Pokój Mii
Strona 2 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Pokój Mii
Biel, to pierwsze co rzuca się w oczy, gdy przekracza się próg pokoju. Naznaczone kolorem, wytarte deski zdobiące sufit, pobielone ściany, murowany kominek, lekko sypiący się z jednej strony, utrzymywany we właściwym stanie za pomocą magii. Wydaje się też, że pokój niesie ze sobą historię zupełnie innego lokatora, opowieści która nielicznym szepcze. Prosty stolik, dostawione obok - kiedyś całkiem zdobne fotele i - nie pasujący do niczego żyrandol. Mia - rozpoznała w nim starą pamiątkę z dawnej Rosji, którą brat musiał z sentymentu tu kiedyś umieścić. Całość - w ogólnym rozrachunku musiała (kiedyś) być bardzo ładną sypialnią, ale - lata świetności miała już dawno za sobą, a dawni właściciele pozbyli się niechcianego mieszkania. Odkąd wprowadziła się tutaj młodsza Mulciber - pomieszczenie pachnie jaśminem
Mia Mulciber
Zawód : byłam
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
And I find it kinda funny, I find it kinda sad
That dreams in which I'm dying are the best I've ever had.
That dreams in which I'm dying are the best I've ever had.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Pamiętał miękkość jej włosów, których kaskada spływała po jego dłoniach, gdy trzymał ją w mocnym uścisku, choć rwała się jak schwytany w pułapkę dziki mustang; pamiętał wilgoć na koszuli, która była sprawką skrytych pod maską złości i gniewu łez; pamiętał też siłę z jaką odpychała go od siebie, kierując w jego stronę całą nienawiść jaka się w niej wezbrała w tak krótkim czasie. Gotowa pomścić człowieka, którego kochała, który znaczył dla niej wszystko, którego słów i wartości nie pojmowała aż do tamtej chwili, gdy świat, w który brnęła odebrał jej to, na czym jej zależało najbardziej, nawet jeśli nie zdawała sobie z tego wcześniej sprawy. Pamiętał to wszystko dokładnie, pamiętał też swą pewność, że to przezwycięży, że upora się z tym.
Postrzegał to jak żądzę zemsty, nie jak odnalezione powołanie, prawdę i sens, które brat próbował jej latami wyjaśnić. Nie docierały do niego jej słowa, nie docierały argumenty, choć wszelkimi sposobami próbowała mu powiedzieć, że nie zrezygnuje — a przecież wiedział, znał ją dostatecznie dobrze, by mieć świadomość, że nigdy się nie poddawała i zawsze brnęła do określonego celu. Nie chciał zaakceptować faktu, że z kogoś kto zawsze to pochwalał stał się opozycją dla jej przekonań i jedyną rzeczą jakiej pragnął w tej chwili było złożenie broni, ustąpienie, by przyznała, że to głupia pogoń za zemstą, próba uleczenia złamanego przed dwoma laty serca. Ale to nie następowało i nie nastąpiło również później.
— Robiłem wszystko, by do ciebie nie dotarł, a ty najzwyczajniej w świecie podstawiłaś mu się pod nos, głupia— wypowiedział cicho, z nutą żalu w głosie. Zmarszczył brwi zaraz po tym, uświadamiając sobie jak brzmiały jego słowa, ale była w nich niecodzienna szczerość, więc szybko pożałował tego, co zrobił — przecież wcale nie chciał, by wiedziała. Od samego początku nie podobało mu się, że o nią wypytywał, że chciał ją odnaleźć, niezależnie jakie powody nim targały. Zamierzał trzymać ją z dala aurorskiego świata, który mógł ją skrzywdzić, który jej zagrażał. Zdecydował za nią, uznając, że tak będzie lepiej — wyjątkowo dla jej, a nie własnego bezpieczeństwa. Nie widział w tym ani krzty troski, choć czymże to było jak nie właśnie nią? Przyznanie się przed nią, a nawet przed samym sobą świadczyłoby o słabości. To znaczyłoby, że dbał o coś więcej niż o siebie i swój własny interes. Nie mogło tak być.
Chciał odpowiedzieć: oczywiście, lecz nie przeszło mu to przez gardło. Zbyt wiele już powiedział, zbyt wiele człowieczeństwa jaj okazał. Czekał na jej decyzję, choć nie wiedział po co, wszak już dawno mu ją ofiarowała. Czekał, aż się opamięta, aż przyzna mu rację, by mogli wrócić do miejsca, w którym się niepotrzebnie zatrzymali. Patrzył w jej zeszklone oczy, a jego oddech zwolnił, ucichł, może na moment nawet się zatrzymał całkowicie w idiotycznym wyczekiwaniu na coś co nigdy nie nastąpi. Szare, burzowe tęczówki, gdy pokrywały się szklistą powłoką przypominały mu zimowe jezioro w pochmurny dzień, gdy lekko zmącona tafla odbijała brudne, śnieżne, napęczniałe od wody niebo.
Nie.
W pierwszej chwili chciał zaprzeczyć, nie docierało to do niego. Wciąż. Jej słowa jednak przecieły krótką, dudniącą ciszę pomiędzy nimi i sprawiły, że pozostały pomiędzy nimi most porozumienia runął w dół, a jego elementy składowe rozpierzchły się, zaprzepaszczając szansę na znalezienie środków zaradczych i naprawę. Czas zdawał się zatrzymać tuż po tym, jak się odezwała, jak go odrzuciła, jak wszystko zniszczyła. Wyglądała tak łagodnie, tak znajomo, a jednak śledząc wszystkie emocje rodzące się na jej twarzy, szukał odpowiedzi na pytanie: kim była, kim się stała i dlaczego przegapił moment zmiany. Czy to była kwestia tego, że wiecznie na nic nie miał czasu, fanatycznie oddając się swoim wizjom i zatracając się w spirali szaleńczej pogoni za wiedzą i samoświadomością Czy nie pilnował jej zbyt dobrze, czy nie przekazał tego, co chciał? Czy gdzieś się pomylił, czy o czymś niefortunnie zapomniał?
A potem wszystko nagle pognało tak szybko, że nie zdołał zareagować. Wpierw cofnęła się, by później zniknąć w zieleni buchającego kominka. Zostawiła po sobie tylko zapach i dławiącą ciszę, gdy ogień się uspokoił. Zostawiła go samego z odpowiedzią, której nie akceptował, którą wciąż trawił. Nie mogła uczynić tego dosadniej, prawda? Wypuścił powietrze z płuc, wpatrując się w płomień z niedowierzaniem — jego refleks umknął wraz z nią, zdawał się przemienić w kamienny posąg, wciąż przetwarzający jej słowa, choć było ich niewiele. Stał przez krótką chwilę, jak głupiec, który nie potrafił pojąć tego, co właśnie miało miejsce, w gruncie rzeczy jednak powstrzymywał to, co czuł i co chyba zaskakiwało go w tym wszystkim najbardziej.
Wypowiedzenie jej imienia w nawołującym geście nie miało najmniejszego sensu, ugrzęzło mu gdzieś w gardle, niewypowiedziane, napęczniałe od gniewu. Zacisnął szczękę, otrząsnąwszy się z chwilowego amoku; palcami mocniej chwycił różdżkę i w nagłym napadzie cisnął zaklęciem cofając się dwa kroki. Bombarda roztrzaskała kominek w drobny mak, płomienne języki pomknęły w górę, by lada moment zgasnąć pod gruzem, pękającej ściany. Gdzieś z boku echem rozniosło się kocie rozpaczliwe miauknięcie. Budynek zatrząsł się, szyby zadrżały, a kurz otulił Mulcibera, zgromadził się na jego szacie, włosach, ciemnych, ściągniętych ku sobie w chmurnym wyrazie brwiach, osłaniających zmrużone oczy rzęsach, wystających policzkach i nosie. Szkody były spore, ale na tym poprzestał, szybko przeistaczając się w ciemną, smolistą chmurę, która roztrzaskując szyby wyleciała przez okno i wzniosła się ku ciemnemu nieboskłonowi.
Dziś gwiazdy nie oświetlą nam drogi do domu.
| zt
Postrzegał to jak żądzę zemsty, nie jak odnalezione powołanie, prawdę i sens, które brat próbował jej latami wyjaśnić. Nie docierały do niego jej słowa, nie docierały argumenty, choć wszelkimi sposobami próbowała mu powiedzieć, że nie zrezygnuje — a przecież wiedział, znał ją dostatecznie dobrze, by mieć świadomość, że nigdy się nie poddawała i zawsze brnęła do określonego celu. Nie chciał zaakceptować faktu, że z kogoś kto zawsze to pochwalał stał się opozycją dla jej przekonań i jedyną rzeczą jakiej pragnął w tej chwili było złożenie broni, ustąpienie, by przyznała, że to głupia pogoń za zemstą, próba uleczenia złamanego przed dwoma laty serca. Ale to nie następowało i nie nastąpiło również później.
— Robiłem wszystko, by do ciebie nie dotarł, a ty najzwyczajniej w świecie podstawiłaś mu się pod nos, głupia— wypowiedział cicho, z nutą żalu w głosie. Zmarszczył brwi zaraz po tym, uświadamiając sobie jak brzmiały jego słowa, ale była w nich niecodzienna szczerość, więc szybko pożałował tego, co zrobił — przecież wcale nie chciał, by wiedziała. Od samego początku nie podobało mu się, że o nią wypytywał, że chciał ją odnaleźć, niezależnie jakie powody nim targały. Zamierzał trzymać ją z dala aurorskiego świata, który mógł ją skrzywdzić, który jej zagrażał. Zdecydował za nią, uznając, że tak będzie lepiej — wyjątkowo dla jej, a nie własnego bezpieczeństwa. Nie widział w tym ani krzty troski, choć czymże to było jak nie właśnie nią? Przyznanie się przed nią, a nawet przed samym sobą świadczyłoby o słabości. To znaczyłoby, że dbał o coś więcej niż o siebie i swój własny interes. Nie mogło tak być.
Chciał odpowiedzieć: oczywiście, lecz nie przeszło mu to przez gardło. Zbyt wiele już powiedział, zbyt wiele człowieczeństwa jaj okazał. Czekał na jej decyzję, choć nie wiedział po co, wszak już dawno mu ją ofiarowała. Czekał, aż się opamięta, aż przyzna mu rację, by mogli wrócić do miejsca, w którym się niepotrzebnie zatrzymali. Patrzył w jej zeszklone oczy, a jego oddech zwolnił, ucichł, może na moment nawet się zatrzymał całkowicie w idiotycznym wyczekiwaniu na coś co nigdy nie nastąpi. Szare, burzowe tęczówki, gdy pokrywały się szklistą powłoką przypominały mu zimowe jezioro w pochmurny dzień, gdy lekko zmącona tafla odbijała brudne, śnieżne, napęczniałe od wody niebo.
Nie.
W pierwszej chwili chciał zaprzeczyć, nie docierało to do niego. Wciąż. Jej słowa jednak przecieły krótką, dudniącą ciszę pomiędzy nimi i sprawiły, że pozostały pomiędzy nimi most porozumienia runął w dół, a jego elementy składowe rozpierzchły się, zaprzepaszczając szansę na znalezienie środków zaradczych i naprawę. Czas zdawał się zatrzymać tuż po tym, jak się odezwała, jak go odrzuciła, jak wszystko zniszczyła. Wyglądała tak łagodnie, tak znajomo, a jednak śledząc wszystkie emocje rodzące się na jej twarzy, szukał odpowiedzi na pytanie: kim była, kim się stała i dlaczego przegapił moment zmiany. Czy to była kwestia tego, że wiecznie na nic nie miał czasu, fanatycznie oddając się swoim wizjom i zatracając się w spirali szaleńczej pogoni za wiedzą i samoświadomością Czy nie pilnował jej zbyt dobrze, czy nie przekazał tego, co chciał? Czy gdzieś się pomylił, czy o czymś niefortunnie zapomniał?
A potem wszystko nagle pognało tak szybko, że nie zdołał zareagować. Wpierw cofnęła się, by później zniknąć w zieleni buchającego kominka. Zostawiła po sobie tylko zapach i dławiącą ciszę, gdy ogień się uspokoił. Zostawiła go samego z odpowiedzią, której nie akceptował, którą wciąż trawił. Nie mogła uczynić tego dosadniej, prawda? Wypuścił powietrze z płuc, wpatrując się w płomień z niedowierzaniem — jego refleks umknął wraz z nią, zdawał się przemienić w kamienny posąg, wciąż przetwarzający jej słowa, choć było ich niewiele. Stał przez krótką chwilę, jak głupiec, który nie potrafił pojąć tego, co właśnie miało miejsce, w gruncie rzeczy jednak powstrzymywał to, co czuł i co chyba zaskakiwało go w tym wszystkim najbardziej.
Wypowiedzenie jej imienia w nawołującym geście nie miało najmniejszego sensu, ugrzęzło mu gdzieś w gardle, niewypowiedziane, napęczniałe od gniewu. Zacisnął szczękę, otrząsnąwszy się z chwilowego amoku; palcami mocniej chwycił różdżkę i w nagłym napadzie cisnął zaklęciem cofając się dwa kroki. Bombarda roztrzaskała kominek w drobny mak, płomienne języki pomknęły w górę, by lada moment zgasnąć pod gruzem, pękającej ściany. Gdzieś z boku echem rozniosło się kocie rozpaczliwe miauknięcie. Budynek zatrząsł się, szyby zadrżały, a kurz otulił Mulcibera, zgromadził się na jego szacie, włosach, ciemnych, ściągniętych ku sobie w chmurnym wyrazie brwiach, osłaniających zmrużone oczy rzęsach, wystających policzkach i nosie. Szkody były spore, ale na tym poprzestał, szybko przeistaczając się w ciemną, smolistą chmurę, która roztrzaskując szyby wyleciała przez okno i wzniosła się ku ciemnemu nieboskłonowi.
Dziś gwiazdy nie oświetlą nam drogi do domu.
| zt
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Strona 2 z 2 • 1, 2
Pokój Mii
Szybka odpowiedź