Wydarzenia


Ekipa forum
Balkon
AutorWiadomość
Balkon [odnośnik]07.01.17 18:36

Balkon

Chociaż na czas długiej zimy popadł w zapomnienie, to wraz z nadejściem wiosny Margaux uznała za punkt honoru doprowadzenie balkonu do stanu używalności. Taras jest kwadratowy i zdecydowanie maleńki (półtorej na półtorej metra w opcji najbardziej optymistycznej), ale w cieplejsze dni może stanowić miejsce całkiem przyjemnej ucieczki od rzeczywistości. Stałym elementem wyposażenia są wiszące na metalowej barierce wrzosy; poduszki i koce pojawiają się, gdy wyjątkowo nie pada, tworząc ciche schronienie, w którym idealnie mieszczą się dwie ratowniczki i puchaty kot.


sorrow weighs my shoulders down
and trouble haunts my mind
but I know the present will not last

and tomorrow will be kinder


Margaux Vance
Margaux Vance
Zawód : starszy ratownik magicznego pogotowia ratunkowego
Wiek : 27
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna

all those layers
of silence
upon silence

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1789-margaux-vance https://www.morsmordre.net/t1809-parapet-margie https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f192-st-james-s-street-13-8 https://www.morsmordre.net/t4449-skrytka-bankowa-nr-479#95033 https://www.morsmordre.net/t1817-margaux-vance
Re: Balkon [odnośnik]07.01.17 19:15
| jeszcze w marcu

Wena z pewnością nie znajdowała się tego dnia po jej stronie.
Przygotowywała się do pracy nad nagłówkiem bardzo długo, traktując powierzone jej zadanie z należytą powagą; układające się w tytuł litery miały być w końcu pierwszą rzeczą, na jaką natrafiało będzie spojrzenie przeglądających gazetę czarodziejów. Musiały być idealne, a jak wiadomo, idealne projekty wymagały też idealnych warunków; Margaux spędziła więc całe przedpołudnie, wykorzystując jeden z pierwszych, ciepłych, wiosennych dni i doprowadzając zaniedbany po zimie balkon do stanu używalności, jednocześnie odmawiając przyjęcia do wiadomości faktu, że bojąc się porażki, celowo odciągała w czasie rozpoczęcie prac. Po pełnych czterech godzinach maleńka przestrzeń lśniła czystością, cieszyła wzrok skomplikowaną konstrukcją z poduszek i koców oraz pachniała malinową herbatą, ale rozłożone na kolorowych poszewkach arkusze pergaminu nadal świeciły pustkami.
Szukała inspiracji wszędzie, rozglądając się (z rosnącą frustracją) po naznaczonych zębem czasu ścianach, przyrdzewiałej odrobinę barierce, przechodniach przemykających przez ulicę kilka pięter niżej i obracających się w stronę słońca kwiatach, ale wciąż nic nie przychodziło jej do głowy, a trzymany w dłoni kawałek węgla zawisł nad kartką i pozostawał nieruchomy od co najmniej kilkunastu minut. Westchnęła ciężko, opierając się wygodniej o miękkie, poduszkowe oparcie i wyciągając wolną rękę, żeby pogłaskać Śnieżkę. Nieuważna dłoń trąciła przez przypadek filiżankę z herbatą, która zachybotała na mało stabilnym podłożu i przewróciła się, a cała zawartość wylała się najnowszy numer Proroka Codziennego. – Och, nie – mruknęła cicho, ale szybkie chwycenie naczynia nie mogło już pomóc; płyn błyskawicznie przesiąkł przez kartki, rozmakając je i częściowo rozpuszczając czarny atrament, który rozmazał się, tworząc nieprzypominające niczego bohomazy.
Ale czy na pewno nieprzypominające niczego?
Margaux zamarła na moment, ze wzrokiem utkwionym w upiększonym zaciekami nagłówku gazety i coś w jej umyśle przeskoczyło, odblokowując upragnione pokłady pomysłów, do których bezskutecznie próbowała się dostać. W jednej chwili zapomniała o bałaganie, odsunęła moszczącą jej się na kolanach Śnieżkę i ponownie chwyciła za puste arkusze, tym razem nie wahając się już przed pokryciem ich kolejnymi pociągnięciami węgla. Szkicowała szybko, nie chcąc pozwolić szczegółom na umknięcie z ulotnego obrazu, który póki co egzystował jedynie w jej wyobraźni i w skupieniu przygryzając mocno wewnętrzną stronę policzka. Przez dłuższy czas jedynym dźwiękiem, rozlegającym się na balkonie, było skrzypienie rysika i szelest pergaminu, a pracująca kobieta ani nie zauważyła, kiedy fajansowy czajniczek z herbatą zrobił się całkowicie zimny, ani nie zwróciła uwagi na ciemne smugi, które pojawiły się na jej policzkach, gdy nieprzytomnie odgarniała z twarzy jasne włosy. Oderwała się od rysowania dopiero, gdy słońce schowało się za sylwetkami londyńskich kamienic, a z głębi mieszkania dobiegło ją zgrzytnięcie klucza w zamku, zapowiadające wracającą z dziennej zmiany Just. Podniosła się z miejsca zadowolona, przecierając zmęczone oczy i z trudem prostując zastałe w pozycji pochylenia plecy, ale za to gdy minutę później oglądała swoje dzieło w świetle wieczornej świecy, odczuwała głównie cichą satysfakcję.

| zt (+15 do rzutu za biegłość malarstwa na IV poziomie!)


sorrow weighs my shoulders down
and trouble haunts my mind
but I know the present will not last

and tomorrow will be kinder


Margaux Vance
Margaux Vance
Zawód : starszy ratownik magicznego pogotowia ratunkowego
Wiek : 27
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna

all those layers
of silence
upon silence

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1789-margaux-vance https://www.morsmordre.net/t1809-parapet-margie https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f192-st-james-s-street-13-8 https://www.morsmordre.net/t4449-skrytka-bankowa-nr-479#95033 https://www.morsmordre.net/t1817-margaux-vance
Re: Balkon [odnośnik]07.01.17 19:15
The member 'Margaux Vance' has done the following action : rzut kością


'k100' : 66
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Balkon Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Balkon [odnośnik]02.02.17 20:12
Z mostu

Nie wyobrażał sobie tego bólu. Uczuć władających ciałem oraz umysłem. Nie potrafił posłużyć się empatią widząc poraniony organizm nieznajomej. Sam jego widok wywołał w nim grymas, zmarszczone czoło oraz strach odbijający się w klatce piersiowej. Coraz szybciej. Delikatna panika krążyła pod skórą podsuwając najgorsze myśli. Zdecydowanie nie pragnął, żeby obca kobieta umierała mu na rękach. Ktokolwiek zresztą - śmierć przerażała go, chociaż sam nie dbał o swoje życie na tyle, żeby decydować się na inny zawód niż łowca oraz opiekun smoków. To samo w sobie niosło za sobą wyzwanie oraz ryzyko, które zgodził się kiedyś podjąć. Koniec życia niejedno ma imię, zdecydowaną większość odpychał od siebie jak najdalej. Musiała przeżyć. A on musiał zrobić wszystko, co mógł, ażeby tak właśnie się stało. Kiedy drgnęła, drgnął i on, bojąc się, że zaraz może stać się najgorsze. Kiedy przywołała Błędnego Rycerza poczuł, jak gardło zawiązuje się w ciasną pętlę uniemożliwiając odezwanie się do kierowcy - patrzącego na nich z przerażeniem, o czym mogły świadczyć rozszerzone do granic możliwości oczy - a kręcąc energicznie głową. Ofiara socjopatycznego czarodzieja powtórzyła adres, na który mieli się udać, a on z przykrością stwierdził, że nie ma pojęcia gdzie to jest. Zdał się całkowicie na mężczyznę prowadzącego magiczny pojazd. Odczuwał nikłą ulgę - wszakże okazało się, że nieznajoma jest czarownicą, co ułatwiło wiele spraw - która i tak została przyćmiona przez uderzający po całym ciele strach. Niewielkie, bolesne szpilki rozproszone pod skórą, ścisk w żołądku oraz przyspieszone bicie serca nie pozwalały na koncentrację. Zresztą, podróż była na tyle krótka, że i tak nie potrafił odróżnić żadnego elementu krajobrazu pod oknem, a nawet gdyby ktoś puścił mu nagranie w zwolnionym tempie, nie był w stanie dostatecznie się skoncentrować. Myślał rozpaczliwie o tym, że nie zna się na magii leczniczej, a więc zdany jest na mieszkanie kobiety. Które równie dobrze mogło stać puste. I co wtedy? Ma ją potrzymać za rękę w ostatnich chwilach jej życia? Litości.
Podróż pomimo bycia bardzo krótkiej dłużyła mu się w nieskończoność. Zaczął nawet tupać nerwowo stopą, oczywiście na chwilach, kiedy nie był rzucany z jednej strony autobusu na drugą. Zaklął szpetnie, nerwowo, kiedy kierowca gwałtownie zatrzymał pojazd. Rzucił mu kilka monet na odczepnego po czym prędko pobiegł pod wskazany adres.
Wyjęcie różdżki z kieszeni oraz rozwalanie zamka magią prawdopodobnie nie było najrozsądniejszym, co mógł zrobić, lecz zajęło mniej czasu niż szukanie kluczy u półprzytomnej mieszkanki - czy na pewno? - lokum. Najpierw stanął jak wryty w korytarzu rozbieganym wzrokiem wertując jego wnętrze, zastanawiając się też nad tym gdzie powinien iść.
- Halo? Jest tu kto? - zawołał głucho w przestrzeń przestępując kilka kroków. Wreszcie dotarł do pomieszczenia przypominającego salon. Plus niewielkich mieszkań był taki, że wszędzie było blisko. Na dworze Greengrassów czasem szło się nawet zgubić, czego osobiście nie cierpiał.
Ułożył czarownicę na kanapie, gorączkowo zastanawiając się co dalej. Przygryzł dolną wargę, potarł dłonią po brodzie rozglądając się za inspiracją potrzebną do kolejnych działań.


WHEN OUR WORDS COLLIDE

Travis Greengrass
Travis Greengrass
Zawód : opiekun i łowca smoków w Peak District
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Never laugh at live dragons.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t2909-travis-greengrass#47258 https://www.morsmordre.net/t2920-skrzynka-travisa#47503 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f272-derbyshire-meadow-lane-2 https://www.morsmordre.net/t3868-skrytka-nr-768#72500 https://www.morsmordre.net/t3616-travis-greengrass#65234
Re: Balkon [odnośnik]07.02.17 20:48
Czy ktokolwiek z nas spodziewa się momentu w którym szpony Śmierci zawisną nad nim w cierpliwym oczekiwaniu na to, aż wydamy na świat ostatnie tchnienie? Wątpiłam w to. Dziś miało być dniem mojego tryumfu. Wygranym pojedynkiem z własnymi demonami. Irracjonalnie wręcz stało się coś kompletnie odwrotnego. Los z premedytacją zakpił sobie ze mnie wrzucając całą moją jednostkę w odmęty cierpienia, z którego nie potrafiłam się wynurzyć. Nie potrafiłam nie zapytać się siebie, czy każdy konający człowiek doznaje takiej agonii? Nie potrafiłam nie zapytać, czy po trudach jakie zwalają się na nasze ramiona nie należy nam się odejście w ciszy, spokoju, nieobleczone widmem bólu?
Nie zauważyłam pojawiania się Błędnego Rycerza, dopiero w nim znów na moment odzyskałam świadomość czując, jak kolejny, przeciągły impulsu bólu rozpościera się po całym moim ciele. Umierałam, powoli, dręczona powoli rozpościerającą się w moim ciele trucizną. Znów straciłam przytomność.
Leżałam na kanapie. Słowa nieznajomego docierały z oddali. Byłam w domu. Poznawałam jego zapach, rozmazany obraz jasno wskazywał na odpowiednie miejsce, a jednak brakowało w nim odpowiedniego człowieka.
Nie było jej.
Tutaj, w naszym domu. W prywatnym forcie chroniącym nas przed światem. W momencie w którym potrzebowałam jej najmocniej. Zwinęłam się, podciągając kolona pod brodę. Kolejna fala cierpienia okupiona drganiem, które wywoływały w moim ciele nadeszła, nie pozostawiając złudzeń. Nie byłam w stanie z tego wyjść sama. Popełniłam błąd. Kilka nawet. Pierwszym było wyjście z domu.
Nie mogłam się jednak poddać. Nie teraz, kiedy życie dopiero zaczęło pokazywać mi że walka, która zgodziłam się podjąć ma sens. Nie mogłam się poddać, bowiem byłoby to pójście na łatwiznę. Nie mogłam się poddać, bo nie zgadzałam się umrzeć że świadomością, że on nigdy nie dowie się o tym, co do niego czułam. Ale czy, nawet uciekając ze szponów śmierci znajdę w sobie odwagę by powiedzieć te słowa na głos? Nie wiedziałam. Ale chciałam mieć szansę się przekonać.
Dotkliwa rana w moim sercu jątrzyła się. Gorzki smak wypełniał moje usta, gdy mijała minuta za minutą, a Margaux nie wychylała głowy ze swojego pokoju.
-Baron. - zaskrzeczałam niepewna, czy jastrząb mnie usłyszy, mogłam mieć tylko nadzieję, ze przesiaduje w swoim zwyczajowym geście na balkonie. Nie pomyliłam się, już po chwili miarowe pukanie w balkonowe drzwi rozległo się w salonie. Baron, mój wierny towarzysz. Był, nigdy nie byłam mu bardziej wdzięczna niż dziś. - Al... - zaczynam, ale przerywam gdy kolejna fala wstrząsa moim ciałem przymykam powieki, zaciskam je z całych sił do kompletu zgryzając zęby. Muszę wytrzymać. Nie mogę się teraz poddać. Jeśli chciałam to zrobić powinnam dokonać tego już na moście. Wtedy, kiedy mara na współkę z Ramsey'em namawiali mnie do skoku. Pozwalam by cierpnie wypełniło mnie całą - i tak nie mam nad nim żadnej władzy. Czekam, bo tylko tyle mogę zrobić. Drgam, czekając aż przepuści swój atak, znów pozwalają mu na chwilę oddechu. Mam wrażenie że bawi się ze mną, drażni mnie. Przynosi ból, po to, by za chwilę go zabrać, przynieść złudne wrażenie że zawitało ostatni raz. Dać spazmatycznie zaczerpnąć oddech, pozwolić myślą na błędne założenie - nadzieję bardziej - że to już koniec, że więcej nie wróci. A gdy ciało rozluźnia się, próbując odnaleźć ukojenie, atakuje znowu. Tym razem znów wszystko odchodzi. Czuję jak zaschło mi w gardle. Jak słowa za pierwszym razem nie chcą wyjść wydobywając na wierzch tylko nieartykułowane rzężenie. Podejmuję kolejną próbę, nie wiem, czy nie ostatnią. - Alan Bennett. - wypowiadam, zanim znów pochłania mnie ciemność. W egoistycznym odruchu moje myśli przechodzi nadzieja, że może to ostatni raz, że śmierć przyniosłaby mi ulgę. Nie chcę umierać, ale mam już dość cierpienia, które co chwilę na nowo zabawia się moją jednostką, jakby po krótkim czasie nudząc się nią i odrzucając w kąt, a za chwilę na nowo postanawiając się nią zabawić, gdy w okół nie znalazła nic lepszego.



The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Balkon 1
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3583-justine-just-tonks https://www.morsmordre.net/t3653-baron#66389 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f437-lancashire-forest-of-bowland-stocks-reservoir-gajowka https://www.morsmordre.net/t4284-skrytka-bankowa-nr-914#89080 https://www.morsmordre.net/t3701p15-just-tonks
Re: Balkon [odnośnik]20.02.17 17:55
Nie znajdował się na swoim terenie. Tak naprawdę to nie do końca wiedział gdzie jest. Nie zapuszczał się w podobne rejony - arystokracie nie przystawało włóczyć się po londyńskich kamieniczkach oraz różnych dzielnicach. Tak naprawdę nie wiedział zbyt wiele o samej stolicy Wielkiej Brytanii, bywał raczej tylko na Pokątnej. Fakt, że w mieszkaniu nie było nikogo poza ich dwójką oraz przejmującej, wręcz przerażającej ciszy, nie wpływał na niego zbyt korzystnie. Zacisnął dłonie w pięść tak samo jak przygryzł poruszającą się niekontrolowanie szczękę. Często działał pod wpływem sytuacji kryzysowych - zwykle nawet potrafił zachować zimną krew. Niestety nie dziś. Było coś paraliżującego w sprawie odpowiedzialności za cudze, kobiece życie. Czuł się beznadziejnie ze świadomością, że nijak nie może jej pomóc. Na domiar złego nie potrafił oprzeć się wrażeniu, że bezsensownie dał się zmanipulować mocno rannej nieznajomej - wszak miała problemy z koncentracją, z jakiego powodu pokładał wiarę w jej słowa? Dlaczego zwyczajnie nie wezwał pogotowia tylko zawiózł ją do p u s t e g o mieszkania? Jeszcze w czasie drogi miał nadzieję, że faktycznie kogoś w nim zastanie. Kogoś, kto będzie w stanie należycie zaopiekować się poranioną czarownicą. I nic.
Zadał pytanie - odpowiedziała mu pustka. Przerażająca cisza przerywana jego urywanym oddechem.
Miał już przetrząsać kuchnię, zaraz potem łazienkę, w poszukiwaniu medykamentów. Jakichkolwiek, chociaż z oczywistych względów nie zamierzał jej podawać byle czego bez pomyślunku. Czas naglił. Obrócił się niespokojnie wokół własnej osi, a następnie drgnął decydując się opuścić salon. W ostatniej chwili powstrzymały go zasłyszane słowa.
Baron? Zmarszczył czoło obracając się w kierunku nieznajomej. Jaki baron? Baron Al? Nic nie rozumiał, stąd jego spojrzenie wydawało się być mało przychylne. Kobieta i tak by go nie dostrzegła. Zamierzał nawet zignorować jej bełkot kiedy wreszcie wydała na świat konkretne słowa - Alan Bennett. Nie miał najmniejszego pojęcia kim był ten mężczyzna – naiwnie, skoro to był ktoś bliski dla Lilith. Wydawał się on być jedyną deską ratunku. W pośpiechu nakreślił do niego list, z grubsza opisując całą sprawę oraz licząc na oględniejsze wyjaśnienia kiedy ten zjawi się w mieszkaniu.
W międzyczasie zasłonił wszystkie rany tym, czym się dało; nie znał się na lecznictwie, dlatego cała konstrukcja była mocno prowizoryczna. Na szczęście zajęła czas oraz myśli podczas oczekiwania na kolejnego nieznanego mu człowieka.
Travis opuścił posterunek dopiero, kiedy - jak się okazało - uzdrowiciel dotarł na miejsce. Po wyczerpującym jak na wiedzę Greengrassa referacie dotyczącego sytuacji odnalezienia czarownicy oraz dalszych poczynań, niepewnie opuścił domostwo znikając w oparach teleportacyjnego dymu.

zt


WHEN OUR WORDS COLLIDE

Travis Greengrass
Travis Greengrass
Zawód : opiekun i łowca smoków w Peak District
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Never laugh at live dragons.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t2909-travis-greengrass#47258 https://www.morsmordre.net/t2920-skrzynka-travisa#47503 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f272-derbyshire-meadow-lane-2 https://www.morsmordre.net/t3868-skrytka-nr-768#72500 https://www.morsmordre.net/t3616-travis-greengrass#65234
Re: Balkon [odnośnik]05.03.17 23:00
Gdy jastrząb niespodziewanie pojawił się w zasięgu jego wzroku - nie było wątpliwości - należał on do Justine. Wystarczyła jedynie chwila, w czasie której zmrużył oczy i ściągnął brwi w grymasie dezorientacji i zaniepokojenia a już wiedział - coś było nie tak. Był wtedy w pracy, ale szczęście chciało, że akurat kończył zajmować się pacjentem, który nieświadom niczego opuścił jego gabinet. Tuż po tym Alan zrobił to samo. Wyszedł z niego czym prędzej, aby tylko poinformować pielęgniarkę o tym, że ma pilne wezwanie i ostrzec ją, że muszą być w pogotowiu. Zaraz potem deportował się z charakterystycznym odgłosem. Zdążył jeszcze tylko spojrzeć w stronę miejsca, gdzie przed chwilą siedział ptak - już go nie było. Mądre zwierze.
Z tym samym odgłosem pojawił się w salonie mieszkania, w którym żyła teraz Justine. Potrzebował tych kilka sekund na oswojenie się z charakterystycznym uczuciem uciskania żołądka, którego nie potrafił się oduczyć pomimo wielu lat posiadania licencji na teleportację. Potem natomiast szybko rozejrzał się po pomieszczeniu w celu oceny sytuacji. Jego wzrok padł najpierw na mężczyznę, który jeszcze przebywał w pomieszczeniu, potem zaś na Justine, która wyglądała... okropnie. Ściągnął brwi w wyrazie zaniepokojenia, a wręcz strachu i szybko uciekł wzrokiem w stronę Travisa, który wyjaśnił mu co się stało.
- Dlaczego, na Merlina, nie wezwałeś pogotowia?! Tu liczy się każda sekunda! - Krzyknął na niego, choć podświadomie przeczuwał, że nie powinien. To było bardzo w stylu Justine, by unikać szpitali (jako pacjentka) za wszelką cenę. Poprosił jeszcze mężczyznę o szybkie opisanie sytuacji i wyglądu węża, po czym zaraz znalazł się przy półprzytomnej, dygoczącej Justine. Było źle. Bardzo źle. Wyciągnął różdżkę i starannie machnął nią, wypowiadając inkantację:
- Antia. - Na pierwszy ogień poszło zaklęcie spowalniające rozchodzenie się trucizny po organizmie. Na używanie zaklęcia usuwającego ją było za późno. Ono działało tylko w przypadku, kiedy ta nie zdążyła się jeszcze rozejść po organizmie. Tu wystarczyło jedno spojrzenie, by wiedzieć, że w tym przypadku trucizna jak najbardziej już krążyła po nim. - Iuventio - wypowiedział już po chwili. Musiał Justynie dodać sił witalnych, by zaklęcie działało lepiej i by ta nie wykończyła się mu z osłabienia. Gdy otworzyła oczy, pogłaskał ją po głowie.
- Już jestem, Just. Pomogę Ci, musisz wytrzymać jeszcze troszkę, dobrze? - Widać było, że jest niesamowicie zmartwiony. Dłonie drżały mu choć wiedział, że jako lekarz nie mógł do tego dopuścić. A jednak pomógł emocjom dojść do głosu. - Just, muszę Cię zabrać do szpitala. - dodał już po chwili. Spodziewał się protestów, ale sam nie wiedział, czy powinien jej usłuchać, czy nie. Głupi był i był tego świadom. Zamiast pozwolić emocjom manipulować jego czynami, powinien z lekarską powagą i stanowczością zabrać ją do szpitala.



There are no escapes  There is no more world Gone are the days of mistakes There is  no more hope
Alan Bennett
Alan Bennett
Zawód : Uzdrowiciel - specjalista od chorób genetycznych
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Mądrego los prowadzi, głupiego - popycha.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t1283-alan-bennett https://www.morsmordre.net/t1333-poczta-alana https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f182-harley-street-11-3 https://www.morsmordre.net/t4011-skrytka-bankowa-nr-373 https://www.morsmordre.net/t1511-alan-bennett
Re: Balkon [odnośnik]20.03.17 14:24
Dociera do mnie dźwięk. Głos. Znajomy. A jednak brzmi, jakby z daleka. Obejmuję się ramionami, kolana nadal podciągając pod brodę. Twarz mam pomarszczoną, wykrzywioną w bólu, który miarowymi napadami atakuje mnie całą. Brwi ściągnięte w niemym wyrazie bólu i cierpienia. Usta zaciśnięte w wąską linię. Dygoczę cała, czując, jak trucizna zaczyna trawić moje ciało. Każdą sekundę okupuje odczucie, gdy zło przedziera się dalej we mnie.
I nagle z dźwiękiem, którego nie jestem w stanie zrozumieć wszystko ustaje.
Umarłam?
Kolejne słowa przynoszą więcej ulgi. Dodają odrobinę siły. Nadal jednak nie otwieram oczu, boję się, gdy tylko to zrobię trucizna znów przepuści swój atak. Otwieram oczy czując dotyk na głowie. Spojrzenie niebieskich tęczówek pada na figurę przede mną. Jeszcze rozmytą przez chwilę, w której wzrok odnajduje odpowiednią ostrość. Mieszkanie nie faluje już, nie dwoi się i nie troi, choć i tak mi niedobrze.
-Alan… - wypowiadam, choć właściwie bardziej to szept przypomina. Charczący szept. Czuję że w ustach wyschło mi wszystko na wiór. Usta mam spierzchnięte. Przymykam powieki odnajdując pocieszenie w jego geście. Wiedząc, że już wszystko będzie dobrze.
Ale ten mówi dalej. Unoszę powieki z wysiłkiem. A potem łapię za jego dłoń. Przy ruchu czuję ból toczący się przez moje ciało. Grymas cierpienia przetacza się przez moją twarz. – Nie możesz. – mówię cicho. Bojąc się, że moje słowa zginą w wydychanym powietrzu. Albo że nie dość dostatecznie mocno postarałam się, by nadać im mocy odpowiedniej, by usłyszał je ktoś inny poza mną. Spoglądam w jego twarz. Nie jestem w stanie mówić dużo. Wytłumaczyć mu wszystkiego. Musi odczytać to z mojego spojrzenia. Nie mogłam trafić do szpitala. Podświadomie czułam, że nie jest to dobry wybór. Już nawet nie dlatego, że ciężko było odnaleźć mi się w roli pacjentki. Bardziej dlatego, że wiedziałam jak to się będzie odbywało. – Będą pytać. – mamroczę dalej. Zaleją mnie garścią pytań, na które będą oczekiwać odpowiedzi. Ramsey Mulciber był demonem z najgłębszych czeluści piekieł, wiedziałam to, widać to było w jego spojrzeniu. Ale dla większości świata był szanowanym obywatelem. W świecie w którym żyliśmy stał wyżej w hierarchii życia niż ja – czarownica z mugolskiej rodziny. Moje słowo przeciwko jego było z góry skazane na porażkę. Co więcej, mogło przynieść mi tylko niepotrzebne kłopoty.
Zrozum mnie, Alan – prosiłam w myślach – nie zabieraj tam – błagałam wzrokiem. Ale zdawałam sobie jednocześnie sprawę, że nie jestem w stanie postawić mu się gestem. Jeśli nie dojrzy prośby i nie posłucha moich słów skończę w szpitalu. Wiedziałam, że tak. Miałam jednak nadzieję, że ten czas spędzony razem w jakiś sposób go wykształcił w mojej dziedzinie. Że nie potrzebuje zbyt wielu słów, by mnie zrozumieć.



The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Balkon 1
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3583-justine-just-tonks https://www.morsmordre.net/t3653-baron#66389 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f437-lancashire-forest-of-bowland-stocks-reservoir-gajowka https://www.morsmordre.net/t4284-skrytka-bankowa-nr-914#89080 https://www.morsmordre.net/t3701p15-just-tonks
Re: Balkon [odnośnik]27.03.17 21:20
Mieszanina emocji kotłowała się w nim niczym w mugolskiej pralce. Czuł głównie złość, a także nerwy, które targały nim od środka powodując, że nawet wprawione w rzucaniu zaklęć uzdrowicielskich dłonie drżały. Wiedział, że nie mógł dopuszczać do siebie emocji, była to podstawowa nauka, od której zaczynali kształcenie na magomedyków. Emocje przeszkadzały, powodowały, że czasem trudniej było nieść fachową, szybką pomoc. Nic jednak nie mógł na to poradzić. Zbyt wielka była różnica między kolejnym pacjentem, który pojawiał się w jego gabinecie, by wychodząc z niego wkrótce dołączyć do bezimiennych i beztwarzowych wspomnień w jego głowie; a kimś, kto niegdyś był mu tak bliski, tak bardzo ważny. Justine nadal była dla niego kimś bardzo ważnym. Nie obchodził go fakt, że tak długo się nie widzieli, że tak dawno się rozstali i że tak naprawdę nigdy się nie kochali. Nie potrafił przekreślić faktu, że niegdyś, przez długie miesiące, dzielili się swoimi zmartwieniami, nadziejami i planami licząc na to, że ich przyszłość będzie czymś wspólnym. Nie mógł pozwolić jej odejść. Nie na jego warcie, nie tuż przed nim.
- Po co ja w ogóle pytałem... - mruknął bardziej do siebie niż do niej, tuż po tym jak wyraziła swój zmęczony, słaby protest w związku z zabraniem jej do szpitala. Wiedział, że nie należała do tych, którzy lubili zasilać grupę pacjentów w Szpitalu Świętego Munga. Wiedział jak bardzo była temu przeciwna i jak bardzo osłabiona i obolała jednocześnie. Czuł się rozdarty i w pewien sposób wręcz torturowany. Magomedyczne doświadczenie oraz instynkt wołały, krzycząc mu wręcz do ucha, że musi ją jak najszybciej zabrać do szpitala. A jednak jej mina, prośba w zaszklonych od wysiłku i bólu oczach, sprawiały, że nie było tak łatwo sprzeciwić się jej decyzji. A powinien ją zignorować, wystrzelając w powietrze snop czerwonego światła, które miałoby wezwać magiczne pogotowie.
- Dlaczego mi to robisz, Just? Wiesz jaka to odpowiedzialność i jak głupia decyzja. - Wyszeptał z wyrzutem, czując, że ciężar na jego barkach stał się nieznośny. Jeszcze przez chwilę się wahał, by w końcu zacisnąć pięść tak mocno, że aż pobielały mu knykcie. - Dobrze. Ale nie możesz umrzeć, Tonks. Jeżeli mi tu umrzesz - znajdę Cię w zaświatach i sprawię, że staną się piekłem. - Zagroził, a w jego słowach pobrzmiała ostrość odpowiednia dla groźby pełnej nerwów i wyrzutu. Ostatecznie pogłaskał ją po głowie jeszcze raz, pozwalając sobie na pewien gest, na który niegdyś pozwalał sobie tak często, a który kiedyś ją uspokajał - ucałował ją w czubek głowy.
- Musisz jak najszybciej otrzymać antidotum. Teleportuję się do Szpitala i przygotuję go, a potem wrócę. Iuventio będzie działać piętnaście minut. Jeżeli nie zdążę w tyle - dasz radę rzucić je na siebie ponownie? Powinnaś mieć sił na tyle, by to zrobić. - Popatrzył na nią pełnym zmartwienia wzrokiem, jeszcze raz przejeżdżając dłonią po jej głowie. A ostatecznie wstał i szepnął jeszcze ciche ,,poczekaj na mnie", po czym zniknął z charakterystycznym dla deportacji dźwiękiem. Wrócił po jakimś czasie, trzymając w dłoni eliksir. Podniósł jej głowę, by ułatwić jej picie i pomógł jej. Łyczek po łyczku, powolutku Justine piła antidotum na niepowszechne trucizny, które miało wypędzić jad z jej żył.



There are no escapes  There is no more world Gone are the days of mistakes There is  no more hope
Alan Bennett
Alan Bennett
Zawód : Uzdrowiciel - specjalista od chorób genetycznych
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Mądrego los prowadzi, głupiego - popycha.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t1283-alan-bennett https://www.morsmordre.net/t1333-poczta-alana https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f182-harley-street-11-3 https://www.morsmordre.net/t4011-skrytka-bankowa-nr-373 https://www.morsmordre.net/t1511-alan-bennett
Re: Balkon [odnośnik]28.03.17 0:30
Nie potrafiłam przypomnieć sobie, czy kiedykolwiek w życiu doświadczyłam bólu podobnego do tego który w tej chwili ogarniał całe moje ciało. Najgorsze jednak nie było to, że zawisłam w jego trwaniu. Gdyby nieprzerwanie targał moją jednostką miałabym znikomą szansę poznać go, może choć odrobinę zrozumieć, może nawet w jakiś sposób nauczyć się z nim współgrać. Kiedyś czytałam, że ból w dużej mierze jest też wynikiem umysłu. Że ten prawdziwy, dotkliwy, objawia się przez pierwsze dwadzieścia minut, kolejny czas trwania w nim to to, co sami sobie wmawiamy, bowiem, w jakiś dziwaczny sposób przyzwyczajamy się do niedogodności. Może nie było to prawdą. Ale teraz, w momencie gdy mój pojawiał się i znikał, nie dawał szans, by do siebie przywyknąć, chciałam sprawdzić, czy to twierdzenie, teraz uparcie powracające do mojej głowy jest prawdą. Naprawdę, w jakimś masochistycznym odruchu miałam nadzieję, że albo będzie bolało mnie cały czas równomiernie tak samo, albo przestanie całkiem. Los jednak nie miał w zwyczaju być litościwym. Cierpienie atakowało mnie falami. Uderzało. Przypominało rozbijanie się o taflę wody. By za chwilę odejść i przynieść odrobinę ulgi, a potem ponownie powrócić – i nie wiem na ile to był wymysł umysłu – ze zdwojoną siłą.
Alan. Mój umysł zarejestrował jego obecność ledwie cząstką świadomości. W embrionalnej pozycji spinałam się cała z każdą falą nadchodzącego bólu. Przyszedł. Pomimo upływu lat, nadal niezawdony, skory do pomocy. Czy nie było to nadużyciem z mojej strony – w końcu ledwie kilka dni temu spotkaliśmy się po latach? Nie miałam jednak siły nad tym myśleć. Przymknęłam powieki.
Ciepło z dłoni było znajome i bliskie. To dziwne, że mimo upływu lat nadal odczuwałam je tak samo. Z troską, ale bez tego uczucia drżących z podniecenia cząstek ciała, które mimo woli odczuwałam za każdym razem, gdy dotykał mnie Skamander. Byliśmy sobie bliscy, bardziej niż przyjaciele. Kiedyś go nawet kochałam. To nie był złe uczucie, załamane, ale niedostatecznie silne. Właściwie bliższe miłości dzielonej z przyjacielem, niż partnerem. Oddaliliśmy się i rozstanie przyszło nam naturalnie. I mimo tego wszystkiego co nas łączyło, a może właśnie przez to wszystko, znalazł się tutaj w odpowiedniej chwili. Ciepły oddech na czole i dotyk ust – przynoszący wiele wspomnień – przyniósł swoistego rodzaju pokłady siły, których zaczynało mi brakować. Jeszcze trochę. Jeszcze trochę musiałam wytrzymać. Ataki bólu, powodowane jadem, mimo że zelżały i zwolniły, atakowały niezmiennie.
Przytaknęłam ledwie widocznie głową, chociaż wiedziałam, że nie będę w stanie odpowiednio wykonać zaklęcia. Musiałam zawierzyć, że zdąży wrócić na czas. Czy byłam głupia, upierając się przy tym, by zostać w domu? Nie miałam nic do szpitali, ale doskonale zdawałam sobie sprawę z procedur. Nie chciałam tłumaczyć się. A co ważniejsze, nie chciałam, by ktokolwiek wiedział. By on wiedział. Uświadomił sobie w czasie nieskończenie długich minut oczekiwania na Alana. Nie chciałam, by jedyna osoba w której oczach starałam się być godną tego, by być obok dojrzała moje słabości. Odkryła, jak fakt, że wyprawiając się na walkę z własnymi demonami, przegrałam z nimi z kretesem. Było to głupie, małostkowe może nawet, ale nie byłam w stanie poradzić nic na to, co czułam.
Odpływałam. Czułam coraz mocniej, jak zaczynam tracić kontakt z rzeczywistością. Jak przez mgłę przyjęła do wiadomości jego powrót. Pozwalając, by podniósł mi głowę i wlał do gardła antidotum, które gorącem rozlało się po moim organizmie. Smakowało ohydnie. Paliło okropnie. Wypiłam jednak do końca, wiedziałam, że to jedyne, co może mi pomóc. Zakrztusiłam się na sam koniec, nie będąc w stanie wlać więcej mikstury w rozogniony przełyk.
-Wody. – wychrypiałam między jednym kaszlnięciem, a drugim. Spazmatyczne ataki nie ustąpiły jeszcze, ale zelżały. Przymknęłam powieki, łapiąc powietrze w końcu czując, jak zbawienne powietrze dostaje się do moich płuc.



The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Balkon 1
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3583-justine-just-tonks https://www.morsmordre.net/t3653-baron#66389 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f437-lancashire-forest-of-bowland-stocks-reservoir-gajowka https://www.morsmordre.net/t4284-skrytka-bankowa-nr-914#89080 https://www.morsmordre.net/t3701p15-just-tonks
Re: Balkon [odnośnik]29.03.17 20:46
Wystarczyło jedno spojrzenie rzucone w jej kierunku, by wiedział, iż nie była w stanie rzucić na siebie zaklęcia, a powrót do szpitala, przygotowanie eliksiru i teleportacja tutaj zajęły mu więcej niż piętnaście minut. Wystarczyło też zaledwie jedno spojrzenie, by z ulgą odkryć, że ciągle oddychała, że nie dała się pokonać osłabieniu i jadowi, który siał spustoszenie w jej organizmie. Była silną kobietą i wiedział to zawsze, lecz teraz jeszcze raz się o tym przekonywał. Także to sprawiało, że w pewien sposób był dumny z faktu, że kiedyś byli razem, dzieląc teraźniejszość i plany na przyszłość. Nie żałował tego czasu w żaden sposób, wierząc zresztą, że nic nie dzieje się bez przyczyny. Być może ich spotkanie przed laty miało nie tylko pomóc im obojgu w uświadomieniu sobie kogo naprawdę kochają, ale miało służyć także tej chwili? Chwili, w której wręcz ratował jej życie, które bez wątpienia było zagrożone przez jad, który krążył po jej organizmie.
Czym prędzej więc znalazł się przy niej, wlewając niedobry, ale zbawienny płyn do jej ust. Pełen zmartwienia obserwował jak zawartość fiolki znikała. Wiedział, że jest niesmaczne, że gorzkie i palące, jednak wiedział, że tylko to może ją uratować. Dopilnował, by wypiła całość, po czym słysząc jej słabą prośbę od razu ją wykonał już po chwili wlewając w jej usta wodę.
- Justine musisz wypić jeszcze jeden wywar. To Cię postawi na nogi - powiedział cicho, wyciągając jeszcze jedną fiolkę. Nawet jeżeli nie chciała - zmusił ją do wypicia wywaru wzmacniającego, który miał dodać sił nie tylko jej, ale także jej organizmowi, do zwalczenia tego, co wyrządziła trucizna. Tonks miała szczęście, że akurat mieli ten eliksir w szpitalu, bowiem uwarzenie go trwa dwa dni.
- Justine powiedz mi co się stało. Nie powtórzę tego w szpitalu, nawet nie powiem, że to Ty, ale proszę, powiedz mi co się wydarzyło. - Patrzył na nią. Miała dużo zdrowsze kolory, nie była już tak blada, wręcz biała, a na jej policzkach pojawiły się rumieńce, które bardzo go uspokajały. Ale musiał wiedzieć. Nie zamierzał się mścić, łapać drania (chyba), to nie było w jego stylu. Ale nie chciał odejść stąd w niewiedzy. Sądził, że chociaż na tyle zasługiwał nie tylko po uratowaniu jej życia, ale również po spełnieniu jej prośby i nie zabraniu jej do szpitala. Oboje wiedzieli, że nie będzie łatwo uniknąć podania jej danych osobistych, skoro zniknął w trakcie dyżuru. Normalnym było, że albo zabierało się pacjentów do szpitala, albo po powrocie wypełniało się druczki dotyczące "wizyty domowej" u pacjenta.
- Będziesz musiała przez długo jeszcze się oszczędzać. Dostarczę Ci więcej eliksirów wzmacniających. Jeżeli będzie bolało - zgłoś się także po eliksiry przeciwbólowe. - Jego spokojny głos przecinał ciszę, która krążyła dookoła nich. Spokojny, a jednak ciągle słyszalne było w nim zmartwienie i nutka zdenerwowania.



There are no escapes  There is no more world Gone are the days of mistakes There is  no more hope
Alan Bennett
Alan Bennett
Zawód : Uzdrowiciel - specjalista od chorób genetycznych
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Mądrego los prowadzi, głupiego - popycha.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t1283-alan-bennett https://www.morsmordre.net/t1333-poczta-alana https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f182-harley-street-11-3 https://www.morsmordre.net/t4011-skrytka-bankowa-nr-373 https://www.morsmordre.net/t1511-alan-bennett
Re: Balkon [odnośnik]30.03.17 1:07
Zbawienny łyk chłodnej wody przetoczył się przez moje gardło. Jeden, a za chwilę kolejny. Łapczywie piłam ją, czując, jak – ogarnięty ogniem lekarstwa i ciężkim posmakiem goryczy – przełyk w końcu zaznaje ulgi. Woda nie wypłukała posmaku, który pozostał na języku, ale nie to było ważne. Nawilżyła struny głosowe. Nawodniła organizm, który mocno tego potrzebował. Z każdą chwilą czułam, jak eliksir przyniesiony przez Alana ściąga z moich ramion maski trucizny.
Byłam wykończona. Konwulsyjne drgania ciała nadal nie ustępowały. Nadchodziły, jakby moje ciało przywykło już do nich. Z każdą chwilę jednak ból był coraz mniejszy. Jedynie wstrząsał mną lekko. Nie powodując wcześniejszego skręcania się wnętrzności. Dłoń Alana pewnie podtrzymywała mi głowę i doskonale zdawałam sobie sprawę, że nie byłabym w stanie sama utrzymać jej w odpowiedniej pozycji. Łapałam głębokie wdechy, by jeszcze głębiej wydychać powietrze.
Każdy skrawek mojego ciała roziskrzał ból, powodując jednocześnie wycieńczenie. Czułam rozpalone mięśnie pod skórą, które od ciągłego skurczenia, a potem rozkurczania, dawały teraz o sobie znać. Wzrok jeszcze lekko zachodził mi mgłą. A w głowie huczało przeraźliwą pustką.
Żyłam. Mimo tego wszystkiego.
Bez słowa pozwoliłam, by kolejna buteleczka dotknęła moich ust. Piłam ją spokojniej, wiedziałam, że muszę. Przymykając powieki. Oddychając przez nos. Próbując zrozumieć co tak właściwie zaszło. Dlaczego? Zdawał się krzyczeć mój zagubiony umysł? Jak zwykły dzień – pozornie nic nie znaczący – mógł się przerodzić w walkę o życie. Ledwie wygraną. W głowie nadal przewijały mi się wspomnienia z mostu. Ciemna chmura próbująca mnie z niego ściągnąć, a w końcu ostre, niczym noże, kły węża. Czym była ta mgła? Jedynym rozsądnym wnioskiem było to, że posiadł zdolność zmiany swojego ciała właśnie w nią. Ale, czy rzeczywiście? Może mój chory umysł znów płatał mi figle? Może nic tak naprawdę nie próbowało ściągnąć mnie z mostu, a jedynie było wynikiem mojej wyobraźni?
Nie wiedziałam. Spojrzałam na Alana na powrót układając głowę na poduszkach. Skrzywiłam się, słysząc drugi raz moje pełne imię. Nie miałam jednak dziś siły oponować – prosić, by nie zwracał się tak do mnie. Zresztą, to było moim najmniejszym problem. Alan żądał odpowiedzi, prosił o nią, nieważne. Nie mogłam mu powiedzieć czegoś, czego nie byłam pewna. Czegoś w czym trudno było mi odnaleźć rzeczywistość. Czy było nią wszystko? Czy może zmyśliłam część? A co, jeśli – tak jak mówiła Nits – zmyślone było wszystko i nic nie działo się tak naprawdę?
Mierzyłam go spojrzeniem. Cisza zaczynała zataczać wokół nas coraz większy krąg i robił się niewygodna. Przygryzłam dolną wargę odwracając wzrok.
-Okazało się, że własnych pleców należy pilnować zawsze i wszędzie. – odpowiedziałam cicho z wysiłkiem dźwigając się na jednej ręce. Próbując żartować. Marnie. Dużo siły zabierało mi utrzymanie się w tej pozycji. Jeszcze kawałek się uniosłam, póki nie usiadłam. A gdy już to zrobiłam zrzuciłam koszulę okalającą ramiona. Dopiero teraz prezentując uzdrowicielowi rany w całej swojej okazałości. Położyłam się na brzuchu. Zrobił dla mnie tak wiele, a jednak miałam zamiar poprosić go o więcej. Dwa długie równoległe ślady przeorały mi plecy koło lewej łopatki. Drugi niżej, trochę bardziej na prawo. Trzeci tylko kawałek nad linią spodni.
-Oczyść je, proszę. – mówię cicho. Wątpię, że zaklęcie będzie w stanie to uleczyć. Widziałam kiedyś coś podobnego, jeszcze na stażu w Mugnu. Rany goił się długo, fioletowe sińce okalały je, nigdy nie dowiedziałam się, czy blizny, które powstały po zasklepieniu ran, pozostały z pacjentem na zawsze. Nie zdziwiłabym się, gdyby odpowiedź była twierdząca.



The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Balkon 1
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3583-justine-just-tonks https://www.morsmordre.net/t3653-baron#66389 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f437-lancashire-forest-of-bowland-stocks-reservoir-gajowka https://www.morsmordre.net/t4284-skrytka-bankowa-nr-914#89080 https://www.morsmordre.net/t3701p15-just-tonks
Re: Balkon [odnośnik]05.04.17 0:57
Wlewał w nią eliksir, wodę, a następnie kolejny eliksir, będąc milcząco wdzięcznym za to, że nie marudziła przyjmując to wszystko. Może nie miała na to siły? To było wielce prawdopodobne. Wiedział, że smak każdego z nich daleki jest od słodyczy, jednak wiedział również jak zbawienne było ich działanie. Ze zmartwieniem i ogromnym strachem obserwował jej każdy łyk, każdy ruch, każdy oddech. Walczyła. Walczyła bardzo dzielnie, z czego był niesamowicie dumny. Gdyby przybył później - mógłby już nie mieć szans na uratowanie jej. Było tak późno, tak źle. A jednak - wszystko wskazywało na to, że powolutku, w swoim własnym tempie dziewczyna będzie dochodzić do siebie. Miał taką nadzieję.
Nie wiedział nic o Nits, nie wiedział również nic o Ramseyu. Prócz tego co powiedział mu mężczyzna, który opisał mu wygląd węża - nie wiedział tak właściwie nic. Był jednak pewien faktu, iż jadowite węże nie spacerowały sobie luzem po Londynie. Mógł więc łatwo domyślić się prawdy - ktoś musiał takowego wyczarować. Ale kto? Po co? Dlaczego ktoś miał atakować tak łagodną i nieszkodliwą osobę jaką była Tonks? Nie rozumiał tego, nie potrafił tego pojąć, a więc właśnie dlatego oczekiwał odpowiedzi od niej. Jego brwi ściągnęły się jednak w grymasie gniewu, gdy usłyszał jej odpowiedź.
- Tonks. - Rzucił, nieco zbyt ostro, jednak nerwy dalej nim targały. Było to widoczne po drżących dłoniach; zwłaszcza, gdy próbując się uspokoić i nadać swemu głosowi nieco łagodniejszy wydźwięk, złapał się za nasadę nosa i potarł ją, następnie to przejeżdżając palcami po oczach i ponownie wracając na nos. Złapał przy tym kilka głębszych oddechów. - Chcesz mi powiedzieć, że ktoś Cię zaatakował z zaskoczenia? Jaki miałby do tego powód? - Drążył dalej. Chciał wiedzieć, musiał wiedzieć, choć nawet nie był pewien co zamierzał z tą informacją zrobić. W pewien sposób, choć minęło wiele lat od ich związku, czuł się winny tego, że nie obronił jej, gdy tego potrzebowała.
Z niepokojem przyglądał się jak odsuwała ubranie, chcąc pokazać mu rany. Bał się, że to nadal było dla niej zbyt dużo, że wykończony organizm nie poradzi sobie nawet z tak prostą czynnością. Jego spojrzenie wyraźnie stężało, gdy utkwił je w podłużnych ranach. Nie wyglądały dobrze, wyglądały nieciekawie i boleśnie. Godząc się na jej prośbę wyjął eliksir czyszczący rany i delikatnie nałożył go na nie. Szturchnął różdżką to miejsce, a dopiero wtedy eliksir zaczął działać, dymiąc się i prawdopodobnie powodując nieprzyjemny, piekący ból.
- Jeżeli nie są to rany zadane czarnomagicznym zaklęciem - powinno zejść. Jeżeli jednak są - te większe i głębsze mogą zostać na zawsze w postaci blizn, Just. - Mówił, smarując rany wywarem ze szczuroszczeta.



There are no escapes  There is no more world Gone are the days of mistakes There is  no more hope
Alan Bennett
Alan Bennett
Zawód : Uzdrowiciel - specjalista od chorób genetycznych
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Mądrego los prowadzi, głupiego - popycha.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t1283-alan-bennett https://www.morsmordre.net/t1333-poczta-alana https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f182-harley-street-11-3 https://www.morsmordre.net/t4011-skrytka-bankowa-nr-373 https://www.morsmordre.net/t1511-alan-bennett
Re: Balkon [odnośnik]06.04.17 4:02
-A musiał mieć? – pytam zwracając ku niemu błękitne tęczówki. Zazwyczaj przypominające błękit bezchmurnego nieba. Dziś widać, że zebrały się w nich pierwsze chmury. Pierwsze, ale oczy ostatnie? Pozwalam, by zdanie rozbrzmiało w powietrzu. By jego sens do niego dotarł. Alan był czystej krwi – nie, żeby miało to dla mnie jakiekolwiek znaczenie. Ale miało dla świata. A przynajmniej dla części jednostek po nim chodzących. Tych, którzy uważali mnie za wynaturzenie. Że dziwaczny genetyczny błąd, który nie powinien się wydarzyć – a co dopiero istnieć i funkcjonować wśród nich. I już nie chodziło tutaj tylko o samą moją zdolność. A o fakt, że w moich żyłach płynęła ponoć brudna krew. Gorsza. Niegodna tego, by nosić w sobie znamiona magii.
To był ich powód. Ja byłam tym powodem. A Mulciberowi bardzo podpasowałam w roli jego ofiary. Wiedziałam to już w szkole. Nie tylko jemu zresztą. Nigdy nie opuszczałam głowy, pod ich spojrzeniem. Nie schodziłam z drogi. Nie odwracałam wzroku, gdy którymś razem wybrali sobie kogoś innego, słabszego. Nigdy nie uciekałam. Zostawałam zawsze. Obrywałam często. Z początku niewinnie. Ale wraz z wiekiem, rosły i umiejętności. Zdawać by się mogło, że i my dorośliśmy. Widocznie, z niektórych rzeczy nie wyrastało się nigdy.
W końcu dźwignęłam się do siadu. Co nie było proste. Czułam się okropnie. Okropnie wykończona. Okropnie bezbronna. Okropnie słaba. Nie lubiłam czuć, że mój los nie leży w moich dłoniach. Że potrzebuję kogoś. Zdawało mi się, że jestem samowystarczalną jednostką, będącą całkowicie w stanie iść samoistnie przez życie.
Zdawało.
Teraz, tutaj, na ten najzwyczajniej zwyczajnej kanapie, uświadamiałam sobie, jak mocno się myliłam. Gdyby nie szybkie pojawienie się Alana z pewnością nie byłabym w stanie zrobić już nic. Ciężko cokolwiek zdziałać będąc martwym.
Drgnęłam lekko czując eliksir na plecach. Emanował zimnem w dotyku ze skórą. Jednocześnie drażnił jak i koił, ale wiedziałam, że bez odpowiedniego zaklęcia jest jedynie maścią bez żadnych leczniczych właściwości. Schowałam twarz w kanapie przymykając powieki. Przygotowując się na kolejny ból.
Sapnęłam, mocno wciągając powietrze przez nozdrza, gdy Alan wypowiedział zaklęcie. Ból był nie do zniesienia. Pewnie, gdybym była w stanie wypowiedzieć w tej chwili jakiekolwiek słowo, poprosiłabym, żeby zmył to cholerstwo z moich pleców. Głos jednak ugrzązł w mojej krtani, by wylać się z niej wraz z nieartykułowanym jękiem, gdy ciało spięło się pod doznaniem, które przypominało wypalaną żywcem skórę. Czekałam tylko na moment, w którym poczuję jej swąd.
-Zostaną. – mówię w końcu po długiej chwili milczenia. – Oboje wiemy, że tak. – nie miałam na to naukowych dowodów, ale gdzieś w podświadomości czułam, że mam rację. Że rany powstałe od ugryzień wygoją się i zabliźnią, ale nie znikną całkowicie nigdy. Będę towarzyszyć mi od dzisiaj już zawsze.
-Dziękuję, Alan. Ale nie proś mnie o wyjaśnienia, nie jestem w stanie ci ich udzielić. – bardziej odpowiednie byłoby nie chcę, ale zdawało się nie na miejscu. Miałam wrażenie też, że i tak będzie wiedział, że to to ukryte jest pod znaczeniem tego zdania. Wiedziałam co dla mnie zrobił. Wiedziałam, ja mocno naraził. Ale nie byłam w stanie o tym mówić. O nim mówić. Nie chciałam wracać na most. Do miejsca, w którym prawie zabiły mnie moje własne demony.



The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Balkon 1
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3583-justine-just-tonks https://www.morsmordre.net/t3653-baron#66389 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f437-lancashire-forest-of-bowland-stocks-reservoir-gajowka https://www.morsmordre.net/t4284-skrytka-bankowa-nr-914#89080 https://www.morsmordre.net/t3701p15-just-tonks
Re: Balkon [odnośnik]11.04.17 1:07
Nie odpowiedział.
Nie musiał. Oboje bardzo dobrze znali odpowiedź na te pytanie. Choć było to okrutne, obrzydliwe wręcz, tak właśnie działał ten świat. Dzielił się on na ludzi dobrych i ludzi złych. Na czarodziei, a także na mugoli. Na tych, których nie interesował status krwi (jak Alan), czy na tych, którzy nienawidzili tych, którzy "splamieni" byli mugolską krwią, jak Ramsey. Tak to wszystko funkcjonowało, tak wyglądało. Ale świat toczył się dalej, niczym wielkie, niemożliwe do zatrzymania koło, niosąc za sobą nieznane, które mogli odkryć dopiero w odpowiednim czasie. Przykre było, że koło Justine przynosiło jej tyle przykrości związanych z jej mugolskim pochodzeniem. On to rozumiał, a raczej nie rozumiał prześladowań ludzi, którzy byli tacy jak ona. Czy była gorsza od nich? Czy była mniej zdolna, mądra czy piękna? Nie. Czasami miał nawet wrażenie, że świat stanął na głowie, że nic nie było tak, jak być powinno. Ale cóż oni mogli na to poradzić?
Nie wiedział co się stało, nie wiedział co musiała znosić. Wiedział tylko tyle, ile mógł sam zobaczyć, a był to obraz bardzo przykry, niepokojący i wręcz przerażający. Było z nią źle, było z nią bardzo źle. Gdyby przybył później, być może nie mógłby już jej pomóc. Ale zdążył, to było najważniejsze. Teraz odzyskiwała siły, a jej twarz kolory. Obserwował to, dając jej kolejne eliksiry i podając wodę. Wolał zabrać ją do szpitala, lecz wiedział, że nie mógł zrobić tego wbrew jej woli. Mógł zrobić tylko to, na co pozwalały mu domowe warunki. Być przy niej, przynosić ukojenie, opiekować się. I to właśnie robił.
- Być może. Możliwe, że nie znikną nigdy, nie ważne jaką ilością zaklęć i maści je potraktujemy. - Miał ochotę powiedzieć, że blizny nic nie znaczą, że wcale nie szpecą. Sam tak własnie myślał, uznając, że jej osobliwemu urokowi nie mogła odjąć żadna blizna. Ale wiedział, że w kobiecych oczach wyglądało to inaczej, więc milczał, po prostu dalej smarując je delikatnie. Tylko tyle mógł zrobić. - Dobrze, Justine. Nie będę więcej pytał. Ale kiedyś, proszę, wyjaśnij mi.
Tylko tyle. Był cierpliwy, mógł poczekać. Martwił się i czuł, że choć na tyle zasługiwał. Nie chciał jednak na nią naciskać, nie chciał być niczym kat stojący nad nią i czekający na odpowiedź, jakby od tego zależało wszystko. Pozostawił więc ten temat w spokoju. Posłał sowę do szpitala, zgłaszając nieobecność w pracy przez resztę dnia. I został przy niej, nie mogąc postąpić inaczej. Wciąż była słaba, wciąż zbyt wycieńczona. Został na całą noc, doglądając jej, pojąc eliksirami i zbijając gorączkę, a także pilnując, by spała spokojnie i nabierała sił.


|wybacz za chaotyczny post, ale to był chyba słaby pomysł, by pisać go o tej porze



There are no escapes  There is no more world Gone are the days of mistakes There is  no more hope
Alan Bennett
Alan Bennett
Zawód : Uzdrowiciel - specjalista od chorób genetycznych
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Mądrego los prowadzi, głupiego - popycha.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t1283-alan-bennett https://www.morsmordre.net/t1333-poczta-alana https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f182-harley-street-11-3 https://www.morsmordre.net/t4011-skrytka-bankowa-nr-373 https://www.morsmordre.net/t1511-alan-bennett

Strona 1 z 2 1, 2  Next

Balkon
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach