Wydarzenia


Ekipa forum
Pokój 13
AutorWiadomość
Pokój 13 [odnośnik]05.04.15 22:16

Pokój 13

Pokoje w Parszywym Pasażerze wynajmowane są przez osoby, którym nie przeszkadza brak luksusu, chcą oszczędzić ostatnie srebrne monety w sakiewce, czy też schować się przed światem. Najczęściej trafiają tutaj lokalni rybacy po męczącym dniu pracy i podróżni marynarze, którzy przycumowali na jedną noc w pobliskim porcie, a odpoczynek na stałym lądzie jest miłą odmianą od kołyszącego się statku... A może po prostu upojeni ognistą whiskey nie są wstanie trafić z powrotem? Na szczęście lokal oferuje lepsze warunki noclegowe, niż można by się spodziewać po widoku głównej sali. Jeżeli nie przeszkadza ci twardy materac, cienka kołdra, z której wylatują, nawet przy najmniejszym ruchu, pozostałości gęsiego pierza, a także doskonale słyszalne marynarskie pieśni i awantury, bez problemu się tutaj odnajdziesz. Pomimo że pokój nie ujmuje za serce swoim urokiem, właściciel gwarantuje, że na łóżku można wypocząć bez obaw o złapanie wszy.
[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:28, w całości zmieniany 1 raz
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Pokój 13 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Pokój 13 [odnośnik]24.10.16 16:42
| 18 marca

To ostatni raz. Ostatni raz, kiedy pozwalała sobie na tak skrajne podekscytowanie, ostatni raz niedorzecznej niegospodarności - czyż nie powinna przyjmować go w luksusowych wnętrzach Wenus? - ostatni raz frustrującego szaleństwa, czyniącego z pieczołowicie poukładanych myśli całkowity chaos. Ostatni raz, gdy ulegała własnym pragnieniom, całkowicie sprzecznym z obrazem samej siebie, który tkała mozolnie od tylu lat, zazwyczaj trzymając ludzkie odruchy na morderczo krótkiej smyczy. Szczyciła się mistrzostwem w samokontroli i opanowaniem nawet najbardziej prymitywnych instynktów - nigdy walcz albo uciekaj, zawsze pomyśl, negocjuj, manipuluj - ale ostatnie tygodnie zepchnęły ją z dobrze wróżącej orbity jasno świecącej gwiazdy sukcesu, wprowadzając cały świat w nieznośne drżenie. Nasilające się aż do bólu przy kimś, kto wprowadził ją w tajniki prawdziwego szczęścia, mogącego zaistnieć wyłącznie w momencie rzucania czarnomagicznego zaklęcia. Ewentualnie w diamentowych ułamkach sekund, gdy nie dzieliło ich już nic oprócz wilgotnej skóry, nabrzmiałych pocałunkami ust i opadającej nieznośnie szybko przyjemności, otumaniającej wyczerpane doznaniami zmysły. Tak jak teraz; Deirdre ciągle oddychała nieco zbyt szybko, kontrolnie - och, jakże żałośnie chciała oszukać samą siebie, karmiąc ego drobnymi gestami władzy - trzymając dłoń na barku leżącego pod nią Tristana.
Nie ruszała się jeszcze przez chwilę, zatrzymując drugą, lodowatą dłoń na jego rozgrzanej klatce piersiowej, jakby chcąc wbić paznokcie w jasną skórę i wyjąć z klatki kości bijące coraz wolniej serce. Powracało do naturalnego rytmu, tak samo jak powoli zmniejszające się źrenice ciemnych oczu mężczyzny, od których nie mogła oderwać wzroku, masochistycznie przedłużając chwilę frustrującego obnażenia. Zarówno jej jak i jego; miała przecież świadomość, że wzajemna, uważna obserwacja nie zanika w otępieniu rozkoszą a wręcz sekundę potem ulega nasileniu. Dziś przegrała, ulegając jej jako pierwsza, ale wynagradzała to sobie pozycją, kradzioną, złudną dominacją, zaznaczoną już od progu, gdy obydwoje znaleźli się po raz kolejny w obskurnym pokoju. Ostatni raz; obiecywała sobie to już od tylu tygodni, chcąc jasno oddzielić swą rolę kurtyzany od roli pilnej uczennicy, jednak przy Rosierze nawet najbardziej surowe zasady rozpływały się niezwykle szybko. Wystarczyło jedno ostre spojrzenie, dotyk mocnej dłoni, krew cieknąca po przebitym boku przypadkowego mugola - bo przecież nie człowieka? - drgnięcie ścięgien poparzonego przedramienia, gdy Tristan podnosił na nią różdżkę, łaskawie pozwalając posmakować czarnej magii, zapierającej dech w piersiach. W każdym tego wyrażenia znaczeniu, także tym dosłownym, gdy topiła się w tym zakurzonym pokoju. Na samo wspomnienie tamtej lekcji naga skóra Deirdre pokryła się ponownie dreszczami: drgnęła lekko, wyjątkowo zgrabnie zsuwając się z ciała Rosiera, by usiąść na brzegu łóżka. Mógł widzieć tylko jej długie, czarne włosy, opadające na plecy oraz szczupłą rękę, którą sięgała do nieco krzywej szafki, by wyciągnąć z trzeszczącej szuflady papierosa. Chwilę później w powietrzu zaczął unosić się zapach jaśminu i piżma a Deirdre odwróciła się nieznacznie, spoglądając na Tristana właściwie bez najmniejszego mrugnięcia.
- Co dzisiaj dla mnie przygotowałeś, sir? - spytała z mieszaniną sarkastycznej pokory, sygnowanej marką Wenus oraz autentycznego zaciekawienia. Chciała wiedzieć więcej, chciała potrafić więcej, chciała jeszcze raz poczuć żelazny zapach krwi i obserwować twarz wykrzywioną cierpieniem. Kogoś, jej, jego - może ponownie pozwoli podnieść na siebie różdżkę? - personalia nie były istotne. - Oprócz oficjalnego zaproszenia na twój ślub, oczywiście - dodała już lżej, jakby chcąc nieco złagodzić dzikie, niepokojące pragnienie, narastające znów w całkiem ciemnych tęczówkach, zlewających się barwą z niezdrowo rozszerzoną źrenicą.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Pokój 13 [odnośnik]02.11.16 13:44
Uwielbiał ją. Tristan w żadnym razie nie dostrzegał jej starań, by zatrzeć ich wcześniejsze kontakty. Poza Wenus nigdy jej nie płacił, ale jej ciała nie mógłby, nie potrafiłby ani nie chciałby się wyrzec - nigdy. Wzbudzała w nim płomień namiętności, rozbudzała znudzone wielością doświadczeń czucie, doprowadzała na skraj ekstatycznych doznań latami pielęgnowanymi umiejętnościami. A najbardziej fascynujące było w niej to, że nie była po prostu prostytutką, była inteligentną, przebiegłą kobietą, która mogłaby dojść o wiele dalej, gdyby tylko wzięła w końcu swoje życie w swoje ręce. Nic nigdy nie nudziło go w ludziach równie mocno, co głupota. Uwielbiał ją każdą, uwielbiał ją dominującą - bo przecież wierzył, że to on miał ją w garści, bo przecież wierzył, że to on rządził tą relacją, nie widząc, jak wiele mógłby dla niej zrobić, gdyby tylko tego zapragnęła - bo była to jedynie dominacja pozorna, uwielbiał ją uległą, choć bywał gwałtowny, uwielbiał się o tę dominację przepychać, igrając z morderczym ogniem namiętności. Nie widział dla nich innej drogi - smak, zapach, dotyk, widok jej ciała, dźwięk jej głosu, doprowadzała go do obłędu, ilekroć ją spotykał, zwłaszcza teraz - podniecona bólem, zafascynowana potęgą, którą on sam jej ofiarował, potęgą czarnej magii, dzięki której mogła osiągnąć wszystko. Tristan uwielbiał również poczucie władzy. Kontroli - nad innymi. I choć owa władza rozbudzała w nim najgorsze diabły, to z jakiegoś powodu nie upatrywał zagrożenia w swojej Orchidei, może nie wierząc, że mogłaby stanąć naprzeciw niego, może to lekceważąc, a może uważając za nieistotne w obliczu obserwowania jej powolnej przemiany w kogoś o wiele potężniejszego. Swojej orchidei, odkąd to rozpoczęli, Tristan uważał ją za dużo bardziej swoją - przecież to dzięki niemu rozkwitała. Tak jak teraz.
Mocno, zaborczo zaciskał dłonie na egzotycznej skórze jej ud, obserwując bezwstydnie wygięte w uniesieniu przed nim ciało, nagie piersi, wątłe ramiona, ponętne usta i oczy, w których widział - a może chciał zobaczyć? - żar tej słodkiej chwili namiętności. Paznokcie przeszywająco chłodnej dłoni wbijające się w jego serce przyjemnie kuły, kiedy oddech i serce zwalniały swoje tempo, wrząca krew zaczynała się uspakajać - jak ocean po sztormie. Niechętnie zwolnił uścisk, niby od niechcenia przesuwając dłońmi wzdłuż jej nóg, nim się oddaliła. Potrzebował chwili. Przyglądał się dyskretnemu poruszeniu jej lśniących kruczą czernią włosów lejących się blaskiem wzdłuż opinających skórę łopatek. Uwielbiał na nią patrzeć. Odchylił głowę w bok, podciągając się do pozycji półleżącej, odruchowo sięgnął dłonią na najbliższą przestrzeń przy łóżku - nie napotkawszy nic, przez moment zapomniał, że nie jest u siebie i nie miał pod ręką drogiego alkoholu. Oparł głowę o ścianę, milcząc. Nie był pewien, czy jej słowa są raczej cynicznym żartem, czy wyrzutem kochanki, żenił się, a na jego ślubie nie mogło być Miu, nie miał co do tego najmniejszych wątpliwości. Istniała zbyt duża szansa, że zostanie rozpoznana przez gości, a pogłoski trafią do zbyt dużej ilości uszu - nawet, gdyby miał w poważaniu obrazę, jaką sprowadziłby na Evandrę, nie mógł zignorować faktu, że na uroczystości będzie jego wuj lord nestor - drugi człowiek po Czarnym Panie, a zarazem ostatni, wobec którego przejawiał niekwestionowane posłuszeństwo i któremu oddawał szacunek. Nie mógł sobie pozwolić na potknięcie, miał ich zbyt wiele.
- Wynagrodzę ci to - stwierdził w końcu sucho, rzucając w eter, nie patrząc na kobietę, krew leniwie i niechętnie wracała do dawnego tempa. Jego myśli błądziły, gdzie upadła jego różdżka?, powieki bezwładnie opadły. - Dostaniesz zabawkę. Swoją własną. I zrobisz z nią, co tylko zechcesz, jeśli tylko obiecasz mi, że ona tego nigdy nie zapomni. - Po krótkiej chwili otworzył oczy, poszukując spojrzenia uczennicy, była już gotowa na wiele. I zasłużyła na zabawę, która tak się jej spodobała.  - Pamiętasz, kogo kazał mi odnaleźć? Powiedz, Czarna Orchideo - lekko podniósł ton głosu, chcąc zwrócić ku sobie całą jej uwagę - jakie to będzie uczucie, bezkarnie podnieść różdżkę na kogoś, kto znajduje się pod absolutną protekcją kogoś, kto kupczy twoim ciałem? Zabawić się nią, tak, jak tylko masz ochotę? - Czarny Pan zlecił to jemu nie bez powodu, wymagał od swoich rycerzy posłuszeństwa, a sprawiali wrażenie rozbestwionej hałastry, która prędzej wymorduje siebie nawzajem, niż dokona czegokolwiek większego; Lorne popełnił duży błąd, wykonując ruch przeciwko temu, co było dla Tristana najcenniejsze. I powinien ponieść tożsamą karę, ale znęcanie się nad Isolde nie sprawiłoby Rosierowi żadnej satysfakcji - była słaba, chorowita, młoda i o wiele słabsza od niego, była tylko kobietą, dysonans pomiędzy nią a Miu wydawał mu się o wiele mniejszy. - Pójdziesz ze mną i pokażesz mi, czego się nauczyłaś - dodał tonem już mniej zaangażowanym, kara dla Lorne'a to nie wszystko, Tristan wiedział, że Isolde zawiodła Czarnego Pana, chcąc do nich dołączyć, ale nie podoławszy próbie musiała odstąpić - cudem przeżyła. Musiał się upewnić, że Miu takiego błędu nie popełni, bo to on mógłby za ten błąd odpowiedzieć.
- A dzisiaj upewnimy się, że jesteś na to odpowiednio przygotowana - mruknął, niechętnie rozglądając się za rozrzuconymi ubraniami.



the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n

Tristan Rosier
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Pokój 13 0a7fa580d649138e3b463d11570b940cc13967a2
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t633-tristan-rosier#1815 https://www.morsmordre.net/t639-vespasien https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-dover-upper-rd-13 https://www.morsmordre.net/t2784-skrytka-bankowa-nr-96 https://www.morsmordre.net/t977p15-tristan-rosier
Re: Pokój 13 [odnośnik]02.11.16 20:17
Papierosowy dym otulał ją łagodną, szarawą mgłą, dopełniającą tylko dzieła erotycznego otumanienia. Zaspokojenie, darowane jej przez Tristana, obezwładniało ją i wycieńczało, pozostawiając Deirdre w stanie zupełnie odmiennym od tego, jaki zazwyczaj prezentowała w kameralnych wnętrzach Wenus. Tam zawsze emanowała niespożytą energią, nie spoczywając w żywiołowych próbach uprzyjemnienia klientowi reszty wieczoru. Jednocześnie zaangażowana i wyważona, udawała omdlewające otępienie, spowodowane wyrafinowanymi pieszczotami mężczyzn - ach, cóż za słodkie kłamstwo - tylko po to, by chwilę potem móc powtórzyć ich przyjemność, ewentualnie, gdy było to nieopłacalne, by równie zdecydowanie wyprosić ich ze swych komnat. Stale czujna, stale na wysokich obrotach, stale kontrolująca doskonale przylegającą do twarzy maskę, chroniącą przed obnażeniem nawet najdrobniejszego niezaprojektowanego drgnienia. Uniesienia z niedowierzaniem brwi podczas wyjątkowo żałosnej historyjki o udanym polowaniu, wygięcia pogardliwie warg przy próbach wykazania się znajomością dyplomatycznych ciekawostek, grymasu obrzydzenia, wywołanego dotykiem lepkich dłoni, sunących mozolnie po zakrytym cieniutką koronką pończoch udzie. Panowała nad tym wszystkim, zachowując przy tym perfekcyjną naturalność, jakby stworzona do swej fenomenalnej roli pierwszoplanowej.
To przy Tristanie mogła wydawać się dużo bardziej kanciasta, ostra, wycięta z zupełnie innego materiału. Poznał ją przecież w ten sam sposób, w który poznawał ją każdy inny mężczyzna, ale wyłącznie jego wpuściła dalej, głębiej, w prawdziwą siebie, pozwalając mu swobodnie konfrontować Miu z Deirdre. Luksusowy, posłuszny produkt sprzedawany w Wenus versus...ona sama, obnażona, nie tylko fizycznie - to nie robiło już na niej wrażenia - ale i w wielu innych aspektach. Nie wiedziała, czy jest zawiedziony tą zamianą, ale była zbyt pewna siebie, by powątpiewać w szczerość ich relacji. Nie po tym, co stało się w piwnicy Białej Wywerny. Powinna powracać myślami do sycących, niedawnych bodźców i odpływającej powoli przyjemności, lecz lekki uśmiech błąkający się teraz na jej bladej twarzy wywołały wspomnienia znacznie odleglejszego wieczoru.
Zaciągnęła się mocniej kobiecym papierosem i powoli wypuściła jaśminowy dym, osiadający słodkim połyskiem na jej wilgotnych jeszcze ustach. Przyglądała się Tristanowi spod półprzymkniętych powiek, nie przerywając potoku słów. Coraz rozkoszniejszych, dokładnie celujących w jej najskrytsze pragnienia. Obraz, jaki odmalowywał przed jej oczami Rosier, używając skrajnych barw i ostrych krawędzi, wydawał się spełnieniem tych najbardziej aktualnych marzeń. Władza, możliwość wypróbowania swojej mocy, dominacja, a wszystko to w drżących okowach kokieteryjnej, subtelnej zemsty. Oraz ze świadomością, że jej mistrz oddaje część odpowiedzialności w jej ręce. Zaufanie, jakim ją obdarzał, wywoływało jednocześnie wręcz zwierzęcy niepokój - wiedziała, że nie cofnie się przed wymierzeniem kary - jak i kołysało ją czystym upojeniem. Lata ciężkiej pracy i setka upokorzeń opłaciły się: od dawna nie była tak szczęśliwa, pełna, wręcz błoga, jak w tym paskudnym, zakurzonym pokoju. Nawet chłód, powoli przejmujący jej ciało - a może to podświadomy strach przed tym, że nie podoła ujmującej szlachciance? - nie mógł wyprowadzić jej z tego stanu homeostazy, gdzie każdy element znajdywał się na odpowiednim miejscu. Jej podekscytowanie, rosnący z każdym spotkaniem niedosyt, zaspokojenie, klarujące się plany wyrwania z objęć Wenus i...Rosier, leżący przed nią zupełnie nago, z ogniem ponownie rozpalającym się w ciemnobrązowych tęczówkach.
Mogła pokornie powiedzieć, że nie musi jej niczego wynagradzać - znała swoje miejsce w szeregu i nigdy nie wykazałaby się naiwnością, żeby nie powiedzieć po prostu głupotą, w próbach pokazania kobiecych dąsów, zazdrości i rozżalenia - ale systematycznie wychodziła ze schematu uległości, coraz wyżej podnosząc głowę. Jeszcze z ostrożnością przyczajonego zwierzęcia, które nie wiedziało, gdzie rysuje się granica pobłażliwości pana, ale w niczym nie przypominała już Miu, gotowej całować w niemym podziękowaniu jego dłonie. Musiał jednak zobaczyć w jej oczach szczery zachwyt: nie potrafiła go ukryć, i choć skąpiła słów, to miała jednocześnie przerażającą i przyjemnie masochistyczną świadomość, że odkąd Rosier odkrył jej prawdziwą [i]słabość/i], potrafi czytać z niej jak z otwartej księgi.
- Nie sposób mnie zapomnieć, Tristanie - odpowiedziała tylko miękko, wręcz czule, strącając jasnoróżowy popiół na podłogę i gasząc papierosa o wysoką kolumienkę łóżka. - Żałuję tylko, że to nie Caesar będzie zasypiał z moim obrazem wyrytym pod powiekami - dodała zdawkowo, wcale się nie skarżąc, raczej subtelnie próbując wyrazić swoje zdegustowanie przebywaniem Lestrange'a w gronie Rycerzy. Zacisnęła jednak usta zanim nawet pomyślała o werbalizowaniu pretensjonalnej niechęci, jednak wyłączenie jednej emocji poskutkowało rozluźnieniem więzów rozsądku. Uległa więc tej fizycznej potrzebie i ponownie przesunęła się na łóżko, zgrabnie przysiadając na ciągle gorącym ciele Tristana, by przelotnie pocałować go w szyję. Bez delikatności, bez ani krzty romantyzmu; zęby otarły się o skórę mężczyzny i Dei ledwie powstrzymała się od zagryzienia mocniej, aż do krwi. Chciała go poczuć jeszcze intensywniej; nie ze względu na rychły ślub, ale na własną słabość. Naiwnie sądziła, że gdy zdoła się nim w pełni nasycić, Rosier stanie się dla niej kimś obojętnym, kogo może podziwiać i słuchać, ale kto nie będzie rozstrajał jej w ten ciężki do opanowania sposób. Krew nie zabarwiła jednak jego skóry i Deirdre uniosła tylko lekko głowę, szepcząc mu do ucha krótkie - Wiesz, że cię nie zawiodę, prawda? - owiewające zagłębienie szyi ciepłym oddechem. Nie mogła dłużej pozostawać w kontakcie z jego nagim ciałem, dlatego nagle przesunęła się już poza łóżko i wstała, przemierzając pokój, by zebrać z podłogi swoje czarne szaty. - Jak zamierzasz sprawdzić moje przygotowanie? - spytała jeszcze przez ramię, już lżej, wręcz żartobliwie, gdy chwyciła w białą dłoń znalezione różdżki. Kilkakrotnie obróciła własność Tristana w palcach, mimowolnie czując się tak, jakby łamała tabu, dotykając czegoś tak intymnego, przesyconego jego mocą, wspomnieniami, historią. Dziwne uczucie władzy - czyż nie był teraz absolutnie bezbronny? - przemknęło przez jej nagie ciało niczym wyładowanie elektryczne, ale zamiast wyzywająco spojrzeć w oczy Tristana, po prostu odwróciła się w jego stronę, podając mu różdżkę. I tylko kąciki uśmiechniętych ust zadrżały lekko w króciutkim, nieco niepokojącym grymasie.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Pokój 13 [odnośnik]06.11.16 23:06
Spowita papierosowym dymem, smukła i - jaka? Dam knuta za twoje myśli, Deirdre, Miu, czy jak właściwie tak naprawdę masz na imię; zdawał sobie sprawę z tego, że znał - że uwielbiał - jedynie swoje wyobrażenie na jej temat, ale to mu w niczym nie przeszkadzało, była przecież tym wyobrażeniem. Potrafiła dokładnie to, czego oczekiwał od swojego wyobrażenia. I choć szukał jej, odgadywał ją ciągle od nowa, wiedział, że nigdy nie mógł być pewien, na ile ona właściwie daje mu siebie poznać. Nie wiedział, czy słowa, którymi go karmiła - chociażby jej imię - rzeczywiście było tym razem prawdziwe, mogło być przecież jedynie kolejną maską - mogło. Ale ten krąg tajemnic, spleciona pajęczyna kłamstw, zdawała się go wciągać silniej, im bardziej skomplikowaną była - sytuacje proste były przecież nudne. A on szukał nowych doznań, poznawszy dotąd już niemal wszystko. Była wyjątkowa, inna pośród wszystkich kurtyzan - nazywać je dziwkami byłoby nietaktem - jakie służyły w Wenus, a on już od dawna pragnął tam tylko jej - i potrafił zapłacić naprawdę dużo, by dostać spełnienie swojej zachcianki. Wyrachowana. Zdecydowana. Inteligentna. Kłamliwa - z pewnością, maskowała siebie i swoje emocje z doskonałą perfekcją, dając wierzyć przebywającym z nią mężczyzną, że jest jedynie ciałem, którego pragnieniem jest się im oddać - w co chciała dać uwierzyć jemu? Ile z tego, w co wierzył, było prawdą? Stała przed nim naga, a jednak nie do końca potrafił rozróżnić, co było rzeczywistą nagością, a co jedynie rzucanym na jej skórę cieniem. Konfrontował, to co znał i to co widział, odnajdywał prawdziwą ją i świetnie się przy tym bawił, podobnie jak doskonałej rozrywki dostarczało mu poszukiwanie owych granic pomiędzy cieniem a prawdziwością.
Jeszcze raz, spowita papierosowym dymem przypominała zjawę, nie, demona - plugawego demona pożądania, sukubę, zwiedziony czarem którego pragnął jedynie jej ciała, zamykając oczy na zagrożenia, które przecież widział - wyraźne, jaskrawe i subtelnie pielęgnowane przez niego samego. Niewielu miało okazję spętać taką istotę, a Tristanowi sprawiało to niewysłowioną wręcz rozkosz. Bo pętał ją, zaklinał - widział to w jej spojrzeniu, kiedy kusił ją wizją sadystycznej zemsty na Caesarze. I podobało mu się to, co widział, bo był świadom, że pomagał to rozbudzić; jak we współczesnej wersji baśni o Pigmalionie i Galatei. Czuł się jej twórcą, niezależnie od tego, jaka była prawda - czy pomógł wzniecić jej czarny ogień, czy był jedynie narzędziem, które dało jej ku temu możliwości, sądził, że dawało mu to prawo, by myśleć o niej jako o własnej. Bo kim by była - gdyby nie on? Znalazłaby kogoś innego, prawdopodobnie. Ale o tym nie myślał. Rozkoszował się brzmieniem jej głosu, obserwując ruchy ciepłych, miękkich ust. Był nawet skłonny jej uwierzyć - on nigdy nie zapomni.
- Mówię poważnie, Miu - zaznaczył jednak ostro, nie odejmując wzroku od jej twarzy. Musiał się upewnić, musiał ją zapewnić, że połamanie jej rąk to za mało. Że rozumie, jak bardzo Isolda miała ją zapamiętać.
- Wszystko w swoim czasie - westchnął, zamknąwszy powieki i odchylając głowę do tyłu w słodkim odpoczynku. - Kiedyś się potknie - musiał. Tristan nie kwestionował wierności Lestrange'a Czarnemu Panu, ale kwestionował jego przebiegłość. Tacy jak on popełniali w życiu błędy, dużo błędów - a On nigdy nie wybacza. Już przecież podpadł, przepychając się z Averym. - A wtedy przyniosę ci jego głowę na złotej tacy. - Albo to, co z niej zostanie, nie zasługiwał na lekką śmierć. Gdyby tylko mógł, rozszarpałby go - na strzępy - nawet i gołymi rękami, jak wilkołaka, który zagryzł Marie. Bo to przez niego. Bo to jego tam nie było. Bo to on jej nie ochronił. Nienawidził go przynajmniej tak mocno, jak sama Miu. - Ale wiedz - bo czyż on i Caesar nie byli do siebie podobni? - że jej cierpienie zaboli go mocniej, niż jego własne. - Zupełnie jak Lorne'a. Bo to przez nich, przez niego, czyż to nie Lestrange walczył o to, żeby ją wyrzucić z pierwszego spotkania? Walczył - i poległ. Nie pierwszy raz, znowu zawiódł. - Że życie z myślą, że to jego - jego, cóż za arogancja - najpiękniejsza kurtyzana skrzywdziła małą Isoldę, jego młodą kuzynkę i słodką narzeczoną, będzie mu tak nieznośną i okrutną, że prędzej czy później straci przez to rozum, a to gorsze jest od śmierci. - Zupełnie jak Tristan, kiedy wypominał sobie moment, w którym oddał mu siostrę. Samego Tristana nie interesowała już wspólna przeszłość jego i Isoldy, choć uderzyło go wspomnienie, w którym ofiarował Miu klejnoty przeznaczone dla lady Bulstrode - wspomnienie, które przyjął z dziwnym rozbawieniem. Sentyment uleciał z niego jak dym, kiedy dowiedział się o krzywdzie Darcy.
Otworzył oczy, czując jej bliskość, łapczywie chwytając ją za wciąż nagie biodra, kiedy przy nim usiadła,  silnym, zdecydowanym uściskiem szarpiąc ją bliżej siebie - kiedy poczuł jej usta na szyi, a zapach jaśminu uderzył go oszałamiająco raz jeszcze, rozbudzając zmęczone ciało. Skóra piekła jak po użądleniu, a jego usta wykrzywiły się w drapieżnym uśmiechu, którego zapewne nikt nigdy nie uznałby za przyjazny.
- Oby tak było - odparł krótko, otulony ciepłym oddechem, bez większego namysłu. Stawka była zbyt wysoka, by lekceważyć niepowodzenie. Zdecydowany był gwałtownie zrzucić ją z siebie i zamienić się z nią miejscem, wysunąć się na górę, zakleszczyć ją pomiędzy ramionami wspartymi o materac starego łóżka, ale może to jej refleks, a może jego zmęczenie, sprawiły, że była pierwsza - i odsunęła się od niego, nagle, brutalnie, pozostawiając mu jedynie widok swojej smukłej sylwetki sunącej wzdłuż wąskiego pokoju. Miała piękne plecy.
- Praktycznie - odparł równie lekko, powoli przewracając się i siadając na odebrał od niej różdżkę. Grzecznie, posłusznie, bez znaku sprzeciwu - z uśmiechem, za który mógłby zabić. Niepokojący grymas krył w sobie tak wiele pociągających tajemnic. - Jestem raną i bułatem, jestem kańczugiem oraz skórą, jestem członkami i torturą, jestem skazańcem oraz katem - słowa poety płynęły z jego ust jak złoto, wyraźnie akcentowane, głos przebrzmiał teatralnym dramatyzmem. Obrócił w ręku różdżkę, nim wstał i obszedł kochankę od tyłu. Złożył dłoń na jej talii, przysuwając usta do jej ucha, szeptem kończąc najpiękniejsze, co pamiętał z owego dzieła poety. - Zabijam, bo czuję się nieśmiertelny - Wyciągnął różdżkę przed siebie, przed nich, po czym wykonał nią odpowiedni gest, niewerbalnie, nie wypowiadając inkantacji; Avis, to było tylko proste zaklęcie przywołujące cztery niezbyt duże ptaszki. Poćwicz na czymś małym, Miu, zanim zaufam Ci na tyle, bym wiedział, że podołasz, pochwal się inwencją. Zsunął dłoń niżej, wzdłuż jej ciała, nachylając usta nad jej kusząca nagim karkiem, lecz prócz odurzenia się jej zapachem nie uczynił nic - i odszedł, by podnieść swoje ubrania.



the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n

Tristan Rosier
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Pokój 13 0a7fa580d649138e3b463d11570b940cc13967a2
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t633-tristan-rosier#1815 https://www.morsmordre.net/t639-vespasien https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-dover-upper-rd-13 https://www.morsmordre.net/t2784-skrytka-bankowa-nr-96 https://www.morsmordre.net/t977p15-tristan-rosier
Re: Pokój 13 [odnośnik]11.11.16 19:50
Wizja miękkich loków Caesara, układających się równymi falami na złotej tacy, lśniącej wokół uciętej głowy niczym najpiękniejsza aureola, ponownie przywołała na usta Deirdre szerszy uśmiech. Już nie tak subtelny, dodający jej uroku zadowolonej acz łagodnej kotki, łaszącej się do stóp właściciela: gdy w grę, także tą odbywającą się wyłącznie w wyobraźni, wchodziła krew, cała słodycz Miu tężała, krystalizując się raczej w truciznę niż zachęcające piękno. Poruszająca się z gracją puma mogła zostać uznana za zachwycającą na tyle, by zechcieć podarować ją małżonce lub córce, lecz z bliska, w konfrontacji z prawdziwą naturą, mordercza aura przebijała złudny estetyzm, obnażając odstręczające szczegóły. Czerwony płyn skapujący z warg, resztki zgniłego mięsa pomiędzy białymi zębami, zapadnięte w czaszkę oczy straszące ciemną pustką. Deirdre wiedziała, że całe zepsucie, które tkwiło w niej od lat a teraz rozpościerało świeże pędy, bujnie kwitnąc pod czujnym okiem troskliwego nauczyciela, w końcu przedrze się na wierzch, odbierając wystudiowany urok i czar delikatności. Tristan był na razie jedynym wpatrującym się w tą ciemniejszą stronę i wydawał się nią równie zafascynowany co prezentowaną mu uprzednio perfekcyjną maską. Nie potrzebowała lepszego zapewnienia o słuszności ścieżki, jaką powinna obrać, by móc w pełni wykorzystać swój ukrywany do tej pory potencjał. Żywiła do Tristana szczery szacunek, nie zmniejszający się ani o cal nawet wtedy, gdy czuła się przy nim pewniej, stabilniej, silniej, powstając z kolan - także i dosłownie? - do pozycji partnerki. Z pewnością nie równorzędnej; arogancja nigdy nie przesłaniała jej rzeczywistości, pozwalając w miarę bezboleśnie przebrnąć przez miesiące upokorzeń, dlatego też nie szarpała się z społeczną hierarchią, akceptując wyższość szlachcica, choć akcentowała swoje poddanie bez uprzedniej skrajnej uległości. Pozwalała swojemu drapieżnemu uśmiechowi na zmianę idealnych rysów, pozwalała sobie na obdarcie z aury egzotyki i gdy stała przed nim nago, naprawdę obnażała się całkowicie, chcąc, by ujrzał w niej materiał idealny do uformowania w oczekiwany kształt. Owszem, skrywała swoje tajemnice i nie dzieliła się z Rosierem wszystkim. Nie wspominała o planach wyswobodzenia się z okowów Wenus i ugruntowania swej pozycji na innej, pewniejszej płaszczyźnie kryzysowej narzeczonej a następnie dyskretnej żony. Snuła własne plany, oddzielając od siebie poszczególne strefy zaprojektowania nowej siebie. Tak dyktował jej rozsądek, niepokojąco drżący w bezpośrednim kontakcie z Tristanem. Czynił ją jednocześnie silniejszą i słabszą, co przyjmowała z niejaką frustracją. Potrafiła bez mrugnięcia okiem rzucić okrutne zaklęcie by rozpłatać gardło na dwoje...i jednocześnie wystarczył ostrzejszy blask w ciemnych oczach Rosiera, by cała spinała się w nerwowym oczekiwaniu na dalsze sugestie, pochwałę lub krytykę. Im większą władzę posiadała we własnych dłoniach, tym większa władzę on posiadał nad nią; współmiernie rosnąca zależność, z którą Dei próbowała poradzić sobie na swój sposób, ochładzając prywatne relacje.
Mało skutecznie. Choć odgradzała się od Tristana milczeniem - przyjmującym, posłusznym, z pewnością nie ignoranckim - to jej spojrzenie ciągle powracało do sylwetki mężczyzny. Czuła się jeszcze pewniej, mając na sobie czarne szaty, podczas gdy on pozostawał nagi, lecz dalej nie mogła rozkoszować się pełnią smaku niemalże męskiej przewagi. Jej myśli krążyły wokół zemsty, nauki, powinności, wspaniałych idei i dopiero drżący głos bruneta, deklamujący kolejne wersy, przywołał ją ponownie do rzeczywistości, w której mocna dłoń przesuwała się po jej talii a gorący oddech muskał kark w zapowiedzi pocałunku lub władczego ugryzienia. Żadne z nich nie nadeszło i Dei poczuła wilgotną, lepką pustkę; złośliwe muśnięcie zdrowego rozsądku, jasno pokazujące jej naiwną niedorzeczność powtarzanej w nieskończoność ostateczności zmysłowej części ich relacji. Pragnęła go i choć początkowo sądziła, że płomień zgaśnie równie szybko, co się pojawił, to musiała powoli przyznać się do porażki, chociaż wiedziona głupią dumą jeszcze szarpała się z samą sobą. Na szczęście w skrytości schowanego przed nim wewnętrznego świata.
- Twój wybór wierszy znacznie poprawił się od naszego pierwszego spotkania - odpowiedziała jedynie miękko, lekko kpiąco, jakby dreszcze pokrywające jej bladą skórę - w odpowiedzi na jego bliskość i cichy ton - w ogóle się nie pojawiły. Uniosła jedynie głowę, przyglądając się bez zainteresowania wyczarowanym ptaszkom, kręcącym się pod zakurzonym żyrandolem. Zrobiła kilka kroków do przodu, hamując chęć obrócenia się przez ramię, by śledzić powolne ruchy ubierającego się Tristana. Distorsio. Luxatio. Prevaricator ossis. Wypowiadała kolejne zaklęcia spokojnie, monotonnym tonem, obserwując jak wesoło fruwające stworzenia padają po kolei na podłogę z połamanymi, zwichniętymi skrzydłami. - Myślisz, że Isolde może już nosić dziecko Caesara? - spytała lekko, wręcz od niechcenia, jakby troskliwie pytała o cnotliwość swojej przyjaciółki a nie o ewentualny, sadystyczny, okrutny bonus do wzmocnienia tragedii Lestrange'a. Ponownie uniosła różdżkę i tuż po cichym Scindet ostatni z ptaszków wybuchł tuż obok łóżka, obsypując podłogę pierzastym, krwistym konfetti. Nie skrzywiła się nawet odrobinę, wymijając dogorywające zwierzęta, by dotrzeć do brudnego okna. Obróciła się tuż przy parapecie, powracając wzrokiem do Tristana. - Jest coś, czego byś dla niego nie zrobił? - spytała nagle, już poważniej i ciszej, odwracając wzrok tylko po to, by rzucić kolejne zaklęcia, mające sprowadzić na połamane ptaki ostateczne cierpienie. Plumosa. Igne Inferiori i w końcu Implosio. Zaklęcia trudne, ciężkie, które jeszcze niedawno sprawiały jej trudność, teraz wydawały się wręcz przyjemnością, lecz Deirdre nie miała złudzeń, że to także dzięki wręcz żałosnym ofiarom. Marzyła o czymś większym, o powtórce z najwspanialszej randki w mugolskim zaułku, lecz nie skarżyła się w ogóle, obserwując z umiarkowanym zainteresowaniem dogorywające ptaki. Ciemne włosy opadły na jej czoło, odgarnęła je więc powolnym gestem, powracając wzrokiem do przystojnej twarzy Rosiera.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Pokój 13 [odnośnik]21.11.16 21:52
Fascynowało go to rozdarcie, subtelny uśmiech wygięty w złowieszczy wyraz przeszyty morderczą trucizną, piękno, zabójcze piękno, niecodzienna uroda łącząca w sobie kontrastową czerń i biel, nie tylko we włosach, oczach i skórze, nie tylko w światłocieniu tańczącym z nią w tym zadymionym pokoju, ale i głębiej, na metaforycznym poziomie poznania. Fascynowała go ona - ulegle służąca mężczyznom w najbardziej upadlający sposób, a mająca zadatki i możliwości na kogoś, kto równie dobrze mógłby pomiatać nimi. Była jak jasny sztylet błyszczący w ciemnościach, jak niezwykła mikstura miodu zmieszanego z arszenikiem. Nie odstręczała go tymi morderczymi zapędami - fascynowała, jak fascynować mogła sama okryta całunem ciemności śmierć. Pragnął ją widzieć, pragnął na nią patrzeć - nagą - i wcale nie miał na myśli ubrań, ciało pod nimi dawno przestało być dla niego tajemnicą. Prócz cielesności, pragnął zdjąć z niej wszystkie maski, latami pielęgnowane zapewne tak długo, że już niemal zrosły się z ciałem. Lubił ogień jej nienawiści i lubił podsycać go żarem obietnicy rychłej zemsty - wymierzoną w tę samą stronę, w której kierował własną. Lestrange był bratem jego przyszłej żony, ale to nic nie zmieniało - Evandra miała zmienić nazwisko, a więc i rodzinę, a żałoba szybko jej przeminie. Nawet jej życzenie nie mogło sprawić, by cofnął się przed zamiarem zamordowania tego człowieka - nic - jedynie rozkaz Czarnego Pana. Tristan był łowcą. Rycerzem, rycerzem róż służącym ostatniemu z rodu Gauntów. Tacy jak on nie bali się pum - nawet jeśli szczerzyły zanurzone we krwi zęby, bardziej interesowała go sprężystość jej mięśni i nieskończona doskonałość symetrii kocich oczu. Tacy jak on nie szczerzyli zębów, nie sądzili, że muszą. I mogli być nieocenionymi towarzyszami w trakcie nocnych polowań, mogli nauczyć wyciągać pazury, bo wcale nie mieli mniejszych, i bez wątpienia liczyli na wdzięczność. Nie ufał jej do końca, wciąż nie wiedział, w którym momencie zacierała się granica prawdziwej Deirdre i wymyślonej Miu, wciąż nie wiedział, ile mask do zdjęcia jeszcze pozostało... ale podobała mu się ta niepewność, okrutne igranie z ogniem, którego mocy nie znał, taniec śmierci z azjatycką żmiją. Było w tym piękno - zabójcze, egzotyczne piękno, choć wiedział, że nie każdy potrafiłby je docenić. Była jego Galateą, bezdusznie uformowaną cichą zabójczynią. Ciekaw był granic - do których mogła dotrzeć i które mogła nagiąć. Ciekaw był całej jej - i zazdrośnie chciał jej dla siebie, zdając się nie dostrzegać jakichkolwiek prób ochłodzenia ich relacji. Akceptował zerwaną smycz, powstanie z kolan, choć dla niego wciąż na nich klęczała, akceptował jej indywidualność i z lubieżną fascynacją poznawał jej pragnienia, badał zmiany w rysach twarzy, spojrzeniu, układzie ust, kiedy zdobywała czarnomagiczną potęgę. Subtelnie poszukiwał niewerbalnych sygnałów, poświęcając jej więcej uwagi, niż kiedykolwiek poświęciłby jakiejkolwiek dziwce, z mieszaniną niedowierzania i oczarowania przyglądając się jej reakcjom na śmierć. Była wyjątkowa w każdym calu. Inna, pośród morza nudnych kobiet. I z zadatkami na sługę, z którego Czarny Pan będzie niezwykle dumny - po ostatnich rekrutacyjnych porażkach powinien być z tego zadowolony. A on, on miał zamiar uczynić wszystko, aby w istocie tak się stało.
- To ten sam poeta, moja piękna - odparł tonem, w którym dźwięczało coś na wzór wyższości; nie obeszła go jej kpina. - Jak my wszyscy, ma różne strony... siebie - Zarzucił na ramiona czarodziejską szatę, spinając jej haftowany kołnierz rodową broszą w kształcie róży. - Lecz do ciemniejszych z nich należy dojrzeć - Lubił wiersze francuskiej bohemy niemal tak mocno, jak lubił dymiący absynt, ale nie straszył mroczniejszymi z nich prostytutek; w gruncie rzeczy cenił sobie ich zawód - podobnie jak cenił sobie całą wielobarwną gamę doznań, które im zawdzięczał. Lubił je. I nie chciał krzywdzić. Deirdre nigdy wcześniej, nim zaczęli tę relację, nie zdradziła się ze swoimi złowieszczymi pragnieniami, ona też musiała dojrzeć. Rozkwitnąć - jak ta największa, najdłużej oczekiwana orchidea. Opadł bezwładnie na krzesło, nonszalanckim, niedbałym gestem łapiąc za wysokie cholewy butów - i zaczął zakładać je na nogi, nie patrząc jednak na nie, a na ptaszki radośnie wirujące wokół jego słodkiej uczennicy pochłoniętej wirem nierównej walki. Ptaszki zlatywały na podłogę, jeden po drugim, z głośnym plaskiem, z połamanymi kościami nie mogąc utrzymać się w locie. Była bezlitosna. Dobrze. Właśnie taka musiała być.
- Nie - odparł bez zastanowienia i choć wiedział, dlaczego pyta, jego ton był równie beznamiętny. Po tym wszystkim - Isolda nie była mu już bliska, poznał ją jednak na tyle, by znać odpowiedź na to pytanie. Wątpił, by obdarzyła Ceasara specjalnymi względami. - Nie przed ślubem - Przeniósł wzrok na linię profilu jej twarzy, egzotyczne rysy. - Przed ślubem będzie czysta jak łza - Słowa wypowiadał miękko i powoli, zastanawiając się nad jej reakcją; nie sprawi jej to dodatkowej satysfakcji? Isolda miała od niej tak inne życie, usłane zaszczytami przodków, bogactwem i wygodami. Nigdy nie musiała klękać. Ubrawszy drugiego buta, wyprostował się na krześle, od niechcenia opierając się jedną nogą na pobliskim meblu.
- Nie - odparł nieco poważniej, odwracając wzrok od makabrycznego wybuchu ptasiego mięska, wrażenie estetyczne nie powalały. - Nie ma takiej rzeczy, Deirdre. I nie ma takich wątpliwości, jest na nie za późno. Ty też zrobisz wszystko, czego będzie chciał. - Nie pytał, informował. Czarny Pan był wymagającym panem i musiał jej to uświadomić na wstępie; na wypadek, gdyby pokaz, jakim uraczył Avery'ego to było zbyt mało. Owszem, istniały rzeczy, których nie chciał dla niego zrobić i co do których miał nadzieję, że nigdy nie zostanie poproszony. Ale nie istniały rzeczy, których by nie zrobił. Zamilkł na moment, jakby o czymś myślał, o czymś sobie przypomniał. - Zrobiłaś? - zapytał jeszcze poważniej, usiłując uchwycić jej spojrzenie. Rozkazy rozpierzchły się jakiś czas temu, a do końca został zaledwie tydzień. To mało czasu, gdyby natrafiła na kłopoty - a chciał móc się nią pochwalić. Chciał być z niej dumny. Chciał, by Czarny Pan uznał ją za zaskakująco wartościową na tle miernot, na które nie mógł liczyć w tak delikatnych sprawach.
- Jesteś gotowa - stwierdził beznamiętnie, kiedy w powietrze wzbiły się piórka ostatniego z ptaszków. Oby z człowiekiem, z małą Isoldą, zatańczyła równie skutecznie. - Opowiedz mi, Orchideo. Opowiedz mi, co jej zrobisz. - Wstał, jakby od niechcenia; prezent dla Isoldy musiał być wyjątkowy. To miało być w końcu przesłanie dla Lorne'a. Wiadomość. Ostrzeżenie. Powoli zbliżył się do Deirdre, po drodze rzucając jeszcze jedno niewerbalne Avis, bez delikatności, nie patrząc na nią, a na największego z ptaków, chwytając ją za nadgarstek trzymający różdżkę, drugą takoż bez czułości otulił jej talię- chciał ją przysunąć bliżej siebie, tak było wygodniej. - Avery poniósł ciężką karę, znasz to zaklęcie? Lubię je, jest efektowne. Działa na umysł i ciało, oszpeca. Przywołuje makabrę. Wygląda jak senna mara. - Zacisnął dłoń na jej nadgarstku mocniej, kierując jej ręką celem wykonania odpowiedniego gestu, powoli, by z łatwością mogła go powtórzyć, jeszcze nie ćwiczyli go razem:
- Crepito - szepnął do jej ucha.



the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n

Tristan Rosier
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Pokój 13 0a7fa580d649138e3b463d11570b940cc13967a2
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t633-tristan-rosier#1815 https://www.morsmordre.net/t639-vespasien https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-dover-upper-rd-13 https://www.morsmordre.net/t2784-skrytka-bankowa-nr-96 https://www.morsmordre.net/t977p15-tristan-rosier
Re: Pokój 13 [odnośnik]22.11.16 22:00
- Długo dojrzewałeś do swojej ciemniejszej strony, Tristanie? - spytała krótko, konkretnie, być może zbyt prostolinijnie, lecz gdy nie musiała, nie uciekała się do subtelności i przesadnej kurtuazji. Zostawiła je w ich relacji za sobą i choć wyczuwała, że momentami niebezpiecznie zbliża się do granicy impertynencji - bądź po prostu równowagi pomiędzy przyjaciółmi - to nie wycofywała się na poddańczą pozycję, chcąc dla siebie coraz większych praw. Postępowała jednak rozsądnie, nie kierując się głupią buńczucznością a samokrytyką. Im więcej potrafiła, im pilniej przykładała się do nauki zaklęć, im gorliwiej chłonęła sugestie Rosiera, tym silniejsza się stawała - a przecież wymagający mistrz nie czułby dumy z pokornego, nieśmiałego stworzenia, być może mogącego poszczycić się zachwycającymi przymiotami, lecz zbyt utemperowanego, by je komukolwiek zaprezentować. Często stawiała się w świetle szkolonego zwierzęcia, lecz nie sprzeciwiała się tym wewnętrznym porównaniom. Znała swoje miejsce, lecz pragnęła znaleźć się jeszcze wyżej. Poznać Tristana bardziej, głębiej, prześledzić historię jego słabości, o ile jakiekolwiek posiadał, będąc jasnym młodzieńcem, brylującym na salonach, zachwycającym niewiasty, reprezentującym swój wspaniały ród. Widziała przecież jedynie fragment prezentowanego jej niedorzecznego obrazka; drogie ubrania, luksusowe materiały, zapach perfum, doskonałe maniery a wszystko to wklejone do zakurzonego, brudnego pokoiku w dosłownie parszywym pasażerze. Szarą mgłę społecznej przepaści rozjaśniały informacje, które cierpliwie zbierała odkąd po raz pierwszy lord Rosier przekroczył progi jej komnaty w Wenus, lecz dalej poruszała się po omacku, chcąc poznać go dosadniej. Wziąć w dłoń bijące serce, obejrzeć je z każdej strony, prześledzić zrosty na tętniących życiem żyłach, a potem wsunąć je z powrotem w klatkę żeber. Pełen obraz człowieka nigdy nie przestawał jej kusić a w przypadku Tristana chęć nauczenia się go tak, jak czarnomagicznych zaklęć, stanowiła przecież część naśladownictwa. Lekcji. Wyciągania wniosków. A także rozsądnej ostrożności. Zawierzyła mu swoim życiem, zaufała całkowicie, akceptując nierówność dróg bezpieczeństwa i...z tego też powodu budowała stabilne zaplecze z Valhakisem, na razie nie informując Rosiera o swych planach. Posiadanie zaplecza ewakuacyjnego pomagało, łagodząc nieco bolesną nieosiągalność Tristana. Owszem, wiedziała o nim sporo, lecz obydwoje odgrywali wzajemnie jakieś role. W pewnym aspekcie, do którego nigdy by się nie przyznała, podobało jej się to, ta drżąca niepewność, stała czujność, sprzeczne emocje, tak różne od dotychczasowej obojętności, tak charakterystycznej dla zdystansowanej Tsagairt.
Jej myśli uciekły ponownie w stronę obcego Tristana; w jakiejś pięknej wizji, w której prowadził Isolde w tańcu, troskliwie otaczając ją ramieniem. Chciała przesunąć ten wzór na niedaleką przyszłość, sprawdzić, czy w jego ciemnych oczach błyśnie chociaż odrobina uczuć - żalu? pogardy? zawodu? smutku? - gdy będzie obserwował cierpiącą Bulstrode. Lub kogokolwiek innego, kto zawiedzie Czarnego Pana, a kto był mu kiedyś bliski. Co, gdyby była to Evandra? Lub jedna z jego sióstr? Ta niedorzeczna - czymże mogły zawinić? - myśl przemknęła szybko przez jej głowę, wywołując krótki, obrzydliwy dreszcz jednoczesnego podekscytowania i strachu: zadziwiające, po jak brudnych ekstremach się poruszali.
W zamyśleniu obserwowała dogorywające ptactwo, przenosząc spojrzenie na Tristana dopiero wtedy, gdy poczuła na sobie jego intensywny wzrok. Zmrużyła nieco oczy, zaplatając dłonie na piersi, nieco obronnie, niczym przesadnie strofowana uczennica. - Oczywiście, że zrobię wszystko. Wszystko. Wiedziałam to już wcześniej, ale gdy go zobaczyłam, gdy zobaczyłam, co jest w stanie zrobić, jak wielką mocą włada... - odparła najpierw dość sucho, lecz głos zadrżał przy wspomnieniu mrocznej piwnicy w Białej Wywernie, stając się miękki, wręcz poruszony, zadziwiająco ciepły. I znów, kolejny przebłysk tego druzgoczącego połączenia ekstazy i bojaźliwego szacunku, błyszczący w czarnych tęczówkach. - Zazdroszczę tym, którzy mogli przy nim być już w młodości - wyznała nagle, cicho, z lekkim grymasem niezadowolenia, gdy wyobraziła sobie Caesara, Morpheusa czy Samaela, mogącego poszczycić się dłuższą służbą, lecz od razu wrodzony perfekcjonizm nakazywał jej powrót do rzeczywistości. Mogła ich przewyższyć, mogła okazać się bardziej przydatna. Choćby wykonując ostatnie zadanie. Uśmiechnęła się blado, wytrzymując badawcze spojrzenie Tristana. - Tak - odparła tylko krótko, z powagą, robiąc krok przed siebie, by odsunąć się od chłodnego parapetu. - Nie wątp we mnie - dodała spokojnie, nieco urażona, choć w jej tonie nie przebłyskiwało rozżalenie, raczej skrząca się pewność siebie, chęć ciągłego udowadniania mu, że go nie zawiedzie. Że ich nie zawiedzie, niezależnie co przyjdzie jej robić. Obserwowała, jak Tristan wymija nieapetyczne zwłoki ptaszków i podchodzi do niej, już ubrany, zimniejszy, z powoli bijącym sercem i chłodnym spojrzeniem, jakby szarpana namiętność sprzed chwili po prostu wyparowała, czyniąc ich relację chirurgicznie czystą. Uśmiechnęła się lekko, gdy stanął obok niej; znów byli blisko, lecz już na zupełnie innej - czyżby? - płaszczyźnie. - Chciałabym ją utopić. Wypełnić dymem. To z pewnością będzie przyjemnie znajome dla kogoś z tak szlachecką chorobą - zaczęła powoli, przesadnie uprzejmym tonem, czując miłe łaskotanie na myśl o spowodowaniu cierpienia jeszcze okrutniejszego od ataku Klątwy Ondyny. - Ale powinna otrzymać też coś na zawsze. Pamiątkę. Może obedrę ze skóry jej delikatne dłonie i już zawsze będzie nosić aksamitne rękawiczki, a gdy je zdejmie, by dotknąć swojego ukochanego, będą wiedzieli, komu to zawdzięczają - kontynuowała nieśpiesznie, patrząc prosto przed siebie. - A potem sprowadzę na nią widmo ponuraka lub wiecznego smutku - dodała w zamyśleniu, powoli unosząc różdżkę tak, jak nakazał jej Tristan. Chciała, by Isolde cierpiała długo, by nie był to jednorazowy pokaz, złudna przestroga, bolesna, lecz krótkotrwała. Chciała naznaczyć ją na dłużej, wiedząc, że jej rozłożony w czasie ból dosięgnie jej najbliższych, obserwujących gnijącą skórę i postępujące przerażenie. Wyrafinowana łagodność, tak różna od tego, czego pragnął nauczyć ją Rosier. Odruchowo zagryzła usta, gdy przypominał najsłodszy widok z Wywerny. Powoli powtórzyła inkantacje, odzwierciedlając pewny ruch różdżki, skupiona na poprawnym pozbawieniu latającego stworzenia gałki ocznej, ciekawa, czy gdy już się to stanie, odpychający widok wywoła skrajne obrzydzenie czy też nagłe ukłucie zachwytu nad kolejnym czarnoksięskim wyzwaniem.
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Pokój 13 [odnośnik]30.11.16 16:05
- Nie - odpowiedział krótko, lekko, może nieco arogancko, otaczając jej talię silniejszym uściskiem. - Niedługo - W istocie nie czuł się urażony, Deirdre nie była wypłoszem - a on czuł dziwną satysfakcję, obserwując ją wstającą z kolan. Była dość mądra, by rozegrać to tak, że Tristanowi wydawało się to całkowicie naturalne. - Jestem wnukiem Mahaut i synem królowej cierni - była mądra, ale czy dość mądra, by rozumieć, jaką potęgę skrywały czystokrwiste rodziny? Jaką tradycję, pokoleniami pielęgnując sztukę zakazanej czarnej magii? Jaką historię - brutalną, kiedy siłą, przybywając z Francji, wyrwali kawałek Anglii dla siebie? Tristan był dziedzicem swojego rodu w każdym calu, rozumiał spuściznę i chciał ją nieść dumnie - jeśli będzie trzeba, bezlitośnie. Czarna strona błękitnej krwi, o której nie mówiło się głośno, nie w miejscach takich jak Wenus. - Kiedy róża rozkwita, wypełnia się krwistym szkarłatem, przerażającym szkarłatem, Deirdre - mówił dziwnie swobodnie, ale mówił prawdę - Rosierowie byli jednym z rodów, które dbając o swoją czystość nie cofali się przed niczym. - A jej kolce wyrastają długie i ostre - Parafraza Keatsa, którego metafizyczne spostrzeżenia zawsze były tak trafne. Tristan od zawsze wiedział, kim był - był Rosierem stworzonym do wydawania rozkazów. Nie bez powodu zajmował się zwierzętami - ich uległość, zmuszanie ich do uległości, dawały mu satysfakcję. Uwielbiał jazdę konną -  nie dlatego, że był miłośnikiem końskich pyszczków, ale dlatego, że ścieranie się z końską psychiką, wymuszanie przywództwa u kilkutonowych stworzeń, sprawiały, że czuł tę władzę realną. Pozorna władza nad smokami, starcie się z tymi pradawnymi gadami w nierównej walce - wygranie tej walki - każde takie spotkanie rozbudzało jego mroczną stronę, w całkowitym oderwaniu od szacunku, jakimi darzył te bestie.
- Ale to, co najgorsze - Nachylił się nad jej ramieniem mocniej, kierując szept do jej ucha; jej dłoń zastygła w powietrzu obok jej nadgarstka, kiedy Deidrde sama ćwiczyła przedstawione przez niego ruchy. - Wyzwala z nas zemsta - Pierwszą osobą, którą zabił, była Diana Crouch - potem, potem było ich więcej, na rozkaz Czarnego Pana. Nie zabijał, bo lubił, zabijał, kiedy tak mu było wygodnie - i kiedy dzięki temu mógł osiągnąć swój cel. Marianne była całym jego życiem, Diana go zdradziła - zdradziła ich wszystkich - nie miał dla niej cienia współczucia.
Każdy z nich za coś się mścił, Tristan widział Deirdre jako rozbudzającą w sobie chęć zemsty za to, kim była, kim musiała się stać. Nigdy nie zapytał jej, dlaczego zaczęła pracować w Wenus, nigdy nie zapytał o to na poważnie, choć dotąd zapewne usłyszałby odpowiedź podyktowaną przez Borgię lub Lestrange'a - że od zawsze marzyła o spełnianiu męskich marzeń. Czy kiedykolwiek ktokolwiek w Wenus był na tyle mało cyniczny, żeby w to uwierzyć? Wątpił, ale czasem wygodniej było nie dociekać prawdy. Coś ją zraniło - coś rzuciło ją na kolana, ją, dumną i uzdolnioną. Nawet jeśli to było jedynie niedookreślone coś, wirujące w przestrzeni i na tyle ogólne, ze nie dało się tego dookreślić jednym słowem, Deirdre kiedyś się za to zemści. Jeśli nie na jednej osobie - to na całym świecie. Kiedyś sprawimy, że wszyscy będą cierpieć, Deirdre. - Znalazłem odpowiedzialną za śmierć mojej siostry i rozszarpałem ją na strzępy - wyznał głucho, kiedy łączył ich jeszcze inne stosunki; pijany, zaćpany, jak wiele razy mówił jej, jak mocno tęskni za Marie? - I rozniosę tak każdego, kto stanie mi na drodze  - Może to poczujesz, moja piękna Orchideo, po spotkaniu z Isoldą? - Kiedy pojmiesz, jak łatwo jest odebrać czyjeś życie, nagle uzmysławiasz sobie, że świat właściwie należy do ciebie - szeptał wciąż, tak właśnie widząc jej fascynację brutalnością czarnej magii. Tak właśnie widząc fascynację jego światem, światem Czarnego Pana. Ale nie unieś się zanadto, Deirdre, wciąż musisz znać swoje miejsce w hierarchii. Ja jestem wyżej, a najwyżej jest On. Ale ta hierarchia była elitarna. Nie było w niej miejsca dla tchórzy. - Rośnij w siłę, moja piękna Orchideo, wszyscy będziemy z ciebie dumni. - Mógłby zapytać, kiedy ciemna strona dotarła do niej - ale o wiele przyjemniej było zgadywać, jego dłoń zsunęła się na jej biodro, zaciskając się wokół kości. Odjął usta od jej ucha, z zadowoleniem patrząc przed siebie  - na jednego z mniej obrzydliwych dogorywających ptaków - nie zwracając większej uwagi na jej urażoną pozę. Wciąż ją nieco lekceważył, wciąż nie był pewien, czy zdaje sobie sprawę z tego, o jak poważnej mówili sprawie. Nie mógł tak po prostu przestać jej kontrolować - dla jej własnego dobra.
- Ci, którzy byli przy nim w młodości, zawodzą - przypomniał jej niechętnie, czując ukłucie męskiej rywalizacji z innymi rycerzami - a rywalizacji nie miał zwyczaju odpuszczać. Uczył się we Francji, nie znał Czarnego Pana w taki sposób, w jaki znało go wielu spośród nich, mimo to dziś był jednym z pierwszych, a Avery tracił oczy i godność, bo nie potrafił zacisnąć języka za zębami. - Będziesz mu służyć wiernie i szybko wyjdziesz ponad nich - dodał z pewnością w głosie, wyjdzie, jako i on wyszedł. Deirdre miała wszystko, czego potrzebowała: nic do stracenia, determinacje oraz umiejętności, które w niej zaszczepił przez ostatnie miesiące. Poradzi sobie - ale troska twórcy nigdy go nie opuści. Ostrożnie skinął głową, kiedy ostro nakazała mu w siebie nie wątpić - być może częściowo miała rację.
- Nazywała chorobę swoją przyjaciółką - stwierdził z dziwną nostalgią w głosie. Historia tak dziwnie zatoczyła koło, czy to nie Deirdre otrzymała tamtego dnia klejnoty, które niósł swojej narzeczonej? - Będzie zachwycona, jeśli przyjdzie im się spotkać. - Jego usta wygięły się w drapieżnym uśmiechu, kiedy słuchał pogróżek Deirdre. - Na zawsze naznaczona - skwitował je z zadowoleniem, z dumą; nie musiał się obawiać, nie musiał wątpić. Deirdre doskonale rozumiała płaszczyzny, po których się poruszała, była przebiegła, inteligentna i niebezpieczna. Dość rozsądna, by zadać ból dokładnie tam, gdzie zaboli najmocniej. Co powiesz na zabliźnione rączki siostry, Lorne? Jedynie utwierdzała go w przekonaniu, że zrobił dobrze - Tristan nie potrafiłby zachować się w taki sposób. Zbyt łatwo tracił nad sobą kontrolę, a gwałtowność nie pozwalała mu na wyrafinowanie.
- Jeszcze raz, Deirdre, powoli - Przyciągnął ją, za biodro, bliżej ku sobie, chwytając jej nadgarstek w mocnym uścisku i powtarzając gest, było prawie dobrze. - Crepito - powtórzył, uważnie akcentując inkantację, wyraźnie, tak, by łatwo było ją powtórzyć. - Myśl o ludziach, Orchideo, o tych wszystkich ludziach, na których mogłabyś się zemścić. Jak wielu ich jest? - Zwolnił uścisk, ale jego dłoń nie odsunęła się od jej ręki - trzymał ją na tyle luźno, na ile nie wadziła w rzucaniu zaklęcia. Ptaszek przysiadł na żerdzi zwisającej lampy - i spojrzał na nich z wyraźnym wyrzutem.



the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n

Tristan Rosier
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Pokój 13 0a7fa580d649138e3b463d11570b940cc13967a2
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t633-tristan-rosier#1815 https://www.morsmordre.net/t639-vespasien https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-dover-upper-rd-13 https://www.morsmordre.net/t2784-skrytka-bankowa-nr-96 https://www.morsmordre.net/t977p15-tristan-rosier
Re: Pokój 13 [odnośnik]30.11.16 21:43
Głos Tristana upajał ją, zwodził. Grał na napiętych strunach jej pragnień, pociągając za odpowiednie sznurki. Wcale nie bezwiednie, wcale nie subtelnie. Nie manipulował, nie ukrywał swych intencji, wyciągając mrok na ostre światło dnia i sprawiając, że owa jasność gasła, spowijając ich gęstym, aksamitnym welurem. Była świadoma jego wpływu na siebie, lecz nie buntowała się przed nim. Już nie, już dawno pozostawili za sobą czas, gdy jeszcze instynktownie broniła się przed ingerencją w siebie, zachowując resztki podejrzliwości. Sztywniała w jego ramionach, uważnie badała słowa, jakimi ją karmił, spodziewając się, że kolejny zaserwowany jej kęs okaże się tym zatrutym. Musiała być ostrożna - początkowo przecież go nie znała, nie wiedziała jak wielką ambicją się kieruje i jak zdecydowany jest w swych przedsięwzięciach. Mógł ją przecież zwodzić, wykorzystywać, bawić się kosztem jej pragnień i marzeń, ścierając je potem w szary pył. Nie zrobił tego jednak; prowadził ją za rękę przez cały czas, lecz uścisk, który z początku ją raził - bała się, że zepchnie ją w otaczającą ich z obydwu stron przepaść zbytniej pewności siebie? - stawał się w końcu podporą, wsparciem, łącznikiem ze zdrowym rozsądkiem, nie pozwalającym rozpędzić się jej za bardzo. Głupia szarża przekreśliłaby ostrożne starania, dlatego mimo urażonej dumy doceniała ten kontrolujący chwyt. Wolała wyobrażać sobie rękę Rosiera, zaciśniętą opiekuńczo na jej karku, niż porównywać swoje położenia do szczenięcia szarpiącego się na zbyt krótkiej smyczy. Chciała ją zerwać, ba, była naiwnie pewna, że już niedługo to nastąpi, że będzie mogła zacząć decydować o sobie i spełniać się bez ciągłego protektoratu Tristana. Stanie pewnie na własnych nogach, zapomni o Wenus, zapomni o upokorzeniach, dokona zemsty. O której mówił tak pięknie, tak lekko i tak obrazowo, że znów czuła się jak zachwycone dziecko, wsłuchane w magiczną opowieść doświadczonego, mądrego człowieka, wprowadzającego ją w dorosłość. Baśnie o magicznym, wyjątkowym pochodzeniu powinny ją zirytować - czyż nie stawiał się w roli naznaczonego przez genetykę i krew bożka? - ale nie była głupia. Zdawała sobie sprawę z szlacheckich przywilejów a także z szaleństwa, kumulującego się w niektórych pokoleniach; szaleństwa, którego sama chciałaby doświadczyć. Tylko specyficzna magia, rozpychająca się w żyłach razem z błękitną cieczą, sprawiała, że Deirdre potrafiła zazdrościć arystokratkom. Poza tym: cieszyła się swoim pochodzeniem a właściwie jego brakiem. Była znikąd; nie należała do nikogo, na jej barkach nie spoczywały obowiązki wobec rodu, przed nikim nie musiała się tłumaczyć. Znikała w szarym tłumie, bezpieczna w swej anonimowości. Gdyby i ona szczyciła się rodowodem na pewno nie stałaby teraz tutaj, obok niego, skupiona jedynie na potędze, jaką miał jej pokazać. Wątpiła, by jakakolwiek inna szlachcianka podołała zadaniu, by miała na tyle silnej - i wolnej? - woli, prowadzącej prosto w ramiona mroku. Deirdre przekuwała wady w zalety, z kłód rzucanych pod jej nogi przez los budując stabilne mosty. Ponad przeznaczeniem, ponad przepaściami, mającymi odseparować ją od ludzi pokroju Rosiera. Black, niszcząc jej życie i spychając ją z piedestału, nie podejrzewał, że może powstać z kolan jeszcze silniejsza, jeszcze bardziej zdeterminowana, odnajdując inną drogę do objęcia władzy. Być może bardziej ryzykowną, ale przy tym szybszą i odurzająco satysfakcjonującą.
Namiętne zaspokojenie dawno opadło, ustępując miejsca nowemu aspektowi satysfakcji absolutnej. Wystarczyło, by słyszała szept Tristana, czuła jego zapach - cierpki i słodki zarazem - i poddawała się jego dłoniom, przesuwającym się po jej ciele jakby od zawsze należało tylko do niego. Cały świat Deirdre skupiał się wyłącznie na nim, na emanującej z niego sile. Nieoczywistej, odrobinę aroganckiej, wyzywającej i jednocześnie naturalnej. W każdym innym przypadku wyśmiałaby chwalebne słowa, lecz gdy te same słowa padały z ust Rosiera, spijała je bez ani grama krytyki. Wiedziała, skąd pochodził, lecz sposób w jaki o sobie mówił, nonszalancki, pewny siebie, elektryzował ją na nowo. Nie mogła jednak się do tego przyznać, dlatego tylko milczała, powtarzając ruchy nadgarstka, posłusznie, pokornie, starając się zignorować ciepło buchające od jego ciała. Stał tuż za nią; stanowił jej kręgosłup, jej wsparcie i jednocześnie ścianę, uniemożliwiającą się cofnięcie się. Szli tylko do przodu, przed siebie, nie bacząc na nic. Chciała ich takimi widzieć, niezwyciężonymi, gotowymi poświęcić wiele dla osiągnięcia celu, majaczącego gdzieś na horyzoncie. Czy była nim zemsta? A może spełnienie pragnień? Drgnęła, gdy wspomniał o pomszczeniu Marianne. Musiał to wyczuć; przekręciła głowę, tak, że wpatrywała się teraz - intymna bliskość? - prosto w jego ciemne oczy.
- Jak to zrobiłeś? - spytała tylko, z niecierpliwością oczekując kolejnej opowieści. Zastanawiała się, co czuł, gdy sprawiedliwie odbierał parszywe życie; jak wielkie cierpienie sprawił tej istocie, jak długo trwała jej agonia...i jak długo trwała ulga, poczucie dobrze wypełnionego obowiązku. Musiał odczytać te wszystkie pytania z jej roziskrzonych oczu. Czy ktoś kiedyś patrzył na ciebie w ten sposób, Tristanie? Zafascynowany zbrodniami, które popełniłeś? Spragniony tej części ciebie, którą zazwyczaj ukrywasz? Umknęła jednak spojrzeniem dość szybko, ponownie koncentrując się na zaklęciu. Ruch nadgarstka, bezgłośnie wypowiedziana inkantacja, próba. Kolejna. Odetchnęła głęboko, gdy Tristan przytrzymał ją za biodro, władczo, zbyt dwuznacznie, by w pełni mogła się skupić na odtworzeniu zaklęcia. - Myślisz, że on też może być ze mnie dumny? - spytała nagle dziwnie sucho, jakby chciała obojętnym brzmieniem głosu odgrodzić się od jak najbardziej wrażliwej treści. - Nie jestem arystokratką. Nie mam za sobą siły rodu, pieniędzy i kontaktów - wyznała niechętnie, nie wierząc, że obnaża przed nim swoje niepokoje aż tak bezpośrednio. Skrzywiła się odrobinę a pełne wargi zacisnęły się w równą linię. - Ale jestem gotowa oddać mu wszystko, czego zażąda. A nawet więcej - dodała ciszej, bardziej do siebie. Chciała jego dumy, chciała dumy Tristana, chciała już przynależeć. Na pełnych prawach. Z pełną odpowiedzialnością. Z pełnym poświęceniem. Nie tak, jak ci, którzy znali go dłużej i zawodzili. Poczuła się pewniej. Nie mogła tracić ambicji - wysoko podniesiony podbródek, jeszcze wyżej uniesiona różdżka, kolejna czarnomagiczna inkantacja, spływająca z jej ust, mijająca stworzenie o zaledwie milimetr. Skrzywiła się ponownie i prychnęła, aż ciemne włosy pofrunęły do góry. Skupienie wymagało zebrania wszelkich sił. Zazwyczaj ćwiczyli tuż przed, a im mocniejsze zaklęcia śmigały w powietrzu, im więcej się uczyła, tym mocniej przywierała do ciała Tristana, potrzebując jeszcze intensywniejszych bodźców. Zagryzionych warg, ukróconych oddechów, szarpań; wykręconych rąk, gdy przyciskał ją do materaca, wgryzając się w kark. Nienawidziła i uwielbiała jednocześnie, w końcu trafiając na godnego siebie przeciwnika. Mistrza. Nauczyciela. Przewodnika. Przyjaciela? Nie, w to jeszcze nie wierzyła, skrywając przed nim zbyt wiele sekretów...i chcąc poznać wszystkie jego. Skrzywienie swobodnie transformowało się w uśmiech, gdy chwalił ją za plany spotkania z Isoldą. Białe zęby błysnęły w grymasie zadowolenia, popychającym ją do kolejnej próby wypowiedzenia inkantacji. Tak, jak zrobił to on, godnie każąc nieposłuszeństwo Samaela. Tym razem klątwa okazała się udana; przez dłoń Deirdre przepłynął ostry prąd, zawsze świadczący o sile zaklęcia, a ptak wydał z siebie bolesny skrzek, spadając prosto na podłogę, na ciała współbraci. Nie umarł; trzepotał histerycznie skrzydłami, szpony drapały o zakurzony parkiet w najmilszej dla ucha symfonii dźwięków. Uśmiech Dei przybrał na sile, stając się jednak wręcz brzydki, ostry, drapieżny. Opuściła powoli różdżkę, nieświadomie oblizując spierzchnięte wargi. - Nie chcę się mścić - stwierdziła nagle, kiwając powoli głową, aż ciemne włosy zsunęły się zza ucha, opadając na prawą stronę twarzy miękką kurtyną. - Chcę po prostu władzy. I zniszczenia tego, co stoi na drodze słusznemu porządkowi magicznego świata - dodała wręcz czule, odwracając się przodem do Tristana. Nie zrobiła kroku w tył, stali tuż przy sobie, tak, że musiała unieść głowę, by spojrzeć mu prosto w oczy. Wolna dłoń przesunęła się po jego policzku i szyi, finalnie zaciskając się na materiale eleganckiej szaty. Przez sekundę walczyła z pragnieniem przyciągnięcia go za nią do siebie, jeszcze bliżej, by móc ponownie posmakować jego ust; pohamowała się, wytrzymując spojrzenie Rosiera. - Naucz mnie Niewybaczalnych - bardziej zażądała niż poprosiła, wychrypując to pragnienie prosto w jego wargi. Być może jednak szarżowała, być może przekraczała granicę posłuszeństwa, ale nie zamierzała się już kryć ze swoimi potrzebami. Nie, kiedy te znalazły się już w zasięgu jej ręki, bliskie jak nigdy dotąd.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Pokój 13 [odnośnik]05.12.16 22:57
Nie przestawała go fascynować. To zastanawiające, że po zerwaniu wszystkich - części? nigdy nie mógł być pewnym - masek, za jakimi kryła się w Wenus, zamiast stać się pustą, wulgarną dziewczyną, zwykłą i szarą, prostą, stawała się... nią, czarownicą zdolną do wszystkiego, krwawym czarnym łabędziem śmierci, którego uczył wzbijać się w powietrze. Po co  - by móc go obserwować, majestatycznie sunącego po czerwonym wojennym niebie, rzadkiego, pięknego i zabójczo niebezpiecznego. Od zawsze widział w niej potencjał, była najmądrzejsza ze wszystkich dziewczyn w Wenus; a poznał, całkiem możliwe, każdą, jednocześnie chcąc zawsze tylko jej. Nie powtarzała frazesów i wyuczonych gadek, miała rozum - i potrafiła prowadzić intelektualną rozmowę, jeśli tylko tego się od niej oczekiwało. Jak łabędzie pisklę przypadkiem podrzucone do luksusowego kurnika. Nie była zwykłą prostytutką, miała w sobie wyjątkowość, która przyciągała go od samego początku - nie tą banalną, że pod fasadą makijażu czaiły się prawdziwe emocje i wrażliwe serce, ale mroczną, pociągającą i zaiste potworną. Fascynowała go nie tylko jej przemiana - o ile jakakolwiek zaszła - Tristan wiedział, że Deirdre godnie przysłuży się sprawie, jeśli tylko pomoże jej się rozwinąć skrzydła i wręczy odpowiednie narzędzia, wcześniej dla niej niedostępne. Tak niewiele trzeba, by wydobyć z człowieka to, co tkwiło w nim najgorszego - na swój sposób go to bawiło. Na swój sposób sprawiało mu przyjemność. I z każdym kolejnym spotkaniem przyciągało go do niej coraz bardziej, pragnął, pragnął wydobyć z niej najczarniejszą czerń, patrzeć, jak się w niej zatapia i tonie - a może i utonąć razem z nią? Nie chciał przecież, żeby oddaliła się za bardzo - chciał ją mieć przy sobie. Blisko - trochę jak wilk, trzymający w pysku tę łabędzią szyję na wypadek, gdyby postanowiła wykonać niespodziewany ruch. Czy mógł w pełni zaufać jej wierności? Już nie wobec niego samego - a wobec Czarnego Pana, do którego ją doprowadził? Nie - ale igranie z ogniem było znacznie ciekawsze od jego wygaszania. Tristan nigdy nie przechwalał się tym, co naprawdę potrafił ani tym, do czego naprawdę był zdolny - mały pies najgłośniej szczeka, wielkiemu psu wystarczy, że ostrzegawczo spojrzy komuś w oczy lub warknie, tak cicho, że głos zmiesza się ze świstem powietrza. Ale ona - pytała. Chciała wiedzieć, poczuć. Fascynował ją tak, jak ona fascynowała jego, jego brak litości ani jej nie odrzucał, ani nie przerażał. Brutalność ją pociągała, a on dotąd był znudzony - i naprawdę podobała mu się ta gra. I podobały mu się jej czarne oczy, patrzące wprost na niego z dziwnym, sadystycznym blaskiem, w które wpatrywał się długo - póki jego usta nie wygięły się w drapieżnym, aroganckim uśmiechu. Spojrzał na jej cel, z zainteresowaniem oczekując z odpowiedzią, aż sięgnie go w końcu klątwą. Trafiła, wróbel zatrzepotał żałośnie skrzydłami i zakwilił zbyt cicho, by ktokolwiek usłyszał. Masz wielki talent, Deirdre.
- Naiwnie sama do mnie przyszła - rzucił kpiąco. - Najciemniej pod latarnią, Orchideo, nigdy nie spodziewałbym się, że tego... czynu dokonała moja droga kuzynka, lady Crouch. Być może wierzyła, że przez wzgląd na to, co nas łączyło, daruję jej winy. Bo widzisz, łączyło nas wiele. - Dłoń wciąż sunęła wzdłuż jej ciała, choć mogła zdać się teraz mniej namiętna - jego i Dianę łączyło wiele, ale nie było w tym namiętności. Widziałaś nagłówki gazet o jej zaginięciu, piękna? Mówił gładko, otwarcie i wprost, choć wciąż jej do końca nie ufał. Mówił - bo wciąż lubił igrać z ogniem. Mówił - bo i tak zatopili się w tym razem. Mówił - bo jego słowo przeciwko słowu prostytutki zawsze będzie znaczyło więcej. Niechętnie puścił jej nadgarstek, sięgając po swoją różdżkę.  - Najpierw rozharatałem jej śliczną twarz. Sectusempra - Świetlista smuga uderzyła w jednego ptaszka z ponownie wyczarowanego stadka; ten upadł, cały poraniony, ciągnąc za sobą krwawą smugę. - Potem zabrałem jej oczy, żeby cierpiała, ale wciąż żyła. Crepito - bez zawahania powtórzył inkantację, kiedy gałka oczna siedzącego na szafce nocnej wróbla wytrysnęła na podłogę. - A na koniec rozciąłem ją na pół. Vulnareiro - Ostatnie słowa wypowiedział z zawahaniem, nie powinien był tego robić, to przez to nie było już dla niej ratunku, to przez to musiała umrzeć. Niewidzialne ostrze gładko odcięło główkę ostatniego z ptaszków, jeszcze ruszała dziobem w konwulsjach, kiedy plasnęła kilka kroków przed nimi. - I byłem przy niej, Deirdre, słuchałem kakofonii jej jęków, póki nie umilkły. Pośpieszyłem się - wyznał w melancholijnym zamyśleniu. - Za mało cierpiała. Powinienem zostawić ją żywą i zniszczoną. Cierpiącą na zawsze. - Śmierć przyszła po nią jak ratunek, otulając w swoje zimne, bezpieczne ramiona. Z dala od niego, wiedząc, że śmierć była najłagodniejszym, co mogło w przyszłości ją spotkać. Gdyby tylko mógł, zabijałby ją codziennie od nowa.
- Ona była arystokratką - dodał z nutą rozbawienia. - Avery jest arystokratą. Isolde była arystokratką. - Zmrużył oczy, jakby dopiero teraz coś do niego dotarło. - Ach, ty nie wiesz, że lady Bulstrode próbowała stać się przed nim godna, ale zawiodła? - przesunął różdżkę między palce, oswobadzając dłoń, składając ją na drugim biodrze Deirdre. - Jesteś silniejsza od nich. Bardziej wartościowa. On nie potrzebuje od nas ani pieniędzy ani kontaktów. Potrzebuje nas, słodka Orchideo, gotowych do działania i wiernych mimo wszystko. Pewnego dnia będziesz znaczyła dla niego więcej, niż połowa tych, którzy dziś stoją jako pierwsi u jego boku. - Jej włosy jak czarna kurtyna odcięły jego spojrzenie od jej twarzy. Przeniósł wzrok przed siebie - na trzepoczące skrzydełka zranionego przez Deirdre ptaka. Będzie dumny, wiedział to. - Masz wszystko, czego mu trzeba - zapewnił ją bez najmniejszego zawahania. Z uśmiechem - drapieżnym, niebezpiecznym, ale i przepełnionym dumą, kiedy wsłuchiwał się w jej słowa, kiedy obnażała przed nim swoje pragnienia, coraz mocniej zdając sobie sprawę z tego, że właściwie nie musiał jej już prowadzić za rękę - ale wciąż chciał to robić. Nie odjął dłoni od jej ciała, kiedy obracała się ku niemu, a zacieśnił ich chwyt mocniej, kiedy stała już przodem do niego - z tym samym wyrazem zadowolenia patrząc na nią z góry, prosto w oczy, butne i dumne, nienasycone, niecierpliwe. Zdecydowane. Czując jej oddech, jej słowa - tak blisko własnych ust, ust pragnących w tym momencie tylko jej.
Czy ja słyszę w twoim głosie rozkaz, Deirdre?
- Jutro - odparł równie twardo, sięgając jej ust własnymi - dziko, brutalnie, przesunął dłoń wzdłuż linii kręgosłupa, wplatając ją w jej włosy blisko czaszki, przechylając jej głowę tak, by wygodniej było mu ich smakować - i pchnął ją w tył, idąc przez krwawe rozbryzgi, kwilące ptaki, porozrzucane szczątki, pęknięte gałki oczne, aż nie na natrafili na stół - z którego bezceremonialnym ruchem wolnej ręki strzepnął zalanego posoką bezokiego wróbla, nie odwracając wzroku od kochanki. Smakował jej ust - jak wygłodniałe zwierzę - choć sycił się nią dosłownie przed momentem, z pasją, namiętnością i pożądaniem, jakie w nim coraz okrutniej wyzwalała. Liczyła się tylko ona - mroczne sekrety, które dzielili - i chwila, która mogłaby trwać wiecznie.
Błagam cię, Deirdre, nie mów już nic więcej.

/ zt x2



the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n

Tristan Rosier
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Pokój 13 0a7fa580d649138e3b463d11570b940cc13967a2
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t633-tristan-rosier#1815 https://www.morsmordre.net/t639-vespasien https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-dover-upper-rd-13 https://www.morsmordre.net/t2784-skrytka-bankowa-nr-96 https://www.morsmordre.net/t977p15-tristan-rosier
Re: Pokój 13 [odnośnik]19.07.19 17:46
| 28 grudnia

Krążyła wąskimi, kamiennymi korytarzami już od wielu godzin, dni, tygodni; czas stawał się czarną mazią, pochłaniającą wszystko, co tylko napotkał na swej drodze. Pożerał dobre wspomnienia, wypaczał znane twarze, mącił obrazy przywołujące spokój. Niczego nie mogła być pewna, nikomu nie mogła zaufać, nie wiedziała też, kim właściwie jest. Cieniem samej siebie? Resztką duszy, zapomnianą przez dementora, skazaną na wieczną tułaczkę w koszmarnym czyśccu? Istotą zawieszoną pomiędzy dwoma światami, w miejscu, do którego przesączał się ból z każdej z tych stron? Oddech przyśpieszał, ciało poddawało się, puchło, a napięta skóra poruszała się w obrzydliwym, fizjologicznym tańcu, jakby ktoś wstrzyknął pod nią pęczniejący jad, uwypuklający żyły. Zwłaszcza te na krągłości brzucha; przez cieniutki pergamin skóry w odcieniu kości słoniowej widziała wyraźnie piąstki, stópki, łokcie; części ciała przebijające ją żywcem, chcące wydostać się na wolność, rozrywające ją od środka...
Obudziła się zlana potem, od razu siadając na niewygodnym łóżku. Serce biło jej jak oszalałe, czarne włosy przykleiły się do czoła, a kilka warstw ubrania przemokło, tylko potęgując wrażenie paraliżującego zimna. To tylko sen, zły koszmar, wywołany...Głosem, stresem, paniką, rezygnacją; nagromadzeniem uczuć, sprawiających, że dziecko w jej brzuchu, posiadające coraz mniej miejsca, poruszało się nerwowo.
- Przestań - syknęła bezgłośnie, odruchowo - po chińsku, przykładając dłoń do pępka. Nie chciała tego robić, gardziła tym, co w niej żyło, lecz przez długie miesiące nauczyła się współpracy, koegzystencji, pozwalącej przetrwać. Delikatnie głasknięcia uspokoiły nerwowy ruch, wywracający wnętrzności do góry nogami; drugą dłonią otarła pot z czoła, przenosząc spojrzenie na przeciekjące okno. Deszcz wlewał się do środka przez nieszczelną ramę, spływał kaskadą na podłogę; Dei wzdrygnęła się, lecz wyszła z łóżka. Nie musiała się ubierać, w pomieszczeniu było tak zimno, że spała w kilku warstwach ubrań. Coś jednak, mimo chłodu i drżenia wywołanego koszmarem, przyciągało ją do okna, dziwiło, kusiło. Przysunęła się bliżej i w tym samym momencie coś twardego uderzyło w cieniutkie szkło: szyba pękła, rozprysła się na kawałki. Część spadła na mokrą podłogę, część zatrzymała się na jej ubraniu i włosach. Na parapecie zatrzymały się szklące odłamki i...coś jeszcze, coś niespotykanego, dziwnego, obcego. Przypominającego kryształ, dużą, regularną kulkę gradu. Sięgnęła po nią ostrożnie, zaciekawiona, zadziwiona, na moment zapominając o zastygającym na niej pocie, o lęku, o ślepym zaułku, w jakim się znalazła. W tym dziwnym odłamku tkwiła magia, nieznana, zachwycająca, nęcąca, uspokajająca zarówno ją, jak i dziecko.
Jeszcze przez dłuższą chwilę obracała w zziębniętych palcach przedziwny odprysk potężnej burzy, zanim ponownie wróciła do wychłodzonego łóżka, ignorując roztrzaskane okno i wiejący przez nią wilgotny wiatr.

| zt


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Pokój 13 [odnośnik]20.07.19 20:35
| 5 stycznia

Potrafiła znieść naprawdę wiele. Przywykła już do popiskiwań szczurów, przemykających pod ścianami, do pijackich wrzasków, roznoszących się echem aż do części mieszkalnej Parszywego Pasażera, do niezmienianych tygodniami pościeli i trzasków całej konstrukcji, zdającej trzymać się w jednym kawałku wyłącznie dzięki magii – ciągle jednak nie pogodziła się ze swym losem, nie potrafiła zaakceptować tego, jak wyglądało teraz jej życie. A właściwie jego brak, bo jak mogła nazwać ostatnie dni? Świąteczne. I potwornie samotne. Nigdy nie przepadała za podniosłą atmosferą Bożego Narodzenia, za huczną radością Nowego Roku, lecz dopiero gdy utraciła możliwość ich spędzania w komfortowych warunkach, doceniła magię celebracji tych starych, czarodziejskich świąt. Oglądanego przez szyby, gdy pośpiesznie wracała z ostatnich sprawunków, mogąc pozwolić sobie na ohydne, tanie jedzenie; wczorajszy bochenek chleba, zaczynający już czerstwieć, był dobrą metaforą egzystencji Deirdre. Zamiast czuć się pewniej, zapadała się głębiej w rozpacz i katatonię: sądziła, że jakoś przetrwa zimę, ale los udowadniał na każdym kroku, że jej nadzieje były nie tyle płonne, co głupie. Czuła głód, była przemęczona, ale nie chodziła do pracy, a długa przerwa świąteczna nie pozwalała skupić myśli na czymś innym niż odrażające otoczenie. Zwieszające się w rogu pokoju pajęczyny. Kurz unoszący się z poszarpanego dywanika, poznaczonego przepalonymi śladami po papierosach. Nieznany rodzaj chrabąszcza, przechadzający się środkiem podłogi. To na nim koncentrowała swój wzrok Deirdre; na lśniącym w półmroku rozgonionym tylko rozchwianym płomieniem dogasającej świecy odwłoku stworzenia, na szeleszczących nieprzyjemnie skrzydełkach i pocierających o siebie odnóżach. Widziała go dokładnie z tej perspektywy – leżała na boku, skulona, na wąskim łóżku, a długie włosy przesłaniały poszarzałą twarz. Już nie wyglądała zdrowo, cienie pod oczami wyglądały jak domalowane, kolor odpłynął ze spierzchniętych warg. Marzła, pomimo pocerowanego koca, narzuconego na siebie; nie pamiętała, kiedy ostatnio było jej ciepło, zapewne w Fantasmagorii, przed świętami. Ciekawe, czy żuk odczuwał chłód, wdzierający się do środka przez nieszczelne, zaszronione okna. Ciekawe, gdzie zmierzał, tak uparcie pokonując niezmierzoną przestrzeń dywanu. Ciekawe, czy…
Jedyne ambitne rozważania, na jakie było ją w tym momencie stać, przerwało łomotanie do drzwi. Nie poruszyła się ani nie mrugnęła, do tego też się przyzwyczaiła: do pomyłek, gdy pijany mąż powracał do żony, do przykrych odwiedzin – wielokrotnie mężczyźni próbowali wtargnąć do jej pokoju, lecz wystarczyło raz obciąć jednemu z delikwentów rękę, by nikt nie próbował już wymuszać na niej towarzystwa. Sądziła, że zagubiony w posylwestrowym chaosie nieznajomy odejdzie, ale uderzenie w drzwi ponowiło się. Wstała, powoli, niemrawo, odchylając się do tyłu, by przezwyciężyć ciężar brzucha, nie zsunęła jednak z siebie brudnego koca, otulając się nim szczelnie. Sięgnęła po różdżkę – najbliższą, najdroższą jej rzecz; jedyne namacalne przypomnienie, że była kimś więcej – i ruszyła ku drzwiom, bezszelestnie stąpając na nieskrzypiących deskach. Chłód od razu przeszył bose stopy: coraz trudniej było jej ubrać buty czy skarpety. Wzdrygnęła się i zacisnęła zęby, starając się, by nie zaklekotały, w łóżku było cieplej – a nagle uchylone drzwi wpuściły do środka jeszcze więcej chłodu z korytarza. Uniosła przed siebie różdżkę, trzymając ją jednak nisko, na wysokości biodra, by móc zareagować, ale by nie sprowokować kogoś do głupiej wymiany zaklęć. Jej siła magiczna nikła, wyczuwała to; im słabsza stawała się fizycznie i psychicznie, tym trudniej było jej skoncentrować się na magii.
I na czymkolwiek, choćby i na wyłuskiwaniu z mroku rysów mężczyzny. Wysokiego, barczystego, z twarzą skrytą pod kapturem – chciała odesłać go do wszystkich diabłów, przekląć, lecz zanim otworzyła usta, usłyszała jego głos; głos Tristana. Głos, który przyzwał ją przed oblicze Lorda Voldemorta, głos, który nadał jej nowe imię - i głos, który to wszystko zniszczył. Rozpoznałaby go wszędzie, niski, ochrypły tembr, budzący jej ciało do życia, napełniający ją nagłą przytomnością…lecz nie teraz. Zatrzęsła się ponownie, nozdrza rozszerzyły się i przez chwilę po prostu wpatrywała się w ciemność, czując, że serce zaczyna zdradziecko przyśpieszać rytm. Nie; tylko to brzmiało w jej głowie, nie chciała go widzieć, nie pozwoli mu na to, by znów ją obrażał, nie pozwoli mu wrócić do swojego życia, nawet jeśli miało ono trwać jeszcze zaledwie kilka tygodni, nim wyzionie ducha przekazując go jednocześnie płaczącemu dziecku. Niechcianemu i samotnemu, jak jego wzgardzona matka. – Odejdź – powiedziała, zanim zdążył cokolwiek dodać; z jej ust uniosła się szara mgiełka, temperatura w środku niezbyt przewyższała tą na zewnątrz. Zacisnęła zziębnięte, sine dłonie na klamce, zamykając gwałtownie drzwi – a przynajmniej taki miała zamiar, drzwi natrafiły na opór jego drogiego, błyszczącego, wypolerowanego buta. Zatrzymała na nim spojrzenie, wspomnienia z chwil, gdy obserwowała go podczas ubierania się, powróciły na ułamek sekundy, ale nie potrafiły wywołać już w niej bólu. Martwych nie dotyka cierpienie. – Wynoś się stąd – wychrypiała, podświadomie używając tych samych słów, które wtedy, listopadowego wieczoru, zupełnie zniszczyły jej życie; przekreśliły przeszłość i uczyniły jakąkolwiek przyszłość niemożliwą. Mocniej szarpnęła za drzwi, gotowa włożyć całą siłę w to, by nie wpuścić go do środka, choć nie miała przecież już nic, co mogłaby mu ofiarować. Gniew wypalił się, pozostawiając po sobie popioły, nienawiść zamroziła śnieżna burza, a miłość przyniosła im jedynie zagładę. Odroczoną na kilka następnych tygodni, kiedy wyrwą z niej ostatni krwawy węzeł łączący ją ze swym stwórcą - i ze swym katem.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Pokój 13 [odnośnik]23.07.19 16:54
Nie do końca rozumiał, co zamierza; jej nieobecność na spotkaniu zaczynała wzbudzać niepokój, który nie pozwalał wyzbyć się podejrzeń. Mogła zrobić coś głupiego - przypadek Percivala pokazywał, jak bardzo nie wolno im było lekceważyć podobnych symptomów. Nawałnica minęła, burze po dwóch miesiącach kataklizmu ustały, ustały również anomalie, na tym tle sypiący nieustannie śnieg przestawał być problemem. Odkąd na świat przyszedł jego pierworodny syn miał zresztą raczej ogółem powody do radości. Patrzenie na Evandrę jako matkę niosło za sobą dziwne, nieznane wcześniej uczucie – jednak w każdym krajobrazie, niezależnie od tego, czy jego tło stanowiły wnętrza Chateau Rose, Fantasmagorii, Wenus czy smoczego rezerwatu, towarzyszyło mu tez nieprzyjemne poczucie pustki. Pustki, w której zamiennie przelewały się żal, tęsknota i niezaspokojone pragnienie, pustki, którą wypełniać władna była wyłącznie ona. Biała Willa pozostała pusta, a jej samotne korytarze okazały się zbyt ponure, by mogły nieść odpoczynek, mury Wenus, choć przyjazne, nie oferowały już tego, co mogło zaspokoić jego pasję. Czy popełnił błąd, oddalając ją od siebie, czy było to brutalną koniecznością, która w końcu nastąpić musiała, by zerwać absurdalną więź nestora potężnego rodu i brzemiennej dziwki? Nie wiedział, ale z czasem zaczął pojmować, że wciąż jej potrzebował. Że jej pragnął. I pragnąć nie przestanie. Nie było łatwo ustalić miejsca jej pobytu, skrzatce zajęło to tydzień i zabrało jedynie kilka mieszków złota – wyśledziła czarownicę dalekowschodniej urody w jednej z noclegowni w porcie, która zameldowała się tam jakiś czas po tym, jak ją wyrzucił i była brzemienna. Przedstawiała się co prawda obcym imieniem, ale Tristan nie sądził, by gdziekolwiek ukrywała się pod własnym: musiała przecież chronić resztki tożsamości niezbędne do utrzymywania fasady wizerunku w wykwintnych murach Fantasmagorii. Być może oddalenie jej było rozsądniejsze i bardziej odpowiedzialne, ale nie potrafił ani nie chciał w pełni spuścić jej ze smyczy.
Byli tutaj kiedyś razem – kiedy Deirdre stawiała pierwsze kroki w trudnej czarnoksięskiej sztuce, pod jego okiem. Kiedy jego pojawienie się tutaj nie wzbudzało sensacji, bo zbyt mało twarzy go rozpoznawało; dziś jego twarz skryta była pod głębokim kapturem starego płaszcza, wystarczająco nijakiego, by w tłumie nikt nie zwrócił na niego uwagi. Kilka dodatkowych galeonów wystarczyło, by szynkarz upewnił go w przekonaniu, że Jinxi, jak się przedstawiała, nie zmieniła pokoju. Ignorując zapijaczonych bywalców udał się w górę do pokojów, rozglądając się za właściwym numerem – wreszcie odnajdując właściwe drzwi. Nie zwlekał, zbił pięść i uderzył knykciami, raz, drugi, trzeci. Cisza, ponowił uderzenie – w środku nie było nikogo słychać, ale szynkarz zapewniał go, że Chinka przebywała w środku. Spała? Nie, drzwi rozwarły się po chwili, prezentując skrawek niewygodnego wnętrza. Nie myślał o tym, co chciał jej powiedzieć, nie myślał też o tym, z czym spodziewał się spotkać, ale jej reakcja na pierwsze usłyszane słowa – na barwę jego głosu, którą mogła bezbłędnie rozpoznać pomimo dyskretnego ubioru -  nie była czymś niespodziewanym. Zranił ją do żywego i zrobił to celowo, nie sądził, że rzuci mu się w ramiona przy pierwszej okazji. Ale też niezbyt go to obchodziło, wykazał się refleksem, oddzielając drzwi od futryny stopą, na których drzwi zatrzymały się po raz pierwszy – i błyskawicznie wyciągnął rękę, by zatrzymać je bardziej stanowczo po raz drugi.
- Nie zostanę na długo – zapewnił ją, odpychając drzwi tak, by stanęły przed nim otworem; znał ją dość dobrze, by wiedzieć, że nie miała siły pozwalającej jej się z nim siłować, ale dziś poszło jeszcze prościej. Rozpoznać przyczynę nie było trudno, Deirdre wyglądała źle, niezdrowo, nieatrakcyjnie, pozbawiona blasku i siły, jakie biły od niej jeszcze tak niedawno. Koc narzucony na ramiona sprawiał, że przypominała raczej bezdomne kotkę niż czarną panterę, którą przecież była. Wyminął ją, wchodząc do środka, w pół kroku opuszczając na ramiona kaptur, bez skrępowania przyglądając się otoczeniu. Pokój Deirdre nie wyglądał lepiej od niej. Był za mały, ciasny jak klitka, zimny i sprawiał wrażenie brudnego.  Jego buty pozostawiały rozmoknięte śnieżne ślady, woda kapała z jego ubrania wierzchniego i włosów, ale nie wydawał się tym szczególnie przejęty, gdy finalnie podszedł bliżej jej łóżka, na krańcu którego przysiadł – wpierw przyglądając się powierzchni uważnie, upewniając się, że nie siada na brudzie. Woda z niego zaczęła przemakać w materac, ale to przecież nie miało znaczenia – jej już i tak nie będzie potrzebny. Wracała do domu. – Piękne lokum – skomentował krótko, rezygnując z dalszych prób przeprowadzania rewizji i splótł dłonie razem, wspierając łokcie na kolanach, po czym uniósł spojrzenie ku jej twarzy. Oczom, iskrzącym złością jak wtedy, zionących pustką czarnej otchłani. Dziś nie winił jej za gniew. – Ładna okolica, choć wydaje się nieco zbyt głośna – dodał po chwili, niepewny, jak dalsza kpina miałaby mu dziś dopomóc. Niektórych słów nie potrafił zachować dla siebie, panujące tutaj warunki nie były tymi, do których ją przyzwyczaił. A drętwiejące przez skórzane rękawice dłonie podpowiadały, że nie było miejscem, w którym w ogóle powinna przebywać brzemienna kobieta. - Dali ci najgorszy pokój, bo podpadłaś pierwszego dnia, czy mieli uprzedzenia innego rodzaju? - Trochę żałował, że nie miał pod ręką wina, zabiłoby przynajmniej zapach tego obrzydliwego zapyziałego budynku. Pomieszczenie, meble, wąskie łóżko, drobiazgi, wszystko wskazywało na to, że mieszkała tutaj sama. Czy przyjmowała mężczyzn - wątpliwe, wtedy miałaby pieniądze, żeby się stąd wynieść. A może to dzięki temu tutaj mieszkała, instynktownie rzucił okiem na prześcieradło.
- Nie masz stąd daleko na Nokturn, a jednak nie pojawiłaś się na dzisiejszym spotkaniu - oświadczył wpierw, wprost, już poważniej. - Dlaczego? - Nie miała takiego obowiązku, a jednak zawsze na nim była. Odpowiadała przed nim, żądał informacji.
- Musimy porozmawiać - oświadczył po chwili, wciąż patrząc prosto na nią. W jej oczy. - Co zamierzasz, Deirdre? - Na jego twarzy malowała się wyłącznie powaga. - Bez bajek o wyśnionym mężu, co zamierzasz, kiedy urodzisz? Chcesz zachować to dziecko? - Zwłoka nie miała sensu, powinien przejść do konkretów, a nim zrobi cokolwiek, winien ustalić pewne fakty, na rozmowę o których wcześniej nie było okazji. Nie mogła zabić płodu we własnym łonie, ale nic nie powstrzymywało jej przed pozbyciem się bękarta później. Wciąż była jednak kobietą, która stała się matką, a on musiał mieć pełen obraz sytuacji.



the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n

Tristan Rosier
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Pokój 13 0a7fa580d649138e3b463d11570b940cc13967a2
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t633-tristan-rosier#1815 https://www.morsmordre.net/t639-vespasien https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-dover-upper-rd-13 https://www.morsmordre.net/t2784-skrytka-bankowa-nr-96 https://www.morsmordre.net/t977p15-tristan-rosier
Re: Pokój 13 [odnośnik]23.07.19 18:05
Krew szumiała w uszach coraz głośniej, porwana niepowstrzymaną falą płynącą prosto z szybko bijącego serca. Tristan posiadł jej ciało w każdym aspekcie, także w tym prymitywnym i metaforycznym zarazem; kwawy organ, dudniący w klatce żeber, pomimo rozerwania na części wciąż sączył się jadem, oddziałowując na każdy mięsień, każde ścięgno, napinające się, gdy tylko rozpoznała jego głos.
Nie spodziewała się go tutaj. Ich ostatnia konfrontacja z la Fantasmagorii zdławiła ostatnie płomienie nadziei, skazując ją na wieczną ciemność, na pewność, że to już koniec - i choć nie mogła się z tym pogodzić, to wiedziała, że tak właśnie prezentuje się prawda, że ich wspólna historia stała się już wspomnieniem, niemożliwym do wskrzeszenia. Straciła cel, sens, motywację do odbudowywania zgliszcz katedry własnej potęgi. Pożyczonej, zawdzięczanej wyłącznie mężczyźnie, który w najlepszym przypadku mógł upokarzać ją w nieskończoność, w najgorszym zaś - w sekundzie odebrać z trudem zbierane na fundamenty gruzy. Zdziwienie nie pojawiło się jednak na niezdrowo poszarzałej twarzy, budził w niej gorycz; już nie nienawiść, nie płożący gniew, na tak intnsywne uczucia nie miała po prostu sil, wyczerpana, wygłodniała, wychłodzona. Mimo to próbowała przytrzymać drzwi, nie wpuścić go dalej: musiała wyglądać żałośnie, w końcu poddając się i ustępując, gdy Rosier bez problemu wchodził do środka, rozglądając się po brudnym pomieszczeniu. - Wyjdź, natychmiast - wycedziła ponownie, dysząc cicho, ciągle odwrócona przodem w kierunku zamykających się z trzaskiem drzwi, tyłem zaś do Tristana. Gdy ją mijał, nie powstrzymała wzdrygnięcia: nie musiał unosić ręki, by czuła ból i lęk, by każde pogardliwe słowo ponownie spadało na nią rozżarzonym prętem. - Nie chcę cię widzieć - warknęła, zaciskając dłonie w pięści, a blade palce owinęły się wokół różdżki. Nigdy nie uniosłaby jej przeciwko pierwszemu Śmierciożercy, tylko to pozostawało w ich relacji nieskalaną świętością. Resztę spopielił, traktując ją jak ciężar, jak przybłędę czającą się na jego pieniądze; tak, jakby jej nie znał, jakby nie on ją stworzył, jakby w ogóle jej nie rozumiał.
Nie zamierzała zaszczycać go nawet spojrzeniem - także dlatego, że patrzenie na twarz ukochanego mężczyzny sprawiało wielki ból; wydrapała przecież fotografię dumnego nestora z ostatniego numeru, opisującego pojawienie się na świecie Evana Rosiera - lecz to postanowienie rozbiło się w proch, gdy słyszała dalsze słowa. Odwróciła się powoli, z szokiem i pogardą wypisaną na każdym centymetrze lekko j€ż sinej twarzy. - Przyszedłeś tu po to, by ze mnie kpić? - wychrypiała z niedowierzaniem, roztrzęsiona; miała go za mężczyznę, nie chłopca; dorosłego drapieżnika a nie rozkapryszone kocię, któremu nie wystarcza zagryzienie ofiary - zabił ją, złamał jej kark, dlaczego chciał jeszcze wyszarpywać wnętrzności i wyjadać gałki oczne? Gdyby posiadała w sobie choć odrobinę dawnej nadziei, mogłaby uznać, że znaczy dla niego tak wiele - lecz mrzonki te należały już do innej Deirdre; Deirdre martwej, rozciętej na pół zaufaniem i miłością. Juz nigdy nie popełni tego błędu, nie dlatego, że zmądrzała - po prostu nie pozostało w niej nic, co mogłoby ponownie rozjaśnieć tak silnymi uczuciami, przywiązaniem, ostatecznym oddaniem. Wąskie ramiona drżały z wzburzenia tak mocno, że poszarpany koc spłynął na ziemię, na dywan, przykrywając niestrudzenie kierującego się w stronę ściany chrabąszcza. - Wyjdź stąd - albo ja to zrobię - powtórzyła niestrudzenie, choć w jej głosie bardziej słychać było rozchwianie, nieudolnie kryte chłodem, niż wyniosłe i rzeczowe ustalanie warunków tej rozmowy. Niedorzecznej; może to był koszmar, jeden z wielu, które nawiedzały ją od miesiąca. Ociekający wodą Tristan, tak bliski, tak ciepły, tutaj, na jej łóżku - na wyciągnięcie ręki. Wzięła płytki, syczący wdech. - Nie mam obowiązku pojawiać się na spotkaniu, swoje zadania wypełniłam - wycedziła, z trudem rozwierając szczęki. Chciała się tam pojawić, lecz czuła się potwornie osłabiona; nie mogła w takim stanie pokazać się wśród Rycerzy. Brudna, głodna, chwiejąca się na nogach; cień samej siebie, wstydliwa skaza na wizerunku siły śmierciożercy. Nie zamierzała się do tego przyznawać - ani rozmawiać z nim ani chwili dłużej. Cofnęła się o krok, w stronę drzwi, ciągle ściskając w dłoni różdżkę, lecz kolejne słowa Tristana, już poważniejsze, zatrzymały ją w miejscu. - Co? - wymknęło się z jej ust niczym krótkie kaszlnięcie. Dlaczego o to pytał? Pożałowała, że nie przytrzymała spadającego z ramion koca, robiło się jej potwornie zimno - nie tylko z powodu świszczącego w oknach zimowego wiatru. Wpatrywała się w niego z góry, czujna jak skopane zwierzę, pewne, że zaraz spadnie na nie kolejny cios. Tym razem jednak zamierzała gryźć do krwi; to nic, że uzna ją za szaloną - w te długie, samotne święta, w spędzonego w brudnej spelunie sylwestra zrozumiała, że nie ma nic do stracenia, że odebrał jej dosłownie wszystko.  - Dlaczego o to pytasz? - wysyczała, zaciskając wargi, spierzchnięte, fioletowe, choć wciąż pełne; karykaturalna pieczęć zmysłowości na przemęczonej, chorej twarzy. - Ach, już wiem. Ale nie martw się, nie zamierzam psuć twojej doskonałej opinii ani bruździć w szczęśliwej rodzinie. Niechciany przez nikogo bękart nie będzie twoim zmartwieniem - odpowiedziała sobie sama, w końcu rozumiejąc. Otrzeźwiło go, narodziny syna sprawiły, że zaczął troszczyć się o swą delikatną małżonkę - przyszedł tu po to, by ją zaszantażować? Upewnić się, że nie zacznie rozpowiadać plotek? Za kogo ją miał? To pytanie pojawiało się zbyt często, zadając zbyt głębokie rany. Gorycz znów wypełniła jej usta; nigdy, nawet w najgorszym psychicznie stanie nie rozważała obnażenia publicznie grzechów nestora. Był Śmierciożercą, był najbliższy Czarnemu Panu, a jego polityczna siła stanowiła o sile ich wszystkich. Kąciki ust zadrżały, niezauważalnie jednak, bo cała się trzęsła - z chłodu, z emocji, z otwarcia ropiejącej rany jego pojawieniem się. Nienawidziła go za to, że tu przyszedł, że gdy śmiertelna rana zdołała się zasklepić, pozwalając jej w spokoju odejść, zamienić się w rozciąganą w czasie nicość - on wracał, burząc agonalny spokój.  - Nie będę cię słuchać, nie chcę cię tu widzieć - wracaj do ukochanej żony i wyczekiwanego dziecka. Wyjdź - powtórzyła po raz kolejny, uparcie, machinalnie znów dotykając prawego boku pokaźnego brzucha. Gest, który początkowo był tylko rzeczowym, wyrachowanym działaniem, mającym na celu uspokoić nieprzyjemne bodźce płodu, niezauważalnie zmienił się w rytuał, przynoszący spokój samej Deirdre.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt

Strona 1 z 5 1, 2, 3, 4, 5  Next

Pokój 13
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach