Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Wiltshire
Kapliczka
Strona 2 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Kapliczka
Niewielka kapliczka, stojąca na wzgórzu nieopodal wioski, zachęca swym delikatnym, subtelnym wystrojem i architekturą; bieli ścian tonącej w otaczającej ją zieleni traw i żółci pól. Skromna i gustowna, poza coniedzielnymi nabożeństwami jest miejscem wielu ślubów. Wejście stanowią duże, drewniane wrota z łukowatym zakończeniem, nad którym umiejscowiono kamienny ornament roślinny powielający się wewnątrz budynku. Tuż pod niewielkim, skromnym ołtarzykiem ustawiono dzbany pełne kolorowych, pięknie pachnących kwiatów, a także liczne świece. Za nim zaś wisi krzyż. Powietrze jest chłodne, czuć w nim wilgoć; nieszczelne okna nie chronią przed wiatrem, toteż w kaplicy nieustannie panuje przeciąg. Z grubych, kamiennych ścian oraz posadzek bije przenikający do szpiku kości chłód. Na samym środku ustawiono dwa niewielkie rzędy ławek.
Ścieżka prowadząca do kaplicy w pewnym momencie rozwidla się i skręca w lewo - tuż za wzgórze, za którym umiejscowiono niewielki cmentarz.
Ścieżka prowadząca do kaplicy w pewnym momencie rozwidla się i skręca w lewo - tuż za wzgórze, za którym umiejscowiono niewielki cmentarz.
Zaklęcie wykrywające czarną magię zadziałało tylko połowicznie. Nic dziwnego, używała go rzadziej. Wskazało jednak, że w okolicy niedawno była używana czarna magia, co tylko potwierdziło podejrzenia panny Grey. Nie musiała wskazywać gdzie. Gwen dobrze wiedziała, że to w domu stały się złe rzeczy.
Wiedziała, bo drugie zaklęcie nie pokazało w domu żadnych sylwetek. W budynku nie było żywej duszy. Podejrzewała, że znalazłaby wewnątrz ciała. Przeszył ją jednak dreszcz. Zrobiła krok w tył i poczuła nagłą chęć ucieczki z tego miejsca. Być może powinna zająć się martwymi ciałami, ale… nie była w stanie. Jakoś nie czuła, aby zmniejszanie ciężaru ludzkich zwłok było czymś, co należało robić, a inaczej nic by z nimi nie zrobiła. Poza tym czuła, jak coś zaciska się w jej gardle, jak do oczy powoli napływają łzy… Wzięła jednak głęboki oddech. Nie mogła się rozpłakać, to przecież nie miało sensu. Nie pomoże martwym, ale… ale musi coś zrobić. Inaczej się nie opanuje. Tylko na Merlina, co?
Wtedy rozejrzała się po okolicy. Wciąż działające zaklęcie poinformowało ją o dwóch rzeczach. Od strony wioski dostrzegła cztery wysokie sylwetki, które powoli i nieśpieszno zbliżały się w ich stronę. Po drugiej stronie, obok kapliczki siedziała jakaś sylwetka. W głowie Gwen natychmiast pojawił się bardzo konkretny obraz sytuacji.
Jakiś niemagiczny człowiek właśnie się modli. Może to jest ktoś z… z jej ludzi? Może to ta starsza kobieta? I pilnuje krowy? Może płacze i boi się wejść do domu? Jednocześnie pewnie nie ma siły, aby schować krowę. A ta czwórka to na pewno krążący po okolicy szmalcownicy, którzy robią wszystko, by niecnymi praktykami zdobyć trochę grosza. Mając taki obraz sytuacji, nie wahała się i ruszyła w stronę kapliczki.
– Trzeba wziąć krowę i schować się do środka, już!– powiedziała, chowając głowę pod płaszczem i zerkając nerwowo za siebie. – Salvio Hexia!
Wtem jednak zorientowała się, że siedząca obok kapliczki kobieta to nie jest ktoś, kogo znała. To nie byli ludzie, którym pomagała w ciągu ostatniego czasu. Zamarła, widząc nieznajomą. Czy to jakaś krewna zmarłych? Dawna mieszkanka wioski? Szczęka Gwen powędrowała w dół, a ona nie miała pojęcia, co powinna robić. Uciekać? Zaglądać za siebie? Teleportować się?
W końcu zdecydowała się na najbardziej oczywiste pytanie:
– Kim pani jest?
Wiedziała, bo drugie zaklęcie nie pokazało w domu żadnych sylwetek. W budynku nie było żywej duszy. Podejrzewała, że znalazłaby wewnątrz ciała. Przeszył ją jednak dreszcz. Zrobiła krok w tył i poczuła nagłą chęć ucieczki z tego miejsca. Być może powinna zająć się martwymi ciałami, ale… nie była w stanie. Jakoś nie czuła, aby zmniejszanie ciężaru ludzkich zwłok było czymś, co należało robić, a inaczej nic by z nimi nie zrobiła. Poza tym czuła, jak coś zaciska się w jej gardle, jak do oczy powoli napływają łzy… Wzięła jednak głęboki oddech. Nie mogła się rozpłakać, to przecież nie miało sensu. Nie pomoże martwym, ale… ale musi coś zrobić. Inaczej się nie opanuje. Tylko na Merlina, co?
Wtedy rozejrzała się po okolicy. Wciąż działające zaklęcie poinformowało ją o dwóch rzeczach. Od strony wioski dostrzegła cztery wysokie sylwetki, które powoli i nieśpieszno zbliżały się w ich stronę. Po drugiej stronie, obok kapliczki siedziała jakaś sylwetka. W głowie Gwen natychmiast pojawił się bardzo konkretny obraz sytuacji.
Jakiś niemagiczny człowiek właśnie się modli. Może to jest ktoś z… z jej ludzi? Może to ta starsza kobieta? I pilnuje krowy? Może płacze i boi się wejść do domu? Jednocześnie pewnie nie ma siły, aby schować krowę. A ta czwórka to na pewno krążący po okolicy szmalcownicy, którzy robią wszystko, by niecnymi praktykami zdobyć trochę grosza. Mając taki obraz sytuacji, nie wahała się i ruszyła w stronę kapliczki.
– Trzeba wziąć krowę i schować się do środka, już!– powiedziała, chowając głowę pod płaszczem i zerkając nerwowo za siebie. – Salvio Hexia!
Wtem jednak zorientowała się, że siedząca obok kapliczki kobieta to nie jest ktoś, kogo znała. To nie byli ludzie, którym pomagała w ciągu ostatniego czasu. Zamarła, widząc nieznajomą. Czy to jakaś krewna zmarłych? Dawna mieszkanka wioski? Szczęka Gwen powędrowała w dół, a ona nie miała pojęcia, co powinna robić. Uciekać? Zaglądać za siebie? Teleportować się?
W końcu zdecydowała się na najbardziej oczywiste pytanie:
– Kim pani jest?
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
The member 'Gwendolyn Grey' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 78
'k100' : 78
Huxley nie zaglądała do tego domu, co stał niedaleko. Nie czuła potrzeby, aby szukać w nim schronienia. Nawet jeśli stało puste i mogła tam sobie po prostu wejść i skorzystać z jego dobrodziejstw, to nie mogła założyć, że nie mieszkali w nim czarodzieje. Na dom mogły być nałożone jakieś zaklęcia ochronne i tylko narobiłaby sobie problemów. Dobrze jej się siedziało pod tym budynkiem, tego w tym momencie potrzebowała. Prawdziwej wolności, po tym wszystkim co działo się ostatnio.
Krowa na jej słowa nie odpowiedziała, a przynajmniej Rain nic z tego muczenia nie zrozumiała, ale była ona dość dobrą towarzyszką do siedzenia. Była tu taka cisza i spokój, jakby przed chwilą przeszła groźna burza i właśnie wszystko się uspokoiło. Bardzo przyjemnie uczucie. Spokój zakłóciła tylko ta kobieta, która się tu pojawiła, ale Hux miała nadzieję, że gdy zapuka do domu, do którego zmierzała i nikogo nie zastanie, to szybko sobie pójdzie. Przez chwilę dziewczyna zniknęła za budynkiem, może już się teleportowała? Zaraz jednak znów pojawiła się na widoku. Coś krzyczała, że trzeba zabrać krowę i się schować i rzuciła zaklęcie. Rain spojrzała na nią unosząc jedną brew ku górze. Zdziwiło ją trochę to zachowanie, ale nim zdążyła zapytać o co chodzi, kolejne pytanie poleciało w jej stronę. Kobieta była już na tyle blisko, że Huxley mogła dostrzec strach, zdenerwowanie?
- Rain – odpowiedziała szczerze. – Co się dzieje?
Raczej ktoś kto martwi się o krowę nie jest nikim złym. Była młodziutka, porównując do Rain, która już niedługo będzie obchodzić 30 urodziny. Zastanawiała się co taka osóbka robiła tutaj sama. Wyglądała na trochę niepozorną, ale mogła skrywać silną osobowość. No i skąd ten strach wymalowany na jej twarzy? Czy Huxley wyglądała aż tak paskudnie, że swoją obecnością gorszyła innych? Wstała z ziemi, otrzepała swoją długą czarną spódnicę, która przez to, że była cała mokra, przyklejała się do jej nóg. Okropne uczucie. Potrząsnęła też głową, aby pozbyć się trochę wody z włosów. Twarz, póki co, miała w miarę suchą. Zrobiła parę kroków w stronę kobiety, zatrzymała się jednak słysząc muczenie krowy. Chyba ją polubiła, o ile krowa mogła kogoś polubić.
Krowa na jej słowa nie odpowiedziała, a przynajmniej Rain nic z tego muczenia nie zrozumiała, ale była ona dość dobrą towarzyszką do siedzenia. Była tu taka cisza i spokój, jakby przed chwilą przeszła groźna burza i właśnie wszystko się uspokoiło. Bardzo przyjemnie uczucie. Spokój zakłóciła tylko ta kobieta, która się tu pojawiła, ale Hux miała nadzieję, że gdy zapuka do domu, do którego zmierzała i nikogo nie zastanie, to szybko sobie pójdzie. Przez chwilę dziewczyna zniknęła za budynkiem, może już się teleportowała? Zaraz jednak znów pojawiła się na widoku. Coś krzyczała, że trzeba zabrać krowę i się schować i rzuciła zaklęcie. Rain spojrzała na nią unosząc jedną brew ku górze. Zdziwiło ją trochę to zachowanie, ale nim zdążyła zapytać o co chodzi, kolejne pytanie poleciało w jej stronę. Kobieta była już na tyle blisko, że Huxley mogła dostrzec strach, zdenerwowanie?
- Rain – odpowiedziała szczerze. – Co się dzieje?
Raczej ktoś kto martwi się o krowę nie jest nikim złym. Była młodziutka, porównując do Rain, która już niedługo będzie obchodzić 30 urodziny. Zastanawiała się co taka osóbka robiła tutaj sama. Wyglądała na trochę niepozorną, ale mogła skrywać silną osobowość. No i skąd ten strach wymalowany na jej twarzy? Czy Huxley wyglądała aż tak paskudnie, że swoją obecnością gorszyła innych? Wstała z ziemi, otrzepała swoją długą czarną spódnicę, która przez to, że była cała mokra, przyklejała się do jej nóg. Okropne uczucie. Potrząsnęła też głową, aby pozbyć się trochę wody z włosów. Twarz, póki co, miała w miarę suchą. Zrobiła parę kroków w stronę kobiety, zatrzymała się jednak słysząc muczenie krowy. Chyba ją polubiła, o ile krowa mogła kogoś polubić.
Why you think that 'bout nude?
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
Rain Huxley
Zawód : Portowa dziwka, informatorka
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Królowa nigdy nie opuszcza swojego królestwa i płonie razem z nim.
OPCM : 9 +1
UROKI : 21 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Gwen może nie znała mowy krów, ale ostatnio przez pomoc w Oazie trochę poznała mowę ciała zwierząt gospodarskich i na jej oko stworzenie było po prostu lekko zestresowane i muczało, nawołując mieszkańców chatki, a nie odpowiadając kobiecie. Zresztą, wymiona stworzenia były duże i nabrzmiałe. Musiały ją boleć. Niestety, w tej chwili panna Grey miała inne rzeczy, o które musiała się martwić.
Na szczęście w nieszczęściu była w magii na tyle biegła, że jej zaklęcie skutecznie odsłaniało kapliczkę przed widokiem z wioski. Były o tyle bezpieczne. Kobieta, która przedstawiła się jej jako Rain, nie wyglądała na zdziwioną magią, co nieco ułatwiało pannie Grey sprawę, choć teraz nie było raczej czasu na analizę, dlaczego to wszystko się stało. W każdym razie Gwen wiedziała, że powinna działać szybko, ale jednocześnie nie mogła głupio ryzykować. Biorąc głęboki, nerwowy oddech, podjęła szybko kilka decyzji.
Muszą wejść do kapliczki i skryć się przed tymi, którzy tu zmierzają. Kobieta jej nie zaatakowała, była co najwyżej nieco zmoknięta i zdziwiona jej zachowaniem, więc przynajmniej pozornie nie sprawiała wrażenia kogoś, kto może zrobić jej krzywdę. Postanowiła jej wiec przynajmniej chwilowo zaufać, a gdy znajdą się w bezpieczniejszym wnętrzu, sprawdzi, z kim ma do czynienia.
– Mieszkasz w tej wiosce? – spytała. – Ktoś się tu zbliża, prawdopodobnie osoby, które patrolują okolicę i ją… oczyszczają, ostatnio nie było tu bezpiecznie. Szybko! Trzeba wejść do środka. Jest ich co najmniej czwórka, nie damy sobie rady we dwie – powiedziała, podchodząc do krowy i chwytając ją za kantar. Nie mogły ryzykować, że krowa przejdzie przez stworzoną przez Gwen barierę.
Drzwi do kapliczki były zamknięte. Malarka rzuciła krótkie spojrzenie czarnowłosej kobiety i nie zważając na wodę ściekającą z kaptura jej płaszcza, która znacznie utrudniała jej widoczność, przyłożyła różdżkę do zamka:
– Alohomora! – powiedziała. – Chodź – zachęciła i zwierzę, i Rain.
Krowa, którą wciąż trzymała, drgnęła, a gdy Gwen zaczęła wchodzić do środka, zaczęła stawiać opór, ale znała ją już wcześniej i była przyzwyczajona do posłuszeństwa względem ludzi, toteż weszła do środka za swoją tymczasową opiekunką.
Wprowadziła krowę w głąb kapliczki, nie przejmując się tym, że zwierzę może poniszczyć ciasne wnętrze (to naprawdę nie było istotne). W innej sytuacji pewnie zaczęłaby się zastanawiać nad tym, jak ładny jest tutejszy ołtarz, ale w tym momencie myśli panny Grey były zupełnie gdzieś indziej.
– Kim jesteś? Pozwolisz, że cię sprawdzę? Nie chce ci zrobić krzywdy, ale te czasy… – spytała, uważnie spoglądając na ciemnowłosą, gotowa w razie czego odparować atak. Chwilę później, nie czekając na odpowiedź Rain, wycelowała różdżkę w ścianę: – Abspectus.
Lepiej będzie, jeśli będą mogły widzieć, co dzieje się w wiosce, a w magicznym oknie w ścianie kapliczki powinny mieć lepszy widok, niż w niewielkich witrażach, które ozdabiały tutejsze szyby.
| alohomora
Na szczęście w nieszczęściu była w magii na tyle biegła, że jej zaklęcie skutecznie odsłaniało kapliczkę przed widokiem z wioski. Były o tyle bezpieczne. Kobieta, która przedstawiła się jej jako Rain, nie wyglądała na zdziwioną magią, co nieco ułatwiało pannie Grey sprawę, choć teraz nie było raczej czasu na analizę, dlaczego to wszystko się stało. W każdym razie Gwen wiedziała, że powinna działać szybko, ale jednocześnie nie mogła głupio ryzykować. Biorąc głęboki, nerwowy oddech, podjęła szybko kilka decyzji.
Muszą wejść do kapliczki i skryć się przed tymi, którzy tu zmierzają. Kobieta jej nie zaatakowała, była co najwyżej nieco zmoknięta i zdziwiona jej zachowaniem, więc przynajmniej pozornie nie sprawiała wrażenia kogoś, kto może zrobić jej krzywdę. Postanowiła jej wiec przynajmniej chwilowo zaufać, a gdy znajdą się w bezpieczniejszym wnętrzu, sprawdzi, z kim ma do czynienia.
– Mieszkasz w tej wiosce? – spytała. – Ktoś się tu zbliża, prawdopodobnie osoby, które patrolują okolicę i ją… oczyszczają, ostatnio nie było tu bezpiecznie. Szybko! Trzeba wejść do środka. Jest ich co najmniej czwórka, nie damy sobie rady we dwie – powiedziała, podchodząc do krowy i chwytając ją za kantar. Nie mogły ryzykować, że krowa przejdzie przez stworzoną przez Gwen barierę.
Drzwi do kapliczki były zamknięte. Malarka rzuciła krótkie spojrzenie czarnowłosej kobiety i nie zważając na wodę ściekającą z kaptura jej płaszcza, która znacznie utrudniała jej widoczność, przyłożyła różdżkę do zamka:
– Alohomora! – powiedziała. – Chodź – zachęciła i zwierzę, i Rain.
Krowa, którą wciąż trzymała, drgnęła, a gdy Gwen zaczęła wchodzić do środka, zaczęła stawiać opór, ale znała ją już wcześniej i była przyzwyczajona do posłuszeństwa względem ludzi, toteż weszła do środka za swoją tymczasową opiekunką.
Wprowadziła krowę w głąb kapliczki, nie przejmując się tym, że zwierzę może poniszczyć ciasne wnętrze (to naprawdę nie było istotne). W innej sytuacji pewnie zaczęłaby się zastanawiać nad tym, jak ładny jest tutejszy ołtarz, ale w tym momencie myśli panny Grey były zupełnie gdzieś indziej.
– Kim jesteś? Pozwolisz, że cię sprawdzę? Nie chce ci zrobić krzywdy, ale te czasy… – spytała, uważnie spoglądając na ciemnowłosą, gotowa w razie czego odparować atak. Chwilę później, nie czekając na odpowiedź Rain, wycelowała różdżkę w ścianę: – Abspectus.
Lepiej będzie, jeśli będą mogły widzieć, co dzieje się w wiosce, a w magicznym oknie w ścianie kapliczki powinny mieć lepszy widok, niż w niewielkich witrażach, które ozdabiały tutejsze szyby.
| alohomora
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
The member 'Gwendolyn Grey' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 49
'k100' : 49
Tyle pytań, tyle informacji i ani chwili spokoju więcej. A przynajmniej nie tutaj, już nawet nie ze względu na dziewczynę ale na tych ludzi, którzy kręcili się gdzieś w okolicy. Na Merlina, jak dobrze, że owa czarodziejka się tu pojawiła. Huxley była na tyle zajęta przeżywaniem ostatnich wydarzeń i rozmyślaniem nad różnymi kwestiami, że nawet nie wpadła na pomysł, że może powinna się w jakiś sposób zabezpieczyć. Gdyby szmalcownicy na nią wpadli, to byłaby co najmniej w tarapatach. Jak nie w ciemnej dupie. Na słowa kobiety jedynie kiwnęła głową, Rain przecież nigdy nie należała do osób, które jakoś specjalnie wdawały się w dyskusję. Wolała milczeć i obserwować, słowa czarodziejki przyjęła ze zrozumieniem, ale czy pochodzi z tej wioski, to nie odpowiedziała. Obserwowała ją za to uważnie gdy ta podeszła do krowy i, jak gdyby nigdy nic, pociągnęła ją w stronę budynku. Machnęła różdżką używając alohomora, drzwi się otworzyły i ona i zwierzę weszły do środka. Rain absolutnie nie znała się na zwierzętach, nie wiedziała jak z nimi postępować, aczkolwiek ta krowa była miłym towarzyszem. Huxley niepewnie ruszyła za czarodziejką do środka.
Pomieszczenie było… specyficzne. Ostatnio była w bardzo podobnym miejscu, chociaż trochę bardziej bogatym i wystawnym. Rozejrzała się uważnie zastanawiając się, czy gdzieś w okolicy nie przyjdzie do nich jakiś ksiądz. Może go także kojarzy z nocnych wojaży po porcie? Ksiądz chodzący na dziwki, jak się ostatnio dowiedziała, było czymś co faktycznie istniało. Chociaż nadal nie do końca rozumiała kto to ksiądz i dlaczego swoje domy zostawiają otwarte. No, to akurat było zamknięte, dlatego też gdy wsunęła się do środka to drzwi również za sobą zamknęła.
Nim się zorientowała kobieta już mierzyła w jej stronę różdżką, ale zamiast ją zaatakować, wyczarowała okno, pokazujące co dzieje się na zewnątrz. Cały czas padło i żywej duszy nie było widać.
- Równie dobrze mogłabym zapytać o to ciebie, także daruj sobie zasłanianie się czasami – furknęła. – Nie znam cię, nie będę ci o sobie opowiadać. Przyszłam tu posiedzieć w ciszy. Ty za to szłaś do tego domu, od dłuższego czasu nikt nosa z za drzwi nie wystawił i nawet firanka się nie poruszyła.
Wróciła do tematu celu, w jakim obca jej kobieta przybyła do tego miejsca.
Pomieszczenie było… specyficzne. Ostatnio była w bardzo podobnym miejscu, chociaż trochę bardziej bogatym i wystawnym. Rozejrzała się uważnie zastanawiając się, czy gdzieś w okolicy nie przyjdzie do nich jakiś ksiądz. Może go także kojarzy z nocnych wojaży po porcie? Ksiądz chodzący na dziwki, jak się ostatnio dowiedziała, było czymś co faktycznie istniało. Chociaż nadal nie do końca rozumiała kto to ksiądz i dlaczego swoje domy zostawiają otwarte. No, to akurat było zamknięte, dlatego też gdy wsunęła się do środka to drzwi również za sobą zamknęła.
Nim się zorientowała kobieta już mierzyła w jej stronę różdżką, ale zamiast ją zaatakować, wyczarowała okno, pokazujące co dzieje się na zewnątrz. Cały czas padło i żywej duszy nie było widać.
- Równie dobrze mogłabym zapytać o to ciebie, także daruj sobie zasłanianie się czasami – furknęła. – Nie znam cię, nie będę ci o sobie opowiadać. Przyszłam tu posiedzieć w ciszy. Ty za to szłaś do tego domu, od dłuższego czasu nikt nosa z za drzwi nie wystawił i nawet firanka się nie poruszyła.
Wróciła do tematu celu, w jakim obca jej kobieta przybyła do tego miejsca.
Why you think that 'bout nude?
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
Rain Huxley
Zawód : Portowa dziwka, informatorka
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Królowa nigdy nie opuszcza swojego królestwa i płonie razem z nim.
OPCM : 9 +1
UROKI : 21 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Strach szarpał całym jej ciałem; w panicznym biegu zgubiła jednego buta, więc bosa stopa dotykała teraz zimnej posadzki kaplicy. Trzęsła się, nie potrafiła zapomnieć tego, co zobaczyła ledwie kilka godzin temu, w domu nieopodal, gdy przechodziła ścieżką, z koszykiem wielobarwnych kwiatów, które ułożyć miała na ołtarzu. Wciąż słyszała tamten zimny śmiech, okrutny, szyderczy, straszny. I sylwetki czwórki mężczyzn, którzy trzymali w dłoniach jakieś gałęzie, a może kijki, coś drewnianego; a potem oni...
Oni...
Wstrzymała oddech, pospiesznie przyciągając do siebie rąbek sukienki, żeby kolorowa tkanina nie odznaczała się na jasnym tle kaplicy; podciągnęła nogi pod brodę, oplatając ciasno rękami swe ciało; siedziała, a raczej kuliła się w sobie, schowana za ołtarzem, za kwietnymi ornamentami. Ktoś wszedł do środka, oczami wyobraźni widziała już ich, słyszała ten śmiech, zwielokrotniony przez echo odbijające się od pustawych ścian małej, przydrożnej świątyni.
Bała się tak, jak nigdy. Nie wiedziała, kim mogli być tamci, lecz... to nie oni weszli do środka. Do kaplicy wkroczyły dwie kobiece sylwetki i... krowa, rozpoznawała ją, to przecież ta Hopkinsów, a przynajmniej należała do nich, zanim... Zanim nie stało się to. Z trudem stłumiła szloch, zagryzając zęby na kołnierzyku swej sukienki.
Nie chciała, by ktokolwiek ją tu znalazł, nie miała pojęcia, kim są te kobiety i czy nie łączy ich coś z... tamtymi ludźmi. Wtem przypomniała sobie o tym, że przecież tuż przed ołtarzem, po lewej stronie, zostawiła swój koszyk, a w nim pyszniły się świeżo narwane kwiaty. Odstawiła je pospiesznie, niedbale, nie pasowało to wszystko do całej kompozycji, o którą dbała przecież ona sama, już od lat. Jeśli któraś z kobiet zwróci na to uwagę, dostrzeże ten koszyk...
czy któraś z nich może się domyślić?
Że ktoś musiał tu być, dopiero co zostawić tu kwiaty i koszyk, albo... że wciąż jest w środku? Przywarła do ściany, niemal bezszelestnie przesuwając się w pobliże kandelabra; dbała o to, by nie było jej widać zza ołtarza, przynajmniej z tej perspektywy, w której kobiety znajdowały się teraz. Jednocześnie starała się przesunąć dłoń i zacisnąć ją na nóżce ciężkiego świecznika, gdyby...
Gdyby musiała się bronić.
Oni...
Wstrzymała oddech, pospiesznie przyciągając do siebie rąbek sukienki, żeby kolorowa tkanina nie odznaczała się na jasnym tle kaplicy; podciągnęła nogi pod brodę, oplatając ciasno rękami swe ciało; siedziała, a raczej kuliła się w sobie, schowana za ołtarzem, za kwietnymi ornamentami. Ktoś wszedł do środka, oczami wyobraźni widziała już ich, słyszała ten śmiech, zwielokrotniony przez echo odbijające się od pustawych ścian małej, przydrożnej świątyni.
Bała się tak, jak nigdy. Nie wiedziała, kim mogli być tamci, lecz... to nie oni weszli do środka. Do kaplicy wkroczyły dwie kobiece sylwetki i... krowa, rozpoznawała ją, to przecież ta Hopkinsów, a przynajmniej należała do nich, zanim... Zanim nie stało się to. Z trudem stłumiła szloch, zagryzając zęby na kołnierzyku swej sukienki.
Nie chciała, by ktokolwiek ją tu znalazł, nie miała pojęcia, kim są te kobiety i czy nie łączy ich coś z... tamtymi ludźmi. Wtem przypomniała sobie o tym, że przecież tuż przed ołtarzem, po lewej stronie, zostawiła swój koszyk, a w nim pyszniły się świeżo narwane kwiaty. Odstawiła je pospiesznie, niedbale, nie pasowało to wszystko do całej kompozycji, o którą dbała przecież ona sama, już od lat. Jeśli któraś z kobiet zwróci na to uwagę, dostrzeże ten koszyk...
czy któraś z nich może się domyślić?
Że ktoś musiał tu być, dopiero co zostawić tu kwiaty i koszyk, albo... że wciąż jest w środku? Przywarła do ściany, niemal bezszelestnie przesuwając się w pobliże kandelabra; dbała o to, by nie było jej widać zza ołtarza, przynajmniej z tej perspektywy, w której kobiety znajdowały się teraz. Jednocześnie starała się przesunąć dłoń i zacisnąć ją na nóżce ciężkiego świecznika, gdyby...
Gdyby musiała się bronić.
I show not your face but your heart's desire
Cisza nastała pomiędzy kobietami. Nawet krowa na chwilę przymknęła swój pysk i to wystarczyło, by dotarł do nich cichy szelest. Jakby coś przesuwało się po posadzce. Huxley rozejrzała się w końcu uważnie po tej całej kapliczce. Gdy jej towarzyszka milczała, najwyraźniej przytłoczona ilością informacji jakie padły z ust Rain, czarnowłosa kobieta mogła się przynajmniej na chwilę skupić. Wszystko wyglądało w miarę normalnie, niczego nie brakowało, nie widziała żadnej sylwetki, nic co by wskazywało na obecność tu osób trzecich. Tylko ten koszyk? Zmarszczyła brwi, bo on tu nie specjalnie pasował. Kwiaty powinny być raczej w wazonach z wodą, a te zdążyły już zmarnieć. Wyglądało to tak, jakby ktoś zostawił ten kosz w pośpiechu. Zerknęła na czarodziejkę kiwając lekko głową.
- Nie jesteśmy same – powiedziała.
Chociaż trzymała mocno różdżkę w dłoni to sądziła, że ta nie będzie jej potrzebna. Nie znała żadnego szmalcownika, który przynosiłby kwiaty do kapliczki, prawda? I zostawiał je w pośpiechu. Zaczęła przechadzać się po budynku, zaglądać za ławki i szukać źródła tego niewyjaśnionego, cichego dźwięku. Może jej się uroiło? Może wcale nikogo tutaj nie było? Ale wtedy coś ją tknęło, aby wejść na to podwyższenie gdzie był ten śmieszny drewniany stół ze stojącym na nim krzyżem i wtedy dostrzegła przerażoną dziewczynę trzymającą w dłoniach metalowy świecznik.
- Ej, tu jest jakaś dziewczyna! – powiedziała do czarodziejki a sama kucnęła, chowając różdżkę za pasem. – Hej, spokojnie. Nic ci nie jest? Wyglądasz jak siedem nieszczęść, na Merlina.
Nie miała pojęcia ile ta kobieta czy dziecko, trudno było ocenić bo z twarzy wyglądała na młodą, tu siedziała. Przecież sama Huxley pod ścianą kapliczki spędziła dobre dwie czy może trzy godziny i w tym czasie nikt nie wszedł do środka. Dziewczyna, którą znalazła, musiała być tu zdecydowanie dłużej. I wyglądała na przerażoną. To pewnie jakaś mugolka i jedynie mogła się domyślać z jakiego powodu tutaj się ukrywa. Na pewno jednak nie mogły jej tak tutaj zostawić. Tylko Huxley nie miała żadnego pomysłu, co z nią zrobić.
- Nie jesteśmy same – powiedziała.
Chociaż trzymała mocno różdżkę w dłoni to sądziła, że ta nie będzie jej potrzebna. Nie znała żadnego szmalcownika, który przynosiłby kwiaty do kapliczki, prawda? I zostawiał je w pośpiechu. Zaczęła przechadzać się po budynku, zaglądać za ławki i szukać źródła tego niewyjaśnionego, cichego dźwięku. Może jej się uroiło? Może wcale nikogo tutaj nie było? Ale wtedy coś ją tknęło, aby wejść na to podwyższenie gdzie był ten śmieszny drewniany stół ze stojącym na nim krzyżem i wtedy dostrzegła przerażoną dziewczynę trzymającą w dłoniach metalowy świecznik.
- Ej, tu jest jakaś dziewczyna! – powiedziała do czarodziejki a sama kucnęła, chowając różdżkę za pasem. – Hej, spokojnie. Nic ci nie jest? Wyglądasz jak siedem nieszczęść, na Merlina.
Nie miała pojęcia ile ta kobieta czy dziecko, trudno było ocenić bo z twarzy wyglądała na młodą, tu siedziała. Przecież sama Huxley pod ścianą kapliczki spędziła dobre dwie czy może trzy godziny i w tym czasie nikt nie wszedł do środka. Dziewczyna, którą znalazła, musiała być tu zdecydowanie dłużej. I wyglądała na przerażoną. To pewnie jakaś mugolka i jedynie mogła się domyślać z jakiego powodu tutaj się ukrywa. Na pewno jednak nie mogły jej tak tutaj zostawić. Tylko Huxley nie miała żadnego pomysłu, co z nią zrobić.
Why you think that 'bout nude?
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
Rain Huxley
Zawód : Portowa dziwka, informatorka
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Królowa nigdy nie opuszcza swojego królestwa i płonie razem z nim.
OPCM : 9 +1
UROKI : 21 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Nawet jeśli Rain starała się zwrócić do Gwen szeptem, to jednak w miejscu takim jak to, w świątynnej ciszy, trudno było stłumić jakikolwiek dźwięk. Wiedziała, wiedziała, że nie są tu same; kwiaty, które miały być darem, stały się przekleństwem. Może gdyby ich tam nie rzuciła, może gdyby sama nie rzuciła się od razu za ołtarz, całkiem spanikowana... to wciąż istniałby cień szansy na to, że udałoby jej się tu przetrwać - niezauważonej. W kwietniej sukience, za kwietną dekoracją.
Modląc się do Boga, który chyba odwrócił od niej wzrok, a może... może zesłał jej pomoc?
Palce kurczowo zacisnęły się na kandelabrze, tak ciężkim, że podniesienie go zdawało się być ponad jej siły, ale gdy tylko zaczęły się zbliżać kroki, przeniosła ciężar ciała na przód, opadając na kolana, a świecznik dźwignęła dwiema rękami, drżącymi z wysiłku i przerażenia, zamachując się nim jak mieczem, którego zakończony knotem koniuszek wskazał teraz na niemniej zaskoczoną twarz ciemnowłosej kobiety.
- Nie dotykaj mnie - chciała zabrzmieć groźnie, ale słowa ułożyły się tylko w błaganie; kandelabr opadł ciężko na podłogę, a wetknięta w niego świeca spadła z kolca, naruszając święte miejsce. - Oni tu przyjdą, znajdą nas, widziałam wszystko... wszystko, te kijki, proste gałęzie, pozbawione liści, błysnęło światło, takie zielone - jak nadzieja, choć nadzieję odebrało - oni coś mówili, w dziwnym języku, brzmiał jak język modłów, jak łacina, którą... to nie była modlitwa, cała rodzina... wszyscy upadli, jak martwi, stałam za szopą, nikt mnie widział, ale ja widziałam wszystkich, a potem ci mężczyźni, ci mężczyźni - rozdygotała się, chwiejąc się w przód i w tył, nie potrafiła już powstrzymać łez wypływających z rozszerzonych przerażeniem oczu, nie potrafiła powstrzymać szlochu. Ta kobieta tuż obok była jedyną osobą, której mogła o tym powiedzieć; którą chciała ostrzec, zaufała jej, bo patrzyła z troską. A z jej ust nie wydobył się ten śmiech. Okrutny, wciąż dźwięczący w uszach. - Tam był... koń, ugiął się pod ciężarem ich ciał, ci mężczyźni wrzucili zabitych... bo byli martwi, a przecież dotknęło ich tylko światło, może piorun, te ciała - plątała się w wyjaśnieniach, nie potrafiąc powstrzymać chaosu myśli. - Cała rodzina, i mała Betty, i John, przerzuceni przez grzbiet konia, jak jakieś worki, nie wiem, nie wiem, co z nimi zrobili, weszli do domu, może po pieniądze? Biżuterię? Uciekłam wtedy - gnała tak szybko, jakby zaraz miał się skończyć świat, jakby ścigała ją cała czwórka potworów w ludzkich ciałach - oni tu przyjdą - dodała jeszcze, zatrzymując w końcu rozbiegany wzrok na wysłuchującej ją kobiecie.
Przyjdą. Zabiją ich trójkę.
Modląc się do Boga, który chyba odwrócił od niej wzrok, a może... może zesłał jej pomoc?
Palce kurczowo zacisnęły się na kandelabrze, tak ciężkim, że podniesienie go zdawało się być ponad jej siły, ale gdy tylko zaczęły się zbliżać kroki, przeniosła ciężar ciała na przód, opadając na kolana, a świecznik dźwignęła dwiema rękami, drżącymi z wysiłku i przerażenia, zamachując się nim jak mieczem, którego zakończony knotem koniuszek wskazał teraz na niemniej zaskoczoną twarz ciemnowłosej kobiety.
- Nie dotykaj mnie - chciała zabrzmieć groźnie, ale słowa ułożyły się tylko w błaganie; kandelabr opadł ciężko na podłogę, a wetknięta w niego świeca spadła z kolca, naruszając święte miejsce. - Oni tu przyjdą, znajdą nas, widziałam wszystko... wszystko, te kijki, proste gałęzie, pozbawione liści, błysnęło światło, takie zielone - jak nadzieja, choć nadzieję odebrało - oni coś mówili, w dziwnym języku, brzmiał jak język modłów, jak łacina, którą... to nie była modlitwa, cała rodzina... wszyscy upadli, jak martwi, stałam za szopą, nikt mnie widział, ale ja widziałam wszystkich, a potem ci mężczyźni, ci mężczyźni - rozdygotała się, chwiejąc się w przód i w tył, nie potrafiła już powstrzymać łez wypływających z rozszerzonych przerażeniem oczu, nie potrafiła powstrzymać szlochu. Ta kobieta tuż obok była jedyną osobą, której mogła o tym powiedzieć; którą chciała ostrzec, zaufała jej, bo patrzyła z troską. A z jej ust nie wydobył się ten śmiech. Okrutny, wciąż dźwięczący w uszach. - Tam był... koń, ugiął się pod ciężarem ich ciał, ci mężczyźni wrzucili zabitych... bo byli martwi, a przecież dotknęło ich tylko światło, może piorun, te ciała - plątała się w wyjaśnieniach, nie potrafiąc powstrzymać chaosu myśli. - Cała rodzina, i mała Betty, i John, przerzuceni przez grzbiet konia, jak jakieś worki, nie wiem, nie wiem, co z nimi zrobili, weszli do domu, może po pieniądze? Biżuterię? Uciekłam wtedy - gnała tak szybko, jakby zaraz miał się skończyć świat, jakby ścigała ją cała czwórka potworów w ludzkich ciałach - oni tu przyjdą - dodała jeszcze, zatrzymując w końcu rozbiegany wzrok na wysłuchującej ją kobiecie.
Przyjdą. Zabiją ich trójkę.
I show not your face but your heart's desire
Wystraszyła się trochę kiedy ta dziewczyna zamachnęła się tym świecznikiem, ale on był na tyle ciężki albo ona na tyle słaba, że nie zrobiła przy tym Huxley krzywdy, ani sobie przy okazji. Wyglądała na przerażoną i później, słuchając jej opowieści, Rain absolutnie nie była zdziwiona dlaczego. Kobieta była mugolką, nigdy nie widziała czarodziejów, nic nie wiedziała o czarodziejach skoro ich różdżki nazywała patykami bez liści. Opowiadała o mężczyznach, którzy zabili mieszkańców domu obok, a potem ich gdzieś wywieźli. To musiało być dla niej przerażające widzieć śmierć ludzi od uderzenia światłem, tak jak to określiła. Rain nie mogła sobie zbytnio tego wyobrazić, nie wiedziała nic na temat mugoli i naprawdę nie miała pojęcia co taki niemagiczny człowiek może sobie myśleć. Ale kobieta była na tyle przerażona, że musiał być to dla niej szok. Jedno było pewne, szmalcownicy krążyli po okolicy i najwyraźniej czyścili tereny, kolejne. I ani mugolka, ani one nie były bezpieczne. Nie zważając na groźby młodej kobiety, że ma jej nie dotykać, to Huxley chwyciła ją za nadgarstek i przyciągnęła do siebie przytulając do piersi. To jej przypomniało, że dawno nie widziała swojej Celinki, która była dla niej prawie jak córka. Ta dziewczyna, którą właśnie trzymała w ramionach, mogła być w jej wieku. Westchnęła ciężko, wychyliła się chcąc zerknąć przez magiczne okno w ścianie, aby sprawdzić czy mężczyźni się do nich nie zbliżają. Ci nie wiedzieli, że trzy kobiety znajdują się w kaplicy i zdawało się, że oddalali się. Znowu westchnęła. Ciężka sprawa, trzeba było poważnie zastanowić się co tu zrobić. Jeżeli dziewczyna mieszkała niedaleko, to i ona i jej rodzina, o ile jeszcze żyli, mogła być narażona na niebezpieczeństwo. Zerknęła na czarownicę, która z nią tu przyszła. I na tę przeklętą krowę. Teraz już była przeszkodą niż pomocą.
- Trzeba ją stąd zabrać – rzuciła do kobiety. – Mieszkasz niedaleko? Twoja rodzina może być w niebezpieczeństwie, pomożemy ci jakoś…
Sama jeszcze nie wiedziała jak. Sama miała mnóstwo własnych problemów i pakowanie się jeszcze pod różdżkę szmalcowników nie było jej szczytem marzeń, ale przecież nie mogła jej tak zostawić. Nie była złym człowiekiem przecież. Wystarczyła krótka rozmowa z drugą czarownicą, aby ustalić jakiś plan działania. Mugolka pewnie nic nie rozumiała, ale nie musiała. Potem pomoże jej uporać się z trudnymi wspomnieniami. Ona, albo jakiś uzdrowiciel, nie ważne.
- Słuchaj, my też mamy takie gałęzie, ale nasze nie służą do zabijania tylko do ochrony – wyjaśniła jej tylko.
Gdy tylko upewniły się, że są bezpieczne wyszły z kaplicy. Krowę puściły wolno, no bo co z nią zrobią? Ruszyły przed siebie chcąc uratować życie młodej dziewczyny i jej rodziny przed tragicznym losem z rąk szmalcowników. A po krowę może jeszcze wrócą i ją też uratują?
zt
- Trzeba ją stąd zabrać – rzuciła do kobiety. – Mieszkasz niedaleko? Twoja rodzina może być w niebezpieczeństwie, pomożemy ci jakoś…
Sama jeszcze nie wiedziała jak. Sama miała mnóstwo własnych problemów i pakowanie się jeszcze pod różdżkę szmalcowników nie było jej szczytem marzeń, ale przecież nie mogła jej tak zostawić. Nie była złym człowiekiem przecież. Wystarczyła krótka rozmowa z drugą czarownicą, aby ustalić jakiś plan działania. Mugolka pewnie nic nie rozumiała, ale nie musiała. Potem pomoże jej uporać się z trudnymi wspomnieniami. Ona, albo jakiś uzdrowiciel, nie ważne.
- Słuchaj, my też mamy takie gałęzie, ale nasze nie służą do zabijania tylko do ochrony – wyjaśniła jej tylko.
Gdy tylko upewniły się, że są bezpieczne wyszły z kaplicy. Krowę puściły wolno, no bo co z nią zrobią? Ruszyły przed siebie chcąc uratować życie młodej dziewczyny i jej rodziny przed tragicznym losem z rąk szmalcowników. A po krowę może jeszcze wrócą i ją też uratują?
zt
Why you think that 'bout nude?
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
Rain Huxley
Zawód : Portowa dziwka, informatorka
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Królowa nigdy nie opuszcza swojego królestwa i płonie razem z nim.
OPCM : 9 +1
UROKI : 21 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Dopiero teraz dostrzegła to... to, co stało się z jedną ze ścian; falowała całkowicie przezroczysta, a za nią rozpościerał się widok na zieleniące się tereny, na dom zamordowanych, stojący nieopodal. Nic z tego nie rozumiała; to już kolejna surrealistyczna rzecz, która spotkała ją tego dnia, nie potrafiła zrozumieć, skąd w ścianie ta dziura, ale jej myśli skupiały się tylko na tym, że skoro ona widzi to wszystko, to i ją widać z drugiej strony.
Ją, dwie kobiety i zwierzę, które niewzruszenie stało w miejscu, nieświadome koszmarnych zdarzeń.
- Zasłońcie to - wymamrotała, gotowa poderwać się, i próbować przysunąć drewniane ławy tak, żeby zasłonić wnętrze kaplicy. Ale wtedy ta kobieta po prostu ją przytuliła, a Jane rozsypała się w jej ramionach, chowając się w nich przed całym światem. Ciałem wstrząsnął szloch, złapała spazmatyczny oddech; i w końcu poczuła się wyciszona, obojętna; jak po długim, wyczerpującym biegu przyszedł ten moment, w którym ciało po prostu się zatrzymało, znieruchomiało, nie będąc w stanie zrobić już niczego więcej.
Otarła łzy, zbierając się w sobie, by odpowiedzieć na postawione pytania; naiwnie nie pomyślała nawet o tym, że to wszystko mogłoby być fortelem, mającym na celu zdobycie jej zaufania. Szczęśliwie dla niej Rain kierowały wyłącznie czyste intencje.
- Jard stąd, za wzgórzem, do kaplicy chciałam tylko nanieść kwiatów, jak zawsze, codziennie je tu przynoszę, a dzisiaj... - dzisiaj ten jeden spacer przemienił się w horror - nie wrócę tam sama, tamci... oni wciąż mogą gdzieś tu być... - i nagle dotarło do niej coś jeszcze. Jej dom był tak blisko - co, jeśli miał stać się kolejnym celem? - Bunia jest w domu, nikogo poza nią tam nie ma, ona nie jest w stanie podnieść się sama z łóżka, nie... - nie może uciekać; na rozchybotanych kolanach dźwignęła się do pionu. Nie wiedziała, co robić - lecz jednego była już pewna. Musi się stąd wydostać, dostać się jakoś do domu.
A te kobiety miały jej pomóc.
| zt
Ją, dwie kobiety i zwierzę, które niewzruszenie stało w miejscu, nieświadome koszmarnych zdarzeń.
- Zasłońcie to - wymamrotała, gotowa poderwać się, i próbować przysunąć drewniane ławy tak, żeby zasłonić wnętrze kaplicy. Ale wtedy ta kobieta po prostu ją przytuliła, a Jane rozsypała się w jej ramionach, chowając się w nich przed całym światem. Ciałem wstrząsnął szloch, złapała spazmatyczny oddech; i w końcu poczuła się wyciszona, obojętna; jak po długim, wyczerpującym biegu przyszedł ten moment, w którym ciało po prostu się zatrzymało, znieruchomiało, nie będąc w stanie zrobić już niczego więcej.
Otarła łzy, zbierając się w sobie, by odpowiedzieć na postawione pytania; naiwnie nie pomyślała nawet o tym, że to wszystko mogłoby być fortelem, mającym na celu zdobycie jej zaufania. Szczęśliwie dla niej Rain kierowały wyłącznie czyste intencje.
- Jard stąd, za wzgórzem, do kaplicy chciałam tylko nanieść kwiatów, jak zawsze, codziennie je tu przynoszę, a dzisiaj... - dzisiaj ten jeden spacer przemienił się w horror - nie wrócę tam sama, tamci... oni wciąż mogą gdzieś tu być... - i nagle dotarło do niej coś jeszcze. Jej dom był tak blisko - co, jeśli miał stać się kolejnym celem? - Bunia jest w domu, nikogo poza nią tam nie ma, ona nie jest w stanie podnieść się sama z łóżka, nie... - nie może uciekać; na rozchybotanych kolanach dźwignęła się do pionu. Nie wiedziała, co robić - lecz jednego była już pewna. Musi się stąd wydostać, dostać się jakoś do domu.
A te kobiety miały jej pomóc.
| zt
I show not your face but your heart's desire
11 listopada
Pierwsze przymrozki już dawały się we znaki, sprawiając, że Aurora nie była przekonana, że picie bimbru nie jest najlepszym pomysłem. A co jeśli zaśnie gdzieś wstawiona i zamarznie? Ale z drugiej strony miała towarzyszyć jej osoba, która pojęcie o przetrwaniu miała z pewnością większe niż ktokolwiek inny. Zlatę poznała przypadkiem — jakiś facet bezczelnie opieprzał Aurorę, która w swoim zamyśleniu wpadła na niego, czy raczej on na nią. Niesione przez nią jajka spadły na ziemie i potłukły się co do sztuki, a jedno niefortunnie białkiem ochlapało mu buty. Czarodziej zirytował się niesamowicie i zaczął ją opieprzać, drąc się przy tym wniebogłosy i karząc płacić sobie za “zniszczone” mienie. Aurora próbowała się bronić, ale na każde jej słowo leciało sto jego i dziewczyna zaczynała wierzyć, że naprawdę jest winna całemu zajściu. Ostatecznie stała tylko ze spuszczoną głową, wysłuchując, jaką to jest kretynką, podczas gdy jej dłonie grzebały w portmonetce, żeby odnaleźć monety i uregulować dług.
Może dlatego nie widziała, gdy zjawiła się kobieta. Ktoś, być może czarodziej o bardziej “bystrym” spojrzeniu, zobaczyłby, że chociaż kobieta, to jednak nieco inna niż czarownica. Jednak dla Aurory, dość ironicznie jak się miało okazać, jawiła się jako chudziutki cherubinek, który zjawił się, by nieść jej pomoc.
Kilka chwil i facet zwiewał w podskokach, przepraszając, ale nawet nie oglądając się za siebie. Aurora ze zdziwieniem obserwowała tę sytuację, bo facet najpewniej jakby mógł, to stłuczone jajka by zebrał i złożył.
Ale się bał.
Aurora chciałaby zawsze wzbudzać taki respekt — dobrze, może wczesnojesienne liście we włosach przetkane jarzębiną i mina zbitego psa nie miały zbyt dobrego startu.
Pannie Sprout, podczas wciskania sykli w podzięce w drobną dłoń Zlaty, udało się przekonać, że potrzebuje pomocy w nauce. Płaciła w bimbrze (którego swoją drogą nie piła sama jeszcze nigdy w życiu). Nie wiedziała, czy to nazwisko jakkolwiek wpłynęło na kobietę, czy może waluta, ale ostatecznie umówiły się na spotkanie z dala od ciekawskich oczu. I to nie tylko przypadkowych. Aurora nie miała pojęcia, jak zareagowałby jej brat, gdyby wiedział, co wyczynia.
W jej torbie pobrzękiwała butelka bimbru i soku malinowego. Przestąpiła z nogi na nogę, chuchając od czasu do czasu w dłonie. Może powinna zamiast ciepłych rękawiczek, wziąć takie bardziej wygodne? Nieważne. Dziś był dzień nauki!
Nie mogła powstrzymać ekscytacji na widok Zlaty i to do tego stopnia, że prawie ją wyściskała pomimo różnicy wzrostu!
- Jestem gotowa! - Rzuciła może nieco zbyt entuzjastycznie, w kierunku kobiety. Och! A może oprócz nauki, będą mogły się też zaprzyjaźnić i Aurora będzie miała z kim wymieniać sekretne przepisy! Gdyby Zlata chciała, to Aurora jej nawet fartuszek wyhaftuje! A co!
Aurora Sprout
Zawód : Uzdrowiciel
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
And if you don't like me, as I do you;
I understand.
Because who would really choose a daisy,
in a field of roses?
I understand.
Because who would really choose a daisy,
in a field of roses?
OPCM : 6
UROKI : 0
ALCHEMIA : 19 +3
UZDRAWIANIE : 10 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
To był wyjątkowo paskudny dzień. Nie, żeby każda doba, spędzona w tym kraju była jakoś wyjątkowo udana, ale tamten… o… tamten dzień był królem chujowych dni. Mało tego, że nie było co pić od jakiegoś bliżej nieokreślonego czasu, to jeszcze sypnęło się ostatnie zlecenie. Cały ten wielki trud, żeby wytopić tamtego zjeba, który zalegał z dostawą alchemicznych składników, skończyła się tym, że znalazłam jego rozkładające się zwłoki, wiszące na sznurze w stodole.
Byłam taka wściekła, że zmieniłam trupa w miazgę - w końcu trzeba jakoś wypuścić parę. Później czekała mnie podróż do zleceniodawcy i świecenie oczami, że kutas sam się zabił. Nawet przyniosłam pokazać jego głowę, żeby typ na własne oczy się przekonał, że nie zmyślam. No do cholery, przecież widać, że dłużnik ma spuchnięty jęzor i zdążył nawet już podgnić.
Cóż, hajs dostałam, ale mniej, bo zadanie zostało wykonane tylko w połowie. Umowa to umowa, ale nadal - byłam tak wściekła, że mogłabym wysadzić w powietrze ten jebany kraj. A może i cały otaczający świat.
I tak szłam, z upierdoloną głowa umarlaka w torbie aż przede mną wyrósł jakiś koleś, drący mordę na jakąś Bogu ducha niewinną dziewczynę. Pewnie gdybym tylko nie szukała powodu, żeby spuścić komuś wpierdol - przynajmniej słowny, miałabym to wszystko w dupie i wróciłabym sobie spokojnie do domu. Ale nie.
Powiedzmy sobie wprost - rozwrzeszczany chuj miał pecha, że trafił właśnie na mnie. I tak miło było patrzeć, jak w końcu spierdala gdzieś do przysłowiowej dupy na grzyby.
W dowód wdzięczności młoda rzuciła we mnie hajsem - co trochę poprawiło mój nastrój i zaczęła truć, że też chce umieć się jakoś bronić i w ogóle. Już miałam ją spławić, kiedy podała swoje nazwisko. Okazało się, że była właśnie tą kuzynką Greyów, o której tamci mi kiedyś opowiadali... a że duet H&H to całkiem bliscy znajomi, to się ostatecznie zgodziłam. Odmówienie byłoby słabe.
No i, kurwa, jest wojna, rozpierdol, a laska popierdala i nie ogarnia, kiedy ktoś próbuje jej krzywdę zrobić.
Ja jebie. Anglicy.
Zawarłyśmy umowę, że w zamian za alkohol, pokaże jej co i jak, więc wywlokłam się z Londynu, żeby w pięknych okolicznościach przyrody rozpocząć… nauki.
Na miejscu zjawiam się z torbą wypchaną drobnym prowiantem i jakimiś szmatami, z których mam nadzieję zrobić jakiś prowizoryczny wzór treningowy.
Widok kapliczki trochę mnie zaskoczył. Nikt tego nie zrównał z ziemią, nie przerobił na cokolwiek? A myślałam, że miejscowi czarodzieje są tak samo "religijni", jak sowieci...
-Doskonale. - odpowiadam bez zbędnych powitań. - Ty coś w ogóle kiedyś próbowałaś walczyć? Przyjebałaś komuś w ryj w szkole za ciąganie za warkocze i inne takie?
Byłam taka wściekła, że zmieniłam trupa w miazgę - w końcu trzeba jakoś wypuścić parę. Później czekała mnie podróż do zleceniodawcy i świecenie oczami, że kutas sam się zabił. Nawet przyniosłam pokazać jego głowę, żeby typ na własne oczy się przekonał, że nie zmyślam. No do cholery, przecież widać, że dłużnik ma spuchnięty jęzor i zdążył nawet już podgnić.
Cóż, hajs dostałam, ale mniej, bo zadanie zostało wykonane tylko w połowie. Umowa to umowa, ale nadal - byłam tak wściekła, że mogłabym wysadzić w powietrze ten jebany kraj. A może i cały otaczający świat.
I tak szłam, z upierdoloną głowa umarlaka w torbie aż przede mną wyrósł jakiś koleś, drący mordę na jakąś Bogu ducha niewinną dziewczynę. Pewnie gdybym tylko nie szukała powodu, żeby spuścić komuś wpierdol - przynajmniej słowny, miałabym to wszystko w dupie i wróciłabym sobie spokojnie do domu. Ale nie.
Powiedzmy sobie wprost - rozwrzeszczany chuj miał pecha, że trafił właśnie na mnie. I tak miło było patrzeć, jak w końcu spierdala gdzieś do przysłowiowej dupy na grzyby.
W dowód wdzięczności młoda rzuciła we mnie hajsem - co trochę poprawiło mój nastrój i zaczęła truć, że też chce umieć się jakoś bronić i w ogóle. Już miałam ją spławić, kiedy podała swoje nazwisko. Okazało się, że była właśnie tą kuzynką Greyów, o której tamci mi kiedyś opowiadali... a że duet H&H to całkiem bliscy znajomi, to się ostatecznie zgodziłam. Odmówienie byłoby słabe.
No i, kurwa, jest wojna, rozpierdol, a laska popierdala i nie ogarnia, kiedy ktoś próbuje jej krzywdę zrobić.
Ja jebie. Anglicy.
Zawarłyśmy umowę, że w zamian za alkohol, pokaże jej co i jak, więc wywlokłam się z Londynu, żeby w pięknych okolicznościach przyrody rozpocząć… nauki.
Na miejscu zjawiam się z torbą wypchaną drobnym prowiantem i jakimiś szmatami, z których mam nadzieję zrobić jakiś prowizoryczny wzór treningowy.
Widok kapliczki trochę mnie zaskoczył. Nikt tego nie zrównał z ziemią, nie przerobił na cokolwiek? A myślałam, że miejscowi czarodzieje są tak samo "religijni", jak sowieci...
-Doskonale. - odpowiadam bez zbędnych powitań. - Ty coś w ogóle kiedyś próbowałaś walczyć? Przyjebałaś komuś w ryj w szkole za ciąganie za warkocze i inne takie?
Zlata Raskolnikova
Zawód : Komornik i najemniczka po godzinach
Wiek : 37
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Wisi mi kto wisi na latarni
A kto o nią się opiera
A kto o nią się opiera
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półgoblin
Nieaktywni
The member 'Zlata Raskolnikova' has done the following action : Rzut kością
'Zdarzenia' :
'Zdarzenia' :
Aurora z całej ekscytacji ledwo mogła ustać w miejscu. Nie przeszkadzał jej nawet język, jakim posługiwała się kobieta. Czuła się, jakby dostała nieznanych wcześniej sobie sił, jakby to sama obecność blond włosej towarzyszki sprawiała, że miała dodatkowe umiejętności.
Cóż… Mogło to być bardzo mylne wrażenie, biorąc pod uwagę to, że już na pierwsze pytanie musiała odpowiedzieć negatywnie.
- W sensie… czy kogoś uderzyłam? - Nie powtórzyła przekleństwa, no bo jak to? Chciała się poczuć twarda i niemal powiedziała przypieprzyć , ale ostatecznie byli w okolicy jakiejś kapliczki. Czyjej? Nie miała pojęcia. Budowla była całkiem ładna, ale nie, żeby była jakaś szczególnie użyteczna, czyż nie?
- Raz nadepnęłam na nogę jednemu chłopakowi na lekcji latania, bo źle wylądowałam. To się liczy? - Zapytała, przyglądając się w dalszym ciągu z ekscytacją. Aurora jakimś cudem nie była najgorsza w obronę przed czarną magią, jednak jej zaklęcia ograniczały się niemal stricte do tego, że się broniła. Obrona jest obrona, prawda?
- Och! Och! I raz to… A nie… nie mogę powiedzieć. Ale całkiem niedawno rzuciłam kilka zaklęć na kogoś i nic nie zepsułam. - Powiedziała, ale nie mogła podać szczegółów. Ostatecznie przecież Michael kazał jej zachować całą sytuację dla siebie. Tamci i tak mieli wyczyszczoną pamięć, więc nikomu krzywdy nie zrobią (szkoda, że nie miała pojęcia, że tak naprawdę nie wspomną o niczym nikomu z powodu tego, że byli martwi, a pan auror po prostu jej o tym nie poinformował).
Niemniej jednak tajemnica jest tajemnica, a ona nie mogła nic na to poradzić.
W każdym razie dwa przykłady to już całkiem nieźle, co?
- A i mam coś dla ciebie! - Powiedziała, sięgając do swojej torby. Sama w życiu piła raczej domowe nalewki, a nie bimber w takiej postaci, dlatego była nieco zaintrygowana, jak taka kobieta mogła chcieć pić na równi z mężczyznami. Bo przecież ciągle słyszało się, że tak mocne alkohole były z reguły domeną mężczyzn.
- Czy to jest podobne w smaku do nalewki? - Zapytała, wyciągając w stronę Zlaty obiecaną butelkę. - Mam też sok malinowy… - Dorzuciła, gdyby tamta uznała, że jednak chciałaby zapić, czy coś.
Jeszcze w głowie szukała przykładów bójki, ale ostatecznie nawet Aresa nie uderzyła w twarz, gdy wypomniał jej brak dziewictwa, które sam jej odebrał. Przypadek Aurory był więc dość trudny, jeśli nawet nie beznadziejny.
- Od czego zaczynamy? - Zapytała, biorąc z torby również różową wstążkę, żeby móc zapleść złote włosy w długi warkocz.
Cóż… Mogło to być bardzo mylne wrażenie, biorąc pod uwagę to, że już na pierwsze pytanie musiała odpowiedzieć negatywnie.
- W sensie… czy kogoś uderzyłam? - Nie powtórzyła przekleństwa, no bo jak to? Chciała się poczuć twarda i niemal powiedziała przypieprzyć , ale ostatecznie byli w okolicy jakiejś kapliczki. Czyjej? Nie miała pojęcia. Budowla była całkiem ładna, ale nie, żeby była jakaś szczególnie użyteczna, czyż nie?
- Raz nadepnęłam na nogę jednemu chłopakowi na lekcji latania, bo źle wylądowałam. To się liczy? - Zapytała, przyglądając się w dalszym ciągu z ekscytacją. Aurora jakimś cudem nie była najgorsza w obronę przed czarną magią, jednak jej zaklęcia ograniczały się niemal stricte do tego, że się broniła. Obrona jest obrona, prawda?
- Och! Och! I raz to… A nie… nie mogę powiedzieć. Ale całkiem niedawno rzuciłam kilka zaklęć na kogoś i nic nie zepsułam. - Powiedziała, ale nie mogła podać szczegółów. Ostatecznie przecież Michael kazał jej zachować całą sytuację dla siebie. Tamci i tak mieli wyczyszczoną pamięć, więc nikomu krzywdy nie zrobią (szkoda, że nie miała pojęcia, że tak naprawdę nie wspomną o niczym nikomu z powodu tego, że byli martwi, a pan auror po prostu jej o tym nie poinformował).
Niemniej jednak tajemnica jest tajemnica, a ona nie mogła nic na to poradzić.
W każdym razie dwa przykłady to już całkiem nieźle, co?
- A i mam coś dla ciebie! - Powiedziała, sięgając do swojej torby. Sama w życiu piła raczej domowe nalewki, a nie bimber w takiej postaci, dlatego była nieco zaintrygowana, jak taka kobieta mogła chcieć pić na równi z mężczyznami. Bo przecież ciągle słyszało się, że tak mocne alkohole były z reguły domeną mężczyzn.
- Czy to jest podobne w smaku do nalewki? - Zapytała, wyciągając w stronę Zlaty obiecaną butelkę. - Mam też sok malinowy… - Dorzuciła, gdyby tamta uznała, że jednak chciałaby zapić, czy coś.
Jeszcze w głowie szukała przykładów bójki, ale ostatecznie nawet Aresa nie uderzyła w twarz, gdy wypomniał jej brak dziewictwa, które sam jej odebrał. Przypadek Aurory był więc dość trudny, jeśli nawet nie beznadziejny.
- Od czego zaczynamy? - Zapytała, biorąc z torby również różową wstążkę, żeby móc zapleść złote włosy w długi warkocz.
Aurora Sprout
Zawód : Uzdrowiciel
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
And if you don't like me, as I do you;
I understand.
Because who would really choose a daisy,
in a field of roses?
I understand.
Because who would really choose a daisy,
in a field of roses?
OPCM : 6
UROKI : 0
ALCHEMIA : 19 +3
UZDRAWIANIE : 10 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 2 z 4 • 1, 2, 3, 4
Kapliczka
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Wiltshire