Oranżeria
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
Oranżeria
Duża, dzika, rzadko uczęszczana, znajduje się dosłownie wewnątrz dworu, w samym jego sercu. Prócz kwiatów, rzadkich roślin leczniczych oraz zwykłych, cieszących oko, wysokich drzew i rzadko spotykanych, egzotycznych okazów, w znajduje się tu również niewielka sadzawka. Od wody bije przyjemny chłód, nieco niwelujący ukrop panujący w oranżerii. Oczko jest głębsze niż się zdaje, a niski murek niekoniecznie stanowi dobre zabezpieczenie przed wpadnięciem do środka.
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
|13 kwietnia
Póki jeszcze myślał trzeźwo, póki percepcji nie przysłaniała mu narkotyczna mgła, póki nie majaczył i nie śnił wizji napędzanych zbawiennym (a może raczej: trumiennym?) działaniem śnieżki i mógł jeszcze całkiem wprawnie trzymać się na nogach, zdecydował się na poprawę swej formy. Nie był ślepcem; patrząc w lustro widział ludzki szkielet, wychudzone straszydło, o bladej cerze, skórze tak mocno napiętej na ostrych kościach policzkowych, jakby zaraz miała pęknąć, o pustych oczach, w których pojawiający się od czasu do czasu niebieski błysk miast świadczyć o poprawie, wskazywał na nawrót szaleństwa. I na niebezpieczeństwo. Szczęściem separował się od tłumów, starając się unikać ludzkich zbiorowisk. Stała trasa dom-praca nigdy nie wydawała mu się równie długa; cholerne zabezpieczenia, uniemożliwiające teleportację wprost do jego gabinetu w Mungu.
Zmizerniał, także przez to: czasami miewał wrażenie, iż niewiele brakuje, by wargi zrosły mu się ze sobą i uczyniły zeń niemowę. Kłopotliwe właściwie tylko i wyłącznie w kontekście rzucania zaklęć, po zniknięciu Laidan nie potrzebował (tak próbował przekonać sam siebie) nikogo i nikomu nie chciał się zwierzać (rozmowę z Alastairem uporczywie wypierał z pamięci).
Unikanie kontaktów ze światem zewnętrznym nie mogło jednak pozostać niezauważone i chociaż plotki nie zostały rozdmuchane, to i tak wiedział, że szeptano za jego plecami, że dzieje się coś złego. Prawda, aczkolwiek żadna z tych podłych szumowin wymieniających się domysłami na temat pana ordynatora nie mogła znać prawdziwego powodu zmartwień Avery'ego. Nieoczywistych już nawet dla niego samego, bowiem wszystkie bolączki przygniatały go tak silnie, że przestał zupełnie je rozdzielać i destylować, traktując jako jedną, ubitą masę. Nie mógł niestety zostawić swej reputacji (ha, i tak przecież skażonej) na pastwę losu, godząc się z przyklejeniem etykiety szaleńca. Z nieco egocentrycznych przyczyn kierował więc zaproszenie do Ulyssesa, na tyle mu bliskiego, by jego widok nie sprawiał mu przykrości i zarazem na tyle dalekiego, by nie posądzono ich o konfabulowanie. Mieli się przecież zmierzyć, to Ollivander rzucił rękawicę propozycji, którą Samael naturalnie przyjął. Ostatni toczony pojedynek przegrał umyślnie, spragniony zwykłego, fizycznego cierpienia. Nie sądził jednak, by Ulysses oczekiwał od niego podobnego spektaklu.
-Wszedłem w posiadanie nowej różdżki - powitał go już w oranżerii, nieco eksperymentalnej arenie - zaskoczysz mnie swoją wiedzą? - spytał, okazując mu przedłużenie swej ręki, niezobowiązująco, prawie beztrosko.
Póki jeszcze myślał trzeźwo, póki percepcji nie przysłaniała mu narkotyczna mgła, póki nie majaczył i nie śnił wizji napędzanych zbawiennym (a może raczej: trumiennym?) działaniem śnieżki i mógł jeszcze całkiem wprawnie trzymać się na nogach, zdecydował się na poprawę swej formy. Nie był ślepcem; patrząc w lustro widział ludzki szkielet, wychudzone straszydło, o bladej cerze, skórze tak mocno napiętej na ostrych kościach policzkowych, jakby zaraz miała pęknąć, o pustych oczach, w których pojawiający się od czasu do czasu niebieski błysk miast świadczyć o poprawie, wskazywał na nawrót szaleństwa. I na niebezpieczeństwo. Szczęściem separował się od tłumów, starając się unikać ludzkich zbiorowisk. Stała trasa dom-praca nigdy nie wydawała mu się równie długa; cholerne zabezpieczenia, uniemożliwiające teleportację wprost do jego gabinetu w Mungu.
Zmizerniał, także przez to: czasami miewał wrażenie, iż niewiele brakuje, by wargi zrosły mu się ze sobą i uczyniły zeń niemowę. Kłopotliwe właściwie tylko i wyłącznie w kontekście rzucania zaklęć, po zniknięciu Laidan nie potrzebował (tak próbował przekonać sam siebie) nikogo i nikomu nie chciał się zwierzać (rozmowę z Alastairem uporczywie wypierał z pamięci).
Unikanie kontaktów ze światem zewnętrznym nie mogło jednak pozostać niezauważone i chociaż plotki nie zostały rozdmuchane, to i tak wiedział, że szeptano za jego plecami, że dzieje się coś złego. Prawda, aczkolwiek żadna z tych podłych szumowin wymieniających się domysłami na temat pana ordynatora nie mogła znać prawdziwego powodu zmartwień Avery'ego. Nieoczywistych już nawet dla niego samego, bowiem wszystkie bolączki przygniatały go tak silnie, że przestał zupełnie je rozdzielać i destylować, traktując jako jedną, ubitą masę. Nie mógł niestety zostawić swej reputacji (ha, i tak przecież skażonej) na pastwę losu, godząc się z przyklejeniem etykiety szaleńca. Z nieco egocentrycznych przyczyn kierował więc zaproszenie do Ulyssesa, na tyle mu bliskiego, by jego widok nie sprawiał mu przykrości i zarazem na tyle dalekiego, by nie posądzono ich o konfabulowanie. Mieli się przecież zmierzyć, to Ollivander rzucił rękawicę propozycji, którą Samael naturalnie przyjął. Ostatni toczony pojedynek przegrał umyślnie, spragniony zwykłego, fizycznego cierpienia. Nie sądził jednak, by Ulysses oczekiwał od niego podobnego spektaklu.
-Wszedłem w posiadanie nowej różdżki - powitał go już w oranżerii, nieco eksperymentalnej arenie - zaskoczysz mnie swoją wiedzą? - spytał, okazując mu przedłużenie swej ręki, niezobowiązująco, prawie beztrosko.
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Szepty zza pleców Avery'ego nie były wystarczająco donośne, aby przebić się do świata Ulyssesa, on sam zaś niekoniecznie aktywnie uczestniczył w wyłapywaniu pogłosek i przetworzonych na niezliczone sposoby prawd. Jedyne osądy, jakim ufał, były własnymi i nie zmieniało się to mimo upływu lat. Przekazywano wszystko, o wszystkich, ostentacyjnie i poufnie - plotka stanowiła jednak dzieło tak plastyczne i podstępne, że niosła się echem mimo cichych tonów. Zniekształcone i powielone trafiało dalej, przebijając się przez uwagę najbardziej chłonnych umysłów, zacierało granice między faktem a wymysłem. Ollivander, choć świadomy bzdur, które próbowały zniknąć, kiedy pojawiał się zbyt blisko, konsekwentnie ignorował je, z chłodnym uśmiechem pastwiąc się nad najgorszymi rozsiewcami. Intelektualnie, rzecz jasna - a jeśli i to zawodziło, pozwalał bzdurom żyć własnym życiem. Jego własne rozpadło się trzy lata wstecz, a poskładane roboczo trzymało się w ryzach tylko dzięki obsesyjnej kontroli każdego ruchu, działania, momentami każdej myśli, odciętej z bezwzględnością od emocji. Ciężko stwierdzić, czy taki już był, czy tylko sprawiał pozory, na które wzdrygał się, jeśli tylko dotyczyły innej osoby. Ciekawość wypalała się w miarę poznawania świata, zaskakującego już mniej - albo sam odciął się od nowości, tworząc sobie tylko pozory wykraczania poza rutynę. Krótka wyprawa, korzystanie z losowych okazji, pozorna spontaniczność miały uchronić przed dnem. I, o dziwo, sprawdzały się. Żył tak jak chciał - bez zbędnych porywów, albo, jak przy pojedynkach, z porywami zaplanowanymi.
Uważne spojrzenie przebiegło po roślinności otaczającej sadzawkę w centrum dworu, na moment utkwiło w drzewach (które do sprawienia różdżki nie nadawały się w żaden sposób), ostatecznie przebiegając po runach, wyrytych zgrabnie w drewnie różdżki, którą podawał mu Samael. Na ulotną chwilę uniósł wzrok do tęczówek mężczyzny. Jego stan naturalnie nie umknął uwadze Ollivandera - nawet niezbyt wprawny obserwator dostrzegłby tak wyraźne różnice. W oczach najłatwiej było znaleźć nawet zalążek odpowiedzi, ale nie drążył, sprowadzając skrzyżowanie spojrzeń do zwykłego gestu. Własność Avery'ego drgnęła lekko, próbując stawiać opór, ale z Ulyssesem nie było tak łatwo. Co nie znaczyło, że różdżka chciała podjąć współpracę albo nawiązywać jakiekolwiek więzi.
- Jakaranda, łuska chimery - ocenił sucho, niemalże czując, jak rdzeń przebija się na zewnątrz, szczypiąc w palce, w których obracał drewno. - Dobre drewno. Nieustępliwa. Czarnomagiczna - krótkim ruchem pociągnął różdżkę w stronę niewielkiego kamyka, leżącego przy sadzawce, aby niewerbalnym Wingardium Leviosa zepchnąć go do wody. Wirował w niej nienaturalnie długo. Brew Ollivandera uniosła się lekko, choć minę miał wciąż niewzruszoną, kiedy przekazywał Samaelowi własność. - Pasuje ci - rzucił jeszcze w temacie różdżki, zanim zmienił na obiekt zainteresowania. - Iluzja? - miał wrażenie, że woda pozornie sięgająca kolan, byłaby w stanie pomieścić nieco więcej.
- Co z poprzednią? - nie sądził żeby różdżka, którą jeszcze pamiętał sprzed lat, skończyła jak ten samotny kamień, na dnie sadzawki.
Uważne spojrzenie przebiegło po roślinności otaczającej sadzawkę w centrum dworu, na moment utkwiło w drzewach (które do sprawienia różdżki nie nadawały się w żaden sposób), ostatecznie przebiegając po runach, wyrytych zgrabnie w drewnie różdżki, którą podawał mu Samael. Na ulotną chwilę uniósł wzrok do tęczówek mężczyzny. Jego stan naturalnie nie umknął uwadze Ollivandera - nawet niezbyt wprawny obserwator dostrzegłby tak wyraźne różnice. W oczach najłatwiej było znaleźć nawet zalążek odpowiedzi, ale nie drążył, sprowadzając skrzyżowanie spojrzeń do zwykłego gestu. Własność Avery'ego drgnęła lekko, próbując stawiać opór, ale z Ulyssesem nie było tak łatwo. Co nie znaczyło, że różdżka chciała podjąć współpracę albo nawiązywać jakiekolwiek więzi.
- Jakaranda, łuska chimery - ocenił sucho, niemalże czując, jak rdzeń przebija się na zewnątrz, szczypiąc w palce, w których obracał drewno. - Dobre drewno. Nieustępliwa. Czarnomagiczna - krótkim ruchem pociągnął różdżkę w stronę niewielkiego kamyka, leżącego przy sadzawce, aby niewerbalnym Wingardium Leviosa zepchnąć go do wody. Wirował w niej nienaturalnie długo. Brew Ollivandera uniosła się lekko, choć minę miał wciąż niewzruszoną, kiedy przekazywał Samaelowi własność. - Pasuje ci - rzucił jeszcze w temacie różdżki, zanim zmienił na obiekt zainteresowania. - Iluzja? - miał wrażenie, że woda pozornie sięgająca kolan, byłaby w stanie pomieścić nieco więcej.
- Co z poprzednią? - nie sądził żeby różdżka, którą jeszcze pamiętał sprzed lat, skończyła jak ten samotny kamień, na dnie sadzawki.
psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
and somehow
the solitude just found me there
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Celowo przywiódł go właśnie tutaj, ukrywając swą wątłą (już) sylwetkę pośród gąszczu potężnych drzew, jakie śmiało mogłyby wyrosnąć ponad zaczarowane sklepienie. Może popełnił błąd i zdawał się przez to jeszcze mniejszy i mniej ważny, ale Avery liczył na to, że po prostu zniknie. Zblednie, zgubi się, przestanie istnieć wśród otaczającej ich dzikości, tego specyficznego rodzaju natury, jaki szczerze uwielbił. Przechadzali się właśnie w tej niezadbanej części oranżerii, pozostawionej samej sobie - grube pędy roślin przecinały wygładzone ścieżki, konary drzew rozrastały się do zadziwiających rozmiarów, gałęzie wyginały się, chlastając po twarzach, wysokie trawy oplatały kostki, a na nogach dało się czuć wilgotną rosę. Miał nadzieję, że ten wybieg uda się skutecznie; nie mógł zainteresować Ollivandera inną, intratną, rzemieślniczą propozycją, gdyż nie rosły tu święte oliwne, czy dębowe gaje, których drewno w przyszłości mogłoby zmienić się w różdżkę, aczkolwiek chciał poruszyć jego wrażliwą strunę (każdy ją miał, nauczył się tego po sobie, tak jak i skrupulatnie skrywaną achillesową piętę) i zwyczajnie zagrać na czas. Poprowadzić rozgrywkę z rozmysłem, spokojnie, odciągać uwagę od siebie w tak subtelny sposób, by Ulysses nie zauważył jego odległości. Nie był głupcem i Avery nie łudził się, że ten nie dostrzeże żadnej zmiany, lecz starał się je przynajmniej zneutralizować. Czując się jednocześnie w zbyt kiepskim stanie, by z postawy Ollivandera, tonu jego głosu, manier, czy mimiki próbować dokonywać behawioralnej analizy.
Jaśniał przed nim cel: żywo rozerwać się podczas tego spotkania z kimś, kto pretendował do miana... przyjaciela? Nie, na to było stanowczo za wcześnie, lecz Samael nie wykluczał Ulyssesa, a co ważniejsze, nie wyrzucał go poza szeroki nawias chociażby za nieco zbyt liberalne stosunki jego rodu do polityki antymugolskiej. Jako porywczy młodzik prawdopodobnie przekląłby go i wypędził, lecz lata doświadczenia sprawiły, że obrósł nie tylko w piórka, ale i w ogładę. Oscylującą obecnie w granicach emocjonalnej zapaści, przejawiającej się między innymi zadziwiającą obojętnością. Nie był jednak ambiwalentny w tej chwili, z nieustępliwą satysfakcją i ciekawością wsłuchując się w słowa Ollivandera. Wiedział, że ten go nie zawiedzie i... nie pomylił się.
Zapomniał na moment o boleści; co w momencie tuż po oderwaniu się świeżo zrośniętego strupa okazało się proste. Przywykł do rozdzierającego cierpienia, więc w momencie odwrócenia uwagi czymś innym, nie myślał o nim.
Kontemplował wiedzę.
-Godne podziwu - rzekł, skłaniając krótko głowę w nadzwyczaj wylewnym geście poważania dla kunsztu Ulyssesa. Istotnie, frapowała Avery'ego ta fascynacja, ta bezbłędna diagnoza, jakby mężczyzna był nie różdżkarzem, a medykiem, błyskawicznie oceniającym stan pacjenta, znajdującego się za zamkniętymi drzwiami - miała należeć do mojego - urwał momentalnie, pochwycił głębszy oddech, ratując się przed określeniem właściwego genetycznego powiązania - dziadka.
Może dzielił się nieistotną informacją, acz czy dla Ollivandera nie okaże się ona ciekawa? Że różdżka odrzuca temu, dla którego ją dopieszczano, wybierając w zamian jego potomka?
Skinął głową; woda mogłaby z łatwością pochłonąć ich oboje, choć byli mężami słusznego wzrostu - wciąż nie słyszeli uderzenia kamienia o dno, widząc jedynie kręgi wyznaczone na wodzie przez jego ostre krawędzie.
-Trafiłem na silniejszego przeciwnika - wyjawił niechętnie, lecz całkiem szczerze - dlatego zastrzegam, obowiązywanie pojedynkowych reguł. Zechcesz czynić honory? - spytał, absolutnie nie czekając odmowy.
Jaśniał przed nim cel: żywo rozerwać się podczas tego spotkania z kimś, kto pretendował do miana... przyjaciela? Nie, na to było stanowczo za wcześnie, lecz Samael nie wykluczał Ulyssesa, a co ważniejsze, nie wyrzucał go poza szeroki nawias chociażby za nieco zbyt liberalne stosunki jego rodu do polityki antymugolskiej. Jako porywczy młodzik prawdopodobnie przekląłby go i wypędził, lecz lata doświadczenia sprawiły, że obrósł nie tylko w piórka, ale i w ogładę. Oscylującą obecnie w granicach emocjonalnej zapaści, przejawiającej się między innymi zadziwiającą obojętnością. Nie był jednak ambiwalentny w tej chwili, z nieustępliwą satysfakcją i ciekawością wsłuchując się w słowa Ollivandera. Wiedział, że ten go nie zawiedzie i... nie pomylił się.
Zapomniał na moment o boleści; co w momencie tuż po oderwaniu się świeżo zrośniętego strupa okazało się proste. Przywykł do rozdzierającego cierpienia, więc w momencie odwrócenia uwagi czymś innym, nie myślał o nim.
Kontemplował wiedzę.
-Godne podziwu - rzekł, skłaniając krótko głowę w nadzwyczaj wylewnym geście poważania dla kunsztu Ulyssesa. Istotnie, frapowała Avery'ego ta fascynacja, ta bezbłędna diagnoza, jakby mężczyzna był nie różdżkarzem, a medykiem, błyskawicznie oceniającym stan pacjenta, znajdującego się za zamkniętymi drzwiami - miała należeć do mojego - urwał momentalnie, pochwycił głębszy oddech, ratując się przed określeniem właściwego genetycznego powiązania - dziadka.
Może dzielił się nieistotną informacją, acz czy dla Ollivandera nie okaże się ona ciekawa? Że różdżka odrzuca temu, dla którego ją dopieszczano, wybierając w zamian jego potomka?
Skinął głową; woda mogłaby z łatwością pochłonąć ich oboje, choć byli mężami słusznego wzrostu - wciąż nie słyszeli uderzenia kamienia o dno, widząc jedynie kręgi wyznaczone na wodzie przez jego ostre krawędzie.
-Trafiłem na silniejszego przeciwnika - wyjawił niechętnie, lecz całkiem szczerze - dlatego zastrzegam, obowiązywanie pojedynkowych reguł. Zechcesz czynić honory? - spytał, absolutnie nie czekając odmowy.
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
W oczach Ollivandera nie znikał nikt. Obsesyjne śledzenie otoczenia, jego rozwoju, różnic i anomalii nie pozwalało mu na przeoczenie zmian; najbardziej widoczne były oczywiście te skrajne, ale równie krzykliwe okazywały się także te skrywane i przejawiające tendencje do niknięcia właśnie. Avery zdołał wlać się w obydwie kategorie, zasiewając podejrzliwość, idealnie łączącą się z typową dla ich relacji ciekawością, sięgającą nieprzeniknionych elementów życia. Niemniej - Ulysses mimo wszystko chłonął otoczenie, które przypadło mu do gustu. Nie tak bardzo jak dzikie odmęty leśne, ale w towarzystwie roślin zdecydowanie czuł się pewniej, uznając grunt niemalże za swój. Poruszając się wśród gąszczy pozwalał palcom wolnej dłoni badać liście i gałązki, mimochodem, trącając je jedynie opuszkami bądź zacieśniając na przelotną chwilę. Subtelna gra na czas mogłaby się sprawdzić, gdyby nie fakt, że flora chłonęła emocje, a Ollivander florę czytał, w szelestach doszukując się strzępów odczuć. Te zaś były w niezbyt dobrej kondycji.
Różdżkarstwo nie mieściło się w schematach. Zależnie od okoliczności można było przypisać mu różne charakterystyki, ale jedna cecha zdawała się trwać na swoim miejscu, wyznaczonym przed wiekami - przenikliwość. Budząca się przy ocenie i analizie, jak i rozpoczynająca proces twórczy. Dostrzeżenie wielu ścieżek odchodzących z jednego punktu gwarantowało niezliczoną ilość kombinacji, z których każda była wyjątkowa. Sama teoria nie mogła uczynić czarodzieja różdżkarzem, sucha praktyka gwarantowała nie więcej niż płytkie powodzenia, będące marnymi próbami sięgnięcia na wysokość talentu i wrodzonej predyspozycji.
Nie sposób było zignorować chwilową pauzę między słowami. Krótkie, kontrolne spojrzenie i mimowolne zmarszczenie brwi zmąciło na krótką chwilę twarzy Ulyssesa. Przeszedł tym jednak w zastanowienie, zapamiętując dobrze drobny incydent. - Ciekawe - powściągliwość komentarza nie odebrała mu szczerości. Różdżka faktycznie nie sprawiała wrażenia świeżej i był świadomy, że nie wyszła z warsztatu ostatnio, ale skłaniał się raczej ku wersji, w której czekała na swojego właściciela cierpliwie, jako jedno z dzieł unikatowych, wybrednych; runy zaś mogły być dodane z czasem, dopiero po złączeniu, jako specjalna usługa - takie zdarzały się wśród zamożnych stosunkowo często. - Krew nie woda - uzupełnił, nie zdając sobie sprawy, jak bardzo zamkniętym kręgiem była krew w przypadku Samaela. Skinął głową, szczędząc słowa, zadbawszy o dystans odpowiedni do pojedynku. Skłonił się zgrabnie, z gracją wypracowaną latami pojedynków i przyjęć, z opanowaniem unosząc różdżkę, aby przeciąć przestrzeń pierwszym zaklęciem, które miało wprawić w szum liście, błądzące po drodze.
- Immobulus.
Różdżkarstwo nie mieściło się w schematach. Zależnie od okoliczności można było przypisać mu różne charakterystyki, ale jedna cecha zdawała się trwać na swoim miejscu, wyznaczonym przed wiekami - przenikliwość. Budząca się przy ocenie i analizie, jak i rozpoczynająca proces twórczy. Dostrzeżenie wielu ścieżek odchodzących z jednego punktu gwarantowało niezliczoną ilość kombinacji, z których każda była wyjątkowa. Sama teoria nie mogła uczynić czarodzieja różdżkarzem, sucha praktyka gwarantowała nie więcej niż płytkie powodzenia, będące marnymi próbami sięgnięcia na wysokość talentu i wrodzonej predyspozycji.
Nie sposób było zignorować chwilową pauzę między słowami. Krótkie, kontrolne spojrzenie i mimowolne zmarszczenie brwi zmąciło na krótką chwilę twarzy Ulyssesa. Przeszedł tym jednak w zastanowienie, zapamiętując dobrze drobny incydent. - Ciekawe - powściągliwość komentarza nie odebrała mu szczerości. Różdżka faktycznie nie sprawiała wrażenia świeżej i był świadomy, że nie wyszła z warsztatu ostatnio, ale skłaniał się raczej ku wersji, w której czekała na swojego właściciela cierpliwie, jako jedno z dzieł unikatowych, wybrednych; runy zaś mogły być dodane z czasem, dopiero po złączeniu, jako specjalna usługa - takie zdarzały się wśród zamożnych stosunkowo często. - Krew nie woda - uzupełnił, nie zdając sobie sprawy, jak bardzo zamkniętym kręgiem była krew w przypadku Samaela. Skinął głową, szczędząc słowa, zadbawszy o dystans odpowiedni do pojedynku. Skłonił się zgrabnie, z gracją wypracowaną latami pojedynków i przyjęć, z opanowaniem unosząc różdżkę, aby przeciąć przestrzeń pierwszym zaklęciem, które miało wprawić w szum liście, błądzące po drodze.
- Immobulus.
psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
and somehow
the solitude just found me there
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Ulysses Ollivander' has done the following action : rzut kością
'k100' : 65
'k100' : 65
Częściowe obnażenie się przed Ollivanderem mogło wyłącznie pomóc: nie był wcale taki niedostępny, taki odpychający, taki nietowarzyski, taki niekulturalny. Ścisłe grono naprawdę bliskich mu ludzi - z powodu dość pokaźnego skrzywienia w odbieraniu relacji emocjonalnych, mógł zaliczyć do nich Ulyssesa - znało Avery'ego również z tej drugiej strony. Z tej, w której nie dominowała zgryźliwość, a Samael zdawał się wręcz nieśmiały, zamknięty w sobie, a małomówność i oschłość stanowiły jego zbroję. Pięknie pracował nad tym mitem, w jakim naturalnie kryło się nieco prawdy; lubił wiarygodne historie i szanował kreację największych łgarstw, którym pięknymi słowami nadano pozorów prawdy. W te kłamliwe opowiastki wierzono chętnie, więc i on tworzył podobną na swoje potrzeby.
Nie musiał naturalnie testować ich na Ollivanderze: wypracował odpowiednią metodę i nie szastał kłamstwami bezmyślnie, wyłącznie dla satysfakcji z oszukania jakiegoś prostaczka. Dość, że Ulysses był mężczyzną cokolwiek bystrym i przenikliwym, to i jeszcze oscylował wokół niezidentyfikowanej nici sympatii, splatającej ich ze sobą w na razie jeszcze połowicznym zaufaniu. Dlatego postawił na uczciwość, jedynie nieco naginając prawidłową wersję wydarzeń, uproszczając genetyczną kombinację do tej przyjętej jako właściwą. Nikt przecież nie podejrzewał tej konkretnej prawdy, a jedyne co wyszło niefortunnie na jaw wskazywało na Samaela jako na winowajcę. Pogodził się z tym, przyjmując swój los wyjątkowo pokornie, chociaż musiał jeszcze rozmówić się z Perseusem. Nie mógł go zabić, chociaż bardzo tego pragnął, zostawała mu więc inna próba siły. Cz też innej argumentacji.
Kącik ust drgnął mu lekko; Ollivander utrafił w samo sedno, choć naturalnie nie mógł wiedzieć, jak to w punkt ujął trzy pokolenia Averych. Milcząc, odkłonił się Ulyssesowi, jednocześnie cofając się kilka kroków: oranżeria dawała całkiem niezłą przestrzeń i nie musiał się obawiać, że chybione zaklęcie zniszczy antyczne meble, czy - nie daj Salazarze - obraz autorstwa Laidan.
Nie zasłonił się tarczą, chociaż wiedział, że urok w niego trafi, wolał nie ryzykować defensywy. Wierzył, że najlepszą obroną jest atak, toteż mimo nagłego spowolnienia, wyciągnął różdżkę i mierzył wprost w pierś Ollivandera.
-Jinx - zawołał krótko, szarpiąc nieznacznie nadgarstkiem w górę, licząc na pozytywny efekt, równie spektakularny, jak popis Ollivandera.
Nie musiał naturalnie testować ich na Ollivanderze: wypracował odpowiednią metodę i nie szastał kłamstwami bezmyślnie, wyłącznie dla satysfakcji z oszukania jakiegoś prostaczka. Dość, że Ulysses był mężczyzną cokolwiek bystrym i przenikliwym, to i jeszcze oscylował wokół niezidentyfikowanej nici sympatii, splatającej ich ze sobą w na razie jeszcze połowicznym zaufaniu. Dlatego postawił na uczciwość, jedynie nieco naginając prawidłową wersję wydarzeń, uproszczając genetyczną kombinację do tej przyjętej jako właściwą. Nikt przecież nie podejrzewał tej konkretnej prawdy, a jedyne co wyszło niefortunnie na jaw wskazywało na Samaela jako na winowajcę. Pogodził się z tym, przyjmując swój los wyjątkowo pokornie, chociaż musiał jeszcze rozmówić się z Perseusem. Nie mógł go zabić, chociaż bardzo tego pragnął, zostawała mu więc inna próba siły. Cz też innej argumentacji.
Kącik ust drgnął mu lekko; Ollivander utrafił w samo sedno, choć naturalnie nie mógł wiedzieć, jak to w punkt ujął trzy pokolenia Averych. Milcząc, odkłonił się Ulyssesowi, jednocześnie cofając się kilka kroków: oranżeria dawała całkiem niezłą przestrzeń i nie musiał się obawiać, że chybione zaklęcie zniszczy antyczne meble, czy - nie daj Salazarze - obraz autorstwa Laidan.
Nie zasłonił się tarczą, chociaż wiedział, że urok w niego trafi, wolał nie ryzykować defensywy. Wierzył, że najlepszą obroną jest atak, toteż mimo nagłego spowolnienia, wyciągnął różdżkę i mierzył wprost w pierś Ollivandera.
-Jinx - zawołał krótko, szarpiąc nieznacznie nadgarstkiem w górę, licząc na pozytywny efekt, równie spektakularny, jak popis Ollivandera.
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Samael Avery' has done the following action : rzut kością
'k100' : 92
'k100' : 92
Pojedynki wyzwalały adrenalinę, która już buzując w żyłach Avery'ego, rozgrzewała go niezwykle skutecznie. Percepcja zawężała się do widzenia wyłącznie pola rzucanych zaklęć oraz przeciwnika - nigdy nie lekceważonego, bo czasem i najwięksi i najlepsi przegrywali z powodu niedocenienia pozornie przeciętnego i nieważnego adwersarza. Samael zaś mierzył się nie z byle kim i doskonale wiedział, że Ollivander wymoże na nim pewien rodzaj wysiłku i wybudzi ze stagnacji. Pierwszy urok, jaki pomknął z jego różdżki miał ogromną siłę rażenia, lecz Avery nadal pozostawał pod wpływem magii Ulyssesa. Poruszał się nieco wolniej niż zazwyczaj, lecz jeszcze raz spróbował wymierzyć w stojącego naprzeciw mężczyznę:
-Cephalalgia - śpiewnie wypowiedział inkantację, oczekując podobnego efektu, Stawiał sobie jedynie wysokie wymagania.
-Cephalalgia - śpiewnie wypowiedział inkantację, oczekując podobnego efektu, Stawiał sobie jedynie wysokie wymagania.
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Samael Avery' has done the following action : rzut kością
'k100' : 91
'k100' : 91
Adrenalina prawdopodobnie miała jakieś tajemnicze i niesamowite połączenia z nową różdżką Samaela, bo współpraca w tych złośliwych urokach szła im wyjątkowo sprawnie. Być może powinien przeprowadzić w tym temacie badania naukowe, teraz jednak w głowie miał raczej szybką kalkulację i listę opcji. Mimo tego, że Ulysses zaklęcie miał celne i silne na tyle, na ile mu pozwolił, zwalniając przeciwnika, Avery wyprowadził konkretne ataki, wkładając w przeciętne czary mnóstwo potencjału, dlatego Ollivander, instynktownie, znając humorki swojej przypadłości, uniósł różdżkę i podjął próbę obrony, z góry zakładając, że zwykłe Protego może być niewystarczające.
- Protego Maxima - burknął pod nosem, mając nadzieję, że oszczędzi sobie paskudnego ataku duszności, a jeśli tarcza miała być kapryśna - że pochłonie choć trochę mocy z uroku.
- Protego Maxima - burknął pod nosem, mając nadzieję, że oszczędzi sobie paskudnego ataku duszności, a jeśli tarcza miała być kapryśna - że pochłonie choć trochę mocy z uroku.
psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
and somehow
the solitude just found me there
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Ulysses Ollivander' has done the following action : rzut kością
'k100' : 9
'k100' : 9
Podwójna śmierć wcale nie wykluczała Ollivandera tego dnia z walki, więc o ile różdżka po dziadku i Samael mieli swoje prywatne porozumienia i konszachty, które jawnie chciały wyeliminować biednego Ulka z gry, przeszkadzając biednemu piórkowi memortka zadziałać w obronie własnej, on sam bawił się w ryzyko. Ból przeszył skroń, odwracając na chwilę uwagi od faktu, że znalazł się na gruncie. Dobrze, że kwiatki widział jeszcze od góry. Pozbierał się na tyle szybko, na ile pozwoliły mu efekty Cephalalgii, przykładając palce do czoła, zdobionego teraz lekkimi zmarszczkami niezadowolenia. Z siebie, nie z Samaela, ten poradził sobie świetnie.
- Fontesio - mruknął, mając nadzieję, że jego skupienie było w tym momencie wystarczające, choć ból nieznośnie rozpraszał myśli.
- Fontesio - mruknął, mając nadzieję, że jego skupienie było w tym momencie wystarczające, choć ból nieznośnie rozpraszał myśli.
psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
and somehow
the solitude just found me there
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Ulysses Ollivander' has done the following action : rzut kością
'k100' : 18
'k100' : 18
Dobra passa utrzymała się i także drugi urok, na jaki zdecydował się Samael pomknął w kierunku szybko, sycząc i strzelając iskrami. Dwa rażące promienie o całkiem sporej mocy, spotkały się z tarczą - nie dziwił się zapewne instynktownej reakcji Ulyssesa - którą ku zaskoczeniu Avery'ego przebiły niemalże z dziecinną łatwością, trafiając mężczyznę prosto w pierś. Ten momentalnie upadł i choć Avery nie mógł dostrzec skutków drugiego uroku, podejrzewał, że nie czuje się zbyt komfortowo. Należało jednak oddać Ollivanderowi, że już szykował się do kontry, jednakowoż znacząco chybił i Avery tylko delikatnie się odsunął, aby nie stać na drodze kolorowego promienia.
-Tarantallegra - zawołał, raczej w sympatycznym odwecie, aniżeli chęcią zademonstrowania swych umiejętności tudzież dominacji na arenie w wyjątkowo paskudny sposób. Nadal walczyli, lecz przecież nie byli wrogami.
-Tarantallegra - zawołał, raczej w sympatycznym odwecie, aniżeli chęcią zademonstrowania swych umiejętności tudzież dominacji na arenie w wyjątkowo paskudny sposób. Nadal walczyli, lecz przecież nie byli wrogami.
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
Oranżeria
Szybka odpowiedź