Morsmordre :: County of London :: Dalsze dzielnice :: Okolice :: Stara chata :: Próby Zakonników
Alexander Selwyn
Strona 3 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
First topic message reminder :
|Data: 14.04.1956
Alex znalazł w sobie wystarczająco dużo odwagi, by podjąć próbę. Pojawił się w kwaterze w dniu i o godzinie, którą wskazywał pierścień i zgodnie z tym, co na ostatnim spotkaniu zapowiedziała Bathilda — czekała tam na niego. Sędziwa staruszka siedziała w fotelu i wpatrywała się w okno, trzymając w dłoniach filiżankę ze świeżo zaparzoną herbatą. Jej biały kot tkwił u jej stóp i szurał ogonem po podłodze, z zaciekawieniem wpatrując się w drzwi, w których pojawił się młodzieniec. Obecność Alexandra wywołała na jej twarzy czuły, choć subtelny uśmiech, tak jakby przeczuwała, że ponownie się tu spotkają. Dopiero po chwili zwróciła twarz ku niemu.
— Witaj, Alexandrze — powitała go, odkładając filiżankę na spodeczek, który trzymała w drugiej dłoni. Przybył tu, bo i on jej zawierzył, tak jak ona wierzyła w nich za sprawą Dumbledore'a. Nie ukrywała tego, choć to, co odczuwała dalekie było od prawdziwego szczęścia. Czuła między innymi obawę o tych dobrych, młodych ludzi, o ich gotowość do zaakceptowania zmian, pomimo jak najlepszych intencji. — Wiedziałam, że przybędziesz. W Tower wykazałeś się ogromną odwagą, co pozwoliło mi uwierzyć, że naprawdę podołasz próbie. Dlatego tu jesteś. Jeśli ci się powiedzie, jeśli uda ci się ukończyć to niezwykle trudne zadanie będziesz gotów by zmierzyć się z terrorem i grozą jaką sieje Gellert. Lecz wciąż czeka cię wiele pracy, Alexandrze. Twoje umiejętności walki wymagają treningu. Uczyń sobie przysługę, mój drogi, i zadbaj o siebie.
Po tych słowach odłożyła filiżankę na stolik i wstała, oplatając się wełnianym pledem nieco szczelniej, mimo panującego w chacie przyjemnego ciepła.
— Jesteś tu, lecz czy wiesz z czym będziesz musiał się mierzyć podczas tej próby? Niejednokrotnie staniesz w obliczu wyboru, od którego będzie zależeć nie tylko Twój los, mój drogi. Twoje decyzje pociągną za sobą konsekwencje, a obawy, które krążą Ci po głowie są ledwie namiastką tego, z czym się spotkasz. Możesz umrzeć. A jeśli przetrwasz, twój los nierozerwalnie połączy się z Zakonem i będzie od niego zależny. Muszę wiedzieć, czy jesteś świadom, czego się podejmujesz i czy jesteś gotów, by przed walką z Grindelwaldem stanąć do walki z samym sobą? Jeśli masz wątpliwości, jeśli chcesz się wycofać... jeszcze jest taka możliwość. Później nie będzie odwrotu.
Spoglądała na niego z czułością, a na jej pomarszczonej twarzy błąkał się delikatny, troskliwy uśmiech. Nie chciała go ponaglać ani naciskać. Czekała na jego decyzję.
|Pomimo zasług w Tower Bathilda Bagshot zleciła Ci dodatkowe zadanie. W nagjdogodniejszym dla Ciebie terminie musisz odegrać wątek, w którym szkolisz swoje umiejętności bojowe z kimś bardziej doświadczonym od siebie. Tylko w ten sposób uzyskasz w przyszłości wyższy stopień biegłości Zakonu Feniksa. Na odpis masz 48h.
|Data: 14.04.1956
Alex znalazł w sobie wystarczająco dużo odwagi, by podjąć próbę. Pojawił się w kwaterze w dniu i o godzinie, którą wskazywał pierścień i zgodnie z tym, co na ostatnim spotkaniu zapowiedziała Bathilda — czekała tam na niego. Sędziwa staruszka siedziała w fotelu i wpatrywała się w okno, trzymając w dłoniach filiżankę ze świeżo zaparzoną herbatą. Jej biały kot tkwił u jej stóp i szurał ogonem po podłodze, z zaciekawieniem wpatrując się w drzwi, w których pojawił się młodzieniec. Obecność Alexandra wywołała na jej twarzy czuły, choć subtelny uśmiech, tak jakby przeczuwała, że ponownie się tu spotkają. Dopiero po chwili zwróciła twarz ku niemu.
— Witaj, Alexandrze — powitała go, odkładając filiżankę na spodeczek, który trzymała w drugiej dłoni. Przybył tu, bo i on jej zawierzył, tak jak ona wierzyła w nich za sprawą Dumbledore'a. Nie ukrywała tego, choć to, co odczuwała dalekie było od prawdziwego szczęścia. Czuła między innymi obawę o tych dobrych, młodych ludzi, o ich gotowość do zaakceptowania zmian, pomimo jak najlepszych intencji. — Wiedziałam, że przybędziesz. W Tower wykazałeś się ogromną odwagą, co pozwoliło mi uwierzyć, że naprawdę podołasz próbie. Dlatego tu jesteś. Jeśli ci się powiedzie, jeśli uda ci się ukończyć to niezwykle trudne zadanie będziesz gotów by zmierzyć się z terrorem i grozą jaką sieje Gellert. Lecz wciąż czeka cię wiele pracy, Alexandrze. Twoje umiejętności walki wymagają treningu. Uczyń sobie przysługę, mój drogi, i zadbaj o siebie.
Po tych słowach odłożyła filiżankę na stolik i wstała, oplatając się wełnianym pledem nieco szczelniej, mimo panującego w chacie przyjemnego ciepła.
— Jesteś tu, lecz czy wiesz z czym będziesz musiał się mierzyć podczas tej próby? Niejednokrotnie staniesz w obliczu wyboru, od którego będzie zależeć nie tylko Twój los, mój drogi. Twoje decyzje pociągną za sobą konsekwencje, a obawy, które krążą Ci po głowie są ledwie namiastką tego, z czym się spotkasz. Możesz umrzeć. A jeśli przetrwasz, twój los nierozerwalnie połączy się z Zakonem i będzie od niego zależny. Muszę wiedzieć, czy jesteś świadom, czego się podejmujesz i czy jesteś gotów, by przed walką z Grindelwaldem stanąć do walki z samym sobą? Jeśli masz wątpliwości, jeśli chcesz się wycofać... jeszcze jest taka możliwość. Później nie będzie odwrotu.
Spoglądała na niego z czułością, a na jej pomarszczonej twarzy błąkał się delikatny, troskliwy uśmiech. Nie chciała go ponaglać ani naciskać. Czekała na jego decyzję.
|Pomimo zasług w Tower Bathilda Bagshot zleciła Ci dodatkowe zadanie. W nagjdogodniejszym dla Ciebie terminie musisz odegrać wątek, w którym szkolisz swoje umiejętności bojowe z kimś bardziej doświadczonym od siebie. Tylko w ten sposób uzyskasz w przyszłości wyższy stopień biegłości Zakonu Feniksa. Na odpis masz 48h.
The member 'Alexander Selwyn' has done the following action : rzut kością
'k100' : 72
'k100' : 72
Odeszedł. Umarł. Utonął z oczami wpatrzonymi w Alexandra, którego pomoc na nic się nie zdała. Sunąc pod powłoką lodową patrzył na Selwyna szeroko otwartymi oczami, dłońmi błądząc po zamrożonej tafli, choć wiedział, że dla niego nie będzie już ratunku. I nie miał mu tego za złe.
Pomimo ogromnego zimna, zaklęcie Alexandra się udało. Różdżka pociągnęła go w stronę wpadającego do wody chłopaka. Zdążył go pchnąć, dzięki czemu chłopakowi udało się wdrapać na lód, jednak sam Alexander ponownie znalazł się w przeręblu. Woda chlusnęła we wszystkie strony, zafalowała złowieszczo. Mężczyzna w tym samym momencie pociągnął dziewczynkę za ręce i chwycił ją w ramiona.
— Liliano, Liliano, kochanie — załkał. Głos mu się załamał, matka jęknęła i nie zważając na kruchy lód doskoczyła do niereagującego dziecka. Była nieprzytomna, zimna, a z jej ust wypływała woda. Tylko chłopak, który o mało co nie wpadł do lodowatej wody obrócił się szybko i sięgnął po Alexandra, który po raz kolejny zmagał się tysiącem maleńkich igiełek, które wbijały się bezlitośnie w jego ciało.
— Zrób coś! Zrób coś!— wrzasnęła kobieta, szarpiąc swojego męża za ramię.
— Nie jestem uzdrowicielem, Elizabeth!— odpowiedział jej nerwowo, otulając córkę kocem. Głaskał ją po twarzy, klepał po policzku. Nie wiedział, co zrobić by ją ocalić. W końcu położył ją płasko i ucisnął jej klatkę piersiową.
| Na odpis masz 24h. Młodzieniec chwycił Alexandra, ST wyjścia na brzeg przy jego pomocy wynosi 20. Odczuwane zimno odbiera Ci 10 oczek od każdego kolejnego rzutu od tej pory.
Pomimo ogromnego zimna, zaklęcie Alexandra się udało. Różdżka pociągnęła go w stronę wpadającego do wody chłopaka. Zdążył go pchnąć, dzięki czemu chłopakowi udało się wdrapać na lód, jednak sam Alexander ponownie znalazł się w przeręblu. Woda chlusnęła we wszystkie strony, zafalowała złowieszczo. Mężczyzna w tym samym momencie pociągnął dziewczynkę za ręce i chwycił ją w ramiona.
— Liliano, Liliano, kochanie — załkał. Głos mu się załamał, matka jęknęła i nie zważając na kruchy lód doskoczyła do niereagującego dziecka. Była nieprzytomna, zimna, a z jej ust wypływała woda. Tylko chłopak, który o mało co nie wpadł do lodowatej wody obrócił się szybko i sięgnął po Alexandra, który po raz kolejny zmagał się tysiącem maleńkich igiełek, które wbijały się bezlitośnie w jego ciało.
— Zrób coś! Zrób coś!— wrzasnęła kobieta, szarpiąc swojego męża za ramię.
— Nie jestem uzdrowicielem, Elizabeth!— odpowiedział jej nerwowo, otulając córkę kocem. Głaskał ją po twarzy, klepał po policzku. Nie wiedział, co zrobić by ją ocalić. W końcu położył ją płasko i ucisnął jej klatkę piersiową.
| Na odpis masz 24h. Młodzieniec chwycił Alexandra, ST wyjścia na brzeg przy jego pomocy wynosi 20. Odczuwane zimno odbiera Ci 10 oczek od każdego kolejnego rzutu od tej pory.
Wszystko zadziałało się niesamowicie szybko. W jednym momencie różdżka wystrzeliła, pociągając Alexandra za sobą we wskazanym kierunku. Nie wiedział kiedy znów jego ciało owładnął chłód i cierpienie tysiąca igieł wbijających się w skórę. Ale chłopak był bezpieczny, tylko to się liczyło. Wypluwając wodę i rozpaczliwie trzymając się lodu popatrzył się z wdzięcznością na młodziana, którego chwyt niewątpliwie uratował go przed całkowitym zanurzeniem się w wodzie.
Nie zdobył się jednak na wypowiedzenie jakichkolwiek słów. Zimno wyciągało z niego siły, a jeszcze wiele było do zrobienia. Obrócił głowę w kierunku małżeństwa pochylonego nad dziewczynką. Woda była zimna, temperatura działała na ich korzyść w tym wypadku. Otworzył usta.
- Jj-ja jee-estem - powiedział, szczękając zębami, rozpaczliwie próbując lewą ręką trzymać się jakoś lodu, a prawą, trzymającą jego niesamowitą, niezawodną różdżkę uniósł lekko, celując w dziewczynkę. - P-pommogę - wydukał jeszcze, nim wziął głęboki oddech, który choć wdarł się z bólem do płuc, dawał mu szansę na wyraźne zainkantowanie zaklęcia.
- Anapneo - wyrzucił z siebie, jednocześnie obracając delikatnie dłoń w nadgarstku, tak jak go uczyli. Zaraz jednak spróbował z pomocą chłopaka wyjść na lód by zobaczyć, czy zadziałało. Nie był jednak pewien, czy młodzik miał nadal dość sił, by mu pomóc. Spróbował zmusić swoje przemarznięte do cna ciało do wykonania takiego samego ruchu, jak ostatnio gdy wychodził z przerębla. Zacisnął powieki, w duchu niemo błagając o pomoc. Nie wiedział kogo czy też co błagał. Czy w ogóle ktoś to błaganie usłyszy.
|1 - zaklęcie; 2 - wyjście z wody.
Nie zdobył się jednak na wypowiedzenie jakichkolwiek słów. Zimno wyciągało z niego siły, a jeszcze wiele było do zrobienia. Obrócił głowę w kierunku małżeństwa pochylonego nad dziewczynką. Woda była zimna, temperatura działała na ich korzyść w tym wypadku. Otworzył usta.
- Jj-ja jee-estem - powiedział, szczękając zębami, rozpaczliwie próbując lewą ręką trzymać się jakoś lodu, a prawą, trzymającą jego niesamowitą, niezawodną różdżkę uniósł lekko, celując w dziewczynkę. - P-pommogę - wydukał jeszcze, nim wziął głęboki oddech, który choć wdarł się z bólem do płuc, dawał mu szansę na wyraźne zainkantowanie zaklęcia.
- Anapneo - wyrzucił z siebie, jednocześnie obracając delikatnie dłoń w nadgarstku, tak jak go uczyli. Zaraz jednak spróbował z pomocą chłopaka wyjść na lód by zobaczyć, czy zadziałało. Nie był jednak pewien, czy młodzik miał nadal dość sił, by mu pomóc. Spróbował zmusić swoje przemarznięte do cna ciało do wykonania takiego samego ruchu, jak ostatnio gdy wychodził z przerębla. Zacisnął powieki, w duchu niemo błagając o pomoc. Nie wiedział kogo czy też co błagał. Czy w ogóle ktoś to błaganie usłyszy.
|1 - zaklęcie; 2 - wyjście z wody.
The member 'Alexander Selwyn' has done the following action : rzut kością
#1 'k100' : 68
--------------------------------
#2 'k100' : 41
#1 'k100' : 68
--------------------------------
#2 'k100' : 41
Miała cztery latka. Ten dzień spędzała z bratem i rodzicami tu, nad stawem, ślizgając się po zamarzniętej tafli, wygłupiając się z Colinem i patrząc, jak tata łowi ryby. Dla niej to było dziwne — to, co robił, to jak robił. Przyglądała mu się z zaciekawieniem. A później pojawiła się gęsta mgła, zupełnie znikąd. Tata nie chciał iść do domu. Mówił "jeszcze chwilkę, jeszcze moment i ją złapię". Więc wszyscy czekali, z coraz większą niepewnością spoglądając na gwałtownie zmieniającą się pogodę. Mama miała złe przeczucia, jakby rozumiała to, co się działo, ale nikomu nie powiedziała ani słowa. Powinni byli odejść, zejść ze stawu, ale było zbyt późno, bo gdzieś dalej naruszony lód zaczął drżeć. A później wszystko potoczyło się tak szybko... Ich rzeczy wpadły do wody, a później mała Liliana się poślizgnęła i wpadła do przerębla. Colin chciał ją ratować, a o mało sam nie utonął. I wtedy pojawił się on...
W tej krótkiej chwili, gdy Alexander wyciągał różdżkę w kierunku Liliany zrozumiał, co tak naprawdę się tutaj wydarzyło. Jego zaklęcie poskutkowało. Dziewczynka zakrztusiła się, wypluwając znaczną część wody.
— Och, Lilly— szepnął ojciec, tuląc dziewczynkę do siebie. — Dzięki Bogu.
— Na Merlina, musimy iść — odezwał się chłopak, gdy wciągnął Alexandra na lód.— Wszystko się zapada...
A burza śnieżna ich w końcu dopadła. Arktyczny wiatr uderzył w nich z ogromną siłą, śnieg obsypał obficie. Zrobiło się ciemno, szaro z domieszką zimowej, brudnej bieli. Brzeg stał się bardziej mętny, niewyraźny, tak jak budynki na jego brzegu. Stopy Alexandra zaczynały wysyłać mu alarmujące sygnały — palił je dotkliwy, przeszywający ból, który utrudniał chodzenie. Ubranie znów było przemoczone, skóra czerwona, palce rąk zesztywniałe i ścierpnięte. Usta zakonnika szybko zaczęły pękać pod wpływem mrozu i silnego wiatru. W mgnieniu oka pojawił się również uciążliwy katar, który nieubłaganie cieknął mu z nosa.
— Szybko! Na brzeg!— Młodzieniec chwycił matkę za rękę i zaczął biec z nią w kierunku brzegu. Ojciec chwycił otuloną w jego ubrania dziewczynkę i ruszył za nimi. Nikt nie czekał na Alexandra, ale i on musiał uciekać. Lub w jakikolwiek inny sposób radzić sobie z nadciągającym końcem.
|Na odpis masz 24h. Rzucasz kością, z każdym Twoim krokiem lód pęka. ST nie wpadnięcia po raz kolejny do wody wynosi 50. Masz -10 do wszystkich rzutów. Każde wpadnięcie do wody zwiększy niezdolność Alexandra o 5 oczek.
W tej krótkiej chwili, gdy Alexander wyciągał różdżkę w kierunku Liliany zrozumiał, co tak naprawdę się tutaj wydarzyło. Jego zaklęcie poskutkowało. Dziewczynka zakrztusiła się, wypluwając znaczną część wody.
— Och, Lilly— szepnął ojciec, tuląc dziewczynkę do siebie. — Dzięki Bogu.
— Na Merlina, musimy iść — odezwał się chłopak, gdy wciągnął Alexandra na lód.— Wszystko się zapada...
A burza śnieżna ich w końcu dopadła. Arktyczny wiatr uderzył w nich z ogromną siłą, śnieg obsypał obficie. Zrobiło się ciemno, szaro z domieszką zimowej, brudnej bieli. Brzeg stał się bardziej mętny, niewyraźny, tak jak budynki na jego brzegu. Stopy Alexandra zaczynały wysyłać mu alarmujące sygnały — palił je dotkliwy, przeszywający ból, który utrudniał chodzenie. Ubranie znów było przemoczone, skóra czerwona, palce rąk zesztywniałe i ścierpnięte. Usta zakonnika szybko zaczęły pękać pod wpływem mrozu i silnego wiatru. W mgnieniu oka pojawił się również uciążliwy katar, który nieubłaganie cieknął mu z nosa.
— Szybko! Na brzeg!— Młodzieniec chwycił matkę za rękę i zaczął biec z nią w kierunku brzegu. Ojciec chwycił otuloną w jego ubrania dziewczynkę i ruszył za nimi. Nikt nie czekał na Alexandra, ale i on musiał uciekać. Lub w jakikolwiek inny sposób radzić sobie z nadciągającym końcem.
|Na odpis masz 24h. Rzucasz kością, z każdym Twoim krokiem lód pęka. ST nie wpadnięcia po raz kolejny do wody wynosi 50. Masz -10 do wszystkich rzutów. Każde wpadnięcie do wody zwiększy niezdolność Alexandra o 5 oczek.
Gdy chłopak pomagał mu wyjść z lodowej rozpadliny Alexander nagle miał wrażenie, że w jego umyśle coś kliknęło, jak przy dopasowywaniu do siebie dwóch fragmentów układanki. Gdy już znalazł się na klęczkach na lodzie starał się wypowiedzieć chłopakowi podziękowania - nie był jednak pewien, co tak właściwie wydostało się spomiędzy jego zsiniałych warg. Obrócił głowę ku dziewczynce, wypatrując oznak tego, że jego zaklęcie nie przyniosło zamierzonego skutku. Mała zaraz jednak odkaszlnęła, z jej ust udobyła się woda, a oczy wraz z pierwszym oddechem otworzyły się szeroko. Widział strach. I wiedział, że to z jego winy. Gdyby udało mu się wtedy odejść od tej skrzy... Nie. Nie myśl o tym, rozkazał sam sobie, zmuszając swoje ciało do wykonania katorżniczej pracy niezbędnej do oddalenia się od krawędzi przerębla. Kolejny nieludzki wysiłek i stał na nogach - jeszcze. Fala bólu, która go zalała uświadomiła młodemu uzdrowicielowi co się stanie, jeżeli natychmiast czegoś nie zrobi. Musiał się ruszać.
Alexander w panującej śnieżycy, która wreszcie ich dopadła widział, jak rodzina biegiem oddala się od miejsca tragedii i od niego - jak nieświadomie ucieka od przyczynka ich horroru w osobie Selwyna. Nawet nie oczekiwał podziękowań czy tego, że ktokolwiek się za nim obejrzy. Niby czemu zresztą by mieli? Był tylko człowiekiem bez twarzy, jednym z wielu, których spotkali na swojej drodze, a których po nim będzie jeszcze wielu. Nie należała mu się wdzięczność, robił co było trzeba, co był w stanie zrobić. A teraz był zdany na siebie.
Postąpił krok do przodu. Agonia. Zacisnął zęby, ruszył nogami raz jeszcze. Kolejna fala bólu. Dobrze, niech boli. Jeżeli boli to znaczy, że jeszcze ma co boleć. Z każdym ruchem rosła lekko szansa na ucieczkę, choć lód z uciekającymi chwilami był coraz mniej stabilny. Lex nie myślał jednak o śmierci - widział, że ta już nad nim wisi i wyciąga swoje białe szpony. Czuł ją z każdym oddechem rozrywającym pierś bólem, z każdą kroplą krwi wyciekającą z pęknięć na jego ustach, z każdym kolejnym krokiem w kierunku niknącego w zimowej, szarej zawierusze niewielkiego portu. Takiej malutkiej nadziei. Swoje myśli skupił natomiast na rodzinie, która zniknęła gdzieś za zasłoną śniegu. Na mugolu, bo mężczyzna niewątpliwie nim był, oraz jego magicznej rodzinie. Nie wątpił w pochodzenie rybaka, nikt kto postawił swoją nogę w progach czarodziejskiej szkoły nie wzywał już Boga - tak, wiedział kto to Bóg, przynajmniej poglądowo. W Ameryce zbyt wiele razy usłyszał na ulicy popularne "omg" by w końcu nie zapytać kogoś ze swych nowojorskich przyjaciół, co tak właściwie to znaczyło. Właściwie to skoro istnieli ich przodkowie, a przynajmniej oni wierzyli wierzyli w ich istnienie, Merlina również, to dlaczego nie mógł również istnieć mugolski Bóg?
Alexander uniósł dłonie do ust, nie chcąc marnować wydychanego wraz z powietrzem szczątkowego ciepła. W stalowym, zimnym uścisku jego dłoni wciąż tkwiła różdżka z hebanu z niebieskim piórkiem. Ileż razy go dziś uratowała... Może jednak czyjaś opatrzność nad nim trwała, nie pozwalając ponieść porażki, która wciąż uparcie mówiła śmierci: "nie dzisiaj"? Trzask pękającego podłoża przebijał się przez zawodzenie wichury, a młody uzdrowiciel kuląc się parł naprzód, tam, gdzie miał jeszcze jakieś szanse na przetrwanie. By dalej robić to, co miał robić. Nie był pewien, czy istnieje jeszcze cokolwiek poza tą mroźną krainą. Jedynym, co obecnie dla niego istniało było tu i teraz, każdy ruch który dawał mu szanse na kontynuowanie jego misji. Bo kto wie, ile jeszcze takich rodzin potrzebuje gdzieś tam pomocy.
Alexander w panującej śnieżycy, która wreszcie ich dopadła widział, jak rodzina biegiem oddala się od miejsca tragedii i od niego - jak nieświadomie ucieka od przyczynka ich horroru w osobie Selwyna. Nawet nie oczekiwał podziękowań czy tego, że ktokolwiek się za nim obejrzy. Niby czemu zresztą by mieli? Był tylko człowiekiem bez twarzy, jednym z wielu, których spotkali na swojej drodze, a których po nim będzie jeszcze wielu. Nie należała mu się wdzięczność, robił co było trzeba, co był w stanie zrobić. A teraz był zdany na siebie.
Postąpił krok do przodu. Agonia. Zacisnął zęby, ruszył nogami raz jeszcze. Kolejna fala bólu. Dobrze, niech boli. Jeżeli boli to znaczy, że jeszcze ma co boleć. Z każdym ruchem rosła lekko szansa na ucieczkę, choć lód z uciekającymi chwilami był coraz mniej stabilny. Lex nie myślał jednak o śmierci - widział, że ta już nad nim wisi i wyciąga swoje białe szpony. Czuł ją z każdym oddechem rozrywającym pierś bólem, z każdą kroplą krwi wyciekającą z pęknięć na jego ustach, z każdym kolejnym krokiem w kierunku niknącego w zimowej, szarej zawierusze niewielkiego portu. Takiej malutkiej nadziei. Swoje myśli skupił natomiast na rodzinie, która zniknęła gdzieś za zasłoną śniegu. Na mugolu, bo mężczyzna niewątpliwie nim był, oraz jego magicznej rodzinie. Nie wątpił w pochodzenie rybaka, nikt kto postawił swoją nogę w progach czarodziejskiej szkoły nie wzywał już Boga - tak, wiedział kto to Bóg, przynajmniej poglądowo. W Ameryce zbyt wiele razy usłyszał na ulicy popularne "omg" by w końcu nie zapytać kogoś ze swych nowojorskich przyjaciół, co tak właściwie to znaczyło. Właściwie to skoro istnieli ich przodkowie, a przynajmniej oni wierzyli wierzyli w ich istnienie, Merlina również, to dlaczego nie mógł również istnieć mugolski Bóg?
Alexander uniósł dłonie do ust, nie chcąc marnować wydychanego wraz z powietrzem szczątkowego ciepła. W stalowym, zimnym uścisku jego dłoni wciąż tkwiła różdżka z hebanu z niebieskim piórkiem. Ileż razy go dziś uratowała... Może jednak czyjaś opatrzność nad nim trwała, nie pozwalając ponieść porażki, która wciąż uparcie mówiła śmierci: "nie dzisiaj"? Trzask pękającego podłoża przebijał się przez zawodzenie wichury, a młody uzdrowiciel kuląc się parł naprzód, tam, gdzie miał jeszcze jakieś szanse na przetrwanie. By dalej robić to, co miał robić. Nie był pewien, czy istnieje jeszcze cokolwiek poza tą mroźną krainą. Jedynym, co obecnie dla niego istniało było tu i teraz, każdy ruch który dawał mu szanse na kontynuowanie jego misji. Bo kto wie, ile jeszcze takich rodzin potrzebuje gdzieś tam pomocy.
The member 'Alexander Selwyn' has done the following action : rzut kością
'k100' : 17
'k100' : 17
Uratowana przez Alexandra rodzina biegła przed siebie w kierunku brzegu, uciekając przed śnieżycą, która skazywała ich wszystkich na śmierć, a ta zastanie ich na pewno, jeśli nie ukryją się w jakimś bezpiecznym miejscu. Alexander, który wydostał się z wody po raz kolejny, powoli zaczynał czuć skutki odmrożenia. Twarz zaczynała go piec i swędzieć, podobnie jak dłonie, na których pojawił się już rumień. Na popękanych wargach zaczęły tworzyć się rany, a z nich sączyła się krew. Ostry wiatr wzmagał jedynie uciążliwy, kłujący ból.
Chciał iść przed siebie, dotrzeć do brzegu, ale po raz kolejny lód załamał się pod jego ciężarem i Selwyn wpadł do wody. Tym razem jednak, chłopak, któremu uratował życie zatrzymał się, usłyszawszy trzask pękającej powierzchni i zawrócił. Pomógł mu wydostać się na lód, a później stanąć na nogi, choć Alexandrowi przychodziło to z coraz większym trudem. Kończyny odmawiały posłuszeństwa. Teraz trudno było stwierdzić, gdzie panują dla niego korzystniejsze warunki — czy w lodowatej wodzie, czy dmącym w uszy przeraźliwie mroźnym wietrze.
W końcu Colin pociągnął go za sobą w kierunku brzegu. Było już niedaleko, raptem osiem metrów, które musieli wspólnie pokonać, by stanąć na twardej, bezpiecznej ziemi.
Tam, na lądzie, oprócz rodziców Colina i małej Liliany, czekał na Alexandra mężczyzna. Był ciepło ubrany, w grube, zatrzymujące uciążliwy wiatr czarodziejskie szaty. W dłoni odzianej w rękawiczkę ze skóry dzierżył różdżkę. Wyczekiwał swej zguby. To był ojciec walczącego o życie Selwyna i nie mógł się doczekać, aż jego pierworodny postawi stopę na brzegu.
|Na odpis masz 24h. Rzucasz kością, z każdym Twoim krokiem lód pęka. ST nie wpadnięcia po raz kolejny do wody wynosi 50. Masz -15 do wszystkich rzutów. Każde wpadnięcie do wody zwiększy niezdolność Alexandra o 5 oczek.
Chciał iść przed siebie, dotrzeć do brzegu, ale po raz kolejny lód załamał się pod jego ciężarem i Selwyn wpadł do wody. Tym razem jednak, chłopak, któremu uratował życie zatrzymał się, usłyszawszy trzask pękającej powierzchni i zawrócił. Pomógł mu wydostać się na lód, a później stanąć na nogi, choć Alexandrowi przychodziło to z coraz większym trudem. Kończyny odmawiały posłuszeństwa. Teraz trudno było stwierdzić, gdzie panują dla niego korzystniejsze warunki — czy w lodowatej wodzie, czy dmącym w uszy przeraźliwie mroźnym wietrze.
W końcu Colin pociągnął go za sobą w kierunku brzegu. Było już niedaleko, raptem osiem metrów, które musieli wspólnie pokonać, by stanąć na twardej, bezpiecznej ziemi.
Tam, na lądzie, oprócz rodziców Colina i małej Liliany, czekał na Alexandra mężczyzna. Był ciepło ubrany, w grube, zatrzymujące uciążliwy wiatr czarodziejskie szaty. W dłoni odzianej w rękawiczkę ze skóry dzierżył różdżkę. Wyczekiwał swej zguby. To był ojciec walczącego o życie Selwyna i nie mógł się doczekać, aż jego pierworodny postawi stopę na brzegu.
|Na odpis masz 24h. Rzucasz kością, z każdym Twoim krokiem lód pęka. ST nie wpadnięcia po raz kolejny do wody wynosi 50. Masz -15 do wszystkich rzutów. Każde wpadnięcie do wody zwiększy niezdolność Alexandra o 5 oczek.
Woda przestała mu się już wydawać tak strasznie zimną. Gdy po raz trzeci poczuł, jak lodowa skorupa jego szaty zostaje zalana wodą zaczynał stawać się obojętny. Nie istniało nic poza tym okrutnym, mroźnym światem i burzą. Już tylko odruchowo wyciągnął się do przodu, starając się wyczołgać z pułapki. Brzeg był tak blisko, aże on myślr już tak mało sił...
I właśnie wtedy poczuł szarpnięcię. Jedno, drugie - napiął jeszcze raz mięśnie i był na jako takim stabilnym gruncie. Uniósł spojrzenie, dostrzegając oblicze swojego wybawcy. Skąd ten chłopak miał dość siły? Wstał przy jego pomocy i dostrzegł na brzegu sylwetki. W tym jedną, której widok zadziałał na niego porównywalnie z zimą.
- Idź - wydukał spomiędzy poharatanych warg do Colina. Nie chciał przyczynić się do jego zguby. Był dla niego balastem, każdy krok jaki wykonywali razem był o wiele bardziej niebezpieczny niż gdyby syn rybaka szedł sam.
Alexander czuł, co się z nim działo. Bał się patrzeć na swoje ręce, bo wiedział, jaki obraz zastanie, a stąd nie było już daleko do wyobrażenia sobie, jak wygląda jego twarz. Różdżka chyba przymarzła mu do dłoni, skoro jeszcze nie wyślizgnęła się z jego palców.
Szedł krok za krokiem w stronę brzegu, nie czując nic, prócz zimna. Samozwańczy król ognia pocałowany przez lód.
I właśnie wtedy poczuł szarpnięcię. Jedno, drugie - napiął jeszcze raz mięśnie i był na jako takim stabilnym gruncie. Uniósł spojrzenie, dostrzegając oblicze swojego wybawcy. Skąd ten chłopak miał dość siły? Wstał przy jego pomocy i dostrzegł na brzegu sylwetki. W tym jedną, której widok zadziałał na niego porównywalnie z zimą.
- Idź - wydukał spomiędzy poharatanych warg do Colina. Nie chciał przyczynić się do jego zguby. Był dla niego balastem, każdy krok jaki wykonywali razem był o wiele bardziej niebezpieczny niż gdyby syn rybaka szedł sam.
Alexander czuł, co się z nim działo. Bał się patrzeć na swoje ręce, bo wiedział, jaki obraz zastanie, a stąd nie było już daleko do wyobrażenia sobie, jak wygląda jego twarz. Różdżka chyba przymarzła mu do dłoni, skoro jeszcze nie wyślizgnęła się z jego palców.
Szedł krok za krokiem w stronę brzegu, nie czując nic, prócz zimna. Samozwańczy król ognia pocałowany przez lód.
The member 'Alexander Selwyn' has done the following action : rzut kością
'k100' : 82
'k100' : 82
Colin nie uczynił tego, czego zażądał od niego Alexander. Trzymał go uparcie pod ramię i ciągnął w swoją stronę, patrząc pod nogi i uważnie stawiając kroki, by krucha powierzchnia się pod nimi nie załamała. Mimo nawoływań matki, która stała na zmrożonych deskach małego drewnianego portu, nie ruszył w jej kierunku. Wszedł z Alexandrem na ośnieżony brzeg, który w przeciwieństwie do tego, co mieli za sobą, przyjemnie skrzypiał pod ich nogami z powodu świeżego śniegu.
Tam, czekał na Alexandra jego ojciec. Patrzył na niego srogo, z wyraźnym niezadowoleniem i pogardą.
— To wszystko... Ta zamieć... To twoja sprawka, głupcze — odezwał się w końcu ochryple, poprawiając gruby materiał szaty. Rozejrzał się po okolicy, w głąb zamarzniętego stawu, patrząc jak coraz to ciemniejsze chmury, z który cały czas sypał śnieg, nadchodzą.— Zabiłeś całą moją rodzinę, a teraz ściągasz na moje ziemie kataklizm.
Różdżka mężczyzny błysnęła.
— Podejdź, drogie dziecko — odezwał się, lecz już nie do Alexandra. W głuchym, wietrznym dudnieniu dało się słyszeć kolejne kroki na śniegu. Zmizerniała sylwetka o gęstych, potarganych włosach, zgodnie z poleceniem stanęła u boku starego Selwyna. Powoli i niechętnie uniosła głowę do góry. Jej twarz była pokryta sińcami, ranami, z których już nie broczyła się krew. Alexander znał tę dziewczynę. TO była Elizabeth Fawley. Jej oczy były puste, pozbawione emocji, władzy, kontroli. Wpatrywała się beznamiętnie w Alexandra, nawet wtedy, gdy jego ojciec skierował różdżkę w jej stronę.
— I ty chłopcze, też podejdź.— Wyciągnął rękę w stronę Colina, który stał ramię w ramię z Alexandrem.
|Na odpis masz 24h. Masz -15 do wszystkich rzutów.
Tam, czekał na Alexandra jego ojciec. Patrzył na niego srogo, z wyraźnym niezadowoleniem i pogardą.
— To wszystko... Ta zamieć... To twoja sprawka, głupcze — odezwał się w końcu ochryple, poprawiając gruby materiał szaty. Rozejrzał się po okolicy, w głąb zamarzniętego stawu, patrząc jak coraz to ciemniejsze chmury, z który cały czas sypał śnieg, nadchodzą.— Zabiłeś całą moją rodzinę, a teraz ściągasz na moje ziemie kataklizm.
Różdżka mężczyzny błysnęła.
— Podejdź, drogie dziecko — odezwał się, lecz już nie do Alexandra. W głuchym, wietrznym dudnieniu dało się słyszeć kolejne kroki na śniegu. Zmizerniała sylwetka o gęstych, potarganych włosach, zgodnie z poleceniem stanęła u boku starego Selwyna. Powoli i niechętnie uniosła głowę do góry. Jej twarz była pokryta sińcami, ranami, z których już nie broczyła się krew. Alexander znał tę dziewczynę. TO była Elizabeth Fawley. Jej oczy były puste, pozbawione emocji, władzy, kontroli. Wpatrywała się beznamiętnie w Alexandra, nawet wtedy, gdy jego ojciec skierował różdżkę w jej stronę.
— I ty chłopcze, też podejdź.— Wyciągnął rękę w stronę Colina, który stał ramię w ramię z Alexandrem.
|Na odpis masz 24h. Masz -15 do wszystkich rzutów.
Krok za krokiem stały ląd był coraz bliżej. Chłód nadal ciał ciął mu niemiłosiernie skórę, z każdą chwilą zmniejszając szanse Alexa na wyjście cało z tej lodowej opresji. Gdy pod ich stopami zaskrzypiał śnieg, Alexander z wdzięcznością w spojrzeniu zwrócił się do młodzieńca u jego boku. Nie zostawił go, mimo że Alexander dał mu wolną wolę, mimo że raz po raz rozbrzmiewał głos matki chłopaka, przyzywający Colina w bezpieczne miejsce.
- Dziękuję - wychrypiał, po czym gdy się już zatrzymali spróbował rzucić zaklęcie, by osłonić siebie i syna rybaka przed wichurą. - Caelum.
Jednak nie dane mu było powiedzieć nic więcej. Głos jego ojca zadźwięczał w powietrzu, pełen jadu i gniewu, z oskarżeniami pod adresem Lexa. Był już poniekąd przyzwyczajony - z każdym dniem od śmierci matki Reginald odsuwał się od niego coraz bardziej. Teraz jednak Alexander był całkowicie zszokowany tym, co mówił do niego ojciec. Że co, jaka jego wina? Jaką tajemną wiedzę posiadał starszy z Selwynów, że jednoznacznie mógł zrzucić winę na swojego pierworodnego? Przecież on nic nie zrobił, to wszystko było wytworem tej chorej, koszmarnej rzeczywistości. Pomyślał o Garretcie, o tych wszystkich, co utonęli pod lodem. I spojrzał na rodzinę, której pomógł. Czy to mogło być jego winą? Chciał coś powiedzieć, zaprzeczyć, zapytać, jednak nie zdążył. Ojciec wyciągnął różdżkę i nim Alexander zdążył jakkolwiek zareagować wykonał ruch ręką, przywołując kogoś kto był do tej pory niewidoczny dla młodego uzdrowiciela.
I wtedy doznał szoku. Rozpoznałby ją wszędzie, nie ważne jak by się miała zmienić - nie spodziewał się jednak zobaczyć Lizzie w takim stanie. W jego umyśle zabębniły pytania, irytująco obijając się i brzęcząc o czaszkę.
- Co jej się... dlaczego w nią mierzysz? Tak traktujesz swoją rodzinę, dziecko własnej siostry? - powiedział, nie w formie czystego pytania. W jego głosie zabrzmiało ostrzeżenie i nieufność, a także wzbierająca w nim powoli złość. Zaraz też, gdy usłyszał kolejne polecenie spiął się i mimo okropnego bólu wyciągnął rękę w bok, zatrzymując chłopaka przy sobie.
- Nie idź - powiedział do Colina, jednocześnie uważnie obserwując swojego ojca. Bardzo nie podobała mu się ta cała sytuacja.
- Dziękuję - wychrypiał, po czym gdy się już zatrzymali spróbował rzucić zaklęcie, by osłonić siebie i syna rybaka przed wichurą. - Caelum.
Jednak nie dane mu było powiedzieć nic więcej. Głos jego ojca zadźwięczał w powietrzu, pełen jadu i gniewu, z oskarżeniami pod adresem Lexa. Był już poniekąd przyzwyczajony - z każdym dniem od śmierci matki Reginald odsuwał się od niego coraz bardziej. Teraz jednak Alexander był całkowicie zszokowany tym, co mówił do niego ojciec. Że co, jaka jego wina? Jaką tajemną wiedzę posiadał starszy z Selwynów, że jednoznacznie mógł zrzucić winę na swojego pierworodnego? Przecież on nic nie zrobił, to wszystko było wytworem tej chorej, koszmarnej rzeczywistości. Pomyślał o Garretcie, o tych wszystkich, co utonęli pod lodem. I spojrzał na rodzinę, której pomógł. Czy to mogło być jego winą? Chciał coś powiedzieć, zaprzeczyć, zapytać, jednak nie zdążył. Ojciec wyciągnął różdżkę i nim Alexander zdążył jakkolwiek zareagować wykonał ruch ręką, przywołując kogoś kto był do tej pory niewidoczny dla młodego uzdrowiciela.
I wtedy doznał szoku. Rozpoznałby ją wszędzie, nie ważne jak by się miała zmienić - nie spodziewał się jednak zobaczyć Lizzie w takim stanie. W jego umyśle zabębniły pytania, irytująco obijając się i brzęcząc o czaszkę.
- Co jej się... dlaczego w nią mierzysz? Tak traktujesz swoją rodzinę, dziecko własnej siostry? - powiedział, nie w formie czystego pytania. W jego głosie zabrzmiało ostrzeżenie i nieufność, a także wzbierająca w nim powoli złość. Zaraz też, gdy usłyszał kolejne polecenie spiął się i mimo okropnego bólu wyciągnął rękę w bok, zatrzymując chłopaka przy sobie.
- Nie idź - powiedział do Colina, jednocześnie uważnie obserwując swojego ojca. Bardzo nie podobała mu się ta cała sytuacja.
The member 'Alexander Selwyn' has done the following action : rzut kością
'k100' : 25
'k100' : 25
Alexander był zbyt przemarznięty, by rzucić poprawnie zaklęcie, które osłoniłoby ich przed wichurą. Zaraz miało się jednak okazać, że śnieżyca jest jednym z najmniejszych problemów młodego Selwyna. Jego ojciec spojrzał na niego z wyraźną kpiną, aż w końcu zaśmiał się demonicznie.
— A co ty możesz wiedzieć, o mojej rodzinie?— spytał, na powrót stając się poważnym. Chwycił Elizabeth za kark i zmusił ją siłą, by padła na kolana. — Crucio!— wyszeptał, celując w nią różdżką zaraz po tym. Dziewczyna krzyknęła przeraźliwie na co zareagował ostrzegawczo: — Zamilcz.— I tak się stało. Zamknęła usta, padając na ziemię. W jej oczach zbierały się łzy, oczy wybałuszyły, biała pokryły się pękającymi naczynkami, a jej twarz zrobiła się czerwona z tłumionych w sobie emocji. Cierpiała niewyobrażalne katusze i nie mogła nawet dać upustu wszystkiemu, co się w niej zbierało. — Powiedziałem, do mnie — Tym razem zwrócił się do Colina, który jęknął z przerażenia i cofnął krok w tył, na kruchy lód. Pierwszy raz był świadkiem czegoś tak okropnego.
— Kim on jest?— spytał Alexandra, mając wrażenie, że serce zaraz wyskoczy mu z piersi. Stojąca nieopodal niego rodzina wstrzymała oddech. Matka rozpaczliwie przeszukała swoje szaty, lecz nie znalazła swojej różdżki.
| Na odpis masz 24h. Obowiązuje Cię -15 do wszystkich rzutów.
— A co ty możesz wiedzieć, o mojej rodzinie?— spytał, na powrót stając się poważnym. Chwycił Elizabeth za kark i zmusił ją siłą, by padła na kolana. — Crucio!— wyszeptał, celując w nią różdżką zaraz po tym. Dziewczyna krzyknęła przeraźliwie na co zareagował ostrzegawczo: — Zamilcz.— I tak się stało. Zamknęła usta, padając na ziemię. W jej oczach zbierały się łzy, oczy wybałuszyły, biała pokryły się pękającymi naczynkami, a jej twarz zrobiła się czerwona z tłumionych w sobie emocji. Cierpiała niewyobrażalne katusze i nie mogła nawet dać upustu wszystkiemu, co się w niej zbierało. — Powiedziałem, do mnie — Tym razem zwrócił się do Colina, który jęknął z przerażenia i cofnął krok w tył, na kruchy lód. Pierwszy raz był świadkiem czegoś tak okropnego.
— Kim on jest?— spytał Alexandra, mając wrażenie, że serce zaraz wyskoczy mu z piersi. Stojąca nieopodal niego rodzina wstrzymała oddech. Matka rozpaczliwie przeszukała swoje szaty, lecz nie znalazła swojej różdżki.
| Na odpis masz 24h. Obowiązuje Cię -15 do wszystkich rzutów.
To na co patrzył musiało być jakąś okrutną kpiną, majakiem w gorączce, nierealnym światem. Nie wierzył w to, co jego umysł podsuwał mu jako rozwiązania. Nie chciał zrozumieć, że jego ojciec się go wypiera. Ale tylko z początku. Gdy mężczyzna wyszeptał inkantację Alexander przestał czuć cokolwiek. To, jak Elizabeth zareagowała na polecenie Reginalda potwierdzało tylko to, co Alexander podejrzewał. Nie dość, że znał czarną magię, torturował krew z jego krwi, to jeszcze ośmielił się kontrolować własną siostrzenicę Imperiusem. Młody uzdrowiciel nie miał wątpliwości, że sińce i rany na twarzy kobiety są dziełem stojącego przed nim potwora. Nie potrafił bowiem już inaczej postrzegać swojego ojca. Ostatnie nadzieje na to, że kiedyś starszy z Selwynów będzie taki, jak dawniej, prysnęły - obróciły się w proch, gdy Alexander zrozumiał, kim stał się jego ojciec. Nie był już członkiem tej rodziny. Od dawna nie czuł się w niej tak, jak powinien. Nie wiązało go z nią już nic, poza klęczącą w śniegu kobietą. Tą i jeszcze jedną. Miał jednak jeszcze nadzieję, że Lynn jest daleko, w odległych krajach. Tam, gdzie jest bezpieczna. Jednak czy to, w jakim stanie była Lizzie mogło wiązać się z tym... z tym, że Reginald był po przeciwnej stronie barykady niż Lex? Czy mogło chodzić tu o Zakon? Bardziej jego rodziną zdawali się być członkowie organizacji, jednak... Garrett utonął. Garrett utonął, bo musiał go poświęcić. Bo taki był ich cel.
- Nie mogę wiedzieć o niej czegokolwiek - powiedział z wysiłkiem, przenosząc spojrzenie na oczy czarodzieja. - Nie jestem jej częścią - dokończył, nie spuszczając wzroku z tęczówek tego kogoś.
- To jest zły człowiek. Kiedyś myślałem, że mogę mieć w nim ojca - jak widać myliłem się - zwrócił się do Colina, delikatnie obracając głowę w jego kierunku. - Nie schodź z lądu, proszę - dodał ciszej, nim obrócił się znów w kierunku mężczyzny. - Przestań ją krzywdzić. Nie masz powodu, by jej to robić - powiedział hardziej, poprawiając zamarznięty uścisk na różdżce, y być gotów na... cokolwiek, co miało nastąpić. Musiał walczyć ze sobą, z tym co wyrządziła mu woda i mróz gnany wiatrem. Nie był pewien, ile ma jeszcze sił, na jak długo da radę utrzymać psychologiczną grę, którą właśnie podejmował. - Przecież o mnie ci chodzi. Tylko o mnie, od zawsze. Daj im wszystkim odejść w spokoju i skończmy to między sobą - powiedział, nie spuszczając wzroku z Reginalda ani na moment. Wiedział, jak na mężczyznę działają jego oczy, oczy jego dawno zmarłej ukochanej, a jednocześnie matki Alexa. Sprawiały, że od zawsze całą winę zrzucał na niego. Niech teraz tak będzie. Był gotów przyjąć na siebie wszystkie winy, nie ważne czy jego, czy nie, byleby nikt inny już więcej nie ucierpiał.
- Nie mogę wiedzieć o niej czegokolwiek - powiedział z wysiłkiem, przenosząc spojrzenie na oczy czarodzieja. - Nie jestem jej częścią - dokończył, nie spuszczając wzroku z tęczówek tego kogoś.
- To jest zły człowiek. Kiedyś myślałem, że mogę mieć w nim ojca - jak widać myliłem się - zwrócił się do Colina, delikatnie obracając głowę w jego kierunku. - Nie schodź z lądu, proszę - dodał ciszej, nim obrócił się znów w kierunku mężczyzny. - Przestań ją krzywdzić. Nie masz powodu, by jej to robić - powiedział hardziej, poprawiając zamarznięty uścisk na różdżce, y być gotów na... cokolwiek, co miało nastąpić. Musiał walczyć ze sobą, z tym co wyrządziła mu woda i mróz gnany wiatrem. Nie był pewien, ile ma jeszcze sił, na jak długo da radę utrzymać psychologiczną grę, którą właśnie podejmował. - Przecież o mnie ci chodzi. Tylko o mnie, od zawsze. Daj im wszystkim odejść w spokoju i skończmy to między sobą - powiedział, nie spuszczając wzroku z Reginalda ani na moment. Wiedział, jak na mężczyznę działają jego oczy, oczy jego dawno zmarłej ukochanej, a jednocześnie matki Alexa. Sprawiały, że od zawsze całą winę zrzucał na niego. Niech teraz tak będzie. Był gotów przyjąć na siebie wszystkie winy, nie ważne czy jego, czy nie, byleby nikt inny już więcej nie ucierpiał.
Strona 3 z 4 • 1, 2, 3, 4
Alexander Selwyn
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: County of London :: Dalsze dzielnice :: Okolice :: Stara chata :: Próby Zakonników