Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Wiltshire
Kapliczka
Strona 4 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Kapliczka
Niewielka kapliczka, stojąca na wzgórzu nieopodal wioski, zachęca swym delikatnym, subtelnym wystrojem i architekturą; bieli ścian tonącej w otaczającej ją zieleni traw i żółci pól. Skromna i gustowna, poza coniedzielnymi nabożeństwami jest miejscem wielu ślubów. Wejście stanowią duże, drewniane wrota z łukowatym zakończeniem, nad którym umiejscowiono kamienny ornament roślinny powielający się wewnątrz budynku. Tuż pod niewielkim, skromnym ołtarzykiem ustawiono dzbany pełne kolorowych, pięknie pachnących kwiatów, a także liczne świece. Za nim zaś wisi krzyż. Powietrze jest chłodne, czuć w nim wilgoć; nieszczelne okna nie chronią przed wiatrem, toteż w kaplicy nieustannie panuje przeciąg. Z grubych, kamiennych ścian oraz posadzek bije przenikający do szpiku kości chłód. Na samym środku ustawiono dwa niewielkie rzędy ławek.
Ścieżka prowadząca do kaplicy w pewnym momencie rozwidla się i skręca w lewo - tuż za wzgórze, za którym umiejscowiono niewielki cmentarz.
Ścieżka prowadząca do kaplicy w pewnym momencie rozwidla się i skręca w lewo - tuż za wzgórze, za którym umiejscowiono niewielki cmentarz.
Victor zazgrzytał zębami. Nienawidził jebanych uzdrowicieli, medyków, pomocników, przydupasów, a w tej zapamiętałej niechęci obrywało się nawet alchemikom. Wszystko to, jak wierzył, przez brata. Przez to, że sam był uzdrowicielem, magipsychiatrą, że miał licencję alchemika. Nigdy nie zagłębiał się przesadnie, nie sięgnął korzeni tej niechęci i nie zastanawiał się nad jej faktycznym powodem. Może to wszystko było winą ojca? Może to przez to, że on sam, Victor Vale, stał za trwałym okaleczeniem bliźniaka i żaden skurwysyn w żółto-zielonej szacie z emblematem kości i różdżki na piersi nie był w stanie go poskładać?
Może.
Kolejne słowa Hazel zdołały przywołać na jego wargi kwaśny uśmiech podszyty rozbawieniem ― faktycznie, łączyło ich zlecenie, brudna robota i jeszcze brudniejsze ręce. Spojrzał na nią z ukosa, obrócił papierosa w palcach.
― Byłoby miło ― mruknął krótko. ― Chociaż, jak znam dziwkę fortunę, to już ma dla mnie coś naszykowane. Coś odpowiednio wkurwiającego. ― Szara chmura dymu skryła go na moment przed jej spojrzeniem. Victor niedbałym gestem strzepnął popiół i zdawać by się mogło, że odpłynął gdzieś myślami. Ciekawe, czy Hector słyszał o tej pierdolonej czkawce i czy miał na to gotową jakąś magipsychiatryczną gadkę albo jakiś chujowy specyfik ― pomyślał mimowolnie i zaraz się zirytował, głównie sam na siebie. Nie lubił rozwodzić się nad tym, co jego rodzina robi lub nie robi, starał się o nich nie myśleć i wyrzucić z pamięci, ale jak widać, z wyjątkowo marnym skutkiem.
― Mówisz? ― odparł, autentycznie zaciekawiony nowym zagadnieniem. Czy spokój pomagał okiełznać czkawkę? Może jak się odpowiednio skupi i ukoi tlący się pod skórą gniew, to coś z tego będzie? Jako człowiek otwarty na doświadczenia, uznał, że zawsze warto spróbować. Zamknął zatem oczy, wziął głębszy wdech ― jeden, drugi ― zaciągnął się papierosem ― raz, dwa ― otworzył oczy.
I nic się nie stało.
― Nie działa ― mruknął, przekonany święcie o tym, że jest oazą pierdolonego spokoju. A potem wszystko zgasło, burdelowy róż zniknął, zniknęła znajoma twarz czarownicy.
Cholerna dziwka fortuna.
Hep!
|zt
Może.
Kolejne słowa Hazel zdołały przywołać na jego wargi kwaśny uśmiech podszyty rozbawieniem ― faktycznie, łączyło ich zlecenie, brudna robota i jeszcze brudniejsze ręce. Spojrzał na nią z ukosa, obrócił papierosa w palcach.
― Byłoby miło ― mruknął krótko. ― Chociaż, jak znam dziwkę fortunę, to już ma dla mnie coś naszykowane. Coś odpowiednio wkurwiającego. ― Szara chmura dymu skryła go na moment przed jej spojrzeniem. Victor niedbałym gestem strzepnął popiół i zdawać by się mogło, że odpłynął gdzieś myślami. Ciekawe, czy Hector słyszał o tej pierdolonej czkawce i czy miał na to gotową jakąś magipsychiatryczną gadkę albo jakiś chujowy specyfik ― pomyślał mimowolnie i zaraz się zirytował, głównie sam na siebie. Nie lubił rozwodzić się nad tym, co jego rodzina robi lub nie robi, starał się o nich nie myśleć i wyrzucić z pamięci, ale jak widać, z wyjątkowo marnym skutkiem.
― Mówisz? ― odparł, autentycznie zaciekawiony nowym zagadnieniem. Czy spokój pomagał okiełznać czkawkę? Może jak się odpowiednio skupi i ukoi tlący się pod skórą gniew, to coś z tego będzie? Jako człowiek otwarty na doświadczenia, uznał, że zawsze warto spróbować. Zamknął zatem oczy, wziął głębszy wdech ― jeden, drugi ― zaciągnął się papierosem ― raz, dwa ― otworzył oczy.
I nic się nie stało.
― Nie działa ― mruknął, przekonany święcie o tym, że jest oazą pierdolonego spokoju. A potem wszystko zgasło, burdelowy róż zniknął, zniknęła znajoma twarz czarownicy.
Cholerna dziwka fortuna.
Hep!
|zt
Soul for sale
Miała ambiwalentny stosunek do uzdrowicieli, spotykając się z ich nieudolnością w trakcie leczenia zarówno męża, jak i synów. A może wrodzony cynizm i przekonanie - nieświadomie współdzielone z mężczyzną obok - o czymś na kształt markotnej nieomylności sprawiało, że do tego wszystkiego podchodziła z odpowiednią dozą dystansu. Nie była zwolenniczką szeroko pojętych ludzi, ich słowa - wszystkich i każdego z osobna, w tym egocentrycznym postrzeganiu były jej niepotrzebne - ale jednocześnie respektem traktowała naukę, która przyświecała jej od dłuższego już czasu. Tenże charakter sprawiał, że nigdy o pracy naukowca nie myślała na poważnie, głównie nieświadoma tego, że zauważanie analogii i korelacji wydarzeń jest czymś wyjątkowym. Jak się okazało, było zdecydowanie- nie każdy ciągi przyczynowo-skutkowe zauważał, a jej umiejętność doprowadziła do nowej roli w społeczeństwie. Zmarszczyła lekko brwi, ze swojego rodzaju niedowierzaniem i rozbawieniem obserwowała zen spływający na mężczyznę obok, brakowało mu jeszcze siedzenia w siadzie skrzyżnym na linie, ale z rozrośniętymi brakami mogłoby to być karkołomne... dosłownie. W tym dziecięcym wprost zachowaniu był typowym, wręcz stereotypowym mężczyzną, na co mogła tylko patrzeć z dozą politowania, które skwitowało zniknięcie mężczyzny z kolejnym atakiem czkawki. Nie zdołała mu odpowiedzieć nawet na wypowiadane słowa, gdy obecność rozprysła się i pozostała sama w bliskości mugolskiej spuścizny i burdelowego różu. Nie kontemplowała tego jednak dłużej, zaciągnęła się mocniej papierosem i ruszyła w swoją stronę, nie reflektując nawet, ile czasu spędziła w kapliczce, ani po co do niej przyszła. Przypadkowe spotkanie również odchodziło w niepamięć, myśli kobiety powróciły do spraw bieżących. Może powinna się zainteresować czkawką, doczytac na jej temat więcej - mogła trafić na każdego, w każdym możliwym momencie, tak to przynajmniej wyglądało. Papierosowy dym drażnił gardło, przypominał o dawnych czasach i danym głodzie wiedzy, który odeszedł w niepamięć wraz z poczęciem dzieci. Ale chłopcy byli już wyrośnięci, a matka - młoda, nadal młoda - mogła wreszcie powrócić do tego, co nadawało jej życiu sens od pierwszej, poważnej decyzji u wrót Hogwartu. Zdobywania wiedzy.
| zt Hazel.
| zt Hazel.
poetry and anarchism
it’s survival of the fittest, rich against the poor. I’m not the only one who finds it hard to understand I’m not afraid of God, I am afraid of man
Hazel Wilde
Zawód : naukowczyni, botaniczka, głos propagandy podziemnego ministerstwa
Wiek : 32 lata rozczarowań
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Wdowa
widzę wyraźnie
pełne rozczarowań twarze
a w oczach ból i gniew
uśpionych zdarzeń
pełne rozczarowań twarze
a w oczach ból i gniew
uśpionych zdarzeń
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Strona 4 z 4 • 1, 2, 3, 4
Kapliczka
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Wiltshire