Morsmordre :: County of London :: Dalsze dzielnice :: Okolice :: Stara chata :: Próby Zakonników
Garrett Weasley
Strona 3 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
First topic message reminder :
|10.04.1956r.
Kwietniowy wieczór przyniósł ze sobą chłodny, północny wiatr, który targał szatą Garretta, gdy szedł w stronę drzwi Kwatery. Dzień wcześniej na jego pierścieniu pojawiła się data wraz z godziną. Bathilda Bagshot gotowa była, by przeprowadzić dla niego próbę. Kiedy przekroczył próg, zastał kobietę siedzącą w salonie, tyłem do niego. Sądząc po ruchu jej dłoni, na kolanach wylegiwał się biały kot, którego głaskała zamyślona. Skrzypnięcie drzwi przywołało ją jednak z powrotem.
- Jak zwykle punktualnie - przywitała aurora wstając i uśmiechając się do niego ciepło. Zaprosiła go do środka i zamknęła za nim drzwi. Stuknięciem różdżki w klamkę rzuciła na cały pokój zaklęcia, które jednak stanowiły dla Garretta zagadkę.
- Rozbierz się, proszę, nie ma sensu, żebyś zgrzał się za bardzo - wskazała Weasleyowi wieszak który czekał przygotowany jakby specjalnie dla niego. W międzyczasie sama nalała mu herbaty do filiżanki, którą podała mu po chwili.
- Pewnie się niecierpliwisz, - obdarzyła go kolejnym uśmiechem - ale naprawdę nie ma do czego się spieszyć. Usiądź, napij się herbatki, zjedz ciasteczek, a ja w tym czasie opowiem ci o próbie, do której się zgłosiłeś. Próba ma sprawdzić, ile gotów jesteś poświęcić w imię walki z Gellertem i nie tylko. Wyciągnie najmroczniejsze tajemnice z dna twojego serca i pokaże wszystkie najstraszniejsze obawy. Może wymagać od ciebie poświęceń, na które nie będziesz potrafił się zdobyć. Pamiętaj, żeby rozsądnie podejmować decyzje, każda z nich będzie miała swoje konsekwencje. Jeśli zbyt beztrosko podejdziesz do zadań, próba może cię zabić.
Popatrzyła na niego poważnie. Biały kot ocierał się o nogi Garretta mrucząc cicho.
- Nie bój się jednak, nie pozwoliłabym ci ryzykować życia, gdybym nie sądziła, że dasz sobie radę. Mimo wszystko to nie ja będę podejmować decyzję, to ty musisz zdecydować czy jesteś gotowy. Masz jeszcze czas, żeby się wycofać. Zrozumiem, jeśli powiesz, że nie chcesz, to nie jest łatwy wybór.
Obdarzyła Weasleya kolejnym z miłych uśmiechów. Jej oczy pełne ciepła wpatrywały się w niego bardzo uważnie szukając u aurora choćby najmniejszego zwątpienia.
|Na odpis masz 48 godzin.
|10.04.1956r.
Kwietniowy wieczór przyniósł ze sobą chłodny, północny wiatr, który targał szatą Garretta, gdy szedł w stronę drzwi Kwatery. Dzień wcześniej na jego pierścieniu pojawiła się data wraz z godziną. Bathilda Bagshot gotowa była, by przeprowadzić dla niego próbę. Kiedy przekroczył próg, zastał kobietę siedzącą w salonie, tyłem do niego. Sądząc po ruchu jej dłoni, na kolanach wylegiwał się biały kot, którego głaskała zamyślona. Skrzypnięcie drzwi przywołało ją jednak z powrotem.
- Jak zwykle punktualnie - przywitała aurora wstając i uśmiechając się do niego ciepło. Zaprosiła go do środka i zamknęła za nim drzwi. Stuknięciem różdżki w klamkę rzuciła na cały pokój zaklęcia, które jednak stanowiły dla Garretta zagadkę.
- Rozbierz się, proszę, nie ma sensu, żebyś zgrzał się za bardzo - wskazała Weasleyowi wieszak który czekał przygotowany jakby specjalnie dla niego. W międzyczasie sama nalała mu herbaty do filiżanki, którą podała mu po chwili.
- Pewnie się niecierpliwisz, - obdarzyła go kolejnym uśmiechem - ale naprawdę nie ma do czego się spieszyć. Usiądź, napij się herbatki, zjedz ciasteczek, a ja w tym czasie opowiem ci o próbie, do której się zgłosiłeś. Próba ma sprawdzić, ile gotów jesteś poświęcić w imię walki z Gellertem i nie tylko. Wyciągnie najmroczniejsze tajemnice z dna twojego serca i pokaże wszystkie najstraszniejsze obawy. Może wymagać od ciebie poświęceń, na które nie będziesz potrafił się zdobyć. Pamiętaj, żeby rozsądnie podejmować decyzje, każda z nich będzie miała swoje konsekwencje. Jeśli zbyt beztrosko podejdziesz do zadań, próba może cię zabić.
Popatrzyła na niego poważnie. Biały kot ocierał się o nogi Garretta mrucząc cicho.
- Nie bój się jednak, nie pozwoliłabym ci ryzykować życia, gdybym nie sądziła, że dasz sobie radę. Mimo wszystko to nie ja będę podejmować decyzję, to ty musisz zdecydować czy jesteś gotowy. Masz jeszcze czas, żeby się wycofać. Zrozumiem, jeśli powiesz, że nie chcesz, to nie jest łatwy wybór.
Obdarzyła Weasleya kolejnym z miłych uśmiechów. Jej oczy pełne ciepła wpatrywały się w niego bardzo uważnie szukając u aurora choćby najmniejszego zwątpienia.
|Na odpis masz 48 godzin.
The member 'Garrett Weasley' has done the following action : rzut kością
'k100' : 82
'k100' : 82
Garrett biegł zaskakująco zwinnie po śliskim, łamiącym się lodzie. Niestety, zmęczenie było coraz większe, a ból głowy wzmagał się powodując, że przed oczami Weasleya pojawiały się mroczki. Coś ciepłego spływało mu po karku. Lód pod jego stopami zaś kruszył się z każdym jego krokiem. Przez zawieję dostrzegł jednak przez chwilę światło. Zmierzał w dobrym kierunku. Śnieżyca jednak szybko przesłoniła mu ponownie cały widok i Garrett nie mógł być pewien, czy to, co widział nie było jedynie wytworem jego wyobraźni.
|Mechanika jest dokładnie taka sama, jak wcześniej.
ST kontynuowania biegu wynosi 60.
Szanse na zamarznięcie: 2
Na odpis masz 24 godziny.
|Mechanika jest dokładnie taka sama, jak wcześniej.
ST kontynuowania biegu wynosi 60.
Szanse na zamarznięcie: 2
Na odpis masz 24 godziny.
Był wycieńczony, skrajnie osłabiony, ledwie słaniał się na nogach - każdy kolejny krok stanowił męczarnię; nie mógł wyzbyć się wrażenia, że bez końca zalewają go potoki własnej krwi. Kaszel powoli ustawał, wciąż drażnił jego płuca i gardło, ale Garrett powoli zaczynał stabilizować oddech; adrenalina pozwalała mu działać, mknąć naprzód, choć nieprzerwanie ślizgał się po zdradzieckiej powierzchni lodu. Czerń przed oczami opanowywała go coraz mocniej, nie mógł mieć pewności, czy na pewno zmierza w dobrym kierunku... ale wtedy zdawało mu się, że dociera do światła, że na horyzoncie jawi mu się słaby błysk. Więc brnął dalej, sycząc z bólu i oddychając tak ciężko, jakby lada moment miał wyzionąć ducha.
Wicher rzucał nim na boki; tracił siły, aby w pełni mu się opierać - ostatnią nadzieją pozostawała magia, nie wierzył już własnemu, sparaliżowanemu ciału. Pogrążony w fizycznym bólu, zapominał o tym psychicznym; zdawało mu się, że po cmentarzysku wędrował lata temu, albo że był to okrutny, przerażający, tragiczny, ale wyłącznie sen. Znał tylko śnieżycę, zawieję, ból i opanowującą jego umysł ciemność; w ostatnim odruchu zapragnął zawierzyć wszystko czarom, te jako jedyne zawodziły go rzadko kiedy.
Przełożył różdżkę z powrotem do zranionej, prawej dłoni, którą wypełniała moc, a gdy zacisnął palce na uchwycie, żałośnie jęknął; czuł, że łzy ciekną mu po policzku, ale zanim zdążyły sięgnąć drżącej z zimna brody, zamieniały się w małe kryształki lodu.
Jasne drewno różdżki barwiła rubinowa posoka.
- Ascendio - wyrzucił z siebie zbyt cicho i zbyt słabo pomiędzy niezliczonymi uderzeniami zębów o zęby - wskazał różdżką źródło światła, liczył na to, że magia pociągnie go w tamtą stronę, zapewni szybką podróż, gdy nie miał już sił stawiać kolejnych kroków.
To zaklęcie już dziś raz uratowało mu życie - oby uratowało po raz kolejny.
Wicher rzucał nim na boki; tracił siły, aby w pełni mu się opierać - ostatnią nadzieją pozostawała magia, nie wierzył już własnemu, sparaliżowanemu ciału. Pogrążony w fizycznym bólu, zapominał o tym psychicznym; zdawało mu się, że po cmentarzysku wędrował lata temu, albo że był to okrutny, przerażający, tragiczny, ale wyłącznie sen. Znał tylko śnieżycę, zawieję, ból i opanowującą jego umysł ciemność; w ostatnim odruchu zapragnął zawierzyć wszystko czarom, te jako jedyne zawodziły go rzadko kiedy.
Przełożył różdżkę z powrotem do zranionej, prawej dłoni, którą wypełniała moc, a gdy zacisnął palce na uchwycie, żałośnie jęknął; czuł, że łzy ciekną mu po policzku, ale zanim zdążyły sięgnąć drżącej z zimna brody, zamieniały się w małe kryształki lodu.
Jasne drewno różdżki barwiła rubinowa posoka.
- Ascendio - wyrzucił z siebie zbyt cicho i zbyt słabo pomiędzy niezliczonymi uderzeniami zębów o zęby - wskazał różdżką źródło światła, liczył na to, że magia pociągnie go w tamtą stronę, zapewni szybką podróż, gdy nie miał już sił stawiać kolejnych kroków.
To zaklęcie już dziś raz uratowało mu życie - oby uratowało po raz kolejny.
a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych
The member 'Garrett Weasley' has done the following action : rzut kością
'k100' : 75
'k100' : 75
Zaklęcie po raz kolejny uratowało Garrettowi życie. Przeleciał przez zawieję, a gdy wreszcie wylądował, mógł zobaczyć, że światło jest na wyciągnięcie ręki. Było tuż, tuż. Wystarczyło tylko wstać z zimnego lodu i do niego podejść. Celując na oślep minął cel zaledwie o kilkanaście metrów. Zanim jednak zdążył do niego dojść, pęknięcie zdążyło dotrzeć nawet tutaj. Z głuchym trzaskiem, przy akompaniamencie zawodzącego wiatru, lód złamał się. Garrett został sam na krze, która z każdą chwilą coraz bardziej oddalała się od światła. Musiał przepłynąć w lodowato zimnej wodzie około piętnastu metrów i wdrapać się na śliski brzeg.
|Mechanika jest dokładnie taka sama, jak wcześniej.
ST dotarcia do światła wynosi 70 - doliczana jest do rzutu sprawność i biegłość pływania.
Szanse na zamarznięcie: 4
Na odpis masz 24 godziny.
|Mechanika jest dokładnie taka sama, jak wcześniej.
ST dotarcia do światła wynosi 70 - doliczana jest do rzutu sprawność i biegłość pływania.
Szanse na zamarznięcie: 4
Na odpis masz 24 godziny.
Nie do końca wiedział, co działo się wkoło; czuł tylko kaskady bólu mieszające się z mrozem, który dokuczał mu tak mocno, że nabierał wrażenia, iż lód pozostawia na jego ciele ropiejące plamy. Świat wkoło wirował już kompletnie, tracił na ostrości, tonął w czerni - góra mieszała się z dołem, rzeczywistość ze snem, przytomność z omdleniem. Półświadomie zsunął się do wody, tak znieczulony, że z początku nawet nie poczuł otchłani przerażającego chłodu. Ten dopadł go dopiero po chwili: drętwiały mu kończyny, z dziwnego powodu zalewały go obezwładniające fale gorąca. Kilkanaście metrów zdawało mu się teraz dystansem niemożliwym do pokonania - w desperacji wykonywał kolejne zamachy, odpychał wodę, starał się sunąć na przód, choć nie miał pojęcia, czy wciąż unosi się na jej powierzchni, czy może idzie na dno.
To był dziwny stan: poniekąd balansował na granicy życia i śmierci.
Starał się brać miarowe oddechy, choć lodowate fale sprawiały, że wymykało mu się powietrze; nie miał już siły, wyczerpanie wygrywało, tylko adrenalina kazała nie zatrzymywać się, nie przerywać, próbować dalej. Aż do osłabnięcia. Aż do momentu, gdy zatonie i bezwładnie opadnie na ciemny muł.
Wydawało mu się, że światło, do którego dąży, gaśnie. A może to po prostu on tracił przytomność?
To był dziwny stan: poniekąd balansował na granicy życia i śmierci.
Starał się brać miarowe oddechy, choć lodowate fale sprawiały, że wymykało mu się powietrze; nie miał już siły, wyczerpanie wygrywało, tylko adrenalina kazała nie zatrzymywać się, nie przerywać, próbować dalej. Aż do osłabnięcia. Aż do momentu, gdy zatonie i bezwładnie opadnie na ciemny muł.
Wydawało mu się, że światło, do którego dąży, gaśnie. A może to po prostu on tracił przytomność?
a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych
The member 'Garrett Weasley' has done the following action : rzut kością
'k100' : 40
'k100' : 40
Nagła fala przykryła Garretta. Woda wlała mu się do nosa, do ust, do płuc. Rozpaczliwe machanie rękami i nogami na niewiele się zdało, było za słabe. Opadając na dno, zanim mroczki zmieniły się w wielką, ciemną plamę, która przesłoniła Weasleyowi widok, zobaczył jeszcze światło. Blask jego był niezmienny, silny i trwały, dość, by można było zobaczyć go nawet spod wody. Potem jednak była już tylko ciemność.
Obudził się na łóżku ubrany na galowo, uczesany w najmodniejszy ostatnio sposób. Nic go nie bolało, w głowie miał jednak straszny mętlik. Nie potrafił ułożyć swoich wspomnień w żadnej sensownej kolejności. Sypialnia, w której się znajdował zaś była urządzona ze smakiem i bogato. Duże, drewniane drzwi ze złotymi klamkami, obraz Botticellego nad hebanową szafką, złote świeczniki, żyrandol ze zwieszającymi się zeń kryształami robiły wrażenie. Drzwi nagle otworzyły się i wszedł przez nie równie dobrze ubrany Brendan, który obdarzył Garretta szczerym uśmiechem.
- Garry, nieładnie ta spać na ślubie własnego brata. Chodź, opowiesz mi co i jak w Zakonie po drodze - kuzyn wziął Weasleya pod ramię wyciągając go z łóżka i z pokoju.
|Na odpis masz 24 godziny
Obudził się na łóżku ubrany na galowo, uczesany w najmodniejszy ostatnio sposób. Nic go nie bolało, w głowie miał jednak straszny mętlik. Nie potrafił ułożyć swoich wspomnień w żadnej sensownej kolejności. Sypialnia, w której się znajdował zaś była urządzona ze smakiem i bogato. Duże, drewniane drzwi ze złotymi klamkami, obraz Botticellego nad hebanową szafką, złote świeczniki, żyrandol ze zwieszającymi się zeń kryształami robiły wrażenie. Drzwi nagle otworzyły się i wszedł przez nie równie dobrze ubrany Brendan, który obdarzył Garretta szczerym uśmiechem.
- Garry, nieładnie ta spać na ślubie własnego brata. Chodź, opowiesz mi co i jak w Zakonie po drodze - kuzyn wziął Weasleya pod ramię wyciągając go z łóżka i z pokoju.
|Na odpis masz 24 godziny
W jednej chwili tonął - zalewała go woda, wgryzała się we wszystkie zmysły, paraliżowała, wypierała oddech; to było straszne uczucie, najstraszniejsze. Tracił kontrolę, tracił siły, zupełnie jakby dementor wysysał mu duszę. Z każdą upływającą sekundą coraz słabiej poruszał rękoma, zatapiał się, zanurzał pod powierzchnię, a bezlitosna siła grawitacji brutalnie ściągała go na samo dno.
Ale to był koniec - koniec bólu, koniec cierpienia. Koniec wątpliwości.
A potem otworzył oczy.
Zachłysnął się pierwszym oddechem, panicznie chwytał powietrze, zginając się wpół, jakby właśnie wyrwał się z najkoszmarniejszego snu. Może właśnie tak było; powędrował dłońmi do własnej twarzy, dotknął policzków, które nie kleiły się od zakrzepniętej krwi, przesuwał palcami po kości szczęki, dziwiąc się, że nie szpeci jej labirynt blizn.
Wszystkie wspomnienia mieszały się, buzowały w mętliku - pamiętał jednak ból, gdy rozpaczliwie zaciskał palce (z jakiego powodu? otaczał go chłód, walczył z lodem, kiedy to było - przed chwilą, czy lata temu?) na różdżce; spojrzał na dłoń, oczekując, że dostrzeże rany, ale zamiast tego zobaczył gładką, naznaczoną złotymi piegami skórę.
Więc to był tylko sen?
Dopiero teraz postanowił się rozejrzeć po pomieszczeniu - powędrował spojrzeniem po płótnie obrazu, po bogato zdobionych meblach, ciemnym drewnie i przeraźliwie złotych akcentach, które wręcz żarzyły się w świetle świec. Odczuł niepokój, który zaraz został zastąpiony przez nieuzasadniony komfort. A potem znowu wyparły go obawy.
Usiadł na łóżku, przesunął palcami po rękawie ciemnej szaty. Materiał był obrzydliwie miękki, przyjemny, musiał kosztować fortunę.
Coś było nie w porządku. Albo wszystko. Nie potrafił określić.
Gdy drzwi nagle się otworzyły, mimowolnie zerwał się z miejsca, jak złodziej przyłapany na gorącym uczynku. Otworzył usta, szykując się do wyrzucenia z siebie... właśnie, czego: przeprosin? Wyjaśnień? Pytań? Ale wtedy zza framugi wysunął się jego kuzyn - odetchnął z ulgą, widząc znajomą twarz Brendana. Ten odezwał się jednak, nim Garrett zdążył wypowiedzieć najdrobniejsze słowo.
- Poczekaj, Bren, nie rozumiem. - Bo faktycznie nie miał pojęcia, co dzieje się wkoło: skąd ten przepych, skąd... ślub? Brata? Jaki ślub? - Wytłumacz mi, gdzie jesteśmy, co się... - co się, na psidwaczą mać, dzieje? Mętlik nawarstwiał się, to wszystko było abstrakcją. - Zakon? - powtórzył jak zahipnotyzowany, przypominając sobie... drobiazgi. Stal noża. Rubin krwi. Chłód powietrza. Kąsający w policzki lód. Ale dlaczego to się działo, w jakiej kolejności? - No tak, Próba - mówił chaotycznie, bo tak się czuł: zagubiony. Nie lubił nie rozumieć. - Zapowiedziałem ci, że wezmę w niej udział. - I wziął; czy dobiegła już końca? Rozejrzał się. - Dokąd idziemy?
Ufał mu - ufał jak nikomu innemu, ale dzisiaj dziwny, niezrozumiały podszept podpowiadał, aby baczyć nawet na słowa Brendana.
Ale to był koniec - koniec bólu, koniec cierpienia. Koniec wątpliwości.
A potem otworzył oczy.
Zachłysnął się pierwszym oddechem, panicznie chwytał powietrze, zginając się wpół, jakby właśnie wyrwał się z najkoszmarniejszego snu. Może właśnie tak było; powędrował dłońmi do własnej twarzy, dotknął policzków, które nie kleiły się od zakrzepniętej krwi, przesuwał palcami po kości szczęki, dziwiąc się, że nie szpeci jej labirynt blizn.
Wszystkie wspomnienia mieszały się, buzowały w mętliku - pamiętał jednak ból, gdy rozpaczliwie zaciskał palce (z jakiego powodu? otaczał go chłód, walczył z lodem, kiedy to było - przed chwilą, czy lata temu?) na różdżce; spojrzał na dłoń, oczekując, że dostrzeże rany, ale zamiast tego zobaczył gładką, naznaczoną złotymi piegami skórę.
Więc to był tylko sen?
Dopiero teraz postanowił się rozejrzeć po pomieszczeniu - powędrował spojrzeniem po płótnie obrazu, po bogato zdobionych meblach, ciemnym drewnie i przeraźliwie złotych akcentach, które wręcz żarzyły się w świetle świec. Odczuł niepokój, który zaraz został zastąpiony przez nieuzasadniony komfort. A potem znowu wyparły go obawy.
Usiadł na łóżku, przesunął palcami po rękawie ciemnej szaty. Materiał był obrzydliwie miękki, przyjemny, musiał kosztować fortunę.
Coś było nie w porządku. Albo wszystko. Nie potrafił określić.
Gdy drzwi nagle się otworzyły, mimowolnie zerwał się z miejsca, jak złodziej przyłapany na gorącym uczynku. Otworzył usta, szykując się do wyrzucenia z siebie... właśnie, czego: przeprosin? Wyjaśnień? Pytań? Ale wtedy zza framugi wysunął się jego kuzyn - odetchnął z ulgą, widząc znajomą twarz Brendana. Ten odezwał się jednak, nim Garrett zdążył wypowiedzieć najdrobniejsze słowo.
- Poczekaj, Bren, nie rozumiem. - Bo faktycznie nie miał pojęcia, co dzieje się wkoło: skąd ten przepych, skąd... ślub? Brata? Jaki ślub? - Wytłumacz mi, gdzie jesteśmy, co się... - co się, na psidwaczą mać, dzieje? Mętlik nawarstwiał się, to wszystko było abstrakcją. - Zakon? - powtórzył jak zahipnotyzowany, przypominając sobie... drobiazgi. Stal noża. Rubin krwi. Chłód powietrza. Kąsający w policzki lód. Ale dlaczego to się działo, w jakiej kolejności? - No tak, Próba - mówił chaotycznie, bo tak się czuł: zagubiony. Nie lubił nie rozumieć. - Zapowiedziałem ci, że wezmę w niej udział. - I wziął; czy dobiegła już końca? Rozejrzał się. - Dokąd idziemy?
Ufał mu - ufał jak nikomu innemu, ale dzisiaj dziwny, niezrozumiały podszept podpowiadał, aby baczyć nawet na słowa Brendana.
a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych
Brendan zaprowadził Garretta wprost do sali balowej pełnej ludzi. Pomieszczenie urządzone było w podobnym guście, co sypialnia, z której dopiero co wyszli. Potężne żyrandole zwieszały się z wysokiego sufitu. Przy ścianach lewitowały świece, które oświetlały zawieszone maski, bronie i obrazy. Salę wypełniała muzyka, a zgromadzone pary krążyły po parkiecie tańcząc walca. Po drugiej stronie, dokładnie naprzeciwko siebie, Garrett mógł dostrzec małe drzwi odcinające się znacząco od reszty pomieszczenia. Niewielkie, bez wymyślnych zdobień, ale jednocześnie jakieś swojskie. Wyglądały jak drzwi do Kwatery Zakonu. Wszyscy zgromadzeni ludzie zaś zdawali się zupełnie ich nie zauważać.
- Próba mówisz? - Głos Brendana był zimny, cyniczny, nieprzyjemny. Zupełnie inny od tego, który jeszcze przed chwilą Garrett mógł słyszeć. Kiedy popatrzył na twarz kuzyna mógł dostrzec, jak na jego obliczu pojawia się obleśny uśmiech pełen triumfu. Grymas zastygł tworząc maskę. Oblicze młodszego Weasleya stężało, stało się nienaturalne, sztuczne. I nagle spadło okazując się naprawdę być jedynie maską, pod którą skrywał się Perseus Avery uśmiechający się paskudnie, z błyskiem zwycięstwa w oczach.
- Próba? - Powtórzył zanim zniknął w tłumie rozbawionych gości zostawiając po sobie jedynie cyniczny śmiech, który znikł po chwili w taktach walca.
Drzwi, przez które wkroczyli do sali balowej zatrzasnęły się z hukiem i zniknęły, wtopiły się w ścianę. Jedyne wyjście stanowiły niepozorne drzwiczki, do których by się dostać, trzeba było pokonać całą długość parkietu pełnego tańczących par.
|Na odpis masz 24 godziny
- Próba mówisz? - Głos Brendana był zimny, cyniczny, nieprzyjemny. Zupełnie inny od tego, który jeszcze przed chwilą Garrett mógł słyszeć. Kiedy popatrzył na twarz kuzyna mógł dostrzec, jak na jego obliczu pojawia się obleśny uśmiech pełen triumfu. Grymas zastygł tworząc maskę. Oblicze młodszego Weasleya stężało, stało się nienaturalne, sztuczne. I nagle spadło okazując się naprawdę być jedynie maską, pod którą skrywał się Perseus Avery uśmiechający się paskudnie, z błyskiem zwycięstwa w oczach.
- Próba? - Powtórzył zanim zniknął w tłumie rozbawionych gości zostawiając po sobie jedynie cyniczny śmiech, który znikł po chwili w taktach walca.
Drzwi, przez które wkroczyli do sali balowej zatrzasnęły się z hukiem i zniknęły, wtopiły się w ścianę. Jedyne wyjście stanowiły niepozorne drzwiczki, do których by się dostać, trzeba było pokonać całą długość parkietu pełnego tańczących par.
|Na odpis masz 24 godziny
Gdy twarz kuzyna okazała się tylko maską - maską skrywającą oblicze żmii, zdrajcy, obrzydliwca, którym z całego serca gardził - wypełniło go wrażenie, że to wcale nie był koniec; na znaczeniu straciła wykwintna sala naznaczona przepychem, wirujące na parkiecie pary i lekko uwierające w duży palec buty.
Liczyła się zemsta: ta na krótki moment wypełniła jego płuca jak lodowata woda.
Oddychał nią. Powoli i swobodnie.
Ale wtedy Perseus zagubił się w tłumie anonimowych twarzy i tylko ten szyderczy śmiech wciąż rozbrzmiewał mu w myślach - zacisnął mocno usta, zmarszczył brwi. Gotował się od środka: dał się oszukać, dał się zwieść, powiedział o słowo za dużo. Nigdy nie dostał zemsty, której pragnął, nigdy nie dostał zemsty, na jaką zasługiwał.
Może właśnie nadeszła chwila, na którą od tak dawna czekał?
Cholera - teraz utracił już szansę, stracił go z oczu, żmijowe oczy przepadły. Garrett przeklął w myśli: nie powstrzymywał złości, ta pulsowała mu w skroniach. Rozejrzał się; wtedy dostrzegł, że gdzieś po drugiej stronie pomieszczenia majaczył obrys drzwi. Niskich, ciemnych, kompletnie wyzbytych zdobień. Znał je - gdyby stanęły przed nim otworem, dostrzegłby wnętrze kwatery Zakonu Feniksa; dostrzegłby miejsce, które w ostatnim czasie było mu bardziej domem niż jego własne mieszkanie.
Ale nie znajdował się jeszcze wśród przytulnych czterech ścian, a na arenie pełnej lwów gotowych skoczyć sobie do gardeł. Rozszarpać tętnice.
Nienawidził złudnych salonów arystokracji i tych iluzji szczerości.
Szedł więc naprzód, nie mogąc powstrzymać wrażenia, że to wszystko było nie w porządku - za oknem szalała śnieżyca, śpiewał lodowaty wicher, a tutaj zgromadzeni tkwili w miejscu, bezpiecznie oddając się kontemplacji zsynchronizowanych dźwięków. Kręcili się w obrotach, raczyli wykwintnym alkoholem, wymieniali niezobowiązujące uwagi: tymczasem za grubą szybą trwała wojna.
Nie przejmując się, że przedziera się (łokciami? nie wychodziło mu to najlepiej) przez tłumy ludzi, brnął przed siebie, byle tylko zbliżyć się do małych, raczej niepozornych drzwiczek, a potem otworzyć je, przejść przez nie. Uciec z tego koszmaru.
Liczyła się zemsta: ta na krótki moment wypełniła jego płuca jak lodowata woda.
Oddychał nią. Powoli i swobodnie.
Ale wtedy Perseus zagubił się w tłumie anonimowych twarzy i tylko ten szyderczy śmiech wciąż rozbrzmiewał mu w myślach - zacisnął mocno usta, zmarszczył brwi. Gotował się od środka: dał się oszukać, dał się zwieść, powiedział o słowo za dużo. Nigdy nie dostał zemsty, której pragnął, nigdy nie dostał zemsty, na jaką zasługiwał.
Może właśnie nadeszła chwila, na którą od tak dawna czekał?
Cholera - teraz utracił już szansę, stracił go z oczu, żmijowe oczy przepadły. Garrett przeklął w myśli: nie powstrzymywał złości, ta pulsowała mu w skroniach. Rozejrzał się; wtedy dostrzegł, że gdzieś po drugiej stronie pomieszczenia majaczył obrys drzwi. Niskich, ciemnych, kompletnie wyzbytych zdobień. Znał je - gdyby stanęły przed nim otworem, dostrzegłby wnętrze kwatery Zakonu Feniksa; dostrzegłby miejsce, które w ostatnim czasie było mu bardziej domem niż jego własne mieszkanie.
Ale nie znajdował się jeszcze wśród przytulnych czterech ścian, a na arenie pełnej lwów gotowych skoczyć sobie do gardeł. Rozszarpać tętnice.
Nienawidził złudnych salonów arystokracji i tych iluzji szczerości.
Szedł więc naprzód, nie mogąc powstrzymać wrażenia, że to wszystko było nie w porządku - za oknem szalała śnieżyca, śpiewał lodowaty wicher, a tutaj zgromadzeni tkwili w miejscu, bezpiecznie oddając się kontemplacji zsynchronizowanych dźwięków. Kręcili się w obrotach, raczyli wykwintnym alkoholem, wymieniali niezobowiązujące uwagi: tymczasem za grubą szybą trwała wojna.
Nie przejmując się, że przedziera się (łokciami? nie wychodziło mu to najlepiej) przez tłumy ludzi, brnął przed siebie, byle tylko zbliżyć się do małych, raczej niepozornych drzwiczek, a potem otworzyć je, przejść przez nie. Uciec z tego koszmaru.
a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych
Przepychanie się przez tłum ludzi szło Garrettowi sprawnie. Do czasu aż wyrósł przed nim Barry. Pan młody. Jego brat.
- Garrett, nie uciekasz chyba z mojego ślubu? - Uśmiechnął się do aurora wyciągając w jego kierunku szklankę z ognistą. - Chodź, wypij mój toast.
Na to słowa cała sala odwróciła się w stronę Weasleyów wychylając kieliszki, a potem wrócili do tańca. Garrett nawet nie wiedział, kiedy porwano go do tańca, z którego mimo chęci nie mógł się wyplątać. Wszyscy patrzyli na niego, zauważali go gdziekolwiek nie poszedł. I przeszkadzali w dostaniu się do drzwi. Kiedy wreszcie dali mu na chwilę spokój stał znowu w miejscu, w którym zostawił go Perseus. Znowu oddzielony od wyjścia całą salą pełną ludzi, którzy najwyraźniej nie zamierzali go wypuścić.
|Na odpis masz 48 godzin.
- Garrett, nie uciekasz chyba z mojego ślubu? - Uśmiechnął się do aurora wyciągając w jego kierunku szklankę z ognistą. - Chodź, wypij mój toast.
Na to słowa cała sala odwróciła się w stronę Weasleyów wychylając kieliszki, a potem wrócili do tańca. Garrett nawet nie wiedział, kiedy porwano go do tańca, z którego mimo chęci nie mógł się wyplątać. Wszyscy patrzyli na niego, zauważali go gdziekolwiek nie poszedł. I przeszkadzali w dostaniu się do drzwi. Kiedy wreszcie dali mu na chwilę spokój stał znowu w miejscu, w którym zostawił go Perseus. Znowu oddzielony od wyjścia całą salą pełną ludzi, którzy najwyraźniej nie zamierzali go wypuścić.
|Na odpis masz 48 godzin.
Nieświadomie zaciskał pięści. Potrzebował przejść dalej, przebrnąć przez tłum, pokonać niedługi (który teraz zdawał się ciągnąć w nieskończoność) dystans dzielący go od niewielkich, wykonanych z ciemnego drewna drzwi; nie miał czasu do zmarnowania, dusił się w otoczeniu trujących się alkoholem czarodziejów, którzy raz po razie wirowali w tanecznych obrotach.
- Barry? - rzucił jeszcze głucho, wpatrując się w brata: wydawał się tak żywy, tak naturalny, złote piegi tak samo układały się na jego policzkach, a włosy mierzwiły się jak za czasów, gdy pozostawał roześmianym dzieckiem. Ale był kimś innym, kimś, kogo nie znał, kto z rozkoszą brylował na salonach. A teraz... brał ślub? Z kim, Barry, dlaczego?
Nie, to był absurd, obrzydliwy absurd.
Garrett zamierzał przedostać się na drugą stronę - jak nie prośbą, to groźbą.
Powoli tracił cierpliwość, na pogorzelisku niedawnego cierpienia (choć wydawało mu się, że wędrował po cmentarzysku całe wieki temu, że walczył ze śnieżycą w poprzednim życiu) wznosiła się wyłącznie złość buzująca we krwi. I pragnienie wprowadzenia zmian, bo tylko nieprzerwane działanie w imieniu lepszego jutra powstrzymywało go od zakrztuszenia się wyrzutami sumienia. Lecz najpierw musiał się stąd wydostać.
Nie chcąc marnotrawić kolejnych sekund (złocony zegar na ścianie wybijał rytm jego oddechów), zacisnął dłoń na swojej różdżce tak mocno, że zbielały mu knykcie. Choć rozsądek podpowiadał mu, żeby rozwiązać to pokojowo, nawet jeżeli nie miał pojęcia, jak, serce zmuszało go do działania; bezczynność trawiła go od środka.
A nienawiść do pozłacanych salonów rosła.
- Nidoris Omnia - wyszeptał cicho, chcąc odwrócić od siebie uwagę wszystkich wkoło i przemknąć przez ścianę mgieł; jednocześnie znów nie mógł powstrzymać się od wędrowania spojrzeniem po twarzach zgromadzonych, gdzieś głęboko licząc, że trafi na oblicze Perseusa. A następnie ciśnie w jego kierunku najgorszą klątwą, jaka tylko odważy się zatańczyć mu w kącikach ust.
- Barry? - rzucił jeszcze głucho, wpatrując się w brata: wydawał się tak żywy, tak naturalny, złote piegi tak samo układały się na jego policzkach, a włosy mierzwiły się jak za czasów, gdy pozostawał roześmianym dzieckiem. Ale był kimś innym, kimś, kogo nie znał, kto z rozkoszą brylował na salonach. A teraz... brał ślub? Z kim, Barry, dlaczego?
Nie, to był absurd, obrzydliwy absurd.
Garrett zamierzał przedostać się na drugą stronę - jak nie prośbą, to groźbą.
Powoli tracił cierpliwość, na pogorzelisku niedawnego cierpienia (choć wydawało mu się, że wędrował po cmentarzysku całe wieki temu, że walczył ze śnieżycą w poprzednim życiu) wznosiła się wyłącznie złość buzująca we krwi. I pragnienie wprowadzenia zmian, bo tylko nieprzerwane działanie w imieniu lepszego jutra powstrzymywało go od zakrztuszenia się wyrzutami sumienia. Lecz najpierw musiał się stąd wydostać.
Nie chcąc marnotrawić kolejnych sekund (złocony zegar na ścianie wybijał rytm jego oddechów), zacisnął dłoń na swojej różdżce tak mocno, że zbielały mu knykcie. Choć rozsądek podpowiadał mu, żeby rozwiązać to pokojowo, nawet jeżeli nie miał pojęcia, jak, serce zmuszało go do działania; bezczynność trawiła go od środka.
A nienawiść do pozłacanych salonów rosła.
- Nidoris Omnia - wyszeptał cicho, chcąc odwrócić od siebie uwagę wszystkich wkoło i przemknąć przez ścianę mgieł; jednocześnie znów nie mógł powstrzymać się od wędrowania spojrzeniem po twarzach zgromadzonych, gdzieś głęboko licząc, że trafi na oblicze Perseusa. A następnie ciśnie w jego kierunku najgorszą klątwą, jaka tylko odważy się zatańczyć mu w kącikach ust.
a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych
The member 'Garrett Weasley' has done the following action : rzut kością
'k100' : 33
'k100' : 33
Gęsta mgła zapadła na całej sali zakrywając wiszące na ścianach maski, które wpatrywały się w kark Garretta, lśniące ostrza ozdobnych szabel i obrazy pełne ruszających się postaci. Pochłonęła też tłum ludzi. Przez salę dalej niosły się dźwięki walca. Zagłuszane jednak przez okrzyki zgromadzonych.
Co się stało?
To Garrett.
Znajdźmy go!
W gęstej mgle nikt jednak nic nie widział, nie mógł dostrzec Weasleya. On jednak też pozostawał całkiem ślepy. Musiał zawierzyć swojemu instynktowi, że wkraczając w w mgłę, uda mu się utrzymać raz obrany kierunek.
|Na odpis masz 24 godziny.
ST utrzymania właściwego kierunku wynosi 65, doliczana jest biegłość Koncentracja.
Co się stało?
To Garrett.
Znajdźmy go!
W gęstej mgle nikt jednak nic nie widział, nie mógł dostrzec Weasleya. On jednak też pozostawał całkiem ślepy. Musiał zawierzyć swojemu instynktowi, że wkraczając w w mgłę, uda mu się utrzymać raz obrany kierunek.
|Na odpis masz 24 godziny.
ST utrzymania właściwego kierunku wynosi 65, doliczana jest biegłość Koncentracja.
Strona 3 z 4 • 1, 2, 3, 4
Garrett Weasley
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: County of London :: Dalsze dzielnice :: Okolice :: Stara chata :: Próby Zakonników