Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset :: Dolina Godryka
Ulice
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Ulice
Dolina Godryka nie może poszczycić się dużą ilością ulic. Zaledwie jedno większe skrzyżowanie, kilka małych zaułków i jedna główna aleja przechodząca przez główny plac, łącząca wjazd i wyjazd z wioski. Wzdłuż niej, podobnie jak i przy innych, ciągną się rzędy domów, w większości zbudowanych z kamienia według starej mody. Stając na placyku i patrząc przed siebie można odnieść wrażenie, jakby cofnęło się o kilkaset lat. Na ulicach nie ma wielu samochodów, a od czasu do czasu potrafi pojawić się nawet wóz zaprzęgnięty w konie. Nocą nikłe światło dają elektryczne latarnie stylizowane na stare. Zaułki oddalające się jednak od głównej ulicy giną w mroku, który rozjaśnia jedynie odrobina blasku bijącego z okien stojących przy nich budynków.
Zatroskany, spoglądał na Hannah z mieszaniną poczucia winy i nagłej czułości. Gdzie się podział dawny Michael, który nie gubił rytmu w tańcu i umiał rozmawiać z kobietami o drobnostkach albo prawić im celne komplementy? (Obserwując przestraszoną i zziębniętą Hanię w rzadkiej chwili, w której wydawała się taka delikatna, znalazł nagle tuzin komplementów, ale żadnego nie potrafił zwerbalizować. Zresztą, wolał ją uśmiechniętą, nawet jeśli uśmiechała się przy jakiejś ironicznej ripoście).
-Hannah... - zaczął, ale nie wiedział, jakimi słowami mógłby ją pocieszyć - zdążył tylko zwerbalizować troskę i zakłopotanie. Nie mógł w końcu zapewnić, że wszystko będzie w porządku, ani że będzie bezpieczna, ani że ochronią ją aurorzy. Po prostu tego nie wiedział, a starcie na Pokątnej wyleczyło go z arogancji. Trudno było się bronić, gdy zostało się zaskoczonym przez przeciwnika z przewagą liczebną.
-Musi się skończyć, kiedyś. - spuścił głowę. Pytanie, czy będzie im dane cieszyć się tą chwilą. O ile nie wątpił w szczęśliwe zakończenie dla Hani, o tyle jako auror i sojusznik Zakonu Feniksa, musiał i chciał walczyć do końca albo do swojego ostatniego tchnienia. W końcu niewiele, poza zdolnością do walki, mu już zostało. O ile wyobrażał sobie przyszłość rodzeństwa w tęczowych barwach - z nowymi partnerami, rodzinami, obiecującymi ścieżkami kariery... o tyle sam, myśląc o swojej przyszłości, wciąż widział pustą chatkę w lesie. Posępny azyl dla samotnego wilkołaka. Na razie tylko praca dawała mu szczęście, ale był przecież realistą i wiedział, że wybrał karierę wysokiego ryzyka.
-Nienawidzę tej wojny za to, że tacy... jak ty - takie dobre, przedsiębiorcze dziewczyny, które powinny myśleć o miotłach, a nie śmierci -są teraz zagrożeni i muszą się tym martwić. To zadanie dla służb. Wiem, że to prawie niemożliwe, ale spróbuj cieszyć się życiem, młodością, albo chociaż Sylwestrem, hm? - uśmiechnął się blado, usiłując pocieszyć brunetkę.
Nawet, jeśli pocieszyła ją jego nieudolność w łapaniu znicza. Spróbował sobie wmówić, że celowo dał Hani wygrać, ale oboje wiedzieli, że to nieprawda. Kto wymyślił tak złośliwe i szybkie słodycze?!
Dzielnie odwzajemnił filuterne spojrzenie dziewczyny. Chociaż nadal było mu ciężko na sercu, to uśmiechnął się odruchowo. Przy Hannah jakoś łatwo było się uśmiechać... zresztą, kto inny mógłby wymyślić łapanie czekoladowego znicza po trudnej rozmowie?
-Aurorzy nie mogą jeść zbyt wielu słodyczy, roztylibyśmy się. - odparował, a potem gwizdnął cicho, gdy Hania włożyła całą swoją ambicję (a tej jej nie brakowało) w złapanie słodkości.
-No proszę, brawo! Oglądałbym cię na boisku z czekoladowymi zniczami. - roześmiał się, łakomie zerkając na czekoladkę. -Smaczny? - zaciekawił się, jakoś nie mając ochoty nakolejne upokorzenie próbę złapania własnego.
-Hannah... - zaczął, ale nie wiedział, jakimi słowami mógłby ją pocieszyć - zdążył tylko zwerbalizować troskę i zakłopotanie. Nie mógł w końcu zapewnić, że wszystko będzie w porządku, ani że będzie bezpieczna, ani że ochronią ją aurorzy. Po prostu tego nie wiedział, a starcie na Pokątnej wyleczyło go z arogancji. Trudno było się bronić, gdy zostało się zaskoczonym przez przeciwnika z przewagą liczebną.
-Musi się skończyć, kiedyś. - spuścił głowę. Pytanie, czy będzie im dane cieszyć się tą chwilą. O ile nie wątpił w szczęśliwe zakończenie dla Hani, o tyle jako auror i sojusznik Zakonu Feniksa, musiał i chciał walczyć do końca albo do swojego ostatniego tchnienia. W końcu niewiele, poza zdolnością do walki, mu już zostało. O ile wyobrażał sobie przyszłość rodzeństwa w tęczowych barwach - z nowymi partnerami, rodzinami, obiecującymi ścieżkami kariery... o tyle sam, myśląc o swojej przyszłości, wciąż widział pustą chatkę w lesie. Posępny azyl dla samotnego wilkołaka. Na razie tylko praca dawała mu szczęście, ale był przecież realistą i wiedział, że wybrał karierę wysokiego ryzyka.
-Nienawidzę tej wojny za to, że tacy... jak ty - takie dobre, przedsiębiorcze dziewczyny, które powinny myśleć o miotłach, a nie śmierci -są teraz zagrożeni i muszą się tym martwić. To zadanie dla służb. Wiem, że to prawie niemożliwe, ale spróbuj cieszyć się życiem, młodością, albo chociaż Sylwestrem, hm? - uśmiechnął się blado, usiłując pocieszyć brunetkę.
Nawet, jeśli pocieszyła ją jego nieudolność w łapaniu znicza. Spróbował sobie wmówić, że celowo dał Hani wygrać, ale oboje wiedzieli, że to nieprawda. Kto wymyślił tak złośliwe i szybkie słodycze?!
Dzielnie odwzajemnił filuterne spojrzenie dziewczyny. Chociaż nadal było mu ciężko na sercu, to uśmiechnął się odruchowo. Przy Hannah jakoś łatwo było się uśmiechać... zresztą, kto inny mógłby wymyślić łapanie czekoladowego znicza po trudnej rozmowie?
-Aurorzy nie mogą jeść zbyt wielu słodyczy, roztylibyśmy się. - odparował, a potem gwizdnął cicho, gdy Hania włożyła całą swoją ambicję (a tej jej nie brakowało) w złapanie słodkości.
-No proszę, brawo! Oglądałbym cię na boisku z czekoladowymi zniczami. - roześmiał się, łakomie zerkając na czekoladkę. -Smaczny? - zaciekawił się, jakoś nie mając ochoty na
Can I not save one
from the pitiless wave?
Kiedy wypowiedział jej imię, uniosła na niego wzrok powoli, spodziewając się próby przeforsowania własnego stanowiska, ale nic takiego nie nastąpiło. Zamiast tego, ujrzała jego ciepłe i pełne troski spojrzenie, które zakłopotało ją w końcu, zmuszając do zmiany kierunku patrzenia. Stół ze słodyczami wydał się idealnym punktem obserwacyjnym, nawet jeśli łakoma na smakołyki nieszczególnie miała wilczy apetyt. Chciałaby z nim porozmawiać szczerze. Chciałaby mu powiedzieć o wszystkim, o czym wiedziała i jednocześnie zapewnić go o tym, że nie musi się o nią martwić, bo kiedy wstępowała w szeregi Zakonu Feniksa była zaznajomiona ze wszystkim, co mogło się wydarzyć, czego mogła się spodziewać i na co liczyć. I zgadzając się pomóc dobrym ludziom miała pełną świadomość, że nie jest ani aurorem z wieloletnim doświadczeniem, ani wyszkolonym członkiem patrolu egzekucyjnego, ani brygadzistką ani nikim, kto mógłby siłą, sprytem i znajomością pewnych technik wesprzeć ich fachowo. Ale sądziła, że to nie ma znaczenia; zgadzając się na to podejmowała ryzyko, którego była świadoma. Nie chcąc być dla nikogo ciężarem i balastem musiała dodatkowo zadbać o to, o czym pewnie nie myślałaby wyłącznie prowadząc sklep miotlarski na Pokątnej. Ale nie mogła mu tego powiedzieć — nie, póki sama nie wiedziała jaką rolę on spełnia w tym wszystkim, zanim ona nie otrzyma do tego stosownego upoważnienia. Stojąc przy nim wiedziała, że poruszy jego temat z Justine, która najlepiej mogła odpowiedzieć jej na gnębiące ją wątpliwości; ale to nie teraz, nie dziś. Dziś mieli się bawić.
— Nie mów o mnie jak o bezbronnym dziecku — skarciła go, nie podnosząc jednak na niego wzroku. Nie była zła i nie chciała, by tak to zabrzmiało; ale nie mogąc mu przyznać w co się naprawdę angażuje wiedziała, że brzmi jedynie jak buna nastolatka. — Dziękuję za ten taniec — odpowiedziała mu więc, przystając poniekąd na jego prośbę powrotu do sylwestrowej zabawy i w końcu uniosła na niego wzrok, obdarzając go przy tym miękkim i subtelnym uśmiechem. — Dobrze się bawiłam. — I nie kłamała. Chociaż to ona porwała go do tańca nie żałowała; cieszyła się, że mogła z nim zatańczyć i odbyć całą tą rozmowę. Kiedy więc złapała w końcu złotego znicza w garść, zacisnęła tylko palce, aby go nie zgnieść i w końcu zabrała się do skosztowania słodyczy. Ugryzła go połowę i zamruczała z aprobatą — musząc przy tym przyznać, choć niemalże milcząco, że to prawda. Był wyśmienity. — Patrząc po tobie, nie zaszkodziłoby ci kilka dodatkowych kilogramów — mruknęła z pełnymi ustami, lustrując go rozbawionym spojrzeniem — wyglądał dobrze, bardzo dobrze. Miał proporcjonalną sylwetkę, był wysoki, przystojny — co z zaskoczeniem nagle przyszło jej na myśl, wywołując przy tym lekkie rumieńce. — Wyborny. Nie myśl, że jestem egoistką, dam ci spróbować, chociaż przy jego łapaniu nie wykazałeś się szczególnym refleksem. — Uniosła brew, zatrzymując uśmiech na twarzy i oddała mu połowę znicza do spróbowania. — Ja... powinnam poszukać twojej siostry — zaczęła, oblizując usta z czekolady. — W takim razie, widzimy się w sklepie przy herbacie?— Upewniła się, zapinając szczelniej płaszcz i cofając o krok. Powinna znaleźć dziewczyny, było co oblewać dzisiaj, a to w gronie Justine i Jackie chciała najbardziej przywitać północ.
Nim odeszła od Michaela, posłała mu jeszcze wdzięczny uśmiech przez ramię i ruszyła w kierunku głównego placu.
| Han zt
— Nie mów o mnie jak o bezbronnym dziecku — skarciła go, nie podnosząc jednak na niego wzroku. Nie była zła i nie chciała, by tak to zabrzmiało; ale nie mogąc mu przyznać w co się naprawdę angażuje wiedziała, że brzmi jedynie jak buna nastolatka. — Dziękuję za ten taniec — odpowiedziała mu więc, przystając poniekąd na jego prośbę powrotu do sylwestrowej zabawy i w końcu uniosła na niego wzrok, obdarzając go przy tym miękkim i subtelnym uśmiechem. — Dobrze się bawiłam. — I nie kłamała. Chociaż to ona porwała go do tańca nie żałowała; cieszyła się, że mogła z nim zatańczyć i odbyć całą tą rozmowę. Kiedy więc złapała w końcu złotego znicza w garść, zacisnęła tylko palce, aby go nie zgnieść i w końcu zabrała się do skosztowania słodyczy. Ugryzła go połowę i zamruczała z aprobatą — musząc przy tym przyznać, choć niemalże milcząco, że to prawda. Był wyśmienity. — Patrząc po tobie, nie zaszkodziłoby ci kilka dodatkowych kilogramów — mruknęła z pełnymi ustami, lustrując go rozbawionym spojrzeniem — wyglądał dobrze, bardzo dobrze. Miał proporcjonalną sylwetkę, był wysoki, przystojny — co z zaskoczeniem nagle przyszło jej na myśl, wywołując przy tym lekkie rumieńce. — Wyborny. Nie myśl, że jestem egoistką, dam ci spróbować, chociaż przy jego łapaniu nie wykazałeś się szczególnym refleksem. — Uniosła brew, zatrzymując uśmiech na twarzy i oddała mu połowę znicza do spróbowania. — Ja... powinnam poszukać twojej siostry — zaczęła, oblizując usta z czekolady. — W takim razie, widzimy się w sklepie przy herbacie?— Upewniła się, zapinając szczelniej płaszcz i cofając o krok. Powinna znaleźć dziewczyny, było co oblewać dzisiaj, a to w gronie Justine i Jackie chciała najbardziej przywitać północ.
Nim odeszła od Michaela, posłała mu jeszcze wdzięczny uśmiech przez ramię i ruszyła w kierunku głównego placu.
| Han zt
Here stands a man
With a bullet in his clenched right hand
Don't push him, son
For he's got the power to crush this land
Oh hear, hear him cry, boy
-To ja dziękuję. - minęły chyba wieki odkąd bawił się tak dobrze i odkąd tańczył wolnego z jakąś dziewczyną... choć wspomnienie bliskości Hannah oraz poruszenia zbyt poważnych tematów podczas zabawy nadal wprawiało go w zakłopotanie. Tak samo, jak komentarz Hani. Zdziwiony, nie był pewien, czy dziewczyna żartuje, czy stwierdza fakt - i czy to komplement czy krytyka. Umknął więc wzrokiem, bo to, co dla niej było spontaniczną uwagą, jemu przypominało o formie sprzed ugryzienia. Dochodząc do siebie i zmagając się z depresją, zasiedział się w domu, co tu dużo mówić. Zaczął pracować nad powrotem do formy odkąd tylko powrócił do pracy jako auror, ale wtedy odkrył, że jego ciało już go nie słucha - że przed pełnią rzuca się na jedzenie, ale tylko dlatego, że potrzebuje energii w ciele bestii. Że potem traci apetyt i musi wmuszać w siebie obiady i czuje się słaby, tak strasznie słaby, jakby wilcza natura odebrała mu całą siłę. Dzięki regularnym treningom, odbudował nieco mięśnie i powrócił do formy niezbędnej do pracy, ale nie uważał się już za dobrze zbudowanego i nie wpadło mu do głowy, że śliczna koleżanka jego siostry może go uważać za przystojnego.
Ani, hm, zaoferować mu pół smakowitej czekoladki.
-Ja...hm, dzięki. - zrobił wielkie oczy, łapiąc znicza i usiłując nie myśleć, że w tej sytuacji jest coś nazbyt intymnego. Hannah miała starszych braci, to pewnie dlatego tak swobodnie dzieliła się... różnymi spostrzeżeniami i jedzeniem, tak, to na pewno to. No i była koleżanką Just, nie wypadało mu myśleć o niej inaczej, choć jej rumieńce budziły w nim przeróżne myśli. Gdy oblizywała usta, taktownie wlepił wzrok w znicza, ale nie mógł pohamować lekkiego uśmiechu. Coś w tańcu z Hannah przypomniało mu o starych, dawnych czasach - czasach, w których nie pozwoliłby jej zejść z parkietu.
-Miłej zabawy, Hannah, i jeszcze raz Szczęśliwego Nowego Roku. - życzył ciepło, rozpromieniając się na wspomnienie herbaty. -Do zobaczenia w sklepie. - potwierdził.
Uśmiechnął się wilczo (dobrze, że sam siebie nie widział, bo zapadłby się pod ziemię) gdy rzuciła mu jeszcze uśmiech przez ramię, a potem zatopił zęby w zniczu - zniczu, który przed kilkoma sekundami stykał się z pełnymi ustami Hannah, o których Michael oczywiście i z pewnością nie myślał, bo przecież nie wypadało.
/zt
Ani, hm, zaoferować mu pół smakowitej czekoladki.
-Ja...hm, dzięki. - zrobił wielkie oczy, łapiąc znicza i usiłując nie myśleć, że w tej sytuacji jest coś nazbyt intymnego. Hannah miała starszych braci, to pewnie dlatego tak swobodnie dzieliła się... różnymi spostrzeżeniami i jedzeniem, tak, to na pewno to. No i była koleżanką Just, nie wypadało mu myśleć o niej inaczej, choć jej rumieńce budziły w nim przeróżne myśli. Gdy oblizywała usta, taktownie wlepił wzrok w znicza, ale nie mógł pohamować lekkiego uśmiechu. Coś w tańcu z Hannah przypomniało mu o starych, dawnych czasach - czasach, w których nie pozwoliłby jej zejść z parkietu.
-Miłej zabawy, Hannah, i jeszcze raz Szczęśliwego Nowego Roku. - życzył ciepło, rozpromieniając się na wspomnienie herbaty. -Do zobaczenia w sklepie. - potwierdził.
Uśmiechnął się wilczo (dobrze, że sam siebie nie widział, bo zapadłby się pod ziemię) gdy rzuciła mu jeszcze uśmiech przez ramię, a potem zatopił zęby w zniczu - zniczu, który przed kilkoma sekundami stykał się z pełnymi ustami Hannah, o których Michael oczywiście i z pewnością nie myślał, bo przecież nie wypadało.
/zt
Can I not save one
from the pitiless wave?
Z trudem powstrzymywała uśmiech, który cisnął jej się na usta. Prawda była taka, że w młodości szalała tylko i wyłącznie za Kieranem. Pozostali aurorzy byli jedynie marnym zastępstwem, czasem próbą wzbudzenia w nim zazdrości. Atwood był z nich wszystkich najprzystojniejszy, ale każda próba rozmowy kończyła się nieporozumieniem – nie potrafiła znaleźć z nim żadnego wspólnego tematu, dlatego najczęściej po prostu wyciągała go na parkiet, gdzie nie trzeba było prowadzić żadnych pogawędek. Dopiero wtedy Atwood okazywał się świetnym kompanem do zabawy, bo tańczył naprawdę bardzo dobrze. Teraz faktycznie brakowało mu włosów, ale kto z nich się nie zestarzał przez te wszystkie lata? Samantha wolała nie myśleć o tych wszystkich zmarszczkach, jakie ostatnio pojawiły się na jej twarzy, ani o siwych włosach, które regularnie musiała farbować. Poza tym nie czuła się na swój wiek. - Oczywiście, że byłam odporna. Poza umiejętnościami tanecznymi i prezencją Atwood nie miał wiele do zaoferowania - odparła, nie mogąc się powstrzymać przed parsknięciem śmiechem na kolejne słowa Kierana. Pokręciła głową, niby uważając jego słowa za głupie, ale w duszy musiała mu przyznać trochę racji. - Przesadzasz - skwitowała, chociaż twarz nadal miała rozbawioną.
Również przyjęła zmianę muzyki z ulgą, bo choć świetnie bawiła się przy skocznych rytmach, miała ochotę chwilę odpocząć i porozmawiać ze starym przyjacielem. Mogłoby się wydawać, że parkiet nie sprzyjał rozmowom, a jednak Samantha zawsze lubiła pogawędzić przy powolnym bujaniu się w takt muzyki. - To prawda - westchnęła, zamyślając się na chwilę, kiedy odruchowo zaczęła robić rachunek sumienia za poprzedni rok. Wiele się działo, to nie ulegało wątpliwości, ale ostatecznie musiała uznać ten rok za dobry dla jej rodziny. W magicznym świecie obserwowała mnóstwo niepokojących sytuacji, ale na razie żadna z nich bezpośrednio nie wpłynęła na jej rodzinę, a to na niej zależało jej najbardziej. Tak jak na jej przyjaciołach, chociaż niektórzy z nich w dziwnych okolicznościach stracili ucho. Otrząsnęła się z początkowego szoku, spoglądając na Kierana ze złością – zawsze była zła, kiedy narażał się na dodatkowe niebezpieczeństwo. Na pewno dało się jakoś tego uniknąć, ale Rineheart był zbyt uparty i pchał się gdzie nie trzeba. Prychnęła niezadowolona, kiedy zbył jej pytanie żartem, bo jej wcale nie było do śmiechu. Wlepiła w niego swoje piwne oczy, próbując uzyskać w ten sposób więcej informacji – Bottowie często się uginali pod naporem jej przeszywającego spojrzenia. Za to Kieran wydawał się uodporniony skoro tak beztrosko poprawiał jej włosy, co odrobinę Samanthę speszyło. Powinna poszukać męża zamiast spędzać ostatnie chwile starego roku z innym mężczyzną. Odruchowo poprawiła ten sam kosmyk włosów. - Zmieniasz temat. Proszę, nie trać już więcej żadnych części cała - mruknęła, mimo wszystko pozwalając mu na wznowienie spokojnego tańca. - U Anastazji wszystko w porządku. Przynajmniej takie odnoszę wrażenie - nie potrafiła skłamać, że już się o nią nie martwi. Zbyt wiele wydarzyło się podczas jej nieobecności, ale Samantha i tak nie mogła uwierzyć w swoje szczęście, że wreszcie się odnalazła. Najważniejsze, że miała ją blisko siebie, a z resztą już sobie poradzi. - A co u Jackie? Dawno się z nią nie widziałam - odbiła piłeczkę, obiecując sobie przy tym, że koniecznie musi do niej napisać po nowym roku.
Również przyjęła zmianę muzyki z ulgą, bo choć świetnie bawiła się przy skocznych rytmach, miała ochotę chwilę odpocząć i porozmawiać ze starym przyjacielem. Mogłoby się wydawać, że parkiet nie sprzyjał rozmowom, a jednak Samantha zawsze lubiła pogawędzić przy powolnym bujaniu się w takt muzyki. - To prawda - westchnęła, zamyślając się na chwilę, kiedy odruchowo zaczęła robić rachunek sumienia za poprzedni rok. Wiele się działo, to nie ulegało wątpliwości, ale ostatecznie musiała uznać ten rok za dobry dla jej rodziny. W magicznym świecie obserwowała mnóstwo niepokojących sytuacji, ale na razie żadna z nich bezpośrednio nie wpłynęła na jej rodzinę, a to na niej zależało jej najbardziej. Tak jak na jej przyjaciołach, chociaż niektórzy z nich w dziwnych okolicznościach stracili ucho. Otrząsnęła się z początkowego szoku, spoglądając na Kierana ze złością – zawsze była zła, kiedy narażał się na dodatkowe niebezpieczeństwo. Na pewno dało się jakoś tego uniknąć, ale Rineheart był zbyt uparty i pchał się gdzie nie trzeba. Prychnęła niezadowolona, kiedy zbył jej pytanie żartem, bo jej wcale nie było do śmiechu. Wlepiła w niego swoje piwne oczy, próbując uzyskać w ten sposób więcej informacji – Bottowie często się uginali pod naporem jej przeszywającego spojrzenia. Za to Kieran wydawał się uodporniony skoro tak beztrosko poprawiał jej włosy, co odrobinę Samanthę speszyło. Powinna poszukać męża zamiast spędzać ostatnie chwile starego roku z innym mężczyzną. Odruchowo poprawiła ten sam kosmyk włosów. - Zmieniasz temat. Proszę, nie trać już więcej żadnych części cała - mruknęła, mimo wszystko pozwalając mu na wznowienie spokojnego tańca. - U Anastazji wszystko w porządku. Przynajmniej takie odnoszę wrażenie - nie potrafiła skłamać, że już się o nią nie martwi. Zbyt wiele wydarzyło się podczas jej nieobecności, ale Samantha i tak nie mogła uwierzyć w swoje szczęście, że wreszcie się odnalazła. Najważniejsze, że miała ją blisko siebie, a z resztą już sobie poradzi. - A co u Jackie? Dawno się z nią nie widziałam - odbiła piłeczkę, obiecując sobie przy tym, że koniecznie musi do niej napisać po nowym roku.
Nie mogła ominąć tego wydarzenia.
Nie, skoro była mieszkanką Doliny Godryka i pojawiała się na organizowanym tu sylwestrze właściwie co roku. Poza tym teraz naprawdę mieli co świętować, skoro anomalie się skończyły i magia znów stała się bezpieczna. Oczywiście wojna nadal trwała, ale ludzie desperacko potrzebowali odrobiny radości i oderwania od trudów ostatnich tygodni. Widziała to wyraźnie w twarzach wszystkich tych, którzy byli obecni na głównym placu i nie tylko.
Chciała uczestniczyć w poszukiwaniu skarbów, ale, choć mieszkała na obrzeżach Doliny Godryka, a więc znacznie bliżej docelowego miejsca niż przybysze spoza wioski, o dziwo... się spóźniła. Mama najpierw zaangażowała ją w parę zajęć, które zeszły zbyt długo, jak choćby odśnieżanie podwórza przed domem, bo po opadach z ostatnich dni anomalii zaspy w niektórych miejscach sięgały pasa i nie szło przejść bez upodobnienia się do obklejonego śniegiem bałwana, i w końcu, kiedy już opuściła Popielniczkę wraz z towarzyszącą jej młodszą siostrą, zabawa z pewnością trwała. Ale ostatecznie dotarła do centrum wioski i już trochę się po niej kręciła, próbując odszukać w tłumie swoich braci, Henry w końcu mieszkał oddzielnie, więc zapewne miał tu przyjść ze swojego domu.
Wyglądała dość zwyczajnie. Dziś zdecydowała się na dłuższe włosy, sięgające łopatek. Miała też na sobie długi płaszcz, a pod nią sweter, spodnie i wygodne, sznurowane buty z wysokimi cholewami i płaską podeszwą ułatwiającą przyczepność na śniegu. Ceniła sobie wygodę, poza tym jak na kobietę i tak była ponadprzeciętnie wysoka i górowała nawet nad niektórymi mężczyznami. Pod szyją zawiązała błękitną apaszkę.
W którymś momencie McKinnon zgubiła jednak młodszą siostrę, która najwyraźniej albo została w tyle, nie umiejąc nadążyć za Jamie, albo po prostu napotkała kogoś znajomego i wdała się w rozmowę. Nieważne, później na pewno się znajdą, choć naiwnością byłoby wierzyć, że byli bezpieczni. Jamie zdawała sobie sprawę z tego, że mimo końca anomalii bezpieczni wcale nie byli. W końcu była sojuszniczką Zakonu Feniksa i choć nie dopuszczano jej jeszcze do żadnych tajemnic, znała pewien zarys sytuacji i uczulono ją na to, że mieli wrogów, i że wydarzenia ostatnich miesięcy, w tym pożar w którym zginął jej ojciec, były winą właśnie tych ludzi. Także ministerstwo było obecnie negatywnie (łagodnie mówiąc) nastawione do mugolaków i zwolenników tolerancji. Jamie zaliczała się do tych drugich, i przypuszczała, że dziś w Dolinie większość gości była czarodziejami, którzy wcale nie zgadzali się z paskudną ideą czystości krwi. Otaczali ją zwyczajni ludzie różnych statusów, na pewno byli tu też mugolacy.
Idąc ulicą mimowolnie się rozglądała. Nie tylko za zgubionym rodzeństwem, ale też za potencjalnymi zagrożeniami, które mogły na nich czaić. A o bezpieczeństwo młodszej siostry martwiła się o wiele bardziej niż o swoje własne. Cały czas zachowywała się jednak dyskretnie, bo przecież była tu dziś przede wszystkim po to, by się dobrze bawić. Nie mogła jednak zapomnieć o szepczących złośliwie do ucha podszeptach paranoi mówiącej, że takie wydarzenie o takiej oprawie aż się prosi o jakieś kłopoty w obecnych czasach. Odkąd zginął ojciec, a kilka miesięcy później wtajemniczono ją w istnienie Zakonu Feniksa i zarys bieżącej sytuacji, nie potrafiła być równie beztroska i rozrywkowa jak dawniej, nie potrafiła już myśleć tylko i wyłącznie o zabawie.
| spostrzegawczość, poziom III (+60)
Nie, skoro była mieszkanką Doliny Godryka i pojawiała się na organizowanym tu sylwestrze właściwie co roku. Poza tym teraz naprawdę mieli co świętować, skoro anomalie się skończyły i magia znów stała się bezpieczna. Oczywiście wojna nadal trwała, ale ludzie desperacko potrzebowali odrobiny radości i oderwania od trudów ostatnich tygodni. Widziała to wyraźnie w twarzach wszystkich tych, którzy byli obecni na głównym placu i nie tylko.
Chciała uczestniczyć w poszukiwaniu skarbów, ale, choć mieszkała na obrzeżach Doliny Godryka, a więc znacznie bliżej docelowego miejsca niż przybysze spoza wioski, o dziwo... się spóźniła. Mama najpierw zaangażowała ją w parę zajęć, które zeszły zbyt długo, jak choćby odśnieżanie podwórza przed domem, bo po opadach z ostatnich dni anomalii zaspy w niektórych miejscach sięgały pasa i nie szło przejść bez upodobnienia się do obklejonego śniegiem bałwana, i w końcu, kiedy już opuściła Popielniczkę wraz z towarzyszącą jej młodszą siostrą, zabawa z pewnością trwała. Ale ostatecznie dotarła do centrum wioski i już trochę się po niej kręciła, próbując odszukać w tłumie swoich braci, Henry w końcu mieszkał oddzielnie, więc zapewne miał tu przyjść ze swojego domu.
Wyglądała dość zwyczajnie. Dziś zdecydowała się na dłuższe włosy, sięgające łopatek. Miała też na sobie długi płaszcz, a pod nią sweter, spodnie i wygodne, sznurowane buty z wysokimi cholewami i płaską podeszwą ułatwiającą przyczepność na śniegu. Ceniła sobie wygodę, poza tym jak na kobietę i tak była ponadprzeciętnie wysoka i górowała nawet nad niektórymi mężczyznami. Pod szyją zawiązała błękitną apaszkę.
W którymś momencie McKinnon zgubiła jednak młodszą siostrę, która najwyraźniej albo została w tyle, nie umiejąc nadążyć za Jamie, albo po prostu napotkała kogoś znajomego i wdała się w rozmowę. Nieważne, później na pewno się znajdą, choć naiwnością byłoby wierzyć, że byli bezpieczni. Jamie zdawała sobie sprawę z tego, że mimo końca anomalii bezpieczni wcale nie byli. W końcu była sojuszniczką Zakonu Feniksa i choć nie dopuszczano jej jeszcze do żadnych tajemnic, znała pewien zarys sytuacji i uczulono ją na to, że mieli wrogów, i że wydarzenia ostatnich miesięcy, w tym pożar w którym zginął jej ojciec, były winą właśnie tych ludzi. Także ministerstwo było obecnie negatywnie (łagodnie mówiąc) nastawione do mugolaków i zwolenników tolerancji. Jamie zaliczała się do tych drugich, i przypuszczała, że dziś w Dolinie większość gości była czarodziejami, którzy wcale nie zgadzali się z paskudną ideą czystości krwi. Otaczali ją zwyczajni ludzie różnych statusów, na pewno byli tu też mugolacy.
Idąc ulicą mimowolnie się rozglądała. Nie tylko za zgubionym rodzeństwem, ale też za potencjalnymi zagrożeniami, które mogły na nich czaić. A o bezpieczeństwo młodszej siostry martwiła się o wiele bardziej niż o swoje własne. Cały czas zachowywała się jednak dyskretnie, bo przecież była tu dziś przede wszystkim po to, by się dobrze bawić. Nie mogła jednak zapomnieć o szepczących złośliwie do ucha podszeptach paranoi mówiącej, że takie wydarzenie o takiej oprawie aż się prosi o jakieś kłopoty w obecnych czasach. Odkąd zginął ojciec, a kilka miesięcy później wtajemniczono ją w istnienie Zakonu Feniksa i zarys bieżącej sytuacji, nie potrafiła być równie beztroska i rozrywkowa jak dawniej, nie potrafiła już myśleć tylko i wyłącznie o zabawie.
| spostrzegawczość, poziom III (+60)
The member 'Jamie McKinnon' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 71
'k100' : 71
po poszukiwaniu skarbów
Steffen podskakiwał wesoło, wracając z poszukiwania skarbów u boku Keata.
-Najpierw szukaliśmy grobu Dumbledore'a na cmentarzu, a potem weszliśmy w płomienie, i mówię ci, może chciałbyś poznać Jackie, jest taka trochę w twoim typie, a może już się znacie? - nie wiedzieć czemu, typ Keatona wydawał mu się zawsze zagadkowy i nieco mroczny. Może dlatego, że Philippa była taka jasna i wesoła?
-A wy co robiliście? - nie zauważył Keata wśród finalistów zabawy, więc podejrzewał, że jemu też poszło trochę wolniej.
Rozglądał się kątem oka, bo właśnie mijali bufet, a Steffa nawiedzała bolesna świadomość, że wysłał tutaj stadko szczurów z cmentarza. Jego ludzka jaźń obawiała się, że gryzonie zaraz wyżrą wszystkie smakołyki, ale jego szczurza natura martwiła się trochę o małych przyjaciół. Co, jeśli ktoś ich zauważy i potraktuje szczurobijącym zaklęciem? Brrr.
-Napijmy się! - zdecydował, bo alkohol był odpowiedzią na wszelkie troski. Porwał z bufetu dwa kieliszki szampana dla siebie i Keata.
-Za to, żeby kolejny rok był pełen wrażeń, przygód i pięknych pań! - obwieścił, usiłując nie myśleć o pewnej pięknej blondynce, której dziś tu nie ma ani nie będzie, która spędza Sylwestra na posępnym Sabacie.
Upił łyk szampana i wtedy z nieba spadła mu zupełnie inna piękność. Wlepił wzrok w stojącą kilka metrów o nich Jamie, która była tutaj chyba całkiem sama, rozglądała się i wyglądała... zupełnie inaczej. Hm, zrobiła coś z włosami?
Wesołość starła się w nim z lekkim zażenowaniem - jego artykuł o Jamie miał się ukazać w "Czarownicy" za niecały tydzień. No cóż, powinien korzystać z okazji, póki panna McKinnon nie skojarzy go z tamtym feralnym wydaniem!
Zanim Keaton zdążył zareagować, Steff pomachał do niej wesoło.
-Jamie, hej Jamie! Napij się z nami! - krzyknął, przebijając się przez tłum, a potem spojrzał na Keata, wyraźnie z siebie zadowolony. Przyjaciel wydawał mu się jakiś przymulony, a cóż może bardziej poprawić humor niż randka w ciemno? Jamie i Keat interesowali się Quidditchem, byli w zbliżonym wieku (no, zbliżonym bardziej niż Steffen i Jamie) i byli brunetami (mieliby ładne dzieci!), co w jaźni Steffene wystarczyło do połączenia tych dwojga.
-To moja znajoma zawodniczka Quidditcha. - pochwalił się Keatowi, mając naiwną nadzieję, że Jamie go pamięta.
k1: szampan
k2: spostrzegawczość poziom II (rozglądam się za szczurami, ale może wypatrzę coś jeszcze)
Steffen podskakiwał wesoło, wracając z poszukiwania skarbów u boku Keata.
-Najpierw szukaliśmy grobu Dumbledore'a na cmentarzu, a potem weszliśmy w płomienie, i mówię ci, może chciałbyś poznać Jackie, jest taka trochę w twoim typie, a może już się znacie? - nie wiedzieć czemu, typ Keatona wydawał mu się zawsze zagadkowy i nieco mroczny. Może dlatego, że Philippa była taka jasna i wesoła?
-A wy co robiliście? - nie zauważył Keata wśród finalistów zabawy, więc podejrzewał, że jemu też poszło trochę wolniej.
Rozglądał się kątem oka, bo właśnie mijali bufet, a Steffa nawiedzała bolesna świadomość, że wysłał tutaj stadko szczurów z cmentarza. Jego ludzka jaźń obawiała się, że gryzonie zaraz wyżrą wszystkie smakołyki, ale jego szczurza natura martwiła się trochę o małych przyjaciół. Co, jeśli ktoś ich zauważy i potraktuje szczurobijącym zaklęciem? Brrr.
-Napijmy się! - zdecydował, bo alkohol był odpowiedzią na wszelkie troski. Porwał z bufetu dwa kieliszki szampana dla siebie i Keata.
-Za to, żeby kolejny rok był pełen wrażeń, przygód i pięknych pań! - obwieścił, usiłując nie myśleć o pewnej pięknej blondynce, której dziś tu nie ma ani nie będzie, która spędza Sylwestra na posępnym Sabacie.
Upił łyk szampana i wtedy z nieba spadła mu zupełnie inna piękność. Wlepił wzrok w stojącą kilka metrów o nich Jamie, która była tutaj chyba całkiem sama, rozglądała się i wyglądała... zupełnie inaczej. Hm, zrobiła coś z włosami?
Wesołość starła się w nim z lekkim zażenowaniem - jego artykuł o Jamie miał się ukazać w "Czarownicy" za niecały tydzień. No cóż, powinien korzystać z okazji, póki panna McKinnon nie skojarzy go z tamtym feralnym wydaniem!
Zanim Keaton zdążył zareagować, Steff pomachał do niej wesoło.
-Jamie, hej Jamie! Napij się z nami! - krzyknął, przebijając się przez tłum, a potem spojrzał na Keata, wyraźnie z siebie zadowolony. Przyjaciel wydawał mu się jakiś przymulony, a cóż może bardziej poprawić humor niż randka w ciemno? Jamie i Keat interesowali się Quidditchem, byli w zbliżonym wieku (no, zbliżonym bardziej niż Steffen i Jamie) i byli brunetami (mieliby ładne dzieci!), co w jaźni Steffene wystarczyło do połączenia tych dwojga.
-To moja znajoma zawodniczka Quidditcha. - pochwalił się Keatowi, mając naiwną nadzieję, że Jamie go pamięta.
k1: szampan
k2: spostrzegawczość poziom II (rozglądam się za szczurami, ale może wypatrzę coś jeszcze)
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Steffen Cattermole' has done the following action : Rzut kością
#1 'k10' : 1
--------------------------------
#2 'k100' : 30
#1 'k10' : 1
--------------------------------
#2 'k100' : 30
W jej obecności był w stanie wykrzesać z siebie resztki wesołości, nie wstydząc się nawet sięgania po żartobliwe wypowiedzi, jeśli nimi mógł przywołać na jej twarz uśmiech. Tym razem udało mu się nawet więcej, bo doprowadził ją do śmiechu, którego brzmienie od razu przypadło mu do gustu. Dźwięczny i lekki odgłos wydobył się spomiędzy jej warg, łatwo przypominając mu o tym, z jak pełną ciepła osobą ma do czynienia. Samantha już zawsze miała stanowić zew przeszłości, tej dalekiej i najbardziej szczęśliwej, kiedy dane im było cieszyć się razem młodością. Zawsze będzie osobą, która towarzyszyła mu w najtrudniejszym dla niego czasie, kiedy bliski był zatracenia w żałobie po ukochanej żonie. Wtedy miał jej za złe, że co chwila na nowo wkradała się do jego życia, lecz nie potrafił odrzucić jej pomocy, większą wściekłość czując wobec siebie za bezsilność, jakiej się poddał.
To cud, że jego znajomość z panną Ross zdołała przetrwać te wszystkie lata. Choć w międzyczasie zmieniła swój stan cywilny i tym samym przybrała inne nazwisko, wciąż pozostała wierna sobie. Jego zdaniem wcale się nie zmieniła. Może i z wiekiem doszło jej zmartwień i kilka zmarszczek – na których spostrzegawcze spojrzenie aurora nigdy się nie skupiało – ale to nie było w stanie stłamsić jej chęci życia, osadzonej głęboko w sercu nadziei i serdeczności, zaś rozsądek nie przyćmił całego optymizmu.
Zabawnie było odkryć, że wciąż potrafi ją zawstydzić, choć może rzeczywiście ten jeden gest wykraczał poza ramy przyjaźni. Chyba zbyt łatwo przychodziło mu ignorować fakt, że jest mężatką, jednak zbyt wiele miał zastrzeżeń wobec Botta, aby się nim przejmować. Nadal pozostawało dla niego zagadką to, jakim cudem ten nierozgarnięty czarodziej zdobył serce takiej wspaniałej kobiety. Mogła mieć przecież każdego! Nawet taki Atwood, zakochany przede wszystkim w sobie, po cichu czekał choćby na skinienie palca z jej strony. Ale w końcu przestał wypowiadać swoje zdanie na ten temat, gdy Samantha doczekała się pierwszego dziecka. Zawsze życzył jej szczęścia i musiał wreszcie zaakceptować fakt, że czuła się spełniona w roli żony i matki. Rodzina była dla niej najważniejsza. Właśnie dlatego spytał o Anastazję. Wraz z Samanthą przeżywał jej zaginięcie i naprawdę mu ulżyło, gdy tylko się odnalazła cała i zdrowa, choć zarazem czuł się winny, że nie przyłożył do tego ręki, choć próbował zrobić cokolwiek w tym zakresie. On nie potrafił zbyt wiele mówić o swoich dzieciach, ona zaś była w stanie rozprawiać o nich godzinami. Przy niej czuł się kiepskim rodzicem.
– U Jackie wszystko dobrze – stwierdził spokojnie, odrobinę niechętnie, bo naprawdę nie wiedział, co w duszy jego córki gra. Niewątpliwie w jej życiu w ostatnim czasie wydarzyło się bardzo wiele. We wrześniu pokłócili się przed grobem Abigail, w październiku ledwo przeżyła pułapkę w Kumbrii, kilka dni temu wrócili z Azkabanu. Intuicja podpowiadała mu, że to zaledwie niewielki ułamek tego, co Jackie trapi. – Ostatnio miała sporo na głowie, ale daje radę – w końcu mogła liczyć na wsparcie nie tylko swojego ojca, ale również grona przyjaciół. Wright i Tonks nigdy się od niej nie odwrócą.
– Ja o Bertiego nie spytam, bo chwilę temu prawie cię otruł swoim wynalazkiem – wiedział zresztą dobrze, jak się jej synowi powodzi, w pewnych kwestiach był nawet lepiej poinformowany od niej. Przemilczenie tych ważnych spraw z życia młodego członka Zakonu Feniksa nie traktował jako kłamstwa, po prostu nie chciał jej martwić, choć doskonale wiedział, że jego przyjaciółka wolałaby prawdę, jakkolwiek straszna by ona nie była, od wszelkich niedopowiedzeń. To nie od niego zależało, czy kiedykolwiek tę prawdę pozna, to Bertie musiał o tym zadecydować, jeśli już rozstrzygnie dylemat odnośnie tego, czy powinien uświadomić swoją rodzinę, tym samym ściągając na nią niebezpieczeństwo. Kieran z takimi rozterkami nie mierzył się zbyt długo, Jackie wtajemniczył w miarę szybko, dobrze znając jej atuty, słabości i kompas moralny, jaki sam jej przecież narzucił poprzez surowe wychowanie.
Zakończył to spokojne bujanie do nastrojowego rytmu, kiedy muzyka wreszcie ucichła. Zabrał ręce od tanecznej partnerki i dość błagalnie spojrzał na przygotowany bufet z łakociami, tym samym dając znać o pilnej potrzebie wspólnego opuszczenia parkietu. Odrobinę się bał, że zaraz znów kapela zagra jakiś szybki utwór i wówczas będzie musiał włożyć więcej wysiłku w taniec. Pochwycił dłoń towarzyszki i ostrożnie poprowadził w stronę ruszających się z gracją trolli i psidwaków ciasteczek orzechowych. One raczej nie zaskoczą swoim smakiem.
- Opowiedz mi o powrocie do pracy – poprosił w międzyczasie, szczerze ciekaw tego, jak amnezjatorzy radzili sobie w nowej rzeczywistości, kiedy przez anomalie mówiło się nawet o całkowitym rozwiązaniu ich jednostki. Musiał mieć pewność, że wszystko u niej dobrze.
To cud, że jego znajomość z panną Ross zdołała przetrwać te wszystkie lata. Choć w międzyczasie zmieniła swój stan cywilny i tym samym przybrała inne nazwisko, wciąż pozostała wierna sobie. Jego zdaniem wcale się nie zmieniła. Może i z wiekiem doszło jej zmartwień i kilka zmarszczek – na których spostrzegawcze spojrzenie aurora nigdy się nie skupiało – ale to nie było w stanie stłamsić jej chęci życia, osadzonej głęboko w sercu nadziei i serdeczności, zaś rozsądek nie przyćmił całego optymizmu.
Zabawnie było odkryć, że wciąż potrafi ją zawstydzić, choć może rzeczywiście ten jeden gest wykraczał poza ramy przyjaźni. Chyba zbyt łatwo przychodziło mu ignorować fakt, że jest mężatką, jednak zbyt wiele miał zastrzeżeń wobec Botta, aby się nim przejmować. Nadal pozostawało dla niego zagadką to, jakim cudem ten nierozgarnięty czarodziej zdobył serce takiej wspaniałej kobiety. Mogła mieć przecież każdego! Nawet taki Atwood, zakochany przede wszystkim w sobie, po cichu czekał choćby na skinienie palca z jej strony. Ale w końcu przestał wypowiadać swoje zdanie na ten temat, gdy Samantha doczekała się pierwszego dziecka. Zawsze życzył jej szczęścia i musiał wreszcie zaakceptować fakt, że czuła się spełniona w roli żony i matki. Rodzina była dla niej najważniejsza. Właśnie dlatego spytał o Anastazję. Wraz z Samanthą przeżywał jej zaginięcie i naprawdę mu ulżyło, gdy tylko się odnalazła cała i zdrowa, choć zarazem czuł się winny, że nie przyłożył do tego ręki, choć próbował zrobić cokolwiek w tym zakresie. On nie potrafił zbyt wiele mówić o swoich dzieciach, ona zaś była w stanie rozprawiać o nich godzinami. Przy niej czuł się kiepskim rodzicem.
– U Jackie wszystko dobrze – stwierdził spokojnie, odrobinę niechętnie, bo naprawdę nie wiedział, co w duszy jego córki gra. Niewątpliwie w jej życiu w ostatnim czasie wydarzyło się bardzo wiele. We wrześniu pokłócili się przed grobem Abigail, w październiku ledwo przeżyła pułapkę w Kumbrii, kilka dni temu wrócili z Azkabanu. Intuicja podpowiadała mu, że to zaledwie niewielki ułamek tego, co Jackie trapi. – Ostatnio miała sporo na głowie, ale daje radę – w końcu mogła liczyć na wsparcie nie tylko swojego ojca, ale również grona przyjaciół. Wright i Tonks nigdy się od niej nie odwrócą.
– Ja o Bertiego nie spytam, bo chwilę temu prawie cię otruł swoim wynalazkiem – wiedział zresztą dobrze, jak się jej synowi powodzi, w pewnych kwestiach był nawet lepiej poinformowany od niej. Przemilczenie tych ważnych spraw z życia młodego członka Zakonu Feniksa nie traktował jako kłamstwa, po prostu nie chciał jej martwić, choć doskonale wiedział, że jego przyjaciółka wolałaby prawdę, jakkolwiek straszna by ona nie była, od wszelkich niedopowiedzeń. To nie od niego zależało, czy kiedykolwiek tę prawdę pozna, to Bertie musiał o tym zadecydować, jeśli już rozstrzygnie dylemat odnośnie tego, czy powinien uświadomić swoją rodzinę, tym samym ściągając na nią niebezpieczeństwo. Kieran z takimi rozterkami nie mierzył się zbyt długo, Jackie wtajemniczył w miarę szybko, dobrze znając jej atuty, słabości i kompas moralny, jaki sam jej przecież narzucił poprzez surowe wychowanie.
Zakończył to spokojne bujanie do nastrojowego rytmu, kiedy muzyka wreszcie ucichła. Zabrał ręce od tanecznej partnerki i dość błagalnie spojrzał na przygotowany bufet z łakociami, tym samym dając znać o pilnej potrzebie wspólnego opuszczenia parkietu. Odrobinę się bał, że zaraz znów kapela zagra jakiś szybki utwór i wówczas będzie musiał włożyć więcej wysiłku w taniec. Pochwycił dłoń towarzyszki i ostrożnie poprowadził w stronę ruszających się z gracją trolli i psidwaków ciasteczek orzechowych. One raczej nie zaskoczą swoim smakiem.
- Opowiedz mi o powrocie do pracy – poprosił w międzyczasie, szczerze ciekaw tego, jak amnezjatorzy radzili sobie w nowej rzeczywistości, kiedy przez anomalie mówiło się nawet o całkowitym rozwiązaniu ich jednostki. Musiał mieć pewność, że wszystko u niej dobrze.
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I pochwalam tajń życia w pieśni
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Dobrze było móc się po prostu wyłączyć - w tym momencie, kiedy adrenalina odpłynęła, a umysł stał się znowu mętny od niezrozumiałych myśli, po prostu słuchał tego, co Steff miał mu do powiedzenia, dziękując wszechświatowi za to, iż tematy zdawały mu się nie kończyć. Czujniejszy stawał się jedynie wtedy, gdy intonacja głosu wskazywała na to, że padało pytanie, choć i to często okazywało się jedynie fałszywym, retorycznym alarmem.
- Weszliście w płomienie? - ale że jak i po co? To miała być jakaś górnolotna metafora, czy o co chodzi? - O ile to ta Jackie, którą dzisiaj poznałem, to ma ładny portfel - wtrącił od czapy, nie do końca zastanawiając się nad tym, jak to w ogóle brzmi. Nie za bardzo miał teraz ochotę na zastanawianie się, czy Jackie przypadkiem nie jest w jego typie (tak jakby w ogóle jakiś kiedyś miał). - To co w końcu było tym skarbem? Co można było wygrać? - ożywił się odrobinę na myśl o nagrodzie, bo do tej pory to wyglądał tak, jakby ktoś wyssał z niego całą energię.
- My... - zaczął markotnie, szukając właściwych słów na opisanie tego, co wydarzyło się całkiem niedawno. Sam już nie wiedział, co tak właściwie robili. Co się tam wydarzyło. - Gwen zauważyła jakieś ślady na śniegu, wiesz, ludzkie, w sensie no normalnie takie jakie zostawia człowiek, kiedy zapada się w zaspach, tyle że nikogo nie było widać, ale... to był ten, obywatelski obowiązek... nie pamiętam już, jak to nazwała, ale skończyło się tak, że zamiast szukać skarbu wpakowaliśmy się w jakąś kabałę, bo ci niewidzialni ludzie to w sumie jednak nie byli niewidzialni, tylko mieli pelerynę niewidkę na sobie... więc w sumie byli niewidzialni, ale... wiesz o co mi chodzi, a ten auror... no bo był też auror, pojawił się znikąd, minął nas mówiąc, żebyśmy złapali jednego z tych ukrywających się - bełkot brzmiał tak, jakby wypił o wiele więcej, niż mu się do tej pory udało - stary, ten cały pościg... hm, całkiem klawa ta piosenka - puenta średnio pasowała do chaosu, który się wcześniej z niego wylewał, ale właśnie teraz poczuł przemożną potrzebę zademonstrowania światu swoich kocich ruchów, choć do tej pory nigdy w życiu mu się to nie zdarzyło. Powiązanie tego nastroju z wypitym już wieki temu szampanem o subtelnej woni mięty było ponad jego zdolności intelektualne, nie wspominając już o tym, że nawet na trzeźwo nie domyśliłby się, iż dodany do kieliszka eliksir działał dopiero wtedy, gdy słyszało się jakąś piosenkę.
Tak jak teraz - całkiem wyraźnie, całkiem lubianą. But zaczął wystukiwać rytm.
Napijmy się, zarządził Steff, więc trzeba się było napić, nieszczególnie zresztą chciał oponować, bo i po co. - Niech będzie tak piękny, jak te wszystkie kobiety, które poznamy - z wprawą wypił duszkiem zawartość, który to już dzisiaj...?
A kiedy Stef ruszył w stronę Jamie, Keat w końcu poddał się całkowicie swemu pragnieniu, nie mógł już dłużej się powstrzymywać.
Karykaturalnie naśladując typowo kobiece taneczne pozy zaczął wywijać biodrami w rytm energetycznego kawałka, co w połączeniu z jego posturą wyglądało koszmarnie, choć chyba przypadkowej widowni robiący z siebie debila pijany mężczyzna niespecjalnie przeszkadzał, bo towarzyszące pokazowi gwizdy zaczęły być coraz głośniejsze.
- Weszliście w płomienie? - ale że jak i po co? To miała być jakaś górnolotna metafora, czy o co chodzi? - O ile to ta Jackie, którą dzisiaj poznałem, to ma ładny portfel - wtrącił od czapy, nie do końca zastanawiając się nad tym, jak to w ogóle brzmi. Nie za bardzo miał teraz ochotę na zastanawianie się, czy Jackie przypadkiem nie jest w jego typie (tak jakby w ogóle jakiś kiedyś miał). - To co w końcu było tym skarbem? Co można było wygrać? - ożywił się odrobinę na myśl o nagrodzie, bo do tej pory to wyglądał tak, jakby ktoś wyssał z niego całą energię.
- My... - zaczął markotnie, szukając właściwych słów na opisanie tego, co wydarzyło się całkiem niedawno. Sam już nie wiedział, co tak właściwie robili. Co się tam wydarzyło. - Gwen zauważyła jakieś ślady na śniegu, wiesz, ludzkie, w sensie no normalnie takie jakie zostawia człowiek, kiedy zapada się w zaspach, tyle że nikogo nie było widać, ale... to był ten, obywatelski obowiązek... nie pamiętam już, jak to nazwała, ale skończyło się tak, że zamiast szukać skarbu wpakowaliśmy się w jakąś kabałę, bo ci niewidzialni ludzie to w sumie jednak nie byli niewidzialni, tylko mieli pelerynę niewidkę na sobie... więc w sumie byli niewidzialni, ale... wiesz o co mi chodzi, a ten auror... no bo był też auror, pojawił się znikąd, minął nas mówiąc, żebyśmy złapali jednego z tych ukrywających się - bełkot brzmiał tak, jakby wypił o wiele więcej, niż mu się do tej pory udało - stary, ten cały pościg... hm, całkiem klawa ta piosenka - puenta średnio pasowała do chaosu, który się wcześniej z niego wylewał, ale właśnie teraz poczuł przemożną potrzebę zademonstrowania światu swoich kocich ruchów, choć do tej pory nigdy w życiu mu się to nie zdarzyło. Powiązanie tego nastroju z wypitym już wieki temu szampanem o subtelnej woni mięty było ponad jego zdolności intelektualne, nie wspominając już o tym, że nawet na trzeźwo nie domyśliłby się, iż dodany do kieliszka eliksir działał dopiero wtedy, gdy słyszało się jakąś piosenkę.
Tak jak teraz - całkiem wyraźnie, całkiem lubianą. But zaczął wystukiwać rytm.
Napijmy się, zarządził Steff, więc trzeba się było napić, nieszczególnie zresztą chciał oponować, bo i po co. - Niech będzie tak piękny, jak te wszystkie kobiety, które poznamy - z wprawą wypił duszkiem zawartość, który to już dzisiaj...?
A kiedy Stef ruszył w stronę Jamie, Keat w końcu poddał się całkowicie swemu pragnieniu, nie mógł już dłużej się powstrzymywać.
Karykaturalnie naśladując typowo kobiece taneczne pozy zaczął wywijać biodrami w rytm energetycznego kawałka, co w połączeniu z jego posturą wyglądało koszmarnie, choć chyba przypadkowej widowni robiący z siebie debila pijany mężczyzna niespecjalnie przeszkadzał, bo towarzyszące pokazowi gwizdy zaczęły być coraz głośniejsze.
from underneath the rubble,
sing the rebel song
sing the rebel song
Keat Burroughs
Zawód : rebeliant
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
some days, I feel everything at once, other - nothing at all. I don't know what's worse: drowning beneath the waves or dying from the thirst.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Keat Burroughs' has done the following action : Rzut kością
'k10' : 3
'k10' : 3
JAMIE (oraz KEAT i STEFFEN, jeśli zdecydują się dołączyć)
Dwie równoległe ulice, między którymi wzniesiono tego wieczoru sylwestrowe namioty, należały do jednego z bardziej zatłoczonych – tuż po placu głównym – miejsc; wszędzie dookoła słychać było śmiech podpitych już lekko czarodziejów, ludzie rozmawiali głośno, by przekrzyczeć dobiegającą z placu muzykę, a zza płóciennych kurtyn raz po raz wylewały się mniejsze lub większe grupki, podśpiewujące skoczne piosenki i trzymające w dłoniach kieliszki z szampanem. Jamie, która w pobliżu namiotów znalazła się samotnie, mogła początkowo czuć się nieco zagubiona – mijający ją zabawowicze w większości nie zwracali na nią uwagi, choć kilkoro pozdrowiło ją wesoło, a jeden z mężczyzn – wysoki, młody – puścił do niej oko, zanim zniknął razem ze swoimi znajomymi, odprowadzany salwą śmiechów. To nie on zwrócił jednak uwagę bystrej zawodniczki Quidditcha, a niepozorny na pierwszy rzut oka mężczyzna, który – w porównaniu z resztą wesołego tłumu – zachowywał się nietypowo wręcz spokojnie. Był niski, ubrany w ciemny płaszcz pozbawiony jakichkolwiek kolorowych elementów, w dłoni nie trzymał kieliszka ani bufetowego talerzyka, nie podskakiwał do muzyki, z nikim też nie rozmawiał; na miejskiej ulicy wyglądałby zwyczajnie – ale na sylwestrowej zabawie wypadał co najmniej dziwnie, ze sporych rozmiarów torbą przerzuconą przez ramię i głową raz po raz rozglądającą się czujnie na boki. Szedł szybkim, prostym krokiem, i być może dlatego nie zdążył wyhamować w porę, nim drogę zagrodziła mu chwiejąca się grupa młodych czarodziejów i czarownic, prawdopodobnie jeszcze uczniów Hogwartu; jeden z nich, przechodząc, popchnął lekko jegomościa, a chociaż ten tego nie zauważył, z kołyszącej mu się na ramieniu torby wypadł prostokątny przedmiot, który następnie uderzył ciężko o ścieżkę, w momencie zderzenia emitując serię trzasków i iskier. Właściciel zguby poszedł dalej, zmierzając – zdawałoby się – w stronę głównego placu, a po chwili prawie niknąc Jamie z oczu, gdy tuż przed nią pojawili się Steffen i Keat.
Mistrz Gry wita was serdecznie.
Na ten moment świadkiem opisanego zdarzenia jest jedynie Jamie – może jednak oczywiście zaalarmować dowolną ilość osób. Jamie – na ten moment nie jesteś w stanie stwierdzić, co dokładnie wypadło z torby mężczyzny, znajdujesz się zbyt daleko, a widok raz po raz zasłaniają ci przechodzący ludzie.
Dwie równoległe ulice, między którymi wzniesiono tego wieczoru sylwestrowe namioty, należały do jednego z bardziej zatłoczonych – tuż po placu głównym – miejsc; wszędzie dookoła słychać było śmiech podpitych już lekko czarodziejów, ludzie rozmawiali głośno, by przekrzyczeć dobiegającą z placu muzykę, a zza płóciennych kurtyn raz po raz wylewały się mniejsze lub większe grupki, podśpiewujące skoczne piosenki i trzymające w dłoniach kieliszki z szampanem. Jamie, która w pobliżu namiotów znalazła się samotnie, mogła początkowo czuć się nieco zagubiona – mijający ją zabawowicze w większości nie zwracali na nią uwagi, choć kilkoro pozdrowiło ją wesoło, a jeden z mężczyzn – wysoki, młody – puścił do niej oko, zanim zniknął razem ze swoimi znajomymi, odprowadzany salwą śmiechów. To nie on zwrócił jednak uwagę bystrej zawodniczki Quidditcha, a niepozorny na pierwszy rzut oka mężczyzna, który – w porównaniu z resztą wesołego tłumu – zachowywał się nietypowo wręcz spokojnie. Był niski, ubrany w ciemny płaszcz pozbawiony jakichkolwiek kolorowych elementów, w dłoni nie trzymał kieliszka ani bufetowego talerzyka, nie podskakiwał do muzyki, z nikim też nie rozmawiał; na miejskiej ulicy wyglądałby zwyczajnie – ale na sylwestrowej zabawie wypadał co najmniej dziwnie, ze sporych rozmiarów torbą przerzuconą przez ramię i głową raz po raz rozglądającą się czujnie na boki. Szedł szybkim, prostym krokiem, i być może dlatego nie zdążył wyhamować w porę, nim drogę zagrodziła mu chwiejąca się grupa młodych czarodziejów i czarownic, prawdopodobnie jeszcze uczniów Hogwartu; jeden z nich, przechodząc, popchnął lekko jegomościa, a chociaż ten tego nie zauważył, z kołyszącej mu się na ramieniu torby wypadł prostokątny przedmiot, który następnie uderzył ciężko o ścieżkę, w momencie zderzenia emitując serię trzasków i iskier. Właściciel zguby poszedł dalej, zmierzając – zdawałoby się – w stronę głównego placu, a po chwili prawie niknąc Jamie z oczu, gdy tuż przed nią pojawili się Steffen i Keat.
Mistrz Gry wita was serdecznie.
Na ten moment świadkiem opisanego zdarzenia jest jedynie Jamie – może jednak oczywiście zaalarmować dowolną ilość osób. Jamie – na ten moment nie jesteś w stanie stwierdzić, co dokładnie wypadło z torby mężczyzny, znajdujesz się zbyt daleko, a widok raz po raz zasłaniają ci przechodzący ludzie.
Żałowała, że nie załapała się na szukanie skarbów, to na pewno musiała być ciekawa rozrywka, tym bardziej że Jamie lubiła przygody, a jako mieszkanka Doliny Godryka dobrze ją znała i była pewna, że dobrze by sobie poradziła. Ale pojawiła się w centrum wioski za późno, już po rozpoczęciu zabawy, więc teraz pozostawało czekać na inne rozrywki, w końcu dzień się jeszcze nie skończył. Jednocześnie miała nadzieję, że kłopoty ominą to miejsce, że pozwolą czarodziejom tak po prostu świętować koniec anomalii i bawić się. Potrzebowali odrobiny zabawy w tej ciężkiej, wojennej rzeczywistości.
Muzyka grała głośno, a ludzie wydawali się rozluźnieni, niektórzy nawet lekko podpici. Niektórzy z nich śpiewali, większość ją ignorowała, choć kilka osób ją pozdrowiło; McKinnon odpowiedziała na pozdrowienia, przesuwała wzrokiem po ludziach próbując wypatrzeć kogoś znajomego, ale jedna samotna, męska sylwetka zachowywała się inaczej niż inni mijający ich bawiący się czarodzieje. Tym, co zwróciło jej uwagę było to, że ów czarodziej zachowywał się zbyt zwyczajnie i spokojnie na tle pozostałych. Nie tańczył, nie jadł ani nie pił, jego ubiór był ciemny, nijaki i nie zwracający uwagi, co też wyróżniało go na tle barwnych sylwetek bawiących się. Mogła też dostrzec, że czujnie się rozglądał; nie żeby Jamie przed chwilą tego nie robiła, gdy poszukiwała wzrokiem kogokolwiek z rodzeństwa lub dalszej rodziny bądź znajomych, ale ten mężczyzna w jakiś dziwny sposób przykuł jej uwagę. Przez chwilę obserwowała jego ruchy i dużą, ciężką torbę kołyszącą się na pasku przerzuconym przez jego ramię. Był niski, więc torba wydawała się nieproporcjonalnie duża w stosunku do jego ciała. Mężczyzna szedł szybko, ale skupiony na czymś innym najwyraźniej nie zauważył grupki młodzieży i wpadł na kogoś, a z kołyszącej się torby coś wypadło, krzesząc kilka iskier przy uderzeniu o podłoże. Nieznajomy przeoczył ten fakt, bo zaczął się oddalać, prawdopodobnie zmierzając na główny plac.
Jamie nie zdążyła dostrzec, czym był ten przedmiot, bo akurat w tym momencie ktoś postanowił do niej podejść. Rozpoznała młodego mężczyznę, był to Steffen Cattermole, którego w listopadzie spotkała po jednym z treningów, gdy czaił się w okolicach szatni zawodniczek. Choć wciąż miała w pamięci obserwowanego wcześniej jegomościa uśmiechnęła się do niego, ale mina jej nieco zrzedła, gdy zobaczyła, kto mu towarzyszył. Keat Burroughs nie był ulubieńcem Jamie odkąd kilka lat wstecz z hukiem wyrzuciła go ze szkolnej drużyny Gryffindoru po powtarzających się naruszeniach zasad gry. Był zdolny, ale miał ciągotki do zbyt brutalnej gry, czego jako kapitan tolerować nie mogła, nawet jeśli w głębi duszy popierała obicie kilku ślizgońskich gąb. Ale opiekun domu nie pozwoliłby jej utrzymać odznaki gdyby nie pilnowała drużyny, więc musiała Keatowi podziękować i znaleźć kogoś innego. W każdym razie trochę się wtedy pokłócili i od tamtego czasu nie darzyli się sympatią, i choć później raczej nie mieli okazji się widywać, to na jego widok Jamie przypomniała go sobie z tych szkolnych lat. Ciekawe, czy nadal był takim palantem, czy może się zmienił? Minęło trochę czasu, a ludzie z wiekiem dorastali i zmieniali się. Przynajmniej większość.
- Hm, cześć – powiedziała jednak do obu, lustrując ich wzrokiem; Keat wydawał się dość mocno pijany, bo pląsał jak porażony zaklęciem Tarantallegra. – Byliście na poszukiwaniach skarbu? – zapytała, zachowując się dość neutralnie, zupełnie jakby dawny epizod z wyrzuceniem z drużyny nie miał miejsca. Ale Steffen akurat niczym jej nie zawinił, więc wobec niego była jak najbardziej miła, choć nie mówiła wiele, nadal myślała bowiem o sytuacji, której przed chwilą była świadkiem. Niby nic takiego się nie stało, a jednak z niewiadomego względu ją to nurtowało, na tyle że nie zainteresowała się dołączeniem do picia, a zamiast tego postanowiła zadać im pytanie. Może tylko jej się coś ubzdurało? Może w ostatnich tygodniach zbyt dużo rozmyślała o tym, co działo się w kraju i doszukiwała się znamion czegoś podejrzanego w całkowicie niewinnej sytuacji?
- Czy wy też widzieliście przechodzącego tędy mężczyznę? Niski, w ciemnych ubraniach, rozglądał się na boki i niósł na ramieniu dużą torbę – spytała nagle; była ciekawa czy też zwrócili na niego uwagę. Jednocześnie przesunęła się lekko w bok, by zza pleców Steffena móc dojrzeć przedmiot, który tamten czarodziej upuścił. Niestety jednak przechodzący czarodzieje co chwila zasłaniali jej widok i nic nie widziała. – Coś upuścił. Może lepiej pójdę zobaczyć, co to, może to zgubił i lepiej mu to zwrócić – dodała po chwili. Ciekawość nie pozwoliłaby jej tego zignorować, więc wyminęła Steffena i Keata i ruszyła w tamtym kierunku, zamierzając wypatrzeć na chodniku przedmiot. Może uda jej się rozpoznać, co to jest. Nie była pewna, czy młodzi byli Gryfoni ruszą za nią, czy nie, ale w tej chwili najbardziej interesował ją przedmiot zgubiony przez podejrzanie zachowującego się faceta.
Muzyka grała głośno, a ludzie wydawali się rozluźnieni, niektórzy nawet lekko podpici. Niektórzy z nich śpiewali, większość ją ignorowała, choć kilka osób ją pozdrowiło; McKinnon odpowiedziała na pozdrowienia, przesuwała wzrokiem po ludziach próbując wypatrzeć kogoś znajomego, ale jedna samotna, męska sylwetka zachowywała się inaczej niż inni mijający ich bawiący się czarodzieje. Tym, co zwróciło jej uwagę było to, że ów czarodziej zachowywał się zbyt zwyczajnie i spokojnie na tle pozostałych. Nie tańczył, nie jadł ani nie pił, jego ubiór był ciemny, nijaki i nie zwracający uwagi, co też wyróżniało go na tle barwnych sylwetek bawiących się. Mogła też dostrzec, że czujnie się rozglądał; nie żeby Jamie przed chwilą tego nie robiła, gdy poszukiwała wzrokiem kogokolwiek z rodzeństwa lub dalszej rodziny bądź znajomych, ale ten mężczyzna w jakiś dziwny sposób przykuł jej uwagę. Przez chwilę obserwowała jego ruchy i dużą, ciężką torbę kołyszącą się na pasku przerzuconym przez jego ramię. Był niski, więc torba wydawała się nieproporcjonalnie duża w stosunku do jego ciała. Mężczyzna szedł szybko, ale skupiony na czymś innym najwyraźniej nie zauważył grupki młodzieży i wpadł na kogoś, a z kołyszącej się torby coś wypadło, krzesząc kilka iskier przy uderzeniu o podłoże. Nieznajomy przeoczył ten fakt, bo zaczął się oddalać, prawdopodobnie zmierzając na główny plac.
Jamie nie zdążyła dostrzec, czym był ten przedmiot, bo akurat w tym momencie ktoś postanowił do niej podejść. Rozpoznała młodego mężczyznę, był to Steffen Cattermole, którego w listopadzie spotkała po jednym z treningów, gdy czaił się w okolicach szatni zawodniczek. Choć wciąż miała w pamięci obserwowanego wcześniej jegomościa uśmiechnęła się do niego, ale mina jej nieco zrzedła, gdy zobaczyła, kto mu towarzyszył. Keat Burroughs nie był ulubieńcem Jamie odkąd kilka lat wstecz z hukiem wyrzuciła go ze szkolnej drużyny Gryffindoru po powtarzających się naruszeniach zasad gry. Był zdolny, ale miał ciągotki do zbyt brutalnej gry, czego jako kapitan tolerować nie mogła, nawet jeśli w głębi duszy popierała obicie kilku ślizgońskich gąb. Ale opiekun domu nie pozwoliłby jej utrzymać odznaki gdyby nie pilnowała drużyny, więc musiała Keatowi podziękować i znaleźć kogoś innego. W każdym razie trochę się wtedy pokłócili i od tamtego czasu nie darzyli się sympatią, i choć później raczej nie mieli okazji się widywać, to na jego widok Jamie przypomniała go sobie z tych szkolnych lat. Ciekawe, czy nadal był takim palantem, czy może się zmienił? Minęło trochę czasu, a ludzie z wiekiem dorastali i zmieniali się. Przynajmniej większość.
- Hm, cześć – powiedziała jednak do obu, lustrując ich wzrokiem; Keat wydawał się dość mocno pijany, bo pląsał jak porażony zaklęciem Tarantallegra. – Byliście na poszukiwaniach skarbu? – zapytała, zachowując się dość neutralnie, zupełnie jakby dawny epizod z wyrzuceniem z drużyny nie miał miejsca. Ale Steffen akurat niczym jej nie zawinił, więc wobec niego była jak najbardziej miła, choć nie mówiła wiele, nadal myślała bowiem o sytuacji, której przed chwilą była świadkiem. Niby nic takiego się nie stało, a jednak z niewiadomego względu ją to nurtowało, na tyle że nie zainteresowała się dołączeniem do picia, a zamiast tego postanowiła zadać im pytanie. Może tylko jej się coś ubzdurało? Może w ostatnich tygodniach zbyt dużo rozmyślała o tym, co działo się w kraju i doszukiwała się znamion czegoś podejrzanego w całkowicie niewinnej sytuacji?
- Czy wy też widzieliście przechodzącego tędy mężczyznę? Niski, w ciemnych ubraniach, rozglądał się na boki i niósł na ramieniu dużą torbę – spytała nagle; była ciekawa czy też zwrócili na niego uwagę. Jednocześnie przesunęła się lekko w bok, by zza pleców Steffena móc dojrzeć przedmiot, który tamten czarodziej upuścił. Niestety jednak przechodzący czarodzieje co chwila zasłaniali jej widok i nic nie widziała. – Coś upuścił. Może lepiej pójdę zobaczyć, co to, może to zgubił i lepiej mu to zwrócić – dodała po chwili. Ciekawość nie pozwoliłaby jej tego zignorować, więc wyminęła Steffena i Keata i ruszyła w tamtym kierunku, zamierzając wypatrzeć na chodniku przedmiot. Może uda jej się rozpoznać, co to jest. Nie była pewna, czy młodzi byli Gryfoni ruszą za nią, czy nie, ale w tej chwili najbardziej interesował ją przedmiot zgubiony przez podejrzanie zachowującego się faceta.
Staff uśmiechnął się wesoło, gdy Jamie ruszyła w ich stronę. Zerknął kątem oka na Keata, rad, że zaraz ich sobie przedstawi i... zamarł. Co to za dzikie pląsy?! Jeśli to taniec godowy, to... to Burroughs nie miał pojęcia, jak bardzo źle wygląda.
-Keat! - syknął cicho, usiłując przywołać przyjaciela do porządku. Z wrażenia zrobiło mu się dziwnie gorąco, więc ściągnął szalik i rozpiął płaszcz, boleśnie nieświadom zagrożenia, jakie chodzenie rozchełstanym niesie dla rozgrzanego organizmu. Przeziębienie to w końcu najstraszniejsza choroba, jaka może dotknąć młodego mężczyznę.
-Cześć, Jamie! - przywołał na twarz normalniejszy uśmiech i powitał ją serdecznie. -Tak, właśnie z nich wracamy! Co za zabawa, było wspaniale! Wygrałem trochę słodyczy, ale ominęła mnie główna nagroda... a ty, jak się bawisz? - paplał, ale odpowiedź Jamie uświadomiła mu, że kobieta wcale go nie słuchała. Hm. Wydawała się zaabsorbowana czymś innym i może słusznie?
-Nie, nie widziałem... - wzruszył ramionami. Choć sytuacja z pozoru nie wydawała się dziwna, to szczurzy instynkt podpowiadał mu, by pomóc Jamie.
A może to po prostu instynkt domorosłego swata. Zerknął wymownie na Keata.
-Chodź, pomóżmy jej! - zarządził. Skoro Jamie nie pogada z nimi normalnie zanim nie zwróci komuś zguby, to należy poszukać z niej tej zguby, a potem zakończyć tę sprawę i normalnie się zabawić.
Zauważył, że panna McKinnon rozgląda się bezradnie. Faktycznie, było tutaj strasznie tłoczno i ledwo można było dostrzec ziemię pod nogami, a co dopiero jakieś upuszczone przedmioty.
-Upuścił coś dużego, czy małego? - upewnił się, marszcząc lekko brwi. Dobrze byłoby wiedzieć, czego szukają.
Nagle wpadł na pewien pomysł - dlaczego mieli męczyć się w tradycyjny sposób, skoro magia mogła ułatwić im poszukiwania? Nie sądził, że zaraz po poszukiwaniach skarbu zajmie się innymi poszukiwaniami, ale życie bywa w końcu nieprzewidywalne.
-Oculus... - mruknął, chcąc posłać oko między ludzkie nogi, aby wypatrywało na ziemi tajemniczej zguby. Tak chyba znajdą przedmiot szybciej, niż potykając się o przechodniów i bezradnie rozglądając.
1/3 gorąco mi
EDIT: rzut na Oculusa, nie wyszło!
-Keat! - syknął cicho, usiłując przywołać przyjaciela do porządku. Z wrażenia zrobiło mu się dziwnie gorąco, więc ściągnął szalik i rozpiął płaszcz, boleśnie nieświadom zagrożenia, jakie chodzenie rozchełstanym niesie dla rozgrzanego organizmu. Przeziębienie to w końcu najstraszniejsza choroba, jaka może dotknąć młodego mężczyznę.
-Cześć, Jamie! - przywołał na twarz normalniejszy uśmiech i powitał ją serdecznie. -Tak, właśnie z nich wracamy! Co za zabawa, było wspaniale! Wygrałem trochę słodyczy, ale ominęła mnie główna nagroda... a ty, jak się bawisz? - paplał, ale odpowiedź Jamie uświadomiła mu, że kobieta wcale go nie słuchała. Hm. Wydawała się zaabsorbowana czymś innym i może słusznie?
-Nie, nie widziałem... - wzruszył ramionami. Choć sytuacja z pozoru nie wydawała się dziwna, to szczurzy instynkt podpowiadał mu, by pomóc Jamie.
A może to po prostu instynkt domorosłego swata. Zerknął wymownie na Keata.
-Chodź, pomóżmy jej! - zarządził. Skoro Jamie nie pogada z nimi normalnie zanim nie zwróci komuś zguby, to należy poszukać z niej tej zguby, a potem zakończyć tę sprawę i normalnie się zabawić.
Zauważył, że panna McKinnon rozgląda się bezradnie. Faktycznie, było tutaj strasznie tłoczno i ledwo można było dostrzec ziemię pod nogami, a co dopiero jakieś upuszczone przedmioty.
-Upuścił coś dużego, czy małego? - upewnił się, marszcząc lekko brwi. Dobrze byłoby wiedzieć, czego szukają.
Nagle wpadł na pewien pomysł - dlaczego mieli męczyć się w tradycyjny sposób, skoro magia mogła ułatwić im poszukiwania? Nie sądził, że zaraz po poszukiwaniach skarbu zajmie się innymi poszukiwaniami, ale życie bywa w końcu nieprzewidywalne.
-Oculus... - mruknął, chcąc posłać oko między ludzkie nogi, aby wypatrywało na ziemi tajemniczej zguby. Tak chyba znajdą przedmiot szybciej, niż potykając się o przechodniów i bezradnie rozglądając.
1/3 gorąco mi
EDIT: rzut na Oculusa, nie wyszło!
intellectual, journalist
little spy
little spy
Ostatnio zmieniony przez Steffen Cattermole dnia 02.12.19 19:57, w całości zmieniany 2 razy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
1/3 diabelski śmiech
Układ taneczny zakończył się niezgrabnym zgięciem się w pół, gdy podniosły tekst czegoś, co brzmiało jak współczesne libretto o dwóch zranionych sercach, przecięło powietrze dramatyczną puentą. I nagle jakoś odechciało mu się popisów tanecznych, gdy tylko ostatnie nuty piosenki przeminęły z sylwestrowym wiatrem, a czar zaklęty w szklanym kieliszku przestał działać.
Chyba był w niemałym szoku, że dał radę wykrzesać z siebie tyle energii do takich smętów, nieco nieprzytomne spojrzenie zogniskował na Stefku, darując sobie wymowne no co? - Cattermole miał trochę racji, to nie był jego najbardziej chwalebny moment.
- Jamie, cześć, hej, serwus, witaj! - jedno powitanie to za mało, wydobył z siebie całą powitalną salwę, podążając w ślad za przyjacielem; dopiero po chwili przypomniał sobie, że tak właściwie, to ona chyba niespecjalnie za nim przepada, szczególnie po tym, jak przez pół godziny perorował o jej kiepskich umiejętnościach przywódczych i tym, jak bardzo Gryfonka nie nadaje się na kapitana. A potem dramatycznie wymaszerował z szatni, nie pojawiając się w niej już nigdy (to wcale nie tak, że ona go wyrzuciła, wciąż był święcie przekonany, iż odszedł sam, ratując swą godność). - Przygotowałaś już listę postanowień noworocznych? - dopytał, przy okazji wybuchając śmiechem i ponownie robiąc z siebie idiotę na skutek wypicia kolejnej lampki szampana. Jeśli wcześniej jedynie podejrzewała, że był pijany, teraz pewnie zyskała już pewność, choć on sam powiedziałby, że wciąż jeszcze trzyma się trzeźwości ostatnimi resztkami sił. Kurczowo. I wyjątkowo by nie kłamał. Akurat tym razem.
Już zaczerpnął oddech, żeby tylko rozpocząć od nowa swą opowieść o tym, co robił wtedy, gdy powinien był szukać skarbów, ale w tym samym czasie...
Ta opowieść upomniała się o niego sama. A przynajmniej miał wrażenie, że tak mogło się stać.
- Czy ten mężczyzna... czy on rozpłynął się nagle w powietrzu? - zupełnie tak, jakby zniknął pod peleryną niewidką? Podejrzliwie zerknął w tę stronę, w którą patrzyła Jamie, nie będąc pewien, czy to już paranoja, że zaczął w każdym wspomnianym, zachowującym się nietypowo mężczyźnie widzieć (a właściwie nie widzieć) kogoś, kto znalazł się na sylwestrze w tym samym celu, co tamta dwójka.
Ale jej chodziło jedynie o zgubę. O kogoś, kto po prostu w całym tym chaosie przegapił, że jego własność wypadła z przepastnej torby.
- Lepiej spróbować mu to oddać teraz, bo jestem pewien, że za kilka godzin w punkcie rzeczy znalezionych będzie już tyle drobiazgów, że nikt tam się nie dokopie do swojej własności - przytaknął bezwiednie, jednocześnie ponownie zanosząc się śmiechem, jakby opowiedział właśnie dowcip dekady. - Coś było w tym... szampanie - burknął w ramach usprawiedliwienia, ale nie był pewien, czy ktokolwiek uwierzy w taką wymówkę.
Wydłużył szyję, tak jakby zyskany w ten sposób centymetr wzrostu zmieniał całkowicie pole jego widzenia (z pewnością tak było - drastycznie), po czym ruszył za Jamie i Steffenem.
Układ taneczny zakończył się niezgrabnym zgięciem się w pół, gdy podniosły tekst czegoś, co brzmiało jak współczesne libretto o dwóch zranionych sercach, przecięło powietrze dramatyczną puentą. I nagle jakoś odechciało mu się popisów tanecznych, gdy tylko ostatnie nuty piosenki przeminęły z sylwestrowym wiatrem, a czar zaklęty w szklanym kieliszku przestał działać.
Chyba był w niemałym szoku, że dał radę wykrzesać z siebie tyle energii do takich smętów, nieco nieprzytomne spojrzenie zogniskował na Stefku, darując sobie wymowne no co? - Cattermole miał trochę racji, to nie był jego najbardziej chwalebny moment.
- Jamie, cześć, hej, serwus, witaj! - jedno powitanie to za mało, wydobył z siebie całą powitalną salwę, podążając w ślad za przyjacielem; dopiero po chwili przypomniał sobie, że tak właściwie, to ona chyba niespecjalnie za nim przepada, szczególnie po tym, jak przez pół godziny perorował o jej kiepskich umiejętnościach przywódczych i tym, jak bardzo Gryfonka nie nadaje się na kapitana. A potem dramatycznie wymaszerował z szatni, nie pojawiając się w niej już nigdy (to wcale nie tak, że ona go wyrzuciła, wciąż był święcie przekonany, iż odszedł sam, ratując swą godność). - Przygotowałaś już listę postanowień noworocznych? - dopytał, przy okazji wybuchając śmiechem i ponownie robiąc z siebie idiotę na skutek wypicia kolejnej lampki szampana. Jeśli wcześniej jedynie podejrzewała, że był pijany, teraz pewnie zyskała już pewność, choć on sam powiedziałby, że wciąż jeszcze trzyma się trzeźwości ostatnimi resztkami sił. Kurczowo. I wyjątkowo by nie kłamał. Akurat tym razem.
Już zaczerpnął oddech, żeby tylko rozpocząć od nowa swą opowieść o tym, co robił wtedy, gdy powinien był szukać skarbów, ale w tym samym czasie...
Ta opowieść upomniała się o niego sama. A przynajmniej miał wrażenie, że tak mogło się stać.
- Czy ten mężczyzna... czy on rozpłynął się nagle w powietrzu? - zupełnie tak, jakby zniknął pod peleryną niewidką? Podejrzliwie zerknął w tę stronę, w którą patrzyła Jamie, nie będąc pewien, czy to już paranoja, że zaczął w każdym wspomnianym, zachowującym się nietypowo mężczyźnie widzieć (a właściwie nie widzieć) kogoś, kto znalazł się na sylwestrze w tym samym celu, co tamta dwójka.
Ale jej chodziło jedynie o zgubę. O kogoś, kto po prostu w całym tym chaosie przegapił, że jego własność wypadła z przepastnej torby.
- Lepiej spróbować mu to oddać teraz, bo jestem pewien, że za kilka godzin w punkcie rzeczy znalezionych będzie już tyle drobiazgów, że nikt tam się nie dokopie do swojej własności - przytaknął bezwiednie, jednocześnie ponownie zanosząc się śmiechem, jakby opowiedział właśnie dowcip dekady. - Coś było w tym... szampanie - burknął w ramach usprawiedliwienia, ale nie był pewien, czy ktokolwiek uwierzy w taką wymówkę.
Wydłużył szyję, tak jakby zyskany w ten sposób centymetr wzrostu zmieniał całkowicie pole jego widzenia (z pewnością tak było - drastycznie), po czym ruszył za Jamie i Steffenem.
Keat Burroughs
Zawód : rebeliant
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
some days, I feel everything at once, other - nothing at all. I don't know what's worse: drowning beneath the waves or dying from the thirst.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Ulice
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset :: Dolina Godryka