pokazywało, jak mylne potrafi być pierwsze wrażenie, a jak bardzo na nim wszyscy polegali - tym bardziej biorąc pod uwagę te niespokojne czasy. Po dość krótkim przedstawieniu sytuacja została opanowana, pozostawiając jedynie skutek uboczny w postaci zmrożonego płaszcza, szybko schładzającego organizm w ciągłym akompaniamencie deszczu. Tajemnicze postaci ujawniły się, całkowicie rozwiewając jakiekolwiek wątpliwości targające młodym Weasleyem. Jeżeli ktoś spojrzałby na niego w tym momencie, mógłby dostrzec znaczny uśmiech na przyozdobionej piegami twarzy, ciężko stwierdzić czy bardziej z radości że nie wpadli w potencjalnie sprytną pułapkę, czy raczej ze świadomości poważnego przedsięwzięcia, które prawdopodobnie Bones i Longbottom zamierzali im zaraz przedstawić. Przybliżył się, zatrzymując się niedaleko Brendana, przy którym z racji łączących ich więzi czuł się aktualnie najbezpieczniej. Nim jednak mogli przejść do sedna sprawy, należało jeszcze zająć się dwójką czarodziejów skrywających swoje prawdziwe oblicza. Nie uszło uwadze Finna, że ich wypowiedzi subtelnie się od siebie różniły - jedna sugerowała środki ostrożności, druga odwracała kota ogonem, towarzysząc wymownym spojrzeniem w kierunku zebranych. Kiedy spojrzenie kobiety padło wreszcie na niego, uniósł brwi i wzruszył ramionami w geście "ja nie celuję, jestem niewinny", czemu nadal towarzyszył mimowolny uśmiech. Być może powinien celować? Czy jego koledzy z biura byliby dumni za tak skrajną nieodpowiedzialność? Za granicą posiedział dwa tygodnie dłużej niż powinien i co - zastał Ministerstwo w ruinie! Z drugiej jednak strony... czy każdy jeden gest można było tłumaczyć "środkami ostrożności"? Być może każdemu znajomemu trzeba dać po twarzy na wejściu mówiąc przy tym, że to tylko wzgląd na własne bezpieczeństwo, a do wieczora się zagoi. Jasne, twarz pewnie tak, ciekawe czy tak samo łatwo odbudować zaufanie. Mimo wszystko, dłonie nadal spoczywały w zimnych kieszeniach, w prawej z nich trzymając różdżkę w pogotowiu. Z podekscytowaniem czekał na więcej.
Gość
Gość
Zapobiegawczy atak może i bywał najbardziej rozsądnym rozwiązaniem, ale na tę chwilę wydawał mu się mimo wszystko niepotrzebny. Choć duma dość szybko wypełniła jego klatkę piersiową, gdy to Jackie rzuciła asekuracyjnie jedno z sondujących najbliższe otoczenie zaklęć. Nie był pewien skąd brało się to uczucie nieustannego niepokoju o jej osobę, ale zbyt mocno go już uwierało i nie dawało o sobie zapomnieć. Utkwił mu w głowie obraz z tamtej nocy, którego nie potrafił przepędzić. Dobrze, że zaraz i Artur rzucił udane zaklęcie, ściągając tym samym na siebie uwagę najstarszego aurora.
Tak jak pozostali, Kieran również czekał na pierwsze konkretne słowa i wyjaśnienia. Po co zostali tu zebrani? Czy na pewno stała za tym Bones? To miało się wyjaśnić, tylko musieli okazać jeszcze odrobinę cierpliwości. Jednak i Rineheart mocniej ścisnął różdżkę, gotów zareagować w każdej chwili. Zwłaszcza, że anomalie dawały o sobie znać. Błyskawice, przeraźliwy chłód, wszystko to było sprawką magii. Niestabilność magii jedynie zwiększała nerwowość. Wszyscy zgromadzeni wydawali się mieć sporo wątpliwości, każdego trzymały się nerwy. Wzmożona czujność była uzasadniona w tych ponurych czasach, jednak w tej chwili nie potrzebowali ścierać się między sobą. Zakapturzone postaci z łatwością obroniły się przed skierowanymi w ich stronę zaklęciami. Łuny bijące od ich tarcz, gdy rozbiły się o nie jasne promienie zaklęć, nieco oświetliły dwie ciemne sylwetki.
Uniósł prawy kącik ust z drobną satysfakcją. A jednak przeczucie go nie myliło. Tożsamość zaraz po Bones wyjawił również były już Minister. Harold Longbottom we własnej osobie. Wiedział, że tego ziemia prędko nie pochłonie, wciąż było w nim jeszcze wiele chęci do walki. Kiedy więc czarodziej wyciągnął różdżkę przeciwko jednej z osób, które przybyły na spotkanie, Kieran również posłał podejrzliwe spojrzenie w jej stronę. Podejrzana postać wyszła do przodu i ukazała swą prawdziwą twarz. Wiedźmia Straż jak nic. Aż skrzywił się z niechęcią, odrobinę nie panując nad tą reakcją. Po prostu nie wierzył do końca w zamiary służb wywiadowczych, raczej widział w takich strukturach mącicieli. Nie bez powodu nie ujawniają wielu informacji.
Tak jak pozostali, Kieran również czekał na pierwsze konkretne słowa i wyjaśnienia. Po co zostali tu zebrani? Czy na pewno stała za tym Bones? To miało się wyjaśnić, tylko musieli okazać jeszcze odrobinę cierpliwości. Jednak i Rineheart mocniej ścisnął różdżkę, gotów zareagować w każdej chwili. Zwłaszcza, że anomalie dawały o sobie znać. Błyskawice, przeraźliwy chłód, wszystko to było sprawką magii. Niestabilność magii jedynie zwiększała nerwowość. Wszyscy zgromadzeni wydawali się mieć sporo wątpliwości, każdego trzymały się nerwy. Wzmożona czujność była uzasadniona w tych ponurych czasach, jednak w tej chwili nie potrzebowali ścierać się między sobą. Zakapturzone postaci z łatwością obroniły się przed skierowanymi w ich stronę zaklęciami. Łuny bijące od ich tarcz, gdy rozbiły się o nie jasne promienie zaklęć, nieco oświetliły dwie ciemne sylwetki.
Uniósł prawy kącik ust z drobną satysfakcją. A jednak przeczucie go nie myliło. Tożsamość zaraz po Bones wyjawił również były już Minister. Harold Longbottom we własnej osobie. Wiedział, że tego ziemia prędko nie pochłonie, wciąż było w nim jeszcze wiele chęci do walki. Kiedy więc czarodziej wyciągnął różdżkę przeciwko jednej z osób, które przybyły na spotkanie, Kieran również posłał podejrzliwe spojrzenie w jej stronę. Podejrzana postać wyszła do przodu i ukazała swą prawdziwą twarz. Wiedźmia Straż jak nic. Aż skrzywił się z niechęcią, odrobinę nie panując nad tą reakcją. Po prostu nie wierzył do końca w zamiary służb wywiadowczych, raczej widział w takich strukturach mącicieli. Nie bez powodu nie ujawniają wielu informacji.
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I pochwalam tajń życia w pieśni
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Jego zaklęcie nie odniosło efektu, a choć Justine usiłowała je poprawić, zamiast tego wywołała jedynie zaburzenia magiczne. Anomalie, jakie zaczęły się pojawiać, przerażały. Uniósł spojrzenie w górę, ku nocnemu niebu, które miało zostać przyćmone nawałnicą, jednak zapobiegawczy ruch znajomych sylwetek zatrzymał katastrofę. Bones i Longbottom, więc jednak - nie powinno to dziwić, ale dawało pewien rodzaj ulgi. Od razu opuścił różdżki, nie zamierzając mierzyć nią w przełożonych - Harold wciąż był legalnie obranym ministrem, nielegalnie usuniętym od władzy.
Obok zaczęli pojawiać się kolejni aurorzy, kolejni członkowie Zakonu Feniksa - byli wśród swoich. Spotkanie jednak musiało zaczekać, niektórzy ukryli swoje twarze - właściwie trudno było się dziwić tej ostrożności. Fox i kobieta, której nie rozpoznawał, a która odważnie zabrała głos, butnie podchodząc do szefowej biura - nie rozpoznawała jej? Być może, z pewnością pochodziła z innej jednostki. Zastanawiała go obecność samego ministra tutaj - był jednak pewien, że skoro zdecydował się przybyć, miał ku temu powód. Pozostało czekać, aż zgromadzenie się rozpocznie - nie powtarzał już po pozostałych czarodziejach ich słów, dając wybrzmieć im w pełni, jedyne co mogli zrobić, to oczekiwać dalszego rozwoju wydarzeń.
Obok zaczęli pojawiać się kolejni aurorzy, kolejni członkowie Zakonu Feniksa - byli wśród swoich. Spotkanie jednak musiało zaczekać, niektórzy ukryli swoje twarze - właściwie trudno było się dziwić tej ostrożności. Fox i kobieta, której nie rozpoznawał, a która odważnie zabrała głos, butnie podchodząc do szefowej biura - nie rozpoznawała jej? Być może, z pewnością pochodziła z innej jednostki. Zastanawiała go obecność samego ministra tutaj - był jednak pewien, że skoro zdecydował się przybyć, miał ku temu powód. Pozostało czekać, aż zgromadzenie się rozpocznie - nie powtarzał już po pozostałych czarodziejach ich słów, dając wybrzmieć im w pełni, jedyne co mogli zrobić, to oczekiwać dalszego rozwoju wydarzeń.
we penetrated deeper and deeper into the heart of darkness
Brendan Weasley
Zawód : auror, szkoleniowiec
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
don't you ever tame your demons, always keep them on a leash
OPCM : 30 +8
UROKI : 25
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 30 +3
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Zamglone wzgórza
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja