Morsmordre :: County of London :: Dalsze dzielnice :: Port of London :: Doki :: Parszywy Pasażer
Pokój 13
Strona 5 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Pokój 13
Pokoje w Parszywym Pasażerze wynajmowane są przez osoby, którym nie przeszkadza brak luksusu, chcą oszczędzić ostatnie srebrne monety w sakiewce, czy też schować się przed światem. Najczęściej trafiają tutaj lokalni rybacy po męczącym dniu pracy i podróżni marynarze, którzy przycumowali na jedną noc w pobliskim porcie, a odpoczynek na stałym lądzie jest miłą odmianą od kołyszącego się statku... A może po prostu upojeni ognistą whiskey nie są wstanie trafić z powrotem? Na szczęście lokal oferuje lepsze warunki noclegowe, niż można by się spodziewać po widoku głównej sali. Jeżeli nie przeszkadza ci twardy materac, cienka kołdra, z której wylatują, nawet przy najmniejszym ruchu, pozostałości gęsiego pierza, a także doskonale słyszalne marynarskie pieśni i awantury, bez problemu się tutaj odnajdziesz. Pomimo że pokój nie ujmuje za serce swoim urokiem, właściciel gwarantuje, że na łóżku można wypocząć bez obaw o złapanie wszy.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:28, w całości zmieniany 1 raz
Moja ręka powtórzyła gest wykonany przez brata, a grabowa różdżka nachyliła się pod takim samym kątem względem podłoża, co sykomorowa. Patrzyłem w podłogę, milczący i zasłuchany w słowa padające w dwóch językach. Musiałem zrozumieć, wiedzieć, nabrać pewności odnośnie intencji tej kobiety, a żeby to uczynić, postanowiłem przeanalizować sytuację krok po kroku.
Włamała się do naszego pokoju. Nieprzypadkowo, skoro znała nasze nazwisko, zatem musiała nas szukać, śledzić. Spotykała się z nami sam na sam, bez świadków, bez uprzedzenia, powołując się na naszą babkę - czy zgodnie z prawdą? Mówiła po angielsku; czy to prawdopodobne, by utrzymywała kontakt z naszą rodziną? Nie potrafiłem rozstrzygnąć tego dylematu. Zrozumiałem jedynie, że próbowała wzbudzić nasze zaufanie, chociaż w każdej chwili mogła wyrządzić nam krzywdę. Dłoń zaciśnięta na różdżce drgnęła lekko, gdy w uszach, niczym echo, wybrzmiały wymówione po rosyjsku pytania. Myśl o tym, że Konstii towarzyszą podobne rozterki, dodała mi nieco otuchy. Rozumowałem przynajmniej częściowo tak jak on, czyli poprawnie.
Nie dostrzegałem związku pomiędzy groźnym wyglądem a śniegiem, ale i tę kwestię przemilczałem. Powstrzymałem też pokusę wspomnienia o tym, że przecież nauczyliśmy się liczyć jeszcze jako małe dzieci, ale to nie przeszkadza temu, by za naszym oknem czaiło się kilkoro sprzymierzeńców nieznajomej czarownicy.
Wyraz zaskoczenia zapewne pojawił się na mojej twarzy, kiedy zaczęła robić Kostii... wymówki z powodu bariery językowej. Otworzyłem usta, żeby wystąpić w jego obronie, ale jej uwaga o czasie naszego pobytu w Anglii przywróciła mi czujność. Tym bardziej sądzę, że moje zdziwienie spowodowane wymianą grzeczności, jest całkowicie usprawiedliwiony. Zmarszczyłem brwi, słysząc, że Kostia przedstawia się pannie Vablatsky. Wcale nie musiał tego robić. Nie musiał jej słuchać. Czyżby rzuciła na niego urok, a ja tego nie spostrzegłem?
Przyjąłem matrioszkę ze sporą dozą ostrożności, spodziewając się w niej ładunku wybuchowego lub podobnego rodzaju niespodzianki. Na razie nie zamierzałem jej otwierać ani nawet sprawdzać jej zawartości zaklęciem.
- Kim jesteś i co wiesz na temat naszej babci? - zawtórowałem bratu, powtarzając jego wcześniejsze pytanie. Chciałem szybko porozumieć się też z Kostią, ale czy miałem gwarancję, że panna Vablatsky nie włada naszym językiem?
Zdenerwowany, potarłem palcami lewy policzek, zostawiając na nim czerwony ślad. Nie mogliśmy ryzykować i rozmawiać między sobą, licząc na to, że kobieta rosyjskiego pochodzenia nie zrozumie naszej konwersacji. Gorączkowo szukałem w głowie sposobu, by zweryfikować jej intencje, ale jak na złość nie potrafiłem wymyślić niczego sensownego. Potrzebowałem instrukcji.
Włamała się do naszego pokoju. Nieprzypadkowo, skoro znała nasze nazwisko, zatem musiała nas szukać, śledzić. Spotykała się z nami sam na sam, bez świadków, bez uprzedzenia, powołując się na naszą babkę - czy zgodnie z prawdą? Mówiła po angielsku; czy to prawdopodobne, by utrzymywała kontakt z naszą rodziną? Nie potrafiłem rozstrzygnąć tego dylematu. Zrozumiałem jedynie, że próbowała wzbudzić nasze zaufanie, chociaż w każdej chwili mogła wyrządzić nam krzywdę. Dłoń zaciśnięta na różdżce drgnęła lekko, gdy w uszach, niczym echo, wybrzmiały wymówione po rosyjsku pytania. Myśl o tym, że Konstii towarzyszą podobne rozterki, dodała mi nieco otuchy. Rozumowałem przynajmniej częściowo tak jak on, czyli poprawnie.
Nie dostrzegałem związku pomiędzy groźnym wyglądem a śniegiem, ale i tę kwestię przemilczałem. Powstrzymałem też pokusę wspomnienia o tym, że przecież nauczyliśmy się liczyć jeszcze jako małe dzieci, ale to nie przeszkadza temu, by za naszym oknem czaiło się kilkoro sprzymierzeńców nieznajomej czarownicy.
Wyraz zaskoczenia zapewne pojawił się na mojej twarzy, kiedy zaczęła robić Kostii... wymówki z powodu bariery językowej. Otworzyłem usta, żeby wystąpić w jego obronie, ale jej uwaga o czasie naszego pobytu w Anglii przywróciła mi czujność. Tym bardziej sądzę, że moje zdziwienie spowodowane wymianą grzeczności, jest całkowicie usprawiedliwiony. Zmarszczyłem brwi, słysząc, że Kostia przedstawia się pannie Vablatsky. Wcale nie musiał tego robić. Nie musiał jej słuchać. Czyżby rzuciła na niego urok, a ja tego nie spostrzegłem?
Przyjąłem matrioszkę ze sporą dozą ostrożności, spodziewając się w niej ładunku wybuchowego lub podobnego rodzaju niespodzianki. Na razie nie zamierzałem jej otwierać ani nawet sprawdzać jej zawartości zaklęciem.
- Kim jesteś i co wiesz na temat naszej babci? - zawtórowałem bratu, powtarzając jego wcześniejsze pytanie. Chciałem szybko porozumieć się też z Kostią, ale czy miałem gwarancję, że panna Vablatsky nie włada naszym językiem?
Zdenerwowany, potarłem palcami lewy policzek, zostawiając na nim czerwony ślad. Nie mogliśmy ryzykować i rozmawiać między sobą, licząc na to, że kobieta rosyjskiego pochodzenia nie zrozumie naszej konwersacji. Gorączkowo szukałem w głowie sposobu, by zweryfikować jej intencje, ale jak na złość nie potrafiłem wymyślić niczego sensownego. Potrzebowałem instrukcji.
Chłopcy opuścili różdżki - tylko trochę - wystarczająco, by wyczuła zawahanie, pewnością siebie chciała wytrącić ich z pantałyku, wierząc, że nie uczynią jej krzywdy. Miała parę asów w rękawie, które mogły jej pozwolić na szybkie uniknięcie ewentualnej konfrontacji, ale w istocie nade wszystko wolała jej po prostu uniknąć. Cisza, jaka między nimi nastała, była pewną miarą sukcesu. Nie spodziewała się wszak, że chłopcy rzucą się jej radośnie na szyję, ale że zduszą cisnące się na usta klątwy, nie decydując się po nie sięgnąć. Byli tu zupełnie sami, w obcym kraju, obcym świecie, rzuceni w sam środek wojennej zawieruchy. Nie był to najlepszy czas na odkrywanie nowego lądu - a może wręcz przeciwne? Obserwowała bystre spojrzenie młodzieńca, który odezwał się jako pierwszy, kiedy obracał w dłoni matrioszkę - resztki rozsądku zostały w głowie, zmiękł. Konstantyn i Kirill, badawczo lustrowała spojrzeniem twarz wpierw pierwszego, potem drugiego, starając się wychwycić między nimi różnice. Nie potrafiła dostrzec ich wielu, ale zdawało jej się zauważać je w prezencji i zachowaniu chłopców. Skinęła głową, gdy i on pokłonił się przed nią. Babka dobrze ich wychowała. Pytania potoczyły się jedno po drugim, jaki jest cel i kim jesteś.
- Ani słowa - Uniosła z przestrogą palec wskazujący prawej dłoni, gdy skontrowała ze zdecydowaniem w pół otwarte usta Kirilla, kiedy młodzian próbował się odezwać krótko po wymówkach o języku rosyjskim; co to to nie, po rosyjsku nie dogadają się tutaj z nikim, a na pewno nie ze służbami pilnującymi miasta. - Jeśli wejdziesz między wrony, musisz krakać jak i one - oznajmiła, ponownie zakładając ramiona na piersi. Służby były ostatnio zdecydowanie mniej ugodowe, wojna rozsierdzała nastroje wszystkich. Nikt nie będzie czekał, aż znajdą odpowiednie angielskie słowa, jeśli przyjdzie im konieczność złożenia tłumaczeń.
- Wasza babka jest siostrą mojej matki, co oznacza mniej więcej tyle, że łączy nas jedna krew. Wierzę, że miała na wasze chowanie baczenie dość silne, byście zdawali sobie sprawę z idącej za tą krwią doniosłości. Przyszłam sprawdzić, jak się macie - oznajmiła wytrwale, skoro samo nazwisko nie starczało, by pojęli tę prawdę. Nie wydawała się tymi słowy speszona ani skołowana, wypowiadała je tak, jak gdyby były całkowicie naturalne i na miejscu zważywszy na wszelkie towarzyszące temu okoliczności. - Ciocia co prawda napisała mi, że jesteście zaradni, ale patrząc na wasze otoczenie, zastanawia mnie, czy aby na pewno nie kierował nią przesadny optymizm. Wasze pierzyny wyglądają, jakby nikt nie prał ich od kilkunastu dni, nie ma w nich pluskiew? Tam - wskazała dłonią na róg pod sufitem - gnieździ się pajęczyna, sprzątacie tu w ogóle? Tę poduszkę - skinęła głową na jedno z łóżek - trzeba zaszyć, zanim cała wyleci z poszwy. - Ściągnęła brew, kręcąc głową, nim westchnęła ciężko. - Napiję się herbaty - zwróciła się do Kirilla, zdawał się mniej rozmowny, więc uznała, że przyda mu się zajęcie. - A w tym czasie opowiecie mi o swoich planach. Macie już pracę? - To była podstawa, jeśli zamierzali zagnieździć się tutaj na dłużej. Musieli znaleźć lepsze lokum, prędzej czy później.
- Ani słowa - Uniosła z przestrogą palec wskazujący prawej dłoni, gdy skontrowała ze zdecydowaniem w pół otwarte usta Kirilla, kiedy młodzian próbował się odezwać krótko po wymówkach o języku rosyjskim; co to to nie, po rosyjsku nie dogadają się tutaj z nikim, a na pewno nie ze służbami pilnującymi miasta. - Jeśli wejdziesz między wrony, musisz krakać jak i one - oznajmiła, ponownie zakładając ramiona na piersi. Służby były ostatnio zdecydowanie mniej ugodowe, wojna rozsierdzała nastroje wszystkich. Nikt nie będzie czekał, aż znajdą odpowiednie angielskie słowa, jeśli przyjdzie im konieczność złożenia tłumaczeń.
- Wasza babka jest siostrą mojej matki, co oznacza mniej więcej tyle, że łączy nas jedna krew. Wierzę, że miała na wasze chowanie baczenie dość silne, byście zdawali sobie sprawę z idącej za tą krwią doniosłości. Przyszłam sprawdzić, jak się macie - oznajmiła wytrwale, skoro samo nazwisko nie starczało, by pojęli tę prawdę. Nie wydawała się tymi słowy speszona ani skołowana, wypowiadała je tak, jak gdyby były całkowicie naturalne i na miejscu zważywszy na wszelkie towarzyszące temu okoliczności. - Ciocia co prawda napisała mi, że jesteście zaradni, ale patrząc na wasze otoczenie, zastanawia mnie, czy aby na pewno nie kierował nią przesadny optymizm. Wasze pierzyny wyglądają, jakby nikt nie prał ich od kilkunastu dni, nie ma w nich pluskiew? Tam - wskazała dłonią na róg pod sufitem - gnieździ się pajęczyna, sprzątacie tu w ogóle? Tę poduszkę - skinęła głową na jedno z łóżek - trzeba zaszyć, zanim cała wyleci z poszwy. - Ściągnęła brew, kręcąc głową, nim westchnęła ciężko. - Napiję się herbaty - zwróciła się do Kirilla, zdawał się mniej rozmowny, więc uznała, że przyda mu się zajęcie. - A w tym czasie opowiecie mi o swoich planach. Macie już pracę? - To była podstawa, jeśli zamierzali zagnieździć się tutaj na dłużej. Musieli znaleźć lepsze lokum, prędzej czy później.
bo ty jesteś
prządką
prządką
Strona 5 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Pokój 13
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: County of London :: Dalsze dzielnice :: Port of London :: Doki :: Parszywy Pasażer